Jak co roku, już 33 – ci raz Polacy około połowy stycznia dostępują wiekopomnej okazji uczestniczenia w niezwykłej imprezie charytatywnej, i nie tylko. Każdy może choć przez chwilę poczuć się człowiekiem szlachetnym i dobrym, wznieść się ponad swoją przytłaczającą codzienność, dołączyć do społeczności podobnie szlachetnych ludzi, dążących do świętości za cenę datku do puszki, w przypadkach kwalifikowanych – wykupienia fantu, co w tej grupie jest chyba równoznaczne z samoubóstwieniem.
−∗−
Wielka orkiestra szlachetności zastępczej
Jak co roku, już 33 – ci raz Polacy około połowy stycznia dostępują wiekopomnej okazji uczestniczenia w niezwykłej imprezie charytatywnej, i nie tylko. Każdy może choć przez chwilę poczuć się człowiekiem szlachetnym i dobrym, wznieść się ponad swoją przytłaczającą codzienność, dołączyć do społeczności podobnie szlachetnych ludzi, dążących do świętości za cenę datku do puszki, w przypadkach kwalifikowanych – wykupienia fantu, co w tej grupie jest chyba równoznaczne z samoubóstwieniem.
Być może nie bez znaczenia jest kolejny numer igrzysk – trzydziesty trzeci, jakby stopnień wtajemniczenia w loży. Ciekawie też byłoby odgadnąć, o jakie święta tu chodzi, jakie bóstwo tu się czcią obdarza. Charytatywny cel całej imprezy może być wskazówką – deklarowanym celem wolnomularzy zawsze była filantropia. Jako szlachetna, bezinteresowna działalność dla dobra innych przyciąga uwagę i sympatię, jednocześnie umożliwiając działania zgoła inne – politykę. Mamy więc jakby dwa cele społeczne takiego właśnie grania: filantropijny cel fundowania zazwyczaj dzieciom różnych rzeczy, czasem potrzebnych, czasem nie, ale zawsze drogich i domagających się prowizji. Drugi cel jest polityczny – popieranie określonych ugrupowań politycznych i ich programu, oraz krytyka wszystkiego, co jest z nimi niezgodne. Tak się u nas składa, że tą niezgodność można przypisać wszystkiemu, co dawno temu ufundowało, a przez wieki podtrzymywało polski naród i jego państwo. Te same cechy posiada także łaciński normotyp cywilizacyjny.
Czytaj też:
Uczestnicy całego przedsięwzięcia ze strony społecznej, czyli sponsorzy i zwolennicy podwójnego grania, gromko orędując za największą ponoć imprezą filantropijną w tej części świata radują się z powodu takiego nadliczbowego dofinansowania służby zdrowia. Nie dostrzegają jednak kilku składników tego procesu. Środki nie zawsze odpowiadają rzeczywistym potrzebom obdarowanych, często są też na wyrost, przekraczając możliwości placówek. Publiczna służba zdrowia to system, będący podsystemem większego nadsystemu, którym jest państwo. Nadsystem powinien dbać o sprawne funkcjonowanie wszystkich podsystemów, również służby zdrowia. Finansowanie pobierane jest w wielkiej obfitości od społeczeństwa w postaci obowiązkowych składek zdrowotnych. Pomimo tego wciąż brakuje środków, więc system musi wciąż być dotowany z budżetu państwa i samorządów. Przed II Wojną Światową z oszczędności, wygenerowanych dzięki rozsądnemu gospodarowaniu ubezpieczeniami udało się sfinansować transatlantyk Batory, w III RP trzeba wciąż dotować, i wciąż pokrywać braki filantropią. Zachwyt nad ofiarnością społeczeństwa przykrywa problem główny – dlaczego jest, jak jest, i dlaczego od dziesięcioleci niczego nie można zmienić; kto psuje i jak można to naprawić. Tym się nikt nie przejmuje, bo i po co, orkiestra funduje. Splendor akcji dobroczynnej pozwala nam choć na chwilę zapomnieć o patologii ustrojowej.
