Słowo Boże na dziś – 16 lutego 2015r. – poniedziałek – Rzucić Bogu wełnianą nić życia…

Myśl dnia

Życie próżniacze to przedwczesna starość.

Johann Wolfgang Goethe

 

Skarżysz się, że ktoś z twojej własności korzysta;
Grzech – jest to jedna twoja własność osobista.
Adam Mickiewicz

PONIEDZIAŁEK VI TYGODNIA ZWYKŁEGO, ROK II

św. Onezym
 męczennik

Św. Onezym pochodził z Frygii. Ograbił swego nauczyciela Filemona i zbiegł do Rzymu. Tam spotkał św. Pawła, który był wówczas więźniem. Apostoł nawrócił go, ochrzcił i odesłał do Kolosów z pismem do Filemona. W piśmie była prośba o przebaczenie dla dawnego ucznia. Ten list napisany własnoręcznie przez św. Pawła odniósł skutek: Onezym otrzymał przebaczenie. Następnie powrócił do św. Pawła, któremu wiernie służył. W końcu razem z Tychikiem wysłano go do Kolosów, aby dostarczył pismo znane potem jako List do Kolosan.

*******

 

PIERWSZE CZYTANIE (Rdz 4, 1-15.25)

 

Kain zabija Abla

Czytanie z Księgi Rodzaju.

Adam zbliżył się do swej żony Ewy. A ona poczęła i urodziła Kaina, i rzekła: „Urodziłam mężczyznę z pomocą Pana”. A potem urodziła jeszcze Abla, jego brata. Abel był pasterzem trzód, Kain zaś uprawiał rolę.
Gdy po niejakim czasie Kain składał dla Pana w ofierze płody roli, Abel składał również pierwociny ze swej trzody i z ich tłuszczu. Pan wejrzał na Abla i na jego ofiarę; na Kaina zaś i na jego ofiarę nie chciał patrzeć. Smuciło to Kaina bardzo i chodził z ponurą twarzą.
Pan zapytał Kaina: „Dlaczego jesteś smutny i dlaczego twarz twoja jest ponura? Przecież gdybyś postępował dobrze, miałbyś twarz pogodną; jeżeli zaś nie będziesz dobrze postępował, grzech waruje u wrót i łasi się do ciebie, a przecież ty masz nad nim panować”.
Rzekł Kain do Abla, brata swego: „Chodźmy na pole”. A gdy byli na polu, Kain rzucił się na swego brata Abla i zabił go.
Wtedy Bóg zapytał Kaina: „Gdzie jest twój brat, Abel?”.
On odpowiedział: „Nie wiem. Czyż jestem stróżem brata mego?”.
Rzekł Bóg: „Cóżeś uczynił? Krew brata twego głośno woła ku Mnie z ziemi. Bądź więc teraz przeklęty na tej roli, która rozwarła swą paszczę, aby wchłonąć krew brata twego, przelaną przez ciebie. Gdy rolę tę będziesz uprawiał, nie da ci już ona więcej plonu. Tułaczem i zbiegiem będziesz na ziemi”.
Kain rzekł do Pana: „Zbyt wielka jest kara moja, abym mógł ją znieść. Skoro mnie teraz wypędzasz z tej roli i mam się ukrywać przed Tobą, i być tułaczem i zbiegiem na ziemi, każdy, kto mnie spotka, będzie mógł mnie zabić”.
Ale Pan mu powiedział: „O, nie! Ktokolwiek by zabił Kaina, siedmiokrotną pomstę poniesie!”. Dał też Pan znamię Kainowi, aby go nie zabił, ktokolwiek go spotka.
Adam raz jeszcze zbliżył się do swojej żony i ta urodziła mu syna, któremu dała imię Set, „gdyż – jak mówiła – dał mi Bóg potomka innego wzamian za Abla, którego zabił Kain”.

Oto słowo Boże.

 

PSALM RESPONSORYJNY (Ps 50,1.8.16-17.20-21)

Refren: Składajcie Bogu ofiarę dziękczynną.

Przemówił Pan, Bóg nad bogami, *
i wezwał ziemię od wschodu do zachodu słońca.
„Nie oskarżam cię za twe ofiary, *
bo twe całopalenia zawsze są przede Mną.

Czemu wymieniasz moje przykazania *
i na ustach masz moje przymierze?
Ty, co nienawidzisz karności, *
a słowa moje odrzuciłeś za siebie?

Zasiadłszy przemawiasz przeciw bratu, *
znieważasz syna swojej matki.
Ty tak postępujesz, a Ja mam milczeć? *
Czy myślisz, że jestem do ciebie podobny?”

 

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (Hbr 4,12)

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

Żywe jest słowo Boże i skuteczne,
zdolne osądzić pragnienia i myśli serca.

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

 

EWANGELIA (Mk 8,11-13)

Jezus nie chce dać znaku

 

Słowa Ewangelii według świętego Marka.

Faryzeusze zaczęli rozprawiać z Jezusem, a chcąc wystawić Go na próbę, domagali się od Niego znaku. On zaś westchnął głęboko w duszy i rzekł: „Czemu to plemię domaga się znaku? Zaprawdę powiadam wam: żaden znak nie będzie dany temu plemieniu”.
I zostawiwszy ich, wsiadł z powrotem do łodzi i odpłynął na drugą stronę.

Oto słowo Pańskie.

 

***************************************************************************************************************************************

KOMENTARZ

Nasłuchiwać Boga

Bywa, że brakuje nam cierpliwości w oczekiwaniu na owoce naszej modlitwy. Bóg działa w sobie wiadomy sposób. Czasem reaguje prawie natychmiastowo, innym razem chce, abyśmy czekali. Uczmy się słuchać Boga. Każdego dnia otrzymujemy od Niego znaki Jego obecności. Ale to my mamy się w nie wsłuchiwać, z całą pokorą i prostotą serca. Nie możesz wystawiać Boga na próbę, mówiąc: „Jeśli nie zrobisz dla mnie tego czy tamtego, to nie będę więcej w Ciebie wierzył”. Wtedy stajesz się podobny do pysznych faryzeuszy. Ty możesz jedynie modlić się o światło Ducha Świętego, aby uzdolnił cię do rozeznawania i przyjmowania woli Bożej.

Panie, staję przed Tobą w pokorze. Wiem, że Ty jesteś przy mnie i chcesz mojego dobra. Naucz mnie cierpliwości w relacji do Ciebie i oczyść moje serce od pychy i przebiegłości.

 

Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2015”

Autor: ks. Mariusz Krawiec SSP
Edycja Świętego Pawła

http://www.paulus.org.pl/czytania.html
******
Św. Augustyn (354 – 430), biskup Hippony (Afryka Północna) i doktor Kościoła
Kazanie 126, 4-5
 
„Czemu to plemię domaga się znaku?”

Podziwiajcie dzieła Boże, wyjdźcie ze swego uśpienia. Podziwiacie jedynie nadzywczajne cuda? Ale czy są większe od tych, które zdarzają się codziennie przed waszymi oczyma? Ludzie dziwią się, że nasz Pan, Jezus Chrystus, nakarmił kilka tysiący ludzi pięcioma chlebami (Mt 14,19nn), a nie dziwią się, że kilka ziaren wystarczy, aby okryć ziemię obfitym żniwem. Z podziwem patrzą, jak Pan zmienia wodę w wino (J 2,19). Czy nie dzieje się tak samo, kiedy deszcz poi korzenie krzewu winnego? Sprawca tych cudów jest ten sam…

Pan dokonał cudów, a jednak wielu Nim pogardziło… Mówili do siebie: „Te dzieła są boże, ale On jest tylko człowiekiem”. Ty widzisz zatem dwie rzeczy: z jednej strony boskie dzieła, a z drugiej człowieka. Skoro boskie dzieła mogą być dokonane jedynie przez Boga, to czy nie dlatego, że Bóg kryje się w tym człowieku? Tak, zwracaj uwagę na to, co widzisz i wierz w to, czego nie widzisz. Ten, który wzywa cię do wiary, nie pozostawił cię samemu sobie. Nawet jeśli prosi cię, byś wierzył w to, czego nie możesz widzieć, to pozostawił ci znaki, aby pomóc wierzyć w to, czego nie widzisz. Czy samo stworzenie nie jest słabym znakiem, słabym objawieniem Stworzyciela? Co więcej, oto On przychodzi na świat i czyni cuda. Nie mogłeś widzieć Boga, ale mogłeś widzieć człowieka: zatem Bóg stał się człowiekiem, aby stało się jednym dla ciebie to co widzisz i to w co wierzysz.

*******

Kilka słów o Słowie 16 II 2015

Michał Legan

http://youtu.be/6R_FW1kzKyw
********

90 sekund z Ewangelią, codziennie i do końca świata. W każdym z odcinków rozważamy Słowo w myśl zasady: minimum słów, maksimum treści.

 

Rozważanie do dzisiejszej Ewangelii przygotował ks. dr Roman Pracki, proboszcz ekumenicznej parafii św. Marcina w Krakowie, kapłan Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego w Polsce.

 

******

#Ewangelia: Jakim językiem mówi Bóg?

Mieczysław Łusiak SJ

(fot. Pavel P. / Foter / CC BY)

Faryzeusze zaczęli rozprawiać z Jezusem, a chcąc wystawić Go na próbę, domagali się od Niego znaku.

 

On zaś westchnął głęboko w duszy i rzekł: “Czemu to plemię domaga się znaku? Zaprawdę powiadam wam: żaden znak nie będzie dany temu plemieniu”.

 

I zostawiwszy ich, wsiadł z powrotem do łodzi i odpłynął na drugą stronę.

 

[Mk 8, 11-13]

 

Komentarz do Ewangelii

 

Czy Pan Bóg jest w stanie udowodnić każdemu człowiekowi swoje istnienie? Obawiam się, że nie. Jeśli człowiek nie chce uwierzyć w Niego, bo mu ta wiara wydaje się niepotrzebna, albo wręcz szkodliwa, to choćby Bóg ukazał się “czarno na białym”, to i tak ten człowiek pomyślałby, że coś mu się przewidziało.

 

Zresztą Bóg objawił się nam “czarno na białym”. Uczynił to na kartach Ewangelii. Kto znajdzie Go tam, ten nie będzie potrzebował innego znaku Jego obecności, bo ten znak jest wystarczająco czytelny.

 

Aby odczytać jakiś znak, trzeba go rozumieć. Język, którym Bóg do nas mówi, jest Miłość. Kto nie rozumie tego języka, ten będzie miał duży problem zrozumieć znaki, które daje Bóg.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/pismo-swiete-rozwazania/art,2340,ewangelia-jakim-jezykiem-mowi-bog.html

Na dobranoc i dzień dobry – Mk 8, 11-13

Mariusz Han SJ

(fot. B Tal / Foter / CC BY-NC)

Znaki są wszędzie…

 

Nowe żądanie znaku
Nadeszli faryzeusze i zaczęli rozprawiać z Nim, a chcąc wystawić Go na próbę, domagali się od Niego znaku. On zaś westchnął głęboko w duszy i rzekł: Czemu to plemię domaga się znaku?

 

Zaprawdę powiadam wam: żaden znak nie będzie dany temu plemieniu. I zostawiwszy ich, wsiadł z powrotem do łodzi i odpłynął na drugą stronę.

 

Opowiadanie pt. “Nić życia”
Zdarzenie miało miejsce w 1887 r. w małym miasteczku angielskim. Po wielu miesiącach pracy zakończono tam budowę wielkiego komina fabrycznego. Ostatni robotnik zszedł już z drewnianego rusztowania. Wszyscy mieszkańcy zebrali się, aby uczcić zakończenie budowy, a przede wszystkim po to, aby zobaczyć, jak runie ogrodzenie rusztowania.

 

Zaledwie runęły szalunki, wśród ogólnego śmiechu i krzyków na samym szczycie komina… ukazał się oczom zebranych robotnik, który wewnątrz wykończył właśnie ostatnie prace murarskie. Ogólne przerażenie… Ileż to dni trzeba będzie wznosić nowe rusztowanie, a do tej pory ten tam na szczycie umrze z zimna, pragnienia i głodu.

 

Jego stara matka rozpacza… ale nagle wybiega z tłumu, daje znaki synowi i woła: “John, zdejmij skarpety!”

 

Wszyscy patrzą na nią ze współczuciem: biedna kobieta straciła chyba rozum. Ona jednak nalega. Nie chcąc jej robić przykrości syn zdejmuje skarpety. Wtedy ona woła: “Pociągnij za koniec wełny!”

 

Syn posłuchał i za chwilę trzymał w ręku duży kłębek wełny. “A teraz spuść jeden koniec nitki, a resztę trzymaj mocno.”

 

Do nitki wełnianej przymocowano nić lnianą. Chłopiec ciągnąc nić wełny przyciągnął do siebie nić lnianą, do niej przywiązano sznurek, do sznurka gruby sznur, a do sznura linę. Johnowi pozostało już tylko porządnie umocować linę i zejść wśród radosnych okrzyków tłumu.

 

Rzucić Bogu wełnianą nić życia…

 

Refleksja
W naszym życiu czekamy na znaki od Pana Boga, a tymczasem są one wszędzie. Przede wszystkim małe wydarzenia codzienności przynoszą tych znaków wiele. Tylko my ich nie zauważamy, bo jesteśmy zabiegani w przestrzeni obowiązków i licznych zadań, które stawiamy sobie na pierwszym miejscu i to każdego dnia wstając z naszego łóżka. Warto przynajmniej wtedy mieć świadomość, że wszystko co będzie się dziś działo ma swój konkretny cel dla naszego życia…

 

Jezus wskazywał znaki obecności Ojca. Poprzez codzienną rozmowę, ale też i przede wszystkim codzienne bycie z ludźmi stawał się znakiem dla tych, którzy potrzebowali Jego obecności na co dzień. Odkrywanie obecności Boga w naszym życiu jest niemożliwe, jeśli nie zbliżymy się do Jezusa, który jest dla nas kierunkowskazem dającym nadzieję i to każdego dnia…

 

3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. Dlaczego trzeba wierzyć, że każde wydarzenie ma swój cel?
2. Dlaczego mamy być znakiem dla innych ludzi?
3. W jaki sposób odkrywać wolę Boga w codzienności?

 

I tak na koniec…
Czysta uczciwość, to podejrzana cecha, często bywa znakiem braku wyobraźni (Virginia Woolf)

http://www.wwwwww.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/na-dobranoc-i-dzien-dobry/art,540,na-dobranoc-i-dzien-dobry-mk-8-11-13.html

******

Komentarz liturgiczny

Jezus nie chce dać znaku
(Mk 8, 11-13
)

Jezus jest znakiem do odczytania z Pism. Faryzeusze jednak chcieli Mesjasza innego niż zapowiadało Pismo. Stąd żądali od Jezusa znaku. On odpowiedział: „Żaden znak nie będzie dany temu plemieniu”. Pamiętajmy, że jest plemię, które dziedziczy grzech Adama i zbrodnię Kaina. Plemię niedoskonałe, które Jezus chce wydoskonalić.
Panie, chcę wierzyć, a nie wiedzieć. Kiedyś zobaczę twarzą w Twarz. Wiara jest innym niż wiedza stopniem poznania. Chcę pójść, Panie, za Tobą, by umacniać moją wiarę.


Asja Kozak
asja@amu.edu.pl

http://www.katolik.pl/modlitwa,888.html

******

Refleksja katolika

Jakże inne mogłoby być życie człowieka na ziemi, gdyby nie bunt pierwszej ludzkiej pary przeciwko Stwórcy. Nawet marzyć o tym nie potrafię… Panu Bogu zostawiam tajemnicę, dlaczego tak się stało. Zresztą nie rozwijam też dalej tematu, bo pewnie nie obyłoby się bez zgrzytania zębami, albo jeszcze innych gorszych oznak mego niezadowolenia w tej kwestii. Reasumując, grzech prarodziców boleśnie zranił nie tylko ich, ale pociągnął za sobą także następne i następne grzechy. I trwa tak po dziś dzień, i będzie trwało aż do skończenia świata. I tylko Bożemu miłosierdziu, Jego oblubieńczej Miłości skierowanej ku nam, zawdzięczamy to, iż najpoważniejszy skutek tego grzechu (śmierć wieczna) został dwa tysiące lat temu raz na zawsze odkupiony na Golgocie przez Ofiarę Bożego Syna. Ale człowiek (oczywiście nie każdy) i tak jest wiecznie niezadowolony. Wiecznie w czymś mu Bóg „przeszkadza”. Wiecznie czegoś od Boga wymaga, żąda. I nawet przez moment nie zastanawia się nad tym, co Bóg chce mu powiedzieć wysyłając doń różne swoje znaki. Tak było, jest i będzie, niestety…

Jako następny, po wypędzeniu Ewy i Adama z raju, buntuje się i grzeszy przeciw Bogu ich pierworodny syn, Kain. W odróżnieniu od swego młodszego, dobrego brata Abla, jest on synonimem zła. Kain – rolnik, Abel – pasterz. Obaj składają Bogu ofiary ze swojej pracy. Jednakże wewnętrzne postawy u obu są diametralnie inne. Na przykładzie Kaina widać gołym okiem, jak mierzą się w człowieku dobro ze złem. Jak zło, pokusa potrafią go zniewolić, skierować na złą drogę. Pan wejrzał na Abla i na jego ofiarę; na Kaina zaś i na jego ofiarę nie chciał patrzeć. Smuciło to Kaina bardzo i chodził z ponurą twarzą (Rdz 4, 4b-5). Zamiast próbować dociec co jest powodem takiego stanu rzeczy. Dlaczego jego ofiara nie zostaje przyjęta. I chociaż spróbować naprawić to, co Bogu niemiłe, Kain naburmusza się, i z zazdrości kombinuje jak ukarać za to brata. Pan zapytał Kaina: Dlaczego jesteś smutny i dlaczego twarz twoja jest ponura? Przecież gdybyś postępował dobrze, miałbyś twarz pogodną; jeżeli zaś nie będziesz dobrze postępował, grzech leży u wrót i czyha na ciebie, a przecież ty masz nad nim panować (Rdz 4, 6-7). Kain nie zważa na wskazany przez Boga kierunek i na Jego pouczenia, ostrzeżenia. Nie podejmuje nawet wysiłków duchowych, aby przeciwstawić się pokusie. Podstępnie zabija brata i nie próbuje szukać dla siebie usprawiedliwienia. Hardo stawia się Bogu, lekceważąc Jego zapytanie o to, gdzie podziewa się młody pasterz trzód. Oczywiście pytanie Boże jest retoryczne, Bóg doskonale wie co się stało z Ablem.

Za zbrodnię bratobójstwa Bóg cofa Kainowi błogosławieństwo roli, którą ten dotąd uprawia. Więcej jeszcze, przeklinając go, czyni tułaczem i zbiegiem na ziemi (Rdz 4,14b). Naznacza go też szczególnym piętnem, zwanym „znamieniem Kainowym”, aby nikt z ludzi nie mógł zabić banity. Zresztą Bóg sam zapowiada i ostrzega, że: Ktokolwiek by zabił Kaina, siedmiokrotną pomstę poniesie! (Rdz 4,15) Jako że przez resztę swego życia ma on odpokutować zabójstwo brata. A wszelka pomsta do Boga należy, nie do człowieka. Wyrzuca Bóg grzesznikowi jego przewrotność:

Czemu wyliczasz moje przykazania
i masz na ustach moje przymierze ty,
co nienawidzisz karności
i moje słowa rzuciłeś za siebie?
(…)
Zasiadłszy, przemawiasz przeciw swemu bratu,
znieważasz syna swojej matki.
Ty to czynisz, a Ja mam milczeć?
Czy myślisz, że jestem podobny do ciebie?
Skarcę ciebie i postawię ci to przed oczy.
(Ps 50, 16-17.20-21)

A to znaczy, iż nikt nie powinien spodziewać się, że uniknie swojej nagrody, albo kary za życie, które tu na ziemi jest jego udziałem. I na nic zda się wszelkie wystawianie Boga na próbę. Tak właśnie poczynają sobie z Jezusem faryzeusze i uczeni w Piśmie. Domagają się od Niego znaku potwierdzającego, iż cuda których On dokonuje noszą w sobie cechy nadprzyrodzone. Głęboko są przy tym przekonani, że Jezus nie wylegitymuje się takim znakiem, bo nie wierzą w Jego Bóstwo. Będzie więc doskonała okazja do uśmiercenia Go za te „bluźnierstwa”. Udowodnią Mu przecież, że jest fałszywym prorokiem. A ponieważ oni wiedzą lepiej, nawet od Boga samego (znają przecież Prawo), nic, żaden nawet najświętszy znak nie jest w stanie zmienić ich błędnych mniemań. I rzeczywiście Jezus nie da im więcej żadnego znaku, opuści Galileę, żeby tam już nie wracać, nie działać.

