Słowo Boże na dziś – 25 lipca 2015r. – sobota – św. Jakuba, apostoła, święto

Myśl dnia

Przed wejściem na szczyt trzeba najpierw oswoić się z pagórkami.

Kazimierz Chyła

Nasze życie jest nie tylko wsłuchiwaniem się w nauczanie Jezusa,
ale to także ciągłe wprowadzanie Jego nauki w czyn.
Każdego dnia powinniśmy w rachunku sumienia pytać samych siebie:
ile dobra uczyniłem dziś i jaki był stopień mojej pokory.
ks. Mariusz Krawiec SSP
Niemożliwe jest oczyszczenie się z egoizmu, jeśli nie akceptuje się roli sługi i chce się być pierwszym i ważnym.
Mieczysław Łusiak SJ
“Nie być dla nikogo kimś szczególnym i kochać wszystkich – bo to jest prawdziwa miłość”
A. de Mello SJ.

Kto jest przyjacielem narodu, umacnia rodzinę, kto jest wrogiem narodu, niszczy rodzinę na wszystkie sposoby.
Abp Andrzej Dzięga

**********

ŚW. JAKUBA APOSTOŁA – ŚWIĘTO

PIERWSZE CZYTANIE  (2 Kor 4,7-15)

Nosimy w naszym ciele konanie Jezusa

Czytanie z Drugiego listu świętego Pawła Apostoła do Koryntian.

Bracia:
Przechowujemy skarb w naczyniach glinianych, aby z Boga była owa przeogromna moc, a nie z nas. Zewsząd znosimy cierpienia, lecz nie poddajemy się zwątpieniu; żyjemy w niedostatku, lecz nie rozpaczamy; znosimy prześladowania, lecz nie czujemy się osamotnieni, obalają nas na ziemię, lecz nie giniemy. Nosimy nieustannie w ciele naszym konanie Jezusa, aby życie Jezusa objawiało się w naszym ciele. Ciągle bowiem jesteśmy wydawani na śmierć z powodu Jezusa, aby życie Jezusa objawiło się w naszym śmiertelnym ciele. Tak więc działa w nas śmierć, podczas gdy w was – życie.
Cieszę się przeto owym duchem wiary, według którego napisano: „Uwierzyłem, dlatego przemówiłem”; my także wierzymy i dlatego mówimy, przekonani, że Ten, który wskrzesił Jezusa, z Jezusem przywróci życie także nam i stawi nas przed sobą razem z wami. Wszystko to bowiem dla was, ażeby w pełni obfitująca łaska zwiększyła chwałę Bożą przez dziękczynienie wielu.

Oto słowo Boże.

W kościołach, w których obchodzi się uroczystość powyższe pierwsze czytanie (2 Kor 4,7-15) staje się drugim, a za pierwsze czytanie służy poniższe (Iz 49,1-6). W innych kościołach, gdzie obchodzi się tylko święto odczytujemy jedno czytanie (powyższe – 2 Kor 4,7-15), a poniższe opuszczamy.

PIERWSZE CZYTANIE (Iz 49, 1-6)

 

Ustanowię Cię światłością dla pogan.

 

Czytanie z Księgi proroka Izajasza.

Wyspy, posłuchajcie Mnie! Ludy najdalsze, uważajcie! Powołał Mnie Pan już z łona mej matki, od jej wnętrzności wspomniał moje imię. Ostrym mieczem uczynił me usta, w cieniu swej ręki Mnie ukrył. Uczynił ze mnie strzałę zaostrzoną, utaił mnie w swoim kołczanie. I rzekł mi: „Tyś Sługą moim, Izraelu, w tobie się rozsławię”.
Ja zaś mówiłem: „Próżno się trudziłem, na darmo i na nic zużyłem me siły. Lecz moje prawo jest u Pana i moja nagroda u Boga mego. Wsławiłem się w oczach Pana, Bóg mój stał się moją siłą”.
A teraz przemówił Pan, który mnie ukształtował od urodzenia na swego Sługę, bym nawrócił do Niego Jakuba i zgromadził Mu Izraela.

I rzekł mi: „To zbyt mało, iż jesteś Mi Sługą dla podźwignięcia pokoleń Jakuba i sprowadzenia ocalałych z Izraela! Ustanowię cię światłością dla pogan, aby moje zbawienie dotarło aż do krańców ziemi”.

Oto słowo Boże.

PSALM RESPONSORYJNY  (Ps 116B,10-11.12-13.15-16.17-18)

Refren: Cenna przed Panem śmierć Jego wyznawców.

Ufność miałem nawet wtedy, gdy mówiłem: *
„Jestem w wielkim ucisku”.
I zalękniony wołałem: *
„Każdy człowiek jest kłamcą”.

Czym się Bogu odpłacę *
za wszystko, co mi wyświadczył?
Podniosę kielich zbawienia *
i wezwę imienia Pana.

Cenna jest w oczach Pana *
śmierć jego wyznawców.
Panie, jestem Twoim sługą, +
Twym sługą, synem Twojej służebnicy, *
Ty rozerwałeś moje kajdany.

Tobie złożę ofiarę pochwalną *
i wezwę imienia Pana.
Wypełnię me śluby dla Pana *
przed Jego ludem.

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ  (J 15,16)

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

Nie wyście Mnie wybrali, ale Ja was wybrałem,
abyście szli i owoc przynosili.

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

EWANGELIA  (Mt 20,20-28)

Kielich mój pić będziecie

Słowa Ewangelii według świętego Mateusza.

Matka synów Zebedeusza podeszła do Jezusa ze swoimi synami i oddając Mu pokłon, o coś Go prosiła.
On ją zapytał: „Czego pragniesz?”
Rzekła Mu: „Powiedz, żeby ci dwaj moi synowie zasiedli w Twoim królestwie, jeden po prawej, a drugi po lewej Twej stronie”.
Odpowiadając Jezus rzekł: „Nie wiecie, o co prosicie. Czy możecie pić kielich, który Ja mam pić?”
Odpowiedzieli Mu: „Możemy”.
On rzekł do nich: „Kielich mój pić będziecie. Nie do Mnie jednak należy dać miejsce po mojej stronie prawej i lewej, ale dostanie się ono tym, dla których mój Ojciec je przygotował”.
Gdy dziesięciu pozostałych to usłyszało, oburzyli się na tych dwóch braci.
A Jezus przywołał ich do siebie i rzekł: „Wiecie, że władcy narodów uciskają je, a wielcy dają im odczuć swą władzę. Nie tak będzie u was. Lecz kto by między wami chciał się stać wielkim, niech będzie waszym sługą. A kto by chciał być pierwszym między wami, niech będzie niewolnikiem waszym. Na wzór Syna Człowieczego, który nie przyszedł, aby Mu służono, lecz aby służyć i dać swoje życie na okup za wielu”.

Oto słowo Pańskie.

 **************************************************************************************************************************************

KOMENTARZ

 

Z szacunkiem i miłością

Osiągamy świętość nie poprzez wielkie i spektakularnie działania, ale poprzez intencję, jaka nam przyświeca. Można nakarmić kilka tysięcy ludzi, ale czyniąc to tylko dla aplauzu i chęci wyniesienia się nad innych. Można dać jednej osobie talerz zupy, ale uczynić to z takim szacunkiem i miłością, że osoba obdarowywana przyjmie ten gest bez zażenowania i poczuje się kochana. Nasze życie jest nie tylko wsłuchiwaniem się w nauczanie Jezusa, ale to także ciągłe wprowadzanie Jego nauki w czyn. Każdego dnia powinniśmy w rachunku sumienia pytać samych siebie: ile dobra uczyniłem dziś i jaki był stopień mojej pokory.

Panie, modlę się za te osoby, które stawiasz na mojej drodze. Proszę za nie i za siebie, aby relacja, która nas łączy, oparta była zawsze na wzajemnym szacunku i miłości.

Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2015”
Autor: ks. Mariusz Krawiec SSP
Edycja Świętego Pawła
http://www.paulus.org.pl/czytania.html
**********

sobota 25 lipca 2015


Św. Jakuba Apostoła (Starszego)

Komentarz do Ewangelii
Benedykt XVI: „Kielich mój pić będziecie”

2 Kor 4,7-15.

Bracia: Przechowujemy skarb w naczyniach glinianych, aby z Boga była owa przeogromna moc, a nie z nas.
Zewsząd znosimy cierpienia, lecz nie poddajemy się zwątpieniu; żyjemy w niedostatku, lecz nie rozpaczamy;
znosimy prześladowania, lecz nie czujemy się osamotnieni, obalają nas na ziemię, lecz nie giniemy.
Nosimy nieustannie w ciele naszym konanie Jezusa, aby życie Jezusa objawiło się w naszym ciele.
Ciągle bowiem jesteśmy wydawani na śmierć z powodu Jezusa, aby życie Jezusa objawiło się w naszym śmiertelnym ciele.
Tak więc działa w nas śmierć, podczas gdy w was – życie.
Cieszę się przeto owym duchem wiary, według którego napisano: “Uwierzyłem, dlatego przemówiłem”; my także wierzymy i dlatego mówimy,
przekonani, że Ten, który wskrzesił Jezusa, z Jezusem przywróci życie także nam i stawi nas przed sobą razem z wami.
Wszystko to bowiem dla was, ażeby w pełni obfitująca łaska zwiększyła chwałę Bożą przez dziękczynienie wielu.


Ps 126(125),1-2ab.2cd-3.4-5.6.

Gdy Pan odmienił los Syjonu,
wydawało nam się, że śnimy.
Wtedy usta nasze były pełne śmiechu,
a język śpiewał z radości.

Mówiono wtedy między narodami:
“Wielkie rzeczy im Pan uczynił”.
Pan uczynił nam wielkie rzeczy
i ogarnęła nas radość.

Odmień znowu nasz los, Panie,
jak odmieniasz strumienie na Południu.
Ci, którzy we łzach sieją,
żąć będą w radości.

Idą i płaczą
niosąc ziarno na zasiew,
lecz powrócą z radością
niosąc swoje snopy.

 

Mt 20,20-28.

Matka synów Zebedeusza podeszła do Jezusa ze swoimi synami i oddając Mu pokłon, o coś Go prosiła.
On ją zapytał: «Czego pragniesz?» Rzekła Mu: «Powiedz, żeby ci dwaj moi synowie zasiedli w Twoim królestwie jeden po prawej, a drugi po lewej Twej stronie».
Odpowiadając Jezus rzekł: «Nie wiecie, o co prosicie. Czy możecie pić kielich, który Ja mam pić?» Odpowiedzieli Mu: «Możemy».
On rzekł do nich: «Kielich mój pić będziecie. Nie do Mnie jednak należy dać miejsce po mojej stronie prawej i lewej, ale dostanie się ono tym, dla których mój Ojciec je przygotował».
Gdy dziesięciu pozostałych to usłyszało, oburzyli się na tych dwóch braci.
A Jezus przywołał ich do siebie i rzekł: «Wiecie, że władcy narodów uciskają je, a wielcy dają im odczuć swą władzę.
Nie tak będzie u was. Lecz kto by między wami chciał stać się wielkim, niech będzie waszym sługą.
A kto by chciał być pierwszym między wami, niech będzie niewolnikiem waszym,
na wzór Syna Człowieczego, który nie przyszedł, aby Mu służono, lecz aby służyć i dać swoje życie na okup za wielu».

 

Fragment liturgicznego tłumaczenia Biblii Tysiąclecia, © Wydawnictwo Pallottinum

Komentarz do Ewangelii:

Benedykt XVI, papież od 2005 do 2013
Audiencja generalna z 21.06.06 (© copyright Libreria Editrice Vaticana)

„Kielich mój pić będziecie”

Jakub, syn Zebedeusza, zwany także Jakubem Starszym, jest jednym z trzech — obok Piotra i Jana — uprzywilejowanych uczniów, dopuszczonych przez Jezusa do udziału w ważnych momentach Jego życia. Razem z Piotrem i Janem był przy Jezusie w chwili agonii w ogrodzie Getsemani oraz w czasie Jego przemienienia. Są to sytuacje bardzo różniące się między sobą: w jednym przypadku Jakub z dwoma innymi apostołami doświadcza chwały Pana, widzi Go, jak rozmawia z Mojżeszem i Eliaszem, widzi przejawiający się w Jezusie Boski blask. W drugim przypadku staje wobec cierpienia i upokorzenia, widzi na własne oczy, jak Syn Boży się uniża, stając się posłuszny aż do śmierci. Z pewnością to drugie doświadczenie stanowiło dla niego okazję, by dojrzeć w wierze, by skorygować jednostronną, tryumfalistyczną interpretację pierwszego doświadczenia: musiał on dostrzec, że Mesjasz, oczekiwany przez naród żydowski jako tryumfator, w rzeczywistości nie był tylko otaczany czcią i chwałą, ale również doznawał cierpień i słabości. Chwała Chrystusa urzeczywistnia się właśnie na krzyżu, w uczestnictwie w naszych cierpieniach.

To dojrzewanie w wierze zostało doprowadzone do pełni przez Ducha Świętego w dniu Pięćdziesiątnicy, tak że Jakub nie wycofał się, gdy nadeszła chwila najwyższego świadectwa. Jak informuje nas Łukasz, na początku lat czterdziestych I w. król Herod Agrypa, wnuk Heroda Wielkiego, «zaczął prześladować niektórych członków Kościoła. Ściął mieczem Jakuba, brata Jana» (Dz 12, 1-2)… Od św. Jakuba możemy się wiele nauczyć: gotowości przyjęcia powołania, które daje nam Pan, nawet gdy domaga się od nas pozostawienia «łodzi», symbolizującej ludzkie bezpieczeństwo; entuzjazmu w pójściu za Nim drogami, które On nam wskazuje, odbiegającymi od naszych iluzorycznych oczekiwań; gotowości świadczenia o Nim z odwagą, a gdy potrzeba, aż do złożenia najwyższej ofiary z życia. Tak więc Jakub Starszy jawi się nam jako wymowny przykład ofiarnego przylgnięcia do Chrystusa. On, który na początku za pośrednictwem swojej matki prosił, by mógł zasiadać ze swoim bratem obok Mistrza w Jego Królestwie, jako pierwszy pił kielich męki, jako pierwszy z apostołów poniósł męczeństwo.

*************

*************

#Ewangelia: Dla kogo jest Niebo?

Mieczysław Łusiak SJ

(fot. shutterstock.com)

Matka synów Zebedeusza podeszła do Jezusa ze swoimi synami i oddając Mu pokłon, o coś Go prosiła.

 

On ją zapytał: “Czego pragniesz?”

 

Rzekła Mu: “Powiedz, żeby ci dwaj moi synowie zasiedli w Twoim królestwie, jeden po prawej, a drugi po lewej Twej stronie”.

 

Odpowiadając Jezus rzekł: “Nie wiecie, o co prosicie. Czy możecie pić kielich, który Ja mam pić?”

 

Odpowiedzieli Mu: “Możemy”.

 

On rzekł do nich: “Kielich mój pić będziecie. Nie do Mnie jednak należy dać miejsce po mojej stronie prawej i lewej, ale dostanie się ono tym, dla których mój Ojciec je przygotował”.

 

Gdy dziesięciu pozostałych to usłyszało, oburzyli się na tych dwóch braci. A Jezus przywołał ich do siebie i rzekł: “Wiecie, że władcy narodów uciskają je, a wielcy dają im odczuć swą władzę. Nie tak będzie u was. Lecz kto by między wami chciał się stać wielkim, niech będzie waszym sługą. A kto by chciał być pierwszym między wami, niech będzie niewolnikiem waszym. Na wzór Syna Człowieczego, który nie przyszedł, aby Mu służono, lecz aby służyć i dać swoje życie na okup za wielu”.

 

Komentarz do Ewangelii:

Dla kogo Bóg Ojciec przygotował miejsce w Niebie? Dla tych, którzy mają serce należycie przysposobione do życia w Niebie, czyli są pełni Miłości i są zupełnie oczyszczeni z egoizmu.

 

Niemożliwe jest oczyszczenie się z egoizmu, jeśli nie akceptuje się roli sługi i chce się być pierwszym i ważnym. “Nie być dla nikogo kimś szczególnym i kochać wszystkich – bo to jest prawdziwa miłość” (A. de Mello SJ).

 

Jeszcze lepiej niż rola sługi oczyszcza nas z egoizmu cierpienie. Dlatego warto “pić kielich”, który jest nam dany i zadany.

 

Owo “wypicie kielicha” musi jednak oznaczać znoszenie cierpienia i trudu z pełną akceptacją. W przeciwnym razie ten “kielich” nie przysposobi nas do życia w Niebie, zmarnujemy jego zawartość.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/pismo-swiete-rozwazania/art,2504,ewangelia-dla-kogo-jest-niebo.html

********

Na dobranoc i dzień dobry – Mt 20, 20-28

Na dobranoc

Mariusz Han SJ

(fot. Funkybug / Foter / CC BY-NC-ND)

Protekcja nie popłaca…

 

Synowie Zebedeusza
Matka synów Zebedeusza podeszła do Jezusa ze swoimi synami i oddając Mu pokłon, o coś Go prosiła. On ją zapytał: Czego pragniesz?

 

Rzekła Mu: Powiedz, żeby ci dwaj moi synowie zasiedli w Twoim królestwie jeden po prawej, a drugi po lewej Twej stronie.

 

Odpowiadając Jezus rzekł: Nie wiecie, o co prosicie. Czy możecie pić kielich, który Ja mam pić?

 

Odpowiedzieli Mu: Możemy. On rzekł do nich: Kielich mój pić będziecie. Nie do Mnie jednak należy dać miejsce po mojej stronie prawej i lewej, ale [dostanie się ono] tym, dla których mój Ojciec je przygotował. Gdy dziesięciu [pozostałych] to usłyszało, oburzyli się na tych dwóch braci.

 

A Jezus przywołał ich do siebie i rzekł: Wiecie, że władcy narodów uciskają je, a wielcy dają im odczuć swą władzę. Nie tak będzie u was. Lecz kto by między wami chciał stać się wielkim, niech będzie waszym sługą. A kto by chciał być pierwszym między wami, niech będzie niewolnikiem waszym, na wzór Syna Człowieczego, który nie przyszedł, aby Mu służono, lecz aby służyć i dać swoje życie na okup za wielu.

 

Opowiadanie pt. “O wychowaniu i sercu”
Pewien ojciec – opowiada chasydzka legenda – miał nie lada kłopoty wychowawcze ze swym synem. Młodzieńcowi ani się śniło, iść za radami i wskazaniami rodziciela. Szkoła i nauka były dla niego największą katorgą: Najchętniej oddawał się zabawom i leniuchowaniu.

 

Zatroskany ojciec udał się więc z tym “trudnym” chłopcem do słynnego rabina, aby ten coś tu pomógł i zaradził. Rabbi wysłuchawszy o co chodzi, kazał ojcu wyjść na miasto i załatwić, co ma do załatwienia; a dziecko w tym czasie ma zostać u niego.

 

Mędrzec zostawszy sam na sam z młodzieńcem, podszedł do niego i przycisnął jego głowę do swej piersi.

 

Po wielu latach z tego krnąbrnego synalka wyrósł wielki rabbi. Przy każdej sposobności opowiadał, że owe godziny spędzone wówczas u rabina były istotnymi godzinami jego wychowania.

 

Refleksja
Każdy z nas ma tendencje, aby poukładać sobie życie według własnego scenariusza. Aby to osiągnąć zmuszeni jesteśmy szukać pomocy z zewnątrz. To zaś pociąga za sobą konsekwentnie wchodzenia w różnego rodzaju relacje i układy, które odbierają nam naszą wolność. Powstaje pewien paradoks, bo stajemy się wtedy sługami wielu po to, aby być wolnymi. Wpadamy w zamknięte kręgi zależności z których nie ma już wyjścia. Już musimy tak postępować, bo nie ma innego wyjścia…

Jezus wie, że dopiero zasmakowanie bycia sługą daje nam “prawo” do zasiadania po Jego prawicy i lewicy. Tylko przyjmując postawę dziecka mamy szanse zrozumieć tych, którzy potrzebują naszej pomocy. Odruch serca, miłosierdzie, a nie tylko ofiary, mają nas przybliżyć do bycia na potrzeby innych. Wtedy nie będziemy już walczyć o “stołki władzy”, ale będziemy pomagać innym, aby osiągnęli swój własny cel. Egoizm prowadzi na szczyt z którego mozna łatwo spaść. Nie mamy być zatem sługusami, ale sługami Boga…

 

3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. Dlaczego pokładanie tylko w sobie nadziei jest zgubne?
2. Dlaczego warto trwać w wolności?
3. Dlaczego nie warto “walczyć  o stołki”?

 

I tak na koniec…
Byle smród co walczy z wentylatorem uważa się za Don Kichota (Stanisław Jerzy Lec)

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/na-dobranoc-i-dzien-dobry/art,331,na-dobranoc-i-dzien-dobry-mt-20-20-28.html

***********

Św. Jakuba

0,13 / 12,36
Pomyśl o tym, co chciałbyś otrzymać od Pana Boga, jakie są twoje najgłębsze pragnienia. O co najczęściej prosisz Boga na modlitwie?Dzisiejsze Słowo pochodzi z Ewangelii wg Świętego Mateusza
Mt 20, 20-28
Matka synów Zebedeusza podeszła do Jezusa ze swoimi synami i oddając Mu pokłon, o coś Go prosiła. On ją zapytał: «Czego pragniesz?». Rzekła Mu: «Powiedz, żeby ci dwaj moi synowie zasiedli w Twoim królestwie, jeden po prawej, a drugi po lewej Twej stronie». Odpowiadając Jezus rzekł: «Nie wiecie, o co prosicie. Czy możecie pić kielich, który Ja mam pić?». Odpowiedzieli Mu: «Możemy». On rzekł do nich: «Kielich mój pić będziecie. Nie do Mnie jednak należy dać miejsce po mojej stronie prawej i lewej, ale dostanie się ono tym, dla których mój Ojciec je przygotował». Gdy dziesięciu pozostałych to usłyszało, oburzyli się na tych dwóch braci. A Jezus przywołał ich do siebie i rzekł: «Wiecie, że władcy narodów uciskają je, a wielcy dają im odczuć swą władzę. Nie tak będzie u was. Lecz kto by między wami chciał się stać wielkim, niech będzie waszym sługą. A kto by chciał być pierwszym między wami, niech będzie niewolnikiem waszym. Na wzór Syna Człowieczego, który nie przyszedł, aby Mu służono, lecz aby służyć i dać swoje życie na okup za wielu».Jezus dzisiaj zwraca się do ciebie z pytaniem „Czego pragniesz?”. Chce, byś wiedział, do czego w życiu dążysz, co jest twoim celem i co kieruje twoim życiem. Chce ci przez to pokazać, co kryje się za twoimi prośbami.Twoje osobiste powołanie, to najgłębsze, to, o którym wiesz tylko ty i Bóg, jest wyjątkowe. Bywa, że jest ono związane także z piciem kielicha goryczy. To Bóg w swoim miłosierdziu daje ci zakosztować ze swego kielicha. Dlatego stawia cię wśród ludzi, których kocha i chce doprowadzić do zbawienia. Chce, byś znosząc grzechy innych i zadawane ci rany stał się podobny do Niego i przebaczając, służył braciom.Jezus z miłością objawia ci swoją misję jaką otrzymał od Ojca, dzieli się z tobą tym, co razem z Ojcem w niebie postanowili zrobić dla odkupienia Ciebie: „Jezus przyszedł, aby służyć i dać swoje życie na okup za wielu”. Zaprasza cię, byś ty też stał się Jego sługą. Czy w swojej codzienności pamiętasz o tym, że jesteś posłany, by służyć? Co częściej ci się zdarza, walczyć o swoje czy raczej przebaczać i być dla innych?

Proś o łaskę służby i przebaczenia swoim braciom.

Muzyka
Cordium Confirma, Dominikanie
A Love Song for Humanity, Jami Sieber
http://modlitwawdrodze.pl/home/
*********

Komentarz liturgiczny

Kielich mój pić będziecie
(Mt 20, 20-28
)
Służba Jezusowi nie przejawia się we władzy ludzi nad ludźmi, ale byciu względem nich w relacji sługi. Wtedy dopiero  sens Jezusowego kielicha objawia się Jego sługom.
Jezus wybrał Dwunastu; Bóg wybiera człowieka do konkretnego zadania. Jest to wybór z góry. My wybieramy przeważnie z dołu, np. nauczyciela, prezydenta. Te dwa wybory będą współdziałać, gdy są poddane Bogu.

Asja Kozak
asja@amu.edu.pl

http://www.katolik.pl/modlitwa,888.html

*********

Refleksja katolika

Kiedy czytamy Ewangelię kwestia pierwszeństwa, zaszczytu czy pozycji społecznej jest bardzo mocno uwydatniona. Skoro tak, to musi Bogu bardzo zależeć na tym, abyśmy zrozumieli na czym polega istota bycia uczniem Chrystusa.
Żyjemy w czasach, które w 100% są przeciwieństwem myśli ewangelijnej. Setki książek o asertywności, karierze i osiągnięciu sukcesu – a tu propozycja pokory. Często się zastanawiam nad naszym wąskim myśleniem, czy naprawdę nie dociera do nas myśl, że tu jesteśmy na chwilę? I że nasze ciało to kwiat, który rano jest zielony i kwitnący a wieczorem więdnie i usycha…? Czy to nie uczy pokory?
Gdyby nie Jezus, i Jego zbawcze dzieło to życie nie miałoby sensu…
Kiedyś ten cyrk się skończy – kurtyna opadnie – nie będzie widowni i oklasków. Będzie Jezus i Twoje życie! Żyj tak, żebyś nie spalił się ze wstydu!
Paweł Kaczmarek

***

Człowiek pyta:

Którego chcecie, żebym wam uwolnił, Barabasza czy Jezusa, zwanego Mesjaszem?
Mt 27:17

***

KSIĘGA III, O wewnętrznym ukojeniu
Rozdział XV. JAK NALEŻY POSTĘPOWAĆ I CO MÓWIĆ W KAŻDEJ POTRZEBIE


1. Synu, mów w każdej sytuacji: Panie, jeśli Tobie się tak podoba, niech się tak stanie Jk 4,15. Panie, jeśli ma być w tym Twoja chwała, niech tak będzie w imię Twoje. Panie, jeśli widzisz, że to jest dobre dla mnie, i uważasz, że pożyteczne, daj mi to, o co Cię proszę dla Twojej chwały.

Ale jeżeli wiesz, że to będzie dla mnie szkodliwe i nie przyniesie pożytku mojej duszy, odbierz mi nawet pragnienie. Nie każde bowiem pragnienie jest nam podsunięte przez Ducha Świętego, nawet jeśli człowiek uważa je za słuszne i dobre.

Niełatwo jest osądzić właściwie, czy do pragnienia tej lub owej rzeczy skłania nas dobry czy zły duch, czy może twój własny duch cię ku temu nakłania? Często ludzie sądzą z początku, że dobry duch nimi kieruje, a w końcu zostają oszukani.

2. Dlatego trzeba zawsze z bojaźnią Bożą i z serdeczną pokorą tego pragnąć i prosić o to, czego się pragnie, ale nade wszystko trzeba się wyzbyć całkiem własnej woli i mówić: Panie, Ty wiesz, co lepsze, uczyń tak lub inaczej wedle swojej woli. Daj, co chcesz, ile chcesz i kiedy chcesz.