Wiele można by się tu rozpisywać o zaletach i wadach tego przedsięwzięcia, i zapewne w nadchodzących czasach wiele ich będzie się nam ukazywać, nawet mimo wprowadzenia zakazu mowy nienawiści. Nie o tym jednak chcę pisać, jest od tego wielu bardziej kompetentnych autorów. Chciałbym za to ukazać pewien aspekt wielkiej orkiestry, bardzo istotny, acz niedostrzegany. Określę go jako szlachetność zastępczą, ona bowiem najlepiej wyjaśnia tak wielkie zaangażowanie i tak silne przylgnięcie do całej imprezy, jej kierownictwa i idei, a raczej ideologii – wielkiego odstępstwa od tego, co własne na rzecz tego, co cudze.
Impreza istnieje na rynku od roku 1992. Czas ten był szczególny – dla Polski i Polaków, dla całej Europy, wcześniej znajdującej się pod władzą Związku Radzieckiego, dla całego świata, który wówczas jeszcze nie rozumiał epokowych zmian, jakie w nim zachodzą, a raczej jakie są przeprowadzane. By to rok publikacji słynnej książki Francisa Fukuyamy pod znamiennym tytułem „Koniec historii”. Zgodnie z jej główną tezą, wraz z rozpadem ZSRR, upadkiem komunizmu (pozornym upadkiem, czego jeszcze wówczas większość ludzi nie wiedziała), i zwycięstwem demokracji liberalnej skończą się wielkie spory przeszłości, typowe dla państw i gospodarek narodowych. Rywalizacja odejdzie do lamusa, a przyszłość to globalna współpraca ekonomiczna, swoboda wszelkich przepływów, zastąpienie narodów przez coś, co mocą pieniądza George Soros wprowadza do państw narodowych pod hasłem społeczeństwa otwartego. Jako pierwszy pojęcia tego użył Henri Bergson, a dwa pokolenia później zreformował Karl Popper (zadziwiająca jest ta koincydencja pochodzenia wielu wybitnych myślicieli, których Zachód uważa za swoich). Polska i Europa Środkowo – Wschodnia „wyrwała” się wtedy spod sowieckiego reżimu, aby wejść do bogatego i dobroczynnego zachodniego kapitalizmu, jak wówczas wydawało się niemal wszystkim na Wschodzie. Ponieważ w Polsce, odciętej od głównych nurtów przemian i gospodarki rynkowej brak było naturalnych elit, które wiedziałyby, co należy robić w takich sytuacjach, naród chcąc nie chcąc przyjął za swoją tą elitę, którą mu podstawiono, a którą wytypowano na nieoficjalnych bibach w Magdalence. Wraz z tą elitą Polacy jako wybawienie z polskich problemów przyjęli Plan Balcerowicza – Sachsa (znowuż ta koincydencja), i szereg innych planów na przebudowę gospodarki, państwa i społeczeństwa, których nie był świadom. Upraszczając, rzec można, że każda zachodnia dewiza miała służyć generalnej przemianie Polski i Polaków. Nie byliśmy w tym osamotnieni – była to część dawno zaplanowanej zmiany Europy i świata.
Nasza polska przemiana polegała na tym, że częściowo nas zmuszono, a częściowo zechcieliśmy tego sami, aby na główkę rzucić się do basenu z demokracją liberalną, neoliberalizmem, społeczeństwem otwartym, postmodernizmem, dyktatem wielkich korporacji. Nie zdołaliśmy tylko zawczasu sprawdzić, czy w basenie znajduje się woda, ale skoro skakaliśmy do tego, co jest na szczęśliwym i bogatym Zachodzie, mogliśmy spodziewać się, że nie będzie całkiem źle. Okazało się, że otchłań, w którą skaczemy nie odpowiadała temu, co wówczas mieli jeszcze ludzie na Zachodzie, lecz została skonstruowana specjalnie dla nas. Wody więc nie było, ale basen rychło został zapełniony – krwią ofiar, przymusowo zrzucanych ze stromego klifu na ostre skały. Nikt tych ludzi zapytał, czy tego chcą, o swoim losie mieli przekonać się dopiero na dole, ale tak, aby nawet ci, którzy przeżyli, nie zorientowali się, że zostali zagnani w pułapkę.
