Słowo Boże na dziś – 5 stycznia 2014 r. – poniedziałek – II Okresu Narodzenia Pańskiego Bł. Maria Marcelina Darowska, zakonnicę

Myśl dnia

Każda praca jest dobra, o ile jest dobrze wykonywana.

Albert Einstein

5 STYCZNIA II Okresu Narodzenia Pańskiego

PIERWSZE CZYTANIE  (1 J 3,11-21)

 

Przeszliśmy ze śmierci do życia, ponieważ miłujemy braci

Czytanie z Pierwszego listu świętego Jana Apostoła.

Najmilsi:
Taka jest wola Boża,
którą objawiono nam od początku,
abyśmy się wzajemnie miłowali.
Nie tak, jak Kain, który pochodził od Złego
i zabił swego brata.
A dlaczego go zabił?
Ponieważ czyny jego były złe,
brata zaś sprawiedliwe.
Nie dziwcie się, bracia, jeśli świat was nienawidzi.
My wiemy, że przeszliśmy ze śmierci do życia,
bo miłujemy braci,
kto zaś nie miłuje, trwa w śmierci.
Każdy, kto nienawidzi swego brata,
jest zabójcą,
a wiecie, że żaden zabójca
nie nosi w sobie życia wiecznego.
Po tym poznaliśmy miłość,
że On oddał za nas życie swoje.
My także winniśmy oddać życie za braci.
Jeśliby ktoś posiadał majętność tego świata
i widział, że brat jego cierpi niedostatek,
a zamknął przed nim swe serce,
jak może trwać w nim miłość Boga?
Dzieci,
nie miłujmy słowem i językiem,
ale czynem i prawdą.
Po tym poznamy,
że jesteśmy z prawdy,
i uspokoimy przed Nim nasze serce.
A jeśli nasze serce oskarża nas,
to Bóg jest większy od naszego serca
i zna wszystko.
Umiłowani, jeśli serce nas nie oskarża,
mamy ufność wobec Boga.

Oto słowo Boże.

PSALM RESPONSORYJNY  (Ps 100,1-2,3,4,5)

Refren: Niech cała ziemia śpiewa swemu Panu.

Wykrzykujcie na cześć Pana, wszystkie ziemie, +
służcie Panu z weselem, stawajcie przed obliczem Pana *
z okrzykami radości.

Wiedzcie, że Pan jest Bogiem, +
On sam nas stworzył, jesteśmy Jego własnością, *
Jego ludem, owcami Jego pastwiska.

W Jego bramy wstępujcie z dziękczynieniem, +
z hymnami w Jego przedsionki, *
chwalcie i błogosławcie Jego imię.

Albowiem Pan jest dobry, +
Jego łaska trwa na wieki, *
a Jego wierność przez pokolenia.

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

Zajaśniał nam dzień święty,
pójdźcie, narody, oddajcie pokłon Panu,
bo wielka światłość zstąpiła dzisiaj na ziemię.

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

EWANGELIA  (J 1,43-51)

Chrystus jest Synem Bożym

Słowa Ewangelii według świętego Jana.

Jezus postanowił udać się do Galilei. I spotkał Filipa. Jezus powiedział do niego: „Pójdź za Mną”. Filip zaś pochodził z Betsaidy, z miasta Andrzeja i Piotra.
Filip spotkał Natanaela i powiedział do niego: „Znaleźliśmy Tego, o którym pisał Mojżesz w Prawie i Prorocy, Jezusa, syna Józefa, z Nazaretu”.
Rzekł do niego Natanael: „Czyż może być co dobrego z Nazaretu?”
Odpowiedział mu Filip: „Chodź i zobacz”.
Jezus ujrzał, jak Natanael zbliżał się do Niego, i powiedział o nim: „Patrz, to prawdziwy Izraelita, w którym nie ma podstępu”.
Powiedział do Niego Natanael: „Skąd mnie znasz?”
Odrzekł mu Jezus: „Widziałem cię, zanim cię zawołał Filip, gdy byłeś pod drzewem figowym”.
Odpowiedział Mu Natanael: „Rabbi, Ty jesteś Synem Bożym, Ty jesteś królem Izraela!”
Odparł mu Jezus: „Czy dlatego wierzysz, że powiedziałem ci: Widziałem cię pod drzewem figowym? Zobaczysz jeszcze więcej niż to”.
Potem powiedział do niego: „Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: Ujrzycie niebiosa otwarte i aniołów Bożych wstępujących i zstępujących na Syna Człowieczego”.
Oto słowo Pańskie.
***************************************************************************************************************************************
KOMENTARZ
Bóg przekracza schematy
Jedną z cech typowych dla współczesnego człowieka jest przyjmowanie cudzych poglądów i dopasowywanie się do woli większości czy do opinii publicznej. A Filip jest dla nas świadkiem prawdziwego poznania. „Chodź i sam zobacz” to podstawowe doświadczenie wiary, bez którego nie można być uczniem Jezusa. Wiara nie jest kroczeniem w tłumie, ale jest osobistym spotkaniem z Mistrzem i doświadczeniem, że On mnie dogłębnie zna, wie, czego potrzebuję, zna moje pragnienia, zalety i słabości. „Chodź i sam zobacz” to zaproszenie do osobistego spotkania ze Zbawicielem, który pragnie nam ofiarować życie wieczne, najwspanialszy dar swej miłości.
Panie Jezu, zabierz ode mnie wszelkie uprzedzenia, obiegowe przekonania, to wszystko, co nie pozwala mi iść za Tobą, znać Cię i kochać!
 

Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2013”
Autor: ks. Maciej Warowny
Edycja Świętego Pawła

http://www.paulus.org.pl/czytania.html

**********

Kilka słów o Słowie 5 I 2015

<a href="/channel/UCWbcvHebx0BGnB12QIEaqiA" class=" yt-uix-sessionlink     spf-link  g-hovercard" data-name="" data-sessionlink="ei=ywyqVJqeLs_acse5gPAE" data-ytid="UCWbcvHebx0BGnB12QIEaqiA">Michał Legan</a>

http://youtu.be/sUbSjAicLVA
*********
Św. Augustyn (354 – 430), biskup Hippony (Afryka Północna) i doktor Kościoła
Kazania do Ewangelii św. Jana, nr 7
„Widziałem cię…, gdy byłeś pod drzewem figowym”

Natanel siedział pod drzewem figowym, jakby w cieniu śmierci. I to tam ujrzał go Pan, o którym jest powiedziane: „nad mieszkańcami kraju mroków światło zabłysło” (Iz 9,1). Co zatem powiedział Natanaelowi? Pytasz się mnie, jak cię widziałem? Rozmawiasz ze mną w tym momencie, ponieważ zawołał cię Filip. Ale zanim apostoł go zawołał, Jezus widział wcześniej, że stanowił on część Kościoła. Ty, chrześcijański Kościele, prawdziwy synu Izraela…, ty także znasz teraz Jezusa Chrystusa dzięki Jego apostołom, jak Natanael poznał Jezusa Chrystusa dzięki Filipowi. Ale Jego miłosierdzie odkryło cię zanim jeszcze mogłeś Go poznać, kiedy leżałeś przygnieciony ciężarem grzechów.

Czy my bowiem szukaliśmy pierwsi Jezusa Chrystusa? Przeciwnie, czy to nie On szukał nas pierwszy? Czy to my, nieszczęśni chorzy, wyszliśmy naprzeciw lekarzowi? Czy to nie raczej lekarz wyszedł szukać chorych? Czy owca nie zagubiła się, zanim pasterz, pozostawiając dziewięćdziesiąt dziewięć innych, wyruszył na poszukiwanie jej, znalazł ją i przyniósł, pełen radości, na swoich ramionach? (Łk 15,4)… Czy drachma nie zaginęła, zanim kobieta zapaliła lampę i szukała jej w całym domu, aż wreszcie ją znalazła? (Łk 15,8)… Nasz pasterz znalazł swoją owcę, ale najpierw zaczął jej szukać. Jak ta kobieta, znalazł swoją drachmę, ale najpierw jej szukał. Najpierw zatem nas szukał, a kiedy znalazł, staliśmy się zdolni do przemawiania. Dlatego daleko od nas poczucie pychy. Bylibyśmy bezpowrotnie zgubieni, gdyby Bóg nas nie szukał i nie znalazł.

***********************

Na dobranoc i dzień dobry – J 1, 43-51

Mariusz Han SJ

(fot. scott swigart / flickr.com / CC BY-SA 2.0)

Przekroczyć siebie samego i chwalić Pana…

Świadectwo uczniów

Nazajutrz [Jezus] postanowił udać się do Galilei. I spotkał Filipa. Jezus powiedział do niego: «Pójdź za Mną!». Filip zaś pochodził z Betsaidy, z miasta Andrzeja i Piotra. Filip spotkał Natanaela i powiedział do niego: «Znaleźliśmy Tego, o którym pisał Mojżesz w Prawie i Prorocy – Jezusa, syna Józefa z Nazaretu». Rzekł do niego Natanael: «Czyż może być co dobrego z Nazaretu?» Odpowiedział mu Filip: «Chodź i zobacz!» Jezus ujrzał, jak Natanael zbliżał się do Niego, i powiedział o nim: «Patrz, to prawdziwy Izraelita, w którym nie ma podstępu». Powiedział do Niego Natanael: «Skąd mnie znasz?»

 

Odrzekł mu Jezus: «Widziałem cię, zanim cię zawołał Filip, gdy byłeś pod drzewem figowym». Odpowiedział Mu Natanael: «Rabbi, Ty jesteś Synem Bożym, Ty jesteś Królem Izraela!» Odparł mu Jezus: «Czy dlatego wierzysz, że powiedziałem ci: Widziałem cię pod drzewem figowym? Zobaczysz jeszcze więcej niż to». Potem powiedział do niego: «Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Ujrzycie niebiosa otwarte i aniołów Bożych wstępujących i zstępujących na Syna Człowieczego».

 

Opowiadanie pt. “Chwalmy Pana”
“Pieśń sługi” to tytuł rozmyślań znanego teologa moralisty, ojca Bernarda Haeringa. Spisywał te rozważania w szpitalu, po operacji strun głosowych. Kiedy przed drugą i najpoważniejszą operacją zapytał lekarza czy będzie mógł jeszcze kiedykolwiek śpiewać, otrzymał życzliwą odpowiedź: – Nawet jeżeli ksiądz nigdy już nie będzie mógł śpiewać, to życie księdza będzie chwalić Pana.

 

Tymi słowami lekarz wzruszył zakonnika. Wyraził bowiem sedno powołania kapłańskiego, powołania wszystkich chrześcijan.

 

Refleksja
Dając i wyznaczając człowiekowi miejsce w świecie oraz obdarzając go jednocześnie łaską osobistego powołania, Pan Bóg obdarzył nas wszystkich licznymi darami, zdolnościami, oraz talentami. Z ich pomocą możemy to swoje powołanie pomysłowo, intersująco i radośnie realizować…

 

Wypełniając swoje powołanie, człowiek jednocześnie wypełnia plany Boga wzgędem całego wszechświata. Rozwijając swoje talenty i umiejętności współtworzymy życie w mikro i makro skali. Człowiek osiąga w ten sposób szczęście oraz zadowolenie z życia na poziomie indywidaulnym, ale też i społeczności w jakiej przyszło mu żyć. Stworzeni jesteśmy wszyscy do “latania”, kiedy przekraczamy własne przyzwyczajenia i ułomności…

 

3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. Jakimi licznymi darami, zdolnościami i talentami obdarzył Cię Bóg?
2. Jak realizujesz swoje życiowe powołanie?
3. Czy masz świadomość tego, że realizując wole Boga, realizujesz się w pełni?

 

I tak na koniec…
“Powołanie pomaga człowiekowi wyzwolić się, to pewne, ale trzeba także wyzwolić powołanie” (Antoine de Saint-Exupéry)

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/na-dobranoc-i-dzien-dobry/art,127,na-dobranoc-i-dzien-dobry-j-1-43-51.html

**********

Spotkanie z Jezusem, jakie przydarzyło się przyszłym Apostołom, jest doświadczeniem bliskości Kogoś, kto od dawna nas zna, interesuje się nami i pragnie naszego dobra. Stając się uczniami Jezusa, uczymy się od Niego oddawać życie za braci. Być może nasze podążanie za Jezusem przypomina trochę niezdarne kroki małego dziecka, jednak mamy ufność wobec Boga, który nas prowadzi i zawsze jest większy od nas i naszej słabości.

ks. Jarosław Januszewski, „Oremus” styczeń 2009, s. 22

 

JEZUS KRÓL WSZECHŚWIATA

„Chcę Cię wywyższać, Boże mój, Królu i błogosławić imię Twe na zawsze i na wieki” (Ps 145, 1)

W Starym Testamencie Bóg przedstawiał się swojemu ludowi przede wszystkim jako Pan, a swoje władztwo postawił jako fundament dekalogu: „Ja jestem Pan, Twój Bóg… nie będziesz miał cudzych bogów obok Mnie” (Wj 20, 2–3). Władztwo Boga nie dopuszcza współzawodników, choć z drugiej strony zapewnia ludziom wolność. Kiedy Izrael był wierny swojemu Bogu, Bóg go bronił przed niewolą. To był okres jego chwały: „Jam cię wywiódł z ziemi egipskiej, z domu niewoli” (tamże). Kiedy natomiast usuwał się spod Jego władztwa, popadał w niewolę: był to czas nieszczęść (Sdz 10, 6–7).

Izrael jednak był tylko figurą ludu mesjańskiego, w którym Bóg postanowił „w jedno zgromadzić synów swoich, którzy byli rozproszeni. Na to posłał Bóg Syna swego, którego ustanowił Dziedzicem wszystkich rzeczy, aby był Nauczycielem, Królem i Kapłanem wszystkich, Głową nowego i powszechnego ludu synów Bożych” (KK 13). Istotnie, kiedy Syn Boży stawszy się człowiekiem zjawił się na ziemi, był powszechnie nazywany „Panem”. On sam uznawał ten tytuł: „Nazywacie Mnie… Panem, i dobrze mówicie, bo nim jestem” (J 13, 13) uczniom zaś obiecywał: „Ja przekazuję wam królestwo, jak Mnie przekazał je mój Ojciec” (Łk 22, 29). Wobec władzy rzymskiej oświadczył wyraźnie „Ja jestem królem” (J 18, 37), a zanim wstąpił do nieba, powiedział: „Dana Mi jest wszelka władza w niebie i na ziemi” (Mt 28, 18).

Jezus jest prawdziwie Królem wszechświata. Jako Słowo odwieczne posiada całe władztwo Trójcy Przenajświętszej: jest Stworzycielem, Panem wszechświata i wszelkiego stworzenia. Lecz również jako człowiek Jezus, na mocy zjednoczenia hipostatycznego, uczestniczy w pełni w tym boskim i nieograniczonym władztwie. Chrystus stoi na szczycie stworzenia: jako początek, koniec i Król wszechstworzenia: „Jam jest Alfa i Omega, mówi Pan Bóg, Który jest, Który był i Który przychodzi, Wszechmogący” (Ap 1, 8).

  • Bądź pochwalony, Panie Jezu, bo zostałeś ofiarowany i nabyłeś krwią swoją ludzi z każdego pokolenia, jeżyka, ludu i narodu i uczyniłeś nas wszystkich Bogu naszemu królestwem i kapłanami.
    Ponieważ zostałeś zabity, jesteś godzien wziąć potęgę i bogactwo, mądrość i moc, i cześć i chwałę, i błogosławieństwo.
    Wielkie i godne podziwu są dzieła Twoje, o Panie Boże wszechmogący; sprawiedliwe i wierne są Twoje drogi, o Królu narodów! Któż by się nie bał, o Panie, i Twego imienia nie wysławiał? Bo Ty sam jesteś święty, i wszystkie narody przyjdą i padną na twarz przed Tobą, bo ujawniły się Twoje słuszne wyroki (Apokalipsa 5, 9–12; 15, 3–4).
  • O Królu chwały i Panie panujących! Twoje królestwo nie ma końca… chociaż Ty jesteś Bogiem, mogę przecież rozmawiać z Tobą jak z przyjacielem. Nic jesteś takim jak panowie na ziemi, którzy całą wielkość swoją zasadzają na uzewnętrznianiu swej władzy… Do Ciebie nie potrzebuję pośredników. Wystarczy kontemplować Cię, by przekonać się, że Ty jeden godzien jesteś tej nazwy Pana!…
    O Panie mój, o Królu mój, kto by zdołał opisać wielmożność Twoją, jaka w Tobie jaśnieje! Niepodobna nie widzieć, żeś Ty jest samym Majestatem. Patrząc na Ciebie, ogarnia nas zdumienie, przede wszystkim, gdy się widzi to głębokie upokorzenie i tę miłość, jaką raczysz okazywać takiemu jak ja stworzeniu. Ochłonąwszy z tego pierwszego przestrachu, który rodzi się na widok Twojej wielkości, wolno nam przedstawiać Ci wszelkie potrzeby swoje i rozmawiać z Tobą swobodnie. A potem budzi się w nas inny, większy strach, byśmy Cię nie obrazili. Lecz nie jest to strach przed karą, gdyż nie ma dla duszy większej kary nad utratę Ciebie samego (św. Teresa od Jezusa: Życie 37, 5–6).

O. Gabriel od św. Marii Magdaleny, karmelita bosy
Żyć Bogiem, t. I, str. 195

http://www.mateusz.pl/czytania/2015/20150105.htm

***********

www.mateusz.pl/mt/jp

JACEK POZNAŃSKI SJ

Ruchliwe życie duchowe

 

Ustalamy sobie nieraz pewien pułap, który chcielibyśmy w życiu osiągnąć. Wyobrażamy sobie stan, do którego aspirujemy. Najczęściej dotyczy to naszej pozycji materialnej czy społecznej, ewentualnie edukacji. Wysilamy się, wkładamy dużo energii, inwencji i twórczości, aż w końcu dochodzimy do celu. Co wtedy? Cieszymy się i dążymy do utrzymania stanu posiadania. Podobnie postępujemy w życiu duchowym, choć co prawda, rzadziej przywiązujemy uwagę do osiągnięcia czegoś w życiu duchowym. Ci, którzy o tym myślą, zazwyczaj wyobrażają sobie pewien ideał modlitwy, relacji z Bogiem i bliźnimi. Jeśli go osiągają, pragną by pozostał niezmienny. Czy jest to rzeczywiście możliwe? Trudno się mówi, ale nie! Gdy raz zaangażujemy się w rozwój życia duchowego, w zdobycie jakiegoś duchowego ideału i zatrzymamy się, będzie to nieuchronnie prowadziło do cofania się. Dlaczego?

Deus semper maior

Człowiek jest stworzony jako istota dynamiczna, wciąż otwarta na zmiany, doskonalenie się, przekraczanie siebie i każdego swojego stanu. Nawet w podeszłym osoba wciąż jest zdolna do przystosowania się, przezwyciężania trudności, znajdowania nowych dróg. Oczywiście, jest też w nas tendencja statyczna, wspierana przez lenistwo, lęki, obawy, oportunizm, wygodnictwo. Od tego, która z tych sił w nas zwycięży, zależy poczucie pełni życia i radości z bycia człowiekiem.

Człowiek ma potrzebę „więcej”, gdyż jest stworzony na obraz i podobieństwo Boga zawsze większego, Transcendencji. Dla Ignacego Bóg jest „Deus semper maior”. Niektórzy teologowie twierdzą, że w niebie nigdy się nie znudzimy, bo będziemy w nieskończoność odkrywali Boga, który wciąż przekracza każde nasze poznanie Go. Będzie to istnienie w zachwycie wciąż nowym odkrywaniem Boga. Początek tego niebieskiego stanu jest już na ziemi, gdy odkrywamy siebie jako dynamiczne Boże stworzenie.

Ruchliwa duchowość

Dla św. Ignacego ludzki byt w jakiś metafizyczny sposób jest naznaczony przez wyrażające dynamiczność słówko „więcej”. Ignacy był przekonany, że ludzie znajdują rację i chęć do życia, kiedy postępują, doskonalą siebie, kiedy zawsze więcej i bardziej odnawiają i reformują swoje życie. Według J. Laíneza SJ Ignacy „zawsze starał się czynić postępy” (List z 1547). Chciał też, by każdy kto odprawia Ćwiczenia duchowe pragnął „przynosić owoce znamienite i bardzo miłe Bogu” (Ćd 174).

Słówko „więcej”, centralne dla duchowości ignacjańskiej, wprowadza dynamikę, ponieważ z natury nie da się nigdy osiągnąć „więcej” w sposób ostateczny. Wyraża ono pragnienie ciągłego wzrostu, nieustannego rozwoju, nieprzerwanego bycia w drodze, wyciągania korzyści ze wszystkiego i zawsze. Ruchliwość życia duchowego jest dla byłego generała jezuitów, o. P.H. Kolvenbacha, najistotniejszym owocem Ćwiczeń. Poczucie dobrze odprawionych rekolekcji, zadowolenie, zbiór łask, wglądów i pociech są drugorzędne wobec pytania, czy życie i duch rekolektanta nabrały ruchliwości. Jeśli po rekolekcjach osoba chce po prostu być dobrym chrześcijaninem i nikim więcej, brak najważniejszego owocu. Odkrycie w sobie „więcej” prowadzi do poszukiwania Boga zawsze większego za pomocą rozeznawania duchowego. Dynamika więcej, bardziej, lepiej, to szukanie większej służby i chwały Boga, coraz lepsze rozeznanie i realizacja Jego woli. Ćwiczenia mają pomóc, by Bóg niepojętej Tajemnicy wziął człowieka w swoje całkowite posiadanie. Wtedy niepojęte rzeczy będą się działy w życiu takiego człowieka.

Przeciw stagnacji

Dzięki nakierowaniu na ruchliwość Ćwiczenia mogą wyrwać człowieka z dwóch częstych dzisiaj form stagnacji: fundamentalizmu oraz ideologii (P.H. Kolvenbach SJ). Czasami zastraszeni przez społeczno-kulturowe zmiany czujemy impuls do agresywnego odrzucenia wszelkiej reformy, odnowy, czy uwspółcześnienia. Jednak intensywne zanurzenie w potoku zmartwychwstałego życia Chrystusa podczas odprawiania rekolekcji ma nas właśnie wyrwać z wszelkiego usztywnienia, stwardnienia, uodpornienia i zahamowania rozwoju. Na drodze ignacjańskiej trzeba dokonywać wciąż nowych początków, odnawiać spojrzenie tak, by można było nie tyle wałęsać się po świecie, co pielgrzymować przez ten świat znajdujący się w wiecznej zmianie raz regresywnej, innym razem progresywnej.

Corde, spiritu, practice

Bliski współpracownik św. Ignacego, o. J. Nadal SJ wykrył w duchowości ignacjańskiej kołowy ruch, który pomaga w tej pielgrzymce. Swoje odkrycie ujął w formule spiritu-corde-practice. Według niego bliskość z Chrystusem wprowadza w ruch, którego początkiem jest poruszenie Ducha Świętego (spiritu). Przenika ono następnie do serca, gdzie winno być przyjęte i odczytane (corde). Następnie winno wcielić się w konkretnym zaangażowaniu, „pomaganiu duszom”, czynieniu miłości (practice). W końcu takie już wcielone poruszenie Ducha powraca do swojego początku w Bogu, pobudzając naszą modlitwę. Cały ten ruch wyraża zaangażowanie w realizację Bożego planu. Podjęty, staje się on codziennym źródłem duchowego życia. Z czasem prowadzi do tego, że modlitwa i działanie wzajemnie się przenikają, i już nie my, lecz Pan działa z nami i dla nas. Stąd niedaleko, byśmy odkryli całą naszą egzystencję jako święte miejsce, gdzie objawia się działanie Boga dla zbawienia człowieka (P.H. Kolvenbach SJ).

Działanie człowieka żyjącego duchowością ignacjańską nigdy nie stanie się rutyną, lecz wciąż będzie oryginalne w sposobie postępowania, tak jak wciąż oryginalny i niepowtarzający się jest nieustannie działający i trudzący się dla człowieka Bóg (Ćd 236).