Czyń ze mną wszystko wedle rozeznania Twojego i wedle tego, co się Tobie podoba, i niech się szerzy Twoja chwała. Postaw mnie tam, gdzie chcesz, i postępuj ze mną zawsze zgodnie z Twoją wolą. Jestem w Twoim ręku, obracaj mną tam i sam dokoła. Oto jestem Twój sługa Ps 119(118),125, gotowy na wszystko, nie pragnę żyć dla siebie, ale dla Ciebie, oby tylko godnie i doskonale!

MODLITWA O WYPEŁNIENIE WOLI BOŻEJ

3. Obdarz mnie Twoją łaską, łaskawy Jezu, aby była ze mną i pozostawała we mnie aż do końca Mdr 9, 10.

Daj, abym zawsze pragnął i chciał tylko tego, co Tobie odpowiada i co Tobie miłe. Niech Twoja wola będzie moją, a moja niech zawsze podąża za Twoją i z nią współbrzmi najlepiej. Niechaj chce tego, co i Ty, i tego samego nie chcę, abym nawet nie potrafił chcieć albo nie chcieć inaczej, niż Ty chcesz, czy nie chcesz.

4. Daj mi umrzeć dla wszystkiego, co jest na świecie, znaleźć radość w tym, aby być wzgardzonym dla Ciebie i nie znanym za życia. Daj mi ponad wszystko, co upragnione, spocząć w Tobie i w Tobie ukoić serce.

Ty jesteś prawdziwy pokój serca, Tyś jedyne odpocznienie Ps 4,9; poza Tobą wszystko jest trudne i niespokojne. W tym pokoju, tylko w nim, a więc w Tobie jedynym, najwyższym i wiekuistym dobru, niech zasnę i odpocznę. Amen.

Tomasz a Kempis, ‘O naśladowaniu Chrystusa’

http://www.katolik.pl/modlitwa,883.html

**********

Refleksja maryjna

Najświętsza Panna obrazem chwały

Ty dałeś Kościołowi Najświętszą Dziewicę Maryję
Jako przeczysty obraz macierzyńskiej roli
I przyszłej chwały;
Dziewicę odznaczająca się nienaruszoną wiarą;
Oblubienicę złączoną z Chrystusem
Nierozerwalnym węzłem miłości
I zjednoczoną z jego męką;
Matkę płodną za sprawą Ducha Świętego,
Zatroskaną o dobro wszystkich ludzi;
Królową ozdobioną klejnotami cnót,
Odzianą w słońce,
Uwieńczoną gwiazdami
I mającą udział w chwale swego Pana na wieki.

Zbiór Mszy o Najświętszej Maryi Pannie


teksty pochodzą z książki: “Z Maryją na co dzień – Rozważania na wszystkie dni roku”
(C) Copyright: Wydawnictwo SALWATOR,   Kraków 2000
www.salwator.com

http://www.katolik.pl/modlitwa,884.html

 

**************************************************************************************************************************************
ŚWIĘTYCH OBCOWANIE
25 LIPCA
*********
Święty Jakub Starszy, Apostoł
Święty Jakub Większy Wśród apostołów było dwóch Jakubów. Dla odróżnienia nazywani są Większym i Mniejszym albo też Starszym i Młodszym. Prawdopodobnie nie chodziło w tym wypadku o ich wiek, ale o kolejność przystępowania do grona Apostołów. Rozróżnienie to wprowadził już św. Marek (Mk 15, 40). Imię Jakub pochodzi z hebrajskiego “skeb”, oznaczającego “chronić” – a zatem znaczy “niech Jahwe chroni”. Etymologia ludowa tłumaczy to imię jako “pięta”. Według Księgi Rodzaju, kiedy Jakub, wnuk Abrahama, rodził się jako bliźniak Ezawa, miał go trzymać za piętę (Rdz 25, 26).
Św. Jakub Większy jest tym, który jest wymieniany w spisie Apostołów wcześniej – był powołany przez Jezusa, razem ze swym bratem Janem, jako jeden z Jego pierwszych uczniów (Mt 4, 21-22): święci Mateusz i Łukasz wymieniają go na trzecim miejscu, a święty Marek na drugim. Jakub i jego brat Jan byli synami Zebedeusza. Byli rybakami i mieszkali nad jeziorem Tyberiadzkim. Ewangelie nie wymieniają bliżej miejscowości. Być może pochodzili z Betsaidy, podobnie jak święci Piotr, Andrzej i Filip (J 1, 44), gdyż spotykamy ich razem przy połowach. Św. Łukasz zdaje się to wprost narzucać, kiedy pisze, że Jan i Jakub “byli wspólnikami Szymona – Piotra” (Łk 5, 10). Matką Jana i Jakuba była Salome, która należała do najwierniejszych towarzyszek wędrówek Chrystusa Pana (Mk 15, 40; Mt 27, 56).Jakub został zapewne powołany do grona uczniów Chrystusa już nad rzeką Jordan. Tam bowiem spotykamy jego brata, Jana (J 1, 37). Po raz drugi jednak Pan Jezus wezwał go w czasie połowu ryb. Wspomina o tym św. Łukasz (Łk 5, 1-11), dodając nowy szczegół – że było to po pierwszym cudownym połowie ryb.
Jakub należał do uprzywilejowanych uczniów Pana Jezusa, którzy byli świadkami wskrzeszenia córki Jaira (Mk 5, 37; Łk 8, 51), przemienienia na górze Tabor (Mt 17, 1nn; Mk 9, 1; Łk 9, 28) oraz modlitwy w Ogrójcu (Mt 26, 37). Żywe usposobienie Jakuba i Jana sprawiło, że Jezus nazwał ich “synami gromu” (Mk 3, 17). Chcieli bowiem, aby piorun spadł na pewne miasto w Samarii, które nie chciało przyjąć Pana Jezusa z Jego uczniami (Łk 9, 55-56). Jakub był wśród uczniów, którzy pytali Pana Jezusa na osobności, kiedy będzie koniec świata (Mk 13, 3-4). Wreszcie był on świadkiem drugiego, także cudownego połowu ryb, kiedy Chrystus ustanowił Piotra głową i pasterzem swojej owczarni (J 21, 2). Ewangelie wspominają o Jakubie Starszym na 18 miejscach, co łącznie obejmuje 31 wierszy. W porównaniu do innych Apostołów – jest to bardzo dużo.Święty Jakub Większy Dzieje Apostolskie wspominają o św. Jakubie dwa razy: kiedy wymieniają go na liście Apostołów (Dz 1, 13) oraz przy wzmiance o jego męczeńskiej śmierci. Z tej okazji św. Łukasz tak pisze: “W tym samym czasie Herod zaczął prześladować niektórych członków Kościoła. Ściął mieczem Jakuba, brata Jana…” (Dz 12, 1-2). Jakuba stracono w 44 r. bez procesu – zapewne po to, aby nie przypominać ludowi procesu Chrystusa i nie narazić się na jakieś nieprzewidziane reakcje. Było to więc posunięcie taktyczne. Dlatego także zapewne nie kamieniowano św. Jakuba, ale ścięto go w więzieniu. Euzebiusz z Cezarei, pierwszy historyk Kościoła (w. IV), pisze, że św. Jakub ucałował swojego kata, czym tak dalece go wzruszył, że sam kat także wyznał Chrystusa i za to sam natychmiast poniósł śmierć męczeńską. Jakub był pierwszym wśród Apostołów, a drugim po św. Szczepanie, męczennikiem Kościoła (zgodnie z przepowiednią Chrystusa – Mk 10, 39).
W średniowieczu powstała legenda, że św. Jakub udał się zaraz po Zesłaniu Ducha Świętego do Hiszpanii. Do dziś św. Jakub jest pierwszym patronem Hiszpanii i Portugalii.Święty Jakub Większy Według tradycji, w VII wieku relikwie św. Jakuba miały został sprowadzone z Jerozolimy do Compostelli w Hiszpanii. Nazwa Compostella ma się wywodzić od łacińskich słów Campus stellae (Pole gwiazdy), bowiem relikwie Świętego, przywiezione najpierw do miasta Iria, zaginęły – dopiero w IX w. miał je odnaleźć biskup, prowadzony cudowną gwiazdą. Hiszpańska nazwa Santiago znaczy zaś po polsku “święty Jakub”. Te dwie nazwy łączy się w jedno, stąd nazwa miasta brzmi dziś Santiago de Compostella. Do dziś znajduje się tam grób św. Jakuba. W wiekach średnich po Ziemi Świętej i Jerozolimie było to trzecie sanktuarium chrześcijaństwa. W katedrze genueńskiej oglądać można artystyczny relikwiarz ręki św. Jakuba, wystawiany na pokaz podczas rzadkich okazji.
Święty jest patronem Hiszpanii i Portugalii; ponadto m. in. zakonów rycerskich walczących z islamem, czapników, hospicjów, szpitali, kapeluszników, pielgrzymów, sierot.W ikonografii św. Jakub przedstawiany jest jako starzec o silnej budowie ciała w długiej tunice i w płaszczu lub jako pielgrzym w miękkim kapeluszu z szerokim rondem. Jego atrybutami są: bukłak, kij pielgrzyma, księga, miecz, muszla, torba, turban turecki, zwój.

http://www.brewiarz.pl/czytelnia/swieci/07-25a.php3

Jakub Starszy, apostoł z Composteli

Justyna Wołoszka

Wśród wielu miejsc kultu Apostołów w Europie szczególne znaczenie ma sanktuarium św. Jakuba w Composteli. „Do grobu św. Jakuba w Santiago de Compostela zdążają ludzie zwłaszcza z najróżniejszych regionów Europy, by odnowić i umocnić swą wiarę” – napisał Benedykt XVI z okazji 119. Jubileuszowego Roku Świętego. „Droga ta, usiana tak licznymi świadectwami gorliwości, pokuty, gościnności, sztuki i kultury, opowiada wymownie o duchowych korzeniach Starego Kontynentu”.

Fot. pl.wikipedia.org

Ścięcie św. Jakuba, obraz Albrechta Dürera

Jakub zwany Większym lub Starszym, syn Zebedeusza i brat Jana, był – podobnie jak jego ojciec – galilejskim rybakiem. Jezus powołał Jakuba i jego brata do grona Dwunastu nad Jeziorem Genezaret (Mt 4, 21-22; Mk 1, 19-20; Łk 5, 10-11). Ewangelie wspominają o Jakubie osiemnaście razy. Tak jak św. Piotr i św. Jan również św. Jakub cieszył się szczególnym zaufaniem Pana Jezusa (Mk 5, 37; 9, 2; 14, 33). W pierwotnym Kościele odgrywał ważną rolę. Za Heroda Agryppy I (41-44), wnuka Heroda Wielkiego, zginął śmiercią męczeńską ścięty mieczem, co odnotowano w Dziejach Apostolskich (Dz 12, 2). Był więc drugim, po Szczepanie, wzmiankowanym męczennikiem Kościoła.

Do zwięzłych danych z przekazu Ewangelistów późniejsza tradycja dodała legendę (VII wiek) o jego misyjnej pracy w Judei, Samarii i Hiszpanii. W średniowieczu wątki legendarne związane z żywotem Jakuba należały do najpopularniejszych w piśmiennictwie hagiograficznym.

Św. Jakub Starszy miał nawrócić w Jerozolimie na chrześcijaństwo czarnoksiężnika Hermogenesa, a następnie został wydany przez żydowskiego arcykapłana królowi Herodowi Agryppie, który nakazał go ściąć. Tradycja utrzymuje, że Apostoł przed śmiercią ucałował swego kata, który wzruszony taką postawą, nawrócił się na wiarę chrześcijańską. Ciało Jakuba dotarło w cudowny sposób do Hiszpanii, w łodzi bez wioseł. Położone na kamieniu roztopiło się, tworząc sarkofag. Następnie dzikie, ale zachowujące się łagodnie byki zaciągnęły sarkofag do zamku pewnej pogańskiej królowej, która widząc ten cud, nawróciła się na chrześcijaństwo i pochowała ciało św. Jakuba Starszego w swoim zamku. Św. Jakub miał wskazać we śnie Karolowi Wielkiemu drogę do swojego grobu. Według legendy, św. Jakub Starszy w bitwie pod Clavijo (844 r.) pojawił się na białym koniu i zmusił Maurów do ucieczki. Stąd przedstawiany jest jako walczący z Maurami, ale też jako apostoł i pielgrzym. Dlatego pielgrzymi zmierzający do Santiago de Compostela przebywają drogę z laską pielgrzymią z zawieszoną muszlą, a czasami także z krzyżem, zwanym krzyżem św. Jakuba, i wstęgą wskazującą na prowincję, skąd pochodzą.
W cyklach z przedstawieniami z życia św. Jakuba Starszego jest często ukazywana pewna XII-wieczna legenda. Z Niemiec do Hiszpanii pielgrzymowali rodzice ze swoim synem, niesłusznie oskarżonym przez gospodarza o kradzież srebrnego kielicha, który ukryto w torbie innego pielgrzyma. Syna pielgrzymów posądzonego o kradzież powieszono. Rodzice jednak dotarli do Santiago de Compostela, gdzie modlili się do św. Jakuba. W drodze powrotnej zobaczyli swego syna żywego, wiszącego na szubienicy, lecz podtrzymywanego przez św. Jakuba. Udali się do sędziego i opowiedzieli mu o tym cudzie. Sędzia stwierdził, że ich syn jest tak samo żywy, jak piekące się właśnie kury. Na te słowa kury ożyły i uciekły.

Legenda związana z pobytem Jakuba w Hiszpanii, cudownym przypłynięciem morzem ciała Apostoła do Hiszpanii i odnalezieniem jego grobu, przyczyniła się do powstania sanktuarium św. Jakuba w Santiago de Compostela. Nad grobem Jakuba wybudowano bazylikę w latach 1075-1128. Santiago de Compostela należało – obok Jerozolimy i Rzymu – do najważniejszych miejsc pielgrzymkowych chrześcijaństwa. Papieże sprzyjali rozpowszechnianiu się pielgrzymek, udzielając odpustów. Od XV wieku ruch pielgrzymkowy zaczął słabnąć. W XVIII wieku niekorzystny wpływ wywierały stosunki polityczne między Hiszpanią i Francją. Ożywienie nastąpiło na początku XIX wieku, a XX wiek – to renesans pielgrzymek do Composteli: w 1965 r. przybyło 4,5 mln, w 1971 r. – 5,5 mln, w 1976 r. – 6 mln osób.

Pewną ciekawostką jest, że w bazylice św. Jakuba zawieszona jest kadzielnica mająca wysokość 1,60 m i wagę 60 kg. Na zakończenie Mszy św. wsypuje się do niej kadzidło i ośmiu mężczyzn za pomocą odpowiednich urządzeń wprawia ją w ruch. Unoszący się dym symbolizuje zanoszone do Boga modlitwy za przyczyną św. Jakuba.
Kult św. Jakuba poświadczony jest w Composteli w VIII-IX wieku. Papież Leon XIII uznał autentyczność relikwii św. Jakuba w 1884 r. W 1879 r. odkryto trzy ludzkie szkielety, które łączono z tradycją mówiącą o Jakubie i jego dwóch uczniach. Z XIV-XV wieku pochodzą wiadomości o polskich pielgrzymach do Composteli.

Edycja szczecińska 30/2010E-mail: redakcja@knob.pl
Adres: pl. Św. Ottona 1, 71-250 Szczecin
Tel.: (91) 454-15-91http://www.niedziela.pl/artykul/56936/nd/Jakub-Starszy-apostol-z-Composteli

Uchylenie rąbka Tajemnicy

dodane 2008-12-23 14:56

Leszek Śliwa

Giovanni Bellini „Przemienienie”, olej na desce, ok. 1487, Muzeum Narodowe Capodimonte, Neapol.

Jezus zaprowadził swych trzech uczniów, Piotra, Jakuba Starszego i Jana, na górę Tabor. „Tam przemienił się wobec nich: twarz Jego zajaśniała jak słońce, odzienie zaś stało się białe jak światło” (Mt 17,2). Apostołowie usłyszeli słowa: „To jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie, Jego słuchajcie!” (Mt 17,5). Jezusowi towarzyszyli podczas Przemienienia dwaj prorocy, Mojżesz i Eliasz.Malarze chętnie podejmowali temat Przemienienia Pańskiego. Zwykle przedstawiali Jezusa rozjaśnione-go jaskrawym światłem, unoszącego się w powietrzu, w odrealnionej scenerii górskiego szczytu. Bellini postąpił inaczej. Chrystus, prorocy i apostołowie znajdują się na małym pagórku, a za ich plecami toczy się normalne życie – w tle z lewej strony rolnik przepędza bydło, z prawej rozmawiają dwaj mężczyźni.Apostołowie nie bardzo rozumieją, co się stało. Nie patrzą na Jezusa, zadziwił ich raczej głos z nieba. Piotr (w środku) spogląda w górę, Jakub i Jan zerkają niepewnie na siebie. Prorocy Mojżesz i Eliasz trzymają w rękach zapisane zwoje pisma – to znak ich proroctwa, dowód na to, że zapowiadali nadejście Mesjasza. Znakiem boskości Zbawiciela jest tylko mała aureola wokół Jego głowy.Nie wszystko na obrazie jest jednak zwykłe i proste. Artysta uznał za stosowne umieścić na nim także symbole podkreślające wagę tej chwili. W tle znajdują się dwa drzewa: jedno zielone (symbol życia), drugie uschnięte (symbol śmierci). Bellini pokazał w ten sposób Przemienienie jako uchylenie rąbka tajemnicy wiecznego życia, pokazanie rzeczywistości, w której śmierć już nie istnieje.
http://kosciol.wiara.pl/doc/489362.Uchylenie-rabka-Tajemnicy

Syn Gromu – św. Jakub, Apostoł

dodane 2003-07-25 08:38

„W tym samym czasie Herod zaczął prześladować niektórych członków Kościoła. Ściął mieczem Jakuba, brata Jana…” (Dz 12,1-2)

Albrecht Dürer (PD) Św. Jakub Większy – Apostoł
Ilu Jakubów?Wśród około 50 świętych i błogosławionych noszących to imię dwóch było Apostołów. Dla ich odróżnienia nadano im przydomki: Starszy i Młodszy oraz Większy i Mniejszy. Odróżnienie to wprowadził już św. Marek (Mk 15,40). Zapewne za podstawę wzięto nie wiek, ale moment przyłączenia do grona Apostołów.Imię Jakub pochodzi z hebrajskiego „skeb”, co znaczy „pięta”. Bowiem, według Księgi Rodzaju, kiedy Jakub, wnuk Abrahama, rodził się jako bliźniak z Ezawem swoim bratem, miał go trzymać za piętę (Rdz 25,26).Brat Jana, syn Zebedeusza, a może kuzyn Jezusa?Św. Jakub Starszy był bratem św. Jana Apostoła (M14,21-22). Obaj byli synami Zebedeusza. Byli rybakami i mieszkali nad jeziorem Tyberiadzkim. Ewangelie nie wymieniają bliżej miejscowości. Być może, pochodzili z Betsaidy podobnie jak św. Piotr, Andrzej i Filip (J1,44), gdyż spotykamy ich razem przy połowach. Św. Łukasz zdaje się nam to wprost narzucać, kiedy pisze, że Jan i Jakub „byli wspólnikami Szymona – Piotra” (Łk 5,10).

Matką św. Jana i Jakuba była Salome (Mt 15,40), która należała do najwierniejszych towarzyszek wędrówek Chrystusa Pana (Mk 15,40). Czy ze strony matki był św. Jakub kuzynem Pana Jezusa, jak sugerują niektórzy? Raczej nie. Św. Jakub został zapewne powołany do grona uczniów Chrystusa już nad rzeką Jordan. Tam bowiem spotykamy jego brata Jana (J1,37). Po raz drugi jednak Pan Jezus wezwał go w czasie połowu ryb: „Gdy (Jezus) przechodził obok jeziora Galilejskiego ujrzał dwóch braci – Szymona zwanego Piotrem i brata jego Andrzeja, jak zarzucali sieć w jezioro i rzekł do nich: «Pójdźcie za Mną, a uczynię was rybakami ludzi». Oni natychmiast zostawili sieci i poszli za Nim. A gdy poszedł stamtąd dalej, ujrzał innych braci: Jakuba syna Zebedeusza i brata jego Jana, jak z ojcem swym Zebedeuszem naprawiali w łodzi swe sieci. Ich też powołał. A oni natychmiast zostawili łódź i ojca, i poszli za Nim” (Mt 4,21-22). Św. Łukasz podaje szczegół nowy, że było to po pierwszym cudownym połowie ryb (Łk 5,1-11).

Spośród Apostołów katalogi wymieniają św. Jakuba Większego zawsze na czołowym miejscu. I tak św. Mateusz i Łukasz dają mu trzecie miejsce po św. Piotrze i Andrzeju (Mt 10,3; Łk 6,14), a św. Marek stawia go zaraz po św. Piotrze na miejscu drugim (Mk 3,17).

Także Chrystus Pan wyróżniał św. Jakuba. Właśnie on należał do wybranej trójki Apostołów, którzy byli świadkami wskrzeszenia córki Jaira (Mk 5,37; Łk 8,51), Przemienienia Pańskiego (Mt 17,1; Mk 9,1; Łk 9,28), oraz Jego krwawego konania w Ogrójcu (Mt 26,37).

Św. Jakub miał charakter popędliwy, czym się wyróżniał wśród Apostołów tak dalece, że otrzymał nawet od Chrystusa przydomek „Syn Gromu” (Mk 3,17). Chciał bowiem wraz z Janem, aby piorun spadł na pewne miasto w Samarii, które nie chciało przyjąć Pana Jezusa z Jego uczniami (Łk 9,55-56). Jakub był wśród tych uczniów, którzy pytali Pana Jezusa na osobności, kiedy będzie koniec świata (Mk 13,3-4). Wreszcie był on świadkiem drugiego, także cudownego połowu ryb, kiedy Chrystus ustanowił Piotra głową i pasterzem swojej owczarni (J 27,2).

Ewangelie wspominają o Jakubie Starszym na 18 miejscach, co łącznie obejmuje 31 wierszy. W porównaniu do innych Apostołów jest to bardzo dużo.

Pierwszy męczennik wśród Apostołów

Dzieje Apostolskie wspominają o św. Jakubie dwa razy: kiedy wymieniają go na liście Apostołów (Dz 1,13) oraz przy wzmiance o jego męczeńskiej śmierci. Z tej okazji św. Łukasz tak pisze: „W tym samym czasie Herod zaczął prześladować niektórych członków Kościoła. Ściął mieczem Jakuba, brata Jana…” (Dz 12,1-2). Sprawcą wyroku śmierci na św. Jakuba Większego był król Herod Agryppa I. Jako wnuk Heroda Wielkiego i Hasmonejki Mariamme chciał Żydom okazać, że krew jego narodu płynie w jego żyłach. Dlatego pilnie przestrzegał przepisów prawa Mojżesza i sprawował opiekę nad świątynią w Jerozolimie. Z tych powodów Żydzi bardzo cenili Heroda i łączyli z nim nawet pewne nadzieje. Korzystając z przyjaźni, jaką darzył naród żydowski, Herod Agryppa I, kapłani i starsi nakłonili go, aby rozpoczął prześladowanie Kościoła. Chodziło na pierwszym miejscu o stracenie przywódców. To właśnie ten król po straceniu św. Jakuba kazał natychmiast uwięzić także św. Piotra. Kiedy go pojmał, osadził w więzieniu i oddał pod straż czterech oddziałów, po czterech żołnierzy każdy, zamierzając po święcie Paschy wydać go ludowi (Dz 12,3-4). Jest rzeczą zadziwiającą, dlaczego św. Jakuba stracono bez procesu. Władzę nad całą Palestyną dał Herodowi cesarz Klaudiusz (41-44). Herod jednak niedługo panował, gdyż zmarł nagle rażony apopleksją (Dz 12,20-25).

Wyrok śmierci bez sądu wykonano zapewne dlatego, aby nie przypominać ludowi procesu Chrystusa Pana i nie narazić się na jakieś nieprzewidziane reakcje. Było to więc posunięcie taktyczne. Dlatego także zapewne nie kamieniowano św. Jakuba, ale go w więzieniu ścięto. Biskup Euzebiusz, pierwszy historyk Kościoła (w. IV), pisze, że św. Jakub ucałował swojego kata, czym go tak dalece wzruszył, że sam kat także wyznał Chrystusa i za to natychmiast poniósł śmierć (Hist. 2,9; 1-4).

Santiago de Compostela
W średniowieczu powstała legenda, że św. Jakub, zanim został biskupem Jerozolimy udał się najpierw zaraz po Zesłaniu Ducha Świętego do Hiszpanii. Tradycja ta powstała dlatego, ponieważ w wieku VII miano z Jerozolimy do Santiago de Compostela sprowadzić relikwie św. Jakuba. Palestynę bowiem opanowali Arabowie i była poważna obawa zniszczenia jego grobu. Nadto opowiadano sobie, że w czasie jednej z bitew z Maurami miał się ukazać na niebie św. Jakub w zbroi rycerza i przyczynić się do zwycięstwa chrześcijan.

Piotr Skarga przyjmuje obecność św. Jakuba w Hiszpanii jako fakt: „Pójdź za Mną, nauczę cię lepszego rzemiosła – iż nie ryby, ale ludzi łowić będziesz. Dziwne rzemiosło, którego się ci uczyć mają, którym opieka dusz ludzkich zleconą jest. Powołany Jakub do onej szkoły i nauki łowienia ludzi, nie dał się takiej myśli zwyciężyć: – Porzucić mi pożywienie i chleb mój każe, a sam nic nie ma… Ojca miłego tak starego i matkę jako opuszczę? Po wzięciu Ducha Świętego puścił się św. Jakub do Hiszpanii tak daleko na zbawienie dusz zabiegając, a mało nie świat wszystek od wschodu aż na zachód ostatniego kraju ziemi przebiegł. O, jaka chęć do pozyskania dusz i wypełnienia rozkazu Pana swego” (Żywoty Świętych).

W Santiago de Compostela od XI w. znajduje się stolica arcybiskupstwa, a wybudowana tam katedra pod wezwaniem Św. Jakuba została uroczyście konsekrowana w roku 1211. Tam został również założony zakon rycerski Św. Jakuba dla obrony wiary i kraju przed Arabami, którzy najechali w VII wieku także Hiszpanię i kilka wieków ją okupowali. W XIII wieku założono także we Francji inny zakon św. Jakuba dla opieki nad pielgrzymami. Przetrwał on do roku 1672. Święty Jakub jest pierwszym patronem Hiszpanii, a jego grób w Santiago należał w średniowieczu do najsłynniejszych sanktuariów chrześcijaństwa, zajmując trzecie zaszczytne miejsce – po Ziemi Świętej i po Rzymie.

Santiago de Compostela ma własny uniwersytet założony w roku 1501, wspaniałą bazylikę-katedrę, gdzie mieszczą się relikwie św. Jakuba i kilkanaście innych okazałych i bogatych kościołów. Według tamtejszej legendy w roku 835 biskup miasta Irii, wiedziony przez cudowną gwiazdę, miał odnaleźć grób i relikwie św. Jakuba Apostoła. Alfons II, król Asturii zbudował tu kościół, przy którym rychło powstało miasto. Co roku Compostelę odwiedzają miliony pielgrzymów. Tak więc grób św. Jakuba do dnia dzisiejszego należy do największych sanktuariów na świecie. Przewodnik z XII wieku podaje aż 4 różne szlaki z Europy do Composteli. Umyślnie wybierano sanktuaria, aby je po drodze nawiedzać, np. we Francji: Matki Bożej w Le Puy, św. Marii Magdaleny w Vezeley, św. Leonarda w Saint Leonard, św. Marcjalina w Limoges, św. Fronta w Perignem, św. Marcina w Tours i inne.

http://kosciol.wiara.pl/doc/490382.Swiety-Jakub-Apostol-Syn-Gromu/2

Na szlaku żółtej strzałki

dodane 2006-11-21 20:19

Ilona Lorenz

Na szlakach św. Jakuba wiodących do Santiago de Compostela coraz tłoczniej. Coraz więcej osób przez miesiąc, z plecakiem i kijem w ręku, podąża śladami muszli i żółtej strzałki. Dla jednych jest to przygoda, innych prowadzi pragnienie zyskania odpustu. Jeszcze inni chcą sprawdzić, jak rodził się „Pielgrzym” Paula Coelho.

