Jak odzyskać niepodległość. Aspekty formalne, materialne i… nasze cechy

Naród jednak nie chce odzyskiwać niepodległości z powodu dwojakiej niewiedzy: nie wie, że ją utracił, i nie wie, że nie jest narodem. Jak to rozumieć? Wydaje się sprzeczne, jednak pozornie. Musimy wyjść od właściwej definicji narodu. Zakładam, że ci, którzy to czytają uważają się za przedstawicieli narodu polskiego. Tacy ludzie myślą o wszystkich obywatelach Polski w kategoriach narodu, i jest to naiwne i życzeniowe myślenie sentymentalne, oderwane od rzeczywistości.

−∗−

 

Jak odzyskać niepodległość

Zanim zaczniemy szukać odpowiedzi na to pytanie, należy wpierw zadać dwa inne i odpowiedzieć na nie: czy Polska jest państwem niepodległym, a jeśli nie jest, to czy należy ją odzyskiwać. Niepodległość to cecha państwa, w którym nie jest ono od nikogo zależne. I na to pytanie odpowiedzieć bardzo łatwo – Polska niepodległa nie jest zarówno w sposób formalny, jak i materialny, tak samo zresztą, jak wszystkie państwa świata.

Niepodległość w znaczeniu formalnym mamy ograniczoną, bo należymy do Unii Europejskiej, w której jesteśmy obowiązani wykonywać dyrektywy Komisji Europejskiej i wyroki TSUE, gdyż zmuszają nas do tego traktaty. Prawo unijne obowiązuje nas więc bezpośrednio. Jakby tego było mało, przez przynależność do tej organizacji podlegamy całemu spektrum nacisków i szantaży innych organów i agend UE, a także państw, które razem z nami do Unii należą. Są ich trzy główne rodzaje: moralne, administracyjne i finansowe. Niektóre są przewidziane w dokumentach, lecz coraz częściej są to wpływy pozatraktatowe. Jednak ograniczenia naszej niepodległości, przynajmniej w teorii, są określone w traktatach, więc poza nimi Polska może (teoretycznie) prowadzić politykę niepodległą. Jakkolwiek właśnie teraz władze Unii dążą do zmiany traktatów i rozciągnięcia swoich wpływów na większość prerogatyw niepodległego państwa, co oznacza, że Unia sama chce zostać państwem.

Drugim przejawem ograniczenia niepodległości są zobowiązania wobec ONZ i organizacji od niej zależnych. Wynikają one głównie z konwencji, mających charakter umów międzynarodowych między niepodległymi i suwerennymi państwami. Oznacza to, że ONZ jest dobrowolnym zrzeszeniem państw świata, czymś w rodzaju organizacji samorządowej, a stronami umów są tworzące ONZ państwa. W praktyce jednak organizacja ta stała się bytem samoistnym, narzucającym swoją wolę państwom. Robi to poprzez konwencje i inne akty, z których najważniejsze to deklaracje i rezolucje. Konwencja ma charakter formalny i po ratyfikacji wiąże państwo, czyli kształtuje jego prawo w ten sposób, że państwo musi dostosować swoje prawo do konwencji. Brak tego dostosowania rodzi konsekwencje, które jednak są mniej dolegliwe, niż w prawie unijnym. ONZ nie ma bowiem władzy bezpośredniej w państwach. Rezolucje kierowane są zasadniczo przeciwko konkretnym państwom w konkretnych sytuacjach, a deklaracje mają charakter aktów dobrej woli i nie nakładają bezpośrednich zobowiązań. Są jednak często podstawą późniejszych konwencji, mają też duże znaczenie propagandowe jako narzędzie do wywierania nieformalnych nacisków politycznych i finansowych. Ma to się zmienić na niekorzyść państw. Jest bowiem procedowany nowy Traktat Przyszłości, zapowiadany na rok 2024, który ma praktycznie wyłączyć niepodległość i suwerenność państw na rzecz ONZ i jej organizacji w postaci globalnego systemu zarządzania. Jest to skorelowane z podobnymi zmianami w UE. ONZ ma więc stać się quasi-rządem światowym, a UE ma być jego europejską emanacją, aby lepiej trzymać w ryzach te państwa, które mają najmocniejsze tradycje własnej niepodległości.

Krótkie omówienie formalnej organizacji Europy i świata pokazuje, że nasze państwo nie jest niepodległe. Łączy się z tym kwestia suwerenności. Oznacza ona rzeczywistą zdolność państwa do wykonywania władzy na swoim terytorium bez nacisków podmiotów wewnątrzpaństwowych i zewnętrznych. Ta jest ograniczona na dwa sposoby – formalny, poprzez zobowiązania wobec wyżej wymienionych organizacji ponadnarodowych, oraz nieformalny. W tym drugim mieszczą się zarówno wymienione wcześniej naciski tych organizacji, a także naciski ze strony innych państw i podmiotów. Nieformalny wpływ jednego państwa na inne jest równie stary, jak państwa. W naszej obecnej rzeczywistości możemy mówić głównie o naciskach ze strony Niemiec, USA i Rosji. Przynajmniej część z nich odbywa się za pośrednictwem opisanych powyżej organizacji, inne polegają na płaszczyźnie powiązań politycznych, finansowych i militarnych, i wchodzą w obszar geopolityki. Współcześnie dochodzi jednak jeszcze jeden ważny czynnik, stający się wiodącym – zależność od międzynarodowych instytucji finansowych, czyli międzynarodowego trustu bankierów. O ile wszystkie poprzednie zobowiązania i naciski są łatwe do uchwycenia, bo albo są formalne, albo uświadomione przez opinię publiczną, ten rodzaj wpływu jest najmniej zauważalny. Jest to coś jakościowo innego. Trust nie ma formalnej organizacji ani ujawnionego własnego prawa. Rządzi się poprzez układ tajnych i półtajnych powiązań, oplatając swymi sieciami cały świat, wpływając na stosunki międzynarodowe i wewnątrzpaństwowe, sięgając aż do prywatnych relacji międzyludzkich.

Siła tych powiązań wynika z tego, że zarówno ludzie, jak i rządy potrzebują pieniędzy do działania. Jeśli człowiek prywatny zamierza dokonać przedsięwzięcia, które przerasta go finansowo, pożycza od rodziny i przyjaciół, albo udaje się do instytucji. Jeśli prowadzi hulaszczy tryb życia, wciąż brakuje mu pieniędzy, a ponieważ nikt rozsądny pożyczyć mu nie chce, musi pójść z pokornie pochyloną głową do lichwiarzy. Ci udzielają mu pożyczki, pod warunkiem przyjęcia dolegliwych warunków spłaty i złodziejskiego procentu. Jeśli utracjusz jest przyparty do muru przez rzeczywistość, godzi się na to, i zazwyczaj już dożywotnio staje się dłużnikiem, czyli niewolnikiem lichwiarzy, co niszczy pomału życie jego samego i jego rodziny, aż do bankructwa włącznie, czyli utraty całego majątku i przysłowiowego pójścia z torbami na poniewierkę.

