Obfity plon życia_ Sobota, 23 kwietnia 2016r.

Św. Wojciech_1

Św. Wojciech

Myśl dnia

Słowa o ziarnie pszenicy, które powinno obumrzeć, aby przynieść plon obfity, odnosimy do każdego ochrzczonego.

***

 ______________________________________________________________________________________________________________

Słowo Boże

Okres wielkanocny, J 12, 24-26

Posłuchaj

Św. Wojciecha, biskupa i męczennika, Głównego Patrona Polski, Uroczystość

Dzisiejsze Słowo pochodzi z Ewangelii wg Świętego Jana
J 12, 24-26
Jezus powiedział do swoich uczniów: «Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Jeżeli ziarno pszenicy wpadłszy w ziemię nie obumrze, zostanie tylko samo, ale jeżeli obumrze, przynosi plon obfity. Ten, kto miłuje swoje życie, traci je, a kto nienawidzi swego życia na tym świecie, zachowa je na życie wieczne. A kto by chciał Mi służyć, niech idzie na Mną, a gdzie Ja jestem, tam będzie i mój sługa. A jeśli ktoś Mi służy, uczci go mój Ojciec».
Jeśli ziarno pszeniczne obumrze, przynosi plon stokrotny”. Prawda tych słów jest szczególnie widoczna w męczeńskiej śmierci za wiarę. Oddanie swojego życia za innych, w imię miłości do Boga, radykalnie umacnia dobro, osłabia zło. Czy zastanawiasz się czasem, jak wiele dobra zawdzięczasz tym, którzy poświecili swe życie i cierpienie w imię miłości, w tym także miłości do ciebie?
Czasami twoje własne, codzienne dążenia i plany stają się głównym celem twojego życia. Wtedy każda porażka, niepowodzenie rodzi zgorzknienie, rozczarowanie światem. Coraz trudniej jest kochać bliźnich, dawać im siebie. Jakie wydarzenia ostatnich dni czy miesięcy przyniosły ci takie rozczarowania?
Ten, kto służy Jezusowi, staje się wewnętrznie wolnym człowiekiem, nie złamią go żadne niepowodzenia, bo jego wzrok sięga dalej, do nowego świata i nowej ziemi. Człowiek służący Jezusowi nawet w przegranej umie dostrzec dobre owoce. Słuchając ponownie Ewangelii, zastanów się, jakie dobro Bóg pragnie ci dać w tym, co dla ciebie ostatnio było trudne.
Bóg wspiera i błogosławi tych, którzy pragną Mu służyć. Oddaj Bogu to, co pokazała modlitwa, poproś o potrzebne ci łaski.
_____________________________________________________________________________________________________________

Liturgia słowa na dziś

PIERWSZE CZYTANIE (Dz 1,3-8)

Apostołowie świadkami Jezusa

Czytanie z Dziejów Apostolskich.

Po swojej męce Jezus dał Apostołom wiele dowodów, że żyje: ukazywał się im przez czterdzieści dni i mówił o królestwie Bożym. A podczas wspólnego posiłku kazał im nie odchodzić z Jerozolimy, ale oczekiwać obietnicy Ojca.
Mówił: „Słyszeliście o niej ode Mnie: Jan chrzcił wodą, ale wy wkrótce zostaniecie ochrzczeni Duchem Świętym”.
Zapytywali Go zebrani: „Panie, czy w tym czasie przywrócisz królestwo Izraela?” Odpowiedział im: „Nie wasza to rzecz znać czas i chwile, które Ojciec ustalił swoją władzą, ale gdy Duch Święty zstąpi na was, otrzymacie Jego moc i będziecie moimi świadkami w Jerozolimie i w całej Judei, i w Samarii, i aż po krańce ziemi”.

Oto słowo Boże.

PSALM RESPONSORYJNY (Ps 126(125),1-2ab.2cd-3.4-5.6)

Refren: Kto we łzach sieje, żąć będzie w radości.

Gdy Pan odmienił los Syjonu, *
wydawało się nam, że śnimy.
Usta nasze były pełne śmiechu, *
a język śpiewał z radości.

