Słowo Boże na dziś – 6 maja 2015r. – Środa – Świętych apostołów Filipa i Jakuba, święto

Myśl dnia

Nie szukaj radości w rzeczach – ona mieszka w nas samych.

Ryszard Wagner

******

ŚW. APOSTOŁÓW FILIPA I JAKUBA – ŚWIĘTO

PIERWSZE CZYTANIE (1 Kor 15,1-8)

Zmartwychwstały Chrystus ukazał się Jakubowi

Czytanie z Pierwszego listu świętego Pawła Apostoła do Koryntian.

Przypominam, bracia, Ewangelię, którą wam głosiłem, którąście przyjęli i w której też trwacie. Przez nią również będziecie zbawieni, jeżeli ją zachowacie tak, jak wam rozkazałem. Chyba żebyście uwierzyli na próżno.
przekazałem wam na początku to, co przejąłem; że Chrystus umarł za nasze grzechy, zgodnie z Pismem, że został pogrzebany, że zmartwychwstał trzeciego dnia, zgodnie z Pismem: i że ukazał się Kefasowi, a potem Dwunastu, później zjawił się więcej niż pięciuset braciom równocześnie; większość z nich żyje dotąd, niektórzy zaś pomarli. Potem ukazał się Jakubowi, później wszystkim Apostołom. W końcu, już po wszystkich, ukazał się także i mnie jako poronionemu płodowi.

Oto słowo Boże.

W kościołach, w których obchodzi się uroczystość powyższe pierwsze czytanie(1 Kor 15,1-8) staje się drugim, a za pierwsze czytanie służy poniższe (Dz 1,3-8). W innych kościołach, gdzie obchodzi się tylko święto odczytujemy jedno czytanie (powyższe – 1 Kor 15,1-8), a poniższe opuszczamy.

PIERWSZE CZYTANIE (Dz 1,3-8)

Apostołowie świadkami Jezusa

Czytanie z Dziejów Apostolskich.

Po swojej męce Jezus dał Apostołom wiele dowodów, że żyje: ukazywał się im przez czterdzieści dni i mówił o królestwie Bożym. A podczas wspólnego posiłku kazał im nie odchodzić z Jerozolimy, ale oczekiwać obietnicy Ojca.
Mówił: „Słyszeliście o niej ode Mnie: Jan chrzcił wodą, ale wy wkrótce zostaniecie ochrzczeni Duchem Świętym”. Zapytywali Go zebrani: „Panie, czy w tym czasie przywrócisz królestwo Izraela?” Odpowiedział im: „Nie wasza to rzecz znać czasy i chwile, które Ojciec ustalił swoją władzą, ale gdy Duch Święty zstąpi na was, otrzymacie Jego moc i będziecie moimi świadkami w Jerozolimie i w całej Judei, i w Samarii, i aż po krańce ziemi.”

Oto słowo Boże.

PSALM RESPONSORYJNY (Ps 19,2-3.4-5)

Refren: Po całej ziemi ich głos się rozchodzi.

Niebiosa głoszą chwałę Boga, *
dzieło rąk Jego obwieszcza nieboskłon.
Dzień opowiada dniowi, *
noc nocy przekazuje wiadomość.

Nie są to słowa ani nie jest to mowa, *
których by dźwięku nie usłyszano:
Ich głos się rozchodzi po całej ziemi, *
ich słowa aż po krańce świata.

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (J 14,6b i 9c)

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

Ja jestem drogą, prawdą i życiem;
Filipie, kto mnie widzi, widzi i Ojca.

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

EWANGELIA (J 14,6-14)

Ja jestem w Ojcu, a Ojciec we Mnie

Słowa Ewangelii według świętego Jana.

Jezus powiedział do Tomasza:
„Ja jestem drogą, prawdą, i życiem. Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej jak tylko przeze Mnie. Gdybyście Mnie poznali, znalibyście i mojego Ojca. Ale teraz już Go znacie i zobaczyliście”.
Rzekł do Niego Filip: „Panie, pokaż nam Ojca, a to nam wystarczy”.
Odpowiedział mu Jezus: «Filipie, tak długo jestem z wami, a jeszcze Mnie nie poznałeś? Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca. Dlaczego więc mówisz: «Pokaż nam Ojca»? Czy nie wierzysz, że Ja jestem w Ojcu, a Ojciec we Mnie? Słów tych, które wam mówię, nie wypowiadam od siebie. Ojciec, który trwa we Mnie, On sam dokonuje tych dzieł. Wierzcie Mi, że Ja jestem w Ojcu, a Ojciec we Mnie. Jeżeli zaś nie, wierzcie przynajmniej ze względu na same dzieła.
Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Kto we Mnie wierzy, będzie także dokonywał tych dzieł, których Ja dokonuję, owszem, i większe od tych uczyni, bo Ja idę do Ojca. A o cokolwiek prosić będziecie w imię moje, to uczynię, aby Ojciec był otoczony chwałą w Synu. O cokolwiek prosić Mnie będziecie w imię moje, Ja to spełnię”.

Oto słowo Pańskie.

KOMENTARZ

 
Nowy człowiek

Jezus Droga, Prawda i Życie – to całe objawienie się Zbawiciela. Przyjęcie Go w swoim życiu i utożsamienie się z Nim, prowadzi nas do świętości. Jezus Prawda – oświeca nas prawdami moralnymi i czynami. Jezus Życie – jednoczy nas z Bogiem i zachwyca pięknością tego zjednoczenia. Jezus Droga – pobudza nas do życia zgodnego z Ewangelią i świadczenia o Nim na naszych codziennych drogach. Bóg jest miłością. Jeżeli zaufamy tej miłości, ona nas całkowicie przemieni, tak że staniemy się nowymi ludźmi: radosnymi i pełnymi nadziei.

Jezu Drogo, Prawdo i Życie, oświeć mój umysł, serce i wolę, tak abym Twoją mocą stał się nowym, przemienionym człowiekiem.

Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2015”

Autor: ks. Mariusz Krawiec SSP
Edycja Świętego Pawła
http://www.paulus.org.pl/czytania.html
******
Św. Augustyn (354 – 430), biskup Hippony (Afryka Północna) i doktor Kościoła
Kazanie 142
 
„Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej jak tylko przeze Mnie”

„Ja jestem drogą i prawdą, i życiem”. Tymi słowami Chrystus zdaje się nam mówić: „Którędy chcesz iść? Ja jestem drogą. Dokąd chcesz dojść? Ja jestem prawdą. Gdzie chcesz przebywać? Ja jestem życiem”. Idźmy zatem bezpiecznie tą drogą, a poza nią strzeżmy się pułapek, ponieważ na drodze wróg nie ośmiela się zaatakować. Droga to Chrystus, a poza nią wróg zastawia pułapki…

Naszą drogą jest Chrystus w swojej pokorze; Chrystus prawda i życie, Chrystus w swojej wielkości, w swoim bóstwie. Jeśli kroczysz drogą pokory, dojdziesz do Najwyższego. Jeśli w swojej słabości nie gardzisz pokorą, będziesz silny w Najwyższym. Dlaczego Chrystus poszedł drogą pokory? Ze względu na twoją słabość, która była jak przeszkoda nie do przeskoczenia i żeby cię z niej uwolnić ten wielki lekarz przyszedł do ciebie. Nie mogłeś iść aż do Niego, On przyszedł do ciebie. Przyszedł nauczyć cię pokory, tej drogi powrotu, ponieważ pycha przeszkadzała nam powrócić do życia, które przez nią utraciliśmy.

Wtedy Jezus, stawszy się naszą drogą, woła do nas: „Wchodźcie przez ciasną bramę!” (Mt 7,13) Człowiek stara się wejść, ale nabrzmienie pychy mu w tym przeszkadza. Przyjmijmy ten środek pokory, pijmy to gorzkie, lecz zbawienne lekarstwo… Człowiek przepełniony pychą pyta się: „Jakże mógłby wejść?” Chrystus nam odpowiada: „Ja jestem drogą, wejdź przeze Mnie. Ja jestem bramą (J 10,7), czemu szukać gdzie indziej?” Abyś się nie zagubił, On stał się wszystkim dla ciebie i mówi: „Bądź cichy, bądź pokorny” (Mt 11,29).

*******

Na dobranoc i dzień dobry – J 14, 6-14

Na dobranoc

Mariusz Han SJ

(fot. hapal / flickr.com / CC BY-ND 2.0)

Ja jestem drogą i prawdą, i życiem…

 

Do domu Ojca
Jezus powiedział do Tomasza: Ja jestem drogą i prawdą, i życiem. Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej jak tylko przeze Mnie. Gdybyście Mnie poznali, znalibyście i mojego Ojca. Ale teraz już Go znacie i zobaczyliście.

 

Rzekł do Niego Filip: Panie, pokaż nam Ojca, a to nam wystarczy. Odpowiedział mu Jezus: Filipie, tak długo jestem z wami, a jeszcze Mnie nie poznałeś? Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca.

 

Dlaczego więc mówisz: Pokaż nam Ojca? Czy nie wierzysz, że Ja jestem w Ojcu, a Ojciec we Mnie? Słów tych, które wam mówię, nie wypowiadam od siebie. Ojciec, który trwa we Mnie, On sam dokonuje tych dzieł. Wierzcie Mi, że Ja jestem w Ojcu, a Ojciec we Mnie. Jeżeli zaś nie – wierzcie przynajmniej ze względu na same dzieła.

 

Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Kto we Mnie wierzy, będzie także dokonywał tych dzieł, których Ja dokonuję, owszem, i większe od tych uczyni, bo Ja idę do Ojca. A o cokolwiek prosić będziecie w imię moje, to uczynię, aby Ojciec był otoczony chwałą w Synu. O cokolwiek prosić mnie będziecie w imię moje, Ja to spełnię.

 

Opowiadanie pt. “O drodze do celu”
Pewien młodzieniec, idąc do miasta, spotkał na skrzyżowaniu mnicha i zapytał go, która droga prowadzi do celu, jak jest jeszcze daleko? – Idź dalej proszę – odpowiedział mnich. – Ale dokąd? – odparł młody człowiek – pytałem cię przecież o drogę i jej długość. – Musisz iść, trzeba zrobić parę kroków, musisz postawić przynajmniej pierwszy krok – odpowiedział mnich – bym zobaczył, jak idziesz i wtedy dopiero będę mógł ci pokazać właściwą drogę i określić jej długość!

 

Refleksja
Droga życia, którą wciąż idziemy nie jest łatwa. Prawda miesza się dziś z kłamstwem, które jest obecne w każdej dziedzinie naszego życia. Trud drogi życia i kłamstwo codzienności to elementy, które wpływają na kondycję naszego życia duchowego, ale też i fizycznego. Kiedy nie ma w nim spójności, nasze życie sypie się jak “dom z kart”…

 

Jezus proponuje nam, abyśmy podążali drogą Jego życia. Prawda, którą głosi nie jest często drogą łatwą, bo pełną wyrzeczeń. Stąd ciężko nam zaakceptować trud kroczenia za Nim codziennie i to bez popełnianych świadomie lub też nie grzechów. Ważne jest jednak nastawienie serca naszego serca, że to co robimy mimo popełnianych wciąż błędów, ma jednak sens bycia z Nim w drodze, w prawdzie i dając innym nasze życie…

 

3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. Jak kroczyć na drodze życia?
2. Jak odkrywać Jezusa jako naszą drogę, prawdę i życie?
3. Jak ustrzegać się przed błędami dnia codziennego?

 

I tak na koniec…
Jeśli jesteś stolarzem tworzącym piękną komodę, to nie użyjesz brzydkiej sklejki na jej tyłach, pomimo tego, że będzie to z tyłu, przy ścianie i nikt nie będzie tego widział. Ty będziesz wiedział, że to tam jest, więc użyjesz ładnego drewna również z tyłu. Aby móc spać spokojnie, estetyka, jakość muszą ci towarzyszyć przez całą drogę (Steve Jobs)

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/na-dobranoc-i-dzien-dobry/art,250,na-dobranoc-i-dzien-dobry-j-14-6-14.html
******

Miłość i wolność

Wprowadzenie do modlitwy na środę, 6 maja, świętych Filipa i Jakuba

Tekst: J 14, 6 – 14

Prośba: o łaskę pogłębienia Twojej miłości i wolności w Jezusie.

1.   Do Ojca możemy przyjść tylko przez Jezusa. On jest drogą, prawdą i życiem. Jest drogą, co oznacza z jednej strony, że wejście na nią powoduje znalezienie się u celu, z drugiej zaś droga to przestrzeń, po której się idzie mając określony kierunek i cel. Droga oznacza dynamizm, ruch, także pragnienia i tęsknoty. Prawdziwe życie Bogiem jest właśnie takie. Prawda oznacza przyjęcie ludzkiej kondycji stworzenia (przeciwko pokusie z raju), przyjęcie Boga jako jedynego Pana i Zbawiciela oraz przejrzystość wobec Niego, wpuszczanie Go we wszystkie zakamarki życia – tak, by mógł naprawdę panować nad wszystkim w nas. Życie – to Bóg obecny i działający w nas, który nie przestaje podtrzymywać nas miłością. Pomyśl o tym przez chwilę.

2.   Zobaczyć Jezusa oznacza zobaczyć także Ojca. Słowa, które wypowiadał Jezus, pochodziły od Ojca. W Jezusie pokazuje się i działa Bóg. Warto sobie uświadomić, że dzisiaj Jezus działa na różne sposoby: w modlitwie, sakramentach, drugim człowieku. Przenika wszystko swoją miłością i każdą okoliczność wykorzystuje dla naszego dobra, nie wpływając przy tym na wydarzenia. Czy przyjmujesz tę Jego obecność i działanie? Czy pozwalasz, by w Twoim życiu miał coraz więcej przestrzeni do działania?

3.   Przedziwne jest zdanie, że kto wierzy w Jezusa, będzie dokonywał większych dzieł niż On, gdyż On odchodzi do Ojca. Czy nie byłoby tak, że gdyby był, można by wtedy  dokonywać wielkich dzieł? Odejście Jezusa jest konieczne, by Jego obecność w doczesności mogła przemienić się w obecność duchową, obecność Ducha. Duch wszystkiego nas nauczy i przypomni nam (anamneza), co Jezus nam zostawił. Mocą Ducha, nieprzywiązani do Jezusa ziemskiego, możemy działać rzeczy większe, niż Jezus czynił podczas swojego ziemskiego pobytu. Popatrz na to odejście Jezusa – w uczniach wzbudza to oczywisty smutek (już Go więcej takim nie zobaczą), ale równocześnie zmienia ich radykalnie, bo są napełnieni mocą z wysoka. Bez odejścia Jezusa nie byłoby to możliwe. Nie mogą się do takiego Jezusa przywiązywać, lecz potrzebują wolności, którą daje Duch. Jaka jest Twoja wolność?

http://e-dr.jezuici.pl/milosc-i-wolnosc/

*****

#Ewangelia: Trzymajmy się Dobrej Drogi

Mieczysław Łusiak SJ

(fot. shutterstock.com)

Jezus powiedział do Tomasza: “Ja jestem drogą i prawdą, i życiem. Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej, jak tylko przeze Mnie. Gdybyście Mnie poznali, znalibyście i mojego Ojca. Ale teraz już Go znacie i zobaczyliście”.

 

Rzekł do Niego Filip: “Panie, pokaż nam Ojca, a to nam wystarczy”. Odpowiedział mu Jezus: “Filipie, tak długo jestem z wami, a jeszcze Mnie nie poznałeś? Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca. Dlaczego więc mówisz: Pokaż nam Ojca? Czy nie wierzysz, że Ja jestem w Ojcu, a Ojciec we Mnie? Słów tych, które wam mówię, nie wypowiadam od siebie.

 

Ojciec, który trwa we Mnie, On sam dokonuje tych dzieł. Wierzcie Mi, że Ja jestem w Ojcu, a Ojciec we Mnie. Jeżeli zaś nie, wierzcie przynajmniej ze względu na same dzieła.

 

Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: Kto we Mnie wierzy, będzie także dokonywał tych dzieł, których Ja dokonuję, owszem i większe od tych uczyni, bo Ja idę do Ojca. A o cokolwiek prosić będziecie w imię moje, to uczynię, aby Ojciec był otoczony chwałą w Synu. O cokolwiek prosić Mnie będziecie w imię moje, Ja to spełnię”.

 

Komentarz do Ewangelii:

 

Jezus jest drogą do Ojca. Drogi istnieją od zawsze. Zwierzęta nie potrzebują dróg, ale człowiek tak. Gdziekolwiek człowiek się pojawi, wytycza drogi. Wytyczanie dróg uważane jest za wielką sztukę. Droga musi bowiem prowadzić do celu, ale też musi być bezpieczna i możliwa do przebycia (przejezdna). Nie dziwmy się więc, że Jezus nazywa siebie drogą – drogą do Boga Ojca.

 

Jezus jest drogą, bo jest wzorem. On jest pierwszym prawdziwym człowiekiem. Aby w życiu osiągnąć określony cel, trzeba mieć dobry wzór. Dlatego trzymajmy się Jezusa jak dobrej drogi i wpatrujmy się w Niego jak w dobry wzór, a na pewno dojdziemy do domu Ojca i od razu poczujemy się tam jak u siebie.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/pismo-swiete-rozwazania/art,2419,ewangelia-trzymajmy-sie-dobrej-drogi.html

*****

PRZYJACIELEM JESTEŚ

by Grzegorz Kramer SJ

Dla mnie ta Ewangelia to dobra nowina o tym, że jeśli wszystkiego od razu nie rozumiem i nie widzę tzw. sensu, to wcale nie znaczy, że moje życie jest bez sensu i nadziei. Z jednej strony uczy to pokory. Takiej mądrej pokory, w której człowiek akceptuje czas, swój rozwój, pewien proces, a z drugiej staje się wyzwaniem, bo nie pozwala mi spocząć na laurach. Skoro wszystkiego nie wiem, nie rozumiem, to muszę szukać tego sensu, to muszę ruszyć swoje cztery litery. Nawet jeśli to obiektywnie jest mały kroczek, to jeśli z mojej strony nie stać mnie na więcej, to jest on dużym krokiem.

Druga nadzieja jest w tym, że smutek, który każdy z nas przeżywa z różnych powodów i w różnym czasie, szczególnie ten wynikający z pójścia a Panem – a szczere za Nim chodzenie zawsze boli – ten smutek nie jest moją przegraną. Szczególnie ten wynikający z pójścia za Panem, a szczere za Nim chodzenie zawsze boli, ten smutek nie jest moją przegraną. Ta zapowiedź Jezusa, że smutek zamieni się w radość, to nie jest tanie pocieszenie. To jest stara prawda, która już nie raz w naszym życiu się potwierdziła, że zło to nie jest ostatnie słowo.

Pamiętacie, swego czasu Jezus nazwał nas swoimi przyjaciółmi? I jak owa przyjaźń sprawdza się w codzienności? Gadacie z Nim o tym? Pytam o to, bo czasem ludzie nawet mówią o sobie jestem przyjacielem Boga, a tak naprawdę myślą o sobie: sługa. A więc pytam cię, jak o sobie myślisz? Jako o słudze, czy jako przyjacielu?

Obejrzałem wczoraj debatę kandydatów na prezydenta RP. Mam świadomość, że życie jakie mam jest w wielu kwestiach wygodniejsze od życia „przeciętnego” Polaka i to, co napiszę może być potraktowane przez kogoś jako romantyczne wypociny. Jednak zaryzykuję. Nie będą to opinie polityczne o poszczególnych kandydatach, ale kilka myśli, które wróciły pod wpływem tego spektaklu telewizyjnego.

Po tej debacie jeszcze bardziej utwierdzam się, że jedyna relacja w jaką muszę inwestować jeszcze więcej i mogę pokładać nadzieję, to przyjaźń z Panem właśnie. Nie ma czegoś takiego jak Państwo Boże na tym świecie, Jego Królestwo naprawdę jest nie z tego świata. Trzeba stąd odejść, nie można się absolutnie przywiązywać do tej ziemi. Jestem coraz bardziej przekonany, że jesteśmy na tej ziemi tylko z jednego powodu. Byśmy się nauczyli tęsknić za Ojcem. Tęsknota jest miłością.

Tak jak napisałem powyżej, smutek (a taki rodzi się kiedy ogląda się takie spektakle) jest konieczny, wtedy człowiek „odrywa” się od ziemi. To dość brutalne, ale my chrześcijanie musimy się ciągle nawracać do Boga, szukając Go na Ziemi, przypominać sobie o tym, że On chce nas stąd zabrać. Brzmi jak utopia, ale naprawdę nie należymy do tego świata i ten świat nigdy nie będzie naszą ojczyzną. Mamy na nim spędzić czas, ale czas bardzo ograniczony i tylko tyle.

Jesteśmy przyjaciółmi Boga, nie świata.

http://kramer.blog.deon.pl/2015/05/06/przyja/

******

 

Świętych Filipa i Jakuba

J 14, 6-14 Ściągnij plik MP3 (ikonka) ściągnij plik MP3

Na początku pomyśl o jakiejś dobrej rozmowie w gronie przyjaciół, która pomogła wam się lepiej poznać.

Dzisiejsze Słowo pochodzi z Ewangelii wg Świętego Jana.
J 14, 6-14
Jezus powiedział do Tomasza: «Ja jestem drogą i prawdą, i życiem. Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej jak tylko przeze Mnie. Gdybyście Mnie poznali, znalibyście i mojego Ojca. Ale teraz już Go znacie i zobaczyliście». Rzekł do Niego Filip: «Panie, pokaż nam Ojca, a to nam wystarczy». Odpowiedział mu Jezus: «Filipie, tak długo jestem z wami, a jeszcze Mnie nie poznałeś? Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca. Dlaczego więc mówisz: „Pokaż nam Ojca?” Czy nie wierzysz, że Ja jestem w Ojcu, a Ojciec we Mnie? Słów tych, które wam mówię, nie wypowiadam od siebie. Ojciec, który trwa we Mnie, On sam dokonuje tych dzieł. Wierzcie Mi, że Ja jestem w Ojcu, a Ojciec we Mnie. Jeżeli zaś nie, wierzcie przynajmniej ze względu na same dzieła. Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Kto we Mnie wierzy, będzie także dokonywał tych dzieł, których Ja dokonuję, owszem, i większe od tych uczyni, bo Ja idę do Ojca. A o cokolwiek prosić będziecie w imię moje, to uczynię, aby Ojciec był otoczony chwałą w Synu. O cokolwiek prosić mnie będziecie w imię moje, Ja to spełnię.

Jezus ciągle potrafi zaskakiwać. Kiedy więc po raz kolejny stajesz wobec Niego na modlitwie i wydaje ci się, że nic nie rozumiesz, że to wszystko, co On mówi, jest dla ciebie takie nowe i zaskakujące, pomyśl wtedy, że jesteś w dobrym towarzystwie. Bo nawet apostołowie, którzy towarzyszyli Mu przez kilka lat, widzieli Jego cuda, słuchali nauk i wyjaśnień, które im dawał, także często się gubili i nic nie rozumieli.

Jezus mówi dzisiaj, że jest drogą, prawdą i życiem, że widząc Jego, widzimy samego Boga. Spróbuj dziś spojrzeć jeszcze raz na to wszystko, co już wiesz o Jezusie, trochę inaczej. Popatrz na cuda, których dokonywał, na sposób, w jaki żył, słowa, którymi nauczał, jako na sposób, w którym ukazuje On swój bliski związek z Ojcem. Spróbuj, patrząc na życie Jezusa, szukać w nim śladów Jego bliskości z Bogiem Ojcem, przyglądać się, jak Oni zawsze są razem.

Jezus mówi coś, co może szokować: taka bliskość z Ojcem nie jest zarezerwowana tylko dla Niego, ale może jej doświadczyć każdy z nas. Właśnie dzięki Chrystusowi, który jest naszą drogą, możemy wejść w tak głęboki związek z Bogiem. Możemy trwać w Nim, a On w nas, tak jak Jezus. Pragniesz tego?

Na koniec porozmawiaj z Bogiem tak, jak potrafisz, o tym, czego doświadczyłeś w tej modlitwie.

http://modlitwawdrodze.pl/home/

*****

Komentarz Liturgiczny

Ja jestem w Ojcu, a Ojciec we Mnie
(J 14, 6-14
)

Jezus jest w jedności z Bogiem Ojcem. Wszystko, co czyni na ziemi świadczy o Bogu Ojcu. Patrząc na Niego poznajemy Ojca. Uczniowie tego nie pojmowali i stąd słowa Filipa: „Pokaż nam Ojca”. Wiara w Jezusa czyni cuda, bo wtedy prosimy w Jego Imię wierząc w moc tego Imienia Jezus.
Patrzę na piękno stworzonego świata i chwalę Ciebie, Panie!
Sens Twojego zbawienia chcę głosić innym.
O Ducha Świętego proszę Ciebie, by głosić z mocą.
Pobłogosław, Panie, w Twoje Imię!

Asja Kozak
asja@amu.edu.pl

*****

Refleksja katolika

W dzisiejszej Ewangelii czytamy o obietnicy Jezusa: O cokolwiek prosić Mnie będziecie w imię moje, Ja to spełnię (J 14, 14). O cokolwiek. Czy gdy będziemy prosić o rzeczy trywialne – Jezus je także spełni? Ludzie proszą Boga o poważniejsze rzeczy, np o zdrowie i zdrowia jednak nie uzyskują. Czyżby Jezus składał obietnice bez pokrycia?
Tekst ten jest dobrym przykładem, jak nie możemy brać pojedyńczych wypowiedzi Jezusa, bez uwzględnienia innych Jego wypowiedzi na ten sam temat. Na innym bowiem miejscu mówi, że udzieli nam wszystkiego, co będzie zgodne z wolą Bożą. Wolą Bożą jest przede wszystkim nasze zbawienie i tego On nam udzieli, gdy będziemy żyli według zasad Jego Ewangelii. Rzeczy doczesne, materialne i duchowe, będą nam udzielone, jeżeli będą temu służyć. Dlatego Jezus powiedział: Starajcie się naprzód o królestwo Boga i o Jego sprawiedliwość, a to wszystko (rzeczy doczesne) będzie wam dodane (Mt 6, 33).
Inny nurtujący, dzisiaj czytany tekst: Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: Kto we Mnie wierzy, będzie także dokonywał tych dzieł, których Ja dokonuję, owszem, i większe od tych uczyni, bo Ja idę do Ojca (J 14, 12).
Czy ktokolwiek z ludzi może dokonywać takich dzieł jakich dokonał Jezus? Jakby tego było mało Jezus jeszcze dodaje: „owszem i większe od tych uczyni”.
Celem życia Jezusa na ziemi było zbawienie ludzi, stąd Pan Bóg w swojej mądrości, tak kierował życiem swojego Syna, że On uczynił wystarczajaco dużo cudów, aby potwierdzić swoją misję, ale nie na tyle, aby nimi ludzi przytłoczyć, tak żeby wbrew sobie uwierzyli. Cuda nie zmuszały do wiary. Gdyby Jezus uczynił więcej spektakularnych cudów, czy wtedy kapłani i faryzeusze ośmielili się doprowadzić do Jego śmierci? Jak wtedy dokonałoby się zbawienie?
Jezus głosząc Ewangelię nie przekraczał granic Palestyny, swojej ziemskiej ojczyzny. Dopiero Jego apostołowie i ich następcy z tą Dobrą Nowiną o Zbawieniu rozeszli się po całym świecie i stąd można powiedzieć, że gdy chodzi o zasięg, więcej uczynili od Jezusa, tak jak było zapowiedziane w prorockim psalmie Starego Testamentu: Ich głos się rozchodzi po całej ziemi, ich słowa aż po krańce świata (Ps 19, 5).
diakon Franciszek
diakonfranciszek@gmail.com

***

Biblia pyta:

Dlaczego jeden dzień góruje nad drugim, chociaż światło wszystkich dni roku pochodzi od słońca?
Syr 33,7

***

Roztropne mówienie i milczenie,  Syr 20

1 Bywa upomnienie, ale nie w porę, niejeden milczy, a jednak jest mądry.
2 O ileż lepiej jest upomnieć, niż trwać w gniewie.
3 Kto uznaje swój błąd, ustrzeże się szkody.
4 Czym jest pożądanie eunucha, by dziewczynę pozbawić dziewictwa, tym jest przeprowadzanie sprawiedliwości przemocą.
5 Niejeden milczący został uznany za mądrego, a innego skutkiem wielomówstwa znienawidzono.
6 Jeden milczy, bo nie wie, co odpowiedzieć, a drugi milczy, gdyż umie [czekać na] stosowną chwilę.
7 Człowiek mądry milczeć będzie do chwili odpowiedniej, a chełpliwy i głupi ją lekceważy.
8 Kto w mówieniu miarę przebiera, odrazę budzić będzie, a ten, co na wszystko sobie pozwala, popadnie w nienawiść.

