Przedwyborczy Blitzkrieg Berlina. Niemieccy politycy nie odważają się tak pouczać i ganić żadnego innego dużego kraju

Czy to coś nam nie przypomina?

Już kiedyś tak grała gadzina

Skutki zawsze były tragiczne

Czy to są ich stany cykliczne

 

Młodzi bez korzeni, starzy też

Pędzą za mamoną na ten mecz

A potem przyjdzie ciemność groźna

Skruszy, gdy będzie zima mroźna

https://warszawskagazeta.pl/swiat/item/6966-przedwyborczy-blitzkrieg-berlina-niemieccy-politycy-nie-odwazaja-sie-tak-pouczac-i-ganic-zadnego-innego-duzego-kraju

Blitzkrieg Berlina w przeddzień II tury wyborów prezydenckich uświadomił nam na nowo, jak uzależniona jest Polska od niemieckich mediów i niemieckich polityków. Czy to przypadek, że akurat dwa dzienniki tego samego niemieckiego wydawcy podjęły zsynchronizowaną w czasie akcję przeciwko Andrzejowi Dudzie?

Kiedy mój tekst „Niemcy za plecami Trzaskowskiego” ukazał się w „Warszawskiej Gazecie” w piątek 26 czerwca, nie przypuszczałem, że dokładnie tydzień później, w piątek 3 lipca Niemcy zdecydują się na wyjście zza pleców Trzaskowskiego i przypuszczą frontowy atak na prezydenta Andrzeja Dudę, poprzez dziennik „Fakt” należący do spółki zależnej od niemieckiego koncernu Axel Springer. Złamanie strategii przedwyborczej dyskrecji poprzez brutalny medialny atak na prezydenta Dudę mogło wynikać z dwóch przyczyn: (i) albo Niemcy zorientowali się i są pewni, że kandydat dubler Trzaskowski jest blisko wygranej i postanowili pójść na całość, nawet poprzez cios poniżej pasa, by mu pomóc w finiszu kampanii, albo też (ii) zdali sobie sprawę, że Trzaskowski nie ma szans w II turze i ruszyli z ofensywą twardego otwartego konfliktu w relacjach niemiecko-polskich, która zbiegła się w czasie z objęciem przez Niemcy rotacyjnej prezydencji Unii Europejskiej (1 lipca ? 31 grudnia).

W moim tekście z 26 czerwca opisałem główne grupy poparcia kandydata Trzaskowskiego, które były dyskretnie wspierane przez Niemców, poza oczywistą Platformą Obywatelską: (i) partia Zielonych, (ii) mniejszość niemiecka i (iii) niemieckie media w Polsce. Opisałem też plan B dla kandydata Trzaskowskiego, w razie porażki wyborczej, który polega na dalszym wzmacnianiu „Wolnych Miast” według strategii uzgodnionej jesienią zeszłego roku podczas wizyty u burmistrza Berlina, socjalisty Michaela Müllera. Do końca czerwca Niemcy pozostawali faktycznie bardzo dyskretni. Dla przykładu 25 czerwca kandydat Trzaskowski otrzymał wsparcie „12 burmistrzów europejskich miast”, wśród których nie było żadnego Niemca ani wymienionego wyżej Michaela Müllera, ani burmistrza Düsseldorfu Thomasa Geisela, który rok temu odwiedził Trzaskowskiego.
Zarówno Berlin jak Düsseldorf są miastami partnerskimi Warszawy od wielu lat. To że w „apelu 12 burmistrzów” nie było burmistrzów Berlina i Düsseldorfu, ale byli za to burmistrzowie Reykjaviku i Istambułu, to kuriozum, które można wyjaśnić tylko niemiecką taktyką pozostawania dyskretnie za plecami Trzaskowskiego do czasu rozstrzygnięcia wyborów. Do końca czerwca niemieckie media w Polsce pozostawały raczej dyskretne. Co prawda przed pierwszą turą wyborów „Newsweek Polska” umieścił Trzaskowskich na okładce, miesiąc po wcześniejszej okładce z Trzaskowskim 17 maja („Trzaskowski wchodzi do gry”), a wydawany na Śląsku „Dziennik Zachodni” (własność niemieckiego koncernu Passauer Presse) opublikował ociekający wazeliną tekst zatytułowany „Wspaniała żona Rafała Trzaskowskiego. Małgorzata Trzaskowska jest ze Śląska. To silna kobieta i oparcie dla męża. Będzie pierwszą damą RP?”, ale ta gra propagandowa pozostawała raczej w granicach normy.