Jacek Poznański SJ

 

Tekst ukazał się w styczniowym numerze Posłańca Serca Jezusowego 1(2015), www.poslaniec.co

***********

Komentarz liturgiczny

Chrystus jest Synem Bożym J 1, 43-51 

 

Jezus – Dziecię, którym się cieszymy jest Bogiem – Synem Bożym. Ma moc powoływania uczniów. Tutaj nie uczniowie wybierają nauczyciela i mistrza (tak było powszechnie), ale On sam mówi: „Ty” i „Ty”. „Widziałem Cię”. Oprócz tego wybrania doświadczysz jeszcze więcej: Syna Bożego otoczonego chwałą aniołów z Nim.

Zgódź się na to, że Jezus Ciebie wybiera. Z dziecka czyni ucznia. Ma dla Ciebie misję. Przygotowuje, byś z Nim ewangelizował, żył pokazując jak ON kocha.

Asja Kozak

http://www.katolik.pl/modlitwa,888.html

**********

Spotkanie

Spotkanie

Odpowiedział Mu Natanael: „Rabbi, Ty jesteś Synem Bożym, Ty jesteś królem Izraela!”
J 1

Natanael poszukuje Boga, jest jednak pełen obaw i wątpliwości. I jako taki przychodzi do Jezusa, który nie stawia mu warunków, nie mówi, by wrócił, gdy będzie już pewien, że spotkał zbawiciela. Dostosowuje się do jego możliwości. Jezus każde spotkanie czyni czymś wyjątkowym i osobistym. Chce przyjść i do mnie na miarę moich możliwości. Nie rezygnuje ze mnie, nawet wtedy, gdy we mnie jest wiele rozproszeń, gdy jestem rozkojarzona i nieskupiona, gdy trwam w jakimś dołku, czy kryzysie.

Może Natanael zrezygnowałby z rozmowy, gdyby Jezus nie przejął inicjatywy i nie wszedł z nim w dialog. Mimo wątpliwości pozostał, pozwolił Jezusowi mówić. Tylko dlatego mógł zachwycić się Jego osobą, mógł rozpoznać w nim Boga i dotknąć się Go. Ja także powinnam zostawiać swoje uprzedzenia i zgadzać się, by Jezus działał w moim życiu. On jest zainteresowany mną tak, jak był zainteresowany  Natanaelem. Nie pozwolił mu odejść. Nie chce też, bym i ja odeszła bezowocnie. Jezus chce się ze mną spotkać bez względu na moje oczekiwania, pragnienia, czy dyspozycyjność.

W spotkaniu z Bogiem nie wszystko zależy ode mnie, a może nawet niewiele zależy. Jednak to ja powinnam wchodzić w tę relację otwarcie i hojnie.  Z ufnością, że On mówi przez poruszenia, że w każdej sytuacji, może coś we mnie zmienić. Tylko muszę pozwolić Mu się dotknąć, muszę Mu dać ku temu okazję.

 

Czytania mszalne rozważa Aleksandra Kozak

http://liturgia.wiara.pl/kalendarz/67b56.Refleksja-na-dzis/2015-01-05

********

Zaproszenie do budowania wspólnoty

Ks. Ireneusz Rogulski

Wspólnota to zespół osób, których łączą te same ideały, wartości, a ich wzajemne relacje oparte są na współodpowiedzialności i trosce o dobro pozostałych członków grupy.

Wspólnota w dobie indywidualizmu

Żyjemy w świecie, w którym dominuje indywidualizm. Bardzo popularne stają się dziś hasła, które zachęcają do egoistycznego pojmowania życia: „ja”; „moje”; „mnie” – wydaje się, że celem życia współczesnego człowieka jest zdobycie jak najlepszej pozycji społecznej i „wybicie” się, niezależnie od innych, a często wbrew innym. Szybki rozwój ekonomiczno – gospodarczy sprzyja koncentracji na tzw. robieniu kariery, często kosztem małżeństwa i rodziny (wymownym tego przykładem są wyjazdy zagraniczne męża czy żony, ojca czy matki przy jednoczesnym pozostawieniu w kraju swoich najbliższych). W mediach proponuje się również egoistyczny styl życia, związany z zaspokojeniem najniższych instynktów i żądz. Tymczasem, człowiek stworzony na obraz Boży, jest wezwany do naśladowania swojego Stwórcy. Ten zaś istnieje jako Wspólnota Osób. Słowo wspólnota – jak zostało to już zauważone – uległo dziś totalnemu zdezawuowaniu. Wspólnota bowiem to nie przypadkowa grupa ludzi (jak na przykład w kolejce, w autobusie, tramwaju czy nawet szkole). Wspólnota to zespół osób, których łączą te same ideały, wartości, a ich wzajemne relacje oparte są na współodpowiedzialności i trosce o dobro pozostałych członków grupy. Najbardziej podstawową wspólnotą jest rodzina, ale także wspólnotą jest jakaś grupa formacyjna (np. Oaza, KSM), wspólnota przyjaciół itp. W szerszym wymiarze można mówić o wspólnocie parafialnej czy diecezjalnej, a także wspólnocie ojczyzny (chociaż w tym ostatnim przypadku budowanie wspólnoty w dobie pluralizmu i indywidualizmu jest już bardzo trudne).

Trójca Święta wzorem wspólnoty

Dogmat o Trójcy Świętej stwierdza, iż jest jeden Bóg, ale są trzy Osoby Boskie: Bóg Ojciec, Syn Boży i Duch Święty. Wszystkie One zachowują swoją indywidualną tożsamość, ale łączy Je ta sama natura (por. KKK 252 i 253). W pierwszych wiekach chrześcijaństwa, aby lepiej zrozumieć sposób istnienia Trójcy Świętej, posługiwano się obrazem koniczynki, która złożona z kilku elementów tworzy jednak jeden kwiat. Abstrahując od rozważań dogmatycznych, warto sobie uświadomić, że Bóg jest istotą społeczną. Człowiek – stworzony na obraz i podobieństwo Boże – jest również wezwany do budowania życia opartego na wspólnocie. Ma więc ona być również odnajdywaniem tego co wspólne, co łączy, choć nie oznacza to zacierania różnic i nie dostrzegania swoistej natury każdej osoby jako odrębnego indywiduum.

Trójca Święta jest również wspólnotą opartą na miłości. Ojciec, Syn i Duch Święty łączy najwznioślejsza i najdoskonalsza miłość, której źródłem i mocą jest Duch Święty. Jeśli więc chcemy budować wspólnotę ludzką konieczne jest rozwijanie w sobie cnoty miłości i prośba do Boga o ten dar. Tylko tam, gdzie jest Miłość, może powstać wspólnota. We wspólnocie musi liczyć się bardziej dobro wspólne niż dobro jednostki, co oczywiście nie oznacza deprecjonowania roli i autonomii jednostki. Jeśli poszczególny człowiek miałby zostać pokrzywdzony, to wówczas taka wspólnota nie ma sensu. Niemniej jednak dla wspólnego celu konieczne jest ograniczenie pewnej autonomii. Tak jest w przypadku wspólnoty państw, np. w Unii Europejskiej. Aby tworzyć dobro wspólne poszczególne kraje muszą oddać cząstkę swojej suwerenności dla wspólnego dobra UE. Również taka zasada dotyczy wspólnoty kraju. Jeśli np. budowana jest autostrada, to dobro całości narodu uzasadnia oddanie części ze swoich posiadłości pod budowę nowej drogi. Zatem tworzenie wspólnoty wiąże się z pewnego rodzaju ofiarą i pociąga za sobą konieczność dzielenia się posiadanym dobrem.

Eucharystia – pokarm na drogę budowania wspólnoty

Powyższe rozważania nt. wspólnoty uzmysławiają fakt, że jej tworzenie jest bardzo trudne. Konieczne jest zatem wsparcie tego dzieła mocą łaski Bożej. Najdoskonalszym jej źródłem jest Eucharystia. Człowiek, który jednoczy się z Chrystusem w Komunii Świętej zostaje niejako predysponowany do budowania wspólnoty, gdyż sam tworzy najpełniejszą wspólnotę – z Chrystusem. Aby więc spotykać się w sposób konstruktywny z drugim człowiekiem i tworzyć z nim więź miłości, trzeba najpierw spotkać się z Bogiem – Miłością. Chrystus dla zbudowania owej wspólnoty eucharystycznej z człowiekiem „daje się” całkowicie człowiekowi, ofiaruje siebie dla człowieka. Również nasze ludzkie wspólnoty muszą być oparte na umiejętności poświęcenia swoich sił, talentów i darów dla innych.

Maryja – najdoskonalszym arcydziełem Trójcy Przenajświętszej

Osobą, w której wszystkie wyżej wymienione tezy na temat wspólnoty realizują się najpełniej jest Maryja. To Ona całkowicie oddana Bogu Ojcu poczęła Syna Bożego za sprawą Ducha Świętego. Dlatego papież Benedykt XVI w Uroczystość Trójcy Świętej roku 2006 tak powiedział o Świętej Bożej Rodzicielce: Spośród wszystkich stworzeń arcydziełem Trójcy Przenajświętszej jest Maryja Dziewica: w Jej pokornym i pełnym wiary sercu Bóg przygotował sobie godne mieszkanie, aby wypełnić tajemnicę zbawienia. Miłość Boża znalazła w Niej doskonałą wzajemność i w Jej łonie Syn Jednorodzony stał się człowiekiem. Z synowską ufnością zwracamy się do Maryi, ażeby z Jej pomocą móc postępować w miłości i uczynić z naszego życia pieśń ku chwale Ojca przez Syna w Duchu Świętym.

http://liturgia.wiara.pl/doc/420697.Zaproszenie-do-budowania-wspolnoty/2

***************************************************************************************************************************************

ŚWIĘTYCH OBCOWANIE

5 stycznia
Błogosławiona
Marcelina Darowska, zakonnica
Błogosławiona Marcelina Darowska Marcelina urodziła się 16 stycznia 1827 r. w Szulakach, w rodzinie ziemiańskiej. W młodości pracowała w majątku, a także uczyła wiejskie dzieci. Często też odwiedzała chorych. Od dzieciństwa myślała o życiu zakonnym; jednak zgodnie z wolą ojca w wieku 22 lat wyszła za mąż za Karola Darowskiego. Wkrótce urodziła syna i córkę. Obowiązki żony i matki wypełniała wzorowo, nie pamiętając o sobie. Po trzech latach małżeństwa jej mąż zmarł nagle na tyfus, w rok później zmarł ich maleńki synek.
W celach leczniczych wyjechała za granicę. W Rzymie w czasie modlitwy zrozumiała, że jest wezwana do stworzenia zgromadzenia o charakterze wychowawczym. Jej ojcem duchowym był o. Hieronim Kajsiewicz. To on zapoznał ją z Józefą Karską, która także myślała o założeniu nowego zgromadzenia. Niestety, choroba córki Marceliny zmusiła ją do powrotu na Podole. Podjęła tu pracę społeczno-oświatową, pomagała chłopom w usamodzielnieniu się po uwłaszczeniu.
Mając 27 lat związała się w Rzymie prywatnymi ślubami ze zgromadzeniem tworzącym się wokół o. Hieronima i Józefy Karskiej. W 1863 r., po śmierci Józefy, została przełożoną nowej wspólnoty. Pius IX, błogosławiąc temu dziełu, powiedział: “To zgromadzenie jest dla Polski”.
W tym samym roku matka Marcelina przeniosła Zgromadzenie Sióstr Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny (niepokalanek) do Jazłowca (obecnie Ukraina). Otworzyła tam zakład naukowo-wychowawczy dla dziewcząt, który wkrótce stał się ośrodkiem polskości na terenie zaborów. Sercem pracy Zgromadzenia miało być wychowywanie dzieci i młodzieży. Wprowadziła nowatorską wówczas zasadę indywidualizacji w nauczaniu. Starała się nie tylko uczyć, ale przede wszystkim kształtować młode dziewczęta, aby mogły potem stać się dojrzałymi kobietami, żonami i matkami, zaangażowanymi w sprawy narodu i Kościoła.
Po kilku latach otwarto kolejny zakład, w Jarosławiu. Z czasem powstały też placówki w Niżnowie, Nowym Sączu i Słonimie. W 1907 r. Marcelina wysłała siostry do nowego zakładu w Szymanowie, niedaleko Warszawy. Uzyskanie od rządu carskiego pozwolenia na otwartą pracę u wrót stolicy graniczyło z cudem. Zgoda jednak nadeszła. Obecnie w Szymanowie znajduje się dom generalny zgromadzenia.
Marcelina zmarła 5 stycznia 1911 r. w Jazłowcu. Pozostawiła po sobie 144 tomy maszynopisów; stworzyła polską terminologię mistyczno-ascetyczną o zabarwieniu romantycznym. Beatyfikował ją św. Jan Paweł II w Rzymie 6 października 1996 r.
http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/01-05a.php3

Błogosławiona Matka Marcelina sama o sobie.

 

 

Przyszłam  na  świat  16  stycznia  1827   roku  z  zamożnych  Rodziców  –  piąta  w porządku  żyjących  ich  dziatek. Gniazdo rodziny  mej  Matki  było  na  Ukrainie;  ojciec  z  Litwy  pochodził;  pradziady  jego  prócz  marnego  tytułu  Księcia  na  świecie,  tak  pospolitego  na  Litwie  –  ważne  zajmowali  posady  przy  Kościele  Bożym;  dwóch  było  biskupami  –  jeden  z  nich  fundatorem  gmachu  przy  katedrze  Wileńskiej…

Ojca  mego  zawsze  zacnym  i  uczciwym  znałam  człowiekiem  dobrym  był  panem  dla  włościan  i  szlachty  z prześladowanej  przez  rząd,  zwanej  jednodworcami  –  wybornym,  wzorowym  przez  lat  wiele  marszałkiem  z  wyboru  obywateli.  Charakter  miał  silny,  nieugięty  –  serce  zdolne  miłości…

Matka  moja  dobrej,  poczciwej  natury,  dowcipnego,  wesołego  umysłu,  zaniedbaną  była  w  wychowaniu  religijnym;  całą  młodość  wśród  świata  spędziwszy  –  oglądać  się  nań  nawykła;  wszakże  łaską  Bożą  cnót  niewieścich  pilnie  strzegła;  była  łagodną,  pracowitą,  wierną  i  uległą  mężowi,  oddaną  dziatkom…

Pierwszych dni życia mego  (Epoka  młodości  mojej  do  wyjścia  za  mąż  –  była  zupełnie  dalszym  ciągiem  wieku  dziecinnego, który  szerzej  spisany.  Dom  Rodziców  moich  w  niczym  się  nie  zmienił  –  więcej  był  tylko  trochę  uczęszczany  –  ten  sam  jego  charakter  –  i  jam  taka  sama  w większym  tylko  rozwoju  złego  mego  i  dobrego,  łaską  Bożą  wszczepionego.  Wszystko  było  to  samo  –  tylko  silniejsze.  W  rzeczach  Bożych,  moralnych  –  ten  sam  pęd  gorący  i  szczery  –  to  samo  nieoświecenie,  zupełna  nieświadomość;  pochopność  do  ofiary,  umartwień  zewnętrznych  –  zapomnienia  o  sobie  –  miłość  Boga  i  ludzi  jakby  w przeczuciu  i  w  czynie  z  naturalnego  popędu  –  niewinność  i  pokój  duszy  –  a  z drugiej  strony”  błoto  ciemności,  naturalizmu,  ludzkości  –  tamto  wszystko  kalające.  Strona  estetyczna  zewnętrzno – materialna  życia  dosyć  rozwinięta  w  rodzinie  naszej  –  żywo  się  we  mnie odbijająca  łatwo  bez  łaski  Bożej  przybrać  mogła  charakter  próżności  tak  niebezpieczny  dla  kobiety;  o  ile  tej  się  poddałam  –  nie  wiem;  zdaje  mi  się  jednak  –  że  zepsucie  do  serca  nigdy  nie  doszło  –  koniec  końców  jednak  –  nic  białym  nie  było  –  to  nawet  co  najjaśniejsze,  jeśli  nie  czarnym  zupełnie,  to  pewnie  szarym  być  musiało  przed  Bogiem  –  Wszystko  małe,  drobne,  liche,  nie  warte  spojrzenia  odpowiednio  charakterowi  całej  mojej  istoty  –  pomimo  niezaprzeczonej  łaski  Bożej,  która  czuwała  jakby  z  daleka.) –  nie  byłam  zdaje  się  złem  dzieckiem:  przeciwnie:  Bóg  mi  dał  serce  dobre,  niezmiernie  wdzięczne,  kochające,  prawe.

Lalkami  nigdy  bawić  się  nie  lubiłam  a  zdatność  miałam  wrodzoną  lubo  także  niższego  rzędu  z  upodobaniem  z  nią  nie  rozłącznym,  do  rysunków.  Stąd  w  pięciu  latach,  zamiast  igrać  podobnie  wszystkim  dzieciom  brałam  ołówek,  później  pióro  i przerysowywałam  litery  drukowane  jakie  przed  sobą  widziałam  a  pierwszym  wzorem  moim  był  kalendarz.  Potem  wzięłam  się  do  przerysowywania  listów,  które  mi  pod  rękę  podpadały  –  dalej  dochodzenia  co  znaczą te  figurki,  te  kraski,  znaczki ?  stąd  nim  mię  uczyć  zaczęto  –  co  było  podobno  w  6-tym  roku  –  sama  już  słowa  składać  umiałam,  wcale  wprawnie  pisząc.

Lubiłam  rano  wstawać  –  bo  ranki  w  dniu  najpiękniejsze.  Z  książką  w  ręku szłam  do  ogrodu  –  a  był  on  piękny  u  Rodziców  moich  –  za  nim  widok  na  błoń  szeroką  rzeczką   przeciętą  i  na  wiejską  rozciągłą  zagrodę. Tam  ukryta  w  cieniu  drzew  siadywałam  –  patrzałam  –  słuchałam  –  i  gwar  trzód  gromadnie  na  niej  spędzonych  –  i  nuta  smętna  fujarki  miejskiego  pastuszka  –  i  brzęczenie  pszczółek  –  i  śpiew  słowika  –  i  niebo  czyste,  błękitne  śnieżnymi  obłoczkami  zasiane  –  wszystko  to  tak  mówiło  do  serc  mego  –  tak  je  upajało,  że  godzinami  całymi  jakbym  w  zachwyceniu  zostawała.

W  rodzicielskim  domu  jeszcze  w  dziesiątym  roku  życia,  pierwszą  odbyłam  spowiedź  –  i  wraz  pozwolono  mi  przystąpić  do  Komunii św.  (Szczegółów  z  niej  nie  pamiętam.  Wiem  żem  przygotowaną  do  tej  uroczystej  i  ważnej  w  życiu  chwili  nie  była;  kazano  mi  się  nauczyć  spowiedzi  powszechnej,  przeczytać  z książki  rachunek  sumienia,  i  nauczono  jak  mam  się  zachować  przy  konfesjonale.  Katechizmu  mało  się  uczyłam  –  a  gdy  mię  Matka  moja  wziąwszy  za  rękę  poprowadziła  do  spowiednika  i  uprzedziła  go  że  pierwszą  odbywam  spowiedź  –  bardzo  się  lękałam  aby  mi  z  niego  nie  czynił  zapytań  –  co,  jak  słyszałam  zdarzało  się  na  świecie.  Ale  nasz  Ksiądz  Proboszcz  zawsze  grzeczny  dla  możniejszych  parafian  swoich  –  i tym razem  był  dyskretny.  Poprzestał  na  wysłuchaniu  grzechów  –  dał  rozgrzeszenie  –  naznaczył  pokutę,  którą  zapewne  skrupulatnie  musiałam  odmówić,  bo  ją  uważałam  za  obowiązek  –  a  wszystkie  obowiązki  w  poszanowaniu  wielkim  miałam  i  naturalnie  kochałam.  Mam  nadzieję,  że  ze  czcią  najsłodszego  Pana  naszego  do  serca  przyjęłam  –  bo  mi  zostały  w  pamięci  uwagi  o  wyrazie  twarzy  mojej  w  onej  uroczystej  chwili,  potem  powtarzane  osoby  przypatrującej  się  gdyśmy  /dzieci/  do  stołu  Pańskiego  przystępowały  i  pamiętam,  że  czułam  że  to  był  dzień  wielki,  czułam  uroczystość  i pewne  jakieś  nieokreślone  szczęście.)

Rodzice postanowili  umieścić  nas  w  pensjonacie  młodych  i  dobrego  urodzenia  dziewczynek,  pod  przewodnictwem  Szwajcarki,  protestantki  –  w  oddalonym  o  30  mil  mieście  Odessie.  (Pensjonat  P. Schedoeuver  w  Odessie  za  moich  czasów  był  to  zakład  edukacyjny  blisko  stu  panienek  różnego  stanu,  wychowania,  zasad  i  religii,  mieszczący.  Przełożona  i  jej  współpomocnice  były  protestantki,  nauczyciele  wykładający  lekcje,  przychodzący  z miasta  profesorowie  Liceum,  po  większej  części  schizmatycy  i  luteranie;  boć  prócz  nauczyciela  religii,  Ojca  Anzelma,  Włocha  –  tylko  nauczyciel  tańców  Francus,  jeden  z nauczycieli śpiewów  Włoch  –  i  dwóch  muzyki  Polaków  –  byli  katolikami.  Na  wielką  też  liczbę  wychowanek  –  12  nas  liczono  katoliczek  a  między  niemi  były  i  Włoszki  i  Francuzki,  a  siedem  tylko  polek.  Nauki  rozłożone  były  w  3  klasach  –  a  każda  klasa  miała  2  oddziały  –  trzecia  czyli  ostatnia  trzy  –  a  w  trzecim  było  że  tak  powiem  zapieczętowane  –  całego  kursu  edukacyjnego  –  konkluzja  sześcioletnich  nauk.  Druga  klasa  w  pierwszym  oddziale  najliczniejszą  była  –  tam  się  mieściły  wszystkie  panienki  niższej  klasy  –  córki  kupców,  rzemieślników  itd.  które  rok  lub  dwa  w  pensjonacie  spędziwszy  –  osądzone  zostały  za  dostatecznie  uczone  przez  Rodziców  swoich  –  i  wyższych  klas  nie  dotykając  –  do  domów  wracały.  W  drugiej  też  klasie  mieszanina  najbardziej  rażąca  uderzała  w  oczy.  Były  tam  grube  i  nieokrzesane  kilkunastoletnie  kacapki,  ledwo  abecadło  umiejące  –  a  których  Rodziciele  przyzwolić  nie  chcieli  aby  do  pierwszej  zaliczone  zostały  klasy;  były  obok  nich  młodziuchne  i  delikatne       dziewczynki  –  porządnie  od  początku  kurs  nauk  przechodzące,  jak  fiołki  przy  pokrzywie  wyglądające.  Pomimo  przestróg  i  złych  not  damy  klasnej  –  pomału  skromny  i  uroczy  układ –  miłych  słów  dobór  w  wyrażaniu  się  –  delikatność  i  czystość  pojęć  zacierały  się  –  a  rubaszność,  szorstkość –  trywialność  większej  liczby  starszych  towarzyszek  spływały  na  nie  jak  cień  złowrogiej  nocy  na  drogę  zbłąkanego  wędrowca.  W  serce  nikt  tam  nie  patrzył,  uczuć  nie  badał  –  chodziło  tylko  o  przyzwoitość  zewnętrzną  –  o  wyuczenie  się  lekcji  –  uprzątanie  klasy  –  taniec  –  śpiew  z  którym  się  miało  na  egzaminie  popisać.

Trzecia  klasa  otwierała  się  tylko  dla  panienek  wyższego  urodzenia  –  dobrze  ułożonych  i  z  jaką  taką  znajomością  języka  francuskiego  a  wyszłych  z  pierwszego  dzieciństwa.  W  niej  więc  obie  z  siostrą  moją  umieszczone  zostałyśmy lubo  w  naukach  niewiele  bardzo  byłyśmy  posunięte  a  wiek  mój  12  lat  zaledwo  dochodził.  Pół  roku  ciężkiej  miałyśmy  pracy  –  aby  przejść  choć  w  krótkości  czegośmy  się  w  niższych  nie nauczyły  klasach  i  równym  krokiem  z  towarzyszkami  mierzyć  nauki  w  naszym  wykładane  oddziale.  Wszakże  jeśli  częściej  niż  one  raziłyśmy  nauczycieli  błędami  w  językach  niewiadomością  szczegółów  naukowych  które  w  tej  klasie  obecnie  być  nie  powinny  były- ;  to  wkrótce  ściągnęłam  ich  uwagę  pilnością ;  dokładnością  w  każdym  obowiązku  –  pojęciem  i  zamiłowaniem  nauki  a  po  kilku  miesiącach  dostawszy  się  na  pierwsze  miejsce  –  które  się  nabywało  matematycznym  wyrachowaniem  zdań  numerowych  w  każdym  przedmiocie  –  do  wyjścia  mego  z  pensji  go  nie  utraciłam.