Trzeba przejść sto ostatnich kilometrów, by uzyskać compostelkę. Rowerzyści muszą pokonać dwukrotnie dłuższy dystans. Jednak wielu współczesnych pielgrzymów rozpoczyna Camino u stóp Pirenejów – we francuskim Saint Jean Pied de Port lub hiszpańskim Roncesvalles, odległym od Santiago o 737 km. Nieliczni pielgrzymi, wierni średniowiecznej tradycji, wędrują od progu swojego domu. Wtedy pielgrzymka trwa kilka miesięcy. Wychodzą samotnie lub w małych grupkach, zawsze w towarzystwie legendy.Grób na polu gwiazdy
W Santiago de Compostela znajduje się grób jednego z dwunastu apostołów – św. Jakuba Starszego, ściętego w 44 r. z rozkazu króla Heroda Agryp-py I. Tradycja podaje, że św. Jakub ucałował przed egzekucją swojego kata. Oprawca nawrócił się na chrześcijaństwo i także poniósł męczeńską śmierć.Według legendy łódź, w której umieszczono ciało Apostoła, została przeniesiona na skrzydłach anielskich do północnych wybrzeży Hiszpanii, skąd zabrała je i pochowała królowa Lupa.Kilkaset lat później, około 813 r., pustelnik Pelagiusz ujrzał deszcz gwiazd spadających na pobliskie wzgórze. Opowie-dział o swojej wizji miejscowemu biskupowi Teodomiro- wi, który odkrył kamienny grobowiec ze szczątkami męczennika.W 896 r. król Alfons II Wielki wybudował nad grobem bazylikę, a św. Jakuba ogłosił patronem Hiszpanii. Nazwa miasta powstała z połączenia dwóch słów: Compostela (pole gwiazdy ) i Santiago (święty Jakub). Przypomina o cudzie, jaki tu się wydarzył. I choć dzisiaj Drogę wskazują muszle i strzałki, często pielgrzym idzie przy świetle gwiazd, unikając odbierającego siły słońca. O 4.30 rano bywa już +25 stopni…

Boża ekonomia
Roncesvalles – początek naszego Camino i koniec naszych wyobrażeń o Drodze. Zamiast zabranych trzech plecaków mamy dwa, bo jeden został skradziony w czasie podróży. Iść, czy wracać? Idziemy.
Mój podręczny plecak staje się głównym bagażem okradzionej. Dzielimy się rzeczami. Nie ma już zapasowych bluzek i spodni, za to plecaki „chudną”. Podobno wszystko, co nas spotyka na Drodze, ma jakiś sens. Czemu ukradziono nam rzeczy? – „Może po to, żebyśmy wszystkie doszły” – zastanawia się pani Marysia. Lekcję dzielenia się i poprzestawania na małym będziemy powtarzać wielokrotnie w ciągu Drogi.

 

Wieczorem uczestniczymy we Mszy dla pielgrzymów. Księża zapraszają wszystkich bliżej oł- tarza, błogosławią i proszą: „Idźcie do Santiago i módlcie się za nas”. Droga ma dwa wymiary – osobisty i wspólnotowy. My pamiętamy o powierzonych intencjach, ktoś powierza Bogu nasze kroki. Buen Camino! – obowiązkowe słowa na Drodze, do których zrozumienia znajomość hiszpańskiego nie jest niezbędna.
Zaufać…To nie jest łatwe. Gdy chce się pić i nigdzie nie ma wody, w schronisku brakuje miejsc, kiedy wyczerpiesz cały suchy prowiant, a na otwarcie sklepu trzeba czekać kilka godzin do końca sjesty, zaufanie wydaje się gładkim frazesem. A jednak na Drodze wciąż zostają ślady Bożej troski – odciśnięte w przyrodzie i w życzliwości ludzi. Dojrzałe jeżyny pozwalają ugasić pragnienie, jakiś nieznajomy daje mi jabłko z życzeniami Dobrej Drogi, ktoś inny prowadzi na przełaj, by zaoszczędzić 20 minut, osoba idąca za nami podnosi zgubioną muszlę. I tylko naleśniki, które wkładane do rąk pielgrzymom przyjmowane są jak poczęstunek, a za które kazano zapłacić już po ich zjedzeniu, niemile zgrzytają między zębami.Pytanie o jedzenie natrętnie powraca po kilku godzinach jednostajnego marszu przez rzadki eukaliptusowy las. Zwisające bezwładnie liście drzew zdają się dzielić naszą troskę. Za nami 39 km i dylemat – zostać w tutejszym schronisku o głodzie, czy iść kolejne 10 km z nadzieją, że oprócz auberge (noclegu) będzie też mercado (jedzenie)? Kiedy się zastanawiamy, na drogę wychodzi kobieta sprzedająca domowe wyroby. Mamy świeży wiejski chleb i ser. Zostajemy. Na łące obok schroniska odpoczywają owieczki.Przekraczanie granic
Człowiek może wiele. Może wstać o 4 rano, chociaż zazwyczaj otwiera oczy około 9. Może wytrzymać pół dnia o suchym chlebie i duszną noc na 100-osobowej sali. Potrafi iść mimo bólu, choć czasem trudno ukryć łzy. Po kilku dniach pojawiają się odparzenia na ramionach. Nie da się nie urazić ran – a iść trzeba dalej… Moja via dolorosa. Ktoś mi pomaga, podkładając miękkie szmatki pod szelki plecaka. Uczę się składać ofiarę z cierpienia. Stratę części ubrań zaczynam postrzegać jako zysk.Sami planujemy etapy. Początkowo zakładamy przejście 30 km dziennie. Szybko się okazuje, że przy tym upale zazwyczaj starcza sił na 20… Schronisko powinno być niedaleko, ale od pewnego czasu nikt za nami nie idzie. Przypomina mi się rada usłyszana niegdyś na kursie przewodnickim: „W przypadku zabłądzenia w dzikich i odludnych górach, należy spytać przechodnia o drogę”. Napotkany Hiszpan płynną francuszczyzną wyjaśnia, że zboczyłyśmy z Camino. Do zaplanowanego na dzis dystansu trzeba dołożyć sześć kilometrów… Razem prawie 40 km. Marzę tylko o łóżku i prysznicu. Wieczorami zamieniamy się w lekarzy. Każdy pielgrzym umie opatrywać pęcherze na stopach, a igła z nitką niekoniecznie służy do cerowania ubrań. Mocny zapach ziołowego spirytusu i balsamów wolno przegryza się przez gęstą woń potu, wypełniając salę szpitalną świeżością. Na Camino nic nie zużywa się tak szybko jak alkohol.

 

Każdemu jego kamień
Jest na Camino miejsce szczególne. Krzyż, pod którym pielgrzymi zostawiają dźwigane od początku podróży kamienie. Drobne kamyki i całkiem spore okruchy skał symbolizują grzechy – im cięższy grzech, tym większy powinien być kamień.Mój jest niewielki, lecz bardzo do mnie przywiązany. Mimo usilnych starań nie udaje mi się go znaleźć po ciemku w kieszeni plecaka i dołożyć do kopca. Cruz de Ferro zostaje z tyłu, a mój balast wciąż przypomina o swojej obecności, podskakując w plecaku w rytm zupełnie niesymbolicznych wyrzutów sumienia.
Decyduję się na spowiedź w języku francuskim. W krótkim czasie opracowuję nową regułkę: „Żałuję za grzechy, których nie pamiętam i za te, które pamiętam, ale nie umiem ich nazwać po francusku”. Nie muszę z niej korzystać. Tuż przed wejściem do Santiago znajduję polskiego księdza. Bóg ma poczucie humoru. I tylko kamień przywiozę do domu.Trzech pielgrzymów z Polski
Sennymi uliczkami szlak prowadzi do serca Santiago de Compostela. Każdy pielgrzym wchodzi do katedry, oddaje pokłon św. Jakubowi i obejmuje figurę Apostoła na znak przyjęcia wiary przez niego przekazywanej. Wypełniający świątynię radosny gwar cichnie tylko pod- czas Eucha- rystii, dopóki nie zostanie rozkoły- sana olbrzymia kadzielnica – Botafu-meiro.„Trzech pielgrzy- mów z Polski” – ksiądz przed Mszą informuje, ile osób zakończyło Camino. Dziś te słowa dotyczą także mnie. W jednej ręce compostelka, w drugiej – dłoń innego pielgrzyma. I tylko serce nieśmiało tęskni za ciszą w Drodze. Trzymane przez spowiednika dziecko penitentki wyciąga rączki do przechodzących.Koniec ziemi
Fisterra – koniec ziemi. Niewielka miejscowość nad Atlantykiem, dawniej uważana za koniec lądu, dziś wyznacza koniec Camino de Santiago. Według legendy, tutaj do skalistych brzegów przybiła łódź z ciałem Apostoła. Tutaj też znajduje się słupek z cyfrą „0”, a ocean wyrzuca na brzeg słynne muszle.
„Pielgrzym zaczyna Drogę, nie wiedząc, co robi, i kończy ją, poznając siebie i Jezusa”. Czy ja Go poznałam? Zobaczę, gdy opadną mgły.

artykuł z numeru 40/2006 Gościa Niedzielnego

http://kosciol.wiara.pl/doc/490105.Na-szlaku-zoltej-strzalki/3

Pierwszy z Dwunastu

dodane 2009-07-20 13:34

Leszek Śliwa

Jean Fouquet, „Męczeństwo św. Jakuba Starszego”, tempera na pergaminie, 1452–1460, Muzeum Condé de Chantilly, zamek Chantilly.

Św. Jakub Starszy jako pierwszy z dwunastu apostołów zginął śmiercią męczeńską. Wzmianka o tym znajduje się w Dziejach Apostolskich: „W tym także czasie Herod zaczął prześladować niektórych członków Kościoła. Ściął mieczem Jakuba, brata Jana” (Dz 12,1–2). Prześladowcą Jakuba był więc Herod Agryppa I, siostrzeniec Heroda Antypasa, wnuk Heroda Wielkiego. Zgodnie z tradycją Jakub zginął w 44 roku.Na pierwszym planie widzimy apostoła w ciemnej tunice. Klęczy ze złożonymi rękami, w oczekiwaniu na uderzenie miecza. Obok Jakuba leżą kapelusz i kij pielgrzyma. Atrybuty te przypominają o popularnym już w średniowieczu szlaku do grobu świętego w Santiago de Compostela.W tle Herod Agryppa I, ubrany w królewskie szaty, siedzi na koniu i wydaje katom rozkazy. Z lewej strony towarzyszy mu inny dostojnik, arcykapłan Abiatar. Obok Jakuba ścinany jest jeszcze jeden człowiek. To faryzeusz Jozjasz, który według tradycji nawrócił się na chrześcijaństwo pod wpływem nauk apostoła. Herod skazał go na śmierć. Jakub uzyskał zgodę na ochrzczenie Jozjasza przed egzekucją. Dlatego Jozjasz ma białą szatę, jaką przywdziewano po chrzcie, a koło niego stoi dzban z wodą.Scenę egzekucji artysta umieścił w krajobrazie okolic średniowiecznego Paryża, prawdopodobnie w dzisiejszej dzielnicy Montmartre. Obraz jest ilustracją książkową, tzw. iluminacją, w księdze „Godzinki Étienne Chevaliera”, jednym z najpiękniejszych piętnastowiecznych manuskryptów. Étienne Chevalier był sekretarzem i skarbnikiem króla Francji Karola VII. Księga została podzielona około roku 1700. Spośród 47 ilustracji 40 posiada Muzeum Condé de Chantilly.

http://kosciol.wiara.pl/doc/489407.Pierwszy-z-Dwunastu
***********
Święty Krzysztof, męczennik
Święty Krzysztof Imię Krzysztof wywodzi się z języka greckiego i oznacza tyle, co “niosący Chrystusa”. O życiu św. Krzysztofa brak pewnych wiadomości. Według późniejszych, ale prawdopodobnych świadectw, opartych na tradycji, św. Krzysztof miał pochodzić z Małej Azji, z prowincji rzymskiej Licji. Tam miał ponieść śmierć męczeńską za panowania cesarza Decjusza ok. 250 roku. Jest jednym z Czternastu Wspomożycieli, czyli szczególnych patronów.
Najstarszym dowodem kultu św. Krzysztofa z Licji jest napis z roku 452, znaleziony w Haidar-Pacha, w Nikomedii, w którym jest mowa o wystawionej ku czci Męczennika bazylice w Bitynii. Dowodzi to niezawodnie, że w tym czasie Święty odbierał szczególną cześć w Nikomedii i w Bitynii. Jest także podana wzmianka, że w synodzie w Konstantynopolu w 536 roku brał udział niejaki Fotyn z klasztoru św. Krzysztofa, co również potwierdza kult Męczennika. Papież św. Grzegorz I Wielki (+ 604) pisze, że w Taorminie na Sycylii za jego czasów istniał klasztor pw. św. Krzysztofa.
Z powodu braku szczegółowych informacji o św. Krzysztofie, średniowiecze na podstawie imienia “niosący Chrystusa” stworzyło popularną legendę o tym świętym. Według niej pierwotne imię Krzysztofa miało brzmieć Reprobus (z greckiego Odrażający), gdyż miał on mieć głowę podobną do psa. Wyróżniał się za to niezwykłą siłą. Postanowił więc oddać się w służbę najpotężniejszemu na ziemi panu. Służył najpierw królowi swojej krainy. Kiedy przekonał się, że król ten bardzo boi się szatana, wstąpił w jego służbę. Pewnego dnia przekonał się jednak, że szatan boi się imienia Chrystusa. To wzbudziło w nim ciekawość, kim jest ten Chrystus, którego boi się szatan. Opuścił więc służbę u szatana i poszedł w służbę Chrystusa. Zapoznał się z nauką chrześcijańską i przyjął chrzest. Za pokutę i dla zadośćuczynienia, że służył szatanowi, postanowił zamieszkać nad Jordanem, w miejscu, gdzie woda była płytsza, by przenosić na swoich potężnych barkach pielgrzymów, idących ze Wschodu do Ziemi Świętej.Święty Krzysztof Pewnej nocy usłyszał głos Dziecka, które prosiło go o przeniesienie na drugi brzeg. Kiedy je wziął na ramiona, poczuł ogromny ciężar, który go przytłaczał – zdawało mu się, że zapadnie się w ziemię. Zawołał: “Kto jesteś, Dziecię?” Otrzymał odpowiedź: “Jam jest Jezus, twój Zbawiciel. Dźwigając Mnie, dźwigasz cały świat”. Pan Jezus miał mu wtedy przepowiedzieć rychłą śmierć męczeńską. Ten właśnie fragment legendy stał się natchnieniem dla niezliczonej liczby malowideł i rzeźb św. Krzysztofa. Tradycja miała Reprobusowi nadać tytuł “Krzysztofa”, czyli “nosiciela Chrystusa” (gr. Christoforos). Pan Jezus po przyjęciu przez Krzysztofa chrztu miał mu przywrócić wygląd ludzki.
Św. Krzysztof jest patronem Ameryki i Wilna; siedzib ludzkich i grodów oraz chrześcijańskiej młodzieży, kierowców, farbiarzy, flisaków, introligatorów, modniarek, marynarzy, pielgrzymów, podróżnych, przewoźników, tragarzy, turystów i żeglarzy. Orędownik w śmiertelnych niebezpieczeństwach. W dzień jego dorocznej pamiątki poświęca się wszelkiego rodzaju pojazdy mechaniczne.W ikonografii Święty przedstawiany jest jako młodzieniec, najczęściej jednak jako olbrzym przechodzący przez rzekę, na barkach niesie Dzieciątko Jezus, w ręku trzyma maczugę, czasami kwitnącą; także jako potężny mężczyzna z głową lwa. Jego atrybuty to m.in.: dziecko królujące na globie, palma męczeńska, pustelnik z lampą, ryba, sakwa na chleb, wieniec róż, wiosła.
http://www.brewiarz.pl/czytelnia/swieci/07-25b.php3
mojezdj1.jpg (2665 bytes) Imię otrzymane na chrzcie ma szczególne, pełne Tajemnicy, znaczenie. Przypomniał o tym Ojciec święty w 2002 roku w Kijowie. Na zakończenie homilii, w słowach skierowanych do Maryi, Opiekunki Ukrainy, powiedział: Czuwaj nad swoimi dziećmi. Dopomóż im, by nigdy nie zapomniały ‘imienia’, czyli tej tożsamości duchowej, którą otrzymały we chrzcie.

Opowieść o św. Krzysztofie, w dużej mierze symboliczna, gdzie historia płynnie przechodzi w opowiadanie wykreowane przez wyobraźnię wiary, wyraża tę tajemniczą tożsamość mojego imienia…

Jakub de Voragine OP

Legenda o św. Krzysztofie

Wstęp prof. Mariana Plezi

Krzysztof był z pochodzenia Chananejczykiem olbrzymiego wzrostu i groźnej twarzy, a na długość liczył sobie 12 łokci. W niektórych jego żywotach czytamy, że służąc u pewnego króla chananejskiego powziął myśl, aby poszukać sobie największego pana, jaki jest na świecie i do niego na stałe zaciągnąć się na służbę. Udał się zatem do jednego wielkiego króla, o którym wieść głosiła, że nie ma nadeń większego pana na świecie, a król obejrzawszy go przyjął go chętnie i zatrzymał na swoim dworze.

Pewnego dnia jednak jakiś rybałt śpiewał przed królem pieśń, w której często wspominał o diable, a król, który wyznawał wiarę Chrystusową, ilekroć usłyszał imię diabła, żegnał się znakiem krzyża. Krzysztof widząc to dziwił się bardzo, dlaczego król tak czyni i co ten znak krzyża może znaczyć.

Gdy zapytał o to króla, ten nie chciał mu tego wyjawić, ale wtedy Krzysztof rzekł: Jeśli mi tego nie powiesz, nie zostanę dłużej u ciebie. Król przymuszony w ten sposób odpowiedział wreszcie: Ilekroć słyszę, że ktoś wspomina diabła, ubezpieczam się tym znakiem w obawie, aby mnie nie zagarnął pod swą władzę i nie szkodził mi. Na to Krzysztof: Jeśli boisz się, aby ci diabeł nie zaszkodził, wynika stąd, że jest on większy i potężniejszy od ciebie, skoro tak bardzo obawiasz się go. Zawiodłem się zatem uważając, że znalazłem największego i najpotężniejszego pana na świecie. Ale bywaj zdrów, bo idę szukać owego diabła, aby wziąć go sobie za pana i zostać jego sługą. Odszedł tedy od tego króla i poszedł szukać diabła.

A gdy wędrował przez jedną pustynię, zobaczył wielki orszak rycerzy z których jeden, dziki i groźny, zbliżył się doń i zapytał, dokąd idzie. Idę na poszukiwanie pana diabła – odparł Krzysztof – aby wziąć go sobie za pana. A on na to: Jam jest tym, którego szukasz. Ucieszył się Krzysztof, zobowiązał się do stałej służby u niego i uznał go swoim panem. Gdy jednak wędrowali razem, spotkali przy ruchliwej drodze znak krzyża, a diabeł na jego widok uciekł przestraszony, zeszedł z drogi, poprowadził Krzysztofa przez bezludne wertepy i za jakiś czas dopiero wrócił na drogę. Krzysztof widząc to ze zdziwieniem zapytał go, dlaczego w takim pomieszaniu opuścił równy gościniec i tyle nakładając drogi poszedł przez bezludne wertepy. On jednak nie chciał mu tego żadną miarą wyjawić i dopiero gdy Krzysztof rzekł: Jeśli mi tego nie wyjawisz, zaraz odejdę od ciebie – diabeł przymuszony powiedział mu: Pewien człowiek, zwany Chrystusem, był przybity do krzyża, a ja ilekroć zobaczę Jego znak, trwożę się wielce i uciekam. Na to Krzysztof: A zatem ów Chrystus jest większy i potężniejszy od ciebie, skoro tak bardzo obawiasz się Jego znaku? Na darmo tedy trudziłem się i nie znalazłem jeszcze największego pana na świecie. Ale teraz bądź zdrów, bo myślę cię opuścić, a szukać tego Chrystusa. 

Po długim szukaniu kogoś takiego, kto by mógł mu powiedzieć o Chrystusie, trafił wreszcie do pewnego pustelnika, który opowiedział mu o Chrystusie i starannie wyuczył go prawd wiary. Rzekł tedy ów pustelnik do Krzysztofa: Ten król, któremu pragniesz służyć, wymaga służby polegającej na tym, że będziesz musiał często pościć. Ale Krzysztof odparł na to: Niech innej służby żąda ode mnie, bo tego w żaden sposób nie potrafię. Będziesz też musiał – ciągnął dalej pustelnik – wiele się modlić! A Krzysztof na to: Nie wiem, co to jest, i takiej służby nie potrafię pełnić! A czy znasz – zapytał pustelnik – taką rzekę, przez którą przeprawa jest niebezpieczna i w której wielu podróżnych ginie? Znam – odrzekł Krzysztof. A on na to: Skoro jesteś taki wielki i mocny, to jeśli osiedlisz się nad tą rzeką i będziesz wszystkich przeprawiał, będzie to na pewno miłe królowi Chrystusowi, któremu chcesz służyć, i ufam, że tam ci się objawi. No tak – rzekł Krzysztof – taką służbę mogę pełnić i przyrzekam, że w ten sposób będę Mu służył.

 Udał się zatem nad ową rzekę, zbudował tam sobie mieszkanie i mając w rękach zamiast laski długą żerdź, którą podpierał się w wodzie, niestrudzenie przeprawiał wszystkich podróżnych. Minęło już wiele dni, gdy raz spoczywając w swym domku usłyszał głos jakiegoś dziecka, które wołało tymi słowy: Krzysztofie, wyjdź na dwór i przepraw mnie! Krzysztof wybiegł co prędzej, ale nie zobaczył nikogo, a przecież, gdy powrócił do swego domku, znowu usłyszał głos kogoś, kto go wołał. Po raz drugi tedy wyszedł na zewnątrz, ale nie znalazł nikogo. Za trzecim wreszcie razem wyszedł na wołanie i spotkał nad brzegiem rzeki nie znanego sobie chłopca, który go usilnie prosił, by go przeprawił. Krzysztof tedy posadził sobie dziecko na ramionach, wziął laskę i wszedł w rzekę. Lecz oto woda w niej zaczęła powoli wzbierać, a chłopiec ciężył mu tak, jakby był z ołowiu, i im bardziej posuwał się naprzód, tym bardziej fala się wzdymała, a chłopiec coraz bardziej przygniatał jego ramiona nieznośnym ciężarem, tak że znalazł się w nader trudnym położeniu i poważnie lękał się o siebie. Gdy na koniec z biedą pokonał trudności i przebrnął rzekę, postawił chłopca na brzegu i rzekł doń: O wielkie niebezpieczeństwo przyprawiłeś mnie, chłopcze, i tak mi ciążyłeś, że gdybym miał cały świat na sobie, nie czułbym chyba większego ciężaru. A na to chłopiec odparł: Nie dziw się, Krzysztofie, bo miałeś na sobie nie tylko cały świat, lecz niosłeś na swych ramionach także tego, który stworzył ten świat. Ja bowiem jestem królem twoim, Chrystusem, któremu tutaj służysz. Abyś wiedział, że prawdą jest to, co mówię, wbij, gdy wrócisz, laskę twą w ziemię koło twego domku, a rano zobaczysz, że ona zakwitnie i obrodzi. To mówiąc zniknął z jego oczu. Krzysztof zaś powróciwszy wbił laskę w ziemię, a gdy rano wstał, ujrzał, że wydała liście i owoce jak palma.

Następnie przybył do miasta Samos w Licji, a ponieważ nie znał tamtejszego języka, prosił Pana, aby dał mu pojąć tę mowę. Gdy tak stał modląc się, sędziowie uważali go za szalonego i zostawili go w spokoju. On zaś uzyskawszy to, o co prosił, zakrył twarz, przybył na miejsce kaźni i umacniał na duchu chrześcijan, których męczono. Wtedy jeden z sędziów dał mu policzek, ale Krzysztof odsłonił twarz i rzekł: Gdybym nie był chrześcijaninem, zaraz odpłaciłbym ci za moją krzywdę. Wówczas Krzysztof wbił swą laskę w ziemię i prosił Pana, aby wypuściła liście, dla nawrócenia tego ludu. Tak też zaraz się stało i osiem tysięcy ludzi uwierzyło.

Król zaś posłał dwustu rycerzy z poleceniem sprowadzenia go do siebie, ale oni zastawszy go na modlitwie bali się oznajmić mu o tym. Posłał tedy drugich dwustu, a ci widząc go modlącego się, od razu z nim razem zaczęli się modlić. Wreszcie Krzysztof wstał i rzekł do nich: Kogo szukacie? A oni spojrzawszy w jego twarz rzekli: Król nas posłał, abyśmy cię związali i przyprowadzili przed niego. Krzysztof odrzekł: Jeżeli sam nie zechcę, to ani wolnego, ani związanego nie potraficie mnie zaprowadzić! Jeśli chcesz zatem – rzekli mu – to idź wolno, gdzie chcesz, a my powiemy królowi, żeśmy cię nie znaleźli. Nie – odparł – pójdę z wami. Po drodze nawrócił ich na wiarę chrześcijańską, kazał sobie ręce związać na plecach i tak postawić się przed królem. Król zobaczywszy go przeraził się i w jednej chwili spadł ze swego tronu. Dopiero gdy go słudzy podnieśli, zapytał św. Krzysztofa o jego imię i kraj, skąd pochodzi. Ten zaś odparł: Przed chrztem nazywałem się Reprobus, teraz zaś noszę imię Krzysztofa. Król na to: Głupio sobie wybrałeś imię na wzór imienia ukrzyżowanego Chrystusa, który ani sobie nie pomógł, ani tobie pomóc nie potrafi. Ale teraz, ty łotrze chananejski, dlaczego nie składasz ofiar bogom naszym? A Krzysztof odparł; Słusznie zwiesz się Dagnus, bo jesteś śmiercią świata i sprzymierzeńcem diabła, a twoi bogowie są dziełem rąk ludzkich. Król na to: Chowałeś się między dzikimi zwierzętami i potrafisz mówić tylko na sposób zwierzęcy i niezrozumiały dla ludzi. Teraz jednak, jeśli złożysz ofiary, otrzymasz ode mnie wielkie godności, a jeśli nie, to zginiesz na mękach. Skoro jednak św. Krzysztof nie chciał złożyć ofiar, kazał go król wtrącić do więzienia, a tych rycerzy, którzy byli po niego posłani, pościnać za to, że przyjęli chrześcijaństwo.