Dziwne sprzeczności, Syr 20

9 Czasem powodzenie przynosi człowiekowi nieszczęście, a niespodziewany zysk wychodzi na szkodę.
10 Bywa podarunek, który ci nie daje pożytku, i bywa też taki, który podwójną przyniesie ci korzyść.
11 Zdarza się poniżenie z powodu chwały, a znajdzie się taki, który po uniżeniu podniesie głowę.
12 Czasem ktoś kupuje wiele za małe pieniądze, a płaci za to siedem razy więcej.
13 Mędrzec słowami zdobywa sobie miłość, a uprzejmości głupich będą wzgardzone.
14 Podarunek nierozumnego nie przyniesie ci pożytku, ma on bowiem wiele oczu, zamiast jednego;
15 mało on daje, a wymawia wiele, otwiera swe usta jak herold, dzisiaj pożycza, a jutro żądać będzie zwrotu: obrzydły jest taki człowiek!
16 Głupiec powiada: “Nie mam przyjaciela i nie ma wdzięczności za moje dobrodziejstwa,
17 ci, którzy jedzą mój chleb, mają złośliwy język”. Ileż razy i jakże wielu śmiać się z niego będzie!

Panuj nad językiem! Syr 20

18 Lepiej się potknąć na gruncie pod nogami niż o [wybryk] języka; tak więc na złych upadek przyjdzie prędko.
19 Jak człowiek niemiły, tak opowiadanie w niestosownym czasie, będzie ono stale na ustach ludzi bez wychowania.
20 Przysłowie [usłyszane] z ust głupiego będzie odrzucone, nie wypowie go bowiem w chwili stosownej.
21 Niejednego niedostatek powstrzymuje od grzeszenia i nie ma on wyrzutów sumienia w czasie swego odpoczynku.
22 Niejeden z powodu wstydu gubi swoją duszę i zatraca ją przez wzgląd na głupiego.
23 Niejeden też z powodu wstydu zrobił obietnicę przyjacielowi i niepotrzebnie uczynił go sobie wrogiem.

Kłamstwo, Syr 20

24 Kłamstwo jest złym nawykiem człowieka i jest ono stale na ustach ludzi źle wychowanych.
25 Lepszy złodziej niż ten, co stale kłamstwem się posługuje, obydwaj zaś zgubę odziedziczą w spadku.
26 Wzgarda zazwyczaj towarzyszy kłamcy, a hańba stale ciąży na nim.
27 Mędrzec wsławia się swoją mową, a człowiek rozumny podoba się władcom.
28 Kto uprawia ziemię, podwyższy swe sterty, a kto się podoba władcom, zmaże przestępstwa.
29 Upominki i dary zaślepiają oczy mądrych i jak kaganiec na ustach tłumią nagany.
30 Mądrość ukryta i skarb niewidoczny, jakiż pożytek z obojga?
31 Lepiej postępuje człowiek, co ukrywa swoją głupotę, niż ten, co tai swą mądrość.

Refleksja maryjna

“Rozważała je w swoim sercu”

“Lecz Maryja zachowywała wszystkie te sprawy i rozważała je w swoim sercu” (Łk 2, 19).

“A Matka Jego chowała wiernie wszystkie te sprawy w swym sercu” (Łk 2, 51).

Ewangelista dwukrotnie podkreśla to zachowanie Maryi: w Betlejem w noc Narodzenia Pańskiego, i w Nazarecie, po powrocie z Jerozolimy, kiedy to zgubili Jezusa i po długich poszukiwaniach odnaleźli Go w świątyni.

W Betlejem milcząca ciemność pokornego Narodzenia Syna Bożego w stajence, nagle została rozświetlona oślepiającym blaskiem ukazujących się Aniołów i głośną obecnością pastuszków, którzy nie ustawali w rozmowach o Dzieciątku.

Później w Jerozolimie, twarda i stanowcza odpowiedź Jezusa w świątyni, skierowana do Maryi i Józefa, otwarcie ukazująca Jego niezależność od ziemskich rodziców, w zadziwiającym jednak kontraście z Jego decyzją powrotu z nimi do Nazaretu i bycia im posłusznym.
To wszystko było tak trudne do pojęcia.
Co Bóg chciał przekazać nam poprzez te wydarzenia?
Słowa i dzieła Boga wymagają głębokiej refleksji z naszej strony, jeśli chcemy pojąć w całości zawarte w nich orędzie.

To jest to, co robiła Najświętsza Panna: zachowywała i rozważała.

Wszystko co Bóg czyni jest zawsze przesiąknięte wonią Jego rąk. Naszym zadaniem jest zachowywać tę woń, żeby nie uleciała rozwiana przez wiatr. Trzeba zamknąć drzwi i wbić kliny w szczeliny okien.

Maryja czasem otrzymywała, czasem zbierała, ale zawsze wszystko zachowywała. Nie było niebezpieczeństwa, że choć jedna cząstka dobra przemknęła obok Niej nie wydając owoców.
Później rozważała w swoim sercu. Myślała i rozmyślała nad sprawami.

S. M. Iglesias

teksty pochodzą z książki: “Z Maryją na co dzień – Rozważania na wszystkie dni roku”
(C) Copyright: Wydawnictwo SALWATOR,   Kraków 2000
www.salwator.com

Nie zapominaj nigdy jak święci, czyści, biali, na podobieństwo lilii, posłańcy nieba towarzyszą ci w największej bliskości na wszystkich drogach twego życia; nie zasmucaj ich, lecz stań pośród nich i służ zawsze jak oni, twemu kochającemu Ojcu.

Z ‘Dziennika Duchowego’ Sługi Bożego ks. Franciszka Jordana (1848-1918),
Założyciela Salwatorianów i Salwatorianek

Modlitwa na dziś
Boże, Ty co roku pozwalasz nam przeżywać radość ze święta apostołów Filipa i Jakuba, za ich wstawiennictwem daj nam udział w męce i zmartwychwstaniu Twojego Syna, abyśmy mogli oglądać Twoją chwałę. Amen
http://www.katolik.pl/modlitwa.html
Modlitwa w drodze (logo)Modlitwa w drodze (logo)
**************************************************************************************************************************************
ŚWIĘTYCH OBCOWANIE
6 MAJA
****
Święci Apostołowie Filip i Jakub

Święty Filip Apostoł Filip pochodził z Betsaidy nad Jeziorem Galilejskim. Był uczniem Jana Chrzciciela. Powołany przez Jezusa, został jednym z dwunastu Jego uczniów:

Nazajutrz Jezus postanowił udać się do Galilei. I spotkał Filipa. Jezus powiedział do niego: “Pójdź za Mną”. Filip zaś pochodził z Betsaidy, z miasta Andrzeja i Piotra. Filip spotkał Natanaela i powiedział do niego: “Znaleźliśmy Tego, o którym pisał Mojżesz w Prawie i prorocy – Jezusa, syna Józefa z Nazaretu”. Rzekł do niego Natanael: “Czyż może być coś dobrego z Nazaretu?”. Odpowiedział mu Filip: “Chodź i zobacz” (J 1, 43-46).

Wzmianka, że Filip pochodził z miasta Andrzeja i Piotra, wskazuje, że wszyscy trzej Apostołowie musieli się znać poprzednio, że znał go dobrze także św. Jan Apostoł, który te szczegóły przekazał. O powołaniu Filipa na Apostoła upewniają nas także katalogi, czyli trzy wykazy Apostołów, jakie nam pozostawiły Ewangelie (Mt 10, 3; Mk 3, 18; Łk 6, 14), gdzie Filip jest zawsze wymieniany na piątym miejscu.
Filip jest czynnym świadkiem cudownego nakarmienia rzeszy przez Pana Jezusa:

Potem Jezus udał się za Jezioro Galilejskie, czyli Tyberiadzkie. (…) Kiedy Jezus podniósł oczy i ujrzał, że liczne tłumy schodzą się do Niego, rzekł do Filipa: “Skąd kupimy chleba, aby oni się posilili?”. A mówił to, wystawiając go na próbę. Wiedział bowiem, co miał czynić. Odpowiedział mu Filip: “Za dwieście denarów nie wystarczy chleba, aby każdy z nich mógł choć trochę otrzymać” (J 6, 1. 5-7).

Filip musiał się cieszyć specjalnym zaufaniem Pana Jezusa, skoro poganie proszą go, aby im dopomógł w skontaktowaniu się z Chrystusem:

A wśród tych, którzy przybyli, aby oddać pokłon (Bogu) w czasie święta, byli też niektórzy Grecy. Oni więc przystąpili do Filipa, pochodzącego z Betsaidy Galilejskiej, i prosili go, mówiąc: “Panie, chcemy ujrzeć Jezusa”. Filip poszedł i powiedział Andrzejowi. Z kolei Andrzej i Filip poszli i powiedzieli Jezusowi. A Jezus dał im taką odpowiedź: “Nadeszła godzina, aby został uwielbiony Syn Człowieczy” (J 12, 20-23).

W czasie ostatniej wieczerzy Filip prosi Pana Jezusa, aby pokazał Apostołom swojego niebieskiego Ojca:

Rzekł do Niego Filip: “Panie, pokaż nam Ojca, a to nam wystarczy”. Odpowiedział mu Jezus: “Filipie, tak długo jestem z wami, a jeszcze Mnie nie poznałeś? Kto Mnie zobaczył, zobaczył także Ojca. Dlaczego więc mówisz: Pokaż nam Ojca? Czyż nie wierzysz, że jestem w Ojcu, a Ojciec jest we Mnie?” (J 14, 8-10a).

Postawione przez Filipa pytanie dało Jezusowi okazję wytłumaczenia Apostołom najintymniejszego związku, jaki w tajemnicy Trójcy Przenajświętszej istnieje pomiędzy Ojcem i Synem.

Tyle informacji podaje Pismo święte. Za Klemensem Aleksandryjskim pierwszy historyk Kościoła, Euzebiusz, podaje, że św. Filip był w związku małżeńskim i miał dzieci. On też przytacza informację Polikratosa, biskupa Efezu, o córkach Filipa. Według tej relacji miał Apostoł zostawić trzy córki, które żyły bogobojnie w panieństwie. Euzebiusz pisze, że Filip miał cztery córki, które nazywa “prorokiniami”, a które miały zażywać wielkiej czci w Kościele pierwotnym. Papiasz, biskup Hierapolis, znał je osobiście. Wspomniane informacje o córkach św. Filipa Apostoła są wszakże tak fragmentaryczne, że niektórzy współcześni hagiografowie są skłonni przypuszczać, że w tym wypadku tradycja pomieszała dwie osoby: św. Filipa Apostoła i św. Filipa diakona z Dziejów Apostolskich (Dz 6, 1-6; 8, 4-40), który miał być żonaty i mieć cztery córki.
Istnieją także dwa apokryfy: Dzieje Filipa i Ewangelia Filipa. Ze św. Filipem nie mają one żadnego związku, chociaż podszywają się pod jego autorstwo oraz świadków naocznych jego męki. Powstały one dopiero w wieku IV. Piszą one o wędrówkach apostolskich Filipa po krainie Partów i Helladzie oraz o różnych przygodach Apostoła, a wreszcie o jego męczeńskiej śmierci w Hierapolis. Opierały się one również na tym, co podawała pierwotna tradycja chrześcijańska, zatem mogą zawierać elementy prawdy. Ewangelia Filipa jest dziełem gnostyków, którzy pod imieniem Apostoła chcieli rozpowszechnić swoje heretyckie błędy.
Filip miał apostołować również w Scytii – a więc w okolicach Donu i Dniepru. Byłby to więc pierwszy Apostoł Słowian. Potem miał przenieść się do Frygii (Mała Azja) i w jej stolicy, Hierapolis, ponieść męczeńską śmierć za panowania Domicjana (81-96) przez ukrzyżowanie, a potem ukamienowanie. Według świadectw greckich wraz ze św. Filipem miała być pochowana w Hierapolis również jego siostra Marianna i dwie córki Apostoła.
Filip jest patronem Antwerpii oraz pilśniarzy i czapników.

W ikonografii św. Filip przedstawiany jest z krzyżem, z pastorałem, ze zwojem. Czasami trzyma w ręku kamienie – znak męczeństwa. Towarzyszy mu anioł.

Święty Jakub Młodszy, Apostoł Jakub, zwany Młodszym lub Mniejszym (dla odróżnienia od drugiego Apostoła Jakuba, zwanego także Starszym – przy czym starszeństwo oznacza tu kolejność włączenia do grona Apostołów), był synem Kleofasa i Marii (Mk 15, 40), rodzonym bratem św. Judy Tadeusza, krewnym Jezusa. W katalogach Apostołów jest wymieniany na jednym z ostatnich miejsc – co oznacza, że przyłączył się do grona Apostołów najpóźniej. Pochodził z Nazaretu. Jego matka miała na imię Maria (była spokrewniona ze św. Józefem), a jego ojcem był Alfeusz, zwany również Kleofasem (Mk 3, 18; Łk 6, 15; Mt 10, 3; J 19, 25). Jakub był rodzonym bratem św. Judy Tadeusza. Pisze o tym wyraźnie w swoim Liście i tym się chlubi: “Juda, sługa Jezusa Chrystusa, brat zaś Jakuba” (Jud 1). Także Łukasz nazywa Judę “Jakubowym”, czyli bratem Jakuba (Łk 6, 16; Dz 1, 13). Jakub Młodszy i św. Juda mieli jeszcze jednego brata, Józefa. Pisze jasno o tym św. Marek: “Były tam również niewiasty, które przypatrywały się z daleka, między nimi Maria Magdalena, Maria, matka Jakuba Mniejszego i Józefa” (Mk 15, 40). Tak więc braćmi byli dla siebie: Jakub, Juda i Józef.
Po zmartwychwstaniu Jezusa Jakub wyróżniał się wśród Apostołów jako przewodniczący gminy chrześcijańskiej w Jerozolimie. Kiedy św. Piotr został cudownie uwolniony przez anioła z więzienia, każe o tym oznajmić Jakubowi (Dz 12, 17). Na soborze apostolskim św. Jakub zaraz po Piotrze zabrał głos i wpłynął na to, że św. Paweł mógł spokojnie pełnić swoją misję wśród pogan i nie narzucać im przepisów prawa Mojżeszowego (Dz 15, 13-21). Gdy św. Paweł po raz ostatni na Zielone Święta przybył do Jerozolimy (rok 57), św. Jakub przyjął go życzliwie (Dz 21, 17-26) i wyraził radość z jego sukcesów. Dla jego wszakże bezpieczeństwa proponuje św. Pawłowi, aby poddał się pewnym przepisom, które go obowiązywały jako Żyda.
O tym, jak wielkiej powagi zażywał św. Jakub wśród Apostołów, świadczą Listy św. Pawła. Apostoł Narodów pisze w Liście do Koryntian, że Chrystus po swoim zmartwychwstaniu pokazał się również Jakubowi (1 Kor 15, 7). W Liście do Galatów szczyci się św. Paweł, że widział Jakuba, brata Pańskiego (Ga 1, 19). Jakub miał jednak żal do Pawła, że od nawróconych Żydów nie żądał zachowania obrzezania i innych nakazów prawa Mojżeszowego. Był bowiem przekonany, że ono nadal obowiązuje Żydów (Ga 2, 1-6). Także Paweł miał żal do Jakuba, że wpływał na Piotra, aby ten nadal przestrzegał Prawa Mojżeszowego (Ga 2, 11-14). Mimo tych różnic Paweł nie wahał się nazwać Jakuba filarem Kościoła (Ga 2, 9).
Jakub zostawił list do wiernych Kościoła narodowości żydowskiej. Napisał go w latach 45-49. List był pisany pięknym językiem greckim, co wskazuje, że św. Jakub go dyktował, a pisał doskonały stylista. Na wstępie Listu Apostoł przedstawia się i podaje tytuł, który go uprawnia do pisania, oraz podaje adresatów: “Jakub, sługa Boga i Pana Jezusa Chrystusa, śle pozdrowienie dwunastu pokoleniom w rozproszeniu” (Jk 1, 1-2). Na samym początku zachęca, aby wierni byli wobec pokus odważni. Pokusy rodzą się w samym człowieku. Z kolei jakby polemizował ze św. Pawłem, który w podkreśleniu konieczności wiary w Chrystusa mniej uwzględniał potrzebę dobrych uczynków. Jakub napomina, że wiara bez uczynków jest martwa (Jk 2, 26). Podkreśla następnie, że wśród chrześcijan nie powinno się wyróżniać bogatych, a gardzić ubogimi, bo wszyscy są równi wobec Pana Boga. W bardzo obrazowym stylu akcentuje złość, jaką może wyrządzić język ludzki. Apostoł kończy swój list różnymi przestrogami i zachętą.
O śmierci św. Jakuba Apostoła pisze Józef Flawiusz, współczesny mu historyk żydowski:

Cesarz otrzymawszy wiadomość o śmierci Festusa, wysłał do Judei jako prokuratora Albinusa. Król (Agryppa II) natomiast pozbawił godności arcykapłańskiej Józefa i następcą jego na tym urzędzie mianował Ananosa (Annasza) o tym samym, co ojciec, imieniu. Młodszy Ananos… był z usposobienia człowiekiem hardym i niezwykle zuchwałym… Otóż Ananos… sądząc, że nadarzyła się dogodna sposobność, ponieważ umarł Festus, a Albinus był jeszcze w drodze, zwołał Sanhedryn i stawił przed sądem Jakuba, brata Jezusa, zwanego Chrystusem, oraz kilku innych. Oskarżył ich o naruszenie prawa i skazał na ukamienowanie (Dawne dzieje Izraela, 20, 9, 1).

Panował wówczas cesarz Neron (54-68). Właśnie w Judei zmarł gubernator rzymski Porcjusz Festus (62). Tegoż więc roku 62 został ukamienowany św. Jakub Młodszy. Hegezyp, który żył w czasach po Apostołach ok. roku 160, pisał w swoich Pamiętnikach, że podczas kamienowania pewien folusznik (rzemieślnik produkujący tkaniny) doskoczył do Apostoła i uderzył Jakuba w głowę pałką. Euzebiusz dodaje, że przedtem strącono Jakuba ze szczytu świątyni.
1 grudnia 351 r. na skutek objawienia, jakie miał mieć św. Epifaniusz, i poszukiwań zarządzonych przez św. Cyryla, patriarchę Jerozolimy, relikwie św. Jakuba Apostoła miały zostać znalezione razem z relikwiami Zachariasza i Symeona. Na tym miejscu wystawiono małą świątynię. Za czasów cesarza Justyna II (565-578) przeniesiono je do Konstantynopola, do kościoła wystawionego ku jego czci.
Jakub już za życia doznawał wielkiej czci i to nie tylko wśród wyznawców Chrystusa, ale również wśród Żydów. Józef Flawiusz przytacza, że arcykapłan Annasz został po zaledwie 3 miesiącach sprawowania funkcji arcykapłana deponowany przez Heroda Agryppę właśnie za morderstwo, dokonane na Jakubie. I do Heroda, i do namiestnika doszły bowiem skargi, że Annasz nadużył swoich praw. Hegezyp, Klemens Aleksandryjski i Euzebiusz potwierdzają, że Jakub cieszył się wśród Żydów powagą ascety.
Wśród apokryfów, czyli pism przypisywanych św. Jakubowi, chociaż autorem ich nie był, istnieje tak zwana Ewangelia Jakuba, zwana także Protoewangelią Jakuba. Apokryf pochodzi z wieku II. Zna go już Klemens Aleksandryjski, św. Justyn i Orygenes. Zawiera on wiele ciekawych szczegółów z życia Najświętszej Maryi Panny, które zapewne przekazała pierwotna tradycja chrześcijańska. Apokryf ten jest cenny i bardzo ciekawy.
Św. Jakub jest patronem dekarzy.

W ikonografii św. Jakub przedstawiany jest w tunice i płaszczu, z mieczem oraz z księgą. Czasami jako biskup rytu wschodniego. Jego atrybutami są także: halabarda, kamienie, korona w rękach, torba podróżna, zwój.

http://brewiarz.pl/czytelnia/swieci/05-06.php3
NOWY TESTAMENT
List św. Jakuba

 

http://www.biblia.deon.pl/rozdzial.php?id=1044&werset=1

 

Benedykt XVI

Filip

Audiencja generalna, 6 września 2006 r.

Drodzy Bracia i Siostry!

Kontynuując rozpoczętą przed kilkoma tygodniami prezentację postaci poszczególnych apostołów, dochodzimy dzisiaj do Filipa. W szeregu Dwunastu wymieniany jest on zawsze na piątym miejscu (tak jest np. u Mt, 10, 3; Mk 3, 18; Łk 6, 14; Dz 1, 13), a więc zasadniczo pośród pierwszych. Chociaż Filip był pochodzenia żydowskiego, nosił imię greckie, podobnie jak Andrzej, co stanowi przejaw pewnego otwarcia kulturowego, którego nie należy bagatelizować. Wiadomości o nim, jakimi dysponujemy, dostarcza Ewangelia św. Jana. Pochodził on z tego samego miejsca co Piotr i Andrzej, czyli z Betsaidy (por. J 1, 44), małego miasteczka należącego do tetrarchii jednego z synów Heroda Wielkiego, również noszącego imię Filip (por. Łk 3, 1).

Czwarta Ewangelia opowiada, że po powołaniu go przez Jezusa Filip spotyka Natanaela i mówi mu: «Znaleźliśmy Tego, o którym pisał Mojżesz w Prawie i Prorocy — Jezusa, syna Józefa, z Nazaretu» (J 1, 45). Słysząc raczej sceptyczną odpowiedź Natanaela: «Czy może być co dobrego z Nazaretu?», Filip nie poddaje się i odpowiada zdecydowanie: «Chodź i zobacz» (J 1, 46). W tej odpowiedzi, lakonicznej, lecz jasnej, Filip ujawnia cechy prawdziwego świadka: nie zadowala się podaniem wiadomości jako teorii, lecz zwraca się wprost do rozmówcy, sugerując mu, by osobiście przekonał się o tym, co zostało mu przekazane. Tych samych dwóch słów używa Jezus, gdy dwaj uczniowie Jana Chrzciciela zbliżają się do Niego, by zapytać, gdzie mieszka. Jezus odpowiada: «Chodźcie, a zobaczycie» (por. J 1, 38-39).

Możemy sądzić, że Filip zwraca się także do nas w tych dwóch słowach, zakładających osobiste zaangażowanie. Również i do nas mówi to, co powiedział Natanaelowi: «Chodź i zobacz». Apostoł mobilizuje nas, byśmy poznali Jezusa z bliska. Istotnie, przyjaźń, prawdziwe poznanie drugiego człowieka wymaga przebywania w bliskości, co więcej, po części z niego się rodzi. Zresztą, nie należy zapominać, że zgodnie z tym, co pisze Marek, Jezus wybiera Dwunastu przede wszystkim w tym celu, «aby Mu towarzyszyli» (Mk 3, 14), to znaczy dzielili z Nim życie i uczyli się bezpośrednio od Niego nie tylko stylu Jego postępowania, ale przede wszystkim tego, kim On jest naprawdę. Bowiem tylko w ten sposób, uczestnicząc w Jego życiu, mogli Go poznać i następnie głosić. Później św. Paweł w Liście do Efezjan napisze, że ważną rzeczą jest «nauczyć się Chrystusa» (por. 4, 20), a więc nie tylko i nie tyle słuchać Jego nauk, Jego słów, lecz coraz lepiej poznawać Go osobiście — czyli Jego człowieczeństwo i Boskość, Jego tajemnicę oraz Jego piękno. Jest On bowiem nie tylko Nauczycielem, ale Przyjacielem, a nawet Bratem. Jak moglibyśmy Go dobrze poznać, pozostając z dala od Niego? Bliskość, zażyłość i obcowanie z Nim pozwalają odkryć prawdziwą tożsamość Jezusa Chrystusa. O tym właśnie przypomina nam apostoł Filip. Zachęca nas, byśmy «przyszli» i «zobaczyli», czyli nawiązali relację poprzez słuchanie, dawanie odpowiedzi i komunię życia z Jezusem, dzień po dniu.

Następnie, przy okazji rozmnożenia chlebów, Jezus zwraca się do niego z wyraźnym, choć zaskakującym pytaniem: mianowicie, gdzie można kupić chleba, by nakarmić tak wielki tłum, który szedł za Nim (por. J 6, 5). Filip odpowiedział wtedy z wielkim realizmem: «Za dwieście denarów nie wystarczy chleba, aby każdy z nich mógł choć trochę otrzymać» (J 6, 7). Dostrzegamy tu rzeczowość i realizm apostoła, który potrafi ocenić prawdziwe aspekty danej sytuacji. Wiemy, co nastąpiło później. Wiemy, że Jezus wziął chleby i po odmówieniu modlitwy rozdzielił je. Tak dokonało się rozmnożenie chleba. Interesujące jest jednak to, że Jezus zwrócił się właśnie do Filipa, by usłyszeć pierwszą wskazówkę co do tego, jak rozwiązać problem: jest to ewidentny znak, że należał on do ścisłej grupy z otoczenia Jezusa. Kiedy indziej, w chwili bardzo ważnej dla przyszłych dziejów, przed męką, niektórzy Grecy, przebywający w Jerozolimie w czasie Paschy, «przystąpili do Filipa, (…) i prosili go: «Panie, chcemy ujrzeć Jezusa». Filip poszedł i powiedział o tym Andrzejowi. Z kolei Andrzej i Filip poszli i powiedzieli to Jezusowi» (J 12, 20-22). Jeszcze raz znajdujemy potwierdzenie szczególnego prestiżu, jakim cieszył się w łonie kolegium apostolskiego. Zwłaszcza w tym wypadku występuje on jako pośrednik przekazujący Jezusowi prośbę niektórych Greków — prawdopodobnie mówił po grecku i mógł posłużyć za tłumacza. Choć występuje razem z Andrzejem, innym apostołem noszącym imię greckie, to jednak do niego zwracają się ci obcokrajowcy. Uczy nas to, że również i my powinniśmy być zawsze gotowi przyjmować pytania i prośby, niezależnie od tego, skąd pochodzą, i kierować je do Pana, który jako jedyny może w pełni na nie odpowiedzieć. Ważne jest bowiem, abyśmy wiedzieli, że to nie my jesteśmy ostatecznymi adresatami próśb ludzi, którzy do nas przychodzą, lecz Pan: to do Niego powinniśmy kierować wszystkich znajdujących się w potrzebie. Każdy z nas powinien być drogą prowadzącą do Niego!