Tak samo jest z państwami. Jeśli przez politykę rządu zaczęło rozdawać swoim lub obcym obywatelom pieniądze, lub wzięło na swoje utrzymanie zbyt wielu ludzi nieproduktywnych, lub zatrudniło zbyt wielu darmozjadów w administracji i na innych posadach, lub, co najczęstsze, wszystko to razem, może pożyczać na dwa sposoby. Od własnych obywateli, emitując papiery dłużne, lub pójść po wsparcie do lichwiarzy. Zawsze prowadzi to do tego, że państwo, czyli de facto ogół jego obywateli staje się ich niewolnikiem. Różnica polega na tym, że państwo nie może zbankrutować, mogą natomiast pójść z torbami jego obywatele. Globalni lichwiarze wolą jednak, aby ci obywatele, nieświadomi dłużnicy, stali się ich wiernymi, dozgonnymi niewolnikami. Żeby nie mogli się uwolnić, globalny kapitał stara się, aby byli politycznie, gospodarczo, militarnie, organizacyjnie i osobiście niesamodzielni. Ponieważ wszystkie państwa świata siedzą u globalnych lichwiarzy w kieszeni, dążą oni do jego przekształcenia w globalną hodowlę niewolników. Ponieważ jednak państwo mocą wysiłku swoich obywateli jest w stanie wyzwolić się z tych więzów, globalni bankierzy, zrzeszeni w trust, korzystając ze swojej wszechobecnej władzy finansowej używają organizacji ponadnarodowych, aby przejąć od państw ich suwerenność i kontrolę ich polityki, aby mieć trwale na swe usługi ludność państw, zamienioną w uniwersalny zasób homo debilis – ludzi debilnych. Są to jednostki dorosłe, funkcjonujące na umysłowym poziomie dwunastolatków, a emocjonalnym pięcioletnich dzieci. Dopiero to da globalistom satysfakcjonującą ich gwarancję trwałości ich wpływów.

Widzimy więc, że Polska ma ograniczoną zarówno niepodległość, jak i suwerenność, a wszystko wskazuje na to, że po gruntownych zmianach w UE i ONZ obydwa przymioty zostaną nie tyle ograniczone, co odebrane. Przechodzimy więc do drugiego pytania, czy w ogóle warto odzyskiwać niepodległość. Słyszy się bowiem liczne głosy, że pod obcymi rządami technokratów ludność polska skorzysta, bo będzie praworządność, prawa człowieka, kobiet, mniejszości seksualnych, zwierząt, uratowany będzie klimat i planeta, wszystkim będzie się żyć lepiej. My ponoć nic nie potrafimy, Niemcy wiedzą lepiej, wspólnota będzie dbać o wszystkich, więc także o nas. Wreszcie będzie pełna wolność, każdy będzie mógł być, kim chce i żyć, z kim i gdzie mu się podoba. Piękna wizja, obecna w unijno-globalnej propagandzie. Trzeba być jednak rzeczywiście człowiekiem zdebilizowanym, aby wierzyć choć w pół słowa tej propagandy.

Rzeczywistość unijno-globalna będzie nieformalnym imperium kolonialnym, połączeniem najgorszych cech łagru, więzienia, burdelu i psychiatryka. Słynne zdanie Idy Auken, cytowane przez Klausa Schwaba skierowane do przyszłych poddanych imperium „nie będziecie mieli niczego i będziecie szczęśliwi” na końcu nie ma kropki, tylko przecinek. Dalszy ciąg brzmi: „(…) że pozwoliliśmy wam przeżyć ten kolejny dzień”. Jest to napisane w rozlicznych źródłach, tyle, że to wiedza gnostycka, nie przeznaczona dla ogółu. Będzie to władza, o jakiej mogli tylko marzyć Stalin i Mao. W mocarstwie tym będzie panował komunizm genderowy, a marksizm-leninizm zastąpi jego udoskonalona formuła, schwabizm-hararizm. Nie trzeba być szczególnie zdolnym, by przewidzieć, jakie skutki będą miały takie programy jak Zielony Ład, Fit for 55, sanitaryzm, Edukacja Włączająca, masowa imigracja. Władcy powstającego właśnie imperium sami o sobie myślą, że są homo deus, czyli ludźmi – bogami. My dla nich już teraz jesteśmy zasobem ludzkim, a nasze dzieci i wnuki mają stać się hodowlanymi niewolnikami – golemami, używanymi do dowolnych celów, pozbawionymi rozumu, woli, rodzin, własności prywatnej, a nawet tożsamości. Nikt nie powinien mieć wątpliwości, że trzeba starać się, aby nie stracić niepodległości, a jeśli ją stracimy, by jak najszybciej ją odzyskać.

Przechodzimy teraz do zasadniczego pytania – jak to zrobić. Musimy mieć na względzie dwa aspekty – formalny i materialny. Aspekt formalny dotyczy bardziej niepodległości, i związany jest z aktami, które może podjąć państwo poprzez swoje władze. Można bowiem w legalny sposób opuścić struktury Unii Europejskiej, co już zrobiła Wielka Brytania. Co do ONZ, można również wystąpić z tej organizacji, co jednak byłoby propagandowo niewłaściwe. Można jednak wypowiedzieć konwencje lub zgłosić do nich zastrzeżenia. Z formalnego punktu widzenia odzyskanie niepodległości jest najmniej problematyczne. Nasze członkostwo w tych gremiach jest bowiem dobrowolne, wystąpienie wymaga więc aktów formalnych, do których kompetencje posiada Parlament i Prezydent.

Pojawia się tutaj pierwsza trudność – wola polityczna. Musi być odpowiednia większość parlamentarna, nawet bowiem sprzeciw Prezydenta można przełamać. Załóżmy, że Polska próbowałaby to zrobić dziś. Jest niejasność ustrojowa, czy wystarczy zwykła większość sejmowa, czy kwalifikowana. Niezależnie od tego, wymagałoby to powszechnej zgody sił politycznych. Dzisiaj nie ma takich sił, jedyna bowiem partia, Konfederacja, która ad hoc mogłaby być za jest stanowczo za słaba. Nie ma więc obecnie woli politycznej, i na razie nie będzie, gdyż wyborcy wciąż myślą, że Unia to dostatek, a większość nie jest zdolna do odważnych działań. Poza tym bardzo silne są u nas siły kolaboracyjne. Obecny układ polityczny uniemożliwia więc odzyskanie niepodległości. Nadchodzący rząd raczej poprze dobrowolne oddanie niepodległości, a PiS pod przewodem premiera Morawieckiego również się nie postawi.

