Słowo Boże na dziś – 19 lipca 2015r. – Niedziela Dzień Pański

Myśl dnia

Miłość podobna jest do księżyca: jeżeli jej nie przybywa, to jej ubywa.

przysłowie niemieckie

“W ciszy własnego serca najłatwiej usłyszeć głos Boga.”
Odpoczynek jest braniem niezbędnym dla dawania. Dlatego smak odpoczynku tak do końca może poczuć tylko ten,
kto hojnie daje siebie innym. Gdyby jednak ktoś chciał dawać, a zapomniałby o odpoczynku,
to wkrótce przestanie dawać, bo nie będzie miał nic do zaoferowania – wyczerpie się.
Mieczysław Łusiak SJ
********

XVI NIEDZIELA ZWYKŁA, ROK B

PIERWSZE CZYTANIE (Jr 23,1-6)

Bóg sam ustanowi pasterzy

Czytanie z Księgi proroka Jeremiasza.

Pan mówi: „Biada pasterzom, którzy prowadzą do zguby i rozpraszają owce mojego pastwiska”.
Dlatego to mówi Bóg Izraela, o pasterzach, którzy mają paść mój naród: „Wy rozproszyliście moją trzodę, rozpędziliście i nie zatroszczyliście się o nią; oto Ja się zatroszczę o nieprawość waszych uczynków”.
Ja sam zbiorę resztę swego stada ze wszystkich krajów, do których je wypędziłem. Sprowadzę je na ich pastwisko, by miały coraz liczniejsze potomstwo. Ustanowię zaś nad nimi pasterzy, by je paśli; i nie będą się już więcej lękać ani trwożyć, ani trzeba będzie szukać którejkolwiek.
Oto nadejdą dni, kiedy wzbudzę Dawidowi Odrośl sprawiedliwą. Będzie panował jako król, postępując roztropnie, i będzie wykonywał prawo i sprawiedliwość na ziemi. W jego dniach Juda dostąpi zbawienia, a Izrael będzie mieszkał bezpiecznie. To zaś będzie imię, którym go będą nazywać: «Pan naszą sprawiedliwością»”.

Oto słowo Boże.

PSALM RESPONSORYJNY (Ps 23,1-2a.2b-3.4.5.6)

Refren:Pan mym pasterzem, nie brak mi niczego.

Pan jest moim pasterzem, *
niczego mi nie braknie.
Pozwala mi leżeć *
na zielonych pastwiskach.

Prowadzi mnie nad wody, gdzie mogę odpocząć, *
orzeźwia moją duszę.
Wiedzie mnie po właściwych ścieżkach *
przez wzgląd na swoją chwałę.

Chociażbym przechodził przez ciemną dolinę, *
zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną.
Kij Twój i laska pasterska *
są moją pociechą.

Stół dla mnie zastawiasz *
na oczach mych wrogów.
Namaszczasz mi głowę olejkiem, *
a kielich mój pełny po brzegi.

Dobroć i łaska pójdą w ślad za mną *
przez wszystkie dni mego życia
i zamieszkam w domu Pana *
po najdłuższe czasy.

DRUGIE CZYTANIE (Ef 2,13-18)

Chrystus jednoczy ludzkość

Czytanie z Listu świętego Pawła Apostoła do Efezjan.

Bracia:
Teraz w Chrystusie Jezusie wy, którzy niegdyś byliście daleko, staliście się bliscy przez krew Chrystusa.
On bowiem jest naszym pokojem; On, który obie części ludzkości uczynił jednością, bo zburzył rozdzielający je mur -wrogość. W swym ciele pozbawił On mocy Prawo przykazań wyrażone w zarządzeniach, aby z dwóch rodzajów ludzi stworzyć w sobie jednego, nowego człowieka, wprowadzając pokój, i aby tak jednych, jak drugich znów pojednać z Bogiem w jednym ciele przez krzyż, w sobie zadawszy śmierć wrogości.
A przyszedłszy, zwiastował pokój wam, którzyście daleko, i pokój tym, którzy są blisko, bo przez Niego jedni i drudzy w jednym Duchu mamy przystęp do Ojca.

Oto słowo Boże.

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (J 10,27)

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

Moje owce słuchają mojego głosu,
Ja znam je, a one idą za Mną.

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

EWANGELIA (Mk 6,30-34)

Jezus dobry pasterz

Słowa Ewangelii według świętego Marka.

Apostołowie zebrali się u Jezusa i opowiedzieli Mu wszystko, co zdziałali i czego nauczali. A On rzekł do nich: „Pójdźcie wy sami osobno na miejsce pustynne i wypocznijcie nieco”. Tak wielu bowiem przychodziło i odchodziło, że nawet na posiłek nie mieli czasu.
Odpłynęli więc łodzią na miejsce pustynne osobno. Lecz widziano ich odpływających. Wielu zauważyło to i zbiegli się tam pieszo ze wszystkich miast, a nawet ich uprzedzili.
Gdy Jezus wysiadł, ujrzał wielki tłum i zdjęła Go litość nad nimi; byli bowiem jak owce nie mające pasterza. I zaczął ich nauczać.

Oto słowo Pańskie.

**************************************************************************************************************************************

KOMENTARZ

W życiu każdego chrześcijanina potrzebny jest czas przeznaczony wyłącznie dla Boga. Owszem wiele jest do zrobienia, do poznania i zobaczenia ale łudziłby się ktoś kto myślałby, że to w świecie zewnętrznym jest najwięcej do odkrycia. Największe skarby życia duchowego są wewnątrz nas, w głębi duszy gdzie spotykamy się tylko my i Bóg, a raczej Bóg z nami. Pozwólmy mu na to!

Dlaczego Jezusa nazywamy pasterzem, dlaczego On sam siebie nazywał pasterzem, Dobrym Pasterzem. Abyśmy mieli życie i to życie w obfitości, bo Dobry Pasterz dba o owce aż do narażenia własnego życia, nie jest przecież najemnikiem…

 

Zasłużony odpoczynek

Widok ludzi, którzy przyszli, aby słuchać Mistrza, zmienia początkowe „plany wypoczynkowe” i Jezus zaczyna ich nauczać. Ta scena powinna budzić w nas nadzieję. Możemy zawsze przychodzić do Chrystusa, i „w porę, i nie w porę”. Ważne jest, aby w nas było pragnienie słuchania Pana. Syn Boży po to przyszedł na świat, aby dać odpowiedź na dręczące nas pytania i przynieść ulgę naszym duchowym i fizycznym bolączkom. Boski Mistrz posyła swoich uczniów, aby odpoczęli. Potrzebujemy równowagi w naszym życiu. Czas odpoczynku jest potrzebny, aby móc efektywniej służyć dziełu ewangelizacji. Niech ta zachęta Jezusa będzie rachunkiem sumienia dla wszystkich pracoholików.

Panie, oto przychodzę do Ciebie pełen trosk wynikających z moich licznych obowiązków. Powierzam Ci je i liczę, że pozwolisz mi także nieco wypocząć.

Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2015”
Autor: ks. Mariusz Krawiec SSP
Edycja Świętego Pawła

 

http://www.paulus.org.pl/czytania.html

********

Wprowadzenie do liturgii

DOBRY PASTERZ POZWALA ODPOCZĄĆ

Jesteśmy bez mała na półmetku wakacji. Większość z nas odpoczywa od codziennych obowiązków. Czas wytchnienia jest każdemu nieodzowny, niezależnie od tego, czy pełnimy mniej czy bardziej ważne funkcje. Także Jezus wysyła apostołów, by odpoczęli, ale nie zapomina o tych, którzy czekają na pokrzepiające słowo.
Dzisiejsza Ewangelia ukazuje nam Chrystusa, który jako Dobry Pasterz nigdy nie opuszcza swoich wyznawców i podtrzymuje ich na duchu swoim słowem. Pan Jezus zachęca apostołów, aby odzyskali nadwyrężone siły po trudzie głoszenia Dobrej Nowiny. Widząc idące za Nim rzesze, doznaje na ich widok współczucia.
Zbawiciel jest Dobrym Pasterzem. Pasterzami nazywano w Izraelu ludzi postawionych na czele ludu, którzy mieli go prowadzić do zjednoczenia z Bogiem. Ich zadaniem było przypominanie nakazów Prawa, ale też ich skrupulatne przestrzeganie. Tymczasem przywódcy narodu wybranego nie tylko je naginali do swoich potrzeb, ale kompletnie nie troszczyli się o powierzony im lud.
Pan Jezus jest prawdziwym Pasterzem, bo jednoczy z Bogiem całą ludzkość. „Dobry Pasterz nie potrzebuje straszyć swych owieczek. Tego rodzaju postępowanie właściwe jest dla źle rządzących. Dlatego nic dziwnego, że są znienawidzeni i osamotnieni” (św. Josemaria Escriva).
Dobry Pasterz jest najlepszym wzorem dla duszpasterzy, pedagogów, nauczycieli, wychowawców i animatorów. Uczmy się od Niego chrześcijańskiej postawy wobec każdego. Chrystus nie opuszcza będących w potrzebie. Zaprośmy zatem Pana Jezusa, by nam towarzyszył nie tylko na wakacjach, ale każdego dnia.

ks. Jan Augustynowicz 

http://www.edycja.pl/dzien_panski/id/932

********

Liturgia słowa

Jezus Chrystus jest Tajemnicą. Jest jednocześnie naszym Pasterzem i Barankiem. Ten Pasterz prowadzi nas do źródła wody żywej, jakim jest Msza Święta. Aby tu oddać życie jako Baranek zabity za każdego z nas. A potem, aby zmartwychwstać wraz z nami do nowego życia.

PIERWSZE CZYTANIE (Jr 23,1-6)

Niezwykłe jest zaufanie Pana Jezusa do człowieka. Powierzył mu swą władzę. Najpierw apostołom, zwykłym ludziom, których wybrał. Dwóch z nich Go zdradziło. A potem byli następni wybrani, wśród których też bywali zdrajcy. Tak jest do dzisiaj. Pan Jezus nie daje władzy pasterskiej aniołom, ale ludziom! To tajemnica bezinteresownej miłości Chrystusa. Gdy Jezus powołuje, to daje łaskę wytrwania w powołaniu. A od człowieka zależy, czy będzie z tą łaską współpracował.

Czytanie z Księgi proroka Jeremiasza
Pan mówi: «Biada pasterzom, którzy prowadzą do zguby i rozpraszają owce mojego pastwiska».
Dlatego to mówi Bóg Izraela o pasterzach, którzy mają paść mój naród: «Wy rozproszyliście moją trzodę, rozpędziliście i nie zatroszczyliście się o nią; oto Ja się zatroszczę o nieprawość waszych uczynków».
Ja sam zbiorę resztę swego stada ze wszystkich krajów, do których je wypędziłem. Sprowadzę je na ich pastwisko, by miały coraz liczniejsze potomstwo. Ustanowię zaś nad nimi pasterzy, by je paśli; i nie będą się już więcej lękać ani trwożyć, ani trzeba będzie szukać którejkolwiek.
Oto nadejdą dni, kiedy wzbudzę Dawidowi Odrośl sprawiedliwą. Będzie panował jako król, postępując roztropnie, i będzie wykonywał prawo i sprawiedliwość na ziemi. W jego dniach Juda dostąpi zbawienia, a Izrael będzie mieszkał bezpiecznie. To zaś będzie imię, którym go będą nazywać: „Pan naszą sprawiedliwością”».

PSALM (Ps 23,1-2a.2b-3.4.5.6)

Nasz Dobry Pasterz, Jezus Chrystus, jest z nami zawsze. Tak jak pasterz, daje nam czas odpoczynku, a potem czas, gdy wyruszamy w drogę. Proponuje nam miejsca, gdzie możemy się posilić. Pokazuje nam, gdzie są odpowiednie dla nas ścieżki. A my nie jesteśmy bezmyślnymi owcami. Posiadamy rozum i to my powinniśmy wybierać. Pasterz czeka na nasz dobry wybór.

Refren: Pan mym pasterzem, nie brak mi niczego.

Pan jest moim pasterzem, *
niczego mi nie braknie.
Pozwala mi leżeć *
na zielonych pastwiskach. Ref.

Prowadzi mnie nad wody, gdzie mogę odpocząć, *
orzeźwia moją duszę.
Wiedzie mnie po właściwych ścieżkach *
przez wzgląd na swoją chwałę. Ref.

Chociażbym przechodził przez ciemną dolinę, *
zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną.
Kij Twój i laska pasterska *
są moją pociechą. Ref.

Stół dla mnie zastawiasz *
na oczach mych wrogów.
Namaszczasz mi głowę olejkiem, *
a kielich mój pełny po brzegi. Ref.

Dobroć i łaska pójdą w ślad za mną *
przez wszystkie dni mego życia
i zamieszkam w domu Pana *
po najdłuższe czasy. Ref.

DRUGIE CZYTANIE (Ef 2,13-18)

Świat, w którym żyjemy, jest podzielony. Nie ma jedności między narodami. Nie ma też jedności w jednym narodzie. Podział przebiega też przez Kościół, chrześcijanie są podzieleni. Brak jedności zaczyna się w człowieku. Czego innego pragnie ciało, czego innego pragnie duch. Lecz bywamy też wrogami dla samych siebie. Nie lubimy siebie. Nie lubimy swojej twarzy, jesteśmy sobą rozczarowani. Mamy żal do siebie, że nie osiągnęliśmy sukcesu życiowego. A Pan Jezus pragnie wszystko pojednać w Sobie, poczynając od naszego serca. „On bowiem jest naszym pokojem”.

Czytanie z Listu świętego Pawła Apostoła do Efezjan
Bracia:
Teraz w Chrystusie Jezusie wy, którzy niegdyś byliście daleko, staliście się bliscy przez krew Chrystusa.
On bowiem jest naszym pokojem; On, który obie części ludzkości uczynił jednością, bo zburzył rozdzielający je mur – wrogość. W swym ciele pozbawił On mocy Prawo przykazań wyrażone w zarządzeniach, aby z dwóch rodzajów ludzi stworzyć w sobie jednego, nowego człowieka, wprowadzając pokój, i aby tak jednych, jak drugich znów pojednać z Bogiem w jednym ciele przez krzyż, w sobie zadawszy śmierć wrogości.
A przyszedłszy, zwiastował pokój wam, którzyście daleko, i pokój tym, którzy są blisko, bo przez Niego jedni i drudzy w jednym Duchu mamy przystęp do Ojca.

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (J 10,27)

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.
Moje owce słuchają mojego głosu,
Ja znam je, a one idą za Mną.
Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

EWANGELIA (Mk 6,30-34)

Jest taki obraz przedstawiający św. Dominika klęczącego pod krzyżem Chrystusa i płaczącego. Jak przekazali potomnym jego współbracia, często płakał, pytając Pana Jezusa: „Panie, co będzie z grzesznikami?!”. W tym zdaniu było współczucie, które doprowadziło św. Dominika do założenia zakonu ojców dominikanów. Z takim pełnym miłości współczuciem Pan Jezus spogląda na świat. I przez wybranych przez Siebie pasterzy przychodzi do nas w Komunii Świętej.

Słowa Ewangelii według świętego Marka
Apostołowie zebrali się u Jezusa i opowiedzieli Mu wszystko, co zdziałali i czego nauczali. A On rzekł do nich: «Pójdźcie wy sami osobno na miejsce pustynne i wypocznijcie nieco». Tak wielu bowiem przychodziło i odchodziło, że nawet na posiłek nie mieli czasu.
Odpłynęli więc łodzią na miejsce pustynne osobno. Lecz widziano ich odpływających. Wielu zauważyło to i zbiegli się tam pieszo ze wszystkich miast, a nawet ich uprzedzili.
Gdy Jezus wysiadł, ujrzał wielki tłum i zdjęła Go litość nad nimi; byli bowiem jak owce nie mające pasterza. I zaczął ich nauczać.
http://www.edycja.pl/dzien_panski/id/932/part/2

*********

Katecheza

Pasek św. Dominika

Święty Dominik ciągle wstawia się za małżeństwami, które nie mogą mieć dzieci. O jego skutecznym orędownictwie mówią świadectwa zebrane przez siostry dominikanki ze Świętej Anny koło Częstochowy.
‒ Trudno powiedzieć, jak to jest z tym charyzmatem wymadlania dzieci. Zawsze jest to bezinteresowny dar dla dobra innych. Na pewno rozpoznajemy tę łaskę jako charyzmat związany z sanktuarium św. Anny, gdzie przyszło nam żyć. Bardzo wyraziście uwidocznił się on w życiu naszej współsiostry Rozariany Margulies (1900-1991). Po jej śmierci skuteczność swej modlitwy wstawienniczej za bezdzietne małżeństwa dostrzega osiem sióstr.
Łaskawość Pana Boga ciągle mnie zadziwia. Gdy wstępowałam do klasztoru kontemplacyjnego, to miałam poczucie, że nie będę mogła widzieć owoców swojej modlitwy. Przekonuję się jednak o tym, że jest inaczej. Przykład? Uśmiech Pana Boga. Kiedyś, akurat w moje imieniny, zadzwoniła kobieta, która wcześniej, odwiedzając nasz klasztor, prosiła mnie o modlitwę. Telefonowała, by poinformować, że właśnie spodziewa się upragnionego dziecka. Dla mnie nie ma większego szczęścia, jak uczestnictwo w darze życia. Jako siostra nie posiadam własnych dzieci, ale tych wymodlonych mam wiele.
Mój „pierworodny” ma na imię Dominik. Jego rodzice przyjechali do nas za radą pewnego kapłana. Chcieli mieć dzieci, ale przeszkodą okazał się groźny gruczolak mózgu. Operacja niosła ogromne ryzyko. Guz uciskał przysadkę mózgową tej kobiety i uniemożliwiał jej zajście w ciążę. Prosili mnie o modlitwę. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć, bo nie miałam żadnego „dorobku” w wypraszaniu dzieci. Wzięłam ich adres, posłałam „pasek św. Dominika” [patrz „Nadzieja dla bezdzietnych małżeństw”: Dzień Pański nr 32/2015] i zaczęliśmy się modlić. Wcześniej jednak zrobiłam „zakład”. Powiedziałam Bogu, że jeśli z tej modlitwy narodzi się dziecko, to będzie to dla mnie znak, że nie powinnam nikomu odmawiać takiej posługi. Po trzech miesiącach para wróciła do nas, oznajmiając, że czeka na narodziny dziecka, co więcej, badania wykazały, że gruczolak niewytłumaczalnie zniknął. Pojawił się ponownie dopiero po narodzinach Dominika. Pomimo choroby małżonkowie doczekali się czwórki pociech. Pan Bóg czasowo uchylał przyczynę, aby mogły rodzić się kolejne dzieci.
Pamiętam też historię Maksia. Jego mamę spotkałam w szpitalu. Płakała, ponieważ lekarze orzekli, że nie będzie mogła mieć dzieci. Powiedziałam jej o św. Annie i św. Dominiku. Obiecałam modlitwę i przesłanie folderku z tasiemką, czyli „paskiem św. Dominika”. Kobieta doczekała się dwóch synów. Chociaż obie ciąże przeleżała w łóżku, to synowie urodzili się zdrowi. Ta pani przez cały czas modliła się, trzymając na brzuchu paseczek [folderek]. Zbliżyła się też do Boga, choć dawniej nie należała do gorliwych. O swoich doświadczeniach opowiedziała w liście.
Takie świadectwa są dla nas największą radością. Każde z „naszych” dzieci jest przykładem na to, że św. Dominik nieustanie wstawia się za ludźmi, którzy wzywają jego orędownictwa.

Sióstr dominikanek ze Świętej Anny wysłuchała Agnieszka Wawryniuk 

http://www.edycja.pl/dzien_panski/id/932/part/3

*******

Rozważanie

Idźcie na miejsce pustynne i wypocznijcie nieco! (Mk 6, 31).

Człowiek potrzebuje momentów wytchnienia, odpoczynku od pracy, od obowiązków, od otaczających go ludzi. Potrzeba odpoczynku wpisana jest w naturę człowieka od momentu, kiedy sam Bóg, po trudzie stwarzania świata, w siódmym dniu odpoczął. Także apostołów, zmęczonych trudem przepowiadania Ewangelii, Jezus wysłał na pustynię. Posłał ich na miejsce odosobnione, aby wypoczęli, aby zatrzymali się, aby mieli okazję do refleksji nad tym wszystkim, czego Jezus dokonał przez nich i w nich samych. W ciszy własnego serca najłatwiej usłyszeć głos Boga. W codziennym pędzie być może trudno jest znaleźć czas na dłuższe spotkanie z Bogiem, na trud odczytywania Jego woli. Jednak momenty refleksji są niezbędne dla duchowego wzrostu. Nie bój się więc szukać okazji do rozmowy z Jezusem. Daj mu trochę twojego, tak skrupulatnie liczonego czasu. Czymże jest godzina wobec wieczności?

