Słowo Boże na dziś – 11 Maja 2015r. – Poniedziałek VI TYGODNIA WIELKANOCNEGO

Myśl dnia

Opinie tworzą nie najmądrzejsi, lecz najgadatliwsi.

Władysław Biegański

*******
Weselcie się z tymi, którzy się weselą. Płaczcie z tymi, którzy płaczą.
Bądźcie zgodni we wzajemnych uczuciach!” (Rz 12, 14-15)
*******
W ostatecznej fazie miłość staje się troską człowieka i posługą dla drugiego.
Nie szuka już samej siebie, zanurzenia w upojeniu szczęściem; poszukuje dobra osoby ukochanej:
staje się wyrzeczeniem, jest gotowa do poświęceń, co więcej, poszukuje ich.
Benedykt XVI
******
PONIEDZIAŁEK VI TYGODNIA WIELKANOCNEGO

PIERWSZE CZYTANIE (Dz 16,11-15)

Chrzest Lidii

Czytanie z Dziejów Apostolskich.

Odbiwszy od lądu w Troadzie popłynęliśmy wprost do Samotraki, a następnego dnia do Neapolu, a stąd do Filippi, głównego miasta tej części Macedonii, które jest rzymską kolonią.
W tym mieście spędziliśmy kilka dni. W szabat wyszliśmy za bramę nad rzekę, gdzie, jak sądziliśmy, było miejsce modlitwy. I usiadłszy rozmawialiśmy z kobietami, które się zeszły.
Przysłuchiwała się nam też pewna bojąca się Boga kobieta z miasta Tiatyry imieniem Lidia, która sprzedawała purpurę. Pan otworzył jej serce, tak że uważnie słuchała słów Pawła. Kiedy została ochrzczona razem ze swym domem, poprosiła nas, mówiąc: „Jeżeli uważacie mnie za wierną Panu, to przyjdźcie do mego domu i zamieszkajcie w nim”. I wymogła to na nas.

Oto słowo Boże.

PSALM RESPONSORYJNY (Ps 149,1-2.3-4.5-6a i 9b)

Refren: Pan w ludzie swoim upodobał sobie.

Śpiewajcie Panu pieśń nową; *
Głoście Jego chwałę w zgromadzeniu świętych.
Niech się Izrael cieszy swoim Stwórcą, *
a synowie Syjonu radują się swym królem.

Niech imię Jego czczą tańcem, *
niech grają Mu na bębnie i cytrze.
Bo Pan lud swój miłuje, *
pokornych wieńczy zwycięstwem.

Niech się święci cieszą w chwale, *
niech się weselą na łożach biesiadnych.
Chwała Boża niech będzie w ich ustach: *
to jest chwałą wszystkich świętych Jego.

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (J 15,26b. 27a)

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

Świadectwo o Mnie da Duch Prawdy
i wy także świadczyć będziecie.

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

EWANGELIA (J 15,26-16, 4a)

Duch Prawdy będzie świadczył o Jezusie

Słowa Ewangelii według świętego Jana.

Jezus powiedział do swoich uczniów:
„Gdy przyjdzie Pocieszyciel, którego Ja wam poślę od Ojca, Duch Prawdy, który od Ojca pochodzi, On będzie świadczył o Mnie. Ale wy też świadczycie, bo jesteście ze Mną od początku.
To wam powiedziałem, abyście się nie załamali w wierze. Wyłączą was z synagogi. Owszem, nadchodzi godzina, w której każdy, kto was zabije, będzie sądził, że oddaje cześć Bogu. Będą tak czynić, bo nie poznali ani Ojca, ani Mnie. Ale powiedziałem wam o tych rzeczach, abyście gdy nadejdzie ich godzina, pamiętali o nich, że Ja wam to powiedziałem”.

Oto słowo Pańskie.

 

 

 

KOMENTARZ

 

Nowa droga

Jezus nie obiecuje swoim uczniom łatwego, pozbawionego trudności życia. Obiecuje im jedynie, że otrzymają Ducha Prawdy. On nada ich życiu sens i ukierunkuje na budowanie nowego człowieka. Wyznaczył swoim uczniom drogę, która jest pewna i nie sprowadzi ich na manowce. Nie jest ona pozbawiona zakrętów ani stromizn. Aby ją przejść całą, trzeba się natrudzić. Jest to droga, która wiedzie obok pustego grobu i wprowadza nas do Wieczernika. A w Wieczerniku czeka na nas Zmartwychwstały, który nas uzdrawia swoją przebóstwiającą obecnością. Zbawiciel, który wypełnia obietnicę i posyła nam Ducha Świętego – Ducha prawdy objawionej.

Duchu Święty, otwieram moje serce, umysł i wolę na Twoją łaskę. Pragnę iść drogą, która choć nie jest łatwa, oczyści mnie i uzdrowi moje wnętrze, czyniąc mnie nowym człowiekiem.

Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2015”
Autor: ks. Mariusz Krawiec SSP
Edycja Świętego Pawła

http://www.paulus.org.pl/czytania.html
******

Na dobranoc i dzień dobry – J 15, 26-16, 4a

Na dobranoc

Mariusz Han SJ

Świadczyć nie tylko w słowach…

 

Świadectwo Ducha Świętego. Przestroga
Jezus powiedział do swoich uczniów: Gdy jednak przyjdzie Pocieszyciel, którego Ja wam poślę od Ojca, Duch Prawdy, który od Ojca pochodzi, On będzie świadczył o Mnie. Ale wy też świadczycie, bo jesteście ze Mną od początku. To wam powiedziałem, abyście się nie załamali w wierze. Wyłączą was z synagogi.

 

Owszem, nadchodzi godzina, w której każdy, kto was zabije, będzie sądził, że oddaje cześć Bogu. Będą tak czynić, bo nie poznali ani Ojca, ani Mnie. Ale powiedziałem wam o tych rzeczach, abyście, gdy nadejdzie ich godzina, pamiętali o nich, że Ja wam to powiedziałem.

 

Opowiadanie pt. “Ostatnie słowo”
W Niedzielę Wielkanocną 1567 roku, książę Hesji Filip Starszy kazał sobie przeczytać dwudziesty rozdział Ewangelii według Św. Jana.

 

Kiedy 88-letni starzec, zwany Wspaniałomyślnym usłyszał słowa: “I wiele innych znaków, których nie zapisano w tej książce, uczynił Jezus wobec uczniów. Te zaś zapisano, abyście wierzyli że Jezus jest Mesjaszem, Synem Bożym, i abyście wierząc mieli życie w imię Jego” – wbił nóż w stół i powiedział:  – Wierzę w TO, ufam TEMU, zdaję się na TO, dla TEGO chcę umrzeć i przy TYM pozostanę.

 

Rozkazał, aby słudzy zanieśli go do łoża. Po południu, między trzecią a czwartą godziną, nie wypowiedziawszy więcej żadnego słowa – umarł.

 

Refleksja
Nie wystarczy tylko dużo mówić. Sama mowa może i jest piękna, ale nie zachęca do konkretnych czynów. Tylko konkretny przykład poucza, a nie tylko samo poruszanie ustami. Dobrym przykładem można nauczyć kogoś być dobrym, pożytecznym i przydatnym w codziennym życiu. To prawda, że słowa mają swą moc sprawczą, ale bez konkretnego czynu są tylko teoretycznym “słowotokiem”…

 

Jezus swoim słowem zachęcał wielu, aby byli do innych ludzi dobrzy. Same słowa Jezusa zachęcały do podjęcia konkretnej decyzji i czynu. Konkretne zaangażowanie i czyn musiał człowiek podjąć już samemu. Wielu słuchało Jezusa, ale były też i słowa krytyki pod Jego adresem. To one były czasem mocniejsze, niż podjęcie decyzji konkretnego nawrócenia. Wielu usłyszało i uwierzyło, bo to pierwszy krok do zatroszczenia się o własne zbawienie…

 

3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. Dlaczego słowa są ważne, ale ważniejsze czyny?
2. Dlaczego trzeba podejmować decyzje w naszym życiu?
3. Dlaczego trzeba wpierw usłyszeć, by uwierzyć?

 

I tak na koniec…
Nie posiadamy takich słów, by móc z durniami mówić o mądrości (Georg Christoph Lichtenberg)

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/na-dobranoc-i-dzien-dobry/art,638,na-dobranoc-i-dzien-dobry-j-15-26-16-4a.html

******

Katechizm Kościoła Katolickiego
§ 689-690; 737

„On będzie świadczył o Mnie. Ale wy też świadczycie”
 

Wspólne posłanie Syna i Ducha Świętego: Gdy Ojciec posyła swoje Słowo, posyła zawsze swoje Tchnienie: jest to wspólne posłanie, w którym Syn i Duch Święty są odrębni, ale nierozdzielni. Oczywiście, Chrystus jest Tym, który ukazuje się, On, Obraz widzialny Boga niewidzialnego (Kol 1.15), ale objawia Go Duch Święty. Jezus jest Chrystusem, „namaszczonym”, ponieważ Duch Święty jest Jego namaszczeniem i wszystko, co dokonuje się od chwili Wcielenia, wypływa z tej pełni. Gdy Chrystus zostaje uwielbiony , może tym, którzy w Niego wierzą, posłać od Ojca Ducha Świętego: przekazuje im swoją chwałę (J 17,22), czyli Ducha Świętego, który Go otacza chwałą (J 15,5). Wspólne posłanie będzie odtąd realizowane wobec przybranych synów Ojca w Ciele Jego Syna: posłanie Ducha przybrania za synów będzie ich jednoczyć z Chrystusem i ożywiać ich w Nim…

Posłanie Chrystusa i Ducha Świętego wypełnia się w Kościele, Ciele Chrystusa i Świątyni Ducha Świętego. To wspólne posłanie włącza już idących za Chrystusem do Jego komunii z Ojcem w Duchu Świętym: Duch przygotowuje ludzi, uprzedza ich swoją łaską, aby pociągnąć ich do Chrystusa. On ukazuje im zmartwychwstałego Pana, przypomina im Jego słowa i otwiera ich umysły na zrozumienie Jego Śmierci i Jego Zmartwychwstania. Uobecnia im misterium Chrystusa, szczególnie w Eucharystii, aby pojednać ich z Bogiem i doprowadzić do komunii z Nim, aby przynosili „obfity owoc” (J 15, 5. 8. 16).

********

*******

Komentarz liturgiczny

Duch Prawdy będzie świadczył o Jezusie
(J 15, 26-16, 4a
)

Nasze własne doświadczenie życia z Bogiem świadczy nam o Jezusie – także przebywanie z Nim. Bardzo mocno o Nim świadczy Ewangelia czytana przez nas ze świadomością obecności Ducha Świętego.
Panie Jezu, niech to, co we mnie tworzysz z pomocą Ducha Świętego służy rozprzestrzenianiu się Twego Królestwa. Niech dom mój służy Tobie!

Asja Kozak
asja@amu.edu.pl

******

Refleksja katolika

Kiedy Judasz Iskariota (ten, który zdradził Nauczyciela) wyszedł już był z Wieczernika, Jezus zaczyna głosić do pozostałych Apostołów swoją Mowę pożegnalną. Porusza w niej bardzo ważne sprawy. Zapowiada swoje bliskie rozstanie z nimi. Idzie bowiem do domu Ojca przygotować mieszkania dla wszystkich, a jest tych nieszkań tam wiele (por. J 14,2). Wskazuje na Siebie jako jedyną Drogę i Prawdę, i Życie, prowadzące do Boga-Ojca (por. J 14,6a). Obiecuje przysłać na swoje miejsce Pocieszyciela – Ducha Prawdy, który pozostanie z nimi na zawsze i będzie ich prowadził ku wieczności z Nim i z Ojcem w Duchu Świętym (zob. J 14, 16-17). Co ważne dodaje: Gdy jednak przyjdzie Pocieszyciel, którego Ja wam poślę od Ojca, Duch Prawdy, który od Ojca pochodzi, On będzie świadczył o Mnie (J 15,26). A świadcząc wszystkiego ich/nas nauczy i przypomni to, co usłyszeli oni od Syna. Jezus podkreśla także, iż najważniejsza w życiu każdego człowieka jest Miłość i zjednoczenie z Nim.

Przywołując obraz winnicy Pana Zastępów z proroka Izajasza (zob. Iz 5, 1-7) powtarza, że On jest tym prawdziwym krzewem winnym (J 15,1). My zaś jesteśmy latoroślami. Jeśli nie zjednoczymy się z Chrystusem, żeby owoc obfity przynosić, to Ojciec-Ogrodnik odetnie nas i precz odrzuci. Bo tylko trwając w Chrystusie (sami z siebie niczego nie damy rady uczynić), mamy w sobie życie i wiarę, taką, że i góry przenosić możemy. Tylko przyjaźń z Nim uzdalnia nas do odwzajemniania miłości zarówno Bożej, jak i tej międzyludzkiej. Wyjaśnia też dlaczego to wszystko im/nam mówi: To wam powiedziałem, abyście się nie załamali w wierze. Wyłączą was z synagogi. Owszem, nadchodzi godzina, w której każdy, kto was zabije, będzie sądził, że oddaje cześć Bogu. Będą tak czynić, bo nie poznali ani Ojca, ani Mnie. Ale powiedziałem wam o tych rzeczach, abyście, gdy nadejdzie ich godzina, pamiętali o nich, że Ja wam to powiedziałem (J 16, 1-4a).

I dlatego właśnie tak ważna jest wiara w Chrystusa. I przyjaźń z Nim. Wzmacnia ona bowiem człowieka do wytrzymania nawet największych ucisków i prześladowań, powodowanych nieprzyjaźnią tego świata. Ucisków i prześladowań różnego rodzaju, które, niestety, do dziś nie ustają wobec Kościoła Chrystusowego. Zwłaszcza na terenach, które bezprawnie okupuje tzw. „państwo islamskie”, dżihadyści mordują chrześcijan. A przecież Jezusa, naszego Nauczyciela pierwej prześladowano. Apostołowie, szczególnie Paweł i jego uczniowie, szerzący Ewangelię Chrystusową aż po krańce ziemi (Dz 1,8), nie jeden raz zmuszeni są uchodzić z różnych miejsc, gdzie ich prześladowano. Ale jest tak tylko do czasu. Bo kiedy wybija ich godzina, podobnie jak Mistrz, z podniesionym czołem oddają swe życie za wiarę w Niego.

Św. Łukasz, autor trzeciej Ewangelii i Dziejów Apostolskich, opisuje w tych ostatnich m. in. podróże misyjne św. Pawła. W czasie drugiej wyprawy, nagleni przez Ducha Świętego pośpiesznie tylko przechodzą przez Azję Mniejszą, nie głosząc tam Słowa Bożego, aby zawitać do Krainy Macedońskiej. Izraelici stanowią tam zdecydowaną mniejszość etniczną. Przeważają rzymscy legioniści Antoniusza, którzy osiedlają się tam po wojnie. W miastach Macedonii nie istnieją jeszcze synagogi. Znajduje zatem św. Paweł miejsce modlitwy nad rzeką. A dzięki temu można było korzystając z okazji (po naukach i modlitwach) udzielić chrztu tym, którzy uwierzyli w Jezusa, w Jego zbawczą misję na ziemi.

Św. Łukasz tak relacjonuje to wydarzenie: W szabat wyszliśmy za bramę nad rzekę, gdzie – jak sądziliśmy – było miejsce modlitwy. I usiadłszy rozmawialiśmy z kobietami, które się zeszły. Przysłuchiwała się nam też pewna “bojąca się Boga” kobieta z miasta Tiatyry imieniem Lidia, która sprzedawała purpurę. Pan otworzył jej serce, tak że uważnie słuchała słów Pawła. Kiedy została ochrzczona razem ze swym domem, poprosiła nas: Jeżeli uważacie mnie za wierną Panu –powiedziała – to przyjdźcie do mego domu i zamieszkajcie w nim! I wymogła to na nas (Dz 16, 13-15). Owa bogobojna niewiasta, poddająca się ufnie działaniu Słowa Bożego stanowi przykład życzliwości i gościnności chrześcijańskiej okazanej św. Pawłowi. Gościnności, która w młodym Kościele Chrystusowym była niezwykle istotna. I pewnie z radością w sercach wysławiali oni Boga, dziękując za wszczepienie w „prawdziwy krzew winny” całego domu Lidii:

Niech się weselą święci wśród chwały,
niech się cieszą na swoich sofach!
Niech chwała Boża będzie w ich ustach
(Ps 149, 5-6a)

Bogumiła Lech-Pallach, Gdynia
bogumila.lech@wp.pl

***

Bóg pyta:

Czemu wydajecie pieniądze na to, co nie jest chlebem? I waszą pracę – na to, co nie nasyci? Słuchajcie Mnie, a jeść będziecie przysmaki i dusza wasza zakosztuje tłustych potraw.
Iz 55,2

***

Dobry i zły człowiek,  Syr 25

1 W trzech rzeczach upodobałem sobie, które są przyjemne Panu i ludziom: zgoda wśród braci, przyjaźń między sąsiadami oraz żona i mąż dobrze zgadzający się wzajemnie.
2 Trzech rodzajów ludzi znienawidziła moja dusza, a życie ich szczególnie mnie gniewa: żebraka pysznego, bogacza kłamcy, starca cudzołożnego, ogołoconego z rozumu.
3 Jeśli w młodości nie nazbierałeś, jakim sposobem znajdziesz na starość?
4 Jak sąd przystoi siwym włosom, tak starszym umieć doradzać.
5 Jak starcom przystoi mądrość, tak tym, co mają poważanie – myśl i rada.
6 Wieńcem starców jest wielkie doświadczenie, a chlubą ich bojaźń Pańska.
7 Dziewięć myśli uznałem w sercu za błogosławione, a dziesiątą słowami wypowiem: człowiek, który ma radość z dzieci i już za życia patrzy na upadek wrogów;
8 szczęśliwy, kto mieszka z żoną rozumną, kto się językiem nie poślizgnął, kto nie służył innemu, niegodnemu siebie,
9 szczęśliwy, kto znalazł roztropność, kto może przemawiać do uszu tych, którzy go słuchają;
10 jakże wielki jest ten, kto znalazł mądrość, ale nikt nie jest większy od tego, kto boi się Pana.
11 Bojaźń Pana wszystko przewyższa, a kto ją posiadł, do kogo będzie przyrównany?
12 (rkp: Bojaźń Pana jest początkiem umiłowania Go, wiara zaś początkiem zjednoczenia z Nim.)

