Słowo Boże na dziś – 3 Maja 2015 r. – V Niedziela Wielkanocy Święto Konstytucji Trzeciego Maja

Myśl dnia

Obróć twarz do słońca, a cień zostanie z tyłu.

przysłowie afrykańskie

******

 

V NIEDZIELA WIELKANOCNA, ROK B

PIERWSZE CZYTANIE (Dz 9,26-31)

Gorliwość nawróconego Szawła

Czytanie z Dziejów Apostolskich.

Kiedy Szaweł przybył do Jerozolimy, próbował przyłączyć się do uczniów, lecz wszyscy bali się go, nie wierząc, że jest uczniem.
Dopiero Barnaba przygarnął go i zaprowadził do apostołów, i opowiedział im, jak w drodze Szaweł ujrzał Pana, który przemówił do niego, i z jaką siłą przekonania przemawiał w Damaszku w imię Jezusa. Dzięki temu przebywał z nimi w Jerozolimie. Przemawiał też i rozprawiał z hellenistami, którzy usiłowali go zgładzić. Bracia jednak dowiedzieli się o tym, odprowadzili go do Cezarei i wysłali do Tarsu.
A Kościół cieszył się pokojem w całej Judei, Galilei i Samarii. Rozwijał się i żył bogobojnie, i napełniał się pociechą Ducha Świętego.

Oto słowo Boże.

PSALM RESPONSORYJNY (Ps 22,26-27.28;30-32)

Refren: Będę Cię chwalił w wielkim zgromadzeniu.

Wypełnię me śluby wobec bojących się Boga. *
Ubodzy będą jedli i zostaną nasyceni,
będą chwalić Pana ci, którzy Go szukają: *
„Serca wasze niech żyją na wieki”.

Przypomną sobie i wrócą do Pana wszystkie krańce ziemi *
i oddadzą Mu pokłon wszystkie szczepy pogańskie.
Jemu oddadzą pokłon wszyscy, co śpią w ziemi, *
przed Nim zegna się wszyscy, którzy staną się prochem.

A moja dusza będzie żyła dla Niego, *
potomstwo moje Jemu będzie służyć,
przyszłym pokoleniom o Panu opowie, *
a sprawiedliwość Jego ogłoszą ludowi, który się narodzi.

DRUGIE CZYTANIE (1 J 3,18-24)

Miłujmy czynem i prawdą

Czytanie z Pierwszego listu świętego Jana Apostoła.

Dzieci, nie miłujmy słowem i językiem, ale czynem i prawdą. Po tym poznamy, że jesteśmy z prawdy, i uspokoimy przed Nim nasze serce. Bo jeśli nasze serce oskarża nas, to przecież Bóg jest większy od naszego serca i zna wszystko.
Umiłowani, jeśli serce nas nie oskarża, mamy ufność wobec Boga, i o co prosić będziemy, otrzymamy od Niego, ponieważ zachowujemy Jego przykazania i czynimy to, co się Jemu podoba.
Przykazanie Jego zaś jest takie, abyśmy wierzyli w imię Jezusa Chrystusa, Jego Syna, i miłowali się wzajemnie tak, jak nam nakazał. Kto wypełnia Jego przykazania, trwa w Bogu, a Bóg w nim; a to, że trwa On w nas, poznajemy po Duchu, którego nam dał.

Oto słowo Boże.

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (J 15,4.5b)

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

Trwajcie we Mnie, a Ja w was trwać będę.
Kto trwa we Mnie, przynosi owoc obfity.

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

EWANGELIA (J 15,1-8)

Kto trwa w Chrystusie, przynosi owoc obfity

Słowa Ewangelii według świętego Jana.

Jezus powiedział do swoich uczniów:
„Ja jestem prawdziwym krzewem winnym, a Ojciec mój jest tym, który uprawia. Każdą latorośl, która we Mnie nie przynosi owocu, odcina, a każdą, która przynosi owoc, oczyszcza, aby przynosiła owoc obfitszy. Wy już jesteście czyści dzięki słowu, które wypowiedziałem do was. Trwajcie we Mnie, a Ja w was trwać będę. Podobnie jak latorośl nie może przynosić owocu sama z siebie, o ile nie trwa w winnym krzewie, tak samo i wy, jeżeli we Mnie trwać nie będziecie.
Ja jestem krzewem winnym, wy – latoroślami. Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity, ponieważ beze Mnie nic nie możecie uczynić. Ten, kto we Mnie nie trwa, zostanie wyrzucony jak winna latorośl i uschnie. I zbiera się ją, i wrzuca do ognia, i płonie. Jeżeli we Mnie trwać będziecie, a słowa moje w was, poprosicie, o cokolwiek chcecie, a to wam się spełni. Ojciec mój przez to dozna chwały, że owoc obfity przyniesiecie i staniecie się moimi uczniami”.

Oto słowo Pańskie.

KOMENTARZ

 

Orędownictwo Maryi

Maryja jest dla nas wzorem osoby, która zaufała bezgranicznie Bogu. Otrzymała od Niego przywilej bycia matką Zbawiciela. Swoim „tak” w dniu zwiastowania weszła na drogę, która choć wymagała od Niej trudu i ofiary, przyniosła niezwykłe owoce. To dzięki Jej posłuszeństwu ludzkość otrzymała odkupiciela – Jezusa Chrystusa. Od momentu chrztu jesteśmy wszczepieni w tę winną latorośl, jaką jest Kościół. Czerpiemy z niej duchowe soki potrzebne do życia. Naszym zadaniem jest wytrwać i nie dać się oderwać od winnego szczepu. Szatan nieraz będzie nas zwodził. Mamy jednak oparcie w Maryi. Wzywajmy Jej orędownictwa.Maryjo, nasza Królowo i Matko. Proszę Cię o opiekę dla mnie, mojej rodziny, najbliższych i za moją ojczyznę. Wypraszaj mi łaskę wiernego naśladowania Twojego Syna i zaufania Bożej opatrzności.

Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2015”
Autor: ks. Mariusz Krawiec SSP
Edycja Świętego Pawła

http://www.paulus.org.pl/czytania.html

*******

Wprowadzenie do liturgii

PASTYLKA NIEŚMIERTELNOŚCI

Być latoroślą w Kościele oznacza prowadzić życie w łączności z Jezusem Chrystusem. Latorośle nie są samowystarczalne, bo zależą od krzewu winnego. On jest źródłem życia.
Święty Ignacy Antiocheński nazywał Eucharystię medykamentem, czyli pastylką nieśmiertelności. Ten epitet nawiązuje do dzisiejszej Ewangelii o krzewie winnym i latoroślach. Wiemy, na czym polega żywotność gałązek. Czerpią one soki z korzeni. Chrystus porównuje Siebie do winnego krzewu, a wierzących w Niego do latorośli. Tak, jak gałązki winnego krzewu, wydajemy dobre owoce, gdy jesteśmy ściśle związani ze Zbawicielem.
Czasami zachowujemy się jak wyschnięta latorośl, jak krzak na stepie czy pustyni. Wybieramy miejsca spalone, ziemię bezludną. Nie potrafimy dostrzec chwili, gdy nawiedza nas Boża miłość. Co gorsza, nie płoniemy jak krzak Mojżesza, który świadczył, że Pan jest blisko. Tymczasem trzeba trwać w Chrystusie, to znaczy żyć w Jego obecności. Pozwolić Ojcu niebieskiemu na przycinanie nieprzydatnych pędów, by nas oczyszczał.
Jest w nas wiele dzikich odrośli, stale wyrastających. Przywiązujemy się do rzeczy nieużytecznych, czasem pełnych blasku, ale wyjaławiających, które nas rozpraszają. Nie koncentrujmy się na tym, co żywotne. W przypowieści o krzewie winnym należy dopatrzyć się tajemnicy eucharystycznej. Czyż można było pójść dalej w gloryfikacji, czyli wywyższeniu krzewu winnego?
Prośmy Pana Boga, by nas wyrwał wraz z korzeniami i zasadził w pobliżu wody, byśmy nasze korzenie mogli ponownie skierować do Źródła.

ks. Jan Augustynowicz 

*****

Liturgia słowa

 Wraz z początkiem maja rozpoczyna się czas kwitnących drzew, kwiatów w ogrodach. To okres szczególnego uszanowania Maryi przez wezwania litanii loretańskiej, śpiewy, kwiaty. My też w tym czasie możemy rozpocząć nowe życie wraz z Maryją. Każda Msza św. je odnawia. W każdej Mszy św. stajemy przy Jezusie wraz z Maryją.

PIERWSZE CZYTANIE (Dz 9,26-31)

Często oceniamy i osądzamy naszych bliźnich. Tymczasem Pan Jezus daje każdemu szansę, aby zmienił się na lepsze. Taką właśnie szansę otrzymał Szaweł. W sposób niezwykły Jezus wkroczył w jego życie. Dla otoczenia przemiana Szawła była podejrzana. A on w pełni wykorzystał daną mu szansę. Stał się apostołem pogan i oddał życie za Jezusa.

Czytanie z Dziejów Apostolskich
Kiedy Szaweł przybył do Jerozolimy, próbował przyłączyć się do uczniów, lecz wszyscy bali się go, nie wierząc, że jest uczniem.
Dopiero Barnaba przygarnął go i zaprowadził do apostołów, i opowiedział im, jak w drodze Szaweł ujrzał Pana, który przemówił do niego, i z jaką siłą przekonania przemawiał w Damaszku w imię Jezusa. Dzięki temu przebywał z nimi w Jerozolimie. Przemawiał też i rozprawiał z hellenistami, którzy usiłowali go zgładzić. Bracia jednak dowiedzieli się o tym, odprowadzili go do Cezarei i wysłali do Tarsu.
A Kościół cieszył się pokojem w całej Judei, Galilei i Samarii. Rozwijał się i żył bogobojnie, i napełniał się pociechą Ducha Świętego.

PSALM (Ps 22,26b-27.28 i 30ab.30c i 31a i 32ab)

Jezus, umierając na krzyżu, modlił się słowami psalmu 22: „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił” (Ps 22,2). Uczucie opuszczenia i cierpienie autora psalmu Jezus przyjął jako swoje. Nastrój całego psalmu przechodzi od początkowej lamentacji do uwielbienia Boga. Tak Jezus przez Swą ofiarę na krzyżu przeprowadza nas od śmierci do życia. To była Jego droga i to jest droga każdego z nas.

Refren: Będę Cię chwalił w wielkim zgromadzeniu.
lub: Alleluja.

Wypełnię me śluby wobec bojących się Boga. *
Ubodzy będą jedli i zostaną nasyceni,
będą chwalić Pana ci, którzy Go szukają: *
«Serca wasze niech żyją na wieki». Ref.

Przypomną sobie i wrócą do Pana wszystkie krańce ziemi; *
i oddadzą Mu pokłon wszystkie szczepy pogańskie.
Jemu oddadzą pokłon wszyscy, co śpią w ziemi, *
przed Nim zegną się wszyscy, którzy staną się prochem. Ref.

A moja dusza będzie żyła dla Niego, *
potomstwo moje Jemu będzie służyć,
przyszłym pokoleniom o Panu opowie, *
a sprawiedliwość Jego ogłoszą ludowi, który się narodzi. Ref.

DRUGIE CZYTANIE (1J 3,18-24)

Miłosierdzie Boże jest nieograniczone. Pan Bóg przebaczy nam wszystko. Nawet to, czego sami nie możemy sobie przebaczyć. Warunek jest jeden: musimy z ufnością zwrócić się do Niego, żałując i ufając Bożemu miłosierdziu. Zaufanie, życie przykazaniami Bożymi i szukanie Jego Woli to nasza droga do świętości.

Czytanie z Pierwszego Listu świętego Jana Apostoła
Dzieci, nie miłujmy słowem i językiem, ale czynem i prawdą. Po tym poznamy, że jesteśmy z prawdy, i uspokoimy przed Nim nasze serce. Bo jeśli nasze serce oskarża nas, to przecież Bóg jest większy od naszego serca i zna wszystko.
Umiłowani, jeśli serce nas nie oskarża, mamy ufność wobec Boga, i o co prosić będziemy, otrzymamy od Niego, ponieważ zachowujemy Jego przykazania i czynimy to, co się Jemu podoba.
Przykazanie Jego zaś jest takie, abyśmy wierzyli w imię Jezusa Chrystusa, Jego Syna, i miłowali się wzajemnie tak, jak nam nakazał. Kto wypełnia Jego przykazania, trwa w Bogu, a Bóg w nim; a to, że trwa On w nas, poznajemy po Duchu*, którego nam dał.
ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (J 15,4.5b)

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.
Trwajcie we Mnie, a Ja w was trwać będę.
Kto trwa we Mnie, przynosi owoc obfity.
Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

EWANGELIA (J 15,1-8)

Gdy powieje wiatr, to liście, które usychają, same spadają z drzewa. Znamy ten jesienny widok. My sami, gdy oddalamy się od Pana Jezusa, to zaczynamy przypominać usychające liście. Wtedy duchowo umieramy i wciąż bardziej się oddalmy, jak suche liście spadające na ziemię. Dlatego trzeba trwać w jedności z Jezusem. A trwać, to zgodzić się na czas oczyszczania, „przycinania” naszej wiary. Po to, aby nasze życie było owocne. Aby było pieśnią uwielbienia Boga.

Słowa Ewangelii według świętego Jana
Jezus powiedział do swoich uczniów:
«Ja jestem prawdziwym krzewem winnym, a Ojciec mój jest tym, który uprawia. Każdą latorośl, która we Mnie nie przynosi owocu, odcina, a każdą, która przynosi owoc, oczyszcza, aby przynosiła owoc obfitszy. Wy już jesteście czyści dzięki słowu, które wypowiedziałem do was. Trwajcie we Mnie, a Ja w was trwać będę. Podobnie jak latorośl nie może przynosić owocu sama z siebie, o ile nie trwa w winnym krzewie, tak samo i wy, jeżeli we Mnie trwać nie będziecie.
Ja jestem krzewem winnym, wy – latoroślami. Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity, ponieważ beze Mnie nic nie możecie uczynić. Ten, kto we Mnie nie trwa, zostanie wyrzucony jak winna latorośl i uschnie. I zbiera się ją, i wrzuca do ognia, i płonie. Jeżeli we Mnie trwać będziecie, a słowa moje w was, poprosicie, o cokolwiek chcecie, a to wam się spełni. Ojciec mój przez to dozna chwały, że owoc obfity przyniesiecie i staniecie się moimi uczniami».

****

Katecheza

Powołani do małżeństwa

Pan Bóg proponuje człowiekowi prawdziwą miłość, która jest wyłączna, wierna, płodna. Taka miłość, aby ostać się wobec wszelkich pokus i egoizmu ludzkiego serca potrzebuje fundamentu. Jest nim wierność samego Boga, który nigdy nie łamie zawartego z człowiekiem przymierza.
Dlatego Pan dał nam w darze sakrament małżeństwa. Mężczyzna i kobieta, którzy Mu wierzą, zapraszają Go do ich miłości, prosząc, aby stał się jej fundamentem i gwarantem.
Stworzona na obraz Boga kobieta otrzymała w darze od Niego piękno, czułość, macierzyństwo, mądrość serca, miłość bezwarunkową i szczególną wrażliwość na drugiego człowieka. Mężczyzna jako Boży obraz otrzymał w darze siłę, troskliwość, ojcostwo, mądrość umysłu, miłość wychowawczą, umiłowanie prawości i zdolność przetwarzania świata i rzeczy materialnych.
Bóg w swoim zaufaniu uzdalnia każdą kobietę do bycia matką, czy to biologicznie, czy duchowo. Jest to najwyższa forma miłości na ziemi! Kobieta jest tą, która przyjmuje dar życia, troszczy się o nie, pomaga mu wzrastać. Relacja macierzyńska jest dla każdego dziecka pierwszą relacją w życiu i prototypem wszelkich innych relacji międzyludzkich. Miłość macierzyńska jest ze swej natury bezwarunkowa i bezinteresowna. Dzięki tej miłości dziecko uczy się akceptacji siebie i budowania więzi emocjonalnych z innymi. Uczy się bliskości z drugimi i z Bogiem. A także zdolności przyjmowania miłości od ludzi i Boga. Jak wielka i niezastąpiona jest rola kobiety – matki!
Nie mniej ważna, choć zupełnie inna jest rola mężczyzny jako ojca! Podobnie miłość ojcowska, czy to naturalna, czy duchowa jest najwyższym przejawem miłości mężczyzny! Miłość ojcowska jest w istocie swojej warunkowa, to znaczy zaprasza dziecko do wzrostu, zmagania, rozwoju. Uczy, że życie to także walka, trud, wysiłek. Ojciec uczy wychodzenia do świata i poruszania się w nim pewnie i bezpiecznie. To on ma za zadanie wprowadzać dzieci w świat wartości, zasad i moralności. Dzięki mądrej i cierpliwej miłości ojca dziecko uczy się budować pozytywny obraz siebie i pozytywne spojrzenie na otaczającą je rzeczywistość. Odkrywa swoją wartość i uczy się dawać miłość drugiemu człowiekowi i Bogu. Jak ważna i niezbędna jest rola mężczyzny – ojca!

s. Anna Maria Pudełko – apostolinka

*****

Rozważanie

Beze Mnie nic nie możecie uczynić (J 15, 5).

Człowiek jak latorośl jest wszczepiony w winny krzew, którym jest Jezus. Jakość owocu, jaki przyniesie dane działanie, zależy od tego, na ile człowiek trwa, na ile jest zakorzeniony w Osobie, w mentalności, w doktrynie i w miłości Jezusa. Wszczepienie w Chrystusa realizuje się w postaci konkretnych postaw przekładających Ewangelię na język praktyki życia codziennego. Jezus zaprasza do współpracy z Jego łaską, do słuchania Jego podpowiedzi, do czytania Jego znaków. Jeśli chcemy wydać owoc godny naszej wiary, godny naszego powołania, to nie możemy ani na moment stracić z oczu osoby Jezusa, nie możemy uronić ani jednego słowa z Jego nauki, nie możemy nie skonfrontować naszych planów, zamierzeń i decyzji z Bożą wolą. Bóg daje światło i błogosławi każdemu, kto kontynuuje Jego stwórcze dzieło. Uznając Jezusa za Pana naszego życia i jedyne kryterium każdego działania, będziemy mieli pewność, że realizujemy Jego wolę, że kroczymy po prawdziwej ścieżce zbawienia.

Rozważanie zaczerpniete z terminarzyka Dzień po dniu
Wydawanego przez Edycję Świętego Pawła

http://www.edycja.pl/dzien_panski/id/920/part/4

*****

 

 

*****

W dzisiejszej Ewangelii Jezus mówi o sobie: „Ja jestem prawdziwym krzewem winnym” (Ἐγώ εἰμι ἡ ἄμπελος ἡ ἀληθινὴ).
To ciekawa metafora, tym bardziej interesująca, że w historii biblijnej ten symbol pojawia się bardzo wcześnie: po raz pierwszy tę roślinę miał zasadzić po potopie Noe (Rdz 9,20). Taka informacja jest nie bez znaczenia dla zrozumienia dzisiejszej Ewangelii.
Opisując zwyczaje i realia Palestyny czasów Jezusa, ks. Mateusz Wyrzykowski zwraca uwagę na fakt, że „najdorodniejsze owoce wydawały pędy, które były najbliżej pnia i korzeni”. Innymi słowy, im bliżej Jezusa, tym lepsze owoce chrześcijańskiego życia…
Z kolei Michał Wilk proponuje bardzo dokładną analizę przykładów literatury greckiej i rzymskiej, w których winnica pojawia się jako metafora na płaszczyźnie etycznej. Są one bardzo interesującym tłem dzisiejszej Ewangelii.
Przykład pierwszy – korespondencja Seneki. W Liście 112 Seneka przestrzega Lucyliusza przed zbytnim uleganiem pewnej osobie, której „nałogiem” jest zbytnie bogactwo. Jeśli przyrównać ludzkość do winnicy, to osoba zdeprawowana nałogiem bogactwa jest – w symbolice Seneki – winnicą nienadającą się do przeszczepu, czyli niepłodną. Taka winorośl nie ma w sobie nic z żywotności: choć taki człowiek nie jest do końca świadom swej ułomności, to jednak jest niezdolny do podjęcia jakichkolwiek prób ascezy czy wysiłków. Pełna analiza i cały tekst listu – na portalu Orygenes+.
Przykład drugi – świadectwo Plutarcha o Demostenesie.  W starożytności pokutowało przekonanie, że wielcy ludzie pochodzą z wielkich miast. Tymczasem Demostenes (wg różnych źródeł) pochodził z Paianii lub z Iulis, która jest częścią małej wyspy Keos i Egina, a zatem nie pochodził z miasta, które „uprawiało” wielkich literatów. Pisząc o tym fakcie, Plutarch używa tego samego czasownika, które w świecie starożytnym było zarezerwowane dla „uprawiania” winnicy. Innymi słowy, Plutarch zdaje się mówić o Demostenesie, że jest wybitną latoroślą – choć nie ma ona zakorzeniania w krzewie społecznych oczekiwań (takim krzewem miały być Ateny), to jednak latorośl ta okazała się nadzwyczaj życiodajna (od 351 p.n.e. Demostenes całą swą siłę politycznej działalności angażuje przeciw Filipowi Macedońskiemu, uważając go za największego wroga swobód greckich. Mowy przeciwko Filipowi, zwane „filipikami” nie tylko przyniosły wielką sławę Demostenesowi, ale i honor Grekom: już pierwsza mowa powstrzymała Filipa od zajęcia Termopil. Trzema mowami olintejskimi Demostenosowi udało się skłonić Ateńczyków do ruszenia na pomoc oblężonemu przez Macedończyków Olintowi). W tym wypadku winorośl, choć nie była wszczepiona w krzew Aten, okazała się dla Greków płodna, a wręcz zbawienna (jeśli ten przykład uznać za tło Ewangelii Jana, przywołany przykład byłby antytezą Jezusowej mowy).
Przechodząc do symboliki ściśle biblijnej, cytujemy ks. prof. S. Mędalę, który w swym komentarzu do Ewangelii Jana podaje bardzo interesujące przykłady odniesienia winnicy do Izraela.
Przykład pierwszy:  Ps 80,9-12 tak ilustruje powstanie narodu wybranego: „Wyrwałeś winorośl z Egiptu (= wyzwoliłeś Izraela z Egiptu), wygnałeś pogan, a ją zasadziłeś (= wybrałeś Izraela). Grunt dla niej przygotowałeś (= zdobycie Kanaanu), a ona zapuściła korzenie i napełniła ziemię. Góry okryły się jej cieniem, a cedry Boże jej gałęźmi. Swe latorośle rozpostarła aż do Morza, a swoje pędy aż do Rzeki (= Palestyna, czyli ziemia Izraela, leży między Morzem śródziemnomorskim a rzeką Jordan)”.
A takich przykładów jest znacznie więcej… Zapraszamy do lektury naszego portalu.
Życzymy Państwu pięknej niedzieli.
Redakcja portalu Orygenes+
******
Św. Bernard z Clairvaux (1091-1153), mnich cysterski, doktor Kościoła
Kazanie 58 do Pieśni nad pieśniami
 

Przynosić owoc w obfitości

Muszę uprzedzić każdego z was w tym, co dotyczy winnicy – któż nigdy nie został odcięty od wszelkich zbytków, tak, że mógłby powiedzieć, że już nic nie ma do stracenia? Wierzcie mi, to, co jest przycięte, odrasta. Najgorsze skłonności, które były wygnane powracają i widzimy jak budzą się uśpione popędy. Nie wystarczy przyciąć winorośl raz, ale trzeba to czynić często, a jeśli to możliwe, nieustannie. Bowiem, jeśli jesteście szczerzy, nieustannie znajdować będziecie coś do wycięcia… Cnota nie może wzrastać pomiędzy grzechami. Trzeba je poskromić, aby cnota mogła się rozwijać. Usuńmy więc to, co zbyteczne, aby to, co niezbędne mogło się ukazać.

Dla nas, bracia, ciągle jest czas przycinania. Jestem tego pewien, bo skończyła się zima, ta obawa braku miłości, która wprowadza nas do mądrości, ale która dla nikogo nie rozkwita w doskonałości. Kiedy nadchodzi miłość, wypędza wszelkie obawy, tak jak lato wypędza zimę… Niech znikną zatem deszcze zimy, to jest łzy niepokoju wywołanego pozostałościami naszych grzechów i lęku przed sądem… Skoro “zima minęła”, skoro “ustały deszcze” (Pnp 2,11)…, wiosenna słodycz łaski duchowej wskazuje nam, że nadszedł czas przycinania naszej winnicy. Cóż pozostaje nam czynić, jeśli nie całkowicie poświęcić się tej pracy?

******

Propozycja kontemplacji ewangelicznej według “lectio divina”

V NIEDZIELA WIELKANOCNA B

3 maja 2015 r.

I.  Lectio: Czytaj z wiarą i uważnie święty tekst, jak gdyby dyktował go dla ciebie Duch Święty.

Jezus powiedział do swoich uczniów: <Ja jestem prawdziwym krzewem winnym, a Ojciec mój jest tym, który uprawia. Każdą latorośl, która we Mnie nie przynosi owocu, odcina, a każdą, która przynosi owoc, oczyszcza, aby przynosiła owoc obfitszy. Wy już jesteście czyści dzięki słowu, które wypowiedziałem do was. Trwajcie we Mnie, a Ja w was trwać będę. Podobnie jak latorośl nie może przynosić owocu sama z siebie, o ile nie trwa w winnym krzewie, tak samo i wy, jeżeli we Mnie trwać nie będziecie. Ja jestem krzewem winnym, wy &#8211; latoroślami. Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity, ponieważ beze Mnie nic nie możecie uczynić. Ten, kto we Mnie nie trwa, zostanie wyrzucony jak winna latorośl i uschnie. I zbiera się ją, i wrzuca do ognia, i płonie. Jeżeli we Mnie trwać będziecie, a słowa moje w was, poprosicie, o cokolwiek chcecie, a to wam się spełni. Ojciec mój przez to dozna chwały, że owoc obfity przyniesiecie i staniecie się moimi uczniami>. (J 15,1-8)

II. Meditatio: Staraj się zrozumieć dogłębnie tekst. Pytaj siebie: “Co Bóg mówi do mnie?”.

Czytając niejako od końca naszą Ewangeliczną perykopę uświadamiamy sobie, że w tej alegorii najważniejsza jest chwała, jaką ma odebrać Ojciec niebieski. Tą chwałą jest nasze życie, życie winnej latorośli zakorzenione w Jezusie, winnym krzewie, życie pełne dorodnych, obfitych, domyślamy się, że także smacznych, pożywnych owoców. Po za winnym krzewem winna latorośl nie ma szans, jest bez życia, tak jak bez Bożego życia jest chrześcijanin, także i ja, poza Panem Jezusem.

Czytając zaś naszą perykopę od początku dowiadujemy się, że Jezus jest prawdziwym krzewem winnym. Z tego wnioskujemy, że są fałszywe krzewy, które chętnie przyjmą nas niejako pod swoje skrzydła, chętnie pozwolą byśmy czerpali ich soki, które nie gwarantują ani życia, ani owoców a jeżeli już to cierpkie, niesmaczne, niezdrowe.

Czy ja swoje życiowe soki czerpię z prawdziwego krzewu, czyli od Jezusa i czynię to regularnie, codziennie? Czy pragnę być winną latoroślą pełną dorodnych owoców? Czy czynię wszystko, aby moje życie było na chwałę Boga i pożytek moich braci i sióstr? Czy nie usiłuję wieść życia na własną rękę, poza Jezusem? Czy nie grozi mi uschnięcie, odcięcie i spalenie? Czy nie szukam życia w relacji z fałszywymi krzewami? Czy nie czerpię ich zatrutych soków? Czy modlę się o dar rozpoznawania i zdecydowanego odrzucania kuszących ofert fałszywych krzewów?
Pomodlę się o to, aby moje wszczepienie w Jezusa, prawdziwy krzew winny, było z dnia na dzień coraz mocniejsze i życiowo owocne, abym uniknął jakichkolwiek konszachtów z fałszywymi krzewami.

III  Oratio: Teraz ty mów do Boga. Otwórz przed Bogiem serce, aby mówić Mu o przeżyciach, które rodzi w tobie słowo. Módl się prosto i spontanicznie – owocami wcześniejszej “lectio” i “meditatio”. Pozwól Bogu zstąpić do serca i mów do Niego we własnym sercu. Wsłuchaj się w poruszenia własnego serca. Wyrażaj je szczerze przed Bogiem: uwielbiaj, dziękuj i proś. Może ci w tym pomóc modlitwa psalmu:

Wypełnię me śluby wobec bojących się Boga.
Ubodzy będą jedli i zostaną nasyceni,
będą chwalić Pana ci, którzy Go szukają:
“Serca wasze niech żyją na wieki”…

(Ps 22,26-28)

IV Contemplatio: Trwaj przed Bogiem całym sobą. Módl się obecnością. Trwaj przy Bogu. Kontemplacja to czas bezsłownego westchnienia Ducha, ukojenia w Bogu. Rozmowa serca z sercem. Jest to godzina nawiedzenia Słowa. Powtarzaj w różnych porach dnia:

Będę Cię chwalił w wielkim zgromadzeniu

*****

opracował: ks. Ryszard Stankiewicz SDS
Centrum Formacji Duchowej – www.cfd.salwatorianie.pl )
Poznaj lepiej metodę kontemplacji ewangelicznej według Lectio Divina:
http://www.katolik.pl/modlitwa.html?c=22367

******

#Ewangelia: Niedobra samowystarczalność

Mieczysław Łusiak SJ

(fot. shutterstock.com)

Jezus powiedział do swoich uczniów: “Ja jestem prawdziwym krzewem winnym, a Ojciec mój jest tym, który uprawia. Każdą latorośl, która we Mnie nie przynosi owocu, odcina, a każdą, która przynosi owoc, oczyszcza, aby przynosiła owoc obfitszy. Wy już jesteście czyści dzięki słowu, które wypowiedziałem do was. Trwajcie we Mnie, a Ja w was trwać będę.

 

Podobnie jak latorośl nie może przynosić owocu sama z siebie, o ile nie trwa w winnym krzewie, tak samo i wy, jeżeli we Mnie trwać nie będziecie.

Ja jestem krzewem winnym, wy – latoroślami. Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity, ponieważ beze Mnie nic nie możecie uczynić. Ten, kto we Mnie nie trwa, zostanie wyrzucony jak winna latorośl i uschnie. I zbiera się ją, i wrzuca do ognia, i płonie.

Jeżeli we Mnie trwać będziecie, a słowa moje w was, poproście, o cokolwiek chcecie, a to wam się spełni. Ojciec mój przez to dozna chwały, że owoc obfity przyniesiecie i staniecie się moimi uczniami”.

Komentarz do Ewangelii:

Człowiek może dać innym tylko to, co najpierw otrzymał. A nawet trzeba powiedzieć więcej: wszystko, co mamy, zawdzięczamy innym, zwłaszcza Bogu. Mówienie, że “sobie zawdzięczam” to czy tamto jest błędne i szkodliwe. Po co tak myśleć i mówić? Taki pogląd niczego nie buduje w nas, bo nawet jeśli podnosi w nas poczucie własnej wartości, to jest ono kruche. Dużo lepiej buduje w nas poczucie własnej wartości świadomość tego jak wiele otrzymałem. Skoro inni, a zwłaszcza Bóg, tak wiele mi dali, to znaczy, że muszę być cenny. Byle kogo nie obdarowuje się. Dar jest potwierdzeniem wartości obdarowywanego, natomiast poczucie samowystarczalności hoduje nasze kompleksy.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/pismo-swiete-rozwazania/art,2416,ewangelia-niedobra-samowystarczalnosc.html

*****

Na dobranoc i dzień dobry – J 15, 1-8

Na dobranoc

Mariusz Han SJ

(fot. h.koppdelaney / flickr.com / CC BY-ND 2.0)

Jeżeli we Mnie trwać będziecie…

 

Zjednoczenie z Chrystusem
Jezus powiedział do swoich uczniów: Ja jestem prawdziwym krzewem winnym, a Ojciec mój jest tym, który uprawia. Każdą latorośl, która we Mnie nie przynosi owocu, odcina, a każdą, która przynosi owoc, oczyszcza, aby przynosiła owoc obfitszy. Wy już jesteście czyści dzięki słowu, które wypowiedziałem do was. Wytrwajcie we Mnie, a Ja /będę trwał/ w was.