Rozważanie zaczerpnięte z terminarzyka Dzień po dniu
Wydawanego przez Edycję Świętego Pawła

http://www.edycja.pl/dzien_panski/id/932/part/4

*******

Daruj Bogu czas, odpocznij

Boska.tv

Boska TV / youtube.com / mg

Moje życie ma być przejawem tego, że żyje On. Nie poznam siebie jeśli nie poznam Pana Boga. Tylko w Chrystusie mogę poznać kim jestem naprawdę, tylko w Chrystusie mogę zobaczyć ten prawdziwy obraz, którego Bóg chce dla mnie. Ale my boimy się utracić ten czas, bo on może być bezproduktywny…

 

Daruj Panu Bogu czas, odpocznij nieco, odpocznij tak żeby być z Panem, żeby być przy Bogu. I pamiętaj ze Bóg naprawdę potrafi się twoimi sprawami, problemami zaopiekować. Świetnie sobie z tym poradzi.

*********

#Ewangelia: Abyśmy się nie wyczerpali

Mieczysław Łusiak SJ

(fot. shutterstock.com)

Apostołowie zebrali się u Jezusa i opowiedzieli Mu wszystko, co zdziałali i czego nauczali.

 

A On rzekł do nich: “Pójdźcie wy sami osobno na miejsce pustynne i wypocznijcie nieco”. Tak wielu bowiem przychodziło i odchodziło, że nawet na posiłek nie mieli czasu.

 

Odpłynęli więc łodzią na miejsce pustynne osobno. Lecz widziano ich odpływających. Wielu zauważyło to i zbiegli się tam pieszo ze wszystkich miast, a nawet ich uprzedzili.

 

Gdy Jezus wysiadł, ujrzał wielki tłum i zdjęła Go litość nad nimi; byli bowiem jak owce nie mające pasterza. I zaczął ich nauczać.

 

Komentarz do Ewangelii:

 

Odpoczynek nie jest ani nagrodą, ani luksusem dla wybranych. Każdy powinien odpoczywać, czyli nabierać sił, bo człowiek z natury swojej może dać tylko to i tylko tyle, ile najpierw otrzymał.

 

Odpoczynek jest braniem niezbędnym dla dawania. Dlatego smak odpoczynku tak do końca może poczuć tylko ten, kto hojnie daje siebie innym. Gdyby jednak ktoś chciał dawać, a zapomniałby o odpoczynku, to wkrótce przestanie dawać, bo nie będzie miał nic do zaoferowania – wyczerpie się.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/pismo-swiete-rozwazania/art,2497,ewangelia-abysmy-sie-nie-wyczerpali.html

*******

Na dobranoc i dzień dobry – Mk 6, 30-34

Na dobranoc

Mariusz Han SJ

(fot. deborah.soltesz / Foter / CC BY-NC-ND)

Burza i po burzy…

 

Burza na jeziorze

 

Wtedy Apostołowie zebrali się u Jezusa i opowiedzieli Mu wszystko, co zdziałali i czego nauczali. A On rzekł do nich: Pójdźcie wy sami osobno na miejsce pustynne i wypocznijcie nieco. Tak wielu bowiem przychodziło i odchodziło, że nawet na posiłek nie mieli czasu. Odpłynęli więc łodzią na miejsce pustynne, osobno. Lecz widziano ich odpływających.

 

Wielu zauważyło to i zbiegli się tam pieszo ze wszystkich miast, a nawet ich uprzedzili. Gdy Jezus wysiadł, ujrzał wielki tłum. Zlitował się nad nimi, byli bowiem jak owce nie mające pasterza. I zaczął ich nauczać.

 

Opowiadanie pt. “O milczeniu wśród chrześcijan”

 

Już dłużej nie mogę na to patrzeć – powiedział pewnego razu w świętym gniewie sam Pan Jezus. Całe niebo wstrzymało oddech ze zdziwienia i konsternacji. – Byłem wśród nich na ziemi 33 lata, pokazałem im, że ważniejsze są czyny niż słowa; że ważniejsze jest być dobrym, niż mówić o dobroci. Pozwoliłem się za to zamordować, nie mówiąc im wtedy wiele. Ale mój Kościół nie pojął tego. Mówi, rozprawia, dyskutuje, prawi piękne kazania, śpiewa uroczyste pieśni, ale za mało robi.

 

Ludzie, którzy mnie nie znają, słyszą wprawdzie wiele o mnie od chrześcijan, ale widzą zbyt mało. Dlatego też pozostają na uboczu. Uniesiony świętym gniewem postanowił więc Jezus odebrać wszystkim chrześcijanom na pewien czas mowę.

 

I oto w jednym momencie zapanowała grobowa cisza u chrześcijan na calutkim świecie. Papież wyszedł akurat na Plac św. Piotra, aby wygłosić płomienne przemówienie do tysięcznej rzeszy pielgrzymów, ale nie wykrztusił z siebie ani jednego słowa. W katedrze zaintonowano właśnie wielkie “Te Deum”; ale nikt z przepełnionego kościoła nie podchwycił melodii. Do proboszcza zgłosili się narzeczeni, ale nie umieli powiedzieć po co przyszli i co chcieli.

 

Wśród chrześcijan powiało grozą. Strach padł na wszystkie pokolenia. Zaczęło się życie bez słów; wszyscy napiętnowani byli niemotą.

 

Przyszła wtedy, w ten cichy czas, refleksja: jak można by w takiej niezręcznej sytuacji powiedzieć Bogu, że się GO kocha, jak można by bez słów głosić Ewangelię. Szybko zrozumiano, że trzeba sięgnąć po czyny…

 

Refleksja

 

Po burzy zawsze przychodzi łagodny powiew wiatru, który uspakaja żywioł. Tak samo jest w naszym życiu. Nie da się bowiem żyć w nieustannym stresie i bólu spowodowanym licznymi sytuacjami, których jesteśmy uczestnikami, ale też i co gorsza ich autorami. Dlatego potrzeba nam zawsze wytchnienia, aby to, co jest nieładem, zamiecią i burzą w naszym sercu, stało się miejscem spotkania z Tym, który jest dla nas oazą spokoju i ciszy…

 

Jezus niejednokrotnie pomagał ludziom w uciszeniu tego, co nie pozwalało im normalnie funkcjonować. Każda burza serca musiała mieć swój finał, gdyż poddanie się nieustannemu lękowi i nerwowości nie dawało radości życia. Jezus pomagał innym ludziom, aby ucieszyli się tym, co mieli najcenniejsze. Ich życie nabierało sensu wtedy, gdy nabierało właściwego kierunku. Jezus leczył nie tylko ciało, ale i ducha. Jezus bowiem zawsze był dla ludzi drogą, prawdą i życiem..

 

3 pytania na dobranoc i dzień dobry

 

1. Dlaczego nie da się żyć w “permanentnej burzy serca”?
2. W jaki sposób radzić sobie w czasie burzy naszego życia?
3. Jak cieszyć się tym, co jest najcenniejsze: życiem?

 

I tak na koniec…

 

Zamknąć się w sobie można wszędzie, nawet wśród burz i zamętu (Mikołaj Gogol, Aforyzmy Gogol)
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/na-dobranoc-i-dzien-dobry/art,531,na-dobranoc-i-dzien-dobry-mk-6-30-34.html

*******

Szesnasta Niedziela Zwykła

0,12 / 9,21
Osoba Jezusa jest wspaniałym wzorem wewnętrznej harmonii. W niezwykły sposób potrafił godzić w sobie czas pracy, odpoczynku, modlitwy i rozrywki.

Dzisiejsze Słowo pochodzi z Ewangelii wg Świętego Marka
Mk 6, 30-34
Apostołowie zebrali się u Jezusa i opowiedzieli Mu wszystko, co zdziałali i czego nauczali. A On rzekł do nich: «Pójdźcie wy sami osobno na miejsce pustynne i wypocznijcie nieco». Tak wielu bowiem przychodziło i odchodziło, że nawet na posiłek nie mieli czasu. Odpłynęli więc łodzią na miejsce pustynne osobno. Lecz widziano ich odpływających. Wielu zauważyło to i zbiegli się tam pieszo ze wszystkich miast, a nawet ich uprzedzili. Gdy Jezus wysiadł, ujrzał wielki tłum i zdjęła Go litość nad nimi; byli bowiem jak owce nie mające pasterza. I zaczął ich nauczać.

Uczniowie przychodzą do Jezusa i opowiadają o swojej codzienności. Ich życie jest przepełnione pracą, różnymi zajęciami, spotkaniami z ludźmi. Jezus słucha uważnie. Widzi, że są utrudzeni i udziela im serdecznej rady: idźcie i wypocznijcie! Idźcie na pustynię! Z czym kojarzy ci się pustynia?

Uczniowie posłuchali Jezusa. Udali się na zasłużony odpoczynek. Będąc na pustyni, w odosobnieniu, mogli odpocząć od zgiełku, cieszyć się ciszą i spokojem. To był czas uporządkowania własnych myśli, przygotowania się do dalszej posługi. Czy dbasz o to, aby znaleźć czas na odpoczynek?

Jezus w tym czasie nadal naucza. Słyszymy, że ulitował się nad ludźmi spragnionymi dobrego, mądrego słowa. Bóg daje wszystko, czego człowiek potrzebuje: miłość, pokój, bezpieczeństwo… Pomaga rozpoznać i zaspokoić najgłębsze potrzeby. Bóg opiekuje się każdym człowiekiem. Czy widzisz Bożą opiekę i prowadzenie w twoim życiu?

Podziękuj Jezusowi za Jego troskę o ciebie, za Jego słowo, którym cię obdarza. Tak umocniony możesz iść dalej…

Muzyka
Alleluja, Alleluja, Alleluja, Deus Meus
Dancing With Tinkerbell, Jami Sieber
http://modlitwawdrodze.pl/home/

*********

TRUDNY ODPOCZYNEK

by Grzegorz Kramer SJ

Wojownik światła potrzebuje czasu dla siebie. Poświęca go na odpoczynek, rozmyślania, kontakt z Duszą Wszechświata. Nawet w największym ferworze walki znajduje czas na medytację. Czasami siada, odpręża się i pozwala, by sprawy toczyły się własnym torem. Patrzy na świat oczami widza, nie usiłuje być ani lepszy, ani gorszy – poddaje się bez oporu nurtowi życia. I po trochu wszystko, co wydawało się skomplikowane, staje się proste. A wojownik jest szczęśliwy.

Ta dzisiejsza Ewangelia wcale nie jest ani przyjemna, ani łatwa. Jezus mówi apostołom po robocie – idźcie odpocząć. To nie jest manifest dla związków zawodowych przypominający o tym, że każdemu, kto pracuje, należy się odpoczynek.

Na czym polega trudność tej Ewangelii? Właśnie na odpoczynku. Chłopaki po robocie zbierają się u Jezusa i opowiadają, co zrobili. To pierwsza sprawa. Wiedzieć, co się zrobiło. Zebrać w całość to, co było moim udziałem. Czy to będzie praca, dzień wolny, zajmowanie się dziećmi. Jesteśmy wszyscy w kieracie codzienności i każdemu z nas grozi rutyna. Bez względu na to, jak się innym wydaje, że mamy fajnie i nam się wydaje, że oni mają fajnie, każdemu ta zaraza grozi. Taki czas przychodzenia do Jezusa, ale też przychodzenia do siebie samego, jest szalenie potrzebny, by wiedzieć, co się w ogóle ze mną i w moim życiu dzieje.

Dopiero później słyszą – idźcie odpocząć. Oni odeszli na miejsce pustynne. I tu zaczynają się schody. Bo my nie potrafimy, a ja zaryzykowałbym stwierdzenie – nie chcemy umieć – odpoczywać. Odejść na miejsce pustynne, osobne, w samotność, wcale nie jest łatwo. Owszem, w naszych marzeniach i w naszej głowie tak (ile razy mówimy: że najlepiej byłoby uciec przed wszystkim na koniec świata). W rzeczywistości jest inaczej. Zobacz, jak odpoczywasz. To najlepiej widać w odpoczynku na co dzień. Ilu z nas stać na to, by godzinę dziennie pobyć samemu, bez wszystkich przeszkadzajek. Wiem, co powiecie – nie mam czasu. A ja powiem – masz. Masz, tylko się go boisz. No bo co robić godzinę w ciszy, samemu? Nagle przestać być potrzebnym całemu światu? Zaraz kobiety mi powiedzą – ja mam małe dziecko, albo dwoje. Chłopy się odezwą i powiedzą – ja pracuję długo i ciężko. Wiem.

Ale właśnie po to jest ten czas rozmowy o tym, co się wydarzyło, by nauczyć się dostrzegać, że ja i moja żona potrzebujemy odpoczynku. To da się zrobić. Trzeba chcieć, trzeba o tym pogadać i trzeba zrobić.

Już sama rozmowa dla kogoś będzie wielkim wyzwaniem. Bo przez lata nauczyło się siebie czy współmałżonka, że mi się odpoczynek nie należy.

Widać też w tej Ewangelii, że odpoczynek nie jest absolutny. Że jest taki czas, kiedy mam zaplanowane wszystko tak, by odpocząć, bo naprawdę sobie na to zapracowałem, a jednak nadciąga tłum. Pojawiają się nowe okoliczności, ludzie i muszę swój czas odpoczynku zawiesić. I Jezus tak robi. Jednak zauważcie, że po pierwsze to już jest po tym czasie prostego pytania – co u mnie, co udało mi się zrobić, przeżyć, po drugie zmienia decyzję nie ze względu na siebie, ale ze względu na realną potrzebę kogoś drugiego. Podkreślam – realną potrzebę. Mój odpoczynek jest szalenie ważny, ale nie jest absolutny.

Ta umiejętność odchodzenia jest szalenie ważna. Bo ona uczy nas bycia ze samym sobą. A w konsekwencji z innymi ludźmi. Jest cała rzesza ludzi, którzy ciągle są niezadowoleni, ciągle żyją czymś, czego nie ma. Przeszłością, przyszłością, dziećmi, sąsiadami, polityką, skandalami, ale nie żyją swoim życiem tu i teraz. To odchodzenie pomaga w uczeniu się tego, że właśnie w mojej codzienności jest radość. Bo jest, tylko trzeba chcieć ją odkrywać, jednak jeśli nie mam czasu na to, by na chwilę się odsunąć, to nie złapię dystansu.

Ona uczy nas, że ode mnie świat nie zależy. Wiem, że niektórym się wydaje, że jak ich zabraknie choćby na moment, to wszystko się zawali. Nic z tych rzeczy.

Ćwiczenie na ten tydzień. Znajdź codziennie 20 minut dla siebie. Wyjdź z domu, na balkon, do innego pokoju, bez telefonu i posiedź ze sobą. Opowiedz sobie, co u Ciebie. Z czasem nauczysz się, że to jest świetny czas na modlitwę. Na opowiedzenie Bogu tego, co u Ciebie. Zawalcz z przekonaniem, że to nudne, że nie dla Ciebie, że nie masz czasu. Zaryzykuj.

Słowo Boga zaprasza Cię dziś do dobrej nudy. Skorzystaj. W końcu Boga się słucha.

http://kramer.blog.deon.pl/2015/07/19/trudny-odpoczynek/

********

Przyjścia i odejścia

Wprowadzenie do modlitwy na XVI Niedzielę zwykłą, 19 lipca

Tekst: Mk 6, 30 – 34

Prośba: o łaskę bycia z Jezusem, niezależnie od okoliczności.

1.   Jezus zaprasza swoich uczniów do pójścia na miejsce osobne, gdyż jest wielu ludzi, którzy przychodzą i odchodzą. Nasze życie może być takie, jak prawdziwych uczniów, którzy trwają przy Jezusie, lub jak tłumu, który tylko przychodzi i odchodzi. Przychodzi, coś od Jezusa dostaje, a potem odchodzi. A jak wygląda Twoja modlitwa? Też może mieć podobny schemat: przychodzę po coś, dostaję (albo i nie), a potem odchodzę. Ale może też być autentycznym spotkaniem i trwaniem w relacji, która następnie przekłada się na wszystko inne – w duchu sentencji św. Ignacego: „Szukać i znajdować Boga we wszystkim„.

2.   Do Jezusa można przyjść i od Niego odejść. Tak się stało np. z bogatym młodzieńcem. Przyszedł do Jezusa, lecz odszedł zasmucony. Kolejność może być też inna. Syn marnotrawny najpierw odszedł, a potem wrócił (przyszedł) do Ojca. Nasze wyjścia i powroty mogą mieć różny smak. Odejście od Boga jest równocześnie odejściem od samego siebie. Powrót do Niego to również powrót do siebie. Rozważaj przez chwilę Twoje przychodzenia i odchodzenia, wyjścia i powroty. Może to mieć posmak bardzo zewnętrzny (przyszedł – wziął – odszedł), albo na dużo głębszym poziomie. Czasem odejście fizyczne jest konieczne, by nastąpiło przyjście na innym poziomie. Każda bliskość potrzebuje dystansu i w nim znajduje przestrzeń do wyrażenia się.

http://e-dr.jezuici.pl/przyjscia-i-odejscia/

*******

Zarazem

Trzciny zgniecionej nie złamie ani knota tlejącego nie dogasi… Mt 12, 14 – 21

Bóg pokazuje mi się na różne sposoby, czasem te obrazy wydają się mocno nie przystawać do siebie. Wczoraj… pokazał mi się jako Ten, który owej nocy przechodzi przez (mój) Egipt i odbywa sąd nad wszystkimi moimi bożkami. Odczuwam lęk, zwłaszcza że Jego dotknięcie wywołuje we mnie czasem wstyd i upokorzenie. Kiedy na wierzch wyłazi moje ego, wtedy bardzo boli. Chcę śmierci ego i boję się tego zarazem.

Dziś zaś pokazuje się jako Ten, który jest łagodny i miłosierny. Ten, który trzciny zgniecionej (przez życie) nie złamie (nawet gdybym chciał, by to uczynił), ani knotka ledwo tlącego się nie zagasi. Kocham Go i boję się Go zarazem. Tęsknię za Jego bliskością i tak często od Niego uciekam – zarazem. Ale nawet nie dlatego, że raz mi się pokazuje w taki sposób, a raz w inny. On po prostu jest radykalnie INNY, a ja chyba coraz bardziej sobie to uświadamiam. Jest bliżej mnie, niż ja sam siebie, a równocześnie jest między nami przepaść nie do zasypania. On Pan!

A ja? Chciałbym Mu pozwolić na wszystko. Ale póki co, jedyne co wiem, to że nie wiem, na ile mogę sobie pozwolić… pozwalając Jemu.

http://ginter.sj.deon.pl/zarazem/

*******

Komentarz do Ewangelii:

Św. Grzegorz z Nyssy (ok. 335-395), mnich i biskup
Homilie do Pieśni nad Pieśniami; PG 44, 801

“Zdjęła Go litość nad nimi, byli bowiem jak owce nie mające pasterza”
 

      “Wskaż mi, gdzie pasiesz swe stada”, o dobry Pasterzu, który niesiesz owce na swoich ramionach? Bowiem cała ludzkość jest owcą, którą wziąłeś na swoje ramiona. Ukaż mi Twoje pastwiska, pokaż miejsce wody, gdzie mogę odpocząć, poprowadź ku zielonym trawom, zawołaj po imieniu, abym usłyszał Twój głos – ja, Twoja owieczka, i aby Twój głos był dla mnie na życie wieczne.

Tak, “mów do mnie, Ty, którego miłuje me serce”. Tak Cię nazywam, gdyż Twoje Imię jest ponad wszelkie imię, niewyrażalne i niedostępne stworzeniom obdarzonym rozumem. Ale Imię to świadczy o moich uczuciach do Ciebie, wyraża Twoją dobroć. Jakże miałbym Cię nie miłować, Ciebie, który mnie umiłowałeś, choć byłem cały brudny, tak, że oddałem Twoje życie za owce, dla których jesteś pasterzem? Nie da się wyobrazić większej miłości niż oddanie Twojego życia na moje zbawienie.

Wskaż mi, gdzie pasiesz swe stada, ażebym mógł odnaleźć pastwiska zbawienia, nasycić się niebieskim pokarmem, który powinni spożywać wszyscy ludzie chcący wejść do życia, biec ku Tobie, który jesteś źródłem i pić wodę żywą, wypływającą dla tych, którzy pragną. Woda ta wypływa z Twojego boku, po tym jak włócznią otwarto ranę, a każdy, kto jej zakosztuje staje się źródłem wody wypływającej na życie wieczne.