Tu należy uczynić dygresję na temat rządów PiS i pana Premiera. Jest to bowiem podręcznikowy przykład marksistowskiego marszu przez instytucje. Zjednoczona Prawica zdobyła władzę m.in. dzięki „dobrej zmianie” i zapowiadanej polityce narodowo-konserwatywno-katolickiej. Tak było w sferze propagandy. Początek rządów pod premierostwem Beaty Szydło tak się zapowiadał. Jednak od samego początku był tam obecny Mateusz Morawiecki, najpierw jako minister i wicepremier, potem jako premier, co trwa aż do chwili pisania tego artykułu. Cały czas skutecznie budował swoje środowisko wewnątrz PiS. Stopniowo grupa rozrastała się w resortach, aż opanowała rząd PiS, tworząc jakby państwo w państwie. Owo Państwo Wielkomorawskie prowadziło politykę zupełnie inną, niż głosiła większość rządząca. Za parawanem patriotycznych uniesień i prawicowej propagandy były podpisywane kolejne zobowiązania wobec UE, ONZ i innych globalistów. Społeczeństwo nie było informowane lub wprowadzane w błąd. Gdy po pewnym czasie opłakane skutki wychodziły na jaw, Polacy dowiadywali się, jak twardo pan Premier będzie walczył w obronie suwerenności Polski. W ten sposób Wielka Morawa wprowadziła do Polski cały szereg fatalnych uregulowań, kosztownych dla gospodarki i mieszkańców, których skutki dopiero się objawią, a których koszty będziemy jeszcze długo ponosić. Jeśli nowy lewacki rząd będzie wprowadzał marksistowskie przemiany, to dzięki temu, że grunt i strukturę przygotowało wcześniej Państwo Wielkomorawskie.

Z osobą Mateusza Morawieckiego są związane liczne interesujące okoliczności. Między innymi taka, że jako człowiek wybitnie inteligentny potrafi się odnaleźć w każdej sytuacji i w każdym towarzystwie. Przez całe 8 lat był w Rządzie, a przez 6 lat był Premierem. Inni się zmieniali, on twardo dzierżył stery. Wcześniej, w latach 2010–2012 był członkiem Rady Gospodarczej przy rządzie Donalda Tuska. Bywał także w słynnej restauracji, gdzie nagrywano pogaduchy przy ośmiorniczkach. Teraz został desygnowany przez pana Prezydenta do sformowania nowego rządu Zjednoczonej Prawicy. Dwa dni przed tym ogłosił w wywiadzie, że chętnie podjąłby pracę w nowym rządzie zjednoczonej opozycji, czyli u zakamieniałych politycznych przeciwników. Gdybyśmy nie znali tak dobrze sposobów działania globalistów, uznalibyśmy, że nasz znakomity polityk jest bardzo elastyczny i ma idealnie labilne poglądy. My jednak wiemy, że jest raczej na odwrót – to poglądy rządów stają się elastyczne i płynnie dostosowane. Cóż więc takiego ma w sobie Państwo Wielkomorawskie? Z pewnością to, że jego zapleczem politycznym jest świat globalnej finansjery. Wyobraźmy sobie Bankers World, równoległy świat finansistów, znajdujący się w takiej samej relacji do naszego, jak świat czarodziejów wobec mugolskiej rzeczywistości. Toczy się tam gra na wielkiej szachownicy, wyobrażającej ludzki świat. Niczym figury szachowe przesuwa się tam rządy, władców, strefy wpływów, łańcuchy dostaw. Jeśli w tamtym świecie wydawana jest poczytna gazeta, dajmy na to „The Rothschild Herald”, to zapewne w dniu, w którym pan Premier objął stanowisko, ukazał się na pierwszej stronie artykuł z pięknym zdjęciem i tytułem: „Our man in Warsaw”.

Pan Mateusz Morawiecki jest z pewnością najzdolniejszym politykiem, działającym w Polsce, a także najbardziej wpływowym. Nikt bowiem nie potrafi w państwie średniej wielkości, mającym tak świetne tradycje niepodległości i walki z komunizmem przeprowadzić rewolucji marksistowskiej tak sprawnie, żeby społeczeństwo się nie zorientowało. Należy spodziewać się świetnego rozwoju międzynarodowej kariery pana Morawieckiego. Wydaje się podobnie ważną postacią w historii świata, jak Józef Retinger, łącznik między rządami i potęgami, przyjaciel wszystkich, założyciel grupy Bilderberg, współtwórca Wspólnoty Europejskiej. Ciekawe, czy obecny pan Premier okaże się podobnie utalentowany.

Powracając do materii, brak jest obecnie woli politycznej, aby w ogóle zacząć odzyskiwanie niepodległości. Politycy nie wiedzą, że robią za marionetki, poza tym i tak są powszechnie skłóceni wokół swoich emocji i pozornych problemów. Przypominają przedszkolaków, którzy właśnie przeszli z grupy maluchów do starszaków, i dlatego uważają się za dorosłych. Nawet więc, gdyby naród zechciał niepodległość odzyskać, nie byłoby komu o nią się starać.

Naród jednak nie chce odzyskiwać niepodległości z powodu dwojakiej niewiedzy: nie wie, że ją utracił, i nie wie, że nie jest narodem. Jak to rozumieć? Wydaje się sprzeczne, jednak pozornie. Musimy wyjść od właściwej definicji narodu. Zakładam, że ci, którzy to czytają uważają się za przedstawicieli narodu polskiego. Tacy ludzie myślą o wszystkich obywatelach Polski w kategoriach narodu, i jest to naiwne i życzeniowe myślenie sentymentalne, oderwane od rzeczywistości. Ostatnie wybory pokazały dobitnie, a kto potrafi patrzeć krytycznie na świat, widział to już po innych symptomach, choćby po tzw. strajku kobiet czy innych lewackich wykwitach, zyskujących masową sympatię ludności. Nie wszyscy ludzie, mieszkający w Polsce, mający polskie obywatelstwo i posługujący się językiem polskim należą do narodu polskiego. Ten ma bowiem swoje interesy narodowe, które łączą ludzi, mieniących się narodem.