 

Podobnie jak latorośl nie może przynosić owocu sama z siebie – o ile nie trwa w winnym krzewie – tak samo i wy, jeżeli we Mnie trwać nie będziecie. Ja jestem krzewem winnym, wy – latoroślami. Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity, ponieważ beze Mnie nic nie możecie uczynić. Ten, kto we Mnie nie trwa, zostanie wyrzucony jak winna latorośl i uschnie. I zbiera się ją, i wrzuca do ognia, i płonie.

 

Jeżeli we Mnie trwać będziecie, a słowa moje w was, poproście, o cokolwiek chcecie, a to wam się spełni. Ojciec mój przez to dozna chwały, że owoc obfity przyniesiecie i staniecie się moimi uczniami.

 

Opowiadanie pt. “O dębie i bluszczu”
Na polanie rósł sobie wielki, rozłożysty dąb. Swym cieniem służył ludziom, zwierzętom i roślinom. Pewnego dnia usłyszał słaby, piskliwy głos: Ach, gdyby mi tak ktoś pomógł! Wszyscy rosną i pną się w górę, tylko ja jestem taki słaby!

 

Dąb zerknął w dół i zobaczył trzy ciemnozielone listki bluszczu. Żal mu się zrobiło tego maleństwa i zaofiarował natychmiast pomoc: Jeżeli chcesz, możesz się na mnie oprzeć; mam dosyć siły i wigoru.

 

Uszczęśliwiony bluszcz przyczepił się zaraz do kory dębu i powoli oplatał go swymi gałązkami. Po jakimś czasie przypomniał sobie dąb o swoim “podopiecznym” i chciał z nim pogaworzyć, ale ten nie miał ochoty na rozmowy. Odburknął tylko coś niegrzecznie i zamilkł.

 

Pewnego dnia dąb poczuł łamania w konarach i swędzenie kory. Zwrócił się do swego gościa o jakąś pomoc, ale bluszcz (teraz już wielki i mocny) nie zechciał nawet zareagować. Minęły lata i dąb czuł zbliżającą się śmierć: wiedział, że to bluszcz dusi go i żeruje na nim. Prosił więc o trochę powietrza, błagał o zmiłowanie, zaklinał na wszystkie świętości i na przeszłość. Daremnie. Musiał umrzeć.

 

Refleksja
Naszym umysłem i ciałem warto zwracać się wciąż ku Bogu. Warto nauczyć się pragnąć tylko Jego, który jest miłością i życiodajną wodą. Warto pozwolić naszym myślom najzwyczajniej podążać za tym, co Boże. Umysł ożywia naszą miłość. Spróbujmy pozwolić, aby myślli o Bogu skłaniały nas jednocześnie do miłości i zaakceptowania siebie oraz drugiego człowieka…

 

Jezus uczy nas miłości do Ojca. Tymczasem często zamieniamy kolejność i miłujemy nie Jego, ale tylko siebie samego (egoizm), albo tylko innych ludzi, a dziś bardzo często rzeczy materialne (materializm). Przy odwróconej hierarchii wartości, nigdy nie będziemy szczęśliwi, bo tylko Bóg może nasycić do końca nasze dusze i ciała i To on może dać to, czego nam potrzeba. Wszystko inne jest tylko narzędziem do osiągnięcia celu, jakim jest niebo…

 

3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. Jak zwracać się do Boga swoim ciałem i umysłem?
2. Jak Jezus uczy nas miłości Boga?
3. Jak ustawić swoją hierarchię wartości?

 

I tak na koniec…
Wiecie, jak to jest. Niekiedy spotykacie kogoś wspaniałego, ale to trwa tylko chwilę. Może w czasie wakacji, w pociągu, nawet w kolejce do autobusu. Ociera się o wasze życie na krótki moment, lecz w bardzo specjalny sposób. I zamiast zalewać się łzami, że nie może zostać dłużej, że nie możecie się lepiej poznać, czyż nie lepiej cieszyć się, że w ogóle się zjawił? (Marian Keyes)

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/na-dobranoc-i-dzien-dobry/art,245,na-dobranoc-i-dzien-dobry-j-15-1-8.html

******

Królowa i Orędowniczka Narodu polskiego

Stanisław Łucarz SJ

Uroczystość 3 Maja skupia w sobie jak w soczew­ce najbardziej charakterystyczne cechy polskiego katolicyzmu: powiązanie Kościoła z Narodem, religii z patriotyzmem i tego wszystkiego razem z maryjnością. Jest to jedyna w świecie kombinacja, charakterystyczna tylko dla Polski. Jedni nam tego zazdroszczą, inni to krytykują, dla nas zaś jest to istotna część naszej tożsamości oraz naszej narodowej i chrześcijańskiej historii.

 

3 Maja – Uroczystość Najświętszej Maryi Pan­ny Królowej Polski jednoczy w sobie dwa potężne nurty historii Polski, wiąże z sobą dwa procesy histo­ryczne bardzo istotne dla naszego istnienia i naszej tożsamości narodowej. Pierwszy z tych nurtów znajduje swój wyraz w nazwie: święto Maryi – Królowej Polski, a drugi w dacie: 3 maja.
Pierwszy osiąga swój szczyt we Lwowie 1 kwiet­nia 1656 roku, kiedy to król Jan Kazimierz, a z nim senatorowie i szlachta, uroczystym aktem ogłaszają Maryję Matkę Jezusa Królową Polski. Ów akt kró­lewski i ślubowanie z roku 1656 nie są nagłym impul­sem czy niespodziewaną decyzją króla Jana Kazimie­rza albo też chwilowym porywem pobożności. Są owocem długiej historii i licznych doświadczeń opieki Matki Boskiej nad Narodem polskim, której jakby uwieńczeniem stało się w tamtych czasach cudowne wręcz ocalenie klasztoru jasnogórskiego przed poto­pem szwedzkim. Nie tylko dla króla, ale i dla całego Narodu stało się rzeczą oczywistą, że ma w Maryi szczególną Orędowniczkę. Dano temu wyraz w uro­czystym akcie królewskim, aby potomni nie zapomnie­li o owych dziełach, które Bóg dokonał w naszym Narodzie przez Maryję, i aby pamiętali, do kogo mają się uciekać w swoich potrzebach.

Wiemy, jaką rolę odegrało owo ślubowanie kró­lewskie w naszej historii – najpierw w krytycznym okresie zaborów, a potem w czasach nam bardzo blis­kich, w latach komunistycznego naporu, kiedy to Pry­mas Tysiącleci odwołał się do tamtych ślubowań i oddał Polskę w macierzyńską niewolę miłości Ma­ryi. Pamiętamy, ile siły dawał nam w tamtych mrocz­nych czasach wędrujący od parafii do parafii obraz Pani Jasnogórskiej. Pamiętamy też, jak ten obraz był więziony, jak wielu z nas modliło się przed pustymi ramami, jak ta Matka nas wtedy łączyła i dawała nam nadzieję na przetrwanie.

 

Drugi nurt omawianego święta związany jest z datą 3 maja. To data uchwalenia pierwszej polskiej konstytucji. I ta konstytucja, podobnie jak śluby kazi­mierzowskie, nie była chwilowym przebłyskiem czy cie­kawym pomysłem, który wpadł do głowy paru oświeco­nym Polakom. Była ona ukoronowaniem pragnień i pra­cy nad odnową państwa i Narodu polskiego. W pracach tych mieli swój udział: Andrzej Frycz Modrzewski, ksiądz Piotr Skarga, Stanisław Konarski i w końcu bezpośredni twórcy tej wielkiej konstytucji. To był dojrzały owoc najzdrowszego i najpiękniejszego pro­cesu historycznego w naszym Narodzie.

Konstytucja 3 Maja – choć niewola, która spadła na nasz Naród, uniemożliwiła jej wykonanie – nie po­została bezowocna. Przez dziesiątki lat, przez ponad wiek zaborów była symbolem wielkiego trudu odzyski­wania wolności i godności, okupionego krwią i katorgą naszych ojców, trudu ciągłej odnowy moralnej i społecz­nej. Po dzień dzisiejszy jest ona symbolem. Czym byś­my byli, gdyby nie tamten dokument, który pokazuje, że nawet w najczarniejszym okresie wzmagania się naj­gorszych wad naszego Narodu: prywaty, pijaństwa i zdrady, jakże mocny jest nurt odnowy moralnej i spo­łecznej, nurt dążenia do wolności i godności.

 

W roku 1908 arcybiskup Lwowa bł. Józef Bilczewski łączy w jednym święcie te dwa nurty, a w dzie­sięć lat później w odrodzonej Polsce święto to staje się świętem ogólnonarodowym. W ten sposób Mary­ja zostaje Patronką owego przemożnego procesu w naszych dziejach, procesu wyzwolenia, odnowy i wal­ki z naszymi wadami narodowymi.
Obchodząc Uroczystość 3 Maja, patrzymy na naszą Patronkę i Królową, bo jest Ona danym nam przez Boga wzorem, przede wszystkim wzorem wiary. To o Niej mówi św. Elżbieta: Błogosławiona, któraś uwierzyła (por. Łk 1,45).

 

Jakże dziś potrzeba nam wiary! Jakże dziś po­trzeba nam mocy, którą daje wiara, aby się nie bunto­wać, lecz odnawiać Ojczyznę i siebie samych, nasze rodziny toczone przez raka naszych wad narodowych, struktury społeczne i państwowe. Nam potrzebne jest nie co innego, jak tylko odnowa serc przez wiarę – przez taką wiarę, jaką miała Maryja.

 

 

Więcej w książce Blisko Maryi

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,204,krolowa-i-oredowniczka-narodu-polskiego.html

******

WINNICA, KTÓRA NIE ROZCZAROWUJE

 

Latorośl może przynosić owoce tylko wówczas, gdy zakorzeniona będzie w krzewie, którym jest Chrystus. W Ewangelii według św. Jana czasownik pozostawać (lub mieszkać) wyraża odpowiedź człowieka na inicjatywę Boga. „Mieszkać” wskazuje na coś więcej niż więź powierzchowną, okazjonalną, prowizoryczną. To coś więcej niż zwykła bliskość; wyraża głęboką rzeczywistość, trwały związek, żywotną wymianę. „Przyjęcie zakorzenienia w tym życiu, w tym wielkim drzewie, które rozrasta się z nieosiągalnego serca Bożego, oznacza, że w przemijających żyłach naszego życia płynie nieprzemijająca krew Boga” (D. Mollat).

Chodzi o trwanie w Jego słowie (por. J 8,31). Słowo nie może być zatem tylko czymś zewnętrznym. Trzeba, aby zostało przyswojone, aby stało się zasadą kierującą postępowaniem człowieka. W ten sposób uczeń zakorzenia się w świecie prawdy i wolności. Chodzi o trwanie w Jezusie (por. J 6,56). Można powiedzieć – jak to czyni D. Mollat – że centrum życia ucznia zostaje przeniesione, nie znajduje się już w nim samym, lecz w Chrystusie. Wszystko to dokonuje się pod znakiem wzajemności: „Wytrwajcie we mnie, a Ja [będę trwał] w was. […] Jeśli we Mnie trwać będziecie, a słowa moje w was…”.

Jeśli Kościół szuka oparcia „gdzie indziej” – w sile, we władzy, w sukcesie, w liczbach, w prestiżu, w bogactwie, w dyplomacji, we wspaniałych budowlach – nie będzie winnicą Pana. W nieunikniony sposób będzie skazany na jałowość.

Wydaje mi się, że w obecnej dyskusji o tym, co sprzyja ewangelizacji, zapominamy często o owym fundamentalnym „zakorzenieniu”. Jeśli narzeka się na przeszkody, na różnego rodzaju ograniczenia, na sprzeciwy, na przesądy, oznacza to, że większą wagę przywiązuje się do zewnętrznego oparcia, do polityki, do praw niż do paradoksów ewangelicznych. Zwracamy wówczas większą uwagę na ludzkie środki, na organizację, technikę niż na siłę-słabość krzyża.

Jedynym bezpiecznym miejscem dla Kościoła jest solidne zakorzenienie w Chrystusie, w mocy Jego słowa – ubogiego, bezbronnego, odrzuconego, wyśmianego. Jeśli ten podstawowy warunek nie jest spełniony, wszystko inne – nawet jeśli na zewnątrz wydaje się atrakcyjne – staje się dwuznaczne i niebezpieczne.

Kościół, który żyje wyłącznie Ewangelią i dla Ewangelii, nie musi się bać przeszkód i sprzeciwów, z jakimi spotyka się na swojej drodze. Kościół szanowany, oklaskiwany, „chroniony”, budzący strach, ryzykuje, że za owe „przywileje” zapłaci zdradą Ewangelii i straci swoje autentyczne oblicze.

Inną powinnością jest „przynoszenie owocu”. W kilku wersetach wyrażenie to pojawia się aż sześć razy. Kościół nie jest rodzajem rośliny ozdobnej. Owocowanie nie jest dla latorośli czymś dodatkowym. Jest racją jego istnienia.  Owoc nie jest ozdobą winnicy. Jest jej podstawową powinnością.

Jezus wyraźnie podkreśla: „Beze Mnie nic nie możecie uczynić”.

 

ks. Alessandro Pronzato

 

teksty pochodzą z książki:
“Chleb na niedzielę homilie na rok B”
(C) Copyright: Wydawnictwo SALWATOR Kraków 2003
www.salwator.com

******
REFLEKSJA KATOLIKA
V Niedziela Wielkanocna

Jezus powiedział do swoich uczniów: «Ja jestem prawdziwym krzewem winnym, a Ojciec mój jest tym, który uprawia. Każdą latorośl, która we Mnie nie przynosi owocu, odcina, a każdą, która przynosi owoc, oczyszcza, aby przynosiła owoc obfitszy. Wy już jesteście czyści dzięki słowu, które wypowiedziałem do was. Trwajcie we Mnie, a Ja w was trwać będę. Podobnie jak latorośl nie może przynosić owocu sama z siebie, o ile nie trwa w winnym krzewie, tak samo i wy, jeżeli we Mnie trwać nie będziecie. Ja jestem krzewem winnym, wy – latoroślami. Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity, ponieważ beze Mnie nic nie możecie uczynić. Ten, kto we Mnie nie trwa, zostanie wyrzucony jak winna latorośl i uschnie. I zbiera się ją, i wrzuca do ognia, i płonie. Jeżeli we Mnie trwać będziecie, a słowa moje w was, poprosicie, o cokolwiek chcecie, a to wam się spełni. Ojciec mój przez to dozna chwały, że owoc obfity przyniesiecie i staniecie się moimi uczniami».
J 15, 1-8

  • Jest czas wiosny. Drzewa wybujały zielenią. Łąki pełne kwiatów. W majowym klimacie Jezus opowiada mi przypowieść o winnym krzewie i latorośli. Mogę zaplanować medytację wcześnie rano, na łonie natury.
  • Jezus jest życiodajnym krzewem. Ja jestem Jego latoroślą. Ojciec jest miłośnikiem mojego życia. Będę kontemplował miłość Ojca, który zajmuje się moim życiem.
  • Ojciec odcina we mnie to, co nie przynosi owocu i oczyszcza, abym przynosił owoc większy. Odcinanie i oczyszczanie związane jest z bólem, ale służy życiu! Zatrzymam się dłużej nad tą prawdą.
  • Ojciec zna moje życie i widzi także to, co jest zakryte przed mną. Poproszę Go, aby pokazał mi to, co we mnie martwe, zamknięte na życie i aby pomógł mi odciąć się od tego.
  • Ojciec pragnie mnie oczyszczać z przeciętności i oziębłości, abym bardziej żył Ewangelią, rodził więcej dobra. W czym najbardziej ulegam miernocie?
  • Jezus zwraca mi uwagę na moc jaka płynie z Jego Słowa. Ono oczyszcza i pomaga trwać w Jego życiu. Trwam w Jezusie, gdy trwam w Jego Słowie. Co mogę powiedzieć o moim doświadczeniu modlitwy Słowem? Czy jest we mnie pragnienie Słowa?
  • Jezus mówi mi jednoznacznie: Poza Nim nie znajdę życia i bez Niego nic nie mogę uczynić. Gdzie i w kim szukam dla siebie życia? Na kim się opieram?
  • Będę modlił się do Ojca: „Ojcze, pomóż mi dobrze przeżyć moje życie. Zanurz mnie w Jezusie. Chcę, abyś we mnie doznawał chwały”! Będę wracał do tej modlitwy w ciągu dnia.

ks. Krzysztof Wons SDS
www.cfd.salwatorianie.pl

***

Śluby króla Jana Kazimierza, złożone dnia 1 kwietnia 1656 roku
Ciebie dziś za Patronkę i Królową obieram

Wielka Boga Człowieka Matko, Najświętsza Dziewico. Ja, Jan Kazimierz, za zmiłowaniem Syna Twojego, Króla królów, a Pana mojego i Twoim miłosierdziem król, do Najświętszych stóp Twoich przypadłszy, Ciebie dziś za Patronkę moją i za Królową państw moich obieram. Tak samego siebie, jak i moje Królestwo polskie, księstwo litewskie, ruskie, pruskie, mazowieckie, żmudzkie, inflanckie, smoleńskie, czernichowskie oraz wojsko obu narodów i wszystkie moje ludy Twojej osobliwej opiece i obronie polecam, Twej pomocy i zlitowania w tym klęsk pełnym i opłakanym Królestwa mojego stanie przeciw nieprzyjaciołom Rzymskiego Kościoła pokornie przyzywam.

A ponieważ nadzwyczajnymi dobrodziejstwami Twymi zniewolony pałam wraz z narodem moim nowym a żarliwym pragnieniem poświęcenia się Twej służbie, przyrzekam przeto, tak moim, jak senatorów i ludów moich imieniem, Tobie i Twojemu Synowi, Panu naszemu Jezusowi Chrystusowi, że po wszystkich ziemiach Królestwa mojego cześć i nabożeństwo ku Tobie rozszerzać będę.

Obiecuję wreszcie i ślubuję, że kiedy za przepotężnym pośrednictwem Twoim i Syna Twego wielkim zmiłowaniem, nad wrogami, a szczególnie nad Szwedem odniosę zwycięstwo, będę się starał u Stolicy Apostolskiej, aby na podziękowanie Tobie i Twemu Synowi dzień ten corocznie uroczyście, i to po wieczne czasy, był święcony oraz dołożę trudu wraz z biskupami Królestwa, aby to, co przyrzekam, przez ludy moje wypełnione zostało.

Skoro zaś z wielką serca mego żałością wyraźnie widzę, że za jęki i ucisk kmieci spadły w tym siedmioleciu na Królestwo moje z rąk Syna Twojego, sprawiedliwego Sędziego, plagi: powietrza, wojny i innych nieszczęść, przyrzekam ponadto i ślubuję, że po nastaniu pokoju wraz ze wszystkimi stanami wszelkich będę używał środków, aby lud Królestwa mego od niesprawiedliwych ciężarów i ucisków wyzwolić.

Ty zaś, o najlitościwsza Królowo i Pani, jakoś mnie, senatorów i stany Królestwa mego myślą tych ślubów natchnęła, tak i spraw, abym u Syna Twego łaskę wypełnienia ich uzyskał.

***

Biblia pyta:

Kimże jest człowiek i jakież jest jego znaczenie? Cóż jest jego dobrem i cóż złem jego?
Syr 18,8

Gdy ogłosisz temu ludowi wszystkie te słowa, powiedzą ci: Dlaczego Pan zapowiedział przeciw nam te wszystkie wielkie nieszczęścia? Na czym polega nasz występek i nasz grzech, który popełniliśmy przeciw Panu, naszemu Bogu?
Jr 16,10

***

Boski Sędzia,  Syr 17

15 Przed Nim są zawsze ich drogi, nie skryją się przed Jego oczami.
16 Ich drogi od młodości prowadzą do złego, i nie zdołali uczynić swych serc cielesnymi zamiast kamiennych.
17 Dla każdego narodu ustanowił rządcę, ale Izrael jest działem Pana.
18 Jego to jako pierworodnego karmi karnością, a udzielając światła miłości nie opuszcza go.
19 Wszystko, co czynią, jest przed Nim jak słońce, a oczy Jego są ustawicznie na ich drogach.
20 Przed Nim nie zakryją się złe ich czyny i wszystkie ich grzechy są przed Panem.
22 Jałmużna męża jest u Niego jak pieczęć, a dobrodziejstwa człowieka chowa jak źrenicę oka.
23 Potem wreszcie powstanie i odda im, sprawi też, że odpłata każdemu z nich będzie dana.
24 Tym zaś, którzy się nawracają, daje drogę powrotu i pociesza tych, którym brakło wytrwałości.

Zachęta do pokuty, Syr 17

25 Nawróć się do Pana, porzuć grzechy, błagaj przed obliczem [Jego], umniejsz zgorszenie!
26 Wróć do Najwyższego, a odwróć się od niesprawiedliwości i miej występek w wielkiej nienawiści!
27 Któż w Szeolu wielbić będzie Najwyższego, zamiast żyjących, którzy mogą oddawać Mu chwałę?
28 Zmarły, jako ten, którego nie ma, nie może składać dziękczynienia, żyjący i zdrowy wychwala Pana.
29 Jakże wielkie jest miłosierdzie Pana i przebaczenie dla tych, którzy się do Niego nawracają,
30 albowiem ludzie nie wszystko mogą i żaden człowiek nie jest nieśmiertelny.
31 Cóż bardziej świecącego nad słońce? A przecież i ono ulega zaćmieniu; tak też ciało i krew skłania się do złego.
32 On odbywa przegląd sił nieba wysokiego, a wszyscy ludzie są ziemią i prochem.

http://www.katolik.pl/modlitwa.html

*******

REFLEKSJA MARYJNA

“Błogosławione łono, które Cię nosiło”

Kolekcjonerzy, pragnąc stać się cenionymi, nigdy nie będą wiedzieli, jakim imieniem podpisać to błogosławieństwo dobrej kobiety, wyrażenie najpiękniejsze jakie ludzkie usta mogłyby zadedykować Matce Boga. Możemy zrozumieć dlaczego święty Łukasz ewangelista, który przedstawił wiele kobiet w życiorysie Jezusa, przemilczał imię grzesznicy, która natarła olejkami stopy Mistrza w domu Szymona. Ludzie patrzyliby zawsze na nią złym okiem faryzeusza, pomimo zaproszenia Jezusa, by traktować ją inaczej. Jest zrozumiałym, że Jan nie powiedział jak nazywała się cudzołożnica, którą hebrajczycy przyprowadzili do Jezusa i której Jezus wybaczył. Dlaczego jednak przemilczano imię tej odważnej kobiety, która pełną entuzjazmu wypowiedzią rozwiała atmosferę wrogości, kiedy faryzeusze domagali się, by zniszczono Jezusa po cudownym uzdrowieniu opętanego? Dlaczego pozostawiać anonimowym ten promień słońca, który przenikając przez okno serca matki, rozjaśnił ciemności faryzejskiej zawiści? Była jak zawsze kobietą, która, aby Go bronić, odważyła się stawić czoła oburzeniu i nienawiści nieprzyjaciół Chrystusa z odwagą, jakiej nie mieli mężczyźni. Byłoby nam przyjemnie poznać Jej imię. Przeszłoby ono do historii jak imiona Magdaleny, Salome, czy Marii, matki Jakuba i dwóch sióstr Łazarza: Marty i Marii, które tak wiele razy przyjmowały Go w Betanii…

S. M. Iglesias


teksty pochodzą z książki: “Z Maryją na co dzień – Rozważania na wszystkie dni roku”
(C) Copyright: Wydawnictwo SALWATOR,   Kraków 2000
www.salwator.com

*********

Oderwij od świata swe serce i odczuj smak twojej ojczyzny.

Z ‘Dziennika Duchowego’ Sługi Bożego ks. Franciszka Jordana (1848-1918),
Założyciela Salwatorianów i Salwatorianek

******

Modlitwa na dziś
Boże, Ty dałeś narodowi polskiemu w Najświętszej Maryi Pannie przedziwną pomoc i obronę, spraw łaskawie, aby za wstawiennictwem naszej Matki i Królowej, religia nieustannie cieszyła się wolnością, a ojczyzna rozwijała się w pokoju. Amen.
******

***************************************************************************************************************************************

ŚWIĘTYCH OBCOWANIE

3 MAJA

*****

Patron Dnia

Najświętsza Maryja Panna
Królowa Polski

Naród polski wielokrotnie w ciągu swych dziejów doświadczał szczególnej opieki Matki Bożej. Moc tej opieki zajaśniała wyjątkowo podczas najazdu szwedzkiego. Po cudownej obronie Jasnej Góry przed Szwedami, król Jan Kazimierz 1 kwietnia 1656 uroczystym aktem oddał nasz kraj pod opiekę Matki Bożej, obierając Ją Królową Polski. Po odrodzeniu Polski papież Pius XI ustanowił w 1924 roku specjalne święto Najświętszej Maryi Panny, Królowej Polski, i pozwolił je obchodzić w pamiętnym dniu uchwalenia Konstytucji 3 Maja. Papież Jan XXIII ogłosił Najświętszą Maryję Pannę Królowę Polski, główną patronką kraju, obok świętych biskupów i męczenników: Wojciecha i Stanisława.

http://www.katolik.pl/modlitwa.html

*****

ks. Grzegorz A. Ostrowski

Maj – miesiąc Maryi

Mateusz.pl

„O Wszechmogący,
chroń ziemię polską,
przez wieki żywioną
CHRYSTUSEM, MARYJĄ,
by się nie stała
tylko asfaltową,
laicko – niczyją”
Miesiąc maryjny w Polsce
W kulturę naszego narodu, w jej historię i tradycję tak bardzo „wpisała się” Maryja. Nie mamy się czego wstydzić, gdy mówią, że jesteśmy narodem maryjnym. Raczej wstydzić się nam trzeba tego, że nie do końca jesteśmy narodem maryjnym. „Czyńcie wszystko, co Syn mój wam powie…” Ona mówi do nas już ponad tysiąc lat. A my głusi jesteśmy, ślepi i ciągle chromi, ciągle upadamy.
Rozpoczynamy miesiąc maj – poświęcony Matce Bożej. Każdego dnia nasze myśli będą biegły do Naszej Matki i ku Jasnej Górze. Rozważamy zatroskanie Maryi o nas Naród i o każdego z nas z osobna. Historia naszego kraju pełna jest nadzwyczajnych interwencji Częstochowskiej Madonny. „Co się stało na Jasnej Górze? Dotąd nie jesteśmy w stanie dobrze na to odpowiedzieć. Stało się coś więcej niż zamierzaliśmy. Okazało się, że Jasna Góra jest wewnętrznym spoidłem życia narodu, jest siłą, która chwyta głęboko za serce i trzyma naród cały w pokornej a mocnej postawie wierności Bogu, Kościołowi i jego hierarchii” (kard. St. Wyszyński).
Maryi w historii Narodu
W nasze rozważanie poświęcone Matce Bożej obecnej w historii naszego narodu i bardzo obecnej w życiu każdego z nas, niech nas wprowadzi Prymas Tysiąclecia, Sł. Bozy Stefan Kardynał Wyszyński. Wczytajmy się w jego słowa skierowane do młodzieży akademickiej w dniu i 11 listopada 1957 r.:
„Cała szlachetność Narodu polskiego wiąże się bardzo z czcią dla Matki Najświętszej. Cała ta, że się tak wyrażę „elegancja polska” jest wynikiem wychowania w kręgu promienia, który wypływa z naszego szlachetnego stosunku do Niewiasty w matce Boga. Całe nasze życie rodzinne i domowe bardzo wiele czerpie z godności i dostojeństwa Matki Boga. O, jak wiele zawdzięcza jej naród polski w kształtowaniu swego narodowego obyczaju! Pozostaniemy wierni tej czci tak wychowawczej, tak szlachetnie kształtującej nasze uczucia, tak nieustannie nas oczyszczającej. Potrzeba, aby na horyzoncie naszego anodowego życia było wielkie Światło, które oczyszczałoby nasze oczy. Aby była jakaś wielka Szlachetność, która uczyłaby nas godności w codziennym życiu. Aby była nieskalana Czystość, która by nas nieustannie omywała! Prawdą jest, że nawet najbrudniejszy świat, im bardziej jest brudny, tym bardziej tęskni za wymarzoną, nietkniętą czystością.
Dzieci Najmilsze! Jeśli rzecz tak się ma ze światem, to jakże może wyglądać dusza, gdy człowiek rozkocha się w ideale Maryi! Nie wystarczy potrzeć w Jej czyste Oblicze, choćby zranione, ale trzeba w Jej oczach wyczytać wszystko, co potrzebne jest dla odnowy życia narodowego. Wraz z przyjęciem chrztu, w dzieje naszego narodu, dzieje niełatwe, weszła Jezusowa Matka. Stąd religijna historia Narodu wiąże się nie tylko z wątkiem chrystologicznym, ale i z wątkiem maryjnym”.
Zwróćmy uwagę przynajmniej na niektóre momenty trudnej historii naszego narodu, w których ucieczką i obroną była nam Najświętsza Maryja, jak stawała się i Orędowniczką, i Hetmanką polskiego oręża. Pod Grunwaldem zjednoczone wojska polsko – rusko – litewskie idą do wałki z Krzyżakami z „Bogurodzicą” na ustach. Tuż przed potopem szwedzkim Maryja wzywana jest jako pierwsza i ostatnia ucieczka korony Polskiej:
„Pokaż się nam Matką, Pani
Prosim upadli poddani.
Broń nas zaszczytem, o Królowo, czułym
Tym cię na wieki Polska czci tytułem.
Ukój Ojca w gniewie srogim.
Przeproś winy nam ubogim,
Aby pamiątka w polskim była państwie
Nie zginie, kto jest w Maryi poddaństwie”
(Wespazjan Kochanowski)
Król Jan Kazimierz w swoich ślubach nazywa Maryję Królową Królestwa Polskiego, Księstwa Litewskiego i Ruskiego i wszystkich księstw i lenn, oddając wszystko jej szczególnej opiece i orędownictwu. Adam Mickiewicz w swojej Inwokacji prosi Matkę Bożą, by wszystkich wygnańców „wróciła cudem na Ojczyzny łono”.

