Miłosierdzie czy głupota?

Nie wolno głupoty nazywać miłosierdziem

Rozmowa z ks. prof. Pawłem Bortkiewiczem

PCh24.pl

Nie wolno głupoty nazywać miłosierdziem

fot.REUTERS/Ognen Teofilovski/FORUM

 

 

Osoby sceptycznie odnoszące się do przyjmowania fali imigrantów, która zalewa Europę i trafić ma także do Polski, spotykają się często z zarzutem braku chrześcijańskiego miłosierdzia. Czy słusznie?

Bardzo wiele kontrowersji, które rodzą się w naszych czasach, wynika z dwóch przyczyn, o których pisał kiedyś święty Jan Paweł II: z kryzysu prawdy i kryzysu pojęć. Warto tu przypomnieć, po pierwsze, czym jest miłosierdzie, a po drugie, z kim mamy rzeczywiście do czynienia, jaki jest status osób określanych mianem uchodźców i czy w relacji do nich miłosierdzie jest rzeczywiście pojęciem adekwatnym.

Swoją ocenę sytuacji opieram na powszechnie dostępnych informacjach, ale i na własnych bezpośrednich doświadczeniach z sierpnia obecnego roku. Przebywałem wówczas w wiosce Friedland koło Getyngi, gdzie od lat pięćdziesiątych minionego wieku funkcjonuje obóz dla przesiedleńców. Przyjmował on przedstawicieli różnych nacji i grup, poczynając od Niemców wracających z sowieckiej niewoli po wojnie, a kończąc na tak zwanych uchodźcach z krajów arabskich. W tym roku przebywało tam ponad trzy tysiące osób, z czego zdecydowaną większość – myślę że 70–80 procent – stanowili młodzi, samotni mężczyźni. Po raz pierwszy – a jeżdżę tam od trzynastu lat – w obozie codziennie przebywała policja, dzięki której w ogóle możliwe było bezpieczne funkcjonowanie tej placówki i dystrybucja żywności. Bardzo często – co również było nowością – przyjeżdżały tam karetki pogotowia. Po raz pierwszy spotkałem się z agresją ze strony tych ludzi, między innymi w stosunku do mnie jako księdza.

Na trzy tysiące uchodźców, w kościele, podczas niedzielnej Mszy Świętej, mogłem naliczyć 15–20 osób będących prawdopodobnie chrześcijanami, chociaż co do tego też nie byłem stuprocentowo pewny.

Należy co najmniej bardzo sceptycznie traktować przekazy medialne, które pokazują tych ludzi jako prześladowanych chrześcijan udających się tutaj w poszukiwaniu azylu religijnego i politycznego. Od początku budziło mój sprzeciw takie ujmowanie sprawy, bo – tu przepraszam za cynizm – zastanawiam się, dlaczego Unia Europejska, która w ostatnich dziesiątkach lat niejednokrotnie dokonała aktów wyrazistej apostazji, miałaby nagle rozbudzić swoją wrażliwość i ochraniać prześladowanych uczniów Chrystusa? To niezbyt koresponduje ze zdrową logiką.

Z dużym sceptycyzmem odnoszę się do twierdzeń, że jakąś znaczącą część przybyszów stanowią prześladowane rodziny, które uciekają tutaj, by szukać bezpieczeństwa z racji politycznych czy ekonomicznych.

Należy się zastanowić, co z tymi ludźmi zrobić, w jaki sposób im pomóc. Bardzo logiczny sposób myślenia – wykazywany, niestety, przez mniejszość przywódców państw europejskich – reprezentują premier Orbán i prezydent Duda. Podkreślają oni, że ofiary wojen i prześladowań trzeba wspierać na miejscu, w ich ojczystych krajach. Stan obecny wymaga wielkich nakładów i ogromnej skali działań politycznych, ale to, moim zdaniem, jedyna droga realnej poprawy sytuacji.

Czym jest prawdziwe miłosierdzie?

Często mylimy to pojęcie z innymi postawami czy relacjami międzyludzkimi, na co zwracał uwagę już święty Jan Paweł II w encyklice Dives in misericordia. Przypomniał on, że autentyczne miłosierdzie jest postawą głębokiego szacunku opartego na wspólnej wartości, jaką jest godność osoby ludzkiej. Nie może wiązać się ani z postawą zawłaszczania, ani z postawą taniej litości – to wszystko przeczy miłosierdziu. Powinno ono raczej opierać się na racjonalnym podejściu do problemu oraz na autentycznej pomocy na miarę godności człowieka.

Nie sądzę, by właściwą postawą miłosierdzia było bezkrytyczne przyjmowanie tak zwanych uchodźców o bardzo niejasnej tożsamości w sytuacji, w której dotychczasowe wydarzenia wskazują na niezwykle silny charakter islamskiego zideologizowania tych grup. Przekonujemy się, że różnice kulturowe stanowią tutaj bardzo poważne wyzwanie. Nie sądzę też, by można było nazwać miłosierdziem pomoc tamtym ludziom przy jednoczesnym niszczeniu własnego dziedzictwa kulturowego.

Jaki jest porządek miłosierdzia w ujęciu chrześcijańskim?