Bogumiła Lech-Pallach
, Gdynia
bogumila.lech@wp.pl

***

Biblia pyta:

Jeżeli mąż porzuci swą żonę, a ona odejdzie od niego i poślubi innego męża, czy może on jeszcze do niej wrócić? Czy ta ziemia nie została całkowicie zbezczeszczona? A ty, coś z wielu przyjaciółmi cudzołożyła, masz wrócić do Mnie? – wyrocznia Pana.
Jr 3,1

***

KSIĘGA IV, GORĄCA ZACHĘTA DO KOMUNII ŚWIĘTEJ
O GODNOŚCI NAJŚWIĘTSZEGO SAKRAMENTU I STANU KAPŁAŃSKIEGO GŁOS UMIŁOWANEGO

1. Choćbyś miał czystość aniołów i świętość Jana Chrzciciela, nie byłbyś godzien przystępować do Sakramentu Ołtarza ani go udzielać. Bo nie zasługi człowieka pozwalają mu święcić i udzielać Sakramentu Chrystusowego, i spożywać pokarm anielskiego chleba Ps 78(77),25.

Wielka to posługa i godność kapłanów; otrzymali to, czego nie dano aniołom. Bo tylko kapłani wyświęceni przez Kościół mają prawo konsekrować Ciało Chrystusa.

Kapłan jest jakby pomocnikiem Bożym posługującym się słowem Boga za Jego rozkazaniem i ustanowieniem, ale to Bóg jest prawdziwym sprawcą i niewidzialnym szafarzem, Jego woli podlega wszystko, a co rozkaże, to się stanie Mdr 12,18.

2. Powinieneś przeto więcej niż własnym zmysłom i oznakom widzialnym wierzyć Bogu wszechmogącemu w tym najświętszym Sakramencie 1 Tm 4,16. Z drżeniem i czcią przystępuj do tego aktu. Miej się na baczności i pamiętaj, jaka to posługa została ci powierzona przez włożenie rąk biskupa 1 Tm 4,14.

Oto zostałeś kapłanem, uświęconym do sprawowania Sakramentu, uważaj więc, abyś wiernie i nabożnie składał w określonej porze ofiarę Bogu, a sam pozostawał zawsze bez skazy Lb 9,13.

Nie ulżyłeś sobie ciężaru, ale związałeś się jeszcze silniej więzami posłuszeństwa i jakby przymusem większej i doskonałej świętości.

Kapłan powinien jaśnieć wszystkimi cnotami i dawać ludziom wzór dobrego życia Tt 2,7. Kapłan nie powinien wybierać dróg pospolitych, jakie wystarczają innym ludziom, ale sam przestawać z aniołami w niebie Flp 3,20, albo z najdoskonalszymi ludźmi na ziemi.

3. Kapłan odziany w szaty liturgiczne jest zastępcą Chrystusa i tak modli się do Boga żarliwie i pokornie, i za siebie, i za cały lud Hbr 5,3; 7,27. Na przodzie i z tyłu nosi na szatach znak krzyża Pańskiego, aby pamiętał zawsze o męce Chrystusowej. Z przodu ma na ornacie krzyż, aby szukał pilnie śladów Chrystusa i starał się kroczyć za Nim gorliwie. Za sobą ma znak krzyża, by krzywdy od ludzi doznane umiał znosić cierpliwie dla Boga 1 P 2,21.

Przed sobą nosi krzyż, aby ubolewał nad własnymi grzechami, za sobą, aby z całym współczuciem opłakiwał grzechy bliźnich. Kapłan musi wiedzieć, że jest po to, aby stać pomiędzy Bogiem i grzesznymi ludźmi.

Oby nie ochłódł w modlitwie i świętej ofierze tak długo, aż wyjedna dla innych łaskę i miłosierdzie.

Gdy kapłan odprawia Mszę świętą, sławi Boga, raduje chóry aniołów, buduje Kościół Boży, wspomaga żywych, umarłym wyprasza odpoczywanie i sam staje się uczestnikiem tych wszystkich dobrodziejstw.

Tomasz a Kempis, ‘O naśladowaniu Chrystusa’

***

WŁASNOŚĆ OSOBISTA

Skarżysz się, że ktoś z twojej własności korzysta;
Grzech – jest to jedna twoja własność osobista.

Adam Mickiewicz

***

Nie omawiaj spraw domowych w pracy.

H. Jackson Brown, Jr. ‘Mały poradnik życia’

http://www.katolik.pl/modlitwa,883.html

******

Refleksja maryjna

Bardzo rozsądne kryterium

Innym kryterium, które biorę pod uwagę, potwierdzonym przez duchowość chrześcijańską (wystarczy pomyśleć o Teresie z Avila, Janie od Krzyża, Ignacym Loyoli), jest to, że zwykle większość objawień dokonuje się na użytek i korzyść osoby, która ich doświadcza, nie zaś dla innych. Kto tylko przyjdzie do mnie, aby opowiedzieć mi o jakimś objawieniu czy wizji, mówię zawsze: “Proszę zatrzymać wszystko dla siebie, nie opowiadać nikomu, nie rozpowszechniać, ponieważ jest to dar Boga dla ciebie”. To bardzo pomaga osobom, które są przekonane o swoim darze, a tym samym uwalania ich od entuzjazmu opowiedzenia o nim innym. Rozpowszechnianie tych faktów doprowadziłoby bez wątpienia do fanatyzmu. Kiedy zaistnieje jakieś objawienie publiczne, dobroczynna jest możliwość (rozpoczynając od proboszcza, który wzywany jest w takim przypadku jako pierwszy) zainterweniowania, aby ograniczyć je do prywatności, at bonum personae, unikając popularyzacji. Tym sposobem uniknie się szkód spowodowanych nadmierną ciekawością ludzi, przez którą każdy twierdzi, że on również miał objawienie, słyszał słowa, które pochodzą z nieba.

Jeśli zastosujemy środki ostrożności, które podałem wyżej, można odróżnić owoce dobre od złych. Na zakończenie trzeba przypomnieć, że Pan nigdy o nas nie zapomina. Bogactwem Pisma Świętego, uroczystościami, Sakramentami, naukami, wspólnotą braterską jak również pewnym szczególnym dotykiem pomaga pojedynczym osobom lub wspólnocie osób, lepiej zrozumieć obecność tego, co Boskie w świecie.

C. M. Martini


teksty pochodzą z książki: “Z Maryją na co dzień – Rozważania na wszystkie dni roku”
(C) Copyright: Wydawnictwo SALWATOR,   Kraków 2000
www.salwator.com

http://www.katolik.pl/modlitwa,884.html

******

Kiedy reakcja Boga nie odpowiada naszym oczekiwaniom, często pierwszym odruchem jest pretensja lub zazdrość w stosunku do innych, naszym zdaniem lepiej przez Niego traktowanych. Tak obraził się na Boga Kain, tak też zachowali się faryzeusze, żądając od Jezusa dostosowania się do ich wymagań. Świadomy udział we Mszy świętej uczy nas zupełnie innej postawy. Pozwalając się osądzić słowu Bożemu, odzyskujemy pokój i otwieramy się na znaki miłości Boga, zakryte przed tymi, którzy chcieliby Nim manipulować.

Mira Majdan, „Oremus” luty 2009, s. 67

 

OFIARA EUCHARYSTYCZNA

W łączności z ofiarą eucharystyczną przyjmij, o Ojcze, mnie samego jako ofiarę żywą, świętą, Tobie przyjemną (Rz 12, 1)

Eucharystia jest nie tylko sakramentem, lecz także ofiarą, co więcej jest sakramentem, który dokonuje się przez ofiarę. „Zbawiciel nasz podczas Ostatniej Wieczerzy, tej nocy, kiedy został wydany, ustanowił eucharystyczną Ofiarę Ciała i Krwi swojej, aby w niej na cale wieki, aż do swego przyjścia, utrwalić Ofiarę Krzyża i tak umiłowanej Oblubienicy Kościołowi powierzyć pamiątkę swej Męki i Zmartwychwstania: sakrament miłosierdzia;, znak jedności, węzeł miłości, ucztę paschalną, w której pożywamy Chrystusa” (Kl 47). Istotnie Jezus, kiedy pobłogosławił i rozdał chleb mówiąc: „to jest Ciało moje, które za was będzie wydane”, dodał: „to czyńcie na moją pamiątkę” (Łk 22, 19). Ofiara eucharystyczna uwiecznia i uobecnia na naszych ołtarzach ofiarę krzyża na chwalę Trójcy Przenajświętszej, na wynagrodzenie za nasze grzechy, a równocześnie podaje nam sakrament Ciała Pańskiego jako pokarm dusz naszych. Dlatego Tajemnica eucharystyczna jest równocześnie ofiarą i sakramentem; darem składanym w ofierze i ucztą. Jest ona „ośrodkiem i szczytem całego życia… chrześcijańskiego” (DB 30; zob. KK 11) przede wszystkim kultu, jaki przynależy Bogu, a następnie ośrodkiem i szczytem uświęcenia wiernych i ich zjednoczenia z Chrystusem i między sobą. Ofiara eucharystyczna jest „jedyną ofiarą Nowego Testamentu” (KK 28); ilekroć „na ołtarzu sprawowana jest ofiara krzyżowa… dokonuje się dzieło naszego odkupienia” (tamże 3). Wobec tak wzniosłej tajemnicy, która streszcza całe działanie Boga dla uświęcenia świata oraz cały kult, jaki ludzie oddają Bogu, rozumiemy żywą troskę Kościoła, aby wierni brali w niej udział i „nie byli tacy obcy i milczący widzowie, lecz aby… w świętej czynności uczestniczyli świadomie, pobożnie i czynnie” (KL 48), łącząc modlitwę i usposobienie wewnętrzne z tym, co dokonuje się na ołtarzu.

  • We wszystkim i przez wszystko śpiewamy Tobie, błogosławimy Cię, dzięki Ci składamy, Panie, i wyznajemy Ciebie, Boże nasz.
    Przez tego Najświętszego Nauczyciela również my, którzy zostaliśmy uznani za godnych służyć Twojemu najświętszemu ołtarzowi, nie wskutek naszych zasług, nic bowiem nie uczyniliśmy dobrego na ziemi, lecz z Twojej dobroci i dzięki Twojemu niewyczerpanemu miłosierdziu, ośmielamy zbliżyć się do Twojego ołtarza, ofiarując Ci sakrament Ciała i Krwi Najświętszego Twojego Chrystusa…
    Wszyscy, którzy uczestniczymy w jednym chlebie i w jednym kielichu, możemy być złączeni jedni z drugimi w jednym Duchu Świętym, a nikt z nas niech nie uczestniczy w Najświętszym Ciele i Krwi Twojego Chrystusa na swój sąd i potępienie, lecz spraw, abyśmy dostąpili miłosierdzia i laski ze wszystkimi Świętymi, którzy od początku podobali się Tobie (św. Bazyli).
  • Wejrzyj z miłością, o Boże, na ofiarę, którą sam przygotowałeś swojemu Kościołowi, i spraw, aby wszyscy, którzy będą spożywali ten sam chleb i pili z jednego kielicha, zostali przez Ducha Świętego złączeni w jedno ciało i stali się w Chrystusie żywą ofiarą ku Twojej chwale (Mszał Polski: czwarta modlitwa eucharystyczna).
  • Podczas Przeistoczenia i Komunii będę składał siebie w ofierze z wielką miłością Tobie, mój Panie, mówiąc Ci z serca z głębokim uszanowaniem, że jak Ty ofiarujesz się Ojcu za mnie i dla mojego zbawienia, tak ja pragnę złożyć się w ofierze cały Twojemu Boskiemu Majestatowi i oddać wszystkie moje siły na służbę Twojego Królestwa.
    Panie, pokrusz mnie jak Chleb Twojego sakramentu, naginaj i wciągaj mnie, jeśli to jest konieczne, w tryby Twojej woli, bylebym tylko pozostał w łączności z Hostią pokruszoną w Kielichu, moim źródle jedynego pokoju (G. Canovai).

O. Gabriel od św. Marii Magdaleny, karmelita bosy
Żyć Bogiem, t. II, str. 139

http://www.mateusz.pl/czytania/2015/20150216.htm

***********************************************************************************************************************************

ŚWIĘTYCH OBCOWANIE

 

16 lutego
Święty Daniel, męczennik

Święty Daniel, męczennik

 

Daniel był Egipcjaninem. Z potrzeby serca wraz z Eliaszem, Izaakiem, Jeremiaszem i Samuelem towarzyszył chrześcijanom, skazanym za wyznawanie wiary na przymusowe roboty w kamieniołomach Cylicji. Gdy wracali stamtąd, zatrzymano ich i u bram Cezarei poddano przesłuchaniom. Jako swoje imiona podali imiona starotestamentowych proroków, a jako miejsce zamieszkania – Jeruzalem niebieskie. W ten sposób chcieli podkreślić, że są nowym Izraelem, narodem wybranym. Gdy poddano ich torturom, aby wydobyć kolejne informacje, odmówili zeznań. Po bezskutecznych namowach, aby wyparli się wiary w Chrystusa, na rozkaz namiestnika Cezarei Palestyńskiej, Frimiliana, zostali ścięci 16 lutego 309 r.

 

 

http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/02-16a.php3

św. DANIEL
(III w., Egipt? – 309, Caesarea)
męczennik

wspomnienie: 16 lutego

Na początku IV stulecia, za cesarzy Dioklecjana i Galeriusza Maximinusa, w Egipcie i na Bliskim Wschodzie miały miejsce krwawe prześladowania chrześcijan Opisane zostały przez naocznego świadka, Eusebiusza, biskupa Caesarei w Palestynie, w Historia Ecclesiastica (Historii Kościoła).

Kilku chrześcijan z Egiptu (ich właściwe imiona się nie zachowały) odwiedziło swoich współbraci w wierze zesłanych do kamieniołomów w Cylicji. Był rok 309 r. W drodze powrotnej, u bram Caesarei, zatrzymano ich i wypytywano o pochodzenie i cel podróży. Nie ukrywali prawdy i pięciu z nich natychmiast zostało zatrzymanych…

Postawieni przed sędzią mężnie wyznali swoją wiarę. Ponownie opisali przebieg podróży do Cylicji. Wtrącono ich do więzienia.

Następnego dnia przyprowadzono ich przed oblicze Firmillianusa, miejscowego rector provinciae (gubernatora prowincji). Zapytani o godność podali starotestamentowe imiona: Eliasza, Jeremiasza, Izaaka, Samuela i Daniela. I pod takimi zapamiętała ich historia…

Być może nie chcieli w momencie próby – a musieli już zdawać sobie sprawę, że taka chwila nastąpiła – wymieniać pogańskich imion nadanych im przez rodziców? Wybrali więc imiona proroków…

Pytani następnie o miejsce pochodzenia odpowiedzieli: „Jerozolima”. Czynili tak zapewne ufając św. Pawłowi z listu do Galatów: „Jeruzalem cieszy się wolnością i ono jest naszą matkąGa 4, 26. W ten sposób dawali świadectwo wiary w niebiańską Jerozolimę – matkę, czyli kościół.

Poddano ich torturom. Przypiekano na ruszcie, ale nie zdołano wymusić innych odpowiedzi. Pytani o położenie owej Jerozolimy, domniemanego miejsca ich zamieszkania, odpowiadali niezmiennie, że leży na wschodzie: „wchodzie słońcaAp 7, 2.

Ta natarczywość była ewidentnie wynikiem wyobrażania sobie przez Firmilianusa jakiegoś miasta chrześcijan, i próby dowiedzenia się, gdzie się ono znajduje…

Męczennicy zostali jeszcze wychłostani, ale i to nie zmieniło ich postawy.

W końcu Firmilianus, wściekły w obliczu takiej nieugiętości, wydał wyrok: wszyscy zostali ścięci…

O ich ciała upomniał się Porfiriusz, sługa innego męczennika Pamfiliusza, ale i on został zatrzymany. Gdy nie wyparł się wiary i jego torturowano, a następnie spalono na stosie.

Świadkiem tego męczeństwa był z kolei Seleucjusz. Gdy zaczął głosić chwałę nieugiętości, w obliczu strasznej śmierci, Porfiriusza sam został aresztowany i na rozkaz Firmillianusa ścięty…

http://www.swzygmunt.knc.pl/SAINTs/HTMs/0216stDANIELmartyr01.htm

Daniel

Daniel imieniny obchodzi: 3 stycznia, 10 kwietnia, 15 lipca, 21 lipca, 10 października, 13 października, 10 grudnia oraz 11 grudnia

Imię biblijne złożone: dani-y-al lub dan-i-el ‘Bóg osądził’. Według tekstów akadyjskich imię tłumaczyć należy: ‘potężny jest mój Bóg’. Imię to nosił prorok, który wyjaśniał królowi Baltazarowi sens snów oraz napisu mane, tekel, fares (Dn 5, 25-28).

W tłumaczeniu greckim Biblii imię zapisywane jest jako Daniel i Daniil, skąd wraz z chrześcijaństwem obrządku wschodniego przeszło się na tereny słowiańskie. U zachodnich Słowian jako Daniel, u wschodnich i południowych – Daniło, Danyło, Daniel.

W Polsce było kiedyś popularne (poświadczone w r. 1390), później rzadkie. Cieszy się popularnością u prawosławnych oraz unitów. W Polsce występowało w formach: Daniel, Danil, w zdrobnieniach Danik, Daniek. Na wschodzie Daniło, Deniło, Daniłka oraz w skróceniach Daniek, Dańko. Od imienia Daniel pochodzą nazwiska: Daniel, Danielewicz, Daniluk, Daniłowicz, Daniłowski, Daniszewski.

Odpowiedniki obcojęz.: łac. Daniel, gr. Dani-l, ang., fr., niem. Daniel, ros. Daniił, Daniło, ukr. Danyło, wł. Daniele, Danilo.

Około dwudziestu świętych znaleźć można w różnych wykazach pod tym imieniem. Uświetniali je w czasach chrześcijańskich. Nad wszystkimi górowała jednak postać biblijna, dlatego też od niej zaczniemy prezentacje kilku Danielów:

Daniel, prorok. Wedle tradycyjnego ujęcia, które nawiązywało do Księgi oznaczanej tym imieniem, był synem jakiejś nie znanej bliżej rodziny judzkiej. W trzecim roku panowania króla Jojakima wywieziono go wraz z innymi do Babilonu. Jako młodzieniec utalentowany znalazł się rychło na dworze królewskim, gdzie nazwano go Baltazarem (Beleszassarem). W tym obcym dla siebie środowisku potrafił dochować wierności obyczajom żydowskim. W nagrodę Bóg obdarzył go darem mądrości i rozeznania, to zaś uzdalniało go do objęcia wysokich stanowisk państwowych. Piastował je za panowania Nabonida, Cyrusa Wielkiego i Dariusza I. Po wyzwoleniu, gdy przystępowano do odbudowy świątyni, pozostał w Babilonii, aby otaczać opieką ziomków i strzec interesów swego narodu. Pochowano go rzekomo w Suzie. Przy tym wszystkim nie należy zapominać, że obraz wielkiego wizjonera ukształtował się z wolna, czerpiąc z wcześniejszych zapisów i tradycji, sięgających może czasów babilońskich; sama jednak Księga w jej obecnym kształcie powstała znacznie później. Datuje się ją na lata 167-163 przed Chrystusem. Grecy wpisali Daniela do synaksariów pod dniem 17 grudnia, ale razem z młodzieńcami Ananiaszem, Miszaelem i Azariaszem wspominali go ponadto w niedzielę przed Bożym Narodzeniem. Do martyrologiów zachodnich wprowadził proroka Beda. Widniał tam pod dniami 21 lipca i 11 grudnia. Nie potrzeba tu dodawać, że w ikonografii chrześcijańskiej zajął miejsce poczesne. Bogactwa tych przedstawień streszczać tu niepodobna. Warto natomiast zaznaczyć, że w niektórych krajach (Karyntia, Tyrol, Carrara i in.) długo uchodził za patrona górników.

Tradycyjne ujęcie w DB 2 (1899), 1247-1254. Inne najlepiej w LThK 33 (1995), 12 n. Obszernie także we wstępach do wyd. Dn. Pomniki hagiografii greckiej w BHG 484v-488a. O zapisach w martyrologiach Com. mart. rom. 299. – Katecheza Skargi w ŻŚw pod dniem 2 grudnia. – Ikonografia w LCI 1 (1968), 469-473; 6 (1974), 29-32; w LThK, l. c.; w Bibl. Ss. 4 (1964), 448-467 (kilka reprodukcji); oraz w LM 3 (1984), 535-537.

Daniel, Eliasz, Izajasz, Jeremiasz i Sa-muel, męczennicy. Byli Egipcjanami. Gdy chrześcijańskich współziomków skazano do kopalń w Cylicji, odprowadzili ich na miejsce kaźni. Wracając do kraju, zatrzymani zostali u wrót Cezarei Palestyńskiej i wówczas wyznali śmiało, że są chrześcijanami. Zaprowadzeni do prefekta Firmiliana, przedstawili się pod imionami proroków wieszczących Zbawiciela, a za ojczyznę swą podali Jeruzalem. Chcieli w ten oryginalny sposób zaznaczyć, że są prawdziwymi wedle ducha Izraelitami. Firmilian widząc, że nic ponadto od nich nie wydobędzie, kazał ich ściąć. Męczeństwa dokonali 16 lutego 309 r. Zaświadczył o nich historyk Euzebiusz.