Gdy przychodzi czas pokoju, gdy milknie wojenny oręż, Maryja wzywana jest jako Opiekunka ojczystej ziemi.
„(…) A Ty, o Fani, co nasze dąbrowy
I strzechy świętą błogosławisz ręką,
Hetmanko starej naszej Częstochowy
Wejdź nam w noc smutku przejasną jutrzenką!
Niechaj to czujem, że nad ziemią naszą,
Połyska Twoja gwiaździsta korona,
I niech nas żadne przygody nie straszą,
Zdrowaś Maryjo i błogosławiona!”
(Mana Konopnicka)
Gdy przyjdzie czas zsyłek po wielkich powstaniach narodowych, Maryja będzie symbolem matek opłakujących, tak jak ona, śmierć swoich synów.
„Matko, już piąty raz śniegiem się bieli
Dach twego domu, i piąty raz zima
W rodzinnej ziemi wiatr północnej wzdyma,
Gdyśmy przy świętej wieczerzy siedzieli!
Dziś, kiedy wszyscy u stołu weseli,
Ty, patrząc w koło tęsknymi oczyma,
Myślisz w swej duszy: „Konstantego nie ma
I któż z nim dzisiaj opłatkiem się dzieli”.
O! matko moja! Gdy w wieczór stroskana,
Modlić się będziesz przed Maryi obrazem,
Serc naszych głosy spotkają się razem,
I anioł święty poniesie przed Pana
Jednej krzewiny dwa woniące kwiatki:
Modlitwę syna i modlitwę matki”.
(Konstanty Gaszyński)

Lata okupacji hitlerowskiej 

W czas, w który zagasły wszystkie światła, ale pozostała Święta z Częstochowy. Wielkie święta religijne wnikały w codzienność, bolesną codzienność. Cierpiący i umierający człowiek prawie był tożsamy z rodzącym się i umierającym Chrystusem. Szczególnie przejmującym wyrazem tego czasu jest, Kolęda warszawska 1939”:

„O, Matko, odłóż czas narodzenia
Na inny czas,
Niechaj me widzą oczy stworzenia,
Jak gnębią nas.
Niechaj się rodzi Syn najmilszy
Wśród innych gwiazd.
Ale nie u nas, nie w najsmutniejszym
Ze wszystkich miast.
Bo w naszym mieście, które pamiętasz
Z dalekich dni,
Krzyże wyrosły, krzyże i cmentarz,
Świeży od krwi.
Bo nasze dzieci pod szrapnelami
Padły bez tchu,
O, święta Mario, módl się za nami,
Lecz nie chodź tu.
A jeśli chcesz już narodzić w cieniu
Warszawskich zgliszcz,
To lepiej zaraz po narodzeniu
Rzuć Go na krzyż”.
(Stanisław Baliński)
Sama zaś Maryja, Matka Bolesna, stała się wzorem walczących z wrogiem – miłością:
„Któraś wiodła jak bór pomruków
ducha ziemi tej skutego w zbroi szereg,
prowadź nocne drogi jego wnuków,
byśmy milcząc umieli umierać.
(…) Która ziemi się uczyłaś przy Bogu,
w której ziemia jak niebo się stała,
daj nam z ognia twego pas i ostrogi,
ale włóż je na człowiecze ciała.
(…) Która jesteś jak nad czarnym lasem
blask – pogody słonecznej Kościół,
nagnij pochmurną broń naszą
gdy zaczniemy walczyć miłością”.
(Krzysztof Kamil Baczyński)
Ten czas, czas wojny, nie zniszczył ducha narodu. Polska zeszła do podziemia, a z nią jej Królowa.
„Matuś Podziemia!
Królowo Korony Polskiej!
Święta Dziewico, Palii Częstochowy
Daj nam Ojczyznę –
Spraw, by moce Boskie
W nas się ozwały echem piorunowym –
Matuś Podziemia!
Daj, by nasze ręce
Sypnęły bagnetów miliona iskrami,
Uderz na alarm
Tak, by stokroć dźwięcznej
Okrzyk – do broni – zakwitł nad ustami!
Gdy – Matuś nasza –
Już będziemy bić się
I żąć jak zboże teutońskie plemię,
Pamiętaj o tych,
Co zapłacą życiem,
I zamknij im oczy Twoim Imieniem”.
(Jerzy Szewczyk)
Skończyła się wojna i przyszedł czas zniewolenia, sowietyzacji i totalnej walki z Kościołem. Uwięzienie Prymasa, groteskowe procesy biskupów i kapłanów, morderstwa i prześladowania najlepszych synów i córek narodu – to tylko niektóre momenty czasu, zwanego eufemicznie Polską Ludową. Z tego czasu pochodzi przejmująca Litania jasnogórska Aleksandra Rymkiewicza:
„(…) Chroń nas, błagają Ciebie nasze wargi, bądź tarczą ciosów, co grożą dokoła, bo serc nie mamy ni skrzydeł anioła,
Matko schodząca z Golgoty bez skargi.
Ty, coś przed męką nie obroniła Syna, wybacz nam krople goryczy w Ogrójcu, przez mękę Jego wstaw się u Ojca, za. nasze dzieci proś, Matko bez winy. (…)”.
Sierpień 1980. Polska była wtedy szczególnie piękna. Nie da się zapomnieć widoku tysięcy modlących się stoczniowców. Zasłonięte, zapłakane twarze. Kolejki przed konfesjonałami. Portrety Papieża-Polaka. Jezusowy Krzyż. Ikona Czarnej Madonny.
A potem 13 grudnia 1981 r. Zmarnowane szanse… stracone nadzieje… połamane skrzydła.
„O Królowo,. Jasnogórska Pani,
nie opuszczaj nas!
Z ciemnej, strasznej dni naszych otchłani
racz wybawić nas!
W zniewoleniu ciał, dusz i serc naszych
nie opuszczaj nas!
Z wrogiej mocy, która się panoszy
racz wybawić nas!
W czas rozdarcia naszego narodu
nie opuszczaj nas!
Od uczynków zrodzonych niezgodą
racz wybawić nas!
W tej powtórnej dziejów naszych nocy
nie opuszczaj nas!
Z obcych kajdan, ucisku, przemocy.
racz wybawić nas!
W bez silności samotnej: wśród świata
nie opuszczaj nas!
Od obcego ciemiężcy i kąta
racz wybawić nas!
O, królowo, Jasnogórska Pani,
nie opuszczaj nas!
Z ciemnej, strasznej dni naszych otchłani
racz wybawić nas!”
(Jan Baliński)
Matka Boża uczy nas postawy służebnej wobec narodu. Jest najlepszym uosobieniem miłości patriotycznej. Tak, jak cała była dla Dziecka – Jezusa, tak cała jest dla tych, którzy obrali Ją sobie za Matkę i Królową.
„Panno-Święta
Partner Dobroci nieogarnionej
zarzuć na skłócony kraj
welon zgody
niech krew Ojczyzny
dojrzewa pracą i chlebem
tolerancją! Miłością
niech łączy
ciepłem imienia; Polska.
Czy można nie włączyć się w tę modlitwę?…”
Nasze oddanie Matce
Kościół najpiękniejszy miesiąc poświęca Tej, która była najpiękniejszym Kwiatem ziemi. Maj, polski maj! Maj boćków rozklekotanych radosnym powrotem pod nasze strzechy; maj rozświergotanych skowronków, jaskółek i szpaków; maj rozkwitniętych polskich grusz, jabłoni, śliw, czeremch, bzów; maj ukwieconych łąk! Jakby cała ziemia polska Pani swojej i Królowej chciała nieść pierwociny swoich najcudowniejszych barw i woni. Biją dzwony, a lud gromadzi się tłumnie po świątyniach, by w litanijnych strofach wyśpiewać swoją duszę i przed ukochaną Matką wypłakać swoje troski. Ołtarze Maryi zasypane kwieciem coraz to nowym, bujniejszym. Jakby panował święty wyścig miłości ziemi i serc polskich. A kiedy buchnie pieśń: Pod Twą Obronę… O Pani Nasza, Orędowniczko Nasza, Pośredniczko Nasza, Pocieszycielko Nasza — to zda się, że znikają stropy świątyń i płynie pieśń ziemi jak woń kadzidła wprost do niebieskiej Matki. I tak jest wszędzie jak Polska długa i szeroka, po katedrach i wiejskich kościołach, po przydrożnych kapliczkach. U stóp swej Matki gromadzi się w majowe wieczory cała Polska i wszystkie jej dzieci, które proszą słowami św. Ludwika de Montforta:
„Obieram Cię dziś, Maryjo, w obliczu całego dworu niebieskiego, na moją Matkę i Panią. Z całym oddaniem i miłością powierzam i poświęcam Tobie moje ciało i moją duszę, wszystkie moja dobra wewnętrzne i zewnętrzne, a także zasługi moich dobrych uczynków przeszłych, teraźniejszych i przyszłych. Tobie zostawiam całkowite i pełne prawo dysponowania mną jak niewolnikiem oraz wszystkim, co do mnie należy, bez zastrzeżeń, według Twojego upodobania, na większą chwałę Bożą teraz i na wieki. Amen”.
ks. Grzegorz A. Ostrowski
*******
o. Jacek Salij OP

Dogmaty Maryjne rozświetlają prawdę

List

Dogmaty Maryjne rozświetlają prawdę

Nie ma definicji dogmatycznej o żadnym świętym! Dlaczego ogłasza się dogmaty o Maryi, jeżeli przedmiotem wiary jest tylko Bóg?
Tak Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego nam dał (J 3 16) – to jest istota chrześcijaństwa. I ta właśnie prawda, prawda o Jezusie Chrystusie, jest pierwszym i głównym przedmiotem wiary chrześcijańskiej. A to jest życie wieczne – modlił się Pan Jezus w Wielki Czwartek – aby znali Ciebie, jedynego prawdziwego Boga, oraz Tego, którego posłałeś, Jezusa Chrystusa (J 17,3).

Sam Pan Jezus wielokrotnie mówił o podstawowym znaczeniu naszej wiary w Niego. Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: Kto we Mnie wierzy, ma życie wieczne (J 6,47).
Wszystkie inne dogmaty wiary są wobec tej podstawowej prawdy służebne: wyjaśniają ją i chronią. Taki jest również sens dogmatów maryjnych: wyjaśniać i chronić prawdę o Jezusie Chrystusie. Przypomnijmy, że Sobór Efeski (rok 430), który ogłosił dogmat o Bożym macierzyństwie Maryi, uczynił to w obronie przed chrystologiczną herezją Nestoriusza. Człowiek Jezus Chrystus – sądzili nestorianie – jest wprawdzie najściślej, ale tylko moralnie złączony z boską osobą Syna Bożego.

Nie w takiego Chrystusa wierzymy – zareagowali Ojcowie Soboru Efeskiego na takie niszczenie prawdy o Nim. Wierzymy, że człowiek Jezus Chrystus jest tym samym Synem Bożym, przez którego świat został stworzony. Ten, którego urodziła Maryja w Betlejem jako jednego z nas, jest Bogiem wiecznym i wszechmogącym, Jednorodzonym Synem Bożym. Dlatego w Maryi czcimy Matkę Boga. Oczywiście, Ona urodziła naszego Pana w Jego człowieczeństwie, ale urodziła przecież Syna Bożego – Syn Boży i Syn Maryi jest tą samą Osobą.

Również pozostałe prawdy maryjne rozświetlają tę jedyną Prawdę, w której jest nasze zbawienie, a której na imię Jezus Chrystus. Dziewiczość Jej macierzyństwa podkreśla, że Jej Syn jest jedynym człowiekiem, który – w przeciwieństwie do nas wszystkich – nie zaczął istnieć w momencie swojego ludzkiego poczęcia. Maryja jest Matką dziewiczą, bo nie godziło się przecież, żeby zawsze istniejący Syn Przedwiecznego Ojca miał ojca ludzkiego.

Jej Niepokalane Poczęcie od innej jeszcze strony podkreśla jedyność tego Daru Bożego, jakim jest dla nas Jezus Chrystus. Przyjmując człowieczeństwo, Syn Boży dobrowolnie przyjął nasz ludzki los w świecie zdeformowanym przez nasze grzechy. Jednak On sam był Człowiekiem Doskonałym i Bezgrzesznym. Przyszedł zaś do nas po to, ażeby wszystkich, którzy w Niego uwierzą i będą się Go mocno trzymać, wyzwolić z grzechu i napełnić świętością.

Pierwszą osobą, którą Syn Boży najpełniej i ponadobficie ogarnął swoją świętością, była Jego Matka. Przecież musiała być godna tego, żeby zostać Jego Matką. Nie mogła być tego godna sama z siebie, więc On uczynił Ją godną Bożego macierzyństwa. To, że sam Bóg przygotował Maryję do Jej jedynego w ludzkich dziejach macierzyństwa, wyraził anioł Gabriel w słowach: łaskiś pełna (Łk 1,28). Przygotował Ją sobie na matkę od pierwszego momentu Jej poczęcia, tak jak słońce udziela światła jutrzence na długo przed swoim wschodem.

Z kolei Jej Wniebowzięcie objawia ostateczną skuteczność tego, co czyni dla nas Jezus Chrystus, Jej Syn. On przyszedł do nas po to, żeby usunąć z nas duchową brzydotę i wypaczenia, żeby przywrócić nam pierwotne piękno bycia człowiekiem, pojednać z Bogiem, odnowić tyle razy przez nas znieważane prawo miłości – ostatecznie zaś – żeby nas doprowadzić do chwalebnego zmartwychwstania.
Pierwszym owocem tego Jego zbawczego dzieła – a zarazem gwarancją dla nas wszystkich, którzy złożymy swoją nadzieję w Jego krzyżu i zmartwychwstaniu – jest Jego własna Matka. Ona już teraz zbawiona jest cała, w swojej duszy i ciele. Ona już teraz cała jest w niebie, czyli wniebowzięta.

o. Jacek Salij OP

 

KAPELUSZE Z GŁÓW!

Jakie miejsce zajmują uczucia i wiara w pobożności maryjnej? Czy pozostanie jakaś konkretna treść o Maryi, gdy odrzuci się słowne upiększenia występujące w tzw. literaturze budującej?
Pierwsze pytanie kieruje się raczej do psychologów religii, drugie do futurologów. Mimo tego spróbujmy! Po pierwsze, relacja między uczuciami i wiara to nie tylko problem maryjności. A “Gorzkie Żale”? A kolędy? A kult Krzyża Chrystusowego? A nabożeństwo do Najświętszego Serca Pana Jezusa? A kult miłosiernego Chrystusa z wezwaniem “Jezu, ufam Tobie!”? A pobożność w odnowie charyzmatycznej? Po drugie, człowiek jest całością. Cały człowiek wierzy i wyraża się w pobożności: solidarnie serce i szare komórki. Uczestniczy w tym również nasz żołądek, oko i nos. Jakoś również seks. Jeśli uczuciowość wiąże ktoś wyłącznie z pobożnością maryjną, popełnia błąd uproszczenia. Chyba, że chodzi o podkreślenie tezy, iż uczuciowość przejawia się szczególnie w maryjnej pobożności, co częściowo bywa prawdą.

Drugie pytanie, futurologiczne, skrywa chytrze supozycję, że pobożność maryjna nie ma solidnych obiektywnych podstaw. Zgłaszam stanowczy protest. Jest bowiem faktem nad faktami, że Słowo Ciałem się stało i że to wcale nie drobiazg, przeciwnie, najdonoślejsze wydarzenie dziejów, nawet ważniejsze od stworzenia. To wydarzenie dokonało się w świętej przestrzeni, której na imię Miriam z Nazaretu. Owej Miriam Przedwieczny nie potraktował jak rzeczy, ale jak osobę. Największy Personalista personalistycznie potraktował Nastolatkę z palestyńskiego Kłaja. Zaprosił Ją do dialogu w ponadkosmicznie ważnej sprawie. I czekał na Jej zdanie. A Ona słuchała i rozważała, i ośmieliła się postawić ważne, rzeczowe pytanie. Jej ostateczna decyzja “Niech będzie – Fiat!” rozstrzygnęła o losach ludzkości. Na czas i na ponad czasy. To nie są sentymenty. To nie są emocje. To rzeczywiście rzeczywista rzeczywistość. Zabierz wszystkie sentymenty, pozostanie fakt najdonioślejszego wydarzenia oraz Jej niepowtarzalny, jedyny i bezcenny w nim udział.

Gdybyśmy niczego więcej nie wiedzieli, wystarcza “obiektywnej podstawy”, by wołać: “Kapelusze z głów, Panowie – Chapeux bas – przed Tą Panią!”
Ci, którzy patrzą i widzą, wiedzą, że przedziwna wielka rola Matki Pana trwa w dziejach zbawienia również i naszych czasach: La Salette, Lourdes, Rue du Bac, Fatima. Można, a niekiedy należy, brać emocje w nawias czy wyrzucać poza nawias, fakty pozostaną na Jej korzyść.

o. Stanisław Celestyn Napiórkowski OFM Conv.

 

GDZIE JEZUS, TAM MARYJA

Czy epoka ekumeniczna, w którą weszliśmy, nie wymaga pewnego “wyciszenia” wokół postaci Maryi?
Właśnie skończyłem recenzję rozprawy doktorskiej o mariologii pewnego kandydata na świętego. Nawypisywałem sobie ponad pół setki bardzo interesujących zdań o Maryi. Są dziwne, przedziwne, wieloznaczne i błędne, jeśli nie heretyckie, np. że Maryja jest jedyną naszą Pośredniczką. Pracowity kandydat do doktorskich ostróg zebrał je, pięknie usystematyzował, nie zgłosił żadnego “ale”, co więcej, generalnie zapewnił, że to zdrowy pokarm na nasze żołądki. Jeśli taka postać Maryi ma doznać “wyciszenia”, oby nastąpiło ono najrychlej. Trzeba się o to modlić i nad tym solidnie pracować. Gdyby jednak chodziło o Maryję Ewangelii oraz wiary Kościoła, zachowaj Boże!
Jak długo szansę ma Ewangelia, tak długo ma szansę ewangeliczna Matka Pana. Jak długo trwać będziemy w wierze Kościoła, tak długo znajdować będziemy Jezusa wraz z Maryją, Matką Jego.

o. Stanisław Celestyn Napiórkowski OFM Conv

http://www.katolik.pl/dogmaty-maryjne-rozswietlaja-prawde,830,416,cz.html
*******
Najświętsza Maryja Panna Królowa Polski
główna Patronka Polski
Maryja w wizerunku jasnogórskim - Królowa Polski Tytuł Matki Bożej jako Królowej narodu polskiego sięga drugiej połowy XVI wieku. Grzegorz z Sambora, renesansowy poeta, nazywa Maryję Królową Polski i Polaków. Teologiczne uzasadnienie tytułu “Królowej” pojawi się w XVII wieku po zwycięstwie odniesionym nad Szwedami i cudownej obronie Jasnej Góry, które przypisywano wstawiennictwu Maryi.
Wyrazicielem tego przekonania Polaków stał się król Jan Kazimierz, który 1 kwietnia 1656 roku w katedrze lwowskiej przed cudownym obrazem Matki Bożej Łaskawej obrał Maryję za Królową swoich państw, a Królestwo Polskie polecił jej szczególnej obronie. W czasie podniesienia król zszedł z tronu, złożył berło i koronę, i padł na kolana przed wielkim ołtarzem. Zaczynając swoją modlitwę od słów: “Wielka Boga-Człowieka Matko, Najświętsza Dziewico”, ogłosił Matkę Bożą szczególną Patronką Królestwa Polskiego. Przyrzekł szerzyć Jej cześć, ślubował wystarać się u Stolicy Apostolskiej o pozwolenie na obchodzenie Jej święta jako Królowej Korony Polskiej, zająć się losem ciemiężonych pańszczyzną chłopów i zaprowadzić w kraju sprawiedliwość społeczną. Po Mszy świętej, w czasie której król przyjął również Komunię świętą z rąk nuncjusza papieskiego, przy wystawionym Najświętszym Sakramencie odśpiewano Litanię do Najświętszej Maryi Panny, a przedstawiciel papieża odśpiewał trzykroć, entuzjastycznie powtórzone przez wszystkich obecnych nowe wezwanie: “Królowo Korony Polskiej, módl się za nami”.
Warto dodać, że Jan Kazimierz nie był pierwszym, który oddał swoje państwo w szczególną opiekę Bożej Matki. W roku 1512 gubernator hiszpański ogłosił Matkę Bożą szczególną Patronką Florydy. W roku 1638 król francuski, Ludwik XIII, osobiście i uroczyście ogłosił Matkę Bożą Wniebowziętą Patronką Francji, a Jej święto 15 sierpnia ustanowił świętem narodowym.
Choć ślubowanie Jana Kazimierza odbyło się przed obrazem Matki Bożej Łaskawej we Lwowie, to jednak szybko przyjęło się przekonanie, że najlepszym typem obrazu Królowej Polski jest obraz Pani Częstochowskiej. Koronacja obrazu papieskimi koronami 8 września 1717 roku ugruntowała przekonanie o królewskości Maryi. Była to pierwsza koronacja wizerunku Matki Bożej, która odbyła się poza Rzymem.
Niestety śluby króla Jana Kazimierza nie zostały od razu spełnione. Dopiero po odzyskaniu przez Polskę niepodległości w 1918 r. Episkopat Polski zwrócił się do Stolicy Apostolskiej o wprowadzenie święta dla Polski pod wezwaniem “Królowej Polski”. Papież Benedykt XV chętnie przychylił się do tej prośby (1920). Biskupi umyślnie zaproponowali Ojcu świętemu dzień 3 maja, aby podkreślić nierozerwalną łączność tego święta z Sejmem Czteroletnim, a zwłaszcza z uchwaloną 3 maja 1791 roku pierwszą Konstytucją polską.
Dnia 31 października 1943 roku papież papież Pius XII dokonał poświęcenia całej rodziny ludzkiej Niepokalanemu Sercu Maryi. Zachęcił równocześnie, aby aktu oddania się dopełniły wszystkie chrześcijańskie narody. Episkopat Polski uchwalił, że w niedzielę 7 lipca 1946 roku aktu poświęcenia dokonają wszystkie katolickie rodziny polskie; 15 sierpnia – wszystkie diecezje, a 8 września – cały naród polski. Na Jasnej Górze zebrało się ok. miliona pątników z całej Polski. W imieniu całego narodu i Episkopatu Polski akt ślubów odczytał uroczyście kardynał August Hlond.
Wcześniej, zaraz po wojnie w roku 1945, Episkopat Polski pod przewodnictwem kardynała Augusta Hlonda odnowił na Jasnej Górze akt poświęcenia się i oddania Bożej Matce. Ponowił też złożone przez króla Jana Kazimierza śluby. W uroczystości tej brała udział milionowa rzesza wiernych. W przygotowaniu do tysięcznej rocznicy chrztu Polski (966-1966), w czasie uroczystej “Wielkiej Nowenny”, na apel prymasa Polski, kardynała Stefana Wyszyńskiego, cała Polska ponownie oddała się pod opiekę Najświętszej Maryi, Dziewicy-Wspomożycielki. 26 sierpnia 1956 roku Episkopat Polski dokonał aktu odnowienia ślubów jasnogórskich, które przed trzystu laty złożył król Jan Kazimierz. Prymas Polski był wtedy w więzieniu. Symbolizował go pusty tron i wiązanka biało-czerwonych kwiatów. Po sumie pontyfikalnej odczytano ułożony przez prymasa akt odnowienia ślubów narodu. W odróżnieniu od ślubowań międzywojennych, akt ślubowania dotykał bolączek narodu, które uznał za szczególnie niebezpieczne dla jego chrześcijańskiego życia. 5 maja 1957 r. wszystkie diecezje i parafie oddały się pod opiekę Maryi. Finałem Wielkiej Nowenny było oddanie się w święte niewolnictwo całego narodu polskiego, diecezji, parafii, rodzin i każdego z osobna (w roku 1965), tak aby Maryja mogła rozporządzać swoimi czcicielami dowolnie ku ich większemu uświęceniu, dla chwały Bożej i dla królestwa Chrystusowego na ziemi.
Dnia 3 maja 1966 roku prymas Polski, kardynał Stefan Wyszyński, w obecności Episkopatu Polski i tysięcznych rzesz oddał w macierzyńską niewolę Maryi, za wolność Kościoła, rozpoczynające się nowe tysiąclecie Polski.
W 1962 r. Jan XXIII ogłosił Maryję Królowę Polski główną patronką kraju i niebieską Opiekunką naszego narodu.

Naród polski od wieków wyjątkowo czcił Maryję jako swoją Matkę i Królową. Bolesław Chrobry miał wystawić w Sandomierzu kościół pod wezwaniem Matki Bożej. Władysław Herman, uleczony cudownie, jak twierdził, przez Matkę Bożą, ku Jej czci wystawił okazałą świątynię w Krakowie “na Piasku”. Król Zygmunt I Stary przy katedrze krakowskiej wystawił ku czci Najświętszej Maryi Panny kaplicę (zwaną Zygmuntowską), która jest zaliczana do pereł architektury renesansu. Bolesław Wstydliwy wprowadził zwyczaj odprawiania Rorat w Adwencie. Jan Sobieski jako zawołanie do boju pod Wiedniem dał wojskom imię Maryi. Na tę pamiątkę papież bł. Innocenty XI ustanowił święto Imienia Maryi (obchodzone do dziś 12 września w rocznicę wiktorii wiedeńskiej). Maryja była także Patronką polskiego rycerstwa. Stefan Czarniecki przed każdą bitwą odmawiał Zdrowaś Maryja. Tadeusz Kościuszko swoją szablę poświęcił w kościele Matki Bożej Loretańskiej w Krakowie. Na palcu hetmana Stanisława Żółkiewskiego w czasie badania grobu znaleziono po wielu latach pierścień z napisem: Mancipium Mariae (własność Maryi).
Bardzo często także mieszczanie zdobili swoje kamienice wizerunkami Matki Bożej, by mieć w Niej obronę. Figury i obrazy ustawiano na murach obronnych, jak to jeszcze dzisiaj można oglądać w Barbakanie Krakowskim. Pod figurą Matki Bożej Niepokalanej, która stała we Lwowie nad Bramą Krakowską, był napis: Haec praeside tutus (pod Jej opieką bezpieczny). Bardzo wiele przydrożnych kapliczek poświęcano Maryi. Święto Zwiastowania lud polski nazywał Matką Bożą Wiosenną; na nabożeństwach majowych wypełniał kościoły; Matkę Bożą Wniebowziętą nazywał Zielną, bo niósł wtedy do poświęcenia dożynkowe wieńce ziela; siewy rozpoczynał z Matką Bożą Siewną (Narodzenie Matki Bożej obchodzone 8 września). W wigilie, poprzedzające święta Matki Bożej – pościł. Na piersiach noszono szkaplerz lub medalik Matki Bożej. Pieśni religijnych ku czci Matki Bożej nie ma tyle żaden naród w świecie, co naród polski.
Także polscy święci uznawali Maryję za swą szczególną Opiekunkę. Św. Wojciech uratowany jako dziecko z ciężkiej choroby za przyczyną Matki Bożej został ofiarowany na służbę Panu Bogu. Znana jest legenda o św. Jacku (+ 1257), jak wynosząc z Kijowa Najświętszy Sakrament przed Tatarami usłyszał głos z figury: “Jacku, zabierasz Syna, a zostawiasz Matkę?”. Figurę tę pokazują dzisiaj w kościele dominikanów w Krakowie. Ze śpiewem na ustach Salve Regina zginęli z rąk Tatarów bł. Sadok i jego 48 towarzyszy (1260). Bł. Władysław z Gielniowa napisał Godzinki o Niepokalanym Poczęciu i kilka pieśni ku czci Matki Bożej. Św. Szymon z Lipnicy miał według podania umieścić w swojej celi napis: “Mieszkańcze tej celi, pamiętaj, byś zawsze był czcicielem Maryi”. W grobie św. Kazimierza znaleziono kartkę z własnoręcznie przez niego napisanym hymnem nieznanego autora Omni die dic Mariae (Każdego dnia sław Maryję). Św. Stanisław Kostka, zapytany z nagła, czy kocha Matkę Bożą, zawołał: “Wszak to Matka moja!”. Chętnie o Niej mówił, Ona to zjawiła mu się w Wiedniu, dała mu na ręce Dziecię Boże i uzdrowiła go cudownie. Jego śmierć poznano po tym, że nie uśmiechnął się, kiedy wetknięto mu w ręce obrazek Matki Bożej. Uprosił sobie u Matki Bożej, że przeszedł do nieba z ziemi w samą Jej uroczystość (15 sierpnia 1568 r.), podobnie jak św. Jacek (15 sierpnia 1257 r.).
Na terenie Polski znajduje się kilkadziesiąt dużych i znanych sanktuariów maryjnych. Bardzo często Maryi poświęcano utwory literackie. Jako pierwszy utwór w języku polskim podaje się hymn Bogarodzica, napisany według większej części krytyków w wieku XIII, a według niektórych wywodzący się nawet z czasów św. Wojciecha. Od wieku XIV pojawiają się także w muzyce polskiej tłumaczenia sekwencji, hymnów i innych utworów gregoriańskich, liturgicznych. Powstają pierwsze pieśni w języku polskim. Od wieku XV pojawia się w Polsce muzyka wielogłosowa (polifonia). Od tego też wieku znamy kompozytorów, którzy pisali utwory ku czci Matki Bożej. Najdawniejsze polskie wizerunki Matki Bożej spotykamy już od wieku XI (Ewangeliarz Emmeriański, Ewangeliarz Pułtuski i Sakramentarium Tynieckie; figury i płaskorzeźby w kościołach romańskich). Największym i szczytowym arcydziełem rzeźby poświęconym Maryi jest ołtarz Wita Stwosza z lat 1477-1489, wykonany dla głównego ołtarza kościoła Mariackiego w Krakowie, zatytułowany Zaśnięcie Matki Bożej. Jest to arcydzieło na miarę światową, należące do unikalnych. W wielu polskich miastach istnieją kościoły zwane mariackimi – a więc poświęcone w sposób szczególny Maryi.

http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/05-03a.php3
*****

Ks. Józef Kudasiewicz

JASNOGÓRSKIE ŚLUBY NARODU DZIŚ

Weszliśmy w trzecie tysiąclecie. Rok 2001 jest poświęcony Wielkiemu Prymasowi Tysiąclecia, który „wszystko postawił na Maryję”. Jego „umiłowanym dzieckiem” były

Jasnogórskie Śluby Narodu, które napisał jako więzień w Komańczy. Dziś jest stosowny czas, żeby się zastanowić nad znaczeniem tego prymasowskiego dzieła wczoraj, dziś i w najbliższej przyszłości.

W dokumentach „II Polskiego Synodu Plenarnego (1991—1999)” Śluby Narodu są wspomniane jeden raz, mimochodem, jako wydarzenie przeszłe. Pielgrzymki i peregrynacje Jasnogórskiej Pani zostały bardzo pozytywnie ocenione. Śluby nie doczekały się takiej oceny. Czyżby Kościół polski w trzecim tysiącleciu rezygnował z ich walorów pastoralnych? Co trzeba zrobić, żeby ożywić Śluby Narodu?

Światło Pisma Świętego

Sobór Watykański II uczy, że święta teologia przez powrót do Pisma stale umacnia się i odmładza (KO 24). To samo trzeba powiedzieć o teologii ślubów, która zajmuje sporo miejsca w Biblii. O ślubach mówią księgi prawne (Tora), podając dokładne warunki ich składania (zob. Lb 6,1—21; 30,2-17; Pwt 23,22—23), Księgi historyczne, opisując śluby konkretnych osób lub całego ludu (zob. Rdz 28,20; Sdz 11,30n; 1Sm 1,11; 14,24), księgi poetyckie, w których psalmiści mówią o swoich ślubach złożonych Bogu i o ich wypełnieniu (zob. Ps 22,26; 56,13; 63,1; 116,14; 132,2). Literatura mądrościowa stanowi ostatni etap refleksji nad teologią i etosem ślubów. Mędrcy zwracają uwagę szczególnie na dwie rzeczy: ślubów nie powinno się składać pochopnie i beztrosko (zob. Prz 20,25; Koh 5,3—4; Syr 18,12), złożone śluby należy wypełnić. Wszystkie te elementy są zawarte w pięknym tekście Koheleta: „Jeśliś złożył ślub jakiś Bogu, nie zwlekaj z jego spełnieniem, bo w głupcach nie ma On upodobania, to, coś ślubował wypełnij. Lepiej, że nie ślubujesz wcale, niż żebyś ślubował, a ślubów nie spełnił”.

W świetle teologii biblijnej, śluby tylko wtedy mają sens i są chwałą Boga, gdy się je wypełnia. Jeśli się ich nie wypełnia, obrażają Boga i kompromitują składającego. Śluby mają wartość modlitwy, a nawet ofiary, ale modlitwą nie są. Nie wystarczy więc je powtarzać, recytować co roku, ale trzeba je wypełniać. Tu potrzebne jest mądre duszpasterstwo, które z odnowieniem ślubów połączy odpowiedni rachunek sumienia, społeczne oczyszczenie pamięci, bo śluby mają charakter społeczny. To nam nie wychodzi. Jeśli się nie nauczymy rozliczać wobec Boga, śluby będą martwą literą, kultem warg, który potępiał Izajasz, a za nim Jezus Chrystus. Kohelet powiedziałby nam na ucho: „… w głupcach nie ma On upodobania…”. Teologia ślubów jest pouczająca i wymagająca. Z rachunku sumienia powinien się zrodzić żal, prośba o przebaczenie, naprawienie krzywd. Czy coroczne ślubowania nie powinny mieć raczej kształtu nabożeństwa pokutnego niż tryumfalistycznej pompy? Nadszedł czas na przemyślenie teologii Ślubów Narodu, które muszą się stać nareszcie „spowiednią narodu przed Jasnogórskim Tronem Łaski”, jak chciał Prymas Tysiąclecia.

Przez Jezusa do Maryi

Słowo „przyrzekamy”, które lud siedem razy powtarza w rocie Ślubów Narodu, odnosi nas do naszego chrztu. Prymas Tysiąclecia czyni to świadomie. Śluby składa bowiem Naród „omyty w wodach chrztu świętego”. Naród ten najpierw został przez chrzest wszczepiony w Chrystusa, przyobleczony w Niego. Dopiero przez Chrystusa i jego Świętą Ewangelię poznał Matkę naszego Pana. Stąd Śluby Narodu nie są jakimiś egzotycznymi wymaganiami, lecz są przełożeniem Ewangelii na język i czasy współczesne. Pod każdym żądaniem ślubów słychać głos Jezusowej Ewangelii.