Uważaną  byłam  za  najzdolniejszą  w  całym  zakładzie.  Pamięć  wszakże  miałam  mierną  –  wszystko  co  machinalnie  zatrzymać  było  trzeba  w  pamięci,  jak  np. cyfry  lat,  imiona  itd..  przychodziło  mi  z trudnością,  żaden  nonsens,  to  jest  wszystko  co  nielogiczne,  co  bez  podstawy  i  sensu  nie  mogło  żadną  miarą  jąć  się  mojej  głowy  i  nigdy  nic  podobnego  nie  byłam  w  stanie  nie  już  ani  na  chwilę  zachować  w  pamięci;  ale  nawet  powtórzyć.  Pojęcie  miałam  czyste  i  głęboko  sięgające,  rozum  logiczny, nieznoszący  żadnego  fałszu  i  sofizmatu,  –  pióro  niezmiernie  łatwe,  wyobraźnię  bogatą  –  a  pewna  zdolność  do  sztuk  pięknych:  do   muzyki,  śpiewu,  rysunków,  czyniła  ze  mnie  dobrą  i  świetną  nawet  uczennicę  cenioną  i  lubianą  przez  przełożonych  i nauczycieli.  Siostrze  mojej  szło  trudniej;  każde  jej  niepowodzenie  gorzkimi  łzami  oblewałam  –  co  mi  dowodzi,  że  jeśli  serce  złem  nie  było  –  to  miłość  własna  zawsze  i  we  wszystkim  główną  rolę  grała.

Najmłodszą  byłam  w  klasie,  w  której  mię  umieszczono  –  i  w  chwili  wejścia  do  niej,  jako  dziecko  uważana  i  przyjęta  przez  współtowarzyszki  moje.  Do  żadnych  tedy  tajemnic  przypuszczoną  nie  zostałam;  nie  uszły  one  jednak  oka  mojego  –  a  chociaż  ciekawość  obudziły  odrazą  i  oburzeniem  wewnętrznym  mnie  przejęły.  Były  sprzeczne  z  celem  pobytu  naszego  w  pensjonacie  –  przeciwne  obowiązkom  –  a  to  już  dosyć  aby  podejrzenie,  wstręt  we  mnie  obudzić.  Byłabym  wszystkie  precz  usunęła  –  lecz  jakże  się  wziąć  do  tego ?

Donieść  przełożonym  –  uważałabym  była  za  akt  nieprawości  i  nigdy  się  go  nie dopuściła;  uwagi  moje  –  czułam  żeby  przyjęte  nie  były  przez  starsze  znacznie  i rozumniejsze  towarzyszki;  rada  więc  nie rada  kryć  wszystkie  wrażenia  moje  w  sobie  musiałam  –  z  siostrą  je  tylko  moją  dzieląc.  Ale  ten  co  czyta  w  tajnikach  serc  naszych  miłosiernie  widział  to  moje  uczucie  –  chciał  je  skutkiem  uwieńczyć,  i  po  swojemu  działo  rozpoczął  –  złe  w  dobro  obracając.

Zapaloną  byłam  patriotką.  Mała  nas  liczba,  Polek  trzymała  się  za  ręce  i wyraźnie  nieprzychylna  była  Rosjankom  –  które  mniej  może  naturalnie  źle  do  nas  usposobione,  rozdrażnione  były  postępowaniem  naszym.  Nie byłam  lepszą  ani  rozsądniejszą  od  współrodaczek  moich  –  ale   mi  wszystko  uchodziło !  Odznaczałam  się  zdolnością  w  pisaniu;  wypracowania  moje  często  były  alegoryczno  –  patriotyczne  a  niepochlebne,  surowe  dla  nieprzyjaciół.  Nauczyciele  i  przełożona  je  dobrymi  znajdowali,  zwykle  publicznie  pochwały  za  nie  otrzymywałam;  otóż  doprawdy  trudno  sobie  wytłumaczyć  jak  poczciwe  towarzyszki  moje,  które  w  narodzie  ich  nielitościwie  nieraz  dotykałam  –  przebaczały  mi to  –  nigdy  nawet  za  złe  nie  brały  ?

Towarzyski  moje,  i  nauczycieli,  bardzo  kochałam.  Pomiędzy  ostatnimi  był  jeden,  który  szczególnie  serce  moje  posiadał:  Był  to  Ksiądz  staruszek,  nauczyciel  religii,  Włoch  rodem,  który  mi  się  też  ojcowskim  odpłacał  przywiązaniem.  Był  to  człowiek  wielkiej  zacności  i  pobożności  –  o  cnotach  jego  wiele  słyszałam,  a  dołączywszy  to  do  uszanowania  jakie  stan  duchowny  we  mnie  obudzał  –  czciłam  Go  –  ufałam  mu  –  nieograniczenie.  Zwierzałam  mu  się  ze  wszystkim  –  co  miałam  na  sercu.  Mówiłam  też  często  o  pragnieniu  moim  życia  zakonnego;  ale  poczciwy  staruszek  przekonawszy  się  z  rozmów  moich,  że  to  było  sprzeczne  z  życzeniem  Rodziców  moich  –  zalecał  abym  tę  myśl  odtrącała,  dowodząc,  że  wszędzie  zbawić  się  można,  a  życie  dobre  na  świecie  pożyteczniejsze  i  z  większą  duszy  zasługą  niż  klasztorne.  Każde  słowo  jego  za  wyrocznię  dla  siebie uważałam.  Wtedy  wydawał  mi  się  on  najmędrszym  człowiekiem  na  świecie;  dziś  gdy  wszystkie  szczegóły  prowadzenia  mego  stają  mi  w  myśli  –  pomimo  zawsze  żywej  i  szczerej  wdzięczności  dla  niego  –  przeczyć  nie  mogę,  iż  nie  był  to  wcale  wzór  przewodników  na  drodze  wewnętrznej  –  a  może  nawet  nauczyciela  religii.  )

 

             Wyszłam za mąż  w  1849  roku  w  dzień Aniołów  Stróżów  –  nie  zmuszona,  wolą  Rodziców  moich,  jak  to  błędnie  niektórzy  mniemali  –  nie  poświęcona  ludzkim  ich widokom  i  spekulacji.  Czyniąc  krok  ten  –  uległam  przeważnej  sile  okoliczności  niewątpliwie  ręką  Opatrzności  rządzonym. (Czyniąc  krok  ten  –  uległam  przeważnej  sile  okoliczności  niewątpliwie  ręką  Opatrzności  rządzonym.  Czy  to  dlatego,  że  szatan   przeczuwszy  powołanie  moje  do  służby  Bożej  odprowadzić  mię  od  niego  usiłował  i  wzbudzał  przeszkody  o  które by  się  ono  rozbić  mogło;  czy  że  Rodzice  moi  zamożni  byli  a  posag  w  rozumieniu  ludzkim  najważniejszym  niemal  przymiotem  panny  –  matka  zaś  i  siostry  starsze  najzacniejsze  kobiety,  rękojmią  były  że  i  ja  dobrą  będę  żoną;  czy  na  koniec,  że  jak  to  ludzie  nazywają:  szczęście  do  ludzi  miałam;  najszacowniejsza  młodzież  okolicy  naszej,  poszukiwała  mnie  w  małżeństwo.  Ojciec  wydać  pragnął  –  matka  tego  sobie  życzyła,  nic  na  przeszkodzie  spełnieniu  powołania  kobiety,  wedle  sądu  ludzkiego  –  nie  stawało.

W  kilka  miesięcy  później  i  ten  się  rozstrzygnął.  Między  odmówionymi,  kilkakrotnie  i  najsilniej  odmówiony  był  Karol  Darowski.  Zawód  w  uczuciu  źle  wpłynął  na  charakter  jego  szlachetny  i  silny  z  natury  ale  niezmiernie  przeciwnościami  życia  rozjątrzony  –  stał  się  przykrym,  ostrym  i  surowym,  niedostępnym  prawie  dla  wszystkich  –  a  głębokie  cierpienie,  które  się  w  kilku  dniach  po  tym  ciężkim  dla  serca  zawodzie  posrebrzonym  włosem  odbiło  w  30 letnim  młodzieńcu  –  współczucie  ogólne  dla  niego  wywołało.  Większość  głosów  przeciw  mnie  była  –  głównie  powstali  zacni,  sami  zdolni  wyższego  uczucia;  powstali  księża  –  a  spowiednik  mój  powiedział  mi,  że  zdam  kiedyś  ciężki  rachunek  przed  Panem  Bogiem  za  tę  duszę,  której  zbawienie  mogłam  była  zapewnić.  To  głębokie  zrobiło  na  mnie  wrażenie.  Karol  lubianym  nie  był  dla  nieugiętego  i  surowego  swego  usposobienia  –  ale  szacunku  nikt  mu  odmówić  nie  mógł;  ja  go  najbardziej,  w  niechęci  mojej  do  zamęścia,  nie  lubiłam  –  dlatego,  że  miał  najwięcej  stronników,  że  mój  ojciec  szczególnie  go  lubił  i  cenił  i  przeczuwałam,  że  by  za  niego  najchętniej  mnie  wydał;  wszakże  nie  szanować  go  nie  mogłam,  bo  prawością  i  rozumem  odznaczał  się  pomiędzy  wszystkimi.  Karol  po  każdym  odmówieniu  moim  przestawał  w  domu  rodziców  moich  bywać  –  ale  spotkawszy  mnie  gdzie  w  towarzystwie  –  uczucie  brało  górę  nad  rozumem  –  i  znowu  powracał.  Podobne  spotkanie  nastąpiło  na  balu  w  parę  miesięcy  po  onej  obietnicy  mojej  Ojcu  mojemu  zrobionej.  Kropla  po  kropli  skałę  przebija;  serce  moje  niewidome  dla  mnie  było  też  zmiękczone  stałością  Karola,  której  dowód  miałam  w  każdym  z  nim  spotkaniu.  Mimowolne  jakieś  pierwszeństwo  w  tańcach,  do  których  nie  należał  dane  mu  –  serce   jego  rozpromieniło  nadzieją :  w  kilka  dni  później  przybył  do  domu  rodziców  moich  i  raz  jeszcze  zapytanie  mi  zrobił.  Zadrżałam  –  przyrzeczenie,  słowo  dane  Ojcu  stanęło  mi  w  pamięci  ….  zdało  mi  się,  że  wyboru  lepszego,  sprawiedliwszego  nie  mogłam  uczynić  –  zdało  mi  się,  że  nikomu  potrzebniejsza  nie  byłam,  użyteczniejszą  być  nie  mogłam  jak  jemu  –  i  zrobiłam  mu  nadzieję …  a  nadzieja  dana  mężczyźnie  –  w  przekonaniu  moim  –  była  słowem,  obowiązaniem  się.  Tegoż  samego  dnia,  20  Października  1848 r.  dotknięta  zostałam  ciężką  i  gwałtowną  chorobą,  której  nikt  określić  ani  nazwać  nie  umiał  –  lekarze  licznie  ze  wszech  stron  kosztem  Ojca  mego  a  staraniem  Karola  sprowadzani,  zwątpili  o  wyleczeniu,  życie  z  każdym  dniem  uchodzić  się  zdawało;  cierpienia  były  niezmiernie  gwałtowne  i  odejmujące  mi  zupełnie  władzę  poruszania  się  –  a  stan  moralny ….  jakiego  nigdy  dotąd  nie  byłabym  zaznała  –  błogi  i   szczęśliwy  nad  wszelki  wyraz.  Nie  rozumiałam  go  –  nie  umiałam  ocenić  –  nie  zdając  sobie  z  niego  sprawy,  i  nie  pojmując,  nie  zawdzięczając  –  używałam.  Wejść  w  szczegóły  jego  –  dziś  bym  nie  umiała:  boć  się  nigdy  nad  nim  nie  zatrzymałam  a  dwadzieścia  lat  z  górą  od  tego  czasu  upłynęło;  wiem  tylko,  że  cały  charakter  jego  był  nadzmysłowy,  nadludzki –  czyste  dotknięcie  miłosierdzia  Bożego  –  łaski  Pana,  który  w  miłości  swojej  nie  rachuje  się  komu  daje  –  daje  –  bo  kocha  –  kocha  –  bo  cały  miłością.  Nieoświecenie  moje  było  do  tego  stopnia  wielkie  w rzeczach  religii  w  najściślejszych  i  najprostszych  jej  obowiązkach  –  że  w  ciągu  całej  tej  niebezpiecznej  i  życiu  grożącej  choroby  –  spowiedź  nie  przyszła  mi  na  myśl  –  otaczający  mię  dalecy  też  byli  od  wspomnienia  mi o  niej:  głupiuchno  tonęłam  sobie  w  Panu  –  pełna  i  szczęśliwa  tym  co  było  –  bez  żadnej  głębszej,  doskonałej  chrześcijańskiej  myśli.  Dowody  serca  ludzi  –  miałam  najobfitsze;  sercem  też  przyjmowałam  i  oceniałam  wszystkie  a  najszczególniej  może  –  niesione  mi  w  poczciwości,  w  prostej  a  niezasłużonej  wdzięczności  przez  lud  wiejski:  modlono  się  o  życie  moje  gorąco,  rozsyłano  ofiary  po  cudownych  miejscach  i  dziś  mam  uczucie,  że  one  zatrzymały  mnie  na  ziemi,  gdy  Bóg  chciał  mię  zabrać z  niej  zanim  zepsucie  świata  pokalać  miało  duszę  moją,  słabą,  ciemną,  nędzną  –  ale  wtedy  jeszcze  ufam,  nieobciążoną  wielkimi  grzechami,  bo  niepojmującą  złego  i  zdaje  mi  się   nieznającą  złej  woli.  Choroba  moja  trwała  kilka  miesięcy  –  blisko  w  rok  dopiero  po  pierwszym  przyrzeczeniu,  w  Październiku  1849  roku  –  w  dzień  Aniołów  Stróżów  nastąpił  ślub.

W  chwili  jego  dziwnego,  niezatartego  dotąd  doznałam  wrażenia.  Karol  był  już  mi  wtedy  drogi.  Wielkie,  jeśli  tak  nazwać  można  uczucie  ludzkie  –  uczucie  jego  dla  mnie  –  szacunek  który  wzrastał  z  każdym  dniem  bliższego  jego  poznania  –  rozwinęło  w  sercu  moim  przywiązanie.)

We  dwa  lata  i  pół  po  tym  dniu  –  20  Kwietnia  1852  roku  Bóg  zerwał  więzy,  które  zdaje  mi  się,  sam  był  włożył  na  mnie;  sam  śmiem  mniemać  –  bo  nigdy  wyrzutu  sumienia,  ani  odstąpienia  łaski  Jego  ode  mnie  –  nie czułam.( Paru  lat  życia  mojego  małżeńskiego  prawie  zupełnie  nie  pamiętam  –  tak  dziwnie,  niepojęcie  prawie  dla  mnie,  ono  się  w  pamięci  mej  zatarło.  Nie  umiałabym  powiedzieć  jaka  w  nim  byłam ?  ogólne  mam  tylko  uczucie,  że  w  bladym  obrazie  całego  mojego  życia  –  to  jeszcze  najbledsza,  najuboższa  część  jego.  Wszakże  wyniosłam  z  niej  pewne głębsze  pojęcie  życia  społeczeńskiego  i  obowiązków  jego,  a  w  szczególności  obowiązków  żony,  matki,  pani  domu  z  doświadczeniem  połączone.  Karol  piękniał,  rósł  z  każdym  dniem  uszlachetniony,  złagodzony,  rozpromieniony  szczęściem  domowej  zagrody  –  tym  szczęściem  wewnętrznym  i  zewnętrznym  którego  tak  mało  zaznał  w życiu;  ja  zdaje  mi  się,  z  każdym  dniem  malałam,  a  jak  w  epoce  młodości,  próżność  –  tak  w  tej  następnej, samolubstwo,  zwrot  wszystkiego  na  siebie  –  z bliska  mi  groził.  Bóg  nie  dopuścił  abym  się  o  tę  skałę  niebezpieczeństwa  rozbiła  –  odwrócił  łódź  moją  od  niej,  puścił  ją  na  szersze  morze,  gdzie  mniej  podobnych  nieprzyjaciół  zewnętrznych  –  a  jeśli  otchłań  jego  wnętrzna  głębsza  –  to  On  Sam  przed  przepaścią  jej  chroni,  u steru  łodzi  stojąc.  Niech  stokroć  błogosławiony  będzie !  gdy  rani  –  leczy;  gdy  ogałaca  –  bogaci  –  gdy  wywraca  –  podnosi.  Święty,  Święty  jest  Pan  nasz !)

– Karol  w  33  roku  życia  ojciec  dwojga  niemowląt  –  w  drodze,  jadąc  na  Podole z  Ukrainy  objąć dobra  z  działu  mu  przypadające  –  z  tyfusu  życie  zakończył.

W  dziesięć  miesięcy  po  stracie męża  –  Bóg  mi  zabrał  pierworodne  dziecię syna  –  obraz  ukochany  Ojca… (Grom  był  straszny  dla  nie obeznanej  z  przeciwnościami,  z  cierpieniem.  Przy  zwłokach  męża  uczułam  –  że  szczęście  ludzkie  –  zwykłe  na  ziemi  –  strzaskane  dla  mnie  na  zawsze;  że  go  Bóg  nie  chciał  dla  mnie.  Postanowiłam  usunąć  się  od  świata  i  w  obowiązkach  matki  i  pani  resztę  życia  spędzić.  Tu  mi  staje  żywo  w  pamięci  pewny  drobny  szczegół  z  tej  epoki,  który  dla  uczczenia  Boga  i  Matki  Najświętszej,  kilką  słowy  opowiem.  W  kilka  tygodni  po  moim   owdowieniu  –  na  pierwszy  krok  usunięcia  się  od  świata,  postanowiłam  wyrzekając  się  na  zawsze  próżności  i  zbytków  jego,  pozbyć  wszystkich  pięknych  strojów,  które  się  jeszcze  po  wykwintnej  wyprawie  w  garderobie  mojej  mieściły.  Kazałam  więc  je  wszystkie  znieść,  aby  niemi  rozporządzić.  Widząc  to  najstarsza  z  Sióstr  moich,  miłośnie  wedle  świata  i  natury  –  zaczęła  mi  robić  uwagi  swoje :  żem  młoda,  że życie  to  jeszcze  uśmiechnąć  się  do  mnie  może  –  że  powrócić  muszę  do  tego  co  warunkiem  przyjemności  jego;  że  czas  ma  swoje  prawa  –  że  po  czarnym  żałoby  kolorze,  który  dziś  przywdziałam  –  razić  mię  nie  będzie  popielaty  i  fioletowy,  później  szafirowy  i  zielony,  później  na koniec  niebieski  i  różowy,  jak  do  tego  wiekiem  moim  mam  prawo;  na  cóż  więc  marnować  tyle  pięknych  rzeczy,  które  niedawno  summy  kosztowały  a  które  wkrótce  znów  potrzebne  mi  będą ?  –  Odpowiedziałam  na  to  spokojnie  ale  stanowczo:  że  już  ich  nigdy  używać  nie  będę  że  sukni  czarnej  prostej  i  jednostajnej  nosić  nie  przestanę  a  więc  wolę,  aby  te  resztki  próżności  świata,  zamiast  butwieć  i  przepadać  bez  żadnego  użytku  w  szafach  moich  –  obrócone  zostały  na  korzyść  drugich.  Wtedy  spostrzegłam  że  ktoś  z  rodziny  naszej  –  szwagier  Siostry   mojej  i  mój  –  dał  jej  znak  aby  mi  dała  pokój  i  szepnął  jej  z  cicha  kilka  wyrazów,  które  do  mnie  jednak  doleciały.  Radziły  jej  one  aby  mi  się  nie  sprzeciwiała  –  bo  sprzeciwianie  opór  tylko  silniejszy  wywoła  –  wywołać   mi  może  jakieś  słowo  którego  dotrzymanie  za  obowiązujące  dla  siebie  uważać  mogę.  Aby  zostawiła  czasowi,  który  sam  dokona  czego  kochający  mnie  pragną;  nie  tylko  nieznacznie  nowe  stroje  na  zewnątrz ale  nowe  uczucia  wewnątrz  przeprowadzi  –  i  da Bóg  skończę  jak  po  większej  części  ogół  niewiast;  drugim  wedle  serca  –  mażącym  zupełnie  bolesne  wspomnienia  przeszłości,  związkiem.  Te  słowa  dziwne  na  mnie  wrażenie  zrobiły:  uczułam  je  nie  już  tylko  prawdopodobnymi  ale  pewnymi  bez  szczególnej  opieki  i  łaski  Bożej  –  w  wielkiej  słabości  i  zmienności  ludzkiej;  i  przerażona  usunęłam  się  do  pokoiku  mojego  i  tam  upadłszy  przed  obrazem  Matki  Boskiej  Częstochowskiej  –  w  Jej  ręce  zrobiłam  ślub  nie  należenia  już  więcej  do  stworzenia  –  wyrzeczenie  się  wszystkiego  co  ziemskie  –  obowiązując  Ją do  dotrzymania  go  we  mnie  Bogu.  Akt  był  silny  –  gorący  wśród  łez  z  głębi szczerego  uczucia  płynący.  a  ta  najlepsza  Matka  przyjęła  –  wysłuchała  –  spełniła  a  w  miłosierdziu  swoim  dla  słabych  do  Niej  się  uciekających  nie dopuściła  nigdy  pokusy  do  serca  mego  z  tej  strony,  z  tym  aktem  przeciwnej.  Obraz  ów  Matki  bożej  –  był  przez  nas  z  Częstochowy  przywieziony  –  Karol  odmówione  przeze mnie  –  zrobił  był  ślub  uczczenia  Bogarodzicy  pielgrzymką  do  Częstochowy  –  jeśli  mu  ta  Królowa  nieba  i  ziemi  otrzyma  uwieńczenie  pragnień  serca  jego.  W  kilkanaście  miesięcy  po  pobraniu  się  naszym  pojechaliśmy  spełnić  to  wotum  Jasno –  Górskiej  Pani;  tam  Jej  złożyłam  wieniec ślubny  i  ślubne  obrączki,  z  niewymownym,  jakiego  wtedy  pojąć  nie  mogłam,  uczuciem.  Były  to  pierwsze  jakby  zrękowiny  z  Jej  Boskim  Synem  –  przedwcześnie  przez  Matkę  Jego  zrobione.  Ona  wszystko  zbierała  i  ze  wszystkiego  co  w  Jej  ręce  składałam  –  nowy  mi  wieniec  plotła  i  przygotowywała.  Na  te  wspomnienia  łzy  wdzięczności  zalewają  mi  serce.