Mówiono wtedy między poganami: *
„Wielkie rzeczy im Pan uczynił”.
Pan uczynił nam wielkie rzeczy *
i ogarnęła nas radość.

Odmień znowu nasz los, Panie, *
jak odmieniasz strumienie na Południu.
Ci, którzy we łzach sieją, *
żać będą w radości.

Idą i płaczą *
niosąc ziarno na zasiew,
lecz powrócą z radością *
niosąc swoje snopy.

DRUGIE CZYTANIE (Flp 1,20c-30)

Moim życiem jest Chrystus

Czytanie z Listu świętego Pawła Apostoła do Filipian.

Bracia:
Chrystus będzie uwielbiony w moim ciele: czy to przez życie, czy przez śmierć. Dla mnie bowiem żyć to Chrystus, a umrzeć to zysk. Jeśli bowiem żyć w ciele to dla mnie owocna praca. Co mam wybrać? Nie umiem powiedzieć.
Z dwóch stron doznaję nalegania: pragnę odejść i być z Chrystusem, bo to o wiele lepsze, pozostawać zaś w ciele to bardziej dla was konieczne. A ufny w to, wiem, że pozostanę, i to pozostanę nadal dla was wszystkich, dla waszego postępu i radości w wierze, aby rosła wasza duma w Chrystusie przeze mnie, przez moją ponowną obecność u was.
Tylko sprawujcie się w sposób godny Ewangelii Chrystusowej, abym ja, czy to gdy przybędę i ujrzę was, czy też będąc z daleka, mógł usłyszeć o was, że trwacie mocno w jednym duchu, jednym sercem walcząc wspólnie o wiarę w Ewangelię, i w niczym nie dajecie się zastraszyć przeciwnikom. To właśnie dla nich jest zapowiedzią zagłady, a dla was zbawienia, i to przez Boga. Wam bowiem z łaski dane jest to dla Chrystusa: nie tylko w Niego wierzyć, ale i dla Niego cierpieć, skoro toczycie tę samą walkę, jaką u mnie widzieliście, a o jakiej u mnie teraz słyszycie.

Oto słowo Boże.

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (J 12,26)

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

Kto by chciał Mi służyć, niech idzie za Mną,
a gdzie Ja jestem, tam będzie i mój sługa.

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

EWANGELIA (J 12,24-26)

Ziarno, które obumrze, przynosi plon obfity

Słowa Ewangelii według świętego Jana.

Jezus powiedział do swoich uczniów: „Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Jeżeli ziarno pszenicy wpadłszy w ziemię nie obumrze, zostanie tylko samo, ale jeżeli obumrze, przynosi plon obfity.
Ten, kto miłuje swoje życie, traci je, a kto nienawidzi swego życia na tym świecie, zachowa je na życie wieczne.
A kto by chciał Mi służyć, niech idzie za Mną, a gdzie Ja jestem, tam będzie i mój sługa. A jeśli kto Mi służy, uczci go mój Ojciec”.

Oto słowo Pańskie.

KOMENTARZ

Plon obfity

Jezus jest odpowiedzią na ludzkie pytania. Jednym z ważniejszych pytań, które zadaje sobie człowiek, jest: Co robić, aby moje życie było udane i przyniosło oczekiwany plon? Nie zawsze w tym pytaniu zawiera się myśl o wieczności. W odpowiedzi na tego typu poszukiwania Jezus wskazuje na coś naprawdę małego – ziarno pszenicy. Owszem, wydaje ono plon. Do tego jest przecież przeznaczone, ale dokona się to jedynie wtedy, gdy ono się zatraci, zniknie i obumrze. Wtedy rozpoczyna się ten wielki i wspaniały etap przynoszenia obfitego plonu: kłos z nowymi ziarnami, z których jedne zostaną przeznaczone na chleb, a inne – na kolejny zasiew. Takie ma być życie ucznia Jezusa. Tak jak On trzeba poświęcić się dla swojego powołania, aby wydać plon.