Filip występuje jeszcze przy innej, bardzo szczególnej okazji. Podczas Ostatniej Wieczerzy, po słowach Jezusa, że poznanie Jego oznacza również poznanie Ojca (por. J 14, 7), Filip niemal naiwnie prosi Go: «Panie, pokaż nam Ojca, a to nam wystarczy» (J 14, 8). Jezus odpowiedział mu tonem dobrotliwej nagany: «Filipie, tak długo jestem z wami, a jeszcze Mnie nie poznałeś? Kto Mnie widzi, widzi także i Ojca. Dlaczego więc mówisz: ‘Pokaż nam Ojca?’ Czy nie wierzysz, że Ja jestem w Ojcu, a Ojciec we Mnie? (…) Wierzcie Mi, że Ja jestem w Ojcu, a Ojciec we Mnie» (J 14, 9-11). Te słowa należą do najważniejszych słów w Janowej Ewangelii. Zawierają one prawdziwe objawienie. Na końcu Prologu swojej Ewangelii Jan stwierdza: «Boga nikt nigdy nie widział; ten Jednorodzony Bóg, który jest w łonie Ojca, [o Nim] pouczył» (J 1, 18). Otóż to stwierdzenie, pochodzące od ewangelisty, pojawia się również i jest potwierdzone w słowach samego Jezusa. Ale zawiera pewien nowy aspekt. Podczas gdy Janowy Prolog mówi o pouczeniu Jezusa zawartym w słowach Jego nauczania, w odpowiedzi udzielonej Filipowi Jezus odsyła do swojej osoby, dając do zrozumienia, że można Go pojąć nie tylko na podstawie tego, co mówi, ale jeszcze bardziej na podstawie tego, kim po prostu jest. Chcąc wyrazić to w świetle paradoksu wcielenia, możemy powiedzieć, że Bóg przyjął ludzkie oblicze — oblicze Jezusa, dlatego też odtąd, jeżeli naprawdę chcemy poznać oblicze Boga, powinniśmy kontemplować oblicze Jezusa! W Jego obliczu widzimy rzeczywiście, kim jest Bóg i jaki jest Bóg!

Ewangelista nie mówi nam, czy Filip pojął w pełni słowa Jezusa. Jest pewne, że poświęcił Mu całkowicie swoje życie. Według niektórych późniejszych opowiadań (Dzieje Filipa i inne), apostoł ten miał najpierw ewangelizować Grecję, a potem Frygię i tam, w Hierapolis, poniósł śmierć męczeńską, według jednych opisów przez ukrzyżowanie, według innych — przez ukamienowanie. Zakończę tę refleksję, przypominając, co powinno być celem naszego życia: spotkać Jezusa, tak jak Go spotkał Filip, starając się zobaczyć w Nim samego Boga, Ojca niebieskiego. Gdyby zabrakło tego dążenia, widzielibyśmy zawsze tylko samych siebie, niczym odbicie w zwierciadle, i bylibyśmy coraz bardziej samotni! Natomiast Filip uczy nas, że powinniśmy pozwolić, by Jezus nas zdobył, przebywać z Nim i zachęcać również innych, by przystali do tego nieodzownego towarzystwa. I byśmy, widząc i znajdując Boga, znajdowali prawdziwe życie.

Streszczenie katechezy w języku polskim, odczytane podczas audiencji generalnej:

Dzisiejsza katecheza poświęcona jest postaci apostoła Filipa. Jak czytamy w Ewangelii, Filip pochodził z Betsaidy. Tuż po powołaniu wykazał się apostolskim zapałem, gdy przyprowadził do Jezusa Natanaela, zachęciwszy go świadectwem: «Znaleźliśmy Tego, o którym pisał Mojżesz w Prawie i Prorocy — Jezusa, syna Józefa, z Nazaretu». Podczas cudownego rozmnożenia chleba dał się poznać jako ten, kto trzeźwo ocenia rzeczywistość: «Za dwieście denarów nie wystarczy chleba, aby każdy z nich mógł choć trochę otrzymać». Równocześnie jednak wykazywał zainteresowanie Bożymi tajemnicami: «Panie, pokaż nam Ojca, a to nam wystarczy». Tą prośbą sprowokował Jezusa do objawienia prawdy o Jego jedności z Ojcem: «Filipie, tak długo jestem z wami, a jeszcze Mnie nie poznałeś? Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca». Według tradycji, po zesłaniu Ducha Świętego Filip apostołował w Grecji i Frygii, gdzie poniósł śmierć męczeńską.

Słowo Ojca Świętego do Polaków:

Pozdrawiam obecnych tu Polaków. Apostoł Filip, który w Jezusie rozpoznał zapowiedzianego przez proroków Mesjasza, zaprasza i nas do spotkania z Nim. Mówi: «Chodź i zobacz!» (J 1, 46). Jest to wezwanie do naśladowania i kontemplacji, do poznawania Chrystusa i do odpowiadania na Jego miłość przez życie wierne miłości. Przyjmijmy to zaproszenie. Niech wam Bóg błogosławi.
opr. mg/mg

Copyright © by L’Osservatore Romano (1/2007) and Polish Bishops Conference

http://www.opoka.org.pl/biblioteka/W/WP/benedykt_xvi/audiencje/ag_06092007.html#

******

Św. Jakub Młodszy

Benedykt XVI – papież

Audiencja generalna, 28 czerwca 2006 r.

Drodzy Bracia i Siostry!

Obok postaci Jakuba Starszego, syna Zebedeusza, o którym mówiliśmy w ubiegłą środę, w Ewangeliach pojawia się inny Jakub, nazywany Młodszym. Również jegowidzimy na liście dwunastu Apostołów wybranych osobiście przez Jezusa. Jakub wymieniany jest zawsze jako „syn Alfeusza” (por. Mt 10, 3; Mk 3, 18; Łk 6, 15; Dz 1, 13). Często był utożsamiany z innym Jakubem, nazywanym Mniejszym (por. Mk 15, 40), synem Marii (por. tamże), którą mogła być „Maria, żona Kleofasa”, obecna, według czwartej Ewangelii, u stóp krzyża razem z Maryją, Matką Jezusa (por. J 19, 25). Również on pochodził z Nazaretu i prawdopodobnie był krewnym Jezusa (por. Mt 13, 55; Mk 6, 3), na sposób semicki nazywanym bratem (por. Mk 6, 3; Ga 1, 19). O tym ostatnim Jakubie księga Dziejów Apostolskich mówi, że odgrywał doniosłą rolę w Kościele w Jerozolimie. Podczas soboru apostolskiego zwołanego po śmierci Jakuba Starszego razem z innymi stwierdził, iż poganie mogą być przyjęci do Kościoła bez poddawania się wcześniej obrzezaniu (por. Dz 15, 13). Św. Paweł, który przypisuje mu szczególne ukazanie się Zmartwychwstałego (por. 1 Kor 15, 7), przy okazji swej podróży do Jerozolimy wymienia go nawet przed Kefasem – Piotrem, nazywając kolumną tego Kościoła, na równi z nim (por. Ga 2, 9). Później judeochrześcijanie uznawali go za swój główny punkt odniesienia. Jemu też został nawet przypisany list, który nosi imię Jakubowego, zawarty w nowotestamentalnym kanonie. Nie występuje on w nim jako „brat Pana”, ale jako „sługa Boga i Pana Jezusa Chrystusa” (Jk 1, 1).
Wśród uczonych rozważa się kwestię identyfikacji tych dwóch osób o tym samym imieniu – Jakuba, „syna Alfeusza”, i Jakuba, „brata Pańskiego”. W tradycji ewangelicznej nie zachowała się żadna opowieść ani o jednym, ani o drugim w odniesieniu do ziemskiego życia Jezusa. Dzieje Apostolskie natomiast pokazują nam, że jeden Jakub odegrał doniosłą rolę, jak już wcześniej wspomnieliśmy, po zmartwychwstaniu Jezusa, będąc pośrodku Kościoła pierwotnego (por. Dz 12, 17; 15, 13-21; 21, 18). Najdonioślejszym aktem jego działalności była interwencja w kwestii trudnej relacji między chrześcijanami pochodzenia żydowskiego a chrześcijanami pochodzenia pogańskiego: przyczynił się on, razem z Piotrem, do przezwyciężenia, albo lepiej – do zintegrowania oryginalnego wymiaru chrześcijaństwa z wymaganiami nienakładania na nawróconych pogan konieczności poddania się wszystkim normom Prawa Mojżeszowego. Księga Dziejów Apostolskich przechowała dla nas rozwiązanie kompromisowe, zaproponowane właśnie przez Jakuba i zaakceptowane przez wszystkich obecnych Apostołów, zgodnie z którym poganom, którzy uwierzą w Jezusa Chrystusa, stawia się jako warunek tylko powstrzymanie się od zwyczaju jedzenia mięsa zwierząt, które były ofiarowane bożkom, oraz od „nierządu”, który prawdopodobnie nawiązuje do niedozwolonego współżycia seksualnego. W praktyce chodziło o przylgnięcie tylko do nielicznych zakazów, które były uważane za bardzo ważne w prawodawstwie Mojżeszowym.
W ten sposób otrzymano dwa znaczące i uzupełniające się rozwiązania, ważne do dzisiaj: z jednej strony uznaje się ścisły związek, jaki łączy chrześcijaństwo z religią żydowską, jako swym żywym i ważnym na zawsze źródłem; z drugiej zaś pozwala się chrześcijanom pochodzenia pogańskiego na zachowanie własnej identyczności socjologicznej, którą by utracili, gdyby zostali zmuszeni do zachowywania tzw. przykazań ceremonialnych Prawa Mojżeszowego. Nie muszą już one być uważane za obowiązujące dla nawróconych pogan. W ten sposób zapoczątkowano praktykę wzajemnego poszanowania i uznania, która – pomimo późniejszych różnych nieporozumień – ze swej natury dążyła do zachowania tego, co było charakterystyczne dla Żydów i pogan.
Najstarsza informacja o śmierci tego Jakuba została nam przekazana przez historyka żydowskiego Józefa Flawiusza. W swoich Dawnych dziejach Izraela (20, 201n), zredagowanych w Rzymie pod koniec I wieku, mówi on, że śmierć Jakuba była przesądzona w sposób nielegalny przez najwyższego kapłana Ananiasza, syna Annasza, opisanego w Ewangeliach, który wykorzystał przerwę między obaleniem prokuratora rzymskiego Festusa a przybyciem jego następcy Albinusa, żeby zadekretować jego ukamienowanie w roku 62.
Z imieniem tego Jakuba, oprócz apokryficznej Protoewangelii Jakuba, który wysławia świętość i dziewictwo Maryi, Matki Jezusa, jest w sposób szczególny związany list, który nosi jego imię. W kanonie Nowego Testamentu zajmuje on pierwsze miejsce wśród tzw. listów katolickich, czyli skierowanych nie tylko do konkretnego Kościoła, np. w Rzymie czy Efezie, ale do wielu Kościołów. Chodzi o list o szczególnej doniosłości, który bardzo mocno podkreśla konieczność nieograniczania własnej wiary do czystej deklaracji słownej czy abstrakcyjnej, ale o wyrażenie jej konkretnymi dobrymi czynami. Zachęca nas m.in. do wytrwałości w próbach radośnie przyjętych oraz do ufnej modlitwy, by otrzymać od Boga dar mądrości, dzięki któremu dojdziemy do zrozumienia, że prawdziwe wartości życia nie polegają na przemijających bogactwach, lecz na umiejętności podzielenia własnych zasobów z biednymi i potrzebującymi (por. Jk 1, 27).
W ten sposób List św. Jakuba ukazuje nam chrześcijaństwo bardzo konkretne i praktyczne. Wiara musi realizować się w życiu, przede wszystkim w miłości bliźniego, szczególnie zaś w zaangażowaniu na rzecz ubogich. W tym kontekście trzeba czytać również słynne zdanie: „Tak jak ciało bez ducha jest martwe, tak też jest martwa wiara bez uczynków” (Jk 2, 26). Czasem ta deklaracja Jakuba była stawiana jako przeciwieństwo stwierdzeń św. Pawła, według którego zostaliśmy usprawiedliwieni przez Boga nie na mocy naszych czynów, ale dzięki naszej wierze (por. Ga 2, 16; Rz 3, 28). Jednakże oba te zdania, pozornie przeciwstawne w swoich odmiennych perspektywach, w rzeczywistości, jeżeli są dobrze interpretowane, uzupełniają się wzajemnie. Św. Paweł sprzeciwia się pysze człowieka, który myśli, że nie potrzebuje miłości Boga, uprzedzającego nas; sprzeciwia się pysze ludzkiej wystarczalności, bez łaski danej i niezasłużonej. Św. Jakub natomiast mówi o dziełach jako naturalnym owocu wiary. „Tak każde dobre drzewo wydaje dobre owoce” – mówi Pan (Mt 7, 17). Św. Jakub powtarza to i mówi to do nas.
List św. Jakuba napomina nas, abyśmy zdali się na dłonie Boga we wszystkim, co czynimy, powtarzając zawsze słowa: „Jeżeli Pan zechce” (Jk 4, 15). Uczy nas w ten sposób, abyśmy nie ustawiali naszego życia w sposób automatyczny i interesowny, ale zostawili przestrzeń dla niepojętej woli Boga, który zna rzeczywiste dobro dla nas. W ten sposób św. Jakub pozostaje aktualnym na zawsze mistrzem życia dla każdego z nas.

Z oryginału włoskiego tłumaczył o. Jan Pach OSPPE

Niedziela Ogólnopolska 28/2006 , str. 3E-mail: redakcja@niedziela.pl
Adres: ul. 3 Maja 12, 42-200 Częstochowa
Tel.: +48 (34) 365 19 17http://www.niedziela.pl/artykul/79659/nd/Sw-Jakub-Mlodszy
*****

Potęga wiary

JOSE DE RIBERA

“Męczeństwo św. Filipa”, olej na płótnie, 1639,
Muzeum Prado, Madryt

 

Powiększenie Wokół tego obrazu panuje spore zamieszanie. Był on bowiem kiedyś błędnie wpisany do katalogu Muzeum Prado jako “Męczeństwo św. Bartłomieja”. Właściwie niewiadome, skąd wzięła się ta pomyłka. Według tradycji, św. Bartłomiej został przecież żywcem obdarty ze skóry, a nie ukrzyżowany. Istniała jednak również mniej znana tradycja, według której świętego najpierw ukrzyżowano, a później zdjęto z krzyża i poddano dalszym torturom. Dlatego uczeni do niedawna nie kwestionowali tytułu dzieła. Niepokoił ich tylko brak na obrazie atrybutu św. Bartłomieja, czyli noża. Jeden z badaczy tak szczegółowo przyglądał się jednak dziełu, że w końcu nóż… znalazł. Ma on wystawać z kieszeni spodni oprawcy w purpurowej bluzie, który z prawej strony pochyla się, przytrzymując nogę świętego.

Dopiero niedawno ustalono, że obraz powstał na zamówienie króla Hiszpanii Filipa IV. Skojarzono wówczas, że patron monarchy został ukrzyżowany w taki sposób, jak przedstawił to Ribera: bez użycia gwoździ, przywiązany do poprzecznego ramienia krzyża.

Artysta ukazał chwilę wciągania świętego na krzyż. Dynamikę nadają kompozycji linie ukośne. W tym samym kierunku co sylwetka świętego skierowane są ciała oprawców z lewej strony. Linię tę równoważy druga przekątna – kat z prawej i mężczyzna za nim.

Zwraca uwagę kontrast pomiędzy fizycznym bólem a spokojem na twarzy św. Filipa. Ribera chciał bowiem przedstawić nie tylko ofiarę, jaką poniósł apostoł, ale także potęgę jego wiary.

Leszek Śliwa

Tygodnik Katolicki “Gość Niedzielny” Nr 18 – 4 maja 2008r.

http://ruda_parafianin.republika.pl/pra/wramach/2008/18.htm

*****
Święty Filip, apostół. (+ około r. 82.)    Wedle ewangelii św. pochodził św. Filip z Betsaidy galilejskiej, położonej nad jeziorem Genezaret; tradycja powiada, że był żonatym i ojcem kilku córek, z których jedne wyszły za mąż, inne pozostały w dobrowolnem dziewictwie i do wielkiej wzniosły się świętości życia. Węzły rodzinne nie powstrzymały wszakże Filipa, aby nie posłuchać wezwania Chrystusa, kiedy go powoływał do prawdziwej wiary w ten sam dzień, w którym Zbawiciel był powołał tak św. Jana jak i św. Andrzeja i brata jego Piotra. I Filip był jak inni uczniowie rybakami, których nieraz zajęcia może prowadziły do Judei brzegami rzeki Jordanu; przy takiej sposobności słyszeli przenikające nauki Jana Chrzciciela o Zbawicielu; potrzeba tylko było jednego słowa Jezusowego, aby zupełnie tak Filipa jak innych pozyskać dla wiary prawdziwej. Że zaś Filip szczególniejszem przeświadczeniem został wyznawcą i uczniem Chrystusa, dowodzi i nawrócenie Natanela (Bartłomieja), którego swym wpływem sprowadził do Jezusa, wskazując mu na to, że w osobie ubogiego Nazarejczyka oczekiwany na świat przybył Mesyasz.
Powołanie to pierwsze do wiary dokonało się na ziemi judejskiej. Kilka dni później przybył Jezus z uczniami swymi do Galilei i udał się do Kana na gody małżeńskie (wedle niejednych właśnie co dopiero nawróconego Natanela); znajdował się tam więc i św. Filip i był świadkiem pierwszego jawnego cudu, którym Jezus stwierdzał swe boskie posłannictwo. Zaliczony później do grona stałych uczniów Chrystusowych, a potem i do nieodstępnych od Zbawiciela apostołów, zajmował Filip wybitniejsze stanowisko przy boku mistrza, bo do niego właśnie zwraca się Jezus, gdy chodziło o dostarczenie żywności dla zebranej pięciotysięcznej rzeszy. Zakłopotany apostół odzywa się, że i większa kwota pieniężna nie starczyłaby na zaspokojenie głodu tak licznego tłumu. Może dlatego Zbawiciel stawił św. Filipowi pytanie, aby tem naoczniej przez cudowne pomnożenie chleba go przekonać o boskiem swem na ziemi zadaniu. Do Filipa też zwracają się poganie, którzy go może znali z Galilei, o pośrednictwo do Zbawiciela; było to po wskrzeszeniu Łazarza, a krótko przed męką Pańską; wówczas poganie na wieść o niezwykłych cudach cisnęli się do Jezusa; przystęp do Niego ułatwił im rzeczywiście św. Filip z pomocą św. Andrzeja. Może i w tym wypadku gorąca wiara pogan miała być podnietą dla apostoła. Pewną bowiem rzeczą, że nie ze wszystkiem pojmował dobrze doniosłość nauk Jezusowych. Kiedy więc Zbawiciel przy Ostatniej Wieczerzy wskazywał na Ojca niebieskiego jako cel dążności ludzkich, a Siebie samego nazywał jedyną drogą do niebios, do Ojca prowadzącą, znowu św. Filip się odzywa w zimnem obrachowaniu, że wystarczy jemu i apostołom widok Ojca niebieskiego, aby zupełnych pozbyć się wątpliwości. Może wyobrażał sobie podobny cud, jakiego świadkiem byli trzej wybrani apostołowie przy Przemienieniu Pańskiem. W każdym razie stwierdzał swem odezwaniem, że nie ogarnął zupełnie istoty dzieła i osoby Jezusa. Stąd też Zbawiciel z lekką przyganą podnosi, że Ojciec w widzialny i bezpośredni nie objawia się sposób, bo objawił się dostatecznie w samym Chrystusie, który jedno jest z Ojcem.
Po Zesłaniu Ducha św. w dzień Zielonych Świętych, św. Filip wraz z innymi apostołami działał nasamprzód w Palestynie, później udał się wedle podania do kraju Scytów, a stąd zwrócił się do Małej Azyi, mianowicie do Frygii; wszędzie licznych Zbawicielowi jednał uczniów i wyznawców. W stolicy Frygii, bo w Hieropolis cudownym sposobem przez modlitwę miał zniszczyć jakiegoś potwora, któremu poganie cześć oddawali przez ofiary z ludzi. Kiedy jedni potęgą apostoła przekonani, tem chętniej przyjmowali jego nauki o Jezusie, inni zacieklejsi wtrącili go do więzienia, a niedługo potem go ukrzyżowali głową zwieszoną ku dołowi. Śmierć św. Filipa obliczają na rok 82, w każdym razie po nawróceniu św. Polykarpa, które nastąpiło r. 80 p. Chr.; święty ten bowiem jeszcze przez pewien czas żył razem z św. apostołem, męczennikiem. Kościół łaciński obchodzi pamiątkę św. Filipa na dniu 1. maja, Kościół wschodni na dniu 14. listopada. Relikwie apostoła znajdują się w Rzymie w kościele pod jego i św. Jakóba wezwaniem.
   Nauka   Św. Filip uczy nas, jak dla Jezusa jednać prawdziwych uczniów; nie potrzeba do tego wielkiej pracy misyjnej w dalekich krainach; wystarczy ograniczyć się na warstwy społeczne, w których sam żyjesz. Wielu z swych bliźnich możesz przykładem i pouczeniem spowodować do uszanowania i pogłębienia wiary, do pokuty i spowiedzi św., do wysłuchania Mszy św. i słowa Bożego, do cierpliwości w nieszczęściach, do cnoty i dobrych uczynków. I tym sposobem szerzyć możesz królestwo Boże na ziemi.
Nie zapominaj wszakże i o sobie samym! Jeśli byłeś przyczyną grzechu cudzego, staraj się błąd swój naprawić wedle sił swych; jeśli dałeś zgorszenie, staraj się je usunąć, chociażby przyznaniem się do winy, jeśli innej niema drogi wyjścia; obowiązek to już ścisły, mianowicie wobec zgorszenia niewinnych. Pamiętaj bowiem na słowo Zbawiciela, że zgorszenie maluczkich do najcięższych się zalicza zbrodni wobec Boga.
A już nie posuwaj się na miłość Bożą do tego stopnia przewrotności, że zachowaniem swem dawałbyś stale i trwale zły przykład, powstrzymywałbyś innych od Jezusa, utwierdzałbyś innych w błędach i fałszach; byłbyś winnym tylu dusz na wieki potępionych: byłbyś może gorszym nawet od faryzeuszy, którym Zbawiciel groził: Biada wam doktorowie i faryzeuszowie obłudnicy, iż zamykacie królestwo niebieskie przed ludźmi, albowiem wy nie wchodzicie ani wchodzącym dopuszczacie wnijść (Mat.23.13). Gorliwości więc dla sprawy Jezusa ucz się od św. Filipa, który wszystko poświęcił, aby służyć wyłącznie Zbawicielowi.

http://siomi1.w.interia.pl/1.maja.html
******
   Święty Jakób Mniejszy, apostół. (+ r.62.)    Święty Jakób Mniejszy był synem Alfeusza czyli Klopasa; nazywają go Mniejszym dlatego, aby go rozróżnić od Jakóba Większego, syna Zebedeuszowego, nie dla wieku, ale dla późniejszego do godności ucznia Chrystusowego powołania. Miał Jakób Mniejszy kilkoro rodzeństwa, bo Józefa, Judę, Symeona (późniejszego biskupa jerozolimskiego, którego pamięć Kościół święci dnia 18. lutego) oraz siostry wedle tradycyi Maryę i Salomeę. Wszystkie te osoby nazywają się w Piśmie św. braćmi, względnie siostrami Zbawiciela, a raczej wedle zwyczajów języka hebrajskiego, który nie znał wyrażeń na określenie dalszego pokrewieństwa, po prostu krewnymi Pana Jezusa. Alfeusz bowiem (Klopas) jako ojciec był wedle tradycyi mężem Miriam, siostry Najśw. Maryi Panny, wedle innych był bratem św. Józefa, Oblubieńca Przeczystej Dziewicy. Jasną w każdym razie rzeczą, że Matka Boża jedynego miała Syna Jezusa poczętego i narodzonego w dziewictwie nieskalanem.
Od swego urodzenia był Jakób Mniejszy poświęcony przez rodziców Bogu; stąd też wedle przepisów wydanych dla nazireuszy żydowskich, nigdy nie używał ani mięsa ani wina, włosów nie przycinał, grube nosił szaty, czystość zachowywał; nadto tak modlitwie był oddany, że kolana stwardniałą pokryły się powłoką ciała. Ponieważ zaś jaśniał jeszcze wszelaką prawowitością życia i wobec innych, nie dziw, że otrzymał miano Sprawiedliwego.
Niewątpliwą rzeczą, że św. Jakób Mniejszy znajdował się przy Zbawicielu, kiedy Jezus na początku Swej działalności nauczycielskiej przebywał z krewnymi w Kafarnaum. Powołany później na apostoła, dostąpił jak św. Piotr osobnego objawienia zmartwychwstałego Mistrza. Po Zesłaniu Ducha św. apostołowie poruczyli Jakóbowi pieczę o matczyne siedlisko chrześcijaństwa w Jerozolimie; tutaj poznał go św. Paweł, skoro przybył do Jerozolimy, aby widzieć Piotra św.; sam książę apostołów po cudownem swem wybawieniu z więzienia wiadomość o sobie przesyła Jakóbowi jako biskupowi Jerozolimy.
Prawością swoją szczególniejszą zyskał Jakób powagę nawet u żydów; powiadają, że dozwolony był mu przystęp do najświętszego przybytku świątyni. O działalności pomiędzy chrześcijanami chlubne świadectwo daje list św. Jakóba, w którym gorliwością apostolską przestrzega przed grzechami, a napomina do dobrych uczynków, ponieważ wiara bez uczynków jest martwą i żadnej nie ma wartości dla zbawienia. Stosunek nakoniec Jakóba do innych apostołów uwydatnił się na soborze w Jerozolimie r. 51, gdy chodziło o pytanie, czy poganie przechodzący na chrześcijaństwo mają podlegać prawu mojżeszowemu, mianowicie obrzezaniu. Na św. Piotra i jego zdanie zgodzili się wszyscy, postanawiając, że niema obowiązku obrzezania, że jednakże dla pogan ponawiają się przepisy Noego, które zakazują nieczystości, bałwochwalstwa, używania krwi i t. d.
Działalność św. Jakóba pomiędzy Izraelitami na korzyść wiary Jezusowej rozbudziła nakoniec nienawiść arcykapłana Anana, syna owego Anasza, który z Kajfaszem przesłuchy sprawiał Zbawiciela. Okoliczności były pożądane, ponieważ Festus namiestnik, a przeciwnik żydów, jak wykazuje obrona św. Pawła, właśnie opuszczał swe stanowisko, a następca Albin jeszcze nie był przybył. Wytoczono więc skargę przed Wysoką Radę żydowską w Jerozolimie i skazano Jakóba za rzekome bluźnierstwa na ukamienowanie. Wprowadzony na szczyty świątyni miał odwołać wobec zebranego ludu zarzucane mu fałsze; kiedy zaś przeciwnie wyznał otwarcie Jezusa Bogiem i Sędzią po prawicy Ojca niebieskiego, strącono go na dół; podniósł się jeszcze raz apostół, aby Boga wezwać do przebaczenia nieprzyjaciołom, bo nie wiedzą, co czynią. Zarzucony gradem kamieni, śmierć poniósł św. Jakób w chwili, gdy jeden z obecnych pałką rozbił mu tak silnie czaszkę, że mózg się rozprysnął na wszystkie strony. Było to 10. kwietnia r. 61. Późniejsze zburzenie Jerozolimy w r. 70 przez Rzymian ma być karą także za niewinną śmierć apostoła. Arcykapłan Anan został z urzędu swego złożony za przyczyną namiestnika Albina i króla Agrypy. Ciało św. Jakóba, pochowane pierwotnie w Jerozolimie niedaleko świątyni, przeniesione zostało, jak mówią, około r. 572 do Konstantynopola.
http://siomi1.w.interia.pl/1.maja.html
*******

Żywot świętych apostołów
Filipa i Jakuba

(Żyli około roku Pańskiego 61)

 

Dzień dzisiejszy, poświęcony Królowej miesiąca maja, Najświętszej Maryi Pannie, jest zarazem dniem uroczystości dwóch pracowników w ogrodzie Pańskim, którzy nasienie Ewangelii otrzymane od Boga pilnie rozsiewali, troskliwie pielęgnowali i znojem czoła spracowanego i krwią własną użyźnili.

Pierwszy z nich, święty Filip, z zawodu rybak, ojciec kilku córek, urodził się w Betsaidzie nad jeziorem Genezaret. Kiedy Jezus, idąc do Galilei, rzekł do niego: “Pójdź za Mną!”, on natychmiast opuścił rodzinę i stał się odtąd nieodłącznym uczniem Jezusa. Przejęty radością, że został uczniem Mesjasza, pobiegł do przyjaciela swego, Natanaela, i rzekł: “Przyjdź i patrz! Znaleźliśmy Tego, o którym pisał Mojżesz i prorocy! Jest to Jezus z Nazaretu”. Natanael, przekonany, że Mesjasz nie może pochodzić ze wzgardzonej pomiędzy żydami mieściny, i niechętnie udał się za Filipem. Kiedy go spostrzegł Jezus, nazwał go po imieniu i rzekł: “Patrzcie, oto prawdziwy żyd, w którym nie ma nic fałszywego!” Natanael, zdziwiony tymi słowy, zapytał: “Skądże mnie znasz?” A Jezus odrzekł: “Zanim cię Filip powołał, Ja cię widziałem stojącego pod drzewem figowym”. Te słowa przekonały Natanaela, że rozmawia z Mesjaszem. “Nauczycielu – zawołał – Tyś jest Syn Boży, Tyś jest król izraelski!”