Daniel Słupnik. Urodził się w roku 409 w Maretha, w Syrii. Mając lat osiemnaście, opuścił dom rodzinny i przyjął habit w sąsiednim klasztorze. Towarzysząc swemu przełożonemu w podróżach, odwiedził Symeona Słupnika i wówczas już zasmakował w jego sposobie życia. Był potem ihumenem macierzystego klasztoru, ale urząd ten wkrótce złożył i przez pięć lat podróżował, odwiedzając najsłynniejszych pustelników Palestyny i Syrii. Będąc w Jerozolimie odczuł natchnienie, by udać się do Konstantynopola. Przez czas jakiś przebywał tam w klasztorze Św. Michała, następnie żył w ruinach świątyni pogańskiej. Po dziewięciu latach poczuł się wezwanym przez św. Symeona do pójścia jego śladem. Wieść o śmierci sławnego słupnika dotarła wkrótce do Konstantynopola; Daniel wszedł wówczas na kolumnę, na której żył potem przez lat trzydzieści trzy. Wywierał równocześnie poważny wpływ na życie publiczne, bo po rady uciekali się doń dostojnicy kościelni i panujący. Zresztą sam schodził ze słupa, by upominać błądzących wielmożów. Wezwawszy pod kolumnę uczniów, zmarł 11 grudnia 493 r. Jeden z uczniów napisał jego biografię, która jest cennym źródłem do poznania czasów dynastii trackiej (457-518). Daniel Słupnik otoczony był żywym kultem na Wschodzie.

Daniel ze Sketis. Żył w VI stuleciu (przybliżonych dat jego życia ustalić niepodobna). Zrazu był mnichem na pustyni Sketis. Uprowadzony przez Beduinów, uszedł z niewoli, zabijając swego pana czy strażnika. Za pokutę przyjął na siebie ciężar pielęgnowania w swej celi chorego. Potem był przełożonym mnichów na pustyni. Zmarł prawdopodobnie w Tambak, w Egipcie, dokąd miał ujść przed monofizytami. Jego Vita, cenna dla zawartych w niej wiadomości o życiu mnichów, zachowała się w językach greckim, koptyjskim, etiopskim, syryjskim i arabskim. Anegdoty odnajdujemy także w Apothegmata Patrum. W synkasariach wschodnich wspominano go 25 czerwca lub 15 grudnia.

Daniel z Kalabrii i towarzysze, męczennicy z Ceuty. Daniel, poprzednio prowincjał franciszkanów w Kalabrii, oraz sześciu jego towarzyszy: Samuel, Agnellus, Donnulo, Leon, Mikołaj i Hugon wybrali się w r. 1227 na misje do Maroka. Po krótkim pobycie w hiszpańskiej Tarragonie pod koniec września dotarli do Ceuty i zatrzymali się pod miastem, gdzie koczowali kupcy europejscy. Przygotowawszy się przez przyjęcie sakramentów i obmycie nóg (mandatum), wkroczyli potem do miasta. Bezzwłocznie zaczęli na ulicach głosić Ewangelię. Zaaresztowano ich i zaprowadzono do gubernatora. W osiem dni później wezwano ich przed zgromadzenie starszych. Zażądano wówczas, aby odwołali zniewagi wypowiedziane na Proroka. Potem wezwano także do wyrzeczenia się wiary. Gdy stanowczo odmówili, skazano ich na śmierć przez ścięcie. Stało się to 10 października wspomnianego roku. Pedro, syn Sancheza I Portugalskiego, przewiózł później ich szczątki do Koimbry. Kult aprobował w r. 1516 Leon X.

Daniel (Daniil) Rurykowicz. Urodził się w r. 1261 jako najmłodszy syn Aleksandra Newskiego. Około r. 1276 otrzymał we władanie okręg położony nad środkowym biegiem Moskwy. Dzięki temu miasto o tej samej nazwie stało się siedzibą księstwa. Od r. 1282 uczestniczył w koalicji książąt, którzy wykorzystując dwoistość władzy w Złotej Ordzie, zmierzali konsekwentnie do jej osłabienia. W przymierzu z księciem Tweru, Michałem, sam wzmacniał swe władanie. Ten wzrost potęgi zaznaczył się zwłaszcza wtedy, gdy w r. 1296 lub następnym przyjął zaproszenie do objęcia tronu książęcego w Nowogrodzie. W jesieni 1300 r. poprowadził drużynę na Riazań. Zdobył dzięki temu tereny aż po Okę, z nimi zaś miasta Kołomnę i Sierpuchow. Po śmierci Iwana Perejasławskiego objął także we władanie jego księstwo. Tak to rzucił podwaliny pod przyszłą potęgę Moskwy. Przed śmiercią przyjął habit mnicha. Zmarł 5 marca 1303 r. Pochowano go w monasterze, który uchodził za jego fundację i który nazwano jego imieniem. Lokalny kult zaaprobował około r. 1600 patriarchat moskiewski.

Daniel, męczennik z Sambora. Wiek XV był w Polsce okresem ożywienia religijnego, co zaznaczyło się m.in. w rozwoju i gorliwej pracy zakonów. Przodujące miejsce mieli pośród nich obserwanci, zwani u nas bernardynami, którym zapału i rozgłosu dodał św. Jan Kapistran. Doczekali się oni rychło swych męczenników. Jednym z nich był Daniel, ścięty przez Tatarów w Samborze. Kronikarz zakonny zanotował, że palmę męczeńską zdobył Daniel na cmentarzu u stóp krzyża. Stało się to 5 sierpnia 1497 r. W niektórych martyrologiach franciszkańskich męczennik ten wspominany jest jako błogosławiony. Żywszego kultu, jak się wydaje, nigdy się nie doczekał. Pomijali go hagiografowie polscy aż po najnowszy krytyczny zbiór włącznie.

Daniel Brottier. Urodził się 7 września 1876 r. w La Ferté-Saint-Cyr. Mając lat jedenaście, wstąpił w Blois do małego seminarium. Tam też w r. 1893 został alumnem seminarium diecezjalnego. W r. 1899 otrzymał święcenia kapłańskie. Wkrótce po nich został prefektem szkoły w Pontlevoy. Pociągały go jednak misje. Wstąpił więc do zgromadzenia duchaczy pod opieką Niepokalanego Serca NMP (Congregatio S. Spiritus sub tutela Immaculati Cordis B. M. V.) i już w r. 1903 wyjechać mógł do Senegalu. Oddał się tam wielorakiej działalności, przede wszystkim jednak zajmował się młodzieżą. Ale źle znosił afrykański klimat i w r. 1911 zmuszony został do powrotu. O misjach wtedy nie zapomniał. W Paryżu zorganizował dzieło dla ich wspomagania, przy czym wiele trudu włożył w to, aby przyczynić się do budowy katedry w Dakarze. W czasie wojny był kapelanem wojskowym, uznanym przez żołnierzy za -kapelana legendarnego-. Po jej zakończeniu założył Unię kombatantów. W r. 1923 powołano go na przełożonego sierocińców w Auteuil. Wybudował tam kościół pod wezwaniem św. Teresy od Dzieciątka Jezus. Gdy zmarł 28 lutego 1936 r., sierociniec liczył 1500 dzieci. Beatyfikował go w r. 1984 Jan Paweł II.

http://www.deon.pl/imieniny/imie,693,daniela.html

**********

16 lutego
Święta Juliana, dziewica i męczennica

Święta Juliana

Juliana żyła w III w. w Nikomedii. Była jedyną chrześcijanką w rodzinie. Ojciec, zaciekły poganin, zamierzał wydać córkę za prefekta miasta, Ewilazjusza. Dziewczyna jednak stanowczo oświadczyła, że za poganina za żadną cenę nie wyjdzie. Wobec odmowy ojciec kazał przyprowadzić ją przed sąd, któremu przewodniczył. Kiedy zachęty i groźby nie odnosiły skutku – nie mogąc pojąć, jak może odrzucać zaszczytną dla siebie ofertę małżeńską – poddał ją torturom, które sam jej wymierzył, a następnie skazał na śmierć przez ścięcie mieczem w 305 r.
Śmiertelne szczątki męczennicy z Nikomedii przeniesiono do Pozzuoli we Włoszech, w czasie najazdu Longobardów wywieziono je do Kumy pod Neapolem (ok. 567), by w roku 1207 umieścić je w jednym z kościołów Neapolu. Tak wielka troska o relikwie Świętej świadczy, jak dużą czcią cieszyła się zarówno na Wschodzie, jak i na Zachodzie. Niebawem relikwie św. Juliany, męczennicy, rozdzielono pomiędzy wiele kościołów Włoch, Hiszpanii i Holandii.

W ikonografii św. Juliana przedstawiana jest w długiej szacie. Jej atrybutami są: u stóp diabeł w łańcuchach, korona, księga, krzyż, lilia, miecz, palma męczeńska.

http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/02-16b.php3

 

św. Julianna z Nikomedii
JULIANNA z Nikomedii, męczennica (Muczenica Iulianija Nikomidijskaja), 21 grudnia/3 stycznia, zm. 304Pochodziła z bogatej pogańskiej rodziny z Nikomedii, jej ojcem był niejaki Afrykan. W wieku 9 lat została zaręczona z zamożnym poganinem, prefektem miasta Eleuzjuszem. Mając wnikliwy umysł i duszę skłonną ku dobru, Julianna zrozumiała ułudę i oszustwo pogańskiej wiary. W tajemnicy przyjęła chrzest. Gdy zbliżał się dzień zaślubin, święta zdecydowanie odmówiła zamążpójścia.Ojciec próbował ją namówić, by nie zrywała zaręczyn, ale gdy namowy okazały się nieudolne, zaczął ją okrutnie bić. Afrykan oddał córkę pod sąd eparchowi miasta – Eleuzjuszowi, narzeczonemu Julianny. Ten z początku gorąco prosił Juliannę o zmianę decyzji, obiecując nie przymuszać jej do zmiany wiary. Święta propozycji nie przyjęła, wolała przyjąć palmę męczeństwa. Juliannę długo i bezlitośnie katowano, ale po każdej torturze otrzymywała do Boga uzdrowienie i nowe siły.

Męczarni dokonywano na oczach setek osób. Pięciuset mężczyzn i sto trzydzieści kobiet obserwując niezłomność i męstwo świętej dziewcy, a także cudowne uleczenie jej ran, uwierzyło w Chrystusa. Zostali za to ścięci – przyjęli chrzest krwi. Utwierdziwszy się w końcu w całkowitym braku powodzenia planu odwrócenia świętej od jej Niebiańskiego Narzeczonego, Eleuzjusz skazał Juliannę na śmierć. Wyznawczyni przyjęła wyrok z radością, rozsławiając Pana, który pozwolił jej przyjąć wieniec męczeństwa.

Stracenie świętej męczennicy Julianny miało miejsce w 304 roku, za panowania cesarza Galeriusza Maksymiana. Relikwie świętej Julianny przeniesiono do Pozzuoli we Włoszech, a około 567 r., podczas najazdu Longobardów, wywieziono je do Kume pod Neapolem. W 1207 r. ciało umieszczono w jednym z kościołów Neapola.

W ikonografii święta przedstawiana jest dosyć typowo. Jest młodą kobietą odzianą w szaty koloru zielonego i czerwonego (w jednych ujęciach wierzchnia szata jest czerwona, w innych zielona). Głowę i włosy przykrywa obszerna chusta. Jako męczennica w dłoni trzyma krzyż. Sztuka zachodnia dodaje jej jeszcze inne atrybuty: u stóp diabła z łańcuchami, koronę, księgę, lilię (symbol dziewictwa), miecz (od którego poniosła śmierć) i palmę męczeństwa.

oprac. Jarosław Charkiewicz, Tomasz Sulima
http://www.cerkiew.pl/index.php?id=swieci&tx_orthcal%5Bsw_id%5D=471&cHash=30f49a501a

Św. Juliana z Nikomedii

.

Święta dziewica i męczenniczka (ok.285-305).

Znana również pod imieniem: Julianny, Juliany z Kume (Cumae).

Urodziła się około 285 roku w Nikomedii, jako córka poganina Afrykanusa. Została bardzo starannie wychowana, w poszukiwaniu prawdziwej wiary nawróciła się i przyjęła chrzest, składając śluby dziewictwa. Nie wiedziała, że ojciec obiecał jej rękę młodemu, zamożnemu Eleuzjuszowi. Juliana nie chciała go poślubić, jeśliby nie przyjął chrztu. Jej ojciec, zapiekły wróg chrześcijan, próbował różnymi niecnymi sposobami zmusić ją do uległości i zmiany zdania, ale Juliana nie chciała poślubić poganina i twardo obstawała przy spełnieniu jej warunku. Gdy nie chciała zmienić zdania, mimo różnych kar, ojciec w końcu wydał ją Eleuzjuszowi. Ten próbował ją jeszcze raz namówić do poślubienia go, ale Juliana ponownie postawiła warunek, że poślubi go tylko wtedy, gdy zostanie chrześcijaninem.

 Św. Juliana z diabłem na uwięzi
“Żywoty świętych” Francja, XIVw.

Prefekt odpowiedział, że nie może tego zrobić, ponieważ lęka się cesarza, który może go nawet skazać na śmierć. Juliana wytknęła mu, że skoro on tak bardzo boi się króla-śmiertelnika, który włada małym skrawkiem ziemi, to jakże ona ma się nie lękać króla nad królami, rządzącego niebem i ziemią, panem życia i śmierci. Rozwścieczony Eleuzjusz potępił ją za uparte trwanie przy chrześcijaństwie i wydał na męki – biczowano ją okrutnie, powieszono za włosy, przypalano jej ciało i przebito żelaznym prętem golenie, a gdy mimo tego nie wyrzekła się wiary, wrzucono ją do więzienia. W nocy, gdy gorąco modliła się o łaskę wytrwania, Pan Bóg uleczył jej wszystkie rany. Następnego dnia zaprowadzono ją przed prefekta, który kazał ją spalić na stosie, ale ogień nie uczynił jej żadnej krzywdy, a jej męstwo i wiara nawróciły wielu pogan, którzy przybyli, aby obserwować jej śmierć. Gdy nie udało się jej uśmiercić przez gotowanie w oleju, Eleuzjusz kazał ją ściąć, miało to miejsce 16 lutego 305 roku.

Św. Juliana chłoszcze diabła
“Złota legenda” Jakuba de Voragine, ok.1470r.

Została pochowana w rodzinnym mieście, później jej doczesne szczątki przeniesiono do Pozzuoli, a w VI wieku do Kume. Po zniszczeniu Kume przez wojska szwabskie w pierwszej połowie XIII wieku, relikwie przeniesione zostały do klasztoru klarysek w Neapolu w 1207 roku, obecnie przechowywane w krypcie św. Wilhelma w klasztorze benedyktyńskim w Montevergine. Część relikwii trafiła do kościołów w Como, Benewencie, Rawennie, hiszpańskim Santilanna, Autun, Orleanie i Reims, a także w kościele p.w. Matki Bożej w Brukseli i kościele p.w. św. Michała w Monachium.

Domenico Feti, XVIw.

Najstarsze zapiski dotyczące św. Juliany pochodzą z martyrologium św. Hieronima.

Jej żywot był ulubionym tematem średniowiecznych artystów i pisarzy.

Patronka:
Chorych, rodzących.

Ikonografia:
Przedstawiana w długiej, powłóczystej szacie z diabłem w łańcuchach u stóp. Jej atrybutami są: palma, krzyż, księga, lilia, korona, gołąb.

Legenda:
Najbardziej znana legenda o św. Julianie z Nikomedii, to legenda o odwiedzinach diabła udającego anioła (Jakub de Voragine).

W czasie gdy Juliana była zamknięta w więzieniu czekając na śmierć, przyszedł do niej diabeł pod postacią anioła, próbując ją przekonać, że to sam Pan Bóg wysyła go, aby ją namówić do oddania hołdu bożkom, aby uniknąć ciężkich męczarni i nędznej śmierci. Wtedy Juliana zaczęła się modlić, prosząc o to, aby Bóg objawił jej kim jest ten dziwny anioł, który namawia ją do takich rzeczy. Wtedy usłyszała głos, który ją pocieszył, a Pan Bóg uleczył jej rany, każąc pochwycić anioła, żeby sam jej wyznał kim tak naprawdę jest. Złapała anioła, wtedy ten przyznał się, że jest szatanem, a nie aniołem. Rozgniewana Juliana związała mu ręce na plecach i biła mocno łańcuchem, którym była skrępowana, a gdy prefekt kazał ją przyprowadzić przed siebie, wyszła ciągnąc diabła za sobą. Ten błagał ją, żeby się nad nim zlitowała i nie okrywała go śmiesznością. Jednak Joanna nie ulitowała się nad diabłem i przeciągnęła go przez cały rynek, na samym końcu wrzucając do kloaki.

Literatura:
Jakub de Voragine “Złota legenda” – “Żywot św. Juliany z Nikomedii”

http://martyrologium.blogspot.com/2010/02/sw-juliana-z-nikomedii.html

Żywot świętej Julianny,
panny i Męczenniczki

(Żyła około roku Pańskiego 310)

 

Za czasów prześladowania chrześcijan przez cesarza Maksymiana żyła na początku czwartego wieku w Nikomedii, mieście położonym w Azji Mniejszej, dziewica imieniem Julianna, zrodzona z pogańskich rodziców. Była ona wielkiej urody i odebrała staranne wychowanie. Znając naukę o bożkach pogańskich, poznała, że nauka ta jest fałszywa, zapaliła się przeto miłością wiary chrześcijańskiej, która uczuciom jej jak najzupełniej odpowiadała. Poślubiła też dozgonne dziewictwo, nie wiedząc, że ojciec przyrzekł jej rękę staroście nikomedyjskiemu Eleuzjuszowi. Dowiedziawszy się o tym, oświadczyła ojcu, że tylko pod tym warunkiem odda staroście rękę, gdy ten zostanie chrześcijaninem. Ojca, jako zagorzałego bałwochwalcę, przeraziły te słowa, wyrozumiał bowiem z tego, że córka jego jest chrześcijanką. Kochał on Juliannę całym sercem i życzył jej według swego mniemania jak najlepiej, nalegał więc na nią, aby nie odrzucała tak świetnego związku i kochającemu ją ojcu nie krwawiła serca. Julianna długo walczyła między obowiązkiem chrześcijańskim, a obowiązkiem dziecka. Wreszcie skromnie oświadczyła ojcu, że nie może pojąć Eleuzjusza, gdyż jakże mogłaby żyć z nieprzyjacielem swego Boga? “Cóżbyś rzekł na to – mówiła – gdybym poszła za twego nieprzyjaciela?” Ojciec, nie odpowiedziawszy na to pytanie, groził jej biciem, lecz Julianna odpowiedziała, że dla Chrystusa nie tylko biczowania, ale i śmierci się nie boi. Wówczas zamknął ją ojciec do osobnej komnaty i trzymał ją tam jak w więzieniu, lecz Julianna statecznie trwała w swym postanowieniu. Wprawiło to jej ojca w taki gniew, że najpierw kazał ją obić w domu, a następnie wydał na ukaranie owemu staroście, który chciał ją pojąć w małżeństwo.

Starosta, ujrzawszy piękną Juliannę, rzeki jak najłagodniej: “Weź mnie, najmilsza, za męża, a będziesz wolna i nawet pozwolę ci być chrześcijanką. Nie chcę, abyś się naszym bogom kłaniała, byłem tylko mógł zostać twoim małżonkiem”. Julianna odrzekła: “Uczynię to jedynie wtenczas, jeśli uwierzysz w Jezusa Chrystusa i przyjmiesz chrzest święty”. Zafrasował się starosta i rzekł: “Proszę, nie żądaj tego ode mnie, gdyż popadłbym w niełaskę u cesarza, który by nie tylko odebrał mi urząd, ale i na śmierć mnie skazał”. “Więc boisz się ziemskiego króla – odpowiedziała Julianna – który jest śmiertelny i małym kawałkiem ziemi rządzi, a ja nie mam się bać Króla nad królami, który i całym Niebem i całym światem włada? Czynisz krzywdę memu Bogu, a ja się mam z tobą złączyć? Co byś rzekł na to, gdyby sługa twój bratał się z twoim nieprzyjacielem? Napewno rozgniewany odrzuciłbyś go od siebie! A ja nie mam się bać gniewu Bożego? Nigdy nie przystanę na połączenie się z nieprzyjacielem Pana i Boga mego! Możesz ze mną czynić, co chcesz; masz ogień, masz dzikie zwierzęta, masz miecz, ale do zdradzenia mego Boga nigdy mnie nie namówisz!”