Wszystko zmieniło się nagle na początku lipca, kiedy Niemcy ruszyli z Blitzkriegiem przeciwko kandydatowi Andrzejowi Dudzie. Skąd ta nagła zmiana? Dzień 1 lipca 2020 r. miał swoje znaczenie historyczne i symboliczne, tego dnia Niemcy objęły rotacyjną prezydencję Unii Europejskiej. Dzień wcześniej, 30 czerwca, dotychczasowy ambasador Niemiec w Polsce Rolf Nikel, zakończył swoja 6-letnią misję i oznajmił w mediach społecznościowych, że jeszcze tego samego dnia „oficjalnie wyjedzie z Polski”, tak jakby symbolicznie umywał ręce od tego, co się stanie później. Ambasador Nikel był typem „dobrego Niemca”, który starał się nie pozostawić po sobie spalonej Warszawy. W ambasadzie pozostał ambasador dubler, Knut Abraham, wysłany do Polski dwa lata temu bezpośrednio z Kanzleramtu Merkel. Jego rola w Polsce jest do dziś owiana tajemnicą. Według doniesień prasowych 1 lipca miał pojawić się w Warszawie nowy ambasador Niemiec, były wiceszef wywiadu BND i syn sztabowca z bunkra Hitlera, Arndt Freytag von Loringhoven. Opisałem jego sylwetkę miesiąc temu w „Warszawskiej Gazecie”, w tekście „Ambasador rodem z bunkra Hitlera”. Ale wygląda na to, że ta część niemieckiego planu spaliła na panewce. 7 lipca „Gazeta Wyborcza” podała, że polski MSZ: „nie wydał tzw. agrément, czyli wstępnej zgody na przyjęcie dyplomaty”, chociaż „dokumenty złożono już dawno”.

Pomiędzy 22 i 25 czerwca gospodarską wizytę na Dolnym Śląsku i w Opolskim złożył za to wiceprzewodniczący niemieckiego Bundestagu Thomas Oppermann. Niemiecki polityk odbył cały szereg spotkań z lokalnymi samorządowcami i politykami, spotkał się oczywiście także z przedstawicielami mniejszości niemieckiej w Polsce (polska mniejszość w Niemczech, choć proporcjonalnie dwa razy większa, nie ma żadnych praw). Objazdowy pobyt tego wysokiej rangi niemieckiego polityka tuż przed pierwszą turą wyborów prezydenckich można uznać za raczej niestosowny, tym bardziej że mija właśnie 100 rocznica plebiscytu na Górnym Śląsku (m.in. dzisiejsze Opolskie), który był okresem napięć, konfliktów, a nawet powstań (śląskich) przeciwko niemieckiemu uciskowi administracyjnemu i ekonomicznemu.

Najważniejszym elementem wojny błyskawicznej (Blitzkrieg) jest moment zaskoczenia i maksymalne zmasowanie sił w kierunku pierwszego uderzenia. Niemcy uderzyli z siłą 3 lipca rano, kiedy ukazał się nowy numer tabloidu „Fakt”, wydawanego przez spółkę zależną Axela Springera, oskarżający prezydenta Dudę o „ułaskawienie pedofila”. Ta obrzydliwa manipulacja medialna spełniła swoje zadanie. Przez kilka dni prezydent Duda i jego sztab, zamiast odsłaniać nieudolności i ułomności kandydata dublera Trzaskowskiego, musieli skoncentrować się na prostowaniu faktów, demaskacji kłamstw oraz na tłumaczeniu decyzji znoszącej zakaz zbliżania się, podjętej na prośbę ofiary. Kilka cennych dni w dwutygodniowej kampanii przed II turą zostało zniszczonych przez tę niemiecką prowokację. Ale wkrótce pojawiła się inna. Korespondent dziennika „Die Welt” należącego, tak jak „Fakt”, do koncernu Axela Springera Philipp Fritz, wziął się za wyjaśnianie Niemcom, który kandydat w wyborach prezydenckich byłby dla nich lepszy, co spotkało się z krytyką prezydenta Andrzeja Dudy. Czy to przypadek, że akurat dwa dzienniki tego samego niemieckiego wydawcy podjęły zsynchronizowaną w czasie akcję przeciwko Andrzejowi Dudzie?