Zadziwia aktualność wymagań: obrona budzącego się życia, nierozerwalność małżeństwa, troska o serca i umysły dzieci, miłość, sprawiedliwość, zgoda, pokój, walka z przemocą, dzielenie się plonami ziemi i owocami pracy, troska o głodnych, bezdomnych, płaczących. A wyliczone wady narodu — lenistwo, lekkomyślność, marnotrawstwo, pijaństwo i rozwiązłość — jakby były wyjęte ze współczesnych badań socjologicznych. Może brak jeszcze narkomanii. Śluby Narodu z perspektywy czterdziestu pięciu lat mają charakter iście profetyczny. Są tak sformułowane, że domagają się nie recytowania, ale wypełnienia. Przyrzekamy: umacniać, usilnie pracować, dzielić się, wypowiedzieć walkę, zdobywać cnoty, iść w ślad. Tak sformułowany tekst nie może być tylko czytany, ale musi być realizowany. Tragicznym minimalizmem było ich tylko powtarzanie. Lud ten czci mnie wargami… Aż dziw bierze, że nie wypracowaliśmy jakiegoś społecznego, paraliturgicznego sprawdzianu. Z duszpasterską wyobraźnią nie jest u nas dobrze. Co by się dzisiaj z nami stało, gdyby Prymas Tysiąclecia nie wymodlił prawdziwie charyzmatycznej peregrynacji Jasnogórskiej Ikony?

„Przyrzekamy iść w ślady Twoich cnót…”. Zdaniem tym Prymas uprzedził Sobór Watykański II, który uczy, że prawdziwe nabożeństwo do Matki Pana nie polega na czczym i przemijającym uczuciu, ale na naśladowaniu (KK 67). To samo przypomniał Jan Paweł II w przemówieniu do uczestników Kongresu Mariologicznego w ub.r.: „Odnowiona pobożność maryjna winna się wyrażać w wysiłku naśladowania Jej na drodze osobistej doskonałości”. Zakończył Papież: „Przez Jezusa do Maryi”. To przecież Jezus na krzyżu objawił i dał nam Maryję za Matkę (J 19,25n). Przez Jezusa do Maryi doszli Mędrcy ze Wschodu (Mt 2,11), starzec Symeon, napełniony Duchem Świętym (Łk 2,25—35) i anonimowa niewiasta z tłumu (Łk 11,27). Droga przez Jezusa do Jego Matki jest drogą ewangeliczną, ponieważ „Chrystus jest Ewangelią”. Taką drogę wskazuje Papież w „Novo millennio ineunte”. Taką stromą drogą ewangeliczną są Śluby Narodu — wykwit ewangelicznego radykalizmu. Taka czeka nas droga w trzecim tysiącleciu.
opr. mg/mg

Copyright © by Gość Niedzielny (17/2001)

http://www.opoka.org.pl/biblioteka/Z/ZD/jasnogorskie_dzis.html#

******

Maria Okońska

Wszystko postawiłem na Maryję!

“Najbardziej zwięzłą, a jednocześnie autorytatywną odpowiedź na pytanie: “Co Kościół katolicki i Polska zawdzięczają Prymasowi Tysiąclecia?” dał Ojciec Święty Jan Paweł II po swoim wyborze na Stolicę Apostolską. Jego słowa, skierowane do kardynała Stefana Wyszyńskiego, Prymasa Polski, obiegły cały świat. Ojciec Święty powiedział do niego: “Czcigodny i Umiłowany Księże Prymasie! Pozwól, że powiem po prostu co myślę. Nie byłoby na Stolicy Piętrowej tego Papieża-Polaka, który dziś pełen bojaźni Bożej, ale i pełen ufności, rozpoczyna nowy pontyfikat, gdyby nie było Twojej wiary, nie cofającej się przed więzieniem i cierpieniem. Twojej heroicznej miłości. Twojego zawierzenia bez reszty Matce Kościoła; gdyby nie było Jasnej Góry i tego całego okresu dziejów Kościoła w Ojczyźnie naszej, który związany jest z Twoim biskupim, prymasowskim posługiwaniem” (Rzym, 23 października 1978 roku). Można ten cytat poszerzyć jeszcze drugim, wyjętym z modlitwy o beatyfikację Stefana kardynała Wyszyńskiego: “Boże, źródło wszelkiej świętości, spraw, prosimy Cię, aby Kościół zaliczył go do grona swoich świętych. Wejrzyj na jego heroiczną wiarę, całkowite oddanie się Tobie, na jego męstwo wobec przeciwności, które znosił dla imienia Twego. Pomnij, jak bardzo umiłował Kościół Twojego Syna, jak wiernie kochał Ojczyznę i każdego człowieka, broniąc jego godności i praw, przebaczając wrogom, zło dobrem zwyciężając. Otocz chwałą wiernego Sługę Twojego Stefana Kardynała, który wszystko postawił na Maryję i Jej zawierzył bez granic, u Niej szukając pomocy w obronie wiary Chrystusowej i wolności narodu”. Każde zdanie z przytoczonych cytatów mogłoby stanowić osobny temat dla opisania działalności prymasa Wyszyńskiego, bo i głęboka wiara będąca u źródła jego duchowości, i mężna obrona Kościoła nie cofająca się przed niczym, i obrona godności człowieka, i miłość Ojczyzny stanowią potężne nurty jego działalności i wielkości. To wszystko stanowiło pomoc, którą wielki Prymas niósł Kościołowi w Polsce. Było także – według słów Ojca Świętego – jakąś wewnętrzną przyczyną wyboru Papieża-Polaka, pierwszego Polaka w dziejach Kościoła, co jest wspaniałym wydarzeniem nie tylko dla Polski, ale dla całego Kościoła powszechnego. Ja jednak zajmę się Maryjną stroną posługiwania prymasa Wyszyńskiego, wyrażoną słowami: “Wszystko postawiłem na Maryję!” W Maryjnym dziele Prymasa Tysiąclecia czynnie uczestniczyłam, pracując w Sekretariacie Prymasa Polski w Warszawie na Miodowej, dzięki czemu byłam bezpośrednim świadkiem jego życia i zmagań o Kościół w Polsce. Pracowałam także na Jasnej Górze, w Instytucie Prymasowskim Ślubów Narodu, gdzie byłam świadkiem takich działań Maryi, Królowej Polski, które można było odczytać jako odpowiedź na heroiczne zawierzanie Jej prymasowskiego niewolnika. To co piszę, czerpię z własnego doświadczenia; będzie to więc świadectwo z pierwszej ręki, zwłaszcza dotyczące lat aresztowania Księdza Prymasa, a potem lat Wielkiej Nowenny, Milenium, lat Soboru Watykańskiego II i lat posoborowych, poprzez okres przygotowań do sześćsetlecia Jasnej Góry i aż do końca życia Wielkiego Prymasa Polski. Był on jednocześnie ojcem duchowym i współzałożycielem naszego Instytutu, dlatego mówiąc o Księdzu-Prymasie będę często określała jego osobę “nasz Ojciec”. Cytowane wypowiedzi, których nie oznaczam przypisem, to są te, które słyszałam osobiście i byłam obecna przy ich wypowiadaniu; niektóre nie są nigdzie zanotowane – pozostały w pamięci świadków. Przeświadczenie o słuszności Maryjnej drogi Ksiądz Prymas czerpał z kilku źródeł: z doświadczenia historycznego, z liturgii Kościoła, a przede wszystkim z własnych przemyśleń teologicznych. Mówił: “Posiadamy dziesięciowiekowe doświadczenie. Na straży nad-przyrodzonego nurtu naszego narodu, na straży obecnego i wcielonego w życie narodu Kościoła, stała zawsze przedziwnie obecna w naszych trudnych dziejach przez Tysiąclecie, Matka Chrystusowa i nasza. Matka Kościoła, Dziewica Wspomożycielka, Królowa Polski, Maryja. Ona to skierowuje nas nieustannie ku Chrystusowi (…). Ona strzegła wiary Polaków i naszej więzi z Kościołem” (3 maja 1961 roku). “Oglądam się za niezawodną i skuteczną Pomocą. Wskazał Ją nam sam Bóg, a potwierdził Kościół święty, gdy na uroczystość Królowej Polski (3 maja) i Matki Bożej Jasnogórskiej (26 sierpnia) włożył w usta nasze słowa modlitwy: «Boże, któryś w Najświętszej Maryi Pannie nieustanną pomoc dla obrony narodu naszego ustanowić raczył (…) spraw, abyśmy taką Pomocą wsparci (…) mogli należycie czcić i wielbić Maryję” (Warszawa, maj 1961 roku). Ksiądz Prymas wychował się w rodzinie, która miała wszystkie cechy polskiej katolickiej rodziny, wrośniętej we wspólną nam wszystkim kulturę i tradycję religijną: “Wcześnie straciłem matkę rodzoną, która miała szczególne nabożeństwo do Matki Bożej Ostrobramskiej, dokąd jeździła z pielgrzymką jeszcze z Zuzeli. Ojciec mój natomiast ciągnął zawsze na Jasną Górę. Cześć Matki Bożej w życiu domowym była bardzo rozwinięta, często odmawialiśmy wspólnie różaniec w godzinach wieczornych (…). Święcenia kapłańskie otrzymałem w kaplicy Matki Bożej w bazylice włocławskiej. Pierwszą Mszę świętą odprawiłem na Jasnej Górze przed Cudownym Obrazem Matki Bożej Częstochowskiej. Odtąd chętnie wybierałem ołtarz Matki Bożej, by przed nim składać Bogu codzienną Ofiarę. Nabożeństwo maryjne ożywiło się we mnie szczególnie w czasie ostatniej wojny (…).

Odtąd wszystkie ważniejsze moje sprawy działy się w dzień Matki Bożej. “Zwiastowanie” biskupstwa lubelskiego miało miejsce w Poznaniu z ust kardynała Hlonda – w dzień Zwiastowania Najświętszej Maryi Panny. Od razu postanowiłem sobie (…) że na mojej tarczy biskupiej będzie mi przewodziła Matka Boża Jasnogórska. Dlatego wybrałem Jej miesiąc na konsekrację i na ingres. Dlatego konsekracja miała miejsce na Jasnej Górze (…). A później, gdy otrzymałem wiadomość o powołaniu mnie na stolicę Bogurodzicy do Gniezna, w liście datowanym 16 listopada 1948 roku, a więc w dzień Matki Bożej Miłosierdzia – moje nabożeństwo do Matki Najświętszej stało się programem pracy”.

Natchnieniem i potwierdzeniem tego Maryjnego programu stały się dla Księdza Prymasa słowa jego poprzednika, wypowiedziane na łożu śmierci: “Odwagi! Nie rozpaczajcie, nie upadajcie na duchu! Walczcie pod opieką Matki Najświętszej. Zwycięstwo, gdy przyjdzie, będzie to zwycięstwo Najświętszej Maryi Panny”. Gdy w kilka tygodni później – mówił dalej Ksiądz Prymas – wysłannicy Piusa XII zgłosili się do mnie i przedstawili mi polecenie, abym opuścił diecezję lubelską, której służyłem od dwóch i pół roku, i objął stolicę prymasowską w Gnieźnie i metropolitarną w Warszawie, zatrwożyłem się. Każdy wobec takiego zadania mógłby ulec trwodze (…). Gdy jednak dowiedziałem się o tych słowach przedziwnego testamentu umierającego Kardynała Prymasa, nabrałem otuchy. Czyż można było nie zaufać Matce Chrystusowej, zwłaszcza gdy się wie, że na to Imię otwiera się w Polsce każde serce?” (22 października 1978 roku).

Trudne lata

Sytuacja Kościoła w Polsce w momencie obejmowania stolicy prymasowskiej przez biskupa lubelskiego Stefana Wyszyńskiego w pierwszych latach jego służby była bardzo trudna. Zamykano małe seminaria i szkoły zakonne, rozwiązywano wszystkie organizacje katolickie, wprowadzano wychowanie młodzieży – bez Boga. Dlatego też 14 lutego 1953 roku, wobec wielkiego zagrożenia Kościoła dekretem o obsadzeniu stanowisk kościelnych, Ksiądz Prymas powiedział do najbliższego otoczenia: “Wszystko postawiłem na Maryję – i to Jasnogórską”. Byłam świadkiem tych stów i byłam nimi wstrząśnięta. Tym bardziej że twarz Księdza Prymasa, gdy wypowiadał te słowa, promieniała przedziwnym wprost światłem, a nawet serdeczną radością i pokojem. Wiedziałam w tym momencie, że Ksiądz Prymas znalazł ratunek dla udręczonego Kościoła w Polsce i dla narodu. Więcej, czułam, że ten moment z natchnienia samej Matki Bożej wytycza jego prymasowskie drogi aż do końca życia. I rzeczywiście, przez wszystkie dalsze lata Ksiądz Prymas był wierny temu natchnieniu i zawsze, a zwłaszcza w trudnych chwilach swego życia i pasterzowania – wszystko stawiał na Maryję.

W imię Maryi i Jej pomocą wspierany rozpoczął konsekwentną obronę Kościoła. 8 maja 1953 roku Episkopat Polski zebrany na Wawelu z okazji 700. rocznicy kanonizacji świętego Stanisława Biskupa uchwala na Konferencji Episkopatu memoriał do rządu, napisany przez Prymasa Polski i przez niego podpisany w imieniu wszystkich biskupów: “Gdy postawiono nas wobec alternatywy – albo poddanie jurysdykcji kościelnej jako narzędzia władzy świeckiej, albo osobista wiara – wahać się nie będziemy. Pójdziemy za głosem apostolskiego naszego powołania i kapłańskiego sumienia (…). Rzeczy Bożych na ołtarzach cezara składać nam nie wolno. “Non possumus!” (8 maja 1953 roku). 25 września 1953 roku Prymas Polski został aresztowany późnym wieczorem po wygłoszeniu kazania w kościele świętej Anny, w uroczystość Ładysława z Gielniowa. Wywieziono go najpierw do Rywałdu, potem do Stoczka Warmińskiego, po roku – do Prudnika Śląskiego, wreszcie w 1955 roku – do Komańczy.

8 grudnia 1953 roku w Stoczku Warmińskim Ksiądz Prymas złożył akt osobistego oddania się w niewolę Matki Najświętszej: “Oddaję się Tobie, Maryjo, całkowicie w niewolę (…). Wszystko, cokolwiek czynić będę przez Twoje ręce Niepokalane, Pośredniczko łask wszelkich, oddaję ku chwale Trójcy Świętej – Soli Deo!”.

Później, w dalszych latach swego więzienia, wołał do Maryi nawet takimi słowami: “Jeśli Ci to potrzebne, zabij mnie, byleby tylko Kościół w Polsce i naród był wolny, żył i pracował dla Twojej chwały”. To osobiste zawierzenie Księdza Prymasa Matce Bożej w dniu święta Jej Niepokalanego Poczęcia w 1953 roku stało się dla niego źródłem i natchnieniem wszystkich jego późniejszych dzieł Maryjnych, podejmowanych w obronie katolickiego Narodu Polskiego.

Fragment książki “Sługa Boży Stefan Kardynał Wyszyński” Oficyna Wydawniczo-Poligraficzna “ADAM” 2000

Copyright by Maria Okońska

http://www.opoka.org.pl/biblioteka/T/TH/THO/wyszynski_dlamaryi2.html

******

Grażyna Starzak, ks. Janusz Królikowski

W czym pomaga Matka Boża

 

Z księdzem Januszem Królikowskim, profesorem Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II, rozmawia Grażyna Starzak

 

 

– W książce Bogurodzica Dziewica pisze Ksiądz Profesor, cytując francuskiego uczonego Yves’a Congara, że „teolog, który może pisać o Maryi, jest teologiem szczęśliwym”.

– Każdy człowiek potrzebuje potwierdzenia tego, co robi. Szuka jakiejś afirmacji swoich dążeń i uznania sensowności swoich poczynań. Teologia jest w stanie uczynić człowieka szczęśliwym, bo jest to nauka, w której nieustannie dotyka się kwestii sensu, wolności i mądrości. Są to sprawy o kluczowym znaczeniu dla człowieka, ponieważ odpowiadają na jego podstawowe pytania, a tym samym ukierunkowują ludzkie życie. I tutaj dochodzimy do osoby Maryi Bogurodzicy. Ona jest niejako osobowym i żywym potwierdzeniem, że to, o czym mówimy w teologii, nie jest tylko jakąś wzniosłą teorią, ale faktem. To wszystko, co odkrywa teologia w odniesieniu do Boga i pokazuje jako znaczące dla człowieka, w Maryi ma swoją konkretną realizację. Za kard. Leo Scheffczykiem, wielkim niemieckim teologiem, lubię widzieć w Maryi concretissimum christianum, czyli to, co najbardziej konkretne w chrześcijaństwie. Ona jest także konkretyzacją teologii. W Niej konkretyzuje się tajemnica stworzenia takiego, jakie wyszło z rąk Boga, tajemnica zbawienia oraz tajemnica wypełnienia eschatologicznego. Patrząc na Maryję widzę konkretnie, że to, co Bóg do mnie mówi, w Niej już się zrealizowało, a więc Jego obietnica jest w najwyższym stopniu realna i to mnie raduje.

– W 1974 r. Paweł VI wydaje adhortację poświęconą odnowie kultu maryjnego. Według wielu „Marialis cultus” jest najważniejszym dokumentem Urzędu Nauczycielskiego Kościoła dotyczącym pobożności maryjnej. W tym dokumencie papież podaje zasady odnowy tego kultu.

– Dokument jest bardzo złożony, więc domaga się osobnej i uważnej lektury. Same zasady mogą brzmieć nieco abstrakcyjnie, jeśli się ich nie omówi. Myślę, że można jego przesłanie ująć następująco. Maryja Dziewica pozostaje w najgłębszym związku wiary z Trójcą Przenajświętszą, Ojcem, Synem i Duchem Świętym, który wyraziła w tajemnicy wcielenia Słowa, a w ten sposób ukazuje Kościołowi i każdemu poszczególnemu wierzącemu, czym, kim on jest i jaka jest jego misja. W tym syntetycznym stwierdzeniu streszczają się wszystkie zasady, o których pisze Paweł VI. Wierzący jest wezwany do odkrywania i przeżywania tajemnicy maryjnej w takiej właśnie perspektywie, a może to czynić za pośrednictwem liturgii oraz modlitwy „Anioł Pański” i różańca, uprzywilejowanych modlitw maryjnych.

Bogurodzica Dziewica

Książka ks. prof. Janusza Królikowskiego to zbiór studiów mariologicznych z ostatnich lat,który powstał jako odpowiedź na potrzebę poprawnego mówienia o Matce Bożej. Obejmuje on w pierwszej części studia o charakterze historycznym, co jest swoistym ukłonem w kierunku tradycji Kościoła. Natomiast druga część ma charakter systematyczny i jest próbą odpowiedzi na pojawiające się aktualnie pytania.

– Które z zasad sformułowanych przez Pawła VI są, w opinii Księdza Profesora, najbardziej istotne obecnie? Biorąc pod uwagę dzisiejszą sytuację Kościoła i chrześcijan na świecie?

– Wydaje mi się, że dzisiaj należy zwrócić szczególną uwagę na to, co Paweł VI nazywa zasadą antropologiczną. Najbardziej krytycznym momentem dzisiejszej kultury jest w gruncie rzeczy człowiek, a konsekwencją kryzysu antropologii jest kryzys etyczny. Najlepiej dowodzi tego fakt, że nie ma już dzisiaj jednej, ogólnie przyjmowanej wizji człowieka. Z tego powodu rozpada się człowiek w swojej tożsamości i w swojej właściwej misji, rozpada się rodzina, będąca pierwszym sposobem realizacji ludzkiej tożsamości i ludzkiej misji w świecie. Zachwianiu ulegają relacje społeczne, a tym samym tracą znaczenie wszelkiego rodzaju wspólnoty – od sąsiedzkiej po narodową i państwową. Sądzę, że problem ma wymiary globalne. Maryja w tym kontekście jawi się jako najpiękniejszy obraz prawdziwego człowieka i jego relacji. Jest to oczywiście obraz budowany w relacji do Boga i do wspólnoty Kościoła, ale właśnie dlatego jest to obraz najbardziej autentyczny, mający także znaczenie „świeckie”.

– W czasie obrad Synodu Biskupów w 2008 r. bardzo wyraźnie podkreślono rolę, jaką w przekazywaniu ludzkości Słowa Bożego odegrała i odgrywa nadal Najświętsza Maryja Panna. Podejrzewam, że mało kto spośród nawet najbardziej gorliwych katolików zdaje sobie z tego sprawę…

– Niestety, nawet w Kościele katolickim, w wyniku nieodpowiedzialnych wypowiedzi teologicznych, pojawiło się rozpowszechnione przekonanie, że maryjności trzeba się wstydzić. Z tej racji mało zwraca się uwagę na maryjny wymiar wiary i działania w Kościele. Jakże wymowna jest wiara Maryi w relacji do wiecznego Słowa Bożego i słów Bożych wypowiedzianych przez Boga do człowieka! Maryja słuchająca i przyjmująca Słowo, słowa, jest obrazem tego, co najbardziej pierwotne w chrześcijaństwie. Jako taka powinna być zawsze w centrum.

– W maju zwykle gromadzimy się w świątyniach oraz przy przydrożnych krzyżach i kapliczkach, aby śpiewem Litanii Loretańskiej uczcić Najświętszą Maryję Pannę. Odmawiając po litanii modlitwę „Pod Twoją obronę”, nazywamy Ją „naszą Pośredniczką”. Co oznacza tytuł „Pośredniczka”.

– Najprościej możemy powiedzieć, że w pośrednictwie chodzi o uzyskanie za wstawiennictwem Maryi pomocy od samego Boga. Doświadczeniem chrześcijańskim, które zdecydowało o szybkim rozwoju pośrednictwa, było odkrycie, że każdego chrześcijanina łączy z Maryją wspólnota losu, szczególnie w jego bolesnym wymiarze. Ta, która doświadczyła tej wspólnoty trzymając w ramionach martwe ciało Syna, a więc przeżywając szczyt bólu, którego może doświadczyć matka, jest w stanie jak nikt inny rozumieć ludzkie potrzeby, bóle, strapienia, niedostatki. Można Jej zawsze powierzać każdą sprawę. Niebagatelna we wstawiennictwie jest także kwestia pokory proszącego. Zdając sobie sprawę ze swojej małości powodowanej grzechem, chrześcijanin, zwracając się do Boga, szuka u Maryi i świętych niejako wzmocnienia swojej prośby.

W tytule „Pośredniczki” splatają się wszystkie te wątki teologiczno-antropologiczne. Pośrednictwo ma przede wszystkim uzasadnienie biblijne. Wierzący, począwszy od Abrahama modlącego się za Sodomę, doświadczają, że będąc wspólnotą mogą i powinni także w modlitwie wstawiać się za siebie. Jako chrześcijanie wierzymy, że ta wspólnota sięga poza ziemskie doświadczenia i rozciąga się na zbawionych w niebie. Liturgia Kościoła przypomina nam, że „bratnia modlitwa zbawionych nas wspomaga, abyśmy osiągnęli pełnię zbawienia”. W centrum tej bratniej modlitwy jest wstawiająca się z nami i za nami Maryja Dziewica.

– Na koniec zapytam Księdza Profesora w imieniu Czytelników miesięcznika „Don Bosco” o znaczenie pobożności maryjnej dla współczesnego rodzica i wychowawcy?

– Myślę, że rodzicom warto przypomnieć tytuł maryjny, który św. Jan Paweł II wprowadził do Litanii Loretańskiej, a mianowicie „Królowo rodziny”. W Polsce przyjęto go, niestety, w wersji „Królowo rodzin”, czego nie potrafię wyjaśnić. Wskazuje on na potrzebę usytuowania życia rodzinnego w odniesieniu do Maryi. W naszych czasach dobrze byłoby podkreślać, że życie rodzinne, wpisane w dzieje zbawienia, nie jest jakąś, jedną z wielu, „opcją” w życiu ludzkim, ale jest właściwym i uprzywilejowanym miejscem realizacji pełnego człowieczeństwa. Życia małżeńskiego i rodzinnego nie należy się wstydzić, ale należy je pielęgnować i zdecydowanie bronić, bo należy ono do tajemnicy zbawienia. Nie ma większej nobilitacji dla życia małżeńskiego i rodzinnego. Z tej racji jest to także piękna droga świętości. Jeśli chodzi o wychowawców, to warto zwrócić uwagę, że w perspektywie biblijnej w ogóle i maryjnej w szczególności, wychowanie to relacja. To nie funkcja! Funkcje nie wystarczą, choć na to dzisiaj zwraca się uporczywie uwagę. W wychowaniu trzeba koniecznie powrócić do relacji, bo bez niej po prostu nie ma wychowania.

Nasz rozmówca:
Ks. prof. Janusz Królikowski, dziekan Wydziału Teologicznego Sekcja w Tarnowie Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II, członek Polskiego Towarzystwa Mariologicznego.

 

opr. ac/ac

 

Copyright © by Don Bosco (5/2015)

http://www.opoka.org.pl/biblioteka/P/PR/db201505_matka_boza.html#

*****

ks. Andrzej Orczykowski SChr
Rzeczypospolitej Polskiej bądź Królową i Panią! Kard. Augusta Hlonda akt oddania Narodu Polskiego Niepokalanemu Sercu Maryi

Artykuł pochodzi z miesięcznika “Msza Święta” nr 10, październik 2011

 

65 lat temu, w niedzielę, 8 września 1946 roku, na Jasnej Górze pod przewodnictwem Prymasa Augusta Hlonda z udziałem Episkopatu Polski oraz ponad milionowej rzeszy pielgrzymów miało miejsce epokowe wydarzenie, dokonano aktu oddania Narodu Polskiego Niepokalanemu Sercu Maryi. Wydarzenie to poprzedziły ogólnonarodowe przygotowania. Oddanie się Narodu Polskiego Niepokalanemu Sercu Maryi w rozumieniu kard. A. Hlonda było związane z nową rzeczywistością świata po straszliwej wojnie i stało się praktycznym przygotowaniem Polski na okres, który nastąpił później. Od tego momentu Kościół w Polsce pozostawał „pod znakiem Maryi”, zaś inicjatywy podejmowane przez kard. A. Hlonda oraz jego następcę na prymasowskiej stolicy, kard. Stefana Wyszyńskiego prowadziły przede wszystkim do ugruntowania wiary i polskości, przeciwstawiania się fali laicyzacji i skutecznego oporu przeciwko walce z religią. Po raz pierwszy w historii jasnogórskie zawierzenie Matce Bożej nabrało tak powszechnego i ogólnonarodowego znaczenia. Dzisiaj – w kontekście proroctwa kard. A. Hlonda wypowiedzianego w przededniu swojej śmierci (zmarł 22 października 1948 roku): „zwycięstwo, gdy będzie, będzie to zwycięstwo Najświętszej Maryi Dziewicy” – na nowo odczytujemy znaczenie tego wydarzenia.

Narodziny idei aktu oddania Polski Niepokalanemu Sercu Maryi i pzygotowanie do jego realizacji
Inspiracją dla oddania Polski Niepokalanemu Sercu Maryi była postawa papieża Piusa XII wobec objawień fatimskich. W 1929 roku w objawieniu Matki Bożej Fatimskiej siostra Łucja usłyszała wezwanie: „Przyszła chwila, w której Bóg wzywa Ojca Świętego, aby wspólnie z biskupami całego świata poświęcił Rosję memu Niepokalanemu Sercu, obiecując ją uratować za pomocą tego środka”. Od tego momentu stopniowo poszczególne kraje i narody, zgodnie z treścią orędzia fatimskiego, oddawały się Niepokalanemu Sercu Maryi. Pierwszego tego typu oddania dokonał Episkopat Portugalii dnia 13 maja 1931 roku w Fatimie. Papież Pius XII 31 października 1942 roku po raz pierwszy w przemówieniu radiowym poświęcił świat Niepokalanemu Sercu Maryi, wypowiadając słowa: „Poświęcamy się na zawsze Tobie i Twojemu Niepokalanemu Sercu, Matko nasza i Królowo świata, aby miłość Twoja i opieka zapewniły zwycięstwo królestwa Bożego oraz by wszystkie narody, pojednane między sobą i z Bogiem, Ciebie błogosławiły i wysławiały”. Dnia 8 grudnia 1942 roku w Bazylice św. Piotra na Watykanie Ojciec Święty uroczyście poświęcił świat Niepokalanemu Sercu Maryi, aby uprosić za Jej wstawiennictwem u Boga upragniony pokój. Pragnieniem Papieża było, aby wszystkie kraje oddały się Niepokalanemu Sercu Maryi, spełniając tym samym Jej życzenie wyrażone podczas objawień w Fatimie. Polska z powodu działań wojennych nie włączyła się wówczas oficjalnie w akt dokonywany przez Piusa XII.

Po zakończeniu wojny biskupi polscy, zgromadzeni na Konferencji Plenarnej na Jasnej Górze w dniach 3-4 października 1945 roku, z inicjatywy Prymasa Augusta Hlonda podjęli decyzję o dokonaniu aktu poświęcenia Narodu Polskiego Niepokalanemu Sercu Maryi. Ze względu na „nową sytuację polityczną” przygotowania podejmowano w konspiracji. W komunikacie wydanym na zakończenie konferencji nie wspomniano o decyzji dotyczącej aktu oddania. Aby uniknąć otwartego konfliktu z władzami, wiadomość o planowanym poświęceniu przekazywano „drogą kościelną”, informując działające organizacje kościelne, jak na przykład Sodalicje Mariańskie, Apostolstwo Modlitwy i inne, oraz poszczególnych wiernych. Prymas A. Hlond poprosił również kilku kapłanów o przygotowanie materiałów ukazujących znaczenie i rangę planowanego wydarzenia.

Realizację idei aktu oddania Polski Niepokalanemu Sercu Maryi poprzedziło ogólnonarodowe przygotowanie duchowe. Na początku Wielkiego Postu 1946 roku we wszystkich parafiach został odczytany list pasterski Episkopatu „O panowanie Ducha Bożego w Polsce”, w którym biskupi napisali między innymi: „Nie postąpilibyśmy zgodnie z duchem naszych dziejów ani z ciążącym na nas długiem wdzięczności, gdybyśmy na progu nowych czasów nie odnowili przymierza Polski z jej Niebieską Królową, dla której Naród ma odwieczną, serdeczną i rodzinną cześć. Po szwedzkim potopie ślubował Jej «nową i gorącą służbę» król Jan Kazimierz. Teraz sam naród i kraj cały poświęca się uroczystym aktem Matce Najświętszej i Jej Niepokalanemu Sercu, obierając Ją znowu za Patronkę swoją i państwa oraz oddając w Jej szczególną opiekę Kościół i przyszłość Rzeczypospolitej…”.

W ten sposób przygotowany program sprawił, że w dziele aktu oddania się Niepokalanemu Sercu Maryi mogli uczestniczyć wszyscy wierni w Polsce. Kard. A. Hlond pragnął, aby ten akt został dokonany z wiarą i dopełniony czynem katolickim, był bowiem przekonany, że kult Matki Bożej jest pierwiastkiem religijnego odnowienia życia chrześcijańskiego i przyczynia się do odrodzenia jednostek, rodzin, narodów i świata. Prymas żywił nadzieję, że akt oddania Narodu Polskiego oraz miłość i opieka Niepokalanego Serca Maryi przyczynią się do utwierdzenia ładu Bożego w Rzeczypospolitej i będzą natchnieniem dla polskiego życia.

Z parafii poprzez diecezje na Jasną Górę
W liście pasterskim „O panowanie Ducha Bożego w Polsce” Episkopat ustalił trzy etapy poświęcenia Niepokalanemu Sercu Maryi. W niedzielę po uroczystości Nawiedzenia Maryi Panny (7 lipca) aktu ofiarowania Najświętszej Pannie i Jej Sercu Niepokalanemu, poprzedzonego specjalnym triduum, dokonały wszystkie parafie. Następnie w uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny (15 sierpnia) biskupi dokonali tego aktu w swoich diecezjach. Natomiast kulminacyjnym wydarzeniem w uroczystość Narodzenia Matki Bożej (8 września) na Jasnej Górze było ogólnopolskie dokonanie aktu poświęcenia Narodu Polskiego i Rzeczypospolitej. Wówczas Episkopat Polski, na czele z Prymasem kard. A. Hlondem, z przedstawicielami całego Narodu uwieńczyli jednym, wspólnym aktem dokonywane wcześniej poświęcenia. Biskupi wybrali taką kolejność poszczególnych etapów przygotowania, gdyż pragnęli, aby Akt Jasnogórski był szczytem maryjnego zrywu w całej Polsce i aby ów Akt był dogłębnie przeżyty przez wszystkich wierzących. Po raz pierwszy w historii Jasnogórskie Zawierzenie Matce Bożej nabrało tak masowego i ogólnonarodowego znaczenia.