Ludność, zamieszkująca Polskę nie stanowi również społeczeństwa. Ono także ma swoje żywotne interesy społeczne, które łącząc ludzi, tworzą społeczeństwo. Czymże jest więc ten zbiór ludzkich istot, mieszkających między Odrą, Bugiem, Bałtykiem i Tatrami? Ludnością, dającą się podzielić na trzy główne grupy. Pierwsza z nich to rzeczywisty naród, czyli ludzie, którzy przyznają się do narodu i państwa polskiego, chcą w nich żyć i pracować, zależy im na ich utrzymaniu, nie szkodzą im, uzgadniają swój interes osobisty z interesem narodu i państwa, są w stanie coś poświęcić dla tych bytów, mają świadomość swojej narodowo-państwowej tradycji, historii i znaczenia. Druga grupa to ludzie obojętni, żyjący z dnia na dzień, zajmujący się sferą swych spraw prywatnych, uważają, że mogłoby im być dobrze wszędzie, ale żyją tu z przyzwyczajenia i powiązań. Tacy są zwykle osadzeni w popkulturze, własna tradycja ich nie obchodzi, nie lubią też myśleć za dużo, zadowalając się uproszczoną wizją rzeczywistości, określaną przez media głównego nurtu. Nie spodziewają się wiele od życia, byle mieć święty spokój. Nie są skłóceni z rzeczywistością, przestrzegają zasad społecznych, starają się nie atakować świętości, czczonych w tym miejscu, ale nie z przekonania, tylko z pragmatyzmu. Tych można nazwać nienarodem. I wreszcie trzecia grupa, wrogo nastawiona do narodu i państwa polskiego i wszystkich tradycji i świętości, znamiennych dla nich. Nienawidzą i gardzą wszystkim, co polskie. Czczą wszystko, co zagraniczne. Są zwykle pod wpływem lewackiej propagandy i smartfona zarazem. Głównie to ludzie młodzi lub dawne komuchy. Ci ostatni mają zadawnione porachunki z Polską jeszcze od czasów KPP, ci młodzi są po prostu głupi. Wyrośli w chowie egotycznym, w którym byli zawsze w centrum jako Piotrusie Pany i Królewny Świata, wychowani na rozwydrzonych sybarytów z roszczeniową postawą. Zwykle nie umieją niczego przydatnego, żyją na garnuszku rodziców i jedzą polski chleb, korzystając z bezpieczeństwa i dobrobytu, który zapewniają im naród i państwo polskie. Nie wiedzą jednak o tym, bo smartfon mówi im co innego. Dla nich jest to „ten kraj”, w którym wszystko jest złe, brzydkie, zacofane i brudne. Tu sama przemoc, ciemnota, mrok. Dlatego marzą, aby wyjechać z „tego kraju”, ale siedzą tu wciąż jako darmozjady i pasożyty, objadając pracujących współobywateli. Do pracy się nie nadają, dwie lewe ręce mając, zwykle wymyślają sobie jakieś problemy psychiczne, aby samemu się użalać i atencję wymuszać. Zakochani w sobie narcyzowie, narodowi do niczego przydać się nie mogą, ale też narodowi niczego dawać nie chcą. W głowie im wieczna zabawa, marzenie to ekipa Friza lub Warsaw Shore. Rodzin ni dzieci nie planują, co akurat takie złe nie jest, bo gdyby je mieli, to patologia murowana. Do tej właśnie grupy należy większość Julek i Oskarków ze strajku kobiet. Jedyne, co potrafią to rzucać bełkotliwe bluzgi na socjal mediach i słuchać smartfona. I właśnie 15-go października smartfony powiedziały im, że mają wstać i skreślić x w odpowiedniej kratce. I oni to posłusznie wykonali, nie wiedząc za bardzo, po co to robią. Praktyczny skutek debilizacji, zasób biorobotów globalnej władzy, rój androidów do zdalnego sterowania przez algorytmy, materiał na zdrajców, kolaborantów i sabotażystów. Stanowią potencjalne zagrożenie, gdyż globalna władza może ich aktywować jako zombie do zniszczenia narodu i państwa, w których żyją. Tak właśnie wygląda antynaród.

Nasz ustrój polityczny to demokracja liberalna. Każdy ma równy głos, tak samo naród, jak nienaród i antynaród. Jakie są proporcje – nie wiadomo dokładnie, ale można z grubsza założyć, że do narodu należą ci, co głosowali na tych, których uważali za prawicę (PiS pod rządem Państwa Wielkomorawskiego prawicą nie jest, ale tak tą partię kojarzą wyborcy), do nienarodu – wyborcy tych ugrupowań, które kojarzą jako centrowe, a antynaród zasadniczo stanowią ci, co wybierają lewactwo. Nie jest to oczywiście podział kategoryczny, tylko ogólny i z grubsza. Jeśli więc taki mamy skład ludnościowy, to nie można się spodziewać, aby ta ludność była w stanie metodami demokracji liberalnej wybrać władzę, która chciałaby odzyskać niepodległość. Zakładając w ogóle, że pojawiłaby się taka siła polityczna, która rzeczywiście chciałaby tego dokonać.

Można więc starać się budować jakąś siłę polityczną na bazie tej części narodu, która jeszcze jest narodem, co obejmuje około połowy ludności. To i tak dużo i dałoby się na tej podstawie stworzyć dość silną reprezentacje polityczną. Jednak grupa ta, jak każda inna nie jest jednolita i też ma swoje sympatie i antypatie. Poza tym dopóki PiS nie uwolni się od Państwa Wielkomorawskiego nie ma co marzyć o niepodległościowych dążeniach tej części ludności. Jest ona nastawiona zbyt partyjnie, a nie tędy droga do odzyskania niepodległości.

Siła, która mogłaby odzyskać polską niepodległość musiałaby wyjść z żywiołu społecznego. Ten żywioł to powinna być grupa społeczna o stałym składzie i sympatiach. Powinna się powiększać, co wskazuje na rodziny, które mają i właściwie wychowują swoje dzieci. Grupa taka powinna być zrzeszona w sposób nieformalny, by uniknąć działań służb i represji władzy. Powinna pokryć całe terytorium państwa i znajdować się we wszelkich rodzajach osadnictwa – w miastach i na wsiach. Jej członkowie powinni budować lokalne grupy wsparcia, złożone z rodziny bliższej i dalszej, przyjaciół i znajomych; wspierać lokalnych przedsiębiorców i rolników, by mieć własne zaplecze gospodarcze. W ten sposób mogą się tworzyć lokalne sieci wsparcia, łączące się w skali całego kraju. Ludzie ci powinni mieć wspólną wizję przyszłej, odrodzonej Polski i wspólny cel działań. Powinni mieć także świadomość misyjną, czyli przekonywać tych, których się da, także z nienarodu i antynarodu do wspólnej tożsamości. Na co dzień pracować rzetelnie, do innych odnosić się uczciwie i sprawiedliwie, czekać właściwego momentu. Taki czas, jak teraz wiecznie trwał nie będzie. Europa Zachodnia spłynie krwią wylewaną przez islamistów, którzy będą tam toczyć swoją świętą wojnę. Zachód czeka zamęt i przemoc. Unijna władza będzie miała przeciw swojej ludności dwie siły gotowe do użycia: służby i muzułmanów. Zagrożona rzezią, z dwojga złego będzie wolała zaakceptować zamordyzm, niż maczetę.