Chryste, pragnę iść drogą pokory, jak biskup Wojciech i inni wielcy święci naszego narodu, aby zrozumieć, że mój mały wkład dla Ojczyzny przeobrażasz Twoją mocą we wspaniały plon.

Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2016” ks. Mariusz Szmajdziński/Edycja Świętego Pawła.

______________________________________________________________________________________________________________

W sobotę 23 kwietnia przypada uroczystość św. Wojciecha – głównego patrona Polski, archidiecezji gnieźnieńskiej i Gniezna. Poznaj jego historię. 

KAI / ml

Nagrobek

Święty Wojciech – patron jednego i niepodzielonego Kościoła, patron Polski, archidiecezji gnieźnieńskiej i Gniezna urodził się w 956 roku w czeskich Libicach. Był szóstym dzieckiem książęcej pary Sławnika i Strzyżysławy. Od dziecka przeznaczony do stanu duchownego w wieku 27 lat został mianowany biskupem Pragi. Do swojej biskupiej stolicy wszedł boso. W posłudze był gorliwy i bezkompromisowy.
Nie troszczył się o siebie, większą część dóbr biskupich przeznaczał na ubogich, zaopatrując ich potrzeby, odwiedzając ich i pilnie słuchając. Odwiedzał też więzienia, a przede wszystkim targi niewolników. Praga leżała na szlaku ze wschodu na zachód i stąd dostarczano niewolników do krajów islamskich. Święty Wojciech miał mieć pewnej nocy sen, w którym usłyszał skargę Chrystusa: “Oto ja jestem znowu sprzedany, a ty śpisz?” Scenę tę przedstawia jedna z kwater Drzwi Gnieźnieńskich.
Wojciech nawoływał też usilnie do przemiany życia i porzucenia złych obyczajów zarówno możnych, jak i duchowieństwo. Niezrozumiany i skonfliktowany z nimi wyjechał wraz ze swoim bratem przyrodnim Radzymem do Rzymu. Tam razem z nim wstąpił do klasztoru benedyktynów na Awentynie, posługując wśród braci zakonnych jako najmniejszy z nich. Po nakazanym przez papieża powrocie do Pragi i ponownym konflikcie z diecezjanami zdecydował się na wyjazd na misje.
W drodze na północ do pogańskiego plemienia Prusów Wojciech gościł w Gnieźnie u księcia Bolesława Chrobrego, a następnie w Gdańsku, gdzie nauczał i chrzcił. Towarzyszył mu Radzym Gaudenty i subdiakon Benedykt Bogusza, który znał język plemienia Prusów i mógł służyć za tłumacza. Prusowie nie chcieli nawrócenia. Rankiem 23 kwietnia 997 roku po Mszy św. odprawionej przez Wojciecha Prusowie otoczyli misjonarzy. Zaczęto bić Wojciecha ubranego jeszcze w szaty liturgiczne i zawleczono go na pobliski pagórek. Tam pogański kapłan zadał mu pierwszy śmiertelny cios. Potem 6 włóczni przebiło jego ciało. Odcięto mu głowę i wbito ją na żerdź. Przy martwym ciele pozostawiono straż. W chwili zgonu Wojciech miał 41 lat.
Radzyma i Boguszę po pewnym czasie wypuszczono, aby przekazali Bolesławowi Chrobremu propozycję wykupienia ciała męczennika. Według tradycji książę uczynił to za tyle złota, ile ono ważyło, a następnie złożył je w Gnieźnie, w kościele zbudowanym na Wzgórzu Lecha. Dwa lata później, w 999 roku papież Sylwester II wyniósł Wojciecha na ołtarze, a w roku następnym do Gniezna pielgrzymował cesarz niemiecki Otton III, który ogłosił papieską decyzję o erygowaniu pierwszej polskiej archidiecezji i metropolii ze stolicą w Gnieźnie.

 __________________________________________________

Tak wyglądało męczeństwo św. Wojciecha

(fot. shutterstock.com)

Była to Niedziela Palmowa, dzień, w którym Chrystus wjechał do Jerozolimy. Zbliżała się światłość Wielkiej Nocy i Zmartwychwstanie. Wyruszyli po porannej Mszy Świętej i prostym posiłku z placków i suszonych owoców.

