O in vitro, czyli inseminatorach postępowych…

Dziś będzie bez tabu i ostro po bandzie…

We wsiach dosyć popularną personą był inseminator, potocznie nazywany drwiąco zapładniaczem krów. Praca, jak to praca…żadna nie hańbi, a inseminator pomimo drwiącego przydomka był bardzo potrzebny, a zwłaszcza wygodny dla hodowcy bydła, bo pozwalał uniknąć kosztów podróży krowy w czasie rui do byka, tudzież odwrotnie. Wystarczy, że inseminator podjechał gdzie trzeba, przywiózł nasienie, umieścił w narządach krowy i gotowe…

Dlaczego o tym piszę, ano dlatego, bo widzę analogię jeśli chodzi o tzw “in vitro”…widzę analogię, ale zwłaszcza upodlenie człowieka, któremu inseminatorzy postępowi chcą sprzedać “sen o własnym dziecku” bezczelnie i szumnie nazywając to leczeniem bezpłodności…

Cała machina medialna została uruchomiona, aby pokazać społeczeństwu, że sztuczna inseminacja, czyli “in vitro”, to najwyższe dobrodziejstwo, jakie długo człowieka nie spotka, a jeszcze w ramach tzw NFZ zostanie sfinansowana z pieniędzy podatników.

No cóż, ja powiem bez ogródek, następna banda cwaniaków postanowiła złupić społeczeństwo, aby zarobić pieniądze i produkować człowieka w sposób fabryczny i tworzyć nowe społeczeństwo…i jeszcze przy okazji uchodzić za tzw dobrodziejów, którzy poprawiają demografię…

Mało kto mówi jak bardzo upokarzająca jest to procedura.Przecież wiadomo, że trzeba pozyskać nasienie. Nikt nie czeka na to, aby samo wytrysnęło…tatusiowi proponuje się “zjazd na ręcznym” jakby to napisać młodzieżowym slangiem, czyli zwykłą masturbację. Oczywiście lepiej niechby to zrobił w gabinecie, bo przecież nie wyjdzie do WC, bo jakżeby wyglądało “stworzenie człowieka”. Oczywiście nie każdy mężczyzna może to zrobić “na komendę”, więc proponuje się mu czasopisma pornograficzne, jako stymulator. Pięknie co ?

Idźmy dalej, następuje produkcja zarodka “ w szkle”, ale nie jednego, tylko kilka, bo nikt nie będzie się branzlował z jednym. Produkuje się kilka, lub kilkanaście i wybiera w ramach “prawa dżungli” najmocniejszego, a resztę do zamrażary na przechowanie, żeby nie było, że są niszczone jakby się kto pytał…

Potem następuje umieszczenie w narządach rodnych kobiety…procedura podobna do tej, którą przytoczyłem na początku.

Oczywiście szanse na udaną ciążę za pierwszym razem to jakieś 30 procent, potem szanse wzrastają i za trzecim razem to już nie żarty… 80 procent skuteczności (!!!), klękajcie narody…a za każdym podejściem trzeba wybulić parę tysięcy złotych. Mało też się mówi, o tym, że “dzieci z probówki” są obciążone wieloma wadami, widocznymi, jak i niewidocznymi…

Tyle wiem i to wyczytałem w tej tematyce, jeśli się mylę, to proszę mnie poprawić i napisać, że jest inaczej, że jest cudownie, sympatycznie, cool i zajebiście…wprost sielana, a w gabinecie inseminatorów postępowych panuje miła atmosfera “stwarzania człowieka”…sztuczny seks bez orgazmu, albo ze sztucznym orgazmem wymuszonym u tatusia…i “bęc, bęc, bęc rodzą się dzieci”, jak to można usłyszeć w piosence zespołu 2+1 pod tytułem Wyspa Dzieci…

Wiele Mam, które przeszły to upokorzenie pewnie puszcza w niepamięć upodlenie siebie i swojego ukochanego przecież męża, a ojca swojego dziecka…pewnie mało która pomyśli o swoich dzieciach, które siedzą w zamrażarce i czekają…tylko na co…?

A w zasadzie te stworzone dzieci nigdy się nie urodzą…sielana, szczęście, nirwana, cool ??? Czy tak ma wyglądać świadome macierzyństwo ???

No dobra, ktoś powie co w zamian. W zamian są skuteczne, godne i bardzo tanie metody prawdziwego (!!!) leczenia bezpłodności w ramach naprotechnologii. Kto nie wie, podam linka…

http://wdr.diecezjakrakow.pl/malzenstwo/nieplodnosc/27-naprotechnologia-szansa-dla-nieplodnych-malzenstw-bozena-woszczyna

… zresztą wystarczy wygooglować, tematyka jest potężna. Często bezpłodność jest także spowodowana “blokadą” kobiety. Znam przypadek, a takich przypadków jest bardzo wiele.

Znajoma nie mogła zajść w ciążę, lata mijały, więc wraz z mężem stracili nadzieje na własne potomstwo…postanowili zaadoptować bliźniaki z domu dziecka. Gdy tylko odchowali, mama odblokowała się i zaszła w ciążę, mieli rok po roku jeszcze pięcioro dzieci.

A jeśli już biologicznie nie można mieć dzieci, to ja tylko przypomnę, że tyle jest słodkich dzieciaczków w domach dziecka, które czekają na pokochających je rodziców…zaadoptowanie tych biednych sierotek moich oczach jest najwyższym heroizmem, który mógłbym porównać do rodzicielstwa ekstremalnego. Zresztą nie tylko w moich oczach, Chrystus wyraźnie powiedział, że :„Kto przyjmuje jedno z tych dzieci w imię moje, Mnie przyjmuje…” (Mk 9,37)…

Oczywiście nie jest to dla mięczaków, którzy wolą iść na łatwiznę, a którzy powierzają swoje rodzicielstwo inseminatorom postępowym…

O autorze: trybeus

Kogut polski, niekoszerny, heteroseksualny, rasa górska ...