Mogą wydarzyć się jeszcze inne niespokojne sytuacje, np. upadek dolara jako światowej waluty. Przyszłość jawi się raczej jako pasmo wstrząsów, wywołanych celowo w jednym celu – aby zagnać wszystkich pod władzę globalnego mocarstwa kolonialnego. Autorzy tego przedsięwzięcia popełnili jednak błędy u podstaw swoich koncepcji. Założyli, że da się kontrolować precyzyjnie całą rzeczywistość, a cała podległa ludzkość da się zdebilizować i zaakceptuje swój status hodowlanych niewolników. Najprawdopodobniej już zostały uwolnione takie siły, nad którymi kontroli nie będą mieli nawet globaliści. Dla nas, czyli narodu polskiego wynikają z tego proste wskazania. Przyszłość nie należy do demokracji liberalnej, ale do tych, którzy odważą się być jej aktorami, a nie tylko widzami. W niespokojnej przyszłości trzeba będzie wykorzystać wszelkie sprzyjające okoliczności, nie tylko te, które wynikają z prawa stanowionego. Granicą będzie bowiem prawo boskie. Jeśli właściwym i jedynym sposobem odzyskania niepodległości okaże się walka narodowowyzwoleńcza, trzeba za wszelka cenę nie dopuścić, aby powtórzyło się Powstanie Styczniowe lub Powstanie Warszawskie. Naród powinno interesować jedynie powtórzenie Powstania Wielkopolskiego. Polska wyzwolona nie powinna ograniczyć się stricte do siebie samej. Cała dawna Christianitas będzie jęczeć pod zaborem islamsko-lewackim. Okrutne jarzmo, podobne mongolskiemu uciemięży chrześcijan, i zawsze groźnie będzie łypać na naszą wolność. Jedynym skutecznym sposobem na jego uniknięcie będzie wyzwolenie narodów spod okrutnej, unijnej opresji.

Najpierwszym sposobem, aby odzyskać niepodległość, będzie wyrwanie się spod szatańskich skrzydeł Unii Europejskiej. Będzie to tym łatwiejsze, że władza ta zostanie niechybnie znienawidzona przez zniewolone narody, a społeczeństwa wstrząsane będą tlącym się ciągle i wybuchającym czasem gwałtownym ogniem dżihadem. Następnym krokiem powinno być wypowiedzenie całego szeregu konwencji ONZ i niepodpisywanie nowych. To skutecznie wyrwie nas spod władzy ONZ-u. Nie da się jednak tego wszystkiego zrobić, nie oglądając się na władzę kapitału, która stoi za UE i ONZ. Największym zagrożeniem dla świata jest bowiem Inkluzja – trójgłowa bestia globalizmu. Jedna głowa to UE, druga to ONZ, trzecia to spowity mgłą globalny trust bankierów, Bankers World. Ich pokonać jest bardzo trudno, a oni mają narzędzia do obalania rządów przez finanse. Mogą ponadto doprowadzić do rewolty społecznej. Mają jednak swoje ograniczenia. Pasożytują na państwach, a jednocześnie bez państwa są niczym. Prowadzą więc rozbudowane gry geopolityczne, rozgrywając napięcia między państwami. Od czasu do czasu wybucha też jakaś wojna. Polska jest w strategicznym położeniu geopolitycznym, na przecięciu linii wielu sił. Jeśli polski rząd będzie potrafił to wykorzystać, mając jednocześnie silne i stabilne poparcie społeczne, a nie będzie w kraju zdradzieckich sił politycznych, można podjąć grę z globalnym kapitałem. Oni nas potrzebują, dlatego mamy Morawieckiego. Trzeba wykorzystać jego potencjał we właściwy sposób. Do tej pory Państwo Wielkomorawskie było agenturą Rothschildów, i wszyscy robili wszystko, co musieli, niewiele dostając w zamian. Trzeba odwrócić relacje. Agent musi stać się łącznikiem z globalną finansjerą, w celu ustalania wspólnych przedsięwzięć, które wykonamy, ale wtedy, gdy to się nam będzie opłacać. Zadanie trudne, ale z pewnością wykonalne. Łącznik, aby znów nie stał się agentem musiałby mieć nad sobą kogoś dość inteligentnego, żeby zrozumieć globalną rzeczywistość, a jednocześnie niewrażliwego na błyskotki globalistów. Dziś są to marzenia, ale w przyszłości mogą się urealnić. Okazje na pewno się trafią, abyśmy tylko byli gotowi do spójnego działania. Tak nam Panie Boże dopomóż.

______________

Jak odzyskać niepodległość, Bartosz Kopczyński, 8 listopada 2023

 

♦ ♦ ♦

 

BONUS:

 

 

Głupota ma swoje przyczyny

„Głupi […] nie filozofują i żaden z nich nie chce być mądry. Bo to właśnie jest całe nieszczęście w głupocie, że człowiek nie będąc ani pięknym i dobrym, ani mądrym, przecie uważa, że mu to wystarczy. Bo jeśli człowiek uważa, że mu czegoś nie brak, czyż będzie pragnął tego, na czym mu, jego zdaniem, nie zbywa?”

Platon, „Uczta”

Wydane ostatnio staraniem wydawnictwa Wektory dzieło jednego z współtwórców krakowskiej szkoły historycznej księdza Waleriana Kalinki „Przyczyny upadku Polski. Ostatnie lata panowania Stanisława Augusta” jest obok „Dziejów głupoty” Aleksandra Bocheńskiego chyba najgłośniejszą pozycją z nurtu, który za polskie dziejowe klęski obwinia w pierwszym rzędzie nie obcych, a w szczególności naszych sąsiadów, ale nas samych. Obok opartej na dokumentach rzetelnej analizy politycznej autor wiele miejsca poświęcił przyczynom takich a nie innych posunięć politycznych poszczególnych aktorów ówczesnego politycznego teatru. Co ważne, w odróżnieniu od np. współczesnych politycznych realistów nie bał się pokazać jak polityczne posunięcia wiążą się z psychiką i charakterami zarówno poszczególnych aktorów jak i narodów.

Także ta cecha sprawia, że książkę czyta się momentami jak powieść, a słowa uznania należą się wydawcom i redaktorom, dzięki którym język został wprawdzie uwspółcześniony, ale nie stracił nic ze swojej barwy i żywego stylu.

Przekonanie o politycznej głupocie Polski w jakiś sposób przebiło się do masowej świadomości – można o niej usłyszeć w kabaretach, żartach, we wzywających do „przebudzenia” wpisach w mediach społecznościowych. Jednak Kalinka nie w głupocie widzi przyczynę polskiej słabości i finalnej klęski. Polacy jacy pojawiają się na stronach jego książki to nie tylko zacni poczciwcy nie rozumiejący złego świata, choć są i tacy, ale także i przede wszystkim pozbawione charakteru i moralnych zasad „nadęte pychą” próżne głowy zawistników „polanych” jedynie powierzchowną religijnością.