Dobra i zła kobieta, Syr 25 i 26

13 Każda rana, byle nie rana serca, wszelka złość, byle nie złość żony.
14 Każde prześladowanie, byle nie prześladowanie przez nienawidzących nas, każda zemsta, byle nie zemsta nieprzyjaciół.
15 Nie ma bowiem głowy nad głowę węża i nie ma gniewu nad gniew nieprzyjaciela.
16 Wolałbym mieszkać z lwem i smokiem, niż mieszkać z żoną przewrotną.
17 Złość kobiety zmienia wyraz jej twarzy, zeszpeca jej oblicze na kształt niedźwiedzia.
18 Mąż jej zasiądzie do stołu pośród swoich bliskich i wbrew woli przykro wzdychać będzie.
19 Małe jest wszelkie zło wobec przewrotności kobiety, toteż spadnie na nią los grzesznika.
20 Czym dla nóg starca wspinanie się po zboczu piaszczystym, tym żona gadatliwa dla spokojnego męża.
21 Nie pozwól się doprowadzić do upadku pięknością kobiety, ani nawet jej nie pożądaj!
22 Złem jest, bezwstydem i wielką hańbą, jeśli żona utrzymuje swego męża.
23 Duch przygnębiony, twarz zasmucona i rana serca – żona przewrotna; ręce bezwładne i kolana bez siły – taka, która unieszczęśliwia swojego męża.
24 Początek grzechu przez kobietę i przez nią też wszyscy umieramy.
25 Nie dawaj ujścia wodzie ani możności rządzenia przewrotnej żonie.
26 Jeżeli nie trzyma się rąk twoich, odsuń ją od siebie.
1 Szczęśliwy mąż, który ma dobrą żonę, liczba dni jego będzie podwójna.
2 Dobra żona radować będzie męża, który osiągnie pełnię wieku w pokoju.
3 Dobra żona to dobra część dziedzictwa i jako taka będzie dana tym, którzy się boją Pana:
4 wtedy to serce bogatego czy ubogiego będzie zadowolone i oblicze jego wesołe w każdym czasie.
5 Serce moje ma się na baczności przed trzema rzeczami, a czwartej się obawiam: oszczerczych zarzutów w mieście, zbiegowiska pospólstwa i kłamliwych doniesień; te rzeczy są przykrzejsze od śmierci.
6 Zgryzotą serca i smutkiem jest kobieta zazdrosna o kobietę, a to jest bicz języka, co wszystkich dosięga.
7 Jarzmo dla wołów źle dopasowane – to żona niegodziwa, kto ją sobie bierze, jakby uchwycił garścią skorpiona.
8 Wielkie zło – kobieta pijaczka, i nie ukryje ona swej hańby.
9 Bezwstyd kobiety można poznać po niespokojnym podnoszeniu oczu i po rzucaniu spojrzeń.
10 Nad córką zuchwałą wzmocnij czuwanie, aby czując ulgę, nie wyzyskała sposobności.
11 Strzeż się oka bezwstydnego i nie dziw się, jeśli cię przywiedzie do upadku.
12 Jak spragniony podróżny otwiera usta i pije każdą wodę, która jest blisko, tak ona siada naprzeciw każdego pala i na strzały otwiera kołczan.
13 Wdzięk żony rozwesela jej męża, a mądrość jej orzeźwia jego kości.
14 Dar Pana – żona spokojna i za osobę dobrze wychowaną nie ma odpłaty.
15 Wdzięk nad wdziękami skromna kobieta i nie masz nic równego osobie powściągliwej.
16 Jak słońce wschodzące na wysokościach Pana, tak piękność dobrej kobiety między ozdobami jej domu.
17 Jak światło błyszczące na świętym świeczniku, tak piękność oblicza na ciele dobrze zbudowanym.
18 Jak kolumny złote na podstawach srebrnych, tak piękne nogi na kształtnych stopach.

http://www.katolik.pl/modlitwa,883.html

*******

Refleksja maryjna

Cisza życia ukrytego

Najświętsza Panna nie powiedziała nic Elżbiecie, ale ona zrozumiała wszystko dzięki objawieniu Ducha Świętego.
Nie powiedziała nic Józefowi, lecz Bóg zakomunikował mu, co się stało poprzez Anioła.
Nastała cisza.
Kilka miesięcy później nie zdradziła mieszkańcom Betlejem, których Józef prosił o pomoc, że Dziecię, które miało się narodzić jest Synem Boga i oczekiwanym Mesjaszem, poczętym z dzieła Ducha Świętego.
Gdyby mieszkańcy i potomkowie Króla Dawida wiedzieli o tym, czuliby się zaszczyceni, przyjmując Ją we własnym domu. W naszych świątecznych żłóbkach na miejscu osiołka, wołu, szopy pełnej pajęczyn i całej świty bezimiennych pastuszków, znajdowałyby się figurki z terakoty żony Zuzanny i dzieci: Szymona, Gionata, Jakuba i Ester.
Ale Najświętsza Panna zachowała milczenie.

S. M. Iglesias

teksty pochodzą z książki: “Z Maryją na co dzień – Rozważania na wszystkie dni roku”
(C) Copyright: Wydawnictwo SALWATOR,   Kraków 2000
www.salwator.com

http://www.katolik.pl/modlitwa,884.html

*******

Zły duch nie znosi pokoju

Zastanówmy się, czy w nas zły duch ma coś swego. Czy coś w nas należy do niego? Czy ma jakąś swoją przestrzeń?

 

Nasze zwycięstwo, które będzie udziałem w zwycięstwie Jezusa, dokona się o tyle, o ile ograniczymy złemu duchowi przestrzeń w naszym wnętrzu i w naszym życiu. A dokonamy tego przez zwiększanie przestrzeni, która należy do Boga.

 

Jezus daje nam pokój. Zły duch nie znosi pokoju. Im więcej weźmiemy pokoju od Jezusa, tym mniej miejsca w nas będzie miał zły duch. A pokój, który daje Jezus jest owocem Jego miłości do nas i naszego naśladowania Go.

Mieczysław Łusiak SJ

*******

 

****************************************************************************************************************************************
ŚWIĘTYCH OBCOWANIE
11 MAJA
*********

Patron Dnia

św. Franciszek di Girolamo
kapłan i apostoł Neapolu

Urodził się we Włoszech w Neapolu w 1642 roku. Mając 16 lat wybrał stan duchowny, studiował w Neapolu. Otrzymawszy święcenia, wykładał w Neapolu w jezuickim kolegium dla szlachetnie urodzonych; cieszył się wielkim poważaniem studentów. Cztery lata później wstąpił do Towarzystwa Jezusowego i spędził 40 lat jako misjonarz pracujący w Neapolu. Św. Franciszek nieustannie szukał grzeszników; odwiedzał wioski, zachodził do więzień, domów publicznych. Po śmierci opromieniła go sława cudotwórcy; wokół jego grobu zaczęły gromadzić się rzesze pielgrzymów. Zmarł w 1716 roku.

jutro: św. Nereusza i Achillesa

http://www.katolik.pl/modlitwa,884.html

******

Święty Mamert, biskup
Święty Mamert Niewiele wiemy o młodości Mamerta z Vienne. Nie znamy daty jego urodzenia; wiadomo tylko, że był bratem poety Klaudiana Mamerta (również prezbitera). Od roku 462 (lub 461) był biskupem miasta Vienne (okolice Grenoble we Francji). Sakrę przyjął w 463 r. w mieście Die (Dea).
Zasłynął jako mąż modlitwy, którą zanosił za wiernych swej diecezji, dotkniętych takimi nieszczęściami, jak trzęsienie ziemi, pożar, nieurodzaje. Z myślą o uproszenie urodzajów zainicjował tzw. dni krzyżowe. Podczas nich przez trzy dni (przed uroczystością Wniebowstąpienia Pańskiego) zanoszono błagalne modły połączone z procesjami. Zwyczaj ten przetrwał do naszych czasów – procesje wyruszają na pola, a nabożeństwa odbywają się przy krzyżach przydrożnych.
Zmarł w 477 r. Jest patronem mamek, juhasów i straży pożarnej oraz orędownikiem w czasie suszy, gorączki i w chorobach piersi.
W niektórych krajach zalicza się go do tak zwanych “zimnych świętych”. W Polsce mianem tym określa się świętych Pankracego, Bonifacego i Serwacego, których zwie się także “zimnymi ogrodnikami”, oraz świętą Zofię. W północnych Niemczech, Szwajcarii i Holandii do tej osobliwej grupy świętych zalicza się także Mamerta. Choć to przesąd, wielu rolników pilnuje, by nie rozpoczynać zasiewów przed 16 maja.

http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/05-11a.php3

******

Święty Ignacy z Laconi, zakonnik
Święty Ignacy z Laconi

Wincenty Peis urodził się 17 grudnia 1701 r. w Laconi na Sardynii w ubogiej, wiejskiej rodzinie. Miał ośmiu braci. Na cześć św. Franciszka z Asyżu rodzice nazywali go często Franciszkiem. Był pasterzem bydła.
W wieku 18 lat poważnie zachorował. Ślubował wtedy, że jeśli wyzdrowieje – wstąpi do kapucynów. Tak też się stało; w 1721 r. wstąpił do tego zakonu, przyjmując imię Ignacy. Przez 40 lat służył jako kwestarz w Cagliari. Zajmował się także tkaniem materiału, z którego wykonywane były habity dla jego współbraci. Był przyjacielem rybaków; uzbieraną jałmużną chętnie dzielił się z ubogimi. Odznaczał się pokorą i miłością do wszystkich. Bóg udzielił mu daru czytania w ludzkich sercach i czynienia cudów.
Na dwa lata przed śmiercią stracił wzrok. Okres ten spędził na ustawicznej modlitwie. Zmarł 11 maja 1781 roku. Papież Pius XII beatyfikował go w roku 1940, a 21 października 1951 r. – kanonizował. Ciało św. Ignacego w nienaruszonym stanie spoczywa w szklanej trumnie, znajdującej się w kaplicy sanktuarium, wzniesionego w Cagliari ku jego czci.

 

 

http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/05-11b.php3

******

Święci Odon, Majol, Odylon i Hugon
oraz błogosławiony Piotr, opaci kluniaccy

Opactwo w Cluny zostało założone 11 września 910 r. przez księcia Akwitanii Wilhelma Pobożnego. Mianował on pierwszego opata, ale nadał opactwu przywilej nominacji kolejnych przełożonych. Dzięki temu Cluny było wolne od wpływu władzy świeckiej, podporządkowano je bezpośrednio władzy papieża.

Święty Odon z Cluny Pierwszym mianowanym przez zakonników opatem (a więc drugim chronologicznie) został w 927 r. Odon. Urodził się on ok. 878 r. w Maine we Francji jako syn rycerza Abbona. Wychowywał się na książęcym dworze Wilhelma Akwitańskiego. W wieku 19 lat został kanonikiem w kościele św. Marcina w Tours. Został wysłany na studia teologiczne i muzyczne do Paryża; odbył je pod duchowym kierownictwem św. Remigiusza z Auxerre. Po powrocie do domu spędził rok w pustelni na modlitwie, postach i umartwieniu. Kilka lat później wstąpił do benedyktynów w Baume. Tamtejszy opat, św. Bernon, dostrzegł w Odonie niepospolite zalety, które predysponowały go do odegrania znacznej roli w dziele reformy klasztornej. Dlatego też w roku 924 naznaczył go na swojego następcę jako opata sprawującego zwierzchność nad klasztorami w Baume i Cluny. Odon zdołał jednak objąć rządy opackie jedynie w Cluny, które odłączyło się ostatecznie od Baume. Dzięki niemu Cluny otrzymało potwierdzenie niezależności i zyskało znaczenie w ówczesnej Europie. Już w roku 937 siedemnaście klasztorów w Burgundii, Akwitanii, północnej Francji i Italii przystąpiło do reformy na wzór kluniackiej. Nie utworzyły one jeszcze formalnej kongregacji klasztorów, ale grunt do prawnego usankcjonowania międzyklasztornej więzi był przygotowany. Odon założył na Awentynie klasztor Matki Bożej, a także wprowadził reformy kluniackie do klasztorów na Monte Cassino i w Subiaco. Zmarł w Tours 18 listopada 942 r. Tam też został pochowany; jego relikwie spalili hugenoci w XVI w. Pozostawił po sobie sporą spuściznę literacką. Najcenniejszymi wśród niej są jego Collationes (eseje o moralności), długi poemat w heksametrach Occupatio, Vita sancti Geraldi Aurelianensis comitis (żywot św. Gerarda z Aurillac) oraz nieco utworów o charakterze liturgicznym (antyfony, hymny itp.).

Święty Majol z Cluny Następcą Odona został Aymard, który sprawował rządy od 942 r. do 954 r. Po nim opatem Cluny został św. Majol. Urodził się on między 906 a 915 r. w Valensole lub w Awinionie, w rodzinie bardzo zamożnej. Przez św. Bernona został mianowany kanonikiem katedralnym. Podjął studia w Lyonie. Po powrocie zaczął nauczać w szkole biskupiej. Gdy mieszkańcy Besançon zażądali, aby zasiadł na tamtejszej stolicy arcybiskupiej, odmówił i schronił się w Cluny. W latach 942-948 był tam bibliotekarzem i apokryzjariuszem, potem został koadiutorem opata Aymarda. Gdy ten ostatni w roku 954 zmarł, zajął jego miejsce. Majol roztropnie rządził opactwem, był też doradcą papieży, cesarzy i innych możnych tego świata. Reformę zawdzięcza mu wiele klasztorów we Francji, Niemczech i Italii. W roku 972 uczestniczył w zaślubinach Ottona II z Teofano. Gdy wracał, Saraceni porwali go na zboczach Wielkiego św. Bernarda, ale po kilku tygodniach wypuścili w zamian za duży okup. Kiedy w roku 974 zamordowano papieża Benedykta VI, cesarz chciał go osadzić na stolicy św. Piotra. Majol jednak propozycji nie przyjął. W 959 r. przedsięwziął budowę nowego kościoła przy opactwie. Konsekrowano go w roku 981. W dwanaście lat później, czując ubytek sił, wybrał na swego następcę Odylona. Odpowiadając na nalegania Hugona Kapeta, udał się do Saint-Denis, aby zreformować tamtejsze opactwo. Zmarł w drodze, w Sauvigny, w dniu 11 maja 994 r. Jego życiorysy komponowali Syrus, Odylon i Nagold. Kult Majola był przez stulecia jednym z najbardziej popularnych we Francji.

Grób św. Odylona z Cluny Odylon urodził się w roku 962 w Mercoeur. Początkowo był kanonikiem w Brioude, ale ok. 990 r. opat Majol pociągnął go do życia benedyktyńskiego. Odylon został jego koadiutorem, a od roku 994 – następcą. Okazał się surowym dla siebie samego, ale pełnym dobroci dla drugich. W roku 997 wyprawił się do Paryża i Rzymu. Zetknął się wtedy z panującymi i papieżami. Dwa lata później spotkał się z cesarzową Adelajdą. Potem zaopatrzył ją na śmierć i zredagował jej żywot. W czasie wielkiego głodu w roku 1006 nie wahał się przetopić świętych naczyń oraz złotej korony ofiarowanej opactwu przez św. Henryka, aby zaradzić potrzebom ludu. Cluny przeżywało okres świetności i cieszyło się poparciem Henryka II, Roberta Pobożnego, Benedykta VIII i Jana XIX. Opat zadbał wówczas o odbudowę i modyfikację klasztornych obiektów, do mnichów wygłaszał liczne konferencje, ułożył żywot swego poprzednika i hymny ku jego czci. Kazał modlić się za dusze zmarłych zwłaszcza w dniu 2 listopada; zwyczaj ten, jako Dzień Zaduszny, z czasem przyjął się w całym Kościele zachodnim. Przyczynił się też razem z Ryszardem z Saint-Vanne do ustanowienia treuga Dei: zawieszenia broni i ustania wszelkiej wrogości od wieczora w środę do poranka w poniedziałek. W roku 1047 jeszcze raz wizytował podległe mu klasztory i udał się do Rzymu. Zmarł 1 stycznia 1049 r. w Souvigny. W roku 1063 Piotr Damiani jako legat papieski konsekrował tam kościół, dokonał podniesienia relikwii Odylona i przygotował nową redakcję jego żywota.

Święty Hugon z Cluny, Henryk IV i Matylda Toskańska Kolejnym opatem został Hugon. Urodził się w roku 1024 w Burgundii. Ojciec pragnął, by został rycerzem; Hugon jednak schronił się w opactwie w Cluny. W 1044 r. wyświęcony został na kapłana, a wkrótce potem mianowano go przeorem. Pięć lat później zmarł jego mistrz – opat Odylon. Hugon, który w tym czasie przebywał na sejmie w Wormacji, objął po nim rządy w Cluny, które sprawować miał przez sześćdziesiąt lat. W tym czasie odegrał doniosłą rolę w usunięciu grożącego sporu przy wyborze Leona IX. Dziewięciu kolejnym papieżom służył cennymi radami i szeroko zakrojoną współpracą. Na Węgrzech wiódł negocjacje pokojowe między królem Andrzejem I a cesarzem Henrykiem IV; u boku legatów papieskich brał czynny udział w licznych synodach; towarzyszył samym papieżom w ich podróżach po Francji. Skłonił Bernarda, opata w St. Victor, do spisania zwyczajów (Consuetudines) kluniackich, a następnie zorganizował zależne od Cluny fundacje benedyktyńskie w jedną kongregację i ustanowił dla niej kapitułę generalną. W tym celu odbył wiele podróży do Niemiec, Hiszpanii, Węgier i Italii. Hugon wybudował w Cluny olbrzymią pięcionawową bazylikę: w roku 1095 Urban II poświęcił w niej główny ołtarz. Hugon I – bo tak go w Cluny nazywano – zmarł 28 lub 29 kwietnia 1109 r.