Jasnogórski szczyt
Dnia 8 września 1946 roku na wałach Jasnogórskiego Sanktuarium stanął Prymas Polski kard. A. Hlond wraz z całym Episkopatem i rzeszą duchowieństwa. U stóp Jasnej Góry, jak relacjonowała prasa katolicka („Niedziela” 16/1946): milion ludzi skupionych tłumnie, tłoczno i ciasno, jeden tuż przy drugim, na jednym placu, głowa przy głowie, morze głów ludzkich. Było razem ponad milion. Był to więc milion ludzi, milion Polaków i Polek. Prymas August Hlond wypowiadał słowa oddania się Narodu Polskiego Niepokalanemu Sercu Maryi.

Wszyscy pielgrzymi powtarzali Akt Ofiarowania się Matce Bożej, deklarując ofiarną służbę Bogu, dochowanie wierności Jego nauce i prawu, obronę Ewangelii i Kościoła, szerzenie Królestwa Bożego.

Echa Jasnogórskiego Ślubowania
Świadkowie Jasnogórskiego aktu oddania Narodu Polskiego Niepokalanemu Sercu Maryi uznali je za wydarzenie epokowe. Uroczystość odbiła się szerokim echem w Polsce i świecie. „Dokonało się. Naród raz jeszcze zawarł przymierze z Bogiem” – napisano w ówczesnej prasie katolickiej. Podkreślano, że cała Polska podjęła zobowiązanie i cała Polska musi je wypełnić. W sprzeczności z entuzjazmem pism kościelnych zachowywała się oficjalna prasa, która celowo przemilczała to wydarzenie zarówno w wymiarze religijnym, jak i społecznym. W prasie tak zwanej świeckiej nie było nawet wzmianki o tym wydarzeniu. Nawet „w lokalnej prasie w Częstochowie nie zauważono obecności miliona pielgrzymów”.

Korespondenci zagraniczni informowali, że „w żadnym z miejsc pielgrzymkowych nie widzieli tak licznych rzesz ludzkich, ani tak wysokiego napięcia ducha modlitewnego”.

Po wielkiej modlitwie milionowej rzeszy pielgrzymów biskupi polscy zebrali się na Konferencji Plenarnej i wydali specjalny komunikat, w którym podkreślili doniosłość Aktu Jasnogórskiego oraz konieczność jego wypełnienia. Napisali między innymi: „Dokonano wielkiego aktu religijnego, a zarazem narodowego: poświęcenia narodu polskiego Niepokalanemu Sercu Maryi”. Był to moment wzruszający, „gdy z ust setek tysięcy przedstawicieli wszystkich diecezji wszystkich dzielnic polskich padały słowa dziejowej przysięgi wytrwania w świętej wierze ojców, która wyprowadziła naród z wielu kryzysów i niebezpieczeństw moralnych minionych wieków”.

W pierwszą rocznicę tego wielkiego wydarzenia jedynie w nielicznych czasopismach katolickich, na przykład w miesięczniku „Msza Święta”, wydrukowano tekst aktu poświęcenia, zachęcając do jego osobistego odnawiania i podkreślając potrzebę wcielania go w czyn w życiu codziennym. Z biegiem lat oddanie Narodu Polskiego Niepokalanemu Sercu Maryi z 1946 roku „skryło się pokornie w cieniu innych wielkich uroczystości: odnowienia ślubów kazimierzowskich w 1956 roku i milenijnego aktu oddania w roku 1966”.

Zamiast podsumowania
Prymas A. Hlond był wierny zawierzeniu Maryi do końca swego życia. W przededniu śmierci (zmarł 22 października 1948 r.) wypowiedział prorocze słowa: „Zwycięstwo wasze jest pewne. Niepokalana dopomoże wam do zwycięstwa… Nie rozpaczajcie! Nie rozpaczajcie! Lecz zwycięstwo, gdy będzie, będzie to zwycięstwo Najświętszej Maryi Dziewicy”. Prymas S. Wyszyński odczytał te słowa jako testament swojego Poprzednika i uważając się za jego wykonawcę, podejmował działania, aby wszystko, co się w Polsce działo dla obrony Kościoła Chrystusowego, było pod opieką Najświętszej Maryi Panny. Prymas Tysiąclecia wielokrotnie mówił o Zwycięstwie Maryi i proroczej zapowiedzi tego faktu przez swojego wielkiego Poprzednika. W dniu inauguracji pontyfikatu Jana Pawła II, 22 października 1978 r., wypowiedział znamienne słowa, łączące osobę kard. A. Hlonda z osobą Papieża-Polaka: „Wszystkie nasze uczucia wiążemy z aktem dziękczynnym za proroczą wizję Kardynała Prymasa, który mówił: Zwycięstwo, gdy przyjdzie, będzie to zwycięstwo Matki Najświętszej”. I dalej Kardynał Wyszyński kontynuował: „Meldujemy tobie, radosny przyjacielu z ojczyzny niebieskiej, trwający dzisiaj na kolanach przed Świętą Bożą Rodzicielką: zwycięstwo, które ukazałeś, krzepiąc nas na duchu – przyszło! I to przyszło w imię Matki Chrystusowej, której dochowaliśmy wierności, idąc za Nią ku Jej Synowi, który jest jedynym Zbawieniem świata!”.

Również sam Jan Paweł II podczas apostolskich pielgrzymek do Polski kilkakrotnie powołał się na hlondowską wizję zwycięstwa Maryi. Uczynił to w Jasnogórskim Sanktuarium 19 czerwca 1983 roku. Nawiązując do ocalenia z zamachu na Placu św. Piotra, powiedział między innymi: „Zeszłego roku w dniu 13 maja byłem w Fatimie, aby dziękować i zawierzać. Dziś pragnę tu, na Jasnej Górze, pozostawić jako wotum widomy znak tego wydarzenia, przestrzelony pas sutanny. Wielki Twój czciciel, Kardynał August Hlond, Prymas Polski, na łożu śmierci wypowiedział te słowa: «Zwycięstwo – gdy przyjdzie – przyjdzie przez Maryję»”. Papież wyznał, że prorocze słowa kard. A. Hlonda inspirowały go i kształtowały oraz wywarły wpływ na jego własne, całkowite zawierzenie Maryi. W swoim testamencie, wspominając dzień wyboru na Stolicę Piotrową, napisał: „«Zwycięstwo, kiedy przyjdzie, będzie to zwycięstwo przez Maryję» – zwykł był powtarzać Prymas Tysiąclecia słowa swego poprzednika, kard. Augusta Hlonda”.

W kaplicy Cudownego Wizerunku na Jasnej Górze znajdują się trzy piękne, kolorowe witraże. Środkowy przedstawia Jana Pawła II, na dwóch bocznych są podobizny kard. A. Hlonda (z zapisanymi słowami jego proroctwa) oraz kard. S. Wyszyńskiego. Wszystkich tych trzech wybitnych synów Narodu Polskiego charakteryzuje niezachwiana wiara we wstawiennictwo Maryi w historii zbawienia ludzkości. Zawierzając Maryi, Prymas A. Hlond oddał Polskę Jej Niepokalanemu Sercu; Prymas S. Wyszyński „pod znakiem Maryi kontynuował dzieło swojego Poprzednika”; Papież Jan Paweł II całkowicie poświęcił się Matce o Niepokalanym Sercu i oddał pod Jej opiekę cały świat.

Z perspektywy czasu dostrzegamy, że akt oddania Polski Niepokalanemu Sercu Maryi, dokonany 8 września 1946 roku, zgodnie z zamysłem Sługi Bożego Prymasa A. Hlonda stał się znaczącym w historii Polski i świata. Dla Narodu Polskiego był źródłem inspiracji do odnowy duchowej i moralnej, zarówno w okresie przygotowania do Milenium Chrztu Polski, jak też w latach następnych. Dzisiaj realizacja zobowiązań wynikających z tego Aktu jeszcze bardziej niż wówczas jest warunkiem społecznej dojrzałości Polaków i właściwego miejsca Polski w zjednoczonej Europie.

Niepokalana Dziewico, Przeczysta Matko Boga! Jak ongiś po szwedzkim najeździe król Jan Kazimierz obrał Ciebie za Patronkę i Królową Państwa, a Rzeczpospolitą polecił Twojej szczególnej opiece i obronie, tak i my, dzieci Narodu polskiego, stajemy teraz przed Twym tronem z hołdem miłości, serdecznej czci i wdzięczności. Tobie, Twemu Niepokalanemu Sercu poświęcamy siebie, cały Naród i wskrzeszoną Rzeczpospolitą, obiecując Ci wierną służbę, zupełne oddanie oraz cześć dla Twych świątyń i ołtarzy. Twojemu Synowi, a naszemu Odkupicielowi, ślubujemy dochowanie wierności Jego nauce i prawu, obronę Jego Ewangelii i Kościoła, szerzenie Jego Królestwa.

Pani i Królowo nasza, pod Twoją obronę uciekamy się. Otocz rodzinę polską macierzyńską opieką i strzeż jej świętości. Natchnij nadprzyrodzonym duchem pobożności naszą parafię, ochraniaj jej lud od grzechów i nieszczęść, a pasterza umacniaj i uświęcaj swymi łaskami. Uproś Narodowi polskiemu stałość w wierze, świętość życia i zrozumienie posłannictw. Złącz go w zgodzie i bratniej miłości. Daj polskiej ziemi, przesiąkłej krwią i łzami, spokojny i chwalebny byt w prawdzie, sprawiedliwości i wolności. Rzeczypospolitej Polskiej bądź Królową i Panią, Natchnieniem i Patronką.

Potężna Wspomożycielko wiernych, otocz płaszczem opieki Papieża oraz Kościół święty. Bądź mu puklerzem w dni prześladowania. Wyjednaj mu światłość i żarliwość apostolską, swobodę i skuteczne działanie. Powstrzymaj zalew bezbożnictwa. Ludom od Kościoła odłączonym wskaż drogę powrotu do jedności z Chrystusową Owczarnią. Okaż niewierzącym słońce prawdy i podbij ich dusze czułością Twego Niepokalanego Serca.

Władna świata Królowo, spojrzyj miłościwym okiem na troski i błędy ludzkiego rodzaju. Wyprowadź go z udręki i bezładu, z nieuczciwości i grzechów. Wyproś narodom szczere i trwałe pojednanie. Wskaż im drogę powrotu do Boga, by na Jego prawie budowali swoje życie. Daj wszystkim trwały pokój, oparty na sprawiedliwości, braterstwie i zaufaniu.

Matko Boga i nasza, przyjmij naszą ofiarę i nasze ślubowanie. Przygarnij wszystkich do swego Niepokalanego Serca i złącz nas na zawsze z Chrystusem i Jego świętym Królestwem. Amen.

http://www.msza.tchr.org/artykul-3073.html

******

ks. Ksawery Wilczyński

Niebiańsko-rzymski i europejski rodowód — kontekst NMP Królowej Polski

400-lecie objawień Sługi Bożego o. Juliusza Mancinellego SJ w Neapolu

Obraz przedstawiający św. Stanisława Kostkę

Coś bardzo ważnego, w powyższym temacie, zaczęło się w Rzymie w nocy z 14 na 15 sierpnia 1568 r., kiedy Maryja Wniebowzięta brała do nieba swojego ulubieńca św. Stanisława Kostkę. Tamże bezpośrednim świadkiem jego życia i śmierci był również o. Juliusz Mancinelli SJ.

Juliusz Mancinelli

Dokładnie 40 lat później, tak samo wieczorem 14-VIII-1608 r. w Neapolu będzie Mancinelli widział Maryję przed którą klęczał w/w Święty reprezentujący naszą Ojczyznę. Pragnął on pozdrowić Ją takim tytułem, jakim jeszcze nikt Jej nie uczcił. Wtedy Maryja powiedziała: Dlaczego nie nazywasz mnie Królową Polski? Ja to królestwo bardzo umiłowałam i wielkie rzeczy dla niego zamierzam, ponieważ osobliwą miłością do Mnie płoną jego synowie. W krótkim czasie potem, za pozwoleniem swych przełożonych, którzy objawienie to zbadali, Mancinelii przekazał tę radosną wiadomość ks. Piotrowi Skardze i jezuitom w Polsce. Oni z kolei donieśli o tym królowi. Wkrótce wiele zwycięstw jakie odnieśliśmy nad naszymi wrogami, dokonało się za wstawiennictwem św. Stanisława Kostki, którego wprost o to proszono, zwłaszcza w związku z Chocimiem, czy Beresteczkiem.

O. Juliusz miał już 72 lata, kiedy objawiła mu się Matka Boża, lecz pomimo swego podeszłego wieku postanowił odwiedzić ten kraj, który Maryja szczególnie umiłowała. Wybrał się więc piechotą do Polski. 8 maja 1610 r. doszedł do Krakowa, gdzie był entuzjastycznie witany przez króla i wszystkie stany. Swoje pierwsze kroki skierował do Katedry Wawelskiej. Tutaj ponownie ukazała mu się Maryja w wielkim majestacie i powiedziała: Ja jestem Królową Polski. Jestem Matką Tego Narodu, który jest mi bardzo drogi więc wstawiaj się do Mnie za nim i o pomyślność tej ziemi błagaj Mnie nieustannie, a Ja będę ci zawsze, tak jak teraz miłosierną. Na pamiątkę tego wydarzenia w 10-tą rocznicę śmierci Sługi Bożego Mancinellego w 1628 r. mieszkańcy Krakowa umieścili na wieży kościoła Mariackiego koronę.

Gasł dzień 15 SIERPNIA 1617 r. i kończyła się uroczystość ku czci Wniebowziętej. Zwolna słońce chyliło się ku zachodowi. Na falach morza i Zatoki Neapolitańskiej rozpostarła się olbrzymia smuga światła, rytmicznym ruchem wód idąca w dal ku słońcu. Neapol patrzył na morze i śpiewał. Dzwony we wszystkich świątyniach już umilkły. Nawet w kościele Gesu Nuovo, należącym do Towarzystwa Jezusowego, zakończyła się uroczysta procesja wśród dźwięku dzwonów i śpiewu litanii do Bogarodzicy.

Fotografia frontu dzisiejszego kościoła Gesu Nuovo w Neapolu

Po ukończeniu procesji razem z braćmi zakonnymi powrócił do swej celi 80-letni starzec, jezuita, ks. Juliusz Mancinelli. Długoletni misjonarz na Wschodzie, szczególnie w Konstantynopolu, wsławiony świętością życia, od lat kilku mieszkał w Neapolu, oddany modlitwie po całych dniach i nocach. Nie pomijał jednak i publicznych procesji, które lubił. Dziś wprawdzie czuł się nieco słabszy, a procesja trwała dłużej, ale poszedł na nią.

Dzień Wniebowzięcia przypominał starcowi najpierw rocznicę śmierci św. Stanisława Kostki, którego kochał i starał się naśladować. Wśród cnót świętego „małego Polaka”, jak go nazywano, jaśniała niezwykłym blaskiem jego miłość i cześć dla Królowej nieba. Nazywał Ją najmilszą Matką swoją, dla Niej starał się wynajdywać nowe, nieznane dotąd tytuły. Tę właśnie cnotę jego anielskiego życia upodobał sobie szczególnie ks. Juliusz Mancinelli i starał się ją usilnie naśladować. Zaraz po śmierci św. Stanisława powziął myśl szerzenia czci Królowej Wniebowziętej. Zwłaszcza spotęgował się w nim ów zamiar po chorobie, z której niemal cudem podźwignęła go Wniebowzięta.

Przyszła mu teraz do głowy myśl, że jednak tytuł „Królowa Wniebowzięta” wyraża bardziej wieczną chwałę Maryi w niebie niż na ziemi. A przecież i ta ostatnia jest wielka! „Dni moje ku zachodowi idą, o Pani, jak te zorze… Daj stojącemu nad grobem starcowi dorzucić do wieńca Twego różę jedną więcej”… Nagle zdało się patrzącemu, jakby jakaś niewidzialna dłoń wzięła z nieba połowę blasków zachodu, oderwała je od widnokręgu, zlała w jeden obłok, przecudnie świecący i natchnęła życiem. Ks. Mancinelli ujrzał wyraźnie, jak z te go gorejącego obłoku wyłoniła się słodka Dziewica z Dzieciątkiem na ramionach okrytych płaszczem purpury. U Jej stóp klęczał piękny młodzian w aureoli. — Wniebowzięta! – wyszeptał wzruszony zakonnik i osunął się na kolana. – Tymczasem Wniebowzięta znalazła się przy nim i pochylając się ku klęczącemu, mówiła: – Juliuszu!Za cześć, jaką masz do mnie, Wniebowziętej, ujrzysz mnie za rok w chwale niebios. Tymczasem nazywaj mnie tu, na ziemi, KRÓLOWĄ POLSKI. Umiłowałam to królestwo i do wielkich rzeczy je przeznaczyłam, ponieważ szczególnie wielbią mnie jego synowie – i wzrok Jej pełen słodyczy i miłości spoczął na młodzieńcu, który był z Nią — na św. Stanisławie Kostce. Raz jeszcze zwróciła się do ks. Mancinellego, mówiąc: – Jemu zawdzięczasz łaskę dnia dzisiejszego!

Cisza zapanowała w celi. Radość i szczęście zalewały duszę zakonnika. A on tulił się u stóp umiłowanej Królowej Wniebowziętej i okrywał je pocałunkami wdzięczności. Łkanie z nadmiaru szczęścia wstrząsnęło całą jego istotą, a wargi szeptały w uniesieniu: – Królowo Polski… módl się za nami! – Znikło widzenie. Ale w duszy starca zakonnika długo jeszcze świeciła cudna zorza. W miesiąc potem kurier z Neapolu przywiózł ks. Mikołajowi Łęczyckiemu w Wilnie list od ks. Mancinellego. „Ja rychło odejdę – kończył piszący – ale ufam, że przez ręce Wielebności sprawię, iż po moim zgonie w sercach i na ustach polskich mych współbraci żyć będzie w chwale Królowa Polski Wniebowzięta“.

Pierwsze „wcielenia – bliźniacze”, znaki skutków objawień Sługi Bożego Mancinellego, obrazy: Matki Bożej Ostrobramskiej i Bledzewsko-Rokitniańskiej w wyrazie artystycznym i ideowym — NMP Królowej Rzeczpospolitej Obojga (wielu) Narodów


Pocysterskie Koszuty Małe k/Słupcy obraz od roku 1737

Pocysterskie Łęgowo k/Pruszcza Gdańskiego

Obrzycko k/Szamotuł Archidiecezja Poznań

Kopie Rokitniańskie (po roku 1671)

W roku 1635 książę Albrecht Stanisław Radziwiłł, Kanclerz Wielki Księstwa Litewskiego ogłosił drukiem książeczkę pt.: „Dyskurs nabożny z kilku słów wzięty o wysławianiu Najświętszej Panny Bogurodzicy Mariey.”

 

Trzy fotografie w/w starodruku: 1. strona tytułowa, 2. aprobata biskupa wileńskiego, 3. fragment wprost mówiący, o osobistych rozmowach z Mancinellim, któremu Maryja kazała nazywać się „Królową Polską”.

Na 250 str. autor powołuje się na osobistą znajomość z o. Mancinellim SJ i potwierdza, że właśnie jemu Maryja kazała nazywać się Królową Polski. Przed oficjalnym Jej uznaniem za Królową wszyscy w Polsce tym tytułem Ją nazywali.

Ów starodruk wprost nawiązuje do objawień w Neapolu dn. 14-VIII-1608 i 15-VIII-1617 we Wniebowzięcie NMP, oraz w Krakowie 8-V-1610 r. a dotyczących Polski. Wtedy dosłownie mówiono: „KRÓLOWA POLSKI WNIEBOWZIĘTA”. Po Neapolu i Krakowie, Wilno było wtedy jezuicko-europejskim centrum rozgłaszania w/w godności. Obraz Matki Bożej Ostrobramskiej — 1620 r. jest pierwszym wcielonym skutkiem objawień.

Dla cystersów w Bledzewie stał się natchnieniem do wykonania mnóstwa obrazów Matki Bożej z polskim Godłem na Jej piersiach. W ich kronikach jest informacja, że na terenie całej Polski jest dużo właśnie bledzewskich kopii. Jednym z nich jest prezent jaki sprawili siostrom cysterkom z St. Marienstern w roku 1640,

W ich klasztornych kronikach jest informacja, że na terenie całej Polski jest dużo tych właśnie bledzewskich kopii. Identyczne kopie są dzisiaj na plebaniach: w pocysterkim Bledzewie i poaugustiańskim Wieluniu, wcześniej były w świątyniach oraz w Kalsku k/Rokitna. W tych obrazach wprost wyrażano akt oddania naszej Ojczyzny pod szczególną opiekę Maryi jako Wniebowziętej Królowej Polski.

Moje zdjęcie obrazów — kopii bledzewskich: z Bledzewa, Wielunia i Kalska

W Warszawie jest u jezuitów obraz MB Łaskawej z r. 1651 ufundowany przez pijarów, będący kopią obrazu w Faenzie. Po pijarach ten obraz przejęli jezuici i do dzisiaj są jego właścicielami. Dla mnie ten obraz kojarzy się z największymi historycznymi zwycięstwami Polski. Najpierw nad Szwedami w roku 1655. Ten obraz wprost przedstawia Maryję jako zwyciężczynię wszelkich naszych — Polski wrogów. Ideowym źródłem jego zaistnienia są objawienia, które miał o. Gullio Mancinelli SJ. Jezuici z Neapolu i Wilna, wraz ze św. Andrzejem Bobolą głosili wszem, że Maryja jest Królową Polski Wniebowziętą. Czy złamane strzały w rękach Maryi nie stały się zapowiedzią Jej zwycięstw nad wszelkimi wrogami katolickiej Polski? A zwłaszcza Cudu n/Wisłą 15-VIII-1920 r., też we WNIEBOWZIĘCIE? Czy nie czeka na jego pełniejsze ujawnienie, miejsce w tak długo budowanej świątyni Opatrzności Bożej w Warszawie?

Fotografie: okładki włoskiej kroniki z Faenzy i obrazu MB Łaskawej w Warszawy

A oto dosłowny tekst włoskiej kroniki z Faenzy:

LA MADONNA DELLE GRAZIE IN POLONIA

Mentre il culto della Madonna delle Grazie si estendeva in tutta la diocesi faentina un nostro sacerdote ne diffondeva la devozione anche in Polonia e precisamente a Varsavia. Questo sacerdote era il Padre Giacinto Orselli di Brisighella.

Nato circa l’anno 1607, il l novembre 1633 indossava l’abito degli Scolopi a Roma, forse per le mani dello stesso S. Giuseppe Calasanzio: era entrato nella congregazione gia sacerdote: poco piu di un anno dopo (6 gennaio 1635) fece la professione religiosa.

Negli anni della grande peste (1629 – 31) era o seminarista a Faenza o giovane sacerdote a Brisighella e con molta probabilita assistette in S. Andrea in Vineis all’incoronazione della Madonna delle Grazie il 18 maggio 1631.

Giacinto Orselli nel 1642 fu inviato da S. Giuseppe Calasanzio a Varsavia alle dipendenze del Padre Onofrio Conti provinciale delia Germania, e apri la prima casa degli Scolopi presso la chiesa dei Ss. Primo e Feliciano, ne fu il primo superiore e vi rimase dieci anni. Nel 1651 in Varsavia scoppio una violenta pestilenza e l’Orselli, memore degli avve-nimenti di Faenza di venti anni prima, mise immediatamente la sua casa religiosa sub tutela B.M.V. de gratiis e introdusse il culto alla nostra Madonna delle Grazie.

Ricevuta un’immagine da Faenza o, come e piu probabile, fatta dipin-gere a Varsavia un’immagine simile a quella che lui stesso aveva venerato a Faenza in S. Andrea in Vineis, la mise in venerazione con grande solen-nita nella sua Chiesa dei Santi Primo e Feliciano: il 24 marzo 1651ilNunzio Apostolico Giovanni de Torres incoronó I’Immagine e ne consa-cró I’altare alla presenza delio stesso re di Polonia Giovanni Casimiro.

Mój obraz ze Lwowa jest skanokopią z jakiejś książki. Identyczna jego kopia jest w konkatedrze Lwowa — w Lubaczowie. Oryginał jest zamknięty w skarbcu katedry, w Krakowie.

Czy to nie Królowa Polski Wniebowzięta skoro wprost przed tym obrazem we Lwowie — 1-IV-1656 — król Jan Kazimierz taką Ją ogłosił na pisemną prośbę samego papieża Aleksandra VII powołującego się właśnie na objawienia Sługi Bożego Giulio Mancinellego SJ?

W 1974 r. ten obraz ujawniono w konkatedrze Lwowa, w Lubaczowie. Dnia 18-VI-1983 r. Jan Paweł II koronował go na Jasnej Górze. Natychmiast po tej wielkiej uroczystości znalazł się w Krakowie, bardzo blisko miejsca, gdzie 8-V-1610 Sługa Boży Giulio Mancinelli SJ widział Maryję ze św. Stanisławem Kostką — potwierdzającą swoją godność Królowej Polski.

Kiedy w 1655 roku w granice Polski wdarli się Szwedzi, a opuszczony król musiał uciekać poza granice kraju, zrozpaczeni biskupi pisali do papieża: „Zginęliśmy, jeśli Bóg nie zlituje się nad nami”. Wtedy Ojciec Święty Aleksander VII, powołując się na objawienie o. Juliusza Mancinelli odpowiedział: „Nie, Maryja was uratuje, to Polski Pani. Jej się poświęćcie. Jej oficjalnie ofiarujcie. Ją Królową ogłoście, przecież sama tego chciała”. Król Jan Kazimierz, stosując się do rady papieża, 1 kwietnia 1656 r. złożył uroczysty ślub, ogłaszając Maryję Królową Polski.

Papież Aleksander VII

Nuncjusz Pignatelli — papież Innocenty XII

Od tej chwili Matka Boża wzięła losy naszego narodu w Swoje dłonie. Ocaliła Polskę nie tylko od potopu szwedzkiego, lecz wiele razy okazywała nam Swoją potęgę i miłosierdzie. Nuncjusz apostolski w Warszawie — Pignatelli przez naszym zwycięstwem nad Turkami pod Wiedniem, powiedział do hetmana Stanisława Jabłonowskiego: „Szczęśliwe narody, które mają taką historię, jak Polska, szczęśliwszego od was nie widzę państwa, gdyż wam jedynym zechciała być Królową Maryja, a to jest zaszczyt nad zaszczyty i szczęście niewymowne; obyście to tylko zrozumieli sami”. Zaraz po tym zwycięstwie został papieżem Innocenty XII.

Pijar i założyciel marianów, bł. Stanisław Papczyński był spowiednikiem przyszłego króla Jana III Sobieskiego oraz w/w nuncjusza apostolskiego Antonio Pignatelliego (późniejszego papieża Innocentego XII).

Zastanawia mnie jeszcze następujący fakt. Dlaczego w Bledzewie, tak patriotycznie wsławiony oryginalny obraz Matki Bożej, jeszcze bez naszego Godła, jako „natchnienie” dla obrazu ostrobramskiego w Wilnie i wzór dla pierwszych patriotycznych kopii tzw. bledzewskich, w r. 1669 został„zesłany”do pobliskiego ROKITNA, filii ówczesnego cysterskiego opactwa Bledzew?

W III-1671 r. „rehabilitował” go król Michał Korybut-Wiśniowiecki zabierając na pół roku do swejkaplicy w nowym zamku królewskim w Warszawie.

Pod koniec X-1671 r. zabiera go do miejscowości Gołąb k/Dęblina, gdzie jest wielki rokosz – kłótnia w naszych najwyższych władzach tam zgromadzonych. Robi dla tego obrazu specjalną namiotową kaplicę. I wkrótce ten wielki, narodowy rozgardiasz, za sprawą NMP Królowej Polski Bledzewsko-Rokitniańskiej, kończy się wielkim narodowym pojednaniem w XI-1671 r.

Czy nie zastanawiający jest fakt, że dzisiaj nawet mieszkańcy Gołębia pamiętają tylko o wielkim rokoszu (kłótni), a zupełnie zapomnieli o tym, że zakończył się on u nich wspaniałym POJEDNANIEM NARODOWYM pod opieką NMP Wniebowziętej Królowej Polski z ROKITNA?

Z zamku królewskiego w W-wie, przez Gołąb wraca do Rokitna w uroczystej narodowej peregrynacji 22-XI-1671 jeszcze bardziej wsławiony dodatkowo jako znak POJEDNANIA NARODOWEGO. Odtąd ROKITNO po Bledzewie, staje się także stolicą NMP Królowej Polski WNIEBOWZIĘTEJ. Fakt ten jest dzisiaj zapomniany — oczywiście z woli dawniejszych naszych zaborców.

>

Opactwo cysterskie w Bledzewie 1842 — Fotografie z cysterskiej monografii 1843 tuż przed zrównaniem z ziemią

W dniu 15 sierpnia 1946 w Gorzowie Wlkp. administrator apostolski ks. Edmund Nowicki oddawał w opiekę Matce Bożej w obrazie rokitniańskim całą Administrację Apostolską Kamieńską, Lubuską i Prałaturę Pilską. W „Akcie poświęcenia” wierni powoli powtarzali za ks. Administratorem: (…) Pani i Królowo nasza! Pod Twoją obronę uciekamy się. Macierzyńską opieką otocz rodzinę polską i strzeż jej świętości. (…) Narodowi polskiemu uproś stałość w wierze i bratniej miłości. Daj tej polskiej ziemi, przesiąkniętej krwią i łzami, spokojny i chwalebny byt w prawdzie sprawiedliwości i wolności. Rzeczypospolitej Polskiej bądź Królową i Panią, natchnieniem i Patronką (…).

Prymas Polski Sługa Boży August Hlond dn. 19-III-1947 r. urzędowo ogłosił Maryję w rokitniańskim obrazie Królową Polski z nadaniem odpustów każdego 3 maja i 15 sierpnia. Dzisiaj są tego ślady w/w czci we mszale gdzie pod datą 15. sierpnia obok ogólnej uroczystości Wniebowzięcia NMP wspomniane jest tylko ROKITNO.

W Wojewódzkim Urzędzie Konserwacji Zabytków w Gorzowie Wlkp. znajdują się wkładki do Karty Ewidencyjnej, gdzie czytamy: Miejscowość Rokitno, Obiekt: Kościół Parafialny p.w. Matki Boskiej Królowej Polski. Niżej czytamy: Wkładkę założył: mgr Cezary Nowakowski, Szczecin, lipiec 1993 r. a także: Parafia Rzymsko-Katolicka pw. Matki Boskiej Królowej Polski, 66-341 Rokitno, gm. Przytoczna.

Zrównanie z ziemią cysterskiego wielkiego klasztoru w Bledzewie k/Rokitna w 1843 r. zupełnie zapomnianego dzisiaj jest symbolem całkowitego upadku kultu NMP Królowej Polski Wniebowziętej w czasie zaborów. Zastanawia mnie też fakt, dlaczego zwycięzcy powstańcy wielkopolscy zostali zatrzymani dosłownie kilka kilometrów przed Rokitnem, które wraz z Bledzewem pozostało w granicach Rzeszy do 1945 r. Czyżby Niemcy celowo, właśnie tamże stawiali największy opór, aby zatrzymać w swoich granicach miejsca tak wymownie w historii związane z Polską, i to z NMP Królową Polski Wniebowziętą?

Za czasów Bismarcka i Hitlera, nasze Godło na w/w oryginale bledzewsko-rokiniańskim było przesłonięte. Teraz tak nie jest. Czy dzisiaj jednak się go nie przesłania przez odwracanie od niego naszej uwagi, przez szczególne zauważanie wyłącznie ucha Maryi? Czy nasze Godło tam obecne, nie przypomina wspaniałej historii powiązanej z Wilnem, Neapolem a przede wszystkim ze o. Juliuszem Mancinellim SJ?

