Premiera Kopacza.

Na ogół nie czytuję mediów związanych z Agorą, bo doświadczenie nauczyło mnie, że ich treść ma znikomą wartość poznawczą. Jednak ostatnio, całkiem przypadkowo, zajrzałem na pierwszą stronę darmowego dziennika „Metro” i moją uwagę przykuło wyeksponowane tam pytanie: „Czy Ewa Kopacz będzie premierą, czy premierką?” (korektor mojego edytora tekstu „premierkę” uznał za błąd, najwyraźniej nie nadąża za wymogami poprawności politycznej).

Nie wiem, co autor tego tekstu miał na myśli, bo nie ma we mnie aż tyle determinacji, by bardziej zagłębiać się w treści publikowane w tego typu mediach. Układ gramatyczny tego zdania wskazuje na to, że nie może tu chodzić o to, czy premiera Ewy Kopacz w roli szefowej rządu PRL …przepraszam, oczywiście III RP, będzie okazała i imponująca (premiera), czy też mikra i bezbarwna (premierka). Zresztą nie ma wątpliwości, że Ewa Kopacz nie będzie w stanie przelicytować swego poprzednika, który, jak pamiętamy, zainaugurował swoje urzędowanie trwającą kilka godzin wyliczanką obietnic, których później konsekwentnie, w pocie czoła starał się nie dotrzymać. Nie ma zatem wątpliwości, że chodzi tu o wybór, zgodnego z kanonami poprawności politycznej, neologizmu na określenie funkcji państwowej pełnionej przez kobietę, w sytuacji gdy w języku polskim nie ma odpowiednika rodzaju żeńskiego. Lecz jest to ledwie namiastka problemów semantycznych i logicznych, jakie wynikają z zasad poprawności politycznej i ich nadrzędności nad zasadami gramatyki. Przedsmak tych problemów mieliśmy już w przypadku ministry Muchy (korektor znowu sygnalizuje błąd). Do tej pory nie wiadomo, czy „ministra Mucha” to mianownik, czy może dopełniacz od „minister Much” i czy „ministry Muchy” to dopełniacz od „ministra Mucha”, czy może jest to niezbyt gramatyczna (nadrzędność zasad poprawności politycznej, nad zasadami gramatyki) forma zdaniowa w mianowniku liczby mnogiej, oznaczająca stado much w randze ministrów?

Bez względu na to, który z neologizmów lewacy i sama Ewa Kopacz uznają za właściwe, jest pewne, że tych problemów będzie więcej, niż w przypadku ministry Muchy. W języku polskim „premiera” odnosi się do wydarzenia, a więc przedmiotu, zaś „premier” do osoby, czyli podmiotu. Jest więc oczywiste, że zawsze gdy zostanie użyty zwrot „premiera”, to nie będzie wiadomo, czy chodzi o przedmiot, czy może o podmiot. Chyba, że w tym wszystkim chodzi o uprzedmiotowienie Ewy Kopacz, ale co na to poprawność polityczna i feministki? Jest też jeszcze jeden ciekawy problem. Wyznawcy poprawności politycznej są też wyznawcami ideologii gender (ten typ po prostu tak ma), która twierdzi, że nasza tożsamość płciowa jest determinowana kulturowo i walczy z płciowymi stereotypami kulturowymi. Tym czasem, wynikająca z wymogów poprawności politycznej, konieczność opisywania jakiejś osoby za pomocą określeń dopasowanych, jeśli chodzi o rodzaj, do płci biologicznej, to nic innego, jak właśnie utrwalanie „determinowanych kulturowo stereotypów płciowych”, bo przecież język jest jednym z najważniejszych elementów kultury. Zastanawiam się, jak lewacy są w stanie pogodzić ze sobą te wszystkie sprzeczności ideologiczne? Jak oni, bidulki, znajdują jakikolwiek sens tam, gdzie tego sensu w ogóle nie ma?
Zadziwia mnie też pewna niekonsekwencja w ich ideologicznym zapale słowotwórczym. Jeśli zasady poprawności politycznej są nadrzędne nad zasadami gramatyki, to dlaczego zmianom gramatycznym poddawane są tylko nazwy funkcji politycznych (ministra, premiera), a nazwiska już nie? Chyba zamiast „premiera Kopacz”, konsekwentnie powinno się już mówić „premiera Kopacza”, np.: premiera Kopacza w sejmie, premiera Kopacza w Berlinie itd. Równie dobrze wygląda to w dopełniaczu, np.: prezentacja premiery Kopaczy w sejmie wypadła okazale. Trochę gorzej wygląda to w innych przypadkach, ale dla chcącego nie ma nic trudnego, a przecież lewacy bardzo chcą.

Zapewne zastanawiacie się Państwo, dlaczego zajmuję się takimi dyrdymałami?, ale ja naprawdę uważam, że aspekt ideologiczno-językowy jest w całej tej sprawie najciekawszy i najistotniejszy. Roszady personalne na szczytach władzy, które tak bardzo ekscytują wszystkich dziennikarzy i publicystów (od lewa, do prawa), przypominają mi brazylijską lub argentyńską „operę mydlaną” – absorbują uwagę, budzą emocje, ale mają niewiele wspólnego z rzeczywistością. Rzeczywistym problemem Polski jest rabunkowa eksploatacja zasobów naszego nieszczęsnego kraju i narodu, przez uprzywilejowane grupy interesu, której mechanizm już od dłuższego czasu jest swoistym samograjem, a obsada personalna, która tak bardzo jest eksponowana we wszystkich mediach, odgrywa w tym procederze tylko mało znaczącą rolę wymiennej obsługi technicznej.

O autorze: Piotr Marzec