Następnie polecił razem z Krzysztofem zamknąć w więzieniu dwie piękne dziewczyny, z których jedna nosiła imię Nicea, a druga Akwilina, i obiecał im wielkie wynagrodzenie, jeśli skuszą go do grzechu ze sobą. Na ich widok Krzysztof natychmiast zaczął się modlić. Gdy jednak dziewczęta przeszkadzały mu klaszcząc w ręce i obejmując go, wstał i rzekł do nich: Kogo szukacie i po co was tu wpuszczono? A one przerażone jasnością bijącą z jego twarzy rzekły: Zmiłuj się nad nami, mężu święty, abyśmy mogły uwierzyć w Boga, którego ty głosisz. Na wieść o tym król kazał je przyprowadzić przed siebie i powiedział: Więc i wy dałyście sobie przewrócić w głowie? Przysięgam na bogów, że jeśli nie złożycie ofiar, marnie zginiecie! Ale one odparły: Jeśli chcesz, abyśmy złożyły ofiary, każ przyozdobić ulice i wszystkim zgromadzić się wokół świątyni. Tak też się stało. A one wszedłszy do świątyni zdjęły każda swój pasek, założyły je na szyje bożków, ściągnęły ich na ziemię i rozbiły w proch, po czym rzekły do zgromadzonych wokoło: Idźcie i wołajcie lekarzy, aby zajęli się waszymi bogami! Wówczas na rozkaz króla Akwilinę powieszono za ręce, a do nóg przywiązano jej wielki kamień, tak że całe ciało uległo rozerwaniu. Tak ona odeszła do Pana, siostrę zaś jej, Niceę, wrzucono do ognia, a gdy wyszła zeń nietknięta, ścięto jej głowę.

Następnie postawiono Krzysztofa przed królem, który kazał go siec żelaznymi rózgami i włożyć mu na głowę rozpalony szyszak żelazny, a na koniec sprowadził żelazne krzesło, polecił przywiązać doń Krzysztofa, a pod spodem rozpalić ogień ze smoły. Krzesło jednak rozleciało się, jakby było z wosku, a Krzysztof zeszedł zeń nietknięty. Wreszcie kazał go król przywiązać do pala, a czterystu żołnierzom strzelać doń z łuku. Tymczasem wszystkie ich strzały zatrzymywały się w powietrzu, a żadna nie zdołała dosięgnąć Krzysztofa. Król jednak sądząc, że żołnierze zabili go już strzałami, zaczął mu urągać, lecz wówczas jedna ze strzał zawisłych w powietrzu zawróciła i wbiła się w oko króla oślepiając go od razu. Ale Krzysztof rzekł doń: Jutro ja zakończę życie, a ty, okrutniku, zrób błoto z krwi mojej, pomaż nim swe oko, a odzyskasz zdrowie. Wówczas na rozkaz króla poprowadzono go na stracenie i skoro się pomodlił, ścięto mu głowę, a król wziął odrobinę jego krwi i przyłożył do swego oka ze słowami: W imię Boga i św. Krzysztofa – po czym od razu został uzdrowiony. Wówczas uwierzył i wydał dekret, aby każdy, kto by bluźnił Bogu lub św. Krzysztofowi, od razu karany był na gardle…

/tłum. J. Pleziowa/

Modlitwa kierowcy

Święty Krzysztof, Patron Podróżujących

O Panie, daj mi pewną rękę, dobre oko, doskonałą uwagę, bym nie pozostawił za sobą płaczącego człowieka.        Ty jesteś Dawcą Życia – proszę Cię przeto, spraw bym nie stał się przyczyną śmierci tych, którym Ty dałeś życie.        Zachowaj, o Panie, wszystkich którzy będą mi towarzyszyć od jakichkolwiek nieszczęść i wypadków.        Naucz mnie, bym kierował pojazdem dla dobra drugich i umiał opanować pokusę przekraczania granicy bezpieczeństwa szybkości.        Spraw, aby piękno tego świata, który stworzyłeś, wraz z radością Twej łaski, mogły mi towarzyszyć na wszystkich drogach moich.        Amen.

 

 

http://mtrojnar.rzeszow.opoka.org.pl/swieci/sw_krzysztof/

Litania do św. Krzysztofa

Kyrie, elejson,
Chryste, elejson,
Kyrie, elejson,

Chryste usłysz nas, Chryste wysłuchaj nas,

Ojcze z nieba, Boże, ~ zmiłuj się nad nami,
Synu Odkupicielu świata, Boże,
Duchu Święty, Boże,
Święta Trójco, jedyny Boże,
Święta Maryjo, ~ módl się za nami,
Święty Krzysztofie, podświadomie szukający Boga,
Święty Krzysztofie, pragnący służyć Najsilniejszemu Władcy,
Święty Krzysztofie, pracujący dla dobra bliźnich,
Święty Krzysztofie, mężnie walczący z żywiołem,
Święty Krzysztofie, przez Dzieciątko Jezus nawiedzony,
Święty Krzysztofie, dźwigający Tego, który ciężar grzechów świata nosił,
Święty Krzysztofie, cudem zakwitnięcia suchej laski odznaczony,
Święty Krzysztofie, apostołem przez Dzieciątko Jezus mianowany,
Święty Krzysztofie, któryś tysiączne serca pogan przeistaczał,
Święty Krzysztofie, Zwycięzco pokus,
Święty Krzysztofie, bohaterski Męczenniku,
Święty Krzysztofie, Patronie pielgrzymów,
Święty Krzysztofie, Patronie podróżujących,
Święty Krzysztofie, Patronie kierowców,
Święty Krzysztofie, Patronie lotników i marynarzy,
Święty Krzysztofie, Patronie kolejarzy,
Święty Krzysztofie, Opiekunie możny,
Święty Krzysztofie, łaską wysłuchań przez Boga nagrodzony,

Bądź nam miłościw, przepuść nam, Panie,
Bądź nam miłościw, wysłuchaj nas, Panie,
Bądź nam miłościw, ~ wybaw nas, Panie,

Od grzechu każdego, ~ wybaw nas, Panie,
Od katastrof lotniczych i innych, za wstawiennictwem św. Krzysztofa,
Od złych przygód w podróży,
Od śmierci nagłej, zachowaj nas, Panie,
Od burz i powodzi,
Od wojen i wszelkich waśni,

My grzeszni Ciebie prosimy, ~ wysłuchaj nas, Panie,
Abyś nam grzechy nasze odpuścić raczył,
Abyś wstawiennictwo św. Krzysztofa za nami przyjąć raczył,
Abyśmy św. Krzysztofa ufnie na patrona swego obrali,
Abyśmy ufni w Jego opiekę ostrożności nie lekceważyli,
Abyśmy wzorem św. Krzysztofa uczynnymi i miłosiernymi byli,
Abyśmy o zbawieniu wiecznym pamiętali,
Abyśmy szczęśliwą śmiercią życie zakończyli,

Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, przepuść nam, Panie,
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, wysłuchaj nas, Panie,
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, zmiłuj się nad nami.

K: Módl się za nami święty Krzysztofie.

W: Abyśmy się stali godnymi obietnic Chrystusowych.

Módlmy się:
Wszechmogący Boże, Stwórco świata i ludzi, błagamy Cię przez zasługi św. Krzysztofa o serca czułe dla bliźnich, pozbawione egoizmu i samolubstwa. Niech wzór św. Krzysztofa, który tak wiernie spełniał Twoje przykazania, rozbudzi w nas miłość bliźniego, posiadającą moc szlachetnego regulowania wszystkich spraw na ziemi. Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.

http://www.niedziela.pl/artykul/747/Litania-do-sw-Krzysztofa

************

Zobacz także:
Ponadto dziś także w Martyrologium:
św. Kukufasa, męczennika w Barcelonie (+ pocz. IV w.); św. Magneryka, biskupa (+ ok. 596); św. Pawła, męczennika (+ 308); bł. Piotra z Mogliano, prezbitera i zakonnika (+ 1490); błogosławionych męczenników w Goa: Rudolfa Acquavivy, prezbitera, Alfonsa Pacheco, prezbitera, Piotra Berno, prezbitera, Antoniego Francisco, prezbitera, i Franciszka Aranha, zakonnika (+ 1583); św. Teodemira, mnicha i męczennika (+ 851); św. Walentyny, męczennicy (+ 308)
http://www.brewiarz.pl/czytelnia/swieci/07-25b.php3
***************************************************************************************************************************************
TO WARTO PRZECZYTAĆ
*********

Salve Regina, czyli jak pięknie promować tradycję

Piotr Żyłka

Salve Regina to piękna, tradycyjna antyfona ku czci Najświętszej Maryi Panny (czytaj naszej mamy – Miriam). Chciałbym się z Wami podzielić fantastycznym materiałem wideo, w którym w sposób niekonwencjonalny i absolutnie cudowny pokazane jest, jak można łączyć pasje z powołaniem i tradycją.

W rolach głównych brat Gabriel, jego deskorolka i Salve Regina właśnie. Tradycja + profesjonalizm + piękno. Najlepiej.
https://youtu.be/Y2uxJK69abA
Materiał pierwotnie ukazał się na zylka.blog.deon.pl
*********

Mszalne ćwiczenie Tolkiena

Piotr Żyłka

Piotr Żyłka

J.R.R. Tolkien jest uwielbiany przede wszystkim za “Władcę Pierścieni” i “Hobbita”. Ten sam autor napisał swojego czasu kilka niezwykle ciekawych spostrzeżeń dotyczących Komunii i Eucharystii. Warto się z nimi zapoznać i zrobić małe ćwiczenie.

 

Zdarza mi się narzekać na poziom kazań w naszych kościołach. Nie robię tego ze złośliwości, po prostu zależy mi na ludziach, dla których kontakt ze słowem głoszonym przez księdza z ambony jest jednym z niewielu kontaktów z Kościołem. O nich musimy się troszczyć. O nich powinniśmy dbać. To do nich jesteśmy posłani.

 

Jakiś czas temu napisałem tekst, który był apelem do seminarzystów i księży. Mocno mi się za niego oberwało. Być może użyłem zbyt ostrego języka. Jednak patrząc z drugiej strony, przez internet przetoczyła się wtedy szeroka dyskusja (z czego się bardzo cieszę). Co do meritum zdania nie zmieniam. Dodam tylko, że nie chodzi mi o to, żeby zaraz wszyscy byli Szustakami, Pawlukiewiczami i Kaczkowskimi. Jasne jest, że nie każdy ma takie talenty. Nie chodzi też o wprowadzenie w seminariach kursu “Jak zostać efektownym kaznodzieją”. Zdecydowanie ważniejsze jest nakierowanie młodych chłopaków formujących się na kapłanów na doświadczenie spotkania z Bogiem. To jest sprawa absolutnie fundamentalna. Zresztą dotyczy to nie tylko duchownych, ale nas wszystkich.

 

W tym sposobie myślenia jeszcze bardziej utwierdziłem się po przeczytaniu zapisu konferencji, którą ojciec Ranierao Cantalamessa (kaznodzieja Domu Papieskiego) wygłosił kiedyś w archikatedrze częstochowskiej do uczestników pielgrzymki wyższych seminariów duchownych: “Wy, najdrożsi młodzi seminarzyści jesteście w tych latach przygotowania. Gdybym mógł wrócić do tych czasów, inaczej rozumiałbym moje studia. Chciałbym studiować w Duchu Świętym. Bo tylko w świetle Ducha Świętego wytryska Światło Boże. Także wy, w tych latach przygotowania, napełnijcie serce Jezusem. Zakochajcie się w Jezusie. Bo później wam, jako kapłanom, nawet jeśli nie będzie mieć wielkiej wymowy, Jezus będzie wychodził z oczu. Paweł VI mówił, że chrześcijanie muszą mieć proroctwo w spojrzeniu”. Tak więc nie chodzi o jakieś formacyjne techniki i sztuczki lub podwyższenie poziomu wykładów z homiletyki, ale o doświadczenie i rozwijanie relacji z żywym Bogiem. Ludzie potrafią zobaczyć różnicę. Określenia wierzący i niewierzący ksiądz nie wzięły się znikąd.

 

Żeby nie było, że tylko ciągle narzekam, to chciałbym się z Wami podzielić jeszcze jednym odkryciem. Są to dwa fragmenty listu J.R.R. Tolkiena do jego syna Michaela z roku 1963. Pierwsza część jest swoistą receptą, którą możemy stosować, kiedy mamy słabszy czas w kontakcie z Panem Bogiem: “Jedynym lekiem na słabnącą wiarę jest komunia. Choć niezmiennie jest samym sobą, doskonałym, pełnym i nietkniętym, Przenajświętszy Sakrament nie działa całkowicie i raz na zawsze dla nikogo z nas. Podobnie jak akt wiary, musi być ciągły, wzrastać przez praktykowanie. Częstość przynosi najlepsze efekty. Siedem razy w tygodniu jest bardziej pokrzepiające niż siedem razy z przerwami”. Całkiem proste, prawda?

 

Drugi – niezwykle zabawny – fragment jest z kolei propozycją ćwiczenia. Propozycja wygląda następująco: “Mogę także polecić Ci jako ćwiczenie (do którego, niestety, bardzo łatwo jest znaleźć sposobność): przyjmuj komunię w okolicznościach obrażających Twój smak. Wybierz sapiącego albo bełkoczącego księdza albo dumnego pospolitego zakonnika. A także i kościół pełen zwykłego mieszczańskiego tłumu, źle wychowanych dzieci – od tych, które wrzeszczą, po te wytwory katolickich szkół, które siadają i ziewają, gdy tylko zostanie otwarte tabernakulum – brudnych młodzieńców bez krawatów, kobiet w spodniach i często z włosami w nieładzie i niczym nie przykrytymi. Przystąp do komunii razem z nimi (i módl się za nich). Będzie tak samo (a nawet lepiej), jak na mszy pięknie odprawionej przez wyraźnie świętego człowieka i wysłuchanej przez kilka pobożnych i schludnych osób”.

 

Takie ćwiczenie może mieć zbawienny skutek. Szczególnie jeśli masz pecha i w twojej parafii nie ma żadnego porządnego kaznodziei. Nie dość, że człowiek przebije się do tego, co we mszy najważniejsze, to jeszcze jest szansa, że modlitwa podziała i coś dobrego się stanie – we mnie, w Tobie, w sąsiedzie z kościelnej ławki i w księdzu proboszczu wyczytującym z ambony kto i ile dał na remont dachu. No bo przecież wierzymy w moc modlitwy i w to, że Bóg może zmienić wszystkich i wszystko, prawda?

http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/komentarze/art,2023,mszalne-cwiczenie-tolkiena.html

*********

Po co księdzu pustynia?

Małgorzata Bilska

Małgorzata Bilska

(fot. HORIZON / flickr.com / CC BY-NC-ND 2.0)

Jak trzeźwo zauważył Szymon Hołownia w tekście “Homilia czy Jezus” wywołanym przez pierwotną skargę Małgorzaty Wałejko opublikowaną w “Więzi” (“Nie-Dobra nowina”): “Przez katolickie internety przeleciała znów dyskusja o jakości kazań w polskim Kościele.” Od tego czasu pojawiły się kolejne głosy, w tym polemika samej Gosi na blogu Szymona. Podzielam niestety obawy ks. Wojciecha Węgrzyniaka, który pisze: “Można i pisać artykuły o kazaniach, ale osobiście jestem sceptykiem. […] Już widzę, jak księża czytają takie teksty, nawracają się, zmieniają sposób głoszenia i teraz już będą głosić dobrze.” Ile już było takich artykułów? Dziesiątki, setki? Co więc trzeba zrobić, żeby było lepiej? Pójść głębiej z pytaniami, poszukać przyczyn zjawiska społecznego i postawić wyżej poprzeczkę. Od gadania przejść do robienia, bo samo nie zrobi się na pewno.

 

Tekst Gosi Wałejko jest nadal kluczowy. Im więcej tekstów, tym łatwiej problem rozmyć i “zagadać”. Autorka przyznaje: “Ja napisałam ten “więziowy” tekst ze wściekłości […].” Ma do niej święte prawo, bo są sytuacje w życiu, kiedy człowiek bardzo chce dobra dla drugiej osoby i czuje się bezradny. Bezradność wiąże się z frustracją, prowadząc do wściekłości. Jeśli ktoś nigdy nie rozzłościł się na Boga, nie pokłócił z Nim, nie ma z Nim żadnej relacji. Chrześcijaństwo jest relacją, a nie zbiorem dogmatów czy koncepcją etyczną. Bez relacji, bez miłości, byłoby niczym. To ona nadaje sens, wbrew wszystkiemu. W miłości albo się jest sobą, wyraża emocje, poglądy, wątpliwości, albo gra i udaje. Kłamie po prostu… Z tym, że Wałejko jest wściekła raczej na Kościół niż na Boga. Głównie na kaznodziejów. To ich obwinia o ponury i groźny obraz Boga, jaki mamy – częściowo słusznie. Poza katechezą kazania są głównym, najłatwiej dostępnym źródeł wiedzy o Bogu. Tradycyjnie był chętniej ukazywany jako Tremendum, z pominięciem Fascinans. Pedagogika strachu jest łatwa, wygodna. Na niej wielu katolików, w tym księży, się wychowało. Czego Jaś się nie nauczył, tego Jan nie będzie umiał.

 

Błogosławiona wściekłość, pod kontrolą rozumu, nie-agresywna. Dzięki niej tekst wywołał odzew, co samo w sobie mogłoby dać kaznodziejom do myślenia. Gdyby każdy ksiądz pozwolił sobie na bycie sobą, wyrażanie uczuć, także tych świadczących o słabości i niedoskonałości, dzielenie się doświadczeniem Boga, trudności związanych z relacją z Nim, miałby wielu słuchaczy. Autentyczność jest dziś fundamentem autorytetu. To centralna wartość współczesnej kultury. Oznacza asertywność, prostolinijność, bezpretensjonalność. Dawanie świadectwa. Kazanie rozumiane jako przemądrzałe nauki wygłaszane ex cathedra, z mocy autorytetu instytucji, trafiają jeszcze do niektórych ale ten styl zanika. Nie trafia w potrzeby ludzi XXI w..

 

Bywają księża non stop na froncie ideowym, cywilizacyjnym, moralnym, którzy wiernych traktują jak musztrowanych szeregowców. Straszący groźnym Wodzem i Sędzią w jednym, znajdujący oparcie w wizji surowego władcy, którego czują się namiestnikami. Patriarchy na tronie. Jedną z przyczyn dramatu jest to, że Kościół nie nadąża za zmianami w rozumieniu Bożego ojcostwa. A jak ma nadążać, skoro o ojcostwo pyta m. in. feminizm, a więc gender, czyli wróg? Znakomitym przykładem nowego ojcostwa duchowego był Jan Paweł II, teraz mamy Franciszka. Papież, który jest sobą i pochyla się nad każdym w potrzebie, nie buduje autorytetu na dystansie, nie odgradza się murem. Chce być blisko tych, którzy się źle mają. Idzie za Chrystusem z Ewangelii. I zbiera cięgi, bo nie takiego papieża niektórzy chcą. Dwa tysiące lat temu nie podobał się syn cieśli z Nazaretu, który do Jerozolimy wjechał na ośle, bratał się z niemoralnymi. Taki król? Skandal. Kto go uszanuje? A bliski, ludzki, zwyczajny papież? Antychryst, który uderza w prestiż instytucji!

Ten wątek jest oczywisty. Zmiany zachodzą powoli, lecz nieubłaganie, z woli Boga. Odkrywamy Miłosierdzie jako Jego najważniejszy atrybut. Coraz odważniej śpiewamy Mu “Abba, Ojcze”. Jest jednak inny trop, co ciekawe – posoborowy, którego nikt nie poruszył.

 

Wymagamy od księży autentycznego świadectwa wiary, obcowania z żywym Bogiem. Promieniowania doświadczeniem relacji osobowej, która i nas zachwyci, porwie, napełni nadzieją. Problem dotyczy nie tylko wąskich umiejętności kaznodziejów, ma szerszy charakter. Nie może być dobrym kaznodzieją ktoś, kto czasem nie odejdzie na pustynię. Nie w sensie dosłownym ale dopuszczenia Boga do głosu w swoim życiu. Pustynia po to jest, aby słuchać. Milczeć w odosobnieniu. Budować intymną więź z Panem, jak dziecko z Ojcem, uczeń z Mistrzem.

 

Kaznodziejstwo jest formą działalności publicznej. Co zrobił Jezus, zanim rozpoczął własną? Poszedł na 40 dni na pustynię. Gdzie jest miejsce pustyni w Kościele Rzymskim?

 

Inaczej, niż chrześcijanie wschodni, rozdzieliśmy powołanie Marty i Marii, tworząc zakony czynne i kontemplacyjne. Wyrzuciliśmy niemal całkowicie dziedzictwo Ojców Pustyni i tradycję pustelniczą.

 

Postawiliśmy kulturowo na dwie wartości: aktywizm i wspólnotowość, spychając pustynię (w sensie duchowym) na margines, redukując ją do wąsko rozumianych powołań zakonów kontemplacyjnych. Na Wschodzie św. Antoni Wielki jest czczony jako pustelnik, u nas, co jest niezrozumiałe, jako… opat (podobnie św. Makary). Żeby być opatem, trzeba być cenobitą, należeć do wspólnoty! Antoni pierwszy poszedł na pustynię, klasztory zaczęto budować kilkadziesiąt lat później. Polska tradycja z kolei zna Pięciu Braci Męczenników. Zamordowani w 1003 roku w swojej pustelni, są przedstawiani głównie jako męczennicy i… zakonnicy. Byli pustelnikami! Łączyli ewangelizację z życiem pustelniczym. Jedno nie istnieje bez drugiego. Pierwsi chrześcijanie poszli na pustynię w IV w., niedługo po edykcie mediolańskim, gdy Kościół zaczął cieszyć się przywilejami jako instytucja. Tak narodził się ruch monastyczny, który ma dwie “odnogi”: eremicką i cenobicką. Słowo erem czy pustelnia jest puste, egzotyczne. Tymczasem znaczy różne rzeczy. W pewnym sensie na pustynię odszedł Benedykt XVI. Jego wsparcie dla działalności Franciszka to znak naszych czasów.

 

Są powołania pustelnicze na całe życie, są czasowe. Są też pustelnie “dla aktywnych”. Co roku do pustelni benedyktynek jeździ ks. T. Halik, swoją pustelnię ma o. J. Góra, ks. A. Muszala – znakomici mówcy, pisarze i duszpasterze. Do “Reguły dla pustelni” św. Franciszka z Asyżu wracają franciszkanie, powrót do korzeni widać u karmelitów. Potrzebę pustelni w powołaniu czynnym dostrzegł św. br. Albert Chmielowski. Wielu założycieli zakonów, wspólnot i reformatorów miało okres pustyni (na Zachodzie – pustelni). Taka jest tradycja chrześcijańska i pora ją odkryć na nowo w hałaśliwym, pędzącym świecie nowych technologii, w ogromnym tempie życia.

 

Kaznodzieja prowadzi działalność publiczną. Ma się modlić. Raz do roku jeździ na rekolekcje, gdzie co robi? Słucha kazań. Żyje w biegu, ma dużo obowiązków, ma wykazywać się aktywnością. Być użyteczny i produktywny, mieć osiągi, podnosić statystyki. Gdzie jest miejsce na pustynię w jego formacji?

 

Od 1983 roku w Kodeksie Prawa Kanonicznego pojawił się kanon 603, który otwiera drogę powołań dla pustelników konsekrowanych. Wiem o jednym księdzu (z doktoratem zrobionym w Szwajcarii), który złożył śluby pustelnicze i trzech pustelnicach konsekrowanych w Polsce. O najbardziej wyjątkowej z nich opowiedziała mi jako pierwsza właśnie Gosia Wałejko. Zna s. Miriam od Krzyża, która mieszka w pustelni przy klasztorze karmelitanek bosych w Szczecinie. S. Miriam złożyła z własnej woli ślub całkowitego milczenia. Wyjaśniła to w pięknym liście “Dlaczego milczę?” opublikowanym w Więzi nr 11/2006:

 

“Pragnę, aby moje całkowite zamilknięcie było jakąś formą wynagrodzenia za to, co obecnie robi się w naszym kraju ze słowem.
Chciałabym również, aby moje milczenie było znakiem solidarności z ubogimi, w różny sposób niepełnosprawnymi, z wszelkimi “nawiedzonymi”, których świat ma za nic, z ludźmi “bez głosu”; także z “głupimi dla Chrystusa”. Jest dla mnie zaszczytem znaleźć się w ich gronie.”

 

Kościół nie ufa pustelnikom. Boi się indywidualizmu, nie rozumie już charyzmatu. A nuż to jakiś nieprzystosowany szaleniec? Potrzeba zmiany mentalności, nie tylko w Polsce. Duch Święty woła, prawo kościelne zachęca, kultura zmienia się wolno. Pustelników z powołania zawsze było mało. Są znakiem bycia nie z tego świata. Gosiu: dobry kaznodzieja nie wyskoczy jak królik z kapelusza. Jeśli nigdy w życiu nie stanął przed sytuacją graniczną, która dodała mu odwagi, aby otworzyć drzwi Chrystusowi, to może zrobić tylko jedno. Udać się na pustynię. Usłyszeć głos Boga, żeby zacząć mówić od Niego, a nie od siebie…

 

Jak napisała s. Miriam: “Pan poprosił o jedną małą rzecz: dar mowy. W tym ubóstwie chce zamieszkać On sam, Słowo  – zamiast  słów.” Dobre kazanie to nie popis retoryki ale dzielenie się Słowem przez duże S. Zanim Słowo stało się Ciałem, było Słowem. Dopiero wtedy pojawi się autentyczne kazanie z Ducha – przez duże K.

http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/komentarze/art,1974,po-co-ksiedzu-pustynia.html

*********

Co głosimy na ambonie?

Dariusz Piórkowski SJ

Dariusz Piórkowski SJ

(fot. Julie Falk / flickr.com / CC BY-NC 2.0)

Wierni mają prawo być czasem zmęczeni kazaniami, bo jest w nich po prostu za dużo “kazania”. Za mało jest w polskim (nie boję się użyć tego przymiotnika) głoszeniu Słowa objawiania biblijnego Boga, za dużo napominania, moralizowania i besztania.
Zadziwiła mnie emocjonalna reakcja ks. Wojciecha Węgrzyniaka ( Problem polskich kazań?) na teksty Małgorzaty Wałejko (Nie-Dobra Nowina) i Piotra Żyłki (Do seminarzystów i księży), jakby poczuł się wywołany do tablicy, bo wszyscy uwzięli się na biednych księży. Zwłaszcza publicystka “Więzi” nie tyle pisze o kaznodziejach, co o przesłaniu, które dociera przez nasze (księży) usta do wiernych. To jest sedno sprawy.

 

Wbrew pozorom problem polskich kazań istnieje, tak jak istnieje problem ze Służbą Zdrowia, ZUS-em czy alkoholizmem w społeczeństwie. W każdym przypadku można krytykę odeprzeć nazywając ją “narzekaniem”. I bywa tak, że niektórzy narzekanie mają we krwi. I zawsze widzą tylko braki, a nie potrafią dostrzec tego, co jest. Ale jest też dobra krytyka. I tak właśnie odbieram tekst M. Wałejko.

 

Rozumiem argument ks. Wojciecha, że potrzebne byłyby badania, by uniknąć generalizacji. Racja. Tylko gdybyśmy we wszystkim opierali się wyłącznie na badaniach opinii publicznej, musielibyśmy z dyskusji wykluczyć całe mnóstwo tematów. Wiadomo, że im więcej danych, faktów i dowodów, tym lepiej. Oprócz badań są jeszcze obserwacje, bezpośrednie doświadczenie, które oczywiście nie musi być reprezentatywne, ale doszlibyśmy do absurdu, gdybyśmy polegali tylko na badaniach. W końca sama wiara nie opiera się na badaniach, lecz na zaufaniu i świadectwach apostołów. Niemniej, takie badania istnieją. Na przykład, CBOS w grudniu zeszłego roku zapytał grupę Polaków o kazania. I co się okazało?  23% Polaków twierdzi, że księża podczas kazań ujawniają swoje sympatie partyjne. A więc jakąś próbkę mamy.