Niedługo potem zabrał Jezus Filipa na gody kananejskie, gdzie w cudowny sposób zamienił wodę na wino. Na puszczy, gdzie pięciu bochenkami chleba i pięciu rybami nasycił 5000 ludzi, zapytał Filipa: “Gdzież kupimy chleba, aby ich nasycić?” Pytanie to miało niejako doświadczyć Filipa, czy wierzy w Jego moc. Filip nie pojął Jego myśli, jednakowoż chętnie ofiarował, co miał przy sobie, mówiąc z powątpieniem: “Za dwieście szelągów nie starczy chleba, aby każdy z nich coś dostał”.

Kiedy Jezus na kilka dni przed Męką był w Jerozolimie, a kilku pogan pragnęło Go zobaczyć, udali się do Filipa, ten zaś radził się Andrzeja, albowiem obawiał się zdrady, wiedząc, że godzono na życie Mistrza. Zawiódł ich też przed oblicze Chrystusa dopiero wtenczas, gdy się dostatecznie przekonał, że nie potrzebuje się obawiać zdrady z ich strony.

Jezus przy pożegnaniu obiecał apostołom, że wyraźniej niż dotąd da im poznać Ojca w Niebiesiech. Wtedy Filip zawołał: “Panie, pokaż nam Ojca Twojego, to nam wystarczy”. Jezus odpowiedział: “Filipie, kto Mnie widzi, ten widzi i Ojca”.

Dzieje Kościoła świętego głoszą, że Filip był świadkiem wniebowstąpienia Jezusa i widział w Zielone Świątki objawienie się Ducha świętego, po czym przez dłuższy czas głosił Ewangelię św. w Palestynie, za co był bardzo prześladowany. Później poszedł do Frygii, gdzie nawrócił znaczną liczbę pogan. Gdy głosił słowo Boże w Hierapolis, wtrącili go poganie za namową swoich kapłanów do więzienia, po czym ubiczowali go publicznie i przybili do krzyża, obróciwszy go głową ku ziemi. Kiedy śmierć długo nie nadchodziła, chcieli go zdjąć, ale Filip prosił, aby mu pozwolili umrzeć na krzyżu. Udzielono mu tej łaski, a dla przyspieszenia zgonu dobito go kamieniami. Święte jego szczątki spoczywają w Rzymie, w kościele świętych apostołów Filipa i Jakuba. W państwie rzymskim czczono świętego Filipa szczególnie z tego powodu, że wraz ze św. Janem objawił się cesarzowi Teodozjuszowi Wielkiemu przed bitwą z tyranem Eugeniuszem i przepowiedział mu zwycięstwo.

Drugim świętym pracownikiem w ogrodzie Pańskim jest apostoł święty Jakub, nazwany Młodszym celem odróżnienia od świętego apostoła Jakuba Starszego, który był bratem świętego Jana Ewangelisty. Będąc synem Kleofasa Alfeusza i Marii, bliskiej krewnej Najświętszej Maryi Panny, a zatem będąc spokrewniony z Jezusem, był zwyczajem żydowskim nazywany “bratem” Pana Jezusa. Miał on też być bardzo podobny do Zbawiciela z postawy, z twarzy, z mowy i ruchów, tak że wielu nie mogło go odróżnić od Jezusa, a Judasz, który zaprzedał Zbawiciela musiał żołnierzom powiedzieć: “To ten jest, którego ja pocałuję”. Z tego też powodu święty Ignacy, biskup antiocheński (zobacz 1 lutego), pisał, że ma niewypowiedzianą chęć udania się do Jerozolimy, aby ujrzeć Jakuba apostoła, jako żywy obraz Chrystusa Pana.

Filip i Jakub, apostołowie

Jakub, zanim został apostołem, był nazarejczykiem; mianem tym określano żydów, którzy gardząc światem żyli w samotności, nie pili wina, nie strzygli włosów ani brody i oddawali się życiu pokutniczemu.

Razem z bratem Tadeuszem obrany został apostołem i jego to odznaczył zmartwychwstający Jezus, albowiem jemu się objawił, a wstępując potem do Nieba, polecił mu zwierzchnictwo nad kościołem w Jerozolimie, jak głosi święty Hieronim. Niezmierny to był zaszczyt być biskupem pierwszego kościoła; ale i odwagę trzeba było mieć niemniejszą, aby się podjąć tego urzędu w mieście, w którym ukrzyżowano Chrystusa i w którym mieszkali najzajadlejsi nieprzyjaciele chrześcijaństwa. Obowiązki biskupie sprawował z zadziwiającą mądrością i niestrudzoną gorliwością, a żył ubogo i surowo, nosił bowiem skromną odzież płócienną, chodził boso, nie jadał ani mięsa ani ryb, nie pijał wina, a tyle czasu spędzał na modlitwie, że skóra na kolanach stwardniała mu jak róg. W życiu zewnętrznym zachowywał zwyczaje dawnego zakonu, a jego cnoty sprawiły, że i żydzi nazywali go “Sprawiedliwym” i całowali rąbek jego szaty.

W roku 59 napisał “list katolicki” do wszystkich nawróconych żydów i gromił fałszywych nauczycieli, którzy mylnie tłumaczyli wyrażenie świętego Pawła i usiłowali dowodzić, że tylko wiara wiedzie do zbawienia, a wszelkie czyny są bez znaczenia. “Na cóż się przyda – uczył święty Jakub – jeśli ktoś powie, że ma wiarę, a uczynki jego z tą wiarą się nie zgadzają? Czy taka wiara go zbawi? Wiara bez uczynków jest martwa. Jak ciało bez duszy jest martwe, tak martwa jest wiara bez uczynków!”

W tym samym stopniu, jak pod wpływem jego cnót i uczynków rosła liczba chrześcijan, wzrastała także nienawiść zatwardziałych żydów przeciw niemu. Arcykapłan żydowski Ananus kazał go stawić przed Wysoką Radą i skazał go na ukamieniowanie za zniewagę ustaw żydowskich, jeżeli publicznie nie ogłosi Jezusa z Nazaretu fałszywym Mesjaszem. Zawiedziono go przeto na dach świątyni, ażeby w obliczu ludu odprzysiągł się wiary w Chrystusa, atoli Święty zawołał do ludu zebranego u stóp świątyni: “Jezus Ukrzyżowany, Syn Boga żywego, siedzi po prawicy Ojca, skąd przyjdzie sądzić żywych i umarłych”. Na to zawołali uczeni i faryzeusze: Patrzcie, jak oto kłamie ten “Sprawiedliwy!” i zrzucili go z dachu, ale święty Męczennik powstał, a potem padł na kolana i modlił się tymi słowy: “Panie, przebacz im, albowiem nie wiedzą co czynią”. Pospólstwo, nieczułe na te słowa miłości, obrzuciło go kamieniami, a jeden z zapalczywych rozbił mu głowę pałką. Tak zakończył żywot ten święty Męczennik w osiemdziesiątym szóstym roku życia, po trzydziestu latach władzy biskupiej w kościele jerozolimskim.

Nauka moralna

Już za czasów apostołów pojawiała się niewiara i przekonanie, że tylko wiara zbawia człowieka, że o czyny wcale nie chodzi, że wiara jest wynikiem i cnotą rozumu nie woli człowieka, to jest, jeżeli tylko rozum silnie wierzy, iż Jezus Chrystus zadośćuczynił za wszystkie grzechy i że przyobiecał wszystkim, którzy weń wierzą, wieczne zbawienie, wtedy już to wystarczy do zbawienia. W przeciwieństwie do tego twierdzenia uczy święty Jakub i Kościół katolicki, że tylko wiara i uczynki wiodą do zbawienia.

Cóż rozumie Kościół święty przez wiarę i uczynki? Żąda on od ciebie, aby rozum twój szedł w parze z uczynkami, ażebyś, wierząc w obecność Stwórcy, nie tylko mówił ale i czynił tak, jak ci sumienie w obecności Boga mówić i czynić nakazuje. Ty wierzysz, że błogosławieni są łagodni i spokojnego serca, niewinni i miłosierni, jeśli jednak przy tym miotasz się i klniesz, skargi zanosisz i procesujesz się, jeżeli okiem i ustami, duszą i ciałem oddajesz się zmysłowości i namiętności, jeżeli ubogich i cierpiących odpychasz od swoich drzwi, – jakże dowiedziesz, że wierzysz głęboko? “Na cóż ci się przyda, bracie – pisze święty Jakub – że powiesz, iż masz wiarę, ale nic nie czynisz? Czy cię wiara zbawi?” Na to pytanie odpowiada święty Paweł: “Chociażbym miał wszystką wiarę, tak iżbym góry przenosił, jeśli miłości nie mam, niczym nie jestem” (1Kor. 13,2). Jezus Chrystus uczy: “Wszelkie drzewo, które nie rodzi owocu dobrego, będzie wycięte i w ogień wrzucone” (Mat. 7,19). Pamiętaj te słowa: Każde drzewo, to jest każdy człowiek, czy ma dużo czy mało wiary, odepchnięty będzie przez Boga i oddany na ogień wieczny, jeśli nie wyda dobrych owoców, tj. dobrych czynów. Wiesz pewnie o nieszczęsnym losie owego drzewa figowego nad drogą w pobliżu Jerozolimy: miało ono pełną koronę liści, ale nie miało owoców, i Jezus je przeklął (Mat. 21). Tak stanie się z każdym katolikiem, który zna dwanaście artykułów wiary, siedem Sakramentów świętych, przykazania Boskie i rady ewangeliczne, ale dobrych czynów nie ma za sobą. Ćwicz się zatem w wierze katolickiej w ten sposób, że każdego ranka, powstawszy ze snu, wzbudzisz w sobie wiarę, jaką cię przejmują święta uroczyste. Powitaj zatem z radością zmartwychwstałego Jezusa, który woła do ciebie: “Pokój z tobą” i pokazuje ci rany miłości na rękach, nogach i w sercu. Całuj je w myśli z wdzięcznością i wołaj w duszy z świętym Tomaszem: “Panie mój i Boże! Dla Ciebie tylko żyć chcę, który dla mnie tak pełną boleści śmiercią umarłeś i zmartwychwstałeś, ażebym ja w Tobie mógł żyć wiecznie. Tobie poświęcam tętna serca mojego, myśli umysłu mojego, słowa języka mojego, czyny rąk moich i kroki nóg moich; pobłogosław mi, abym zamiary i przyrzeczenia, jakie powziąłem w dniu spowiedzi wielkanocnej i Komunii świętej wiernie wypełnił; pobłogosław mi za przyczyną Najświętszej Maryi Panny, świętych Aniołów Stróżów i patronów świętych, abym krzyż mój dźwigając, postępował za Tobą na drodze do żywota wiecznego”.

Modlitwa

Boże, który nas doroczną uroczystością apostołów Twoich Filipa i Jakuba rozweselasz, spraw, prosimy, abyśmy uciekając się do pośrednictwa ich zasług, z przykładów ich życia brali naukę. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który króluje w Niebie i na ziemi. Amen.

 

Żywoty Świętych Pańskich na wszystkie dni roku – Katowice/Mikołów 1937r.

http://ruda_parafianin.republika.pl/swi/f/filipap.htm#01

******

Ponadto dziś także w Martyrologium:
W Lindisfarne, w Anglii – św. Eadberta, biskupa. Znawca Biblii i mąż wielkiej cnoty, zmarł w roku 698. Nieco szczegółów z jego życia przekazał nam św. Beda.oraz:bł. Bartłomieja Pucci, mnicha (+ 1330); św. Benedykty z Rzymu, dziewicy (+ V w.); św. Ewodiusza, biskupa Antiochii i męczennika (+ 67); św. Franciszka de Montmorency-Laval, biskupa Quebecu (+ 1708); św. Protogenesa, biskupa (+ IV w.); św. Teodota, biskupa (+ ok. 325)

http://brewiarz.pl/czytelnia/swieci/05-06.php3
**************************************************************************************************************************************
TO WARTO PRZECZYTAĆ
******

z Jego mocą

DSC_7312

Marek Krzyżkowski CSsR

Czekamy w życiu na wielkie cuda. Wczoraj rozmawiałem z człowiekiem, który z wielkim żalem do Boga opowiadał o swoim zaangażowaniu w wiarę, bez widocznych efektów. Codziennie się modli, chodzi do spowiedzi, a jego życie zamiast zmieniać się na lepsze staje się coraz gorze. Co robić? Posłuchajmy Słowa:

(Mk 6,7-13)
Jezus przywołał do siebie Dwunastu i zaczął rozsyłać ich po dwóch. Dał im też władzę nad duchami nieczystymi i przykazał im, żeby nic z sobą nie brali na drogę prócz laski: ani chleba, ani torby, ani pieniędzy w trzosie. Ale idźcie obuci w sandały i nie wdziewajcie dwóch sukien. I mówił do nich: Gdy do jakiego domu wejdziecie, zostańcie tam, aż stamtąd wyjdziecie. Jeśli w jakim miejscu was nie przyjmą i nie będą słuchać, wychodząc stamtąd strząśnijcie proch z nóg waszych na świadectwo dla nich. Oni więc wyszli i wzywali do nawrócenia. Wyrzucali też wiele złych duchów oraz wielu chorych namaszczali olejem i uzdrawiali.

Czekasz na cud? Czekasz na zmianę w swoim życiu? Tak naprawdę jest na to wszystko jeden przepis. To słuchanie, wierne słuchanie Boga. To wierne wykonywanie tego wszystkiego co jest zapisane w Słowie Bożym. Uczniowie, apostołowie szli i czynili wielkie rzeczy, bo robili to co im nakazał Mistrz, Jezus Chrystus. Mieli władzę nad każdym grzechem, słabością i nałogiem. Skąd to czerpali? Od samego Boga. Oni szli, ale tak żyli, głosili, dokonywali cudów – że to właśnie On działał. Oni Mu zwyczajnie nie przeszkadzali. Szli, a z nimi On. Czynili cuda – ale to On naprawdę wszystko czynił.

Czekasz na cud?

Czekasz na zmianę w swoim życiu?

Nie przeszkadzaj Bogu. On już dzisiaj czyni w twoim życiu wielkie cuda!

http://marekcssr.blog.deon.pl/2015/02/05/z-jego-moca/#comment-5574

*****

Nie taka psychologia straszna!

Katarzyna Górczyńska

(fot. shutterstock.com)

Po niedawnym artykule na temat relacji religii i psychologii, trudno, mnie psychologowi, nie zabrać głosu. Jednak moim celem nie jest udowadnianie wyższości psychologii nad religią.

 

Psychologia jest nauką, ma solidne podstawy empiryczne i idąc tym tropem, warto pokazać, że nie jest taka straszna, jak ją malują. Nie dlatego, by publikacje portalu wskazywały na wewnętrzny brak spójności światopoglądowej redakcji, ale po to, by czytelnik miał możliwość głębszego poznania problemu, poszerzenia wiedzy i samodzielnego wyciągnięcia wniosków. Bo im szerzej poznamy kontekst, im bardziej wielowymiarowe podejście do tematu, tym bardziej trafne wnioskowanie.

Obserwując działania znanych osób posiadających dyplom magistra psychologii lub studiujących ten zacny kierunek, mam poczucie, że psychologia, mając takich reprezentantów, może bardzo szybko stracić renomę i szacunek, zyskane dopiero co, po długich bojach ze stereotypami, kpiną i brakiem zaufania. A i tak wciąż pojawiają się doniesienia o szarlatanach, magicznych terapiach czy wyssanych z palca teoriach i efektach. Świetnym przykładem jest “efekt zająca” przytoczony przez jedną z celebrytek, u progu swojej praktycznej pracy psychologicznej, zaproszonej do studia w roli eksperta. Nie byłoby w  tym nic dziwnego, gdyby nie to, że takiego efektu nie ma. No chyba, że chodziło o efekt Zajonca, a właściwie efekt czystej ekspozycji, ale wątpię, bo z racji definicji zjawiska, nie leżało ono w kontekście wypowiedzi. Odnoszę zatem wrażenie, że z psychologii robi się taką “zapchajdziurę” – jak młody wokalista czy aktor nie ma co ze sobą zrobić w ramach alternatywy dla niepewnego zawodu, to idzie na psychologię. Poza tym wielu myśli, że psychologia czyni nas mądrzejszymi, stawia wyżej, ponad “przeciętnych śmiertelników”, bo poznaje się mechanizmy ludzkich zachowań. Że psycholog to “nadczłowiek”, który widzi więcej. Nie jest to prawdą, bo nigdy nie jesteśmy człowieka poznać całkowicie, do końca. Wybitny psychiatra, Antoni Kępiński pisał, że proces poznania chorego trwa przez cały czas trwania relacji terapeutycznej, a i tak nie jesteśmy w stanie odkryć i przewidzieć, poznać i zrozumieć wszystkiego, co dzieje z człowiekiem i w człowieku. Psychologia to fascynująca, ale trudna i bardzo absorbująca dziedzina. Wymaga ciągłej nauki i nieustannego poszukiwania i pogłębiania swojej wiedza. To dziedzina, która dynamicznie się rozwija, a prowadzone dostarczają nowych informacji na temat ludzkiego funkcjonowania.

Co i rusz czytam, że w psychologii chodzi o dopasowanie do ogólnie pojętych norm. Że założeniem psychologii jest, że wszyscy mamy być szczęśliwi, radości i zadowoleni z siebie. Że psychologowie robią ludziom wodę z mózgu, wciskają kity, cały dzień nic nie robią i jeszcze do tego zbijają za to całkiem niezłą kasę. Po pierwsze – nikt nikogo nie chce dopasowywać, bo pojęcie normy w psychologii wcale nie jest takie jednoznaczne. Po drugie – nie chodzi o to, by wszyscy byli szczęśliwi, bo wśród potrzebnych akcesoriów, żaden psycholog nie posiada czarodziejskiej różdżki, za sprawą której dokonywałby cudów. Po trzecie – z wodą w mózgu to ludzie najczęściej przychodzą i zadaniem psychologa jest jakoś ten kanał melioracyjny przebudować i dobrze wykorzystać. Po czwarte – zgodzę się z tym, że właściwie cały czas się siedzi i słucha, często też mówi i to nawet sporo, ale nie płacą za to jak w amerykańskich filmach. Bogactwo psychologom nie grozi.

Psychologia jest dyscypliną naukową, tworzoną przez prawa, teorie, fakty. Nie jest tym samym, co zdrowy rozsądek. Nauka różni się od wielu innych działań człowieka tym, że jej głównym celem jest zrozumienie zespołu zjawisk, a nie tylko możliwość ich przewidzenia czy kierowania nimi. Dlatego pomimo ogromnego doświadczenia życiowego i wiedzy, wielokrotnie nie jesteśmy w stanie sami sobie pomóc w rozwiązaniu trapiących nas problemów. Życiowe doświadczenie i idąca za tym wiedza jest wcale nie mniej znacząca, ale dopiero badania naukowe pozwalają rzetelnie podejść do tematu, kiedy ktoś doświadcza depresji, traumy czy lęku. Dopiero lata pracy naukowców pozwalają nie tylko na trafną diagnozę doświadczanych trudności i ich przyczyn, ale także odpowiednie wsparcie i efektywne leczenie.

Wizyta u psychologa to nie magiczne sztuczki, to nie kozetka z amerykańskich filmów, jak wiele osób to sobie wyobraża. Takie rzeczy to tylko w terapii psychodynamicznej (jeśli w ogóle ktoś  praktykuje w ten sposób), a oprócz psychoanalizy jest jeszcze psychologia poznawcza, behawioralna. W psychologii jest psychoterapia, terapia, wsparcie, poradnictwo, interwencja kryzysowa. Stereotypowe patrzenie na psychologię nigdy nie pozwoli dostrzec w niej wartości, które często ratują ludziom życie…

To czy uda się komuś pomóc, zależy od bardzo wielu czynników: problemu z jakim przychodzi, jego zakresu, formy pomocy z jakiej korzysta, nastawienia na wsparcie czy podejścia psychologa. Różni specjaliści o różnorodnym światopoglądzie pracują w różnoraki sposób. Według założeń różnych teorii. Ale ważna jest także reakcja i otwartość osoby potrzebującej pomocy. Jej zaangażowanie, potrzeba ingerencji psychologa, praca nad sobą zgodnie z wytycznymi specjalisty. To, że jakiś psycholog pomógł jednej osobie, nie oznacza, że pomoże wszystkim. I w drugą stronę – nieudana terapia jednego pacjenta, nie oznacza, że nikomu więcej pomóc się nie uda. Znajomy doktor psychologii powtarzał, że umiejętności i wiedza są ogromnie ważne, ale tak naprawdę najbardziej istotne w leczeniu są postawa i osobowość terapeuty. Potrafią bowiem zdziałać więcej niż najlepsze techniki terapeutyczne. Ludzie natomiast mają tendencję do przedkładania indywidualnych przypadków ponad dane poparte badaniami w dużej liczebnie grupie. Większą wagę będą przywiązywać do historii pojedynczej osoby niż danych statystycznych. Pojedynczy przypadek jest dla nas bardziej przekonujący. Wiąże się z emocjami i przeżyciami doświadczanymi przez konkretną osobę. Statystyki wydają się być blade i pozbawione życia. Kilkaset owocnych interwencji kryzysowych jest niczym w porównaniu z jedną nieudaną terapią.

Odnosząc się do artykułu ks. Dziewieckiego, kilka spostrzeżeń, które stanowią polemikę z argumentami Autora. Przede wszystkim nie jest prawdą, że psychologia zajmuje się jedynie “promowaniem” dojrzałych sposobów postępowania, bo co tą promocją miałoby być? Wskazuje czym jest dojrzałość i jakie są, powiedzmy “zalety” dojrzałości. Proces terapeutyczny ma na celu kształtowanie dojrzałych postaw życiowych, poprzez nabywanie odpowiednich umiejętności czy zmianę przekonań. Po drugie, psychologia jako nauka, jest narzędziem pracy człowieka. Według mnie, jak każde narzędzie, jest dana od Boga. Jak medycyna. Osobiście wyznaję zasadę: Módl się, jakby wszystko zależało od Boga, ale pracuj, jakby wszystko zależało od Ciebie.

 

Druga część, to nic innego jak nawołanie, by korzystać z dobrodziejstw danych od Pana Boga. Jeśli mamy narzędzia, które mogą pomóc, to dlaczego z nich nie korzystać?

 

Ks. Kaczkowski w jednym z ostatnich wystąpień powiedział, że Bóg daje rozum i medycynę, by z nich korzystać. Według mnie to samo jest z psychologią. Poza tym praca terapeutyczna nie polega na zasadzie: kochaj i rób, co chcesz. Nie oceniam człowieka, ale mogę ocenić to, co robi. Człowieka staram się zrozumieć, próbuję poznać motywy jego działania, znaleźć przyczyny lub algorytm zachowania, ale czyny mogę potępić, powiedzieć, że są niewłaściwe, że trzeba je zmienić. Nie obiecuję łatwego szczęścia, za to zawsze ciężką pracę nad sobą. Uczę wyrażać emocje, ale adekwatnie do doświadczanych sytuacji. I z pewnością nie uciekam od prawdy o człowieku, od miłości i odpowiedzialności, bo właśnie jest składową dojrzałej osobowości. Skoro mam pomóc człowiekowi w jej kształtowaniu, to dlaczego mam od nich uciekać? Ponadto z pomocy psychologa warto korzystać nie tylko doświadczając zaburzeń, przykrych życiowych sytuacji czy nałogów.

 

Warto, w myśl psychologii pozytywnej, poszukiwać sensu, nadawać znaczenia, poznać definicję szczęścia, która nie tkwi w braku granic, braku odpowiedzialności, totalnym luzactwie i zapatrzeniu w siebie. Z pewnością człowiek to CUD – ciało, umysł i duch. A w dodatku uspołeczniony. 4 sfery, każda nierozerwalnie połączona z kolejną, ale jakże wyjątkowa. Na tyle, że każdą zajmuje się inna dziedzina naukowa. Ciałem medycyna, duchem teologia, umysłem psychologia, a funkcjonowaniem społecznym socjologia. Nie skończyłam 4 kierunków, tylko jeden. I zajmuję się tylko tą jedną sferą człowieka. Nie zapominając, że 3 pozostałe mają znaczenie i wcale nie mały wpływ. Widzę kontekst, ale nie odbieram chleba pozostałym magistrom. Choć czasem ciężko stwierdzić, gdzie kończą się kompetencje jednych, a zaczynają drugich.

Znam kiepskich psychologów, którzy nie znają się na rzemiośle: stosują terapie nie poparte badaniami naukowymi, przekazują wątpliwej jakości wiedzę. Ale znam też i takich, którzy stawiają świetne diagnozy, powołują się na naukowe doniesienia i pięć razy sprawdzają, zanim coś ogłoszą z całą pewnością. Nie z braku kompetencji, ale z pokory do swoich słabości. Znam beznadziejnych lekarzy, ale i bardzo dobrych specjalistów. Znam księży, którzy profanują stan kapłański, ale i kapitalnych duszpasterzy, którzy robią kawał dobrej ewangelizacyjnej roboty. Osobiste spotkanie z tymi “gorszymi” nie sprawiło, że nie będę wspierać bliskich mi osób w terapii, zaprzestałam leczenia medycznego i więcej moja noga w kościele nie postanie. Wręcz przeciwnie – także takie spotkanie uświadamia mi po prostu, kogo następnym razem mam unikać, a kto jest wart mojego czasu, zaufania lub pieniędzy. Ja wiem, że bardzo trudno jest zaufać drugi raz, ale to, że ktoś okazał się niewłaściwą osobą na niewłaściwym miejscu, to nie znaczy, że należy generalizować. By w psychologii wyciągać wnioski, które można by odnosić do populacji, prowadzi się długoletnie badania wśród bardzo licznych grup. Nie wyciąga się wniosków na podstawie 2-3 osób. Takie minimum liczebności, np. przy pracach studenckich, to 30 osób. Kto z Czytelników zna osobiście 30 psychologów o podobnej efektywności wykonywania swojego zawodu, by mógł się na ich temat wypowiedzieć? A 30 lekarzy albo 30 księży?

Są rożni psychologowie, pracujący w rożnych nurtach. Doktor Tomasz Witkowski sugeruje nawet, by psychologowie mieli tabliczki wskazujące światopogląd i wyznawane wartości, by od razu można było trafić do człowieka, który nam odpowiada. Stąd nie rozumiem czemu takie zamieszanie wokół zeszłorocznej deklaracji lekarzy i studentów medycyny. Nie ten, to inny. Mam prawo wyboru. Jeśli ktoś naprawdę potrzebuje pomocy, niech cierpliwie jej poszukuje, wytrwale dąży do zamierzonego celu – uzdrowienia. W każdy możliwy sposób. “Szukajcie, a znajdziecie. Kołaczcie, a tworzą wam. Proście, a będzie wam dane” (Łk 11,9). Właściwie to tak biblijnie….

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/psychologia-na-co-dzien/art,749,nie-taka-psychologia-straszna.html
*****

Po czym poznać, że potrzebna jest terapia?

Barbara Michno-Wiecheć / slo

(fot. meredith farmer / flickr.com)

Decyzja o podjęciu psychoterapii nie należy do najłatwiejszych. Do gabinetów trafiają osoby, które można podzielić na dwie grupy: ci, którzy doświadczają niepokojących i silnych objawów utrudniających im codzienne funkcjonowanie, oraz ci, którzy przez wiele tygodni czy miesięcy noszą się z zamiarem podjęcia pracy nad zmianą dotychczasowego życia.