Błogosławiony Piotr Czcigodny z Cluny Ostatnim ze wspominanych dziś w zakonach benedyktyńskich opatów kluniackich był Piotr zwany Czcigodnym. Urodził się około 1094 r. w Owernii. Rodzice powierzyli go jako oblata przeoratowi benedyktynów w Sauxillanges. W 1109 r. złożył profesję zakonną. Był potem przeorem w Vézelay i w Domne. W sierpniu 1122 r. obrano go opatem w Cluny. Był nim do swej śmierci, która nastąpiła 25 grudnia 1156 r. W czasie swych długoletnich rządów śledził pilnie rozwój zakonu, w czym pomagały mu podróże do Anglii, Italii i Niemiec. Jego poglądy na monastycyzm stały się okazją do polemiki ze św. Bernardem z Clairvaux. Był mężem modlitwy i wielkiego serca. Pozostawił po sobie kilka dziełek apologetycznych: Tractatus adversus Petrobrusianos haereticos, Summula quaedam brevis contra haereses et sectam diabolicae fraudis Saracenorum oraz Tractatus adversus Iudaeorum inveteratam duritiem. W De miraculis pozostawił interesujące świadectwo średniowiecznego pojmowania świętości. Kazał przetłumaczyć na łacinę Koran. Z dziełka, napisanego na temat Księgi islamu, zachowały się tylko dwa rozdziały. Ułożył też kilka hymnów liturgicznych i innych utworów poetyckich. Dysponujemy także jego obfitą korespondencją. Jego żywot wkrótce po 1156 r. napisał Rudolf, mnich z Cluny. U benedyktynów wspomina się go razem z innymi świętymi opatami tego ośrodka, w dniu 11 maja.

http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/05-11c.php3
*******
Święty Franciszek de Hieronimo, prezbiter
Święty Franciszek de Hieronimo Franciszek de Hieronimo urodził się w Grottaglie, w diecezji Taranto, 17 grudnia 1642 roku. Był najstarszym z dwunastu synów, z których trzech poświęciło się służbie ołtarza. Przez pierwszych 17 lat życia Franciszek przebywał w domu rodzinnym, pomagając rodzicom w utrzymaniu domu. Naukę pobierał w miejscowej szkole, którą prowadzili zakonnicy, oddani nauczaniu chrześcijańskiemu. Studia wyższe odbywał w miejscowym kolegium jezuickim, gdzie uczył się retoryki i filozofii. W roku 1664 został wyświęcony na subdiakona, a w roku 1665 jako diakon zaczął studiować na uniwersytecie w Neapolu prawo cywilne i kanoniczne oraz teologię. Studia te zakończył w roku 1668. Dwa lata wcześniej przyjął święcenia kapłańskie (1666). Po ukończeniu studiów wstąpił do jezuitów.
Przełożeni, znając jego gorliwość, wysłali go na misje ludowe do diecezji Lecce w Apulii. Nie zawiedli się na nim. Jego praca wydała piękne owoce w licznych nawróceniach. Wobec tego przełożeni zlecili mu tę samą pracę, ale już w samym Neapolu i w jego okolicy. Równocześnie polecili mu kontynuowanie studiów. W uroczystość Niepokalanego Poczęcia Maryi 8 grudnia 1682 roku Franciszek złożył uroczystą profesję.
Jego kazania wywierały ogromny wpływ na słuchaczy. Mimo że Neapol posiada obszerne kościoły, Franciszek musiał często głosić kazania na placach, gdyż kościoły nie mogły pomieścić tłumów. By zachęcić wiernych do częstej Komunii świętej (zwyczaj wówczas nader rzadki), wprowadził generalną Komunię świętą w każdą trzecią niedzielę miesiąca. Poprzedzała ją nauka oraz Msza święta. Spowiednicy spowiadali w najbliższym kościele i na pobliskich placach.
Czas wolny od pracy apostolskiej Franciszek poświęcał odwiedzaniu ubogich i chorych. Szedł z pomocą wszędzie tam, gdzie była nędza materialna czy moralna. Zdobył sobie również zaszczytny tytuł “apostoła Neapolu” i “ojca ubogich”. Miał także szczególny dar nawracania kobiet upadłych. Zdobywał je dla Chrystusa nie tylko żarliwym, kruszącym serca słowem i pomocą, ale przede wszystkim własną pokutą.
W owych latach trwała wojna pomiędzy Austrią a Hiszpanią o Neapol i cały obszar południowych Włoch. Franciszek dokładał wszelkich wysiłków, by pojednać w Italii zwaśnione strony i zapobiec bratobójczej wojnie. Nie tylko interweniował u obu stron, ale wspierał najbardziej dotkniętych wojną, jak tylko mógł, by ulżyć ich doli. Miał szczególne nabożeństwo do św. Syrusa, lekarza i męczennika. Cuda, jakie sam czynił, osłaniał wstawiennictwem tego właśnie Świętego, którego relikwie zawsze ze sobą nosił.
Zmarł w Neapolu 11 maja 1716 roku. Beatyfikował go papież Pius VII w roku 1806, kanonizował zaś go papież Grzegorz XVI w 1839 roku.
http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/05-11d.php3
********
Ponadto dziś także w Martyrologium:
bł. Alberta z Villa d’Ogna, mnicha (+ 1279); św. Antyma, prezbitera i męczennika (+ ok. 305); świętych męczenników Maksyma, Bassusa i Fabiusza (+ ok. 305); świętych męczenników: Syzyniusza, diakona, oraz Diokleta i Florencjusza (+ 305)

 

 

 

**************************************************************************************************************************************
TO WARTO PRZECZYTAĆ
********

bp Grzegorz Ryś: jak być kochanym

Boska.tv

bp Grzegorz Ryś

Miłujcie się wzajemnie tak, jak Ja was umiłowałem… Ostatnia wieczerza nie jest dla uczniów momentem, kiedy oni przyjmują pouczenie od Jezusa. Jest momentem kiedy mają doświadczenie bycia ukochanymi przez Niego.

 

Agapate – mowa o miłości, która w nas jest darem od Boga, to nie jest miłość która jest w człowieku wypracowana przez niego samego, tylko miłość której doświadcza od Boga i którą może mieć w sobie tylko wtedy, kiedy ją przyjmuje.
Wytrwajcie w mojej Miłości, wytrwajcie w tym, że Ja was kocham, zamieszkajcie w tym doświadczeniu bycia kochanym. Tą Miłością, której ja od Niego doświadczam, mogę kochać innych. To nie jest stawianie wymagań, które dla człowieka są niemożliwe do spełnienia.

 

 

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/pismo-swiete-rozwazania/art,2424,bp-grzegorz-rys-jak-byc-kochanym.html

 

*******

Pokusa letniości i zniechęcenia

Przewodnik Katolicki

ks. Mirosław Cholewa

(fot. shutterstock.com)

“Obyś był zimny albo gorący! A tak, skoro jesteś letni i ani gorący, ani zimny, chcę cię wyrzucić z mych ust” (Ap 3, 15n) – mówi Bóg. Pokusa letniego serca jest najbardziej niebezpieczna ze wszystkich pokus. Dlaczego?

 

Na czym polega podstępne działanie złego ducha? Podsuwa nam on pozorne dobro jako dobro prawdziwe i czyni to na pozór logicznie. Warto mieć tego świadomość i pamiętać o tej jego strategii, aby móc skutecznie mu się przeciwstawić. Nasz przeciwnik jest inteligentny i przebiegły, dlatego nie atakuje od razu, ale stara się nas przekonać, że jest naszym sprzymierzeńcem. Przyłącza się do nas, wchodzi w dialog, wyraża “niby współczucie”, żeby uśpić naszą czujność i ostatecznie przeprowadzić swoje plany. Mistrzowie duchowi, jak chociażby św. Ignacy Loyola, wyraźnie nas przed tym przestrzegają.

 

Następnie, gdy oswoimy się z obecnością złego ducha, zaczyna on nam podsuwać pokusę, ale robi to również umiejętnie, aby nas nie spłoszyć. Dobrze wie, że człowiek ma w swoim wnętrzu wpisane dążenie do prawdy, dobra, szczęścia i piękna. Dlatego pokusę prezentuje tak, by sprawiała wrażenie prawdy, dobra, szczęścia i piękna.

 

Poszepty złego ducha

 

W przypadku pokusy odkładania przez nas dobrego działania na później lub zniechęcenia nas w ogóle do czynienia dobra, może to przebiegać na wiele sposobów. Niżej kilka przykładowych tego scenariuszy.

 

Pierwszy sposób polega na tym, że w czynieniu dobra nie musisz się spieszyć, a nawet lepiej czyń wszystko “rozważnie i solidnie”, czyli odkładaj czynienie dobra na “wieczne jutro”. Rzeczywiście, nieustanny pośpiech w życiu, również w modlitwie, nie jest wskazany, gdyż będzie owocował powierzchownością. Brak pośpiechu jednak nie może oznaczać ciągłego odkładania decyzji. Ostatecznie musimy podejmować decyzje i brać odpowiedzialność za swoje życie, gdyż brak decyzji zatrzymuje nas na drodze wiary.

 

Drugi scenariusz ukazuje, że bieżące sprawy, prace są pilniejsze niż kwestie duchowe, dlatego najpierw nimi się zajmij, a dopiero później przyjdzie czas na sprawy duchowe, które nie są już takie pilne, bo przecież ważna jest “właściwa hierarchia spraw”. Faktycznie, istnieje hierarchia spraw, ale trzeba zwracać uwagę najpierw na sprawy ważne, a niekoniecznie pilne. Do takich bardzo ważnych spraw, a niekoniecznie pilnych należy modlitwa i inne praktyki duchowe.

 

Kolejny sposób kuszenia podpowiada, że teraz, gdy jesteś młody i silny, nie ma czasu na sprawy duchowe, a “przyjdzie na to czas”, gdy się zestarzejesz. Ale, po pierwsze, nikt ci nie zagwarantuje, że dożyjesz starości. Po drugie, w starości zazwyczaj utrwalają się te wartości, jakimi człowiek żyje wcześniej. W starości utrwala się też jego wcześniejszy styl życia.

 

Czwarty scenariusz przedstawia bezowocność wysiłków – “Tyle razy się starałeś i nic z tego nie wyszło, dlatego nie ma po co się wysilać”. W sporcie, w rozwijaniu różnych umiejętności w codziennym życiu, niekoniecznie od razu musimy widzieć efekty naszych wysiłków. Niekiedy inwestujemy przez dłuższy czas, a owoce przychodzą po latach. Tak się dzieje również w sprawach wiary, gdzie postęp jest dziełem Bożym, a wysiłek podejmowany ze strony człowieka stanowi wyraz jego współpracy z Bogiem.

 

Kolejną odmianę omawianej pokusy można sformułować następująco: nie bądź taki nadzwyczajnie “święty”, gdyż nie jest to właściwe, bądź raczej “normalny”, czyli przeciętny. A my, wręcz przeciwnie, jesteśmy wezwani przez Boga do “normalności”, która jest świętością: “Bądźcie świętymi, bo Ja jestem święty” (Kpł 19, 1). Owszem, chodzi o to, by nie mylić świętości z jakimiś spektakularnymi działaniami i skupieniem się na sobie, zamiast na Bogu. Byłoby to przeciwieństwem prawdziwej świętości: “Potrzeba, by On wzrastał, a ja się umniejszał” (J 3, 30).

 

Każda z powyższych odmian pokusy ma ostatecznie zatrzymać człowieka na drodze wiary i spowodować jego zgodę na przeciętne, powierzchowne życie.

 

Co na to Pismo Święte?

 

Tymczasem w natchnionym tekście czytamy: “Obyś był zimny albo gorący! A tak, skoro jesteś letni i ani gorący, ani zimny, chcę cię wyrzucić [wypluć, zwymiotować] z mych ust” (Ap 3, 15n). Spośród różnych pokus najbardziej niebezpieczna jest pokusa letniego serca. Dlaczego? Letnie, wystudzone serce stanowi wielkie zagrożenie dla całego życia człowieka, także jego życia wiecznego.

 

W literaturze duchowej spotykamy na ową letniość specjalne określenie – acedia, która jest swego rodzaju duchowym paraliżem i zaniechaniem dobra. Ktoś może początkowo być bardzo gorliwy i radykalny, ale stopniowo rezygnuje z czujności, wysiłku i wierności na rzecz przeciętnego, wygodnego, przyjemnego życia. Pokusa może przedstawiać się – jak o tym była mowa wyżej – albo w postaci “bycia normalnym”, albo “nieprzesadzania”, albo “bycia jedynie przyzwoitym”, albo “wszystko w swoim czasie”, albo “bez nadmiernego wysiłku”. Niekiedy identyfikuje się acedię z kryzysem życiowego półmetka, gdy przychodzi zmęczenie, gdy obserwujemy niewielkie owoce naszych dotychczasowych działań, gdy atakuje nas rutyna i zmysłowość. Jednak acedia może nas tak naprawdę dopaść na każdym etapie życia.

 

Lepiej bronić się przed pokusą i stawiać jej czoło w imię Boże i mocą Bożą, niż wydostawać się z bagna grzechu. Aktualna jest w tym przypadku medyczna retoryka: lepsza profilaktyka niż leczenie. Warto odwoływać się do motywów wiary, nasłuchiwać głosu samego Boga. Z pomocą przychodzi nam natchniony tekst św. Pawła z Listu do Rzymian, jak rozpoznawać wolę Bożą – “co jest dobre, co Bogu przyjemne i co doskonałe” (Rz 12, 2), by ją konsekwentnie podejmować.

 

Dokonując codziennych wyborów, warto rozeznawać: czy jest to obiektywne dobro, czy tylko jego pozory? Warto zadawać sobie pytanie: na ile Panu Bogu może się podobać moja decyzja? Wreszcie: co jest tym większym dobrem? Należy pamiętać, że to, co było większym dobrem wczoraj, nie musi być nim dzisiaj. Potrzebna jest w tym względzie czujność, twórcze podejście do życia i odwaga. Przykładowo większym dobrem dawniej był pewien rodzaj pracy lub apostolstwa albo modlitwy, a teraz Pan Bóg chce kogoś poprowadzić dalej i wyrwać z rutyny, dając nowe wyzwania. Ważne, aby to rozeznanie, zwłaszcza w istotnych kwestiach, było dodatkowo, zewnętrznie potwierdzone przez Kościół, choćby w kierownictwie duchowym.

 

I co dalej?

 

Co robić, gdy jednak ulegaliśmy pokusie acedii przez dłuższy czas? Nawrócenie zawsze jest możliwe, choć lepiej nie odkładać go na “święty nigdy”. Od czego trzeba zacząć?

Pierwszą rzeczą jest przyznanie się, że uległem tej pokusie i tkwię w swoistym paraliżu i niemożności działania. Drugim krokiem jest uznanie własnej bezradności wobec tego grzechu “letniego-wystudzonego serca”. Kolejnym – zwrócenie się z ufnością do Boga z wołaniem o ratunek: “Panie, ratuj, giniemy!” (Mt 8, 25). Istnieje niebezpieczeństwo skupienia się wyłącznie na sobie, zamknięcia w sobie i wpadnięcia w czarną dziurę smutku oraz beznadziejności. Lekarstwem na to jest nabranie właściwego dystansu, odkrycie na nowo smaku życia w komunii z Bogiem, życia prawdziwie ewangelicznego, oddanego Bogu i ludziom, ofiarnego – “więcej szczęścia jest w dawaniu aniżeli w braniu” (Dz 20, 35).

 

Należy też wyciągać wnioski na przyszłość i uczyć się na błędach. Nie jest największą tragedią popełnić błąd, ale powielać błędy i w nich tkwić. Jeśli uczymy się na błędach, to ostatecznie nasz grzech może się okazać “błogosławioną winą” – jak śpiewamy w orędziu paschalnym (Exsultet). Jeśli właściwie reagujemy na pokusę i grzech, to zyskujemy potrzebne doświadczenie na przyszłość. Poznajemy strategię złego ducha, uświadamiamy sobie swoje słabe punkty, które może on atakować, a dzięki temu zyskujemy narzędzie do opracowania nowej strategii w duchowej walce.

 

Pomocą w ożywieniu motywacji do dobrego działania może też być poznawanie świętych, zwyczajnych ludzi angażujących się w nadzwyczajny sposób w swoje życie, i zaprzyjaźnienie się z nimi. Wielu z nich przeżywało podobne do naszych upadki i zwątpienia, a przecież Bóg pozwolił im przezwyciężyć te pokusy i podjąć ofiarną miłość. Obcowanie ze świętymi może obudzić w nas głębsze, duchowe pragnienia i stać się siłą napędową do życia bardziej ewangelicznego.

*

Warto nie przegapić tej chwili, którą Bóg nam daje obecnie – “czas jest krótki” (1 Kor 7, 29). Nie mamy już wpływu na przeszłość, nie nadeszła jeszcze przyszłość, ważne jest tu i teraz. Od tego, na ile uczymy się od przeszłości i jak przeżywamy tu i teraz, zależy nasze jutro.