 

Ale do rzeczy. Mnie jako księdzu i słuchaczowi kazań, bo nigdy nim nie przestałem być, bliższa jest diagnoza Małgorzaty Wałejko aniżeli ks. Wojciecha Węgrzyniaka. I nawet jestem jej za to wdzięczny, za szczery głos z zewnątrz, bo dzięki niemu mam materiał do kaznodziejskiej pracy. Uważam, że problemu słabej jakości kazań nie należy wiązać głównie z tym, jak długo ten lub tamten ksiądz się do nich przygotowuje, czy ma dar przemawiania czy nie, czy pracuje dobrze w innych działkach duszpasterstwa. Choć niewątpliwie te czynniki mają pewien wpływ. Bardziej chodzi o mentalność, myślenie, założenia, które regulują kaznodziejstwo.

 

Myślę, że wierni mają prawo być czasem zmęczeni kazaniami, bo jest w nich po prostu za dużo “kazania”. Za mało jest w polskim (nie boję się użyć tego przymiotnika) głoszeniu Słowa objawiania biblijnego Boga, za dużo napominania, moralizowania i besztania. Za mało mówi się o tym, kim jest Bóg i co dla nas czyni, a za dużo o tym, co my najpierw powinniśmy uczynić dla Boga. Poprzestawiana jest hierarchia prawd.

 

Wychodzi na to, że albo w seminariach uczy się zbyt uproszczonej teologii, nieco mechanicznego podejścia do Pisma świętego i wyolbrzymia się znaczenie wysiłków człowieka w osiąganiu zbawienia albo po seminarium wykształcony ksiądz wchodzi w jakieś dziwne koleiny. A może jedno i drugie. Dlaczego jest za dużo “kazania”, a za mało “objawiania”?

 

Zastanówmy się najpierw, po co przychodzimy słuchać Słowa Bożego?  Powody mogą być różne. Część (duża czy mała?) wiernych przychodzi do kościoła, bo musi – spełnia niedzielny obowiązek – zgodnie zresztą z wdrukowanym w dzieciństwie przez nas księży nakazem. Jeśli tylko obowiązek motywuje, to wtedy wszystko będzie drażnić, bo trzeba odstać godzinę, a jeśli ksiądz jeszcze powie coś, co mi się nie podoba to….No ale mus to mus. Jakoś trzeba ścierpieć, czasem ponarzekać.

 

Wielu jednak (ilu?) z tych, którzy pojawiają się w kościołach, chyba pragnie czegoś innego niż spełnienie musu. Chcą lepiej zrozumieć, co się aktualnie dzieje na ich oczach; pragną poznać, jak Bóg działa w ich życiu; szukają najpierw umocnienia i pociechy, czasem chcą usłyszeć też mocne słowa, ale przede wszystkim wierni pragną doświadczyć tego, że Bóg jest im bliski. I wiele z tych osób chce stać się lepszymi ludźmi, starają się. Nie zawsze im wychodzi, ale próbują. Natomiast często im się obrywa za tych, których w kościele nie ma i  budzi się w nich poczucie winy wobec bezsilności samych duszpasterzy, którzy nie wiedzą, jak dotrzeć do nieobecnych.

 

Wydaje mi się, że jakość kazań  zależy także od tego, jak postrzegamy wiernych w Kościele. Czy w oczach duszpasterzy większość wiernych stanowią ci, którzy “muszą”, czy ci, którzy “chcą”? Jeszcze są tacy, którym się chce lub się nie chce. Jeśli większość to ci, co “muszą”, wtedy ciągle trzeba ich przymuszać, by im się w ogóle chciało chcieć, a więc napominać, straszyć, podkreślać, że nie ma zbawienia za darmo. Wtedy częstotliwość słów “trzeba” i “powinniśmy” w kazaniach wzrasta. W ten sposób inwestuje się ciągle w motywację zewnętrzną. To dość pracochłonne i mało-efektywne zajęcie. Ale cóż, jakoś trzeba sobie radzić.

Skutek jest jednak taki, że ci, którzy “muszą” przez całe życie tylko “muszą”. I dlatego w kazaniach obiera się program minimum, czyli okraja Dobrą Nowinę, nawet się ją wypacza albo nagina, niektóre ważne sprawy przemilcza, byleby zachować człowieka w Kościele, nawet jeśli tylko ze strachu przed karą.

 

Zilustruję to przykładem.

 

Pewnego razu w jednej z parafii wygłosiłem homilię na temat świętości każdego chrześcijanina, czyli także każdego obecnego wówczas w kościele parafialnym. Rozróżniłem wyraźnie na świętość moralną (“wypracowaną” z Bożą pomocą i widoczną w czynach i słowach) i świętość podarowaną nam przez Chrystusa w chrzcie świętym  (podarowaną i niezasłużoną).

 

Po mszy świętej ksiądz proboszcz upomniał mnie na plebanii. – Nie powinno się ludziom tak mieszać w głowach, bo dojdą do wniosku, że nic nie muszą robić i będą zbawieni – powiedział. A ja po prostu skomentowałem fragmenty z listów św. Pawła i krótki tekst z Soboru Watykańskiego II, który nazywa wszystkich ochrzczonych “rzeczywiście świętymi” i myślałem, że głoszę wspaniałą Dobrą Nowinę…

Na drugi dzień podeszło do mnie kilka osób i powiedziało, że nigdy nie słyszało o czymś takim. Byli zdziwieni, że Pismo święte tak mówi o świętości. Zresztą, ja też byłem zdziwiony, że oni to usłyszeli pierwszy raz…

 

Jeśli jednak człowiekowi, który nie doświadczył “wewnętrznego” ognia i spotkania z Bogiem, lecz tylko “mus”, powiemy, że już jest święty i zbawiony, to on rzeczywiście może zrozumieć, że skoro tak jest, to po co w ogóle chodzić do kościoła?… No to lepiej ten temat dyskretnie przemilczeć, bo będzie mniejsza szkoda. Czy to jednak właściwe rozwiązanie? Czy zafałszowanie tak istotnej ewangelicznej prawdy spowoduje, że będzie więcej ludzi w kościołach i czy tylko o to chodzi, by w nich byli?

 

Na ogół kazania w Polsce kręcą się wokół świętości moralnej – wokół naszych wysiłków, a to, że już jesteśmy zbawieni kompletnie się pomija albo używa jako teologiczny slogan bez głębszego wyjaśnienia. W myśl tej teologii wszystko dopiero przed nami. W sumie nic wielkiego się nie dokonało. Nadal żyjemy w grzechach, ale zawsze możemy się starać, czynić dobrze. Kto wie, może osiągniemy zbawienie. Jeden ze współbraci powiedział mi, że na Jasnej Górze w oktawie Zmartwychwstania czytano na apelu rozważanie, gdzie padło zdanie: “Chociaż Jezus zmartwychwstał, to jednak szatan ciągle zwodzi…”. Najciekawsze tutaj jest słowo “chociaż”.

 

Takie podejście to wykrzywianie Dobrej Nowiny, które bierze się z jednej strony z oporu ludzkiego serca: nie ma nic za darmo, więc i na miłość Bożą trzeba sobie zasłużyć. Z drugiej, wynika z nieumiejętności ukazania jak w życiu chrześcijańskim darmowość zbawienia ma przenikać się z ludzką wolnością i odpowiedzią w słowach i uczynkach, ale tak, by nie odwoływać się jedynie do logiki kary i nagrody. Wybiera  się więc drogę na skróty, wylewając przy tym dziecko z kąpielą.

Druga przyczyna słabej jakości kazań to zadziwiające podejście do samego Słowa Bożego, które, niestety, często bywa traktowane instrumentalnie.  Jest taka pokusa, by Słowo Boże nagiąć do swoich własnych poglądów i potrzeb. Oczywiście, nie wszystko, co ksiądz mówi, pochodzi tylko z natchnienia. Przecież jest żywym człowiekiem, a nie tubą. Niemniej ważne jest nastawienie.

 

Parę miesięcy temu prowadziłem inne rekolekcje w wiejskiej parafii. Zanim je zacząłem, ksiądz proboszcz poinstruował mnie, jakie tematy powinienem poruszyć, jakich problemów dotknąć, za co ludzi objechać (oczywiście anonimowo, żeby się nikt nie domyślił). No i w ogóle mam ich przywołać do porządku. Trochę się zdziwiłem i powiedziałem mu, że najważniejsze jest to, co mówi do nas Bóg w codziennych czytaniach. I na tym się zwykle skupiam. Przecież po to je czytamy, by je zrozumieć, a nie tylko przeczytać. Pan Bóg swoje, a ksiądz swoje. Jakoś nie zaiskrzyło między mną a proboszczem. Chciałbym wierzyć, że to odosobniony przypadek.

 

Myślę więc, że jest ciągle nad czym pracować w kwestii głoszenia kazań. Gdyby było tak dobrze z teologią i homiletyką w naszych seminariach, to czemu w praktyce głosimy często wręcz herezje? Bo przecież wzywanie do zapracowywania na zbawienie jest herezją, a przynajmniej półprawdą. Jeśli moralność wysuwa się na czoło i głównie ten apel dociera do ludzi, to czy nie sprzeciwiamy się podstawowej prawdzie objawionej przez Boga, że to On jest pierwszy w miłości, że On zawiera przymierze, daje się poznać, a my tylko odpowiadamy?

 

Pozostaje więc zrewidować, do kogo zwracamy się w naszych kazaniach i czy wierzymy, że nawet ci, którzy teraz “muszą” i ograniczają się do minimum, zmienią zdanie, jeśli w końcu usłyszą, że tak naprawdę nic nie “muszą” i mają przed sobą dostęp do ogromnego bogactwa za darmo?

 

To naprawdę zależy od tego, co głosimy na ambonie. Nie tylko jak.

http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/komentarze/art,1972,co-glosimy-na-ambonie.html

********

“Pranie mózgu” – metody i skutki manipulacji

niebieska linia

slo

Zjawisko prania mózgu jest jednym z najsilniej działających mechanizmów przemocy psychicznej, stanowi jej istotę. Znane jest już od czasów starożytnych. Obecnie występuję w wielu dziedzinach życia politycznego, społecznego, reklamach, sektach religijnych i życiu rodzinnym.

Pranie mózgu jest próbą systematycznego wpływania na czyjeś poglądy, postawy i przekonania. Jest to szereg zabiegów stosowanych w celu zmiany przekonań, uczuć potrzeb, postaw, po to, aby osoba manipulowana działała zgodnie z oczekiwaniami osoby manipulującej.
Najczęściej używanymi metodami prania mózgu są: izolacja, poniżanie i degradacja, monopolizacja uwagi, groźby i demonstracja wszechmocy oraz sporadyczne okazywanie pobłażliwości.

 

Izolacja – stopniowe odcinanie osoby doznającej przemocy od kontaktów z innymi ludźmi. Izolacja przejawia się krytykowaniem znajomych i rodziny partnera, wyrażaniem niezadowolenia z tego, że partner rozmawia przez telefon, kontaktuje się z osobami w pracy. Z czasem ofiara pod wpływem tych nacisków, zrywa wszelkie kontakty z rodziną , przyjaciółmi i znajomymi, odchodzi z pracy i jest zupełnie odcięta od zewnętrznych źródeł wsparcia, zdana wyłącznie na sprawcę przemocy.
Nie życzę sobie, żeby twoja siostra/przyjaciółka/koleżanka przychodziła do tego domu. Wiesz, że nie przepadamy za sobą. Zresztą co ona sobą reprezentuje? Jest beznadziejną nudziarą. Zresztą jak ona wygląda? Ma zły wpływ na Ciebie. Najlepiej to się z nią w ogóle nie spotykaj! Chyba że znowu mam jej powiedzieć wprost co myślę, o jej poglądach. Na Kaśkę podziałało, nie przychodzi tu już więcej, to może jej tez powiedzieć?

 

Poniżanie i degradacja – z chwilą gdy ofiara przestaje komunikować się z otoczeniem sprawca bombarduje ją fałszywymi informacjami na jej temat. Wielokrotnie przypomina o jakimś poniżającym doświadczeniu, poddaje stałej krytyce, często przy innych ludziach, ubliża lub ignoruje.
Maria opowiada jak to mąż potrafił wyśmiewać ją przy gościach, robił wszystko żeby przedstawić ją w niekorzystnym świetle np. że jest bezmyślna, niczego nie umie zrobić, a w kuchni to nawet wodę by przypaliła. Na każdym kroku podkreślał, że gdyby nie on to nadal byłaby nikim.

 

Monopolizacja uwagi – polega na tym, że wszystko co robi, myśli i jak się czuje stosujący przemoc ma być punktem odniesienia przy podejmowaniu działań przez ofiarę. Uniemożliwia to jej podjęcie jakichkolwiek działań niezgodnych z zasadą posłuszeństwa, nie będących pod kontrolą “strażnika”. W konsekwencji takich działań osoba doznająca przemocy próbuje przewidzieć działania sprawcy i tym samym się na nie przygotować.
Pani Ewa wspomina, że mąż od zawsze był o nią chorobliwie zazdrosny. Nie pozwalał jej nosić rozpuszczonych włosów, robić makijaż gdy wychodziła do pracy, nie mówiąc o noszeniu butów na wysokim obcasie. Kiedyś nie pozwolił jej wyjść do pracy ,zamknął za karę w domu na cały dzień, ponieważ ubrała się, według niego, “zbyt wyzywająco”. Od tamtej pory Pani Ewa najpierw męża pytała, czy tak jak wygląda może wyjść z domu? Czasem musiała zdejmować nawet zwykle, małe kolczyki.

 

Groźby i demonstracja mocy – stosujący przemoc grozi, że pobije ofiarę, wyrządzi krzywdę dzieciom i rodzinie. Zmusza osobę doznająca przemocy do zrobienia tego, co jest dla niej wstydliwe lub upokarzające a potem grozi, że komuś o tym opowie. Ponieważ część gróźb spełnia, ofiara nie jest w stanie przewidzieć co stanie się naprawdę. Zmusza ją to do posłuszeństwa wobec żądań osoby stosującej przemoc.
Kiedyś podczas awantury zaczęłam się sprzeciwiać mojemu mężowi. Tak mnie uderzył w twarz , że wybił mi dwa zęby. Potem zapytał czy mam mu jeszcze coś do powiedzenia? Kiedy zaczęłam go przepraszać zaczął mnie kopać i ciągnąc za włosy tak, że wyrwał mi ich kilka garści. Powiedział, że jak jeszcze raz mu się przeciwstawię to mnie zabije, a potem nasze dzieci. Jak mogłam mu wówczas nie wierzyć?

 

Sporadyczne okazywanie pobłażliwości – czasami sprawca przemocy okazuje czułość, kupuje prezenty zaprasza na kolacje do restauracji. Na krótki czas staje się pobłażliwy i zapomina o wymaganiach. Daje to złudną nadzieję ofierze, że osoba stosująca przemoc może się zmienić. Podobnie jak faza “miodowego miesiąca” takie zachowanie zatrzymuje ofiarę w sytuacji przemocy.
Kiedyś mąż wrócił z pracy trochę wcześniej, przyniósł mi kwiaty i powiedział, żebym włożyła swoją najlepszą sukienkę, zaprasza mnie do restauracji na kolacje. O dzieci mam się nie martwić bo już wszystko załatwił, rozmawiał ze swoją matka, która się nimi zaopiekuje na czas naszego pobytu poza domem. Kolacja była wspaniała a mój mąż jakby nigdy nic był wobec mnie czuły, zabawiał rozmową. Już maiłam nadzieję, że koszmar przemocy minął, że on się zmienił. Moje złudzenia rozwiał dzień następny…


Pranie mózgu powoduje to, że u osoby doznającej przemocy zmienia się obraz własnej osoby: zaczynają postrzegać się za głupie i niezdolne, co pociąga za sobą fakt, że nie podejmują nowych, czy trudniejszych działań. Poza tym występuje stan nieustannego wyczerpania. Tak ważną energię życiową osoby doznającej przemocy pochłania ciągłe koncentrowanie się na dostosowywaniu do żądań stosującego przemoc oraz na potencjalnych możliwościach samoobrony. Przeżywają też stale lęk i poczucie winy, mają osłabioną zdolność psychiczną i fizyczną do stawiania oporu, bezkrytycznie przyjmują obraz rzeczywistości, jaki kreuje sprawca.

 

Opracował: Zespół Stowarzyszenia “Niebieska Linia”

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/psychologia-na-co-dzien/art,345,pranie-mozgu-metody-i-skutki-manipulacji.html

*********

Jak zachować zdrowy mózg – radzą naukowcy

PAP - Nauka w Polsce

Sławomir Król / slo

Wraz z postępem nauki nie tylko zapobiegamy chorobom, ale też możemy sobie pozwolić na luksus poprawiania naszej wydolności tu i ówdzie. Ludzki mózg i sposoby na zwiększenie jego wydajności przyciągają dużą uwagę – wiemy coraz więcej o tym, jak zapewnić temu najważniejszemu organowi optymalne warunki do pracy.

 

Wskazówkami, jak to osiągnąć, dzielił się z uczestnikami Festiwalu Nauki w Warszawie dr Robert K. Filipkowski z Instytutu Biologii Doświadczalnej PAN im. M. Nenckiego.

 

Do niedawna podręczniki do biologii podawały, że człowiek rodzi się z określoną liczbą komórek mózgowych, które następnie stopniowo wymierają, w miarę jak się starzejemy. Pierwsze głosy sprzeciwu pojawiły się w środowiskach naukowych w latach 60., jednak dopiero publikacja artykułu psychologa Andersa Erikssona w 1998 r. o neurogenezie w mózgu dorosłego człowieka przełamała panujący dogmat. Naukowcy odkryli, że przez całe życie w hipokampie człowieka powstają nowe komórki – przypomniał dr Filipkowski podczas wykładu z cyklu “Dbajmy o zdrowie”

 

Naukowcy nie są do końca pewni, jakie zadania pełnią nowe neurony w hipokampie; przedstawiają jednak kilka pomysłów.

 

Jedna z hipotez sugeruje, że być może nowe neurony odgrywają rolę w uczeniu się i zapamiętywaniu. Ustalono, że stres, który osłabia naszą zdolność do zapamiętywania nowych rzeczy, hamuje neurogenezę. Analogicznie, ćwiczenia fizyczne pomagają nam lepiej zapamiętywać i odpowiadają za zwiększony przyrost neuronów.

 

Niezależnie od wyjaśnienia funkcji neurogenezy, naukowcy zgadzają się, że praktyki powszechnie uznane za korzystne dla zdrowia zwiększają liczbę oraz szansę na przeżycie narastających neuronów.

 

Dr Filipkowski zaznaczył, że “wskazówki, jak mieć zdrowy mózg, sprowadzają się do tego, jak mieć zdrowe ciało”.

 

Tylko do pewnego stopnia możemy wpłynąć na naszą ogólną sprawność, gdyż nasze zdrowie w dużej części zależy od genów, jakie przekazali nam rodzice. Duży optymizm budzi jednak epigenetyka, czyli nauka zajmująca się wpływem środowiska na to, w jakim stopniu wpływ na nasze zdrowie czy zachowanie zdeterminują geny.

 

Jak się okazuje, po naszych rodzicach dziedziczymy nie tylko DNA, ale także szereg informacji zapisanych w związkach chemicznych otaczających nasz kod genetyczny. Te związki chemiczne decydują, czy np. posiadany przez nas gen skłonności do alkoholu będzie silnie wpływać na nasze życie, czy zostanie “wyciszony”.

 

Naukowiec przedstawił mechanizm metylacji lub demetylacji DNA (wyciszenia bądź zwiększonej ekspresji) na przykładzie badania na szczurach. U gryzoni wychowywanych przez zaniedbujące potomstwo szczurze matki fragment DNA odpowiadający za podatność na stres ulegał większej metylacji. Ekspresja tego genu zmniejszała się i w efekcie dorosłe szczury były bardziej strachliwe i produkowały więcej hormonu stresu.

 

Zdaniem naukowca, nasze pożywienie oraz zwyczaje także mają znaczny wpływ na ekspresję różnych genów w naszym organizmie. Dzięki odpowiednio dobranej diecie i aktywności, do pewnego możemy sami manipulować więc czynnikami genetycznymi, które determinują naszą ogólną sprawność i wydajność.

 

Do takich sprawdzonych praktyk naukowiec zaliczył ćwiczenia umysłowe, ćwiczenia fizyczne, rozwijanie poczucia skuteczności działań, interakcje społeczne, unikanie używek i narkotyków, ochrona głowy przed urazami, panowanie nad stresem i troskę o zdrowie serca.

 

Jak wynika z różnych badań – przytaczanych przez prelegenta – np. świeże warzywa oraz dużo owoców morza mają być kluczem do sprawności mózgu i dłuższego życia, podobnie jak zredukowanie dziennej dawki kalorii. Z kolei borówka amerykańska, jak pokazały testy na szczurach, ma przyczyniać się do przyrostu większej liczby komórek nerwowych. Naukowcy radzą, by poza odpowiednio dobraną dietą, unikać też pestycydów oraz rakotwórczej pleśni. – Ale sery pleśniowe są bezpieczne – żartował dr Filipkowski.

 

Aby długo cieszyć się sprawnym mózgiem, powinniśmy prowadzić bardzo aktywne życie: fizyczne, umysłowe i społeczne. Aktywność fizyczna prowadzi do zwiększonej neurogenezy, podobnie jak trenowanie mózgu w niemal dowolny sposób: rozwiązywaniem krzyżówek, grą w szachy czy zapamiętywaniem sieci ulic dużego miasta (jak pokazało badanie na londyńskich taksówkarzach).

 

Jak mówił badacz, dobrym pomysłem jest świetne opanowanie języka obcego. Zgodnie z pokazanymi statystykami, osoby dwujęzyczne zapadały na alzheimera pięć lat później niż ich jednojęzyczni rówieśnicy. Jak to ujął dr Filipkowski, takie obciążanie mózgu ponad normę wyposaża nas w dodatkowy zapas poznawczy (ang. cognitive resource), który na starość staje się wyjątkowo przydatny.

 

Życie może nam przedłużyć również dobrze płatna praca. Naukowcy pokazali, że lepszy status majątkowy wiąże się z wysokim poczuciem kontroli. Ludzie bogaci dzięki temu są szczęśliwsi, żyją dłużej i są zdrowsi niż wynosi średnia, nawet jeśli otrzymują opiekę zdrowotną na poziomie przeciętnego zjadacza chleba – wynika z przeprowadzonych badań.

 

Za wszelką cenę powinniśmy natomiast unikać stresu. Jak wyjaśniał dr Filipkowski, stres działa wyniszczająco na hipokamp, który odpowiada za regulację naszych emocji i skuteczną walkę ze stresem. Z osłabionym hipokampem, coraz gorzej radzimy sobie ze stresem. Musimy więc zrobić wszystko, by przełamać ten niebezpieczny cykl. W skrajnych przypadkach, możemy się uciec do antydepresantów, które odbudowują komórki nerwowe w hipokampie.

 

Miernikiem skuteczności przekazanych podczas spotkania wskazówek było zazwyczaj przedłużanie się życia u badanych oraz opóźnienie chorób mózgu, które zwykle dotykają nas na starość, takich jak demencja, choroba Parkinsona czy Alzheimera.

 

PAP – Nauka w Polsce

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/zdrowie/art,580,jak-zachowac-zdrowy-mozg-radza-naukowcy.html

*********

Ściśle tajne! Przejąć kontrolę nad umysłem

Nowy Dziennik

Monika Śliż / slo

Zmiana osobowości, zabawy z narkotykami czy pranie mózgu to tylko niektóre eksperymenty, jakich dokonywała CIA.

 

Informacje o pierwszych eksperymentach pochodzą najczęściej od ich uczestników, więc należy podchodzić do nich z dystansem. Pewne jest, że prowadzili je fizycy związani wcześniej z agencją kosmiczną NASA: Harold Puthof i Russel Targ. Od 1972 r. pracował z nimi także Ingo Swann, nowojorski artysta i telepata. Szybko znalazł się także sponsor, którym była firma East Coast Challenger, która należała do zakamuflowanej agendy CIA.

Telepatyczna więź?

 

Jeden z takich eksperymentów zdawał się potwierdzać możliwości nawiązania kontaktu pozazmysłowego, który bardzo zaintrygował amerykańskich analityków. Test polegał na odbieraniu młodych królików od matki i zabijaniu ich w zanurzonej łodzi podwodnej. Według udzielających wywiadu naukowców aparatura rejestrowała gwałtowną reakcję układu nerwowego królicy w momencie zabijania potomstwa. Dzisiaj jednak nie ma żadnych dowodów potwierdzających telepatyczną więź matek z potomstwem.

 

Projekt MKULTRA

 

Aferę Watergate znają wszyscy. To właśnie po niej prezydent Gerald Ford powołał specjalną komisję do zbadania działalności CIA. Richard Helms, szef agencji, wydał wówczas polecenie zniszczenia dokumentów związanych z MKULTRA (ściśle tajnego projektu badawczego prowadzonego przez Centralną Agencję Wywiadowczą Stanów Zjednoczonych w latach 50. i 60.). Komisja, którą kierował sam wiceprezydent Rockefeller, zdołała jedynie potwierdzić istnienie programu. Szczątkowe akta zostały odnalezione dopiero, kiedy zmienił się dyrektor CIA.

 

Formowanie osobowości

 

Drastycznym eksperymentem przeprowadzonym w ramach programu MKULTRA były badania nad wymazywaniem pamięci i tworzeniem nowej osobowości. Koordynatorem tych badań był psychiatra Ewen Cameron. Oficjalnie szukano przyczyn i leczono schizofrenię. Jednak niektórych pacjentów poddawano specjalnej “terapii”. Pierwszy etap obejmował wprowadzanie pacjentów w stan całkowitego otępienia za pomocą elektrowstrząsów i środków chemicznych. Aby odciąć pacjentów od bodźców zewnętrznych, przetrzymywano ich w wygłuszonych izolatkach. Po kilku miesiącach takiego “oczyszczania” mózgu ludzie tracili poczucie rzeczywistości. Nie wiedzieli gdzie się znajdują i kim są. Wtedy przystępowano do kolejnego etapu: formowania nowej osobowości. Pacjentom nakładano słuchawki i przez kilkanaście godzin dziennie sączono do mózgu nagrane na taśmy magnetofonowe informacje. Cameron opisał efekty eksperymentów w “American Journal of Psychiatry”, a aluzje do stosowanych przez niego metod również znajdują się w filmie “Człowiek, który gapił się na kozy”.