Słowa te straszliwie starostę rozgniewały, kazał więc Świętą siec suchymi żyłami i świeżymi rózgami. Gdy to nic nie pomogło, kazał ją powiesić za włosy, a boki przypiekać rozpalonymi blachami, ale Julianna nie wydała jęku boleści, lecz modliła się bez ustanku i dziękowała Bogu, że pozwala jej cierpieć dla chwały Jezusa Chrystusa. Widząc, że dotychczasowe męki nie doprowadzą do pożądanego skutku, kazał ją starosta mocno związać, przez oba golenie przebić długi pręt i wrzucić do ciemnicy. Od wszystkich opuszczona, zaczęła się Julianna modlić: “Boże, ojciec i matka mnie opuścili, przyjmij Ty mnie do siebie”. Wtem stanął przed nią szatan w postaci anioła i począł ją namawiać, aby złożyła ofiary bogom pogańskim. Zapewniał, że sam Bóg go posłał, aby ciało jej już więcej trapione nie było, ale Święta podejrzy wała radę złego ducha, podniósłszy przeto oczy ku niebu, zawołała: “Panie stworzenia wszelkiego! Ty wiesz, że dla Twojego Imienia cierpię, daj mi przeto rozpoznać, kto jest ten, co ze mną mówi”. Gdy to wyrzekła, usłyszała głos z Nieba: “Nie bój się, Jam z tobą!” W tejże chwili spadły z niej powrozy i okowy, żelazo wyszło z goleni, a ona sama stanęła całkiem zdrowa. Zaraz chwyciła powrozy, związała owego przybysza i zapytała: “Ktoś jest i kto cię posłał?” “Jam jest szatan – odrzekło widziadło – i posłany jestem od starszego szatana, aby cię kusić”.

Święta Julianna

Gdy się to działo, posłał po nią starosta, ciekawy czy jeszcze żyje. Ujrzawszy zdrową i piękniejszą niż dawniej, zawołał zdumiony: “Cóż to znowu za czary, mocą których ozdrowiałaś?” – po czym wskazując na szatana zapytał: “A to co za jeden?” “Czarów nie znam – odrzekła Julianna – a ten jest twój przyjaciel, szatan, którego mocą Chrystusa zwyciężyłam. Chrystus mnie też uleczył i pójdę do Niego na wieczne rozkosze, ty zaś z tym szatanem na wieczne potępienie”. Rozgniewany starosta kazał rozpalić wielki ogień i wrzucić ją do niego, ale Dziewica zapłakała, a jej łzy natychmiast zgasiły ogień. Widząc to poganie zawołali: “Jezus Chrystus jest prawdziwym Bogiem i my w Niego wierzymy!” Starosta kazał wszystkich nowonawróconych, w liczbie 500 mężów i 130 niewiast, uwięzić i pozabijać, Juliannę zaś polecił smażyć w kotle nad wielkim ogniem. Gdy ogień, zamiast uśmiercić Dziewicę, ogarnął i spalił oprawców, starosta szalejąc z gniewu kazał ją ściąć. Z rozpromienioną twarzą podała Julianna szyję pod miecz i oddała Bogu czystą duszę roku 304.

Relikwie jej przywieziono najprzód do Rzymu, potem do Puteoli, a wreszcie do Neapolu, gdzie wystawiono na jej cześć dwa kościoły.

Nauka moralna

“Boisz się króla ziemskiego, a ja się nie mam bać Króla nad królami, który Niebem i całym światem rządzi?” Szczęśliwy człowiek, który podobnie jak święta Julianna bojaźnią Bożą się powoduje. Kto się Boga boi, unika wszystkiego, co by Go obrazić mogło. Jest zatem ostrożny w mowie i uczynkach, i zawsze baczy na siebie, aby niczego nie popełnił, co by się Bogu nie podobało. Jeśli mu się zdarzy, że zbłądzi, wtedy szczerze żal go przejmuje, i tak długo nie ma spokoju, dopóki przez pokutę nie pojedna się z Bogiem. Bojaźń Boża zachowuje człowieka od zaufania w samym sobie i od pychy, albowiem przypomina mu ustawicznie że więcej mógłby dobrego czynić i że dla ułomności swojej łatwo popaść może w grzechy. Zatem bojaźń Boża jest silną tamą przeciw grzechowi, bronią przeciw pokusom, zaporą przeciw napaściom piekła, a cnotliwych strzeże i pobudza do tym większej doskonałości. Pismo święte słusznie przeto nazywa bojaźń Bożą początkiem mądrości, nazywając tych, którzy chodzą w bojaźni błogosławionymi. Powodujmy się więc także bojaźnią Bożą, a niech daleką od nas będzie bojaźń ludzi, która stawia wolę i laskę ludzką wyżej aniżeli Boską. “Bójcie się Pana, a służcie Mu w prawdzie” (1 Król. 12,24).

Modlitwa

Boże, któryś raczył świętą Juliannę, Męczenniczkę, obdarzyć cudowną mocą nad złym duchem, daj nam za jej pośrednictwem wszelkie zasadzki nieprzyjaciela duszy naszej zawsze rozpoznawać i nigdy w nie nie dać się uwikłać. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa. Amen.

św. Julianna
urodzony dla nieba 304 roku,
wspomnienie 16 lutego

 

Żywoty Świętych Pańskich na wszystkie dni roku – Katowice/Mikołów 1937r.

http://ruda_parafianin.republika.pl/swi/j/julianna.htm

**********

16 lutego
Błogosławiony Piotr z Castelnau,
mnich i męczennik

http://www.radiomaryja.pl/multimedia/sprobuj-pomyslec-663/      Felieton red. Mirosława Króla
Męczeństwo bł. Piotra z Castelnau Piotr urodził się ok. 1170 r. na zamku Castelnau niedaleko Montpellier we Francji. Zarówno w życiu świeckim, jak i w życiu mniszym odznaczał się niezwykłą inteligencją, pobożnością i oddaniem. W 1199 r. został archidiakonem Maguelone (Francja). Około 1202 r. wstąpił do opactwa cystersów w Fontfroide. Został legatem papieskim i inkwizytorem za czasów Innocentego III. Wysłano go do albigensów, aby przyprowadził ich z powrotem do jedności z Kościołem (albigensi, wśród których wyróżnić można katarów, wandelsów i bogomiłów, odrzucali człowieczeństwo Jezusa Chrystusa i uważali, że Bóg stworzył tylko świat duchowy, nie materialny; głosili też konieczność ubóstwa, czym zyskiwali spore poparcie wśród biednych ludzi). Piotr bardzo intensywnie ewangelizował wiernych w południowej Francji. Współpracował z nim m.in. św. Dominik Guzman, przyszły założyciel Zakonu Kaznodziejskiego.
Albigensi byli bardzo niezadowoleni z dzieła, którego dokonywał Piotr. W 1208 r. zasadzili się na niego niedaleko opactwa Saint Gilles-du-Gard (Langwedocja we Francji) i tam go zamordowali. Byli oni wspierani przez hrabiego Rajmunda VI z Tuluzy, który pragnął wykorzystując albigensów wzmocnić swoją pozycję polityczną (prawdopodobnie mordercą był paź hrabiego). Według przekazów, ostatnie słowa Piotra brzmiały: “Niech Bóg wam wybaczy, bracia, jak i ja wam w pełni wybaczyłem”. Zamordowanie Piotra stało się bezpośrednim powodem zorganizowania krucjaty przeciwko albigensom na południu Francji, która rozpoczęła się w marcu 1208 r. W czerwcu 1209 r. Rajmund VI po odbyciu pokuty pielgrzymował do grobu Piotra i dla jego uczczenia złożył znaczną jałmużnę. Relikwie męczennika zostały spalone przez hugenotów w 1592 r. Kult Piotra został zaaprobowany przez papieża Piusa IX.

http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/02-16c.php3

Piotr

Piotr imieniny obchodzi: 3 stycznia, 18 stycznia, 28 stycznia, 31 stycznia, 5 lutego, 8 lutego, 21 lutego, 22 lutego, 23 lutego, 24 lutego, 2 Marca, 23 Marca, 27 kwietnia, 29 kwietnia, 8 maja, 13 maja, 19 maja, 2 czerwca, 23 czerwca, 29 czerwca, 2 lipca, 7 lipca, 12 lipca, 30 lipca, 1 sierpnia, 12 sierpnia, 19 sierpnia, 9 września, 12 września, 25 września, 19 października, 16 listopada, 21 listopada, 4 grudnia, 21 grudnia oraz 25 grudnia

Chrześcijańskie imię greckie (Pétros), pochodzące od rzeczownika pospolitego pétra ‘skała, opoka’. Jest odpowiednikiem aramejskiego wyrazu kefas ‘skała, opoka’, użytego w funkcji przydomka. Należy do najwcześniejszych imion chrześcijańskich.

W Polsce jest to bardzo popularne imię męskie od najdawniejszych czasów. Znane są liczne formy pochodne: Pietruś, Pietrek, Piotrasz, Peszko, Pecho, Pietrzyk. Od imienia tego pochodzą nazwiska: Piotrowiak, Piotrowicz, Piotrowski, Pietrzak, Pietrzyk, Pietrkiewicz, Pietrzykowski, Pietras, Pietruszek, Pietraszko, Pietraszkiewicz, Pietracki, Pietrus, Pietrucha, Pietraszewicz, Pietruszewicz, Pietruszyński, Petrażycki, Petrulewicz, Piech, Piechowicz, Piechowski, Pietroń, Pietraszek, a także nazwy miejscowe, np. Piotrowice, Pietrzykowice, Piotrków itp.

Odpowiedniki obcojęz.: łac. Petrus, ang. Peter, Pierse, Piers, fr. Pierre, Pernet, Pernot, Peronet, Perotin, Perron, Pierret, Pierrot, Prinet, Pé, Pey, Pére, hiszp. Pedro, niem. Petrus, Peter, ros. Piotr, Pietia, Pietruszka, ukr. Petro, wł. Pietro, Piero, Pier, Pierino, Pierotto, Petrillo, Petruccio.

Święci, którzy w literaturze hagiograficznej reprezentują to biblijne imię, są szczególnie liczni. W samym Martyrologium Rzymskim jest ich czterdziestu sześciu. W obszerniejszych repertoriach można się doliczyć blisko stu pięćdziesięciu. Pomijając tych, którzy pośród męczeńskich grup stanowią purum nomen – imię pozbawione jakichkolwiek wiadomości o osobie, oraz postacie mało znane i prawie nigdzie nie otaczane żywszym kultem – tu ograniczymy się do przedstawienia mniej więcej połowy z tej imponującej liczby. Takie ograniczenie, jak sądzimy, nie naruszy przybliżonej kompletności naszego repertorium.

(…..)

Piotr, biskup Composteli. Urodził się około 930 r. Wcześnie wstąpił do opactwa w Mezonzo. Tam też otrzymał święcenia kapłańskie. Zajmował się następnie klasztorem w Sobrado, gdzie w 966 r. został opatem. To samo stanowisko zajmował potem w opactwie w Antealtares, ufundowanym przy rzekomym grobie św. Jakuba. W r. 985 powołano go na stolicę biskupią. W dwanaście lat później organizował walkę z nadciągającym Al Manzorem. Zmarł w r. 1003, może w dniu 10 września. Czcią świadczoną świętym go nie otoczono; dopiero znacznie później – może myląc go z Piotrem z Tarentaise – wprowadzono do martyrologiów. Pod dniem 10 września umieścił go też w Martyrologium Rzymskim Baroniusz. Piotr pozostawił po sobie nieco pism i on to miał się przyczynić do powstania hymnu Salve Regina.

http://www.deon.pl/imieniny/imie,2417,piotra.html

HISTORIA POWSZECHNA

Czasy Wojen Krzyżowych

Albigensi (1)

F. J. HOLZWARTH

 

Treść: Amalryk z Beny; dualizm w jego doktrynie; doktryna katarów; Piotr Waldus; ubodzy lyońscy; hrabiowie Tuluzy; hrabia Tuluzy Rajmund VI; krucjata przeciwko albigensom; Szymon Montfort; bitwa pod Muret.

 

Nigdy jeszcze nie jaśniał Kościół taką potęgą polityczną jak za Innocentego III lecz nigdy także nie zagrażało mu większe niebezpieczeństwo. Przeciwko Kościołowi podniosła się burza, nie mniejsza od tej, jaką arianizm wywołał w IV wieku; pewną częścią społeczeństwa chrześcijańskiego zawładnęły dawne, już pokonane, i nowe pojęcia i doktryny: wyobrażenia indyjskie, perskie, panteizm aleksandryjski, idee arystotelowskie, które przez Bagdad i Kordubę dostały się do Europy zachodniej. Pomimo odmienności swoich przekonań religijnych heretycy ówcześni z jednakową zaciętością zwalczali istniejący Kościół, zaprzeczając jego ustanowienia Bożego i wydzierając mu jego wyznawców. Od Morza Czarnego do Oceanu Atlantyckiego przeciwnicy Kościoła pozostawali w ścisłym związku ze sobą, i tylko taki mąż wielki jak Innocenty III mógł nie tylko ocenić ogrom niebezpieczeństwa lecz i wynaleźć środki do jego usunięcia.

 

Amalryk z Beny, pod Chartres, profesor filozofii i teologii w uniwersytecie paryskim, szerzył doktrynę panteistyczną, podług której wszystko jest Bogiem a Bóg jest wszystkim. Wszystko, co istnieje, jest jedno, a jednością tą jest Bóg. Stworzenie i wszelkie życie jest procesem ruchu i rozwoju Bożego; proces ten przebywa trzy periody: królestwo Ojca, Syna i Ducha. Królestwo Ojca są to czasy Starego Testamentu, czasy panowania prawa Mojżeszowego. Chrystus przyniósł nowe prawo i nowe formy: sakramenty Eucharystii i chrztu. Lecz i panowanie Chrystusa minęło już w obecnej chwili, gdyż Duch Święty zaczyna panować; sakramenty i kult są niepotrzebne; Duch objawia się tym, którym jest dany; nad kim Duch panuje, ten nie popełnia żadnego grzechu. Ojciec tak samo stał się człowiekiem w Abrahamie jak w Synu Maryi, w Owidiuszu Bóg tak samo się objawił jak w św. Augustynie. Każdy może tak samo stać się Bogiem, jak był nim Jezus Chrystus, każdy jest Chrystusem, każdy jest Duchem Świętym. Kto posiada znajomość Boga, ten nosi w sobie raj. Celem wszech rzeczy jest Bóg, wszystko ku niemu zmierza, aby się z nim zjednoczyć. Oskarżony przez uniwersytet Amalryk, wyprzysiągł się, na rozkaz papieża, swojej doktryny 1207, i umarł wkrótce potem lecz nie umarła z nim jego nauka. Bóg jest miłością, mówili jego uczniowie, dla “oświeconego” prawo moralne nie ma żadnego znaczenia; człowiek, napełniony Duchem Świętym, jest bezgrzesznym, choćby cudzołóstwa się dopuszczał; zmartwychwstanie umarłych dokonywa się w teraźniejszości, innego zmartwychwstania nie masz; niebem jest wiedza, piekłem jest grzech, papież jest antychrystem. Najgłośniejszy z uczniów Amalryka Dawid z Dinanto (w Bretanii) nadał panteizmowi mistrza swego postać całkowicie materialistyczną; podług niego Bogiem jest materia pierwotna, z której wszystko pochodzi.

 

Nie owa wszakże panteistyczna doktryna lecz dualistyczna najwięcej znalazła adeptów, a mianowicie doktryna katarów (katharos), “czystych” czyli “doskonałych”, gdyż tak siebie ci heretycy nazywali poczytując wszystko, co katolickie, za nieczyste i skażone.

 

Były to pojęcia manichejskie (t. III, str. 347 (a)), pomieszane z innymi wyobrażeniami. Rozmaite odcienie tej sekty nosiły nazwy: patarynów, tesserantów czyli tkaczy, gdyż ta klasa ludzi najbardziej zaraziła się herezją, paulicjanów, publikanów, bulgarów czyli bugrów. Od Ilirii wzdłuż Dunaju aż do Pirenejów heretycka ta doktryna posiadała niezliczonych stronników. W diecezji Passawskiej jak również w Rzymie heretycy mieli 41 szkół, w Mediolanie istniał pewien rodzaj ich uniwersytetu, całą Italię zarazili swoimi naukami.

 

Sama zaś doktryna wcale się nie odznacza głębokością. Jej punktem wyjścia jest pytanie: skąd zło powstaje? Od Boga dobrego nie może ono pochodzić, a więc niezbędnym jest dualizm; życie jest ciągłą walką między dobrem i złem, tak mówili bezwzględni dualiści; dobry Bóg w końcu odniesie zwycięstwo nad złym Bogiem i wtedy będzie wszystko we wszystkim, tak mówili umiarkowańsi. Zły duch w postaci anioła światła uwiódł Adama i Ewę. Adam i Ewa są to uwiedzeni aniołowie; utracili oni swoją postać niebiańską, zamknięci zostali w ciałach śmiertelnych i poddani śmierci i przemianie. Ziemia jest piekłem, innego piekła nie masz. Jehowa czyli szatan wymyślił życie płciowe, aby duchy światła przywiązać do ziemi, i dał im swoje prawo przez Mojżesza, jednego ze złych duchów. Stary Testament jest testamentem szatana, jest prawem mściwego Boga, który siebie i innych oszukuje. Dobry Bóg zaś, który stworzył dusze tylko dla dobra, nie mógł wiecznie pozostawiać świata pod panowaniem zła, i dlatego posłał stworzeniom swoim na pomoc najwyższego ducha światła, Jezusa Chrystusa, zwanego Synem Bożym. Ponieważ materia pochodzi od złego pierwiastka, przeto Jezus Chrystus nie mógł się przyoblec w materię i miał tylko pozorne ciało; pozornie tylko przybrał on ciało w łonie anioła Maryi, która razem z nim z nieba zstąpiła, pozornie też tylko mógł Jezus Chrystus ponieść śmierć krzyżową, na Golgocie, pozornie umarł i zmartwychwstał; główną rzeczą jest nie jego męka lecz to, że znowu przypomniał on ludziom ich boską naturę i ich zapomniany początek. Istotą jego nauki jest oderwanie duszy od materii. W tym celu nakazał posty; stąd pochodzi zakaz pożywienia zwierzęcego: mięso, ser, mleko, jaja są nieczyste, gdyż powstały one przez pomieszanie cielesne; posiadanie rzeczy ziemskich przywiązuje do ziemi, skąd wynika zniesienie własności. Nie wolno zabijać zwierząt i ludzi, przysięgi i wojna są wzbronione. Kościół rzymski jest skażeniem nauki Chrystusowej. Katarowie odrzucali zarówno Ojców Kościoła jak sobory; Nowy Testament trzeba pojmować nie dosłownie lecz duchowo. Jakie ma znaczenie chrzest kościelny? Woda, mówili kacerze, jest materią, stworzoną przez złego ducha. Jaki pożytek może przynosić spowiedź? Występny ksiądz nie może nas rozgrzeszyć. Jakie ma znaczenie przyjmowanie komunii? Gdyby Ciało Chrystusowe było nawet tak wielkie jak góra alpejska, już by od dawna zostało spożyte. Katarowie odrzucali święcenia kapłańskie i głosili kapłaństwo powszechne. Kościół rzymski jest w ich oczach Kościołem skażonym, oni zaś jedni są czyści, sprawiedliwi, doskonali. Ich sakramentem jest consolamentum (pocieszenie), polegające na wkładaniu rąk; jest to jakby chrzest duchowy, sprowadzający odpuszczenie grzechów. Kto tego chrztu nie otrzymał, ten po śmierci dopóty odradzać się będzie, dopóki nie dojdzie do prawdziwej wiary. Zamiast Eucharystii zaprowadzili katarowie błogosławienie chleba, zamiast pokuty publiczne wyznanie grzechów; przy poświęceniu na kapłana kładziono Nowy Testament na głowę poświęcanemu. Przyjmowanie na powrót tych, którzy odpadli od sekty, zwało się “reconsolatio”. Uznając powszechne kapłaństwo, mieli wszakże kacerze ci pewien rodzaj hierarchii: byli tu wierni, którzy nie otrzymywali jeszcze consolamentum, i doskonali, dalej biskupi, starsi i młodsi synowie. Starszy syn następuje po zmarłym biskupie. Wierni, przed otrzymaniem consolamentum, mogą zwykłe życie prowadzić, posiadać własność, wstępować w związki małżeńskie. Ponieważ płodzenie dzieci jest sprawą ciała, przeto katarowie nie przywiązywali do tego wagi, czy dokonywa się ono w małżeństwie czy też poza nim. Czyści zaś, wybrani, pocieszyciele musieli zachowywać wszystkie przykazania, utrzymywali się z ofiar wiernych i nosili odzież czarnego koloru; wszelki blask zewnętrzny, przemawiający do oczu, był im wzbroniony. Podług doktryny tej, zafarbowanej buddaizmem, konsekwentnie najwyższą cnotą byłoby zniszczenie ciała, słowem samobójstwo. I istotnie niektórzy adepci sekty dochodzili do “endury”, to jest wstrzymywali się od pokarmów i napojów, puszczali sobie krew, zatruwali się lub wieszali, aby nie dostać się znowu do klasy nieczystych.