 

Adalbert był spokojny, cały czas żartował, zwracał się do ptaków, wiewiórek i drzew. Pogodnie żegnał się ze światem. Radzim i Benedykt starali się zachować dobry nastrój, ale obaj byli niespokojni i przygnębieni. Nie próbowali już namówić swojego towarzysza i nauczyciela, by zrezygnował ze spotkania z Prusami. Nie mogli oprzeć się wrażeniu, że on stawia pierwsze kroki w krainie, której nie potrafili przeniknąć wzrokiem ani rozumem.
Długo maszerowali przez gęsty las. Mijali stawy otoczone mokradłami, na polanach widzieli pasące się stada saren, kilka razy okrążyli z daleka małe osady. Adalbert parł do przodu, jakby znał cel, do którego dążył. Przez całą drogę modlił się po cichu. W południe zatrzymał się na krótko, by odprawić Mszę, podczas której przyjął z rąk księdza Benedykta sakramenty. Nie wygłosił jednak kazania.
Pożywili się później miodem z napotkanej barci dzikich pszczół, które zręcznie odymione przez Radzima zgodziły się oddać część swojego skarbu. Uznali to za dobry omen, jako że dziewicza i pracowita pszczoła wytwarza czysty pokarm, złoty miód i płonący wosk, które przedstawiają ciało Chrystusa, zrodzonego z Matki Pszczoły.
Późnym popołudniem, zmęczeni i wygłodniali, idąc wzdłuż brzegu rozległego jeziora, dotarli na skraj dużej polany. Na środku rósł rozłożysty, stary dąb, w jego cieniu stał wysoki, kamienny posąg Perkunsa, pana porządku i sprawiedliwości, władcy gromów. Przed nim leżał ofiarny kamień i gotowy do zapalenia stos drewna. Niebo było błękitne, gałęziami nie poruszał najlżejszy powiew wiatru, umilkły nawet ptaki. Promienie słońca mocno rozgrzewały nieruchome powietrze, w trawach głośno grały świerszcze. Na horyzoncie zbierały się ciężkie, czarne chmury.
Z jednej strony polany drzewa rosły rzadziej, pomiędzy nimi widać było wysoką palisadę otaczającą szczyt wzgórza. Nikt nie pojawiał się w szerokiej bramie, ale wyczuwali, że śledzą ich setki niewidocznych oczu.
Adalbert odwrócił się do Benedykta i Radzima, przeżegnał ich znakiem krzyża, uścisnął serdecznie i ucałował.
– Tu jest kres naszej wspólnej podróży. Dalej pójdę sam – powiedział łagodnie, lecz stanowczo. – Weselcie się i módlcie za mnie. Ja zawsze będę z wami.
Nie ośmielili się zaprotestować, stali tylko drżący, z oczami pełnymi łez. Adalbert wziął od Benedykta tobołek i ruszył pewnym krokiem w stronę dębu na środku polany. Zatrzymał się przed posągiem, wyciągnął z tobołka krucyfiks, postawił na kamieniu. Polał kamień świętymi olejami z małego naczyńka i wyszeptał uświęcające słowa: – Panie, niech Twój Duch Święty zstąpi na ten ołtarz i uświęci nasze ofiary.

 

Perkuns patrzył w przestrzeń niewidzącymi oczami, jakby nie chciał dostrzec obcego kapłana, który przygotowywał się do obrzędu. Adalbert ustawił przed krucyfiksem naczynie na wodę święconą i łojową lampkę. Obok położył połamany na kawałki jęczmienny placek. Skrzesał ogień, zapalił lampkę. Wyjął z tobołka małą kadzielniczkę zawieszoną na łańcuszku i wypełnioną żywicą, zapalił ją od lampki. Okadził ołtarz, najpierw na krzyż, na cztery strony świata, potem koliście, obejmując cały wszechświat we władanie Ducha Świętego.
– Niech Pan zapali w nas ogień swojej miłości i płomień wiecznego miłosierdzia – powiedział szeptem.
Zamachał kadzielniczką ku górze, wznosząc cały świat do Najwyższego.
– Niech to kadzidło, błogosławione przez Ciebie, Panie, wzniesie się ku Tobie, a Twoje miłosierdzie niech zstąpi na nas. Niech modlitwa moja dojdzie do Ciebie jak dym kadzidła, a moje wniesione ręce, jak wieczorna ofiara z mojego życia.