(Odniesienia biblijne: Pnp 1,7; Łk 15,5; Ps 22; J 10,3; Pnp 1,7; Flp 2,9; Pnp 1,5; J 10,11; 15,13; 19,34; 4,14)

**********

http://legan.eu/video,details,1419

*********

Ks. Mariusz Pohl

…i wypocznijcie nieco

Mateusz.pl

Kolejna lekcja od Jezusa
Jest to bezpośrednia kontynuacja relacji z ostatniej Ewangelii – o rozesłaniu i działalności misyjnej Apostołów. dziś Apostołowie wracają i dzielą się z Jezusem swoimi doświadczeniami. Jest to dla Kościoła kolejna lekcja i porcja wskazówek do zaadaptowania i wykorzystania we współczesnym duszpasterstwie. Spróbujmy się im przyjrzeć.
Pierwszą rzeczą, którą uczynili uczniowie po powrocie z pracy, było przyjście do Jezusa i podzielenie się swoją radością i refleksjami. Wszystko, co czyni Kościół, musi mieć ścisłe odniesienie do Chrystusa. W nawale zajęć duszpasterskich księżom bardzo zagraża oderwanie się i zapomnienie o Bogu, sprowadzenie duszpasterstwa tylko do socjotechniki i oddziaływania czysto społecznego. Na krótką metę przynosi to pewne zewnętrzne rezultaty, ale są one dość powierzchowne: dotyczą na ogół różnych aspektów życia doczesnego, a nie zbawienia. Wtedy Kościół odchodzi od swojej głównej misji, jaką jest realizowania zbawczego działania Jezusa.

Dzielić się z Jezusem troskami
Dlatego spotkanie i przebywanie z Jezusem, czyli to, co określamy ogólnym mianem modlitwy, należy do istoty duszpasterstwa na równi z ewangelizacją, katechezą czy sprawowaniem sakramentów. Ksiądz powinien dzielić się z Jezusem troskami parafii, pytać Go o zdanie, słuchać Jego wskazówek czy choćby skarżyć się swoimi trudnościami i niepowodzeniami. Jezus to zrozumie i zaradzi.
Jezus rozumie także, że człowiek potrzebuje odpoczynku i wytchnienia od codziennych obowiązków, nawet najbardziej szczytnych i szlachetnych,. Być gorliwym i odpowiedzialnym w pracy to wcale nie znaczy zapracować się na śmierć. Praca musi być dobrze zorganizowana, a odpoczynek i nabranie sił, to jeden z istotnych jej elementów, który jednak często skłonni jesteśmy lekceważyć. Ksiądz, ale także dyrektor, nauczyciel, biznesmen, robotnik, który nie potrafi wykorzystać swego urlopu, który po obiedzie nie ma czasu na relaks i pracuje jeszcze do późna w nocy, zaniedbuje w ten sposób swoje obowiązki zawodowe.

Owoce pracy powierzyć Bogu

Pracy nie mierzy się miarą zmęczenia, lecz miarą efektów. A Psalm 127 mówi: „Chleb spożywacie zapracowany ciężko, a Pan i we śnie darzy swych umiłowanych”. Nie jest to zachęta do bezczynności, lecz wezwanie do tego, by owoce pracy powierzyć Bogu. A to w dalszym rzędzie oznacza zorganizowanie pracy według Bożych zasad, czyli mądrze i sensownie. Dobra i wydajna organizacja pracy jest jednym z przejawów wiary i prawdziwej pobożności. Pan Bóg nie lubi dziadostwa i bałaganu!
Jednakże pomimo szczerych chęci i dobrej organizacji, mogą się nieraz pojawić sytuacje wyjątkowe. Nie należy z nich robić reguły, ale gdy się pojawią, trzeba je podjąć. Właśnie to przytrafiło się Jezusowi i Jego uczniom. Czas zaplanowany na odpoczynek trzeba było poświęcić na dalszy ciąg pracy. Cóż, nieraz tak bywa, ale tym bardziej powinno to nas mobilizować do przemyślanych i zaplanowanych działań, gdyż tylko one mogą systematycznie rozładowywać i zapobiegać podobnym sytuacjom.
Tylko miłość…
Wydarzenie to nasuwa też pewne uzupełnienie i korektę wniosku sprzed tygodnia – żeby nie tracić czasu na bezowocne głoszenie Ewangelii tym, którzy nie chcą jej przyjąć. Otóż zanim postawi się na kimś „krzyżyk”, trzeba dużo cierpliwości i wysiłku, podejmowanego nawet wbrew nadziei. Ludzi są nieraz bardzo biedni i zagubieni, najczęściej z własnej winy. Zanim potrafią zrozumieć i przyjąć Ewangelię, trzeba nieraz pokonać wiele uprzedzeń i niechęci, trzeba dużo wytrwałości i przebaczenia. Tylko miłość potrafi do tego uzdolnić. I tylko miłość potrafi przezwyciężyć te przeszkody. Chrystus takiej miłości nas uczy.
 
ks. Mariusz Pohl
fot. Stefano Mortellaro rest
Flickr (cc)
http://www.katolik.pl/—i-wypocznijcie-nieco,24940,416,cz.html

***************************************************************************************************************************************

ŚWIĘTYCH OBCOWANIE

19 LIPCA

*********

 

Święta Makryna Młodsza Święta Makryna Młodsza
Błogosławiona Ludwika z Sabaudii Błogosławiona Ludwika z Sabaudii, zakonnica
Święty Symmach Święty Symmach, papież
Błogosławiony Achilles Puchała Błogosławiony Achilles Puchała, prezbiter i męczennik
Błogosławiony Herman Stępień Błogosławiony Herman Stępień, prezbiter i męczennik

 

 

Ponadto dziś także w Martyrologium:
W Sewilli, w Hiszpanii – męczenniczek Justy i Rufiny. Swe życie złożyły w ofierze prawdopodobnie w roku 287. Zaświadczone przez wczesne pomniki liturgiczno-hagiograficzne i żywo czczone w swym kraju, przez historyków są mało rozpoznane.

W Volturno pod Benewentem, we Włoszech – św. Ambrożego Autperta, opata. Początkowo dworzanin Pepina Małego, wcześnie wstąpił do opactwa św. Wincentego pod Benewentem, gdzie go też później mnisi frankońscy obrali opatem. Zmarł około roku 781, pozostawiając po sobie sporą spuściznę literacką, m.in. homilie.

oraz:

św. Aurei, męczennicy (+ 856); św. Epafrasa, biskupa Kolosan (+ I w.); św. Teodora, mnicha (+ 848)

http://brewiarz.pl/czytelnia/swieci/07-19.php3

***************************************************************************************************************************************

TO WARTO PRZECZYTAĆ

*******

Pozwólmy Bogu być Bogiem

Grzegorz Kramer SJ

Grzegorz Kramer SJ

My ludzie Kościoła, nie wierzymy w moc Ewangelii Jezusa Chrystusa.

 

Nie wierzymy, że ludzie w tym świecie potrzebują Dobrej Nowiny o tym, że Bóg tak ukochał ten świat, że dał swojego Syna, by ten świat zbawił, a nie potępił. Nie wierzymy już Bogu, który przyszedł na ten świat, jako człowiek, nie po to by zakładać Królestwo doskonałe, ale by w świecie pełnym niedoskonałości ogłosić bliskość Królestwa Bożego.

 

Nie wierzymy Bogu, że nie chciał byśmy złączyli się z jakimkolwiek władcą tego świata, ale byli obywatelami Królestwa, które nie jest z tego świata. Nie wierzymy Bogu, który przyszedł i powiedział, że słońce wschodzi nad dobrymi i złymi i że to On będzie tym, który osądzi, nie my.

 

Nie wierzymy Bogu, kiedy odchodzimy od Mszy świętej, w której – jak mówimy – dzieje się to samo, co na Golgocie i musimy pod krzyżem naszego Pana robić wiece polityczne (jak się okazuje – robią to politycy różnych opcji).

 

Ciągle zachowujemy się jak Ateńczycy, którzy zbudowali posągi różnych bożków i na wszelki wypadek jeszcze jeden – bogu nieznajomemu. Wierzymy w Boga Wszechmogącego, ale uważamy Go za słabego, takiego, który Zbawił człowieka w sposób niedoskonały. Pozwalamy Mu na bycie Alfą – Początkiem, ale Omegą – ostatnim akcentem – chcemy być sami. Na wszelki wypadek. Sami jesteśmy Bogami, tam gdzie wydaje się nam, że ten “nasz” nie da rady.

 

W Ewangelii Łukasza (12,32-48) Jezus mówi, że mamy się nie bać, ufać i czekać na Niego, bo przyjdzie.  W pierwszym momencie wszystko wydaje się proste i oczywiste. Jednak w praktyce to nie wychodzi, może dlatego, że za bardzo przyzwyczajamy się do wykreowanej przez nas rzeczywistości, do poczucia stabilizacji za wszelką cenę.

 

Niecierpliwimy się podczas czekania na Pana, a w konsekwencji Jezus staje się kimś, kto jest w naszym życiu “teoretycznie”. Staje się ukrytym marzeniem; niby gdzieś jest, niby gdzieś do niego dążymy, ale codzienność tak nas pochłania, że nigdy owego marzenia nie realizujemy, bo serce, wola i decyzje są obrośnięte tłuszczem codzienności.

 

Możemy przyjąć dwie postawy. Być człowiekiem, który: “ma, je i używa”, co sprawia, że  obrasta w tłuszcz. Tłuszcz schematów, lenistwa, zawsze posiadania racji, nie pozwalania sobie na to, by ktoś lub coś go zaskoczyło. Druga jest postawą świeżości. Wiem, że żyję, że zdarza mi się taka a nie inna sceneria mojego życia i pozwalam sobie na nieustanne odkrywanie nowości – w sobie, innych i w końcu w Bogu. Naprawdę, to w czym jesteśmy, to kim jesteśmy, to co mamy – to wszystko jest tymczasowe, nie jest absolutne.

 

Mam świadomość tego, że większość z nas jest przekonana, że to co ma i kim jest, osiągnęła dzięki swojej ciężkiej i uczciwej pracy. To prawda, jednak prawdą jest też to, że kiedy uczciwie przeanalizujemy swoje osiągnięcia i posiadanie, okazuje się, że wszystko jest darem i jesteśmy ciągle od innych zależni.

 

W ostatecznym rachunku wszystko jest nam w jakiś sposób dane i zadane. Jesteśmy tylko dzierżawcami. Nie możemy zapomnieć, że wszystko co mamy i kim jesteśmy jest na jakiś czas. Bynajmniej nie po to, by żyć w poczuciu strachu i winy. Nie. Wszystko jest nam dane po to, by swoje życie właściwie układać. Nie jestem właścicielem dziecka, żony, męża, współbrata, parafii, mojego pracownika.  To niby oczywiste, a jednak nie zawsze takim jest.

 

Nasze życie ma być drogą, na wzór Abrahama, o którym list do Hebrajczyków (11,8) mówi, że “wyszedł nie wiedząc dokąd idzie”. Iść z Bogiem, bez zabezpieczeń, wyzbywając się ciągle i nieustannie na nowo z tego złudnego poczucia, że wszystko muszę mieć zaplanowane i pod kontrolą.

 

Tu idzie o dystans do posiadania, ale oparty na przekonaniu, że w moim życiu naprawdę Bóg jest obecny, nie jako idea, ale rzeczywiście jako Pan tego życia. On jest Alfą i Omegą, więc pozwólmy Bogu być Bogiem.

 

 

Grzegorz Kramer SJ – duszpasterz powołań Prowincji Polski Południowej TJ, współtwórca projektu Banita. Na jego blogu znajdziesz codzienne rozważania do Ewangelii

http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/komentarze/art,2060,pozwolmy-bogu-byc-bogiem.html

********

Jak świętować niedzielę?

ks. Andrzej Draguła

(fot. shutterstock.com)

Kiedy podczas niedzielnej Eucharystii zgromadzeni na niej katolicy słyszą, że zebrali się w “pierwszy dzień tygodnia”, mogą czuć się nieco zaskoczeni. W powszechnej świadomości niedziela to nie pierwszy, lecz ostatni dzień tygodnia. Przecież właśnie kończy się weekend – czas odpoczynku.

 

Mówi się, iż kultura niedzieli została zastąpiona kulturą weekendu, czyli końca tygodnia. Współczesne świątynie to już nie kościoły, tylko centra handlowe, malls, galerie. Mówi się, że zamiast na Mszę ludzie idą na zbiorową celebrację poświęconą bogu Mamonie, czyli na niedzielne zakupy. Owszem, w kulturze konsumpcyjnej zmienia się sposób świętowania niedzieli, ale przecież dla bardzo wielu niedzielna Eucharystia pozostaje w jej centrum. Nie jest tak, że wszyscy wierni idą tylko na zakupy, “zamiast” na Mszę Świętą. Wielu z nich nie idzie “tylko” na zakupy, ale “także” na zakupy, kierując się do galerii handlowej bezpośrednio po Eucharystii. Co więcej, wielu nie widzi w tym żadnej sprzeczności.

 

Zasadnicza zmiana w rozumieniu świętowania niedzieli nie polega na odrzuceniu dotychczasowych norm wynikających z przykazania, ale na reinterpretacji zachowań konsumenckich, a zwłaszcza zakupów i korzystania z publicznej gastronomii. Zakupy zmieniają swoje znaczenie, przesuwając się ze sfery obowiązku i banalnej, koniecznej czynności w obszary przyjemności, by nie powiedzieć – rozrywki. Także profil niedzielnych zakupów jest nieco inny. Skierowany jest bowiem bardziej na przyjemności, prezenty i towary luksusowe. Zakupy niedzielne są elegantsze i robione w odświętnych strojach. Także “jedzenie poza domem”, traktowane niegdyś jako konieczność (na przykład w czasie podróży), dzisiaj jest sposobem na ucieczkę od codzienności.

 

Ale czy rzeczywiście chodzi o kupowanie? Istnieje teza, która mówi, iż fenomen popularności shopping centers polega na tym, że ludzie przychodzą bardziej w celu oglądania wystaw i towarów niż po konkretne zakupy. Można mówić tutaj o swoistej partycypacji przez asystencję i oglądanie, a nie przez czynność zakupu. Nie bez powodu w Polsce upowszechniła się nazwa “galeria” na określenie centrów handlowo-rozrywkowych. W galerii się przede wszystkim ogląda, czasami tylko kupuje. “Wizyta w galerii” – to dziś wyrażenie bardzo wieloznaczne.

 

Sukces centrów handlowych polega na tym, iż proponują rozrywkę kompleksową: oglądanie wystaw zastępuje spacer, posiłek przy domowym stole zamieniany jest przez obiad w restauracji bądź fast foodzie, a rodzinne oglądanie telewizji kinem z popcornem w ręku. Nowość takiego sposobu spędzania czasu polega na zintensyfikowaniu bodźców i na zgromadzeniu ich w jednym miejscu, ale przecież takie formy spędzania czasu istniały wcześniej.

 

Teologiczne rozumienie odpoczynku ma swoje źródło w staro-testamentowej instytucji szabatu. Trzecie przykazanie Dekalogu pamiętamy w wersji katechizmowej: “Pamiętaj, abyś dzień święty święcił”. Wersja ta jednak różni się od swego biblijnego oryginału, w którym jest mowa o “dniu odpoczynku”, a nie o “dniu świętym”. W przekładach znajdziemy także “dzień szabatu”, ale po hebrajsku “szabat” znaczy przecież tyle co “odpoczynek”. Tak oto powstaje nam wersja: “Pamiętaj, abyś dzień odpoczynku święcił”. Oczywiście, chrześcijańskie rozumienie niedzieli zmodyfikowało trochę starotestamentową teologię odpoczynku, skupiając się o wiele bardziej na samym świętowaniu Zmartwychwstania – i słusznie – niż na powstrzymywaniu się od pracy. Etymologia polskiej “niedzieli” wskazuje jednak – w odróżnieniu od innych języków – właśnie na “niedziałanie”, w którym to kryje się sugestia, by tego dnia powstrzymać się od tego co codzienne: od pracy, nauki, domowej krzątaniny.

 

Sobór watykański kwestię odpoczynku traktuje krótko, wskazując na potrzebę dysponowania przez człowieka czasem wolnym, “wystarczającym do prowadzenia życia rodzinnego, kulturalnego, społecznego i religijnego”, dającego okazję do “swobodnego rozwoju zdolności i możliwości, do czego działalność zawodowa daje być może zbyt mało sposobności”. Są ludzie, których miasto męczy, i gdy tylko mogą, uciekają z niego na wieś czy do innego miejsca ciszy. Ale są i tacy, dla których miasto jest miejscem życia, a przebywanie w jego nowoczesnych centrach rozrywki daje wrażenie partycypacji w zbiorowym rytuale. Właśnie to miejsce wydaje się im najlepsze na świętowanie siódmego dnia tygodnia, czyli “dnia odpoczynku”. I nie należy tego mylić z dniem pierwszym, czyli “Dniem Pańskim”. Ten bowiem świętuje się inaczej i w zupełnie innych miejscach.

Fragment ksiązki: ks. Andrzej Draguła – “Czy Bóg nas kusi”

 

Czy Jezus wzywał do nienawiści? Co to znaczy być błogosławionym? Po co komu modlitwa? Czy można żyć bez grzechu? Czy cierpienie jest karą za grzechy? A może… Bóg nas kusi?
Rzadko zadajemy sobie takie pytania. Niektóre dotyczą spraw uznawanych za tak oczywiste, że nawet ich nie zauważamy. O inne albo boimy, albo wstydzimy się pytać. Mamy poczucie, że nie wypada.
Tymczasem Autor pokazuje, że właśnie w tych pomijanych obszarach naszej wiary kryją się nieraz odpowiedzi fundamentalne dla zrozumienia tego, w co wierzymy. Unika przy tym dawania prostych i ostatecznych odpowiedzi. Zaprasza raczej Czytelnika do głębszego spojrzenia na wiarę i Ewangelię, pokazując, że nieustannie można odkrywać w nich coś nowego.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,1868,jak-swietowac-niedziele.html

*******

Dlaczego kobietami tak łatwo się manipuluje?

Reinhard Kreissl / slo

(fot. shutterstock.com)

Rzut oka na którykolwiek z tak zwanych magazynów dla kobiet pokazuje, jak to funkcjonuje. Wprowadźmy tu najpierw różnicę między ogłoszeniami a komentarzami redakcyjnymi. Ogłoszenia są czasowo skoordynowane z najnowszymi konstatacjami nauki i mówią nam o potędze genów.

Brzmi to mniej więcej tak: “Wykorzystaj moc swoich genów”. Po tym tytule następuje tekst zawierający pokusę, której żadna czytelniczka powyżej 25 roku życia z pewnością się nie oprze: “Chętnie cofnęłabyś czas? Nic prostszego! Zainspirowana przez badania genetyczne (tu następuje nazwa firmy) wyprodukowała środek Anti-Aging YOUTHCODE, który intensywnie pobudza zdolność regeneracyjną komórek. Ten rewolucyjny produkt przetestowało 100 czytelniczek: 9 na 10 z nich było zachwyconych!”. Ten, kto teraz wygląda jeszcze staro, jest sam sobie winien. Rewolucja i nauka zawarły tu skuteczne w 90 procentach partnerstwo. Teksty takie trzeba czytać powoli i głośno, aby zdać sobie sprawę z siły ich działania, a zarazem śmieszności.
Teksty ukryte pod nazwą komentarzy redakcyjnych są w zasadzie skonstruowane podobnie. Pewne różnice wynikają stąd, do jakiego kręgu czytelników pismo jest adresowane. Umysły raczej proste można fascynować rewelacyjnymi odkryciami uzbeckich dermatologów, osoby wykształcone mogą odnieść się do nich nieco krytycznie. Uświadomiły sobie bowiem z czasem, że istnieją doradcy dobrzy i źli, i nie dają się wziąć na lep każdej krzykliwie nachalnej reklamie. Również tutaj dowodu wysokiej jakości produktu dostarcza nauka. Wygląda to tak, że w zachwalającym tekście czytamy: “Chcesz się zdobyć na coś więcej, byle tylko nie wymagało to zbytnich kosztów? Otóż mamy coś dla Ciebie: 13 metod, które przyniosą Ci szczęście, sukces, zdolność do nawiązywania relacji – i to po części w czasie nie przekraczającym 60 sekund”. Po tej zapowiedzi, w której prześwituje wizja Nagrody Nobla, następuje tekst swoiście krytyczny: “Richard Wiseman miał już tego dosyć. Na słowa »doradca życiowy« i »bestseller w dziedzinie pomocy samemu sobie« reagował wręcz alergicznie.