 

Obok tej doktryny, przejętej pierwiastkami wschodnimi, spotykamy doktrynę waldensów, której ojczyzną była Francja południowa. Piotr Waldus (Pierre de Vaux), bogaty mieszczanin z Lyonu, był tak wstrząśniony śmiercią swego przyjaciela 1170 r., że odtąd zaczął zastanawiać się nad wielkimi kwestiami duchowymi i dążyć do życia doskonałego. Na jego żądanie dwaj duchowni przełożyli Biblię na język krajowy i zebrali mnóstwo wyciągów z żywotów świętych. Piotr Waldus rozdał następnie majątek swój ubogim i aby z innymi podzielić się pociechą i szczęściem, jakiego sam doznawał, nauczał mężczyzn i kobiety, i rozsyłał ich parami po sąsiednich miejscowościach. Kiedy biskup zabronił im nauczania, stronnicy Waldusa oświadczyli, że Boga więcej trzeba słuchać niż ludzi i odwołali się do papieża Aleksandra III. Walter Map, który znajdował się na ich dyspucie w Rzymie, nazywa sekciarzy tych zarozumiałymi głupcami. Zakazano im miewania kazań, lecz że rozkazu tego nie słuchali, więc papież Lucjusz III wyklął ich 1183 jako kacerzy. Pomimo tego szybko wzrastała liczba Ubogich lugduńskich (lyońskich) – tak nazywali siebie owi sekciarze. Rozprawiali oni o przywróceniu życia apostolskiego, ich ideałem była absolutna równość w religii, życiu i obyczajach, społeczeństwo bez szlachty, bez księży i ustroju państwowego. Kościół katolicki wydawał im się zupełnie upadłym, w papieżu widzieli głowę wszystkich błędów, w duchowieństwie – synów szatana. Oni jedni poczytywali się za prawdziwych następców Chrystusa i Apostołów (od sabotów, drewnianych trzewików, jakie nosili, nazywano ich także “insabotati”), i utrzymywali, że przechowują czystą dawną religię. Podług ich doktryny, każdy dobry chrześcijanin ma prawo objaśniać Pismo św., ilekroć duch dobry na niego zstępuje; nawet kobiety nauczały między nimi. Wielu z nich umiało cały Nowy Testament na pamięć. Szczególną ci sekciarze odznaczali się gorliwością w nawracaniu, zmieniali stan swój, nazwisko, narażali się na wszelkie niebezpieczeństwa, aby tylko zyskiwać stronników; zachęcali do pełnienia pokuty, do zachowywania postów i do dziewictwa; znakiem prawdziwego chrześcijanina jest, podług nich, wystrzegać się przekleństw, przysięgania, kłamstwa, cudzołóstwa, zabijania, grabieży, zemsty.

 

Tam, gdzie waldensi występowali, duchowieństwo znajdowało się w ciężkim upadku. Znaczna część kleru prowansalskiego prowadziła życie światowe: arcybiskup Narbonny rozmiłowany był w polowaniu; “księża, powiada jeden ze współczesnych, nad ubogie życie Chrystusa przekładają wspaniałe uczty, wino czerwone i piękne konie”. Życie w Prowansji, w której przechowywały się pierwiastki dawnej kultury, bujnie się rozwijało. Ludzie, należący do różnych stanów, przestawali ze sobą na stopie równości; owa więc równość absolutna, jaką głosili waldensi w religii i życiu społecznym, odpowiadała demokratycznemu duchowi ludności. Nadto krucjaty sprowadziły, szczególniej we Francji południowej, pewne wrzenie umysłowe, wywołane pomieszaniem pojęć zachodnich i wschodnich, europejskich i azjatyckich, a długie walki między Cesarstwem i Papiestwem podkopały pojęcie powagi Kościoła.

 

Myśli najpierw rozpalają się w głowach a potem przechodzą do czynów. Nowe doktryny przekształcają życie a dopiero w końcu chwytają za oręż, aby dawny porządek rzeczy usunąć. Albigensi, tak nazywano katarów i waldensów od miasta Albi (Albiga), które było głównym ogniskiem nowostek religijnych, pierwsi rozpoczęli napaść. Sekciarze ci grabili kościoły, pustoszyli klasztory, wypędzali biskupów. W Tuluzie księża musieli się ukrywać ze swoją tonsurą a biskup nie mógł się pokazać na ulicy bez świty zbrojnej. W Tuluzie też odbył się 1167 synod sekciarzy, tu uorganizowali się oni i wyznaczyli swoich biskupów do rozmaitych prowincyj Francji i Lombardii. 1177 Rajmund, hrabia Tuluzy, prosił papieża, królów i książąt o pomoc przeciwko herezji, która tak się wzmogła, że, podług jego słów, tylko Bóg ramieniem swoim może jeszcze odnieść zwycięstwo.

 

Rzeczy od razu wzięły inny obrót, kiedy pobożny Rajmund V umarł 1194 a po nim objął rządy jego syn Rajmund VI.

 

Hrabia Rajmund VI prowadził życie rozwiązłe, pięć razy się żenił i lekkomyślnie porzucał żony swoje; nadto przypisywano mu czyny najniegodziwsze. Do Kościoła żywił wstręt głęboki, od dawna już zjednali go katarowie dla swojej doktryny. Tak zwani “doskonali” zawsze go otaczali, aby w razie niebezpieczeństwa śmierci, natychmiast udzielić mu “consolamentum” czyli chrzest duchowy, który, podług nauki katarów, otwierał wstęp do raju. Pewnego razu zachorowawszy w Aragonii, kazał się hrabia Rajmund czym prędzej przewieźć do Tuluzy, gdyż w Aragonii nie było “doskonałych”, którzy by mu, w razie śmierci, mogli chrztu ducha udzielić. “Wiem, mawiał Rajmund, że utracę posiadłości moje z powodu tych ludzi bogobojnych, lecz gotów jestem nawet życie za nich poświęcić”. Rozszerzyła się także sekta albigensów na terytorium Rajmunda Rogera, wicehrabiego Béziers; i tu tak samo Kościół był prześladowany jak w Tuluzie, w Albi i w markizacie prowansalskim.

 

Zaniosło się na walkę na śmierć i życie. Wtem wstąpił na stolicę papieską Innocenty III (b) i orlim wzrokiem swoim od razu objął ogrom niebezpieczeństwa, jakie zagrażało Kościołowi w Francji południowej. Już zbyt daleko zaszły rzeczy: Rajmund dawał 100 marek każdemu rycerzowi przechodzącemu do nowej nauki, przyrzekł oddać swego syna katarom na wychowanie; wyszydzano księży katolickich i publicznie nazywano ich odstępcami, hipokrytami i kacerzami. Głęboka nienawiść do wszystkiego, co katolickie, wrzała w stronnikach nowej doktryny. W posiadłościach papieskich, w Orvieto katarowie zamordowali rządcę miasta Piotra Parencjusza, mianowanego przez papieża. Innocenty III rozumiał to dobrze, że ciąży na nim obowiązek obrony nauki chrześcijańskiej i jedności Kościoła. Postanowiono działać na kacerzy najpierw nauczaniem, a gdyby nie poskutkowało nauczanie, uciec się do oręża. “Bóg, mówił Innocenty III, nie chce śmierci grzesznika lecz jego nawrócenia i życia”. Dlatego upominał on księży, aby byli pasterzami dusz a nie najemnikami, dlatego składał z urzędu niegodnych biskupów, jak na przykład biskupa Narbonny, który w przeciągu 10 lat ani razu nie zwiedził swojej diecezji.

 

Heretycy dla udowodnienia swoich doktryn powoływali się na Pismo święte, częstokroć błędnie tłumaczone na narzecze krajowe; Innocenty nie zakazywał czytania Biblii, jak niesłusznie mu zarzucano, lecz zabraniał przekładów, sporządzanych przez ludzi niekompetentnych do tak trudnej pracy. Godną pochwały jest chęć poznania Pisma św., mówił Innocenty, lecz chęć ta nie powinna być zaspakajaną po kryjomu, nie powinna się wyradzać w zuchwałe kaznodziejstwo; Biblię należy objaśniać publicznie w kościele; jest ona tak głęboką, że nawet ludzie uczeni i biegli w naukach świętych nie zawsze pojąć ją mogą. Biskupom zalecał, aby przezorność łączyli z łagodnością i żałujących chętnie na łono Kościoła przyjmowali. Gdyby zaś ani nauczanie, ani łagodność nie odniosły skutku, dopiero wtedy miano użyć surowości.

 

Biograf Innocentego III powiada: “Papież wyżej stawiał obowiązki względem zdrowych członków Kościoła od tolerowania chorobliwych w jego łonie objawów, to jest trzymał się zasady, wręcz przeciwnie tłumaczonej w naszych czasach, w których rewolucyjne dążności, podkopujące cały ustrój społeczny, pospolicie używają przywileju bezkarności”. W podobny sposób przemawia Schlosser: “Jakkolwiek żałować należy, że ludzie mogą być prześladowani za swoje przekonania, jednakże przyznać trzeba, iż było rzeczą niebezpieczną pozwalać dalej na szerzenie się zawichrzenia, pozostającego w sprzeczności z nauką chrześcijańską, z rozumem i porządkiem społecznym”.

 

W 1198 r. Innocenty posłał cystersów do Francji południowej. Dwaj cystersi Rajner i Gwido dodani byli legatowi papieskiemu Piotrowi Castelnau. Mieli oni umacniać katolików w wierze, nawracać przeciwników, niegodnych księży usuwać. Przez nich też zostali złożeni z urzędu biskupi Carcassonny i Tuluzy. Biskupem Tuluzy został Fulko, syn bogatego Genueńczyka, przedtem śpiewak wędrujący po dworach panów; 1199 razem z dwoma synami wstąpił on do zakonu cystersów i odtąd tylko na cześć Matki Boskiej pieśni układał. Wysłańcom papieskim pomagali w nauczaniu od 1206 dwaj Hiszpanie, Diego, biskup Osmy, i Dominik.

 

Dominik pochodził z uczciwego rodu (lecz nie Guzmanów, jak błędnie utrzymywano) i przyszedł na świat 1170 w Calaroga, w diecezji Osma w Kastylii. W 15 roku życia wstąpił do szkół w Palencji, gdzie wkrótce zwrócił na siebie uwagę wielkimi zdolnościami, pilnością niestrudzoną i miłosierdziem niezrównanym; pewnego razu chciał sprzedać siebie samego, aby pocieszyć matkę, opłakującą utratę syna, wziętego do niewoli przez Saracenów; kiedy panował głód w mieście, rozdał wszystkie swoje pieniądze, sprzedał sprzęty i książki, aby bliźnich od śmierci ratować. Zostawszy doktorem teologii i kanonikiem reguły św. Augustyna, towarzyszył swemu biskupowi, kiedy ten z polecenia Alfonsa, króla Kastylii, miał starać się o narzeczoną dla królewskiego syna. Gdy podczas podróży przez Francję południową opłakiwali oni panujące tam zamieszanie religijne, zawiadomiono ich o śmierci księżniczki, o której rękę mieli się ubiegać. Wtedy dwaj ci mężowie postanowili wziąć udział w nawracaniu albigensów. Wkrótce dostrzegł Dominik, wiedziony instynktem miłości ku ludziom, że blask, z jakim legaci papiescy występowali, przeszkadzał ich pracy duchownej, mianowicie też pośród ludu, na który wywierała wielki wpływ mniemana powaga i prostota życia katarów; skłonił więc legatów, aby fałszywą pokorę heretycką zwalczali prawdziwą pokorą chrześcijańską. Odtąd wysłańcy papiescy wędrowali bez blasku i przepychu od miasta do miasta, od wsi do wsi, odbywali dysputy publiczne z przywódcami sekciarskimi i z zaparciem się siebie pracowali nad ich nawracaniem. Lecz wkrótce szczęk oręża przerwał ich pracę spokojną.

 

Zabiegi legatów głównie skierowane były ku pozyskaniu obrońcy herezji, Rajmunda, hrabiego Tuluzy, dla sprawy Kościoła, Do niego pisał Innocenty III: “Gdybym mógł przełamać zapory twego serca, to bym ci pokazał wszystkie potworności, jakieś w nim nagromadził. Lecz twardsze jest ono od skały; słowo zbawienia może nim wstrząsnąć lecz przełamać jego uporu nie potrafi. Człowieku nieszczęsny! co za pycha cię nadęła, co za szaleństwo cię ogarnęło, że nie dajesz pokoju sąsiadom i odpychasz od siebie błogosławieństwo prawd katolickich? Jeżeli nie lękasz się ognia wiecznego, zadrżyj przynajmniej przed karą doczesną”. Z tonu, jakim papież przemawiał, i z licznych dysput religijnych, jakie w południowej Francji wtedy się odbywały, okazuje się wysokość napięcia religijnego. Obie strony gorliwie się krzątały. Wtedy Durando z Hueski założył w Pamiers stowarzyszenie ubogich katolickich, w którym prowadzono życie, przypominające prostotę czasów apostolskich; członkowie związku tego nie mogli mieć nic w domu oprócz chleba codziennego, ślubowali dziewictwo, oddawali się wyłącznie studiom religijnym i rozprawom z heretykami. Durando niegdyś inne miał przekonania, teraz chciał zagładzić poprzednie błędy swoje. Innocenty wziął stowarzyszenie to pod swoją opiekę i nadał mu także kierunek praktyczny; członkowie stowarzyszenia mieli pielęgnować chorych i ubogich i wychowywać podrzutków. Spotykamy tu wtedy inną jeszcze osobistość wybitną, księdza świeckiego Arnolda z Comprahan; przedtem oddany sprawie herezji, był on teraz jednym z najgorliwszych obrońców Kościoła. Tu założył także Dominik we wsi Prouille przytułek i szkołę dla córek ubogiej szlachty, aby nie potrzebowały one szukać nauki między heretykami. Praca Dominika była skromna, wytrwała, płodna w dobre owoce, a przebywał wtedy święty ten mąż w Fanjaux lub w Carcassonnie. “Dlaczego nie mieszkasz w Tuluzie?” zapytał go ktoś pewnego razu; “znam wielu ludzi w Tuluzie”, odpowiedział Dominik, “i zdaje mi się, że mię tam szanują: w Carcassonnie zaś mam wszystkich przeciwko sobie”. W istocie mieszkańcy tego miasta poczytywali ubogiego, bosego zakonnika za głupca, plwali mu w twarz, obrzucali go błotem, szydzili z niego lub grozili mu śmiercią. “Nie jestem godzien męczeństwa”, była jedyna jego odpowiedź.

 

Przy takim natężeniu umysłów nieprzewidziany wypadek przyśpieszył krwawe rozwiązanie zatargów religijnych w południowej Francji. Przerażony obrotem, jaki przybierały rzeczy, Rajmund, hrabia Tuluzy, pojednał się z Kościołem i został zwolniony z klątwy, lecz będąc charakteru chwiejnego nie dotrzymał tego, co obiecał. Legat papieski Piotr z Castelnau, człowiek szorstki w obejściu i surowy, ognistymi słowy wyrzucał mu jego wiarołomstwo i znowu go wyłączył z Kościoła. Rajmund, z jednej strony, przechylający się ku herezji a z drugiej obawiający się papieża, nie wiedział, jak sobie ostatecznie począć i prosił o spotkanie w St. Gilles. Lecz jak tylko dostał tu legata w moc swoją, zaraz innym tonem przemówił i zagroził wysłańcowi papieskiemu śmiercią, jeżeli go bezwarunkowo od klątwy nie uwolni. Legat nie dał się nastraszyć, mieszkańcy przewidując, że może mu się coś złego przytrafić, kazali go ludziom zbrojnym odprowadzić do Rodanu. Było to 15 stycznia 1209, Piotr z Castelnau zamierzał przeprawić się przez rzekę, gdy nadbiegli dwaj słudzy hrabiego Rajmunda i jeden z nich z tyłu ugodził legata dzidą. “Niech ci Bóg tak przebaczy, jak ja ci przebaczam”, zawołał Piotr padając, i przed śmiercią zachęcał jeszcze dwóch swoich towarzyszy, aby wiernie i gorliwie Kościołowi służyli.

 

Zamordowanie legata zaraz wydało nieszczęsne skutki. Już od dawna znieważano tu księży i zakonnice, deptano hostie, burzono kościoły; “Widziałem, powiada jeden ze współczesnych, kościoły popalone i do gruntu zniszczone, widziałem klasztory zamienione na kryjówki dzikich zwierząt”. Kościół dotąd wysyłał tylko kaznodziejów, tylko do kar duchownych się uciekał, teraz obudziło się powszechne przekonanie, że czas układów, dysput i łagodnych środków już minął.

 

Innocenty III wezwał biskupów Francji południowej, aby obłożyli interdyktem uczestników morderstwa i miejscowości, które im schronienia udzielały, a szczególniej hrabiego Rajmunda, na którym już przedtem z powodu innych jego przewinień ciążyła klątwa. Kiedy biskupi południowo-francuscy prosili papieża, aby nie opuszczał zagrożonego Kościoła, powierzył on Dominikowi stałą misję opowiadania słowa Bożego, lecz zarazem wezwał króla i panów francuskich do wydobycia miecza przeciwko kacerzom, burzącym Kościół: “Powstań wojowniku Chrystusowy, pisał Innocenty III, krew sprawiedliwych woła do ciebie, abyś tarczą wiary zasłonił Kościół przeciwko jego wrogom, powstań i przypasz miecz do boku”.

 

Cała Francja się zbroiła. Tylu wojowników stanęło pod znakiem krzyża, powiada kronikarz, że nie podobna było ich policzyć; już od dawna głęboka nienawiść ogarnęła Francuzów północnych ku temu, co działo się na południu. Rajmunda sprawa stała wszakże mocno, posiadał on wiele miast, zamków i stronników walecznych, od wschodu i zachodu broniło go morze, od południa Pireneje, król aragoński był jego szwagrem, Jan, król angielski, pozostawał w zatargach z papieżem, Filip August wplątany był do tego sporu. Rajmund, chwiejny jak zawsze, posłyszawszy, że przez opata z Citeaux Arnolda Amalryka zwołane zostało do Albenas zebranie biskupów, udał się tam także, wyparł się udziału w zamordowaniu Piotra z Castelnau i zapewniał o swoim przywiązaniu do Kościoła; powiedziano mu, aby się odniósł do papieża. Rajmund wyprawił pośredników do Rzymu. Innocenty przyjął poddanie się hrabiego Tuluzy i przyrzekł zdjąć z niego ekskomunikę, jeżeli zdoła on dowieść, że nie przyczynił się do zamordowania legata; tymczasem jako rękojmię danego słowa Rajmund miał wydać siedem najwarowniejszych zamków. Rajmund wydał owe zamki, a ponieważ skarżył się na wrogie usposobienie opata z Citeaux, przeto Innocenty wyprawił swego notariusza Milona jako legata. Rajmund wielce się z tego uradował, sądząc, że potrafi zupełnie podług myśli swojej kierować legatem. Innocenty chciał wprawdzie zostawić Rajmundowi drogę do ocalenia się lecz nie mógł mu zupełnie zaufać. Milo udał się do króla Filipa i zachęcał go, aby się zbroił do wojny. Filip August odpowiedział, że ma obok siebie dwóch lwów straszliwych, cesarza Ottona IV i króla Jana angielskiego, i że dlatego ani on ani syn jego nie mogą opuścić Francji lecz że pozwala baronom pomóc Kościołowi. Baronowie zaś wołali: “Skarcimy tych lekkomyślnych i zarozumiałych Prowansalów i stłumimy ich słowa bluźniercze przeciwko papieżowi!”.

 

Rajmund znowu się uląkł i 1209 roku stanął przed legatem; w przedsionku kościoła w St. Gilles zdjęto z niego klątwę; 19 czerwca zażądał od niego legat wydania krzyżowcom wszystkich kacerzy i ich jawnych obrońców; Rajmund na wszystko się zgadzał; 22 czerwca przyrzekł nawet, że pomagać będzie wojsku krzyżowemu, jak tylko wejdzie ono do jego posiadłości, i pierś swoją krzyżem naznaczył. Ci bowiem, którzy szli do Ziemi świętej, przypinali sobie krzyż na ramieniu, krzyżowcy zaś, udający się przeciwko albigensom, umieszczali krzyż na piersiach.

 

Tymczasem zebrało się wojsko krzyżowców w Lyonie, w sile 100000 ludzi, na jego czele stanęło mnóstwo biskupów i magnatów francuskich. Krzyżowcy poszli w dół Rodanu do Awinionu i wkroczyli do Septymanii. W Valence spotkał się z nimi Rajmund. Do Montpellier przybył wicehrabia Rajmund Roger z Béziers; chciał się on poddać, zapewniał o swojej prawowierności, twierdził, że jego podwładni wbrew jego woli osłaniali kacerzy. Opat z Citeaux, poczytując pokorę wicehrabiego za podstęp celem zyskania na czasie (krzyżowcy bowiem zobowiązali się do krucjaty tylko na 40 dni), odpowiedział mu, aby się bronił, jak może. Rajmund Roger wrócił do Béziers, obsadził zamki garnizonami a sam postanowił się bronić w Carcassonnie. Wkrótce wojsko krzyżowe stanęło pod Béziers; biskup tameczny, na żądanie krzyżowców, wezwał mieszkańców, aby albo wydali kacerzy, albo sami wywędrowali, gdyż w przeciwnym razie zginą pod ruinami miasta. Mieszkańcy zaś oświadczyli, że zjedzą raczej własne dzieci niż spełnią takie żądanie.