I taki jest pierwszy wniosek jaki płynie dla nas z lektury: głupota jakkolwiek by ją rozumieć, a św. Tomasz wymienia aż 23 rodzaje głupców, to nie jedyna fatalna cecha jaka charakteryzowała magnackie elity i szlacheckie masy Polski doby przed rozbiorowej. Wizerunek nieco naiwnych, ale kochających wolność romantyków, to raczej przesłona, którą sami stworzyliśmy jako lepiej brzmiącą od bolesnej prawdy o nas samych. Prawdy o narodzie, który trzy wieki temu zaprosił na swoje terytorium rosyjskie wojska, a potem praktycznie bez walki pozwolił na kolejne rozbiory.

Kalinka jest w tej ocenie przyczyn naszej słabości bardziej bliski Norwidowi piszącemu o „znicestwieniu narodu”, Ksaweremu Pruszyńskiemu i jego „prawdzie o nas samych, której nie zwykliśmy wybaczać” esejowi Wańkowicza o „polskim kundlizmie”, Witkacemu próbującemu „umyć polskie dusze”, czy Gombrowiczowi zdzierającego z nas maski i miny. A gdyby obrać „Pana Tadeusza” z nostalgicznego czaru i geniuszu poezji, wtedy widać, że także nasz narodowy epos potrafiliśmy przenicować w zbiorowej świadomości tak, by nie drażnił naszego ego. Znamienne było wycięcie z ekranizacji Andrzeja Wajdy fragmentu, w którym Maciek Dobrzyński krytykował wyprawę Napoleona na Moskwę.

Drugi wniosek brzmi, a raczej jest to nieodparta pewność jakiej nabieramy po lekturze dzieła księdza Kalinki, że pomimo dwóch i pół wieku jakie upłynęły od czasów opisywanych przez niego, nic, ale to absolutnie nic się w głowach, sercach, charakterach zarówno członków elity jak i przeciętnych Polaków nie zmieniło. Niektóre fragmenty książki brzmią niemal jakby Kalinka obserwował i opisywał nie XVIII wiecznych magnatów, szlachciców, pieniaczy, intrygantki, głupców i zdrajców, tylko dzisiejszych polityków głównego nurtu, czy walczących o popularność youtuberów. On sam podobne uczucia wyjawia porównując czasy i ludzi opisywanych z tymi, których obserwował wiek później za swojego życia. W tym miejscu przypomnieć trzeba, że u progu dorosłości Kalinka zaangażował się w polski ruch powstańczy, biorąc udział w rewolucji krakowskiej 1846 r., by potem stanowczo się od niego odciąć. Konfrontacja politycznej praktyki i wiedzy wynikającej z historycznych badań doprowadziła go do następujących refleksji nad trwałością polskich wad, będących częścią naszego narodowego charakteru:

„Każdy ruch narodowy wyrzuca teraz, z niższych czy wyższych klas, cały szereg nowych ludzi, a patrząc na nich rzekłbyś, że to z grobu powstali przodkowie, znani tak dobrze, choć bez karmazynu pyszałki, którym tylko pola i środków brakuje, by po staremu wszystkie zebrania publiczne swoją osobą zapełniać, zagłuszać, by w całym kraju na swoją rękę zawiązywać konfederacje, by w swym kącie powiatowym decydować o całej Rzeczpospolitej! Rzadko w którym narodzie, mimo klęsk i strasznych odmian, dochowała się przez długie pokolenia taka, jak u nas, jednostajność usposobień: co się działo w XVII i XVIII wieku, to i dzisiaj bez mała powtórzyć by się mogło, gdyby nie ostrzegały sumienie i przeszłość.” Nie było wtedy jeszcze Facebooka, you tube’a, live’ów i tym podobnych wynalazków, minęło kolejnych 150 lat i każdemu co bardziej krytycznemu obserwatorowi współczesnego życia politycznego po przeczytaniu dzieła Waleriana Kalinki musi nasunąć się identyczna, a uwzględniając upływ czasu, jeszcze bardziej zaskakująca konkluzja.

Na czoło polskich wad nie wysuwa się bynajmniej głupota, czy nawet ignorancja. Pierwszą wadą, a w innym ujęciu grzechem jaki obciąża nasze narodowe sumienia jest według Kalinki pycha. Dobitnie daje temu wyraz w następującym fragmencie: „chociaż odległe mogą być źródła przewagi obcych nad nami, są przecież i takie, które leżą blisko nas, może w nas samych. A głównym była i jest zakorzeniona w nas pycha, silniejsza od wszystkich zresztą wad lub zalet, wyrosła nad wszystkie zasady i uczucia, zdolna przerodzić natury miękkie i ospałe w natury rzutkie, wytrwałe i pełne energii; pycha tym niebezpieczniejsza, że nie wyklucza wcale miłości ojczyzny, a nawet do pewnego stopnia uczuć religijnych, że kieruje ludźmi, którzy potrafią wszystko poświęcić dla kraju: spokój, imię, majątek i życie, lecz obok tego poświęcą i wszystko, również kraj, własnym upodobaniom i własnej osobistości; pycha rodu, majątku, rozumu lub talentów, a choćby tylko samego siebie, tak różna w swych odcieniach jak nieskończona w swych następstwach, niecierpiąca żadnej wyższości pomiędzy nami i czyniąca każdego Polaka tak hardym i nieprzystępnym wobec rodaków, jak go czyni – w odwet tego grzechu potulnym i uniżonym wobec cudzoziemców. Najpyszniejszy z narodów i może dlatego najbardziej zdeptany.”

Ten uniżony stosunek do cudzoziemców zauważa Kalinka także u sobie współczesnych i pisze: „Ktokolwiek przyjrzał się obejściu Polaków z cudzoziemcami, ten przyzna, że do dziś dnia jest w nas jakieś szczególne, przesadne ugrzecznienie w stosunku do nich, nadmierne uszanowanie przeradzające się łatwo w zależność. (…) trawieni gorączką nawiązywania stosunków z cudzoziemcami, lubimy na nich opierać naszą wziętość u swoich i mało też w istocie jest między nami powag tak utrwalonych, żeby ich obca z łatwością nie była w stanie obalić lub nadwerężyć.” Czym różnią się te spostrzeżenia od „murzyńskości” o jakiej w chwili szczerości mówił Radosław Sikorski, ale i od codziennych obserwacji zachowania polskich uczonych, urzędników?

Fatalny wpływ polskich kobiet na polską politykę także jest tematem rozważań Kalinki, a charakteryzuje go następująco: „Złą to zazwyczaj cechą wieku bywa, kiedy kobiety w sprawach publicznych zbyt czynną i głośną odgrywają rolę; jest to co najmniej dowodem braku charakteru w mężczyznach/…/ Król lekkiego życia, miłostkami tworzył sobie w niewieścim świecie zaciętych nieprzyjaciół. Odrzucona kochanka mściła się na płochym zmienniku, prowadząc swą rodzinę do obozu opozycji. (…) Utworzyła się w ten sposób w najwyższych sferach towarzystwa liga kobiet, które choć często ze sobą poróżnione, w danej chwili przeciw królowi umiały się wiązać.” Te obserwacje brzmią znajomo także dla czytelników Dmowskiego i jego „Myśli nowoczesnego Polaka”, ale dzisiaj wydaje się, że podobnie jak w wielu innych słabościach, jedynie wyprzedziliśmy świat.