 

Klęcząc  przy  katafalku  uśmiechniętej  dzieciny  –  cała  w  jednym  bólu  ale  spokojna  –  uczułam  się  p raz  drugi  –  złamaną  –  lecz  już  nie  w  szczęściu  ludzkim  jak  przedtem  –  bo  tego  nie  było  dla  mnie  ale  na  drodze  świata,  którą  podążałam.  Uczułam  wewnętrznie,  jakby  w  objawieniu,  że  droga  świata  wolą  mi  Bożą  przeznaczona  nie  była  –  że  droga  zakonna  przeznaczeniem  moim. )

Dla  poratowania  upadłego  zdrowia  a  bez  żadnych  zamiarów  i  planów  –  więcej  martwa  niż  żywa  –  jakby  machinalnie  idąca  za  czymś  nie widomie  mną  rządzącym  –  opuściłam  kraj.  W  sercu  miałam  Rzym  –  a  jechałam  w  towarzystwie  rodzinnego  kółka  najstarszej  siostry  mojej  do  Berlina,  dla  zaradzenia  się  znakomitych  lekarzy  a  potem  użycia  gdzie  wskażą, kuracji  wód… (Po  nieskutecznej  kuracji  wód  w  Nauheimie, gdzie  mię  lekarze  Berlińscy  posłali  –  dziesięć  tygodni  przebyłam  w  Hajdelbergu  pod  okiem  znakomitego  naówczas  dra Cheliusa.  Obca  wśród  cudzoziemskiego  miasta  –  nieznająca  dostatecznie  języka  niemieckiego  aby  krajowców  do  siebie  przypuścić  –  żyłam  w  zupełnej  samotności  z książką  albo  ołówkiem  w  ręku,  w  cieniach  gór  i  winnic  malowniczego  kraju,  do  świata  i  ludzi  nie  tęskniąc.  Do  Kościoła,  który  jeden  był  tylko  w  tym  protestanckim  mieście w  niedziele  i  święta  tylko  chodziłam-  bo  nienauczona  uczęszczać  doń  częściej  –  nie  pomyślałam  o  tym  wcale  –  a  w  ciągu  całego  tego  czasu,  zdaje  mi  się,  że  wcale  nie  przystępowałam  do  Sakramentów  Świętych.  W  kościele  jednak  było  mi  niewymownie  dobrze  –  dużo  płakałam  z  ulgą  serca  i  tam  jak  nigdzie  na  świecie  nie  czułam  się  samą,  osieroconą.  Książki  czytałam   kupowane w  protestanckiej  księgarni,  najgorsze  –  głownie  pamiętam  dzieła  J.J. Rousseau.  Katolicyzmu  cieniu  we  mnie  nie  było  –  a  wszakże  Bóg  mię  nie  opuścił !  Litował  się  nędzy  mojej  i  nieoświeceniu  i serce  miłośnie  pociągał  do  siebie.  Ja  Go  czułam  –  i  kochałam  Go  –  wedle  umiejętności  swojej.  Czciłam  Go  w  dziełach  Jego  –  głównie  w  pięknej  naturze  –  wdzięczną  Mu  byłam  za  te  dary  dla  człowieka  –  i  modlitwa  często,  pamiętam,  zalewała  mi  dusze.  Gdy  mówiłam  pacierz  –  każde  słowo  „Ojcze  nasz”,  brzmiało  w niej  pełnym,  głębszym  znaczeniem  –  przejmowało  nawskroś  –  rozpłomieniało  serce  miłością  i  wciągało  je  w  słodkie  jakieś  i  nieokreślone  marzenie.  Gdy  dziś  się  zastanowię  –  dziwne  mi  się  wydają  te  kilka  tygodni :  z  natury  nie  byłam  nigdy  ani  nieczynną,  ani  mdłą,  nijaką,  skłonną  do  wegetacji  –  a  ten  czas  cały  spędziłam  bez  żadnej  pracy  z planu –  bez  żadnego  planu  w  projektach  –  jakby  bez  żadnej  myśli  po  za  dziś  sięgającej.  Nie  nudziłam  się  ani  pragnęłam  zmiany  –  byłam  smutną,  bo  zbolałą  ciężkimi  ranami  które  mi  ręka  Opatrzności  zadała  –  wszakże  bez  żadnej  goryczy:  w przyszłość  nie  patrzyłam  –  życie  mi  się  nie uśmiechało  –  ale  piękne  niebo,  które  niezmiernie  zawsze  lubiłam  –  bogata  malowniczą  rozmaitością  ziemia  –  przed  oczami  moimi  rozwinięta  –  ułagadzała  mi  je  –  uczucie  zaś  głęboko  w  duszy  zakorzenione,  że  wszystko  z  woli  Bożej  –  a  Bóg  nam  Ojcem  –  niezachwiany  dawało  pokój.  To  uczucie  nigdy  ani  na  chwilę  mię  wśród  najcięższych  cierpień  nie  opuszczało…

Braterstwo  moje,  z  którymi  byłam  wyjechała  z  kraju  a  rozstała  się  dla  kuracji,  wyjeżdżali  do  Szwajcarii-  mnie  się  kuracja  w  Heidelbergu  nie  długo  skończyć  miała  –  postanowiliśmy  zjechać  się  wkrótce  w  Paryżu  i  tam  w  jednym  z  hotelów  daliśmy  sobie  rendez-vous.  Kilka  tygodni  upłynęło  mi  bez  żadnych  o  nich  wieści.  W  końcu  listopada,  wśród  mroźnej  i  burzliwej  nocy  –  stanęłam  w  tej  stolicy  świata  i  zawieść  się  kazałam  do  onego  hotelu.  Braterstwa  mego  tam  nie  było  ani  o  nich  wieści  a  ja  ledwo  zdołałam  utrzymać  mały  dla  siebie  pokoik,  tak  całe  pomieszczenia  zajęte  były.  Noc  ta  została  mi  w pamięci.  Zziębnięta  i  znużona  fizycznie,  uciśniona  moralnie  –  uczułam  się  samą  w  tym  tłumnym  a  chłodnym  świecie,  jak  liść  spadły  z drzewa  i  wiatrami  po  bezdrożach  jego  pędzony.  W  uczuciu  niemej  boleści  resztę  nocy  w  fotelu  spędziłam  –  jedno  stało  na  dnie  duszy :  jam  tu  obca  i  osierocona   –  jam  osierocona  wszędzie  i  świat  cały  pustką  dla  mnie  –  ale  Bóg  jest  –  jest  i  dla  mnie !  –  Nazajutrz  odszukałam  bratową  moją  i  aby  nie  być  samą  przeniosłam  się  do  jej  mieszkania. W  ciągu  całej  podróży  mojej  z  wrodzonego  zamiłowania  wszystkiego  co  piękne  i  wyższe  i  jakby  w  uczuciu  obowiązku  korzystania  z  przesuwających  się  przede mną,  bogactw  sztuki  i  kultury  –  sumiennie,  ściśle  a  nawet  z  pewną,  odpowiednią  do  całego  mojego  stanu  przyjemnością  –  zwiedzałam  wszystko,  co  godne  było  widzenia; W Paryżu  czyniłyśmy  to  razem  z  bratową  moją  a  gdy  raz  byłyśmy  na  operze  – w  entre – akcie  usłyszałam  kogoś  za  sobą,  po  imieniu  mnie  z cicha  wołającego.  Obejrzałam  się  –  była  to  siostra  moja  w  gronku  swojej  rodziny.  Dowiedziałam  się,  że  od dawna  przybyli  do  Paryża  i  tylko  zapomnieli  poszukać  mnie  w  hotelu…)

W  Paryżu  dowiedziałam  się,  –  że  był   Ojciec  Alexander  Jełowicki,  a  Ojciec  Kajsiewicz  przebywał  w  Rzymie.  Zapragnęłam  poznać  i  O.Jełowickiego… Cztery  miesiące  pobytu  mego  w  Paryżu  pasmem  dla   mnie  było  łask,  dowodów  serca  i  opieki  ojcowskiej  dobrego  Ojca  –  długi  też  moje  dla  Niego  z  łaską  Bożą  przechowam  na  wieczność  i Bóg  je  w  wieczności,  ufam,  wypłacać  będzie. Po  spowiedzi … naznaczył  mi  odwiedzenie  siedmiu  bazylik  w  Rzymie. Tak  tedy  obowiązaną  byłam  do  Rzymu  dojechać…

Wjazd  do  Rzymu  miał  coś  przejmującego  i  uroczystego  dla  mnie  –  czułam  się  w  grodzie  świętych,  w  grodzie  ruin  wielkości  świata  pogańskiego,  a  świątyń  chrześcijaństwa… Nazajutrz  posłałam  do kościoła  św. Klaudiusza  listy  Ojca  Aleksandra,  dołączając  kartkę  od  siebie  do  O. Kajsiewicza  z  zapytaniem:  czy  mogę  rachować  na  Ojców,  że  mi  znalezienie  mieszkania  ułatwić  zechcą?…

Dom  gdzie  mieszkali  PP. Łubieńscy  był  wielki  i  pusty.  Wprowadzono  mię  do  odpowiedniego  mu  salonu  –  Ojciec  tam  mię  zostawił  –  a  sam  poszedł  do  obłożnie  chorej  naonczas  Pani  Łubieńskiej,  gospodyni  a  po  kilku  chwilach  zobaczyłam  wychodzącą  pannę Józefę  Karską,  która  mię  najserdeczniej,  jakby  znajomą  swoją,  powitała.  (Józefa  koło  30  lat  już  wtedy  liczyła  i  piękną  rysami  nie  była  –  ale  był  to  typ  najidealniejszy   jaki  znałam  kobiety  duchowej  –  ascetycznej  –  z  całym  wdziękiem  dowcipu  i  uprzejmości  najlepszego  towarzystwa  świata.  Po  niedługiej  a  najbardziej  uprzejmej  rozmowie  –  pokazała  mi  dwa  pokoje  niezajęte  i  wolne  zupełnie,  które  mi  odstąpione  być  mogły.  Pierwszy  był  z  balkonem  wychodzącym  na  ulicę,  obok  salonu,  jasny  i  wesoły:  drugi  ciemny  i  ponury  o  jednym  oknie,  bliskim  murem  zaciemnionym,  za  kuchnią,  na  końcu  domu.  Ten  mi  się  wydał  smutnym  i  niemiłym  w  charakterze  swoim,  wszakże  że  był  na  ustroniu,  oddzielny  zupełnie  –  odpowiadał  mojemu  usposobieniu  –  i  ten  wybrałam.  Smutno  mi  będzie  bez  widoku  nieba,  pomyślałam;  ale  lepiej,  bo  dalej  od  ludzi  –  a  Bóg  jest  wszędzie.  Ta  myśl  zdaje  mi  się,  malowała  stan  mój  wyraziście  jeszcze  zbolała  – od  ludzi  obcych  –  stroniłam  –  a  Boga  przeczuwałam  coraz  pełniej  i  głębiej  przeczuwałam,  że  On  wszędzie  i  że  starczy  za  wszystko.)

Tego  jeszcze  dnia,  zebrawszy  rzeczy  swoje,  powróciłam  na  stałe letnie mieszkanie na Via  Barbieri.  (Wszedłszy  do  wybranego  przeze mnie  pokoju  –  wzruszoną  zostałam  pamięcią,  z  jakim  zastałam  go  urządzonym;  prócz  wszystkich  sprzętów  do  wygody  niezbędnych  –  spostrzegłam  z  wdzięcznością  klęcznik  pod  krucyfiksem  i  kropielnicę  ze  święconą  wodą  –  i  pierwszą  czynnością  moją  –  było  uklęknąć  –  pomodlić  się  –  oddać  się  Bogu  na  wszystkie  wole  Jego.  )

Całe  dwa  następne  tygodnie  zeszły  mi  na zwiedzaniu Kościołów  Stolicy  Chrześcijańskiego  świata  i   uczęszczaniu  na  uroczystości  Wielkotygodniowe  i  Świąteczne  u  św.  Piotra.

W  tygodniu  świątecznym  na  ogólnej  audiencji  u  Ojca  św.  chwilę  osobną  otrzymałam  dla  siebie… Być  przed  Namiestnikiem  Boga  mojego  –  przed  głową  Kościoła  świętego,  było  czymś,  wszelkie  lody  łamiącym.  Wierzyłam  głęboko  w  moc  błogosławieństwa  Jego  –  czułam  świętość  osobistą  Piusa  IX,  a  powaga  i  słodycz  oblicza  Jego  –  uprzejmość  i  ojcostwo  w  krótkim  słowie,  jakie  do  mnie  powiedział  przejęły  a  nie  złamały  –  pochwyciły  za  serce  a  nie  ujęły  uroczystości  i  przejęcia  się  na  wskroś  wobec  Zastępcy  Boga  na  ziemi. –

W  sobotę  przed  przewodnią  niedzielą  –  wieczór  –  weszłam  na  rekolekcje. (tam  się  dziwy  działy  –  tylko  ani  sama  sobie  ani  drugim  sprawy  z  nich  zdać  nie  umiałam.  Wyszłam  na  rekolekcje  w  okropnej  oschłości  –  nie wiedziałam  że  to  oschłość.  Boga  mego,  którego  zawsze  jakoś  czułam  –  nie  czułam  –  modlić  się  nie  mogłam  –  serce  było  jakby  puste  a  wiatr  zimny,  mroźny  bez  uczucia  a  bólu  i  smutku  pełen  wiał  i  na  wskroś  mnie  przejmował.  Tak  było  ale  sprawy  z  tego  sobie  nie  zdawałam  i  posłusznie  czyniłam  co  mi  do  czynienia  podawano.  Ale  z  pierwszem  na  wstępie  rozmyślaniem  o  końcu  człowieka  –  coś  dziwnego  się  stało:  jakby  się  przede mną  otworzyły  podwoje  wielkiego,  bogatego,  prześlicznego  a  nieznanego  mi  pałacu  –  weszłam  …  i  utonęłam  w  nim   –  i  przestałam  być  czem  byłam:  z  istotki  ludzkiej,  zmysłowej  –  niby  przeistoczyłam  się  w  duchową,  nadziemską  –  t.j.  nieżyjącą  już  ziemią  przez  poczucie,  zrozumienie  wnętrzne.  A  to  było  takie  proste  –  takie  beze mnie  i  niby  właściwe,  naturalne  –  jakby  wzbicie  się  w  powietrze  ptaszka,  gdy  mu  klatkę  otworzono.  Pierwszy  raz  dotknęłam  książki  mówiącej  mi  jasno  i  stanowczo  o  Bogu  i  o  prawdzie  –  o  Tym  Bogu  i  o  tej  prawdzie,  którą  od  dawna  tak  sercem  przeczułam  –  tak  w serc  czułam,  nie znając  ich  –  nie  spotkawszy  u  ludzi  nigdzie.  I  każde  słowo  trafiało  do  serca,  niewymownie  i  tysiącznymi  echami  w  niem  się  odbijało  i  weszłam  w  raj  szczęścia  nieznany  mi  dotąd,  a  cały  dzień  był  jakby  jednym  strumieniem  modlitwy.)

Usunęłam  się  na  cały  tydzień  do  swego  za  kuchnią  ciemnego  i  ponurego  pokoju  –  nie  wychodziłam  z  niego  –  prócz  na  Mszę  św.  do  kaplicy  i  nie  widywałam  nikogo…..

W  parę  dni  potem,  pierwszych  zdaje  mi  się  maja  –  byłam  w  pokoju  swoim;  nagle  atmosfera  przepełniła  się  Bogiem  –  objęła  i  przeniknęła  mię  na  wskroś  –  a  oto  w  jednej  chwili  odsłonione  mi  zostało,  że  tu,  w  tym  domu,  pierwszy  miał  być  zawiązek  Zgromadzenia  zakonnego,  dzieła  Bożego,  na  które  Pan  miał  wielkie… cele…  a  zadanie  jego  będzie :  wychowanie  dziatek.  I  powiedział  mi:  „ pójdź za mną, ja cię poprowadzę,” (Wtedy  uprzytomniły  mi  się  wnętrznie  dwa  małe  zewnętrzne  przejścia  z  dziecinkami,  które  już  wyżej  opisałam  i  znaczenie  ich  wytłumaczyło:  z  woli  i  natchnienia  Bożego,  one  ręce  do  mnie  wyciągały  –  one  mię  wzywały.  Ach  !  któż  wypowie,  co  się  we  mnie  wtedy  działo  –  w  duchu  leciałam  na  ich  wezwanie  –  na  wzywanie  Pana  –  nie  oglądając  się  za  siebie  ani  wokoło,  nie  patrząc  przed  siebie,  cała  sercem  i  gotowością  –  i  na  wszystko  się  Bogu  ofiarowałam  –  jakby  w  jednej  chwili,  utwierdzona  w  woli…                 11  Maja  854  w  chwili  przyjęcia  Pana  Jezusa  w  Przenajświętszym  Sakramencie  –  pozwolono  mi  złożyć  ślub  czystości  i  posłuszeństwa  Ojcu  Kajsiewiczowi.  Nie  wiem  czym  to  uczyniła  dosyć  rozważnie  i  dosyć  poważnie  –  na  to  podobno  za  zieliną,  za  mało  przygotowaną  byłam;  ale  z  pewnością  bardzo  szczerze  i  serdecznie  i  Ten,  który  na  intencyą  w  głebinach  serc  naszych  patrzy  –  miłośnie  śluby  moje  przyjął.  W  chwili  kiedy  je  składałam  –  wnętrznie  uczułam  przy  sobie  ono  straszydło,  dwa  razy  w  dzieciństwie  mojem  dojrzane  –  ale  tym  ostatnim  razem  jasno  już  poznałam,  że  to  był  szatan.  Obawy  jednak  nie  uczułam  najmniejszej  –  owszem:  po  tem  pierwszym  związaniu  się  z  Panem  –  serce  moje  przepełniło  się  szczęściem   –  bo  poczułam się  z  Nim  bliższą,  z  Nim  jakby  skutą  na  wieczność  i  tak  bezpieczną  jak  nigdy.)

Noc  ostatnią  przed  wyjazdem  z  Rzymu,  spędziłam  na  modlitwie  w  kaplicy,  wielką  trwogą  przejęta….

Nie  będę  tu  opisywać  szczegółów  podróży  mojej  w  powrocie  do  kraju  ani  z  ich  strony  zewnętrznej  ani  wewnętrznej… Jedyna  zdaje  mi  się  nową  łaską,  którą  w  tym  czasie  pierwszy  raz  doświadczyłam  –  było  nagłe  poczucie   obecności  aniołów.

http://niepokalanki.jaroslaw.pl/klasztor/index.php?page=matka-marcelina-o-sobie
***************
Myśli bł. Marceliny Darskiej

PANIE, POSTAW PRAWDĘ JASNO PRZEDE MNĄ

Prawda-
głęboka jak  morze,
jasna jak słońce,
przenikająca jak promienie jego,
czysta jak kryształy,
prosta jak mądrość –
prawda jest odbiciem  Boga:
Bóg prawdą!
A któż ją obejmie .
któż wypowie?

Prawda  pokaże Boga, da poznać siebie samych,
wyświeci cel, zadanie, wagę wszystkiego,
co stworzone.
Prawda doprowadzi do czynienia  należytego życia,
da zrozumieć, ze celem jego jedynym jest
wieczność Bogiem, ze wszystko, co istnieje,
nie ma innej wartości nad tę, iż środkiem  jest
nam do tego celu.

Prawda względem Boga
-stawia Jego za początek,
cel i kres wszystkiego.

Prawda  względem siebie
Daje znajomość swoich wad,
swoich niedostatków.

Prawda względem drugich
Wyrabia charakter zacny
-jest niezbędna .
Uczy nie kłamać nigdy,
zawsze dotrzymywać słowa
zapatrywać się na bliźnich
ze stanowiska  Bożego.

 

 
Prawda zawsze, prędzej czy  później, wypłynie
na   wierzch…w końcu zawsze  zwyciężyć musi.
Panowanie woli Bożej, prawdy i miłości
jest Królestwem Bożym.
Prawda jest jedna  przed Bogiem : niezmienna
od początku do końca, na wieczność całą,
W  miarę czystości duszy, w miarę łaski, którą
Pan Wszechświata  wedle wiedzy i woli swojej
daje stworzeniu – zasłona  staje się lżejszą ,
przejrzystszą i tajemnice jej odkrywają się .
wyświecają i jaśnieją  całym blaskiem
Gdzie prawda – tam miłość,
ona tajemnicą prawdy..
Nie można poznać jej  – bez ukochania,
nie można  ukochać  bez oddania,
bez poświęcenia jej  życia.

Pokora – to prawda : znać siebie w prawdzie
– to być pokornym.
Bez pokory nie ma świętości, nie ma  cnoty,
Pokora warunkiem jednej i drugiej
– ich podwaliną.

Co dobre
staje jasno w całej prawdzie,
a co się ukrywa
– niepewne jest i dowierzać temu nie można.

Nie szukaj tego co błyszczy-
-ale tego, co  czyste,
nie tego, co wielkie
– lecz tego co prawdziwe

Żyj prawdą zawsze, wszędzie, we wszystkim,
na każdym  kroku, bez względu na nic.

Znajcie siebie w prawdzie.
a nie będziecie  surowo  drugich sądzić.

Żyjmy same wedle teorii naszych,
wedle prawdy, którą nam Pan dał poznać
i drugim  podawać.

Nieprawda poniża człowieka,
odbiera  mu szacunek, ufność,
a co najważniejsze – łaskę  Bożą.

Prawda przekonywa. Powinniśmy więc  być
uosobieniem   prawd,  które podajemy.
Wszystkie czyny nasze niech będą ich
wyrazem i zatwierdzeniem.

Prawda ma swoją siłę
i  jak kropla po kropli, co skały przebija ,
przez wszystkie przeciwności
przedrzeć się musi
i zwycięstwo odniesie.

*******

 

JAKA JEST KOBIETA
TAKĄ BĘDZIE RODZINA,
TAKIM SPOŁECZEŃSTWO

Aby świat  przemienić
trzeba zacząć  od przemiany,
od oczyszczenia ,
udoskonalenia  kobiety;
od przygotowania mu niewiast :
znających  Boga  i miłujących Go
w przykazaniach Jego,
w bliźnich,
w obowiązkach stanu;
niewiast mądrych  i mężnych
– łagodnych   jak gołębice ,
roztropnych jak  węże – wedle Pisma św.

*********

KRÓLESTWEM BOŻYM MA BYĆ RODZINA

Kobieta, Matka  nowego pokolenia – Matką  jest
Przyszłości, bo dziatwa, dzieci, ręką jej
Pielęgnowane i piętno  ręki tej na sobie noszące –
– to  przyszłość świata.

Kobieta – to anioł
rodzinnego życia , domowej zagrody – lub ich trucizna.
Mąż, dzieci  – dom  cały, wiernym jej
Odbiciem.
Uczciwa, bogobojna, słodka i mądra-
wszystko, co ją otacza , promieniem  ducha
swego dosięga . Każda piękność pociąga –
-moralnej nic prawie się nie oprze: to rycerz
najwaleczniejszy, polityk najprzebieglejszy, siła
ducha  – to jedyny bohater.

Kobieta kapłanką rodziny, wychowawczynią
młodych pokoleń, strażnicą chrześcijańskiego
obyczaju, aniołem domowego ogniska  i szczęścia.
Historia uczy, że w reku jej  spoczywały
nieraz  losy  całych narodów i że  gdzie  są dobre
matki, żony  i obywatelki, tam kwitnie szczęście
i dobrobyt i moralna siła; a  zatem
od wychowania kobiety bardzo wiele zależy

Zadaniem kobiety- przygotowanie  światu
Społeczeństwa
przez wychowanie chrześcijańskich dzieci,
tej przyszłości świata,
przez   wszczepienie w nie zasad dobrych i niezachwianych,
które by uczyniły z nich ludzi,
to jest istoty
myślące i pracujące mądrze i uczciwie – wierne
syny i córy Kościoła  i Ojczyzny.

Zdaniem  kobiety – współdźwigać brzemiona
ziemskiej pielgrzymki z mężem, podtrzymywać go
w dobrym  i trudnym, ułatwiać,
i opromieniać mu życie miłością , dobrocią ,
pamięcią, staraniem na każdy dzień jego;
pogodą  i szczęściem rozjaśnić mu drogę żywota,
która by  go do szczęśliwości wiecznej.

*******

CO MATKA WSZCZEPI – TO NIE ZGINIE

Nie znam nic szlachetniejszego, nic wyższego,
nic świętszego nad matkę – chrześcijankę
objawiającą  Boga dzieciom swoim.

Matka  pierwszym Kościołem dla dzieci, jest
sługą  Kościoła, szafarzem Objawienia i łask
Jego dla dzieci swoich…(…). Ona pierwszym
misjonarzem, pierwszym apostołem, pierwszym
ewangelistą, pierwszym pasterzem…

Należy  siać  dobre ziarno – co matka
Wszczepi – to nie zaginie.

Powołanie  kobiety jako matki wysokie jest
i godności pełne. Matki przejęte doniosłością
i ważnością obowiązków, jakie na nie
macierzyństwo wkłada – obejmą te  z należytą
ścisłością  i uszanowaniem…
Dzieci ich
-nie ich, ale Boże- i do Boga tylko należą:
– to ziarno na przyszłe plony,
– to przyszłość świata,
– to siła i dźwignięcie  kraju,
– to obywatele nieba – na wieczność – w myśli
i woli  Bożej, a im dane, im poruczone, jakby
we spółce z Bogiem,  w ich ręce , na ich
odpowiedzialność złożone.