 

Obiecywać gwiazdkę z nieba (więcej szczęścia, więcej sukcesu, dozgonną miłość), nie mając po temu żadnych naukowych podstaw! Wiseman postanowił zabrać się do tego sam. I tak ten amerykański psycholog przeorał tysiące behawiorystycznych studiów powstałych na renomowanych uniwersytetach. A oto zdumiewający efekt, który Wiseman zawarł w książce zatytułowanej »Jak zmienisz swoje życie w ciągu 60 sekund«. Obiecuje w niej: Jeśli będziesz przestrzegać tych wskazówek opartych na nauce, zawierających szereg prostych technik, uczynią Cię one innym człowiekiem. No, można zaczynać?”. Tym, czego pan Wiseman w sposób oczywisty nie ma w swoim programie, jest 60 sekund kursu językowego dla redaktorek owego czasopisma.
Na poprzedniej stronie znajduje się wywiad z badaczem osobowości z jakiegoś szwajcarskiego uniwersytetu, który wytłumaczy czytelniczkom, jak mogą zmienić swój charakter, aby doznawać większego zadowolenia z życia.
Te mniej lub bardziej dowolnie wybrane przykłady pokazują, jak powołanie się na ekspertów, naukę i badania służy do szafowania najbardziej niewiarygodnymi obietnicami. Wyobraźmy sobie, że ktoś twierdzi, iż jego sąsiad albo jego fryzjer odkrył metodę, która pozwoli w czasie krótszym niż 60 sekund odmienić własne życie. Prawdopodobnie jedynym wiarygodnym sposobem spełnienia tej obietnicy byłby skok z wieżowca – niezawodna, ale niezbyt atrakcyjna droga do trwałej zmiany życia z przekraczającym 90 procent prawdopodobieństwem. Nauka daje tutaj ramy, w których można prezentować najrozmaitsze oferty.
Wspólnym mianownikiem wszystkich tych obietnic jest panowanie nad własnym “ja”. Mogę sam ukształtować siebie według swoich jakoby własnych wyobrażeń, nadać swemu życiu nowy kierunek, sprawić, że z mojej twarzy znikną zmarszczki i pokonać cielesne ułomności. Nauka, traktowana tu jako coś w rodzaju współczesnej formy magii, stanowi siłę, która ma umożliwić ludziom, tutaj zwłaszcza kobietom, pokonanie natury, wstrzymanie biegu losu, odrzucenie ciężaru przeszłości. Któż nie kupiłby kremu do wcierania w skórę, którego skuteczność poręcza swoją powagą formuła naukowa?
Wszelako rzut oka na odpowiednie półki drogerii i perfumerii w ramach naszego małego zwiadu na rynku ukazuje tendencję pozornie przeciwną. Tutaj z opakowań i plakatów reklamowych spogląda na nas często Hildegarda z Bingen i widnieją imiona innych, mniej znanych sióstr i braci zakonnych. Boom Hildegardy w dziedzinie dbałości o jakość życia, od kosmetyki po oczyszczanie jelita i poczucie szczęścia, daje asumpt do refleksji. Co łączy reklamę, odwołującą się do nauki, ze strategią sprzedaży opartą w gruncie rzeczy na motywach religijnych, albo co je od siebie różni? Ostatecznie chodzi o zaufanie – o zaufanie do autorytetu, odporne na wszelką krytykę i argumenty rozumowe.
Stara religijna formuła wiary: credo quia absurdum, wierzę, bo jest to absurdalne, a tym samym niedostępne racjonalnemu wytłumaczeniu, podbudowuje każdą choćby najbardziej absurdalną obietnicę wiecznej piękności, młodości i wolności od zmarszczek grubą warstwą cementu prawdy. Quasi-religijna postawa, że należy w pewne rzeczy wierzyć, nie rozumiejąc ich, znamionuje stosunek zwykłego śmiertelnika nie tylko do jego religii, ale także do nauki czy ogólnie do wiedzy eksperckiej. Nie na próżno język potoczny zna zarazem pogardliwe, jak i pełne respektu sformułowanie “bogowie w bieli” na określenie niedostępnych w swojej wszechmocy lekarzy w białych kitlach. Cokolwiek oferuje się człowiekowi, musi temu uwierzyć, skoro pochodzi to albo z zaświatów, albo z laboratoriów i instytutów badawczych. Jedne i drugie są dla zwykłego śmiertelnika czymś niedostępnym, a mądrość, jaka stamtąd kapie na laików, jest manną dla zatroskanego o siebie współczesnego człowieka, głównie zaś – wyszliśmy od tematu kosmetyki i piękności -dla zatroskanej o siebie współczesnej kobiety. Cóż bowiem można zobaczyć bardziej zatroskanego niż kobietę przed lustrem, która swoje odbicie porównuje z upiększonymi przez fotografa wizerunkami na reklamowych folderach.
W miarę wzrostu tego zatroskania wzrasta też pragnienie klarowności i wiary. Im mniej wiem o właściwym sposobie wychowywania dzieci, odżywiania się, dbałości o zdrowie, wyborze partnera, zawodu i mieszkania, tym bardziej zdaję się na ocenę tych, którzy twierdzą, że na podstawie “wyższej wiedzy” mogą rozwiać moje wątpliwości. Zdaję się na nich, ponieważ im wierzę, a wierzę im, ponieważ przedstawiają się oni jako autorytet, którego nie mogę zweryfikować. Ten klasycznie religijny motyw można dostrzec w wierze w naukę. To, co mi zaleca ekspert naukowy jako rozwiązanie problemu, z którym mój własny potencjał intelektualny nie może sobie poradzić, pomaga mi. Jeśli zrobię to, co mi się zaleca, nastąpią skutki pozytywne albo przynajmniej uniknę skutków negatywnych, których się obawiam. Ponadto pojawi się niebagatelny efekt odciążający. Mglistą niepewność, dręczące wątpliwości, naglącą potrzebę decyzji w takiej czy innej sprawie zastąpi dzięki orzeczeniu autorytetu jasny obraz: Zrób tak, a będzie dobrze! Rady takie, zbudowane według modelu ojcowskiego autorytetu, przywracają dzisiejszego człowieka, który znalazł się na ontologicznej huśtawce, na drogę cnoty.
Ten psychologiczny mechanizm rozwija się według pewnej gradacji. Jak widzieliśmy, obok każdego eksperta pojawia się wkrótce kontrekspert. Science wars, wojny naukowe, toczone w wieży z kości słoniowej, docierają też kiedyś w rozcieńczonej formie do zwykłej publiczności. Wtedy linie frontu nie przebiegają już jednak między konkurującymi w łonie nauki metodami, teoriami i propozycjami interpretacyjnymi, lecz przeważnie między nauką a anty-nauką, która ze swej strony pojawia się jako lepsza i wyższa forma wiedzy. Krytyka miesza często argumenty natury moralnej i techniczno-naukowej i dochodzi często do przedziwnych debat, w których protagoniści – dzięki internetowi – mogą poprzez kapilary forów i blogów rozpowszechniać na cały świat największe głupstwa.

 

 

Więcej w książce:  Dlaczego wiara w naukę nas ogłupia? – Reinhard Kreissl

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/psychologia-na-co-dzien/art,515,dlaczego-kobietami-tak-latwo-sie-manipuluje.html

********

Jak walczyć ze strasznymi myślami

Grzegorz Szaffer / slo

(fot. Kara Allyson / flickr.com)

Straszne myśli są elementem nerwicy. Jak sobie z nimi poradzić? Jak je odwrócić? Ważne jest, że nie chodzi przede wszystkim o treść myśli, ale o to, że z tymi myślami przychodzi wyobraźnia i uczucia lęku. Rozmaite dziwne, czasem makabryczne myśli zawsze przemykają nam przez głowę.

 

Z perspektywy czasu widzę, że miałem je również przed chorobą i miewam po chorobie. Różnica między chorobą i zdrowiem jest jednak taka, że w zdrowym nie generują one intensywnych uczuć lęku. Pewnie każdy całkiem “normalny” człowiek ma takie myśli, które od czasu do czasu powracają: że skacze z wysokiego mostu, spada w przepaść czy krzywdzi bliźnich… I co? Nic. A w czasie choroby przygniatają one człowieka, bo z nimi od razu idą wyobraźnia i uczucia.

 

Walka z treścią myśli jest daremna i może pogorszyć sytuację. Potrzebne jest podejście stoickie. Niech sobie te myśli przelatują. Nie ma takiej siły, która myśli może zatrzymać. Nie mamy nad nimi pełnej kontroli. Trzeba pozwolić im płynąć. (Podobne podejście zalecają też szkoły medytacji). Jedyne, co możesz zrobić, to starać się mieć uwagę zajętą czymś innym: pracą, obowiązkami domowymi, bardzo wciągającym filmem, książką itd. Na tym się skup! To jest jeden z elementów terapii: nie walcz z treścią myśli! Te najbardziej przykre zaczynają się zwykle od: “A gdybym tak ja…” zrobił to lub tamto. Ogólnie rzecz biorąc będą podsuwały ci scenariusze zagrożenia osób czy wartości dla ciebie najcenniejszych, włączając w to twoje własne działania. Jest to związane z utratą zaufania do otaczającego świata i siebie samego.
Niech te myśli płyną! Nie walcz z nimi. Zrób za to wszystko, żeby zająć się czym innym! Daj im mniej czasu. Kluczem nie jest treść myśli, tylko powiązanie między treścią myśli a wyobraźnią i uczuciami. Jest ono całkiem naturalne. Nasza biologiczna natura ma na nasz umysł przemożny wpływ (ku rozpaczy egzystencjalistów). O przykłady nietrudno. Młoda matka cały czas myśli i mówi o dziecku. Jeśli jesteśmy głodni, to myślimy o jedzeniu, jeśli zakochani, to o ukochanej osobie. Jeśli wystraszeni… no właśnie, o zidentyfikowaniu zagrożenia i ucieczce (albo walce). Taki stan jest normalny. Tak samo będzie, jeśli weźmiesz udział w jakimś rzeczywistym niebezpiecznym zadaniu. Szturm na plaży w Normandii ukazany w filmie Spielberga “Szeregowiec Ryan” to moim zdaniem najlepsza próba oddania tego uczucia w kinie. Jak wyzdrowiejesz, to oglądając tę scenę przypomnisz sobie, jak to było w nerwicy.
Człowiek w nerwicy tkwi w ciągłym stanie przerażenia, a porażają go własne straszne myśli albo somatyczne objawy strachu (szybkie bicie serca, pocenie się itp.). To jest zamknięta pętla. Im więcej myśli i objawów, tym więcej strachu. Im więcej strachu, tym bardziej umysł koncentruje się na identyfikowaniu scenariuszy zagrożenia, czyli tworzeniu złych myśli właśnie. Temu towarzyszą z kolei fizyczne objawy strachu wywołane działaniem adrenaliny i innych hormonów. Trzeba tę pętlę poluzować! Dlatego tak jest ważne, by nie walczyć z treścią myśli! Nie bać się ich! Nie szarpać tego postronka, bo się wówczas mocniej zaciska.
Metodą, która pozwala zmierzyć się i wygaszać to połączenie między myślami i uczuciami, jest racjonalizacja. To znaczy używanie naszego świadomego “ja” do racjonalnego tłumaczenia i akceptowania stanu swoich uczuć oraz ich powiązań z myślami; tworzenia pozytywnych myśli i scenariuszy, żeby one z kolei mogły tworzyć pozytywne uczucia albo przynajmniej osłabiać te negatywne. W praktyce oznacza to, że musisz racjonalnie sobie tłumaczyć, że te złe myśli nic nie znaczą (i tak jest w rzeczywistości – zrozumiesz to doskonale w miarę zdrowienia). Staraj się racjonalnie odwracać uczucia, jakie im towarzyszą. Potraktuj te myśli jak “starego dobrego przyjaciela”. Mów do nich tak: “O, jesteście moje straszne myśli. Dobrze wiem, że przychodzicie, ale wiem też, że odejdziecie. Nie będę stawiał wam oporu, ale też nie będę was tu zatrzymywał. Nie będę was wspierał i podsycał własną świadomością. Chcecie mnie znowu zapędzić w pętlę strachu. Znam te wasze sztuczki. Nie dam się im”. Mów tak do siebie w myślach! Zobaczysz, że to pomaga! Na szczęście nasze świadome “ja” może generować myśli tak samo, jak nasze uczucia “nam” je generują (ściśle mówiąc skłaniają nas do pewnych myśli). Wykorzystaj to!
Racjonalizację w znaczeniu, w jakim o niej tu mówię, należy rozumieć jako rozumowe uzasadnienie i interpretację własnych stanów emocjonalnych, na które nie masz bezpośredniego wpływu. Możesz spotkać się z definicją racjonalizacji jako mechanizmu obronnego, który umożliwia pozornie racjonalne uzasadnianie po fakcie swoich decyzji i postaw, kiedy prawdziwe motywy pozostają ukryte, często także przed własną świadomością. Jest to bardzo wąska definicja racjonalizacji i w mojej ocenie niesłusznie nadająca jej wyłącznie charakter negatywny. Zgodzisz się pewnie, że jest ona podzbiorem tej pierwszej.

 

Rzeczywiście racjonalizacja jest często używana w negatywnym sensie, żeby pozbyć się uczucia winy czy nieadekwatności. Jest to mechanizm bardzo skuteczny dzięki temu, że poprzez świadome myśli i rozumowe uzasadnienia możemy wpływać – pośrednio – na stan uczuciowy. Ale ten sam mechanizm może być używany w sensie pozytywnym, czyli do pozbywania się lęku poprzez rozsądne poznawanie mechanizmów i tłumaczenie ich działania. Do wkomponowania naszego stanu uczuciowego w znany nam obraz świata. Przyczyną nerwicy jest pętla sprzężenia lękowego – czyli mechanizm sprzężenia zwrotnego, a nie prosty łańcuch przyczynowo-skutkowy. Jednak nasza sieć neuronów ze swej natury bardzo potrzebuje tworzyć łańcuchy przyczynowo-skutkowe – budowanie relacji jest jedną z podstaw jej działania – a racjonalizacja pomaga jej “ogarnąć” to, co początkowo wydaje się absurdalne, niepoznawalne albo nieakceptowalne. Racjonalizujemy zawsze i wszędzie, gdy stykamy się z czymś, co przekracza początkowo naszą zdolność pojmowania. Możemy w ten sposób tworzyć rozsądne i pożyteczne wyjaśnienia albo zabobony. To jest po prostu mechanizm działania naszego mózgu. Wykorzystujmy go pozytywnie!
W nerwicy połączenie między myślami a uczuciami strachu jest niezwykle silne i trzeba sporo czasu, żeby je wygasić do normalnych rozmiarów. Racjonalizuj, bagatelizuj, a przede wszystkim nie wspieraj świadomie tych złych myśli! Nie łap za puls, jak tylko napadnie cię strach, że serce przestaje ci bić, nie rzucaj się do internetu oglądać strony medyczne, gdy przychodzi myśl, że masz raka mózgu (po raz setny tego dnia). Wspierasz w ten sposób chorobę. Zrób coś odwrotnego. Mów sobie: “Znam tę myśl. Nie mogę nic na to poradzić, że ona przychodzi, ale nie będę jej wspierać swoją świadomością. Zaczekam, aż sobie pójdzie”.
Wiem, że to nie jest łatwe, ale to pomaga! W ciągu miesiąca, dwóch, trzech twoja wrażliwość na strach może spaść znacznie, a później całkiem zgasnąć.
Żeby taka terapia była całkowicie skuteczna, potrzebne jest też oduczenie się zachowań, które kiedyś pokarały nas strachem. Albo inaczej: nauczenie się, że wykonywanie pewnych czynności niczym nie grozi. To jest niezbędne, bo w przeciwnym razie zawsze będzie nad tobą wisieć chmura strachu. W jakimś sensie temu strachowi będziesz cały czas ulegać i on cały czas będzie cię uwrażliwiał na zagrożenie. Trzeba go zracjonalizować do rozsądnego minimum. Do miejsca, w którym racjonalnie stwierdzimy, że jest rzeczywiście zasadny albo nieszkodliwy. Mówiąc krótko, trzeba rozszerzyć swoją strefę bezpieczeństwa z powrotem do normalnych rozmiarów. Na przykład w przypadku agorafobii spróbować po prostu zapuszczać się coraz dalej samemu. Ale koniecznie stosując powyższą technikę racjonalizowania i akceptowania. To będzie trudne i bolesne.
Na koniec muszę podkreślić: technika racjonalizowania, sterowania swoimi myślami czy programowania myśli, jak kto woli, jest w mojej opinii kluczem do trwałego zdrowia. Dlatego trzeba ją dobrze opanować. Przeanalizować, przećwiczyć na swój sposób i zinternalizować. Obserwować, jak uczucia na nią reagują, jakiego rodzaju racjonalizacja pomaga, a jaka nie. Każdy jest przecież inny. To jest ważne, bo jesteś osobą z wyobraźnią, wrażliwą i empatyczną. Nie zmienisz tego. Będą się w życiu zdarzać sytuacje, gdy przytłoczą cię zobowiązania, porażki, a nie daj Boże rodzinne nieszczęście. Wtedy zawsze istnieje ryzyko ponownego zapętlenia w spirali lęku. Tymczasem ta technika jest jak szczepionka. Gdy raz ją przyswoisz, to szybko zidentyfikujesz moment, gdy myśli zagnają cię znów w jakąś mroczną stronę, i powiesz: “Hola, znam tę sytuację, drugi raz się na to nie dam nabrać. Poczekam, aż ten nastrój minie, a na razie skupię się na bieżących sprawach, kroczek po kroczku”.
W tym sensie wyjdziesz z choroby wzmocniony i w dodatku będziesz miał tego świadomość!
Reasumując:

  • Zabierz swoim złym myślom czas. Zajmij czymś swój umysł.
  • Gdy przychodzą, daj im płynąć i racjonalizuj. Nie wspieraj ich i nie uciekaj przed nimi.
  • Rzuć stopniowe wyzwanie temu, co budzi w tobie lęk. Koniecznie stosując przy tym dwie powyższe techniki.

“Cierpisz z powodu depresji i lęków, dlatego że identyfikujesz się z nimi. Mówisz: «Jestem przygnębiony.  Ale to nieprawda. Ty nie jesteś przygnębiony. Jeśli chciałbyś to wyrazić dokładniej, mógłbyś powiedzieć: «Doświadczam teraz przygnębienia®. A ty potrafisz swój stan wyrazić zaledwie: «Jestem przygnębiony®. Nie jesteś przecież swoją depresją. To tylko chytra sztuczka twego umysłu, dziwaczna iluzja. Sam wpakowałeś się w ten sposób myślenia, choć go sobie nie uświadamiasz. Jestem swą depresją, jestem swym lękiem, jestem swą radością, jestem swym wzruszeniem. (…)
Chmury nadchodzą i odchodzą, niektóre z nich są czarne, a niektóre białe, niektóre z nich wielkie, a inne małe. Zstąp głębiej w tę metaforę. To ty jesteś niebem obserwującym chmury. Dla ludzi Zachodu stwierdzenie to jest szokujące. A przecież nie masz na to wpływu. Nie staraj się na nic wpływać. Nie zatrzymuj niczego. Patrz! Obserwuj!”*
*Anthony de Mello, Przebudzenie, przeł. Beata Moderska, Tadeusz Zysk

 

Więcej w książce: Pokonałem nerwicę. Historia mojego zmagania – Grzegorz Szaffer

 

***

 

POKONAŁEM NERWICĘ. HISTORIA MOJEGO ZMAGANIA – Grzegorz Szaffer

To nie jest książka napisana przez zawodowego psychoterapeutę. To nie jest książka napisana przez naukowca, twórcę teorii zaburzeń neurotycznych. To jest prawdziwa historia. Opowiedziana, nie z pozycji zewnętrznego obserwatora, ale z głębi własnego doświadczenia.

Nie jest to książka o objawach nerwicowych, chociaż zawiera ich wyczerpującą listę. Nie jest to również książka o tym jak porażające są doznania panicznego lęku, chociaż zawiera sugestywne opisy takich przeżyć. Jest to opowieść o tym jak pozbyć się ciągłego niepokoju i zostawić nerwicowy koszmar za sobą. Jak wrócić do normalnego, radosnego życia. Bez ciągłego napięcia, bez ciągłego wyczekiwania na kolejny atak paniki, bez depersonalizacji. I bez nawrotów.

Jest to również książka pełna dystansu wobec samego siebie i wobec świata. Opowiedziana z humorem i pasją. Na przekór własnym słabościom.