 

“Pranie mózgu”

 

Po wybuchu wojny koreańskiej w 1950 r. niektórzy żołnierze amerykańscy ujawniali zbrodnie wojenne, krytykowali “imperialistyczną politykę USA” czy zapowiadali zwycięstwo komunizmu. Wielu analityków CIA przeraziło takie zachowanie. Ówczesny szef agencji Allen Dulles podejrzewał, że komunistyczni naukowcy odkryli nowe metody manipulacji ludzką psychiką, co umożliwiałoby zmianę świadomości i myślenia. Tajemnicę mieli wyjaśnić naukowcy z Cornell University. Zespołem kierował Harold Wolff, któremu udostępniono materiały zebrane przez wywiad oraz zeznania oficerów tajnych służb Chin i ZSRR, którzy przeszli na stronę Zachodu. Wolff, wybitny psychiatra, badał sprawę dwa lata, stwierdzając, że komuniści nie wynaleźli żadnej nowej broni psychofizycznej. Nie stosowali hipnozy, psychotropów czy radiacji, a klasyczne metody “prania mózgu”. Były to m.in.: tortury, zastraszanie, pozbawianie snu, głodzenie i intensywna indoktrynacja.

 

Eksperymenty z LSD

 

Czy za pomocą środków chemicznych można dokonać zmiany osobowości i przejąć kontrolę nad umysłem? Na to pytanie miał odpowiedzieć tajny i sprzeczny z amerykańskim prawem program badawczy CIA. Pracami kierował Sidney Gottlieb, psychiatra i chemik, który zadecydował, by jako jedną z pierwszych substancji przebadać LSD. Podczas jednego z przyjęć Gottlieb dodał do drinka dr. Franka Olsona sporą dawkę narkotyku. Początkowo Olson wpadł w euforię, potem pogrążył się w depresji. W tajemnicy został przewieziony do Nowego Jorku, gdzie miał zostać poddany badaniom. Osiem dni później doktor wyskoczył z dziewiątego piętra. Tragedię tę ukrywano 20 lat. Mimo to samobójstwo Olsona nie wpłynęło na zaprzestanie eksperymentów z LSD. Narkotyki podawane były m.in.: prostytutkom i pacjentom z zakładów psychiatrycznych. Ich zachowanie było filmowane w tajemnicy.

 

Prace prowadzone były równolegle w ponad 40 ośrodkach cywilnych. Większość uczonych nie wiedziała dla kogo pracuje, gdyż granty na projekty otrzymywali od instytucji typu Human Ecology Society.

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/obiektyw/art,137,scisle-tajne-przejac-kontrole-nad-umyslem.html

*********

Czy internet zrujnuje nasze dusze?

Dariusz Piórkowski SJ

(fot. Saad Faruque / flickr.com / CC BY)

Internet stał się piątym żywiołem świata. Różni się od czterech pozostałych tym, że to my jesteśmy jego twórcami. Przenika coraz więcej dziedzin życia do tego stopnia, że dziś trudno sobie wyobrazić dzień bez bycia online.

 

Jednych to cieszy, bo otwierają się nowe możliwości, które ułatwiają codzienną egzystencję. Inni zachowują rezerwę, bo dostrzegają niepokojące zmiany w sposobie myślenia i przeżywania relacji międzyludzkich, które – ich zdaniem – internet generuje i gwałtownie przyśpiesza.

 

Sieć daje i zabiera

 

Całkiem niedawno wpadła mi w ręce książka Nicholasa Carra “Płytki umysł. Jak Internet wpływa na nasz mózg”. Tytuł ten wywołał gorącą debatę w Stanach Zjednoczonych zarówno na łamach gazet, jak i wśród blogerów. Pociągnął za sobą, jak to zwykle bywa w tym kraju, całą serię polemik, a także ujawnił wyraźny podział na sieciooptymistów i sieciosceptyków.

 

Carr, który w 2011 zdobył za tę książkę Nagrodę Pulitzera, (nota bene świetnie napisaną) dowodzi, że niewątpliwe korzyści internetu ustępują wobec równie niewątpliwych szkód, jakie ten cud techniki wyrządza naszej psychice, duchowi i ciału. Wcześniej w 2008 roku Carr podgrzał atmosferę, publikując w miesięczniku “Atlantic” głośny tekst “Czy Google robi z nas głupców”?, gdzie wykazywał, że nadmierne korzystanie z internetu niszczy naszą zdolność do koncentracji i kontemplacji, przeładowując nas natłokiem informacji i “nieprzetrawionej” treści.

 

W “Płytkim umyśle” Carr rozwija tezy swego artykułu, opierając się na solidnych i przekonujących badaniach. Uważa, że internet zmienia nasz mózg, który poddaje się temu medium jak glina w ręku garncarza. Mózg na skutek swojej wrodzonej plastyczności podlega ciągłym modyfikacjom i szybkiej adaptacji, kiedy poprzez zmysły wchodzi w powtarzalne interakcje ze światem zewnętrznym.

 

Internet, zdaniem Carra, “ćwiartuje” ludzkie myślenie, ponieważ “dostarcza nam rozrywki, ale też rozrywa na strzępy naszą uwagę”. Nadto oczekiwanie zwięzłości i krótkich form, niecierpliwe przechodzenie z jednej strony na drugą, wyrywkowe skanowanie wśród użytkowników sieci powoduje poważne utrudnienia w czytaniu linearnym. Dłuższy tekst staje się katuszą, ponieważ coraz częściej nie myślimy ciągiem, nie przechodzimy od jednej przesłanki do drugiej, lecz zaczynamy myśleć “skokowo” lub, jeśli ktoś woli, “punktowo”. Punkty często nie układają się w całość, lecz wypełniają nasz umysł jak sterta nikomu niepotrzebnych rupieci. Nie widzimy całości, skupiamy się na wycinku i często niepostrzeżenie bierzemy go za całość.

 

Carr powiada, że linearne czytanie wśród niektórych grup ludzi odchodzi do lamusa. Internet poszerza dostęp do wiedzy i informacji, ale równocześnie z wolna pozbawia internautów zdolności do kontemplacji, introspekcji, spokojnego zagłębiania się w temat. “Im częściej korzystamy z sieci, tym częściej ćwiczymy mózg, aby pozostał rozproszony – aby przetwarzał informacje bardzo szybko i bardzo wydajnie, ale bez skupiania uwagi”. Skutkiem tego “nasz mózg coraz łatwiej zapomina, coraz trudniej pamięta”, co oczywiście radykalnie utrudnia proces uczenia się. “Musi bowiem być czas na wydajne gromadzenie danych oraz czas na “niewydajną” refleksję. (…) Współcześnie problem polega na tym, że tracimy naszą zdolność do zachowywania równowagi między tymi dwoma, bardzo różnymi stanami umysłu”

 

Muszę przyznać, że książka Carra wywołała we mnie lawinę “niewygodnych” pytań, które być może czasem pojawiały się w mojej głowie, ale dość sporadycznie, w rozproszeniu i bez wzajemnego powiązania.

 

Jeśli coraz trudniej skupić się na jednej rzeczy, to jak wobec tego będziemy się uczyć i rozmyślać? Jaka będzie przyszłość medytacji? Czy będziemy potrafili wysiedzieć w spokoju przez kilkanaście minut bez konieczności dostarczania bodźców stymulujących? Czy nie staniemy się zakładnikami tego, co sami stworzymy? A co z nudą, która czasem pobudza do twórczości? Czy funkcja wyobraźni nie skurczy się wyłącznie do kopiowania i powielania tego, co już jest? Jak odnajdziemy się w coraz głębszym oceanie powierzchowności i nadmiaru banalnych informacji? Jaki wpływ korzystanie z Internetu będzie wywierało na moralność, trwałość i jakość międzyludzkich relacji i czy nie wydrąży nas doszczętnie z tego, co wyróżnia człowieka na tle innych ziemskich stworzeń?

 

Nowa mądrość

 

Nie jestem “technofilem” ani “technofobem”. Prawdopodobnie usytuowałbym się gdzieś pomiędzy, raczej bliżej środka. Bo uważam, że nie sposób zatrzymać technologicznego postępu, zwłaszcza na polu informatyki, nawet jeśli lękamy się utraty tego, co już osiągnęliśmy.

 

Trudno też bezpośrednio obwiniać internet, że wyjaławia w nas pewne zdolności. To nie wina internetu, lecz raczej naszej trudności w ocenie tego, co ważne, a co drugorzędne. Do tego dochodzi pytanie, na ile korzystanie z sieci jest świadomym wyborem, a na ile kompulsywną czynnością, czy wręcz uzależnieniem, które decyduje za nas. Z pozoru nie jest ono tak dokuczliwe jak alkohol, hazard, narkotyki czy przyjemność seksualna. I może nie od razu widać jego zgubne skutki.

 

Można się wycofać z sieci i uciec na pustynię, i kto wie, czy kiedyś i tego nie zapragniemy, gdy osiągniemy apogeum przesytu i zmęczenia natłokiem informacyjnej sieczki.

 

Bardziej jednak potrzebujemy tego, co Umberto Eco nazwał już w 1996 roku “nową mądrością”, czyli ciągłym uczeniem się krytycznego rozróżniania, selekcji, przesiewania przez sito, eliminacji wątpliwych źródeł wiedzy, niepochłaniania śmieci.

 

Przyznam, że każda wizyta w supermarkecie przyprawia mnie o zawrót głowy. Gdybym nie miał ze sobą listy tego, co chcę kupić, dostałbym kręćka i wyszedłbym z poczuciem oszołomienia. Przecież tam tyle rzeczy chce, bym poświęcił im uwagę, spróbował, dotknął, skosztował, przymierzył. Wszystko może się przydać.

 

Internet jest gigamarketem idei, informacji, towarów i usług, daleko większym od wszystkich centrów handlowych razem wziętych. Cały sekret odpowiedniego poruszania się w tym wirtualnym świecie polega na umiejętności rezygnacji i rozeznania, co rzeczywiście jest mi potrzebne.

 

Problem w tym, że niezwykle trudno nauczyć się tej sztuki. Wymaga ona ogromnej dyscypliny i trzeźwości umysłu, by nie popaść w tępą klikaninę i surfowanie dla zabicia czasu. Przeskakiwanie ze strony na stronę w sumie nic nie kosztuje, a daje poczucie, że coś się jednak robi.

 

Nieodzowne jest tutaj nabycie pokory i dystansu, by nie przeceniać możliwości mediów elektronicznych, zresztą dotyczy to wielu innych dóbr tego świata. Książka Carra na pewno uczula czytelnika na to, iż stosunkowo łatwo popaść w wirtualne uzależnienie. Dzisiaj wiemy znacznie więcej niż dawniej, że podatność do nabywania szkodliwych nawyków wiąże się z taką a nie inną konstrukcją i biochemią ludzkiego mózgu. To ważny sygnał alarmowy, którego nie można lekceważyć. Dość nadmienić, że w Korei Płd rząd uruchomił obowiązkowe programy odwykowe dla dzieci i młodzieży uzależnionych od gier komputerowych i internetu.

 

Myślę, że wielką pomocą w uniknięciu elektronicznej “katastrofy” mózgu jest zrównoważenie i urozmaicenie źródeł informacji. Nie chodzi o wykluczanie lub przeciwstawianie tradycyjnej książki internetowi, komunikacji obrazkowej tekstowi. Sęk w tym, by nie ograniczyć się tylko do jednej formy zdobywania informacji, przeżywania wolnego czasu i rozrywki.

 

Innym środkiem, który może zmniejszyć negatywne skutki oddziaływania sieci jest lekarstwo stare jak świat, czyli asceza. Polega ona na świadomym ograniczaniu bodźców, refleksji nad używaniem internetu, wyrabianiu w sobie wewnętrznych blokad i filtrów, a nade wszystko niezapominaniu, że świat, człowiek i życie poza internetem mają nam ciągle wiele do zaoferowania.

 

Tak czy owak, każdemu zapalonemu internaucie polecam lekturę książki Carra.

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/lifestyle/art,437,czy-internet-zrujnuje-nasze-dusze.html

***********

Sześć reguł manipulowania ludźmi w sieci

PAP / slo

(fot. needoptics_photostream / flickr.com)

Cyberprzestępcy nabierają ludzi, wykorzystując znane psychologiczne reguły zachowania – przypomniał Piotr Szeptyński z firmy doradczej Deloitte na 5. Ogólnopolskiej Konferencji Informatyki Śledczej. Tego rodzaju manipulacje nazywane są socjotechnikami.

 

– U podstaw skuteczności socjotechnik leżą zachowania ludzi. Komputery i sieci to tylko narzędzia, które pomagają manipulować ludźmi na odległość – powiedział Szeptyński.

 

Mówił, że skuteczność tych technik można wyjaśnić teorią przedstawioną przez psychologa Roberta Cialdiniego. Wyróżnił on sześć reguł, które są wykorzystywane do manipulowania ludźmi. Są to: reguła wzajemności, reguła konsekwencji, społeczny dowód słuszności, reguła lubienia, reguła autorytetu, reguła niedostępności.

 

Jak opisywał ekspert na konferencji, która odbyła się w piątek w Warszawie, wyróżniona przez Cialdiniego reguła wzajemności polega na tym, że ludzie są bardziej skłonni zrewanżować się komuś, jeśli wcześniej ta osoba coś dla nich zrobiła. Jak wyjaśnił Szeptyński bardzo często wykorzystują to oszuści, którzy chcą zdobyć dane osobowe lub jakieś poufne informacje. – W zamian za otrzymanie np. jakiegoś gadżetu jesteśmy proszeni o zostawienie swoich danych lub jakichś innych poufnych informacji – wyjaśnił Szeptyński.

 

Reguła konsekwencji to reguła, która mówi, że ludzie chcą być postrzegani jako osoby konsekwentne. I z tej konsekwencji korzystają oszuści, wykorzystując np. internetowe testy na inteligencję. Jak wyjaśnił ekspert po rozwiązaniu wszystkich zadań, aby otrzymać informację, jaki jest nasz wynik w takim teście musimy wysłać sms o podwyższonej opłacie na numer, który pojawił się na stronie internetowej. – Większość ludzi konsekwentnie wysyła takiego sms – dodał Szeptyński.

 

Kolejna reguła wyróżniona przez Cialdiniego – czyli reguła społecznego dowodu słuszności opiera się na tym, że każda informacja lub zachowanie zyskuje na wiarygodności, jeśli jest tylko popierana i akceptowana przez dużą grupę ludzi. Takie sytuacje często spotykane są na portalach społecznościowych czy w serwisach aukcyjnych. Jak powiedział Szeptyński często w serwisach społecznościowych sztucznie kreowane są profile, które mogą być wykorzystywane do budowania opinii na dany temat. – Użytkownicy, którzy chętnie przyłączają się do takich akcji tak naprawdę powodują, że na ich komputerach instalowane jest złośliwie oprogramowanie – zaznaczył Szeptyński.

 

Wyróżniona przez Cialdiniego reguła lubienia, opiera się na zaufaniu, które cyberprzestępcy wykorzystują, aby dostać się do naszego komputera. Ponieważ lubimy i ufamy przynajmniej części naszych znajomych, to chętnie klikniemy w link, który oni nam polecą. Oszuści wykorzystują np. konto mejlowe znajomego i dzięki temu mogą nakłonić nas do zainstalowania na naszym komputerze złośliwego oprogramowania.

 

Następna reguła, która wykorzystywana jest przez cyberprzestępców to reguła autorytetu. Chodzi w niej o to, że osoba, która posiada u nas autorytet łatwiej wpłynie na nasze zachowanie. Jak podkreślił Szeptyński nasze zaufanie do autorytetu pozwala oszustom naciągnąć nas na przekazanie pieniędzy np. przy różnego rodzaju zbiórkach internetowych. Do namówienia użytkowników sieci do przekazania pieniędzy wykorzystywany jest wizerunek osoby, która cieszy się autorytetem.

 

I ostatnia reguła – reguła niedostępności – która wyjaśnia, że jak czegoś jest mało albo jest to trudno dostępne to łatwiej skusić ludzi, aby próbowali to zdobyć.

 

Bardzo często reguła ta wykorzystywana jest przy naciąganiu użytkowników sieci w tzw. ofertach last minut, czyli w ofertach, które informują nas, że jeszcze przez kilka minut dostępny będzie bardzo tanio np. najnowszy model smartfona. Klikając jednak w link zamiast atrakcyjnej oferty możemy zainstalować na swoim komputerze groźne oprogramowanie.
http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/psychologia-na-co-dzien/art,641,szesc-regul-manipulowania-ludzmi-w-sieci.html

*********

Ostrzega przed filmami siejącymi zamęt

KAI / mh

Ks. Shenan J. Boquet, prezes Human Life International (fot. hli.org)

Przed filmami rzekomo katolickimi, zawierającymi mylne i niezgodne z nauczaniem Kościoła treści, ostrzegał ks. Shenan J. Boquet, prezes Human Life International. Obrońca życia i rodziny podkreśla, że dostępna na kanale You Tube seria “Kim jesteśmy, by osądzać”, sieje zamęt.

Nawiązując tytułem do szeroko komentowanych słów papieża Franciszka wypowiedzianych do dziennikarzy w drodze powrotnej z Rio de Janeiro do Rzymu, stwarza wrażenie, że grzeszne życie aktywnych homoseksualistów jest możliwe do pogodzenia z nauką moralną Kościoła katolickiego. Tym sam Kościół powinien bez zastrzeżeń akceptować zachowania homoseksualne.
Film został wyprodukowany przez należącą do amerykańskich jezuitów i dostępną w internecie sieć medialną Ignatian News Network. Jedną z najczęściej wypowiadających się w filmie osób jest Arthur Fitzmaurice, kierujący kontrowersyjną organizacją o nazwie Katolickie Stowarzyszenie Duszpasterstwa Gejów i Lesbijek (CALGM). W czerwcu ub. roku ówczesny ordynariusz diecezji Oakland, bp Salvatore Joseph Cordileone (od 27.07.2012 arcybiskup San Francisco) uznał, że organizacja wypacza naukę Kościoła katolickiego, dlatego nie może być nazywana “katolicką”.

 

Hierarcha w liście do CALGM zażądał, by każdy z członków organizacji osobiście zadeklarował swą wiarę w to, czego naucza Kościół, w szczególności, jeśli chodzi o nauczanie nt. homoseksualizmu. Szefowie grupy odmówili podpisania takiej deklaracji.

 

Ks. Boquet zauważył, że w czasach, kiedy Kościół jest prześladowany za to, że kierując się miłością niestrudzenie głosi prawdę o ludzkiej płciowości i małżeństwie, szczególnie szkodliwe mogą być materiały wypaczającego jego stanowisko. “A organizacje, które słusznie zostały zganione przez naszych biskupów za to, że publicznie przeciwstawiają się nauce Kościoła, nie powinny otrzymywać bezkrytycznego wsparcia ze strony mediów katolickich” – dodał obrońca życia.

 

Przypominając nauczanie Kościoła w kwestii homoseksualizmu, znany kapłan podkreślił, że osoby o skłonnościach do przedstawicieli tej samej płci nie są wykluczone z Kościoła. Dodał jednak, że nie może być mowy o jakiejkolwiek akceptacji ich aktywności homoseksualnej.

http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/z-zycia-kosciola/art,15722,ostrzega-przed-filmami-siejacymi-zamet.html

*********

Camino de Santiago. Rzuć wszystko i idź!

Posłaniec

Kamila Pasławska / pk

(fot. shutterstock.com)

Pielgrzymowanie do Santiago de Compostela to wspaniała okazja do odkrywania śladów Bożej obecności we wszystkim, co nas otacza. Czy nie do tego zachęcał święty Ignacy?

 

Był wiek IX. Maurowie opanowali już niemal całą Hiszpanię. Niepodległe pozostawało królestwo Asturii, w którym w niedostępnych górach ukryto wiele relikwii ocalonych z Ziemi Świętej. Wtedy właśnie, około 813 r., pewien pustelnik zobaczył deszcz gwiazd spadających na pole. Powiadomił o tym niecodziennym zjawisku bpa Iria Flavia, który zlecił zbadanie sprawy i uznał odkryty w tym miejscu grobowiec za miejsce pochówku św. Jakuba Starszego Apostoła. Władca Asturii Alfons II polecił wznieść nad nim kościół. Powstałą wokół osadę nazywano Locus Sancti Iacobi lub Campus stellae (pole gwiazdy), a król Alfons, zwany Cnotliwym, odbył do niej w 841 r. pielgrzymkę ze swej stolicy w Oviedo, wytyczając tym samym pierwszą Drogę św. Jakuba: Camino Primitivo, czyli Drogę Pierwotną, a także rozpoczynając trwającą do dziś tradycję pielgrzymowania do Santiago de Compostela. W średniowieczu pobożny człowiek pragnął nawiedzić trzy miejsca: Grób Pański, groby Apostołów Piotra i Pawła oraz właśnie grób Apostoła Jakuba. Do tego ostatniego przez Europę prowadziła liczna sieć dróg, znaczona m.in. kościołami pw. św. Jakuba oraz szpitalami dla pątników. Wraz z rozwojem reformacji i wybuchem wojen religijnych znaczenie pielgrzymowania do grobu św. Jakuba zaczęło maleć.
9 listopada 1982 r. Jan Paweł II wygłosił w Santiago de Compostela Akt Europejski, wzywając Europę do powrotu do korzeni chrześcijaństwa. Odpowiedzią było tak intensywne odrodzenie międzynarodowego ruchu pielgrzymkowego, że już w 1987 r. Rada Europy powołała pierwszy Europejski Szlak Kulturowy, wiodący w miarę możliwości średniowiecznymi traktami. W 1993 r. drogi na terenie Hiszpanii, a w 1997 – na terenie Francji, zostały wpisane na listę Światowego Dziedzictwa Kulturowego i Przyrodniczego UNESCO. Zaczęto również odtwarzać drogi do Santiago w wielu innych krajach Europy. Pierwszy polski odcinek z Jakubowa (gdzie od XIII w. istnieje sanktuarium św. Jakuba) do Zgorzelca został otwarty 24 lipca 2005 r. Obecnie w Polsce jest już prawie 4500 km wytyczonych i oznakowanych szlaków. Najważniejsze z nich to: Via Regia (Medyka/Korczowa-Kraków-Wrocław-Zgorzelec), Via Baltica (Braniewo-Świnoujście), Droga Polska połączona z Wielkopolską i Dolnośląską (Ogrodniki-Gniezno-Jakubów-Zgorzelec). Ze stolicy, od katedry warszawskiej wychodzą dwie Drogi: Mazowiecka (do Czerwińska, Płocka, Dobrzynia nad Wisłą – przez Kujawy łącząca się z Wielkopolską) oraz Warszawska (do Skierniewic, dalej do Częstochowy i Via Regia). Na stronie www.camino.net.pl można znaleźć informacje o wszystkich polskich Drogach św. Jakuba i ich kontynuacji w Europie, ponieważ – zgodnie z tradycją – do Composteli powinno się wyruszyć od progu własnego domu.
Drogami i pielgrzymami opiekuje się Stowarzyszenie Przyjaciele Dróg św. Jakuba w Polsce oraz działające przy parafiach Bractwa św. Jakuba. Drogi są oznakowane stylizowaną muszlą, żółtą na niebieskim tle (czasem białą z czerwonym krzyżem św. Jakuba) oraz żółtymi strzałkami. Jest też wiele map i przewodników, a także ślady GPS. Pielgrzymować można pieszo, na rowerze, konno, a nawet z osłami. Te ostatnie są pomocne, gdy chcemy wędrować z dziećmi, należy jednak ukończyć “kurs obsługi osła”. Częsty w dawnych wiekach pokutny charakter pielgrzymki odnalazł cenną kontynuację w projekcie resocjalizacji Nowa Droga stowarzyszenia POSTIS z Lublina, w którym więźniowie z opiekunami wędrują polskimi Drogami św. Jakuba.
Ale Camino to przede wszystkim Hiszpania i Portugalia – ponad 40 dróg bardzo dobrze oznakowanych, z licznymi schroniskami dla pielgrzymów, zwanymi albergue, z siecią barów i tanim menu peregrino. Najsłynniejsza z nich, najczęściej wybierana, to Camino Francés, rozpoczynająca się u stóp Pirenejów w Saint Jean de Pied de Port. Coraz trudniej jednak wśród światowego zgiełku znaleźć na niej ducha pielgrzymowania. Wędrując, zbieramy pieczątki w paszporcie pielgrzyma, credencialu. U celu otrzymujemy compostelkę, poświadczającą przybycie do grobu Apostoła.
Caminos de Santiago są szlakami ekumenicznymi, otwartymi dla wszystkich: wierzących i niewierzących, chrześcijan i wyznawców innych religii. Są drogą pątniczą, ale także szlakiem kulturowym. Można więc przejść kilka, kilkadziesiąt lub kilka tysięcy kilometrów z pobudek religijnych, jednocześnie odkrywając piękno mijanych krain, bogactwo kultury, często mało znanej lub zapomnianej. Można wyruszyć jako turysta i odnaleźć Boga. Im dalszy cel wytyczymy, tym silniejsze czekają nas wrażenia. Jednak nawet niedługie wyprawy po polskich Drogach dostarczą niezwykłych i niezapomnianych przeżyć, jakże różnych od tych z wycieczek samochodowych lub zorganizowanych pielgrzymek. Wędrówka samotna lub w małej grupie, rytmem dostosowanym do możliwości i upodobań, wśród pól, lasów i wiejskich kościołów… Cisza, oderwanie od codzienności, ograniczone kontakty z innymi ludźmi… Camino bliskie jest duchowości ignacjańskiej. Święty Ignacy pisał o szukaniu obecności Boga (…) w chodzeniu, patrzeniu, smakowaniu, słuchaniu, myśleniu – to wszystko intensywniej przeżywamy wędrując – przecież Majestat Boski jest we wszystkich rzeczach – poprzez swoją obecność, swoje działanie i swoją istotę. Bóg obecny w smaku słodkich jeżyn? Tak! Jeśli wyruszymy z małym bagażem (a nieść go trzeba na własnych plecach), nie planując zbytnio (może nawet rezygnując z GPS i komórki!), za to z postawą, którą św. Ignacy nazwał tak pięknie hojnością wobec Boga, mamy szansę Go spotkać. Mamy szansę na intensywne, choć trudne do przekazania, doświadczenie Jego obecności i troskliwego działania, na rzeczywiste, a nie deklaratywne zaufanie Opatrzności, na przemianę swojego życia.
Czy nie to właśnie jest głównym, a może jedynym celem każdej pielgrzymki – osobiste, spotkanie z Chrystusem?
Dobrej Drogi! Buen Camino!

 


MODLITWY PIELGRZYMA
Pomocne w drodze nie tylko do Santiago de Compostela

 

CAMINO ZNACZY DROGA. ŻYCIE RÓWNIEŻ JEST DROGĄ
Każdy pielgrzym udający się do Santiago de Compostela musi przejść camino. Ale camino przechodzi również każdy z nas. Przecież życie jest drogą, a my pokonujemy ją nieustannie.

 

Książka, którą trzymasz w ręce ma pomóc w kolejnych krokach na drodze, w kolejnych etapach wędrówki. Jest pomyślana jako przewodnik mający towarzyszyć w wewnętrznej pielgrzymce do Santiago de Compostela lub do innych miejsc. Składa się z 28 rozdziałów, rozpoczynających się modlitwą i krótkim fragmentem Pisma Świętego.

http://www.deon.pl/po-godzinach/podroze-wycieczki/art,450,camino-de-santiago-rzuc-wszystko-i-idz.html

*******

 

Kiedy gniew staje się wadą?

ks. Zdzisław Józef Kijas OFMConv. / slo

(fot. shutterstock.com)

Gniew może być wadą, kiedy człowiek przestaje nad nim panować, kiedy daje się ponieść jego destrukcyjnej sile. Staje się wtedy agresywny w słowach: podnosi głos, krzyczy, przeklina i złorzeczy lub, przeciwnie, zamyka się w sobie i nic nie mówi.