 

Pytania:

1. Gdzie jest twój słaby punkt?

2. Czy przeżyłeś już jakiś rodzaj acedii? Co to było i jak Pan Bóg wyprowadził cię z tej pułapki?

3. Jaką decyzję dzisiaj powinieneś podjąć, aby uniknąć letniości i zniechęcenia?

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,1760,pokusa-letniosci-i-zniechecenia.html

 

******

Radość z Boga rozszerza serce

Dariusz Piórkowski SJ

„W tym czasie Maryja wybrała się i poszła z pośpiechem w góry do pewnego miasta w [pokoleniu] Judy. Weszła do domu Zachariasza i pozdrowiła Elżbietę” (Łk 1,39-40).

W czwartym kręgu Czyśćca „Boskiej komedii”, Dante wspomina o grupie dusz, które biegną jak szalone i nie mogą zaznać spoczynku. To ci, którzy za życia „o dobro Boże mało dbali”, ulegając acedii, czyli „miłości wolnej i opieszałej”.
O tej sięgającej starożytności wadzie mówi się dzisiaj niewiele, ponieważ praktycznie sprowadzono ją do lenistwa. Jej korzenie tkwią jednak w tradycji monastycznej wywodzącej się od Ojców Pustyni, którzy nazywali ją „złą myślą”, widząc w niej największego wroga życia duchowego. Najprościej rzecz ujmując, acedia polega na ucieczce przed zobowiązaniami wypływającymi z chrześcijańskiego powołania. W Średniowieczu św. Tomasz z Akwinu określa ją jako „smutek z powodu Boga” dotykający głównie osoby ochrzczone, które „narodziły się z Boga”, ale zupełnie lub częściowo odmawiają zaangażowania w dalszy rozwój. Biblijnym przykładem acedii może być człowiek, który otrzymał jeden talent i zamiast zrobić z niego dobry użytek, zakopał go z obawy przed jego utratą. Josef Pieper nazywa acedię „wypaczoną pokorą, która nie akceptuje nadprzyrodzonych darów, ponieważ w swojej naturze są one związane z pewnym zadaniem powierzonym temu, kto je przyjmuje”. W ostateczności ochrzczony pogrążony w tej duchowej stagnacji i bezruchu, osiąga punkt, w którym otwarcie żałuje, że Bóg udzielił mu takich darów. Sądzi, że lepiej byłoby, gdyby Duch Święty zostawił go w spokoju. Nie chce być takim, jakim chce go Bóg. Innymi słowy, acedia jest smutkiem człowieka zakochanego we własnym egoistycznym ja, odrzucającym jego boskie wybranie.
Duchowy smutek objawia się w różny sposób. Na przykład, w całkowitym zaniedbaniu modlitwy i innych praktyk pobożnych, w religijnej obojętności posuniętej aż do pogardy wobec wszystkiego, co kojarzy się z religią, w znieczulicy wobec potrzebujących. Acedia bywa również źródłem kryzysów w powołaniu (małżeńskim, kapłańskim, zakonnym), przyczyną odejść i rozwodów. Ta sama wada rodzi wewnętrzny niepokój, gorączkowe pragnienie zmian oraz nadmierny aktywizm pod pozorem miłości i służby innym, łącznie z nieumiejętnością świętowania i odpoczywania.
Wracając do dantejskiego czyśćca, ciekawe, że dwie dusze na przedzie orszaku smutnych muszą ciągle wykrzykiwać słowa z dzisiejszej Ewangelii: „Maryja z pośpiechem poszła w góry”. W przeciwieństwie do leniwych nieszczęśników, Maryja, wyraziwszy zgodę na przyjęcie Syna Bożego, nie ociągała się, lecz natychmiast udała się do swojej krewnej.
Zazwyczaj podkreśla się, że Maryja wybrała się do Elżbiety bez zwłoki, aby towarzyszyć jej w trakcie oczekiwania na poród św. Jana. Jednakże greckie słowo spoude wyraża nie tylko pośpiech, ale również żarliwość, działanie z zainteresowaniem, staranność, których pośpiech jest jedynie zewnętrznym przejawem. W podobnym sensie używa tego słowa św. Paweł, upominając przełożonych, aby działali z gorliwością (Por. Rz 12, 8).
Ponadto, Maryja udaje się do Elżbiety z entuzjazmem. Źródło tego słowa jest dzisiaj kompletnie zapoznane. Pochodzi ono od greckiego enthousiasmos, które wywodzi się z kolei od en theos – “być w Bogu”. Entuzjazm jest więc inną nazwą opisującą zjednoczenie z Bogiem i wypływającą z tej komunii radość. Jeśli leniwym duchowo brakuje zapału, dzieje się tak dlatego, że nie są całym sobą w Bogu, nie rozpoznają Jego obecności w sobie, czyli złożonej w ich sercu boskiej miłości – agape. Innymi słowy, nie chcą stanąć twarzą w twarz z wielką godnością, którą została im ofiarowana, i popadają w smutek.
Z kolei radość, jak pisał św. Tomasz z Akwinu, rodzi się wtedy, kiedy czujemy obecność dobra i dostrzegamy je. Jednym z najważniejszych skutków tego przyjemnego uczucia jest, zdaniem Tomasza, rozszerzenie serca. Co to znaczy? Chodzi o to, że człowiek przeżywa wówczas taki przypływ energii, nadziei i życia, że nie może powstrzymać się przed podzieleniem się tym doświadczeniem z innymi. Kiedy dopada nas smutek, odczuwamy pokusę, aby unikać kontaktu z innymi i zamknąć się w sobie. Kiedy ogarnia nas radość, chcielibyśmy ją wykrzyczeć na dachach. Dzwonimy do przyjaciół. Chcemy świętować, śpiewać i tańczyć. Tak naprawdę różne drobne radości, zdaniem Tomasza, „rozszerzają” nasze serce na przyjęcie ostatecznego szczęścia, którym jest Bóg. A radość dzielona znacznie przyśpiesza to rozszerzenie.
W tym kontekście wydaje się, że Maryja chciała jak najszybciej podzielić się radością ze zjednoczenia ze Zbawicielem, jeszcze przed Jego narodzeniem. Natomiast pragnienie okazania pomocy Elżbiecie jest owocem i naturalną konsekwencją serca zjednoczonego z Bogiem. Matka Jezusa najpierw przyjęła hojnie dobro, czyli samego Boga Wcielonego, a następnie, nie mogąc zatrzymać tego skarbu dla siebie, udała się do Elżbiety, by wspólnie z nią ucieszyć się udzielonym jej błogosławieństwem.
Ale istnieje także druga strona tego samego medalu. Elżbieta otwiera się na dobrą nowinę przyniesioną przez Maryję i wespół z dziecięciem poruszającym się w jej łonie, okazuje umiejętność przyjęcia dobra. Ta cecha jest też oznaką serca przemienionego przez Bożą miłość.
Przypomina mi się scena z filmu „Billy Eliot”, kiedy to ojciec głównego bohatera, dowiedziawszy się, że jego 13-letni syn został przyjęty do Królewskiej Szkoły Baletowej w Londynie, natychmiast wybiega z domu na ulicę i co tchu pędzi do pobliskiego pubu, by oznajmić tę wiadomość kolegom pracującym z nim w kopalni. Wpada do środka jak kula armatnia i krzyczy na cały głos: „Przyjęli go! Przyjęli go!” Na co górnicy odpalają: „Koniec strajku! Musimy wracać do pracy”.
Wyobraźmy sobie jeszcze inną sytuację, kiedy dziecko w podskokach biegnie do taty by pochwalić się, że otrzymało szóstkę z matematyki, a ojciec bąka coś pod nosem, milczy, lub zupełnie nie zwraca uwagi na to, co przeżywa jego pociecha. Taki rodzic nie tylko że gasi ducha, ale ujawnia swój głęboki deficyt miłości. Człowiek skupiony na Bogu i mający poczucie, że jest kochany, potrafi zapomnieć o swoich problemach, kiedy ktoś chce podzielić się z nim swoją radością.
Św. Paweł, pisząc do Rzymian, zachęca ich w następujących słowach: „Weselcie się z tymi, którzy się weselą. Płaczcie z tymi, którzy płaczą. Bądźcie zgodni we wzajemnych uczuciach!” (Rz 12, 14-15). Ta postawa jest możliwa, jeśli praktykujemy miłość boską – agape, którą otrzymaliśmy od Ducha Świętego. Maryja i Elżbieta uczą nas, jak rozpoznawać te wielkie dary w sobie i czynić z nich właściwy użytek.
http://www.deon.pl/religia/rekolekcje-adwentowe/adwent-2010-rekolekcje/piorkowski-rekolekcje-adwent2010/art,24,radosc-z-boga-rozszerza-serce.html
******

Abp Michalik: dobrzy ludzie nie mogą milczeć

KAI / psd

(fot. PAP/Jacek Bednarczyk)

Z udziałem Episkopatu Polski oraz kilkunastu tysięcy wiernych odbyły się w niedzielę w Krakowie uroczystości św. Stanisława Biskupa i Męczennika – głównego patrona Polski i archidiecezji krakowskiej. Mszy św. w sanktuarium jego męczeństwa na Skałce przewodniczył abp Wiktor Skworc z Katowic.

 

Uroczystości poprzedziła procesja, która przy biciu dzwonu Zygmunta przeszła z Wawelu na Skałkę. W procesji niesiony był m. in. łaskami słynący obraz Matki Bożej od Wykupu Niewolników, z kościoła św. Jana w Krakowie, koronowany na Skałce przez abp. Karola Wojtyłę 9 maja 1965 roku. Wolontariusze ŚDM nieśli kopię krzyża Światowych Dni Młodzieży.

W bazylice na Skałce została odprawiona Msza św. pod przewodnictwem abp. Skworca. Słowo powitania skierował do uczestników uroczystości kard. Stanisław Dziwisz, który podkreślał potrzebę odnowy życia religijnego w Polsce w przeddzień Światowych Dni Młodzieży. “Światowe Dni Młodzieży będą bowiem świętem wiary ukazującym młode oblicze polskiego Kościoła” – zaznaczył metropolita krakowski.

Zebrani przy Ołtarzu Trzech Tysiącleci wysłuchali wcześniej świadectwa uczestnika poprzednich ŚDM. W procesji z darami wolontariusze ofiarowali deklaracje uczestnictwa w projekcie L4. Jest to akcja, w której młodzież prosi o modlitwę za przygotowania do wydarzeń w Krakowie osoby chore i starsze ze swoich wspólnot lokalnych. Przedstawiciele parafii nieśli także Pamiętniki Duchowych Przygotowań, czyli relacje z dotychczasowych działań podjętych na poziomie poszczególnych parafii archidiecezji krakowskiej.

Homilię podczas uroczystej Mszy św. na Skałce wygłosił abp Józef Michalik. Metropolita przemyski przypominał, że fundamentem Kościoła jest Jezus Dobry Pasterz, który powinien też być fundamentem życia chrześcijan. “O trwałości budowli decydują fundamenty, materiał budowlany i umiejętności wykonawców. Podobnie jest ze wspólnotami ludzkimi. O ich sile i trwałości decydują zasady, jakimi chcą się kierować, cele, jakie sobie stawiają i metody, jakimi się posługują” – podkreślał.

“Nie możemy się godzić na zło i milczeć, ilekroć deptane jest prawo Boże, nawet pod pozorem legalności w ustanawianym przez parlament prawie. Przypomnijmy więc, że przykazanie Nie zabijaj znaczy – nie zabijaj nikogo i nigdy, nie zabijaj człowieka od poczęcia do naturalnej śmierci. A Nie kradnij zabrania przywłaszczania każdej własności: prywatnej, wspólnej, państwowej, zgodnie z zasadą sprawiedliwości społecznej wobec pracodawcy i pracownika. Za uczciwą pracę zawsze należy się uczciwa zapłata” – mówił kaznodzieja. Zaznaczył, że wspólnota Kościoła, jego biskupi, kapłani i wierni, będą wielokrotnie musieli powtarzać “Non possumus”. Jako wzór odwagi w głoszeniu Ewangelii zwłaszcza w czasach trudnych abp Michalik postawił św. Stanisława.

“Polska, jeśli ma przetrwać, musi się nawrócić!” – apelował hierarcha. Jego zdaniem nasz kraj jest chory, bo “godząc się na zło, traci swoją siłę i wolność życia”. Jako szczególnie zagrażające Polsce kaznodzieja wymienił ustawy sprzeczne z prawem naturalnym, atak na rodzinę, seksualizację dzieci i ideologię gender. Do destrukcyjnych zjawisk zaliczył także zapaść służby zdrowia, likwidację stoczni, kopalń, przemysłu, bezradność wobec braku kultury społecznej i korupcji oraz emigrację ludzi młodych i wykształconych.

“Ilekroć przegrywa Bóg i Ewangelia, prawo Boże i prawo naturalne, tylekroć przegrywa człowiek. Przegrywamy dlatego, że nie jesteśmy zjednoczeni w wierności Bogu, Ewangelii, Kościołowi” – przestrzegał abp Michalik. “Przegrywamy, bo dobrzy ludzie często milczą godząc się na in vitro, aborcję, na ideologię gender. Przegrywamy, bo chętnie słuchamy fałszywych proroków, niejednokrotnie przebranych w strój duchowny, którzy obłudnie wołają o reformę Kościoła, zamiast reformować siebie. Słuchamy też ludzi nieochrzczonych, którzy od lat walczą z tym, co katolickie i polskie. Zapominają, że ten naród, to nasza wspólna historia, dziedzictwo, kultura. Bez tego nie ma naszej przyszłości!” – dodał.

Podczas głównych uroczystości św. Stanisława na Skałce wierni dziękowali za kanonizację św. Jana Pawła II i modlili się o dobre przygotowanie i owocne przeżycie przyszłorocznych Światowych Dni Młodzieży.

http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/z-zycia-kosciola/art,22109,abp-michalik-dobrzy-ludzie-nie-moga-milczec.html

******

Twoja samoocena zależy od innych? Nie daj się!

Sir John Templeton / slo

(fot. shutterstock.com)

Nikt nie może sprawić, że poczujemy się gorsi,
jeżeli sami na to nie pozwolimy
Eleanor Roosevelt

Nie musicie pozwalać, aby świat za was decydował, co powinniście myśleć o sobie. Każdy ma możliwość rozeznawania życiowych zdarzeń i prawo do samooceny. Krytyka przybiera różne formy, z których większość ma trywialny, małostkowy charakter.
Krytyka – czy to skierowana do nas, czy od nas wychodząca – jest czynnikiem hamującym rozwój i może być źródłem niezgody i kłopotów. Pewność siebie i umiejętność podkreślania pozytywnych cech u innych przyczyniają się do ujawnienia naszych dobrych stron.
W procesie wychowania człowieka często uczy się, że kontrolę nad swoimi uczuciami należy oddawać w ręce innych ludzi. A przecież dorastając, powinniśmy się dowiadywać, że samoocena niezależna od zewnętrznych opinii jest jednym z warunków szczęśliwego życia. Człowiek, który pozwala, aby inni określali jego poczucie wartości, skazuje się na łaskę i niełaskę ich opinii. Jego szczęście zależy wówczas od wielu czynników, nad którymi nie ma zdrowej, wewnętrznej kontroli.
Samoocena ma ogromny wpływ na sposób przeżywania życiowych doświadczeń. Nie można uzależniać swoich uczuć od kaprysów innych ludzi. Człowiek, który nieustannie, bez wyraźnego powodu, czuje się nieszczęśliwy, najprawdopodobniej zrzekł się kontroli nad swoimi uczuciami. Taki stan bezsilności nierzadko jest przyczyną silnych napięć i niepokojów.
Możemy myśleć dobrze zarówno o sobie, jak i o swoim życiu, niezależnie od opinii innych. My przecież najlepiej znamy siebie i swoje możliwości. Dlatego koniecznie trzeba nauczyć się panować nad uczuciami, jakie żywimy do siebie.
Oczywiście należy zachowywać otwartą postawę, aby uczyć się od innych. Jednocześnie jednak trzeba być panem własnych uczuć i właściwie oceniać swoją wartość.

 

Jeżeli zauważycie, że wasza samoocena zależy od opinii innych ludzi, powtarzajcie proste stwierdzenie, które pomoże wam wyzwolić się spod tego panowania. Na przykład: “Dzisiaj czuję się ze sobą dobrze, niezależnie od tego, co mówią lub myślą inni. Dzisiaj jestem panem swoich uczuć i mam władzę nad swoim życiem!”.

 

Osiągnięcie samoświadomości nie jest sprawą łatwą, ponieważ człowiek ma ogromną pokusę, aby chronić siebie. Odważne i uważne przyjrzenie się swoim uczuciom i ewentualnym niedostatkom pozwala zrozumieć, co należy zrobić, aby przemienić swoje życie. Kiedy już uda się zidentyfikować słabe punkty – na przykład wybuchowy temperament, niskie poczucie własnej wartości czy cokolwiek innego – można rozpocząć proces myślenia o przeciwstawnych cechach. Na przykład jeżeli chcemy pozbyć się kompleksu niższości, myślmy o tym, że pragniemy mieć miłe usposobienie i poczucie pewności siebie.

 

Zmieniajmy kierunek swoich myśli i uczuć.

 

Więcej w książce: UNIWERSALNE PRAWA ŻYCIA – Sir John Templeton

 

***

 

UNIWERSALNE PRAWA ŻYCIA – Sir John Templeton

Sir John Templeton, słynny inwestor z Wall Street i filantrop. Poświęcił życie na promowanie otwartości umysłu. Ufundował najwyższą na świecie nagrodę przyznawaną za wybitne osiągnięcia w badaniach duchowości człowieka.

Ludzki umysł działa w zdumiewający sposób. Za pomocą swoich myśli człowiek może kształtować rzeczywistość. Zafascynowany tym faktem John Templeton poznawał myśl filozoficzną, wypowiedzi naukowców, artystów i historyków, oraz literaturę różnych kręgów kulturowych w poszukiwaniu mądrości, która będzie stanowiła zbiór praw życia. Wybrał najlepsze z nich i ułożył w prosty, a jakże inspirujący podręcznik pozytywnego myślenia – zdobądź własny egzemplarz.

