Mury złe i dobre

Budujmy mosty – tam, gdzie trzeba, ale także stawiajmy mury – tam, gdzie trzeba.

Czas noworoczny skłania do myślenia o przyszłości. Tej bliższej i tej dalszej. W wymiarze osobistym, ale też w wymiarze kraju, kontynentu, całego globu. Nie brakuje takich, którzy chcieliby świata bez murów. Bo – ich zdaniem – mury są złe, granice są złe, ogrodzenia są złe.

Pewno podoba im się piosenka Johna Lennona „Imagine”: „Wyobraź sobie, że nie ma nieba, nie ma piekła, nad nami tylko niebo. […] że nie ma państw, ani niczego, za co warto zabijać lub umierać, ani religii, ani własności”. Rousseau, przeciwnik cywilizacji, przekonywał, że zło wzięło się z prawa własności. Pisał: „Ten, kto pierwszy ogrodził kawałek ziemi, powiedział to »moje« i znalazł ludzi dość naiwnych, by mu uwierzyć, był prawdziwym założycielem społeczeństwa”. Oczywiście społeczeństwa złego, które trzeba zburzyć, by zbudować lepszy świat. Po Rousseau tego rodzaju bzdury opowiadali komuniści, którzy jednak w praktyce od grodzenia swoich posiadłości nie stronili.

Wyobraźnia Lennona mnie nie zachwyca. Wręcz przeciwnie! Zgadzam się z Agnieszką Kołakowską, która stwierdziła: „To marzenie o utopii – najgroźniejszej utopii naszych czasów. Utopii, która leżała u podstaw totalitaryzmu: utopii o nowym człowieku, o przetworzeniu natury ludzkiej”. Tak! To złowroga wizja zwycięstwa neomarksistowskich ideologii nad zdrowym rozsądkiem. Mury, ogrodzenia, granice mogą być złowrogie, ale znacznie częściej są dobre, bo wprowadzają ład w nasze życie społeczne.

Wychowałem się w dzielnicy małych domów jednorodzinnych. Wszystko należycie ogrodzone. A jak się było zaproszonym, to się wchodziło na cudze podwórko przez furtkę. Ogrodzenia i mury dają nam też poczucie wolności. „Wolnoć, Tomku, w swoim domku” – czytamy w opowiastce Fredry o Pawle i Gawle. Państwa istniejące w określonych granicach są warunkiem wolności. W przeciwnym razie mamy jakąś supercentralę, z której rządzą nami anonimowi urzędnicy, nie wybrani przez żaden naród.

W Biblii ogrodzona murem winnica jest symbolem dostatku. Dlatego u proroka Izajasza, wieszczącego upadek, czytamy: „rozwalę jej ogrodzenie, by ją stratowano” (5,5). Jeśli ktoś mówi o burzeniu murów i byciu otwartym, to pytam zawsze: Na co otwartym? Rozmówca ma najczęściej problem z odpowiedzią na to pytanie. A przecież samo otwarcie nie musi być dobre. Bo można być otwartym jak melina albo dom publiczny. Budujmy mosty – tam, gdzie trzeba, ale także stawiajmy mury – tam, gdzie trzeba.

ks. Dariusz Kowalczyk SJ

źródło: gosc.pl

O autorze: Redakcja