Poniższy artykuł autorstwa Grzegorza Musiała ukazał się w Naszym Dzienniku dn. 27 grudnia 2013 r. Nasilająca się ostatnio aktualność tematu „pedofilii w Kościele” i jego wykorzystywanie do coraz zajadlejszych ataków na Kościół katolicki w Polsce, sprawia, że przedrukowuję tamten tekst na tym blogu. Jest to wersja uaktualniona i skrócona, przekazana przez autora.
Pokutujący Łotr
————————————————————————-
Grzegorz Musiał
Jedyna w dziejach encyklika papieska napisana po niemiecku – Mit brennender Sorge (niem. Z palącą troską) – została wydana przez papieża Piusa XI z datą 14 marca 1937 r. Dotyczyła pogarszającej się sytuacji Kościoła katolickiego w III Rzeszy, rozwiewając raz na zawsze podejrzenia o popieranie przez Watykan ruchu faszystowskiego.
Pius XI poddaje krytyce politykę prowadzoną przez Niemcy pod rządami Hitlera, radykalnie odcinając się od nazizmu, potępiając jego pogańskie korzenie oraz ideę wyższości rasy i państwa nad nauką Kościoła, a także wzywając niemieckich katolików do oporu wobec hitlerowskiej ideologii.
Encyklikę odczytano w Niedzielę Palmową 21 marca 1937 r. w 11.500 katolickich kościołów w Niemczech, wywołując represje policyjne jak również następstwa polityczne. Początkowo władze przyjęły taktykę milczenia. Goebbels, poinformowany o treści encykliki wieczorem, w przeddzień jej ogłoszenia, zareagował wybuchem wściekłości, ale już Heydrichowi, który zamierzał „ostro wkroczyć” zalecił, by “udawać obojętność i zignorować”. Zamiast fali aresztowań, przewidziano „na razie” nacisk fiskalny i konfiskatę drukarń, które wydały 300.000 egz. encykliki. Przeprowadzono też zatrzymania osób ją rozpowszechniających. Hitler został poinformowany dopiero następnego dnia, zaaprobował taktykę przemilczania, ale represje uznał za niewystarczające. Goebbels pisze w swym notatniku pod datą 2 kwietnia, że Führer postanowił „dobrać się do Watykanu”, gdyż „klechy nie doceniają naszej cierpliwości i łagodności. Niech więc poznają naszą surowość, twardość i nieubłaganie” – pisze na portalu im. Św. Wojciecha ks. Waldemar Kulbrat http://www.aspektpolski.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=192&Itemid=30 .
Nastąpiły „naloty” na mieszkania, rekwizycje i aresztowania osób nie tylko świeckich, ale i duchownych. W oświadczeniu policji ogłaszanie encykliki uznano za akt zdrady wobec państwa i z tego paragrafu przystąpiono do montowania procesów przeciw osobom biorącym udział w jej rozpowszechnianiu. To tyle, jeśli chodzi o typowe działania represyjne, jakie „dla zachowania ładu i porządku” wdraża każdy reżim totalitarny, zagrożony w swym stanie posiadania. O wiele dotkliwszy instrument ukryto pod powierzchnią tych działań – co również jest typowe dla totalitarystów, zwłaszcza socjalistycznego chowu, którzy prędzej czy później muszą sobie znaleźć „wroga publicznego”. Zamierzano zatem zohydzić Kościół i ukazać środowisko duchownych katolickich jako społecznie szkodliwych wykolejeńców, którym przeciwstawiona zostaje „prawowita” i „broniąca ładu publicznego” władza. Pośród działań zaleconych przez Hitlera, szczególną rolę miały odegrać kampanie oszczerstw przeciw duchownym, oparte na schemacie starym jak gestapowsko-ubecki świat: korek – worek – i rozporek. To znaczy: zniesławianie przez nałogi, chciwość dóbr lub złe prowadzenie się ofiar. Wadą pierwszych dwóch „haków” było ich rozpowszechnienie, także w środowisku partyjnych bonzów. Pozostała więc rozpusta – choć i tu znalazłaby się niejedna plama na honorze „czystej i nieskalanej moralnie” aryskiej partii, jak choćby „noc długich noży” z 29 na 30 czerwca 1934 r. kiedy to „wyeliminowano z gry politycznej” czyli zamordowano nieukrywających swego homoseksualizmu dygnitarzy S.A., w tym głównego konkurenta Hitlera Ernesta Röhma, wraz z 400 uczestnikami zlotu (czytaj: „homoseksualnej orgii”) w hotelu Hanselbauer koło Monachium. Za najpewniejszy fundament anty-katolickiej kampanii uznano zatem „pedofilię” – zjawisko wystarczająco „egzotyczne”, aby nie próbował go zbytnio zgłębiać przeciętny, poddawany przepierce mózgowej obywatel, a z drugiej strony – przez obecność krzywdzonego dziecka – wywołujące natychmiastowy resentyment i oburzenie u każdego „porządnego człowieka”. Goebbels w swoim “Dzienniku” bez osłonek określa tę akcję jako “nagonkę”, nazywając ją “wielkim natarciem” z użyciem “najcięższej artylerii” przeciw “czarnemu lęgowi” – pisze ks. Kulbrat.