 

Uklęknął i zaczął się po cichu modlić: – Ojcze nas, który jesteś w niebie. Jeśli Twoją jest wolą, abym dał świadectwo Twej miłości, niech Duch Święty sprawi, abym nim zginę, dotarł do serc tych ludzi.
Benedykt i Radzim klęczeli na skraju polany, modlili się i płakali. Nagle ksiądz krzyknął cicho, pokazał ręką na wzgórze. Otworzyła się brama w palisadzie, zaczęli z niej wychodzić mężczyźni, kobiety i dzieci. Było ich coraz więcej, tłumnie zeszli na polanę, szerokim kręgiem otoczyli dąb, posąg i modlącego się Adalberta. Długie ramię chmury zakryło słońce, szeroka twarz Perkunsa schowała się w cieniu.
Adalbert podniósł się, wyjął z tobołka bukłak, nalał wodę do naczynia, przeżegnał ją i wyszeptał błogosławieństwo. Potem podszedł do najbliżej stojących dzieci, palcami nabrał wodę i zaczął kreślić znak krzyża na ich czołach, szepcząc z uśmiechem: – W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego.
W jego postawie, ruchach, wyrazie twarzy była siła, którą daje pokora, mądrość i miłość. Mężczyźni i kobiety stali w ciszy i bezruchu, patrzyli na niego urzeczeni. Adalbert podszedł do starej kobiety, położył dłoń na jej głowie i uczynił znak krzyża na czole. Ona chciała cofnąć się przestraszona, ale zamarła, drżąc na całym ciele, ze wzrokiem utkwionym w jego oczach.
Wszyscy odwrócili się w stronę osady. Ze wzgórza schodzili powoli dwaj kapłani, stary i młody. Ubrani w ceremonialne szaty, z czaszkami wilków na głowach, w rękach trzymali rzeźbione kije przyozdobione złotymi pierścieniami. Starszy dzierżył włócznię, młodszy kamienny topór. Zatrzymali się przed posągiem i złożyli mu głęboki pokłon.
Młodszy kapłan zdjął z ofiarnego kamienia krucyfiks i obrus, położył je na ziemi. Zgasił łojową lampkę, skrzesał swój ogień, zapalił stos polan. Ofiarny dym otoczył Perkunsa, uprzedzał złożenie błagalnej ofiary, która odwróci gniew obrażonego boga.
Starszy kapłan podszedł do czekającego w bezruchu Adalberta, wyjął z jego dłoni mosiężne naczynie, wylał wodę na ziemię. Potem wziął go za ramię i podprowadził przed posąg. Panowała zupełna cisza. Nadciągający wał czarnych chmur pochłaniał resztę dziennego światła. Pierwszy podmuch wiatru rozgonił dym, poruszył gałęziami dębu.

 

