Po co Polakom POLSKA SZKOŁA?

Ziemie zabrane Rzeczpospolitej na mocy Traktatu Ryskiego/ Krzysztof Wyrzykowski

 

Antek urodził się na Wołyniu, w mieście będącym ostatnią dużą stacją kolejową, przed granicą  przedwojennej, okrojonej z Kresów zdradą Traktatu Ryskiego  Polski  z Sowietami.

W wyniku przeniesienia kolejarskiej rodziny do tzw. centralnej Polski, decyzją stosownych władz, wszyscy znaleźli się w Tomaszowie Mazowieckim.

Tomaszów był specyficznym, typowo robotniczym, czerwonym miastem, w którym mówiący ze wschodnim zaśpiewem, a zadziorny dzieciak, nie miał wśród rówieśników łatwego życia.

Sprowadzało się to do uczestnictwa w ciągłych bójkach, w których czasem był górą, ale częściej wychodził z nich poobijany, bo chłopcy z rodzin robotniczych nie uznawali zasady „jeden na jednego”, szczególnie wobec tych z tzw. „z lepszych rodzin” (posada kolejarza, to była przed wojną gwarancja godnego poziomu materialnego – Babcia nie pracowała).

Ponieważ Antek był bardzo, jak to się wtedy mówiło, żywy, trudno było go utrzymać w domu: długie godziny spędzał na poznawaniu tomaszowskich lasów, uroków pobliskiej Pilicy czy słynnych Grot albo  Niebieskich Źródeł.

W szkole za to sporo czasu zajmowało mu tak zwane dokazywanie.
Nie ma rzecz jasna  porównania z wyczynami, jakich dopuszczają się dzisiejsi uczniowie, ale faktem jest, że szczególnie dawał się we znaki jednej nauczycielce – Pani Emilianowiczowej.

W domu nie zdawano sobie z tego sprawy, a że chłopak był zdolny, oceny z poszczególnych przedmiotów miał dobre, nic nie budziło u Rodziców żadnych podejrzeń.

***

Przed wojną do kościoła szło się całymi rodzinami (zresztą za Gomułki i Gierka też, dopiero za PRLbis z tym krucho).

Pewnego dnia, rodzina (Antek z Mamą i Ojcem oraz młodszą siostrą Niusią) wracali z kościoła,

Nagle, z naprzeciwka, wyłoniła się wspomniana pani Emilianowiczowa.

Antek błyskawicznie wybiegł przed Rodziców, udając, że idzie sam.
Coś tam sobie podśpiewywał, wesoło podskakiwał, w stosownym momencie ukłonił się Pani Emilianowiczowej szarmancko…

Nauczycielką nie dala się jednak zwieść. Podeszła do Rodziców, przedstawiła się i zapytała czy Antek to ich syn…

Rozmowa trwała dość długo, a po powrocie Antek dostał porządne lanie – nie od Mamy, która zwykle kontentowała się przechrzczeniem urwisa ścierką, ale od Ojca, który ciężką, ułańską ręką, sprał syna kolejarskim pasem, co zdarzało się absolutnie wyjątkowo i tylko za najgorsze przewinienia.

I jeszcze miał miejsce wykład, że polska szkoła to skarb, który nie był Ojcu  Antka, a mojemu Dziadkowi  dany (w będącym w zaborze carskim Kamieńcu Podolskim chodził do szkoły rosyjskiej, i na tajne, polskie komplety) i który on, Antek, ma szanować.

***

Okupacja. Pierwsza zima była okropna. Dzieci, jak to dzieci – biegały na ślizgawki nad rzekę, na stawy, glinianki.

Antek na swoje szczęście ślizgał się na stawie,  bo kiedy zarwał się pod nim przerębel, wpadł tylko po pas.

Przemoczony gnał na mrozie co sił do domu.
Pędząc wpadł na…Panią Emilianowiczową.

Ta, niewiele myśląc zdjęła z siebie futro, owinęła nim chłopca, zaprowadziła do swojego mieszkania, rozebrała z przemoczonego ubrania, wrzuciła pod pierzynę, napoiła gorącą herbatą i posłała kogoś z wiadomością do Rodziców Antka.