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/poradnia/art,310,jak-walczyc-ze-strasznymi-myslami.html

*********

Boisz się rozstać ze swoją przeszłością?

Uwe Böschemeyer / slo

(fot. shutterstock.com)

Tęsknota ludzi do tego, aby żyć teraźniejszością, jest wielka, jednakże nie mniejszy jest też opór przeciwko rozstaniu się z przeszłością. Ogólną przyczyną tego jest fakt, że psychiczna siła życiowa “charakteryzuje się znaczną inercją” i “pragnie zatrzymać to, co przeszłe”.

 

 

Przyczyną tego z kolei jest z jednej strony biegunowa struktura życia i związana z nią tendencja to tego, by móc być również przeciwko samemu sobie, z drugiej strony “właściwe człowiekowi wspomnienie raju utraconego”.
Ponadto istnieje szereg swoistych przyczyn, które utrudniają pojednanie z dawnym życiem. Zapoznałem się z nimi w praktyce psychoterapeutycznej.

 

Gdyby cię, Czytelniku, ta “lista” interesowała, byłoby dobrze, abyś przy refleksji nad jednym czy drugim punktem znalazł czas na zadanie sobie następującego pytania:

 

 

Czy może dlatego nie rozstaję się z przeszłością,

  • bo uważam, że było tam zbyt wiele straconych lat, by móc zaczynać na nowo?
  • bo uważam, że nie wolno mi zapomnieć “tego wszystkiego”, co było tak trudne?
  • bo moje ówczesne oczekiwania (wobec rodziców czy innych osób) ciągle jeszcze się nie spełniły i czekam na to, aby wreszcie dostać to, co mi się należy?
  • bo stale jeszcze czekam na to, że na przykład mój ojciec czy matka, mąż czy żona, przyjaciel czy koleżanka w pracy zmienią się?
  • o ludzi z tamtego czasu nie zwalniam z ich odpowiedzialności za to, jak się potoczyło moje życie, i nie chcę zrezygnować ze swych oskarżeń i mściwych uczuć?
  • bo swoim poczuciem, że jestem nieszczęśliwy, chcę ukarać moich rodziców?
  • bo potrzebuję alibi dla swego nieudanego życia i nie chcę wziąć odpowiedzialności za moje dzisiejsze życie?
  • bo jestem obrażony przez życie i dlatego nie chcę już nowej “gry”?
  • bo nie mogę się wyrzec słodkiej goryczy doświadczeń i nie dostrzegłem jeszcze wyraźnie swego tragicznego zachowania się?
  • bo stale jeszcze czuję się winny i uważam, że muszę dawną winę odpokutować – bo poza tym widzę siebie w większym kontekście win, z którego zdaje się nie być wyjścia?
  • bo całego swego życia nienawidzę?
  • bo w ogóle trudno mi rozstać się z tym, co było, ponieważ moje myśli zbyt długo nie mogą się od tego oderwać?

Co by było, gdybyśmy mogli być wolni od obciążającej przeszłości?
Nie żylibyśmy w różnych czasach. Żylibyśmy tu i teraz, korzystalibyśmy z przychylności aktualnej godziny i związanych z tym możliwości. Bylibyśmy obecni duchem. Bylibyśmy skupieni. Nie bylibyśmy roztargnieni. Nie przeżywalibyśmy wewnętrznego rozdarcia. Stanowilibyśmy ze sobą jedno. Bylibyśmy u samych siebie. Moglibyśmy przyznawać się do siebie. Bylibyśmy wolni względem swojego życia.

 

Więcej w książce: Co jest ważne- Uwe Böschemeyer

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/poradnia/art,192,boisz-sie-rozstac-ze-swoja-przeszloscia.html

********

Pragnienia, frustracje i zawody życiowe

Paweł Kosiński SJ / slo

Ważny element składowy życia stanowią dramatyczne sytuacje naszego życia, wszelkiego rodzaju próby życiowe. Cierpienie, momenty wielkich wyzwań są dla nas często sprawdzianem życiowym, w którym możemy, jak w zwierciadle, dostrzec motywacje naszego działania. Kryzys, trudność życiowa, na jaką napotykamy jest niewątpliwie wyzwaniem dla każdego z nas.

Historia życia, historia ważnych wydarzeń życiowych to przede wszystkim historia osób, które stawały i stają na naszej drodze. Jest wiele osób, które nosimy w swoim sercu. Te osoby wiążą się z pewnymi wydarzeniami, zarówno dobrymi, jak i złymi. Wracając do nich jednocześnie jakby otwieramy się na przesłanie, jakie te osoby mają dla nas.
Przyjrzenie się historii życia oznacza także przyjrzenie się wszystkim negatywnym doświadczeniom, które miały miejsce w mojej historii.
Pierwszą potrzebą człowieka jest miłość. Prawie wszystkie przyczyny zranień odnoszą się właśnie do tej potrzeby, jako jej sfrustrowanie. Nieakceptacja obecności człowieka, czy płci, czasu pojawienia się jest chyba najpoważniejszym zranieniem, jakie przychodzi człowiekowi doświadczyć już na początku życia. Nieakceptacja ta przejawia się w jakichś formach zniecierpliwienia, braku obecności, niepoświęcaniu czasu, niezadowoleniu, poczuciu zawstydzenia, wyrzutach sumienia.
Brak więzi emocjonalnej z bliskimi jest przyczyną wielu trudności w relacji człowieka z najbliższymi. W konsekwencji odbija się to na relacjach z całym naszym światem. Potrzeba więzi emocjonalnej zmienia się w zależności od wieku. Zaburzenia w tej dziedzinie przeszkadzają w normalnym rozwoju. Dziecko, młody człowiek ma prawo do zdrowych relacji ze swoimi najbliższymi. Gdy ich braknie, przyczynia się to do zburzenia zaufania dziecka czy młodego człowieka, odbiera mu wszelką formę obrony, bo ci, którzy powinni chronić człowieka, stają się jego krzywdzicielami. Dom wtedy staje się miejscem złych wspomnień, a przebywanie w nim powiększa w człowieku niechęć do samego siebie.
Bardzo ważnym elementem naszej «czarnej historii» są wydarzenia, w których bierzemy udział, choć nie do końca zależą od nas. Będą to wszelkiego rodzaju trudności w relacjach rodzinnych, kłótnie, rozwody. W naszej polskiej rzeczywistości alkoholizm jest często doświadczeniem rujnującym dobre myślenie o sobie, o rodzinie, o relacjach z innymi.
Okres dojrzewania jest bardzo delikatnym czasem. Zmiany, jakie zachodzą w ciele i w psychice budzą bardzo często lęk, powodują różnego rodzaju napięcia. Kiedy brakuje dobrych relacji z innymi często przeradza się to w zaburzenia o charakterze psychicznym, niebezpieczeństwo wiązania się np. z sektami, w poszukiwanie spokoju wewnętrznego poprzez przyjmowanie używek. Przyczyną wielu trudności w tym okresie jest także brak zrozumienia ze strony innych, zła ingerencja dorosłych w nasze życie.
Bardzo negatywny ślad na naszym życiu zostawiają wszelkie formy gwałtu na naszej wrażliwości, nie tylko związanej z cielesnością, ale także z naszym poczuciem godności, wartości. Chodzi tu o poczucie bycia wykorzystanym, manipulowanym, o doświadczanie chłodu emocjonalnego, doświadczenie odrzucenia.
Nasza historia to także niespełnione pragnienia, frustracje, zawody życiowe. To wszystko stanowi część naszego życia i kształtuje nas.
Życie ludzkie, ponieważ jest procesem ciągle dziejącym się, ulegającym przemianom, udoskonaleniu, sprawia, że jakby nic w naszym życiu nie jest «przypadkowe». Ma swoje korzenie i ma swoje konsekwencje.

 

Świadomość samego siebie, poznanie samego siebie zakłada, że coraz większy obszar naszego życia jest nam bliski, znany, swojski. Poznając coraz lepiej samego siebie, umiejąc lepiej określić przyczyny poszczególnych stanów emocjonalnych, okoliczności ich pojawiania się, a przede wszystkim dochodząc do «korzeni» naszych doświadczeń, przyzwyczajeń, sposobów myślenia i utrwalonych sposobów działania, możemy w pełni stawać się odpowiedzialni za swoje życie, możemy dojrzewać. Poznanie historii naszego życia jest poznawaniem tego wszystkiego, co mnie do tej pory kształtowało, tego wszystkiego, co sprawiło, że jestem dziś tym, kim jestem. Poznanie swojej historii życia jest nieodzownym warunkiem do akceptacji samego siebie i do dojrzałości.

 

Wiecej w książce: Obudzić serce – Paweł Kosiński SJ

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/psychologia-na-co-dzien/art,590,pragnienia-frustracje-i-zawody-zyciowe.html

*********

Ciało nie ma mocy kochania

Monika Tomalik / br

(fot. shutterstock.com)

Każdy decyduje sam o profilu swojej miłości, czyni ją wielką i piękną, albo ją niszczy. Gdzie rozgrywa się prawdziwa miłość, a co jest tylko jej narzędziem? Czy edukacja seksualna może być receptą na szczęśliwe życie?

 

Od dłuższego czasu zauważam, że w mediach publicznych (np. w Polskim Radiu), prasie, a przede wszystkim w internecie jest nieustanna propaganda kultury hedonistycznej – łapczywego dążenia do maksymalnej przyjemności. Coraz więcej pojawia się audycji radiowych, artykułów, tematów, które śmiało można nazwać “poradnikami seksu”. Ich autorzy i zapraszani gości twierdzą, że jest na te tematy zapotrzebowanie, bo w Polsce nie ma w ogóle edukacji seksualnej. Ubolewają nad tym, że w szkołach zamiast rzetelnej wiedzy z zakresu seksualności, dzieci i młodzież mają żenujące lekcje z “wychowania do życia w rodzinie”. Czyżby edukacja seksualna miała być receptą na szczęśliwe życie?

 

Doktor Wanda Półtawska, która 65 lat przepracowała w poradni rodzinnej, a poza tym jest doktorem nauk medycznych i specjalistą w dziedzinie psychiatrii pisze: “Losy ludzi jednoznacznie dowodzą, że przeżycie orgazmu nie jednoczy ludzi, samo niczego nie daje miłości i chociaż nieraz ludzie doświadczają wielokrotnie tego przeżycia, ich miłość nie rozwija się, nie potrafią się kochać, porzucają się i rozchodzą”. Dlaczego tak się dzieje? Bo “akt seksualny nie jest siłą łączącą. Ciało nie ma mocy połączenia ludzi. Nie uda się złączyć ludzi tylko cieleśnie.  (…) Akt seksualny z natury rzeczy skazany jest “na zagładę”, musi przestać być, bo z istoty swojej jest czymś krótkotrwałym. Jakże budować jedność na czymś krótkotrwałym, co trwa minuty? Dlatego trzeba budować jedność nie na życiu seksualnym, tylko na miłości wewnętrznej, duchowej”.

 

Jednak media konsekwentnie tego typu argumentację odrzucają. Promują za to antykoncepcję jako coś “super” dla młodym ludzi. Co więcej, jest to promocja wychowywania młodego człowieka do niedojrzałości i nieodpowiedzialności, bo pokazuje się w ten sposób, że można oddzielić działanie od skutku. “Zdolność do działania seksualnego mają także zwierzęta, ale panowanie nad reakcjami popędowymi – wygaszanie ich, kierowanie nimi – to zdolność wyłącznie ludzka” -pisze prof. Półtawska. Ale przecież po to jest właśnie antykoncepcja, by ułatwić życie młodym, którzy jeszcze nie potrafią zapanować nad swoim ciałem – mówią tzw. “eksperci”. Jednak nie zauważają tego, że nie ma dojrzałości bez zdolności kierowania sobą – podkreśla Wanda Półtawska dodając, że “samo ciało nie ma mocy kochania – miłość rozgrywa się w duszy ludzkiej, a ciało tylko może być jej narzędziem i jej służyć”. Edukatorzy seksualni niestety tego nie wiedzą, albo nie chcą wiedzieć.

 

Jak jest zatem recepta na bycie szczęśliwym? Wanda Półtawska z całą pewnością odpowiada: “po prostu miłości trzeba się uczyć. To nieprawda, że ona sama się realizuje, to człowiek decyduje o profilu swojej miłości i on ją czyni wielką i piękną, albo ją niszczy. Przykazanie “nie cudzołóż” nie ma na celu pozbawienia człowieka radości, ale przeciwnie – chce ludzką miłość uratować, nadając jej najwyższy wymiar”. Bo “kochać człowieka, to znaczy kochać jego powołanie, a podstawowym powołaniem człowieka jest świętość – więc prawdziwa miłość nie może występować przeciwko świętości, musi opanować te wzruszenia, które są przeciwko czystości” – dodaje.

 

Natrafiłam kiedyś na piękne słowa C. S. Lewis’a: “Jesteśmy istotami ze złamanym sercem, bawiącymi się alkoholem, seksem i ambicjami, podczas gdy jest nam oferowana nieskończona radość. Jesteśmy jak nierozumne dzieci, które chcą robić babki z błota w dzielnicy slamsów, ponieważ nie potrafią sobie wyobrazić, że mogłyby spędzić wakacje nad morzem”. Nie dajmy sobie wmawiać przeróżnym “ekspertom”, że miłość oparta na czystości nie jest możliwa i nie da człowiekowi radości ani szczęścia. Da! Wakacje nad morzem są możliwe. Wystarczy tylko uwierzyć i… wsiąść do pociągu “niebylejakiego”. Bo wbrew temu co lansują media, czystość jest pociągająca.

 

Tekst pochodzi z bloga: monikatomalik.blog.deon.pl

 


Redakcja DEON.pl poleca:

 


KWADRANS UWAŻNOŚCI. ĆWICZENIA DUCHOWE – Wojciech Werhun SJ

 

Potrzebujesz zwolnić? Daj sobie kwadrans. Czas tylko dla siebie.

 

Żeby się zatrzymać. Żeby odkryć prawdę o sobie. Żeby znaleźć to, czego pragniesz. 49 ćwiczeń na uważność to indywidualny program rozwoju osobistego i duchowego. Nauczysz się trwać w obecności Boga, staniesz się kimś wdzięcznym i świadomym siebie.

 

Każdy etap ćwiczeń wprowadzi Cię na głębszy poziom relacji z Bogiem i samym sobą.  Bądź, trwaj, usłysz siebie!

http://www.deon.pl/slub/narzeczenstwo/art,62,cialo-nie-ma-mocy-kochania.html

*******

Ogólnopolskie Spotkanie Rodziny Szkaplerznej

KAI / mg

(fot. Esteban Chiner / CC BY-SA 2.0 / flickr.com)

Ordynariusz diecezji bielsko-żywieckiej bp Roman Pindel sprawował Mszę św. 18 lipca dla kilku tysięcy wiernych przybyłych do sanktuarium Matki Bożej Szkaplerznej w Czernej, z okazji XVII Ogólnopolskiego Spotkania Rodziny Szkaplerznej. Eucharystia była dziękczynieniem za jubileusz 500. rocznicy narodzin św. Teresy od Jezusa, doktora Kościoła, fundatorki Karmelu Terezjańskiego.

 

Przy polowym ołtarzu wraz z biskupem bielsko-żywieckim modlili się prowincjał krakowski karmelitów bosych o. Tadeusz Florek OCD oraz dziesiątki kapłanów i braci z Polski i zagranicy.

 

Przybyłych gości powitał przeor klasztoru o. Leszek Stańczewski OCD. Obecnych było ponad 50 grup Rodziny Szkaplerznej i wspólnot Bractwa Szkaplerznego Polski południowej z kilkunastu diecezji wraz z pocztami sztandarowymi i w strojach karmelitańskich ze swoim moderatorem prowincjalnym o. Włodzimierzem Tochmańskim OCD. Przybyły piesze pielgrzymki z Racławic i Czubrowic.

 

W homilii biskup Pindel wyraził wdzięczność za to niezwykłe spotkanie rodzinne i życzył bożego błogosławieństwa wszystkim noszącym szkaplerz.

 

Swoje słowo łączności duchowej przekazał także prezydent elekt Andrzej Duda. Konferencję duchową wygłosił i całości spotkania przewodniczył o. Paweł Hańczak OCD. Bardzo wielu wiernych skorzystało z posługi spowiedzi kilkunastu karmelitańskich kapłanów. Ponad 100 osób zostało przyjętych do szkaplerza. Zorganizowane zostały specjalna wystawa terezjańska i misyjna.

 

W niedzielę w Czernej wierni obchodzić będą uroczystość odpustową ku czci św. Eliasza – proroka, patrona kościoła.
Klasztor i kościół karmelitów bosych w Czernej k. Krzeszowic pod wezwaniem św. Eliasza Proroka, został ufundowany w 1629 roku.. W XVII w. był karmelitańskim eremem, dziś mieści się tu nowicjat prowincji krakowskiej oraz sanktuarium Matki Bożej Szkaplerznej i św. Rafała Kalinowskiego. Słynący łaskami obraz Matki Bożej Szkaplerznej pochodzi najprawdopodobniej z połowy XVIII w.

 

Kult szkaplerza świętego wiąże się z objawieniami św. Szymona Stocka, generała Zakonu Najświętszej Maryi Panny z Góry Karmel. Według legendy w czasie, gdy dalsze istnienie założonego w połowie XII w. w Ziemi Świętej zakonu stało pod znakiem zapytania, św. Szymonowi ukazała się 16 lipca 1251 r. Najświętsza Maryja Panna i wręczyła mu szkaplerz – długi pas z tkaniny z wycięciem na głowę. Zapewniła go przy tym, że “ktokolwiek będzie pobożnie nosił Jej znamię – szkaplerz – i nim odziany opuści ten świat, nie zazna ognia wiecznego”. Zakon Karmelitów szerzył kult szkaplerza w całej Europie, gdzie zakładano setki bractw szkaplerznych.

http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/z-zycia-kosciola/art,22827,ogolnopolskie-spotkanie-rodziny-szkaplerznej.html

********

Czcij ojca swego i matkę swoją. Czy zawsze?

Czas Serca

Joanna Jonderko-Bęczkowska / slo

Nie wszyscy mają szczęście mieć świętych rodziców, takich jak np. Louis i Zélie Martin – beatyfikowani rodzice św. Teresy od Dzieciątka Jezus. Co z całą rzeszą tych, których rodzice nie mogą służyć za dobry przykład? Jak czcić rodzica, dla którego dziecko bywa obciążeniem albo zabawką? Jak dzieci mają się nauczyć miłości od nieświętych rodziców?

 

Jezus nie dość, że nie ustanowił wyjątków odnośnie czwartego przykazania, to podporządkował je nadrzędnemu przykazaniu miłości Boga i bliźniego. Kto jak kto, ale On wie najlepiej, co się dzieje w ludzkich rodzinach. Trzeba sobie też zadać pytanie, czy rodzice są w ogóle zdolni do nauczenia miłości – takiej, jakiej każdy pragnie – spełnionej i za darmo? Niekiedy tzw. dobrzy rodzice, kierując się najlepszymi intencjami, uzależniają swoje dzieci od siebie emocjonalnie. Zdaje się, że z nauką miłości jest podobnie jak z nauką dobra.

 

Uczenie się czy odnajdywanie

Nurtowało to Sokratesa na ok. 500 lat przed narodzeniem Jezusa. Sokrates znany był z zadawania pytań w taki sposób, że jego rozmówca sam odnajdywał właściwą odpowiedź. Irytował tym tzw. nauczycieli, bo podczas rozmowy z nim dochodzili do wniosku, że nie wiedzą tego, co myśleli, iż wiedzą. Tego woleli akurat nie wiedzieć. Pewnego razu Sokrates zapytał Protagorasa, czy ów był w stanie nauczać dobra. Protagoras potwierdził. Robił to zawodowo. Sokrates nie przestawał dociekać, w jaki sposób można było nauczać dobra, skoro nie było wiadomo, czym było owo dobro? To tak jakby szukać czegoś, o czym nie ma się zielonego pojęcia – zadanie nie do wykonania. Protagoras, broniąc się, przyznał, że dobro było ogólnie znane. Wniosek nasunął się sam: skoro dobro było znane, nie trzeba było o nim nauczać – wystarczyło go odnaleźć.
Miłości jest każdy w jakimś stopniu świadom. Nawet małe dziecko ją przeczuwa – może nawet bardziej niż dorosły?