Natychmiast więc „specjalny sprawozdawca” z Ministerstwa Propagandy wyruszył do Belgii, aby opinii publicznej w Trzeciej Rzeszy przedstawić odbywający się tam proces duchownego, oskarżonego o mord na tle homoseksualnym. W Niemczech wznowiono procesy duchownych na tle obyczajowym, czasowo wstrzymane w 1936 r. Z polecenia Goebbelsa, Gestapo ponownie przejrzało teczki katolickich księży i wzywano na przesłuchania potencjalnych świadków oskarżenia, nakłaniając ich szantażem lub zastraszeniem do składania fałszywych zeznań – nawet gdy były to małe dzieci, rzekome ofiary „zboczeńców w sutannach”. Dbano, aby każda dopiero wykluwająca się sprawa, miała odpowiednie nagłośnienie w mediach, celem wywołania w społeczeństwie stanu „paniki moralnej” i wywierania psychologicznej presji na prokuratorów i sędziów. Wielu dziennikarzy reżimowych – czyli praktycznie sto procent, gdyż niezależnych właściwie nie było – gorliwie wysługiwało się tej kampanii; szczególnie chamskie nagonki prasowe prowadził „pieszczoch” Goebbelsa i jego cyngiel od prowokacji, Alfred Ingemar Berndt. Zwieńczeniem akcji stała się masówka, zwołana 28 maja 1937 r. w berlińskiej Deutschlandshalle, którą właściwiej byłoby nazwać antykatolickim sabatem. Sprawozdanie z tego “piekielnego koncertu” przeciwko Kościołowi transmitowały wszystkie rozgłośnie – – informuje ks. Kulbrat – a przemówienie Goebbelsa ukazało się nazajutrz we wszystkich gazetach Rzeszy pod wybitym wielkimi literami tytułem “Ostatnie ostrzeżenie”. Goebbels, z pozycji “zatroskanego ojca czworga dzieci” piętnował “wołające o pomstę do nieba skandale pedofilskie” „kaznodziejów moralności”. Przedstawiając duchownych jako “zezwierzęconych i pozbawionych skrupułów deprawatorów młodzieży”, zapowiadał, że ta “zaraza musi być wytępiona ogniem i mieczem”. Nie omieszkał wyrazić wdzięczności Führerowi, który jako „opiekun niemieckiej młodzieży” zajął się tymi „deprawatorami i zatruwaczami naszego ducha narodowego”.
„Wychodzą na światło dzienne przypadki molestowania seksualnego… – darł się z trybuny przyszły morderca własnej żony i sześciorga dzieci –…których dopuszcza się ogromna część katolickiego duchowieństwa. I nie są to przypadki sporadyczne, ale obejmująca cały kler katolicki fala zgnilizny moralnej, jakiej w takim przerażającym nasileniu świat dotychczas nie widział. (…) Nie ulega wątpliwości, że tysiące tych spraw, które rozpatruje dziś nasz system sprawiedliwości, są zaledwie ułamkiem całości, obejmującej także wszystko to, co hierarchowie Kościoła próbują zamieść pod dywan”.