 

Podług kronikarzy współczesnych miasto Béziers zostało zdobyte w taki sposób: oddział oblężonych zrobił wycieczkę; jeden z krzyżowców, stojący na moście, padł ugodzony ich strzałami. Wobec tego ataku niespodziewanego, zbrojny motłoch, który towarzyszył krzyżowcom (ribaldi), rzuca się na napastników, wpędza ich do miasta, wdziera się na mury, wyłamuje bramy, i wchodzi do Béziers, bez wiedzy dowódców wojska krzyżowego (2). Legat Arnold w relacji przedstawionej papieżowi, powiada, że “gdy obradowano z dowódcami armii o sposobie ocalenia katolickiej ludności miasta, motłoch (ribaldi et aliae viles et inermes personae), nie czekając na rozkaz starszych, uderzył na miasto”. “Nędznicy ci, powiada kronikarz, zabijali księży, kobiety i dzieci a potem rozbiegli się po domach, w których pełno było bogactw. Widząc to, unoszą się gniewem Francuzi, jak psów rozpędzają rabusiów kijami i zabierają łupy na swoje konie. Rozjątrzeni tym bandyci znoszą wielkie głownie gorejące i podpalają miasto. Ogromne i wspaniałe łupy zabraliby stąd Francuzi i Normanowie, gdyby nie owe włóczęgi, którzy spalili miasto i wymordowali w nim kobiety, dzieci, starców i młodzież a nawet księży odprawiających Mszę św. w tumie”.

 

W kościele św. Magdaleny miało wtedy zginąć 7000 ludzi, 22 lipca 1209; ogółem zginęło w Béziers około 20000 osób. Z górą sto zamków okolicznych poddało się zwycięzcom.

 

Dnia 1 sierpnia stanęli krzyżowcy pod Carcassonną, która jak gniazdo orle wznosiła się na szczycie spadzistej góry. Wkrótce zajęto przedmieścia pośród walk krwawych, w których najbardziej odznaczył się Szymon Montfort.

 

Do obozu krzyżowców przybył Piotr, król aragoński, przyjaciel i sprzymierzeniec wicehrabiego, chcąc pośredniczyć w zawarciu układu, lecz powiedziano mu, że tylko wicehrabia Rajmund Roger z 12 wybranymi rycerzami może odejść z miasta, inni zaś mają się poddać na łaskę i niełaskę. Wicehrabia nie przyjął tego warunku i wkrótce sam dostał się w moc krzyżowców. Carcassonna poddała się 15 sierpnia 1209, mieszkańcy uciekli na terytorium Tuluzy, do Katalonii i Aragonii. Potem zajęto wiele innych miast; niektóre wykupiły się pieniędzmi od spustoszenia.

 

Teraz zadawano sobie pytanie, kto panować będzie nad świeżo zdobytym krajem. Ofiarowano go księciu burgundzkiemu lecz ten oświadczył, że ma dość własnych posiadłości i że nie myśli odbierać dziedzictwa wicehrabiemu. Tak samo odpowiedzieli inni panowie. W końcu zwrócono się do Szymona Montforta, lecz i on długo się ociągał, chociaż był żądny władzy i ambitny. Pomimo 60 lat wieku Szymon był jeszcze pięknym i rześkim mężem; przezorny, nieustraszony w boju, niestrudzony, uprzejmy, umiał on wzbudzić ku sobie gorące przywiązanie w swoich podwładnych a na nieprzyjaciół wywierał jakiś urok ubezwładniający. Szymon posiadał hrabstwo Montfort-Amauri a po matce odziedziczył hrabstwo Leicester i odznaczył się podczas zatargów między Francją i Anglią; 1204 brał udział w krucjacie lecz ściśle trzymając się zalecenia Kościoła, poszedł nie do Konstantynopola a do Jerozolimy. Szymon odznaczał się gorącą pobożnością lecz był to jeden z tych ludzi twardego charakteru i samolubnych, którzy łatwo w sprawie własnej sprawę samego Boga upatrują i do osiągnięcia wytkniętych przez siebie celów bezlitośnie zmierzają.

 

Krucjata się skończyła, nigdzie już nie spotykano oporu, krzyżowcy powrócili do domu, pozostał tylko Szymon Montfort z garstką wojowników. Teraz zapragnął on zagarnąć także terytorium Rajmunda, hrabiego Tuluzy, popierał go opat z Citeaux. Wprawdzie Rajmund zaręczył syna swego, imieniem Rajmunda, z córką Szymona, lecz niewiele mu to pomogło. Wezwano hrabiego Rajmunda, aby, pod karą klątwy i interdyktu, wydał wszystkich stronników i obrońców kacerstwa, wraz z ich majątkiem; w razie odmowy Szymon miał wyruszyć przeciwko niemu. Rajmund odpowiedział, że, ponieważ został uwolniony od ekskomuniki, przeto ani legat ani Szymon nie mają prawa mu rozkazywać, i że odwołuje się do Stolicy papieskiej. W rzeczy samej przez Paryż udał się do Rzymu. Tymczasem synod zwołany do Awinionu wyrzekł interdykt na Rajmunda i na Tuluzę za niedotrzymanie przyrzeczeń.

 

Ludność Prowansji zwolna otrząsała się z pierwszego postrachu i wszędzie budził się duch oporu. Szymon miał mało wojska przy sobie i w takim stanie rzeczy uwięziony wicehrabia Béziers mógł stać się niebezpiecznym. Na szczęście umarł wtedy 24-letni Rajmund Roger w wieży w Carcassonnie. Aby usunąć wszelkie podejrzenia, kazał Szymon wystawić zwłoki z odkrytym obliczem w kościele katedralnym. Hrabia Foix, opiekun 3-letniego Rajmunda Trencavela, syna Rajmunda Rogera, wystąpił teraz jako przeciwnik Montforta. Król Piotr Aragoński nie przyjął hołdu Szymona; w tym czasie umarł także przyjaciel Montforta legat Milo. Za namową króla Piotra wasale ujęli za oręż; Szymon znalazł się w krytycznym położeniu.

 

Rajmundowi VI zaś dobrze powiodło się w Rzymie, Innocenty III wysłuchał jego spowiedzi i prowizorycznie wobec kolegium kardynalskiego zdjął z niego klątwę; nadto polecił, aby zwrócono Rajmundowi siedem owych zamków danych na rękojmię, jeżeli dotrzyma on uczynionych obietnic, i oczyści się od zarzutów o herezję i o zamordowanie Piotra z Castelnau. Legatowi rozkazano zdjąć interdykt z Tuluzy.

 

Papież Innocenty III był zbyt wielką osobistością, aby mógł powodować się jakąś urazą prywatną lub niskim egoizmem, duszę jego tylko wielkie myśli zaprzątały, lecz podwładni papieża innego byli usposobienia. Szymon, Arnold i Fulko, arcybiskup Tuluzy, nie wierząc w szczerość Rajmunda, wszelkimi sposobami starali się utrudnić mu oczyszczenie. Kiedy Rajmund na synodzie w St. Gilles w końcu września chciał się usprawiedliwić z zarzutu herezji i zamordowania Piotra z Castelnau, nie dopuszczono go do przysięgi na tej zasadzie, że nie spełnił jeszcze warunków wstępnych, że nie wygnał heretyków ze swoich posiadłości i nie zwrócił wydartych Kościołowi majątków. Rajmund zapłakał, widząc, jak upada jego nadzieja pojednania się z Kościołem. Wtedy Piotr Aragoński wystąpił jako pośrednik; najpierw doprowadził do pogodzenia się hrabiego Foix z Kościołem; dla zjednania sobie Montforta, nadał mu inwestyturę hrabstwa Carcassonny i zaręczył syna swego Jayme (Jakub) z córką Szymona, którego wszakże tym obraził, że wydał siostrę swoją Sanzję za 14-letniego Rajmunda VII, syna Rajmunda starego. Hrabia Tuluzy i Piotr Aragoński otrzymali na piśmie od synodu wyliczenie warunków, pod jakimi mogło nastąpić pojednanie z Kościołem: hrabia miał rozpuścić swoje wojsko, zburzyć warownie w swoich posiadłościach, wygnać wszystkich kacerzy, a tych, którzy będą mu wskazani, w przeciągu roku wydać Montfortowi; wszyscy jego poddani, bez różnicy stanu, mieli nosić czarne płaszcze i każda rodzina miała opłacać po cztery fenigi rocznie. Po uczynieniu tego wszystkiego Rajmund miał służyć w szeregach Joannitów w Palestynie, skąd mógłby powrócić tylko za pozwoleniem legatów; wtedy, powiedziane było w owych warunkach, odzyska on swoje posiadłości, jeżeli legaci na to pozwolą. Zrozpaczony Rajmund i Piotr opuścili miasto a synod rzucił klątwę na Rajmunda jako na odszczepieńca.

 

Teraz na nowo rozpoczęła się wojna lecz nie była to już wojna religijna a zaborcza. Rajmund znalazł się w ciężkim położeniu, gdyż Almohadzi zagrażali wtedy całej Hiszpanii chrześcijańskiej i Piotr nie mógł mu pomagać. Zewsząd wszakże biegli krzyżowcy pod sztandary Montforta. Najpierw zdobyto miasto Lavaur, jedno z głównych ognisk herezji; zwycięzcy nie oszczędzali tu ani wieku ani płci. Obie strony prowadziły wojnę z wielkim okrucieństwem. Brat Rajmunda Baldwin wydał warownię Montferrand i przeszedł do krzyżowców. Następnie Montfort wyruszył przeciwko Tuluzie lecz z powodu braku żywności i chorób musiał odstąpić od oblężenia 21 czerwca 1211. Cofając się, krzyżowcy spustoszyli posiadłości hrabiego Foix. Rajmund poszedł w ślad za nimi i zdołał zamknąć Szymona w Castelnaudari, skąd wszakże udało się Szymonowi wymknąć z oddziałem rycerzy. Znowu rozeszli się krzyżowcy; obie strony gotowały się podczas zimy do walki ostatecznej.

 

Tymczasem Innocenty III kazał na nowo rozpatrzeć cały proces, gdyż z wielu stron dochodziły go skargi na postępowanie Montforta. Filip August obrażony był tym, że bez względu na prawa zwierzchnicze korony francuskiej najpotężniejszy jej wasal wyzuty został z części swoich posiadłości. Papież wezwał legatów, aby mu całą prawdę napisali. Przewodnicy krucjaty chcieli odpowiedzieć faktami spełnionymi. Synod w Pamiers, w końcu listopada 1211, wskazał podstawy do przywrócenia pokoju. Zwycięzcy podzielili się zdobyczą, opat z Citeaux został wybrany arcybiskupem Narbonny a opat z Vaux-Cernay biskupem Carcassonny.

 

Wtem wypadki, jakie zaszły w Hiszpanii, wpłynęły na obrót rzeczy w Francji południowej. Saraceni zostali pobici na głowę pod Navas de Tolosa (c), Piotr Aragoński miał znowu wolne ręce i jaśniał blaskiem zwycięskiego obrońcy sprawy Chrystusowej. Do niego udał się Rajmund z Tuluzy i powierzył jego opiece syna, żonę i ziemie swoje. Piotr skarżył się przed Innocentym na Montforta i legatów papieskich, Innocenty kazał legatom jeszcze raz rozpatrzyć propozycje króla aragońskiego, upominał Montforta, aby nie przelewał krwi niewinnej i aby zwrócił hrabiemu jego posiadłości. Podczas układów w Lavaur, w styczniu 1213, żądał Piotr Aragoński zwrócenia posiadłości hrabiom Tuluzy, Foix i Comminges i nalegał, aby przynajmniej synowi Rajmunda, który nic nie zawinił, nie zabierano jego dziedzictwa. Na to mu odpowiedziano, że nie można polegać na słowie hrabiego a sprawa syna nie da się oddzielić od sprawy ojca. Ponieważ prałaci odrzucili propozycję zawieszenia broni między Szymonem i Rajmundem, Piotr więc uroczyście przyjął Rajmunda pod swoją opiekę, odwołał się od synodu do Stolicy rzymskiej i posłał Montfortowi formalne wypowiedzenie wojny. Innocenty mianował osobnego legata, który miał wszystkim wymierzyć sprawiedliwość, lecz już wtedy rozpoczęła się walka.

 

Rajmund zdobył zamek Puzot i kazał powiesić całą załogę; 13 września 1213 stoczono pod Muret nad Garonną walną bitwę, w której krzyżowcy odnieśli zwycięstwo a król Piotr zginął; z górą 15000 ludzi znalazło śmierć w nurtach Garonny lub pod mieczem zwycięzców. Szymon zalał się łzami, zobaczywszy zwłoki Piotra, leżące na ziemi. Boso udał się do kościoła w Muret, aby Bogu podziękować za zwycięstwo.

 

W zwycięstwie pod Muret południe widziało wyrok Boży. Montfort nigdzie już nie spotykał oporu. Rajmund uciekł z synem do Anglii, do swego szwagra, króla Jana. Hrabiowie Foix, Comminges i wicehrabia Narbonny poddali się, Tuluza przyrzekła posłuszeństwo. Na synodzie w Montpellier w grudniu 1214, na którym zasiadało 5 arcybiskupów i 28 biskupów, Szymon Montfort został obrany władcą całego kraju. Na soborze lateraneńskim (b), odbytym w listopadzie 1215, ostatecznie rozstrzygnięto całą sprawę w ten sposób: Rajmundowi odebrano hrabstwo Tuluzy i przeznaczono mu na utrzymanie 400 marek rocznie; żona jego miała pozostać w posiadaniu ziem, danych jej w posagu; ziemie odebrane kacerzom przez krzyżowców otrzymał Szymon Montfort, resztą mieli zarządzać mężowie godni zaufania, do czasu pełnoletności Rajmunda VII. Żegnając młodego Rajmunda, rzekł do niego papież: “Słuchaj, co ci powiem: przede wszystkim miłuj Boga i służ Mu; nie zabieraj nigdy cudzej własności, swojej zaś broń, gdyby ci ją wydrzeć chciano, a abyś miał z czego się utrzymywać do zwołania nowego soboru, nadaję ci hrabstwo Venaissin z wszystkimi przynależnościami, Prowansję i Beaucaire”; innymi słowy, papież nie pragnął wydziedziczenia rodu hrabiów tuluzańskich.

 

“Ze wszystkich wojen domowych, jakie trapiły Francję, najstraszniejszą była wojna z albigensami. Ponad pobojowiskami pod Muret i Castelnaudary unosiła się nie tylko idea religijna ale i idea polityczna; jak dla Papiestwa uosobionego w Innocentym III wojna z albigensami była krucjatą przeciwko heretykom, tak dla Filipa Augusta była ona wyprawą przeciwko prowincjom, które pod jego wnukiem miały się stać jedną z najpiękniejszych ozdób korony francuskiej. Lecz w tym dramacie straszliwym antagonizm ras, do których należały strony walczące, odgrywał daleko większą rolę niż interesy polityczne i przekonania religijne. W Langwedocji, podczas wojny z albigensami, ostatecznie rozstrzygnęły się odwieczne zatargi między północą i południem, między potomkami Franków i potomkami Gallo-Rzymian”.

 

–––––––––––

 

 

HISTORIA POWSZECHNA PRZEZ F. J. HOLZWARTHA. PRZEKŁAD POLSKI LICZNYMI UZUPEŁNIENIAMI ROZSZERZONY. TOM IV. WIEKI ŚREDNIE. CZĘŚĆ DRUGA. PRZEWAGA NIEMIEC W EUROPIE W X WIEKU. CESARZE Z DOMU FRANKOŃSKIEGO I PAPIESTWO. CZASY WOJEN KRZYŻOWYCH. Nakładem Przeglądu Katolickiego. Warszawa 1882, ss. 367-384.

(Pisownię i słownictwo nieznacznie uwspółcześniono; przypisy literowe od red. Ultra montes).

 

Przypisy:

(1) Histoire générale de Languedoc par Dom. Claude de Vic et Dom. Vaissette; – Histoire de la croisade contre les hérétiques Albigeois écrite en vers provencaux et publiée par Fauriel; – Histoire et la doctrine de la secte de Cathares ou Albigeois par Schmidt; – Recherches historiques sur la véritable origine des Vaudois et sur le caractère de leurs doctrines primitives par Charvaz; – Dieckhof, Die Waldenser im Mittelalter; – Herzog, Die romanischen Waldenser; – Sismondi, Les Croisades contre les Albigeois.

 

(2) Po zdobyciu miasta Béziers krzyżowcy mieli się zapytać legata Arnolda: “Jak mamy sobie postąpić z mieszkańcami? nie możemy odróżnić dobrych od złych” (Quid faciemus? Non possumus discernere inter bonos et malos). Wtedy legat jakoby odpowiedział: “Zabijajcie ich, Bóg bowiem wie, kto do Niego należy” (Caedite eos, novit enim Deus qui sunt ejus). Potworną tę odpowiedź legata papieskiego cytują jako autentyczną prawie wszyscy historycy nowocześni a nawet katoliccy (C. Cantu, Annales ecclesiastici Baroniusza itd.). A wszakże o tej odpowiedzi legata nie wspomina ani jedna z kronik francuskich, opowiadających o wojnie z albigensami; spotykamy zaś ją tylko w mizernej kompilacji Dialogi miraculorum napisanej około 1223 przez Piotra Cezariusza, zakonnika niemieckiego z klasztoru Heisterbach pod Bonn. “Wszyscy uczeni, którzy zajmowali się ową książką, Possevin, Vossius, Oudin, Dupin, Lenglet-Dufresnoy, ksiądz Fleury i inni, zgadzają się na jedno, a mianowicie, że w opowiadaniach Cezariusza nieprawdopodobieństwo dochodzi do ostatnich granic śmieszności”. Piotr Cezariusz, przytaczający ową mniemaną odpowiedź Arnolda, znajdował się daleko od tych miejsc, w których dokonał się opowiedziany przezeń wypadek. Czy podobna uwierzyć, aby zakonnik niemiecki, zamknięty w swojej celi, lepiej wiedział o pewnych szczegółach, nieznanych kronikarzom miejscowym, którzy znajdowali się wtedy w obozach katolickim i heretyckim? Nadto całe opowiadanie Cezariusza o zdobyciu i zburzeniu miasta Béziers pozostaje w sprzeczności z opowiadaniem innych wiarygodnych kronikarzy (Revue des questions historiques, t. I-y 1866: Un épisode de la guerre des Albigeois).

 

(a) Zob. Manicheizm. Laktancjusz. Arianizm, św. Atanazy, św. Hilary z Poitiers.

 

(b) Zob. Pontyfikat Innocentego III i Czwarty Sobór Laterański.

 

(c) Zob. Bitwa pod Navas de Tolosa.
© Ultra montes (www.ultramontes.pl)
Cracovia MMIX, Kraków 2009

*******

SĘDZIOWIE MYŚLI – Z DZIEJÓW INKWIZYCJI cz.14

ŚMIERĆ LEGATA
W roku 1202 Innocenty III wysłał do Langwedocji dwóch swoich legatów, Piotra de Castelnau i Ralfa z Fontfroide, którego później zastąpił Arnold Amaury. Zlecił im zadanie niewykonalne – oczyszczenie tej ziemi z heretyckiej nieprawości wszystkimi dostępnymi środkami. Widząc, że kampania kaznodziejska nie przynosi rezultatów, podobnie jak próby zdyscyplinowania kleru i skłonienia go do przyzwoitego zachowania, legaci coraz bardziej naciskali na najmożniejszego pana tych ziem, hrabiego Tuluzy Rajmunda VI, by usunął z nich katarów siłą. Ten jednak nie miał na to ani sił, ani ochoty i wykręcał się jak mógł od tego zadania.

Teoretycznie już od dawna było wiadomo, że każdy pobożny katolik powinien zwalczać heretyków. Wiadomo też było, że w praktyce niemożliwe jest skłonienie rycerzy langwedockich do wystąpienia przeciwko ich krajanom wyznającym inną wiarę. Innocenty III nie używał jednak słowa “niemożliwe”. Podobną postawę mieli jego legaci. Zdołali wymóc na Rajmundzie obietnicę, że usunie katarów ze swoich ziem. Kiedy nie chciał jej spełnić, został wyklęty za sprzyjanie heretykom. W styczniu 1208 roku doszło do spotkania Piotra Castelnau z hrabią Tuluzy, które zakończyło się gwałtowną kłótnią. Wkrótce po tym spotkaniu legat został zamordowany przez rycerza należącego do świty Rajmunda. Papież umiejętnie wykorzystał powszechne oburzenie, jakie wywołała śmierć kapłana. Obciążył hrabiego Tuluzy i katarów odpowiedzialnością za tę zbrodnię. Wyklął Rajmunda VI jeszcze raz, zwolnił poddanych z obowiązku posłuszeństwa i obiecał jego ziemie temu, kto zajmie je pierwszy. Wreszcie ogłosił wyprawę krzyżową przeciwko niemu i katarom.

Rajmund mógł nienawidzić papieskich legatów i podżegać do morderstwa, choć powinien rozumieć, że popełnia ogromny błąd. Natomiast związek katarów z tą śmiercią wydaje się dość wątpliwy. Hrabia Tuluzy nie był wyznawcą tej religii. Skłaniał się raz ku niej, raz ku katolicyzmowi w zależności od tego, gdzie widział dla siebie większe korzyści. Poza tym, choć katarom wiele można było zarzucić, zdecydowanie potępiali oni wszelki rozlew krwi. Takie szczegóły nie mają jednak znaczenia, gdy ktoś chce rozpocząć wojnę.