 

Dziecięce zaufanie

Dziecko pragnie być kochane. W tym swoim pragnieniu jest bezbronne i naiwne. Nie każdy może powtórzyć za Teresą od Dzieciątka Jezus, że czuła się w pełni bezpieczna w ramionach ojca. Jej obraz Boga był tym samym nieskażony.
Z poczuciem bezpieczeństwa bywa jednak różnie, podobnie jak z poczuciem bycia chcianym. Rodzice niejednokrotnie, utwierdzają je w przekonaniu, że musi wpierw być grzeczne, odnieść sukcesy w szkole itp., żeby być kochanym. Uczy się przez doświadczenie, że rodzice okazują mu miłość dopiero wtedy, gdy na to sobie zasłuży. Dorastający młody człowiek doświadcza tzw. uwarunkowanej miłości. Miłości, którą trzeba sobie zaskarbić. Później już jako dorosły człowiek wysila się, goni za pracą, osiągnięciami, by zdobyć uznanie otoczenia i jakieś poczucie bezpieczeństwa.

Miłość w krzywym zwierciadle

To wewnętrzne przekonanie, że na miłość trzeba sobie zasłużyć rzutuje na relacje z innymi ludźmi i na własne odniesienie do Boga. Człowiek nadskakuje tym, na których mu zależy. Udowadnia im, że potrafi. Od podwładnych wymaga tego samego. Swoje dzieci będzie traktował podobnie przekonany, że tak trzeba dla ich dobra. Sam przecież doświadczył, że o miłość należy walczyć. Poza domem także trzeba się pokazać jak najlepiej, by zdobyć uznanie. Z czasem nieuchronnie wypala się w tej walce. Zamiast akceptacji i bezpieczeństwa coraz dotkliwiej odczuwa rozczarowanie i poczucie osamotnienia. Najgorszy jednak kryzys przychodzi po śmierci rodzica, o którego względy należało w ten sposób zabiegać. Z chwilą śmierci raz na zawsze przekreślona zostaje nadzieja na spełnienie tego głębokiego, dziecięcego pragnienia – bycia po prostu kochanym. Tu nie mówimy o reakcji żałoby, która jest naturalnym smutkiem po stracie bliskiej osoby. To raczej dojmująca porażka w walce o miłość. Wtedy Bóg jawi się jako srogi sędzia, albo ktoś, kto jest zupełnie niedostępny i bardzo odległy.

 

Szukanie śladu

Brakuje odwagi, by nie bać się kochać. Zranienia zamykają ludzi przed otwartością. W bliskich relacjach pojawia się zimna kalkulacja i asekuracja. Zamykamy się na dar miłości i tym samym kochamy w bardzo ograniczonym zakresie. Generalnie cierpimy na brak tego, czego nam najbardziej w życiu potrzeba. Dobrze, gdy zaczynamy to sobie uświadamiać, bo dopiero wtedy można zacząć poszukiwania owego śladu z tego szczerego, dziecięcego pragnienia, za którym kryło się całkowite zaufanie. To zaufanie zostało mocno nadwyrężone i okaleczone, ale tam gdzieś jest – na dnie naszej duszy. Jest w nas ślad Miłości. Niejako już Ją znamy. Przecież pragniemy być kochani bezinteresownie – za to, że jesteśmy. Chcemy odczuwać głęboki pokój i radość – niezależnie od wszystkiego.

 

Powrót do źródła

Poszerzmy nasze pole widzenia poza własne narodziny i śmierć. W odróżnieniu od innych istot nam nie wystarcza istnienie i przemijanie. Henri J.M. Nouwen w swoich rozważaniach na temat śmierci zauważył, że zmarła bliska osoba jest w stanie wyświadczyć dużo dobra. Podczas ziemskiego życia była skrępowana przez ciało i swoje ograniczenia. Dopiero po uwolnieniu z ciała ma pełną swobodę działania. O tym dużo wcześniej świadczyła Małgorzata Maria Alocoque po śmierci Klaudiusza La Colombière: “Wyznam wam w zaufaniu, że otrzymuję dzięki niemu wiele pomocy, może nawet więcej, niźli za życia”.
Jan Paweł II w Tryptyku rzymskim zapewnia: “«Zatrzymaj się, to przemijanie ma sens» «ma sens… ma sens… ma sens!»”. Modli się: “odsłoń mi tajemnicę swego początku!”. Tak, jak idąc wzdłuż strumienia w górę, na pewno dotrze się do źródła, tak idąc po śladzie tęsknoty za miłością, można się na nią otworzyć i doświadczać. Iść do źródeł to wsłuchiwać się w samą Miłość. Bóg jest miłością, o jakiej jeszcze nikomu się nawet nie marzyło (por. 1 Kor. 2,9). Apostoł Paweł zwraca uwagę na wolność. Za zbyt wielką cenę zostaliśmy wykupieni, by stać się niewolnikami ludzi (por. 1 Kor. 7,23). Stajemy się nimi, kiedy uzależnimy najgłębsze motywy swojego działania od domniemanej nagrody: jakiegoś uznania, poczucia bezpieczeństwa i kontroli.

 

Czcij ojca swego i matkę swoją

Czcić to znaczy obdarzać wielkim szacunkiem. Nie wymaga się tkliwych uczuć ani też zaprzeczania faktom, o których wolałoby się nie pamiętać. Sam fakt wydania dziecka na świat wystarczy, by odebrać od tego dziecka ową cześć. Bóg daje dziecku obietnicę. Dlaczego? – Żeby móc oddać cześć, trzeba być wewnętrznie wolnym. Uwolnionym od destrukcyjnych emocjonalnych uwikłań. Niewolnik nie jest w stanie oddać czci. Tu nie chodzi o pozory szacunku, czy nawet troski, za którą może skrywać się wrogość i żal. Konieczne jest uzdrowienie dotychczasowych relacji. Jedynym skutecznym lekarstwem jest przebaczenie. Możliwe jest przebaczenie rzeczy bardzo przeszłych, również osobom zmarłym. W przebaczeniu działa miłość, która nie jest ograniczona czasowo. Czwarte przykazanie staje się jakby probierzem dostatecznego procesu uwolnienia. Cały ten proces skutkuje też zmniejszeniem lęku przed śmiercią. Nie dziwi, że w takiej sytuacji, obietnica powodzenia ma solidne podstawy.

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/wychowanie-dziecka/art,232,czcij-ojca-swego-i-matke-swoja-czy-zawsze.html

********

Różnice w związku – łączą czy dzielą?

Anna Kaik

(fot. shutterstock.com)

Mówi się, że przeciwieństwa się przyciągają. To prawda. To, co odmienne wzbudza w nas często większe zainteresowanie niż to, co dobrze znamy. Jednak różnice charakterologiczne mogą też często utrudniać tworzenie dobrej, bliskiej relacji. Mogą, ale nie muszą.

 

Moja znajoma, Kasia jest “chodzącym chaosem”. Ci, którzy ją znają, nie potrafią już wyobrazić jej sobie innej, jak ciągle szukającej potrzebnych rzeczy w całym stosie “równie potrzebnych”, otoczonej zawsze pokaźną kolekcją książek i gazet, które “musi mieć pod ręką” i noszącej w torebce tyle “niezbędnych” rzeczy, że można by nimi obdzielić kilka sporych rozmiarów kufrów.

 

Kasia niedawno wyszła za mąż, a jej wybrankiem został Piotr – mężczyzna, który do życia potrzebuje po pierwsze porządku, po drugie porządku, po trzecie porządku… Co ciekawe, Kasia twierdzi, że właśnie ta cecha jego charakteru jest dla niej najbardziej atrakcyjna. Wydawałoby się, że dwie osoby z tak odmiennym podejściem do kwestii bałaganu, nie będą w stanie zgodnie dzielić skromnego M2. Tymczasem, jak twierdzi Kasia, jest wręcz przeciwnie: – Właśnie to, że jesteśmy tak różni, przyciągnęło nas do siebie. Ja zachwyciłam się uporządkowanym stylem życia Piotra, a jego zaczarowała moja spontaniczność i luz. Nie wytykamy sobie tych cech jako wady, tylko poniekąd uczymy się ich siebie. Ja dzięki Piotrowi z dnia na dzień staję się coraz mniej chaotyczna, a Piotr uczy się ode mnie, jak żyć bardziej spontanicznie i radośnie – tłumaczy.

 

To jedna z dobrych stron związków, w których małżonkowie w jakiejś dziedzinie są “z zupełnie innej bajki”. Jeśli potraktujemy odmienność partnera jako cechę, dzięki której możemy ubogacić naszą osobowość, nie będzie ona nigdy “kością niezgody”.

 

Nie zawsze jest to jednak takie proste. Nierzadko to, co początkowo wydawało się nam niewinną słabością partnera, z czasem może stać się stałym źródłem konfliktu. Jest takie żartobliwe przysłowie: “Miłość jest ślepa, ale małżeństwo to najlepszy okulista”. Niestety, po ślubie wiele par zdaje się nieświadomie wcielać ją w życie. On kiedyś był hojny, dziś jest lekkomyślny lub rozrzutny. Ona kiedyś była dowcipna, dziś jest kpiąca i prześmiewcza. Co zrobić, żeby w małżeństwie nigdy nie poczuć się, jakbyśmy “obudzili się z ręką w nocniku”?

 

Albo zabiją, albo wzmocnią

 

Na jakość małżeństwa wpływa nie tylko to, jak przeżyliśmy narzeczeństwo. Liczy się całość znajomości, wszystko, co dane nam było przeżyć razem. I, co powtarza wielu psychologów i duchownych, w im trudniejszych sytuacjach się sprawdziliśmy, tym lepiej. Jeśli przedślubna znajomość to niekończąca się słodka sielanka, warto być ostrożnym, ponieważ nierzadko właśnie wtedy małżeństwo staje się jej końcem. Żeby móc komuś obiecać życie przy jego boku do śmierci, we wszelkich możliwych okolicznościach, trzeba, jak mówi o. Adam Szustak OP w swoich konferencjach skupiających się wokół “Pieśni nad pieśniami”: poznać nawzajem swój “obszar śmierci”. Co to jest? Zawsze jakaś wada, słabość, może to być też choroba, czy jakaś nieumiejętność, coś co jest “śmiercią” tej osoby, co ją niszczy, zabija, a w przyszłości będzie też wpływało na ciebie. Bez zakładania różowych okularów, raczej wręcz przeciwnie – w tym wypadku lepiej przyjmować najgorsze scenariusze, trzeba odpowiedzieć sobie na pytanie, czy ja będę umiał z tym żyć? Nawet jeśli mnie też będzie to osłabiało, dodawało cierpienia.

 

O. A. Szustak OP podkreśla też, że żeby małżeństwo się udało, konieczna jest – co ciekawe – właśnie różnica w tych obszarach. Nie możemy oboje mieć tego samego rodzaju słabości. Przykładowo, jeżeli jedna strona ma problem z nieczystością, druga strona musi być właśnie silna w tym zakresie, żeby być oparciem dla partnera, żeby móc go dźwigać, pomagać mu. Podobnie musi być z każdym innym problemem.

 

W naszej odmienności tkwi wtedy siła: osobno jesteśmy słabi, ale razem stanowimy zespół nie do pokonania, bo to, co w jednym jest chore, druga strona wzmacnia. Żeby tak było, konieczne jest natomiast wcześniejsze rozpoznanie tych słabych stron. Nie można być pobłażliwym, mówiąc sobie “jakoś to będzie”. Dopóki nie wypróbujesz się ze swoim ukochanym/ukochaną, czy jesteście w stanie przyjąć siebie w tej najtrudniejszej, najbardziej przykrej dla siebie wersji, dopóty lepiej czekać na sytuację, w której będziesz mógł to sprawdzić. Właśnie po to, żeby różnice, które kiedyś mogłyby stać się dla związku zagrożeniem, odpowiednio wcześniej zostały zidentyfikowane i “rozpracowane”.

 

Wenusjanki i Marsjanie

 

Różnice w związku wiążą się nie tylko ze słabościami czy z odmiennymi przyzwyczajeniami partnerów, ale wynikają również z samej płci. Bycie kobietą i mężczyzną implikuje zarówno specyficzny sposób komunikowania się, jak i potrzeby, których zaspokojenie jest nam niezbędne do odczuwania satysfakcji z bycia w związku. Mówiąc prościej: co innego sprawia, że kobieta jest szczęśliwa, a co innego daje szczęście mężczyźnie. Wiedza o tym, czego naprawdę potrzebuje od nas małżonek jest niezbędna do zbudowania dobrej relacji. John Gray w swojej książce “Mężczyźni są z Marsa, kobiety z Wenus”, której lekturę zaleca narzeczonym przygotowującym się do sakramentu małżeństwa większość psychologów pracujących w poradniach małżeńskich, wskazuje na kilka różnych potrzeb związanych z płcią.

 

Dla kobiet najważniejsze jest, żeby otrzymywać od mężczyzny przede wszystkim: troskę, zrozumienie i zapewnienie, a dla mężczyzny najważniejsze są: zaufanie, podziw i zachęta. Oczywiście, każdy z nas niezależnie od płci potrzebuje z pewnością wszystkich wymienionych tu przejawów miłości. To rozróżnienie oznacza, że dla kobiet zaufanie, podziw i zachęta nie są tak podstawowe jak troska, zrozumienie i zapewnienie. I odwrotnie: mężczyzna też potrzebuje być rozumiany i otoczony troską, ale podstawowe znaczenie ma dla niego zaufanie i podziw.

 

Według siebie

 

Problemy w relacjach często wynikają z niewiedzy, że partner jako osoba innej płci ma również inne potrzeby. Tymczasem “logicznie rozumując”, jeśli chcemy okazać, że nam na kimś zależy, ofiarujemy mu to, co dla nas samych ma diametralne znaczenie, jednocześnie nierzadko zaniedbując obszary, w których nasz ukochany najbardziej potrzebuje zaspokojenia. Przykładowo, będąc w trudnej sytuacji kobieta najczęściej pragnie porozmawiać, mężczyzna zazwyczaj chce pobyć sam. Jeśli ona “sądząc według siebie” będzie go wtedy zmuszała do zwierzeń, a on z kolei pomyśli, że zrobi najlepiej, gdy zostawi ją samą – można się domyślić, jak bardzo rozczarujemy drugą stronę. Takie powtarzające się “niecelne zachowania”, z jednej strony prowadzą do przykrego poczucia bycia zaniedbywanym, a z drugiej do stwierdzenia: “ciągle słyszę tylko skargi, a przecież tak się staram!”.

Tymczasem można by jeszcze rozwinąć tę listę potrzeb na bardziej szczegółowe, żeby uzmysłowić sobie, że nasze pragnienia są komplementarne z tym, co może nam ofiarować druga strona.

 

Kobieta i mężczyzna w swojej inności doskonale się uzupełniają. Tam, gdzie ona szuka troski, on pragnie podziwu, np. w sytuacji, gdy on w większości bierze na siebie ciężar zapewnienia jej bytu lub zajmuje się naprawą zepsutego w trakcie jazdy samochodu, w niej naturalnie uruchamia się zaufanie i podziw. Gdy ona swoją postawą zachęca go, żeby był tak wspaniały, jak to tylko możliwe (każda kobieta chce, żeby to właśnie jej mężczyzna był najwspanialszy), ciesząc się z jego sukcesów i wspierając w porażkach, “automatycznie” staje się dla niego najważniejsza, ukochana i niezbędna, o czym to z kolei ona pragnie być stale zapewniana.

 

Inność małżonka z pozoru może wydawać się problemem. Wiele par, głównie w początkowym okresie małżeństwa, kiedy te różnice pierwszy raz dają mocno o sobie znać, mogą poczuć się rozczarowane i nawet zacząć myśleć, że obopólne zrozumienie jest niemożliwe. Często słyszy się wtedy: “my się chyba nigdy nie dogadamy”. Dopiero wiedza, że te rozbieżności są naturalnie związane z odmiennością płciową, może zamiast do skarg “on/ona jest taki dziwny!”, prowadzić do zachwytu nad tą innością. Bo to właśnie ona wypełnia nam pustkę, którą często odczuwamy, gdy jesteśmy sami.

 

Związek małżeński jest trochę jak puzzle – trzeba się nieraz sporo namęczyć, żeby połączyć ze sobą wszystkie elementy. Ale dopiero zgodna, kompletna całość zachwyca swoim pięknem, dopasowaniem i jednością.

 

***

Bibliografia: John Gray “Mężczyźni są z Marsa, kobiety z Wenus”, Dom Wydawniczy Rebis, Poznań 2013.

Adam Szustak OP, “Pachnidła” CD.

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/psychologia-na-co-dzien/art,725,roznice-w-zwiazku-lacza-czy-dziela.html

********

Co naprawdę kryje się w męskim sercu?

Michał Lewandowski

(fot. shutterstock.com)

To niesłychane, jak bardzo można tęsknić to tego, czego nigdy nie było. Roztaczać płachty swojej wyobraźni nad miejscami nigdy nie odwiedzonymi, chwilami które powtarzało się jak mantrę przed zaśnięciem i słowami – tymi nigdy nie wypowiedzianymi zwiastunami nadziei, tak krótko unoszącymi się na wietrze i głęboko spadającymi na dno serca.

 

Snuć powoli ten kawał wielkiego, białego materiału, by jak chmura oderwana od kawałka nieba mógł trącać delikatnie górskie szczyty. Nie spiesząc się, z wolna i jakby trochę beznadziejnie udawać, że jest się wprawnym i doświadczonym tkaczem, dla którego nic prostszego nad dobrze uprzędzoną, zakonserwowaną tkaninę. Tęsknić i wycierać łzy ze zmrożonego policzka.

 

Lubię dobre wino i zapiekanki z makaronem, takie jakie jadłem dziś u dawno nie widzianych przyjaciół z liceum. Pięknie urządzone mieszkanie w centrum miasta, świece, dużo wspomnień, nadziei, planów. Zwykłe plotki dnia powszedniego przechodzące w coraz poważniejsze rozmowy o życiu, byłych i aktualnych znajomościach, rozstaniach, powrotach i zmieniającym się świecie. Czasem śmieję się, że w jakimkolwiek towarzystwie się nie pojawię, to świadomie lub nie wprowadzam także “boskie” i “kościelne” tematy. Wałkowanie argumentów za celibatem, spowiedź, aktualnie wyciągnięte przez media większe lub mniejsze skandale – trochę chleb powszedni, trochę zawodowe skrzywienie. Pojedynki słowne zwykle kończące się na obopólnym rozejmie.

 

Ale tym razem było inaczej. Od słowa do słowa zaczęliśmy mówić o mężczyznach i ich zachowaniu. O stereotypach, różnicach między nimi a kobietami, dziwnych uprzedzeniach które mieliśmy chyba wszyscy i tym czego tak naprawdę pragniemy od siebie wzajemnie.

 

Serce

 

Nie jestem żadnym ekspertem. Nawet, jeżeli miałbym się na niego kreować i twierdzić, że relacje międzyludzkie to moja domena i problem związków mam w małym palcu, to szybko zacząłbym powtarzać tezy zasłyszane od innych. Zamiast kreatywności posługiwałbym się kalką, trochę tylko podbarwioną emocjonalnymi opisami.

 

Ale od 25 jestem mężczyzną i dobrze mi z tym. Wiem jak mogą boleć ostre kamienie i zakręty, jak mocno można dostać w twarz i bardzo długo się nie podnosić. To ludzkie i prawdziwe. Tak samo jak smak chwili podnoszenia się z kolan i wiatru wiejącego w Beskidach wczesną wiosną.

 

Bardzo długo nie rozumiałem dlaczego niektóre sprawy przychodzą mi w życiu trudniej. Mimo tego, że wszystko wokoło wydawało się w porządku, odkąd pamiętam czułem coś uwierającego w sobie, ziarnko piasku kaleczące delikatne tryby ludzkiego funkcjonowania, niezasypaną otchłań która dawała o sobie znać w różnych momentach.

 

Być może jesteś osobą, w życiu której zabrakło kogoś, kto powinien wytyczyć Ci kierunek, pokazać drogę i umocnić w poszukiwaniu tego kim naprawdę możesz się stać. Może tak jak ja, Twoja relacja z ojcem nigdy nie przybrała innej postaci niż ta polegająca na rzadkich i urywkowych kontaktach. Być może nigdy go nie było i wiesz, że nosisz w sobie bardzo dotkliwą pustkę.

 

Zbyt mało mówi się w Polsce o problemie rozbitych rodzin. Zwykle kiedy pojawia się on choć na chwilę w powszechnej świadomości, to za sprawą konkretnych tragedii, danych statystycznych lub wypowiedzi autorytetów psychologii. Ale głośne i szybko podchwytywane przez media wydarzenia to nie wszystko; ciche i codzienne życie setek tysięcy podobnych sytuacji to norma nad którą nie potrafimy zapanować. Przyzwolenie na rozdzierające serce ludzkie dramaty.