Zdewastowano nam gospodarkę, przemysł, infrastrukturę, finanse, edukację, przejęto media, na trzy ponad dekady poukładano politykę. Cały nasz świat energomaterialny oraz informacyjny został zdefiniowany przez obce siły, dążące do zniesienia narodów i państw narodowych. Społeczeństwo zostało zdewastowane, nie tylko poprzez odebranie ludziom możliwości utrzymania siebie i rodzin, ale też za pomocą galopującej demoralizacji. Nastała ona natychmiast, wraz z uwolnieniem energii gospodarczej ludzi do działań w nowych układach, i wraz z zalewem antykulturowego szlamu, płynącego z każdej możliwej strony. Symbolem ówczesnej kultury masowej stały się książeczki Harlequin, pornografia, kasety video, czasopismo „Nie”, seriale „Dynastia” i „Moda na sukces”. Wyrazem głębszych dążeń natomiast – środowisko intelektualne Gazety Wyborczej i drukowane masowo przez wydawnictwo Jacka Santorskiego ezoteryczne podręczniki jak się samopoznać i odnieść sukces dzięki wykorzystaniu energii – wszechświata i własnej.
Wszystkie te zabiegi około sukcesu niewiele dawały skutku bez kapitału startowego, którego pozbawiono naród, pozostawiając jedynie przy wybranych jednostkach dawnego i nowego układu. Wmówiono nam, że nie jest potrzebny kapitał ani możliwości materialne, każdy może być tym, kim chce i osiągnąć światowy sukces, na wyciągnięcie ręki możliwa jest kariera od pucybuta do milionera, trzeba tylko bardzo pragnąć i bardzo się starać. Niektórzy nawet tak próbowali, kończąc zwykle po pewnym czasie jako bankruci, mimo początkowego sukcesu. Okazało się, że przejść do powodzenia mogą zasadniczo ci, którzy przyswoili sobie hasło, głoszące, że „pierwszy milion trzeba ukraść”, a do celu trzeba podążać „po trupach”, cel bowiem zawsze uświęca środki, a życie jest trudne, skomplikowane i pełne zasadzek. Moralność, jaka w ludziach trwała jeszcze mimo komunistycznej degrengolady załatwiono hasłami: „nie kradnij – rząd nie lubi konkurencji”, „nic nie jest czarno – białe, wszystko jest szare”, „każdy ma swoją prawdę”, „punkt widzenia zależy od punktu siedzenia”. Wszyscy poznali te aforyzmy, przekazywane drogą marketingu szeptanego, nie wiedząc nawet, skąd się wywodzą. Podsumowaniem szokowej zmiany mentalnej Polaków stało się główne hasło Jurka Owsiaka – „róbta, co chceta” – brzmiące jak przeróbka masońskiego „czyń wedle woli swojej”.
Naród zaczął więc robić, co każdy chciał, tracąc spoistość i rozbijając się na atomy. Umysły ludzi i ich relacje ogarnęły trujące miazmaty swoistego amalgamatu ideologii – neomarksizmu, neoliberalizmu, wszelkiego lewactwa, globalizmu, i spajającego to wszystko talmudyzmu. Czasami ludzkie atomy sczepiały się w jakimś sprzężeniu, by zwykle rozpaść się po pewnym czasie z trzaskiem, lecz częściej zderzały się, odbijając się od siebie jak bile, i od przeszkód, niczym kulki we flipperze. Ludzkie atomy nie miały nawet czasu pomyśleć nad swoim otoczeniem, zajęte gorączkową krzątaniną, by przeżyć kolejny dzień i miesiąc, by dorobić się jak najszybciej, by udowodnić dostawcom ukradzionych kapitałów, że Polak też potrafi. Ci śmiali się do rozpuku z biegających i zderzających się ludzików, podlewając cały bałagan gęstym sosem pedagogiki wstydu. Polskie ludziki uwierzyły, że wszystko zło, które ich spotyka, ba, nawet całe zło świata tkwi w nich samych i z nich wypływa, wynikając z wielowiekowych specyficznie polskich tradycji złości, zawiści, zacofania, ciemnoty, nieuczciwości, nieudolności. Ileż to było artykułów w gazetach i czasopismach, ileż książek beletrystycznych, publicystycznych i pseudonaukowych, ileż wykładów na uczelniach, filmów i seriali, wypowiedzi politykierów, pseudoautorytetów i patocelebrytów. To, co spotykało ludzi było wypadkową kilku głównych procesów: globalnych trendów antykulturowych, w tym – rewolucji seksualnej; warunków ekonomicznych, prawnych i politycznych, stworzonych celowo; działań w obszarze infosfery, zawierających antypedagogikę, złe wzorce zachowań, pornografię, ogłupianie i pedagogikę wstydu; braku dobrych wskazań i dobrych wzorców zachowań.