Papież wyraźnie jej chciał. Chcąc zlikwidować herezję, musiał nauczyć moresu krnąbrnych langwedockich rycerzy i skorumpowanych duchownych. Trzeba było też zmienić panujące w Langwedocji nastawienie do innowierców. Wyraził je pewien rycerz, który zapytany przez biskupa Tuluzy, co myśli o katarach, miał powiedzieć: “Wychowaliśmy się wraz z nimi, mamy wśród nich krewnych i widzimy, że żyją uczciwie”. Wszyscy musieli zrozumieć, że nie wolno tak mówić, a nawet myśleć. Tylko wojna dawała możliwość osiągnięcia tych celów.

Dokumenty, które wydawał, i podejmowane przez niego działania dyplomatyczne wyraźnie wskazują na to, że przygotowywał ją od lat. Także postępowanie Piotra de Castelnau i Arnolda Amaury wobec hrabiego Tuluzy wynikało z jego inspiracji i wyraźnie prowadziło do tego celu. Rajmund VI mógł ulec im, sam poprowadzić “wojnę Bożą” przeciwko katarom lub sprzeciwić się i w ten sposób dostarczyć pretekstu do ogłoszenia jej przeciwko katarom oraz sobie. Z punktu widzenia Innocentego III drugi wariant był dużo lepszy. Choćby dlatego, że dawał możliwość zgromadzenia znacznie większych sił od tych, którymi dysponował hrabia Tuluzy. Śmierć Piotra de Castelnau była dla papieża tak korzystna, że trudno mi powstrzymać się od przypuszczenia, że w głębi serca życzył jej sobie, a może nawet się o nią starał. W swoim liście z marca 1208 roku uznał ją za “konieczną ofiarę, którą należy ponieść, by wytrzebić złe i robaczywe pokolenie heretyków”.1

Dość powszechny jest pogląd, że ta krucjata “?nie udała się Innocentemu III, bo z religijnej stawała się coraz bardziej polityczna. Prowadzona z ogromnym okrucieństwem walka o wiarę zamieniła się z czasem w walkę o wpływy, o zamki, o ziemię”.2 Czy rzeczywiście papieżowi się “nie udało”? Przecież musiał wiedzieć, co działo się podczas wypraw krzyżowych przeciwko muzułmanom. Czy mógł się spodziewać, że w Langwedocji będzie inaczej? Był człowiekiem twardo stąpającym po ziemi, znakomitym prawnikiem. Sam obiecał te zamki i ziemię, bo wiedział, że jeśli nie zainteresuje krzyżowców materialnie, może ich być “trochę” mniej. Powinien też zdawać sobie sprawę, jacy ludzie będą tę wojnę prowadzić i jak ona będzie wyglądać.

Rajmund VI zrozumiał, że nic już nie powstrzyma wkroczenia do Langwedocji kilkudziesięciu tysięcy krzyżowców. Wiedział, że nie jest w stanie ich pokonać własnymi siłami. Nie udało mu się też zawrzeć sojuszu z innym langwedockim możnowładcą, Rajmundem Rogerem Trencevelem. W tej sytuacji postanowił pokutować. Pozwolił się publicznie wychłostać w świątyni w Saint-Gilles, po czym przyłączył się do krucjaty, która skierowała się na ziemie zajmowane przez ród Trencevelów.

Początek krucjaty w Langwedocji to podręcznikowy przykład, że pretekst do rozpoczęcia wojny, a jej rzeczywiste powody to zupełnie różne sprawy. Wyprawę ogłoszono, by ukarać odpowiedzialnego za zamordowanie papieskiego legata Rajmunda VI, ale kiedy się ukorzył, nie odwołano jej. Nagle jej celem stali się ludzie, którzy nie mieli z tym zabójstwem zupełnie nic wspólnego. Nie przeszkadzało to jednak specjalnie krzyżowcom.

Papież zmienił przeciwnika bez żadnych skrupułów. Głównym jego celem było przecież usunięcie z Langwedocji katarów. Żaden z langwedockich wielmożów nie chciał się z nimi rozprawić, więc byli – z jego punktu widzenia – tak samo winni. Poza tym bardzo ważnym osiągnięciem okazało się podzielenie ich. Zawsze warto podzielić przeciwników; znacznie łatwiej jest rozprawiać się z nimi po kolei.

BEZIERS – LEKCJA POKAZOWA
W czerwcu 1209 roku licząca 15 do 20 tysięcy ludzi armia krzyżowców pod dowództwem Arnolda Amury przekroczyła Rodan i skierowała się pod jedno z większych miast należących do Trencevelów – Beziers. Krzyżowcy przedstawili władzom miasta listę 222 heretyków sporządzoną przez miejscowego biskupa – Reginalda z Montpellier i zażądali wydania ich. Warto zastanowić się nad tym, co stało się później. Obrońcy inkwizycji często twierdzą, że jej istnienie było w gruncie rzeczy dla heretyków korzystne, bo gdyby nie urządzano im procesów, zostaliby zlinczowani przez katolickich sąsiadów, że wkroczenie inkwizycji często chroniło ludność przed nękającymi ją bandami heretyków, że tolerowanie istnienia katarów zagrażało europejskiej cywilizacji. Historia Beziers stawia te twierdzenia pod dużym znakiem zapytania.

Mieszkańcy tego miasta, w zdecydowanej większości katolicy, najwyraźniej nie pałali nienawiścią do heretyków. Dowodem jest fakt, że odmówili wydania ich. Podobno ludzie w średniowieczu nie wiedzieli, co to tolerancja. Okazuje się, że niekoniecznie.

Według relacji opata Amaury’ego miasto liczyło 20 tysięcy mieszkańców. Współcześni historycy uważają tę liczbę za zawyżoną. Z pewnością jednak mieszkający tam katolicy mogli skończyć z kilkuset heretykami, gdyby ci chcieli ich niepokoić. Nie zrobili tego sami i nie chcieli, aby ktoś ich w tym wyręczał. Najwidoczniej jednak nie czuli się przez nich zagrożeni. Napisano wiele o aspołecznym charakterze religii katarów i trudno się z tym nie zgodzić. Warto jednak zauważyć, że katarzy nikomu nie narzucali swoich nauk i reguł postępowania. Szkodził sobie tylko ten, kto sam tego chciał. Langwedocja i Lombardia, gdzie było ich najwięcej, były też najbardziej rozwiniętymi obszarami ówczesnej Europy. Może to zagrożenie dla cywilizacji nie było tak wielkie?

Zapewne mieszkańcom Beziers nie mieściło się w głowach, że można karać ludzi tylko za to, że inaczej wierzą i nie spodziewali się tego, co spotkało ich 22 lipca 1209 roku, gdy krzyżowcy zdobyli miasto. Prawdopodobnie nikt, kto znajdował się w obrębie jego murów, nie przeżył tej rzezi. Według relacji Wilhelma z Tudeli krzyżowcy “zabili wszystkich, którzy umknęli do kościoła [katedry Saint-Nazaire]; nie uratował ich ni krzyż, ni ołtarz, ni krucyfiks. Oszalali nędznicy uśmiercili nawet duchownych i niewiasty, i dzieci. Wątpię, by choć jeden człowiek uszedł z życiem.” Autor tych słów był fanatycznym katolikiem, nienawidził katarów, walczył przeciwko nim w krucjacie, ale nawet on był wyraźnie przerażony tą masakrą. O pomordowanych napisał: “Bóg, jeśli taka Jego wola, przyjmie ich dusze w raju.” Raport Arnolda Amaury złożony Innocentemu III potwierdza jego słowa. “Miasto Beziers zostało zdobyte, a ponieważ nasi nie zważali na rangę ani na płeć, ani na wiek, prawie dwadzieścia tysięcy osób poległo pod mieczami. Po dokonaniu tak olbrzymiej rzezi miasto zostało ograbione i spalone: w ten sposób dosięgła je kara boska.”

Opat Arnold najwidoczniej nie przeżywał takich rozterek jak Wilhelm z Tudeli. Lepiej znał postanowienia soborowe. Wiedział, że zgodnie z dekretem soboru laterańskiego III z 1179 roku nie tylko heretycy, lecz także “i ich obrońcy, i ci, którzy ich przyjmują, są obłożeni klątwą”. Mieszkańcy miasta stanęli w obronie heretyków, zatem sami byli winni. On nie miał sobie nic do zarzucenia. Historycy spierają się, czy rzeczywiście powiedział: “Zabijajcie wszystkich, Bóg rozpozna swoich”. Faktem jest, że krzyżowcy zachowali się tak, jakby te słowa padły. Ta poglądowa lekcja poskutkowała. Zaraz po zagładzie Beziers przybyła do krzyżowców delegacja z Narbonne. Posłowie obiecali, że miasto wyda wszystkich katarów i Żydów.3

Mieszkańcy Langwedocji zmieniali swoje myślenie. Oblężony w Carcassonne Rajmund Roger Trencevel poddał się po krótkim oblężeniu. Miasto ograbiono. Jego mieszkańcy – jak napisał jeden z krzyżowców – “wyszli z miasta nadzy, dźwigając na swych barkach tylko własne grzechy”, ale zachowali życie. Rajmund Roger Trencevel zmarł wkrótce w niewoli. Terror jest zawsze bardzo skutecznym sposobem na złamanie woli oporu przeciwnika. Opat Arnold Amaury doskonale to rozumiał. (cdn.)

Przypisy:

  1. Malcolm Barber, “Katarzy”, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2005, str. 108.
  2. Mieczysław Żywczyński, “Papiestwo i papieże w średniowieczu”, TAiWP UNIVERSITAS, Kraków, str.53.
  3. Michael Baigent, Richard Leigh, op. cit., str.19. Michael Baigent, Richard Leigh , “Inkwizycja” Wydawnictwo Amber 2002 str.17.
autor: Piotr Setkowicz
piotrekset@poczta.onet.pl
dodano: 2006-11-30/ czytano: 3464
http://podprad.org/archiwum-2.php?idg=343&tyt=S%C4%98DZIOWIE%20MY%C5%9ALI%20-%20Z%20DZIEJ%C3%93W%20INKWIZYCJI%20cz.14

Franco Cardini, Marina Montesano

Historia Inkwizycji

ISBN: 978-83-7318-969-0

wyd.: WAM 2008


HETERODOKSJA I REPRESJE

W XII w. część zachodniej Europy, rozciągająca się od Pirenejów aż po Nizinę Padańską i Toskanię, znalazła się stopniowo pod wpływem nowego sposobu rozumienia i przeżywania chrześcijaństwa. W rzeczywistości nakładało się to jednak na fakt, że w chrześcijańskim kostiumie występowała teraz religia (i filozofia) różniąca się od przesłania Chrystusa, ponieważ od wielu wieków teksty i aspekty tego credo filozoficzno- religijnego wchodziły w kontakt z chrześcijaństwem i częściowo nim przesiąkły.

Mamy tu na myśli dualizm manichejski, dawnego brata i konkurenta chrześcijaństwa. Opierał się on na kulturze gnostyckiej rozpowszechnionej na Wschodzie, która dotarła także na Zachód, być może w następstwie pielgrzymek i wypraw krzyżowych, zwłaszcza za pośrednictwem Bałkanów. Tłumaczy to, dlaczego jego zwolenników nazywano często „bułgarami”. Średniowieczny neomanicheizm jest znany pod mianem kataryzmu, od greckiego słowa katharos, „czysty”. Nie jest jasne, jakie były rzeczywiste praktyki katarów z południa Francji, gdzie byli oni liczni już od pierwszych dziesięcioleci XII w., ani to, czy dualizm był już obecny w całej swojej wyrazistości doktrynalnej, czy też przeciwnie — jak sądzą niektórzy — dopiero represje zapoczątkowały proces radykalizacji prowadzący w tym kierunku.

Katarzy, spokrewnieni z bałkańskimi bogomolcami, rozumieli świat jako arenę walki dwóch zasad: tej duchowej, świetlistej i dobrej, oraz materialnej, ciemnej i złej. Ponieważ złośliwy Demiurg uwięził w materii stworzenia odpryski duchowej energii, istniała konieczność wyzwolenia poprzez zniszczenie otaczającej je materialnej powłoki. Było to ważne przede wszystkim dla istot ludzkich, dlatego też gdy wierny katar wstępował — za pośrednictwem ceremonii consolamentum — do wyższej kategorii „doskonałego”, musiał przede wszystkim zaprzestać wszelkich kontaktów seksualnych, których owoce prowadziły do dalszej niewoli ducha w materii, a także powstrzymać się od spożywania jakiegokolwiek rodzaju pożywienia powstałego w wyniku stosunku płciowego (a więc nie tylko mięsa, lecz także jaj, mleka i jego przetworów). Niekiedy ścisły post przybierał skrajną formę (endura) prowadzącą nawet do śmierci głodowej.

„Wierzący” katarzy prowadzili normalne życie, uczęszczali nawet do kościołów i przyjmowali formalnie oficjalne credo chrześcijańskie. Ale jednocześnie służyli za oparcie dla „doskonałych”, których otaczali czymś w rodzaju czci adoracyjnej i wspomagali w działalności misyjnej. Z kolei „doskonali” prowadzili życie ascetyczne, cechujące się całkowitą czystością seksualną, ścisłym postem, skromnym, czarnym ubraniem, przez co można ich było wziąć za szczególnie cnotliwych chrześcijan; i rzeczywiście zwyczajowo byli określani mianem „dobrych chrześcijan”. Kontrast z klerem Kościoła oficjalnego, często występnym, a zarazem pysznym w okazywaniu bogactwa i władzy, był wyjątkowo jaskrawy. Dlatego też wśród ludzi rozczarowanych XI-wieczną reformą Kościoła, która nieproporcjonalnie umocniła kler i oddaliła go od ludu, ich nauki znajdowały z łatwością licznych prozelitów.

Katarzy nauczali, że Jezus był eonem („emanacją”) Pana Światłości, a zatem pozytywną siłą, którą można było nazwać boską — Słowem Bożym, zgodnie z Prologiem Ewangelii według św. Jana. Ale ich „chrześcijaństwo” było w rzeczywistości bardzo dalekie od kościelnego. Jeśli zły Demiurg, szatan, uwięził ducha w materii, to należało z tego wyciągnąć wniosek, że identyfikował się z nim biblijny Bóg-Stwórca. I jeśli całe nauczanie katarów krążyło wokół potrzeby zniszczenia materii i wyzwolenia ducha, konsekwencją tego był pogląd, że nic na świecie nie mogło być czynem bardziej plugawym od płodnej relacji płciowej i poczęcia.

W ostatecznym rozrachunku kataryzm potępiał nieodwołalnie właśnie to, co chrześcijaństwo uznawało za najświętsze w małżeństwie i rodzinie. Skoro sami „doskonali” powstrzymywali się od jakiejkolwiek formy kontaktu seksualnego, to konsekwencją ich nauk mogło być uznanie różnych form stosunków płciowych (od celowo utrzymywanej w stanie niepłodnym miłości pozamałżeńskiej do homoseksualizmu) za mniejsze zło w porównaniu z aktem płodnym. Tak więc to samo zachowanie, które u reszty chrześcijan spotkałoby się z potępieniem, było czymś lepszym od płodzenia dzieci. Na tej podstawie polemiści antykatarscy mogli posuwać się do twierdzenia, że gdy odkryto ciężarne kobiety, zmuszano je do poronienia, aby nie przedłużać uwięzienia ducha w nowym ciele ludzkim.

Łatwo więc zrozumieć, że treści ascetyczne obecne w nauczaniu katarów mogły stanowić, gdy tylko rozpowszechniły się wśród szerokiej rzeszy adeptów, niszczycielską siłę nihilistyczną i aspołeczną uderzającą w rodzinę i moralność, na której opierało się świeckie społeczeństwo chrześcijańskie. I wydaje się paradoksalne, choć nie dziwne (a może nawet wręcz logiczne), że wymagające credo katarów upowszechniło się i odniosło znaczący sukces zwłaszcza na zamożnych i radosnych ziemiach Prowansji i Langwedocji, tam gdzie pojawili się także trubadurzy i miłość dworna. Nawet jeśli poezja okcytańska opiewała cudzołóstwo i miłość wolną od schematów czy zobowiązań małżeńskich, wchodząc tym samym w konflikt z Kościołem, na wyrafinowanych i wesołych dworach, gdzie rozbrzmiewały erotyczne utwory trubadurów, surowi „doskonali” spotykali się z przychylnym i pełnym szacunku przyjęciem i wielu nawracało się na ich wiarę mówiącą o wyzwoleniu ducha, a pogardzającą życiem i nienawidzącą natury.

Uważa się na ogół, że w XII w. nie tylko hierarchie kościelne, ale także świeccy rządzący z obawą zaczęli zdawać sobie sprawę, że ta nowa wiara przybiera formę anty-Kościoła odrywającego od chrześcijaństwa rodziny, wioski i całe miasta. Powołanie aparatu represyjnego uzasadniano zwłaszcza faktem, że kataryzm rozpowszechnia się wśród wszystkich warstw społecznych i wielu, mimo iż pozostają wiernymi chrześcijanami, akceptuje dialog i współżycie z katarami. W ostatnich latach niektórzy badacze pracowali jednak nad rewizją tej tezy. Jean-Louis Biget zauważył, że w XIII w. kataryzm dotyczył jedynie minimalnego odsetka ludności Langwedocji (2,5% w Béziers w 1209 r.; 15% w Montauban w 1241 r.; 5-6% w Tuluzie w 1260 r.; 2,5-5% w Albi między 1285 a 1300 r.), rozpowszechniając się jedynie wśród elit lokalnej drobnej szlachty z ufortyfikowanych zamków i miast. Mamy tu jednakże do czynienia z danymi odnoszącymi się do sytuacji równoległej bądź następującej po pierwszej fali represji. Mogło to doprowadzić do zmniejszenia liczby zwolenników heterodoksyjnej doktryny. Nie ulega jednak wątpliwości, że te dane muszą skłaniać nas do tego, by nie uważać interwencji za prostą reakcję na realne niebezpieczeństwo, lecz raczej by wpisywać ją w ogólniejszą — zrodzoną w ciągu dwóch poprzednich stuleci — tendencję Kościoła rzymskiego do rozciągania własnych wpływów w societas christiana; było to być może tym bardziej uzasadnione, że kataryzm prezentował się jako ruch elitarny, a nie masowy.

Katarzy zostali formalnie ekskomunikowani na synodzie w Tuluzie w 1119 r.; w 1145 r. papież Eugeniusz III wysłał do Langwedocji, celem zapobieżenia dalszemu rozprzestrzenianiu się herezji, samego Bernarda z Clairvaux, ale nawet wielki cysters nie zdołał osiągnąć zadowalających rezultatów. Później król Francji Ludwik VII zwrócił się do papieża Aleksandra III, naświetlając cywilne i społeczne konsekwencje wypływające z upowszechniania się kataryzmu. Papież, zwołując w 1163 r. do Lyonu nowy synod, zarządził surowe środki zaradcze. Propozycja Aleksandra III była dyskutowana na III soborze laterańskim, na którym ustanowiono konfiskatę dóbr heretyków i sprowadzenie ich do pozycji niewolników.

Ale to nie wystarczało. Około dwudziestu lat później cesarz Fryderyk Barbarossa znów niepokoił się rozprzestrzenianiem herezji. Zwrócił się więc do papieża z prośbą o zwołanie kolejnego soboru. W październiku 1184 r. w Weronie Fryderyk spotkał się z Lucjuszem III, z którym nie rozmawiał od czasów negocjacji poprzedzających zawarcie pokoju weneckiego, w czasach gdy tenże był jeszcze kardynałem. Datę spotkania ustalono na dzień święta apostołów Piotra i Pawła, 29 czerwca, a stary papież — przybywając z opóźnieniem i jako uciekinier przed całą Kurią rzymską, z której raz jeszcze został przegnany — musiał cierpliwie zaczekać, aż Fryderyk zakończy swój tryumfalny objazd Lombardii. Papieżowi zależało, by cesarz przyłączył się do uroczystego potępienia herezji i aby zaangażował się w krucjatę, ponieważ sytuacja Królestwa Jerozolimy, otoczonego przez Saracenów, stawała się z dnia na dzień trudniejsza. Patriarcha Jerozolimy i wielcy mistrzowie zakonów rycerskich Świątyni i św. Jana, którzy również byli obecni, starali się usilnie zwrócić uwagę cesarza na swoją sprawę. Nie ulega wątpliwości, że cesarz był zainteresowany krucjatą. Ale i on miał niemały bagaż żądań pod adresem papieża. Być może z zaskoczeniem, musiał jednak zdać sobie sprawę, że Lucjusz jest znacznie mniej elastyczny, niż mogło się wydawać. Papież istotnie nie przedsięwziął żadnych kroków ani w kierunku powiązania syna władcy, Henryka Szwabskiego, z koroną cesarską, ani w sprawie rozwiązania zadawnionej kwestii dóbr, jakie księżna Toskanii Matylda z Kanossy zostawiła w spadku Kościołowi rzymskiemu z pominięciem praw cesarstwa, ani w kwestii ponownego przyjęcia na łono Kościoła pewnej grupy prałatów, którzy przystąpili do schizmy w 1170 r. (stając po stronie Fryderyka) i których sytuacja leżała władcy na sercu.