 

Pierwsi być może mają ułatwioną sprawę, gdyż zwykle ich codzienność sparaliżowana jest objawami nerwicowymi lub depresyjnymi, a praca terapeutyczna oraz pomoc psychiatry jest w takim momencie jedynym sposobem wyjścia z trudnej sytuacji. Można powiedzieć, że dla nich terapia jest koniecznością i najlepiej by była szybka i skuteczna.

 

Trudno się dziwić, gdyż nikt z nas zapewne nie chciałby przeżywać ataków paniki, lęków, stanów depresyjnych, myśli samobójczych, niewytłumaczalnych medycznie objawów somatycznych, powracających natrętnych myśli i zachowań. Wobec takich osób automatycznie rodzi się pewnego rodzaju współczucie i poczucie ulgi, że sami nie mamy podobnych trudności. Deklarujemy, że faktycznie psychoterapia ma sens, jest IM potrzebna, uważamy wtedy, że to żaden wstyd udać się do specjalisty – być może dlatego, że nie dotyczy to nas bezpośrednio.

 

Objawy somatyczne, lęki, niepokój, stany depresyjne, zaburzenia nerwicowe czy zaburzenia odżywiania to nic innego, jak silnie uwidocznione konflikty wewnętrzne zachodzące w naszej psychice. Ogólnie mówiąc, w takich przypadkach system naszych obron został znacznie osłabiony, gdyż sytuacja, jaką przeżywany jest silniejsza – co z kolei pokazuje, że dzieje się w nas coś bardzo ważnego, a nasza psychika alarmuje, by zatrzymać się i pochylić nad przeżywanym konfliktem. Dotychczasowe mechanizmy obronne, które przez wiele lat całkiem nieźle ochraniały nas przed trudnymi treściami, teraz wymagają rekonstrukcji, czyli terapii.

 

Drudzy natomiast wiele czasu poświęcają na zastanawianie się nad własnym życiem oraz szukanie odpowiedniego specjalisty. Czasami może dzieje się u nich coś niepokojącego, zwłaszcza w relacjach z innymi ludźmi, w relacjach w związku, ale ponieważ szybko stan ten mija i nastrój się poprawia, uważają, że z nimi jest wszystko w porządku i nie trzeba nad niczym pracować. W takich sytuacjach pocieszającym jest fakt, że nie należą do tej pierwszej grupy, co obiektywnie rzecz biorąc mogłoby wykluczać ich z osób wymagających terapii. Nic bardziej mylnego.

 

Osoby, które nie doświadczają wyżej wymienionych objawów, najczęściej mówią o sobie, że mają kontrolę nad własnym życiem, karierą, relacjami z innymi. Potrafią szybko i trafnie podejmować decyzje, mają wysoki status społeczny, wszystko jest na swoim miejscu i nic nie wzbudza wątpliwości. Po dłuższym zastanowieniu okazuje się, że po raz kolejny zamykają się na możliwość poznania kogoś, z kim mogą zbudować bliską relację, uciekają z korzystnie zapowiadającego się związku, w ten sam sposób szybko poznają i zostawiają kolejnych partnerów, wdają się w romanse niosące za sobą poważne konsekwencje, innych ludzi przeżywają jako wrogich, chciwych, zachłannych na pieniądze i prestiż, niszczą relacje przy jednoczesnym przekonaniu, że to inni ponoszą całkowitą odpowiedzialność za ich dyskomfort, frustracje czy niepowodzenia.

 

Często na pierwszy plan wysuwa się coraz bardziej dokuczająca samotność i poczucie pustki, okazuje się, że poza pracą i kilkoma osobami z rodziny, nie mają grona znajomych, zainteresowań, pasji, często raczej są skłóceni z innymi ludźmi. Dopiero po dłuższym czasie można zauważyć to, co w destrukcyjny sposób powtarzają w bliskich relacjach.

 

Są jeszcze jedni – to osoby, których nie dotyczą problemy ani z pierwszej ani drugiej grupy. Nie doświadczają żadnych objawów, nie borykają się z trudnymi decyzjami, maja stabilne związki, ale chcą czegoś więcej, chcą być bardziej szczęśliwymi, świadomymi swoich możliwości i ograniczeń ludźmi, chcą zrozumieć motywy swoich zachowań (które może nie niszczą ich relacji, ale niekorzystnie wpływają na bliską więź), polepszyć jakość swojego dotychczasowego życia. Tacy ludzie terapię traktują jako możliwość rozwoju osobistego, może nie jest to informacja, którą wszystkim podają, ale z cała pewnością nie wstydzą się takiego rodzaju pracy nad sobą.

 

Być może od jakiegoś czasu zastanawiasz się właśnie, czy i kiedy potrzebna jest ci terapia. Może rozmyślasz nad tym, do której z grup należysz i czy jest to odpowiedni moment na rozpoczęcie takiej pracy. Może wahasz się przed tym, czy umówić się na spotkanie, czy podjąć wyzwanie, jakim jest podróż w głąb siebie. Może obawiasz się, czy twoje problemy są wystarczająco ważne lub czy psychoterapeuta nie pomyśli źle o tobie.

 

Wbrew wątpliwościom, jakie może nieść za sobą decyzja o podjęciu terapii, zakończę ten artykuł słowami człowieka renesansu, Terencjusza, “Homo sum, humani nihil a me alienum puto”.

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/poradnia/art,330,po-czym-poznac-ze-potrzebna-jest-terapia.html

******

Pomówmy o autoakceptacji

John Powell SJ / slo

Autoakceptacja, szacunek dla własnej osoby, biorą swój początek z psychiki, ze sposobu, w jaki podchodzi się do życia.

 

Już sam fakt istnienia jest wystarczający. Pamiętaj, że posiadasz wartość bez względu na swoje zachowanie, na swoją postawę. Są w tobie rzeczy, które ci się nie podobają. Dobrze. Właśnie w ten sposób próbujesz zmierzać w kierunku realizacji. To dlatego, że jest się niedoskonałym, czuje się potrzebę rozwoju. Kto nie dostrzega, że zawsze może być jeszcze lepszy, że może stać się czymś większym, piękniejszym, ten nie żyje, jest martwy wewnętrznie. Całe życie sprowadza się do tego, by wykorzystać życiową energię, jaką ma się do dyspozycji w celu większej realizacji. Ale pomówmy o autoakceptacji. Posiadając świadomość wewnętrznej wartości osoby, trzeba myśleć o sobie samych jako o istotach złożonych i polimorficznych. Nie wolno nam oceniać się jednostronnie i dostrzegać tylko stronę negatywną lub tylko pozytywną, lecz trzeba pamiętać o złożoności składników, które tworzą naszą osobowość.

W wielu wypadkach autoakceptację utrudnia brak akceptacji własnego wyglądu fizycznego. Pragnę podać tu kilka rad, które mogą się przydać do przezwyciężenia tej przeszkody. Jeśli się sobie nie podobasz, spróbuj sporządzić listę części swojego ciała: nos, oczy, usta, nogi. Zorientujesz się, że oprócz tych, które ci się nie podobają, są wśród nich takie, które nie wzbudzają twojej niechęci. Inne – wreszcie – podobają ci się. Potem przenieś się do wnętrza ciała: śledziona, wątroba, nerki, serce. Wtedy zdasz sobie sprawę, że nie mamy ciała, lecz jesteśmy ciałem! I zrozumiesz, że piękno fizyczne jest tylko pojęciem kulturowym, zewnętrznym, charakterystycznym i zmiennym w zależności od różnych cywilizacji i kultur.

Zastanówmy się, dla przykładu, nad uwarunkowaniem ciała przez reklamę i modę. Jeśli nie ma się regularnego nosa, jeśli kobieta nie ma piersi zbliżonych do idealnej formy narzuconej przez panujący model kulturowy, jeśli nie posiada się szczupłego ciała, prostych nóg, człowiek nie czuje się żywy, czuje się nieswojo. Tymczasem każdy człowiek jest jedyny i niepowtarzalny pod względem fizycznym i psychicznym. Powinniśmy być dumni z ciała, jakie posiadamy, bez względu na jego zewnętrzną formę.

Każdy z nas ma obowiązek szanować się. Szanować się to akceptować się, szukać wykraczającej poza nasz rozum przyczyny sprawczej naszej fizyczności. Dla osoby, która pracuje nad autoakceptacją i nad tym, żeby się sobie podobać, nad miłością do samej siebie, ciało nie stanowi w żadnym sensie obrazy, przeciwnie: ze smutkiem patrzy ona na tych wszystkich, którzy istoty swego człowieczeństwa dopatrują się w ciele uznanym – na podstawie kryteriów wyznaczonych przez innych – za miłe dla oka.

Nie ulega wątpliwości, że niedocenianie, brak akceptacji, fakt, że człowiek sam się sobie nie podoba i nie ma dla siebie miłości można wyjaśnić badając, analizując życie, własną, indywidualną historię. Nie tu miejsce na śledzenie przebiegu rozwoju psychologicznego, różnych faz i stadiów, przez jakie człowiek przechodzi od urodzenia aż do ustalenia własnej osobowości. Trzeba jednak wiedzieć, że autoakceptacja, szacunek dla własnej osoby, biorą swój początek z psychiki, ze sposobu, w jaki podchodzi się do życia. Każdy człowiek może osiągnąć autoakceptację.

Więcej w książce: W poszukiwaniu siebie – John Powell SJ

*******

Wzrok – pierwsza forma kontaktu cielesnego

Paweł Kosiński SJ / slo

Takie stwierdzenie może być uznane za kontrowersyjne, zwłaszcza, gdy pojawiają się teorie próbujące dać pierwszeństwo np. powonieniu. Dla większości jednak kontakt wzrokowy pozostaje pierwszym sposobem “dotarcia” do drugiego człowieka. Patrzymy na innych, widzimy ich.

 

Sami siebie widzimy tylko poprzez coś innego, lustro, czy np. w obrazie kamery wideo. Nie patrzę sobie w twarz, choć mam jakiś obraz samego siebie, znam swoje reakcje. Obraz samego siebie, jaki nosimy, jaki obserwujemy w zwierciadle jest bardzo zależny od innych, od naszych stanów emocjonalnych. Drugi człowiek, poprzez swoją reakcję na moją obecność sprawia, że bardziej dociera do mnie, często w sposób pozawerbalny to, co inni o mnie myślą, a z mojej strony, to jak jestem postrzegany. Samoocena bardzo mocno zależy od tego, jak jesteśmy widziani przez innych. Dzieje się tak zarówno w przypadku dzieci, jak i dorosłych.
Spojrzenie nie jest jednak jednoznaczne i jedno równe drugiemu. Spojrzenie może także zawierać elementy “uprzedmiotawiające” człowieka, gdzie człowiek staje się “przedmiotem” obserwacji. Trzeba by tutaj wspomnieć niektóre nurty współczesnej filozofii, gdzie element podejrzliwości wobec drugiego człowieka był bardzo mocno obecny.

 

Drugi nie patrzy na mnie przyjaźnie, on mnie “podgląda”. Jest to spojrzenie, które nie jest spotkaniem z drugim. Jest to przejaw wścibskości, plotkarstwa, bez chęci nawiązania kontaktu. Jest to także często asumpt do oceniania innych. Spoglądający jest powierzchowny, nie interesuje go wnętrze człowieka. Spojrzenie na innych jest formą zabicia czasu. Spojrzenie uprzedmiotawiające to także takie, które jest obserwacją i uwagą dotyczącą wyglądu, pozostawiając człowieka często z przeświadczeniem o negatywności, złu, nieakceptowaniu jakiejś rzeczy, wyglądu, itp.

 

Innym przejawem uprzedmiotowienia jest zredukowanie człowieka do przedmiotu: pożądania (można “rozebrać oczyma”), albo troski (pewne matki tak bardzo zatroskane o swoje dzieci, że nie pozwalają im prawie swobodnie żyć). We wszystkich tych przejawach człowiek nie jest podmiotem, jest uzależniony od drugiego. To nie sprzyja rozwojowi osoby.
Na przeciwległym krańcu jest spojrzenie, które wspomaga rozwój osoby i kształtowanie zdrowej postawy autonomii. Jest to spojrzenie czułe i obejmujące całego człowieka, które się w nim lubuje. Takie spojrzenie przekazuje akceptację i podkreśla znaczenie człowieka. Jest to także troska o człowieka, ale inaczej niż w przypadku “zatroskanej matki”. Zależy mi na tobie, ty jesteś ważny, a nie moje wyobrażenia czy lęki. Takie spojrzenie kontempluje człowieka i raduje się człowiekiem, a nie sprowadza go do roli przedmiotu. Pewnym szczególnym rodzajem takiego spojrzenia jest spojrzenie upodobania, spojrzenie osoby zakochanej. Spojrzenie zakochanego wydobywa z osoby kochanej zdolności, których czasami ona sama nie podejrzewała. Takie spojrzenie w pełni wyzwala człowieka.

 

Ciało posługuje się swoim językiem, wyraża się i wyraża nas, czasami o wiele bardziej prawdziwie niż nasze słowa. Posługuje się swoimi drogami komunikowania, jakimi są zmysły. Nasz wzrok, słuch, zmysł węchu, smaku oraz dotyk stanowią komplementarne sposoby nie tylko rejestrowania bodźców ze świata zewnętrznego, ale także naszego wychodzenia do świata.

 

Nie wszystkich mechanizmów tego komunikowania jesteśmy świadomi. Nie umiemy się nimi w pełni posługiwać. Z jednej bowiem strony zależą one od instynktowej części naszej natury, z drugiej strony jednak podlegają wpływowi kulturowemu. W zmieniających się warunkach życia człowieka, jego zmysły dostosowują się do zmiennych potrzeb. Ciało jednak niezmiennie pozostaje naszym sposobem na wychodzenie z siebie, na wchodzenie w kontakt z innymi. Nie mamy doświadczenia istnienia bez ciała. Poznawanie zatem tej sfery naszego istnienia jest nie tylko owocne, ale wręcz konieczne.

 

Więcej w książce: Obudzić serce – Paweł Kosiński SJ

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/psychologia-na-co-dzien/art,400,wzrok-pierwsza-forma-kontaktu-cielesnego.html

*****

Chciałem doświadczyć Boga Żywego

Marta Jacukiewicz i Ks. Piotr Janiszewski

(fot. Karolina Wilczyńska)

Apeluję do ludzi, że w momencie kiedy są świadkami Chrystusa, Jego uczniami – kiedy są wyleczeni z jakiejś przypadłości – powinni o tym świadczyć i nie wstydzić się tego – mówi Piotr Kowalczyk, znany jako raper Tau

 

Mówisz o sobie, że jesteś chodzącym świadectwem. Dlaczego?

 

Bóg odmienił całe moje życie, wyciągnął mnie z uzależnień, depresji. Byłem uzależniony od nikotyny, marihuany, w pewien sposób również od alkoholu. Prowadziłem imprezowy tryb życia. Byłem uzależniony też od filozofii New Age, okultyzmu. Ogólnie Bóg naprawił moje życie, duszę. Uważam, że jestem chodzącym świadectwem na Jego istnienie, ponieważ kiedy próbowałem się zwrócić do ludzi – nikt nie był w stanie pomóc mi wyjść z problemów, udzielić odpowiedzi na moje pytania. Wszystkie odpowiedzi znalazłem w Piśmie Świętym. Doznałem bezpośrednio działania Ducha. Pan Bóg jest Tym, który mnie wybawił.

 

Miałeś jakieś granice w tej zabawie czy imprezowałeś konkretnie tak na 100 procent?

 

Imprezowałem weekendowo, jak większość młodzieży, aczkolwiek żyłem od weekendu do weekendu. Od poniedziałku do piątku wiodłem życie Piotrusia, który pracował, studiował, a w weekend zamienił się w bestię.

 

Teraz tak trochę z uśmiechem o tym mówisz, ale w tamtym czasie pewnie do śmiechu nie było. Miałeś przecież myśli samobójcze…

 

Grzech jest powodem do płaczu u każdego człowieka. I nie ma to znaczenia, czy człowiek jest nawrócony czy nie. Gdybyśmy zrozumieli różne wymiary grzechu – każdy z nas płakałby codziennie. Teraz się uśmiecham ponieważ żyję w bliskiej relacji z Panem Bogiem. To On daje mi pokój. Nie wiąże mnie żaden stosunek emocjonalny z moją przeszłością, ponieważ zostało mi to zabrane przez łaskę.

 

Kiedy odnalazłeś sens życia?

 

Pragnienie odkrycia Pana Boga pojawiło się w momencie, kiedy zacząłem Go intensywnie poszukiwać przez różne praktyki – medytacje, interesowanie się kosmosem, fizyką kwantową na podstawowym poziomie. Chciałem doświadczyć Boga Żywego, który przyjdzie do mojego życia i pokaże mi, że Jest. Zrozumiałem, że wszechświat jest niesamowitym wytworem – po prostu przerosło mnie to. W momencie kiedy nie miałem relacji z Bogiem nie wiedziałem kto to zrobił, jak to zrobił (śmiech). I moje poszukiwania zaczęły się od tego momentu. Może nawet nie było to wtedy związane z tym, że chciałem wyjść z konkretnych nałogów – w tym w ogóle nie widziałem problemu. Moim największym problemem było to, że nie znałem Boga Żywego. Sądziłem, że Boga w świecie chrześcijan też nie znajdę. Byłem wychowywany w wierze chrześcijańskiej, ale nigdy świadomie nie doświadczyłem Pana Boga.

 

W jednym ze swoich utworów śpiewasz “To, że kocham Chrystusa nie oznacza, że chodzę w sandałach…”

 

Środowisko, które słucha rapu jest specyficzne. Miałem taki etap w życiu, kiedy bardzo szczegółowo patrzyłem na swoją osobę – również przez pryzmat tego w jaki sposób się ubieram. Byłem poniekąd niewolnikiem ubrania. Może to śmiesznie brzmi, ale niektórzy ludzie są w takiej pułapce – wcale o tym nie wiedzą. W dobie konsumpcjonizmu ludzie niestety oceniają się przez pryzmat tego w jaki sposób i w co się ubierają. Miałem z tym wielki problem. Kiedy przechodziłem transformację i byłem w trakcie wyciągania mojego ducha z tych otchłani – zacząłem chodzić w marynarkach, zapuściłem długie włosy… Chciałem się wpasować w społeczeństwo. Nie chciałem być kojarzony z czymkolwiek, co jest młodzieżowe. Chciałem być super-dojrzały. Miało to emanować z zewnątrz i z wewnątrz. I dlatego, kiedy mówię o przysłowiowych sandałach, chodzi mi o to, że środowisko katolickie kojarzone jest z oazą, co jest dla ludzi odpychające. Zwłaszcza dla tych, którzy są poza wiarą.

 

Oaza kojarzyć się może na przykład z nieustannym przesiadywaniem w kościele…

 

Wiadomo, ale to jest stereotypowe. Chciałem ten stereotyp przełamać. I to działa, bo mam świadectwa ludzi, którzy piszą: “Stary, dzięki, bo przez Twój utwór “Logo Land” zmieniłem pogląd na rzeczywistość. Wszystkich oceniałem tylko przez pryzmat tego w co się ubierają”.

 

Jak postrzegasz ludzi młodych?

 

Dzisiejszy świat oferuje nam bardzo szybki przepływ informacji. Młodzież szybciej dorasta, szybciej niż my – w naszym roczniku. Ja dzieciństwo spędzałem z kolegami na boisku, albo na wycieczkach rowerowych z dziadkiem. Nigdy nie siedziałem przed komputerem, nigdy też nie miałem dostępu do takiego ogromu informacji. Dzieci teraz szybciej dojrzewają. Każda informacja jest na wyciągnięcie ręki poprzez Internet. W momencie kiedy dzieci nie mają fundamentu wiary zbudowanego na relacji, wyuczonego kontaktu z Bogiem – modlitwy, czytania Pisma Świętego, uczęszczania do kościoła, spowiedzi – świat tych dzieci niejako się zapada. Ich świadomość dojrzewa, dostrzegają nagle jak bardzo skomplikowane jest otoczenie, ich środowisko.

 

Wtedy się zaczyna…

 

Zaczynają uciekać w używki, aby zabić samotność, pustkę, którą może wypełnić tylko Duch Święty, łaska Boża. Kiedy patrzę na ludzi, którym tłumaczę na czym polega relacja z Bogiem – jesteśmy długopisami, są w nas wkłady, ale w momencie kiedy nie ma tuszu – nie możemy pisać swojej historii. Dopiero kiedy mamy tusz – możemy kontynuować pisanie swojej historii. Młodzież nie rozumie dlaczego jest “pusta”. Nie rozumieją skąd się bierze to wewnętrzne rozdarcie. Tłumaczę im, że potrzebują tuszu, którym jest łaska Boża – to ona wypełnia nasze wnętrze. Młode osoby postrzegam przez pryzmat swoich doświadczeń, bo też jestem niejako rozbitej rodziny – moi rodzice rozwiedli się kiedy miałem ponad 20 lat. Nigdy w mojej najbliższej rodzinie nie było relacji “miłosnych”.

 

Mówisz o tym bez skrępowania…

 

Apeluję do ludzi, że w momencie kiedy są świadkami Chrystusa, Jego uczniami – kiedy są wyleczeni z jakiejś przypadłości – powinni o tym świadczyć i nie wstydzić się tego. Nie można mówić: “Pan Bóg mnie uleczył i wszystko jest OK.”. Pewne nasze dolegliwości są po to, aby objawiła nam się łaska Boża, tak jak niewidomemu w Ewangelii. Nie przejmuję się tym co ludzie powiedzą, bo wiem, że w ten sposób mogę ewangelizować.

 

Jakie widzisz największe zagrożenie dla ludzi młodych?

 

Media są największym zagrożeniem dla ludzi młodych. Kiedyś jeśli czegoś nie wiedzieliśmy – szliśmy do księgarni albo pytaliśmy mamę. W tej chwili Internet jest tak olbrzymim narzędziem zbiorów informacyjnych, że każdy może z siebie wykreować poniekąd “gwiazdę”. Niestety tendencja ta idzie w kierunku zła. Dzieciom imponują “artyści”, którzy propagują przemoc, narkotyki, szybkie związki z kobietami, kłamstwo, pychę… Gdybyśmy na chwilę wyeliminowali ten medialny świat i wbili rodzicom do głowy, aby zajęli się swoimi dziećmi zamiast sadzać ich przed komputerem – wiele by to zmieniło.

 

W jaki sposób rap może zmieniać podejście do życia ludzi młodych?

 

Rap jest najbardziej popularną muzyką w Polsce. Za każdym razem kiedy włączamy utwór dobrej jakości – możemy znaleźć przeróżne inspiracje. Dla ludzi świadomych – czynnik muzyczny jest pociągający, ale może przede wszystkim liczy się treść. Raper może zawrzeć w swoim utworze bardzo dużo treści. To jest świetny środek wyrazu – możemy mówić o niepokojach, o tym co siedzi gdzieś w nas. Z racji tego, że rap jest teraz najbardziej popularnym gatunkiem – dociera do największego grona odbiorców w wieku od zero w górę (śmiech).

 

Można jakoś zmienić myślenie ludzi młodych, że życie to nie tylko dobra zabawa, narkotyki, alkohol?

 

Można, robię to. Można zmienić pogląd i życie poprzez świadectwo. Kiedy młody człowiek słyszy tanie moralizatorstwo w postaci “chłopczyk w sandałach z oazy, który kiwa mu palcem i mówi: nie ćpaj, bo będziesz na  dnie, nie uprawiaj seksu…” . Chodzi o to, że ludzie, którzy od zawsze doznali w życiu szczęścia – nie są wiarygodni dla młodzieży. Ludzie, którzy nigdy nie wpadli w bagno grzechu, którzy nigdy nie mieli problemu z pieniędzmi – w środowiskach osiedlowych zwykle jest z tym problem… Trzeba tłumaczyć świadectwem. Jestem człowiekiem o bardzo zawiłej historii życia… Dlatego też, tak bardzo uzewnętrzniam się ze wszystkimi “przygodami”, aby ci młodzi ludzie mogli powiedzieć: “Współżył z kobietami, ale teraz mu to nie potrzebne”, “Palił i przestał. Teraz mu to niepotrzebne”.

 

Czujesz się bez tego lepszy? Szczęśliwszy?

 

Oczywiście. Boża łaska jest wszystkim, co wystarczy nam do szczęścia.

 

Szczęście… ale przed szczęściem jest jeszcze wolność w wyborach, które dokonujemy…

 

Wolność, którą lansuje świat jest zniewoleniem. Na wszystko patrzę przez pryzmat wieczności. Tak powinien patrzeć każdy wyznawca Chrystusa. Każdą decyzję, którą podejmę w życiu zestawiam z życiem wiecznym. Czy ta konkretna decyzja nie wpłynie na to, że życie wieczne stracę? Czy może ta decyzja spowoduje, że zbliżę się do Pana Boga? I do tego momentu, w którym umrę. Świat oferuje nam przedmioty, które w żaden sposób nie są w stanie wpłynąć na to, że zostaniemy zbawieni. Tylko w Chrystusie jest zbawienie. Ewangelia mówi o tym, że mamy znienawidzić świat, swoich ojców, matki, braci, siostry, aby iść za Chrystusem. Parafrazując jeszcze jeden cytat, Chrystus mówi, że droga do zbawienia jest bardzo wąska. Świat nie ma dla mnie nic do zaoferowania, co dałoby mi radość – w wymiarze duchowym. Tylko Bóg może dać radość w tym wymiarze. Każda inna rzecz jest substytutem radości, miłości i częścią zamienną, ale wiadomo, że części zamienne się psują…

 

Czym jest muzyka dla Ciebie?

 

Muzyka jest dla mnie terapią. Kiedy byłem mały, momencie kiedy odczuwałem braki wewnętrzne – nieświadomie uciekałem w szukanie innych zajęć, które mogłyby mnie wypełnić. Grałem w koszykówkę, w piłkę nożną, uprawiałem sport, komponowałem muzykę, pisałem teksty, robiłem masę różnych rzeczy. Każdy z nas, kto ma zabawkę, ma pasję – udaje się za każdym razem na swego rodzaju terapię, która pozwala człowiekowi przestać myśleć o kłopotach. Praca jest ludziom potrzebna, żeby nie siedzieli w domu i nie myśleli o kłopotach, nie kłębili czarnych myśli. Muzyka jest dla mnie ucieczką od myśli, które nie są mi potrzebne. Kocham muzykę. Myślę, że mało brakowało abym został koszykarzem, albo jakimś innym aktorem (śmiech). Bardzo się cieszę, że zostałem muzykiem i mogę robić to, co kocham. To jest wielkie błogosławieństwo – kocham muzykę, nie muszę tego robić na siłę. Pan Bóg działa przeze mnie. Wszystko się pięknie zapętla i składa, że moje życie jest obrazem Jego miłości.

 

Rap z przesłaniem, ale bez świadectwa – ma sens?

 

Wychodzę z założenia, że albo jesteśmy gorący – albo nie jesteśmy. Uważam, że we wszystkim co robimy powinniśmy się budować duchowo. Rap z przesłaniem dobrym moralnie – ma znaczenie i sens, ale dla mnie osobiście jest bezsensowny (śmiech). Dla mnie ktoś, kto nie głosi Chrystusa jest człowiekiem, który nie głosi Chrystusa. Patrzę na wszystko przez to, co Bóg dla mnie zrobił. Dla mnie najważniejsza jest Jego chwała – to, że spotkam się któregoś dnia z Nim, w niebie. Nie wiem jakie to niebo będzie, ale czekam na ten moment z utęsknieniem. Myślę, że każdy dzień bardziej do tego mnie zbliża niż oddala. Wszystko co robię w moim życiu staram się robić przez pryzmat Boga i Jego wieczności.

 

Stary, w każdej wypowiedzi odnosisz się do Pana Boga. Masz jakieś pasje poza muzyką?