 

Niekiedy przechodzi do czynnej agresji, dopuszcza się rękoczynów, bije pięścią w stół lub rzuca tym, co ma pod ręką. Może też dojść do bójki. Owładnięty gniewem, człowiek traci roztropność, przestaje myśleć i daje się ponieść ślepemu pragnieniu zemsty. Nieobliczalne mogą być konsekwencje takiego działania, nierzadko trudne do naprawy. Zerwane mosty niełatwo odbudować, a wykopane fosy zasypać.

 

Łatwo dać się ponieść gniewowi, znaczniej trudniej się od niego powstrzymać. Bywa, że gniewne reakcje muszą znosić nie ci, którzy byli ich przyczyną, ale osoby trzecie, niczemu niewinne. Wyładowujemy na nich gniew tylko dlatego, że są “pod ręką” albo też z tej racji, że ci, którzy byli jego źródłem, są mocniejsi i bardziej wpływowi*. Doświadczenie zdaje się sugerować, że trudne, a nawet niemożliwe jest gniewanie się na osobę właściwą, w sposób poprawny, w momencie słusznym i z właściwych powodów. Ponieważ gniew jest ślepą siłą, wyzwolony spod kontroli rozumu i oddany we władanie emocji, łatwo może przekroczyć granice przyzwoitości. Kiedy zostaje uwolniony spod kontroli rozumu, może się stać nawet destrukcyjny. Niełatwo później naprawiać szkody, jakie wyrządził, niekiedy są one nie do naprawienia.

 

Gniew zaciemnia rozum i sprawia, że człowiek używa słów i czynów, na które by się nie zdobył poza gniewem. Opanowany przez gniew może obrażać i ubliżać, a także dopuścić się naprawdę złych czynów. Kiedy gniew zaprawiony jest złością, człowiek może dokonać zemsty i czynów sadystycznych. Biblia mówi, że “gniew nie zna miłosierdzia” (Prz 27, 4), ponieważ zaślepia. Zagniewany widzi wyłącznie krzywdę, której doznał, a łatwo zapomina o dobrach, które być może otrzymał od tej samej osoby, na którą teraz się gniewa.

 

Jak radzić sobie z gniewem?

 

Gniewu nie należy utożsamiać jednoznacznie z agresją. Jak już wspomniałem, ma on fazy rozwoju: od oburzenia na sprawcę gniewu poprzez obraźliwe słowa, podnoszenie głosu czy wręcz krzyki, przekleństwa i obelgi, aż do innych, bardziej groźnych w skutkach czynów. Trzeba zatem panować nad gniewem i nie dopuścić, aby się potęgował i doszedł do poziomu agresji. Nie należy również dolewać oliwy do ognia i podsycać gniewu drugiego, czyniąc mu słowne docinki, wygłaszając uszczypliwe komentarze pod jego adresem lub irytując go swoją postawą. Kiedy drugi człowiek jest w gniewie, mądrzej będzie oddalić się, zamilknąć, poczekać “do jutra”. Prawdziwa mądrość nie będzie dochodzić swego w rozmowie z osobą zagniewaną.

 

Kto doświadcza złości, nie tyle rani drugiego, ile szkodzi samemu sobie. Doświadczenie uczy, że trzeba uczyć się żyć z gniewem, bo nie uda się go w pełni uniknąć. W obliczu gniewu trzeba się wystrzegać dwóch postaw: jego t ł u m i e n i a i nagłych jego wybuchów. Ktoś może tłumić gniew, ponieważ boi się, że gdy go ujawni, zrani drugiego, oddali go od siebie, straci przyjaciela. Jest to częsty przypadek. Kto tak postępuje, czuje pewien psychiczny dyskomfort, ale nie podejmuje żadnych działań, które mogłyby zmienić tę sytuację. Wybiera postawę biernego oczekiwania w nadziei, że może jednak coś się zmieni. Jego napięcie skierowane jest do wnętrza i nie wyraża na zewnątrz swoich emocji. Na ogół zachowanie takie nie przynosi większych korzyści, jeżeli już, to są one chwilowe i szybko mijają, zaś problem pozostaje. W efekcie następuje powolna izolacja człowieka, duchowo i fizycznie oddala się on od osób, które są przyczyną jego trudności; ponieważ nie chce być raniony, ucieka w samotność. Nie reagując na gniew, zachowując postawę pasywną i tłumiąc emocje, które wywołują napięcie, człowiek szkodzi również swojemu zdrowiu. Często miewa bóle głowy, napięte mięśnie karku czy bóle brzucha. Osoby te czują się chore i słabe, wciąż szukają kolejnych dolegliwości.

 

Nikt nie jest w stanie przez długi czas tłumić w sobie gniewu. Wcześniej czy później musi wybuchnąć . Takie nagłe wybuchy są reakcją wulkaniczną, gwałtowaną i niekontrolowaną, dlatego szkodliwą. Jej konsekwencje mogą być długotrwałe i niepożądane. Ktoś taki decyduje się na działanie, które ma zniszczyć lub uszkodzić źródło gniewu, zarówno w sensie materialnym, jak i psychologicznym. Agresywne wyrażanie gniewu rodzi jednak agresywną reakcję strony przeciwnej, dodatkowo pogarszając już i tak trudną sytuację. W istocie problem nie zostaje rozwiązany, ale pogłębiony.

 

Asertywne wyrażanie gniewu

 

Najlepszym sposobem na panowanie nad gniewem jest wyrażanie go w sposób asertywny. Co to oznacza? W praktyce sprowadza się to do próby zmiany sytuacji, która wywołuje gniew, jednak bez naruszania cudzych granic, bez obrażania i atakowania. Człowiek zaczyna kontrolować swoje emocje i słowa. Chce być panem siebie i nie poddawać się ślepemu działaniu uczuć. Postanawia panować nad nimi, nie dopuszczając, aby one nim kierowały. Ważna w tej sytuacji jest rozmowa, a jeszcze bardziej sposób jej prowadzenia, użyte słowa, ton głosu, sposób oceny drugiego. Kiedy mówię: “Złości mnie to, w jaki sposób się do mnie odnosisz. Uważam, że nie zasługuję na takie traktowanie, i chcę, abyś nie mówił do mnie w ten sposób” – nikogo nie oskarżam, a jedynie informuję, że jego zachowanie mnie boli i wywołuje u mnie negatywne reakcje. Po takich słowach można oczekiwać poprawy sytuacji. Kiedy użyję słów bardziej agresywnych, na przykład: “Ty idioto! Jak możesz tak do mnie mówić! Sam jesteś beznadziejny!” – nie mogę oczekiwać zmiany. Czasami, kiedy nie stać nas na dobre słowa, warto przekazać komuś informację na kartce, wyrażając na piśmie nasze oczekiwania względem niego. Jest wiele innych sposobów pokojowego wyrażania gniewu, które dają nadzieję, że zostaną dobrze przyjęte przez stronę przeciwną i zmienią naszą sytuację na lepszą.

 

*Por. Arystoteles, Etyka nikomachejska, ks. II, § 9, 1109a.

 

Wiecej w kiążce: SIŁA CHARAKTERU – ks. Zdzisław Józef Kijas OFMConv.

 


 

SIŁA CHARAKTERU – ks. Zdzisław Józef Kijas OFMConv.

 

Czy warto dziś mówić o wadach i cnotach? Czy pasują one jeszcze do naszych czasów?
Ojciec Zdzisław Józef Kijas dowodzi, że gdy przyjrzymy się na nowo tym pojęciom, znajdziemy w nich aktualne wskazówki pozwalające lepiej zrozumieć siebie i świat, w którym żyjemy. Autor pokazuje, jakie pokusy czyhają dziś na człowieka i jakie cechy warto w sobie wykształcić, by nie dać się im zniewolić. Książka przeznaczona dla tych, którzy chcą mieć kontrolę nad swoim życiem, kierować swoimi emocjami i pragnieniami oraz realizować wyznaczone sobie cele.

 

Zdzisław Józef Kijas OFMConv (ur. 1960) – franciszkanin, profesor nauk teologicznych, filozof, wykładowca uczelni polskich i zagranicznych, m.in. Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II, Uniwersytetu Ca’ Foscari w Wenecji, członek PAN. Jest relatorem Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych, autorem książek, artykułów naukowych i popularnonaukowych, recenzji oraz tłumaczeń.

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/poradnia/art,394,kiedy-gniew-staje-sie-wada.html

********

Dlaczego rodzinne rytuały są ważne

Katarzyna Górczyńska

(fot. shutterstock.com)

Ilość rytuałów w naszym życiu jest tak duża, że czasem przestajemy zwracać uwagę na powtarzalność niektórych czynności, nie zastanawiając się ani przez moment nad ich znaczeniem.

 

Gdyby wiele z naszych aktywności, które często oceniany jako nudne i żmudne, określając mianem rutyny, nagle wyrzucić z codziennej ramówki, moglibyśmy mieć spory kłopot z odnalezieniem się w nowej rzeczywistości. Dlaczego zatem rytuały są tak istotne?

Rytuał w słowniku języka polskiego definiowany jest jako ustalona forma symbolicznych czynności, składających się na obrzęd religijny, praktyki magiczne lub podniosłą uroczystość, a także jako zespół czynności, których częste powtarzanie tworzy dotyczący czegoś zwyczaj. Wolfgang Bergman w swojej książce Sztuka rodzicielskiej miłości pisze, że we współczesnym świecie poprzez rytuał rozumiemy głównie aktywności dnia codziennego, coś świeckiego, więc odnosimy się przede wszystkim do drugiej części przytoczonej definicji. Ważne jest natomiast, by rytuał, pomijając cechy powszedniości,  był w swojej istocie czymś, czego sens w sposób konkretny i namacalny wznosi się ponad tę codzienność. Bergman pisze, że rytuały mają otoczkę obietnicy czegoś szczególnego. Przytacza przykład świąt Bożego Narodzenia, które mimo, że obchodzone co roku, nie zawsze mają charakter rytuału, bowiem dla wielu dzieci czas narodzin Zbawiciela wiąże się głównie z choinką i prezentami. Rytualny charakter Mszy św. pasterskiej oraz żłóbka i jasełek zachodzi dopiero wówczas, gdy poprzez nasze działania uświadomimy sobie ich sens i będziemy przeżywać to szczególne wydarzenie w dziejach ludzkości, które zawiera pomiędzy legendą a historyczną prawdą niesamowite przesłanie. To właśnie łamanie się opłatkiem, dodatkowe miejsce przy stole podczas wigilijnej wieczerzy, ubieranie choinki czy wspólne kolędowanie, stanowią te symboliczne czynności, składające się na obrzęd religijny, które definiują świąteczny rytuał.

W tym miejscu więcej uwagi chciałabym jednak poświęcić tym rytuałom, które nie mają sakralnego charakteru, choć w rozkładzie życia wielu rodzin są niemal jak świętość. Jedni uważają, że to brak spontaniczności i ciągłe życie według grafiku. Wielu psychologów uważa jednak, że rytuały wcale nie są jednoznaczne z brakiem naturalności. To sposób na uregulowanie rytmu życia i nadanie mu szczególnego charakteru.

Rytuały mają wiele pozytywnych aspektów. Znajdują swoje szczególne miejsce w rodzinach z małymi dziećmi, ponieważ powtarzalne czynności dają najmłodszym członkom rodziny przede wszystkim poczucie bezpieczeństwa. Paradoksalnie zatem to, co dorosłym wydaje się nudne, bo powtarzalne, dla dzieci jest niezmiernie ważne, ponieważ pewnego rodzaju regularność i przewidywalność daje dziecku poczucie pewności i stabilizacji, zwłaszcza, gdy wraz z rozwojem coraz więcej dostrzega, coraz więcej doświadcza i co rusz napotyka na swojej drodze coś nowego. Gdy mały człowiek nieustannie sprawdza, co mu wolno, a czego nie, jak daleko może się posunąć i kiedy rodzice zareagują, rytuał wyraźnie określa granice, do których może się ono posunąć, ale których przekroczyć nie wolno. Rodzic praktykujący różnego rodzaju rytuały wcześniej pokazuje dziecku, jakie są zasady i oczekiwania względem niego. Będąc konsekwentnym, zaznacza wyraźne granice, dzięki którym również dziecko czuje się bezpiecznie.

Należy także pamiętać, że uporządkowany plan dnia i drobnostki poprzedzające nadchodzące wydarzenia są dla dziecka drogowskazem, dzięki któremu wie, co za chwilę nastąpi – po tej czynności musi nastąpić kolejna, a więc po śniadaniu idziemy na spacer, po  bajce jest kolacja, a sen poprzedza czytanie książki i piosenka. Dziecko uczy się także podstawowej wiedzy o świecie, np.: w dzień jesteśmy aktywni, a w nocy śpimy. Obserwuje rodziców w różnych sytuacjach, którzy dzień po dniu zachowują się w określony sposób, zarówno w domu, jak i w kontaktach z innymi. Same zaczynają ich naśladować, dzięki czemu przyswajają sobie takie same nawyki. W ten sposób dzieci niejako “zakotwiczają się” w rodzinie i społeczeństwie, stając się ich częścią. Ponadto rytuały są formą podtrzymywania tradycji. Bowiem obchodzenie urodzin, świąt, czy rocznic ważnych wydarzeń na zasadzie corocznych powtórzeń sprawia, że są to dni o nadzwyczajnym charakterze, różniące się od innych w kalendarzu. W wielu domach przygotowuje się te same potrawy, podawane zawsze w tej samej zastawie. Często przybiera to formę kultu, zarezerwowanego jedynie dla danego wydarzenia, co faktycznie nadaje wyjątkowości określonej dacie.

Wiele rytuałów wymaga wprawdzie obecności określonych akcesoriów, np.: dzieci lubią zasypiać z ulubionym pluszakiem, to jednak obecność bliskich sprawia, że rytuały nabierają znaczenia. Jedną z zalet rytuałów jest zatem dar bycia ze sobą. Powtarzalność określonych czynności niejednokrotnie zmusza rodziców do zwolnienia, zatrzymania się i pochylenia nad relacją z własnym dzieckiem, co ułatwia budowanie więzi. Udział rodziców w rytuale np. kąpania i usypiania, czy codziennego czytania jest dla dziecka sygnałem, że jest kimś ważnym. Tym bardziej, gdy pojawia się sposobność lub pokusa zmiany. Jeśli w “zaplanowany” rytuałem dzień rodzic ma do wyboru jakąś alternatywę, często ją odrzuci w imię budowania bliskości: “Bo jest sobota, a my w soboty zawsze chodzimy na mecz”.  Wprowadzanie do rodzinnego życia rytuałów i uczestniczenie w nich, pozwala nie tylko budować bezpieczeństwo i przewidywalność, a przez to zaufanie, ale także skłania rodziców do przyjrzenia się własnemu rodzicielstwu i zastanowienia się nad wzorami i wartościami, które chcą przekazać dzieciom. Podobnie jest także z małżonkami, którzy wprowadzając w swoje wspólne życie różnego rodzaju zwyczaje, choćby weekendowe wypady za miasto, wieczorne gry planszowe, cotygodniowe randki czy sobotnie seanse filmowe, także pracują nad relacją, budują więź, stają się sobie bardziej bliscy. Nie oznacza to jednak, że rytuały są trwałym schematem funkcjonowania rodzinnego, z którego nie można się wyłamać.

Czasem zmiana sytuacji życiowej wymusza modyfikację dotychczasowego rytmu funkcjonowania. Niekiedy trzeba zrezygnować z pewnych przyzwyczajeń, niektóre przeorganizować, inne natomiast, ze względu na zaistniałe potrzeby, wprowadzić. Warto jednak pamiętać o tym, że powtarzalność pewnych zachowań, celebracja wydarzeń, obchodzenie rocznic, uporządkowany harmonogram działań jest także identyfikatorem przynależności do rodziny oraz częścią kształtowania poczucia własnej tożsamości. Zwłaszcza wtedy, gdy w życiu rodziny wypada wiele nieplanowanych wydarzeń, takie ustalone punkty mogą mieć ogromne znaczenie dla poradzenia sobie z sytuacją trudną. Zakorzenienie w rodzinnych rytualnych działaniach może stanowić zasób, do którego  członkowie rodziny mogą się odwoływać. Choćby w przypadku śmierci kogoś z rodziny – wprawdzie jego nieobecność wymaga reorganizacji funkcjonowania systemu, jednak kontynuacja rodzinnych tradycji często pomaga w uśmierzeniu bólu po stracie. Sprawia, że pozostali członkowie rodziny mają ciągle poczucie obecności osoby zmarłej, a jej odejście nie zaburza tak bardzo codziennego funkcjonowania.

Rytuały porządkują naszą przestrzeń czasową. Dookreślają nasze miejsce w życiu, ale dają także możliwość usytuowania się w czasie, dzięki sortowaniu przeszłości, teraźniejszości i przyszłości, w odniesieniu do naszych wspomnień, aktualnych doświadczeń i planów na przyszłość. Stają się przez to organizatorem przejścia z jednej fazy życia do drugiej, gdy z nastolatków stajemy się dorosłymi, z singli partnerami, z małżonków rodzicami. Z jednej  strony zatem życiowe zmiany wpływają na modyfikację rytuałów lub ich celebrowanie. Z drugiej zaś rodzinne zwyczaje mogą mieć znaczenie dla podejmowanych decyzji, wyboru życiowej ścieżki, wzorców i zasad, którymi chcemy się w życiu kierować. Bo pielęgnowanie rodzinnych tradycji i domowych zwyczajów niesie ze sobą również przekaz pewnych wartości, choćby tych dotyczących wzmacniania i pogłębiania więzi, odnoszenia się do pewnych wartości, ustalania określonych priorytetów.

Warto, by od najmłodszych lat angażować dzieci w rodzinne rytuały. Podobnie jak nowych członków rodziny. Dobrze o tym opowiadać, dokumentować, przechowywać pamiątki, pokazywać zdjęcia, wprowadzić w domowy klimat tych wyjątkowych chwil, które z czasem stają się rozpoznawczym, wręcz firmowym znakiem rodziny. Nadają jej w ten sposób niepowtarzalny charakter. A wszystko po to, by usłyszeć po latach: “A w naszej rodzinie zawsze było tak…”. Bezcenne.


DEON.pl poleca:

 

 

SZTUKA RODZICIELSKIEJ MIŁOŚCI – Wolfgang Bergmann

Dziecko niczego bardziej nie pragnie niż miłości obojga rodziców, którzy okażą mu zainteresowanie, akceptację i zapewnią bezpieczeństwo. Ale czy tata może przegrać z synem w piłkę? Czy mama powinna przymykać oko na wszystko? Jak wyrażać czułość i równocześnie wymagać? Gdzie stawiać granice, by uchronić dzieci przed zagrożeniami i niepotrzebnym cierpieniem?

Autor przypomina, że rodzicielstwa nie wysysa się z mlekiem matki. Tej sztuki trzeba się stale uczyć – cierpliwie, wytrwale, znosząc błędy i porażki. To jedyna recepta na udaną rodzinę.

 

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/ona-i-on/art,518,dlaczego-rodzinne-rytualy-sa-wazne.html

*********

Wszyscy nosimy w sobie chęć zemsty

Sylvia Schneider / slo

(fot. shutterstock.com)

Rzeczywistość dostarcza wiele powodów, by móc wygłaszać tyrady pełne nienawiści i nosić w sobie pragnienie odwetu.

 

Chęć zemsty odgrywa naturalnie znaczną rolę w naszych relacjach z innymi ludźmi. Budzi się ona najczęściej w takich na przykład sytuacjach, kiedy swojemu byłemu i/albo jego nowej przyjaciółce chcesz dać nauczkę albo kiedy chcesz dać ciętą odprawę koleżance, która intryguje i wywołuje niezdrową atmosferę, kiedy masz ochotę zrewanżować się własnej siostrze, która zniszczyła pożyczoną od ciebie sukienkę albo kiedy nachodzi cię pomysł, żeby oczernić szefa przed jego przełożonymi, ponieważ nie zgodził się dać ci podwyżki.

 

Rzeczywistość dostarcza wiele powodów, by móc wygłaszać tyrady pełne nienawiści i nosić w sobie pragnienie odwetu.

 

Chęć odegrania się, odpłacenia komuś rodzi się z doznanej urazy i jest jednym z możliwych sposobów bronienia się przeciwko rzekomej albo rzeczywistej niesprawiedliwości, jaka nas spotyka. Jest to wprawdzie reakcja zrozumiała, ale w gruncie rzeczy nie służy ona dobrze naszemu obolałemu ego. Poczucie rewanżu satysfakcjonuje tylko na chwilę i jest szkodliwe. A przede wszystkim zemsta jest zupełnie bezużyteczna. No bo przyznaj szczerze – co ci osobiście z tego przyjdzie, jeśli oczernisz swego niewiernego ukochanego przed jego szefem albo gdy wysmarujesz mu kąpielówki maścią antyreumatyczną czy włożysz kawałek starego żółtego sera do jego górskich butów? Co ci to naprawdę da, że doniesiesz mężowi swojej przyjaciółki, na którą jesteś wściekła, że wiesz o jej miłosnej aferze i że mu poradzisz, żeby zlicytował jej śliczne autko na aukcji internetowej? Albo że nieznośnej koleżance podasz spagetti z sosem Pedigree-Pal? Nic.

 

Mimo to ta forma załatwiania spraw międzyludzkich nieustannie nas kusi. “Zemsta smakuje nawet na zimno” – twierdzą jej zwolennicy i powołują się na starotestamentową zasadę “Oko za oko, ząb za ząb”. Zemsta zaczyna się od drobnych złośliwości, a może się skończyć na naprawdę wielkiej krzywdzie. Swój szczyt osiąga w vendetcie, w której płynie krew. Może więc kosztować czyjeś życie, zrujnować komuś egzystencję, zniszczyć całe rodziny.

 

Początkiem każdego pragnienia odwetu jest doznanie rzeczywistej albo rzekomej straty w miłości, małżeństwie, dotyczącej poczucia własnej wartości, a ogólnie – uznania. Rewanż ma być odpłaceniem i wymierzeniem sprawiedliwości, wyrównaniem bilansu zysku i strat i rozładowaniem takich negatywnych emocji, jak frustracja, wściekłość i oburzenie. To, jak mocne jest pragnienie rewanżu, zależy od sytuacji i od tego, jak głęboko dana osoba odczuwa doznaną niesprawiedliwość oraz od jej przeświadczenia o możliwości wymierzenia sprawiedliwości w inny sposób. Ten, kto jest zdania, że tylko Bóg może osądzić tę całą sytuację jest wewnętrznie bardziej wolny, żyje lepiej.

 

Kto ma poczucie, że skompensuje sobie doznaną stratę bez wielkiego wysiłku w inny sposób, ten rzadko będzie pałał żądzą zemsty. Ten, kto w życiu kieruje się zasadami chrześcijańskimi i nakazem miłości bliźniego czy choćby tylko czuje się w obowiązku przestrzegać wartości humanistycznych, lepiej potrafi kontrolować swoją chęć zemsty, odpłaty, rewanżu, wyrównania rachunków.

 

Oczywiście zrozumiałe jest pragnienie, by kogoś, kto wyrządził nam krzywdę, pociągnąć do odpowiedzialności. Jednak twoje zranione ego w ostatecznym rozrachunku odniesie więcej pożytku, jeśli zrobisz coś dla siebie, niż przeciw komuś. Wyobraź sobie tego, kto wyrządził ci zło, jako człowieka małego i bezbronnego. Albo zrób tak jak ja: wyobraź go sobie półgołego, ubranego w spódniczkę z łyka, niby w tańcu kaczek; Włosi nazywają to “Il ballo della quaquaqua” i już samo określenie tej sytuacji wprawia w dziecięcą, błazeńską radość.

Zemsta ma przecież wyrównać poczucie słabości. Zmniejszasz poczucie przewagi twego przeciwnika nad sobą, kiedy ty robisz się większy.

 

Może rzeczywiście jest on tylko ofiarą samego siebie? Jeśli jednak myśli o zemście ciągle nie dają ci spokoju, odsuń w czasie jej spełnienie. Powiedz sobie: “Na to zawsze będzie jeszcze czas – jak się lepiej poczuję!” Kiedy naprawdę poczujesz się lepiej, twoja chęć rewanżu osłabnie. I zrób coś dla poczucia własnej wartości.

 

 

Więcej w książce: KOCHAĆ SZCZĘŚLIWIE – Sylvia Schneider

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/poradnia/art,367,wszyscy-nosimy-w-sobie-chec-zemsty.html

***********

“Prośba o przebaczenie, to nie przeprosiny”

KAI / slo

(fot. CTV)

By prosić Boga o przebaczenie trzeba żyć zgodnie z nauczaniem “Ojcze nasz”: szczerze pokutować za swoje grzechy, wiedząc, że Bóg zawsze przebacza i przebaczać innym z równą hojnością serca – powiedział papież podczas porannej Mszy św. w Domu Świętej Marty.

Franciszek przypomniał, że Bóg jest wszechmocny, ale także Jego wszechmoc jakoś zatrzymuje się przed zamkniętymi drzwiami serca. Serca, które nie zamierza wybaczyć tym, którzy je skrzywdzili. Wychodząc od dzisiejszej Ewangelii (Mt 18,21-35), w której Pan Jezus mówi do Piotra, że trzeba przebaczać “siedemdziesiąt siedem razy”, co oznacza, że “zawsze” Ojciec Święty podkreślił, że przebaczenie Boże względem nas jest ściśle powiązane z naszym przebaczeniem dla innych.

Papież zaznaczył, że istotne jest to, jak my sami prosimy Boga o przebaczenie. Wskazał na przykład postawy proroka Azariasza, ukazany w pierwszym dzisiejszym czytaniu (Dn 3,25.34-43). Prosi on Boga o przebaczenie grzechu swego ludu, który cierpi, ale jest też winny, bo opuścił Prawo Pana. Ojciec Święty zauważył, że Azariasz nie narzeka przed Bogiem na cierpienia, ale raczej uznaje błędy swego ludu i jest skruszony. Przy tej okazji podkreślił, że prośba o przebaczenie to co innego, niż przeprosiny, bowiem grzech nie jest zwykłą pomyłką, lecz bałwochwalstwem, oddawaniem czci bożkom pychy, próżności, pieniądza, swojego ego, dobrobytu.

Franciszek wskazał, że o przebaczenie trzeba prosić szczerze, z serca i udzielać go z serca, podobnie jak pan z przypowieści, który darowuje słudze ogromny dług, poruszony jego błaganiem, a nie jak ów sługa, który nie odpuszcza małej kwoty innemu słudze i skazuje na więzienie. “Dynamika przebaczenia, to ta jakiej sam Pan Jezus uczy nas w «Ojcze nasz» – przypomniał papież.

– Jezus uczy nas modlić się w następujący sposób do Ojca: «Odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom». Jeśli nie jestem w stanie wybaczyć, to nie jestem w stanie prosić o przebaczenie – podkreślił Ojciec Święty. Dodał, że przebaczenie jakie otrzymamy od Boga wymaga naszego przebaczenia innym.