Tak jak całe chrześcijaństwo jest on bardzo racjonalny i konsekwentnie budowany. Zauważmy to na prostym przykładzie: jeżeli w moim własnym domu znajduje się osoba potrzebująca pomocy finansowej i jednocześnie dowiaduję się, że ktoś obcy również oczekuje materialnego wsparcia, a ja mogę zaspokoić tylko jedną z tych potrzeb, moim naturalnym obowiązkiem wynikającym z więzów rodzinnych i odpowiedzialności jest pomoc osobie bliskiej. Przywołuję ten przykład dlatego, że w dyskusjach dotyczących problemu imigrantów pojawia się w kontekście polskim bardzo ważny problem powinności moralnej i politycznej naszego państwa. Mamy przecież rodaków, którzy cierpią biedę we własnej ojczyźnie, ponadto niektórych Polaków zawirowania historyczne wyrzuciły poza granice państwa. Miłosierdzie obowiązuje nas przede wszystkim w stosunku do nich.

Ze strony rządzących padają stwierdzenia, że jesteśmy zdolni przyjąć każdą liczbę imigrantów. Czy – w kontekście chrześcijańskich cnót – nie brakuje w tych słowach roztropności?

Roztropność i długomyślność – to dwie cnoty, dwie wartości, które w dzisiejszej polityce są zupełnie ignorowane. Kiedy słyszę zapowiedzi balansujące między siedmioma tysiącami a nieskończonością, muszę powiedzieć, że stanowią one efekt kompletnego braku roztropności ze strony obecnej ekipy rządzącej. Powrócę raz jeszcze do wakacyjnych wspomnień z Friedlandu. Obserwowałem tam już różne fale imigracyjne, między innymi za czasów rządów kanclerza Helmuta Kohla wdrażano projekt sprowadzenia ludności niemieckiej rosyjskiego pochodzenia – wszystkich krewnych i potomków Niemców, głównie nadwołżańskich, przesiedlonych kilkadziesiąt lat temu. Wspominam o tym dlatego, że owo przedsięwzięcie obliczone było na kilka milionów osób. Całe państwo przyjęło wówczas ostatecznie niespełna powyżej miliona, ale było do tego przygotowane. Miało wyspecjalizowane obozy, które w obecnej chwili, przy całej infrastrukturze i systemie administracyjnym działających od dawna w tych miejscach, okazują się niewystarczające. We Friedlandzie dochodziły do nas ostatnio informacje o rozmaitych aktach agresji zarówno wobec innych członków obozu, jak i wobec chrześcijan stanowiących rdzenną ludność miejscową. Mamy więc do czynienia z niekontrolowanymi zjawiskami w sytuacji państwa, które – raz jeszcze podkreślam – od kilkudziesięciu lat jest przygotowane do tego typu polityki imigracyjnej.

Pojawia się pytanie: gdzie w Polsce owa nieokreślona liczba uchodźców miałaby się znaleźć? Czy rząd planuje skierowanie tych uchodźców do ośrodków Caritasu? Pomoc kościelna byłaby, oczywiście, w pełni zasadna, gdyby nie kwestie, o których wcześniej mówiliśmy.

To działanie bardzo niebezpieczne, sloganowe, charakterystyczne dla obecnych rządów. To działanie, które nie ma nic wspólnego ani z roztropnością, ani z długomyślnością. W każdym ludzkim postępowaniu – w tym także politycznym – musimy przewidywać zjawiska długofalowo. Trzeba się więc zastanowić, jaki będzie efekt sprowadzenia tych „uchodźców”. Jakie będą konsekwencje wpuszczenia na teren naszego państwa ludzi wyznających prawo szariatu? Czy w sytuacji, gdy nie znamy dostatecznie dobrze ich kultury i przepisów religijno‑prawnych, sami nie generujemy przypadkiem konfliktu?

Los wielu tysięcy chrześcijan koczujących w obozach dla uchodźców na Bliskim Wschodzie nie wzrusza zachodnich mediów i polityków tak mocno jak przybysze szturmujący nasz kontynent.

Informacje stamtąd faktycznie są przemilczane i nie chodzi tylko o straty materialne, o wypędzanie wyznawców Chrystusa z miejsc zamieszkiwanych przez nich od setek czy nawet tysięcy lat. To również kwestia zagrożenia utraty przez nich życia. Mamy bowiem do czynienia z bezprecedensową falą zwalczania chrześcijan, która już statystycznie przerasta okres prześladowań w pierwszych wiekach. To bardzo poważne zjawisko, a informacje o nim nie trafiają do ogółu opinii publicznej.

Zauważmy też, że pokazuje ono, iż sposobem przeciwdziałania powinna być ingerencja – najpierw na drodze pokojowej, ale jeżeli to nie wystarczy, to również poprzez wysłanie sił pokojowych. Interwencja powinna dotyczyć miejsca zarzewia konfliktu – nie może być tworzeniem protez za pomocą fałszywych działań, które nie odnoszą się do przyczyny problemu. Jest bardzo niepokojące, że w obliczu realnych prześladowań mamy do czynienia z kompletnym milczeniem mediów mainstreamowych i polityków. Od wielu lat w Unii Europejskiej toczyło się wiele dyskusji i wysuwano wiele postulatów, by dokonać jednoznacznej instytucjonalnej oceny potępiającej akty przemocy wobec chrześcijan, co – jak wiemy – nie spotkało się z zainteresowaniem decydentów.

Mamy też do czynienia z kreśleniem fałszywego obrazu sytuacji za pomocą sugestywnych przekazów. Wystarczy na tle liczącego trzy tysiące osób obozu pokazać jedną czy dwie rodziny wielodzietne lub zapłakaną twarz dziecka i dodać komentarz, że to typowy obraz uchodźcy. To manipulacja mająca na celu kształtowanie naszych postaw, kreując przy okazji politykę opartą na fałszywych przesłankach.

Rozmowę przeprowadził Roman Motoła /PCh24.pl

O autorze: Redakcja