Koszuty Małe, dn. 13 maja 2008 r. ks. Ksawery Wilczyński

Koszuty Małe 5, 62-400 Słupca

tel. 063 277 25 35 lub 507 015 885


Streszczenie w/w objawień Sługi Bożego Giulio Mancinellego SJ

w aspekcie międzynarodowym, jaki wielokrotnie wybierała sama Maryja

  1. Rodowód w Stolicy Apostolskiej u grobu św. Stanisława Kostki dn. 14-VIII-1568 r.
  2. Najwięcej objawień we Włoszech i w języku włoskim: Neapol dn. 14-VIII-1608 i 15-VIII-1617 r.
  3. Kraków — stolica Polski, dn. 8-V-1610 r., polski król ale o szwedzkim pochodzeniu, wita Włocha — Mancinellego, i zaraz „powtórka objawień” z Neapolu.
  4. Litewskie Wilno po Neapolu, europejskim centrum rozgłaszania w/w objawień, i obraz Matki Bożej Ostrobramskiej pierwszym „wcieleniem” w/w objawień oraz Radziwiłłowy starodruk sławiący Maryję Królowę Polski i to trzykrotnie: w 1635 i 1636 oraz 1650 r.
  5. Cysterskie Opactwo Bledzew 1639 r. w przeciwnym — zachodnim krańcu ówczesnej Rzeczypospolitej, gości siostry cysterki — Serbołużyczanki z St. Marienstern k/Bautzen, z dzisiejszych Niemiec — pamiątką „patriotyczny” obraz, kroniki i dokumenty z 1640 r.
  6. Warszawa 1651 r. — pijarsko-jezuicki obraz Matki Bożej Łaskawej o włoskim rodowodzie zapowiedzią i symbolem wszystkich naszych zwycięstw: począwszy od Szwedów, ale najbardziej wobec bolszewików — Rosjan w 1920 r., którzy wtedy też widzieli Maryję.
  7. W czasie szwedzkiego potopu, w 1655 r. Matka Boża Ostrobramska wraz z cysterskim Jej obrazem w Bledzewie jest absolutnie pierwszym znakiem naszej czci w godności Wniebowziętej Królowej Polski objawionej Mancinellemu. W dzisiejszych granicach Polski, tym pierwszym znakiem pozostaje teraz Rokitno. Zaraz potem widziałbym obraz Matki Bożej Łaskawej w Warszawie.
  8. Rzym — Stolica Apostolska — 1656 r., papież Aleksandra VII w swym liście do naszego króla Jan Kazimierza autoryzuje objawienia Sługi Bożego Giulio Mancinellego SJ i mamy maryjne zwycięstwo nad Szwedami.
  9. Lwów dn. 1-IV-1656 r. król Jan Kazimierz w asyście nuncjusza ogłasza Maryję naszą Królową — dzisiaj Ukraina.
  10. Warszawa — zamek królewski, marzec 1671 r. bledzewsko-rokitniański obraz Matki Bożej znajduje się tamże, a więc w symbolicznym miejscu dla naszej Ojczyzny. I wkrótce zaraz w listopadzie tego samego roku, staje się symbolem Pojednania Narodowego z inicjatywy króla Michała Korybuta-Wiśniowieckiego. Natychmiast następuje też oficjalna, ogólnonarodowa, symboliczna peregrynacja z Gołębia do Rokitna Wniebowziętej Królowej Polski.
  11. Wiedeń 1681 r., nasze zwycięstwo odbywa się tamże również w klimacie maryjnych objawień Mancinellego, na które wprost też powołuje się Pignatelli, ówczesny nuncjusz w Warszawie, który zaraz potem staje się papieżem Innocentym XII.
  12. Gietrzwałd 1877 r. Kapłani siedzą we więzieniach za modlitwę w polskim języku w otwartych kościołach. Maryja, w wolnej przestrzeni, obok kościoła mówi do dzieci w absolutnie i to urzędowo zabronionym polskim języku. Czy nie dała tam wtedy nadziei, nie tylko na powrót polskiego języka, ale i niepodległej Polski. A więc, czy w ten sposób nie ujawniła swej królewskiej godności nad naszą Ojczyną w tak tragicznych warunkach, chociaż tak się wprost nie nazwała.
  13. Warszawa 15-VIII-1920 r.. Czy nie za sprawą NMP Wniebowziętej Królowej Polski na oczach całego świata dokonał się „Cud n/Wisłą”, bez porównania większy od szwedzkiego potopu? Czy w ten sposób Maryja znowu osobiście nie potwierdziła w/w historii, począwszy od dnia śmierci św. Stanisława Kostki w Rzymie (obecny we wszystkich objawieniach Sługi Bożego Giulio Mancinellego) zawsze związanych z Jej Wniebowzięciem? Czy w/w cudzie Maryja nie potwierdziła swej królewskiej godności nad nami i to przede wszystkim w związku cudownym Jej wizerunkiem w Warszawie?
  14. Jasna Góra 1983 r. Po koronacji przez papieża Jana Pawła II obrazu Matki Bożej ze Lwowa, został on umieszczony w Krakowie, gdzie wcześniej, bo dn. 8-V-1610 r. tamże również objawiając się osobiście zainicjowała swą godność Królowej Polski.
  15. Gdańsk — Łęgowo, dn. 15-I-2008 r. Ks. abp Gocłowski rokitniańską kopię w Łęgowie swym dekretem ogłasza Królową Polski i Pojednania. Uważam, że identyczna godność przynależy także wizerunkom: w Rokitnie z naszym Godłem, i Gietrzwałdzie, gdzie Maryja w czasie najbardziej wrogim Polsce, mówiąc cały czas wyłącznie polsku, w ten sposób nie dawała nadziei na jej odrodzenie? Czy nie objawiała się wtedy też praktycznie właśnie Polski Królową, i nie potwierdzała polskości tych Ziem?

Od Autora – dopowiedzenie

Źródłem informacji o objawieniach 1608 r. i nuncjuszu Pignatellim w Warszawie w 1681 r. jest Maria Chojnowska autorka artykułu zawartego w majowym miesięczniku „Mały Apostoł” w 1993 r. wydanym przez pallotynów w W-wie.

Ks. Stanisław Maciątek TJ jest źródłem informacji o objawieniach z 1617 r. zawartych miesięczniku „Kółko Różańcowe”, redagowanym przez Sługę Bożego ks. Ignacego Kłopotowskiego, nr 8 (1923), s. 10-12, i tamże powtórzonym w następnym roku, chociaż jak się dowiedziałem od jezuitów, autor już był w „świecie”, bo niestety się sekularyzował.

Zastanawiająca jest sprawa oryginalnych starodruków wileńskich z r. 1635. Oryginał jest też Poznaniu, ale akurat od tego najważniejszego dla nas miejsca, do końca wszystko wyrwane. Wyjaśniono mi, że stało się to już w czasie zaborów. Kompletny znalazłem w Warszawie. Najpierw szukałem go w Krakowie, ale podobno go tam nie ma.

W Warszawie też osobiście odwiedziłem panią prof. historii sztuki Kałamajską-Saeed, autorkę książki „Ostra Brama” wydaną przez PWN w 1990 r. kompetentnie udowodniającej związek z obrazem rokitniańskim, który wtedy był w Bledzewie. Zachęcałem ją, aby podobnie kompetentną książkę napisała o Rokitnie, odmówiła. Przy okazji, z innych kościelnych źródeł, dowiedziałem się o nieformalnym, na bardzo wysokim szczeblu, zakazie dociekań historycznych właśnie odnośnie Rokitna. Więcej informacji może udzielić ks. dr Eugeniusz Marciniak, były kapelan śp. ks. bpa Romana Andrzejewskiego, chodzi o jego nieformalne spotkanie z Janem Pawłem II w pałacu biskupim przy mapie Polski we Włocławku.

Więcej jest w czwartym tomie wydanym w grudniu 2007 r. przez Bernardinum w Pelplinie pt. „Królowa Narodu”, którego autorem jest zawodowy publicysta Arno Giese — Niemiec, wspaniały katolik, mający żonę Barbarę, Polkę, i tymczasowo mieszkający w Pile, dzieci mieszkają w okolicach Kolonii.

Coś z tego, co wyżej, zwłaszcza o Mancinellim, jest w ostatnim katolickim tygodniku „Gość Niedzielny”, z datą 4 maja 2008 r., wraz z fotografią korony na iglicy kościoła w Krakowie.

Koszuty Małe, dn. 13 maja 2008 r. ks. Ksawery Wilczyński

http://www.opoka.org.pl/biblioteka/Z/ZP/xw_nmpkrolowa.html

******

Święty Piotr Cudotwórca, biskup
Święty Piotr Cudotwórca Piotr urodził się w Konstantynopolu ok. roku 850. Według jego życiorysu, jaki zostawił nam Paweł, biskup Koryntu, rodzice Piotra należeli do najznakomitszych w mieście cesarskim. Świadectwem ich pobożności jest to, że po zapewnieniu dzieciom środków do życia oboje wstąpili do klasztoru, których w samym Konstantynopolu i w okolicy było bardzo wiele. Tam również wstąpił ich syn, Piotr.
Musiał wyróżniać się wśród mnichów talentami ducha, skoro zwrócił na niego uwagę patriarcha Konstantynopola i mianował go metropolitą Koryntu. Piotr jednak stanowczo odmówił. Kiedy jednak zawakowało biskupstwo w Argos, w historycznej stolicy dawnej Sparty na Peloponezie, ponaglony, zgodził się wreszcie je przyjąć. Nie zaprzestał jednak wieść nadal życia pokuty i modlitwy. Dla swoich podwładnych był prawdziwym ojcem. Szczególną opieką otoczył ubogich swojej diecezji.
W owych latach prawdziwą plagą dla ludności wybrzeży greckich byli piraci arabscy. Piotr nieraz stawał w jej obronie, a jeńców wykupywał z niewoli. Kiedy wybuchł głód, nakazał rozdać wszystkie zapasy potrzebującym. Jemu również przypisuje się założenie sławnego na Peloponezie klasztoru w Areia. Brał udział w synodzie, który w Konstantynopolu rozpatrywał sprawę gorszącego wielożeństwa cesarza Leona Mądrego.
Powszechnie opłakiwany, zmarł 3 maja ok. 922 roku. Nad jego grobem wystawiono okazałą bazylikę. Św. Piotr jest patronem Argos. Dla daru cudów, jaki otrzymał od Pana Boga, dano mu zaszczytny przydomek “Cudotwórcy”. Wśród wielu cudów przytacza się opowieść o tym, jak w czasie głodu z jednego korca rozmnożył mąkę dla wszystkich, którzy jej wtedy potrzebowali.

 

http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/05-03b.php3

******

Święty Teodozy Peczerski, opat
Święty Teodozy Peczerski Teodozy urodził się w 1029 roku w Wasilkowie koło Kijowa. Jego rodzina była dobrze sytuowana. Jako młodzieniec, pragnąc życia doskonalszego, został uczniem św. Antoniego, ascety ruskiego, który miał swoją pustelnię koło Kijowa. Kiedy jednak Antoni opuścił to miejsce, aby samemu na pustkowiu prowadzić życie bogobojne, Teodozy pozostał wraz z jego uczniem, igumenem, czyli przełożonym klasztoru, Barlaamem. Po jego śmierci Teodozy został głową zakonnej wspólnoty (1062). Pod jego mądrymi rządami klasztor pęczniał od mnichów, gdyż stale napływali nowi kandydaci. Teodozy wystawił murowany klasztor z kościołem pw. Zaśnięcia Dziewicy Maryi.
Nowością dotąd na Rusi niespotykaną było to, że opat nadał klasztorowi regułę pisaną, której autorem był patriarcha Konstantynopola, Aleksy Studyta (1025-1043). Reguła ta stała się odtąd obowiązująca dla wszystkich klasztorów ruskich. Dlatego Teodozego zwykło się nazywać “św. Benedyktem Rusi”. Z biegiem lat Ławra Peczerska koło Kijowa stała się największym ośrodkiem mnichów.
Pierwszy żywot Teodozego ukazał się zaledwie 12 lat po jego śmierci. Jest więc jak najbardziej wiarygodny. Jego autorem jest znany historyk ruski, Nestor, który około roku 1084 był mnichem w ławrze, w opactwie pod Kijowem, które założył właśnie Teodozy.

 

http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/05-03c.php3

Matka monastyrów – Ławra Peczorska

Monaster Peczerski jest bardzo starożytny, a o założeniu jego Nestor w ten sposób prawi. Pewien mąż wiary gorącej, rodem z Lubecza (guberni czernihowskiej), przedsięwziąwszy pielgrzymkę do klasztoru na górze Athos, tak upodobał sobie życie zakonne, że wstąpił tam do klasztoru. Zwierzchnik jego, widząc gorliwość w wierze młodego zakonnika, radził mu wrócić do ojczyzny. Zakonnik ten, imieniem Antoni, przybył na Ruś, zamieszkał pod Kijowem w pieczarze, wykutej w skale przez Hilarego, proboszcza cerkwi Spasa na Berestowie. Miało to miejsce w 1051 roku. Świątobliwość pustelnika zasłynęła wkrótce. Pobożni zaczęli mu znosić wszystko potrzebne, sam wielki książę odwiedził Antoniego, polecając się jego modlitwom. Antoni stal się sławnym i lud go wielkim nazywał. Znaleźli się ludzie różnego wieku i stanu, którzy pragnęli zamieszkać razem ze świętym i korzystać z jego nauk i przykładów. W ten sposób miał powstać monaster peczerski.

Przewodnik po Kijowie, początek XX wieku.

Ławrami w tradycji prawosławnej nazywa się największe  klasztory o szczególnym znaczeniu dla Cerkwi. Kijowska Ławra Peczerska jest matką wschodniosłowiańskich monastyrów.

Jej początki sięgają polowy XI wieku, kiedy z Afonu przybył mnich Antoni, do którego przyłączył się Teodozy – fundatorzy Ławry i założyciele słowiańskiego stanu zakonnego. Pierwszy monastyr zbudowali na stokach naddnieprzańskich pagórków, w pieczarach, od których pochodzi nazwa klasztoru. Współcześnie Ławra składa się z części starej – Dalekich Pieczar (albo św. Teodozego, powstały około 1013 roku), Bliskich Pieczar (albo św. Antoniego, 1058) i nowej części ze świątynią katedralną Zaśnięcia Bogurodzicy (sobór Uspienski).

Budowie soboru towarzyszyły nadzwyczajne cuda. Stara legenda kijowska z Pateryka peczerskiego (kroniki) opowiada, że Wareg Szymon, wygnany z ojczyzny, skierował się na Ruś. Podczas podróży morskiej rozszalała się burza, a on zobaczył na niebie nieznaną mu cerkiew i usłyszał głos: „Oto cerkiew, która zostanie zbudowana na cześć Matki Bożej i gdzie ty będziesz pochowany”. Potem, służąc u książąt kijowskich, Szymon jeszcze kilka razy miał takie widzenia. Opowiedział o nich Antoniemu, który postanowił wykonać wolę Bożą. Ściągnięto mistrzów z Bizancjum. W przywiezionym przez nich planie przyszłej świątyni Szymon rozpoznał cerkiew ze swych widzeń. Miejsce dla soboru Uspienskiego, zgodnie z Paterykiem peczerskim, wskazał cud – pewnego ranka pokryło się ono rosą, chociaż gdzie indziej było sucho; następnego dnia miejsce to było całkowicie suche, chociaż wszędzie obok leżała rosa. Mnisi Antoni i Teodozy odczytali to jako wolę Bożą. W 1089 roku została ukończona budowa peczerskiej cerkwi Zaśnięcia Bogurodzicy. Założyciele Ławry nie doczekali zakończenia prac – Antoni zmarł w 1073 roku, gdy wmurowano kamień węgielny pod budowę świątyni, a Teodozy – w 1074 roku.

Główną relikwią Ławry stała się słynąca cudami ikona Zaśnięcia, którą przywieźli w 1073 roku mistrzowie bizantyjscy. Według podania wręczyła ją Grekom sama Bogurodzica z kościoła Zaśnięcia na Blachernach w Konstantynopolu.

W podziemiach Ławry chowano szczególnie zasłużonych. Spoczywa tam kronikarz Nestor, święty lekarz i malarz Alimpij (według Pateryka brał udział w malowaniu fresków soboru), bohater dawnych legend Ilia Muromiec. Pod soborem Uspienskim spoczywają szczątki archidiakona, pierwszego męczennika Szczepana, pierwszego metropolity kijowskiego Michała, bp. Pawła Tobolskiego, a także Teodozego – igumena (przełożonego) klasztoru. Tu została pochowana głowa czczonego na równi z Apostołami kniazia Włodzimierza Świętego. Pod ścianami soboru są też pochowani: książę Konstantyn z Ostroga, ukraińscy hetmani, wojewodowie kijowscy, metropolici, arcybiskupi, biskupi. Sobór Uspienski wielokrotnie niszczyli wrogowie, był pod „okupacją” Tatarów, Niemców, ale zawsze się odradzał. Świątynię zburzono 3 listopada 1941 roku w do dziś niewyjaśnionych okolicznościach. Jedni badacze twierdzą, że zniszczyli ją hitlerowcy, inni – że kijowskie podziemie. Jednakże w roku jubileuszu chrześcijaństwa sobór został podniesiony z ruin i 24 sierpnia 2000 roku ponownie konsekrowany przez głowę Ukraińskiej Cerkwi Prawosławnej metropolitę Włodzimierza.

Po rekonstrukcji soboru Uspienskiego, Ławra Peczerska odzyskała dawny wygląd. Zespól architektoniczny składa się obecnie z Ławry Górnej i Dolnej. W Ławrze Górnej, oprócz odbudowanego soboru Uspienskiego, znajduje się cerkiew Trapezna pod wezwaniem Antoniego i Teodozego (zbudowana według projektu architekta Szczusewa w latach 1893-1895, freski namalował znany artysta ukraiński Iżakewycz; przez kilka lat odbywały się tu główne nabożeństwa Ukraińskiej Cerkwi Prawosławnej patriarchatu moskiewskiego), Wielka Dzwonnica (wzniesiona według projektu architekta I. G. Szedela w latach 1731-1744), cerkiew nadbramna Świętej Trójcy (Troicka, zbudowana w latach 1106-1108, w końcu XVII wieku przebudowano ją w stylu kozackiego baroku z fundacji Iwana Mazepy). Sale metropolitalne powstały w 1727 roku -w 1744 zatrzymała się tutaj caryca Elżbieta podczas wizyty w Kijowie. Do kompleksu architektonicznego Górnej Ławry należą także cerkwie: Zwiastowania (Błagowieszczenska, 1904-1905), Wszystkich Świętych nad bramą Targową (północne wejście do Ławry zostało zbudowane około 1698 roku z fundacji Mazepy). Drukarnia powstała dzięki archimandrycie J. Pletenieckiemu około 1606 roku; w XVII-XVIII wieku stała się ośrodkiem oświaty na ziemiach ukraińskich, tu wydawano pisma liturgiczne i teologiczne, w tym sławne utwory metropolity kijowskiego Piotra Mohyły, odnowiciela Cerkwi prawosławnej na Ukrainie. W zespole Górnej Ławry są także cele i różne pomieszczenia służbowe, w tym budynki szpitala założonego w XII wieku. Teren Górnej Ławry znajduje się pod zarządem państwowym, a budynki w większości służą jako muzea i sale wystawowe.

Dolna Ławra została przekazana w zarząd Ukraińskiej Cerkwi Prawosławnej patriarchatu moskiewskiego. Dzieli się na Bliskie i Dalekie Pieczary. Do Bliskich Pieczar prowadzi otwarta galeria (obecnie nieczynna), która kończy się trzema świątyniami: Wszystkich Mnichów Peczerskich (zbudowana w 1839 roku), Stritenską (Ofiarowania Pańskiego, zbudowana w 1854 roku, domowa cerkiew namiestnika Bliskich Pieczar) i Podwyższenia Krzyża (Chrestowozdwiżenską) zbudowaną w 1700 roku, w której mieści się wejście do pieczar Antoniego. W Bliskich Pieczarach, pod ziemią, znajduje się cerkiew św. Antoniego, cerkiew Wprowadzenia do Świątyni (Wwedenska) i Wartaama. Wzdłuż korytarzy pieczar i galerii umieszczone są relikwie peczerskich świętych i sług Bożych.

Do Dalekich Pieczar prowadzi kryta galeria drewniana. Przy placu znajduje się kilka świątyń i budynków mieszkalnych. Nad placem dominuje cerkiew Narodzenia Bogurodzicy (zbudowana w 1696 roku w stylu kozackiego baroku), dookoła której, na wzgórzu, rozpościera się cmentarz. Za cerkwią stoi dzwonnica Dalekich Pieczar (zbudowana w 1761 roku według projektu Stepana Kownira, tutejszego chłopa pańszczyźnianego). Po lewej stronie od wyjścia z galerii w latach 1809-1811 zbudowano cerkiew Poczęcia św. Anny, gdzie znajduje się wejście do pieczar św. Teodozego. W Dalekich Pieczarach pod ziemią znajdują się trzy świątynie: cerkiew Zwiastowania zbudowana jeszcze za czasów Teodozego, cerkiew Teodozego i cerkiew Bożego Narodzenia. W podziemnych galeriach spoczywają doczesne szczątki peczerskich duchownych. Na terenie Dalekich Pieczar znajduje się siedziba metropolity Ukraińskiej Cerkwi Prawosławnej, który zgodnie z dawną tradycją ukraińską jest także przeorem Ławry Peczerskiej. Na terenie Ławry mieści się seminarium duchowne.

 MS

http://www.ms.ecclesia.org.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=309&Itemid=104

postheadericon Święci Antoni i Teodozjusz Pieczerscy.

Założyciele kijowsko-pieczerskiej ławry, św. św. Antoni i Teodozjusz Pieczerscy, są także założycielami ruskiego monastycyzmu. Św. Antoni był Słowianinem, urodzonym w Lubeczy, który przyjął święcenia monastyczne na Atosie i spędził tam wiele lat (najprawdopodobniej w monasterze Esfigmen). Potem z błogosłowieństwa ihumena wrócił na Ruś. Ihumen skierował go do ojczyzny ze słowami: Idi wospiat’ na Ruś, da tamo ot tiebia mnozi budut czernorizcy. Informacje o życiu św. Antoniego pochodzą z Powiesti Wriemiennych Let (ok. 1051) oraz z Życia św. Teodozjusza z XII wieku. Antoni Pieczerski urodził się jako Antypas. W młodości odkrył w sobie zamiłowanie do życia pustelniczego. W poszukiwaniu doświadczonego starca, który pokierowałby jego życiem, udał się na Świętą Górę Athos. Tam złożył śluby zakonne i przybrał imię Antoni. Zamieszkał w pieczarze, prowadząc ascetyczny, pustelniczy żywot.Po pewnym czasie Antoni opuścił Athos (lub Atos) i wyjechał do Kijowa. Tam jednak w istniejących już monasterach nie znalazł sobie miejsca. Pragnąc odosobnienia zamieszkał w pieczarze nad brzegiem rzeki Dniepr. Z biegiem lat wieść o świętym mnichu rozeszła się po całej Rusi. Do bogobojnego starca zaczęli przybywać inni zakonnicy, którzy osiedlali się w pieczarach. Około 1054 Antoni miał dwunastu uczniów. Tak założono Monaster Kijowsko-Pieczerski, zwany później Ławrą Pieczerską. Jej główny założyciel św. Antoni rozpoczął nowy nurt w życiu mniszym nacechowany nieustanną pracą, wstrzemięźliwością, umartwianiem ciała, czuwaniem i modlitwą. Kiedy święty doszedł do wniosku, że monaster może obejść się bez niego, wybrał na igumena brata Warłaama, a sam udał się do osobnej pieczary, gdzie jako pustelnik spędził czterdzieści lat. Mimo to mnisi wciąż przychodzili do niego, aby radzić się w ważnych sprawach. Antoni uprosił księcia kijowskiego, aby podarował wspólnocie całą górę, dzięki czemu w okresie późniejszym mogła tu powstać ławra. Po ustąpieniu Warłaama, starzec wyznaczył na jego następcę św. Teodozego Kijowsko-Pieczerskiego. Święty Antoni Kijowsko-Pieczerski posiadał dar czynienia cudów. Jego modlitwy sprawiały, że licznie przybywający chorzy otrzymywali uzdrowienie. Zmarł w wieku dziewięćdziesięciu lat. Jego ciało pogrzebano w Ławrze Kijowsko-Pieczerskiej. Uważany jest za ojca życia monastycznego na Rusi. Św. Teodozjusz Pieczerski.   Urodził się ok. 1008 we wsi Wasiliew, jednak dzieciństwo i młodość spędził w Kursku[1]. W 1032 opuścił rodzinny dom i bezskutecznie usiłował wstąpić do jednego z monasterów Kijowa. Dopiero Antoni Pieczerski zgodził się bez nowicjatu przyjąć jego śluby zakonne. W 1054 został hieromnichem, zaś w 1057 wybrany przez wspólnotę monastyczną na igumena monasteru kijowsko-pieczerskiego, w którym żył. Jako przełożony klasztoru zajmował się rozbudową zabudowań monasteru (w tym wzniesieniem głównej cerkwi Zaśnięcia Matki Bożej) i spisaniem ostatecznego brzmienia jego reguły na podstawie pism św. Teodora Studyty, nadesłanych na jego prośbę z Konstantynopola w 1068. Prowadził niezwykle ascetyczne życie, ograniczając ilość spożywanego chleba, zakuwając się w kajdany i zamykając się w pieczarze w Dalekich Pieczarach monasteru kijowskiego. Zmarł w 1074 po chorobie i został pochowany w pieczarze, w której zamykał się w czasie Wielkiego Postu. Jego ciało miało zachować się w nienaruszonym stanie; w 1090 zostało odnalezione przez mnichów i przeniesione do raki w głównej cerkwi monasteru. Jest autorem pouczeń i literackich listów adresowanych do wielkiego księcia Izjasława. Więź kijowsko-pieczerskiego monasteru z Atosem zawsze była silna. Więź z Konstantynopolem – bierze początek od założenia Uspienskiej pieczerskiej cerkwi i od wprowadzenia studyjskiego ustawu w monasterze przez św. Teodozjusza, ucznia św. Antoniego.   Wiemy z pateryku, że powstanie Uspienskiej cerkwi zostało pobłogosławione przez Bogarodzicę, która objawiła się konstantynopolitańskim majstrom i nakazała im budowę sobie poświęconej cerkwi w Kijowie, darując im namiestną (główną cerkiewną) ikonę. Stało się to w cerkwi w Blachernach, w której otaczano Matkę Bożą ogromną czcią. Ta tradycja została przeniesiona na Ruś. W skład Pateryku weszły opowieść o pierwszych czernorizcach pieczerskich i żywot św. Teodozjusza Pieczerskiego, napisane przez św. Nestora Kronikarza (także mnicha kijowsko-pieczerskiego monasteru), a także posłania biskupa włodzimierskiego i suzdalskiego Szymona, wcześniej mnicha kijowsko-pieczerskiego monasteru, do pieczerskiego mnicha Polikarpa i posłanie Polikarpa do ihumena Akindyna. Te posłania zawierały opowiadania o pierwszych świętych kijowsko-pieczerskiego monasteru. W późniejszych redakcjach stały się one samodzielnymi częściami, które początkowo nazywane były „Słowami”, a potem „Żywotami”.  Z imieniem biskupa Arseniusza związana jest pierwsze wiarygodne świadectwo o kanonizacji św. Antoniego Pieczerskiego. Biskup Arseniusz w końcu XIV wieku, zakłada w uroczysku Żełtikowe, Uspienski monaster z cerkwią św. św. Antoniego i Teodozjusza. Na ikonach św. Antoni i Teodozjusz Pieczerscy stoją przed zasiadającą na tronie Matką Bożą. Według tradycji, w 1288 roku, na prośbę ociemniałego czernihowskiego kniazia Romana, tę czczoną ikonę z kijowsko-pieczerskiego monasteru przyniesiono do niego. Kniaź odzyskał wzrok i na pamiątkę tego wydarzenia założył nad rzeką Swena, niedaleko miasta Briansk, monaster, którego główną świętością została właśnie ta ikona. Od nazwy monasteru otrzymała ona nazwę Swenskiej. Kijowsko-pieczerscy święci byli też przedstawiani, m.in. na Dońskiej Ikonie Bogarodzicy, na ikonie Wsiech Skorbiaszczych Radost’, Dostojno jest’, Częstochowskiej (XVII-XVIII), a także pośród innych świętych, byli też przedstawiani pojedynczo.

Ks. Adam Stefanowicz

http://www.prawoslawni.mragowo.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=131:wici-antoni-i-teodozjusz-pieczerscy&catid=2:aktualnoci&Itemid=7

******

Ponadto dziś także w Martyrologium:
świętych męczenników Aleksandra, Ewencjusza i Teodula (+ ok. 119); świętych męczenników: Aleksandra, żołnierza, i Antoniny, dziewicy (+ pocz. IV w.); świętych męczenników Diodora i Rodopiana (+ 305); św. Juwenalisa z Narni, biskupa (+ 376); świętych męczenników: małżonków Tymoteusza i Maury (+ 286)

***************************************************************************************************************************************

TO WARTO PRZECZYTAĆ

*****

Co jest lekarstwem na malkontenctwo?

Mirosław Bożek SJ

(fot. shutterstock.com)

Istnieje w języku polskim słowo, które zapożyczyliśmy z francuskiego, ale które wyraża postawę wielu Polaków. “Malkontent”: “mal” to zło, “content” oznacza “zadowolony”.

 

Chodzi o takiego człowieka, który czerpie perwersyjną przyjemność z tego, że coś poszło źle. Sprawia mu przedziwną satysfakcję, kiedy wobec czyjegoś niepowodzenia może powiedzieć: “a nie mówiłem!” Każdy powód jest dobry. Że przegrała polska reprezentacja. Że sąsiad stracił pracę. Że rząd podjął kiepską decyzję. Że córka nie dostała się na studia. Że w ogóle na świecie dzieje się coraz gorzej.
Malkontent nie znosi, kiedy ktoś psuje mu jego ulubioną zabawę w narzekanie. Ci, którzy nie widzą, jak “wszędzie jest źle”, patrzą na świat “przez różowe okulary”. Ci, którzy dostrzegają cokolwiek dobrego w innych ludziach, są kompletnie “oderwani od rzeczywistości”. Jedynie w sobie samym widzi taki człowiek ostatnią ostoję rozsądku i realizmu: “Gdyby tylko wszyscy chcieli mnie słuchać i przyznali mi racje, jak jest beznadziejnie!”
Malkontenctwo to ciężka i zaraźliwa choroba ducha. Trudno się z niej wyleczyć, bo nosiciele zdradliwego wirusa uważają się za zdrowych, często – za jedynych zdrowych. Niestety, nie omija ona również chrześcijan, choć stoi w ewidentnej sprzeczności z tym, czego nauczał Jezus. Co więcej, niektórzy z zarażonych usiłują nawet twierdzić, że ich postawa wynika właśnie z chrześcijańskiej wiary. “Trzeba przecież napiętnować zło. Trzeba nazwać rzeczy po imieniu, bo ‘prawda nas wyzwoli’”.
Tymczasem jedynie Chrystus jest Prawdą, która może nam przynieść wyzwolenie. A On, owszem, odrzuca grzech, ale nigdy grzesznika. Co więcej, kiedy dotyka naszych słabości i upadków, to zawsze w taki sposób, żeby przywrócić nam nadzieję. Właśnie nadziei brakuje malkontentom.
Ten, kto narzeka, nie potrafi zwykle pokazać żadnego konstruktywnego rozwiązania i nawet go nie szuka. To już przecież nie jego rola – wystarczy, że pokazał innym, że coś jest nie tak. A skoro ci inni nie potrafią lub nie chcą nic zmienić, to już nie jego problem. Choć w sumie to problem miałby dopiero wtedy, kiedy ktoś inny znalazłby rozwiązanie: trzeba wtedy szukać nowego powodu do narzekania.
Co jest lekarstwem na malkontenctwo? Postawa wdzięczności, której fundament budujemy w codziennej modlitwie dziękczynienia. To w niej właśnie odkrywamy, że każdego dnia mamy powód do zadowolenia – z czegoś dobrego, a nie złego. Nie oznacza to, że nie widzimy problemów, czy też zamiatamy je pod dywan. Jednak dostrzeganie tego, co dobre, daje nam energię również do przezwyciężania wszelkich trudności. Pamiętajmy zatem, by zażywać to lekarstwo co najmniej raz dziennie – nie dopiero wtedy, kiedy narzekanie stanie się w naszym życiu stanem przewlekłym, ale profilaktycznie. Lepiej zapobiegać, niż leczyć.

 

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/grzechy-zaniedbane/art,10,zadowoleni-ze-zla.html

*****

Jak grzech zmienia relację z Bogiem?