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/poradnia/art,314,twoja-samoocena-zalezy-od-innych-nie-daj-sie.html

******

Pycha, kaleka miłość, egoizm i wróble

Wzrastanie

Mirosław Salwowski / slo

Wedle niemal powszechnej opinii psychologicznego światka głównym źródłem problemów człowieka jest “niska samoakceptacja” i “niskie poczucie własnej wartości”. Psycholodzy o bardziej chrześcijańskim nastawieniu określają to jako “brak miłości do samego siebie i darzenie siebie nienawiścią”.

Nieraz w tym kontekście pojawia się odwołanie do jednego z najważniejszych przykazań Bożych, które nakazuje nam kochać swych bliźnich, jak siebie samego (Mt 22: 39). Wedle takiej psychologicznej interpretacji owego Bożego nakazu, nie można miłować innych, póki nie kocha się samego siebie. A zatem pierwszą rzeczą, jaką należy w swym życiu uczynić, to “pokochać siebie”, “zaakceptować siebie”, “mieć pozytywny obraz samego siebie”. Czy aby jednak na pewno?

 

Grzech pychy
W czym tkwi błędność i niebezpieczeństwo takiego postawienia sprawy? Otóż, w świetle Pisma świętego i tradycyjnej duchowości katolickiej problemem człowieka jest raczej nadmiar miłości do samego siebie (tzw. miłość własna), aniżeli “autonienawiść”. Podobnie, zbytnie przekonanie o własnej wartości było przez 20 wieków chrześcijaństwa zwane niepochlebnym mianem “pychy”, której “początkiem (jest) grzech, a kto się jej trzyma zalany będzie obrzydliwością” (Syr 10, 13).
Na kartach Pisma świętego i w nauczaniu Ojców Kościoła oraz Świętych można znaleźć wiele tego rodzaju ostrzeżeń. I tak św. Paweł ostrzega, iż w czasach ostatnich ludzie będą “samolubni” (2 Tym. 3, 1); Pan Jezus naucza z kolei: “Ten, kto kocha swoje życie traci je, a kto nienawidzi swego życia na tym świecie, zachowa je na życie wieczne” (Jn 12, 25). W Biblii mamy też wezwania do zapierania się samego siebie (Łk 9, 23; Mt 16, 24); uniżania siebie jako drodze do prawdziwego wywyższenia (Łk 18, 14); polecenia typu: “Im większy jesteś, tym bardziej się uniżaj” (Syr 3, 18); “w pokorze oceniajcie jedni drugich za wyżej stojących od siebie” (Flp 2, 3) oraz wyznania w stylu: “(jestem) pierwszy z grzeszników” (1 Tym.1,15); “Nieszczęsny ja człowiek!” (Rzym.7, 24); “mnie, jako poronionemu płodowi” (1 Kor 15, 3,8); “najmniejszy ze wszystkich świętych” (Ef 3, 8).
Ojcowie i Święci Kościoła nieraz głosili nauki będące jeszcze bardziej na bakier ze wspomnianymi doktrynami psychologicznymi. Papież św. Grzegorz Wielki uczył, iż człowiek gdyby siebie dobrze znał, czułby do siebie wstręt i pogardę. Św. Wincenty Fereriusz twierdził: “jestem niczym, nie mogę niczego, nie mam wartości. Zawsze Tobie służę źle i we wszystkim jestem sługą niepożytecznym”. Św. Ludwik Grignion de Monfort pisał: “Mądrość nieskończona (…) każe nam nienawidzić samych siebie, Nic tak nie jest godne miłości jak Bóg, nic tak godne nienawiści jak my sami”. Św. Jan Vianney uczył: “Człowiek (…) sam z siebie nie wnosi niczego, oprócz grzechu i kłamstwa”.

 

Kaleka miłość
Nakaz miłowania innych tak jak samych siebie wcale nie oznacza, że aby kochać bliźniego najpierw musimy pokochać samych siebie. W rzeczywistości bowiem każdy miłuje siebie już ze swej natury. List do Efezjan ujmuje to w następujących słowach: “Przecież nigdy nikt nie odnosił się z nienawiścią do własnego ciała, lecz (każdy) je żywi i pielęgnuje” (tamże: 5, 29). Zadanie jakie jest przed nami postawione to więc nie: “najpierw pokochaj siebie, byś mógł kochać innych”, ale raczej: “siebie już z natury rzeczy kochasz, teraz zacznij miłować innych tak miłujesz siebie samego”.
A co z autodestrukcją, samobójstwami, ciężkimi depresjami, samogłodzeniem się, negatywnym obrazem samego siebie i tym podobnymi zjawiskami? Czy nie są one dobitnym dowodem na to, że człowiek może sam siebie nienawidzić?
To co na pierwszy rzut oka wydaje się nam nienawidzeniem samego siebie może być równie dobrze interpretowane jako przejaw “miłości własnej”. Kobiety np. często cierpią z powodu przekonania o swej fizycznej nieatrakcyjności. Czy to oznacza, że dlatego nienawidzą samych siebie? Nie. One tylko nienawidzą swego wyglądu, dlatego, że kochają siebie. Inni nienawidzą swych porażek, gdyż kochają siebie i chcieliby w związku z tym odnosić sukcesy. Dla cierpiących na anoreksję chude ciało jest ideałem piękna i właśnie w imię owego “wzoru” postanawiają oni głodzić swój organizm. Dla nich głodzenie swego ciała, jest – rzecz jasna chorą i skrajnie kaleką – formą troski o nie.
Co ciekawe, wedle badań opublikowanych swego czasu przez “Psychological Review”, a przeprowadzonych przez trójkę profesorów psychologów: Raya F. Baumeistera z Case Western Reserve University oraz Josepha M. Bodena i Laurę Smart z “University of Virginia”, to właśnie “poczucie własnej wartości” może być źródłem najbardziej bolesnych problemów. Naukowcy ci doszli do wniosku, iż zbyt wysokie mniemanie o sobie może być główną przyczyną szczególnej brutalności w przestępstwach takich jak gwałt, napad zbrojny, wojny gangów i zbrodnie powodowane nienawiścią.
Liczne wyniki badań prowadzonych w więzieniach ujawniają, iż typową cechą kryminalistów jest przekonanie o byciu istotą lepszą od innych. Charakterystyczne jest np. dla mężów znęcających się nad żonami i rasistów, mówienie, że dokonali przestępstwa po to, by pokazać swym ofiarom “gdzie jest ich miejsce”.

 

Ważniejsi niż wróble
Oczywiście, wszystko co zostało tu wyżej napisane, nie należy interpretować, jakoby ideałem było ciągłe mówienie o sobie: “Jestem do niczego”; “Nic mi się nie uda”; “Nienawidzę siebie”. Trzeba wszak wierzyć, iż z Bożą łaską i pomocą, można osiągnąć wiele, a czucie się kochanym przez Pana Boga z pewnością jest ważne. Pismo święte naucza wszak, że jako ludzie zostaliśmy “cudownie stworzeni” (Psalm 139, 14) oraz zapewnia, iż jesteśmy “ważniejsi niż wiele wróbli” (Łk 12, 6-7).
Jednak w chrześcijańskiej perspektywie brak jest podstaw, by popierać twierdzenie o rzekomym “braku miłości do samego siebie” oraz “negatywnym wizerunku własnej osoby”, jako głównym źródle ludzkich problemów.

 

To raczej ciągłe mówienie o tym, że człowiek musi się kochać, darzyć samoakceptacją i dbać o pozytywny obraz samego siebie może prowadzić do pychy oraz egocentryzmu. Tym bardziej, jeśli “pozytywny obraz samego siebie”, “samoakceptacja” i “miłość do siebie” będę budowane w oderwaniu od wiary w Pana Boga oraz Jego cudownej łaski.

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/psychologia-na-co-dzien/art,467,pycha-kaleka-milosc-egoizm-i-wroble.html

******

Oko w oko z samym sobą

Szum z Nieba

Wojciech Werhun SJ

(fot. shutterstock.com)

Każdy z nas (i ty też) ma w sobie coś takiego, z czym czuje się źle, czego w sobie nie chce, co jest niewygodne. Coś, co chciałby odciąć i wyrzucić (bo takie rozwiązanie wydaje się najlepsze z możliwych). Problem jednak w tym, że to “coś” jest częścią ciebie, współtworzy twoje “ja” i twoją tożsamość.

Dla niektórych jest to wygląd, twarz, barwa głosu, nogi, choroba. Czasem coś, czego nie ma, np. amputowana kończyna albo zdolności. Dla innych jest to historia życia, wspomnienia o trudnych wydarzeniach lub obecna sytuacja życiowa. Czasem cechy charakteru, nieumiejętność radzenia sobie w życiu (np. ze stresem), sposób postępowania wobec innych. To wszystko ma wspólny mianownik: kiedy patrzę w lustro albo z kimś rozmawiam i przypomnę sobie o tym – wtedy dochodzę do wniosku, że jest ze mną źle, a przynajmniej mogłoby być lepiej. A to oznacza brak akceptacji siebie, czyli problem. Bardzo bolesny. I na tym się nie kończy. Bo jest to również furtka, przez którą zły duch może łatwo wejść do twego serca i bardzo cię osłabić. Powtórzę: BARDZO cię osłabić.
Załóżmy, że nie akceptujesz swojego głosu. Zaczynasz mówić konferencję i wydaje ci się, że wszystkim przeszkadza twój głos. W twoim sercu rodzi się wstyd i lęk. Opuszcza cię pokój. Denerwujesz się i konferencja wychodzi jak wychodzi.

 

ZOSTAŁEŚ ROZBROJONY PRZEZ ZŁEGO DUCHA.
Inny przykład? Nie akceptujesz swojego nosa. Spotykasz się z jakimś fajnym facetem, masz nadzieję na dłuższą znajomość (może to TEN?). Ale podczas spotkania masz wrażenie, że on ciągle obserwuje twój nos (Swoją drogą, niby na co innego miałby się gapić? Na łokcie?). Męczy cię ten wzrok, rumienisz się ze złości, denerwujesz. Nie jesteś w stanie wysiedzieć, nie potrafisz rozmawiać na żaden temat, chcesz uciec. Szansa przepadła. Ale na tym nie koniec. Zaczynasz być niezadowolona z siebie. Wstydzisz się, chcesz się ukryć. Czujesz się skrzywdzona, zostawiona, “niedopracowana” przez Boga.
W wielu różnych innych sytuacjach – podobnie – jesteśmy źli na siebie i na Niego. Nie potrafimy Mu zaufać i uwierzyć, nie potrafimy dziękować i cieszyć się.
Nieakceptacja siebie to taka długa, wąska szpila. Wąska, bo dotyczy tylko kilku lub jednej rzeczy. Długa – bo sięga najgłębiej – aż do naszego serca.
Na tym etapie udało nam się zlokalizować problem i przyznać, że on nas boli i męczy. Co zrobić, żeby wyrwać tę szpilę, żeby zamknąć furtkę i nie dać się obezwładnić złemu duchowi? Co zrobić, żeby zacząć akceptować siebie, być wdzięcznym Bogu i cieszyć się życiem? Jedną z bardzo praktycznych metod pomocnych w tym temacie jest ignacjański rachunek sumienia. Jeżeli chcesz i będziesz wiernie praktykować tę metodę modlitwy, to otworzysz Panu Bogu przestrzeń, by powoli przemieniał twoje spojrzenie na siebie samego, na Niego i cały świat. Będziesz widzieć więcej dobra i twoje działanie i życie będzie spokojniejsze. Jednak jeśli chcesz siebie naprawiać – to szkoda czasu.
Akceptacja siebie nie jest żadną metodą pracy nad sobą. Nie chodzi o to, żeby się naprawić. Ty nie masz się naprawić!
Oczywiście wszyscy pracujemy nad słabościami, staramy się być lepsi, rozwijamy się itd. Ale to nie ma nic wspólnego z akceptacją siebie. Ona jest niezależna od naszych wysiłków. Bo można na przykład nie akceptować swojej nieśmiałości i pracować nad nią, ale również nie akceptować samego faktu pracy nad sobą lub tego, że proces poprawy idzie tak powoli.
Żyjemy w bardzo trudnych czasach. Dzisiaj wszystko musi być idealnie idealne. Jeżeli coś chociaż trochę odbiega od odgórnie przyjętych kryteriów – zostaje usunięte. Weźmy na przykład ogórki. Unia Europejska bardzo wyraźnie normuje długość, średnicę, kolor i ciężar standardowego ogórka (może przesadziłem, ale idea jest taka). A jeżeli ogórek wykracza poza normę, to już ogórkiem nie jest. Zostaje usunięty, by nikt go nie oglądał i nie jadł. Nie zostaje wypuszczony w świat, między ludzi. Niestety z człowiekiem zaczynamy robić tak samo. Jeżeli twój nos nie mieści się w “normie”, to trzeba go skorygować. Jeżeli twoje zachowanie komuś przeszkadza, to możesz być zwolniony z pracy, odesłany z listem rozwodowym, oskarżony przed sądem, lub ewentualnie wysłany na dziesięć różnych kursów z zakresu “poprawnego funkcjonowania w społeczeństwie”.
Nasze otoczenie wyznacza konkretne normy. Wszyscy się w nich wychowujemy i czujemy ich bardzo silną presję. Ciągle wisi nad nami groźba niezakwalifikowania się do społeczeństwa idealnego (bez względu na to, czy to będzie grupa przyjaciół, grupa modlitewna, seminarium czy klub wędkarski).
Wokół naszej głowy fruwa “eskadra aniołków” z chorągiewkami pod tytułem: “nie mogę”, “nie wolno”, “powinienem”, “muszę”. Dlatego akceptacja w naszym świecie jest wyjątkowo trudna. Myślę, że pierwszym krokiem, jaki wszyscy możemy wykonać, by wyjść z tego zaklętego kręgu, to zadać sobie dwa pytania. Po pierwsze – zastanów się, czego w sobie nie lubisz. Po drugie – zastanów się, dlaczego tego nie lubisz. A teraz mała prowokacja: Przypatrz się temu, czego nie akceptujesz, i powiedz sobie wprost, że tego nie chcesz. Że chcesz to zmienić. Że tego nie lubisz. Przyznaj się do tego. Nie oszukuj się, że jest ok. – porzuć tę iluzję. Przecież tyle rzeczy ci się sypie i z tylu jesteś niezadowolony.. Już zrobione? Jak nie, to daj sobie jeszcze chwilkę.
A teraz mam dla ciebie szokującą wiadomość: Jezus ci mówi, że nie jest źle. A nawet, że tak jest dobrze.
Jeżeli wszedłeś w to ćwiczenie, to prawdopodobnie rzucasz teraz tą gazetą o ścianę. Jeżeli nie, to przeczytaj artykuł jeszcze raz i pomyśl chwilkę. A oto fragment 1 Listu do Koryntian (1, 26-31): “Przypatrzcie się, bracia, powołaniu waszemu! Niewielu tam mędrców według oceny ludzkiej, niewielu możnych, niewielu szlachetnie urodzonych. Bóg wybrał właśnie to, co głupie w oczach świata, aby zawstydzić mędrców, wybrał to, co niemocne, aby mocnych poniżyć; i to, co nie jest szlachetnie urodzone według świata i wzgardzone, i to, co nie jest, wyróżnił Bóg, by to co jest, unicestwić, tak by się żadne stworzenie nie chełpiło wobec Boga… aby, jak to jest napisane, w Panu się chlubił ten, kto się chlubi”. Jakieś pytania?
Parafrazując św. Pawła – jeżeli w głębi serca chcesz być nienaganny, mieć idealne relacje ze wszystkimi, idealne małżeństwo, sukcesy apostolskie, mnóstwo talentów, radzić sobie ze wszystkimi problemami, znać odpowiedź na każde pytanie, w pełni zewangelizować swoje miasto i wszystkim pomagać – to masz poważny problem, bo to znaczy, że chcesz żyć powołaniem innym niż powołanie uczniów Chrystusa.
Jeżeli nie chcesz swojej słabości, głupoty i nędzy, to nie chcesz w swoim życiu Chrystusa! Nie chcesz Go, bo (jak mówi św. Paweł): Bóg wybrał w tobie (!) to, co “głupie, niemocne i nieszlachetne”. Nie wybrał w tobie mądrości, szlachetności itd.
Bóg wybrał to, czego ty chcesz się pozbyć jak najprędzej. Kiedyś jeden z jezuitów powiedział mi, że to, co sprawia, że Bóg szaleje z miłości do człowieka, to właśnie ludzka słabość. Jezus mówi: “Przyjdźcie do mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście”. Nie: mocni i wytrwali, ale “utrudzeni i obciążeni”. Taką samą historię niedawno wspominaliśmy: Jezus rodzi się w ludzkiej “dziurze”. Mam więc wybór: czy zależy mi bardziej na miłości Boga, czy na pozbyciu się mojej słabości?
Pójdźmy teraz dalej, ale zanim to zrobimy – przypomnijmy sobie obraz szpili, która sięga naszego serca. A oto co mówi św. Paweł: “Aby zaś nie wynosił mnie zbytnio ogrom objawień, dany mi został oścień dla ciała, wysłannik szatana, aby mnie policzkował – żebym się nie unosił pychą. Dlatego trzykrotnie prosiłem Pana, aby odszedł ode mnie, lecz /Pan/ mi powiedział: Wystarczy ci mojej łaski. Moc bowiem w słabości się doskonali.

