Zapominanie w sieci – “Świat Internetu – światem Orwella?”

Postanowiłam dziś przypomnieć moją notkę sprzed prawie dwóch lat “Świat Internetu – światem Orwella?”  /TUTAJ/.  Ostatnio zyskała ona na aktualności w związku z wyrokiem Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości nakazującym Google “zapominanie” o linkach dotyczących niektórych osób.

W maju 2014 Trybunał stwierdził, że  /TUTAJ/:

“Użytkownicy sieci mają prawo zwrócić się bezpośrednio do operatora wyszukiwarki o usunięcie linków do stron internetowych zawierających informacje naruszające ich prawa wynikające z dyrektywy, nawet jeżeli publikacja informacji na przedmiotowych stronach internetowych jest sama w sobie zgodna z prawem. (…) Niemniej ETS  wskazał, że prawa do prywatności i ochrony danych osobowych przewidziane w Karcie Praw Podstawowych UE, mimo że są nadrzędne wobec interesu gospodarczego operatora wyszukiwarki, nie są prawami absolutnymi i w związku z tym prawo do usunięcia informacji będzie musiało być oceniane dla konkretnych przypadków, w zależności od charakteru przedmiotowych informacji, od ich wrażliwości dla osoby, której dane dotyczą, oraz od interesu ogółu w dostępie do tych informacji, biorąc w szczególności pod uwagę rolę odgrywaną przez osobę, której dane dotyczą, w życiu publicznym.”.

Google stara się wcielić w życie to postanowienie ETC.  Przyjęło już kilkaset tysięcy wniosków o usunięcie z wyszukiwarki linków i niektóre już usunęło.  Skutki tej działalności opisał 4 lipca 2014 Marcin Maj w dwóch publikacjach.   W pierwszej z nich, zatytułowanej “Co cenzuruje Google dzieki prawu do zapomnienia?”  /TUTAJ/ podaje przykład usuwania z Google linków do artykułów w “The Guardian”.   Wywołało to protesty dziennikarzy i redakcji.  Czytamy:

“Przypadki usunięć wskazane przez Guardiana są jeszcze ciekawsze. „Zapomniane” artykuły gazety z reguły dotyczyły bardziej wpływowych ludzi, którzy mają interes w dbaniu o swoją reputację. Trzy teksty z roku 2010 dotyczyły sędziego piłkarskiego Dougie McDonalda, który ma na koncie pewien spór o podyktowanie rzutu karnego. (…)  Inne usunięte artykuły Guardiana dotyczą np. prawnika, któremu zarzucono oszustwo albo… bardzo wielu różnych spraw (Google zablokowała spis artykułów z wybranego tygodnia, właściwie nie wiadomo dlaczego). (…)

Już wcześniej mówiono, że „prawo do bycia zapomnianym” może być de facto rodzajem cenzury. Teraz wydaje się to potwierdzać. Cenzura ma to do siebie, że jeden podmiot decyduje, co ma być dostępne. Tak jest w przypadku prawa do bycia zapomnianym. Google decyduje i nikt nie może z nim dyskutować. Wydawcy są powiadamiani o usuwaniu linków, ale nie mogą wnieść żadnego odwołania. Nie ma znaczenia, że ocenzurowana informacja jest prawdziwa.

Cenzurę cechuje brak przejrzystości. Cenzor nie musi tłumaczyć dlaczego coś usunął i Google tak właśnie się zachowuje. Nawet jeśli wydawcy wiedzą, że niektóre ich teksty zniknęły z Google, nie mają pojęcia dlaczego tak się stało.”.

W drugim swym tekście “Google przywraca linki usuniete prawem do bycia zapomnianym”  /TUTAJ/ Marcin Maj pisze:

“Niektóre wyniki wyszukiwania usunięte z Google w ramach “prawa do bycia zapomnianym” zostały przywrócone. Sugeruje to, że wyszukiwarka nie wie, jak sobie radzić z nowymi unijnymi wymaganiami. Nic dziwnego! (…)

Jak donosi Reuters, Google cofnęła swoją decyzję co do usunięcia linków do artykułów Guardiana. Donosi o tym również sam Guardian, który ponadto cytuje Ryana Heatha będącego rzecznikiem unijnej komisarz Neelie Kroes. Heath miał stwierdzić, że wyrok ETS, który zobowiązał Google do troszczenia się o dane osobowe, nie powinien pozwalać ludziom na “photoshopowanie swojego życia”.”.