*******

NIECH BĘDĄ DOBRE ŻONY

Nie ma ściślejszego węzła dla kobiety jak
Węzeł małżeński. Bóg podniósł go do sakramentu
I całą  świętość sakramentu
mieć dla niej powinien.

Kto ma być pierwszy dla  żony i matki :
mąż  –  czy dziecko?
Mąż pierwszy, dziecko drugie /…/
Zdawałoby się , że dziecko
bardziej jeszcze od męża
– tymczasem jest inaczej,
Bo przy dziecku zastąpić się można,
a przy mężu nikim.

Zona dobra  – to promień jasny w duszy męża;
Nie tylko wnosi w nią pogodę i światło,
Ale pogodę i szczęście.

Nie bądź  cackiem, zabawką  mężowi,
ale żoną – to jest przyjaciółką
i współpracownicą, jego aniołem.

Kochaj go, szanuj, słuchaj, pamiętaj o nim,
usłuż mu,  gdy potrzeba, osładzaj jego trudy,
opromieniaj jego życie. Przyjmij część trudów
około życia  zewnętrznego na siebie i dźwigaj
to silnie, rozumnie , aby to spokojnie mógł zdać
na ciebie. – widząc że mu ułatwiasz.
Podziel z nim poczciwie  i głęboko wszelkie
trudności i niepowodzenia. Strzeż od złego
i pociągnij miłością i przykładem ku dobremu
– pociągaj do Boga..

Niech  będą dobre  żony!
Niezachwianie, niezłomnie !

Mężczyzna głową domu,
kobieta jego duchem;
niechże głowa, to jest rozum i władza
w zgodzie  będą  z duchem

Jaka niewiasta – taki  dom.

**********

WYCHOWANIE  –  TO   DZIEŁO MIŁOŚCI
WYCHOWANIE STWARZA CZŁOWIEKA MORALNIE

Wychowanie zakorzenia  zasady, stawia
podwalinę  życia, uczy żyć ; jedno i drugie
tworzy  istotę  wedle myśli Bożej.

Powiedzieć by  można,
że tym jest człowiek,
czym go wychowanie uczyni.

Na wychowanie składa się wszystko : otoczenie
moralne, materialne od pieluch do lat,
w których  rozwój młodzieńczy doszedłszy
do swej miary, zatrzymuje się  i tężeje, wszelkie
wpływy, którego w ciągu tego okresu dojmują ,
okoliczności przeciwne i pomyślne, dodatnie
i ujemne, najbardziej ludzkie, z którymi
się styka, wśród których  żyje, rodzina i obcy świat
ze swymi wypadkami – duchem czasu
– wytwarzają człowieka

Skłonności wrodzone.- to zaród  głęboko
wszczepiony w organizm moralny, niekiedy
przy całym staraniu  wychowawców
i pracy osobistej  niezmiernie trudno
wykorzenić się dający.

Nauczcie dzieci bezinteresowności,
Bo ona rozpaczliwie  zanika na świecie

Nauczcie wdzięczności
bo ona miarą zacności, uczciwości człowieka
bo ona  miarą zacności, uczciwości człowieka ;
bez niej ani miłości, ani sprawiedliwości,
szlachetności :
tylko chłód i pycha.

Aby zło zwyciężyć, ze złem walczyć trzeba ,
Ale nie ze złym.

Trzeba wymagać najściślej w rzeczy
a podawać to wymaganie
w najswobodniejszej formie.

Zachęcajmy – a nie zniechęcajmy.

Działać na serce przez miłość,
Na rozum przez  przekonanie,
Uspokajać swoim spokojem.

Rozwijać  – nie wysilając,
Ubogacać – nie przeciążając,
Uczyć  praktyczności  –  nie odzierając z poezji,
Hartować – nie zatwardzająco,
Oczyszczać sumienie  – nie dopuszczając
skrupułów.
Uczyć  miłości – bez czułostkowości,
pobożności – bez dewoterii,
Zniżać  się do dzieci w zabawach
nie zmalając siebie,
aby następnie  być w stania  wznieść dzieci
do wysokości zadania.

Dzieci powoli uczyć myśleć,
rozbudzać je, ożywiać,
uspokajać.

Trzeba doprowadzać dziecko do trzech rzeczy :
1.    aby zło swoje zobaczyło,
2.    zapragnęło pracować,
3.    nie zraziło się przy trudnościach.

Dzieciom przewodniczyć trzeba  przykładem
i wpływem, a nie ujarzmiać je  siłą materialną

Przykład uczy, wyjaśnia , dowodzi.

Zachęcenie – tak bardo ważne w prowadzeniu
dzieci, dzielnym czynnikiem w ich rozwoju
umysłowym i moralnym.

Trzeba, aby dziecko siebie poznało, uznało
prawdę i zechciało pracować nad sobą…..
Ale, aby doprowadzić do tego, trzeba,
Aby dziecko samo chciało stanąć z nami przeciwko
złemu w sobie, trzeba mu przygrzać duszę
miłością , nigdy nie spłoszyć/…/, żeby samo
zapragnęło dobra.

Trzeba  Polki wychowywać na Polki.
Niemki na Niemki, a Francuzki na Francuzki.

Podjęcie się wielkiego zadania
wychowania dzieci
nieskończenie zobowiązuje
i wkłada
odpowiedzialność
na wieczność się rozciągającą.

*********

BŁ. MARCELINA DAROWSKA

Gdy w 1986 roku zabierałem się do pisania doktoratu na temat doświadczenia mistycznego Matki Marceliny Darowskiej, zwróciłem się do o. dr. Jakuba Filka, karmelity z Krakowa, z kilkoma pytaniami na temat mistyki w ogóle. O. Jakub, z którym od tamtej pory łączy nas serdeczna znajomość mimo więcej niż czterdziestoletniej różnicy wieku, napisał mi w liście m.in., że na mistyków trzeba patrzeć jak na gwiazdy rozświetlające czerwcowe niebo. Po kilkunastu latach studiów nad problematyką dotyczącą życia duchowego, zwłaszcza mistyki, muszę przyznać, że to porównanie wydaje mi się niezwykle trafne i zarazem teologicznie głębokie. Gwiazdy bowiem, choć ich conocna obecność na niebie jest dla każdego z nas oczywista i to od dzieciństwa, nie przestają być tajemnicą. Z pozoru wszystkie są do siebie podobne, bo dalekie, niedostępne i zimnoświecące, a jednak stanowią niezawodne punkty orientacyjne i wskazują drogę, gdy tylko umiemy na nie odpowiednio patrzeć. Choć ich światło jest niepozorne i blade, to jednak wnoszą nieopisaną atmosferę tęsknoty za nieskończonością, której one zdają się dosięgać; stwarzają klimat romantycznej zadumy, przedziwnie zbliżającej ludzi ku sobie i ku Bogu. Dla nas, unoszących głowy ku niebu, gwiazdy są tylko maleńkimi świecącymi punkcikami, jakby dyskretną ozdobą nocy, lecz dla astronomów każda gwiazda to odrębny, niepowtarzalny kosmos; to początek lub oś nowych szechświatów; to przejaw niepojętej mocy stwarzania. Nie można wreszcie patrzeć na gwiazdy, nie kierując swej twarzy ku górze, ku niebu — ku Stwórcy.
Coś podobnego można powiedzieć o mistykach, którzy są jak gwiazdy roz świetlające mroki codzienności. Na pierwszy rzut oka ich biografie, nierzadko pisane według pewnych ustalonych wzorców, wydają się łudząco podobne. Jednak bliższe zapoznanie się z życiem danej postaci pokazuje niezwykłe i niepowtarzalne jego bogactwo. Mistycy ze swoich pobożnych portretów spozierają na nas jakimś zimnym, wyniosłym wzrokiem, a przecież w ich oczach tli się nieugaszony żar Bożej miłości, jakiej żaden pędzel nie jest w stanie odmalować. Ich doświadczenie mistyczne wymyka się naukowej analizie, pozostając wciąż tajemnicą, mimo tego nie przestają być przewodnikami duchowymi zwłaszcza w ciemnej nocy zmysłów i ducha. Im bardziej zbliżamy się ku nim, poznając ich życie, pisma i dzieła apostolskie, tym bardziej odkrywamy w nich moc Bożej łaski. Przyglądając się im, coraz częściej myślimy o niebie, dlatego budzi się w nas tęsknota za pełnią życia w Bogu, w której oni już mają swój udział.
A zatem jak o gwiazdach, tak i o mistykach można powiedzieć, parafrazując poetyckie słowa ks. Jana Twardowskiego, że „są bliscy i oddaleni”, a dlatego „bliscy”, że „oddaleni”.
Takimi mistycznymi gwiazdami na polskim firmamencie życia duchowego są bez wątpienia dwie wielkie Błogosławione: Marcelina Darowska, współzałożycielka Zgromadzenia Niepokalanego Poczęcia, i jej duchowa córka w dosłownym znaczeniu — s. Marta od Jezusa Kazimiera Wołowska.

Słowo „mistyka” pochodzi od greckiego pojęcia mystikos (rzeczy tajemne, sekretne), które jako przymiotnik nawiązuje do religijnych obrzędów ezoteryjnych, zwanych mysterion. Ich celebrowanie zawsze było poprzedzone jakąś formą inicjacji, stąd słowo mystes oznacza także początkującego, który poszukuje wiedzy tajemnej. Wszystkie te pojęcia czerpią ze wspólnego źródłosłowu myo lub myeo, co oznacza zamykać oczy, aby nie widzieć czegoś, co jest tajemne, lub zamykać usta, aby nie wyjawić tajemnicy . Zgodnie więc z etymologią, słowem „mistyka” najczęściej określa się wszystko, co tajemne, zakryte, nie dające się wyrazić językiem potocznym, albo po prostu niewyrażalne, także z uwagi na swoją nielogiczność. Ostatnio przymiotnik „mistyczny” często używany jest jako kategoria oceny estetycznej, w tym znaczeniu, że im bardziej jakiś wytwór sztuki jest enigmatyczny, irracjonalny, a nawet urągający zasadom dobrego smaku, tym chętniej bywa określany tym właśnie przymiotnikiem. Powstaje więc uzasadniona obawa, że również autentyczna mistyka tych dwóch wielkich Niepokalanek, może być postrzegana jako rodzaj aberracji na skrzyżowaniu psychiki, etyki, estetyki i duchowości.
Wobec tego należy jednoznacznie stwierdzić, że mistyka w rozumieniu katolickim, to bezpośredni, doświadczalny udział w życiu Bożym, który aktualizuje się w dnie duszy ochrzczonego przez Chrystusa mocą darów Ducha Świętego.
Rozwijając poszczególne elementy tego stwierdzenia, trzeba najpierw wyjaśnić, że doświadczenie mistyczne — jak sama nazwa wskazuje — jest nie tyle intelektualnym przeświadczeniem wiary, pozwalającym w sakramentalnych znakach dostrzegać obecność Boga, ale wprost smakowaniem tej obecności poprzez tzw. zmysły duchowe. Z tego powodu, początki życia mistycznego ludzie obdarzeni tym darem, m.in. bł. Marcelina Darowska, określają za pomocą pojęcia „dotyk mistyczny”, albo „dotyk miłości w dnie duszy” . Znamienne jest to, że w życiu mistyków często Eucharystia jest okazją do zjednoczenia z Chrystusem.
Od zwykłego uczestnictwa różni się ono tym, że gdy my wzbudzamy akty wiary w żywą, realną i substancjalną obecność Chrystusa pod Postacią chleba i wina, to mistyk czuje Jego fizyczną obecność w sobie lub obok siebie, a nierzadko także widzi Jego postać.
W opisie doświadczenia mistycznego ważne jest podkreślenie, że to doświadczenie Chrystusa aktualizuje się nie na zewnątrz podmiotu mistycznego, ale w dnie jego duszy, to jest w samym jądrze jego osoby. Sobór Watykański II nazywając to jądro sumieniem, określa, że jest ono „najtajniejszym ośrodkiem i sanktuarium człowieka, gdzie przebywa on sam z Bogiem, którego głos w jego wnętrzu rozbrzmiewa” (GS 16). Temu głębokiemu i zarazem zakrytemu przed ludzką ciekawością przeżyciu (dlatego nazywane jest ono mistycznym) mogą towarzyszyć różne zewnętrzne zjawiska, jak na przykład: ekstaza, wizje, lewitacja, bilokacja, kompenetracja, stygmaty itp. Ponieważ mogą być one wywołane działaniem szatańskim lub niezwykłymi właściwościami ludzkiej psychiki, dlatego zaliczane są do zjawisk paramistycznych i nie stanowią istoty mistyki.
W opisie chrześcijańskiej mistyki nie wolno zapomnieć, że głównym sprawcą tego przeżycia jest Bóg działający przez Chrystusa w mocy Ducha Świętego. W tym leży zasadnicza różnica między mistyką chrześcijańską a — na przykład — dalekowschodnią. O ile według tej ostatniej do mistycznego oświecenia albo przebudzenia dochodzi się na skutek intensywnych ćwiczeń ascetycznych, typu yoga, zen lub innych, to w świetle chrześcijańskiej teologii duchowości tylko Bóg w Chrystusie jest jedynym i suwerennym sprawcą doświadczenia mistycznego. Człowiek teoretycznie może się na nie zamknąć i odrzucić je, ale nie może go w sobie wywołać. Jednakże — zdaniem wielu znawców problematyki mistycznej — Bóg nikomu, kto jest odpowiednio dysponowany nie odmawia tej łaski, każdy bowiem już w chwili chrztu św. otrzymał całe nadprzyrodzone wyposażenie, czyli tzw. organizm duchowy, który uzdalnia go do takiego udziału w życiu Bożym. Jednakże — podkreślmy to raz jeszcze — wejście w przestrzeń
Boskiej egzystencji nie leży w mocy człowieka jako bytu przygodnego. Znajduje tu zastosowanie metafizyczna zasada proporcjonalności skutku do przyczyny. Jeżeli skutkiem życia mistycznego jest przebóstwienie i w jakimś sensie partycypacja w życiu wewnątrztrynitarnym, to jest rzeczą oczywistą, że jego sprawcą nie może być ograniczony w swoich możliwościach człowiek.Bezpośrednim skutkiem życia mistycznego jest chrystoformizacja, czyli takie upodobnienie do Chrystusa, o jakim pisze św. Paweł w słowach: „Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus” (Ga 2, 20) 3 . Doktorzy Karmelu nie wahają się mówić o przebóstwieniu, którego istotę trafnie oddaje św. Jan od Krzyża porównując mistyczne zjednoczenie człowieka z Bogiem do żelaza włożonego w ogień. Żelazo, dopóki tkwi w ogniu, nie przestaje być żelazem, ale nabiera wszystkich właściwości ognia. Gdy tylko na chwilę wyjmiemy je z ognia, stopniowo traci te właściwości 4 . Nie jest to więc przebóstwienie ontologiczne, które równałoby się panteizmowi. Byłby to błąd przeciwny wierze. Jest to natomiast przebóstwienie, a raczej moralno-duchowe przemienienie człowieka, polegające na tym, że rozum i wola zostają całkowicie podporządkowane Bogu. Oznacza to wysoki stopień świętości, który jednak nie zwalnia mistyka z wytrwałego wysiłku ascetycznego. Prawdziwy mistyk jest zarazem autentycznym ascetą, osiągającym cnoty teologalne i kardynalne w stopniu heroicznym.
Na koniec ogólnej charakterystyki chrześcijańskiego życia mistycznego należy podkreślić, że aktualizuje się ono nie inaczej, jak tylko w Kościele, który jest wspólnotą życia i „w Chrystusie niejako sakramentem, czyli znakiem i narzędziem wewnętrznego zjednoczenia z Bogiem i jedności całego rodzaju ludzkiego” (LG 1). Trudno zatem wyobrazić sobie chrześcijańskiego mistyka, który nie kochałby Kościoła, skoro kocha Chrystusa — jego Głowę i Jemu całkowicie się oddaje. Sprawdzianem autentyczności przeżycia mistycznego jest apostolskie zaangażowanie mistyka w życie Kościoła i ludzkiej społeczności, osiągające niekiedy miarę heroizmu. Nie tyle chodzi tu o dzieła wielkie w sensie ilościowym, ale o wielkość dzieł apostolskich w sensie jakościowym, które nierzadko jak ewangeliczne ziarno muszą obumrzeć w ziemi ludzkiego zapomnienia i wzgardy, aby wydać błogosławiony plon (por. J 12, 24).
Życie mistyczne — jak opisują je zwłaszcza Mistycy Karmelu — ma charakterystyczne fazy, które można również odnaleźć w biografii obydwu naszych Błogosławionych. Pierwsze doświadczenia mistyczne, z zasady przychodzące nagle w nie dających się przewidzieć okolicznościach, na ogół mają swoją prehistorię w religijnej gorliwości okresu dzieciństwa i młodości. Nie bez znaczenia jest tutaj wpływ spowiednika i kierownika duchowego lub innych zaprzyjaźnionych osób. Doświadczenie bliskości Pana Jezusa sprawia, że bardzo szybko kry-
stalizuje się powołanie życiowe i poniekąd radykalizuje. Po okresie wstępnym pierwszych duchowych uniesień, przychodzi zwykle proces biernych oczyszczeń zmysłów, który św. Jan od Krzyża nazywa „ciemną nocą zmysłów”. Zasadniczo kończy on fazę tzw. oczyszczenia początkujących. Jego efektem jest coraz pełniejsze otwarcie się na dary Ducha Świętego na etapie oświecenia postępujących, który charakteryzuje wielki zapał apostolski i obfitość modlitwy kontemplacyjnej. Później jednak pojawia się kryzys duchowy, konieczny do wejścia na etap zjednoczenia doskonałych. Św. Jan od Krzyża opisuje go jako „ciemną noc ducha”, naznaczoną przede wszystkim wielkimi cierpieniami moralno-duchowymi, których źródłem jest radykalna zmiana w sposobie percepcji prawd wiary. Bóg, chcąc przygotować człowieka do pełnego zjednoczenia ze sobą, odbiera mu ludzki sposób podchodzenia do spraw Bożych, aby w to miejsce wprowadzić go w obszar życia wewnątrztrynitarnego. Podmiot mistyczny odbiera to jako całkowite ogołocenie z pojęć wiary i tego wszystkiego, co uznawał za najwznioślejszy przejaw swego odniesienia do Boga. Wielu mistyków, w tym także obydwie nasze Błogosławione, wzmiankuje prawie niemożność modlenia się tradycyjną modlitwą werbalną i całkowite zaćmienie umysłu, jeśli chodzi o rozumienie elementarnych prawd wiary. Do tych tzw. cierpień esencjalnych często dołączają się tzw. cierpienia akcydentalne w postaci różnego rodzaju chorób, braku zrozumienia ze strony najbliższych, a zwłaszcza kierownika duchowego, niepowodzenia dzieł apostolskich itd. Dramat tego okresu potęgują coraz częściej pojawiające się stany ekstatyczne, które z jednej strony pogłębiają poczucie nicości wobec Bożej wszechmocy, a z drugiej dodają sił do przetrwania ciężkiej próby wiary, którą mistycy porównują do cierpień czyśćcowych. Po tym okresie, trwającym nawet kilkanaście lat, przychodzi faza zjednoczenia doskonałych. Charakteryzuje ją wielki wewnętrzny pokój i radykalna identyfikacja z Chrystusem, a także niezwykła płodność apostolska. Mogą tu także występować różne niezwykłe stany duchowe i zjawiska, jak na przykład: dar czynienia cudów, prekognicja, kardiognoza itp. Osiągnięta wskutek Bożego działania pełnia zjednoczenia z Chrystusem tłumaczy właśnie gotowość mistyków do ponoszenia największych ofiar, łącznie z męczeństwem. Jeżeli nie występują okoliczności sprzyjające męczeństwu, mistycy skłonni są podejmować tzw. akty heroiczne, czyli ofiarowanie swego życia za czyjeś nawrócenie albo — jak w przypadku Marceliny Darowskiej — na wynagrodzenie za jakieś wielkie grzechy i zbrodnie.
Podsumowując tę krótką charakterystykę życia mistycznego w ogóle, należy stwierdzić, że jest ono naznaczone cierpieniem, czemu dał wyraz św. Paweł, pisząc: „Razem z Chrystusem zostałem przybity do krzyża…” (Ga 2, 19). I choć nie zawsze naznaczone jest ono wesołością, to jednak nie jest pozbawione prawdziwej radości, która polega na głębokiej harmonii człowieka z Bogiem i w samym sobie. Nie powinno więc nas dziwić, że w życiu i pismach mistyków tyle jest humoru, a nawet pewnej życzliwej uszczypliwości.