 

Najchętniej więc będę się chlubił z moich słabości, aby zamieszkała we mnie moc Chrystusa. Dlatego mam upodobanie w moich słabościach, w obelgach, w niedostatkach, w prześladowaniach, w uciskach z powodu Chrystusa. Albowiem ilekroć niedomagam, tylekroć jestem mocny” (2 Kor 12, 7-11). Po co mi moja słabość? Przecież wszyscy chcemy być niezależni. Dzisiaj niezależność (finansowa, emocjonalna, duchowa) jest bardzo popularna i pożądana, stanowi wartość. Człowiek niezależny to człowiek sukcesu, wiarygodny i stabilny. Tylko tacy coś osiągają w tym świecie (tak myślimy). Jeżeli jestem niezależny, to mam szansę prowadzić idealne życie. Natomiast każda moja słabość, nędza i głupota odsłania potrzebę pomocy, obecności, wsparcia drugiego człowieka, pokazuje, że sam nie dam rady. Mam chwilę słabości. W naszym świecie to jest wada, której trzeba się pozbyć. Św. Paweł – człowiek sukcesu swoich czasów – też chciał się tego pozbyć. Można pomyśleć – z jak wielkim potencjałem mógłby służyć Bogu, gdyby Pan mu odebrał słabości. Jak bardzo pomnożyłyby się owoce jego posługi. Praca apostolska bez porażek! Ale chyba czujemy, że coś tu “śmierdzi”. Jest coś większego niż niezależność, o czym nasza cywilizacja nie wie, a czego uczył nas Jezus: “Słów tych, które wam mówię, nie wypowiadam od siebie. Ojciec, który trwa we Mnie, On sam dokonuje tych dzieł. Wierzcie Mi, że Ja jestem w Ojcu, a Ojciec we Mnie” (J 14, 10-11); “Podobnie jak latorośl nie może przynosić owocu sama z siebie – jeśli nie trwa w winnym krzewie – tak samo i wy, jeżeli we Mnie trwać nie będziecie. Ja jestem krzewem winnym, wy – latoroślami. Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity, ponieważ beze Mnie nic nie możecie uczynić” (J 15, 4-5).
Jezus mówi wprost, że nie jest niezależny. Nie mówi od siebie, nie działa od siebie. Jezus przyznaje przed uczniami, że jest zależny od Ojca, że nie jest superbohaterem. I mówi do nas: “Bądźcie zależni ode Mnie”.
Jeżeli jesteśmy zależni od Jezusa, to wtedy On sam dokonuje swoich dzieł w nas i przez nas. Wtedy On działa w nas swoją mocą i napełnia nas swoim Duchem. Bycie zależnym od Jezusa jest dużo cenniejsze i wartościowsze, niż bycie niezależnym. Wracając do św. Pawła – on odkrył, że to właśnie słabość, oścień, sprawia, że jest zależny od Boga. Dzięki słabości mieszka w nim moc Chrystusa, dzięki słabości ta moc się w nim doskonali. Ten oścień, który sięga głęboko do naszego serca, jest kanałem, który łączy nas z Winnym Krzewem, który otwiera nas na Boga. To jest szaleństwo. A ja chciałbym ciebie i siebie do tego szaleństwa zaprosić.
Kiedy przez pół roku byłem w Londynie, doświadczyłem dużego trudu. Nie radziłem sobie za studiami, siadłem na zdrowiu psychicznie i fizycznie. Bałem się, że z tego powodu będę musiał opuścić jezuitów. Życiowa porażka. Nie potrafiłem w tym wszystkim prowadzić jakiegokolwiek życia duchowego. Nie byłem dobrym chrześcijaninem, bo ludzie wzbudzali we mnie agresję, miałem ochotę schować się przed nimi. Była Wielka Sobota i miałem iść święcić Polakom koszyczki z pokarmami. Jechałem tam metrem z bólem żołądka i świadomością, że wcale tych świąt nie przeżywam i nie mam nic do powiedzenia. Nędza. Kiedy tam szedłem, do tłumu Polaków – nagle coś się zmieniło. Pojawiła się w sercu wielka życzliwość, dobroć. Rozmawiałem z nimi otwarcie, pomagałem przy układaniu koszyczków. W trakcie święcenia pokarmów poczułem się jak na głębokiej modlitwie uwielbienia i powiedziałem kilka rzeczy o Jezusie, które zaczęły wypływać z mojego serca. Kiedy skończyłem, to nie za bardzo wiedziałem, jak to się stało. Zapadła cisza. Patrzyłem na ludzi, oni patrzyli na mnie i tak staliśmy przez chwilę. Wtedy dokładnie zrozumiałem słowa św. Pawła: “ilekroć niedomagam, tylekroć jestem mocny”.
Jakoś tak jest, że Bóg pokochał naszą słabość. Że przez nią jesteśmy z Nim złączeni, jesteśmy od Niego zależni. Przez nią On nas napełnia miłością, wlewa swoją łaskę i obdarza swoją mocą. Nie wiem dlaczego. Ale jeżeli tak jest, to modlę się o to, żebyśmy przestali osądzać, odrzucać i gnębić siebie samych (i innych przy okazji), a przyjęli nasze słabości. Modlę się o to, żebyśmy wszyscy oszaleli. I może w ten sposób nasze rodziny, relacje ze znajomymi i cały świat się zmienią.

 

Na koniec mądra bajeczka o. Anthonego de Mello SJ pt. Mlecze:

“Pewien człowiek, niezmiernie dumny z trawnika w swoim ogrodzie, zauważył nagle, że na tym trawniku wyrosło mnóstwo mleczy. I choć próbował wszelkich sposobów, żeby się ich pozbyć, nie potrafił zapobiec temu, by stały się prawdziwą plagą. Wreszcie napisał do ministra rolnictwa, donosząc o wszelkich usiłowaniach, jakie był podejmował, i zakończył list pytając: «Co mogę zrobić?». Wkrótce nadeszła odpowiedź: «Radzimy Panu nauczyć się je kochać»”.

 http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,845,oko-w-oko-z-samym-soba.html
*******

 

Miłość boli i wyzwala

Dariusz Piórkowski SJ

Lecz kiedy podeszli do Jezusa (…) jeden z żołnierzy włócznią przebił Mu bok i natychmiast wypłynęła krew i woda. J 19, 33-34

 

Tylko św. Jan wspomina w swojej Ewangelii o tym epizodzie. Zaznacza, że zanim zmarły Jezus został zdjęty z krzyża, rzymski żołnierz ugodził Go jeszcze włócznią. Zapewne po to, by dobić skazańca lub przekonać się namacalnie o jego zgonie. Jednak zarówno św. Jan, jak i Tradycja Kościoła w tej “rutynowej” czynności widzą znak o głębokiej teologicznej wymowie. Św. Bernard z Clairvaux głosił w jednym z kazań, że rana w ciele otwiera tajemnice serca.

 

Strzała Erosa

Zacznijmy najpierw od pierwszych skojarzeń. Nieprzypadkowo już w mitologii greckiej Eros, okrutny i przebiegły bóg, krąży po świecie ludzi i – jak pisał Hezjod – serca w piersi ujarzmia oraz ich wolę rozsądną. Strzela z łuku i trafia w ludzkie serce, paraliżuje rozum, budzi namiętność i udręki, jest dla ludzi utrapieniem i nieszczęściem. Rzymska personifikacja Erosa, czyli Kupidyn bądź Amor, różni się znamiennie od jego greckiego odpowiednika. Pojawia się jako milutki i pulchny chłopczyk, budzący zakochanie i miłość, co skrzętnie przejęła współczesna kultura.
Do Erosa – szalonego i destrukcyjnego boga – nawiązuje wyraźnie Bernini w słynnej rzeźbie “Ekstaza św. Teresy”. Statua przedstawia anioła, który z uśmiechem na twarzy, z premedytacją wymierza strzałę w kierunku serca świętej. Rzeźbiarz uwiecznił w kamieniu to, o czym pisze sama Teresa w swojej autobiografii, kiedy doświadczyła przeszycia strzałą Boskiego Kochanka. Ten sam artysta stworzył rzeźbę św. Longina, rzymskiego żołnierza, który przebił bok Chrystusa, a potem, według podań, miał się nawrócić.

 

Strzała anioła

W pewnym sensie Teresa “ochrzciła” starożytne mity: Widziałam anioła, stojącego tuż przy mnie z lewego boku, w postaci cielesnej (…). Ujrzałam w ręku tego anioła długą, złotą włócznię, a grot jej żelazny u samego końca był jakby z ognia. Tą włócznią kilka razy przebijał mi serce, zagłębiając ją aż do wnętrzności. Za każdym wyciągnięciem włóczni miałam to uczucie, jakby wraz z nią wnętrzności mi wyciągał. Tak mnie pozostawił całą gorejącą wielkim zapałem miłości Bożej. Święta karmelitanka wspomina, że przeżywała ból duchowy, a nie fizyczny i zażywała przy tym szczęścia. A więc zbliżenie Boga, czyli miłości, rodzi ból i radość, ogałaca i wzbogaca człowieka.
Św. Jan w swoim świadectwie spod krzyża odwołuje się do słów z księgi proroka Zachariasza, że lud w akcie skruchy patrzy na “przebitego” (por. Za 12, 10). Zranione Serce Jezusa, podobnie jak figura Berniniego, przeznaczone są do patrzenia i wyciągnięcia nauki. Nie zapominajmy też, że dla tego Ewangelisty krzyż jest tronem i aluzją do miedzianego węża, zatkniętego na pustyni przez Mojżesza. Spojrzenie w górę uzdrawia od śmiertelnego ukąszenia przez węże zesłane przez Boga na ziemię tuż po tym, jak Izraelici zaczęli szemrać i marudzić.

 

Strzała Słowa Bożego

W tym duchu św. Anzelm błagał, żeby jego serce zostało przebite Słowem Boga. Niewątpliwie biskup Canterbury nawiązuje tutaj do intuicji autora Listu do Hebrajczyków, który porównuje skuteczność Słowa Bożego do miecza obosiecznego, przenikającego w głąb ciała aż do “rozdzielenia stawów i szpiku” (por. Hbr 4, 12). Słowo jak lśniące ostrze zadaje bolesną ranę, która wręcz niemiłosiernie odsłania to, co człowiek pragnie ukryć. Wszystko jednak w tym celu, by oczyścić jego serce i przywrócić mu pokój. Wniosek z tego taki, że często działanie Boga, motywowane miłością, boli i uwiera. Przynajmniej w początkowej fazie uzdrowienia.
Takie postawienie sprawy zadaje kłam potocznym wyobrażeniom o miłości, sprowadzającym ją jedynie do przyjemnego uczucia, chwilowego zauroczenia czy przeżycia seksualnego. Widok przebitego serca Chrystusa ma nas również uchronić przed postrzeganiem miłości jako miałkiego sentymentalizmu. Już pogańscy pisarze kojarzyli miłość z cierpieniem, z jakimś rodzajem szaleństwa, ze śmiercią. Chrystus, a później także wielu mistyków, miłość łączy z umieraniem, które jednakowoż daje życie. Jeśli chcesz kochać, musisz umrzeć – głosi jeden z ewangelicznych paradoksów. Jeśli ziarno pszenicy, wpadłszy w ziemię, nie obumrze, zostanie tylko samo (J 12, 24). Oczywiście, chodzi o te dążenia, myśli i pragnienia serca, które koncentrują człowieka na sobie, utrzymują go w dziecinnym egoizmie, zorientowanym głównie na zaspokajanie własnych potrzeb.

 

Zranienie warunkiem wzrostu

Interesujące, że według św. Teresy miłość rozpala się i osiąga swój szczyt, gdy człowiek zostaje zraniony. Wzrost duchowy, a więc przekroczenie własnego egoizmu, domaga się spotkania ze śmiercią, a także takich cnót, jak cierpliwość, wytrwałość i wierność. Tymczasem często ludzie wycofują się ze związków, kiedy tylko napotkają pierwsze trudności, gdyż sądzą, że nie tak powinny wyglądać sprawy z miłością. Porzucają powołanie, kiedy ich oczekiwania nie zostają spełnione. Przestają się modlić, jeśli nie odczuwają już wzruszeń i innych pozytywnych emocji. Zniechęcają się w czynieniu dobra, jeśli inni nie zauważają ich wysiłków i poświęcenia.
Miłość ewangeliczna, odsłonięta w symboliczny sposób w przebitym Sercu Jezusa, chce nas poprowadzić dalej – na wyższy poziom. Tylko tam, gdzie pojawia się ofiarowanie siebie, życie może być pomnożone. Nie następuje to jednak od razu. Miłość, co zauważali już starożytni poeci i myśliciele, przechodzi wiele etapów, by kiedyś osiągnąć swój szczyt. Tak interpretuje ten końcowy efekt Benedykt XVI w encyklice Deus caritas est: w ostatecznej fazie miłość staje się troską człowieka i posługą dla drugiego. Nie szuka już samej siebie, zanurzenia w upojeniu szczęściem; poszukuje dobra osoby ukochanej: staje się wyrzeczeniem, jest gotowa do poświęceń, co więcej, poszukuje ich (6).
Krew i woda, które wypłynęły z boku Zbawiciela, to symbol łaski. Dzisiaj Chrystus udziela jej wierzącym w sakramentach, by i oni odważyli się wejść i trwać na drodze dojrzewania. Bo miłości bezinteresownej nie można sobie wypracować ani na nią zasłużyć. Przyjmuje się ją z Bożych rąk jak kromkę chleba. Tyle że często przelewanie boskiej miłości nie dokonuje się inaczej, jak tylko przez otwartą ranę ludzkiego serca.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,639,milosc-boli-i-wyzwala.html

*******

Nie ma czasu do stracenia

TakRodzinie

Beata Rybak / slo

Czas, który spędzamy z najbliższymi, jest najlepszym podarunkiem, jaki możemy dać sobie i innym (fot. shutterstock.com)

Pierwsze pytanie, które ciśnie mi się na usta, kiedy mowa o czasie wolnym, to nie: “W jaki sposób go spędzić?”, ale: “Jak go znaleźć?”.

 

Z mojego doświadczenia wynika, że znacznie łatwiej przychodziło mi tracić czas, niż go znajdować. Afrykańskie powiedzenie na temat Europejczyków: “Wy macie zegarki, a my mamy czas” trafnie opisuje nasz pośpiech i zabieganie. Może jednak brak czasu jest tylko pozorny, może czas przecieka nam przez palce? Jak to możliwe, że z jednej strony podkreślamy, jak bardzo jest dla nas cenny, a z drugiej tak łatwo tracimy nad nim kontrolę?

 

Ciekawe, że z “cennego” samochodu nie spuścilibyśmy oka, a czas ucieka nam niepostrzeżenie… Owszem, zdajemy sobie sprawę z tego, jak ważny jest ze względu na pracę. Mówimy w końcu: “Czas to pieniądz”. Wiemy też, że jest niezbędny do wypoczynku, pomagając nam odzyskać równowagę psychiczną i fizyczną. Jednak o ile to pierwsze jest oczywiste i o pracę raczej dbamy, o tyle w stosunku do wypoczynku pozwalamy sobie często na zaniedbania. A gdzie czas na miłość, przyjaźń, pasje, troskę o szeroko rozumiany rozwój własny i najbliższych? To wszystko najpełniej kwitnie, przejawia się w tak zwanym czasie wolnym od pracy, w czasie, w którym powinno być miejsce zarówno na bardziej, jak i mniej aktywny wypoczynek.

Nie mam czasu?

 

Sprawą, którą należałoby sobie uświadomić na wstępie, jest fakt, że stwierdzenie “brak czasu” to pewne uproszczenie, skrót myślowy, który czasami przyjmujemy bez głębszej refleksji, powtarzamy za innymi. Jan Paweł II w pięciominutowych przerwach między spotkaniami uczył się języków obcych. Skoro on znajdował czas wolny, my nie mamy wymówki. Wszystko polega na tym, żeby zacząć “panować” nad czasem, a raczej nad jego “wydatkowaniem”, żeby szanować swój czas, starać się go nie marnotrawić. Wierzę, że Pan Bóg daje nam tyle czasu, ile potrzeba na wszystko, co mamy do zrobienia – również na odpoczynek. Sam Stwórca przekonuje nas o jego ważności, odpoczywając siódmego dnia po stworzeniu świata. Nie ma lepszego wzoru do naśladowania. A skoro tak, to kontrolę nad czasem należy od Niego zacząć, prosząc o pomoc w planowaniu dnia, tygodnia, miesiąca. Kolejnym krokiem jest rozpoznanie czynności popularnie zwanych “pożeraczami czasu”, następnie ich ograniczenie lub całkowite wyeliminowanie.

 

W moim przypadku na pierwszy ogień poszły telewizja i Internet (według badań dostępnych w Internecie połowa Polaków najchętniej spędza czas wolny przed telewizorem!). Kiedy znacząco je ograniczyłam, mogłam się przekonać, ile czasu tak naprawdę zostaje mi po wykonaniu niezbędnych prac domowych i wywiązaniu się z najważniejszych obowiązków. Na efekty nie musiałam długo czekać: więcej rozmów, zabaw z dziećmi, modlitwy, czytania.

Czas zaplanować

 

Następną kwestią, z jaką przychodzi mi się ciągle zmagać, jest planowanie wolnego czasu. Nie jestem w tym dobra, ponieważ lubię spontaniczność i pewien twórczy chaos, jednak rzeczywistość wymusiła na mnie bardziej praktyczne podejście do zagadnienia. Trudno sobie wyobrazić spontaniczną decyzję o wieczornym wyjściu do kina we dwoje na dwie godziny przed seansem, kiedy jest się rodzicem trójki małych dzieci, mieszka na wsi i cierpi na “chroniczny” brak zmotoryzowanej opiekunki do dzieci. Życie nie po raz pierwszy okazało się najlepszym i najtwardszym nauczycielem.