Niejako pochodną egoizmu, pychy, zawiści wobec wyższości jest czapkowanie miernotom i pieniaczom. Jakże współcześnie brzmi następujący fragment: „Ktokolwiek miał sposobność przyjrzeć się naszym wolnym obradom, ten pewno nabrał przekonania, że nic u nas łatwiejszego jak uciszyć rozsądek – tak jest słaby i sam siebie wstydzący się; jakiekolwiek zdanie, byle z ogniem powiedziane, prędko nad nim weźmie górę. Tak bywało przed stoma laty i dzisiaj jest nie inaczej. Gdyby wolno było historię wieków minionych objaśniać późniejszymi wypadkami, to byśmy powtórzyli słowa jednego z Polaków, mieszkającego we wschodnich prowincjach:

„Nie ma wątpliwości – mówił on – że naród przeważnie nie życzył sobie powstania w 1863 r., że się go lękał i klęski przewidywał. Ile razy przed wybuchem zebrali się ludzie poważniejsi, zawsze jak najmocniej i jednomyślnie potępiali ten zamiar. Lecz jeśli wśród dziesięciu starszych znalazł się choć jeden młody i śmiało za powstaniem przemawiać zaczął, żaden z nas już nie ważył się bronić naprawdę swej opinii. Nie można powiedzieć, żeby nadzieje zagłuszały rozsądek; zagłuszał go raczej strach przed niepopularnością”. Trudno o lepszy dowód na prawdziwość opinii Zbigniewa Herberta według której: Polakom brak najważniejszej cechy, która odróżnia mężczyzn od niemężczyzn – odwagi cywilnej.

Walerian Kalinka w swojej pracy obala też pokutujący również dzisiaj mit „o dobrym narodzie i złych politykach”. Cytowany przez niego agent saski tak o tym pisze: „Słuchając polskich obywateli, można by mniemać, że kiedy idzie o podatki, nie ma dla nich ojczyzny! Wszystko chcieliby zwalić na żydów, na duchowieństwo, na mieszczan i na cudzoziemców, ale na siebie i na swoich chłopów nie przyjmują żadnego obowiązku względem Rzeczpospolitej”. Józef Piłsudski mówił 150 lat potem o tym, że chcielibyśmy mieć niepodległość za dwa grosze i za kroplę krwi. W 3 RP większość stowarzyszeń jakie masowo tworzono po 1989 r. upadła z powodu niechęci do płacenia składek, które w rezultacie zastąpione zostały grantami od zagranicznych mocodawców. Morale narodu widać też w relacjach tegoż narodu z królem, który choć pozbawiony silnej woli i czegoś co można by nazwać błyskiem męskości, zawsze dążył do naprawy państwa. Ksiądz Kalinka pisze: „Nic zwyczajniejszego jak skargi na słabość Stanisława Augusta i w istocie nie są one bez podstawy; ale w takim jak ówczesne położeniu nawet Batory z swą żelazną wolą nie potrafiłby ocalić kraju. Powiedzmy także, że między przeciwnikami Stanisława Augusta (z wyjątkiem biskupa Sołtyka) nie spostrzegamy wcale mężów silniejszych, nie znajdziemy ich i później; tak ogólna panowała w narodzie miękkość charakteru pomimo albo może skutkiem ogólnego krzykalstwa i buty”.

Ta buta przejawiała się także w stosunku do własnego króla, którego obrażanie i znieważanie stało się w tamtych czasach niejako narodowym sportem. Obcy ambasadorzy cieszyli się natomiast ogromnym szacunkiem, ale i on wynikał przede wszystkim z tego, że widziano w nich narzędzie do pognębienia krajowych rywali. Gdy tylko pojawiało sie przekonanie, że sytuacja się zmieniła i to inny ambasador jest teraz ostatecznym arbitrem, wtedy pozwalano sobie na to co i dzisiaj wydaje się być ulubionym zajęciem polskich polityków, ale i mas ludzkich w odniesieniu do Rosji i Rosjan. Jak niewiele się zmieniło pokazuje kolejny fragment: „na ławach Sejmu Czteroletniego wśród oklasków publiczności pozwolono sobie szydzić z jej (Katarzyny – przyp. O.S.)) obyczajów. Na nieszczęście, rzucanie obelg na nieprzyjaciół i jątrzenie ich, mimo że byli silniejsi, było zwykłą taktyką większości naszych polityków, i smutno wyznać, że do dziś jest u nas najpewniejszy sposób, aby zarobić sobie na sławę patrioty.” I wreszcie uderzające złowieszczą aktualnością podsumowanie obrad Sejmu z roku 1766: „Sejm wtedy dopiero się rozszedł, gdy Moskwę podrażnił, a Rzeczpospolitą do ostatka rozbroił”.

W tym momencie warto wspomnieć o znakomitych i momentami proroczych analizach Kalinki dotyczących carycy Katarzyny i przede wszystkim samej Rosji. Kalinka pokazuje kobietę genialną na polu knucia intryg, oceny charakterów, wyczuwaniu siły i słabości, ale kierującej się jedynie osobistymi ambicjami i uczuciami, a nie racją stanu czy interesem narodu. Przenikliwe czy wręcz prorocze są słowa polskiego księdza pokazujące skutki przyjęcia przez elity rosyjskie idących z Zachodu haseł Oświecenia:

„Naród rosyjski nie wie, przez jaki szereg wewnętrznych walk, dobrowolnych ofiar i mozolnej pracy przechodziły narody europejskie, nim stanęły u szczytu swych bogactw, materialnych i duchowych. Nie zna moralnych warunków ich potęgi i rzuca się łakomie nie na to, co w tej cywilizacji jest jeszcze jędrnego i co jej życie, bądź co bądź, zapewnia, ale na to, co w tej cywilizacji jest wybujałością, potwornym dziwactwem, co ma w sobie zarodek śmierci. Na końcu do społeczeństwa europejskiego przybyły, jako dziecko XVIII wieku, naród rosyjski ma na swoim czole fatalne piętno epoki swego chrztu, i podaj czy nie pierwszy padnie ofiarą tych rozkładających żywiołów, które wydał ów wiek pamiętny. Już dzisiaj w jego klasach wykształconych nie ma wiary, coraz mniej jest życia rodzinnego, coraz więcej jest w jednostkach rozhukania, które tylko do czasu wstrzymuje despotyzm rządu. Strach pomyśleć jakie ciosy gotuje sobie społeczność rosyjska, dziś tak dumna i pewna siebie, na której gruncie wszystkie trucizny z zachodu dziwnie łatwo się przyjmują i tyle przybierają siły w jej energii i rodzimej dzikości.” Mamy tu więc i proroctwo rewolucji i antycypację spostrzeżeń Dugina i obawy wyrażone np. przez takiego twórcę jak Andriej Zwiagincew w jego Niemiłości. W innym miejscu Kalinka wskazuje, że powołaniem Rosji jest kierunek azjatycki.