W samym 1937 r. aresztowanych zostało z oskarżenia o „pedofilię” 276 katolickich księży oraz 49 zakonników. Aresztowania przeprowadzono we wszystkich diecezjach, z ich nagłaśnianiem w codziennej prasie na pierwszych stronach pism Trzeciej Rzeszy. W sukurs gazetom szło wszechobecne niemieckie radio – posługujące się popularną w Niemczech siecią głośników Volksempfänger nastawionych na jeden główny kanał i umieszczonych w miejscach publicznych oraz w zakładach pracy. Fala „oburzenia społecznego” wywołana „zepsuciem kleru katolickiego” była więc zagwarantowana. I tak samo, jak to się dzieje dzisiaj, tylko mała cząstka obywateli, która zdołała ocalić swe mózgowie przed doszczętnym zindoktrynowaniem, zadawała sobie pytanie: jakim cudem pedofilia, niby sęp, spada tylko na kler katolicki? Jakim cudem – jakby wyposażona w jakiś instynkt łowiecki – omija inną „zwierzynę”? Jakoś bowiem pośród „zezwierzęconych i pozbawionych skrupułów deprawatorów młodzieży” w czarnych sutannach, nie widać innych grup społecznych. Nie ma tam pedagogów, psychologów, nie ma polityków, artystów, instruktorów sportowych, nie ma też ani jednego duchownego nie-katolickiego. Również nie słychać nic o rabinach, choć tak chętnie w Trzeciej Rzeszy oskarżano ich o wszelkie inne zbrodnie. Tym razem chodziło bowiem o zachowanie „jasności przekazu”: “zaraza”, którą „opiekunowie niemieckiej młodzieży” powinni jak najszybciej wytępić „ogniem i mieczem”, ma obejmować wyłącznie Kościół katolicki.
*
W tym czasie, szefem wywiadu i kontrwywiadu wojskowego Abwehry (od 1935 do 1944 r., kiedy to został on zgładzony za udział w spisku na życie Hitlera) był admirał Wilhelm Canaris – jedna z najbardziej zagadkowych postaci Trzeciej Rzeszy: wysoki dygnitarz aparatu, a zarazem ukryty przeciwnik Führera. Obserwując kampanię rozpętaną przez Goebbelsa, zdecydował się przesłać papieżowi plik dotyczących tej sprawy dokumentów, które przeszły przez jego ręce. Jako kurier, posłużył mu katolicki adwokat Josef Müller – w następnych latach aresztowany i zesłany do obozu w Dachau, który przeżył, aby po wojnie zostać ministrem sprawiedliwości Bawarii. Dokumenty wręczono Eugenio Pacelliemu – Sekretarzowi Stanu stolicy watykańskiej, a niebawem (od lutego 1939 r.) papieżowi Piusowi XII. Ten przekazał je, wraz z aprobatą Sekretariatu Stanu, do opracowania i edycji przebywającemu w Brazylii niemieckiemu Jezuicie, Walterowi Mariaux. Po dwóch latach jego pracy, w 1940 r. ukazały się w 700-stronicowym wydaniu z komentarzami i w podwójnym tłumaczeniu: na angielski w Londynie i na hiszpański w Buenos Aires, dokumenty z anty-katolickich prześladowań w Trzeciej Rzeszy, obejmujące również kampanię przeciw „pedofilom w Kościele”. Wywołały one ogromny odzew w całym myślącym świecie, ukazując, jak łatwo jest, dysponując nowoczesną technologią informacyjną, wywołać stan „paniki moralnej” w społeczeństwie. Termin ten – tu po raz pierwszy użyty – został w latach 1970. przyswojony przez socjologów na określenie stanu wzburzenia publicznego, wygenerowanego za pomocą inżynierii społecznej. Do repertuaru manipulatorów należy zwłaszcza gra liczbami rzeczywistych i rzekomych ofiar, gdy na bazie jednego czy dwóch udowodnionych przypadków – wyolbrzymionych do rozmiarów „straszliwego zagrożenia” – manipuluje się danymi i statystykami sądowymi, mieszając casusy zakończone wyrokami z postępowaniami zamkniętymi lub dopiero wdrożonymi a także statystyki przeszłe – z aktualnymi, dowolnie żonglując kategoriami prawnymi i przedziałami czasowymi.