Głowa Perkunsa znikała i pojawiała się za rozkołysanymi liśćmi. Zdawało się, że stary bóg pragnie coś przekazać swoim kapłanom i wiernym. Może powstrzymać chciał ofiarę z człowieka, który przyniósł posłanie miłości? Zbici w ciasnym kręgu mężczyźni, kobiety i dzieci wstrzymali oddech. Oczy Adalberta i starszego kapłana spotkały się.
– O Bogu można tylko milczeć – powiedział Adalbert w języku tak starym, że rozumieli go wszyscy ludzie.
Kapłan przytaknął. Potem podniósł włócznię i uderzył prosto w serce. Adalbert osunął się powoli na kolana. Nie czuł bólu.
Ogarnęło go oślepiające białe światło. Cała ziemia i całe niebo czekały na ten moment. Wypełniła go miłość tak wielka, że nie był w stanie zatrzymać jej w sobie. W zachwycie patrzył na objawiony moment swoich narodzin dla nieba. Całe życie czekał na tę chwilę, która nie była końcem, lecz początkiem.
W szczelinie czarnych chmur zabłysło słońce, snop światła padł na posąg i klęczącego Adalberta. Młody kapłan podniósł wysoko topór, opuścił go z rozmachem. Głowa spadła na ofiarny kamień, strumień krwi popłynął do stóp Perkunsa.
Stary kapłan uniósł twarz i podniósł ręce, zakrzyczał imię boga. Zawarczały bębny, zaśpiewały piszczałki. Ponad nimi wzniosło się przeciągłe wycie Radzima, biegnącego przez polanę w stronę dębu. Kilku wojowników ruszyło mu na spotkanie, uderzenie drzewcem włóczni zwaliło
go nóg.
Nastały zupełne ciemności. Błyskawica rozdarła chmury, z ogłuszającym hukiem uderzyła w dąb, wielki konar spadł obok posągu. Lunęły potoki deszczu. Stary kapłan nabił głowę Adalberta na włócznię, podniósł ją wysoko i ruszył w stronę osady. Dwaj mężczyźni unieśli ciało, poszli za kapłanami, cały tłum podążył za nimi. Głos bębnów i piszczałek niknął z huku piorunów. Potoki wody zalewały Perkunsa, spływały po grubo ciosanej twarzy i ciele, mieszały się z krwią z kamienia i wsiąkały w trawę. Ofiara została przyjęta.
Oszalały Benedykt z przeciągłym wyciem dogonił wojowników z ciałem, natarł z boku na kapłana, próbował wydrzeć mu włócznię z głową. Młody kapłan odepchnął go mocno, przewrócił na ziemię. Ksiądz chciał się podnieść, ale spadły na niego liczne ciosy. Skulony leżał w błocie i potokach spływającej wody. Przestali go bić, wrota osady zamknęły się za ostatnimi ludźmi.
Benedykt zerwał się, pobiegł do ołtarza pod dębem. Zaparł się plecami o Perkunsa, jęcząc z wysiłku próbował go przewrócić. Po chwili poddał się, ociekając wodą i błotem wykrzykiwał obelgi i pięściami wygrażał posągowi. Błyskawice oświetlały jego ciało, zdawały się unosić go ponad ziemią. Krzycząc wciąż, dopadł dębu, wdrapał się na najniższy konar. Piął się dalej do góry, ślizgał się po mokrej korze, nie zważał na uderzenia wiatru i pioruny.

 

Dotarł wreszcie na rozkołysany wierzchołek, trzymając się jedną ręką konaru, drugą wyciągnął oskarżycielsko do nieba. Szlochając, zaczął krzyczeć przenikliwym głosem: – Kim jesteś, Boże, który pozwalasz na takie cierpienie? Kim jesteś Ty, który sprzyjasz kłamcom, okrutnym władcom, fałszywym kapłanom! Czy słabi i pokrzywdzeni zawsze będą upokorzeni? Czy silni zawsze będą zasłaniać się Twoim imieniem! Dlaczego odwracasz się od królestwa swojego? Czy nasz grzech jest tak wielki, o Panie, że ziemia zawsze będzie padołem łez i bólu! Dlaczego przysłałeś tu Adalberta, najlepsze z Twoich dzieci, na pewną śmierć? Dlaczego mnie do tego użyłeś? Dlaczego!

 

Oślepiło go białe światło błyskawicy, szarpnął nim gwałtowny podmuch wiatru. Otworzył dłoń trzymającą konar i runął w dół. Leciał bezwładnie, uderzając o gałęzie dębu. Ciężko zwalił się na rozmokniętą ziemię i legł bez ruchu u stóp posągu.

*  *  *

Jest to fragment najnowszej powieści Dominika Rettingera “Wiara i Tron”.

____________________________________________________________________________________________________________

Grafika w ikonie wpisu: shutterstock

O autorze: Słowo Boże na dziś

Brak komentarzy

Skomentuj notkę, rozpoczynając dyskusję...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*