Sama część stricte polityczno-historyczna dzieła Kalinki, to wnikliwa analiza subtelnych rozgrywek dyplomatycznych wielkich mocarstw, ale także gry wpływów na dworach. Polska jawi się w nich nie tyle jako podmiot głupi, ale przede wszystkim bezradny wobec własnych wad, uwikłany w narowy, które pielęgnowano przez kilka wieków. Porywy zdrowego rozsądku, rzetelnej pracy i patriotyzmu jawią się niczym dni bez alkoholu czy innych używek u nałogowca beznadziejnie uzależnionego od kłótliwości, folgowania zawiści, zwracania się o pomoc do obcych w walce z wewnętrznymi rywalami, miłości do pieniactwa i pustych gestów. Kalinka choć ksiądz, to nie waha się także piętnować polskiego duchowieństwa, które wydawało takie kreatury jak Prymas Gabriel Podoski, ale co ciekawsze Kalinka wskazuje płytkość polskiego katolicyzmu w ogóle, pisząc o atmosferze panującej w przededniu Konfederacji radomskiej i barskiej:

„Warszawa pełna była ruchu i gwaru. Zdawało się aktem wysokiej odwagi traktować z mocarstwem zagranicznym bez wiedzy swego rządu, owszem afektując dla niego pogardę. Niektórzy uwierzyli naprawdę w swój heroizm i patriotyzm, a godząc w sposób dość szczególny uczucie pobożności z pychą i nienawiścią, przystępowali do sakramentów i twierdzili, że dane im było objawienie od Boga, iż koniec Poniatowskiego bliski i nieomylny.”

I wreszcie podsumowanie Konfederacji barskiej w polskiej świadomości mocno zlanej z tradycją patriotyzmu i obroną wiary przez „sługi Maryi u Chrystusa na ordynansach”: „Ten krok, pisze Krasiński, biskup Kamieniecki, „podsunięty został przez tych samych zwodzicieli, którzy nas w Radomiu zgubili.” I w istocie, pomimo wielu pięknych stron Konfederacji barskiej, trudno w niej nie dostrzec podobieństw do radomskiej: ci sami w większości ludzie, ta sama pycha i nienawiść do króla, ta sama nieznajomość rzeczy publicznych, w obradach gwałtowność, w decyzjach i działaniu lekkomyślność, a w końcu następstwa obu gorzkie i zabójcze! (…) Konfederacja barska była ostatnią i bezpośrednią przyczyną pierwszego rozbioru Polski”.

Oprócz analizy naszego niezmiennego charakteru narodowego, która wydaje się z dzisiejszego punktu widzenia najcenniejsza, bo w pokazywaniu źródeł naszej słabości aktualna, czytelnik znajdzie w pracy Waleriana Kalinki wiele innych analogii do czasów obecnych. Obcy ambasador utrzymujący równowagę dwóch stronnictw i dbający by żadne nie wzięło góry, stanie przez armię rosyjską na straży praw mniejszości dysydenckiej niczym stwierdzenie ambasadora Brzezińskiego że „armia amerykańska w Polsce jest po to by pilnować tu praworządności” i dodać by można „stronnictwa TVN”, dbanie o niedopuszczenie do reformy sądownictwa i administracji. Inne czasy, ale znowu okazuje się jak niewielka mądrość wystarczy do rządzenia naszym narodem.

Droga do jego naprawy polegałaby w ujęciu Kalinki nie tylko na uczeniu się na błędach popełnianych w przeszłości na płaszczyźnie politycznej, ale przede wszystkim na pracy nad swoim charakterem w skali zarówno narodowej jak i indywidualnej. Po lekturze dzieła księdza Kalinki nasuwa się bowiem wrażenie, że wbrew mitom o zacnym narodzie i złych politykach, polska polityka jest odbiciem wad indywidualnych członków elit i mas je popierających. Być może nędzny poziom polskiej polityki w czasach opisywanej przez Kalinkę i dzisiaj wynika także z wiary w demokrację kosztem takich starożytnych cnót kardynalnych za które uważano umiar, sprawiedliwość, roztropność i męstwo? Na pewno warto się nad tym zastanawiać. Bo zgodnie z tym co napisał niemiecki filozof Dietrich von Hildebrand zależność między głupotą, a szeroko pojętą moralnością jest czymś oczywistym W jednym ze swoich esejów ujął to następująco: „W dobroci tkwi światło użyczające człowiekowi dobremu specyficznej godności intelektualnej. Prawdziwie dobry człowiek nigdy nie jest głupi ani ograniczony, chociażby nawet pod względem umysłowym nie był zbyt obrotny i nie posiadał talentu rozwijania działalności intelektualnej. Tymczasem każdy człowiek niedobry jest właściwie zawsze ograniczony, wręcz głupi, choćby nawet miał genialne osiągnięcia w dziedzinie intelektualnej”.

O tym jak pycha łączy się z głupotą i nieuctwem dobrze świadczy przykład Lecha Wałęsy, który zachwycony posiadaniem przez siebie pewnej dozy zdrowego rozsądku, chlubił się tym, że jak to dobrze spuentowano; jako pierwszy człowiek od czasów Homera stworzył książkę, żadnej uprzednio nie przeczytawszy, ale na to, że polscy politycy nie widzą potrzeby czytania książek, wskazywał w odniesieniu do międzywojnia Cat-Mackiewicz. Myślałem o tym wspominając bibliotekę Carla Gustawa Mannerheima w jego domu – muzeum w Helsinkach, stały w niej tysiące książek podzielone na osobne regały, każdy w jednym z kilku języków. Nie było jeszcze wtedy mowy o konieczności „uczenia się przez całe życie”, ale ten wielki i zwycięski mąż stanu czuł potrzebę zapoznawania się z myślami innych, wiedział i godził się z tym, że nie wszystko wie i w przeciwieństwie do opisanego przez Platona głupca chciał rozumieć więcej.

Ks. Walerian Kalinka, „O przyczynach upadku Polski. Ostatnie lata panowania Stanisława Augusta”, Wyd. Wektory, Wrocław 2023, ss. 276.

Myśl Polska, nr 5-6 (28.01.-4.02.2024)

______________

Głupota ma swoje przyczyny, Olaf Swolkień, 30 stycznia 2024r.

 

O autorze: AlterCabrio

If you don’t know what freedom is, better figure it out now!