 

Już nie mam. Wyzbyłem się swoich pragnień, swoich marzeń. Realizuję to, co zostało mi polecone. Ewangelizuję. To jest moje życie. Nie interesuje mnie to, co nie ma wpływu aby przybliżyć ludziom Chrystusa.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,1833,chcialem-doswiadczyc-boga-zywego.html

*******

 

Wiara na granicy załamania

Stuart Sacks

(fot. ashley_rose,/flickr.com/CC)

Prawie każdy z nas musiałby się przyznać do tego, co Richard Newton nazwał “niezrozumiałą niechęcią do modlitwy”. Przejawia się ona nie tylko w braku modlitwy, ale także w obłudzie. Mnóstwo ludzi wypowiada w modlitwie to, co rzeczywiście ma na myśli, a jednak okłamują oni samych siebie. “Dziękuję Ci, że nie jestem jak inni ludzie”, modlił się przywódca religijny (Łk 18, 11). Jego pogrążone w ciemności serce mówiło to, w co wierzył, ale była to nieprawda.

Przez wiele lat modliłem się, przynajmniej podświadomie uważając moje grzechy za drobne jedynie przewinienia. Sadziłem, że na pewno nie jestem gorszy niż inni członkowie mojej synagogi – a od niektórych nawet lepszy. Prawdziwy stan mojego babilońskiego serca (według wyrażenia jednego z kaznodziejów) był przede mną zakryty. To łaska dała mi świadomość prawdy o mnie samym i przynagliła mnie, by wołać do Tego, który jedynie mógł wybawić mnie od wiecznej zagłady, na która zasłużyłem sobie swoimi grzechami. Pewien purytanin modlił się: “Jak dobry to dzień, w którym dajesz mi ujrzeć siebie”.
Bywają jednak chwile, w których z trudnością przychodzi mi powiedzieć Bogu prawdy. Nie dopuszczam do siebie obrazu mego “ja”, gdyż wydaje mi się, że byłoby ono całkowicie nie do przyjęcia dla Niego. Chcę wyglądać na takiego, jakim powinienem być, a nie jakim jestem. Zakładam wiec maskę obłudnika i wypowiadam słowa niezgodne z tym, co myślę i czuję. Majmonides, uczony żydowski z XII wieku twierdził, że nasza miłość do Boga jest proporcjonalna do naszego poznania Boga. Wkrótce po tym, jak zaufałem memu Mesjaszowi Jezusowi, zostałem zaproszony, by przemówić w synagodze w moim rodzinnym mieście. W zimowy dzień szabatu w Nowej Anglii wyjaśniałem członkom Świątyni Izraela, co skłoniło mnie, bym uwierzył w “Jeszue”. Głównym dobrodziejstwem, na jakie wskazałem, było wypełnienie się obietnicy przymierza danej Jeremiaszowi przez Jahwe. “Wszyscy bowiem, od najmniejszego do największego poznają Mnie” (Jr 31, 34).
W przeciągu całej, blisko trzygodzinnej debaty, był to jedyny moment, w którym główny przedstawiciel duchowy zgromadzenia przychylnie odniósł się do mego wystąpienia. Przyznał, że celem prawdziwej religii jest poznanie Boga, poznanie intymne, zgodnie z proroctwem Jeremiasza. Przeczucie tej intymności przez Jeremiasza cechowała otwartość, szczerość wobec Boga (por. Jr 20, 7).
Jednak owo poznanie nie było w moim przypadku nieprzerwaną, intymną bliskością. Częste frustracje i rozczarowania, nie mówiąc o własnym grzechu, odbiły się na “mistycznej słodkiej komunii”, o której nieraz śpiewaliśmy. Co więcej, muszę przyznać, ze miałem bardzo ograniczone pojecie o Jego bezgranicznie cierpliwej miłości ku mnie. Wskutek tego nieraz trudno mi było wyrazić wobec Niego moje prawdziwe uczucia. Nie ufałem Bogu na tyle, by być przed Nim szczery.
Mówienie prawdy w udręce
Maggie Ross opowiada o kobiecie imieniem Emma, która przeżyła Holocaust. Stawała ona codziennie przed kościołem na Manhattanie wykrzykując obelgi pod adresem Jezusa. W końcu podszedł do niej pastor i rzekł: “Dlaczego nie wejdziesz do środka i nie powiesz Mu tego?” Weszła wiec ukradkiem do świątyni. Po godzinie duchowny, nieco zaniepokojony o jej zdrowie, zaglądnął do środka i zobaczył Emme leżąca twarzą do ziemi pod krzyżem. Schylił sie; i dotknął jej ramienia. Podniosła głowę i ze łzami w oczach powiedziała ściszonym głosem: “W końcu On także był Żydem”. Być może Emma zaczęła w pewien sposób wnikać w tajemnicy Jego dróg.
Czy chrześcijanin może okazać gniew przed swoim Ojcem niebieskim? Joni Eareckson Tada, sparaliżowana wskutek wypadku podczas nurkowania, kipiała z wściekłości i wbijała jadowite kolce wszystkim dookoła, bo Bóg wydawał się jej niedostępny. Czy Pan obraziłby się, gdyby wylała przed Nim swoje zgorzknienie?
Zanim osadzimy takie postępowanie jako “nieduchowne”, warto posłuchać lamentu Hioba: “A czyż ja do ludzi mam żal? Czy niesłusznie duch mój jest wzburzony?” (Hi 21, 4), “I dziś ma skarga jest gorzka, bo ręką swa ból mi zadaje” (23, 2). Patriarcha nie mógł powstrzymać swych jęków, chociaż uznawał, że są one buntownicze (“gorzka” można także przetłumaczyć jako “buntownicza”). Zaskakujące u Hioba jest to, że zastanawia się on, czy Bogu sprawia przyjemność dręczenie go (10, 3), a nawet prosi Boga, by go zostawił w spokoju (7, 19). Fakt, że Duch Święty pełna udręki szczerość Hioba zachował w Piśmie Świętym, powinien zachęcić nas do mówienia tego, co rzeczywiście myślimy. Bóg jest z pewnością wystarczająco wielki, by sobie z tym poradzić.
W jaki sposób Ten, którego Hiob nazywa Szaddaj (Wszechmocny), odpowiada swemu dziecku? Słyszymy, być może nieoczekiwanie, jak zwraca się do marnych pocieszycieli Hioba: “Nie mówiliście prawdy o Mnie, jak sługa mój, Hiob” (Hi 42, 7). Wprawdzie Bóg nie broni słuszności każdego słowa, wypowiedzianego przez Hioba, niemniej zaświadcza o prawości swego sługi. Hiob nie znosi pozorów.
Skoro Bóg zna myśli swego dziecka, nie mają sensu próby ukrywania ich, lub udawania czegoś innego, nawet jeśli są one dalekie od tego, co uważamy za właściwe. Chciałbym móc bez przerwy wołać: “Alleluja!”, ale Bóg wie, ze moje serce nie byłoby zgodne z ustami. Bądźmy szczerzy: nikt nie może mięć stale pobożnych uczuć, a nasze uczucia nie są dla Boga najważniejsze. Jesteśmy zawsze na o wiele solidniejszym gruncie, jeśli skupiamy się na Jego miłości ku nam, zamiast na naszej miłości ku Niemu.
Jeśli Bóg jest równie kochający, jak Wszechmocny (a Biblia potwierdza, ze tak właśnie jest), to dlaczego pozwala, by nasze życie było wstrząsane tak wieloma niepokojącymi wydarzeniami? Czasem przychodzą one z takim natężeniem, że albo nie jesteśmy w stanie się modlić, albo wypowiadamy nieszczere frazesy, które są tak oderwane od naszego życia, jak śpiewana przez pięciolatka piosenka: “Lata, które spędziłem w próżności i pysze…” Elisabeth Elliot słusznie powiada, że “najsroższe próby wiary przychodzą nie wtedy, kiedy nie widzimy nic, ale wtedy, gdy dostrzegamy oszałamiająca ilość znaków, które – zdawałoby się świadczą o tym, ze uwierzyliśmy na próżno”.
Niech to ci wystarczy
Cel życia Mojżesza był związany z Kanaanem; trzecia część życia spędził podążając do Ziemi Obiecanej. Jednak nie dane mu było przekroczyć Jordanu z powodu wcześniejszego porywczego postępku. Szczególnie przykro musiało być Mojżeszowi, ponieważ błagał Tego, którego znał jako przyjaciela, by pozwolił mu wejść do tej ziemi (Pwt 3, 23-25). Jego modlitwa, zanoszona ufnie, pokornie i szczerze, była logiczna kulminacja czterdziestoletniego dążenia. W Biblii Króla Jakuba [angielska wersja Biblii, opracowana za panowania Jakuba I, wydana w r. 1611 – red.] Bóg odpowiada: “Niech to ci wystarczy”. Dla Mojżesza, który przez jedna trzecia swego życia zmierzał w stronę Palestyny, słowa te z pewnością były trudne do przyjęcia. Być może ty także jesteś nieco zakłopotany ta odpowiedzią Boga, która zdaje się nieco szorstka.
Boże rozwiązanie
Wiele lat przed tym wydarzeniem Mojżesz zwrócił się do Boga z ufna prośba: “Naucz mnie Twoich dróg, abym poznał Ciebie” (Wj 33, 13). Mojżesz miał się przekonać, ze niektóre modlitwy są wysłuchiwane w zaskakujący sposób. By poznać Boga, Mojżesz musiał być poddany temu samemu prawu, co jego lud, prawu, które nie pozostawiało winnych bez ukarania (Wj 34, 7). Nieopanowane zachowanie Mojżesza, przez które mimowolnie pomniejszył on objawienie się chwały Jahwe przed Izraelitami (Lb 20, 10), pociągnęło za sobą nieuniknione konsekwencje.
Natomiast, jeśli patrzeć od strony pozytywnej, Bóg przygotował dla Mojżesza coś lepszego. Zamiast wprowadzić uparty lud do ziemi, która wkrótce została skalana grzechami tegoż ludu, Mojżesz doczekał się spełnienia swoich najgłębszych pragnień: mógł oglądać Boga w Jego wspaniałości i cieszyć się Nim, nigdy nie skalanym.
Pismo Święte przekonuje mnie, że Bóg ma ukryty plan wobec każdego z nas. Zamierzył On i dopuścił wiele rzeczy, które z pewnością nie będą dla nas przyjemne. Z jednej strony podziwiamy subtelności prozy Faulknera czy Prousta, a z drugiej żywimy dziwne przeświadczenie, że działanie Boga w naszym życiu musi być proste i oczywiste. Nawet jednak, jeśli nie pojmujemy tego, co Bóg czyni w naszym życiu, swój zamiar wobec nas wyraził On jasno: chce upodobnić nas do swego Syna i doprowadzić do chwały (Hbr 2, 10).
Gdy przyglądamy się życiu Pana, widzimy z cała oczywistością, że Jego posłuszeństwo wydoskonaliło się nie przez liczne cuda, jakich dokonał, ale przez to, co wycierpiał (Hbr 5, 8). Czyż ten, kogo Bóg wybrał za narzędzie, nie powinien oczekiwać, że Jego życie stanie się odzwierciedleniem życia Jezusa (Dz 9, 15-16)? Sposób, w jaki Bóg odpowiada na nasze prośby, musi odnosić się do Jego niezmiennego zamiaru upodobnienia nas do Chrystusa i uzdolnienia nas do radowania się Nim na wieki.
Kilka miesięcy po moim chrzcie otrzymałem wiadomość od mojego byłego nauczyciela muzyki, że jego zona umiera na raka. W czasie snu poczułem, ze Bóg pobudza mnie, bym pojechał do jego odległej rezydencji i pomodlił się o uzdrowienie Dorine. Gdy przybyłem na miejsce, Ed przywitał mnie serdecznie i z nadzieja. Powiedziałem mu, jak ciężko mi na sercu z powodu choroby jego zony. Ujrzawszy jej wyniszczone ciało bezsilnie lezące na łóżku, straciłem wszelką otuchę. Jeśli choroba posunęła się tak daleko, jak mogłem wierzyć, że moja modlitwa zostanie wysłuchana? Mimo wszystko uczyniłem to, co było celem mojego przyjazdu: delikatnie dotykając jej wątłego ramienia pomodliłem się o jej uzdrowienie.
Wiele miesięcy później, gdy byłem wytracony z równowagi przez silny sprzeciw ze strony mojej rodziny, ze smutkiem otworzyłem list od mojego przyjaciela Eda, o którego sytuacji zupełnie zapomniałem, przytłoczony kłopotami we własnym domu. Nigdy nie zapomnę tego, co Bóg wtedy uczynił. W najbardziej odpowiedniej chwili dostałem wiadomość o cudzie, którego dokonał On w życiu Dorine: jej powrót do zdrowia wywołał konsternacje wśród lekarzy.
Nieoczekiwana nowina dała mi nowa nadzieje i odświeżyła moją decyzje pójścia za moim Mesjaszem. Nauczyła mnie też, że działanie Boga nie jest ograniczone przez moją nieco przygaszoną wiarę, ani przez to, że nie potrafię sobie wyobrazić, w jaki sposób mógłby On zaradzić dręczącej potrzebie. Muszą się wystrzegać sposobu myślenia tarczownika, który z powątpiewaniem odniósł się do zapowiedzi obfitości, danej przez Elizeusza: “Chociażby nawet Pan zrobił okna w niebiosach, czy mogłoby spełnić się to słowo?” (2Krl 7, 2).
Upłynęło kilkadziesiąt lat od dnia tej Bożej interwencji i, chociaż wiele razy modliłem się za chorych, nic podobnego już więcej nie nastąpiło. W książce “Poznawanie Boga” J. I. Packer zauważa, że na początku drogi duchowej świeżo nawróconych chrześcijan ich modlitwy często są wysłuchiwane w nadzwyczajny sposób – “przez to Bóg dodaje im odwagi i utwierdza” w Chrystusie.
Ale w miarę dojrzewania kształtuje On ich charakter, ćwicząc ich w twardszej szkole, poddając ich próbom i naciskom nie znanym im w pierwszych dniach nowego życia. Wszystkie dzieci Boże mogą się spodziewać tego rodzaju traktowania, ponieważ Bóg oświadcza, że jest ono normatywne (Dz 14, 22, Hbr 12, 5). W obliczu tego, co postrzegamy jako życiowe tragedie, możemy Mu ufać, że, cokolwiek by nas spotkało, Jego nieomylny plan wobec nas jest dobry, ponieważ On jest dobry. Jak dowodzi tego w rozstrzygający sposób przykład niezmiernie doświadczanego patriarchy Hioba, Bóg układa wszystko w ten sposób, by darzyć błogosławieństwem swoje dzieci. Nawet w najbardziej niewesołej sytuacji nic nie może odmienić Jego zamiarów pełnych pokoju, a nie zguby (Jr 29, 11-13). “Trzymajmy się; [tej nadziei] jako bezpiecznej i silnej kotwicy duszy…” (Hbr 6, 19).
Modlitwa zagubionego
Mój Panie Boże, nie wiem, dokąd idę. Nie widzę drogi przede mą. Nie mam pewności, dokąd mnie ona zaprowadzi. Nie znam naprawdę siebie, a choć wydaje mi się, ze wypełniam Twoja wolę, nie oznacza to, że tak jest w istocie. Ale wierzę, ze podoba Ci się już samo to, że pragnę się Tobie podobać. Ufam, że to pragnienie towarzyszy mi we wszystkim, co czynię. Ufam, że nigdy nie zrobię niczego w oderwaniu od tego pragnienia. I wierzę, że tak postępując, będę się Tobie podobał, nawet nie będąc tego świadomy. Dlatego zawsze będę Ci ufał. Nie ulęknę się, choćby się zdawało, ze jestem zgubiony i w cieniu śmierci, bo Ty zawsze jesteś przy mnie i nigdy nie zostawisz mnie samego w obliczu niebezpieczeństwa.
Autor nieznany

Rozważanie pochodzi z książki: Gdy nie potrafisz się modlić

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,677,wiara-na-granicy-zalamania.html

******

Cała prawda o “życiu na Facebooku”

youtube.pl / pz

(fot. youtube.com)

Lajki, komentarze, udostępnienia. Piękne zdjęcia, niesamowite imprezy, cudowne chwile. Na Facebooku wszystko wygląda fantastycznie. Często jednak życie w mediach społecznościowych totalnie rozjeżdża się z życiem w “realu”. Ten film pokazuje brutalną rzeczywistość.

 

Według badań naukowych Facebook i społecznościowy świat sprawiają, że dziecinniejemy, nie możemy się skoncentrować oraz tracimy szare komórki. Neurobiolog z Oxford University, Susan Greenfield przeprowadziła badania, które wykazały, że użytkownicy Facebooka i Twittera żyją po to, by dodawać nowe posty. Im dłużej korzystają z social media, tym bardziej dziecinnieją. Tyle jeśli chodzi o suche informacje. A teraz zobaczcie ten materiał:

<iframe width=”500″ height=”281″ src=”https://www.youtube.com/embed/QxVZYiJKl1Y” frameborder=”0″ allowfullscreen></iframe>

******

Życie w pojedynkę i poczucie odrzucenia

Roy MCCloughry / slo

Gdy wszyscy inni przyglądają nam się tak, jakbyśmy przegapili pociąg… (fot. garryknight / flickr.com)

Wiele osób żyje samotnie, choć chciałoby z kimś być, i czuje, że szanse na spotkanie odpowiedniego partnera czy partnerki w najbliższej przyszłości są znikome. Jakoś do tego nie dochodzi. Może i pojawiają się okazje do przelotnych romansów, ale nie tego pragniemy.

 

Taki stan bywa bardzo przykry. Niezależnie od tego, czy mamy 16 lat i wszyscy w klasie znaleźli już sobie chłopaka lub dziewczynę, czy 30 i cała paczka naszych znajomych to ludzie żonaci lub zamężni, czy mamy nawet 40 lat i świadomość, że zegar biologiczny bije, życie w pojedynkę rodzi niekiedy poczucie odrzucenia. Może przypominać siedzenie w poczekalni dworcowej, podczas gdy wszyscy inni przyglądają nam się tak, jakbyśmy przegapili pociąg, albo granie w drugiej lidze, albo nawet wywołuje w nas wrażenie, że coś z nami nie jest w porządku i nikt nie chce nam o tym otwarcie powiedzieć.

Przyjaźń może, oczywiście, odgrywać naprawdę ważną rolę. Ale nie zaspokaja zakorzenionego w nas wszystkich głęboko pragnienia – żeby mieć przy sobie kogoś bliskiego, z kim moglibyśmy dzielić życie, szanując się wzajemnie. Mało kto uznałby życie w trwałym celibacie za spełnione. Ważne jest jednak to, byśmy niezależnie od zewnętrznej i wewnętrznej presji pozostali w harmonii ze sobą, żyli dla innych i z miłością kultywowali nasze przyjaźnie.

Dłuższe życie w pojedynkę i w celibacie bywa bardzo ciężkie. Nie ma sensu twierdzić, że jest inaczej. Ludzie zostają nagle sami wskutek śmierci żony czy męża, separacji lub rozwodu, a rozpacz i ból spowodowane tą stratą mogą jeszcze wzmóc w nich poczucie osamotnienia. Wieloletnia samotność nie oznacza jednak, że energia, którą poświęcilibyśmy budowaniu związku, musi się zmarnować i przepaść. Na całym świecie natknąłem się na ludzi, którzy mają bardzo pozytywny i entuzjastyczny stosunek do życia mimo tego, a może nawet dzięki temu, że od krótszego czy dłuższego czasu są sami.

Często na różne sposoby poświęcają się służbie innym. Można ich znaleźć we wszystkich zakątkach naszego globu, gdzie pracują z młodzieżą, są wolontariuszami, nauczycielami, pielęgniarkami i pielęgniarzami, lekarzami, inżynierami. Często z werwą angażują się w różne projekty, bo mają czas i energię, jakich brakuje osobom związanym małżeństwem.

“Ludzkość padła ofiarą żartu. Ktoś gdzieś splatał nam figla. Wygląda na to, że kobiety potrzebują poczucia, iż są kochane, by uprawiać seks. Mężczyźni zaś potrzebują seksu, żeby czuć się kochani. Jak więc w ogóle udaje nam się zabrać do rzeczy?”
Billy Connolly

Ileż to chodziło po świecie osób, których życie oraz czyny stały się inspiracją dla niezliczonej rzeszy innych i które nigdy nie dokonałyby tych wielkich rzeczy, gdyby pozostawały w związku małżeńskim. Życie w małżeństwie i życie w pojedynkę to oczywiście bardzo różne drogi, ale ta druga nie jest gorsza od pierwszej, a często może nawet dawać przewagę.

 

 

Więcej w książce: Bóg, sex, kosmos i cała reszta spraw – Roy MCCloughry

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/ona-i-on/art,66,sami-ale-nie-samotni.html

******

Samotność to powrót do…

Więź

Ks. Krzysztof Grzywocz / slo

Trudno wyobrazić sobie osobę, dla której samotność nie oznacza bardzo konkretnego doświadczenia, kogoś, kto nigdy jej nie zaznał. Samotność ma jednak wiele twarzy. Dla jednych oznacza czas przepełniony ciszą, wewnętrznym pokojem, twórczymi myślami i odpoczynkiem – jest ostatecznie tym, za czym się tęskni i do czego chce się powracać. Innym kojarzy się ze smutkiem, wręcz cierpieniem, bolesną izolacją czy tęsknotą za kimś, kto nie przychodzi. Od takiego doświadczenia najlepiej uciec.

Według podobnego klucza można podzielić książki poświęcone samotności. W jednych znajdziemy rady, jak jej unikać albo jak sobie z nią radzić tak, jak można poradzić sobie z konfliktowym sąsiadem, który mieszka piętro niżej. W innych zaś znajdziemy wskazówki, w jaki sposób dobrze przeżyć samotność, aby odkryć jej niewyczerpane dobrodziejstwo.
Do której z tych grup należy zaliczyć Samotność, książkę Anthony’ego Storra – wybitnego angielskiego psychiatry i pisarza (1920-2001)? Kiedy autor pisał tę pracę, miał blisko siedemdziesiąt lat, a w swoim naukowym dorobku prace o integracji osobowości, sztuce psychoterapii, świętych, grzesznikach i szaleńcach, o Freudzie i Yungu, o agresji i muzyce.
Samotność Storra opiera się na założeniu, które narodziło się w opozycji do poglądów niektórych psychoanalityków uważających, że człowiek może zrealizować się w pełni tylko w intymnym, tzn. seksualnym związku z drugą osobą. Autor uważa, że spełnienie w życiu – również doświadczenie szczęścia – można osiągnąć bez takich więzi. Oczekiwanie od intymnych relacji zbyt wiele często bowiem prowadzi do rozczarowania i rozstania. Być może zbyt szybkie tworzenie takich relacji rodzi się z lęku przed samotnością, a często też stanowi odpowiedź na groźbą opuszczenia. Ludzka więź nie powinna być jednak natrętną formą ucieczki od samotności. Zdolność do przebywania w samotności jest jedną z cech dojrzałej osobowości, bez której nasze spotkania zbyt szybko stają się niespokojnie bliskie i symbiotyczne.
Dla zobrazowania swojej tezy Storr opisuje w swojej książce specyficzną grupę ludzi – osoby z jednej strony niezwykle utalentowane (nierzadko genialne w swoim twórczym potencjale) i wrażliwe, a z drugiej strony, naznaczone dużą trudnością, wręcz nieumiejętnością budowania bliskich i trwałych relacji. Poprzez okno swojego psychiatrycznego doświadczenia autor Samotności analizuje życie takich genialnych „pacjentów”, jak np.: Newton, Kant, czy Kafka. Tego ostatniego uważa za „postać introwertyczną w stopniu patologicznym – schizoidalnym, jak powiedziałaby większość psychiatrów”, a w innym miejscu zauważa: „Kafka balansował na krawędzi psychozy”. Do grona samotnych geniuszów brytyjski psychiatra zlicza również filozofa, Ludwiga Wittgensteina, któremu przypisuje „naturę niemal paranoiczną”, twierdzi, że „mroczne, przygnębiające spojrzenie na świat i skłonności depresyjne męczyły go przez całe życie”.
Storr przygląda się również wielu anglojęzycznym pisarzom i poetom, których twórczość rodziła się w doświadczeniu samotności, pośród nich są m.in.: Beatrix Potter, Rudyard. Kipling czy Hector Hugh Munro znany jako Saki. „Pacjentów” Storra łączy często wspólne doświadczenie: osierocenie, osamotnienie i ból w okresie dzieciństwa. To doświadczenie autor Samotności znał z autopsji – jako ośmioletnie dziecko oddany został do „dobrej” angielskiej szkoły z internatem. Wiadomo też, że po matce odziedziczył skłonność do depresji.
Trudno nie zauważyć, że dla opisywanych przez Storra osób, samotność była swoistą formą radzenia sobie z dramatem swojej osobowości. Dla tych bowiem, którzy we wczesnym okresie swojego życia, doświadczyli osierocenia czy relacji zagrażających im i dezintegrujących, ucieczka w samotność była reakcją, która pozwoliła przetrwać ten trudny okres i nie ulec całkowitej destrukcji. A talent artystyczny czy zainteresowania badawcze nadawały, zagrożonemu destrukcją życiu, harmonijną formę – integrujący kształt, który chronił przed psychotycznym rozpadem. Wiele z tych osób przeniosło ten sposób zachowania na dalsze swoje życie. Ich samotność nie była zatem alternatywą, lecz koniecznością. Warto tu zapytać, czy czynnikiem terapeutycznym była tu bardziej samotność, czy ów twórczy geniusz, który zachował tę osobę w wystarczającej integracji.

 

Trudno również nie pytać, czy przykład genialnych „pacjentów” jest wystarczający, aby uzasadnić tezę postawioną przez Storra, wedle której można w pełni zrealizować się w życiu bez intymnych związków. Doświadczenia badawcze innych uczonych, np. Bruna F. Freya – szwajcarskiego profesora zajmującego się badaniem zjawiska ekonomii szczęścia – wykazują, że osoby żyjące w związkach są zasadniczo szczęśliwsze od osób samotnych.
Wydaje się, że Storr popełnia błąd metodologiczny – szeroko postawioną tezę uzasadnia badaniami specyficznej i wąskiej grupy osób. Tym bardziej, że poddane przez autora Samotności analizie osoby, trudno określić jako szczęśliwe i w pełni spełnione w życiu. Zapewne dla wielu z nich ich twórcza samotność była najdojrzalszą formą integracji na jaką było je stać. Osoby te były one szczęśliwsze, niż gdyby trwały w dramacie nieudanych i bolesnych związków. Wiele z opisanych przez Storra osób żyło w okresie, w którym nie istniały psychoterapeutyczne formy pomocy w budowaniu trwalszych i bliskich więzi. Dramatyczne i samotne próby ich poszukiwania i tworzenia dla wielu z nich kończyły się jeszcze większym bólem, dezintegracją i izolacją. „Pacjenci” Storra pozostawali najczęściej niespokojni, „dziwni” i nieszczęśliwi, skłonni do depresji i myśli samobójczych. Ciekawe, że wspomniana przez autora Beatrix Potter, autorka książek dla dzieci, w wieku czterdziestu siedmiu lat wyszła z mąż i znacznie obniżyła swoje zainteresowanie światem literackich fantazji.

 

W książce Storra wyczuwalna jest pewna niejasność, może nawet sprzeczność. Na początku autor pisze: „Naszym życiem kierują dwa sprzeczne dążenia – dążenie do posiadania towarzystwa, do miłości i wszystkiego innego, co zbliża nas do ludzi i dążenie do niezależności, odrębności i autonomii”. Można wnosić, że autor jest zdania, iż na drogach wyznaczonych przez te dążenia można niezależnie doświadczyć sensownego i pełnego życia. W innym miejscu Samotności czytamy: „miłość nie jest jedynym sensem ludzkiego życia”.