Przyszedł…Ojciec. Przyniósł suchą odzież.

Pani Emilianowiczowa zaprosiła go do osobnego pokoju, znów długo o czymś rozmawiali.

Po przebraniu się Antek wrócił z Ojcem do domu.

Żadnego lania nie dostał, zaczął natomiast chodzić na tzw. komplety tajnego nauczania, które prowadziła Pani Emilianowiczowa.

Antek już nigdy, w najmniejszy sposób jej nie przeszkadzał.

Któregoś dnia, do domu dotarła wiadomość, że kompletów nie będzie.
Pani Emilianowiczowa została aresztowana przez Gestapo.

Zginęła w Auschwitz.

***

Tajne nauczanie kontynuował po niej Pan Bylczyński, który zrządzeniem losu mieszkał w kamienicy należącej do rodziców późniejszego dowódcy Antka z konspiracji – Jerzego Buchalskiego, „Korbacza” (prywatnie stryjecznego brata późniejszej żony Antka, a mojej Mamy).
Profesor Bylczyński bardzo dbał o to, by jego uczniowie czytali książki, które sam im wypożyczał ze swej prywatnej biblioteki.
W wielu z nich zaszczepił miłość do czytania, ale tylko ważnych, wartościowych treści.

Profesor Bylczyński zmarł po wojnie, a wiele lat później esbecki kapuś, nasz sąsiad, donosił do szefa otwockiej bezpieki, płk Gałązki, że „Fedorowiczowie żyją bardzo skromnie, jedynym luksusem jest ich bogata i obszerna biblioteka. Mają wiele doskonałych książek z różnych dziedzin, bo obydwoje lubią czytać”.

***

Jedna jeszcze rzecz wymaga skomentowania.

1 września to także rozpoczęcie roku szkolnego.
Szczególną oprawę miało ono dziś w Szkole Podstawowej w Branicy Radzyńskiej, którą zaszczycił obecnością sam Pan Premier Morawiecki.

Przemawiał jak zwykle kwieciście. O pandemii też.
I o szkole – jaka to ona ważna, bo to szkoła ma uczyć także odpowiedzialności, tego czym jest przyjaźń, wspólnota, a nawet – czym jest patriotyzm.
Ja się z Panem Premierem całkowicie zgadzam, ale jeden element mi do tej całej układanki nie pasuje:

otóż mówił to wszystko Pan Premier, który (jak poinformował Szewach Weiss) sam  swoje dzieci do żydowskiej szkoły Laudera posyła.

Dziś, gdy tych polskich szkół (publicznych i prywatnych) jest obfitość wielka i każdy może sobie wybrać najbardziej odpowiednią.

Gdy, by uczyć się mówić, czytać, pisać i CZUĆ po polsku, nie trzeba ryzykować pójściem na tajne komplety, on wysyła dzieci do szkoły żydowskiej!

To za to została zamordowana przez Niemców polska nauczycielka, Pani Emilianowicz i wielu innych Jej podobnych polskich nauczycieli?

To jak to się ma do szacunku dla tego dobra narodowego (Pan Premier kocha posługiwać się przymiotnikiem narodowy) jakim ma być Polska Szkoła?

I kiedy tak zastanawiałem się nad przyczyną tego ewidentnego dysonansu, pomiędzy tym, co Pan Premier mówi publicznie – a robi prywatnie, i nie mogłem znaleźć jakiegoś logicznego wytłumaczenia, przyszła mi z pomocą sensoryka, z której ciekawe ćwiczenia miałem na studiach.

I ta sensoryka podpowiedziała mi proste wytłumaczenie:

otóż (posługując się terminologią sensoryczną) polska szkoła jest Panu Premierowi najwyraźniej nie w smak, a może nawet mu śmierdzi.

 http://ewaryst-fedorowicz.szkolanawigatorow.pl/moi-ojciec-i-wujek-byli-zonierzami-wykletymi

 

O autorze: Ewaryst Fedorowicz