II. DOŚWIADCZENIE MISTYCZNE BŁ. MARCELINY DAROWSKIEJ
Źródłem do poznania doświadczenia mistycznego bł. Marceliny Darowskiej są liczne jej pisma, a w tym ponad 11 tys. listów, z czego kilkaset, adresowanych do kierowników duchowych (zmartwychwstańców: o. Hieronima Kajsiewicza, o. Piotra Semenenki oraz Matki Józefy Karskiej) zawiera dość szczegółowe opisy tych wzniosłych stanów duchowych. Cały ten bogaty materiał wielokrotnie był przedmiotem wnikliwych badań, w wyniku czego droga rozwoju duchowego Marceliny aż po mistyczne zjednoczenie z Bogiem została szczegółowo opracowana , dlatego w niniejszym studium ograniczymy się tylko do kilku najważniej szych spraw.
Zob. m.in.: M. Chmielewski, Doświadczenie mistyczne Marceliny Darowskiej, Niepokalanów 1992; tenże, Mistyczne dojrzewanie Marceliny Darowskiej, w: Dojrzałość chrześcijańska („Homo meditans”, 11), red. A. J. Nowak, W. Słomka, Lublin 1994, s. 213-238; tenże, La lingua mistica della Madre Marcelina Darowska, w: Semiotica del testo mistico. Atti del Congresso In-
ternazionale. L’Aquila — Forte Spagnolo — 24/30 Giugno 1991, red. G. De Gennaro, L’Aquila 1995, s. 400-402; tenże, Prymat miłości w doświadczeniu mistycznym Marceliny Darowskiej, w: Miłość większa niż grzech („Homo meditans”, 12), red. A. J. Nowak, W. Słomka, Lublin 1996, s. 159-174; tenże, Marcelina Darowska — przykład mistyki kobiecej, w: Marcelina Darowska — niepokalański charyzmat wychowania, red. M. Chmielewski, Lublin 1996, s. 37-48; tenże, Św. Teresa od Jezusa w pismach Marceliny Darowskiej (1827-1911), w: Mistrzynie świętości i prawdy. Katarzyna ze Sieny. Teresa z Avila, red. J. Misiurek, A. J. Nowak, J. M. Popławski, Lu-
blin 1997, s. 189-203; tenże, Kontemplacyjne przejawy doświadczenia mistycznego bł. Marceliny Darowskiej (1827-1911), w: Najważniejsza jest miłość. Księga Pamiątkowa ku czci Księdza Profesora Waleriana Słomki, red. M. Chmielewski, Lublin 1999, s. 187-204; tenże, Tajemnica

Niepokalanego Poczęcia w doświadczeniu mistycznym bł. Marceliny Darowskiej, w: Niepokala

Głównie na podstawie tekstów autobiograficznych wiadomo, że współzałoży cielka Zgromadzenia Sióstr Niepokalanego Poczęcia NMP już w dzieciństwie wykazywała szczególną wrażliwość estetyczno-moralną, która później, w wieku dwudziestu siedmiu lat, stała się podłożem intensywnych przeżyć mistycznych.
Wspomina ona między innymi, że jako kilkuletnia dziewczynka lubiła długie po ranne godziny spędzać na skraju dużego przydomowego ogrodu, podczas których podziwianie piękna podolskiej ziemi przeradzało się w modlitwę medytacyjną, owocującą konkretnymi postanowieniami dobrych czynów na dany dzień.
W okresie przedmistycznym w życiu Marceliny miało miejsce kilka ważnych zdarzeń, które z perspektywy zaawansowanego życia mistycznego ona sama ocenia jako szczególne interwencje łaski Bożej. Nie wchodząc w szczegóły, wystarczy wspomnieć, że nie znała bliżej życia zakonnego, a jednak odczuwała wewnętrzne jego pragnienie. Było to przyczyną poważnych napięć rodzinnych, zwłaszcza z ojcem, który ostatecznie wymógł na niej decyzję zamążpójścia, okupioną zresztą dotkliwym kilkumiesięcznym cierpieniem fizycznym o nieustalonej etiologii. Po dwu i pół roku szczęśliwego życia małżeńskiego, dla Marceliny przyszło ciężkie doświadczenie w postaci nagłej śmierci męża i w pół roku później równie nagłej śmierci starszego syna. Obydwaj umierali dosłownie na jej rękach. Wydarzenia te odczytała jako wyraźny znak Bożej Opatrzności do realizacji dalszego swego życia w całkowitym oddaniu Bogu i jedynej córce Karolinie.
Wyraźny przełom duchowy w postaci intensyfikacji życia modlitewno sakramentalnego dokonał się podczas pobytu wypoczynkowego w Heidelbergu, a potem w Paryżu, który był dla niej konieczny po tychże ciężkich doświadczeniach. Po wpływem kierownictwa duchowego jednego z pierwszych zmartwychwstańców — o. Aleksandra Jełowickiego, Marcelina kilka dni przed Wielkanocą 1854 roku udała się do Rzymu, gdzie opiekę duchową nad nią przejęli o. Hieronim Kajsiewicz i Matka Józefa Karska, upatrując w niej kandydatkę do tworzonego zgromadzenia zakonnego, które — podobnie jak zmartwychwstańcy — miałoby się zająć pracą ewangelizacyjną wśród polskiej emigracji.
Zaraz po Wielkanocy Marcelina odprawiła pierwsze w życiu tygodniowe rekolekcje metodą ćwiczeń duchowych św. Ignacego Loyoli pod kierunkiem o. Kajsiewicza. Ich owocem były pierwsze wyraźnie uświadomione przeżycia mistyczne, wskutek których — jak pisze — „wylała morze łez ze szczęścia” i czuła się „jakby odrodzoną, na nowo stworzoną” 6 . Wielokrotnie w późniejszej korespondencji nawiązywała do tego wydarzenia, co potwierdza jego kluczową rolę w jej życiu. Niebawem dostąpiła kolejnych łask mistycznych. Jedna z nich, z początku maja 1854 roku dotyczyła powstania zgromadzenia zakonnego, które miałoby się zająć wychowywaniem dzieci. Podczas składania prywatnego ślubu czystości w Setze (12 maja 1854) doznała wewnętrznie obecności szatana. Nie odczuwała jednak żadnego lęku. W wigilię Zesłania Ducha Świętego tegoż roku „uczuła się objętą Bogiem”, co określiła jako zupełnie nowy sposób przeżycia duchowego, dotychczas bowiem doznawała już stanu pewnej błogości, spokoju i słodyczy.
Zaznacza, iż miała pewność łączności z Bogiem, polegającej na tym, że „Bóg ją słuchał i nie odtrącał”. Miało to wpływ na jej wygląd zewnętrzny i zachowanie.
Dostrzegła to Matka Karska, dlatego pytała Marcelinę o stan wewnętrzny, lecz ta nie potrafiła dać wyczerpującej odpowiedzi .
Okres przynajmniej pierwszych pięciu lat życia mistycznego Marceliny Darowskiej (1854-1859) odznaczał się licznymi kontrastującymi i pozornie sprzecznymi ze sobą przeżyciami. Z jednej strony Mistyczka doświadczała bardzo krótkich, uszczęśliwiających „uobecnień Pana”, głównie podczas modlitwy wczesnym rankiem, z drugiej zaś strony bolesnych Jego „usunięć” i towarzyszących im licznych cierpień wewnętrznych oraz zewnętrznych. Szczególnie intensywną postać przybierała modlitwa mistyczna podczas komunii św., dając poczucie „zespolenia z Panem”, „pogłębienia stanu zjednoczenia z Nim” i „zanurzania w Panu”. W liście do Józefy Karskiej donosi, że pomiędzy okresami oschłości w różny sposób doświadczała jakby „iskierki z nieba komunikującej się duszy, przez którą Bóg daje jej poznać, że ją całkowicie, bez podziału chce posiadać, że wymaga od niej zupełnego wyrzeczenia się wszystkiego” 8 . Podkreśla, że było to zupełnie bez udziału jej woli. Czuła się jedynie świadkiem sceny rozgrywającej się w duszy.
„Uobecnienia” Pana przynosiły jej coraz bardziej przenikliwą znajomość prawd objawionych i prawd naturalnych. Na podstawie jej listów można ustalić, że już od 1855 roku otrzymywała słowa wewnętrzne, które nie rzadko dotyczyły organizującego się Zgromadzenia. Dzięki otrzymanej niezwykłej przenikliwości intelektualnej, łącznie z darem rozpoznawania stanu moralnego sumień ludzkich (tzw. kardiognozy), widziała u siebie nawet najbardziej subtelne przejawy zła. To skłaniało ją do podejmowania intensywnego wysiłku ascetycznego, który określiła mianem „śmierci sobie” 9 . Jego dopełnieniem był bierny stan, określany w teologii mistyki jako „ciemna noc zmysłów i ducha”. Jego pojawienie się odnotowuje Darowska już po powrocie do kraju dla zajęcia się wychowaniem swej córki, pozostawionej u rodziców . Wystąpiły więc oschłości duchowe oraz „brak łatwości i błogiego spokoju w modlitwie” pomimo wielkiego wysiłku w podejmowaniu modlitwy ustnej i myślnej. Duchowe ciemności stały się szczególnie intensywne na przełomie 1855 i 1856 roku, a potem raz jeszcze w lutym 1857 ro-
ku. Potem „bolesne oddalenia się Pana” stały się krótsze i rzadsze. Zwykle poprzedzały ją pełne szczęścia „uobecnienia Pana”. Cały czas Marcelina trwała w postawie wierności woli Bożej i gotowości służenia bliźnim oraz brania na siebie ich cierpień. Z tym wiązało się pragnienie pokuty i upokorzenia za swoje grzechy, których nadprzyrodzone ujawnianie podczas kontemplacji sprawiało jej dodatkowe cierpienie. Od początku cierpień mistycznych doznawała pokus przeciwwierze i pobożności, jak również zwątpienia w swoje powołanie zakonne. Odczuwała także bliskość szatana 11 . Do tego dołączyły się trudności ze spowiedzią i skrupuły, a także różne przykrości ze strony rodziny z racji sporów majątkowych, co wzbudzało niechęć okolicznego duchowieństwa.
Śledząc biografię bł. Marceliny nie trudno dostrzec, że w miarę jak pogłębiało się zjednoczenie z Panem nasilało się także cierpienie. Czuła się coraz bardziej wprowadzaną w tajemnice Męki i Krzyża Chrystusa, które przyjmowała z całą gotowością woli. Pomimo tych cierpień pod koniec 1859 roku wyznała, że „żyje w jakimś szczęściu, chociaż w ogołoceniu” . Od tego czasu doznawała coraz ściślejszego zjednoczenia z Panem, co nie pozwalało jej poddawać się zniechę ceniu. To zjednoczenie było tak silne, że — jak pisze — „nic nie jest w stanie
oddzielić jej od Pana”. Również nadprzyrodzone komunikacje z Maryją, Aniołami i Świętymi stawały się coraz częstsze 13 . Zaczęły występować stany ekstatyczne, w których — jak sama wyznaje — Pan trzymał ją „zanurzoną w tajemnicy Trójcy Świętej”, jednak nie było to doświadczenie dostępne wszystkim władzom 14 . Wtedy też dostąpiła przeżycia, które określiła jako „przeistaczanie się w Pana”, „przelewanie się istoty w istotę”, „zlewanie się serc i woli”, „przelewanie się Boga nieprzerwane” . Mówiąc językiem św. Teresy z Avila, której pisma po-
zwalały Marcelinie rozumieć własne przeżycia, były to zaręczyny duchowe, którym towarzyszyło nasilenie się tzw. „dotyków mistycznych”, „porywów” i „szałów miłości” oraz „ran miłości” . Ten ważny moment w życiu mistycznym dokonał się podczas kolejnego pobytu Marceliny w Rzymie 3 października 1861 roku. Opisuje je następująco: „A gdy do komunii św. przystępowałam, powiedział mi: «Zawrzyjmy sojusz wiecznego przymierza» — zdaje mi się (dokładnie nie wiem), jakbym przysięgę Mu złożyła oddania Mu się, gotowości na wszystko, pragnienia we wszystkim wolę Jego spełniać. «Przyjmij pierścień zrękowin naszych». Byłam na zewnątrz niby zimna, przytomna, ale wewnętrznie jak szalona” .
Opisany wyżej stan zjednoczenia ekstatycznego bł. Marceliny trwał zasadniczo bez większych zmian aż do Wielkiego Postu 1864 roku. Wtedy — jak wynika z jej pism — w Wielki Czwartek podczas obrzędów Triduum Paschalnego w jazłowieckiej kaplicy dokonały się zaślubiny mistyczne jako znak wejścia w zjednoczenie przeobrażające. „Byłam, zdaje mi się, w wielkim połączeniu z Jedynym moim — pisze — jakobym przeszła w Jego Człowieczeństwo z Bóstwem zjednoczonym (to mniej więcej trwało przez całe trzy dni), wszakże nic uczułego, wydatnego, wymownego po ludzku w sobie nie widziałam, aż idąc za Panem do ciemnicy niesionym, nagle przeszłam w stan ujęciej nadprzyrodzony: opuściłam wszystko, co mnie otaczało, świat ten, a ujęta i objęta cała Zbawicielem moim, byłam przez Niego przedstawiona Bogu Ojcu i Duchowi Świętemu jako Oblubienica Jego i tam nastąpiły nasze zaślubiny przez zlanie się nie pojęte w jedno duchowe, które stało się jakby pierścieniem cechującym związek na zewnątrz” .
Dodać trzeba, że przedstawiony powyżej moment zaślubin mistycznych poprzedziły różne trudności, zwłaszcza ze strony sióstr, pokusy i trzytygodniowa dotkliwa oschłość. Pomimo tego trwała w zjednoczeniu z Bogiem, z gotowością woli na wszystko. Razem z tym dokonywały się „zlania z Panem”, „dotyki mistyczne” i „szały miłości” .
Zaraz po zaślubinach mistycznych Marcelina miała doświadczenie Trójcy Świętej, którego skutkiem było doskonałe zjednoczenie woli z wolą Bożą. Obu dziło to „pragnienie kochania i dawania coraz więcej nie zaleczoną raną serca”. Z czasem przerodziło się to w pragnienie cierpienia i męczeństwa, na które Chrystus kilkakrotnie odpowiadał zapowiedzią dotkliwszych cierpień, jakie ją czekały z racji „wypłaty i miłości w czynie”, po których tu na ziemi jeszcze znajdzie „tryumf połączony z tryumfem Kościoła”. Zbawiciel pokazywał jej swoje cierpienia i wyniszczenie, czyniąc ze Siebie wzór dla jej cierpień 20 . W rezultacie tego od jesieni 1868 roku Marcelina w zjednoczeniu mistycznym przeżywała wchodzenie w „przepaści Boże”, a przy tym było coraz mniej zachwytów i ekstaz .
Warto dodać, że omawiany okres życia mistycznego odznaczał się niezwykłą aktywnością apostolską Błogosławionej. Wtedy bowiem dzieło wychowania dziewcząt do roli matek, żon i obywatelek, zaczęło się dynamicznie rozwijać.
Zaczęły powstawać kolejne domy: w Jarosławiu, Niżniowie i inne.
Pod koniec 1870 roku, a więc tuż po zakończeniu obrad Soboru Watykańskie go I, którym Darowska żywo się interesowała, trzykrotnie otrzymała zapowiedź czekających ją długotrwałych cierpień wraz z zapewnieniem, że Pan jej nie opuści. Podczas pobytu w Rzymie, w Wielkanoc 1872 roku miała objawienie, że Pan Jezus zaprzestanie udzielać jej nadzwyczajnych łask, co faktycznie nastąpiło w marcu 1874 roku. Otóż podczas prac nad konstytucją Zgromadzenia w Rzymie spostrzegła trudności w modlitwie i duchową pustkę podczas adoracji Najświętszego Sakramentu. Nie czując się podniesioną do kontemplacji podejmowała wysiłek odmawiania pacierza i rozmyślania, do którego przygotowywała się bardzo pracowicie przez czytanie i wypisywanie z książek. Wskutek utraty świateł wewnętrznych odczuwała bezwład umysłu i spętanie woli. Z tej przyczyny zaprzestała udzielania rekolekcji. Do duchowych cierpień tego okresu, polegających głównie na szatańskich pokusach przeciwko cnotom teologalnym, dołączyły się różne zewnętrzne przeciwności. Były to m.in. śmierć kierownika duchowego o. Kajsiewicza i przykrości z powodu nieporozumień ze zmartwychwstańcami, a ponadto paszkwil jednej z wychowanek, który podciął opinię Zgromadzenia i prowadzonych przezeń zakładów wychowawczych. Na całość cierpień złożyły się także trudności finansowe Zgromadzenia, ciężka choroba Marceliny oraz kłopoty rodzinne w związku z rozpadającym się małżeństwem córki Karoliny i wiele innych Stan ten trwał z niewielkimi przerwami przez siedemnaście lat, aż do 7 czerwca 1890 roku , kiedy Marcelina ponownie doświadczyła obecności Pana o wyraźnych cechach mistycznych zaślubin. Określiła je jako pacta conventa, czyli wzajemne zobowiązanie się: ze strony Mistyczki do przyjęcia wszystkich cierpień i wymagań woli Bożej, zaś ze strony Pana zobowiązanie się do stałej obecności w duszy . Owocem tego przeżycia było doznanie stałego połączenia z Panem w głębi duszy, co dawało jej poczucie bezpieczeństwa i pokoju, nie zamąconego nawet przez zewnętrzne obowiązki i wydarzenia. W tym okresie w swoim Pamiętniku odnotowuje, że Bóg ją pochłaniał, to znaczy — doświadczała, że pragnie, „aby Jemu tylko żyła i On tylko jeden był dla niej”. Powtarza też często stwierdzenie: „istnieję w Bogu”, „w Nim żyję, w Nim pogrzebana”. Towarzyszy temu silne pragnienie śmierci, aby w niebie zjednoczyć się z Bogiem . Pod koniec życia Darowska doświadczyła, że wszystko ją męczyło prócz modlitwy i myśli o Bogu, toteż pragnęła samotności i bliskości Eucharystii. W jej zapiskach z lat 1900-1903 wyraźnie można dostrzec niezwykłą aktywność apostolską pomimo podeszłego wieku. Na ten okres jej życia przypada rozkwit Zgromadzenia, który dokonywał się dzięki temu, że bardzo wiele energii wkładała przede wszystkim w indywidualną formację duchową sióstr i wychowanek.
Na początku 1900 roku otrzymała wizję eschatyczną, w której poznała, że będzie umierać w wielkim cierpieniu, co stało się jedenaście lat później. Zmarła rankiem 5 stycznia 1911 roku w wielkich cierpieniach, które ofiarowała jako wynagrodzenie za jasnogórskie świętokradztwo, dokonane dwa lata wcześniej przez eks-paulina Damazego Macocha.

Jak więc widać, życie mistyczne Współzałożycielki niepokalanek było ciernistą drogą krzyża, swoistym męczeństwem w codzienności apostolskiego trudu, ofiarowanego Kościołowi i Ojczyźnie.

Ks. Marek Chmielewski

http://www.parafiapruszcz.x.pl/czytelnia/marcelinad.html

*********

Trudne czasy rodzą świętych nauczycieli

Gdy już ucichnie ostatni dzwonek i uczniowie udadzą się na wakacje, nauczyciele z całej Polski przybędą na Jasną Górę na swoją doroczną pielgrzymkę, która tym razem wyjątkowo rozpocznie się w sobotę 30 czerwca, czyli dzień wcześniej niż zwykle. Z nauczycielami będą się modlić abp Stanisław Gądecki – wiceprzewodniczący Konferencji Episkopatu Polski oraz bp Edward Dajczak – delegat Konferencji Episkopatu Polski ds. Krajowego Duszpasterstwa Nauczycieli. Na pielgrzymkę przybędą z wykładami wiceminister edukacji Stanisław Sławiński, prof. Aleksander Nalaskowski oraz ks. prof. Janusz Królikowski. Myślą przewodnią pielgrzymki są słowa: „Nasze czasy wołają o świętych nauczycieli”. W związku z tym w różnych formach wyrazu zostaną zaprezentowane sylwetki wybitnych polskich nauczycieli, m.in. w programie Janusza Zakrzeńskiego – aktora Teatru Polskiego w Warszawie. Ciekawie zapowiada się też panel dyskusyjny pt. „Trudne czasy rodzą świętych nauczycieli”, który poprowadzi dr Jacek Pulikowski. Podczas panelu będzie można bliżej poznać: sługę Bożego ks. Bronisława Markiewicza, służebnicę Bożą Annę Jenke, św. Urszulę Ledóchowską, bł. Natalię Tułasiewiczową, bł. Marcelinę Darowską. Krótkie biogramy tych świętych nauczycieli drukujemy poniżej, zapraszając na Jasną Górę na pełną prezentację ich życia i działalności pedagogiczno-dydaktycznej podczas tegorocznej pielgrzymki nauczycieli.

Sługa Boży ks. Bronisław Markiewicz

Ks. Bronisław Bonawentura Markiewicz (1842-1912) urodził się w Pruchniku – małym miasteczku dawnej Galicji. Znany jest jako założyciel michalitów i michalitek. Przekazał swoim duchowym synom i córkom charyzmat posługi wśród najuboższych dzieci i młodzieży. Trudne lata jego życia – rozbiory Polski, powszechna stagnacja, alkoholizm, epidemie chorób i brak perspektyw na odzyskanie wolnej ojczyzny – niosły szczególnie trudne wyzwania: przede wszystkim umiejętność życia według wiary, nadziei i miłości. Czerpiąc siły od cichego i pokornego Mistrza – „Znaku sprzeciwu dla świata”, ks. Markiewicz spełniał „zwykłe” obowiązki proboszcza w Miejscu Piastowym. Odbudowywał wpierw świątynie ludzkich serc przez regularną katechizację dorosłych i dzieci oraz przez wytrwałą posługę w konfesjonale. Szerzył szczególną cześć do Chrystusa w Eucharystii i zabiegał o „pracowite i powściągliwe” życie parafian. Odkrywając drogi, po których Pan Bóg zapragnął go prowadzić, przemierzał życie w poszukiwaniu, poznawaniu, miłowaniu i usługiwaniu Chrystusowi w najuboższych, cierpiących i bezbronnych dzieciach. W ogromnym cierpieniu i niebywałych przeciwnościach stawał się „solą ziemi”, „miastem na górze położonym” – schronieniem dla najmniejszych. Wiedział też doskonale, że „bez pokory, bez zamiłowania do upokorzeń” Pana Jezusa nie znajdzie „ani modlitwą, ani postem, ani płaczem, ani czuwaniem” (B. M., „Zapiski dotyczące życia wewnętrznego”). W tej „dziatwie niczyjej”, która innym mogła wydawać się tylko „popychadłami gminnymi, zaniedbanymi pod każdym względem, od pożywienia i łachmanów począwszy aż do zupełnego braku wychowania religijnego i moralnego” (B. M., „Przewodnik dla wychowawców”, t.1), ks. Markiewicz rozpoznał „drogocenny spadek” społeczeństwa i świata. Kościół potwierdził heroiczność jego cnót.

Joanna Krzywonos

Służebnica Boża Anna Jenke

Służebnica Boża Anna Jenke urodziła się 3 kwietnia 1921 r. w Błażowej k. Rzeszowa. Od siódmego roku życia wraz z rodzicami, którzy byli nauczycielami, mieszkała w Jarosławiu. Szkołę średnią ukończyła u sióstr niepokalanek w Jarosławiu w 1939 r. W czasie wojny i okupacji była czynnie zaangażowana w konspiracji, wraz z innymi harcerkami – niosła pomoc jeńcom, rannym i ludziom poszkodowanym. Dla najbiedniejszych dzieci zorganizowała akcję „Kromka chleba”. Brała też udział w tajnym nauczaniu.
W 1945 r. rozpoczęła studia na Uniwersytecie Jagiellońskim, które ukończyła w 1950 r., uzyskując stopień magistra filologii polskiej. Od 1950 r. do końca życia pracowała jako polonistka i wychowawczyni młodzieży szkół średnich w Jarosławiu. Jej praca pedagogiczna i wychowawcza przebiegała w bardzo trudnym okresie – w systemie stalinowskim. Wtedy to wykazała wielką odwagę w wyznawaniu prawd wiary, podkreślaniu swej przynależności do Chrystusa i Kościoła. W tym też duchu wychowywała całe rzesze młodych pokoleń. Szczególną troską otaczała młodzież z tzw. marginesu społecznego i „dzieci ulicy”. Opiekowała się też biednymi, chorymi i samotnymi ludźmi. Wszystkim niosła pomoc moralną i materialną.
Odznaczała się głęboką wiarą oraz miłością Boga i bliźniego. Na co dzień żyła Ewangelią. Wprowadzała Boga w środowisko szkoły i wszędzie tam, gdzie eliminowano Go z życia. Przez to stała się autentycznym świadkiem Chrystusa – współczesnym świeckim apostołem.
Zmarła w Jarosławiu, trawiona ciężką chorobą nowotworową, 15 lutego 1976 r.

(Red.)

Św. Urszula Ledóchowska

Św. Urszula Ledóchowska żyła na przełomie XIX i XX wieku; urszulanka, nauczycielka i wychowawczyni dzieci i młodzieży. Urodziła się w Austrii, do klasztoru wstąpiła w Krakowie, apostołowała w Rosji, krajach skandynawskich, we Francji i we Włoszech. Można powiedzieć, że była Europejką.
Była na misjach w Petersburgu, aby pomóc w wychowywaniu dziewcząt. Rewolucja 1917 r. spowodowała prześladowania, represje, rewizje i cierpienia. S. Urszula, wyrzucona z Rosji, musiała wyjechać do Skandynawii. Założyła Szkołę Języków Obcych w Szwecji, organizowała komitety pomocy Polsce. W Danii zatroszczyła się o sieroty po polskich robotnikach. Po 1918 r. z dwudziestoma trzema siostrami – bez habitów, bez klauzury, bez klasztoru – i 40 polskich dzieci wróciła do niepodległej ojczyzny, gdzie założyła nową gałąź urszulańską: urszulanki szare – jak szare jest życie, jak szary jest codzienny trud.
W wolnej Polsce s. Urszula organizowała ochronki dla dzieci, szkoły podstawowe i średnie, budowała przytułki, otwierała domy dziecka, zakłady opiekuńczo-wychowawcze, bursy, internaty, przedszkola, domy akademickie. Dla dzieci po I Komunii św. utworzyła Krucjatę Eucharystyczną.
W dwudziestoleciu międzywojennym siostry urszulanki stały się pierwszymi katechetkami dzieci i młodzieży, instruktorkami dla nowych kadr katechetycznych.
Swoim apostolstwem obejmowały także Kresy Wschodnie. Na Polesiu prowadziły przedszkola, szkoły, świetlice, poradnie dla chorych, koła gospodyń, kursy zawodowe, uniwersytety ludowe.
M. Urszula Ledóchowska w niełatwych czasach i w niełatwych miejscach, w których żyła, dostrzegała potrzeby innych i służyła dziełu nauczania i wychowywania, wzrastając w świętości. Potwierdził to Jan Paweł II, wynosząc ją na ołtarze.