 

Zmagając się z tą sprzecznością, Storr odważa się przywołać wymiar duchowy człowieka. Bliskie są mu poglądy Yunga, dla którego dla pełnej integracji człowieka konieczne było uwzględnienie świata religijnego. Cenne są tu również opinie Stora o konieczności uwzględnienia istnienia świata obiektywnego, niezależnego od subiektywnej twórczości człowieka – „jeżeli aspektowi subiektywnemu ktoś nada zbyt duże znaczenie, świat wewnętrzny stanie się zupełnie oderwany od rzeczywistości”.
Przyglądając się „religijnym poglądom” autora Samotności można zauważyć specyficzne rozumienie tego wymiaru człowieka. Przywołuje dla przykładu samotność Jezusa na pustyni, czy samotność św. Katarzyny ze Sieny, wyraźnie nie umieszcza jednak doświadczenia samotności w kontekście zasadniczego w chrześcijaństwie przykazania miłości Boga i bliźniego. Religijność, w której „modlitwa czy medytacja nie ma wiele wspólnego z innymi ludźmi” jest formą zbliżoną bardziej do jungowskiej teorii indywidualizacji, a nie z chrześcijańską koncepcją osoby i więzi. Ostatecznie w swojej analizie integracji człowieka Storr opiera się na psychoanalizie (najczęściej przywoływanymi autorami są Freud i Yung). Choć często rzetelnie i inspirującą z nią polemizuje, trudno jednak dostrzec w jego poglądach inną wyraźną alternatywę – jego myślenie jest ciekawą interpretacją „teorii relacji z obiektem”.

Jak więc pogodzić głębokie myśli o znaczeniu ludzkich więzi, chociażby z wcześniejszej książki Storra o integracji osobowości (autor miał wtedy około czterdziestu lat), z prezentowaną tu pracą o samotności, gdzie – pomimo wielu zapewnień autora, że tak nie jest –wyczuwalne jest zniechęcenie i rozczarowanie więziami. Czy nie rozczaruje czytelnika jedno z ostatnich zdań w tej publikacji albo nie stanie się pokarmem dla kontrowersyjnej kultury singli: „W niniejszej książce wielokrotnie wspomniałem o tym, że najsłynniejsze i najbardziej uzdrowicielskie doświadczenia psychiczne jednostek dokonują się w świecie wewnętrznym i w małym stopniu, jeśli w ogóle w jakimkolwiek, dotyczą interakcji z innymi istotami ludzkimi”.

 

We wstępie książki Storr dziękuje swojej drugiej żonie, Catherine Peters, za pomoc i wsparcie w pisaniu tej książki, w której – w dyskretny sposób – odsłania także swój wewnętrzny dramat i zmaganie przy próbach zintegrowania potrzeby więzi i pragnienia samotności. Zapewne wiele osób czytając tę pracę odnajdzie tu swój własny trud i wiele inspiracji do zrozumienia podjętej problematyki. Być może, niełatwe do przetłumaczenie angielskie słowo „contradiction” – sprzeczność czy przeciwstawność – należałoby zastąpić słowem „paradoks”, gdzie dwa pozornie sprzeczne pragnienia muszą istnieć razem, aby się poprawnie i twórczo rozwijać. Zresztą i sam Storr pod koniec książki opisuje oba dążenia – potrzebę bliskich więzi i samotności – już nie jako sprzeczne, ale współistniejące: „Najszczęśliwsze ludzkie żywoty to prawdopodobnie te, w których ani relacje międzyludzkie, ani też pozaosobiste zainteresowania nie są idealizowane jako jedyna droga do zbawienia. Pożądanie i pogoń za pełnią musi uwzględniać oba aspekty ludzkiej natury”.

 

Dojrzałe i intymne ludzkie więzi (gdzie słowo intymność należy rozumieć o wiele szerzej niż tylko w wymiarze seksualnym) są możliwe tylko tam, gdzie szanuje się samotność drugiej osoby. Z drugiej strony nie ma prawdziwej, pełnej pokoju i twórczych myśli samotności bez bliskich relacji. Przemienia się ona wtedy w dezintegrujące osamotnienie czy izolację. W języku polskim odróżniamy przecież samotność od osamotnienia. W prawdziwie szczęśliwych związkach jest dużo miejsca dla samotności, w której rodzi się pragnienie jeszcze bliższej więzi. Kochać drugiego człowieka to także troszczyć się o jego samotność, która jest częścią miłości a nie jej sprzecznym pragnieniem.

 

Dramat to taki ciąg wydarzeń, który może zakończyć się zwycięstwem albo klęską. Samotność, w swoim paradoksalnym odniesieniu do relacji z innymi, jest dramatyczna. W książce Storra można dostrzec poruszające zmaganie o wytrwanie w tym paradoksalnym dramacie, aby szczęśliwie dotrzeć do pełni życia. Można przeczuć zamysł autora, by w kulturze, która tak dużo uwagi poświęcaj znaczeniu intymnych więzi, przypomnieć o twórczym znaczeniu samotności. Ona jest królewską drogą do drugiej osoby – to w niej krystalizuje się owa inność, osobność osoby, nieodzowna by wydarzyło się harmonijne i trwałe spotkanie.

 

Gdy z dużym zainteresowanie czytałem wnikliwe analizy Anthony’ego Storra, gdzieś w tle towarzyszyły mi głębokie myśli o samotności Madeleine Delbrêl, jednej z największych mistyczek XX wieku. Miałem wrażenie, że te dwie drogi myślenia i doświadczenia w szczególny sposób się uzupełniają i wzajemnie potrzebują. Te dwie, wyrastające z chrześcijańskiej kultury postaci, w spotkaniu swoich myśli mogą doświadczyć przekonywującej prawdy o samotności. Myśl głęboka i prawdziwa rodzi się w spotkaniu i samotności. Madeleine Delbrêl pisała: „Samotność, którą Bóg tak często i wspaniałomyślnie ofiarowuje chrześcijanom, wydaje mi się jakby rodzajem sakramentu dla świata. Jest ona jedną z najgłębszych rys, które pozwalają Panu i Jego Odkupieniu poprzez nas wniknąć w świat”.

 

**Anthony Storr, Samotność. Powrót do jaźni, WAB, 2010, 312 s.

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/psychologia-na-co-dzien/art,237,samotnosc-to-powrot-do-,strona,3.html

******

Media to też misja

ks. Artur Stopka

ks. Artur Stopka

(fot. webtreats / flickr.com / CC BY 2.0)

Kilka dni temu podano, że papież Franciszek utworzył nową komisję, która odniesie się do raportu nt. reformy mediów watykańskich, przygotowanego 5 marca br. przez “Vatican Media Committee”. To druga instytucja zajmująca się tematem watykańskich mediów powołana do istnienia w ciągu niespełna dziesięciu miesięcy. Warto zauważyć, że o ile na czele nowej komisji stanął duchowny, o tyle pracom przygotowującego raport Watykańskiego Komitetu ds. Mediów przewodził świecki, lord Christopher Patten of Barnes.

 

Przyszło mi do głowy pytanie, czy i w Polsce nie przydałby się Kościołowi poważny, wykonany przez ekspertów i fachowców, raport na temat mediów kościelnych, katolickich i tych, które się mniej lub bardziej ostentacyjnie za takie podają. Mam na myśli bilans, który pozwoliłby nam, polskim katolikom, uświadomić sobie, jakie w tej sferze możliwości już zostały wykorzystane, a jakie wciąż jeszcze znajdują się w naszym zasięgu. Mam na myśli opracowanie, które nie tylko zaglądałoby w przeszłość, ustalało stan aktualny, ale również dawało podstawy do planowania na przyszłość i budowania mądrej, skutecznej strategii medialnej. Media, a właściwie coraz bardziej rozszerzające się techniczne możliwości międzyludzkiej komunikacji, w coraz większym stopniu będą polem głoszenia Ewangelii. Problemem nie jest tylko, a nawet nie przede wszystkim, to, by nowe techniki opanować. Problem polega na tym, by znaleźć skuteczne sposoby docierania za ich pośrednictwem do ludzi z Dobrą Nowiną o Jezusie i zbawieniu.

 

Kard. Gianfranco Ravasi, przewodniczący Papieskiej Rady Kultury, podczas swego niedawnego pobytu w Polsce zwrócił uwagę, że w efekcie rozwoju technologii środków masowego przekazu zmienia się strategia ludzkiego komunikowania się. Jego zdaniem najlepiej widać tę zmianę na przykładzie zachowań osób młodych. Współczesne młode pokolenie posługuje się już niemal wyłącznie mediami elektronicznymi, co ma wpływ także na sposób ich wypowiadania się i zachowania. “Powstało nowe środowisko komunikowania się i życia człowieka, wręcz nowy model antropologiczny. Młodzi ludzie korzystający przez większą część dnia z internetu i smartfona komunikują się ze światem już inaczej, niż ci, którzy wciąż sięgają po gazety i książki” – skonstatował kard. Ravasi. Według niego wierzący, uczestnicząc w komunikacji z innymi, muszą się stosować do kryteriów prostoty i precyzji mediów cyfrowych, czego symbolem są dziś 140-znakowe tweety.

 

Abp Wacław Depo, przewodniczący Rady ds. Środków Społecznego Przekazu Konferencji Episkopatu Polski, w opublikowanym 24 stycznia br. przesłaniu zauważył, że media osiągnęły tak wielkie znaczenie, iż dla wielu osób stały się głównym narzędziem społecznej komunikacji i formacji, a także polityki. Zwrócił też uwagę, że coraz szybsze tempo powstawania i przekazu informacji przekracza nasze możliwości refleksji i osądu, dlatego wielokrotnie nie pozwala na rozsądne i poprawne wyrażanie siebie.

 

W rezultacie pośpiechu, pogoni za newsem, bylejakości i lekceważenia zasad rzetelnego dziennikarstwa, środki przekazu w coraz mniejszym stopniu ułatwiają odbiorcom poznawanie i zrozumienie świata, a przede wszystkim dotarcie do prawdy. Jak zwrócił uwagę Franciszek, media coraz rzadziej “opowiadają” świat, koncentrując się na “wytwarzaniu informacji”, które odbiorcy “konsumują”. Pojawia się dezorientacja, zagubienie, przyjmowanie fałszu za prawdę i odwrotnie. Na ile tego rodzaju problemy dotyczą mediów będących własnością Kościoła, katolickich czy chcących za takie uchodzić? Myślę, że postulowany przeze mnie raport pozwoliłby sformułować odpowiedź m. in. na takie pytanie. I wyciągnąć wnioski na przyszłość.

 

Papież Franciszek nieustannie podkreśla znaczenie w naszych czasach postawy misyjnej wśród członków Kościoła. Media to także część tej misji, do której jesteśmy wezwani.
http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/komentarze/art,1985,media-to-tez-misja.html

******

 

Mateusz Świstak
Słowo narzędziem kreacji
Wychowawca

„Na początku było Słowo”. Coraz mniej osób zdaje sobie sprawę z doniosłości tego stwierdzenia. Słowo traci na wartości na rzecz obrazu. Spada jego jakość i… szacunek do niego. Tymczasem słowo to jedno z najbardziej wyrafinowanych narzędzi, jakimi dysponujemy.
Dlaczego słowa?
Po pierwsze – słowo to abstrakcja. Kiedy mówię „zielony młotek”, to słuchacz zmuszony jest do wysiłku intelektualnego: wpierw musi przywołać w głowie obiekt o nazwie młotek, a potem pokolorować go na zielono. Gdyby ten sam przedmiot leżał przed nami, to słuchacz mógłby się ograniczyć do przyjęcia tego faktu do wiadomości – „Ok., widzę”. Jeśli przykład z młotkiem nie był wystarczająco przekonujący, spróbujmy tak: Niziutki stolik, który przycupnął w kącie dość ciemnego pokoju. Na tym stoliku kraciasta cerata, na tej ceracie zielony talerzyk, na tym talerzyku dwa chrząszcze kłócące się o ostatni okruch pozostały po uczcie rozbrykanego kucyka, jeden z chrząszczy cały zapłakany.
Po drugie – słowa pociągają za sobą słowa. Opis można rozwijać, doprecyzowywać, zmieniać, umieszczać w kontekście, bawić się nim jak klockami. Do tego słowa rozłożone są w czasie. Każde z nich odkrywa nowy fragment rzeczywistości, zmienia nasycenie światła, kształt, czasem nawet miejsce zabawy. Pokazanie obrazka kończy przygodę komunikacyjną. „Widzę” – i już. Słowo to milion możliwości; gotowy wizerunek, to możliwość tylko jedna z miliona.
Po trzecie – słowo kreuje. Dzięki słowom nawet najmniej zdolne dzieci są zdolne wykreować nawet najbardziej fantastyczne światy. Nie muszą umieć rysować, nie muszą umieć ładnie pisać. Wystarczy, że powiedzą: Słońce schowało się do dziupli wielkiej brzozy… I właśnie powstał piękny, poetycki, wyjątkowo sugestywny obraz. Wykorzystanie słów jest najszybszym dostępem do Sztuki (wielka litera nieprzypadkowo).
Po czwarte – język to podstawowe i najskuteczniejsze narzędzie komunikacji. Jedni lepiej zapamiętują przez słuch, inni są wzrokowcami, jeszcze inni kinestetykami, jednak przychodzi chwila, kiedy swoje rozumienie świata trzeba przekazać innym. Wtedy, niezależnie od naszego głównego kanału percepcyjnego, w pierwszym odruchu użyjemy słów. Umieć nazywać – to siła słów. Nazwać przedmioty, emocje. Nazwać to, co słyszymy, nazwać swój ruch, swoją radość, swoje wątpliwości. A słowa poniosą to dalej i nasza radość, nasz ruch i emocje popłyną od osoby do osoby… w ten sposób pozostaną żywe.
Kreacja i komunikacja
W swoich wędrówkach przez przedszkola jako „opowiadacz baśni” zauważyłem, że słowa czarują. Nie czarują piękne stroje, wymyślne choreografie – czarują słowa i opowieści, które te słowa ze sobą niosą. Dlaczego? Bo słowa są dynamiczne. Dziecko patrząc na najbardziej pstrego klowna zacznie się nudzić po kilku minutach, jeśli ten klown nie będzie się poruszać. Książeczki z kolorowymi ilustracjami po jednym przejrzeniu idą w kąt. Kiedy jednak dodamy do klowna słowa, a do książeczki historię, dzieciaki będą chciały wracać do niej raz za razem.
Słowa są jak karty z niespodziankami. Mówiąc, odkrywamy jedną po drugiej, a dzieci czekają na to, jaka będzie następna karta. Można je modulować – czasem zaskoczyć, przestraszyć, czasem rozśmieszyć. Wystarczy odkryć odpowiednią kartę. Odpowiednie wyczucie nastroju grupy, czy też pojedynczych uczestników zajęć jest zadaniem narratora. Dzieci czekają.
Cudowne w opowieściach jest to, że rozpoczynają się one tam, gdzie zazwyczaj dzieci znajdują swoją normalność. Słowa używane są przede wszystkim do komunikowania rzeczy: „Zjedz obiad!”, „Nie rób tego!” „Ubierz się, proszę” itd. Słowa mają moc przerzucenia mostu pomiędzy tym, co normalne i prozaiczne, a krainą, w której króluje dziecięca kreatywność. Granica pomiędzy codziennością a kreacją jest niezwykle cienka.
Bezpieczne narzędzie
Niektórzy obawiają się, że zbyt częste przekraczanie tej granicy sprawi, że dzieci „odkleją się” od rzeczywistości. Dlatego wszelkie próby tak zwanego fantazjowania są kwestionowane jako niepoważne. Tymczasem dzieci wiedzą dokładnie, gdzie jest rzeczywistość, a gdzie jej nie ma. Wiedzą, że wyobraźnia jest krainą absolutnie wszystkiego i że posługiwanie się nią jest po prostu przyjemne. Nie potrzebują wiarygodnych rekwizytów, żeby cieszyć się z gry słów. Wystarczy kawałek patyka, dwóch chłopców i już mamy wojnę, w której każdy z nich ginie dziesiątki razy, ale potem ożywa. Czy to niebezpieczne? Nie, bo ci dwaj chłopcy wiedzą, po której stronie granicy toczy się ich konflikt. To dla nich poligon, na którym rozwijają swoją kreatywność (choćby w dziedzinie forteli wojennych). Nie ma to jednak nic wspólnego z faktyczną nauką obsługi broni. Czy kiedy dziewczynki bawią się w dom, myślą o sobie „na serio” jako o matkach? Nie – dziewczynki doskonale zdają sobie sprawę z tego, że ich zabawa to tylko zabawa.
Wszystko dzieje się w słowach, tych wypowiedzianych na głos i tych, które toczą się w dziecięcej głowie. Te słowa są dla dzieci nie tylko twórcze, są też bezpieczne. To one stanowią o granicy tego, co jest na niby. Jeśli damy dziecku patyk i powiemy: „To karabin”, ono zrozumie – „To nie jest karabin, ale będę udawać, że jest”. Dzięki temu poziom jego abstrakcyjnego myślenia będzie wzrastał. Natomiast wręczenie dziecku wiernej repliki broni i powiedzenie „to karabin” skończyłoby się tym, co pokazanie zdjęcia z „zielonym młotkiem” – „Tak, widzę… i co dalej?”.
Narracja
Słowa dają szansę odpowiedzieć w prosty sposób na pytanie: „co dalej?”, jeśli mamy jako pedagodzy opowiedzieć dzieciom o trzech zjawiskach, a umieszczenie ich w kontekście narracyjnym daje szansę na płynne przechodzenie pomiędzy jednym a drugim. Kontekst narracyjny pozwala zachowywać ciągłość, a dzięki temu ciągłą uwagę naszych małych słuchaczy. To przydaje się szczególnie, kiedy musimy opowiedzieć o skrajnie odmiennych zjawiskach, z których jedno nie wynika z drugiego. Narracja pozwala rozłożyć te zjawiska w czasie, dzięki opowieści stają się częścią jednej całości, po której wędruje dziecięca uwaga. Bo w głowie słuchacza wciąż kołacze jedno pytanie: „Co dalej?”.
Przykład: musimy opowiedzieć o tym, jak robi się spaghetti bolognese. Możemy to powiedzieć tak: bierzemy pomidory, bazylię, pieprz, sól, czosnek i mięso mielone. Najpierw podsmażamy mięso…itd.
Możemy też tak: Kiedy pani Jadzia, przygotowała spaghetti bolognese i już podsmażała mięso mielone, do jej kuchni przez okno wszedł mężczyzna. Niepostrzeżenie zbliżył się do stołu, na którym pani Jadzia trzymała pozostałe składniki potrzebne do zrobienia sosu. „Czosnek – mruknął mężczyzna niezadowolony – pomidory, o – jest!”, po czym do kieszeni płaszcza wepchnął całą bazylię pani Jadzi. Następnie na paluszkach podszedł do okna i siup… już go nie było. Wtedy pani Jadzia odwróciła się i zobaczyła, że…
W ten sposób dzieciaki dostają ten sam zestaw informacji, ale jednocześnie ich ciekawość zostaje zawieszona na słowie „że…” i chcą wiedzieć, co dalej. A my możemy, wraz z oczekiwanym przez nie „co dalej?”, dać im także więcej informacji, czasem z zupełnie innejpółki.
Drugi koń
Korzystanie z narracji ma jeszcze jeden walor – jest jak wprzęganie do wozu drugiego konia. Z jednej strony mamy materiał merytoryczny, z drugiej samą narrację. Zajęcia ciągnięte są przez oba „konie”. Kiedy dzieci będą bardziej zainteresowane materiałem, możemy śmiało porzucić naszą historię. Kiedy jednak okaże się, że zajęcia zbliżają się do czegoś, co można nazwać totalną katastrofą, możemy przenieść ciężar zainteresowania dzieci na opowieść. Dla nas to ratunek, a także szansa, by za chwilę znów niepostrzeżenie powrócić do tematu zajęć.
Ilustrowany świat
Jednym z największych nieszczęść naszych czasów jest to, że wszystko jest ilustrowane. Newsy w wiadomościach to wielkie zdjęcia, z niewielką ilością faktycznych informacji, książeczki dla dzieci to przede wszystkim wielkie, kolorowe i częstokroć tandetne ilustracje. Podobnie z teatrzykami – coraz więcej jest formy, coraz mniej treści.
Informacje podawane w sposób graficzny są prostsze, szybciej można się ich uchwycić. Widzisz i wiesz. I o to chodzi. Problem w tym, że wzrok i umysł mogą się po nich prześlizgnąć, bez wysiłku. Są jak śmieciowe jedzenie: wchodzą górą, wychodzą dołem, niewiele zostawiając po drodze.
W tej sytuacji warto przypomnieć sobie, że pierwszym i najprostszym narzędziem, jakiego możemy używać, jest słowo. I dzięki niemu możemy poprowadzić dzieci za rękę prosto w krainę nieskrępowanej fantazji ich kreatywności i rozwoju.
Mateusz Świstak
Wychowawca 4/2015
fot. Derbeth Scrabble 3 

Flickr (cc)

http://www.katolik.pl/slowo-narzedziem-kreacji,24768,416,cz.html?s=2
******
Aneta Kania

Modlitwa Jezusowa

Magazyn Salwator

Nieustanną pamięć o Bogu

“Panie Jezu Chryste, Synu Boży, zmiłuj się nade mną grzesznikiem” – oto pierwotne wezwanie modlitwy Jezusowej, zwanej inaczej modlitwą serca albo nieustanną modlitwą. Modlitwa ta korzeniami sięga Pisma Świętego. Niewidomy żebrak, Bartymeusz, u bram Jerycha woła do Jezusa: “Jezusie, synu Dawida, ulituj się nade mną”. Skruszony celnik prosi o miłosierdzie, a Kananejka powtarza: “Panie, synu Dawida, zmiłuj się nade mną”. Jest to wezwanie modlitwy nieustannej, bo takie jest polecenie Jezusa: “Powiedział im też przypowieść o tym, że zawsze powinni się modlić i nie ustawać” (Łk 18, 1), powtórzone przez św. Pawła: “Nieustannie się módlcie” (1 Tes 5, 17).

Modlitwa Jezusowa powstała w pierwszych wiekach chrześcijaństwa – wśród mnichów na pustyni egipskiej w IV wieku. Ich duchowość – opuszczenie wszystkiego ze względu na Boga – nakazywała iść na pustynię, by całe swoje istnienie poświęcić na modlitwę i pogłębienie więzi z Bogiem. Pierwsi pustelnicy egipscy głosili, że wielbienie Stwórcy powinno odbywać się przez cały czas, a św. Jan Kasjan mówił, że: “Bardzo mało modli się ten, kto zwykł modlić się tylko wówczas, gdy klęczy”. Inne powiedzenie znane z tamtych czasów to: “Jeżeli mnich modli się tylko wtedy, gdy staje do modlitwy, to nigdy się nie modli”. Modlitwa nieustanna przybierała formę rozważania lub recytacji z pamięci i najczęściej szeptem tekstów Pisma Świętego, wersetów z psalmu, z Ewangelii lub innego biblijnego tekstu, który zawierał skondensowaną w kilku słowach prośbę o pomoc czy miłosierdzie albo też wyrażał uwielbienie Boga. Pozwalało to uniknąć rozproszeń, skupić myśli na Bogu i utrzymywać nieustanną pamięć o Nim. W ten sposób łączono pracę wciąż trwającą modlitwą.

Ten zwyczaj przetrwał wieki. Gdy w VII wieku Egipt, Palestyna i Syria dostały się pod panowanie arabskie, wzrosło znaczenie Konstantynopola jako ośrodka życia duchowego na chrześcijańskim Wschodzie. Zwyczaj modlitwy Jezusowej przeniósł się do Konstantynopola i był kultywowany w słynnym klasztorze Studytów, założonym w 463 roku i mającym szczególne znaczenie w VIII-IX wieku. Pierwszym wielkim, a może największym teologiem i mistykiem bizantyjskim był św. Symeon Nowy Teolog.

Trzecim etapem rozwoju modlitwy Jezusowej było przedostanie się jej do Atos w XIII-XIV wieku. W tym czasie Atos był głównym centrum życia monastycznego w Bizancjum. W XIV wieku posiadał już 25 klasztorów. Wkrótce stał się ośrodkiem szerzenia się modlitwy Jezusowej. Tutaj również została ona ostatecznie uformowana i zdobyła dominującą pozycję w życiu duchowym. Mimo zachowania śpiewu psalmów i modlitw liturgicznych, stała się sercem wszystkich modlitw. Atos stopniowo ustalił jej formę właśnie na słowa: “Panie Jezu Chryste, Synu Boży, zmiłuj się nade mną, grzesznikiem”.

Przetrwała do dzisiaj

Przez wieki Atos był największym ośrodkiem zakonnym świata chrześcijańskiego. Z tamtejszych klasztorów modlitwa Jezusowa promieniowała na cały Wschód, a także na kraje słowiańskie. W XVII wieku ze Świętą Górą związani byli główni twórcy Filokalii – zbioru pism Ojców i pisarzy chrześcijańskich związanych z modlitwą Jezusową. Filokalia stała się głównym podręcznikiem nauki tej formy modlitwy. Modlitwa Jezusowa przetrwała do dzisiaj. Z chrześcijańskiego Wschodu przeniosła się na Zachód. Zresztą i tutaj była w pewnym sensie znana pod nazwą modlitwy aktami strzelistymi. Dzisiaj prawie każda książka o modlitwie zawiera rozdział poświęcony modlitwie Jezusowej. Wspomina o niej Antoni de Mello, jej poświęcił swoje książki Jean Lafrance.

Modlitwa Jezusowa jest modlitwą na każdy czas. Nie jest konieczne trzymanie się jej tradycyjnej formy. Każdy z nas może sam ustalić sobie krótkie modlitewne wezwanie. Panie Jezu, zmiłuj się nade mną; Panie Jezu, pomóż mi; Panie Jezu, ufam Tobie; Panie, pospiesz ku ratunkowi memu; Jezu, gdzie jesteś? Duchu Święty, przyjdź; Duchu Święty, prowadź mnie; Duchu Święty, oświeć mnie – to tylko przykłady. Jean Lafrance proponuje bogatsze wezwania: Ojcze, w imię Jezusa, daj mi swojego Ducha; Duchu Święty, pokaż mi twarz Jezusa; Bogurodzico Maryjo, raduj się.

Możemy modlić się wszędzie. W domu, przy sprzątaniu, w kuchni czy w tramwaju! Na spacerze, idąc do pracy, szkoły, jadąc samochodem, siedząc w poczekalni u lekarza. Z początku będzie to wymagało trochę skupienia i uwagi, może ogarnie nas rozproszenie albo zapomnimy zupełnie o modlitwie. Nie szkodzi. Wystarczy spokojnie powrócić do wybranego wezwania i kontynuować modlitwę. Z czasem modlitwa się w nas utrwali, będziemy coraz łatwiej o niej pamiętać, aż w końcu, któregoś dnia, zauważymy, że modlitwa już w nas jest, że bez większego wysiłku modlitewne wezwanie przemienia naszą codzienność, ofiarując ją Bogu. W życiu modlitwy czy w edukacji modlitewnej jest tylko jedna zasada: “Nie ustawać”.

To jest właśnie modlitwa na nowe tysiąclecie, na zabiegany czas naszych obowiązków i pracy, na powolne przesuwanie się samochodów na ulicach, na kolejki przy kasach w supermarketach. Ta modlitwa jest odpowiedzią na pytanie współczesnego człowieka o to, jak się modlić i jak znaleźć czas na modlitwę. Jak? Wezwaniem, które jest odpowiedzią na potrzebę chwili – układamy je dowolnie, gdyż odzwierciedla to, czego w danym momencie potrzebujemy – prośba, przeprosiny, dziękczynienie. Kiedy? W każdej wolnej chwili, kiedy tylko nam się przypomni, a później zobaczymy, że przypominać się będzie coraz częściej. Niektórzy autorzy radzą, żeby dodatkowo wybrać sobie jeden dzień lub więcej, kiedy poświęcimy dany czas tylko na modlitwę Jezusową.