Niemcy zastosowali klasyczną metodę ? najpierw prowokacja, a potem święte oburzenie. Dziennikarze Axela Springera dosłownie rzucili się na prezydenta Dudę. Redaktor naczelny dziennika „Die Welt” Ulf Poschardt wezwał nawet prezydenta na dywanik, jak podwładnego („Musimy porozmawiać, panie Duda!”). Do akcji wkroczyli także niemieccy politycy. Poseł niemieckich postkomunistów Dietmar Bartsch, który studiował w Akademii Nauk KC KPZR w Moskwie i doktoryzował się w 1990 r. z „intensyfikacji socjalistycznej gospodarki” (tytuł jego pracy doktorskiej w oryginale: „????????????????? ????????? ? ???????? ?????????????? ???????????????? ?????????”) zagrzmiał z mediach społecznościowych o potrzebie „wolności słowa w Polsce”.
Inny poseł, tym razem z koalicji partyjnej Merkel, Jürgen Hardt, Oberleutnant niemieckiej marynarki wojennej, nazwał słowa prezydenta Dudy o korespondencie Fritzu „atakiem”. Czy przeżywamy powtórkę z 1939 roku? Wtedy Niemcy oskarżali Polskę o „atak” na rozgłośnię w Gliwicach (słynna prowokacja gliwicka). Poseł Jürgen Hardt jest oczywiście sojusznikiem Platformy Obywatelskiej, chwalił się w mediach społecznościowych swoimi zdjęciami z Grzegorzem Schetyną. Poseł niemieckich socjalistów Nils Schmidt użył okazji do ponownego wałkowania tematu troski UE o „wewnętrzną sytuację w Polsce” („innenpolitische Entwicklung in Polen”). Jaki inny kraj UE włazi tak z butami do polityki wewnętrznej swojego sąsiada?

Blitzkrieg Berlina w przeddzień II tury wyborów prezydenckich uświadomił nam na nowo,
jak uzależniona jest Polska od niemieckich mediów i niemieckich polityków.
Niemieccy politycy nie odważają się tak pouczać i ganić żadnego innego dużego kraju
Unii Europejskiej.
Obchodzili się ostrożniej i potulniej nawet z Grecją i Włochami w kryzysie.
W żadnym innym kraju UE cała prasa regionalna nie jest w rękach koncernów medialnych sąsiada,
tak jak w Polsce.
Podczas kiedy niemiecki Axel Springer ma w Polsce „Onet”, „Newsweek Polska”, „Fakt”,
we Francji na przykład koncern posiada tylko kilka fachowych stron internetowych
i wydaje miesięczniki samochodowe.
Polska dała się skolonizować ekonomicznie i medialnie,
jak żaden inny duży kraj w Unii Europejskiej.
Być może dlatego kandydat Trzaskowski chce uruchomić na nowo Trójkąt Weimarski
(Niemcy, Francja, Polska), trójkąt który w rzeczywistości jest niemieckim kółkiem.
Czy lipcowy Blitzkrieg Berlina obudzi w końcu polski rząd, zanim nie będzie za późno?
Blokowanie przyjazdu do Polski nowego ambasadora Niemiec jest długo oczekiwanym
znakiem suwerenności polskiego państwa.
Oby nie jedynym.

Stanislas Balcerac

O autorze: JAM