Bareja by tego nie wymyślił

Prezydent Duda, Ambasador Krajewski/Twitter

 

Jak podały liczne media nowo mianowany ambasador RP w Moskwie Krzysztof Krajewski pod koniec lat 80. pracował w biurze ówczesnego rzecznika rządu Jerzego  Urbana. Krzysztof Krajewski został zgłoszony jako kandydat na ambasadora RP w Moskwie latem ubiegłego  roku. Jego kandydaturę zablokowała wówczas wicemarszałek Sejmu Małgorzata Gosiewska z PiS. Po kilku miesiącach komisja spraw zagranicznych Sejmu, w której zasiada Gosiewska, jednogłośnie zaopiniowała pozytywnie kandydaturę Krajewskiego.

Wydawałoby się na pozór, że służba dyplomatyczna wymaga szczególnych kwalifikacji. Poza znajomością języków obcych, ogólną kulturą i ogładą ambasador powinien doskonale znać międzynarodowe prawo, kulturę i obyczaje kraju do którego zostaje skierowany na placówkę, a przede wszystkim  działać w interesie społeczeństwa polskiego. Za czasów realnego socjalizmu praca na placówce była jednak na ogół tylko rodzajem synekury. Ambasadorzy z przypadku, bez znajomości języka i zasad dobrego tonu byli często powszechnym  pośmiewiskiem i kompromitowali nasz kraj. Wydaje się, że wracamy do tej niechlubnej tradycji. Czy naprawdę praca u Urbana jest najlepszą kwalifikacją do reprezentowania RP ? Nie znam pana Krajewskiego, ale fakt pracy dla Urbana w najlepszym przypadku dowodzi, że jest oportunistą. Innych przypuszczeń wolę  nie ujawniać. Obecnie w wolnej Polsce liczne są kandydatury dyplomatów niefachowych, których nominację trudno traktować inaczej niż jako synekurę. Na przykład poeta Ernest Bryll. W latach 1959–1960 był on redaktorem „Współczesności”. Jest członkiem Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. Członkiem PZPR został w połowie lat 60. W latach 1974–1978 Bryll był dyrektorem Instytutu Kultury  Polskiej W Londynie, a w latach 1991–1995 został ambasadorem RP w Irlandii. Bryl był autorem licznych piosenek. Na przykład „Hej, baby, baby” albo  „Hej, kurniawa, kolęda”. Nigdy ich nie słyszałam i wolałabym chyba nie słyszeć. Na temat jakości  jego pracy dyplomatycznej zdania są delikatnie mówiąc podzielone. Czego można zresztą wymagać od tekściarza?
Podobnie historyk i krytyk sztuki Agnieszka Barbara Morawińska, która   w latach 1991–1992 była wiceministrem kultury i sztuki, w latach 1993–1997 ambasadorem  RP w Australii akredytowaną jednocześnie w Nowej Zelandii, w latach 2001–2010 dyrektorem Zachęty, w latach 2010–2018 dyrektorem Muzeum Narodowego w Warszawie. Wykładała na Akademii Sztuk Pięknych i była kuratorem licznych wystaw. Jak za komuny typowa karuzela stanowisk.  Morawińska to osoba o wielkiej kulturze ale na temat jej pracy na placówce też zdania są podzielone. Ten eufemizm oznacza, że  Australia , Nowej Zelandia i Papua- Nowa Gwinea jako miejsca pracy dyplomatycznej wymagają czegoś więcej niż urok osobisty i znajomość historii sztuki.
Wszystko jednak przebija informacja o tym, że miasteczko Góra Kalwaria nawiązało ostatnio współpracę dyplomatyczną z wyspami Moluki w Indonezji i na ten cel otrzymało z UE grant w wysokości 781000 euro. Udział własny gminy wynosi 5% co jak łatwo obliczyć wynosi 39050 czyli około 40 000 euro, to znaczy około 160 000 złotych. Moluki, dawniej Wyspy Korzenne, to najbardziej oddalona od centrum część Indonezji.  Prowincję zamieszkuje ludność niezwykle zróżnicowana. Ogółem na tym obszarze wyróżnia się 28 języków oraz taką samą liczbę grup etnicznych. Funkcję lingua franca ( w sensie wspólnego języka umożliwiającego porozumiewanie się )  pełni język malajski.
Dokumenty dla tego grantu przygotowała Fundacja Polityki Rozwojowej, której współzałożycielem i prezesem  jest Wojciech Szpociński  specjalizujący się projektach dotyczących zarządzania jakością w samorządach. Burmistrz Góry Kalwarii Arkadiusz Strzyżewski twierdzi wprawdzie, że gmina nie płaciła za ten projekt ale trudno w to uwierzyć. Mniejsza zresztą o to, najbardziej humorystyczny jest fakt, że samorządowcy z Góry Kalwarii zamierzają pouczać władze i mieszkańców Moluków jak skutecznie i bez konfliktów  społecznych prowadzić inwestycje. Bareja by tego nie wymyślił. Chcą pouczać społeczność zróżnicowaną etnicznie i językowo, całkowicie różną od nich kulturowo i mentalnie. Ludność Moluków Północnych wyznaje przede wszystkim islam sunnicki i choć wśród Molukańczyków  są też katolicy i protestanci trudno liczyć na porozumienie na jakimkolwiek poziomie. Przede  wszystkim dlatego, że Molukami rządzi sułtan i jego zhierarchizowana administracja, że nie jest tam znana demokracja typu europejskiego, a w szczególności demokracja, której modelem i wzorem mogłaby być Góra Kalwaria.
Za pieniądze UE samorządowcy Góry Kalwarii będą zatem urządzać sobie wycieczki do Indonezji, miedzy innymi na piękne puste plaże Moluków  gdzie do  tej pory straszą wraki japońskich czołgów z czasów II Wojny Światowej. Tak realizuje się postulowana i gorąco propagowana przez opozycję niezależność samorządów w pozyskiwaniu i wykorzystywaniu funduszy UE. Funduszy pochodzących przecież z naszych składek. Unia Europejska jak każda socjalistyczna władza zabiera jednym żeby dać innym według własnych poglądów i kryteriów. Bardzo często są to  zupełnie poronione, zideologizowane koncepcje takie jak wspieranie finansowe hodowli rodzimych ras, sprzyjające rzekomo ochronie bioróżnorodności.  Na przykład w Polsce dotowanie hodowli świni złotnickiej pstrej, która nie ma żadnego praktycznego znaczenia. Różne firmy i fundacje wyspecjalizowały się w pisaniu projektów  mających  największe szanse na uzyskanie dotacji z UE i  z tego nieźle żyją.
Zamiast remontować budynki komunalne, zbudować halę sportową czy basen Góra Kalwaria będzie niezależnie od władz państwowych pozyskiwać fundusze na wycieczki urzędników do Indonezji. Za przykładem Góry Kalwarii Piaseczno, Zalesie Górne i Zalesie Dolne też znajdą sobie zapewne partnerskie miejscowości w oddalonych, pięknych regionach świata. Trawestując znane powiedzenie : „naród pije koniak ustami swoich przedstawicieli” można powiedzieć : „dzięki wycieczkom swoich przedstawicieli naród będzie poznawał świat”.

O autorze: izabela brodacka falzmann