Stosunki międzyludzkie, począwszy od słynnej „wojny na górze” stały się brutalne, bezwzględne, interesowne i nikczemne. Odgórne upodlenie stopiło się z oddolnym samoupodleniem w ogólną wszechpodłość. Polskojęzyczne media i podstawione elity z pozmienianymi nazwiskami przekonywały nas usilnie, że stan wszystkiego do góry nogami jest właściwy, koszta społeczne transformacji są nieuniknione a jedyne problemy tkwią w nas, pod postacią kulturowych, chrześcijańsko – łacińskich skrupułów, które wciąż blokują nam postęp i dołączenie do szczęśliwej, wesołej, odnoszącej sukcesy społeczności globalnej. Polacy byli więc jednocześnie namawiani do zła, zmuszani do zła, oszukiwani co do zła, pozbawieni dobra. Faktyczna wina rozkłada się na trzy grupy podmiotów: rzeczywistych, cudzoziemskich sprawców, pasożytnicze, kolaboranckie pseudoelity, oszukany, upodlony i samoupadlający się naród.
Takie było tło społeczne zjawiska wielkiej orkiestry. Tam wszystko było inne, niż w społeczeństwie – dobre, szlachetne, bezinteresowne. Tak przedstawiała to propaganda, tak przyjęli Polacy, unurzani we wszechpodłości, cierpiący trudności materialne, poczucie porażki i wstydu, wyrzuty sumienia. I naraz dostali przebłysk szlachetności, jedyną szparę w szarej opończy moralnej bylejakości, ściśle zasłaniającej ich świat. Oto nagle z lepszego świata spłynęła do nich obietnica nowego odkupienia wszelkich win i frustracji – filantropia, finansująca chore dzieci, w otoczeniu szlachetnych, bezinteresownych, postępowych, wyluzowanych ludzi, jakże odmiennych od codziennych, szarych, goniących za lepszym dzisiaj dusigroszów. Nagle każdy Polak – łapserdak mógł choć raz w roku poczuć się dobry, szlachetny i hojny jak panisko, utwierdzany w tym postępowym katharsis przez wszechmądrych celebrytów pasożytniczej elity, którą uważał za ekspertów moralności i arbitrów elegancji. Skoro usunięto z otoczenia jakąkolwiek szlachetność, zdewastowany psychicznie Polak kurczowo chwycił się szlachetności zastępczej. A wraz z samą orkiestrą i jej melodią Polak – łapserdak przyjął wszystko, co z nią było wprost lub pośrednio połączone. Zjawisko to zostało odkryte i opisane już w I połowie XX wieku przez behawiorystów, i dostosowane przez B.F. Skinnera do technologii zarządzania społeczeństwem. Bodziec, powodujący reakcję utrwala nie tylko reakcję na sam bodziec główny, ale też na wszystkie bodźce towarzyszące. Po utrwaleniu reakcji, gdy usunie się bodziec główny, bodźce towarzyszące nadal będą wywoływać te same reakcje, co bodziec główny. To właśnie tłumaczy tak głębokie przylgnięcie do orkiestry, mediów ją promujących, ugrupowań politycznych, promowanych przez te media. Tłumione wyrzuty sumienia, wywołane wszechpodłością, połączone z socjotechniczną, behawioralną tresurą społeczną uczyniły z nas tych, którymi dziś jesteśmy.
Czytaj o przebudzeniu:
Gdy zbudzi się naród, cz-2, twierdza kulturowa
Główni i pomocniczy sprawcy tego naszego stanu popełniają jednak ten sam, fundamentalny błąd – myślą, że człowiek jest tabula rasa i można go ukształtować w dowolny sposób, i będzie to trwałe. Tymczasem w kwestiach istotowych natura ludzka jest niezmienna i zachowuje się jak korek – utrzymuje pamięć pierwotnej, naturalnej formy. Ściskany przez lata, po ustaniu ucisku pomału powraca do swej pierwotnej postaci. Tak też jest z nami, i w końcu spod zeszmaconego, zestrachanego Polaka – łapserdaka, stopniowo, powoli na razie, lecz coraz szybciej wydobywa się dumny i gniewny Polak – Lechita.
______________
Wielka orkiestra szlachetności zastępczej, Bartosz Kopczyński, 15 stycznia 2025
−∗−
Dodaj komentarz