Modlitwa Jezusowa jest modlitwą prostoty. To modlitwa ubogich, proste wołanie o pomoc, o miłosierdzie. Nie należy się zniechęcać jej pozornym ubóstwem. Mnisi dochodzili do szczytów świętości właśnie poprzez modlitwę Jezusową. Praktykowana będzie przemieniać nasze życie, będzie łączyć nas coraz bardziej z Bogiem. Nie jest to jednak tylko modlitwa dla mnichów czy osób poświęconych Bogu. Jest dla wszystkich, a przede wszystkim dla ludzi świeckich, zagonionych w codzienności. Serafin z Sarowa mówił: “Zapragniecie, na przykład pójść do kościoła, lecz kościół jest zbyt daleko lub nabożeństwo już się skończyło. Zapragniecie złożyć ofiarę, lecz nie widzicie biednego lub nie macie pieniędzy. Pragniecie żyć w czystości, lecz nie macie dosyć sił do tego (…) Być może chcielibyście zrobić coś innego w imię Jezusa, lecz nie macie ku temu sił ani okazji. Natomiast modlić się może każdy bez przeszkód. Bogaty i biedny, szlachetnie urodzony i wieśniak, mocny i słaby, zdrowy i chory, cnotliwy i grzesznik”.

W “Opowieściach pielgrzyma” starzec radzi pielgrzymowi, który pragnie nauczyć się modlitwy Jezusowej, aby nigdy się nie zniechęcał. Ma tylko często odmawiać wezwania modlitwy Jezusa bez troszczenia się o czystość samej modlitwy. Należy ofiarować Bogu to, co jest w nas, to znaczy powtarzanie tej formuły. Nawet jeśli mamy wrażenie odmawiania jej tylko wargami, to częsta modlitwa ustna doprowadzi to w końcu do modlitwy serca. “Modlitwa może być sucha i rozproszona, lecz powtarzana stworzy przyzwyczajenie, stanie się drugą naturą i przekształci w czystą, jaśniejącą modlitwę, chwalebną modlitwę ognia” (Jean Lafrance, Modlitwa serca). Nasza codzienność zostanie przemieniona, a my przez nią będziemy mogli coraz bardziej zbliżać się do świętości.

Jean Lafrance porównuje modlitwę do gliny, a modlącego się do pomocnika murarskiego: “Ty jesteś tym pomocnikiem, a modlitwa gliną. Bóg mógłby równie dobrze obejść się bez pomocnika i gliny, ale zdecydował, że Jego arcydzieła będą zależały od twojej ubogiej modlitwy; zdecydował, że potrzebuje tego materiału. Dlatego Bóg mówi: . Bóg chce dużo modlitwy i chociaż czujesz, jak bardzo nędzna jest twoja modlitwa, prosi cię, żebyś nie ustawał, żebyś modlił się więcej i intensywniej. (…) “.

Aneta Kania

http://www.katolik.pl/modlitwa-jezusowa,38,416,cz.html

*****

 

o. Wacław Hryniewicz OMI

Zacheuszów jest wielu

Tygodnik Powszechny

 

To Bóg podejmuje nieoczekiwaną decyzję o spotkaniu, odszukaniu i ocaleniu tego, który zagubił się w życiu. Po to przyszedł na świat. Los zagubionych i zatraconych nie jest Mu obojętny.
Na łóżku szpitalnym, w czasie kontrolnych badań w klinice, z zainteresowaniem czytałem refleksje Jerzego Sosnowskiego o współczesnych Zacheuszach („TP” nr 39/09). „Kto wie – zastanawiał się on – czy obecnie Zacheuszów nie jest więcej niż uczniów stojących w bezpośredniej bliskości Jezusa”. Sprawa godna rozważenia, przypomina bowiem nie tylko o krętych drogach człowieka do Boga, ale także o niepokoju wiary i o potrzebie odnalezienia samego siebie. Postanowiłem więc stanąć pod drzewem sykomory, z dala od otaczających Mistrza uczniów, wsłuchać się w ewangelijną opowieść o celniku i dorzucić kilka swoich spostrzeżeń.
Kto uważnie czyta Ewangelie, zauważy, że Jezus miał szczególny dar obserwacji i zauważania ludzi, których zazwyczaj się nie zauważa. Przykład? Uboga wdowa, która wrzuciła drobny pieniążek – wszystko, co miała – do świątynnej skarbonki. Albo jedna zabłąkana owca z przypowieści czy też zgubiona moneta gospodyni. Kogo Jezus zauważa, ten ma szansę głębokiej przemiany; ten sam siebie ujrzeć może po raz pierwszy w innym zgoła świetle. Celnik Zacheusz jest najbardziej wyrazistym przykładem. A Zacheuszów jest wielu – także dzisiaj.
Zdumiewająca pedagogia
Bogaty zwierzchnik celników bardzo chciał zobaczyć, jak wygląda sławny Nauczyciel z Nazaretu. „Nie mógł jednak z powodu tłumu, bo był niskiego wzrostu. Pobiegł więc naprzód i wspiął się na sykomorę, żeby Go ujrzeć, bo miał tamtędy przechodzić” (Łk 19, 3-4). Wystarczająco jeszcze młody i sprawny, zamiast przedzierać się przez wrzaskliwy tłum, postanowił wejść na drzewo i przyjrzeć się wszystkiemu, co się będzie działo. Rzecz znamienna, że tylko Łukasz przekazał opis tego niezwykłego wydarzenia, które poruszyło mieszkańców całego miasta. Jezus dostrzegł celnika na drzewie i sam zaprosił się w gościnę do jego domu.
Ewangelista nie darzył sympatią ludzi bogatych, tak często zdobywających dużą majętność z krzywdą dla innych. Tym bardziej zastanawia fakt, że to właśnie on opisał spotkanie Jezusa z samym zwierzchnikiem celników w jego domu. Zacheusz był tym jedynym człowiekiem w mieście, z którym Nauczyciel postanowił być razem tego dnia. Trudno się dziwić zdumieniu mieszkańców Jerycha, uważających się za sprawiedliwych.
Nie potrafili zrozumieć, dlaczego Jezus poszedł w gościnę do nieuczciwego poborcy cła i podatków, urzędnika wysługującego się znienawidzonym Rzymianom. Ewangelista zapisał w kilku słowach: „A wszyscy, którzy to widzieli, oburzali się i mówili: »Poszedł w gościnę do grzesznego człowieka«” (Łk 19, 7). Powtórzył się zarzut odnotowany wcześniej przez tego samego Ewangelistę: „Przychodzili do Niego też celnicy i grzesznicy, aby Go słuchać. A faryzeusze i nauczyciele Prawa szemrali: »Ten przyjmuje grzeszników i jada razem z nimi«” (Łk 15, 1-2).
W domu Zacheusza zdarzyło się coś nieoczekiwanego. W oczach Jezusa ten człowiek zobaczył prawdę o sobie i swoim życiu. Załamał się jego dotychczasowy sposób myślenia. Postanowił zacząć od nowa. Oświadczył Jezusowi: „Oto połowę mojego majątku daję ubogim, a jeżeli kogoś w czymś skrzywdziłem, zwracam poczwórnie” (Łk 19, 8). Kto mógł przewidzieć, że stanie się coś podobnego? Ewangelia dopowiada resztę: „Wówczas Jezus powiedział do niego: »Dzisiaj zbawienie przyszło do tego domu, bo przecież i on jest synem Abrahama. Syn Człowieczy przyszedł bowiem odszukać i zbawić to, co zginęło«” (w. 9-10).
Warto zauważyć to znamienne wyrażenie w ustach Zacheusza: „jeżeli kogoś w czymś skrzywdziłem”. Niełatwo przyznać się publicznie do swoich win i wykroczeń. Prawdopodobnie całe miasto wiedziało o chciwości i defraudacjach zwierzchnika celników. On jednak mówi: „jeżeli”. Można sobie wyobrazić, że w tym momencie pojawił się lekki, ale życzliwy uśmiech na twarzy Gościa. Być może zaskoczyły Zacheusza słowa o odszukaniu i ocaleniu „tego, co zginęło”. Czyżby aż tak źle było z jego życiem? Czyżby on sam zagubił się tak bardzo? Takie słowa nie dają nikomu spokoju.
Zdumiewająca pedagogia Jezusa! Przedziwny bieg wydarzeń. Wstrząsająca odpowiedź na oburzenie sprawiedliwych. Aby ocalić człowieka, trzeba podjąć ryzyko dla wielu niezrozumiałe. Wszyscy poszukujący definicji ocalenia i zbawienia mają ją przed oczyma, w swoich własnych rękach. Nie potrzeba szukać daleko. Zbawienie dokonuje się tam, gdzie Jezus wchodzi w przestrzeń naszego życia, gdzie Jego obecność i słowo dokonują w człowieku wewnętrznego nawrócenia. „Dzisiaj zbawienie przyszło do tego domu”.
Nie potępiajmy człowieka, który postanowił zacząć życie na nowo. On także jest dzieckiem Boga. Jezus nazwał Zacheusza z nieukrywaną dozą czułości „synem Abrahama”. A więc grzeszny dom zbudowany na ludzkiej krzywdzie może stać się miejscem ocalenia, początkiem nowego życia. Czy wolno gorszyć się i oburzać, że Jezus poszedł w gościnę do grzesznego człowieka? To wielka lekcja dla wszystkich wierzących, nie tylko dla duszpasterzy. Czy została zrozumiana?

Opowieść trudna do przyjęcia
Sprawiedliwi nie wybaczają takiej otwartości na ludzi zagubionych. Uważają, że Bóg jest dla najbardziej religijnych i najwierniejszych w swoich praktykach. Jezus tymczasem oświadcza, że „przyszedł odszukać i zbawić to, co zginęło”. Aby odszukać i ocalić, trzeba zniżyć się do poziomu ludzkiej nędzy i niedoli. Zatraceni w swoim człowieczeństwie zazwyczaj nie wiedzą nawet, że są zagubieni, aż zostaną odnalezieni przez Kogoś bardzo im życzliwego i przyjaznego. Jezus potrafił zniżać się i szukać nawet najbardziej zagubionych. Dostrzegał ich godność, gdyż widział w nich dzieci Boga, synów i córki Abrahama.
Zwierzchnik celników nawet nie pomyślał o tym, aby zaprosić Jezusa do swego domu. Nie miałby odwagi. Słyszał przecież o Nim i Jego nauce od innych. Słyszał o Jego zdumiewającej nauce i wielkich czynach. Nauczyciel zaprosił się sam. Inicjatywa do Niego należy. To On podejmuje nieoczekiwaną decyzję o spotkaniu, odszukaniu i ocaleniu tego, który zagubił się w życiu. Po to przyszedł na świat. Los zagubionych i zatraconych nie jest Mu obojętny.
To, co stało się w Jerychu, jest najbardziej wymowną opowieścią o zbawieniu, trudną do przyjęcia dla wielu. Nie dowiemy się, czy Zacheusz stał się rzeczywistym uczniem Jezusa na resztę życia. Ewangelia nic na ten temat nie mówi. Ten człowiek coś jednak zrozumiał, zobaczył i otrzymał w darze. Odpowiedział na ten dar gotowością naprawienia krzywd i rozdania ubogim połowy swego majątku. Miejmy nadzieję, że słowa dotrzymał, skoro według słów Nauczyciela „zbawienie przyszło do tego domu”. Być wyróżnionym przez Chrystusa pociąga jednak za sobą niezrozumienie i dezaprobatę otoczenia. I rzeczywiście taki będzie czasem los tych, którzy zostaną przez Niego ocaleni. Niełatwo iść za takim Nauczycielem.
Podobnie było już przy powołaniu celnika Lewiego, który urządził Jezusowi wielkie przyjęcie w swoim domu. „I przybył spory tłum celników i innych, którzy usiedli razem z nimi. Faryzeusze i nauczyciele Prawa natomiast oburzali się i pytali Jego uczniów: »Dlaczego jadacie i pijecie z celnikami i grzesznikami?«” (Łk 5, 29-30). Tam także biesiadujący usłyszeli słowa Jezusa: „Zdrowi nie potrzebują lekarza, lecz ci, którzy się źle mają. Nie przyszedłem wzywać do nawrócenia sprawiedliwych, ale grzeszników” (Łk 5, 31-32).
Celnik Lewi to przyszły ewangelista Mateusz. W spisanej przez niego Ewangelii pojawiają się w tym miejscu znamienne słowa Jezusa o miłosierdziu, nawiązujące dwukrotnie do proroka Ozeasza: „Idźcie i nauczcie się, co znaczy: Miłosierdzia chcę, a nie ofiary. Nie przyszedłem bowiem wzywać sprawiedliwych, ale grzeszników” (Mt 9, 13; zob. 12, 7; Oz 6, 6).
Wielkie wyzwanie
Skąd to uporczywe zainteresowanie losem ludzi uznanych za grzeszników? Oto pytanie, które jest jednym z największych wyzwań dla uczniów Jezusa. Ci, którymi tak często gardzimy, są godni Jego uwagi i miłości. To nie przypadek, że na Golgocie zawisnął pomiędzy dwoma złoczyńcami. Skazano Go na śmierć, gdyż okazał się nie takim Mesjaszem, jakiego oczekiwano. Szukanie zatraconych zaprowadziło Go na krzyż. Ale i tam, w mroku Golgoty, zajaśniało światło ocalenia.
I znowu tylko Łukasz odnotował przejmujący fakt. Oto jeden ze złoczyńców broni niewinnego Jezusa przed szyderstwem drugiego: „»My co prawda sprawiedliwie otrzymujemy to, na co zasłużyliśmy, Ten zaś nic złego nie uczynił«. I dodał: »Jezu, pamiętaj o mnie, gdy wejdziesz do Twojego Królestwa«”. Na obietnicę zbawienia nie trzeba było czekać. Przyszła natychmiast: „Zapewniam cię, dziś będziesz ze Mną w raju” (Łk 23, 41-43).
Jezus oddał życie także za Zacheusza. Za wszystkich. On ocala i zbawia w zdumiewający sposób, trudny do zrozumienia dla ludzi uważających się za wysoce religijnych i sprawiedliwych. Oburzają się postępowaniem Nauczyciela. A On cierpliwie przekonuje, do ostatniej godziny swojego życia, że tak trzeba, że to Jego posłannictwo. Jest odpowiedzią Boga na to, co dzieje się złego w naszym ludzkim świecie. Co więcej, jest ocaleniem dla ludzkości, w której wciąż jest tak wiele krzywd, cierpienia, niesprawiedliwości i podziałów. Jedni traktują drugich jak rzeczy, zapominając, że wszyscy jesteśmy dziećmi jednego Boga. Bogaci skazują ubogich na gehennę nędzy. Sytuacja kobiet i dzieci jest ciągłym wołaniem o ocalenie. Lista niedoli w losach ludzi naszej ziemi jest długa.
Aż znajdzie
W znienawidzonym celniku Zacheuszu Jezus potrafił dostrzec syna Abrahama, odmienić jego sposób myślenia i postępowania. Mówił w swoich przypowieściach, że pasterz poszukuje zaginionej owcy, dopóki nie odnajdzie; kobieta – zagubionej monety, aż ją odszuka; ojciec wyczekuje powrotu zabłąkanego syna, aż ten powróci… Owo krótkie ewangelijne słowo „aż”, „dopóki” jest w całej Biblii jednym ze słów budzących najwięcej nadziei. Skoro Bóg jest wieczny, „aż” znaczy tak długo, jak będzie potrzeba. Nigdy nie jest za późno.
To największa nadzieja na odnalezienie zagubionych. Warto przypomnieć słowa Nauczyciela: „Mam także inne owce, które nie są z tej owczarni. Je także muszę przyprowadzić i będą słuchać mojego głosu. I będzie jedna owczarnia i jeden pasterz” (J 10, 16). On sam w swoich przypowieściach zdaje się przejawiać czasem więcej troski o zagubionych niż o już odnalezionych. Jest jak troskliwy pasterz, jak szukająca kobieta, jak oczekujący ojciec. Znalazłszy „swoich” pragnie szukać innych.
Tak postępuje Ten, kto miłuje prawdziwie. Tylko w Ewangelii według św. Jana pojawia się zdumiewająca obietnica: „A Ja, gdy zostanę wywyższony nad ziemię, pociągnę wszystkich do siebie” (J 12, 32; wyróżnienie – W.H.). Może nam się wydawać, że to zbyt ryzykowne porównanie z wielkim magnesem, który nie wybierając przyciąga wszystkie metalowe opiłki. Obietnica mówi, że wywyższony w chwale pociągnie w końcu ku sobie wszystkich, nawet najbardziej opornych. Nie tylko wybranych. Nie tylko niektórych, ale wszystkich. To nie są słowa rzucone na wiatr. To nie tylko chęć i pragnienie, ale w pełni skuteczna siła przyciągania. On rzeczywiście jest Wielkim Magnesem. Takim ukazuje Go świadectwo Ewangelii.
Wierzę, że Bóg nie traci kontroli nad biegiem ludzkich dziejów. Niech pamiętają o tym ci, którzy decydują się szukać, a nie potępiać współczesnych Zacheuszów. Trzeba jednak zatroszczyć się najpierw o nawrócenie własnego serca, aby w poszukiwaniu Boga na własnej drodze było zdolne do otwarcia, przyjazne ludziom i życzliwe.
Wacław Hryniewicz OMI
Tygodnik Powszechny, 18 października 2009
fot. Moreno Berti, Sycamore Gap
Flickr (cc)
 http://www.katolik.pl/zacheuszow-jest-wielu,24756,416,cz.html?s=2
******
ks. Antoni Klupczyński

Zadośćuczynienie Bogu i bliźniemu

Przewodnik Katolicki

W procesie nawrócenia zadośćuczynienie – jako gest ujawniający się na zewnątrz w postaci modlitwy i naprawienia zła – jest środkiem podtrzymującym i rozwijającym życie podniesionego z upadku człowieka.
Podejmowaniu przemiany życia duchowego towarzyszyć musi zawsze podstawowa prawda, że Bóg nie chce śmierci grzesznika, ale żeby się nawrócił i miał życie. W procesie nawrócenia zadośćuczynienie jako ostatni, piąty warunek dobrej spowiedzi św. jest po to właśnie, aby czyniący pokutę miał życie. Skoro nawrócenie (metanoia) oznacza zgodę na przemianę, która ma skierować ku Bogu, to właśnie zadośćuczynienie-pokuta jako gest ujawniający się na zewnątrz w postaci modlitwy i naprawienia zła jest środkiem podtrzymującym i rozwijającym życie podniesionego z upadku człowieka.
Leczenie ran
Ten, kto podejmuje zadośćuczynienie, jest trochę podobny do leżącego w szpitalu osłabionego pacjenta. Przyczyna stanu zapalnego w organizmie została chirurgicznie usunięta. Ale operacja pozostawiła w jego ciele skutki w postaci osłabienia. Zakłóciła sprawność ciała. Pacjent potrzebuje czasu, środków medycznych, opieki innych, aby mógł wrócić do pełni sił. Coś podobnego dzieje się w organizmie duchowym: grzech jako przyczyna stanu zapalnego został usunięty (wyznanie grzechu i rozgrzeszenie), ale organizm duchowy został zakłócony. Zamęt spowodowany przez grzech nie został usunięty. Powrót do pełni sił, do zdrowia duszy jest jednak procesem wymagającym i długim. Leczenie ran duchowych, naprawienie błędów, można określić jako rodzaj „Bożej kliniki”, która posługując się lekarstwem pokuty przywraca równowagę i harmonię zaburzoną przez grzech. Pomaga zmienić kierunek postępowania, które wymaga ofiary i współdziałania.
W Katechizmie Kościoła Katolickiego czytamy: „Wiele grzechów przynosi szkodę bliźniemu. Należy uczynić wszystko co możliwe, aby ją naprawić (na przykład: oddać rzeczy ukradzione, przywrócić dobrą sławę temu, kto został oczerniony, wynagrodzić krzywdy). Wymaga tego zwyczajna sprawiedliwość” (1459). A zatem zadośćuczynienie to wymagająca klinika, w której akt religijny, jakim jest modlitwa, domaga się również zaangażowania praktycznego, czasami radykalnego, wymagającego przezwyciężania siebie, powodującego zmianę myślenia. Taka kuracja Boża, która niekiedy trwa całe życie, może się udać tylko wtedy, kiedy zostanie usunięty lęk.
Autentyczność pokuty – miłość
Owocem spowiedzi św. jest łaska uświęcająca, tzn. miłość. Każda spowiedź uzdalnia nas do większej miłości. Doświadczając odpuszczenia grzechów, łatwiej odpuszczamy naszym winowajcom. Miłość Chrystusa czyni w nas więcej miejsca do czynienia dobra: komu wiele wybaczono, ten wiele ukochał. Chodzi o to, aby przyzwolić na działanie w nas Jezusa. Wówczas pokuta chrześcijańska będzie autentyczna, gdy będzie wypływała z miłości, a nie z lęku i „gdy będzie polegała na poważnym wysiłku ukrzyżowania «starego człowieka», aby mógł się narodzić «nowy» za sprawą Chrystusa” (bł. Jan Paweł II, Reconciliatio et penitentia 26). Tak rozpoznana pokuta jest naśladowaniem Chrystusa, którego całe ziemskie życie – naznaczone wyrzeczeniem, które nie zaprawiało goryczą Jego usposobienia – było drogą zadośćuczynienia za nasz grzech.
Praca nad przywracaniem otrzymanego od Boga w raju ładu stwórczego domaga się podjęcia konkretnych kroków: przyjęcia pokuty – modlitwy, dzieł miłosierdzia, służby bliźniemu, dobrowolnego wyrzeczenia, cierpliwej akceptacji krzyża – którą nałożył na nas spowiednik jako zaproszenia Jezusa na drogę naszego życia pokutnego, czyli naprawiania błędów. W procesie leczenia ran duchowych nie bez znaczenia jest również regularna spowiedź i stały spowiednik.
Uwzględnienie tych podstawowych zasad pokutnych nie ma na celu wyobcowania nas z życia czy ucieczki od codzienności. Chodzi tu jedynie o to, aby podejść do swego życia jako daru i zadania realizowanego z miłości do Boga i bliźniego. Życia, które zostało wybawione przez Jezusa Chrystusa od pozorów i chaosu.
Nie zmarnować drogocennej krwi Chrystusa
Stosunek do życia pokutnego niektórych chrześcijan charakteryzuje się zniechęceniem. Powiadają, że brak zauważalnych postępów w pracy nad życiem duchowym, powtarzanie ciągle tych samych potknięć i grzechów odejmuje chęć pójścia do spowiedzi i pracy nad sobą. Popadają w irytację duchową, gdyż zapominają, że z leczeniem ran duchowych jest podobnie jak z gojeniem się ran cielesnych, które wymagają nie raz i nie dwa wymiany leczniczego plastra. Podobnie jak zabrudzone ręce czy twarz myjemy kilka razy w ciągu dnia – w przeciwnym razie brud doprowadziłby do infekcji organizmu. W dziedzinie życia duchowego mamy często do czynienia z lękiem przed zmianą życia i ucieczką przed prawdą. Choć człowiek zdaje sobie sprawę, że jego życie jest jałowe, poranione i chaotyczne, brakuje mu jeszcze odwagi przeciwstawienia możliwościom świata możliwości duchowych. I nie chce pokutować.
Św. Piotr w swoim Pierwszym Liście pisze o życiu w Chrystusie (por. 3, 16). Uczeń Chrystusa żyje w obliczu Boga. Żyje świadomością uwolnienia przez Chrystusa do nowego życia: „Wiecie bowiem, że z waszego, oddziedziczonego po przodkach, złego postępowania zostaliście wykupieni nie czymś przemijającym, srebrem lub złotem, ale drogocenną krwią Chrystusa, jako baranka niepokalanego i bez zmazy” (1 P 1, 18n.). Chrystus wyzwolił nas od pustki, chaosu i bezsensowności życia odziedziczonego po przodkach. Żyjąc w Chrystusie, nie pozwalamy kierować sobą światu. Lęk nie może być motorem rozwoju. Zostaliśmy wyzwoleni od życia w nieświadomości (por. 1 P 1, 14), od błądzenia (2, 25) i od ciemności (2, 9).
Chrześcijanin podejmuje akty pokutne, aby nie zmarnować drogocennej krwi Chrystusa. Jest odpowiedzialny za życie otrzymane od Boga. Drogocenna krew przelana na krzyżu otwarła dla niego nowe możliwości – życia w bliskiej miłości Boga, która umożliwia przywrócenie rajskiej harmonii z sobą samym i z bliźnim. Chrystus wyzwolił nas do życia rzeczywistego, oczyszczonego z zamętu. W służbie takiemu życiu jest pokuta sakramentalna udzielona przez spowiednika.ks. Antoni Klupczyński
Przewodnik Katolicki 14/2014

http://www.katolik.pl/zadoscuczynienie-bogu-i-blizniemu,24655,416,cz.html
**********

Imieniny

Judyta

Judyta imieniny obchodzi: 7 stycznia, 9 stycznia, 28 stycznia, 16 lutego, 6 maja, 2 września, 18 października, 14 listopada oraz 10 grudnia

Jest to imię biblijne. Pochodzi z hebrajskiego Jehudit ‘Żydówka, chwaląca’. W piśmiennictwie greckim imię występuje w formie Judith, podobnie też w łac. Wulgacie Judith. W Polsce imię poświadczone w 1085 r. w formie Judyt. Ta forma pojawia się w pieśniach religijnych, np. w -Godzinkach- Judyt wojująca… Imię może też występować w formie Juta, częściej w krajach germańskich.

Odpowiedniki obcojęz.: łac. Iuditha, Judith, ang. Judith, Judy, fr. Judith, hiszp. Judit, niem. Judith, Jutta, wł. Giuditta.

W Starym Testamencie znana była przede wszystkim ta, której imieniem oznaczono jedną z natchnionych ksiąg, nazywanych historycznymi. O niej tu kilka słów powiemy. Natomiast święte i błogosławione, które w czasach chrześcijańskich nosiły to biblijne imię, w wykazach hagiograficznych pojawiają się zaledwie dwa lub trzy razy. Trudno tu wskazać dokładną liczbę, bowiem imię Judyta w przekazach historycznych występuje często na przemian z innymi bliskobrzmiącymi imionami, zwłaszcza imieniem Juta (Jutta), które być może jest gwarowym zdrobnieniem pierwszego.

Judyta, prorokini. Jest ona bohaterką natchnionej opowieści, wedle której w walkach ludu izraelskiego z Holofernesem, wodzem Nabuchodonozora, odegrała rolę pierwszoplanową. Zwiodła wspomnianego wodza i posługując się podstępem, zdołała mu uciąć głowę. Dzięki temu wywołała popłoch w obozie nieprzyjaciela i odwrót spod obleganej Betulii. Wyśpiewała wówczas hymn dziękczynny, lud natomiast wyśpiewywał jej chwałę. Niektóre z elementów tej opowieści, ledwo tu zarysowanej, pochodzić mogą z reminiscencji historycznych, całość była jednak dziełem pisarza, który posługując się literacką fikcją, żywił zamiary dydaktyczne i pozostawał pod wpływem apokaliptyki żydowskiej. Próbowano to opowiadanie wtłoczyć w ramy chronologii i topografii, wszystkie jednak próby tego rodzaju natrafiają na trudności nie do przezwyciężenia. Sama księga, którą Kościół do swego kanonu przejął z Biblii greckiej, powstała zapewne w IV stuleciu przed Chrystusem. Świadomi tego, że niektóre postępki bohaterki należy oceniać wedle mentalności zamierzchłych czasów, Ojcowie widzieli w Judycie piękny przykład czystości i męstwa, a także figurę Najświętszej Panny. Z uwagi na początkowe wahania co do kanoniczności księgi Judyta do chrześcijańskich ksiąg liturgicznych nie weszła, potem jednak stała się heroiną wielu literackich przeróbek, a także, zwłaszcza od czasów renesansu, natchnieniem wielu artystów.

Judyta z Disibodenbergu. Urodziła się około r. 1090 w rodzinie grafów von Spanheim. W r. 1106 udała się do samotni w Disibodenbergu, niedaleko Kreuznach (na zachód od Moguncji). Z pustelni tej wyrósł z czasem klasztor mniszek, którym przewodziła Judyta. Jej uczennicą i następczynią była św. Hildegarda z Bingen. Życiorys tej ostatniej, sporządzony przez Guiberta z Gembloux, stał się najpewniejszym źródłem do poznania naszej Judyty. Jest to zarazem świadectwo kultu, jakim ją rychło otoczono. Judyta zmarła w r. 1136. Martyrologia benedyktyńskie wspominają ją jako błogosławioną w dniu 22 grudnia.

 

**************************************************************************************************************************************

O autorze: Judyta