 

Spontaniczność zostawiam sobie na zabawę z dziećmi, na nieprzewidziane sytuacje lub zmieniające się okoliczności. W życiu rodzinnym możemy mówić o czymś w rodzaju kontrolowanej spontaniczności. A więc planowanie: kiedy już wiemy mniej więcej, ile czasu wolnego mamy do dyspozycji, dobrze jest sobie ten czas jakoś wcześniej “zaklepać”, jak mówią dzieci. Na przykład jeśli chcemy uczyć się języka obcego, możemy zapisać się na kurs lub umówić ze współmałżonkiem na określony czas w ciągu dnia przeznaczony na ten cel; zarezerwować bilety do teatru, ustalić wspólnie dzień, w którym wybierzemy się na wycieczkę rowerową itp. Podjęcie konkretnych kroków spowoduje, że będziemy bardziej zdeterminowani do zarządzania czasem w taki sposób, aby zrealizować wszystko, co zaplanowaliśmy. Tak więc życie rodzinne wymaga również umiejętności menedżerskich.

 

Czas dla rodziny

 

Idealnie byłoby weekend w całości przeznaczyć dla rodziny i dla siebie – oczywiście jeśli pozwoli nam na to praca zawodowa – chociaż w naszych czasach może to być trudne do zrealizowania. Pamiętajmy jednak, że niedziela to czas dany nam przez Boga na wypoczynek. Przykazanie “dzień święty święcić” oznacza nie tylko udział we Mszy świętej, ale nakazuje celebrowanie, świętowanie niedzieli, a najlepiej robić to wspólnie z rodziną. Planujmy na ten czas wyprawy rowerowe, wycieczki do parków linowych, do teatru, do kina, na koncerty, spacery po lesie.

Czas na wyjazd

 

Warto również zastanowić się nad urlopem i wcześniej go zaplanować. Pierwsza i najważniejsza zasada: nie rezygnować z niego ani tym bardziej nie odkładać go na bliżej nieokreśloną przyszłość. Kolejny raz należałoby przywołać przykład Jana Pawła II i jego urlop w Castel Gandolfo – każdego roku! I znowu nie mamy wymówki. Niestety, ja z mężem taką wymówką posługiwaliśmy się przez pierwsze lata małżeństwa, kiedy to permanentnie brakowało nam czasu na urlop. Przeszkodę widzieliśmy między innymi w wieku dzieci, uznając, że z małymi dziećmi bezpieczniej nie wypuszczać się daleko od domu. A w domu wiadomo – zawsze znajdzie się jakiś kąt do posprzątania. Zresztą innych powodów też nie brakowało.

 

Jak bardzo błędne było nasze myślenie, przekonaliśmy się już po pierwszym wyjeździe. Okazało się, że wspólny urlop poza domem był dla nas nieocenionym doświadczeniem. Przejście pięciogodzinnego szlaku z ekipą w składzie: dwu-, cztero- i ośmiolatek okazało się, wbrew naszym obawom, przysłowiową bułką z masłem; wyczynem o wiele łatwiejszym niż wspólny obiad w restauracji, podczas którego przydają się i stalowe nerwy, i anielska cierpliwość. W przypadku wyjazdu kluczowy okazał się kontakt z naturą, która wycisza i uspokaja. Ponadto mierzenie się z własnymi słabościami, testowanie swoich możliwości pod czujnym okiem rodziców i przysłuchiwanie się pochlebnym komentarzom mijanych turystów na własny temat (“taki dzielny, cztery lata, a już najwyższy szczyt zdobył”, “ale z ciebie dzielny góral”) to świetny sposób na czynny wypoczynek, dobra szkoła życia i okazja do podbudowania swojej samooceny.

 

Wędrówki górskie to nasza pasja z czasów studenckich. Marzyliśmy o powrocie w Bieszczady i nie podejrzewaliśmy, że tak “szybko” (już po 12 latach) uda się tam wrócić, a przy okazji sprzedać bakcyla swoim dzieciakom. Dobrze jest zarażać dzieci swoimi pasjami i zarażać się pasjami od nich, to daje wiele możliwości i pomysłów na spędzanie czasu wolnego. Kiedy mój mąż wraz z synem (miłośnikiem przyrody prawie od urodzenia) wyjechał na męską wyprawę nad Biebrzę w poszukiwaniu łosi, bobrów tudzież rosiczek, podczas każdej rozmowy telefonicznej trudno mi było rozeznać, kto cieszy się bardziej – mały przyrodnik czy jego dużo starszy asystent.

 

Czasem nie wiemy, co w nas “siedzi”, i dzięki dzieciom możemy to odkryć.

 

Czas to dar

 

Czas, który spędzamy z najbliższymi, jest najlepszym podarunkiem, jaki możemy dać sobie i innym. Zarówno jego ilość, jak i jakość ma znaczenie dla pogłębiania więzi między nami i naszymi dziećmi. Nie dajmy się omamić czasom i nie odkładajmy tego, co najważniejsze, na później. Nawet się nie obejrzymy, jak nasze dzieci będą “wyfruwały” z domu. Właśnie teraz możemy zrobić wiele, żeby chciały do niego od czasu do czasu “przyfrunąć”.

 

Niezwykle mądre jest określenie, że istnieje tylko “teraz”. To zmusza do refleksji, uświadamia, że nie ma czasu do stracenia. Pokazujmy dzieciom własnym zachowaniem, jak można twórczo i mądrze wykorzystywać czas wolny. Pielęgnujmy własne pasje i zainteresowania – o ile nie godzą w czas, który należy poświęcić rodzinie – a dzieci pójdą naszym tropem, pielęgnując swoje. Pamiętajmy, że nie “piękna mowa”, ale własny przykład ma moc wychowawczą. Ważne jest, abyśmy potrafili dostrzegać w naszych dzieciach zalążki ich zdolności, zainteresowań, talentów i pomagali im je rozwijać, abyśmy służyli im swoim czasem i uwagą. Nie oznacza to, że ma go zabraknąć na dobrą książkę, romantyczną kolację we dwoje, partyjkę szachów czy sen. Chrześcijanin to człowiek, który kocha życie i czerpie z niego pełnymi garściami.

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/poradnia/art,128,nie-ma-czasu-do-stracenia.html

******

Dlaczego Maryja?

Stanisław Mrozek SJ

(fot. PK/DEON.pl)

Jakie miejsce pozostawić Maryi? W tym pytaniu mieści się wszystko. Czy o tym wiemy, czy nie, czy tego chcemy, czy nie, Maryja została wezwana do wykonania pierwszoplanowej roli w realizacji naszego zbawienia. Rola ta daleka jest od zakończenia!”.

“Kiedy papież Jan Paweł II miał lat dwadzieścia, uważał, że nabożeństwo narodu polskiego do Matki Boskiej Częstochowskiej przysłoni zasadnicze przywiązanie do Chrystusa, które stanowi podstawę całego życia chrześcijańskiego. Dzięki rozmowom, jakie zgodził się przeprowadzić z Andre Frossardem, wiemy, że przeprowadzona wówczas lektura Traktatu o prawdziwym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny, napisanego w wieku XVIII przez Ludwika Marię Grignion de Montforta, pojednała Karola Wojtyłę z pobożnością maryjną ludu chrześcijańskiego. Pojednanie trwałe, albowiem w swoim herbie papieskim umieścił duże M, aby głośno i jasno wyrazić, jakie miejsce oddać – lub raczej pozostawić – Maryi w swoim posługiwaniu.

 

Zauważamy na wstępie, iż sam Bóg wszystko na tej ziemi zaczyna przez Maryję. Krótkie świadectwo ks. kard. Stefana Wyszyńskiego – Prymasa Tysiąclecia – o tym mówi: “Odkupienie świata zaczął Bóg od Maryi. Posłan jest Anioł Gabriel od Boga do Panny… (Łk 1, 26). A potem czekał na Jej odpowiedź…

 

Wiemy już, jakiej odpowiedzi doczekał się Bóg w Nazarecie: Oto ja służebnica Pańska, niech mi się stanie według słowa twego.

 

Słowo Przedwieczne, Syn Boży, potrzebował Maryi, aby stać się Człowiekiem i dokonać dzieła Odkupienia, jak pięknie śpiewamy w pieśni ludowej: Witaj Jezu, Synu Maryi.

 

Potrzebował Matki… Potrzebne Mu było ciało, wszak miał dopełnić Ofiary! Skąd je weźmie? A Tyś mi ciało sposobił… I oto rzekłem: Oto idę, Ojcze, abym pełnił wolę Twoją. To Ona dała Mu niepokalane ciało, które poniósł Ojcu na krzyż i na ołtarze świata. To Ona dała Mu krew do kalwa-ryjskiej Ofiary i do kielichów mszalnych.

 

Potrzebował przez całe życie pomocy i posługi tej Pomocnicy i Służebnicy swojej: potrzebował w drodze do Elżbiety, aby nawiedzić Jana; w betlejemskiej stajni, aby się dać poznać pasterzom; w świątyni jerozolimskiej, aby się oddać Ojcu; w domu nazaretańskim, aby żyć i wzrastać w mądrości i w latach, w łasce u Boga i u ludzi (Łk 2, 52).

 

Potrzebował Towarzyszki swej drogi i swego posłannictwa w publicznej działalności i objawieniu swej chwały ludziom… Była tam Matka Jezusowa. Zaproszono też na gody i Jezusa… i okazał chwałę swoją… (J 2, 1-11).

 

Ale nade wszystko potrzebował Jej na drodze kalwaryjskiej i pod krzyżem. A pod krzyżem Jezusowym stała Matka Jego (J 19, 25). Stała Mu się prawdziwą Socia Passionis, Współodkupicielką w dziele Odkupienia…”.

 

Wymowne jest to, że Jezus tak święty i mocny, a przy tym Bóg wszechmogący i wszechmądry, – Jej potrzebował i na Niej się oparł od chwili poczęcia w Jej niepokalanym łonie aż po Kalwarię. Tym bardziej my potrzebujemy Matki Bożej!

 

Potrzebujemy Jej i nie wstydzimy się tego. Potrzebujemy Jej, jak płuca potrzebują powietrza, serce – krwi i miłości, stopy – oparcia, oczy światła, usta – pokarmu. Jak dziecko jeszcze nienarodzone potrzebuje matki, nie może istnieć i żyć bez niej i poza nią. Potrzebujemy Jej, jak potrzebował Jej Syn Boży.

 

Ojciec prof. dr hab. Grzegorz Bartosik OFM-Conv. – kierownik Katedry Mariologii UKSW w Warszawie, w jednym ze swoich wywiadów nt. Znak niezawodnej nadziei i pociechy stwierdził: “Kult maryjny nie jest jakimś dodatkiem do kultu chrześcijańskiego, ale stanowi jego integralną część. Czcimy Maryję, bo jest Matką Boga i sam Chrystus dał nam Ją za Matkę i Orędowniczkę. Oczywiście cześć oddawana Najświętszej Maryi Pannie nie może być »konkurencyjna« w stosunku do kultu, jaki oddajemy Panu Bogu. Powinna być zawsze mu podporządkowana. Zresztą uczy nas sama Maryja, powtarzając, że jest Służebnicą Pańską, nieustannie wskazując na swojego Syna oraz wzywając nas: Zróbcie wszystko cokolwiek On wam powie (J 2, 5)”. (“Różaniec”, nr 11, listopad 2010, s. 21-22.)

 

Warto tu podkreślić, iż Maryja nie zasłania Chrystusa, ale prowadzi do Chrystusa. Mówią o tym np. kolejki do konfesjonałów w Jej sanktuariach. Opowiadał mi o. paulin z Jasnej Góry w Częstochowie, że niekiedy rozbawiona młodzież wchodzi do kaplicy cudownego obrazu i po chwili kontemplacji ikony Matki Bożej szuka konfesjonałów, by przystąpić do sakramentu pokuty i pojednania.

 

Zauważmy i to, że największa religijność jest tam, gdzie najwięcej sanktuariów maryjnych. I co ważne – najwięcej osób duchownych wywodzi się z tego terenu. Mam na myśli południowo-wschodnią Polskę.

 

Pewien anglikanin rozmawiał z katolickim kardynałem Deschamps. Mówił m.in. o czci oddawanej Matce Bożej przez katolików. Stwierdził: “Ja nie szukam pośredników, ale wprost zwracam się do Boga w modlitwie”.

 

“A my – odrzekł kardynał – nie idziemy do Boga sami, ale w towarzystwie Jego Matki: dlatego tam nawet, gdzie nasza niegodziwość nie zasługuje na łaskę, otrzymujemy ją, bo Maryja za nami prosi, a Bóg Jej niczego nie odmawia”.

 

Mój kolega ze studiów teologicznych mówił mi, jak zachował się jego ojciec, kiedy przyszli Sowieci, by wywieźć ich całą rodzinę na Sybir. Ojciec zebrał ich wszystkich w drugim pokoju przed obrazem Matki Najświętszej i odmówił z nimi Zdrowaś Maryjo i Pod Twoją Obronę… , a potem wstał i powiedział: Teraz możemy jechać nawet na koniec świata. Nie potrzebujemy się o nic lękać. Zostali wywiezieni, ale szczęśliwie wszyscy wrócili do kraju. Co więcej, trzech braci z tej rodziny zostało kapłanami w zakonie jezuitów.

 

My dziś na Nią też możemy liczyć w naszych różnych zagrożeniach i niepewnej przyszłości.

 

Bł. Jan Paweł II w swojej encyklice o Bożym Miłosierdziu Dives in misericordia w rozdziale zatytułowanym Matka Miłosierdzia (DIM 9) tak pisze pod sam koniec: “Maryja wzięta do nieba nie zaprzestała zbawczego zadania, lecz poprzez wielorakie swoje wstawiennictwo ustawicznie zjednuje nam dary zbawienia wiecznego. Dzięki swej macierzyńskiej miłości opiekuje się braćmi Syna swego, pielgrzymującymi jeszcze i narażonymi na trudy i niebezpieczeństwa, póki nie zostaną doprowadzeni do szczęśliwej ojczyzny”.

 

Namiestnicy Chrystusa – papieże – wciąż kierowali oczy i nadzieje naszego narodu i Kościoła ku Niej. Pius XII w czasach stalinowskich pisał do Polaków: “Polacy, nie traćcie nadziei. Podnieście oczy ku Tej, która tyle razy was wspomagała”. Paweł VI z okazji milenijnego aktu zawierzenia Maryi skierował do ks. Prymasa Stefana Wyszyńskiego i członków Episkopatu historyczne słowa, jakby testament: “Bracia, pamiętajcie, Wasza droga do Chrystusa – per Mariam [przez Maryję] i nikomu nie dajcie się z niej zepchnąć. Wy będziecie świadkami dla całego świata, jak zwycięża się przez Maryję i idzie do Chrystusa”.

 

Giganci naszego narodu wyrośli u stóp Niepokalanej i w czci dla Niej: św. Stanisław Kostka – patron Polski – wszystko zawdzięczał Matce Najświętszej i Chrystusowi.

 

Henryk Sienkiewicz w ciężkich dla narodu czasach pisał słowa nadziei: “Pozostała wiara i cześć dla Najświętszej Maryi Panny, na którym to fundamencie reszta odbudowana być może”.

 

Ks. kard. August Hlond z wielką nadzieją i wiarą w Maryję wołał na łożu śmierci w czasach okupacji: “Odwagi! Nie rozpaczajcie, nie upadajcie na duchu! Walczcie pod opieką Matki Najświętszej. Zwycięstwo, gdy przyjdzie, będzie to zwycięstwo Maryi Panny”.

 

W dokumentach Soboru Watykańskiego II czytamy: “Maryja, dzięki łasce Bożej wywyższona po Synu ponad wszystkich aniołów i ludzi, jako Najświętsza Matka Boża, która uczestniczyła w tajemnicach Chrystusa, słusznie doznaje od Kościoła czci szczególnej”(Konstytucja Lumen gentium, 66).

 

“Niech wszyscy z wielką pobożnością oddają Maryi cześć i niech powierzają Jej macierzyńskiej opiece swoje życie i apostolstwo” (Dekret Apostolicam actuositatem, 4).

 

W Fatimie (1917) Matka Boża powiedziała do trojga dzieci: “Jezus pragnie, abym była więcej znana i miłowana”.

 

Święty naszych czasów o. Maksymilian Maria Kolbe stwierdził: “Maryja, oto ta, której potrzebujemy. Gdzie Jej nie ma, tam nie ma i Jezusa, nie ma Boga…”. I dodał prorocze słowa: “Kto kocha Niepokalaną ofiarnie, ten się zbawi, uświęci i innym do uświęcenia dopomoże”. Czyż dokładnie nie spełniło się to w życiu o. Maksymiliana!?

 

Niech też towarzyszy nam świadomość, że do Maryi Niepokalanej szatan nie ma przystępu i kto jest z Nią, zawsze zwycięża Złego i trwa w świętości Boga samego.

 

Św. Bernard napisał, że Maryja jest “królewską drogą”, po której Bóg przychodzi do nas i po której my możemy iść do Niego.

 

 

Fragment książki: Dlaczego z Maryją przez życie?