Maj kończy artykuł słowami:

“Oczywiście za jakiś czas ta sprawa może się unormować. Google musi zyskać niezbędne doświadczenie. Może uda się wypracować jakąś sensowną współpracę z wydawcami. Tylko trudno chwilami nie pomyśleć, że byłoby o wiele łatwiej bez tego wyroku…”.

No cóż, historie jak z Orwella.  Można to ominąć korzystając z amerykańskich wyszukiwarek, bo prawo Unii tam nie sięga.  Teraz przedrukuję moją dawną notkę.  Czyż nie była ona prorocza?

Świat Internetu – światem Orwella?

2012-08-23 21:15
Wszyscy pamiętamy, czym zajmował się Winston Smith, bohater słynnej książki Orwella “Rok 1984”.   Pracował on w Ministerstwie Prawdy, dopasowując archiwalne materiały do linii politycznej narzucanej aktualnie przez Wielkiego Brata.  Podstawowa zasado głosiła: “Kto kontroluje przeszłość – kontroluje teraźniejszość, a kto kontroluje teraźniejszość – będzie kontrolował przyszłość”.

Winston Smith, podobnie jak sowieccy propagandziści, na których jego postać była wzorowana, musiał się jednak sporo namęczyć, zanim usunął ze zdjęć osoby, które popadły w niełaskę lub sfałszował nieprawomyślne artykuły.  Pod tym względem Internet jawi się jako spełnienie marzeń Wielkiego Brata.  Aby zmienić zdjęcie lub tekst, wystarczy kilka kliknięć.  Czasem nawet i tego nie trzeba.  Mogę n.p. edytować moją notkę sprzed trzech lat i całkowicie zmienić jej treść.  Takie możliwości są oczywiście wykorzystywane i to nie tylko przez rządy.  Przykładem może być archiwum “Gazety Wyborczej”.  Rafał Ziemkiewicz w swojej książce “Wkurzam salon” tak o nim pisze na str. 168:

“Kto się nudzi, niech sobie policzy w ich archiwum internetowym … Tylko uprzedzam przy okazji, że w tym elektronicznym zbiorze, jeśli potrzebujesz na przykład materiałów do procesu, teksty okazują się jakieś takie grzeczniejsze, niż je zapamiętałeś, bez tych najbardziej kompromitujących fragmentów, a tych szczególnie wrednych w ogóle nie można znaleźć, trzeba iść na mozolną kwerendę w papierze do biblioteki. To taki ich rys orwellowski, skoro wspomniałeś o procesach.”.

Ostatnio jednak kursuje plotka mówiąca, iż od nowego roku “GW” przestanie się ukazywać w wersji papierowej.  Wtedy żadna kwerenda już nie pomoże.  Jeśli elektronika wyprze papier, to zasoby Internetu zaczną przypominać ruchome wydmy koło Łeby z ich wciąż przesypującym się piaskiem.  Zauważmy, że przy obecnej technice nie trzeba totalitarnych rządów ani wielkich organizacji, by fałszować rzeczywistość.  Mogą to robić pojedynczy blogerzy.

W marcu 2012 niejaki Robakks zamieścił w Salonie24 zdjęcie swojego własnego nekrologu  /TUTAJ/  /używając nicka Rekscel i podając się za kumpla z bloku/.  Była tam data i miejsce pogrzebu.  Trzynastu blogerów dało się nabrać i złożyło kondolencje.  Dopiero dociekliwy komentator Syzyf zauważył, że fotografia była obrabiana w Fotoszopie i sprawdził listę pogrzebów w Krakowie.  Mistyfikacja wyszła na jaw.

Na szczęście takie orwellowskie sztuczki można ujawniać przy pomocy Wayback Machine  /TUTAJ/ ukazującej wygląd stron internetowych sprzed lat.  Linki do  niej są także w Alexa.com.  Wypróbowałam ją na przykładzie Salon24.pl i aż się zdumiałam, widząc jak bardzo orwellowski jest to portal.  Ta sama dyskusja w wersji sprzed kilku lat może się bardzo różnić od obecnej.  Z czasem znikają nicki oraz komentarze.  Tak to wygląda.

O autorze: elig