Adrian Korlacki

(fot. legends2k / Foter / CC BY)

Czy grzesznik może mieć relacje z Bogiem, skoro grzech zrywa relację między Nimi?

 

Nurtowało mnie to pytanie od kiedy usłyszałem że Bóg chrześcijański jest Bogiem relacji. Jako Trójosobowy Bóg przebywa w relacji doskonałej, najpewniej nieskończenie odbiegającej od tej jaką ma On z aniołami i świętymi.  Mimo, że teologia wypowiedziała się już na ten temat, do póki żyjemy kolejną tajemnicę naszej wiary będziemy widzieć “w zwierciadle, nie jasno”. Pokrzepiający niech będzie fakt, że wszystko jeszcze przed nami…

 

A jak zatem sprawa relacji ma się z grzesznikiem? Skoro to właśnie mój grzech zrywa relację z Bogiem. To czy Bóg tym samym, zrywa swoją relacje ze mną? Aby uniknąć błędu w założeniach – do relacji potrzebne są minimum dwie osoby. Kiedy mój przyjaciel nie odpowiada na maile istnieje szansa, że pomyliłem adres, lub mail utknął w skrzynce spamowej i  przyjaciel nie wie, że czekam na odpowiedź.Trwanie zaś w grzechu to gorzej niż pisanie pod zły adres – to nie pisanie wcale.

 

Kiedy trwam w grzechu, zapominam o Bogu, nie planuję maila, nie wysyłam wiadomości. Kiedy zaś zwracam się do Boga jako grzesznik, moje słowa nie trafiają już do niebieskiej skrzynki spamowej opróżnianej po godzinach przez św. Piotra, nie zapisuje ich też anioł na SkyDrive’ie czekając aż łaska sakramentalnej spowiedzi włączy pobieranie dotychczasowych modlitw. Kiedy zwracam się do Boga jako grzesznik już jestem na prostej do domu, przecież do spowiedzi nie przystępują wyłącznie święci.

 

Dobrze, że Jezus zostawił nam w Ewangelii obraz syna marnotrawnego, albo dosadniej obraz dwóch synów i miłującego ojca (Łk 15,11-32). Ten miłujący Ojciec jest w ciągłej gotowości, jest on wyczekujący powrotu, wyczekujący odpowiedzi. O ile w sakramencie pokuty i pojednania miłujący Ojciec obdarowuje nas już szatą, nakłada pierścień na palec i każe wyprawić ucztę, o tyle ukorzonego syna/wołającego grzesznika bierze Bóg w swoje objęcia by poprowadzić do domu, do pełnej relacji, do społeczności z Nim kiedy ten jest jeszcze w drodze.

 

Ta relacja grzesznika do Boga nazywa się nawróceniem, czasem jest to chwila (nie zdążysz spaść z konia), czasem jakiś proces, kolejna tajemnica relacji, dostępna każdemu i dla każdego z nas inna. Relację może mieć grzesznik pod warunkiem że nie niesie ze sobą już grzechu, że porzucił go, mimo że dopiero zdąża opłukać swe szaty gdyż są jeszcze zbrukane, ale już odnalazła go łaska, odpowiedział = dał się odnaleźć.

 

 

Tekst pochodzi z bloga Adriana Korlackiego: listdopogan.blog.deon.pl

*****

Siedem nowych grzechów głównych?

Stanisław Biel SJ

(fot. miamism / flickr.com / CC BY)

Według sondażu przeprowadzonego przez BBC większość mieszkańców wysp brytyjskich nie wierzy już, że siedem grzechów głównych ma jakieś znaczenie w ich życiu, i uważa, iż powinny zostać one uaktualnione, by odzwierciedlać cechy współczesnego społeczeństwa (C. Brown). Według Brytyjczyków na szczycie współczesnych grzechów znajduje się okrucieństwo; za nim plasuje się cudzołóstwo, fanatyzm, nieuczciwość, obłuda, chciwość i egoizm. Interesującym byłoby przeprowadzenie podobnego sondażu wśród Polaków.

 

Nowy katechizm potwierdza starożytną tradycję Kościoła i wylicza siedem grzechów głównych: pychę, chciwość, zazdrość, gniew, nieczystość, łakomstwo, lenistwo lub znużenie duchowe (KKK, 1866). Dlaczego jednak siedem i dlaczego te, a nie inne? Które z nich są najważniejsze? Przede wszystkim trzeba zauważyć, że wszystkie wymienione grzechy mają uzasadnienie biblijne. Nie są jednak nigdzie zgrupowane razem. Nawet Jezus, gdy wymieniał “nieczystości ludzkiego serca”, wspomniał tylko o rozwiązłości, chciwości, zazdrości i pysze (Mk 7, 21-22). Szersze katalogi grzechów opracował święty Paweł (np. Rz 1, 28-31; Ga 5, 19-21; 1 Kor 6, 9-10). W liście do Rzymian oparł się na symbolice 3×7, która oznacza idealną pełnię. Siedem grzechów głównych byłoby więc odzwierciedleniem “pełni grzechu”. Na jej antypodach leży siedem cnót, a także siedem darów Ducha Świętego czy siedem próśb z modlitwy Ojcze nasz.


Papież Franciszek mówi: Jestem grzesznikiem. To jest najtrafniejsza definicja. To zaskakujące słowa, bo – choć jesteśmy grzesznikami – mało kto z nas chce się do tego przyznać. Czy taka deklaracja Ojca Świętego nie działa deprymująco na nas, maluczkich? Co to znaczy – grzeszyć? Kto jest grzesznikiem? Czy można nie grzeszyć? A może grzech z definicji wpisany jest w naturę człowieka? W czasie adwentu zapraszamy do lektury naszego cyklu. Temat i problematykę grzechu na warsztat wzięli jezuici – Wacław Oszajca, Stanisław Biel, Dariusz Piórkowski, Wojciech Żmudziński, Wojciech Werhun, Marcin Baran, Jacek Siepsiak oraz Piotr Kropisz.


 

Siedmiocyfrowy podział grzechów kształtował się w tradycji Kościoła stopniowo. Na Wschodzie zainicjował go w IV wieku Ewagriusz z Pontu, który jednakże wyliczał osiem “złych myśli” (lub “duchów zła”): obżarstwo, nieczystość, chciwość, gniew, smutek, acedia, próżność, pycha. Współczesną listę zawdzięczamy szczególnie Janowi Kasjanowi i Grzegorzowi Wielkiemu, który wyodrębnił pychę, jako źródło wszelkiego zła, połączył smutek z lenistwem i dodał  zazdrość. Uzasadniając swój wybór św. Grzegorz stwierdził, że grzechy te są źródłem innych większych grzechów i wad. Z kolei św. Tomasz z Akwinu porównywał je do strategii dowódców, którzy kierują innymi pozostałymi wadami.

 

Siedem grzechów głównych obejmuje całą złożoność natury ludzkiej w aspekcie moralnym i psychologicznym. Miejsce naczelne zajmuje pycha. Ojcowie Kościoła uważają ją za “królową wad” i podkreślają, że każdy grzech kryje w sobie jej pierwiastek. Waga pychy polega na tym, że deformuje, zniekształca i narusza wszelkie relacje – z Bogiem, innymi i sobą. Stanowi brak akceptacji siebie, swego życia i miejsca w świecie. Jest przeciwieństwem życia w prawdzie, czyli pokory, a w najgłębszej istocie – miłości.

 

Listę grzechów głównych kończy z kolei lenistwo. W tradycji Kościoła, zwłaszcza wschodniej używany jest termin acedia. Ewagriusz z Pontu nazywa ją “osłabieniem duszy” i “demonem pory południowej”: Demon acedii, nazywany także demonem południa, jest najuciążliwszy spośród wszystkich demonów. Nachodzi mnicha około godziny czwartej i osacza jego duszę aż do godziny ósmej. Ewagriusz w humorystyczny sposób opisuje mnicha ulęgającego acedii w czasie lektury duchowej: Opanowany przez acedię przy czytaniu wciąż ziewa i łatwo wpada w senność. Pociera oczy i przeciąga się, to znów odwracając oczy od księgi, spogląda na ścianę, znowu obraca się i czyta nieco, i kartkując – bada dokładnie końcówki wypowiedzi. Liczy kartki i ustala listę rozdziałów, gani pismo i zdobienie. Wreszcie zamyka księgę, kładzie pod głowę i wpada w sen niezbyt głęboki, ponieważ głód w końcu budzi jego duszę i ulega ona swoim własnym troskom.

 

Acedia w skutkach przypomina depresję. Mimo pozorów “soft”, łagodności spokoju, jest wadą straszliwą, tłumiącą chęć życia: kiedy opanuje człowieka, każda sprawa wydaje się niewiarygodnie trudna do wykonania, ponieważ czujemy się przygaszeni, odczuwamy pustkę, jesteśmy pozbawieni energii albo też przeciwnie, uważamy, że to niemożliwe, by się zatrzymać, pozostać w ciszy, bez działania i myślenia, jakbyśmy czuli jakiś wewnętrzny niepokojący płomień, przed którym nie ma ucieczki (G. Cucci). Mimo tych podobieństw istnieje różnica. Można jej doświadczać również w nastroju euforycznym; człowiek czuje się wówczas psychologicznie zdolny i pobudzony do działania, pracy, ale blokuje go “paraliż duchowy”, niemożność wyjścia z koncentracji na sobie i swoich problemach. Acedia nie jest tylko wadą mnichów. U “ludzi świeckich” występuje równie często, chociaż przybiera inne formy. Charakteryzuje się większymi skrajnościami. Z jednej strony hiperaktywnością, a  z drugiej  nudą, pustką, wewnętrznym niepokojem, skłonnością do depresji. Nasila się szczególnie u osób egocentrycznych i pysznych: Człowiek cierpiący na acedię jest głęboko egoistyczny, adoruje samego siebie, jest samotny i niestały, ponieważ niezdolny jest do poświęcenia się dla tego, co kocha. Jest już martwy (G. Cucci).

 

Pozostałe grzechy główne są równie poważne. Chciwość dotyczy braku harmonii i wewnętrznej równowagi. Jest szukaniem stabilności w oparciu o dobra ziemskie. Nieczystość w najgłębszym rozumieniu biblijnym polega na idolatrii. Człowiek zdradza prawdziwego Boga i “cudzołoży”, czci swoim sercem różnych współczesnych idoli i bożków. Grzechy seksualne, które często bywają utożsamiane z nieczystością są konsekwencją owej idolatrii. Zazdrość i zawiść stanowią defekt miłości: nieuporządkowana miłość własna doprowadza do zaburzenia poczucia własnej wartości, ciągłego porównywania się do innych, negatywnego bilansu i zawistnej reakcji. Zawistny człowiek nie kocha siebie, chociaż wyszedł od miłości własnej. To, co posiada, nie zadowala go ani nie uszczęśliwia. Śmiertelność tego grzechu oznacza, że stan ten nie pozwala mu godnie żyć (J. Petry Mroczkowska). Pułapką zmysłowości jest z kolei nienasycenie. Im więcej człowiek używa, tym więcej chce, a im więcej chce, tym większej doświadcza pustki i nienasycenia. Podobnie jak w miłości. Im bardziej kocha, tym bardziej pragnie i pożąda, a równocześnie doświadcza ograniczeń i braku zaspokojenia. Przeczuwa, że miłość zmysłowa nie zaspokoi pragnienia nieskończoności i miłości absolutnej, której źródłem jest jedynie Bóg. W rozumieniu gniewu jako wady głównej istnieje wiele nieporozumień. Z jednej strony każdy emocjonalny objaw gniewu uważany jest za sprzeczny z Ewangelią i bywa tłumiony. W efekcie tworzy się mit człowieka idealnego, łagodnego, pozbawionego jakiejkolwiek negatywnej reakcji. Z drugiej strony podkreśla się prawo człowieka do bardzo modnej dziś asertywności, która nadmiernie akcentuje prawo człowieka do szczęścia, niestety, często kosztem innych. By właściwie “wykorzystać” energie gniewu trzeba wpierw posiąść umiejętność nazywania, porządkowania i właściwego kierowania uczuć.

 

Warto jeszcze wspomnieć, że liczba siedmiu grzechów głównych może wydawać się trochę sztywna i abstrakcyjna. Niemniej, trafna i głęboka. Wszystkie inne współczesne listy grzechów głównych, łącznie z sondażem brytyjskim, nie wnoszą w istocie nic nowego. Najczęściej chodzi tylko o pewne podgatunki, odcienie lub stopnie wad klasycznych (G. Ravasi).

 

Należy również pamiętać, że cnoty i wady są wzajemnie ze sobą splecione, nie da się ich w sposób łatwy wyizolować i nie podlegają szybkim zmianom. Nie można również w życiu wszystkiego zmieniać. Trzeba zgodzić się na swoją ciemną stronę, zaakceptować własną słabość i grzeszność. Taka akceptacja nie rodzi fałszywego poczucia winy, ale raczej postawę wdzięczności i świadomość, ze Bóg nas kocha i zbawia pomimo największych grzechów, błędów i wad.

http://www.deon.pl/religia/rekolekcje-adwentowe/adwent-2013/jestem-grzesznikiem/art,5,siedem-nowych-grzechow-glownych.html

*****

Przebaczyć sobie jest najtrudniej

Anselm Grün OSB / slo

(fot. shutterstock.com)

Często pozostajemy w konflikcie ze sobą, z rozmaitymi skłonnościami w nas. Nie potrafimy przebaczyć sobie, nie potrafimy pogodzić się z tym, że jest w nas też ciemna strona, nie chcemy pogodzić się z własnym ciałem, z własną winą i przebaczyć ją sobie.

 

Z pewnością najtrudniejszym zadaniem jest pojednanie z samym sobą. Aż nadto często pozostajemy w konflikcie ze sobą, z rozmaitymi skłonnościami w nas. Nie potrafimy samemu sobie przebaczyć, kiedy popełniliśmy jakiś błąd, który wpływa niekorzystnie na nasz zewnętrzny image.

Nie umiemy zaakceptować historii swojego życia. Buntujemy się przeciwko temu, że otrzymaliśmy takie właśnie wychowanie, że urodziliśmy się w takim właśnie momencie dziejów świata, że nasze życiowe marzenia nie dały się zrealizować, że jako dzieci doznaliśmy tak głębokich urazów, które przeszkodziły w naszym rozwoju. Niektórzy przez całe życie oskarżają swój życiowy los i trwają w buncie przeciwko niemu. Aż do śmierci obwiniają swoich rodziców o to, że nie otrzymali od nich miłości, jakiej potrzebowali. Oskarżają społeczeństwo, że nie dało im szans, jakich od niego oczekiwali.

Winnymi ich trudnej sytuacji są zawsze jacyś inni. Oni sami czują się przez całe życie ofiarami. Tym usprawiedliwiają swoją negację wobec życia. Nie chcą się pogodzić ze swym losem, a zarazem odmawiają przyjęcia za niego odpowiedzialności. Ponieważ zaś nie przyjmują odpowiedzialności za siebie samych, nie są też gotowi objąć jakiejś odpowiedzialnej funkcji w społeczeństwie. Tkwią nieustannie na ławie oskarżycielskiej, winien jest zawsze ktoś inny. Swoim nieustannym protestem i swoim ustawicznym oskarżeniem negują w końcu samo życie. Nie żyją rzeczywiście, lecz czują się oskarżycielami przed sądem; chcą osądzać innych, sami nie poddając się sądowi. Pascal Bruckner uznał za znamienną cechę naszego społeczeństwa wiktymizację – postawę, w której człowiek czuje się nieustannie ofiarą i sam uchyla się od odpowiedzialności.

Pojednanie z historią mojego życia

Pojednanie z sobą samym oznacza najpierw pogodzenie się z własną historią. Niezależnie od tego, w jakiej urodziliśmy się epoce, istnieją zawsze sytuacje, których wolelibyśmy uniknąć. Nie istnieje jakiś czas idealny, w którym moglibyśmy przyjść na świat. I nie istnieją idealni rodzice, jakich moglibyśmy sobie życzyć. Jeśli nawet rodzice mają jak najlepsze intencje, dzieci zawsze będą się czuły czymś zranione. Zwłaszcza gdy chodzi o nasze rodzeństwo, bywamy przeświadczeni, że jest ono faworyzowane naszym kosztem. Choćby rodzice byli jak najbardziej sprawiedliwi, to jednak mamy poczucie, że nie jesteśmy traktowani tak samo, jak nasi bracia czy siostry.

To prawda, że wielu musi nieść na swoich barkach wielki ciężar. Stracili wcześnie ojca albo matkę. Albo mieli ojca, na którym nie można było polegać. Pił i gdy przebrał miarę, stawał się niepoczytalny, tak że cała rodzina musiała się go lękać. Albo matka cierpiała na depresję i nie mogła stanowić dla dzieci rzeczywistego oparcia. Albo jedno z dzieci zostało oddane krewnym, ponieważ matka uważała, że nie jest w stanie wychować jeszcze i jego. Albo dziewczynki były wykorzystywane seksualnie przez bliskich krewnych lub nawet przez własnego ojca. Są to hipoteki, które nie dają się łatwo wymazać. I często potrzeba konkretnej terapii, aby się z takimi urazami uporać. Ale każda rana może zostać uleczona. Swego dzieciństwa nie możemy sobie wybrać. Kiedyś jednak musimy się pogodzić ze wszystkim, cośmy przeżyli i przecierpieli. Tylko wtedy, kiedy będziemy gotowi pogodzić się również z naszymi ranami, mogą się one zmienić. Uda się to jednak tylko wtedy, gdy zaakceptuję swoje rany, gdy przestanę odpowiedzialnością za nie obarczać kogoś innego. Pogodzenie się z nimi wymaga jednak najpierw dopuszczenia do świadomości bólu oraz złości wobec tych, którzy mnie zranili. Pogodzenie się z mymi ranami oznacza wtedy zarazem, że tym, którzy mnie zranili, przebaczam. Proces przebaczenia wymaga jednak często długiego czasu. Nie jest to po prostu akt woli. Muszę raz jeszcze przemierzyć padół łez, aby dotrzeć do brzegu pojednania. Z niego mogę spojrzeć wstecz i zrozumieć, że rodzice nie ranili mnie świadomie, lecz tylko dlatego, iż sami jako dzieci byli maltretowani. Bez przebaczenia nie jest możliwe pogodzenie się z historią mojego życia. Muszę przebaczyć tym, którzy mnie zranili. Tylko tak mogę strząsnąć z siebie przeszłość, tylko tak mogę się uwolnić od nieustannego krążenia wokół swoich ran, tylko tak stanę się wolny od destruktywnego wpływu tych, którzy mnie urazili i pozbawili jakichś wartości.

Zgoda na samego siebie

Pojednanie z samym sobą oznacza następnie zgodę na to, kim się stałem, zgodę na moje zdolności i mocne strony, ale także na moje wady i słabości, na moje zagrożenia, na moje czułe punkty, na moje lęki, na moją skłonność do depresji, na moją niezdolność do nawiązywania więzi, na moją niedostateczną wytrwałość. Powinienem patrzeć życzliwie na to, co mi zupełnie nie odpowiada, co jest tak całkowicie sprzeczne z moim wyobrażeniem o tym, jakim chciałbym być – na moją niecierpliwość, na mój lęk, na moje niskie poczucie własnej wartości. Jest to proces trwający przez całe życie. Nawet bowiem kiedy sądzimy, że już od dawna pogodziliśmy się z samym sobą, pojawiają się w nas ciągle słabości, które nas gniewają, których najchętniej byśmy się wyparli. Wtedy trzeba od nowa wyrażać zgodę na wszystko, co w nas jest.

Zaakceptować siebie samego znaczy pogodzić się ze swoim cieniem. Cieniem jest dla CG. Junga to, czego nie dopuściliśmy do siebie, co wykluczyliśmy z życia, ponieważ nie odpowiadało naszemu wyobrażeniu o nas samych. Człowiek, mówi Jung, ma usposobienie biegunowe. Porusza się stale między dwoma biegunami: między rozumem a uczuciem, między dyscypliną a niefrasobliwością, między miłością a nienawiścią, między anima a animus, między duchem a popędem. Jest rzeczą całkiem normalną, że w pierwszej połowie życia rozwijamy szczególnie jeden biegun, zaniedbując przy tym drugi.

Zaniedbana część zostaje potem zepchnięta w cień. Tam jednak nie uspokaja się, lecz nadal daje o sobie znać. Wyparte ze świadomości uczucie dochodzi do głosu jako sentymentalizm. Kiedy agresja została stłumiona, ponieważ nie odpowiadała naszemu wyobrażeniu o sobie, wyraża się często nieczułością i chłodem albo też depresją, w której kierujemy agresję przeciwko samemu sobie. Najpóźniej w połowie swego życia stajemy w obliczu wyzwania, by stawić cieniowi czoło i pogodzić się z nim. Jeśli na to wyzwanie nie odpowiemy, popadniemy w chorobę, pojawi się w nas rozszczepienie i staniemy się wewnętrznie rozdarci. Musimy się pogodzić z tym, że jest w nas nie tylko miłość, ale także nienawiść, że pomimo wszystkich religijnych i moralnych wysiłków są w nas także skłonności mordercze, rysy sadystyczne i masochistyczne, agresje, złość, zawiść, nastroje depresyjne, lęk i tchórzostwo. Jest w nas nie tylko tęsknota duchowa, ale są też obszary bezbożne, które bynajmniej nie chcą być inne. Kto nie stawia czoła własnemu cieniowi, ten rzutuje go nieświadomie na innych. Nie przyznaje się do własnego braku dyscypliny i widzi go tylko u innych. Przyjąć swój cień to nie znaczy po prostu zgodzić się z nim żyć, lecz najpierw przyznać przed sobą, że on istnieje. Wymaga to pokory, odwagi, zstąpienia z piedestału idealnego własnego obrazu, pochylenia się ku brudowi swojej rzeczywistości. Łacińskie słowo na oznaczenie pokory, humilitas, mówi, że akceptujemy naszą własną “ziemskość” – zawarty w nas humus.

Pogodzenie się z samym sobą obejmuje też pogodzenie się z własnym ciałem. Nie jest to bynajmniej takie proste. Swego ciała nie możemy zmienić. W rozmowach z ludźmi ciągle słyszę, jak wiele cierpienia sprawia im ich ciało. Nie jest ono takie, jakie chcieliby mieć. Nie odpowiada idealnemu obrazowi mężczyzny czy kobiety, będącemu wytworem społecznej mody. Wielu ludzi czuje się zbyt otyłymi i wstydzi się tego. Uważają, że ich twarz jest nieatrakcyjna. Mają poczucie, że ich budowa ciała jakoś ich upośledza. Kobiety cierpią, kiedy są zbyt wysokie, mężczyźni – kiedy są zbyt niscy. Tymczasem wtedy tylko, gdy kocham swoje ciało takim, jakie ono jest, staje się ono piękne. Piękno jest bowiem rzeczą względną. Istnieją piękne lalki, które są jednak zimne i bez wyrazu.

Jeszcze trudniej jest pogodzić się z własną winą i przebaczyć ją sobie. Pewna młoda kobieta stale jeszcze wyrzuca sobie, że zraniła swego przyjaciela, z którym już dawno się rozstała. Nie mogła sobie darować, że w tej przyjaźni popełniała błędy. Ta niezdolność wybaczenia sobie działa ciągle paraliżująco na jej nowy związek. Obawia się ona, że dawne mechanizmy mogą znowu zadziałać. Czuje, że musi sama sobie przebaczyć, aby rzeczywiście móc zacząć wszystko od początku i bez wewnętrznych obciążeń nawiązać relację z obecnym przyjacielem. Dopóki sama sobie nie przebaczy, przeszłość będzie na niej ciążyć i zakłócać obecne szczęście. Przebaczenie sobie samemu bywa niekiedy trudniejsze niż przebaczenie komuś innemu. Jest ono jednak warunkiem tego, byśmy świadomie i rozważnie mogli żyć teraźniejszą chwilą, nie zmąconą przez przeszłą winę, którą podświadomie ciągle jeszcze sobie wyrzucamy.

Więcej w książce: Przebacz samemu sobie – Anselm Grün OSB

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/psychologia-na-co-dzien/art,79,przebaczyc-sobie-jest-najtrudniej.html
*****

Jakie korzyści płyną z przebaczenia?

David Stoop / slo

Poczucie wewnętrznej siły tych spośród badanych, którzy przebaczyli drugiemu z serca, wraz z upływem czasu wzrastało. Czuli, że coraz bardziej panują nad swymi osobistymi decyzjami, finansami, uczuciami, jak i kontaktami z drugą stroną. (fot. dez_man)

Na łamach biuletynu Minirth-Meier New Life Clinic w styczniu 1995 roku został opublikowany raport z doświadczeń prowadzonych przez Duke Univeristy Medical School. Sprawozdanie wskazywało, że zabójcą numer jeden w Stanach Zjednoczonych nie był rak, choroby serca, AIDS ani żadna ze zwykle cytowanych przyczyn śmierci. Zamiast koncentrować się na chorobach, naukowcy badali postawy i emocje, a jako zbójcę numer jeden określili skłonność do nieprzebaczania.

 

Uczeni badali, co mogłoby być “ukrytym syndromem śmierci” związanym z “nieprzebaczaniem”. Stwierdzali, że w Ameryce za dolegliwościami serca, rakiem i innymi śmiertelnymi chorobami kryje się emocjonalny mechanizm nieprzebaczania.

Co dzieje się z naszym ciałem, gdy nie przebaczamy?

Kiedykolwiek odczuwamy przedłużający się stres lub napięcie i zmagamy się z długotrwałym gniewem, różnorodne hormony wyzwalają się w naszym ciele. Jednym z nich jest adrenalina, której podwyższony poziom we krwi może mieć poważne konsekwencje i wpływ na serce, układ nerwowy oraz, jeśli trwa długo, na układ odpornościowy organizmu. Objawami tego we wczesnej fazie są bóle głowy, skurcze mięśni, problemy ze snem, trawieniem, wrzody oraz oczywiście depresja.

Jeśli podążamy drogą zaprzeczania lub zgorzknienia i zaczynamy miewać podwyższony poziom adrenaliny, jak i innych hormonów związanych z przewlekłą złością, nasze ciśnienie może stawać się chronicznie podwyższone, mogą rozwijać się choroby serca, a także stajemy się bardziej podatni na nowotwory. Doświadczenia medyczne nie podają w wątpliwość zależności, jaka istnieje między postawą nieprzebaczania, poziomem nienawiści a poważnymi chorobami. Aktualnie badania zajmują się określeniem stopnia, w jakim postawa ta wpływa na te groźne choroby.

 

“W dniu, w którym wybaczyłem ojcu, moje życie rozpoczęło się.”

Pat Conroy

 

Korzyści natury fizycznej

 

Badania pacjentów chorych na raka, zdiagnozowanych jako nieuleczalnie chorzy w fazie terminalnej (których śmierć oczekiwana jest w ciągu sześciu miesięcy), wykazały, że ci spośród nich, którzy brali udział w specjalnym terapeutycznym programie radzenia sobie z gniewem – równolegle z tradycyjnymi metodami leczenia – stawali się bardziej podatni na remisję choroby niż ci, którzy otrzymywali jedynie tradycyjną terapię medyczną. Program ten przewidywał studia nad różnymi metodami postępowania z gniewem oraz zajęcia warsztatowe dotyczące odstępowania od postawy nieprzebaczania i przechodzenia do postawy przebaczenia.

Długoletnia kontynuacja programu, to znaczy obserwacja pacjentów, pozwoliła zauważyć, że u wielu z nich rozwój nowotworu został wstrzymany na kilka lat. Kiedy dochodziło do nawrotów choroby, naukowcy stwierdzili, że miał na to wpływ powrót do starych sposobów podchodzenia do gniewu i przebaczenia. W notatkach jednego z lekarzy znalazła się sentencja stwierdzająca, że przebaczenie, które głosił Jezus, jest “od 2000 lat aktualną poradą zdrowotną”.

Badania dotyczące efektu przebaczenia, przeprowadzone z grupą starszych osób wykazały, że im wcześniej byli oni zdolni wybaczać krzywdy w swym życiu, tym lepszy jest ich stan zdrowia na starość. Ciekawym odkryciem przy okazji tych badań było, że wiele zależy również od motywacji przebaczenia. Przebaczanie dla własnego dobra okazywało się nieefektywne. Człowiek powinien był przebaczać ze względu na winowajcę lub dlatego, że uważał przebaczenie za słuszną zasadę – za akt posłuszeństwa. Przebaczenie powinno wypływać z serca.

 

Korzyści emocjonalne

 

Podejmując próbę zobaczenia, co rzeczywiście pomaga ludziom przebaczać, zespół uczonych szczegółowo opracował program, który umożliwiłby im stwierdzenie, czy któraś z dwu wyodrębnionych cech istotnie wykształca skłonność do przebaczania. Pierwszą cechą była empatia. Przyglądając się temu czynnikowi, próbowano określić, jak dalece człowiek może identyfikować się z problemami i słabościami winowajcy na poziomie emocjonalnym. Druga cecha nazwana została spojrzeniem z perspektywy. Chodzi tutaj o stopień, w jakim człowiek może identyfikować się z winowajcą na poziomie umysłowym.

Losowo utworzono trzy grupy. Jednej z powyższych umiejętności uczono w każdej z dwu pierwszych grup. Pierwsza grupa zajmowała się ćwiczeniami pomagającymi przebaczać, tak skonstruowanymi, że przekonywano uczestników, że odwet i zaniechanie przebaczenia są dla nich złe. W drugiej grupie naukowcy prowadzili ćwiczenia mające na celu wzbudzać w członkach grupy empatię w stosunku do winowajcy. Trzecia grupa, pozostała grupą kontrolną i nie przeprowadzała żadnych ćwiczeń. (Zajęto się nimi dopiero po zakończeniu badań).

Rezultaty z dwu pierwszych grup porównano z wynikami trzeciej i stwierdzono, że obie metody były skuteczne w pomaganiu ludziom przebaczać. Odkryto także, że umiejętność empatii z winowajcą – co również w pewnym stopniu zakłada spojrzenie z perspektywy tego drugiego – była bardziej związana ze zdolnością do przebaczania. Empatia i spojrzenie z perspektywy są dwiema umiejętnościami dojrzałego emocjonalnie człowieka. Empatia jest emocjonalnym zrozumieniem winowajcy, podczas gdy spojrzenie z perspektywy jest konceptualnym, umysłowym zrozumieniem. Czym lepsi jesteśmy w stawianiu się na czyimś miejscu, tym bogatsze są nasze związki z ludźmi oraz lepsze zdrowie psychiczne.

Najważniejsze, co Peter Bliss odkrył w swej pracy z ludźmi w Rescue Mission było to, że kiedy człowiek staje się zdolny wybaczyć komuś uraz z przeszłości, uwalnia się i zaczyna zdawać sobie sprawę z możliwości, jakie mu daje jego dzisiejsze życie. Peter rozwinął także program “umarzania długów” dla par. Gdy ludzie wybaczają drugiemu wyrządzoną krzywdę, czują się wprost uwolnieni. Więzy przeszłości rozwiązują się.

Często myślimy, że powstrzymując się od przebaczenia podtrzymujemy lub uzyskujemy kontrolę i moc nad sytuacją, lecz takie poczucie kontroli jest fałszywe. Myślimy, że panujemy nad sytuacją, lecz nie ma to nic wspólnego z prawdą. Gdy wybaczamy odzyskujemy dopiero władzę nad sobą, ponieważ przestaliśmy przywiązywać wagę do kontroli. Zasada powyższa została zilustrowana podczas badań nad ludźmi, którzy doznali głębokiego urazu z powodu rozwodu. Uczony pisze: “Poczucie wewnętrznej siły tych spośród badanych, którzy przebaczyli drugiemu z serca, wraz z upływem czasu wzrastało. Czuli, że coraz bardziej panują nad swymi osobistymi decyzjami, finansami, uczuciami, jak i kontaktami z drugą stroną. Ci natomiast, którzy nie wybaczyli, lub którzy zrobili to ze strachu lub chęci zysku, stwierdzili, że ich wewnętrzne poczucie siły z czasem malało”.

“Poczucie wewnętrznej siły tych spośród badanych, którzy przebaczyli drugiemu z serca, wraz z upływem czasu wzrastało. Czuli, że coraz bardziej panują nad swymi osobistymi decyzjami, finansami, uczuciami, jak i kontaktami z drugą stroną. Ci natomiast, którzy nie wybaczyli, lub którzy zrobili to ze strachu lub chęci zysku, stwierdzili, że ich wewnętrzne poczucie siły z czasem malało”. Przebaczenie odnawia w nas zatem przekonanie, że posiadamy jakąś władzę nad tym, co się w naszym życiu dzieje.