(…)
Zaznaczyć trzeba – na co zwraca uwagę Massimo Introvigne z Centro Studi sulle Nuove Religioni w Turynie, w swoim przenikliwym artykule opublikowanym w dzienniku Avvenire [1] – że w historii hitlerowskich Niemiec nie wszystkie przypadki czynów pedofilnych w środowiskach katolickich były zmyślone. Sam Walter Mariaux podaje znane sobie 4 przypadki: jednego zakonnika, jednego świeckiego nauczyciela w szkole zakonnej, ogrodnika i woźnego, którzy w oparciu o przekonywujące dowody zostali skazani w 1936 r. Jednak ogłoszone wówczas wyroki – w postaci cofnięcia prawa nauczania aż czterem instytutom zakonnym – uznaje on za rażąco niewspółmierne do przewiny i będące częścią represji Ministerstwa Nauczania Publicznego wobec szkół katolickich w Niemczech. Wymienia też obejmujący parę osób przypadek z Waldbreitbach w Nadrenii, który – choć zakończony prawomocnym wyrokiem – jest przez późniejszych historyków cytowany jako przykład wymierzonej w Kościół katolicki histerii „anty-pedofilskiej”. Każde z tych wydarzeń spotkało się z poważną reakcją Episkopatu Niemiec. „Dnia 2 czerwca 1936 r
– podaje Introvigne – biskup Münster, bł. Clemens August von Galen (1878 -1946 ), który był duszą katolickiego oporu wobec nazizmu i który w 2005 r. został beatyfikowany przez Benedykta XVI – wydał oświadczenie, odczytane podczas niedzielnych nabożeństw, o swym „ból i smutku ” wobec tych “odrażających przestępstw”, które “okrywają hańbą nasz Święty Kościół”. Zaś 20 sierpnia 1936 r., po wydarzeniach w Waldbreitbach, niemiecki episkopat opublikował wspólny list pasterski, w którym potępiono winnych i wyrażono wolę współpracy Kościoła z organami państwa”. Tyle oświadczeń publicznych, bo nieoficjalnie, niejeden z
niemieckich biskupów podkreślał, o ile częstsze i znacznie lepiej udokumentowane niż wśród księży są przypadki seksualnych nadużyć wobec młodocianych, popełniane przez nauczycieli szkół świeckich i działaczy organizacji młodzieżowych, w tym Hitlerjugend. Niestety, podział na „publiczne” i „prywatne” wypowiedzi duchownych na ten drażliwy temat zaznacza się też w dzisiejszych oświadczeniach hierarchów Kościoła w Polsce, i jeśli w państwie totalitarnym było to o tyle zrozumiałe, o ile publiczne wyrażenie ostrzejszego stanowiska wobec władz mogło wzmóc represje i ostatecznie obrócić się przeciw Kościołowi, to w dzisiejszej demokratycznej Polsce pachnie kunktatorstwem.
*
Czas przyjrzeć się owocom tej odrażającej kampanii. Spośród 325 aresztowanych księży i zakonników, zdołano dowieść winy zaledwie 21 osobom, co przy maksymalnym zaangażowaniu państwowej propagandy i aparatu ścigania daje nikły odsetek spraw wdrożonych z urzędu. Wszystkich skazanych zesłano do obozów koncentracyjnych, gdzie zmarli. Do dziś nie ma pewności, ilu z nich rzeczywiście ciężko zgrzeszyło przeciw szóstemu przykazaniu, a ilu było ofiarami spreparowanych oskarżeń. Również w skali międzynarodowej, tamta próba wytarzania Kościoła katolickiego w pedofilskim ścieku spaliła na panewce. Dzięki odwadze Canarisa i determinacji jezuity Mariaux, świat w samym zaraniu 2 Wojny Światowej dowiedział się o plugawych
machinacjach Goebbelsa, a jedynym efektem jego trudu była jeszcze większa pogarda dla niego samego i dla hitlerowskiego reżimu – który wkrótce upadł… Oby pamięć o hańbie tamtej hitlerowskiej prowokacji, gdy grupa zindoktrynowanych jednostek, zaślepionych nienawiścią do Chrystusa, podejmuje, z wykorzystaniem całej machiny państwowej, zakończoną fiaskiem próbę zdyskredytowania Kościoła katolickiego – była nauką dla działających dziś w Polsce ich lewackich kontynuatorów i przywiodła ich do opamiętania. Oby też dla polityków partii rządzącej była przestrogą, jak łatwo – przez nadgorliwość i ślepe posłuszeństwo emocjonalnym nakazom chwili (generowana przez media „panika moralna”) – utracić szczere umiłowanie sprawiedliwości, wyczucie proporcji i trzeźwość osądu w dochodzeniu do prawdy.