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,985,dlaczego-maryja.html

******

Józef Augustyn SJ

Każdego ranka gotuję się do walki

Przewodnik Katolicki

Prowadziłem kiedyś spotkanie dla żołnierzy wracających z misji zagranicznych. Jeden z nich powiedział: „Dopóki do ciebie nie strzelają, nie wiesz, kim jesteś; ile jest w tobie lęku, a ile odwagi”. Podobnie jest z pokusami.
Życie nasze nie należy tak naprawdę do nas i to nie my nim nie kierujemy. Wszystko, co planujemy, może być w każdej chwili zawieszone. Gdy Jan Paweł II w czasie pamiętnych pielgrzymek do Ojczyzny zapowiadał kolejne spotkania, zwykle dodawał: „Jeżeli Bóg pozwoli”.
W powieści Mistrz i Małgorzata Bułhakowa jest piękny dialog o nieprzewidywalności ludzkiego losu. Gdy Woland, szatan przedstawiający się jako konsultant czarnej magii, powiedział Berliozowi, prezesowi zarządu stowarzyszenia literackiego, że nikt „nie może  przewidzieć, co będzie robił dzisiejszego wieczora”, ten pomyślał, że to „jakieś głupie podejście do życia”, choć za chwilę – jak przepowiedział mu to konsultant – tramwaj miał uciąć mu głowę.
O człowieku, który umiera po okresie choroby, mawiamy: „Przegrał z chorobą”, jakby ta jego wygrana czy przegrana zależała najpierw od niego. Wszystko w naszym życiu zależy od tego, czy Bóg nam coś pozwala, czy nie. I choć może się nam to wydać „głupim podejściem do życia”, jednak fakty to potwierdzają. I dzisiaj, pomimo cudów medycyny, nikt nie może choćby jednej chwili dołożyć do swego życia (por. Mt 6, 27).
Czy wy kochacie życie? 
Paradoksalnie owa kruchość życia nie tylko nas do niego nie zraża, ale odwrotnie – staje  się wyzwaniem do większej troski o nie, by móc się nim cieszyć i doświadczać jego piękna. Wielu zaczyna doceniać życie dopiero wtedy, gdy bywa ono w jakiejś formie zagrożone. Przemijanie życia nie odbiera mu jego piękna, ale je wręcz uwypukla. Lilie polne tak pysznie ubrane, że nawet bogaty Salomon nie był w stanie naśladować ich przepychu, nie przestają być piękne dziś, choć – jak mówi Jezus – jutro mogą być wrzucone do pieca (por. Mt 6, 28–29). I nasze życie jutro przeminie, ale dzisiaj nie przestaje byś piękne.
Życie jest darem Boga już dzisiaj. Kochając Go całym sercem, całą duszą, całym umysłem i całą mocą, nie tylko dążymy do wieczności, ale tworzymy nasze życie doczesne, dzisiaj, teraz. Chrystus każe nam przyjąć życie doczesne, kochać je jako wielki Jego dar. I to nie tylko wtedy, gdy płynie ono przyjemnie, ale także wówczas – a może szczególnie wtedy – gdy naznaczone bywa trudem i cierpieniem. Aleksander Sołżenicyn w monumentalnym dziele Archipelag Gułag, w którym opisał całe bestialstwo bolszewizmu, stawia czytelnikowi pytanie: „Chwileczkę – a wy kochacie życie? Wy. Wy! Którzy tak lubicie krzyczeć i śpiewać z tupetem: «Kocham cię, życie, ach jak kocham cię, życie». Kochacie? W więc kochacie je całe! Obozowe również. To też jest życie”.
Nasza pomoc w Imieniu Pana
Biblia ukazuje nam życie jako zmaganie z pokusami, zagrożeniami. Tomasz á Kempis nazywa życie człowieka „pokusą i bojowaniem”. Trzeba jednak z pokorą powiedzieć, że to my sami jesteśmy najpierw zagrożeniem dla siebie; złe użycie wolności staje się naszym głównym wrogiem. Grzech ma zawsze charakter autodestrukcyjny.
Pierwszą pokusą, z której wypływają wszystkie inne, jest pokusa pychy, która każe odwrócić się do Boga plecami, udawać, że Go nie ma. Albo też, że bogiem jest coś, co człowiek sam wybiera. Jeremiasz wyśmiewa bałwochwalców, którzy „mówią do drzewa: Ty jesteś moim ojcem, a do kamienia: Ty mnie zrodziłeś, do Mnie zaś obracają się plecami a nie twarzą” (Jr 2, 27). A ponieważ zapłatą za grzech jest cierpienie i śmierć, stąd też gdy bałwochwalców „spotka nieszczęście, wołają: Powstań, Panie, wybaw nas” (Jr 2, 27).
Na szczycie wszystkich pokus, „złych myśli” (logismoi), Ewagriusz z Pontu stawia właśnie pychę. „Dusza pysznego zostaje opuszczona przez Boga i staje się pośmiewiskiem demonów. (…) Na pychę choruje ten, kto sam odstąpił od Boga, i własnej sile przypisuje dobre uczynki”.
Prawdziwa walka wewnętrzna rozpoczyna się więc od stawienia czoła pokusie pychy poprzez zwracanie się twarzą ku Ojcu. Żydzi rozpoczynali modlitwę od przywołania słowa Jahwe: „Szema Izrael” – Słuchaj Izraelu, Pan Bóg nasz, jest jedyny. A my chrześcijanie rozpoczynamy modlitwę „w imię Ojca, i Syna, i Ducha Świętego”. Nasza pomoc – żydów  i chrześcijan – jest bowiem w Imieniu Pana.
Wielki Post to czas zmagania duchowego, powrotu do modlitwy, nieustannego przywoływania imienia Boga, Jego obecności. Stąd tak ważny jest udział w rekolekcjach wielkopostnych, spowiedź. Nasza wielkopostna modlitwa wymagać będzie walki wewnętrznej. „Jeśli chcesz troszczyć się o modlitwę, przygotuj się na ataki demonów i mężnie znoś ich ciosy. Będą bowiem nacierać na ciebie jak dzikie bestie” – pisze Ewagriusz.
Dopóki do ciebie nie strzelają…
Gdy próbujemy się modlić, nie jesteśmy sami. Bóg, nasza Opoka, zaprawia nasze ręce do walki, a palce do wojny (por. Ps 144, 1). On w naszych zmaganiach osłania nasze głowy swoją potężną mocą (por. Ps 140, 8).
Życie Jezusa opisane jest w Ewangeliach w kluczu zmagania i walki, od Wcielenia aż po modlitwę w Ogrójcu i śmierć na krzyżu. I nie jest to najpierw walka ze skorumpowanymi faryzeuszami, ale z kruchością własnej ludzkiej natury. Bo choć był Synem Bożym, nie skorzystał ze sposobności, by stać się równym Bogu, ale uniżył samego siebie i przyjął postać pokornego sługi, zmagającego się – jak każdy człowiek – z ludzką słabością (por. Flp 2,8)
Jezus jest kuszony „na serio”. Pokusa ma przystęp do Niego jak do każdego. Był do nas podobny we wszystkim prócz grzechu, czyli ulegania pokusie. Pokusy Jezusa mają charakter „próby” Jego mesjańskiej misji, stąd też zaczynają od słów: „Jeżeli jesteś Synem Bożym” – przemień te kamienie w chleb, rzuć się w dół, zstąp z krzyża.
Jezus kuszony i zwyciężający z walce ukazuje nam drogę naszego zmagania i walki.  Podkreślamy, że „zepsuty świat” stanowi zagrożenie dla naszej wierności Bogu. Ale przecież same pokusy nigdy nie zagrażają naszej wierności, one jedynie odsłaniają, jaka ona naprawdę jest. Ojcowie pustyni mówili, że to właśnie w pokusach człowiek poznaje siebie i dlatego uważali pokusy za konieczne. „Zabierz pokusy, a nikt nie będzie zbawiony” – pisał Ewagriusz z Pontu. Prowadziłem kiedyś spotkanie dla żołnierzy wracających z misji zagranicznych. Wielu z nich doświadczyło bezpośredniego zagrożenia życia. Jeden z nich powiedział znamienne słowa: „Dopóki do ciebie nie strzelają, nie wiesz, kim jesteś; ile jest w tobie lęku, a ile odwagi”.
 
Pięć rad Jezusa na chwile kuszenia 
Czytając dzienniki duchowe świętych i mistyków, widzimy, jak musieli zmagać się o swoje życie: walczyć z pokusami, ułomnościami, zagrożeniami. Ofiarne powierzanie się Bogu, pełna hojności służba bliźnim także im nie przychodziły łatwo. Św. Augustyn w Wyznaniach wracając do chwil swego nawrócenia pisze o zamęcie walki, jaką stoczył w najbardziej odosobnionej komnacie, czyli w swoim sercu. Z niepokojem pytał wówczas swego przyjaciela Alipiusza: „Na co my czekamy? (…) Powstają prostaczkowie  i zdobywają niebo, a my, z całą naszą bezduszną uczonością, tarzamy się w ciele”.
Św. Faustyna Kowalska w Dzienniczku wyznaje: „O Panie, widzę dobrze, że życie moje od pierwszej chwili, kiedy dusza moja otrzymała zdolność poznania Ciebie jest ustawiczną walką i to coraz zaciętszą. Każdego poranku w czasie rozmyślania gotuję się do walki na cały dzień”. Oto kilka bezcennych wskazówek, jakie Jezus dał siostrze na czasy kuszenia (Dzienniczek 1560).
„Po pierwsze: nie walcz sama z pokusą, ale natychmiast odsłoń ją spowiednikowi, a wtenczas pokusa straci całą swą siłę”. Ojcowie pustyni, wielcy mistrzowie życia duchowego doradzali, aby „złe myśli” wyznawać przed Starcami. Udawali się nieraz w daleką drogę, by móc przed wybranym Starcem wyznać pokusy i otrzymać słowo umocnienia. Lękowe ukrywanie swoich pokus, a tym bardziej grzechów, to wielkie zagrożenie dla życia duchowego.
Po drugie – radzi Jezus Faustynie – „w tych doświadczeniach [pokusy] nie trać pokoju, przeżywaj Moją obecność, proś o pomoc Matkę Moją i Świętych”. Jezus powtarza Faustynie to, co za swojego życia ziemskiego powiedział apostołom: „Czuwajcie i módlcie się, abyście nie ulegli pokusie”. „W czasie pokusy używaj krótkiej, ale intensywnej modlitwy” – podpowiada z kolei Ewagriusz z Pontu. Modlitwa w pokusie, to przede wszystkim przywołanie słowa Bożego, jak czynił to Jezus na pustyni. Nasza codzienna medytacja Słowa jest najlepszą gwarancją duchowego zwycięstwa w każdej pokusie. Im bardziej czujemy się kuszeni, tym usilniej winniśmy medytować Słowo.
Po trzecie – poucza Jezus swoją Sekretarkę – „miej pewność, że Ja na ciebie patrzę i wspieram cię”. W żadnej pokusie nigdy nie jesteśmy sami. Im trudniejsze przeżywamy chwile, tym bliżej nas jest Jezus.
Po czwarte: „nie lękaj się ani walk duchowych, ani żadnych pokus, bo Ja cię wspieram, byleś ty sama chciała walczyć, wiedz, że zawsze zwycięstwo jest po twojej stronie”. Św. Ignacy Loyola w regułach rozeznania duchowego podkreśla, że zły duch postępuje podobnie jak wódz, który oblegając miasto, atakuje je w miejscu, w którym jest ono bronione słabo. I my przyglądając się wielu naszym pokusom, moglibyśmy zauważyć, jak nasze wahania nasilały i wzmagały pokusy.
„Piąte – mówi Jezus siostrze Faustynie – wiedz, że przez mężną walkę oddajesz mi wielką chwałę, a sobie skarbisz zasługi. Pokusa daje ci sposobność okazania mi wierności”.
Józef Augustyn SJ
Przewodnik Katolicki 12/2015
fot. Rona Proudfoot Edgewater sunset silhouettes

Flickr (cc)

http://www.katolik.pl/kazdego-ranka-gotuje-sie-do-walki,24773,416,cz.html?s=2
*******

Święty gniew

braveheart

Bicz prawdy

Jezus z Nazaretu nie był miłym człowiekiem. Określenia takie jak „obłudnicy”, „węże” czy „plemię niewierne i przewrotne” były nieustannie na jego ustach. Nawet Szymona Piotra nazwał „szatanem” (Mt16,23), gdy ten zaczął za bardzo kombinować, a nieudolnych apostołów pytał: «Jak długo jeszcze mam być z wami; jak długo mam was cierpieć?» (Mt17,17). «Jezus, który byłby w zgodzie ze wszystkim i ze wszystkimi, Jezus bez swojego świętego gniewu, bez twardości prawdy i prawdziwej miłości, nie jest prawdziwym Jezusem, jak Go przedstawia Pismo Święte, lecz Jego żałosną karykaturą» (Benedykt XVI). «Jezus wyrażał miłość do każdego człowieka w inny sposób. Jednych przytulał, rozgrzeszał, uzdrawiał, wspierał, stawiał za wzór. Innych upominał, niepokoił, rozwalał stoły. A trzecich demaskował i masakrował argumentami – pokazywał, że są plemię żmijowe, cynicy, sami do nieba nie wejdą, a innym przeszkadzają» (ks. M. Dziewiecki).

Miłość wbrew oczekiwaniom

Z czego wynika ta surowość w postawie Chrystusa, na którą tak często pozostajemy ślepi, zapatrując się w pastelowe obrazki? Nie wynika ona bynajmniej z nienawiści do człowieka, ale właśnie z żarliwej do niego miłości. Miłości bowiem nie można naiwnie utożsamiać z jakąś formą błędnie pojętej tolerancji, będącej w praktyce obojętnością na zło. «Tolerancja dotyczy osób a nie zasad» (Abp F.J. Sheen). Mogę tolerować człowieka, który przez własną głupotę, grzech czy słabość, wyrządza sobie krzywdę, ale moim obowiązkiem jest wytykać błędy w jego rozumowaniu i demaskować fałszywe filozofie, a jeśli swym zachowaniem krzywdzi innych – czynnie temu przeciwdziałać ochraniając tych, którzy nie mają jak się przed nim bronić. I taka postawa towarzyszy nieustannie Jezusowi, który nie jest typem zobojętniałego, zniewieściałego hipisa, ale wzorem prawdziwej męskości, który wzbudza pośród ludzi najbardziej skrajne emocje – tak fascynację, jak i przerażenie. Miłość bowiem to pragnienie dobra drugiego człowieka, a nie spełnianie jego oczekiwań.

Sprawiedliwość a miłosierdzie

Często zdarza nam się zapominać, że miłosierdzie nie oznacza bezkarności i że sam się od przebaczenia odcina ten, kto nie chce uznać swej winy. Miłość nie stanowi przeciwieństwa sprawiedliwości i błędem jest oddzielać jedno od drugiego – inaczej jaki byłby sens ofiary Chrystusa? Bóg mógłby przecież po prostu machnąć ręką na nasze przewrotne wybryki. Tymczasem w tym właśnie objawia się Boża sprawiedliwość, że kara za grzech musiała zostać poniesiona, zaś w tym, że wziął ją na siebie Chrystus, którego dobrowolna śmierć na krzyżu stanowi dla nas akt ułaskawienia, ujawnia się Boże miłosierdzie.

Mili ludzie

Za fasadą fałszywego uśmiechu i próbami dogodzenia wszystkim, często kryje się zwykły podstęp i dbanie wyłącznie o własne, egoistyczne interesy. Czyż nie są miłe słowa: «Nauczycielu, wiemy, że słusznie mówisz i uczysz, i nie masz względu na osobę, lecz drogi Bożej w prawdzie nauczasz» (Łk20,20n)? Czy Jezus w konfrontacji z ludźmi i światem wokół nie okazuje się być tak po ludzku jakimś furiatem i oszołomem, który nie potrafi wchodzić w normalny dialog ze swoimi rozmówcami i zawsze musi mieć rację, a tych, którzy się z nim nie zgadzają, niemiłosiernie łaje? Jest burzycielem porządku i jawnie gardzi pax romana, którego fundamentem jest miecz (Mt26,52) i pieniądz (Mt6,24). Pokój jaki głosi nie jest wynikiem handlu ani układu politycznego, ale oparcia życia na prawdzie, która jest dla wielu miłych ludzi niewygodna, bo obnaża ich duchową szpetotę i zakłamanie. I ostatecznie zostaje przez tych miłych ludzi wydany na śmierć. «Nasz Pan został ukrzyżowany przez miłych ludzi, którzy uważali, że z religią jest wszystko w porządku, dopóki nie wymaga od nich prawdziwej przemiany serca. Najśmiertelniejszym grzechem miłych ludzi we wszystkich wiekach jest wypieranie się grzechu» (Abp F.J. Sheen).

Pełnia człowieczeństwa

Tym, co wydaje nam się tak bardzo niepojęte i przez co tak trudno widzieć nam Chrystusa w pełni jest właśnie ta niezwykła kombinacja ogromnej czułości i równie wielkiej surowości – bezmiaru przebaczenia, a jednocześnie wysoko stawianych wymagań. Chrystus łączy w sobie te pozornie przeciwstawne cechy, bo są one wyrazem jednej i tej samej miłości. Tak mocno podkreślamy, że w Jezusie objawia się nam pełnia Bóstwa, zapominając często przy tym, że w Nim objawia się nam także pełnia człowieczeństwa. Nie ma innej drogi do tego, by stać się w pełni człowiekiem – by stać się w pełni sobą, jak coraz bardziej i coraz głębiej naśladować Chrystusa, upodabniać się do Niego i stawać się Nim – bez żadnej wybiórczości. Pełnia człowieczeństwa ukazuje się w tym, który potrafi zarówno zapłakać nad śmiercią przyjaciela, jak i znieść bez zająknięcia największe katusze; w tym, który potrafi czule przemawiać do zasmuconego dziecka, jak i w ostrych słowach napomnieć zatwardziałego grzesznika.

Prawdziwe męstwo

«Wielkością wydaje mi się, gdy wojownik odkłada broń i kołysze dziecko albo gdy małżonek wyrusza na wojnę. I nie chodzi tu o przechodzenie od jednej prawdy do drugiej, o ważność okresową, która ustępuje potem innej rzeczy ważnej. Ale o dwie prawdy, które mają sens tylko w połączeniu. Jako wojownik kochasz i jako kochanek wojujesz» – pisał Antoine de Saint-Exupery. Módlmy się o to, by miłość Boga pokonywała w nas lęk przed prawdą o nas samych i przed naszym powołaniem – abyśmy dzięki Chrystusowi mogli nieustannie poszerzać swoje granice i głosić z mocą Ducha nadejście Jego Królestwa. «Nie zostaliście stworzeni do wygody – zostaliście stworzeni do wielkości!» (Benedykt XVI). Sursum corda!

– Adam Mateusz Brożyński, 10 maja 2015 r.

♫ Magda·lena Frączek – Ojcowie! Bracia! Mężowie!

http://adam.blog.deon.pl/2015/05/swiety-gniew/

*******

O autorze: Judyta