 

Nie mówię tego by wydawać wyrok i rozdrapywać coś, co od dawna już nie budzi we mnie większych emocji. Wychowałem się we wspaniałej, pełnej ciepła i miłości rodzinie i nie wiem gdzie byłbym dziś bez wsparcia jakie zawsze mi dawała. Pustki jednak raz zadanej już nic nie wypełni i zniknie pewnie wtedy, kiedy wszystkie cielesne i nie tylko pokusy (dla niewtajemniczonych i nieznających tej anegdoty, wyjaśniam: znikną w sześć godzin po śmierci).

 

Jeżeli jesteś w podobnej sytuacji wiedz, że jest ona najlepszą podstawą do tego, by osiągnąć coś czego nie dało by Ci nic innego. Podobnie jak z osobami niewidomymi, które nie widzą od urodzenia lub straciły wzrok krótko po nim. Nie widzisz wszystkiego tak jak inni, ale za pomocą pozostałych zmysłów jak nikt potrafisz głęboko i otwarcie rozumieć inne rzeczy. Co dla Ciebie jest oczywiste, dla innych oznaczałoby lata próby zrozumienia. Natura nie znosi próżni, Twoje wnętrze również.

 

Urodziłeś się mężczyzną i już zawsze nim będziesz. Bez względu na to, jak bardzo Twoje serce zostało zmiażdżone na skutek takich a nie innych przeżyć, to wciąż pamięta jaki jesteś i kim możesz się stać. To On ryjąc Cię na obu swych dłoniach dał Ci przykład i siłę. Dał moc i podniósł, byś wiedział jak postępować. Nie powiem Ci dokładnie co możesz zrobić by to zmienić. To byłoby nieuczciwe. Ale mogę wskazać Kogoś, kto wie, bo sam przeszedł drogę największego możliwego cierpienia.

 

Zadanie

 

Zawsze dziwiło mnie, dlaczego po Zmartwychwstaniu, Jezus nie poszedł do Piłata i przed cały Sanhedryn, by pokazać im, że nic nie wskórali. Dlaczego nie stanął w świątyni jerozolimskiej i nie wyszedł zza rozdartej zasłony? Czy Ci którzy zawinili, jako pierwsi nie powinni przekonać się o własnej krótkowzroczności i błędzie?

 

Ale Jezusa zdaje się to kompletnie nie interesować. Nie chce już pojedynkować się ze złem ale celebruje dobro i jest ponad tym co zraniło go dwa dni wcześniej. Nawet własna śmierć nie ma już nad nim władzy. Idzie do uczniów, pokazuje się swoim najbliższym. Karmi ich. Nie przychodzi by wymierzać sprawiedliwość i karę winowajcom, ale daje wszystko co najlepsze tym, którzy są dla niego bliscy. Idzie do innych i rozsiewa dobro, bo z perspektywy Zmartwychwstania każdy Wielki Piątek ma niewielkie znaczenie.

 

Rana w Twoim sercu zniknie, ale dopiero po śmierci. Dopóki żyjesz, to za jej pomocą Bóg chce przyciągać innych do siebie. Chce leczyć tak, jak Zbawienie wylało się z jego przebitego boku. Jedną z najbardziej charakterystycznych cech dla mężczyzny jest wyciąganie innych z niewoli, z zagłębienia gdzie ktoś otoczony jest własnym lękiem i nieustannymi obawami. Uwierz, w Twoim zranionym sercu jest lek którego potrzebują inni. Nie wahaj się by go użyć.

 

Pamiętam, jak kiedyś przez ponad rok w moja pobożność zjechała w gęste manowce. I gdyby nie jedna z przeuroczych koleżanek (że niby słaba płeć) to pewnie odkładałbym spowiedź na kolejne tygodnie i miesiące życia. Nie wierzę w przypadki, a nawet jeżeli, to takie, które miały się wydarzyć w konkretnym czasie i miejscu. Usłyszałem wtedy że mężczyzna w życiu to ktoś, kto powinien być królem, przyjacielem, nauczycielem i wojownikiem. Usłyszałem słowa, które się we mnie wryły.

 

Nie tylko dlatego, że nigdy o nich nie słyszałem (choć ta rozmowa dosadnie mi o nich przypomniała), ale że określały kogoś kogo zawsze potrzebowałem i (co paradoksalne) kim zawsze bardzo chciałem się stać. Królem, by móc troszczyć się o innych, przyjacielem, by podtrzymywać na duchu, nauczycielem, by pokazać jak działa świat, wojownikiem, by walczyć w ich obronie.

 

Ona

 

Pamiętam jak w czwartej klasie podstawówki siedziała przede mną na matematyce. W przerwach jadła jabłka, siedząc na ławce i ukradkiem, kiedy nauczycielka nie patrzy, czytała czwartą część “Harry Pottera”. Była prymuską i zawsze będzie kojarzyła mi się z bystrością umysłu i wybitnym talentem pisania wypracowań. Choć nigdy nie byliśmy parą, to pamiętam, że wyobrażałem sobie, jak siedzimy gdzieś razem i rozmawiamy o przygodach, które spotkały młodego czarodzieja. Potem nasze drogi się rozeszły i w zasadzie pozostał tylko uśmiech do przeżywanych wtedy dziecięcych uczuć.

 

W każdym mężczyźnie, czy tego chcemy czy nie, od urodzenia istnieje bardzo głęboka wewnętrza tęsknota. Pragnienie które nie daje się zbyć prostym zaspokojeniem takiej czy innej potrzeby. Na nic zdają się chwilowe impresje i poruszenia serca. Jest coś głębiej, co wciąga nieustannie i nie pozwala zasnąć. Wiatr smagający twarz, który przyszedł nie wiadomo skąd.

 

Adam czuł się samotny i żadne stworzenie które zobaczył w idealnej rajskiej harmonii nie było w stanie tego zmienić. Dopiero widząc Ją wszystko nabrało wewnętrznego sensu i harmonii, blasku i pełni, jakiej nie miało przedtem. To będąc koło Ewy zrozumiał, że nie musi szukać już więcej, bo dopiero ta jest na równi z nim samym.

 

Dlatego zawsze dziwiło mnie, kiedy słyszałem, że to mężczyzna musi wprowadzać kobietę w swój wewnętrzny świat, że musi sam być szczęśliwym by móc uszczęśliwiać i ją, nie szukać w niej odpowiedzi na wspomnianą tęsknotę i braki. Biblijny opis mówi, że ofiarowanie Ewie boskiego tchnienia sprawiło, że Adam wpadł w zachwyt, a Blask piękna był zbyt silny, by mógł pochodzić jedynie od człowieka.

 

I mimo, że miłość do kobiety zawsze będzie inna niż miłość do Boga, to nie widzę powodu, dla którego nie miałyby się one wzajemnie uzupełniać. Bardzo męską cechą jest potrzeba opieki i troski nad nią i jej życiem. Tak samo, jak oddawanie się w ręce Tego, który nieustannie podtrzymuje nasze życie i leczy rany serc złamanych.

 

Ale obecność niej sprawi także, że będziesz musiał walczyć. I nie chodzi tutaj tylko o rycerskie pojedynki, księżniczki w zamku i heroiczne opowieści. Jest gorszy przeciwnik niż wszyscy rozbójnicy świata. Bardziej sprytny, bo zadający głębokie rany. To Ty sam, a dokładnie Twój strach.

 

Będzie nieustannie podpowiadał Ci, że nie jesteś jeszcze gotowy, że się nie nadajesz. Spójrz na innych jak doskonale sobie radzą, jak daleko zaszli w czasie kiedy Ty siedziałeś bezczynnie. Jak bardzo nie jesteś godny, by móc próbować chodź marzyć o tym, że jesteś jej królem, przyjacielem, nauczycielem i wojownikiem. Jak wiele szans zaprzepaściłeś i już nie wiadomo kim tak naprawdę jesteś. Bo już nigdy nie będzie lepiej.

 

Nieprawda. Już wiesz kim jesteś i kim możesz się stać. Dlatego musisz wybrać. Albo uklękniesz przed swoim strachem, albo zafundujesz mu świt zimowy i sznur i gałąź pod ciężarem zgiętą. Wybór jest prosty.

 

To niesłychane, jak bardzo można tęsknić to tego, czego nigdy nie było. Roztaczać płachty swojej wyobraźni nad miejscami nigdy nie odwiedzonymi, chwilami które powtarzało się jak mantrę przed zaśnięciem i słowami – tymi nigdy nie wypowiedzianymi zwiastunami nadziei, tak krótko unoszącymi się na wietrze i głęboko spadającymi na dno serca. Snuć powoli ten kawał wielkiego, białego materiału, by jak chmura oderwana od kawałka nieba mógł trącać delikatnie górskie szczyty. Nie spiesząc się, z wolna i jakby trochę beznadziejnie udawać, że jest się wprawnym i doświadczonym tkaczem, dla którego nic prostszego nad dobrze uprzędzoną, zakonserwowaną tkaninę. Tęsknić i wycierać łzy ze zmrożonego policzka.

 

 

———-

Michał Lewandowski jest studentem V roku teologii. Pisze, tworzy grafiki, pracuje nad pracą magisterską z dorobku ks. prof. Józefa Tischnera. Więcej jego tekstów na teolognamanowcach.blog.deon.pl.

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/ona-i-on/art,480,co-naprawde-kryje-sie-w-meskim-sercu.html

*******

Jacek Skowroński

Cztery zasady

Wieczernik

We wspólnotach zdarza się niebezpieczeństwo zbytniej specjalizacji, koncentrowania się włącznie na własnych sprawach, rozwiązywania tylko własnych problemów
W adhortacji apostolskiej Evangelii gaudium papież Franciszek wskazuje m.in. na cztery zasady służące budowaniu pokoju, sprawiedliwości i braterstwa. Wypływają one z katolickiej nauki społecznej i dotyczą każdej rzeczywistości społecznej, na każdym poziomie jej funkcjonowania. Zasady te jak najbardziej można odnosić również do naszych wspólnot, w których się formujemy, bo w nich także istnieją relacje społeczne.
Czas jest ważniejszy niż przestrzeń
Pierwsza zasada pomaga nam patrzeć długofalowo i nie oczekiwać natychmiastowych rezultatów naszej pracy. Dzięki prymatowi czasu nad przestrzenią łatwiej jest człowiekowi znosić zmiany w planach, niesprzyjające okoliczności i sytuacje. Spojrzenie w przyszłość pozwala przejść ponad  problemami, daje nam szansę na znalezienie innych, nowych rozwiązań. Nie wszystko musi być zrealizowane od razu, natychmiast. Wiele spraw wymaga czasu, dojrzewania, przemyśleń, a ich efekty pojawią się dopiero w przyszłości.
Papież zwraca uwagę, że zasada ta obowiązuje również w ewangelizacji, w której należy podejmować długą drogę zamiast szukania natychmiastowych efektów. Ewangelizacja ma przecież dalekosiężny cel, który jest możliwy do osiągnięcia tylko wtedy, gdy nie pozwolimy ograniczyć samych siebie do działań wskazujących tylko na „tu i teraz”. Zasada prymatu czasu nad przestrzenią pomaga wyzwolić się z kajdan duszpasterskiej akcyjności nie dającej czasu na zastanowienie się nad celami i przyczynami naszych działań.
Jedność jest ważniejsza niż konflikt
Konflikty są nieodłączną częścią naszego życia, jednak niewłaściwie przeżywane mogą stać się pułapką, która nie pozwoli nam spojrzeć szerzej na rzeczywistość. Konflikt może ograniczyć nasze horyzonty, jeśli skoncentrujemy się tylko na nim. Nie można jednak go zignorować. Papież podaje następujący sposób na poradzenie sobie z konfliktem: przyjąć go, rozwiązać i przemienić w ogniwo nowego procesu.
Żeby poradzić sobie z konfliktem trzeba wznieść się ponad jego powierzchnię i dostrzec innych ludzi, ich wieloraką jedność, która tworzona jest z konfliktów, napięć i różnic zawierających się w każdej grupie społecznej. Nie chodzi tutaj o niszczenie różnorodności, wręcz przeciwnie – warunkiem jedności jest uznanie, że nie jesteśmy tacy sami, ale wszyscy mamy tę samą godność dziecka Bożego, na której możemy solidarnie budować zgodę społeczną.
Pierwszym i podstawowym środowiskiem, do którego jesteśmy powołani wprowadzać jedność jest nasze własne wnętrze. Możemy to zrobić tylko dzięki mocy Ducha Świętego, który jest źródłem jedności i przynosi pokój w sercu. Pojednanie się z samym sobą to pierwszy krok do budowania jedności z innymi ludźmi.
Konflikty pojawiają się również w naszych wspólnotach i ich istnienie powinno być traktowane jako szansa na zdobycie nowego doświadczenia. Nie można od nich uciekać, należy je wykorzystać do znalezienia kolejnej płaszczyzny porozumienia. Pojawienie się konfliktu może spowodować większe zaangażowanie modlitewne, może zwrócić uwagę na sprawy wymagające rozeznania osób odpowiedzialnych za wspólnotę, może pomóc odkryć nowe drogi rozwoju, a przede wszystkim może ujawnić istnienie własnych ograniczeń i sprowokować do pokonania ich w celu odnalezienia i zrozumienia drugiego człowieka. Historia Kościoła pokazuje, że bardzo często konflikty pomagały w rozwoju doktryny chrześcijańskiej, przyczyniały się również do uszczegółowienia różnych kwestii teologicznych czy dyscyplinarnych.
Rzeczywistość jest ważniejsza od idei
Kolejna zasada zwraca uwagę na relację między tym, co jest, a tym, do czego dążymy. Idee nie mogą być oddzielone od rzeczywistości, nasze dążenia powinny wypływać z rzetelnego określenia otaczającego nas świata. W przeciwnym wypadku nie będą one w stanie nas zaangażować, a jedynie będą próbą zastąpienia wiary pustą retoryką daleką od obiektywnej rzeczywistości.
Jezus, Syn Boży nie jest jedynie ideą, jest rzeczywistym Słowem wcielonym, istniejącym w konkretnej historii świata. Naszym zadaniem również jest wprowadzanie Słowa w nasze życie, urzeczywistnianie Go przez realizowanie dzieł sprawiedliwości i miłosierdzia. Nie możemy zasłaniać rzeczywistości ideami, tak jak nie możemy nakarmić głodnego samym dobrym słowem.
W szczególny sposób zasada ta odnosi się do ewangelizacji, która zawsze musi odnosić się do rzeczywistości, nie może być tylko rozmawianiem o tym, co powinno się robić. Idee nie mogą zatrzymać się tylko na pomysłach i planach. Dopiero wtedy relacja między rzeczywistością i ideą będzie owocna, gdy nasze plany będą odważnie wprowadzane w życie. Wymaga to oczywiście rozeznawania i szukania właściwych sposobów dążenia do celu. Jednak z pewnością niczego nie osiągniemy, jeśli będziemy tylko rozmawiać o planowanych projektach bez podjęcia konkretnych zadań i bez zaangażowania się w działanie w konkretnej rzeczywistości.
Całość jest ważniejsza niż część
Ostatnia zasada dotyczy wychodzenia poza partykularne interesy i lokalne ambicje. Całość jest ważniejsza nie tylko od części, ale nawet od sumy części. W wielu sytuacjach upieranie się przy sprawach szczegółowych zawęża spojrzenie na całą rzeczywistość. Zakorzenienie w historii własnego miejsca jest ważne i potrzebne, ale nie może stać się jedynym źródłem odniesienia. Jesteśmy powołani do wychodzenia z ziemi rodzinnej, aby patrzeć na rzeczywistość z szerokiej perspektywy.
We wspólnotach zdarza się niebezpieczeństwo zbytniej specjalizacji, koncentrowania się włącznie na własnych sprawach, rozwiązywania tylko własnych problemów. Taka wspólnota szybko traci bodźce do rozwijania się, staje się kolejnym towarzystwem wzajemnej adoracji. Życie wspólnotowe potrzebuje odniesień do większej całości, tak jak części ciała potrzebują odniesienia do całego organizmu.
Całościowe spojrzenie na rzeczywistość duszpasterską musi odnosić się do wszystkich ludzi. Wszyscy są potrzebni, chociaż każdy ma inną rolę do spełnienia. Nie można nikogo pominąć, nawet jeśli nie spełnia naszych oczekiwań. Papież zwraca uwagę, że także ubodzy czy błądzący mogą wnieść do wspólnoty coś, co nie powinno być zaprzepaszczone. Ewangelia ma być głoszona wszystkim, bez wyjątku, bo każdy człowiek jest zaproszony do spotkania z żywym Bogiem.
Jacek Skowroński
Wieczernik 200/2014
fot. R. Nial Bradshaw, puzzle-pieces-macro
Flickr (cc)
http://www.katolik.pl/cztery-zasady,24939,416,cz.html
********
Krzysztof Wons SDS