Każdy musi odnaleźć własny model przebaczenia. Jednakże tylko wtedy będziemy tworzyć właściwy klimat do przebaczenia, gdy będziemy sami wiedzieć, jak przebaczać. Kiedy dostrzegamy własną słabość, staniemy się mniej podatni na hołdowanie potępiającemu spojrzeniu na innych. Kiedykolwiek przyjdzie nam doznać głębokiej rany na duszy na skutek czyjegoś czynu, wiemy, że mamy kilka dróg do wyboru. Upewnijmy się, czy podejmujemy właściwą – drogę przebaczenia!

 

Więcej w książce: Wybaczyć niewybaczalne – David Stoop

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/poradnia/art,184,jakie-korzysci-plyna-z-przebaczenia.html

******

Boisz się spojrzeć na siebie krytycznie?

Martin H. Padovani / slo

Im lepiej rozumiemy siebie, tym lepiej poznajemy i rozumiemy innych (fot.anitacanita)

Samokrytycyzm jest absolutnie konieczny do osiągnięcia dojrzałości emocjonalnej i duchowej, jest pozytywny i konstruktywny. Kiedy przestajemy się go bać, przynosi wolność, radość i zadowolenie z siebie. Samokrytycyzm jest jak powiew nowego życia i nadziei; samopotępienie przynosi jedynie rozpacz i śmierć.

 

Oto kilka wyrazistych przykładów: rozwiedziony mężczyzna, który nie dostrzega swojego udziału w rozbiciu rodziny i obwinia tylko żonę; uczeń, który nie rozumie, dlaczego nie zdał do następnej klasy; nastolatek, który obwinia rodziców o swoje odczucia; alkoholik, który nie rozumie, dlaczego pije; zaburzony emocjonalnie człowiek, który nie ma kontaktu ze swoimi uczuciami i światem wewnętrznym; otyła kobieta, która w jedzeniu znajduje ucieczkę i pocieszenie; wszyscy przygnębieni ludzie, nieświadomi swego “zagrzebanego” gniewu; ci, o których mówi się: niebieskie ptaki, obawiający się kłopotów, niepewni siebie; emocjonalnie niedojrzali, którzy zawierają małżeństwa dla swych wybujałych potrzeb i nazywają to miłością.

W miarę narastania problemów, wgląd tych ludzi we własne życie maleje, albo tak się tylko wydaje. Czyż można się dziwić, że tym ludziom, którzy tak łatwo obciążają innych winą za swoje własne błędy, którym tak trudno kogoś przeprosić lub przyznać się do złego, brakuje wglądu w siebie lub w swoje zachowanie? To tak, jak gdyby jakiekolwiek przyznanie się do winy miało unicestwić ich lub ich poczucie własnej godności. Jest to lęk przed porażką.

Potępianie przez innych jest wystarczająco trudne do wysłuchania, ale samopotępianie wydaje się jeszcze trudniejsze do zniesienia, zakładając jego destrukcyjność. Granica pomiędzy samokrytycyzmem i samopotępieniem jest delikatna, ale różnica między nimi – ogromna. Dlatego ludzie boją się spojrzeć na siebie krytycznie: ze strachu przed samopotępieniem. Utożsamiają dwie różne sprawy. Spotykam wielu, skądinąd inteligentnych i zdolnych ludzi, którzy nie chcą wniknąć w swoje wnętrze. Nie znają siebie, z lękiem odrzucają każdą fachową czy nawet przyjacielską radę, by spojrzeć w głąb siebie. Zdrowy samokrytycyzm umożliwia wgląd w siebie, dzięki czemu siebie poznajemy, a następstwem tego jest przemiana i rozwój.

Samokrytycyzm jest absolutnie konieczny do osiągnięcia dojrzałości emocjonalnej i duchowej. To, na ile ludzie potrafią wejrzeć w swoje wnętrze, determinuje często różnice pomiędzy zdrowym a chorym związkiem małżeńskim lub rodzinnym. Samokrytycyzm jest pozytywny i konstruktywny. Kiedy przestajemy się go bać, przynosi wolność, radość i zadowolenie z siebie. Wzywa nas do zaakceptowania i pokochania tej rzeczywistości, którą naprawdę jesteśmy, a nie naszego wyobrażenia o sobie. W ten sposób redukujemy nasze nierealistyczne oczekiwania wobec siebie i wynikające z nich frustracje. Zdrowy samokrytycyzm wzywa nas ku wyższym szczytom ludzkiego i chrześcijańskiego rozwoju. Im lepiej rozumiemy siebie, tym lepiej poznajemy i rozumiemy innych, i stajemy się bardziej wrażliwi na ich potrzeby.

Samokrytycyzm opiera się na zrozumieniu, że jesteśmy dobrzy i wartościowi, że możemy stawać się lepsi, że możemy uczyć się na własnych błędach i rozwijać się, że bez niepowodzeń nie zmienimy się ani też nie poznamy siebie i swoich ograniczeń. Paradoksem jest to, że niepowodzenie, które jest częścią naszego życia, przemienia nas. Decydujące jest pytanie, jak radzimy sobie z niepowodzeniami i jak na nie reagujemy.
Potępiając siebie, malujemy autoportret osoby bez wartości, drugiej kategorii, ponieważ nienawidzimy siebie za to, że nie jesteśmy doskonali, a takie samopotępienie pozbawia nas sił i jest destrukcyjne, patologiczne.

Ta “złośliwa” choroba jest widoczna u wielu perfekcjonistów. Ci są zawsze nieszczęśliwi, niezależnie od “sukcesów”; zawsze znajdują skazę. Nie potrafią doświadczyć uczucia zadowolenia, jeśli w ogóle coś takiego się zdarzy, ponieważ lękają się porażki; kiedy się coś nie uda, to i tak już częściowo tego oczekiwali, ponieważ uważają się za fatalistów. Nie akceptując niepowodzenia, wpadają w coraz głębsze przygnębienie. Tak więc cykl perfekcjonizmu działa tylko wewnątrz nich samych. Są surowi dla siebie, a jeszcze bardziej wobec innych. Samokrytycyzm jest jak powiew nowego życia i nadziei; samopotępienie przynosi jedynie rozpacz i śmierć.

Więcej w książce: Uleczyć zranione uczucia. Jak przezwyciężyć trudności życiowe – Martin H. Padovani

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/psychologia-na-co-dzien/art,69,boisz-sie-spojrzec-na-siebie-krytycznie.html

******

Serce Maryi

Posłaniec

Bożena Hanusiak

(fot. shutterstock.com)

Kochaj Maryję całym sercem i mocno wierz, że jesteś przez Nią kochany.

 

Serce Maryi najściślej zjednoczone z Sercem Jezusa jest dla nas bramą do Niego. Gdy zawierzamy się Sercu naszej Matki, Ona nas przemienia i kształtuje, a także przyobleka w cnoty, abyśmy mogli wejść do “domu Boga”, którym jest Serce Jezusa.
Powierzając się Sercu Matki, stajemy się bliscy Sercu Pana. Otoczeni Jej miłością, stajemy się jakby bezbronni – otwarci na miłość Boga. Ona usuwa z nas wszelki opór, jaki nosimy w sobie jako synowie buntu. Niesie nam uzdrowienie z naszych ran, które sprawiają że zamykamy się na Miłość.
Maryja przyobleka nas w swoją pokorę, abyśmy zachwycili się Tym, który jest cichy i pokornego Serca, oddając Mu panowanie nad sobą i całym naszym jestestwem. W Niepokalanym Sercu Matki dojrzewamy w miłości. Otwieramy się na dary Ducha i wydajemy owoc.
Serce Maryi jest naszym bezpiecznym schronieniem przed nawałnicą pokus i wszelkich ataków złego ducha. W Nim doświadczamy pokoju. Stajemy się wolni od zamętu, jaki nieprzyjaciel chce wprowadzić w nasze życie. Serce Matki leczy nas z chorób nieufności względem naszego Boga. Otuleni Jej czułą miłością odzyskujemy piękno dzieci Bożych, jakie stało się naszym udziałem w chwili chrztu świętego.
Spodobało się Bogu, aby prowadzić nas do siebie przez pośredników. Maryja jest naszą Pośredniczką w drodze do spotkania z miłością Jezusa. Pod krzyżem przyjęła posłannictwo, które w ostatniej godzinie wyznaczył Jej Syn: stała się naszą Matką. Najgoręcej pragnie otaczać nas miłością swego Serca i prowadzić do Jezusa. Nie musimy się lękać, że Ona nam Go przysłoni, bo to sam Jezus zaplanował taki porządek łaski: przez Matkę do Syna. Gdy zwracamy się do Maryi, Ona mówi o nas Panu. Gdy powierzamy się Jej Sercu, Ona zawierza nas Sercu Jezusa. Gdy wysławiamy Jej dobroć, Ona uwielbia Boga w naszym imieniu. Gdy okazujemy Jej miłość i przywiązanie, Ona wyprasza nam dar jeszcze większej miłości do Jezusa.
Nie bój się wziąć Maryi do siebie. Powierzaj się każdego dnia Jej Niepokalanemu Sercu. Zawierzaj Jej swoich bliskich. Bądź przed Nią jak maleńkie dziecko. Dziel z Nią radości i troski. Śpiewaj modlitwy i pieśni ku czci twej Matki. Wysławiaj Ją z całym stworzeniem! Ona otoczy cię taką miłością, że będziesz doświadczał radości i słodyczy nawet pośród cierpień. Całą istotą będziesz pragnął Boga. Oderwiesz się od każdego zła. Odrzucisz ciemność i zapragniesz żyć, jak syn lub córka światłości.
Kochaj Maryję całym sercem i mocno wierz, że jesteś przez Nią kochany. Od chwili twego zaistnienia Ona otacza cię miłością! Masz jedyne i niepowtarzalne miejsce w Jej Sercu. Nie bój się. Twa Matka nigdy cię nie opuści. Nigdy się ciebie nie wyrzeknie. Nigdy cię o nic nie oskarży. Zawsze cię obroni. Ukoi twój ból. Ukaże ci drogę wyjścia z trudności. Wskaże ci miłość większą od każdej twej biedy – miłość, jaką płonie do ciebie Boskie Serce Jej Syna, Jezusa.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,1831,serce-maryi.html

******

ks. Marek Dziewiecki
Mężczyzna i miłość
Przewodnik Katolicki

Dojrzały mężczyzna – podobnie jak św. Józef – jest człowiekiem prawym, nieodwołalnie kocha żonę i stanowczo broni dzieci.
Według Biblii najważniejszą miarą dojrzałości mężczyzny jest jego postawa wobec kobiety. Mężczyzna dojrzały to ktoś, kto potrafi pokochać kobietę aż tak mocno i wiernie, że ona zechce związać się z nim na zawsze i że zapragnie mieć z nim potomstwo (por. Rdz 1, 28).
Powołany do wiernej miłości
Ważnym sprawdzianem dojrzałości mężczyzny jest jego autonomia w odniesieniu do swoich rodziców, których kocha, a których mimo to potrafi opuścić po to, by założyć własną rodzinę. Odtąd najbardziej na świecie będzie się troszczył o swą żonę i dzieci. Dojrzały mężczyzna nie ma wątpliwości co do tego, którą kobietę pokochał najbardziej i na zawsze. Mężczyzna niedojrzały nie jest pewny tego, czy potrafi pokochać wiernie i na zawsze. Z kolei mężczyzna przewrotny nie ma zamiaru kochać, lecz chce się posługiwać kobietami po to, by wygodnie żyć lub by zaspokoić swoje popędy.
Pewien młody mężczyzna powiedział mi niedawno, że przynajmniej raz w miesiącu musi współżyć, gdyż nie jest w stanie panować nad popędem dłużej niż kilka tygodni. Wyjaśniłem mu, że jeśli nie nauczy się panować nad sobą, to nie będzie w stanie dochować wierności małżeńskiej, gdyż w każdym małżeństwie pojawiają się czasami sytuacje, które wymagają dłużej abstynencji seksualnej, na przykład z powodu poważnej choroby małżonka czy z powodu dłuższego pobytu jednego z małżonków za granicą. Mężczyzna, który nie kocha, nieuchronnie zaczyna odczuwać niepokój i próbuje go zagłuszyć. Prowadzi to do alkoholizmu, narkomanii, erotomanii czy innych uzależnień. Często próba ucieczki od rzeczywistości i odpowiedzialności prowadzi do agresji wobec innych ludzi i wobec samego siebie, do samobójstwa włącznie.
Chrystus: wzór bycia mężczyzną
Przyjmując ludzką naturę, Syn Boży stał się mężczyzną i odtąd jego postawa jest wzorem dla mężczyzn wszystkich czasów. Chrystus był jednocześnie dobry i mądry, stanowczy i czuły, wrażliwy i wytrwały. Spotykanych ludzi kochał bezwarunkowo, ale wobec nikogo nie był naiwny. Wspierał szlachetnych, bronił pokrzywdzonych, upominał błądzących, przerażał faryzeuszy. Był najbardziej stanowczym w historii przyjacielem i obrońcą kobiet. Tym kobietom, które bardzo Go pokochały, pozwalał na taką bliskość i czułość, że gorszyło to mężczyzn, którzy kochali mało, albo którzy nie kochali wcale (por. Łk 7, 36-50). Jezus nie pozwalał krzywdzić kobiet nawet wzrokiem, a tym bardziej nie pozwalał na porzucenie żony pod jakimkolwiek pozorem (por. Mk 5, 32). Mężczyzna na wzór Jezusa wie, że jeśli ma inne powołanie niż małżeńskie, to do szczęścia wystarczy mu miłość bez seksualności, ale seksualność bez miłości nigdy nie przyniesie mu radości. Przeciwnie, stanie się powodem do krzywdy, rozczarowania i grzechu.
Dojrzały mężczyzna – na wzór Jezusa – to ktoś mądry i bogaty w uczucia, a jednocześnie zdolny do tego, by kochać zawsze, w każdej sytuacji i za każdą cenę. To ktoś, kto jest nieugięty w trosce o swoich bliskich i kto ma synowską więź z Ojcem, który jest w niebie. To także ktoś, kto z szacunkiem odnosi się do własnych rodziców, nawet jeśli przeżywają oni kryzys. Podobnie jak Jezus, potrafi kochać i mówić o miłości. Potrafi wyrażać swoją miłość do bliskich w sposób widzialny: poprzez fizyczną obecność, ofiarną pracowitość i czystą czułość. Nikogo nie krzywdzi, ale też nie pozwala skrzywdzić siebie.
Kobieta pierwszą wychowawczynią mężczyzny
Zdarza się, że komuś z mężczyzn brakowało w dzieciństwie dobrej obecności i troski ze strony ojca, ale – poza skrajnymi przypadkami – matka jest przy swoim synu od początku: od jego poczęcia poprzez fazę rozwoju prenatalnego, poród, dzieciństwo i okres dorastania. W dużym stopniu to właśnie od kobiet, najpierw od matki, a później także od siostry, żony czy córki, zależy, w jaki sposób mężczyzna odnosi się do osób drugiej płci i na ile staje się podobnym do Jezusa. Niestety, niektóre kobiety – zwłaszcza niektóre matki i żony – rozpieszczają mężczyzn i tolerują u nich te zachowania, które oddalają mężczyzn od dojrzałości i od radości życia.
Szczególnie silny wpływ na dorastającego mężczyznę ma szansę wywierać ta kobieta, w której on się zakochuje i z którą pragnie się kiedyś pobrać. Warunkiem tego pozytywnego wpływu jest jej dojrzałość i emocjonalna niezależność. Problemy zaczynają się, gdy kobieta kieruje się emocjami i jest mało krytyczna, gdy idzie o postawy mężczyzny wobec innych ludzi, gdyż myśli, że liczy się tylko jego postawa wobec niej samej. Największym błędem jest przekonanie kobiet, że mężczyzna zmieni się na lepsze po ślubie.
Więź z ojcem
Matka może nauczyć syna wrażliwości sumienia, dobrych manier, solidności i pracowitości. Może wyjaśnić zasady miłości i stać się dla syna wzorem w tym względzie. Zwykle jednak dopiero kontakt z ojcem i jego stanowczość w dobru daje synowi poczucie pewności siebie. Ojciec uczy syna kochać najbardziej przez to, że czule i nieodwołalnie kocha swą żonę.
Brak ojca, jego nieobecność, a także zła obecność, stają się źródłem bolesnego cierpienia dla syna i sprawiają, że nie wierzy on w to, iż potrafi być dojrzalszy od swojego ojca i że nauczy się dojrzale kochać. W konsekwencji dorastający czy dorosły już mężczyzna zaczyna krzywdzić kobiety albo się od nich izoluje.
Najłatwiej uczy się miłości mężczyzna, który ma dobrą więź z ojcem, który z szacunkiem i miłością odnosi się do swej żony i matki. Jezus miał szlachetnego i świętego opiekuna w osobie św. Józefa. Miał też niezwykle silną i serdeczną więź z Ojcem w niebie, z którym rozmawiał całymi nocami i któremu ufał nade wszystko, nawet w obliczu śmierci: „Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mojego!” (por. Łk 23, 46).

Mężczyzna pewny tego, że kocha

Ze względu na dużo większą zwykle wrażliwość emocjonalną, a także ze względu na troskę o innych oraz na potrzebę bezpieczeństwa kobieta przeżywa niepewność w obliczu decyzji, z którym mężczyzną warto się związać. Właśnie dlatego to mężczyzna powinien pierwszy mówić o swej miłości do kobiety i upewniać ją, że jego miłość jest nieodwołalna. Jeśli mężczyzna okaże się niepewny, dojrzała kobieta zdobędzie się na stanowczość, by od niego odejść i by dać szansę innemu. Mężczyźnie, który upewni ją, że potrafi kochać i komunikować swoją miłość.
Władza nad samym sobą
Prawdziwie dojrzały mężczyzna ma największą władzę na tej ziemi – władzę nad samym sobą: nad swym egoizmem, popędami, emocjami. Potrafi wychowywać innych, czyli – na wzór Jezusa – kochać i wymagać. Jest dzielnym i wiernym żołnierzem dla tych, których kocha najbardziej, zwłaszcza dla żony i dzieci. To ktoś silny, dbający o zdrowie i wygląd fizyczny, ale jednocześnie człowiek sumienia, który żyje w czystości. Ta natomiast czystość nie wynika z obojętności wobec kobiet. Przeciwnie, mężczyzna czysty potrafi kochać tak mocno, że jest w stanie zapanować nad pragnieniem bliskości – także tej cielesnej i seksualnej – jeśli w danego rodzaju więzi czy w danej chwili ta bliskość byłaby niedojrzała, grzeszna albo z jakiegoś względu niepokoiłaby kobietę. Dojrzały mężczyzna panuje nad sobą nie po to, by się umartwiać czy uciekać od radości życia, ale po to, by radośnie kochać.

ks. Marek Dziewiecki
Przewodnik Katolicki 11/2010
******
Maximiliano Herráiz García OCD
Modlitwa, przyjaźń i życie
Zeszyty Karmelitańskie

Święta Teresa mówi o byciu ludźmi modlitwy oraz prakty­kowaniu konkretnego „aktu” modlitwy, jedynie po to, aby służyć swo­jemu ukrzyżowanemu Chrystusowi (Twierdza wewnętrzna [T] 2,9).

Akt modlitwy jest jasną świadomością przyjaźni, która łączy Boga z daną osobą. Święta pragnąc określić tych, którzy praktykują modlitwę, mówi, że oni „widzą, że [Bóg] na nich patrzy” (Ż 8,2), „widząc, że na nich spogląda” (Droga doskonałości [D] 41,3).

Święta Teresa mówi o byciu ludźmi modlitwy oraz prakty­kowaniu konkretnego „aktu” modlitwy, jedynie po to, aby służyć swo­jemu ukrzyżowanemu Chrystusowi (Twierdza wewnętrzna [T] 2,9).

W modlitwie-przyjaźni miłość jest istotą tej relacji. Pomiędzy dwojgiem przyjaciół panuje miłość, wzajemne przyjęcie i oddanie się. Dlatego też te osoby spotykają się w mniej lub bardziej ukształtowanym „my”. Mówi o tym wyraźnie Teresa: „istota doskonalej modlitwy” nie tkwi w tym, aby „dużo myśleć, ale aby dużo miłować”.

Modlitwa, aby była przyjaźnią, musi objąć całą egzystencję istoty ludzkiej. Nie może ona ograniczać się do pewnych chwil, które nazywamy czasem modlitwy (milczącej lub litur­gicznej, osobistej lub wspólnotowej): „Prawdziwie miłujący miłuje w każdym miejscu i zawsze pamięta o miłowanym. Rzeczą nie do znie­sienia byłoby, gdyby modlitwę mogło się czerpać jedynie w zaciszu!”

1.
Modlitwa-przyjaźń jest życiem i praktyką bezinteresowności, nie wchodzi w zakres tego, co użyteczne lub potrzebne i rzeczy „nadających się do czegoś”. Sama w sobie stanowi swoje uzasadnienie, swoją war­tość: jest realizacją powołania do bycia w relacji, bycia i życia „z” – w komunii horyzontów i dróg. Święta Teresa mówi o byciu ludźmi modlitwy oraz prakty­kowaniu konkretnego „aktu” modlitwy, jedynie po to, aby służyć swo­jemu ukrzyżowanemu Chrystusowi (Twierdza wewnętrzna [T] 2,9). Zachęca nas do opo­wiedzenia się „wyłącznie za pomaganiem Chrystusowi w dźwiganiu krzyża” (Księga życia [Ż] 15,11); „niech ten, kto rozpoczyna, nie myśli o prezentach, ponieważ jest to bardzo nędzny sposób rozpoczynania tej drogi” (T 2,1,7). Wszystko jest drugorzędne, nieistotne – wszystko, oprócz „przy­lgnięcia do krzyża, który Wasz Oblubieniec dźwigał na sobie” (T 2,1,7; Ż 15,11; Ż 11,14). Jan od Krzyża również nieustannie odwołuje się do bezinteresowności w relacji z Bogiem. W sposób otwarty wspomina o tym, jak o czymś, czym życie już jest, gdy mówi na bardziej zaawansowanym etapie procesu duchowego: „całe jej [duszy] zatroskanie skie­rowane jest na to, jak mogłaby sprawić Bogu jakąś przyjemność (…), choćby miało to ją sporo kosztować” (Noc ciemna [N] 2,19,4). Jan od Krzyża do­strzega wyraźnie, że „wielu szuka w Tobie własnej pociechy i przyje­mności (…), a ci, którzy Tobie starają się sprawić przyjemność i uczynić to swoim kosztem, stawiając na drugim miejscu własną korzyść, są bardzo nieliczni” (Tamże czyli w Nocy ciemnej? To jest cytat z Nocy ciemnej czy z Drogi…? Droga na Górę Karmel [D] 2,7,12). Jednak określona przez niego, jako eksperta w miłości, reguła brzmi następująco: nie zabiegać o „dopasowania do siebie i pociechę czy to w Bogu, czy poza Nim” (List 16).
2.
W modlitwie-przyjaźni miłość jest istotą tej relacji. Pomiędzy dwojgiem przyjaciół panuje miłość, wzajemne przyjęcie i oddanie się. Dlatego też te osoby spotykają się w mniej lub bardziej ukształtowanym „my”. Mówi o tym wyraźnie Teresa: „istota doskonalej modlitwy” nie tkwi w tym, aby „dużo myśleć, ale aby dużo miłować”. Teresa rozumuje następująco: „nie u wszystkich wyobraźnia ma z natury taką umiejętność [do myślenia, rozmyślania], ale wszystkie dusze są zdolne do miłowania” (Księga fundacji [F] 5,2; T 4,1,7). W ten sposób zostaje wyraźnie potwierdzona bardzo ważna prawda: wszystkie osoby są zdolne do modlitwy. Modlitwa jest otwarta dla wszystkich, bez względu na to, jakie są psychika danej osoby i jej wykształcenie, ile ma wolnego czasu oraz jaka jest sytuacja ży­ciowa, w której aktualnie się znajduje. Dzięki naturze i łasce człowiek jest zdolny do osobistej relacji z Bogiem. Modlitwa, aby była przyjaźnią, musi objąć całą egzystencję istoty ludzkiej. Nie może ona ograniczać się do pewnych chwil, które nazywamy czasem modlitwy (milczącej lub litur­gicznej, osobistej lub wspólnotowej): „Prawdziwie miłujący miłuje w każdym miejscu i zawsze pamięta o miłowanym. Rzeczą nie do znie­sienia byłoby, gdyby modlitwę mogło się czerpać jedynie w zaciszu!”. Bóg ze swojej strony – jako „prawdziwie miłujący” – ma otwarte wszystkie drogi i niczym nieskrępowane ręce w przekazywaniu nam z obfitością daru swojej miłości! „Na drodze dojrzewania w miłości Boga śmiechu wartym jest krępowanie Mu rąk mniemaniem, że może On nas wspomagać tylko w jeden sposób!” (F 5,5).
3.
Teresa wskazuje w ten sposób na kolejny element modlitwy-przyjaźni, o nie mniejszej doniosłości: jest ona przede wszystkim pewną formą by­cia. W ten sposób określa życie człowieka o wiele wcześniej niż jakikolwiek konkretny „akt”. Szczególnie oświecający i decydujący w tej kwestii jest początek „małego traktatu o modlitwie”, który Teresa przekazała nam w Księdze życia. Wystarczy skupić się na jej słowach:
Tak więc mówiąc teraz o tych, którzy zaczynają być słu­gami miłości (co zaś nie wydaje mi się niczym innym jak zdeterminowa­niem siebie do pójścia drogą modlitwy za Tym, który tak bardzo nas umiłował (Ż 11,1).
Droga modlitwy jest naśladowaniem Jezusa. Po­nownie odnosząc się do tych, którzy ją rozpoczynają, mówi nieco dalej, że „są zdeterminowani do służenia Bogu tak naprawdę” (Ż, 9). Nie możemy jednak zapominać, że nawet ona, tak uczciwa i szczera w swoich postanowieniach, zaprzestała niegdyś praktyki mo­dlitwy. Stało się to w sytuacji, gdy uchodziło z niej życie i pozostawanie wierną czasowi modlitwy stało się dla niej rzeczą nie do zniesienia (Ż 7,11; Ż 8,3; Ż 19,10). Później bardzo surowo oceni to swoje zachowanie i będzie zachęcała wszystkich do wytrwania w praktyce mo­dlitwy, choćby nawet ich postępowanie nie było zgodne z wymaganiami przyjaźni: „bez względu na złe uczynki, których się dopuszcza” (Ż 8,5; Ż 19,4; Ż 8,4). Uzasadnienie jest bardzo przekonywujące: „Och, jak dobrym przyjacielem jesteś, o Panie mój, jak hojnie obdarowujesz go i znosisz, i czekasz, aż człowiek dopasuje się do Twoich wymagań!” (Ż 8,6).
4.
Jedynie zaczynając od modlitwy-przyjaźni możemy w sposób sen­sowny mówić o potrzebie modlitwy. Potrzeba, która płynie od wewnątrz, czyli z Bożego wezwania, ma na celu uzdolnienie nas do przyjacielskiej relacji z Nim. Jesteśmy zdolni do tej relacji, gdyż „z natury jesteśmy tak obdarowani, że możemy odbywać rozmowy z Bogiem” (T 1,1,6). Mamy rzeczywiste predyspozycje do relacji z Bogiem, gdyż zostaliśmy do nich „wyposażeni”. Jest to potrzeba, którą odczuwa i której doświad­cza bardzo silnie i osobiście ten, kto troszczy się o jej ożywianie. Nikt nie zrozumie tej potrzeby w oparciu o czysto racjonalną argumentację.
Modlitwa-przyjaźń szuka spotkania, wyraźnej i świadomej obecno­ści. Poszukuje chwil, w których wyłącznie i sam na sam można prze­bywać ze swoim Przyjacielem. Jest to potrzeba, którą w sposób szczególny odczuwa się względem Boga. Jak już wspominałem wcześniej, w ten właśnie sposób ujęła to św. Teresa: Bóg jest nie tylko tym, który pozwala „stać przed sobą”, ale również niezwykle aktywnie włącza się we „wprowadzenie mnie w swoją obecność, co jak widziałam, jeśli On o to nie zadba, nie nadejdzie” (Ż 9,9). Do tego samego odnosi się, gdy pisze w słowach, które, choć są bardzo ogólne, to jednak wyrażają głębo­kie, przepełnione uczuciem bólu i wdzięczności wyznanie: „kunszt i mił­osierdzie, z jakimi Pan stara się zwrócić ją ku sobie” (Ż 8,10).
Jest to również potrzeba odczuwana przez daną osobę na miarę przyjaźni, którą przeżywa z Bogiem, a także, jeśli chodzi o przy­jaźń ludzką, z innymi ludźmi. „Częstym przebywaniem z Tym, o którym wiemy, że nas miłuje”. To właśnie ta świadomość zapoczątkowuje nasze podążanie ku temu spotkaniu: wiem, że jestem miłowany. Chodzi też o to, aby wzrastać w świadomości miłości, którą się otrzymuje, i wyzwa­lać własną odpowiedź na tę miłość. Nikt nie może czuć się miłowanym dzięki słowom osoby trzeciej. I nikt nie miłuje kogoś za to, co o tym kimś usłyszał od kogoś. Konieczne jest osobiste spotkanie. Otrzymana wiadomość wywołuje pragnienie osobistego jej potwierdze­nia. Akt modlitwy jest jasną świadomością przyjaźni, która łączy Boga z daną osobą. Święta pragnąc określić tych, którzy praktykują modlitwę, mówi, że oni „widzą, że [Bóg] na nich patrzy” (Ż 8,2), „widząc, że na nich spogląda” (Droga doskonałości [D] 41,3). W ten sposób Teresa definiuje akt modli­twy: „widzi, że na nią patrzy” (Ż 13,22), to znaczy, że spostrzega, uświadamia sobie, że Bóg patrzy na daną osobę w teraźniejszości bez granic. Przyj­rzymy się temu w swoim czasie.

5.
I na koniec musimy jeszcze zrozumieć, że w modlitwie-przyjaźni już od pierwszych kroków na tej drodze, nawet wtedy, gdy modlący się człowiek jeszcze sobie tego nie uświadamia, to Bóg ma w niej do speł­nienia główną rolę. To On jest o wiele bardziej zaangażowany w rozwi­janie historii tej przyjaźni niż my sami. Możemy powiedzieć, że od sa­mych początków cała modlitwa chrześcijańska jest w swej istocie mi­styczna. Sam Bóg dźwiga na sobie „ciężar” tej modlitwy-przyjaźni, po­nieważ miłuje nas bardziej i lepiej niż my Jego. Uchwycenie tego mi­stycznego wymiaru modlitwy stanowi żywy element jej właściwego ukierunkowania, poprzez przyjęcie odpowiedniej postawy: „pójść z zadowoleniem drogą, którą Pan ją poprowadzi” (D 17, tyt.). A zatem: „tak bardzo zależy Temu naszemu Panu, abyśmy Go pragnęli i starali się o Jego towarzystwo, że raz za razem wzywa nas nieustannie, abyśmy przybliżyli się do Niego” (T 2,1,2); „pozwólcie Panu działać” (D 17,7), „nie ma powodu, aby doradzać Mu, czym ma nas obdarować” (T 2,1,8). Konieczna jest więc postawa miłosnego wsłuchania się, kontemplacyjnego milczenia, aby „zobaczyć” to, czego Pan w nas do­konuje, oraz postawa otwartości i przyjęcia, ponieważ naszą rolą zawsze jest sprzyjanie Jego dziełu, udzielanie odpowiedzi, pójście za Nim. My bowiem „nie mamy nic do dania, czego byśmy nie otrzymali” (D 32,13). W swoim czasie usłyszymy, jak święta powie nam, że Bóg wprowadza czasami w kontemplację, aby zjednać sobie przyjaźń swoich synów, ponieważ pragnie, aby zerwanie tej relacji „nie trwało z Jego powodu” (D 16,8).
Maximiliano Herráiz García OCD
tłum. Dariusz Wandzioch
Zeszyty karmelitańskie 1/2014
fot. Myshelle Robinson, Rosary

Flickr (cc)

http://www.katolik.pl/modlitwa–przyjazn-i-zycie,24758,416,cz.html?s=2

***************************************************************************************************************************************

 

 

 

O autorze: Judyta