S. Danuta Lipińska USJK

Bł. Natalia Tułasiewicz

Bł. Natalia Tułasiewicz w okresie dwudziestolecia międzywojennego, po studiach polonistycznych na Uniwersytecie Poznańskim, pracowała najpierw w prywatnej szkole powszechnej, następnie w gimnazjum urszulańskim. Wysiedlona w 1939 r. do Generalnej Guberni, brała udział w tajnym nauczaniu w Krakowie, skąd w 1943 r. jako pełnomocnik Delegatury Rządu Londyńskiego udała się dobrowolnie na roboty przymusowe do Niemiec z tajną misją. Zdekonspirowana wiosną 1944 r., jesienią tego roku jako więzień polityczny znalazła się w obozie koncentracyjnym w Ravensbrück. Wycieńczona okrutnym śledztwem i więzieniem, zmagając się z ciężkimi chorobami, podejmowała swe obowiązki nauczyciela i apostoła aż do dnia śmierci w komorze gazowej – 31 marca 1945 r. Beatyfikowana w grupie 108 Męczenników polskich II wojny światowej (1999).
Informacje te, zestawione z tematem panelu, dyktują przekonanie, że świętość bł. Natalii jest wynikiem odpowiedzi na ekstremalne warunki II wojny światowej i okupacji. Bezpośrednim czynnikiem, który doprowadził do śmierci Natalii, była jej konspiracyjna misja patriotyczna, powiązana z programem apostolstwa świeckich. W najgłębszym sensie misja ta, choć pozaszkolna, była konsekwencją i przedłużeniem stale rozwijanego i pogłębianego powołania wychowawcy. O bardzo rozległym i specyficznym zestawie obowiązków wypełnianych przez Natalię w Hanowerze oraz o heroizmie jej postawy dają świadectwo jej listy i wspomnienia współwięźniarek („Przeciw barbarzyństwu”, Kraków 2003).
Dziś prawdziwe wyzwanie stanowi dla nas, nauczycieli, nauka, jaka płynie z wieloletniej intensywnej pracy Natalii nad sobą, pogłębiania powołania aż do gotowości całkowitego oddania siebie. Należała do pokolenia ludzi ideowych, ale ideały nie przesłaniały jej celów. Cel eschatologiczny (człowieka wiary) dyktował jej cel życiowy: czynną miłość bliźniego. Dążenie do doskonałości duchowej korespondowało tu z kreatywnością, przekraczaniem przeciętności, ustawicznym kształceniem, treningiem intelektu i woli. Tylko takim świadectwem nauczyciel może zdobywać autorytet i pociągać uczniów ku celom, jakie głosi.

Barbara Judkowiak

Bł. Marcelina Darowska

Bł. Marcelina z Kotowiczów Darowska (1827-1911) założyła żeńskie zgromadzenie zakonne, którego celem było wychowanie kobiety, by przez nią odrodzić rodzinę, a przez rodzinę – społeczeństwo.
Myśli Matki Marceliny, dotyczące roli kobiety i rodziny, chociaż pochodzą z XIX wieku, są niezwykle aktualne i można śmiało zestawić je z posoborową teologią Jana Pawła II, który w „Liście do kobiet” (1995) powiedział, że należy „na nowo zdać sobie sprawę z wielostronnego wkładu kobiety w życie całych społeczeństw i narodów”. Swój system pedagogiczny, do dziś stosowany w szkołach niepokalanek, oparła Matka Marcelina na czterech zasadach sformułowanych w 1872 r.: „Bóg wszystkim – przez wszystko do Boga; Bóg nas stworzył Polakami; Wierność obowiązkom stanu, miejsca swego; Nauczyć dzieci myśleć”.
Celem m. Darowskiej było wychowanie kobiet rozumnych, zdolnych do wydawania sądów, do wartościowania, świadomego kształtowania swej drogi życiowej.
Bł. Marcelina podkreślała służebną rolę nauczania w stosunku do wychowania. Cały niepokalański system nauczania i wychowania był jak na owe czasy pionierski. Sprawą niezmiernie kontrowersyjną było uczenie przez siostry religii. Dzisiaj trudno nawet sobie wyobrazić sytuację katechizacji w Polsce bez zakonnic, ale wtedy ta nowatorska decyzja spotkała się z bardzo dużym oporem.
Kolejnym pionierskim krokiem był stosunek do języka polskiego, po religii najważniejszego przedmiotu w szkołach niepokalanek i języka wykładowego. M. Darowska walczyła o przywrócenie jego rangi w społeczeństwie, gdyż wówczas na pensjach wykłady odbywały się w językach obcych.
W szkołach niepokalańskich chodziło o wszechstronne kształcenie umysłu, zdobycie przez uczennice podstaw wiedzy, które w przyszłości miały im umożliwić funkcjonowanie w świecie, samokształcenie i dalszy rozwój.
System pedagogiczny i dzieło bł. Marceliny Darowskiej i sióstr niepokalanek ma ponad 100 lat. Matka Marcelina mówiła: „Polska będzie, ale wtedy, kiedy społeczeństwo się odrodzi, a na to potrzeba, aby rodzina stanęła na Bogu”. Kobieta zaś jest „strażniczką rodzinnego gniazda”. Dzisiaj również potrzeba „stanięcia rodziny na Bogu”, a w dziele tym rola kobiety jest nie do przecenienia. Znajdujemy te myśli w wielu wypowiedziach Ojca Świętego Jana Pawła II. M. Marcelina Darowska została beatyfikowana 6 października 1996 r.

Małgorzata Witkowska

Niedziela Ogólnopolska 25/2007 , str. 18-19E-mail: redakcja@niedziela.pl
Adres: ul. 3 Maja 12, 42-200 Częstochowa
Tel.: +48 (34) 365 19 17

***********************************************************

5 stycznia
Błogosławiony
Dydak Józef z Kadyksu, prezbiter
Błogosławiony Dydak Józef
Józef Lopez Caamano urodził się w 1743 r. w Kadyksie (Hiszpania); jego rodzina wywodziła się z dynastii królów wizygockich. Nie miał zdolności do nauki, w szkole często był przezywany i wyśmiewany. Wstąpił do zakonu kapucynów w Sewilii, gdzie otrzymał imię Dydak. Po ukończeniu studiów filozoficzno-teologicznych przyjął święcenia kapłańskie i oddał się głoszeniu kazań.
Wkrótce objawił się w nim niezwykły, Boży dar głoszenia. Przemierzał całą Hiszpanię, niosąc orędzie Ewangelii do najbardziej oddalonych nawet wiosek i miasteczek. Jego język był prosty i zrozumiały dla każdego. Wszyscy jego słuchacze byli pod wrażeniem kazań, które odciskały wyraźne piętno na ich dalszym życiu. Zdarzało się, że w czasie kazań lewitował. Odznaczał się niezwykłą czcią do tajemnicy Trójcy Świętej.
Dydak miał szczególną łaskę dotykania serc tych, którzy przychodzili do niego do konfesjonału. Znajdował także czas, by odwiedzać szpitale i więzienia oraz angażować się w działalność dobroczynną. Na modlitwę poświęcał natomiast noce.
Zmarł w 1801 r. Beatyfikował go Leon XIII w 1894 r. Jest uważany za apostoła Hiszpanii.
http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/01-05b.php3
****************************
5 stycznia
Święty Edward Wyznawca, król
Święty Edward Wyznawca Edward urodził się około 1003 roku w Islip koło Oksfordu. Był synem króla Ethelreda II i normandzkiej księżniczki Emmy. Młodość spędził na wygnaniu w Normandii. W 1041 r. został wezwany do Anglii, a rok później wstąpił na tron Anglii (w wieku 39 lat), obejmując go po swoim bracie przyrodnim. Został koronowany w Wielkanoc 3 kwietnia 1043 r. Ceremonię koronacyjną w katedrze w Winchester poprowadził arcybiskup Canterbury, św. Eadsin, i arcybiskup Yorku, Aelhic. W 1044 r. poślubił Edytę, córkę księcia Godwina z Kentu, ale małżeństwo było bezdzietne.
Król Edward słynął z wielkiej pobożności. Cieszył się miłością i szacunkiem swoich poddanych. Otaczał opieką ubogich, chorych i ułomnych. Tryb życia bardziej mniszy niż królewski dał mu przydomek “Wyznawca”. W dziedzinie polityki kościelnej Edward dążył do zacieśnienia stosunków z Rzymem. Wspierał kościoły i klasztory.
Zmarł 5 stycznia 1066 r. Pochowany został w katedrze westminsterskiej, którą ufundował i której budowie poświęcił znaczną część swego życia, w kaplicy mieszczącej się za głównym ołtarzem. Kanonizowany został przez Aleksandra III w 1161 roku. Od XIV wieku główny patron Anglii oraz angielskich królów. W kalendarzu wspominany także 13 października – w rocznicę pierwszego przeniesienia jego relikwii (1166 r.).
Legenda głosi, że szczodrobliwy król miał specjalne nabożeństwo do św. Jana Ewangelisty. Pewnego razu ukazał mu się sam św. Jan pod postacią żebraka. Król nie miał przy sobie pieniędzy, więc ofiarował żebrakowi swój pierścień. Po kilku latach dwóch angielskich pielgrzymów, których św. Jan wybawił z kłopotów w czasie podróży po Ziemi Świętej, przywiozło królowi ten pierścień z informacją od św. Jana, że Edward spotka się ze świętym już za kilka miesięcy w niebie.

W ikonografii św. Edward przedstawiany jest jako wysoki mężczyzna z brodą, w królewskim płaszczu. Czasami niesie chorego. Podanie bowiem głosi, że sam brał chorych na plecy i zanosił do swojego zamku. Czasem ukazywany jako rycerz w pełnej zbroi. Jego atrybutami są: anioł, berło królewskie, kubek, miecz, pierścień, postać trędowatego.

http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/01-05c.php3
*********
5 stycznia
Święty Szymon Słupnik
Święty Szymon Słupnik Szymon (Symeon) urodził się w końcu IV wieku w rodzinie pasterskiej w Sis – na pograniczu Cylicji i Syrii. Miał liczne rodzeństwo, które jednak rychło zabrała mu śmierć. Pozostał na ojcowiźnie z bratem, Samsonem. Po śmierci rodziców i brata sprzedał majątek rodzinny i rozdał ubogim pieniądze, jakie za niego otrzymał. Wstąpił do eremitów zamieszkałych w klasztorze Eusebona w Teleda koło Antiochii, ale rychło to miejsce opuścił, tęskniąc za życiem pustelniczym.
Został pustelnikiem w Telanissos, gdzie żył w skrajnej ascezie. Wreszcie zamieszkał w pobliżu Antiochii Syryjskiej na zbudowanym przez siebie kamiennym słupie z małą platformą (wysokości od 10 do 60 stóp – z czasem św. Szymon zwiększał wysokość słupa), na której przebywał około 40 lat (stąd jego przydomek Słupnik).
Był wielkim pokutnikiem. Pokarm ograniczał do minimum. Przed deszczem i upalnym słońcem chronił go jedynie płaszcz z kapturem. Większą część życia poświęcił modlitwie stojąc na słupie, wystawiony na wszelkie żywioły, praktycznie bez pożywienia. Wiele godzin spędzał na kontemplacji. Ta nietypowa forma surowej ascezy i modlitwy ściągała wielu przybyszów i ciekawskich, nawet spośród pogan. Teodoret wspomina, że w ten sposób Szymon nawrócił wiele tysięcy przybyszów z pogańskiej Arabii i Persji. Kolumna, na której przebywał, nieraz stawała się amboną. Szymon nauczał z niej prawd wiary, broniąc jej przeciwko nestorianom, którzy wówczas szerzyli swoje błędy, a mieli poparcie u najwyższych władz duchownych i świeckich. Przychodzono do niego po poradę, proszono o wstawiennictwo przed Panem Bogiem tak w sprawach prywatnych, jak publicznych. Miał się tu zjawić nawet sam cesarz rzymski Marcjan. Cesarz Leon I oddawał Szymonowi najwyższe pochwały.
Szymon Słupnik zmarł 28 sierpnia 459 roku. Jego pogrzeb był prawdziwym triumfem. Wziął w nim udział patriarcha Antiochii, sześciu biskupów, gubernator cesarski, mnóstwo mnichów i niezliczone rzesze wiernych. Niebawem jego ciało przewieziono w uroczystej procesji z Antiochii do Konstantynopola. Na miejscu, gdzie stał słup, wybudowano świątynię, do której wędrowali pątnicy aż do XVII wieku. Później została ona zburzona przez Arabów. Dziś stoi tam ołtarz.
Prawosławna hagiografia nazwała świętego Antiocheńskim w odróżnieniu od żyjącego w VI wieku św. Szymona Słupnika Młodszego.

W ikonografii św. Szymon przedstawiany jest najczęściej w scenie na słupie. Jego atrybutem jest bicz.

http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/01-05d.php3

Jan Paweł II

DZISIEJSZY ŚWIAT POTRZEBUJE PRZEBUDZENIA

6 maja — Damaszek – Spotkanie z duchowieństwem i wiernymi świeckimi w syryjskoprawosławnej katedrze św. Jerzego

W niedzielę 6 maja o godz. 17 Jan Paweł II przybył do syryjskoprawosławnej katedry św. Jerzego, gdzie zgromadzili się kapłani, zakonnicy, siostry zakonne i wierni świeccy z prawosławnych i katolickich Kościołów w Syrii. W przemówieniu Ojciec Święty po raz kolejny zwrócił uwagę na potrzebę jedności, aby świat współczesny uwierzył w zbawczą miłość Boga. «Bardziej jednomyślne świadectwo chrześcijan — stwierdził Papież — jest nieodzowne, jeśli świat trzeciego tysiąclecia ma uwierzyć (por. J 17, 21). Niech za sprawą Ducha Świętego jak najrychlej nadejdzie dzień naszej pełnej jedności!»

Wasza Świątobliwość, Wielce Błogosławieni Patriarchowie, Eminencje i Ekscelencje, Bracia i Siostry w Chrystusie!

1. W chwili gdy Dzień Pański chyli się ku wieczorowi, gromadzimy się w tym świętym miejscu — syryjskoprawosławnej katedrze św. Jerzego — aby wielbić niegasnące światło Trójcy Przenajświętszej. Pełnia blasku «Pana Boga, Który jest, Który był i Który przychodzi» (por. Ap 1, 8), jaśnieje na obliczu Jezusa Chrystusa (por. 2 Kor 4, 6). Przez Niego, w Duchu Świętym, oddajemy chwałę Bogu za wspaniałe dziedzictwo wiary, które jest naszym udziałem, i za powołanie nas do posługi prawdy i miłości, które czyni nas sługami Ewangelii.

Moje serce przepełnione jest wdzięcznością dla Boga za to, że mogłem przybyć jako pielgrzym do Damaszku śladami św. Pawła. Właśnie na drodze do Damaszku Apostoł Narodów został powołany przez Jezusa Chrystusa; to tutaj otrzymał światło Ducha Świętego i został ochrzczony. Tutaj też Duch Święty zgromadził nas dzisiaj na wspólnej modlitwie, abyśmy słuchali słowa Bożego, błagali Boga o wybaczenie nam grzechów i podziałów i wielbili Go za Jego nieskończone miłosierdzie. W pokoju zmartwychwstałego Chrystusa módlmy się jednym umysłem i jednym sercem, odpowiadając gorliwie na wezwanie wielkiego syryjskiego teologa i mistyka Ab{l-umacron} al-Faraja, który zachęca wiernych, aby «wyplenili w głębi swych serc korzenie wrogości między chrześcijanami» (Księga gołębicy, IV).

2. Zwracam się z serdecznym i braterskim pozdrowieniem do Jego Świątobliwości Moran Mor Ignacego Zakka I Iwasa, który gości nas w tej wspaniałej katedrze. Cieszę się zwłaszcza z tego, że mogę odwzajemnić wizyty, jakie złożył mi w Rzymie Wasza Świątobliwość i jego poprzednik Moran Mor Ignacy Jakub III. Wzajemne kontakty tego rodzaju pomagają podtrzymać i pogłębiać braterską miłość: są pieczęcią, która potwierdza porozumienie między naszymi Kościołami dotyczące wspólnego wyznania wiary w tajemnicę Wcielonego Słowa, prawdziwego Boga i prawdziwego Człowieka; zachęcają nas też do rozwijania współpracy duszpasterskiej, którą rozpoczęliśmy 17 lat temu, podpisując Wspólną Deklarację. Wasza Świątobliwość, zdecydowane otwarcie ekumeniczne waszego Kościoła jest dla wielu ludzi źródłem głębokiej radości i zachęty, aby wytrwale podążać drogą ku pełnej jedności (por. Ut unum sint, 62-63). Jest znakiem duchowej i duszpasterskiej żywotności waszego Kościoła, o której świadczą też liczne powołania do kapłaństwa i życia zakonnego.

W duchu tej samej braterskiej więzi pozdrawiam Wielce Błogosławionego Patriarchę Ignacego IV i Wielce Błogosławionego Patriarchę Grzegorza III, a także towarzyszących im metropolitów i biskupów. Witam Patriarchów i biskupów przybyłych z sąsiednich krajów i dziękuję im za zaszczycenie nas swoją obecnością. Z braterską miłością pozdrawiam Wielce Błogosławionego Patriarchę Seniora Ignacego Moussę Daouda I. Mianując go prefektem Kongregacji dla Kościołów Wschodnich i kardynałem, pragnąłem nie tylko wykorzystać jego doświadczenie i mądrość, ale także złożyć hołd Kościołom Wschodu, a zwłaszcza Kościołowi w Syrii.

Z serca płynące pozdrowienie kieruję także do kapłanów, do mnichów i mniszek, do zakonników i zakonnic oraz do wszystkich obecnych tu wiernych świeckich: spotkanie z wami napełnia mnie prawdziwą radością!

3. Radość Wielkanocy zakwitła na drzewie krzyża. Tutaj, w Damaszku, uczeń Ananiasz otrzymał w widzeniu nakaz, aby iść do Szawła, prześladowcy Kościoła. Choć nękały go wątpliwości i obawy, Ananiasz posłuchał Pana i nie wahał się nazwać nieprzyjaciela chrześcijan «bratem» (Dz 9, 17). Dostrzegamy tutaj dwa istotne elementy misji Kościoła: odważne posłuszeństwo Bożemu słowu oraz gotowość do przebaczenia i pojednania. Kiedy Bóg działa, niemożliwe staje się możliwe. Naszym zadaniem jest powiedzieć «tak» zbawczej woli Boga i całym naszym jestestwem przyjąć Jego tajemniczy zamysł.

Paweł modlił się, kiedy Ananiasz przyszedł do niego (por. Dz 9, 11). W pewnym sensie przygotowywał się na przyjęcie misji, która miała na zawsze związać go z krzyżem: «ukażę mu, jak wiele będzie musiał wycierpieć dla mego imienia» (Dz 9, 16). Znajdujemy tu dwa kolejne znaki naszego powołania na uczniów: modlitwa i wytrwałość w obliczu próby. Dzisiaj, bardziej może niż kiedykolwiek, takie właśnie mają być znaki naszej wierności Bogu: modlić się, nieść krzyż, być posłusznym woli Bożej, czcić wszystkich jako braci i siostry. Podążając tą drogą, będziemy szli śladami «mnóstwa świadków» (por. Hbr 12, 1), w tym także niezliczonych mnichów i mniszek, którzy przed wami żyli na tych ziemiach. Zrządzeniem Bożej Opatrzności cały Bliski Wschód został głęboko naznaczony przez kulturę syryjskiego monastycyzmu i jego płomienne świadectwo.

4. Tutaj, w Damaszku, pragnę złożyć hołd całej syryjskiej tradycji, której bogactwem jest jedność w różnorodności. Święci Paweł, Ignacy Antiocheński, Efrem, Jan Chryzostom, Szymon Słupnik, Jan Damasceński i wielu innych to oświeceni nauczyciele nas wszystkich. Na ich przykładzie widzimy, że posłuszeństwo wiary i cierpienie Krzyża niezawodnie wydają owoce zbawienia.

Zdumiewający potencjał twórczy waszej tradycji ujawnia się w takich postaciach jak św. Efrem z Nisibis, zwany «cytrą Ducha Świętego», którego dzieła zostały w krótkim czasie przetłumaczone na wszystkie języki starożytnego chrześcijaństwa. Niech ta wymiana darów nigdy nie ustanie! Żywię gorącą nadzieję, że chrześcijanie na całym świecie znów otworzą serca na duchowe i doktrynalne bogactwa Kościołów tradycji syryjskiej.

Do wielkiej rzeszy uczniów Baranka należał także ów niezrównany święty waszej ziemi, Szymon Słupnik, który w swojej epoce stał się żywą ikoną świętości, dzisiaj zaś jest czczony przez Kościół na całym świecie. Był człowiekiem nieustannej modlitwy i powszechnej miłości, chętnie przyjmował wszystkich, którzy przybywali doń z bliska i z daleka, największych i najmniejszych. W swoim ciele nosił też rany ukrzyżowanego Pana (por. Teodoret z Cyru, Historia religiosa, 26). W jego żywocie, spisanym przez uczniów 15 lat po jego śmierci, niezwykłe powołanie św. Szymona opisane jest słowami: «Przez cierpienia swego sługi Bóg pragnął zbudzić świat z głębokiego uśpienia». Takiego przebudzenia potrzebuje dzisiejszy świat, aby odkryć miłość Boga i Jego zbawczy zamysł. W czytaniu z Ewangelii usłyszeliśmy wezwanie: «Podnieście oczy i popatrzcie na pola, jak się bielą na żniwo» (J 4, 35). Pola są gotowe na żniwo, bo ludzkie serce zawsze łaknie «Drogi, Prawdy i Życia» (por. J 14, 6). Bardziej jednomyślne świadectwo chrześcijan jest nieodzowne, jeśli świat trzeciego tysiąclecia ma uwierzyć (por. J 17, 21). Niech za sprawą Ducha Świętego jak najrychlej nadejdzie dzień naszej pełnej jedności!

5. Kończąc nasze krótkie spotkanie, zwracam się do was słowami, jakie w liturgii zachodniosyryjskiej wypowiada biskup lub kapłan na zakończenie Służby Bożej: «Idźcie w pokoju, umiłowani, zawierzamy was łasce i miłosierdziu świętej i chwalebnej Trójcy. (…) Zostaliście zbawieni przez zwycięski krzyż Chrystusa i opieczętowani pieczęcią chrztu świętego, niech zatem Trójca Święta odpuści wam grzechy, daruje długi i obdarzy pokojem dusze waszych zmarłych». Niech wszystkie te błogosławieństwa zstąpią na was za możnym wstawiennictwem świętych, męczenników i Najświętszej Bogurodzicy Theotókos — Yoldat Aloho. Amen.
opr. mg/mg

Copyright © by L’Osservatore Romano (7-8/2001) and Polish Bishops Conference

http://www.opoka.org.pl/biblioteka/W/WP/jan_pawel_ii/przemowienia/syria_syrprawosl_06052001.html#

Właściwy sens pokuty

KS. ANDRZEJ WALEROWSKI

Bóg w swej dobroci wzywa każdego człowieka, aby odmieniwszy swe życie pokutował” (por. Dz 17, 30).

Żyjemy w takich czasach, że wszyscy boją się dźwięku staromodnych słów. Na ogół nie lubimy też słowa “pokuta”. Na jego dźwięk przypomina nam się np. fakt, że w określonym czasie, w pewnym mieście pokutował na słupie św. Szymon Słupnik i budził taki podziw u współczesnych, że nazywali go świętym. Stają nam też przed oczyma niezrozumiałe dziś ponure obrazy samoudręki biczowania, worów pokutnych, postów o chlebie i wodzie średniowiecznej oazy, czy praktyk jogów i hinduskich ascetów.

A ponieważ w takich praktykach może upatrujemy i istotę pokuty, więc nie lubimy tego słowa, odsuwamy je od siebie. Jest to więc nawet słuszna reakcja człowieka, który ma jeszcze w żywej pamięci ogromne w swej liczbie i okrucieństwie cierpienia ludzkości w ostatnich czasach.

Dzisiejszy człowiek szuka drogi, która byłaby drogą chrześcijańską, lecz bez tego “żenującego słowa” i tego, co ono oznacza. I jeśli wymienia je jeszcze, to tylko w tym celu, aby rozgrzeszyć się z reszty niepokojów na temat pokuty.

Stara się traktować ten wyraz jako coś w rodzaju dokumentu minionego czasu, podobnie jak starą kliszę fotograficzną, na której nie może odnaleźć siebie. Czyni tak dlatego, gdyż pojmuje pokutę jako wyraz samoudręczenia albo jako pełne pogardy odwrócenie się od radości i szczęśliwości ziemskich.

Takie pojęcie pokuty nie jest prawdziwe, jest sprzeczne z nauką katolicką i słusznie należy je odrzucić. Ale odsuwamy tylko błędne wyobrażenia o pokucie, rezygnujemy z tych form jej praktykowania, które uchodzą za zdewaluowane w oczach współczesnego katolika.