Pokusa niedoceniania i przeceniania Szatana

Przewodnik Katolicki

C.S. Lewis mawiał, że ludzie wierzą w diabła albo zbyt słabo, albo zbyt gorliwie. W jednym i drugim przypadku wręczają mu darmowy bilet wstępu do swojego życia.
To dla niego luksusowa sytuacja: i wtedy, kiedy wkładamy go między bajki, trywializując jego rzeczywiste istnienie i wtedy, kiedy demonizujemy rzeczywistość, przypisując mu moc, której nie posiada. W pierwszym przypadku zostawiamy mu wolne pole działania, ponieważ nie traktujemy go poważnie, bawimy się nim, zachowujemy się jakby „w realu” nie istniał. Podczas, gdy my bawimy się „diabełkiem”, albo „w diabełka”, on zajmuje się nami bardzo poważnie. W drugim przypadku ulegamy paraliżującemu lękowi, który nam wmawia, że świat i moje życie są w jego łapach: raz nazywamy to determinizmem, innym razem fatalizmem, czarnym przeznaczeniem czy ślepym losem, jeszcze innym razem przypisujemy Złemu magiczną moc, albo widzimy go w każdym kącie, jakby był wszechobecnym sprawcą zła i jakbyśmy byli pod jego kontrolą. Oto jego drogi docierania do człowieka: przez kuszenie do obezwładniającego trywializowania jego istnienia, albo przez poddanie się paraliżującemu lękowi przed nim. Ktoś powie, że problem został nieco przerysowany. Ważne, aby w pamięci serca wyraziście wybrzmiała prawda, że Zły nie jest ani postacią fikcyjną, wymyśloną przez bajkopisarzy, z którą można się bawić bez konsekwencji, ani też wszechpotężnym władcą na jakiego siebie kreuje… i na jakiego kreują go często ludzie.
Złe produkty
Trzeba więc przede wszystkim stwierdzić, że Zły jest – że istnieje; trzeba także stwierdzić z wewnętrzną odwagą, że z perspektywy Bożej jest tylko przebiegłym tandeciarzem, który produkuje i sprzedaje złe produkty… w „błyszczących” opakowaniach. Między Bogiem Stwórcą i diabłem jest taka różnica, jak między doskonałością a tandetą, między prawdą a paskudną atrapą prawdy, między nieskończonym pięknem a obrzydliwym kiczem. Do nas należy wybór. Wybór między dobrem i złem, między pięknem i kiczem wydaje się oczywisty i prosty. W rzeczywistości tak nie jest, ponieważ żyjemy w świecie „pękniętym”, „zaburzonym” grzechem, w świecie, który nie jest krystalicznie czysty, ale wieloznaczny i mętny z powodu pierworodnego zakłamania. Zaś „w mętnej wodzie chętnie łowi Zły”. Owo pęknięcie, zaburzenie, mętność, nie przechodzą „gdzieś obok nas”, w „brzydkim świecie”, ale przechodzą przez sam środek naszej natury. Zły stara się pogłębiać to pęknięcie i zaburzenie, a jednocześnie zacierać jego granice, tak aby człowiek nie wiedząc kiedy, kierując się pozorem dobra, przekraczał granice w stronę zła. Wykorzystuje do tego własne „produkty” podane w pięknych opakowaniach, na których są napisy: „tolerancja”, „kompromis”, „agnostycyzm”, „wyrozumiałość”, „relatywizm”. Ostatnio pojawił się nowy napis w ładnym opakowaniu: „walka z przemocą”. Zły ma dzisiaj świetną prasę: z myślą o tych, którzy chcą go niedoceniać i o tych, którzy chcą go przeceniać. Potrzebujemy Bożego światła, ponieważ poza Bogiem wszystko jest dwuznaczne i nie zawsze od razu jesteśmy w stanie rozeznać co pochodzi od dobrego, a co od złego ducha. Sami z siebie nie jesteśmy w stanie tego dokonać. Dlatego, aby dobrze rozeznawać, potrzebujemy Bożego słowa i przebywania w obecności Boga. Chrześcijańskie rozeznawanie nie polega najpierw na skrupulatnym śledzeniu zagrożeń (czego bardzo życzyłby sobie demon), ale na miłosnym wsłuchiwaniu się w słowo Boga i adorowaniu Jego piękna.
Odwrócenie od miłości
Lucyfer stał się upadłym aniołem, kiedy przestał adorować Boga, a zaczął adorować siebie. Kto odwraca się do Boga plecami i gapi się jedynie w siebie, ten odcina się od źródła miłości, piękna i światła. Pozbawiając się miłości, wpada w bezsens; pozbawiając się piękna, skazuje się na życie w kiczowatej masce – atrapie; pozbawiając się światła, skazuje się na ciemności. Tak upadł Lucyfer: z anioła światłości stał się istotą rozpaczy, kiczem anioła, aniołem ciemności. Do swojej ciemnej nory, obklejonej reklamami tandetnych produktów próbuje wciągnąć i nas. Liczy na to, że albo go nie docenimy (potraktujemy niepoważnie) albo przecenimy (potraktujemy jak wszechmocnego władcę).
Obserwujemy dzisiaj pewną tendencję do przeakcentowanego zajmowania się zagrożeniami. Zagrożeniami zajmować się trzeba, można jednak stracić „rachubę”, gdy zajmując się zagrożeniami przestajemy zajmować się Bogiem, to znaczy, gdy niechcąco w naszej modlitwie, konferencjach, rozważaniach, katechezach, artykułach, zamiast stawiać w centrum Boga, moc i piękno Jego Ewangelii, w imię troski o człowieka stawiamy w centrum przestrzeganie przed zagrożeniami. Powstaje niezamierzony efekt wahadła: z jednej strony zabawy z diabłem i reklamy pod tytułem „warte grzechu”, a z drugiej strony demonizowanie rzeczywistości. Zły gra nam w ten sposób na nosie: próbuje ośmieszyć i wykpić walkę z nim, sfrustrować i zniesmaczyć, albo przerazić opinię ciągłym mówieniem o diable. Jednocześnie jest cały czas w centrum.
Mądrze rozeznawać
Dlatego w imię zachowania równowagi w chrześcijańskim podejściu do sprawcy Zła, musimy zwrócić uwagę na kilka wskaźników duchowego rozeznawania w obliczu walki ze Złym. Po pierwsze, demon i zagrożenia zła nie są centrum chrześcijańskiego przesłania. Centrum jest Dobra Nowina, a jej sercem jest miłość Ojca, o którym Jezus mówi od pierwszej do ostatniej stronicy Ewangelii. Pedagogia Jezusa jest jasna. Wystarczy czytać z uwagą Ewangelię. Jezus we wszystkim, co mówi, prowadzi do Ojca. Na Jego drodze pojawiają się złe duchy: wyją w synagodze, w tłumie, który naucza, krzyczą na Niego, On natomiast każe im milczeć, wyrzuca je i zajmuje się konsekwentnie głoszeniem Królestwa Ojca. Także wtedy, gdy na pustyni jest bezpośrednio atakowany przez diabła, cały czas odwołuje się do Bożego słowa i Ojca. Nie ignoruje zła, ale nie pozwala Złemu zajmować „środka pola” przez jego sprytne i przebiegłe skupianie uwagi na nim. Nie! Sercem przepowiadania Jezusa jest Ojciec, i dom Ojca, w którym jest mieszkań wiele – dla każdego z nas. W centrum jest Ojciec i radość z Królestwa Ojca. „To wam powiedziałem – zwróci się przed męką do smutnych i zalęknionych uczniów – aby radość moja w was była i aby radość wasza była pełna” (J 15, 11). Życie chrześcijańskie to coś znacznie więcej niż skupianie się na walce ze Złym, coś więcej niż samo wyrywanie chwastu. „Chcesz, abyśmy poszli wyrwać chwast…” – wołają do gospodarza przerażeni widokiem chwastu robotnicy. A On odpowiada: „Nie!”, byście zbierając chwast nie wyrwali razem z nim i pszenicy” (por. Mt 13, 28–29). Innymi słowy: „Zajmij się pszenicą!”. Oto pedagogia Jezusa: dbaj o pszenicę, pielęgnuj ją. Im więcej miejsca zajmie w twoim życiu pszenica, tym mniej miejsca będzie dla chwastu. Natomiast jeśli zajmiesz się li tylko wyrywaniem chwastu, możesz swoim zniecierpliwieniem, przerażeniem, złością, przemocą, zagłuszyć pszenicę. Powtórzmy: chrześcijaństwo to coś znacznie więcej niż przestrzeganie przed zagrożeniami, coś więcej niż tylko wyrywanie chwastu – to głoszenie słowem i życiem Królestwa Miłości.
Po drugie, Jezus nie przemilcza prawdy o Szatanie. Owszem, zwraca uwagę na Złego, na Jego przebiegłe działanie, przestrzega przed nim, ale ilekroć o nim mówi w centrum pozostaje Ojciec! Nikt ze słuchających Jezusa nie ma wątpliwości, że Ojciec jest sercem Jego nauki, że jest większy od Złego, że Jego miłosierdzie jest większe od największego grzechu, w który udaje się Złemu wciągnąć człowieka; Ojciec jest większy od perfidii i przebiegłości diabła. Kiedy Jezus naucza, nikt się nie „kurczy”, nie pogrąża w smutku, nie przeraża istnieniem Złego, bo blisko jest Ojciec i Jego otwarte ramiona. Żyjemy w świecie, który z jednej strony chce przemilczać istnienie Złego i grzechu, a drugiej strony klimat istniejącej w nim przemocy i lęku rodzi wrażenie, że ten świat „już taki będzie”, że nie ma siły na zło i że trzeba nieustannie o nim mówić, o złu i się nim zajmować. Tymczasem w świecie, nawet w tym zdruzgotanym przez grzech, panuje miłość Boża. Jezus powiedział to wyraźnie: „Ufajcie, Jam zwyciężył świat” (J 16, 33). Św. Jan Paweł II w adhortacji o zjednoczonej Europie, z całym realizmem opisuje „ciemne korytarze grzechu”, którymi przechodzi człowiek Europejczyk ulegający cichej apostazji, a jednocześnie na samym początku pisze, jakby zapalając główne światło, którego mamy się trzymać, a mianowicie, że zwycięstwo Chrystusa już jest przesądzone:  „Niezależnie od wszelkich pozorów i chociaż skutki tego nie są jeszcze widoczne, zwycięstwo Chrystusa już się dokonało i jest definitywne. Wynika stąd wskazanie, by na ludzkie dzieje patrzeć z głęboką ufnością, wypływającą z wiary w Zmartwychwstałego, który jest obecny i działa w historii” (Eccelsia in Europa nr 5). Z tą busolą prawdy chrześcijanin nigdy się nie powinien rozstawać. Dni Złego są policzone. Jego złość się nasila, bo wie, że jego czas jest coraz krótszy i że gdy jesteśmy zjednoczeni z Bogiem i On jest w centrum naszego życia, może tylko się srożyć, ranić, ale jest bezsilny. Jego manifestowanie się w świecie, które wydaje się nasilać, jest tak naprawdę oznaką jego słabości i bezradności, a nie mocy. Chce nas zastraszyć, ale jak mówi Paweł: „Jeśli Bóg z nami, którzy przeciwko nam” (Rz 8, 31)
I po trzecie, nie należy lekceważyć Złego, ubierając go w szaty bajek i rozrywki. On chętnie w takich kolorowych „szmatkach”  spaceruje między nami… i robi swoje. Żyjemy w świecie, który wręcz bawi się Złym, śpiewa o grzechu, a nawet chwali się grzechem. Próbuje się malować bajkowy i romantyczny obraz jego kiczowatego i pełnego zagrożeń świata zła. Kręci się filmy, seriale, w których człowiek z jednej strony czuje się odprężony i bezpiecznie, bo to tylko film, to tylko serial, a z drugiej strony silnie sympatyzuje, a nawet identyfikuje się ze złem ubranym w eleganckie ubranie pozornego dobra, i żywi w sercu jakiś ukryty podziw dla zła. Próbuje się nam przedstawiać zło, jako coś bardziej atrakcyjnego od dobra. „Grzechem tego świata – mawiał Pius XII – jest utrata poczucia grzechu”.
Potrzeba równowagi
Dbajmy o zachowanie chrześcijańskiej równowagi. Równowaga polega na stawianiu Boga w centrum i na wierze, że On jest większy od największego zła. Zły istnieje i chce nas wytrącić z Bożego świata, abyśmy zaczęli zajmować się jedynie nim albo klaskając mu jakby był klaunem, który zabawia nas na scenie naszego życia, albo wpędzając nas w fałszywe lękowe przekonanie, że on może wszystko, co mu się rzewnie podoba, a dobro jest wobec niego bezsilne. Jeden jest Bóg i nie ma innego! Tak rozpoczyna się Dekalog: „Jam jest Pan Bóg Twój”. Te słowa są wstępem do naszego życia duchowego. Dbajmy o ziarno Bożej pszenicy, które jest zasiane w nas i czeka na obfite plony. Jedynie pszenicą warto zajmować się całym sercem, całym umysłem i całą wolą. W niej jest ukryta Boża miłość.
Pytania:
– Co zajmuje centrum moich myśli, uczuć, wyobraźni: Bóg? Jego słowo? Dbanie o pszenicę czy pełne lęku zajmowanie się chwastem?
– Czy wierzę, że Bóg jest większy od Złego, a Jego miłość większa od mojego największego grzechu?
– Zło mnie przeraża? Usypia? Czy pędzę z nim do Boga Miłosierdzia?

ks. Krzysztof Wons SDS
Przewodnik Katolicki 9/2015
fot. Gianni Dominici, Quare tristis
Flickr (cc)
http://www.katolik.pl/pokusa-niedoceniania-i-przeceniania-szatana,24938,416,cz.html
*********
Joanna Krzywonos

Szanujmy się

Któż jak Bóg

Szukanie właściwego sensu zarówno poszczególnych fragmentów jak i całości Ewangelii nastręcza chrześcijanom niejednokrotnie wiele problemów z tego powodu, że potoczne, „świeckie”, rozumienie tekstu, zaciemnia to faktyczne.
Jezus powiedział: „Kto nienawidzi swego życia na tym świecie, ten je zachowa na życie wieczne” (J 12, 25). Co to właściwie znaczy? Jest jakieś przeczucie, że Jezus nie mówi o takiej nienawiści, jaką trzeba mieć dla grzechu, ale też dokładnie trudno ją określić.
W Ewangelii Mateusza Jezus zwrócił się do uczniów słowami: „Kto by między wami chciał stać się wielkim, niech będzie waszym sługą” (20, 26). Tu łatwiej wskazać znaczenie – Pan mówi do swoich, aby nie wynosili się nad innych, ale by im usługiwali. Istnieje jednak pokusa, że niby człowiek usiłuje być pokornym sługą, ale „ma świadomość własnej wielkości” i nie odmawia drobnych honorów, pochwał, nagród, wskazywania na siebie, jako tego nieomylnego i sprawiedliwego. W ten sposób rozumienie Ewangelii znowu zaciemnia się i rozmywa. Do tego dochodzi dbanie o dobre imię, to znaczy przejmowanie się opinią innych. Dla wykazania sprawiedliwości, wielu jest w stanie walczyć z lwią zaciekłością, by pokazać, że są niewłaściwie oceniani, źle zinterpretowano ich postępowanie, przypisuje się im coś, czego nie zamierzali zrobić. Czy sługa i niewolnik ma takie prawa (por. Łk 17, 7)?

Kiełkujący faryzeizm
Zapewne wielu może zauważyć, że Jezus nie mówił o poniewieraniu sobą. Człowiek powinien szanować siebie, dbać o swoje dobre imię, bo to należy się każdemu. W końcu Biblia wyraźnie wskazuje na człowieka jako koronę Bożego dzieła stworzenia! Jednocześnie wśród tych samych wierzących zaniedbuje się szacunek do siebie, np. porzucenie palenia, niewłaściwego trybu życia, bo to sprzeciwia się Bożym darom (Ps 21, 5), wykluczenie ze swojego słownictwa plugawych słów, bo to nie przystoi ustom chrześcijanina (Mt 15, 11.17-19), odrzucenie ciągłego narzekania na to i owo, na tych i owych, bo wierzącemu przystoi wdzięczność za wszystko co ma i co go spotyka (1 Tes 5, 17; Ef 5, 20), odrzucenie pornografii, bo powołaniem wierzącego jest godność dziecka Bożego, czystość umysłu i serca (Mt 5, 27; Dz 15, 20), rezygnacja z kłótni i udowadniania własnej racji, bo człowiek widzi tylko częściowo i często się myli (Flp 2, 3), niewytykanie niedociągnięć i pomyłek, a nawet pewnego niedbalstwa u innych, bo nie do człowieka należy osąd drugiego człowieka (Łk 6, 37), porzucenie alkoholowych używek prowadzących do folgowania własnemu ciału, nadmierne objadanie się i kupowanie, dogadzanie sobie, obrastanie w gadżety, bo to ma się nijak do ubóstwa i chrześcijańskiej powściągliwości (Prz 23, 20-21; 2 P 1, 5-7). Można by jeszcze długo wyliczać i podawać wiele przykładów, co chrześcijanom na co dzień umyka z Ewangelii.
Tak często wierzący domagają się szacunku od innych, kiedy uważają, że to im się słusznie należy, a sami nie chronią siebie przed grzechami najbardziej poniewierającymi godność Chrystusowego ucznia. W konsekwencji zamiast wypełniać Ewangelię i postępować w duchu Chrystusa, podziwiają Chrystusa i lekceważą Jego wymagania. To zalążki faryzeizmu w chrześcijaństwie. Jezus nigdy siebie nie usprawiedliwiał, ani nie tłumaczył. On po prostu robił to, co usłyszał od Ojca. Nazywali Go Belzebubem, pijakiem i żarłokiem, bluźniercą, dzieckiem z nierządu. A Chrystus nie zbierał tłumów i nie tłumaczył się w stylu: „Słuchajcie, źle Mnie oceniacie, to nie tak, jak się wam wydaje, zaraz wam wszystko wytłumaczę…”.
Kiedy czyta się „Zapiski dotyczące życia wewnętrznego” ks. Bronisława Markiewicza od początku do końca natrafia się na takie oto sformułowania:
„Żadnej folgi i litości nad moim <<ja>>, żadnego pobłażania zmysłowym żądzom” (s. 39).
„Przed modlitwą będę błagać o należyte i dobre usposobienie – przed jedzeniem o mierne i w intencji najlepszej posilenie ciała! – przed rozpoczęciem mowy, abym nie mniej, nie więcej, tylko co potrzeba i konieczność i chwała Boża wymagają, mówił; przed zejściem się z bliźnim, bym ciągle Chrystusa w nim widział i czcił; przed pracą, bym jedynie dla Woli Bożej i Bożego upodobania wszystko czynił! – przed odpoczynkiem i rozrywką, bym w bojaźni i drżeniu przed Obliczem Bożym ciągle trwał” (s. 42).
„Słowo Przedwieczne, naucz mnie słowa używać” (s. 45).
„Niech będę za nieuka, za niedołężnego uważany; nie chcę mówić, tylko kiedy potrzeba i powinność każe” (s. 51).
Pozwolę sobie również przytoczyć dłuższy fragment, który charakteryzuje postawę ks. Markiewicza wobec opinii ludzkiej. W Zapiskach… odnotował to, co o nim mówili inni:
„Raduję się z tego, co ongiś słyszałem o sobie: Nic z niego nie będzie. Jeszcze więcej. To denuncjant. Dobrze. Jeszcze więcej. To spiskowiec i sekciarz. Jeszcze więcej. Zdrajca Ojczyzny. Jeszcze więcej. Obłudnik i świętokradca, niegodnie przystępuje do świętych Sakramentów. Jeszcze więcej. To taki, jak ów, co proboszcza o śmierć przyprawił. Jeszcze więcej. To intrygant i chłopoman. Dobrze. Ma bzika. Jeszcze więcej. To łotr i złodziej. Dobrze. Psuje ludzi, głupiec. Pieczeniarz i żarłok. Jeszcze więcej. Lubi trunki. Dobrze tak. Gorszy sprośnością dzieci. Jeszcze więcej – jak ów pan. Podać mu jeden palec [zamiast dłoni na powitanie – przyp. JK], przyjąć go w czapce, przyjąć go z odwróconą twarzą i tak mówić doń. Uznać go za jakiegoś oszusta i badać go – dobrze tak. Ma epilepsję. Dobrze tak. Ma złe stosunki. Jeszcze więcej. Łakomca i skąpiec. Dobrze. Zabija głodem sługę. Jeszcze więcej. Niekształtny i zaniedbany. Dobrze. Nieudolny – na wieś dla chłopów. Dobrze tak. Zły jak tygrys. Żarłok, a głupiec. Fanatyk. Fałszywie pobożny i do takiej fałszywej pobożności prowadzący. Chorowitych na duszy wychowuje. Psuje lud, buntuje lud, odbierając zaufanie do starszych: uczy nieposłuszeństwa i pogardy dla starszych. Dobrze tak. Lubi zbierać plotki po domach. Ćwiczę się teraz w kochaniu Krzyża” (s. 63-64).
Tylko sobie można wyobrazić, które momenty oddania wszystkich sił i życia dla ubogich dzieci można było tak przewrotnie interpretować. Jednak na wzór Mistrza, ks. Markiewicz nigdy nie tłumaczył się przed innymi ani nie pracował na ich dobrą opinię o nim. Prowadził prawdziwe życie królewskiego dziecka Bożego, które przed nikim się nie tłumaczy, bo żyje według tego, co usłyszy od Ojca w Niebie.
Można odnieść wrażenie, że surowy styl życia Błogosławionego i wysokie wymagania wobec siebie były wynikiem mentalności minionej epoki. Taka pobożność – surowe umartwienie i ubóstwo. W końcu to duchowny, mógł więcej od siebie wymagać. Ale Ewangelia nie dzieli uczniów Jezusa na duchownych i nie-duchownych. Wymagania są kierowane do każdego, kto chce naśladować Chrystusa, a święci i błogosławieni są po to, by pomóc nam właściwie interpretować te wymagania.
„Nie każdy kto Mi mówi Panie, Panie!” (Mt 7, 21) – to dla nas wierzących wstydliwa przestroga.
Joanna Krzywonos

„Któż jak Bóg” 4-2014.

fot. c_ambler Flickr (cc)
http://www.katolik.pl/szanujmy-sie,24937,416,cz.html
*******
ks. Edward Staniek

Czas szukania i czas tracenia

Źródło

Mądrość polega na opanowaniu umiejętności, które wydają się być sprzeczne ze sobą. One jednak pozwalają odnaleźć się w każdej sytuacji. Nie wystarczy doskonalenie jednej z pominięciem drugiej.

Tych umiejętności w hymnie Koheleta, na temat czasu, jest wymienionych dwadzieścia osiem. Świetny podręcznik mądrości, który trzeba opanować. Jest to bowiem zestaw ćwiczeń w szkole mądrości.

Wszystko ma swój czas, i jest wyznaczona godzina na wszystkie sprawy pod niebem
(…) Jest czas szukania i czas tracenia,
czas zachowania i czas wyrzucania,
czas rozdzierania i czas zszywania,
czas milczenia i czas mówienia

(Koh 3,1.6–7)

Czas szukania i czas tracenia. Mądry umie szukać drogocennej perły i umie tracić wszystko, co posiada, aby ją nabyć. O tych dwu umiejętnościach mówi jasno Jezus. Kto nie umie szukać, nie znajdzie. Kto nie umie tracić, nie potrafi zrezygnować z tego, co posiada, by mieć coś cenniejszego. Dowodzi tego postawa człowieka, któremu Jezus zaproponował, po sprzedaniu majątku i rozdaniu pieniędzy biednym, pójście za Nim. Ten człowiek nie umiał tracić, by zyskać.

Dziś obserwujemy wielu ludzi, którzy szukają i gromadzą, ale nie umieją tracić. Ta umiejętność dochodzi do głosu, gdy nagle coś tracimy, bo złodziej bierze, pożar niszczy, śmierć zabiera bliskich, ale też, gdy trzeba mądrze rozdawać. Kohelet podaje kolejny wykładnik potrzebny do dostrzeżenia tego, z kim mamy do czynienia. Jest nim sztuka szukania i sztuka tracenia.

http://www.katolik.pl/czas-szukania-i-czas-tracenia,2829,416,cz.html?s=2

O autorze: Judyta