Podsumowując papież zaznaczył, że Pan Jezus uczy nas, iż prośba o przebaczenie nie jest zwyczajnym “przepraszam”, lecz uświadomieniem sobie grzechu, bałwochwalstwa jakiego się dopuściłem. Po drugie: Bóg zawsze przebacza, ale wymaga, abym sam przebaczył, jeśli bowiem nie przebaczam, to w pewnym sensie zamykam drzwi na Boże przebaczenie. «Odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom» – zakończył swą homilię Franciszek.

http://www.deon.pl/religia/serwis-papieski/aktualnosci-papieskie/art,2822,prosba-o-przebaczenie-to-nie-przeprosiny.html

********

ks. Krzysztof Guzowski

Zobaczyć opętania w świetle Ewangelii

Przewodnik Katolicki

Powstaje wiele publikacji omawiających fenomen opętania przez złe duchy. Jak chrześcijanie powinni mówić o opętaniach i zniewoleniach, by było to zgodne z wolą Bożą?
Panuje w tej kwestii wśród chrześcijan rzeczywiste zamieszanie: mówić o Szatanie czy nie? A jeśli mówić, to w jakiej formie? Philippe Madre pokazuje, że filmy i media laickie wykreowały pewną popularność Szatana, poprzez zachwalanie artystycznych sukcesów muzyków promujących satanizm oraz reklamę okultyzmu jako nowo odkrytego obszaru ludzkiego potencjału. Istnieje więc rodzaj autopromocji Szatana, do którego nie wolno nam przykładać ręki.
Boża miłość przede wszystkim
Bagatelizowanie zjawiska nie jest rozsądne, ale jako chrześcijanie mamy własny sposób mówienia o Szatanie jako szkodniku, który został zwyciężony przez Chrystusa. Parafrazując zdanie pewnego teologa amerykańskiego, możemy stwierdzić, że Szatan chce, abyśmy o nim mówili, ale na zasadach wygodnych dla niego. Wyjaśnimy to w trzech punktach. Szatan chce, abyśmy mówili o opętaniach, ale w odizolowaniu od Ewangelii, gdzie Chrystus jest ukazany jako mający absolutną władzę nad Szatanem. Po drugie, Szatan chce, abyśmy mówili o grzechu, ale w oderwaniu od prawdy o miłosierdziu Boga i przebaczeniu. Szatan się boi miłosierdzia, jak pisała św. Faustyna, które jest Bożą sprawiedliwością, dlatego chce je zastąpić sprawiedliwością ludzką, a ludzi przekonać, że nie ma przebaczenia. Po trzecie, zły duch nie ma nigdy ochoty się ujawniać. Zdemaskowanie go jest równoznaczne z jego pokonaniem, dzięki mocy Ducha Świętego, którego Chrystus przekazał Kościołowi. Więc o podstępnym jego działaniu należy mówić, ale jedynie po to, by wysławiać Bożą potęgę i przestrzegać przed naiwnym paktowaniem ze złem.
Czym jest opętanie? 
Wyróżniamy dwa sposoby działania diabelskiego: zwyczajne i nadzwyczajne. Do zwyczajnych zaliczamy pokusy i nieuzdrowione rany serca, a do nadzwyczajnych opętania, zniewolenia, dręczenia, obsesje diabelskie, negatywne uzależnienia duchowe. Istnieje tendencja sprowadzania nadzwyczajnego działania diabelskiego do opętań, ale ilościowo one są najrzadsze w stosunku do innych form oddziaływania złego ducha na ludzi, chociaż są najbardziej uciążliwe. Znany egzorcysta G. Amorth tak opisuje zjawisko opętania: „Jest to nadzwyczaj wielkie utrapienie i ma ono miejsce wówczas, gdy zły duch opanuje ciało (nie duszę) człowieka, każąc mu coś czynić lub mówić tak, jak on chce. Ofiara nie może się temu przeciwstawić, a więc nie jest odpowiedzialna moralnie”. W stanie opętania demon wykorzystuje ludzki mózg, aby sterować ciałem opętanego, zmuszając go do mówienia i robienia rzeczy, za które ta osoba nie jest odpowiedzialna. W opętaniu działanie szatańskie nie jest ciągłe, dlatego przeplatają się okresy kryzysów i odpoczynku. Charakterystyczne jest otępienie czasowe intelektualne, uczuciowe, a także blokada woli. Pojawiają się także umiejętności, których dana osoba nie miała: posługiwanie się nieznanymi dla tej osoby językami, nadludzka siła, znajomość myśli innych osób, typowa niechęć do świętości, której często towarzyszy bluźnierstwo.
Opętanie jest zwykle zawinione, chociaż zdarzają się przypadki opętania niezawinione, których przyczyny zazwyczaj trudno rozpoznać. Na opętanie naraża się każdy, kto praktykuje najróżniejsze formy magii, satanizmu, astrologii, spirytyzmu, wróżbiarstwa lub czarów, przez które dąży do pozyskania tajemnych sił, by się nimi posługiwać i osiągać nadnaturalną siłę. Najczęściej to „tajemne siły” duchowe zaczynają w pewnej chwili władać ludźmi. Dziś słuchanie muzyki satanistycznej jest częstym powodem opętania. Żadne opętanie nie niweluje woli człowieka, z wyjątkiem momentów kryzysu. Niezmiernie istotne jest właściwe rozeznanie, czy rzeczywiście zachodzi w danym przypadku opętanie wymagające egzorcyzmu, czy też występuje lżejsze zniewolenie, które wymaga samej tylko modlitwy o uwolnienie, którą – z kolei – może odmówić każdy kapłan lub diakon na mocy święceń. Przy dręczeniach, każdy może odmówić modlitwę we własnej intencji, jak to podaje Nowy Rytuał Egzorcyzmów. Doświadczony egzorcysta z reguły potrafi odróżnić zniewolenie od choroby psychicznej lub urojonego opętania, czasem po zasięgnięciu opinii zaufanego psychiatry. Oto kilka objawów opętania, które według ks. G. Amortha upoważniają do podjęcia egzorcyzmów: lekarze nie są w stanie postawić diagnozy, a lekarstwa nie skutkują; u osoby poszukującej pomocy u egzorcysty pojawia się niemożność modlitwy i chodzenia do kościoła, chociaż była praktykująca; osoba ta również okazuje wściekłość na widok świętych obrazków i niechęć do wszystkiego co święte; pojawiają się napady złości i gwałtowności, co jest niezgodne z jej dotychczasowym charakterem; osoba taka po obraźliwym zachowaniu zazwyczaj nie pamięta tego, czego się dopuściła.
Jako czynnik pozwalający dokładnie odróżnić opętanie od choroby psychicznej jest to, że „człowiek chory na fobię religijną, co zwykle jest elementem jakiejś poważnej choroby psychicznej, będzie reagował na zwykłą wodę, jeśli tylko zasugeruje się mu, że chodzi o wodę święconą” (D. Sikorski). Z kolei człowiek opętany będzie reagował tylko na wodę święconą, nawet jeśli się to przed nim ukryje, sugerując, iż chodzi o zwykłą wodę.
Zniewolenia, dręczenia, obsesje  
Lżejszą formą wpływu złego ducha na człowieka są zniewolenia i dręczenia. Podobnie jak w przypadku opętań, zniewolenia występują o różnym natężeniu i w różnych formach. „Zniewolenie jest stanem powstałym w wyniku nawiedzenia przez złego ducha konkretnej sfery psychiki danej osoby” (M. Scanlan). Trzeba odróżnić zniewolenie od dręczeń, gdy osoba jest dręczona z zewnątrz. Dręczenie powoduje ociężałość, wyczerpanie i zniechęcenie. Pojawia się w sytuacji, gdy dana osoba wejdzie w bliższy kontakt z magią lub czarami, albo może być zaatakowana przez demony po tym, jak wzięła udział w egzorcyzmach. Zwykle jeden rozkaz w imię Jezusa sprawia, że dana osoba od razu doświadcza poprawy, której towarzyszy nieznane dotąd uczucie pokoju i radości. Trzeba podkreślić, iż różnica pomiędzy dręczeniem a zniewoleniem polega na tym, że duch dręczący danego człowieka znajduje się poza nim samym, natomiast w przypadku zniewolenia duch gnieździ się w człowieku. Zniewolenie jest lżejsze od opętania, gdyż w opętaniu demon opanowuje również ludzką świadomość i w trakcie napadów człowiek nie jest świadomy, co czyni, natomiast w zniewoleniu człowiek pozostaje świadomy.
Bywają też obsesje myślowe, które najczęściej dotyczą rzeczy i spraw świętych. Mamy do czynienia z nimi wówczas, gdy osobie towarzyszy dręczące przekonanie, że zostanie potępiona,  albo że jest nic niewarta w oczach Bożych, dlatego że grzeszy i nie jest w stanie się z grzechu wyzwolić.  Uwolnienie z obsesji myślowych pojawia się często w momencie sakramentalnej spowiedzi, gdy z pomocą spowiednika penitent otworzy się na miłość Boga i w nią uwierzy. Niejednokrotnie obsesje mogą towarzyszyć zniewoleniu. Diabeł nie chce, by człowiek wierzył w miłosierdzie Boże i trzyma człowieka w rozpaczy. Z tego względu uzdrowienie człowieka z obsesji lub zniewoleń dokonuje się bardzo często podczas grupowej modlitwy wstawienniczej, która jest normalną modlitwą wsparcia (dlatego nie należy jej mylić z egzorcyzmem ani modlitwą o uwolnienie), gdy dana osoba doświadcza miłości, a nie odrzucenia – ze strony ludzi modlących się za nią oraz ze strony Boga. Dziś nikt nie powinien poczuć się odrzuconym przez Kościół jako wspólnotę, chociaż mało jest jeszcze grup pomocowych, które niosłyby również pomoc duchową, łącząc terapię z kierownictwem duchowym. W każdym nałogu osoby są narażone na nękania demoniczne, a zwłaszcza alkoholicy, wytwarzający sobie negatywny obraz otoczenia, które chcąc im pomóc, uderza w czuły punkt ich uzależnienia alkoholowego, podczas gdy oni zwykle widzą przyczynę problemu poza nimi. Również osoby o pewnych zaburzeniach w sferze seksualnej, nie mając pomocy ze strony środowiska, postanawiają same sobie pomóc, co tylko pogarsza ich stan. Złe duchy wkraczają w sferę ludzkich słabości, gdy nie ma szczerego przyznania się do nich przed Panem, albo uznania własnej bezradności.
Serce wolne od przywiązań  
Ktoś może się zdziwić, że złe duchy mogą mieć aż tak dużą władzę nad ludzkim życiem. Należy pamiętać, że są to byty duchowe inteligentne, które mają zdolność wpływania na nasze myśli, a także kuszenia nas. Dlatego w naszym życiu duchowym konieczna jest współpraca z Duchem Świętym poprzez codzienną modlitwę, rozpalanie swej miłości do Boga oraz ascezę, czyli panowanie nad głosami ciała, egoizmem i zwyczajnymi zachciankami. Drobne wyrzeczenia i nieprzywiązywanie się do dóbr materialnych kształtują i wzmacniają wolną wolę do podejmowania dóbr trwałych. Eucharystia, a także jałmużna, post i modlitwa są środkami, które możemy podjąć dla pomocy osobom dręczonym lub zniewolonym. Zawsze jednak trzeba pamiętać, że będąc w stanie łaski, czyli przyjaźni z Bogiem, jesteśmy chronieni przed złymi zamiarami Szatana. W czasie pokus lub dręczeń nigdy nie jesteśmy sami i w modlitwie możemy się powierzać Duchowi Świętemu. By jednak być pewnym, że z naszej strony uczyniliśmy wszystko, aby nie być narażonymi na dręczenia i pokusy szatańskie, trzeba odrzucić wszelkie formy bałwochwalstwa. Polega ono na ubóstwianiu tego, co nie jest Bogiem. Wówczas miejsce najwyższej czci przysługującej Bogu zajmuje inny człowiek, władza, przyjemność, pieniądze, nałóg, itp. (por. KKK 2113). Dogłębne nawrócenie polega na uwolnieniu serca od nieuporządkowanych przywiązań, a wówczas z życia znika większość pokus, którymi zwykł nas kusić przeciwnik Boga.
 
ks. Krzysztof Guzowski
Przewodnik Katolicki 26/2015
fot. Hartwig HKD Lonely Reader
Flickr (cc)
http://www.katolik.pl/zobaczyc-opetania-w-swietle-ewangelii,24955,416,cz.html
*********
Rozmowa z o. Janem Andrzejem Kłoczowskim OP

Sadzawka młodości

eSPe

Sadzawka młodości

Rozmowa z ojcem profesorem Janem Andrzejem Kłoczowskim OP

– Jak w dzisiejszej kulturze wygląda stosunek do ciała i duszy?

To, co ciągle panuje w naszej kulturze, to jest dualistyczne myślenie o człowieku, to jest ten Platon, który mówi, że człowiek to jest dusza, która ma ciało. Materializm, hedonizm i rozmaite inne bardzo praktyczne pomysły na moralność powiadają, że człowiek jest ciałem, które ma duszę, ale nie jest to takie konieczne. Ja myślę, że człowiek jest zarówno materialnym, jak i cielesnym i tutaj jest problem znalezienia relacji pomiędzy nimi i to jest bardzo ważne i istotne.

– Dzisiejsza kultura na przekór tym poszukiwaniom kładzie nacisk wyłącznie na ciało, na kult tego ciała…

Nie jest to tyle kult ciała, co kult młodości. Jest taki piękny obraz Lukasa Cranacha Starszego, który przedstawia “Źródło młodości”. W centrum znajduje się sadzawka z wodą. Z lewej strony liczne wozy przywożą stare, pomarszczone, nad grobem znajdujące się kobiety, które wchodzą do tej wody, kąpią się i wychodzą promienne, czyste, młode i od razy tańczą i bawią się. Jest w ludziach nieustanne pragnienie pozostania wiecznie młodym. Jeśli mówimy o kulcie ciała to pamiętajmy, że mówimy o kulcie młodego, zdrowego ciała.

– Czy taka postawa nie jest oznaką lenistwa człowieka?

To jest niedojrzałość! To jest lenistwo o ile utożsamimy ją z niedojrzałości. Wstyd dziś być starym i pomarszczonym. To wzbudza litość, a nie szacunek. Dobre jest to, co jest młode i prężne.

Mamy problemy

– Jak to więc jest z ciałem i duszą u ludzi nam współczesnych? Radzimy sobie, czy jesteśmy nieporadni?

Niewątpliwie mamy problemy… Problem z tożsamością samego siebie. Problem dusza-ciało wynika z głębszego kryzysu człowieka i kryzysu wynikającego z tego, że człowiek za bardzo nie wie, po co się pojawił. Czy chodzi tylko o to, abym maksymalnie długo tu pożył, w miarę możliwości przeżył parę interesujących rzeczy, a potem wszystko się skończy? Czy człowiek jest jednak powołany do czegoś więcej, czyli również do życia po tym życiu? Problem duszy i ciała jawi się jako kryzys wiary w życie wieczne. Człowiek wątpi czy życie będzie trwało po śmierci. Współczesny człowiek chętnie ucieka w taką pseudo duchowość. Dlatego że się boi swojej cielesności, tej bolącej strony cielesności. Boimy się cierpienia, boimy się śmierci, boimy się prawdy o tym, jacy jesteśmy na prawdę.

– Dlaczego, w świecie, gdzie wciąż żywy jest ten, jak ojciec mówi, “Platon”, gdzie ciało jest przekleństwem dla duszy, gdzie tak trudno jest uwierzyć w zmartwychwstanie, człowiek ma jeszcze kochać ciało?

Dlaczego?… Bo ma kochać siebie… “Miłuj bliźniego swego, jak siebie samego.” Ma kochać siebie, jako człowieka, jako osobę, ale również swój cielesny wymiar. Tak! My ciągle myślimy po platońsku i ciągle nie została przemyślana do końca wielka nauka Arystotelesa podniesiona na gruncie chrześcijańskim przez św. Tomasza, gdzie człowiek jest właśnie jednością psychofizyczną. Tomasz wyraźnie wskazuje, że nie można mówić o człowieku, że to jest dusza, która ma ciało.

Cena za miłość

– Przed dwoma tysiącami lat narodził się Jezus Chrystus. Dlaczego Bóg wcielił się w człowieka?

Bóg wcielił się, albowiem chciał nam pokazać ludzką drogę wiodącą do siebie. Dwa są klucze, które mogą nam pomóc w zrozumieniu tajemnicy wcielenia. “Słowo stało się ciałem i zamieszkało między nami.” To słowo zamieszkało “między nami”, zamieszkało na sposób ludzki. Drugie to słowa Chrystusa: “Kto widzi mnie, to widzi i Ojca“. Nie znamy twarzy Boga, możemy jednak znaleźć tą twarz w ludzkiej twarzy Chrystusa. A teraz mniej metaforycznie. To etyczne wezwanie, które z tego płynie, to konieczność pójścia w ślady Chrystusa. Naśladowanie go, to jest wskazanie nam drogi prowadzącej do Boga.

– Patrząc na Chrystusa widzimy rany, widzimy cierpienie. Czy w tym cierpieniu widzimy także Pana Boga?

Tak… Właśnie w Jezusie Chrystusie Bóg cierpi nad naszymi grzechami. Tutaj dotykamy bardzo tajemniczego wymiaru. Wymiaru, w którym miłość sprawia, że człowiek staje się bezbronny, a jako bezbronny jest cierpiący. Znakomity myśliciel japoński Daisetz Teitaro Suzuki, który bardzo dużo zrobił dla upowszechnienia Zen w krajach anglosaskich, zastanawiał się, jak to się dzieje, że my chrześcijanie możemy czcić trupa? Dlaczego wieszamy go na naszych ścianach? Dlaczego nie patrzymy na ich Buddę, który jest taki pulchny, uśmiechnięty, szczęśliwy, a tylko z cierpienia robimy kult i religię? Ale my przecież nie wieszamy krzyża jako znaku cierpienia, tylko krzyż, jako znak miłości. “Nikt nie ma większej miłości, jak ten, kto daje życie za przyjaciół.”

– Człowiek też cierpi. Czy przez to cierpienie zbliżamy się do Boga?

Taka jest właśnie droga, jaką próbuje pokazać nam Ewangelia. Często, niestety, zaczyna się tu wielkie zmaganie się człowieka. To nie jest takie proste. Nie można powiedzieć, że cierpienie samo człowieka uszlachetnia. To jest taka mitologia, którą czasami pisarze rosyjscy uprawiają, mówiąc, że Rosjanie są tacy niezwykli, bo cierpieli więcej niż inni. Nieprawda! Cierpienie może upodlić człowieka i zniszczyć zupełnie. Odebrać mu nie tylko jego cielesność, ale i jego duchowość. Cierpienie przeżyte z Jezusem, komuś ofiarowane, kiedy staje się w tajemniczy sposób jakimś językiem, komunikatem, czy ceną płaconą za miłość, to wtedy zaczyna odsłaniać się prawdziwy sens tego cierpienia.
– Czy temu właśnie potrzebne są zakony żebracze, posty, umartwienia – wszystko żywo obecne w kulturze chrześcijańskiej?

…jak w każdej autentycznej kulturze duchowej. Nie trzeba tu nawet przypominać postu muzułmańskiego. Nie jeść przez cały dzień, jak się jedzie na wielbłądzie po pustyni, to naprawdę jest bardzo dolegliwe.
Jest ogólną ludzką mądrością to, że ciało i dusza są ze sobą bardzo ściśle związane. Umartwianie, pewne dyscyplinowanie ciała jest drogą, która wiedzie do dyscyplinowania również duszy. Nie chodzi tu o umartwianie się, ale o dyscyplinowanie siebie. A druga rzecz, bardzo istotna, skoro twarz drugiego jest tą twarzą, w której można znaleźć Boga, to umartwienie, czyli odmawianie sobie czegoś jest po to, żeby to, co zaoszczędzisz przekazać na biednych. I znowu, asceza jest bardzo ściśle związana z problemem miłości. Jeśli asceza miałaby być niszczeniem człowieka tylko dlatego, żeby zadawać sobie ból i niszczyć ciało, to jest funta kłaków warta.

Bałagan w celi

– W jaki sposób praca nad ciałem pomaga duszy?

Nie odpowiem wielką teorią, ale ze swojego doświadczenia. Jak tak troszkę poposzczę, w tym dobrym sensie, to mi się zdecydowanie lepiej pracuje, a jak w święta się najem, to śpię.

– Ciało i dusza są wzajemnie od siebie zależne?

Ależ oczywiście! Jest tak dlatego, że człowiek jest jednością psychofizyczną i stąd jedno drugie dyscyplinuje. Jeżeli wszystko jest w duszy uporządkowane, to wtedy człowiek ma większy porządek i ład w sobie. Ja tego też doświadczam. Kiedy sobie pozwolę na takie rozleniwienie, to zaczynam mieć bałagan w swojej celi. Wewnętrzne scalenie czy nawrócenie zaczynam od tego, że muszę uporządkować u siebie wszystkie graty. Okazuje się wtedy, że ta moja przestrzeń zewnętrzna, w której jestem zakorzeniany też jest jakąś formą mojej cielesnej obecności w świecie. Bałagan w celi powoduje, że później mam bałagan w środku, nie umiem się skupić, nie umiem zająć się czymś poważniejszym.

– Zastanawialiśmy się: równowaga czy konflikt. Wychodzi na to, że równowaga…

W moim przekonaniu tak. I dlatego bardzo wierzę w to, że jesteśmy wezwani do życia wiecznego w cielesności. Do życia wiecznego, czyli do zmartwychwstania. Człowiekowi jednak bardzo trudno jest uwierzyć w zmartwychwstanie.

– Czy tym, co jest nam szczególnie zadane jest właśnie ciało?

Cały człowiek… Cały człowiek jest nam zadany, dlatego że człowiek jest jakąś potencjalnością, która ma się urzeczywistnić. Z tym, że jest w człowieku ten podwójny dynamizm. Ten rosnący i to będzie ten duchowy, jeżeli się rozwija, i ten drugi, cielesny podległy determinizmowi biologicznemu, który zanika, kurczy się i zamiera, aby potem, jak wierzę, być odrodzonym do nowego życia… Kiedy będzie nowe Niebo i nowa ziemia…

rozmawiał: Robert Kępa

http://www.katolik.pl/sadzawka-mlodosci,736,416,cz.html

**********

ks. Edward Staniek

”Nie myślisz o tym, co Boże”

Mateusz.pl

Dostrzec zapowiedź zwycięstwa

Piotr w wypowiedzi Mistrza dostrzegł zapowiedź Jego klęski, a nie dostrzegł zawartej w słowie „zmartwychwstanę” zapowiedzi zwycięstwa. Zaczął więc przekonywać Mistrza, że klęska nigdy na Niego nie przyjdzie. Piotr znał tylko jedną skalę wartości opartą na sukcesie. To wizja według której budujemy nasz ludzki świat. W nim nie ma miejsca na klęskę. Szczęśliwe życie człowieka to droga od sukcesu do sukcesu. Od bardzo dobrego świadectwa w klasie pierwszej po stanowisko profesora, od pięknie wyrecytowanego wierszyka w przedszkolu do występów na estradach świata, od zwycięstwa w sportowych zawodach w rodzinnej miejscowości po złoty medal olimpijski. Na ideał życia składa się udane dzieciństwo, udana młodość, udane małżeństwo, udane dzieci, udana starość, a więc życie stanowiące pasmo sukcesów. Każda porażka jest zaprawiona goryczą, jest przeszkodą w zdobywaniu celu. Nie mówiąc już o klęskach uniemożliwiających realizację życiowych planów, takich jak nieuleczalna choroba, kalectwo czy przedwczesna śmierć.

Tymczasem w ewangelicznym myśleniu klęska jest potraktowana jako stopień wiodący do celu. Tym różni się myślenie Boga o życiu doczesnym od naszego myślenia. Jego wizja życia ujmuje klęskę jako nieunikniony etap na drodze do zwycięstwa. Trzeba umieć przegrać, aby ostatecznie wygrać. Trzeba umieć stracić, by zyskać. Trzeba umieć umrzeć, by żyć.

Jak zrozumieć sens klęski?

Człowiek zamknięty w doczesnym myśleniu nie jest w stanie zrozumieć sensu klęski. Może ją przyjąć jedynie przez wiarę. W ludzkiej logice klęska się nie mieści – jest złem. W logice Boga często stanowi warunek dorastania do wielkich wartości. Jezus chcąc nas o tym przekonać, sam dobrowolnie wszedł na drogę cierpienia, poniżenia, śmierci. W dniu swego Zmartwychwstania oświadczył swoim uczniom: Czyż Mesjasz nie miał tego cierpieć, aby wejść do swojej chwały? (Łk 24, 26).

Ostre upomnienie, jakie kieruje Jezus do Piotra: Zejdź Mi z oczu, szatanie! Jesteś Mi zawadą, bo nie myślisz o tym co Boże, ale o tym co ludzkie (Mt 16,23), zmusza do głębszej refleksji nie tylko nad różnicą, jaka istnieje między naszym doczesnym myśleniem a myśleniem Boga, lecz również nad sposobem działania zła.

Piotr, który co dopiero został nazwany przez Jezusa opoką, na której zbuduje Kościół, otrzymuje imię szatana. Za co? Czy radził Mistrzowi coś złego? Nie, radził Mu tylko kierować się doczesną hierarchią wartości. Pośrednio zaś wzywał do odrzucenia myślenia Bożego w imię myślenia ludzkiego. Zło chce zamknąć człowieka w myśleniu czysto doczesnym, w myśleniu w kategoriach sukcesu. To silna pokusa, doskonale harmonizująca z naszym sposobem wartościowania. Jeśli to się udaje, człowiek staje się niewolnikiem doczesności.

Odkryć tajemnicę myślenia Bożego

Piotr musi ponieść klęskę, by odkryć tajemnicę myślenia Bożego. Przeżyje klęskę swego Mistrza i przeżyje klęskę własną, gdy wobec służącej zaprze się Jezusa. Dopiero te przeżycia pomogą mu w odkryciu tajemniczej drogi wiodącej do wartości, o które chodzi Bogu. Kiedy po latach pracy zostanie przybity do krzyża na Watykańskim Wzgórzu, będzie już w pełni przekonany, że droga do nowego życia wiedzie przez śmierć.

Skoro w Bożą hierarchię wartości jest wkomponowane cierpienie, niepowodzenie, klęska, to dla człowieka wierzącego godzina klęski może być godziną łaski. W klęsce człowiek zbliża się do Boga. Wtedy jego nogi dotykają ewangelicznej drogi i mogą odnaleźć jej autentyczne piękno. Wyjście ze świata myślenia ludzkiego i wejście w świat myślenia Bożego często dokonuje się przez bolesne doświadczenia. Wspomnę tylko matkę ostentacyjnie stroniącą od Kościoła. Jak grom uderzyła w nią klęska. W katastrofie lotniczej zginął jej jedyny umiłowany syn. Przez kilka lat codziennie wędrowała na jego grób. Wreszcie z posrebrzonymi od bólu włosami przekroczyła próg kościoła, by wyznać, że straciła syna, by odnaleźć Boga. Pod wpływem tej tragedii przeszła z myślenia zamkniętego w ciasnych granicach doczesności, w świat wartości dostępnych przez wiarę. Potrzebna jej była klęska, by przez nią dorosnąć do większych, duchowych wartości.

Nie wszystkie klęski prowadzą do zwycięstwa. Bywają takie, które rodzą jeszcze większy bunt wobec Stwórcy, i pociągają za sobą jeszcze boleśniejsze klęski. Wszystkie doczesne sukcesy mają swój kres. Dopiero ten, kto odkryje tę prawdę i zacznie szukać celu życia poza doczesnością, wchodzi w myślenie Boga. Wówczas jego życie wypełnia pokój, zarówno wtedy gdy wszystko układa się pomyślnie, jak i wtedy gdy dosięga go niepowodzenie.

ks. Edward Staniek

http://www.katolik.pl/-rdquo-nie-myslisz-o-tym–co-boze-rdquo-,23044,416,cz.html

*********

***************************************************************************************************************************************

O autorze: Judyta