Grzegorz Musiał
Listopad 2013/ maj 2019
Ze studia telewizji Polsat, gdzie odbyło się spotkanie przyzwoitych inaczej z m.in. Kają Godek. za polityka.pl:
Kaja Godek/ Konfederacja/
Autor być może się zgodzi z tym, że zabrakło tu zróżnicowania na pedofilię i pederastię. Pedofilia występuje w znikomych ilościach, a zasadniczym źródłem patologii jest pederastia. Mi nie podobało się, że pani Godek wpadło słówko geje (nowomowa lewacka)
Komuniści popierający lgbtq, obecni w studiu żywo protestowali przeciw słowom Godek.
@ Czarna Limuzyna
Na pewno trzeba wszędzie i zawsze powtarzać to, o czym mówi Kaja Godek i co zdarzyło się sensownie niedawno powiedzieć prof. Legutce: że w propagandzie antykościelnej celowo stosuje się zakłamane pojęcia. PEDOFILIA jest bowiem psychopatologią określającą pociąg seksualny do rzeczywiście małych dzieci będących PRZED okresem pokwitania, czyli kilkuletnich! I jest zjawiskiem nieczęstym, np. wśród duchowieństwa stwierdza się ją na poziome najniższym spośród badanych grup zawodowych bo zaledwie o,3 promila!!! – czyli na poziomie błędu statystycznego!
To, co zarzuca się klerowi jako rzekomą “pedofilię” jest w rzeczywistości PEDERASTIĄ będącą klasycznym homoseksualizmem, tyle że nakierowanym na mających 12-17 lat chłopaków (“efebów” – dlatego nosi też nazwę “efebofilii” bo była powszechna w starożytnej Grecji). W innych epokach, również obecnie jest pośród homoseksualistów tego upodobania zatrzęsienie, tylko oczywiście, nie zamierzają się przyznać, że co drugi z nich lata po miejscach schadzek, dworcach itp. w poszukiwaniu np. uciekinierów z domów poprawczych potrzebujących noclegu lub prostytuujących się za pieniądze. Teraz zapewne doszła jeszcze masa łatwych ofiar w postaci imigrantów.
Przed paroma laty z wielkim nagłośnieniem w mediach i z podobnym zakłamywaniem terminologii obu tych odrębnych zjawisk, urządzono tzw. obławę na “gang pedofilów” w Warszawie. Nałapano wtedy – odtrąbiając wielki sukces w “walce z pedofilią” – kilkudziesięciu a może nawet kilkuset pospolitych pederastów czyli “zwyczajnych” pedałów latających po toaletach dworcowych itp. w poszukiwaniu młodocianych. Sprawę wkrótce wyciszono, bo okazało się, że wśród zatrzymanych jest wiele znanych osób z życia publicznego, m.in. znany reżyser filmowy. Dlatego pedały, które teraz “robią” za lewacki “proletariat” – to znaczy grupę “prześladowaną przez opresyjne katolickie społeczeństwo” – nigdy przenigdy nie przyznają się do swej nagminnej pederastii a będą coraz głośniej gdakać o “pedofilii”, zwłaszcza w łonie Kościoła, żeby granice między tymi zjawiskami skołowanym ludziom kompletnie zamazać w głowach, a Kościół zohydzić.
Używanie słowa “gej” w negatywnych kontekstach mnie się widzi wielce pożyteczne.