Nie wolno nam odrzucać tego, co było, jest i będzie nieodłączną częścią doktryny chrześcijańskiej. Ta nauka jest potrzebna, gdyż ludzie mają poczucie winy, nawet jeśli usiłują je stłumić. Czasem chcą zadośćuczynić za swoje grzechy drogą ceremonii lub jakichś gestów. Są szczęśliwi, jeśli mogą coś dać lub coś zrobić, bo odczuwają to jako spłacenie długu. Czasem ludzie stają się w tym bardzo biegli i robią wrażenie ludzi interesów, którzy się z Bogiem układają. Sądzą, że dług ich wobec Boga ogranicza się do przymusu dopełnienia pewnych formalności, np. udziału we Mszy św.

Ale chyba nie w tym rzecz. Czym więc naprawdę jest pokuta ? Jaki jest jej właściwy sens ? Słowo to przywodzi zazwyczaj na myśl umartwienie i zadośćuczynienie. Jednak Pismo Święte w oryginale greckim na oznaczenie pokuty używa słowa METANOIA, czyli PRZEMIANA, a więc pokuta ma sens o wiele szerszy, bo chodzi tu o przemianę w człowieku. Pokuta to przede wszystkim przemiana z człowieka grzechu w człowieka Bożego, przemiana z człowieka grzesznego w człowieka współpracującego z łaską Bożą, czyli przeżywającego pewniej rzeczywistość Bożą. Taka przemiana jest warunkiem postępu człowieka i uszlachetnienia chrześcijańskiego.

Człowiek dopóki żyje na ziemi, może i powinien zawsze zmieniać się na lepsze, stąd obowiązek pokuty, czyli przemiany duchowej, jest stałym obowiązkiem człowieka. Każdy z nas, zwłaszcza chrześcijanin, ma obowiązek starać się być coraz lepszym, coraz głębszym, coraz bardziej Bożym. Takie są wspaniałe perspektywy pokuty chrześcijańskiej.

W tych perspektywach pokutą jest każdy świadomy dobry czyn. Każdy czyn życzliwości i uczciwości, każde staranie się o dobre wypełnienie swoich obowiązków, każde dawanie świadectwa prawdzie i dobru. Bo przez te czyny stajemy się coraz lepsi i coraz bliżsi naszemu Panu i Zbawicielowi. Bo to On przyszedł na świat, aby go zbawić swoją pokutą i ekspiacją za grzechy. Wystarczy pobieżnie przerzucić karty Ewangelii św., by się przekonać, że Jego życie od narodzenia aż do śmierci, od żłóbka aż po krzyż, od Betlejem do Kalwarii jest życiem twardej i surowej pokuty. W czasie męki posunął Zbawiciel swą pokutę do ostatecznych granic. Nie omieszkał również przypomnieć ludziom obowiązku pokuty, ciążącego na każdym człowieku: “Jeśli pokutować nie będziecie, wszyscy zginiecie” (por. Łk 13,5).

Słowa Jezusowe mają tym większą wagę, że poprzedził je Jego Boski przykład.

Pokuta nie jest rzeczą łatwą. Często wymaga rezygnacji z dobra mniejszego dla osiągnięcia dobra większego. Sportowiec, żeby osiągnąć wyniki, powstrzymuje się od papierosów, alkoholu oraz dużo trenuje. Chrześcijanie często muszą postępować podobnie, ale z daleko większego motywu: ze względu na Boga. Bóg chce, abyśmy byli coraz lepsi, więc i nam zależy, aby miłość Boża w stosunku do nas nie spotkała się z przeszkodami. Czasem, mimo wysiłku z naszej strony, zboczymy z tej prostej drogi, przylgniemy do grzechu, zaczniemy stawiać przeszkody Bożej miłości. Wtedy pomocą dla nas jest sakrament pokuty, który oprócz odpuszczenia grzechów daje łaskę do walki z grzechem i wadami. Pomaga wejść na właściwą, chrześcijańską drogę, pomaga pogłębiać naszą przemianę.

To wszystko wymaga od nas wysiłku, ofiary, a przede wszystkim zmiany sposobu myślenia. Tylko obumieranie w nas grzechów i wad jest warunkiem wzrostu życia łaski i coraz głębszej przemiany, podobnie jak w świecie biologicznym śmierć jednych komórek daje życie i wzrost innym.

Zaznaczyłem na wstępie, że człowiek współczesny wzbrania się przed wszystkim, co czyni życie trudnym i smutnym, a uważa, że trzeba czynić wszystko, aby ono było radośniejsze i łatwiejsze. W świetle jednak nauki Bożej okazuje się, że pokuta absolutnie nie hamuje rozwoju życia, nie jest cofaniem się, lecz wręcz przeciwnie, jest warunkiem postępu i bardzo ułatwia oraz usprawnia życie. Tak, świadoma pokuta ułatwia życie.

Najpierw wewnętrznie pozwala się człowiekowi rozchmurzyć, bo wyzwala go z kompleksu winy. Chrystus zalecając pokutę, okazał się najwspanialszym psychologiem.

Ułatwia również życie społeczne, gdyż podejmując pokutę, musimy się przeprosić z bliźnimi, z którymi się pokłóciliśmy i może nie rozmawiamy. A może musimy podjąć walkę z nałogiem alkoholizmu lub nadmiernego nikotynizmu. A może musimy “skracać” nasze ręce, bo mają tendencje do przywłaszczania dobra społecznego.

Pokuta wreszcie usprawnia życie. Wyobraźmy sobie, że ktoś zamiast czuwać przy ciężko chorym, wybrał się do kina. Ktoś inny nie potrafi zrezygnować z jakiejś rozrywki, ulubionej rzeczy lub zajęcia, mimo że dla dobra wspólnego powinien zrezygnować. To wszystko chyba utrudnia życie. A przecież przez takie drobne rezygnacje stajemy się coraz lepszymi.

Tylko na drodze rozumnych rezygnacji z dóbr mniejszych dla dóbr większych możemy osiągnąć prawdziwą miłość bliźniego, a więc i miłość Boga. I to jest prawdziwa chrześcijańska pokuta. Takiej pokuty chce i taką zaleca Chrystus.

Zewnętrzne praktyki pokutne mogą się zmieniać zależnie od kręgu i czasu cywilizacyjnego. Kościół stosując się do tego, zmienia od czasu do czasu przepisy dotyczące zewnętrznych praktyk pokutnych i karności kościelnej.

Papież Paweł VI wydał Konstytucję apostolską o pokucie.

Można powiedzieć, że pokuta w pojęciu tej Konstytucji polega na tym, by wszystko, co nam każdy dzień przynosi: pracę, trudy, przykrości, zawody, radości, powodzenia, przeżywać w duchu pokuty. A więc widzieć w nich środki umożliwiające wewnętrzną przemianę i zbliżające do Boga. “Cokolwiek czynicie (…) Wszystko na chwałę Bożą czyńcie”.

Wszystkie sprawy dnia bez względu na ich charakter i barwę mają nam ułatwić skierowanie serca i umysłu do Boga.

Nie jest to rzeczą łatwą, ale musimy się tego trudu podjąć, skoro znamy cel, do którego dążymy. Dla nas chrześcijan ten cel jest jasny – szczęście wieczne.

Dlatego tym chętniej podejmijmy pokutę, czyli nieustanną naszą przemianę, która stanowi codzienny nakaz chrześcijaństwa.

Bóg ludzi dobrej woli zawsze wspiera swoją łaską, więc i w tym nam pomoże. Przytoczę tutaj słowa św. Ignacego Loyoli:

“Panie, nie mogę powiedzieć,

że Cię kocham, bo cóż znaczą słowa…

Ale mogę i chcę Ci to udowodnić czynem.

Daj mi Twą łaskę, abym mógł tego dokonać”.

Ks. Andrzej Walerowski

Edycja legnicka 8/2002E-mail: media@diecezja.legnica.pl
Adres: ul. Jana Pawła II 1, 59-220 Legnica
Tel.: (76) 724-41-52

*******

Jacek Rajkowski

Syria — egzotyczna i fascynująca

Szok — nie boję się użyć tego słowa — ono najlepiej odzwierciedla to, co się ze mną działo po wjeździe do Syrii. Inna kultura. Inny świat.

Mężczyźni przechadzają się po ulicy w długich szatach i czerwonych arafatkach; kobiety robiące zakupy są ubrane na czarno, w chustach na głowach — niektóre zasłaniają całą twarz, zostawiając jedynie szczelinę na oczy, ale są i takie, które nawet nie pozwalają spojrzeć sobie w oczy, kryjąc je za ciemnym kawałkiem materiału. W kawiarniach siedzą mężczyźni i kobiety (z przewagą tych pierwszych), zaciągając się tytoniem z fajki wodnej. Na ulicach słychać nieustanne nawoływanie handlarzy — aż w uszach dudni. Trudno przedostać się na drugą stronę ulicy — odnoszę wrażenie, że nikt tu nie przestrzega przepisów ruchu drogowego — po prostu trzeba wejść przed jadący samochód i liczyć na to, że kierowca się zatrzyma. W sklepie i na bazarze nie tylko trzeba się targować, ale też uważać, żeby nie dać się oszukać.

Na początku trudno się przyzwyczaić, ale z biegiem czasu staję się cząstką tej egzotyki — mimowolnie, ale też żeby lepiej zrozumieć to społeczeństwo i namacalnie poznać historię tego kraju.

Odrobina historii

Syryjczycy to Arabowie i w większości muzułmanie — czciciele Allacha stanowią ok. 90 proc. ludności. Jednak zanim na tereny dzisiejszej Syrii w latach 30. VII w. dotarli wyznawcy nauki Mahometa, swoje piętno na tych ziemiach odcisnęły wielkie kultury czasów starożytnych — najpierw Grecy przybyli pod wodzą Aleksandra Macedońskiego, a później Rzymianie. W IV w., po podziale Imperium Romanum, Syria znalazła się pod panowaniem cesarzy bizantyjskich. Trwało ono do podbojów arabskich, które właściwie należałoby nazywać podbojami muzułmańskimi, bo impulsem do ekspansji była właśnie religia. Następcy Mahometa bardzo szybko zdobywali coraz większe tereny, a ludność, która je zamieszkiwała, na ogół przechodziła na islam.

Dziś nietrudno dostrzec, że Syria jest krajem muzułmańskim. W Damaszku, w Aleppo i innych miastach znajdują się liczne meczety, w których modlą się wyznawcy Allacha. Pięć razy dziennie z minaretów rozlega się nawoływanie muezina do modlitwy. Najsłynniejszy jest damasceński meczet Umajjadów. Powstał on w VIII w. — wcześniej w tym miejscu stał kościół św. Jana Chrzciciela, w którym po podboju arabskim przez 70 lat wspólnie modlili się chrześcijanie i muzułmanie. Jest to jeden z najważniejszych celów pielgrzymek muzułmanów — pozostałe to Mekka, Medyna i Jerozolima. Zaszczytną funkcję, jaką pełni, widać po wejściu na ogromny dziedziniec oraz do wnętrza budynku, gdzie przed mauzoleum, w którym podobno przechowywana jest głowa św. Jana Chrzciciela, tłumnie gromadzą się pielgrzymi.

Spotkanie

Społeczeństwo muzułmańskie w Syrii w ogóle nie przypomina tego społeczeństwa muzułmańskiego, którego obraz przekazuje nam np. telewizja. Przyglądając się uważnie kobietom w chustach, w ogóle nie odnoszę wrażenia, aby były one uciemiężone — przeciwnie, chodzą po ulicy samotnie lub w towarzystwie innych kobiet. Robiąc zakupy, rozmawiają, śmieją się. Jedna z poznanych Syryjek była pielęgniarką i szczęśliwą matką dwuletniego synka, inna przyjechała do dużego miasta uczyć się angielskiego; w banku większość obsługi to kobiety. Syryjczycy natomiast są życzliwi, bardzo chętni do pomocy (nawet jeśli w ogóle nie można się z nimi porozumieć) i gościnni — najlepszym tego dowodem jest fakt, że wraz z towarzyszami podróży zostałem zaproszony przez młodego Ayhma do domu na obiad; mimo że jego liczna rodzina (miał siedmioro rodzeństwa) nie była zamożna, ugoszczono nas po królewsku. Jedynie ciągłe dążenie miejscowych do naciągnięcia lub oszukania obcokrajowca budziło we mnie gniew i niszczyło ten pozytywny obraz społeczeństwa.

Nie tylko muzułmanie

Syryjczycy to nie tylko muzułmanie, ok. 10 proc. ludności stanowią chrześcijanie, i to chrześcijanie różnych wyznań. Najlepiej jest to widoczne w Damaszku, gdzie w obrębie Starego Miasta, obok zatłoczonej i gwarnej dzielnicy muzułmańskiej, znajduje się spokojniejsza i bardziej przestrzenna dzielnica chrześcijańska z licznymi kościołami, m.in. prawosławnym, greckokatolickim, syryjskim katolickim, maronickim czy ormiańskim. Wyznawcy obu religii żyją w zgodzie i pokoju.

Stare Miasto w stolicy Syrii związane jest też z historią św. Pawła. To w drodze z Jerozolimy do Damaszku doznał on objawienia, w czasie którego stracił wzrok. Uzdrowił go, a następnie ochrzcił Ananiasz; jego dom nadal stoi w obrębach Starego Miasta, dziś znajduje się kaplica. Nieopodal można zobaczyć kaplicę św. Pawła — mieści się ona wewnątrz baszty, z której święty został spuszczony w koszu w czasie ucieczki z miasta.

W całej Syrii jest jeszcze kilka miejsc świadczących o tym, że kiedyś chrześcijaństwo prężnie się tu rozwijało. Jednym z nich jest leżące na południu kraju miasteczko Malula. Swą sławę zawdzięcza ono istniejącym tam klasztorom oraz temu, że jest to jedna z kilku miejscowości, w której część ludności wciąż mówi po aramejsku, czyli w języku Chrystusa. W klasztorze św. Sergiusza pochodzącym z przełomu III i IV w. miałem szczęście usłyszeć księdza, który odmówił modlitwę Ojcze nasz właśnie po aramejsku. Ten wiekowy klasztor słynie m.in. z ołtarza, który był wzorowany jeszcze na ołtarzach pogańskich — kształtem przypomina on połowę owalu, a na krawędziach jest wyższy niż w pozostałej części. W ten sposób poganie zabezpieczali się przed rozlewaniem krwi wokół miejsca kultu (w ich ołtarzach był jeszcze specjalny otwór, w którym krew zwierzęcia ofiarnego spływała w jedno miejsce). Dopiero w czasie soboru nicejskiego w 325 r. biskupi postanowili, że chrześcijańskie ołtarze będą zupełnie płaskie. Ten w klasztorze św. Sergiusza pozostał w swoim pierwotnym kształcie.

W północnej części Syrii położona jest miejscowość Kalat Siman, w której znajdują się ruiny wczesnochrześcijańskiego ośrodka klasztornego św. Szymona Słupnika. Kompleks jest najlepszym przykładem bizantyjskiej architektury w Syrii i świadczy o rozwoju zarówno życia pustelniczego, jak i ruchu pielgrzymkowego w Cesarstwie Bizantyjskim. Podobno właśnie tu stała wysoka na 12—18 m kolumna, na szczycie której, na specjalnej platformie, św. Szymon spędził część swojego życia. To z tego słupa miał głosić kazania i rozmawiać z licznie odwiedzającymi go pielgrzymami. Po jego śmierci w II połowie V w. wokół kolumny wzniesiono bazylikę i klasztor. Wierni nadal tu pielgrzymowali, nawet wówczas, gdy tereny te zostały zajęte przez Arabów.

Syria fascynuje swoją odmiennością. I choć trudno przywyknąć do trybu życia miejscowych, to warto zaznać tej egzotyki i bliżej poznać tę kulturę i historię kraju.

 

opr. mg/mg

Copyright © by Przewodnik Katolicki (34/2010)

http://www.opoka.org.pl/biblioteka/Z/ZP/pk201034-syria.html

 

mnich Symeon Stylita
SYMEON STYLITA, mnich (Prepodobnyj Simeon Stołpnik), 1/14 września.

Urodził się około 390 r. w Cylicji w Syrii, w rodzinie ubogiego pasterza. Od dzieciństwa wypasał stada. Mając trzynaście lat miał widzenie, pod wpływem którego w tajemnicy przed innymi opuścił dom rodzinny i zamieszkał w położonej nie opodal wspólnocie. Tam spędził jakiś czas w surowym poście i modlitwie, po czym odszedł na pustynię. Ponad dwadzieścia lat przebywał w różnych pustelniach i monasterach w północnej Syrii, a sława o świętości jego życia nieustannie rosła.

W 423 r. Symeon zdecydował się podjąć zupełnie nowe dla pustelników wyzwanie. Zamieszkał na skalnym słupie w Telanissus. Początkowo słup był niewielki, lecz z biegiem lat jego wysokość wzrosła do około sześćdziesięciu stóp. Na jego szczycie znajdowała się platforma z balustradą, której powierzchnia wynosiła około dwunastu stóp kwadratowych. Mnich spędził tam trzydzieści sześć lat. Tysiące ludzi, poczynając od cesarza, a kończąc na biedakach, przychodziło prosząc błogosławieństwa świętego oraz aby wysłuchać jego porad i kazań. W ten sposób nawrócił wielu pogan, szczególnie Beduinów. Św. Symeon był pełen dobroci i współczucia, a jego przemowy i rady charakteryzowały się zdrowym rozsądkiem i brakiem fanatyzmu. Około 428 r. zmarła jego matka – św. Marta Kapadocka. Pochowano ją u stóp słupa, na którym mieszkał jej syn.

Św. Symeon zmarł w 459 r. Na miejscu, gdzie żył wybudowano świątynię, do której wędrowali pątnicy do XVII w. Później została ona zniszczona przez Arabów.

Prawosławna hagiografia nazwała świętego Antiocheńskim w odróżnieniu od żyjącego w VI w. patrz św. Symeona Słupnika Młodszego. Mnich jest adresatem modlitw w intencji powrotu na łono Cerkwi osób, które odstąpiły od prawowiernej wiary.

W ikonografii święty przedstawiany jest w scenie typowej dla mnichów-stylitów. Ukazuje się go w półpostaci na słupie. Jest starym człowiekiem z dosyć długą, siwą brodą i czarnych mniszych szatach. Zazwyczaj prawą ręką błogosławi, a w lewej trzyma zwój z napisem: “Bracia, znoście zgryzoty i niedole, aby unikąć wiecznej męki”. Niekiedy mnichowi towarzyszy jego matka. W sztuce zachodniej jego atrybutem jest bicz.

Imię Symeon (Szymon) pochodzi z hebrajskiego (Szim’eon) i oznacza “Bóg wysłuchał”. Forma Symeon upowszechniła się na wschodzie Europy, a forma Simon (pol. Szymon) na zachodzie.

oprac. Jarosław Charkiewicz
http://www.cerkiew.pl/index.php?id=swieci&tx_orthcal[sw_id]=782&cHash=00bf22af9bc140528e250b854257c247
*******************
5 stycznia
Święty Jan Nepomucen Neumann, biskup
Święty Jan Nepomucen Neumann Jan Nepomucen Neumann urodził się 28 marca 1811 r. w Prochatyczach w ówczesnym Cesarstwie Austriackim (obecnie Czechy). Uczęszczał do szkoły prowadzonej przez pijarów w Budziejowicach. W 1831 r. wstąpił do seminarium duchownego, a dwa lata później podjął studia teologiczne w Pradze. Oprócz teologii, interesowały go także botanika i astronomia. Po ukończeniu studiów miał przyjąć święcenia kapłańskie. Miejscowy ordynariusz odmówił jednak udzielenia mu tego sakramentu ze względu na zbyt dużą ilość kapłanów w diecezji. Jan, za radą biskupa Federica Baragi, zwrócił się do biskupów w Ameryce, aby przyjęli go i wyświęcili na kapłana. Było to o tyle łatwiejsze, że już wówczas Jan znał osiem języków obcych.
Tak też się stało. W 1836 r. przybył do USA z niewielką kwotą pieniędzy. Święceń udzielił mu biskup Nowego Jorku. Jan Nepomucen podjął pracę duszpasterską wśród niemieckich imigrantów zamieszkujących okolice Nowego Jorku. Odwiedzał chorych, uczył katechizmu, kształcił przyszłych nauczycieli i katechetów. Po czterech latach takiej pracy poczuł potrzebę życia bardziej wspólnego. Wstąpił więc do redemptorystów w Pitsburgu. W styczniu 1842 r. złożył pierwsze śluby i tym samym został pierwszym redemptorystą w Ameryce. Pracował w Ohio, Pensylwanii i Marylandzie.
Po sześciu latach wytężonej, ale bardzo owocnej pracy, został mianowany wizytatorem, czyli przełożonym zakonu w Stanach Zjednoczonych. 10 lutego 1848 r. otrzymał obywatelstwo amerykańskie.
Jego pracowitość i zaangażowanie zostały dostrzeżone. W marcu 1852 r. Jan Nepomucen Neumann otrzymał w Baltimore sakrę biskupią. Został ordynariuszem Filadelfii. Zorganizował system oświaty w diecezji, zwiększając liczbę szkół katolickich z jednej do dwustu. Dbał o poprawę warunków w parafiach. Wprowadził też – co było nowością w całym kraju – nabożeństwo czterdziestogodzinne. Pisał artykuły do wielu gazet i czasopism katolickich, opublikował także dwa katechizmy.
Zmarł w wyniku udaru mózgu podczas spaceru jedną z ulic Filadelfii 5 stycznia 1860 roku. Został beatyfikowany w 1963 r. – podczas trwania II Soboru Watykańskiego – przez Pawła VI. Czternaście lat później, 19 czerwca 1977 r., ten sam papież ogłosił go świętym. W ten sposób Jan Neumann stał się pierwszym kanonizowanym Stanów Zjednoczonych. Jego relikwie spoczywają w narodowym sanktuarium w parafii św. Piotra Apostoła w Filadelfii.
http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/01-05e.php3
*********
2011-03-28200. rocznica urodzin św. Jana Neumanna, redemptorystyDwieście lat temu przyszedł na świat św. Jan Nepomucen Neumann, redemptorysta i biskup Filadelfii.

Fragment listu okolicznościowego listu O. Prowincjała z okazji 200. rocznicy urodzin świętego współbrata:

 

[…]
Droga Jana Neumanna do świętości biegnie poprzez zwykłe codzienne życie. Posiadał on niesamowitą umiejętność i dar przeżywania codzienności w innym „Bożym” wymiarze. I chyba ta jego cecha powinna być dla nas dzisiaj przykładem. Wydaje się, iż kluczem do zrozumienia postaci naszego świętego współbrata jest jego prostota. On był tak  po prostu a zarazem nadzwyczajnie kapłanem, redemptorystą, misjonarzem, arcybiskupem a przede wszystkim człowiekiem. Gdzie odnaleźć źródło jego siły i tejże prostoty? – W bezgranicznym oddaniu się Bogu i drugiemu człowiekowi.

Święty Jan Nepomucen to człowiek, który ukochał Boga a zarazem to człowiek, który ukochał to, co ludzkie. Te dwa wątki ukazują nam piękno jego posługi. Zakochany w Bogu rzuca się w wir przygody wyjechania do „nowego świata” za ocean. Hierarcha kościoła, który konno przemierzył ogromne przestrzenie Stanów Zjednoczonych. Biskup Filadelfii, który umiera na ulicy swego miasta wracając do domu od chorego człowieka.

Historia życia świętego Jana Nepomucena to dzieje wielkiej służby i oddania się głoszeniu obfitego Odkupienia. W tym prostym człowieku objawiał się Bóg pełen dobroci i nieskończonej miłości. Ten prosty człowiek niósł Boga każdemu spotkanemu człowiekowi. Prostota nie tylko nie przeszkodziła mu być efektywnym narzędziem w ręku Boga, ale właśnie owa prostota stała się jego drogą do świętości. Prostota w służbie Bogu i bratu staje się zaproszeniem dla każdego z nas.

http://www.redemptor.pl/aktualnosci.php?id=239&typ=1

******************

http://komandir.wrzuta.pl/audio/1czyZHa0Gk4/sw._jan_nepomucen_neumann_-_red._miroslaw_krol

******************

O autorze: Judyta