Negocjacje w Weronie okazały się bezowocne niemal pod każdym względem, i to bardziej za sprawą zamknięcia się papieża niż nieprzejednanej postawy cesarza, która była raczej skutkiem niż powodem. Być może porozumienie było trudniejsze ze względu na rady, jakie papież otrzymywał od pewnych prałatów niemieckich, wrogo nastawionych do Fryderyka. Uważali oni, że władca pragnie powrotu do starej polityki hegemonii królestwa niemieckiego w stosunku do Kościoła. Najbardziej nieprzejednany był prawdopodobnie arcybiskup Kolonii Filip, zmierzający w kierunku otwartego zerwania za swoim seniorem. Mniej prawdopodobne, ale również możliwe, jest to, że do ochłodzenia stosunków między papieżem a cesarzem przyczyniła się wieść (którą Fryderyk starał się zachować w sekrecie, ale zapewne mu się nie udało) o zaręczynach Henryka Szwabskiego z księżniczką Konstancją d’Altavilla, córką Rogera II, a zatem ciotką rządzącego ówcześnie władcy sycylijsko-normańskiego Wilhelma II.

Wydaje się, że tylko w sprawie herezji obaj byli zgodni. Istotnie, cesarz nie zawahał się przed poparciem propozycji zawartych w wydanym właśnie przez Lucjusza III dokumencie Ad abolendam, który za kilka dziesięcioleci stanie się podstawą procedury inkwizycyjnej. Papież był szczególnie zaniepokojony tym, co działo się w Mediolanie, gdzie herezja katarów poczyniła takie postępy, że miasto nie bez racji można było określać jako fovea hereticorum, „rynsztok heretyków”. Źródła przekazały nam teatralny gest Fryderyka: na stojąco, pałając ze zgrozy, silnym głosem wypowiada cesarski nakaz banicji heretyków i rzuca na ziemię, na znak wyzwania, swoją rękawicę.

Rezultatem tego porozumienia były surowe paragrafy Constitutiones: dzierżący władzę na jakimkolwiek poziomie mieli obowiązek, pod karą ekskomuniki, karać katarów, odsuwać ich od ewentualnych stanowisk publicznych i konfiskować ich dobra. Pospólstwo było wezwane do denuncjowania swoim biskupom każdego podejrzanego o herezję (na przykład powstrzymywanie się od spożycia mięsa, jajek lub produktów mlecznych mogło być jej znakiem), zaś sami biskupi do wizytowania co najmniej dwukrotnie w ciągu roku wszystkich ośrodków w ich diecezjach w celu rozpoznania heretyków, wyizolowania ich i przekazania władzom świeckim mającym zastosować przewidziane sankcje. Na tym właśnie polegało działanie tzw. Inkwizycji biskupiej, która okazała się jednak instrumentem nieskutecznym i niewystarczającym. Wiele osób chroniło i ukrywało „doskonałych”; odbywały się nawet publiczne debaty między nimi a klerem chrześcijańskim, z których księża i zakonnicy często wychodzili jako upokorzeni przegrani. Katarzy górowali nad nimi przykładną świętością życia, a także zręcznością dialektyczną i znajomością Pisma Świętego.

Wszystko to oznaczało, że między Pirenejami, Alpami Wschodnimi i centralnymi Apeninami — ze szczególnym nasileniem w Prowansji i Langwedocji — zaczynało się tworzyć społeczeństwo chrześcijańskie nowego typu. Względnie ograniczone były tereny otwarcie zdobyte przez herezję, również dlatego, że czujność i kontrola kościelna oraz senioralna były mocne, ale za to można było zauważyć wymianę i wzajemne przenikanie się ortodoksji i heterodoksji, do czego przyczyniała się także ignorancja i brak przygotowania niższego kleru i warstw świeckich (nie tylko tych najniższych). Sprawiało to, że obie te grupy skłonne były przyjmować racje heretyckich kaznodziejów, a nawet przyswajać je sobie, być może z przeświadczeniem, że pokrywają się one z najgłębiej i najbardziej intymnie przeżywanym chrześcijaństwem. To, że propaganda katarska opierała się systematycznie na krytyce pysznego i wystawnego stylu życia biskupów i opatów, co było faktem szeroko rozpowszechnionym i gorszącym, czyniło ją tym bardziej skuteczną.

Wstąpienie Innocentego III na tron Piotrowy w 1198 r. zbiegło się z końcem długiego okresu dezorientacji i niezdecydowania ze strony hierarchii w obliczu rosnącego niebezpieczeństwa. Nowy papież popierał energicznie program, który można streścić w trzech punktach: podjęcie reformy instytucjonalnej i moralnej Kościoła, powiązanej z hegemonią „kapłaństwa” nad „królestwem” i ze zdecydowaną supremacją rzymskiej stolicy; powrót do jedności Kościoła łacińskiego i greckiego; podjęcie na nowo projektu krucjaty, o jaką upominała się Ziemia Święta po odbiciu Jerozolimy przez muzułmanów w 1187 r. i jaka wymagała wsparcia zarówno w Hiszpanii (walczącej jeszcze z islamem), jak i w Europie Północno-Wschodniej (celem podporządkowania Słowian odmawiających nawrócenia na chrześcijaństwo). Wyeliminowanie herezji było ważnym warunkiem realizacji tego programu. Synod odbywający się w Awinionie w 1200 r. ustalił, że w każdej parafii należy zorganizować komisję złożoną z kapłana i dwóch lub trzech ludzi świeckich o nieposzlakowanej moralności i dobrym przygotowaniu kulturowym. Ich zadanie ma polegać na denuncjowaniu wszystkich parafian podejrzanych o przyłączenie się do herezji, sympatyzowanie z heretykami lub wspieranie ich w jakikolwiek sposób. Kontrola i zastraszenie musiały być w tym celu połączone z odpowiednim kształceniem ludu chrześcijańskiego. Należało zintensyfikować pracę kaznodziejską i nauczać wiernych rozróżniania między czystą wiarą a herezją. Papież dostrzegł w zakonie cystersów — od dziesięcioleci zaangażowanym w walkę z kataryzmem, nawet jeśli nie zawsze skutecznie — instrument najlepiej przystosowany do użycia w tej nowej fazie walki z herezją. Przekazał szeroki zakres władzy nad obszarem okcytańskim dwóm mnichom z opactwa cysterskiego w Fontfroide, których mianował legatami papieskimi: byli to Piotr z Castelnau i Raoul. W międzyczasie, w 1206 r., dwaj duchowni hiszpańscy, biskup Osmy Diego de Azavedo i wiceprior jego kapituły katedralnej Domenico de Guzmán, otrzymali od papieża zadanie głoszenia prawdziwej wiary na południu Francji. Diego miał wkrótce powrócić do swojej diecezji, ale Domenico, wraz z siedmioma towarzyszami, prowadził z żarliwością powierzoną mu misję. Taki był początek zakonu kaznodziejskiego, który papież uprawomocnił w 1216 r.

W tym samym czasie legaci papiescy prowadzili swoje polowanie na heretyków. Ale napotykane przez nich trudności wiązały się także z przeszkodami, jakie piętrzyli władcy świeccy. Hrabia Tuluzy Rajmund VI sprzyjał heretykom i ich sprawie do tego stopnia, że sam w 1207 r. został obłożony ekskomuniką. Zabójstwo Piotra z Castelnau dokonane przez domownika hrabiego, do jakiego doszło 12 stycznia 1208 r. w Saint-Gilles, gdy legat papieski przygotowywał się do przeprawy przez Rodan, spowodowało gwałtowną reakcję papieża. Napisał do króla Francji, biskupów i panów świeckich Francji, odnawiając ekskomunikę nałożoną na hrabiego i ustanawiając, że począwszy od tej chwili, wierni mają prawo prześladować go osobiście i zajmować jego dobra, z zachowaniem, co oczywiste, praw królewskich. Rajmund musiał się podporządkować. Odbył pokutę w postaci chłosty, obnażony do pasa, w miejscu śmierci legata, następnie jako pokutnik udał się na spotkanie z opatem Cîteaux Arnoldem-Amalrykiem, który zajęty był gromadzeniem wojsk wyposażonych w te same przywileje duchowe i doczesne, które przyznawano wszystkim chętnym do walki z niewiernymi w Ziemi Świętej i które miały za zadanie zwalczanie kacerzy „gorszych od Saracenów”.

W ciągu tych dziesięcioleci, gdy formowało się pierwsze jądro organizacji inkwizycyjnej, ale gdy brakowało jeszcze instrumentów, które ujrzymy w działaniu, począwszy od czwartego dziesięciolecia XIII w., biskupom przypadała w ramach walki z herezją władza wynikająca z długiej tradycji, jaka rozwinęła się w dobie postkarolińskiej. Na terenach, gdzie cesarstwo karolińskie, a potem ottońskie miało najsilniejsze wpływy, wielu biskupów dysponowało władzą karną, stosując więzienie i sprawując sądy na mocy delegacji imperialnej, podobnie jak to miało miejsce już w ostatnich wiekach cesarstwa rzymskiego. Rozdźwięk między cesarstwem i papiestwem na przełomie XI i XII w. w dużej części wynikał, jak wiadomo, właśnie z rozbieżności zdań na temat roli biskupów. Prace kanonistyki papieskiej, począwszy od Dictatus papae Grzegorza VII, zmierzały do uzasadnienia prymatu papieża również w zakresie praktyki inkwizycyjnej, podkreślając w niej rolę legatów papieskich. Jednakże na wielu obszarach, zwłaszcza we Francji, Niemczech i Anglii, biskupi nadal działali na podstawie delegacji władcy, dlatego też nie można było uwięzić heretyka bez nakazu kancelarii królewskiej. Ta prerogatywa utrzymała się często również po ukształtowaniu się właściwej instytucji inkwizycyjnej. W takich przypadkach zdarzało się, że biskupi działali w konkurencji z zakonami żebrzącymi.

opr. aw/aw

Copyright © by Wydawnictwo WAM

http://www.opoka.org.pl/biblioteka/T/TH/hist_inkwizycji_01.html#

 

**********

Ponadto dziś także w Martyrologium:
Wspomnienie św. Onezyma, w sprawie którego Paweł Apostoł napisał list do Filemona. Przywiązany do niego, Onezym miał potem otrzymać od Apostoła mandat na przepowiadanie Ewangelii w Berei Macedońskiej.Na górze Mareri niedaleko Rieti, we Włoszech – bł. Filippy. Wbrew rodzinie schroniła się do samotni, dokąd przybyły później towarzyszki, pragnące naśladować jej sposób życia. Założyła z nimi społeczność zakonną, z której pod wpływem sławy św. Franciszka i pod kierownictwem jego towarzysza, Rogera z Todi, powstał potem klasztor klarysek. Filippa zmarła w roku 1236.oraz:

bł. Bernarda Scammaca (+ 1486)

************************************************************************************************************************************

o. Wojciech Żmudziński SJ
Pomnik nie może być autorytetem
Pastores
Matka czternastoletniej Magdy wróciła do domu ze szkolnej wywiadówki, gdzie przez godzinę słuchała wykładu zaproszonego gościa. Tematem był „Autorytet u dzieci i młodzieży”. Usiadła z córką przy stole i zapytała: „Czy masz w życiu kogoś, kto jest dla ciebie autorytetem?”. Na co Magda odpowiedziała pytaniem: „A w twoim życiu, mamo, jest ktoś taki?”.
„Moim największym autorytetem — kontynuowała mama — jest papież Jan Paweł II. Za każdym razem, gdy widzę go w telewizji, jak przemawia, poszłabym za każdym jego słowem. A gdy przyjechał do Gdyni, ty pewnie tego nie pamiętasz, to przez cały rok żyłam pełna energii i odzyskałam sens wszystkiego, co robię”.
„A moim autorytetem jest islandzka piosenkarka i aktorka Björk” — rzekła Magda.
„Ty chyba, dziecko, żartujesz. Przecież znasz ją tylko z MTV i jakiegoś filmu.”
„A ty znasz Papieża osobiście?”
Dwa rodzaje autorytetów
Powyższa rozmowa matki z córką uświadomiła mi, że są dwa rodzaje autorytetów moralnych: ten „na odległość” i ten wypływający z głębokiej relacji osobistej. Mama Magdy znała Papieża jedynie z telewizji i wielkiego spotkania z mieszkańcami Trójmiasta. Podobnie jak Magda, która swojego idola oglądała na ekranie i na wielkim koncercie w Gdyni. Obie nie miały obok siebie nikogo, kto byłby dla nich żywym przykładem codziennego, godnego pozazdroszczenia, wartościowego życia. Zadałem sam sobie pytanie: „Czy jest w moim życiu ktoś, kogo znam osobiście i o kim mógłbym powiedzieć, że jest moim autorytetem? Czy jest ktoś, kto wpływa na moje życie swoimi postawami? Czy istnieje taka osoba, z którą relacja zmienia mnie na lepsze, motywuje, wzbudza pragnienie do naśladowania jej?”. Przypomniałem sobie wiele osób, które spotkałem na drodze swojego życia. Każda z nich odegrała w moim osobistym wzrastaniu jakąś rolę, ale czy dziś, jako wychowawca, mam wokół siebie autorytety, z którymi pozostaję w głębokiej, osobistej relacji? Dopóki nie odpowiem sobie na to pytanie, nie powinienem dziwić się brakiem takich autorytetów wśród młodzieży. Moja pierwsza rada dla każdego pedagoga, wychowawcy, rodzica brzmi: nie proponuj młodemu człowiekowi jedynie autorytetów „na odległość”, bo nie wytrzymają one konkurencji młodzieżowych idoli z MTV; staraj się zbudować z nastolatkiem głęboką więź, w której ty będziesz dla niego autorytetem.
Pytania czy odpowiedzi
Pragnąc być wychowawcą z autorytetem, stajemy przed trudnym zadaniem towarzyszenia młodemu człowiekowi w odkrywaniu świata i nadawaniu znaczenia jego codziennym działaniom. Trudno nie ulec pokusie wskazywania palcem na gotowe odpowiedzi, gdy brakuje nam czasu i cierpliwości. „Tak mówi Kościół, w naszej rodzinie zawsze tak było, przecież to jest oczywiste, tak się po prostu nie robi i koniec dyskusji.” Często, z lęku przed błędami, jakie mogą popełnić dzieci, sami odpowiadamy na nurtujące je pytania i cieszymy się, że myślą tak jak my. Ciekawe jak długo będą podobne do nas? Za każdym razem, gdy zastanawiam się, czy potrafię zadawać istotne pytania swoim uczniom, przypomina mi się pewna historyjka obrazkowa. Jej bohaterem jest Snoopy. Przedziera się przez tłum ludzi niosących transparent z napisem: „Jezus jest odpowiedzią”. Staje przed wielkimi literami transparentu i odzywa się zdumiony: „A jakie jest pytanie?”. Komuś, kto „zna” odpowiedzi na wszystkie pytania, trudniej być autorytetem dla młodego pokolenia niż komuś, kto zadaje nawet bardzo trudne pytania. To pytania, a nie odpowiedzi, zmuszają do refleksji. Jeden z narkomanów leczący się w katolickim ośrodku dla narkomanów powiedział, że Bóg jest dla niego najwspanialszym pytaniem, jakie sobie podczas wychodzenia z nałogu postawił. Z tego pytania czerpie do dziś siłę w przezwyciężaniu trudności.
Można byłoby sporządzić całą listę możliwych konsekwencji stałego dawania uczniom gotowych odpowiedzi: agresja, bunt, niedojrzałość, wygodnictwo, uciekanie przed życiem, zależność od innych, brak poczucia własnej wartości i wolności, nuda, frustracja, huśtawka nastrojów, brak umiejętności budowania partnerskich kontaktów, brak odporności na stres, bezradność, lęk, apatia, osamotnienie, aspołeczność, brak ciekawości świata, nieumiejętność podejmowania decyzji, postawa roszczeniowa (egoizm, pretensje do innych), brak odwagi życiowej, brak zainteresowania skutkami własnych decyzji, brutalna konfrontacja z rzeczywistością, brak aktywności i twórczego myślenia, bezmyślność, uległość, nieumiejętność zaspokajania własnych potrzeb, pesymizm, zachwianie poczucia własnej tożsamości, nieudolność.
Do niemal każdego z tych haseł można dodać historię niejednego człowieka, który pogubił się w życiu. Niezaradny, czekający na gotowe, znudzony życiem młody człowiek to produkt wielu dyrektywnych metod wychowawczych.
Filozofia sukcesu
Jednak najbardziej powinni się o swoje dzieci obawiać rodzice, którym się wszystko w życiu udaje. Marek odpowiadając na pytanie: „Dlaczego zaczął ćpać?”, opowiedział mi o swoim ojcu i jego ciągłych sukcesach. Już w szkole podstawowej matka pokazywała mu szkolne świadectwa ojca, wyróżnienia, jakie zdobywał, i dawała wyraz swojemu niezadowoleniu, gdy Marek przynosił ze szkoły oceny dostateczne. Ojciec nigdy nie przyznawał się do porażek i dawał siebie za przykład człowieka, któremu się w życiu powiodło. „Jak będziesz pracował tak jak ja, to też do czegoś dojdziesz” — mówił.
Lansowanie filozofii sukcesu oraz przekonanie, że „idealny” człowiek ma większy autorytet, pogłębia przepaść, jaka dzieli poszukującego nastolatka od wszechwiedzącego i bezbłędnego dorosłego. Marek chciał sprostać oczekiwaniom swoich rodziców, ale to mu nie wychodziło. Wreszcie doszedł do wniosku, że jest nieudacznikiem i przestało mu na czymkolwiek zależeć. Ale nie do końca. Wciąż jednak jakiś wewnętrzny głos powtarzał mu do znudzenia: musisz być najlepszy, musisz zwyciężyć, musisz mieć najlepszą ocenę, nie możesz popełnić błędu, musisz być jak ojciec. Niepokój dziecka, które próbuje za wszelką cenę odpowiedzieć na oczekiwania rodziców i cenionych przez siebie wychowawców, doprowadza je do ucieczki w nerwicę lub do szukania akceptacji w nieformalnych grupach. Tak wychowywane dziecko nie uczy się bezinteresownej miłości, ocenia innych po tym, co osiągnęli, a samo czuje się warte na tyle, na ile przypodoba się innym.
Ojciec Michała zabrał go kiedyś na wycieczkę do Niemiec. Pojechali zakupionym niedawno BMW. Gdy w Berlinie policjant nie pozwolił im wjechać w jedną z uliczek centrum i gdy ojciec zawrócił, Michał odezwał się usatysfakcjonowany: „A jednak nie udało ci się”. Ojciec spojrzał rozdrażniony na syna i rzekł: „Mnie się zawsze wszystko udaje. Zaraz ci to udowodnię”. Wrócił z powrotem do stojącego u wlotu do uliczki policjanta i dał mu do ręki plik marek. Spojrzał zadowolony na syna i z piskiem opon pojechał dalej. Kilka lat później Michał trafił do jednego z ośrodków dla narkomanów i nadal walczy z uzależnieniem od heroiny.
Filozofia pozoru
„Jak ty wyglądasz? Ubierz się po ludzku, przecież idziemy w gości. Co ludzie powiedzą, gdy zobaczą cię w takiej fryzurze? Tak to możesz sobie chodzić na dyskotekę, a jeśli już wychodzisz ze mną, to będziesz wkładała to, na co ja ci pozwolę.”
Dzieci wychowywane poprzez komentarze w stylu: „Co ludzie na to powiedzą?” — będą z czasem myślały kategoriami pięknego samochodu, firmowych ciuchów, ładnego chłopaka… Piękne stanie się to, co ładnie wygląda. Lansowanie filozofii pozoru i zewnętrznego wyglądu sprawia, że dziecko staje się niewolnikiem mody i przyjętych w środowisku konwencji, czuje się warte o tyle, o ile inni mówią o nim dobrze.
„Gdy rodzice dowiedzieli się, że ćpam, ukrywali to przed wszystkimi — mówi Monika. — Kupowali mi najlepsze ciuchy i wysyłali co drugi dzień do fryzjera, abym nie wyglądała na narkomankę. Co by ludzie o nich pomyśleli, gdyby dowiedzieli się, kim naprawdę jest ich córka… Byli przecież taką zgraną parą, zawsze uśmiechnięci i ładnie ubrani”.
Niejeden dyrektor szkoły, zapytany o problem zażywania narkotyków przez uczniów odpowiada zbulwersowany: „W naszej szkole problem nie istnieje”. A gdy w szkolnej toalecie pojawia się zapach palonej marihuany, to „z pewnością ktoś ma omamy węchowe”. Natomiast wychowawca sygnalizujący problem uzależnienia ucznia od narkotyków pomawiany jest czasem o działanie na szkodę wizerunku szkoły. Pozoranci jednak nie mogą liczyć na autorytet wśród naprawdę wrażliwych młodych ludzi.
Filozofia posiadania
Jednego z narkomanów odwiedziła w więzieniu mama i zapytała go: „Dlaczego nam to zrobiłeś? Czyż ja i tato nie daliśmy ci wszystkiego, czego chciałeś?”. On na to odpowiedział: „Tak, daliście mi bardzo dużo rzeczy. Ja natomiast chciałem mieć was”.
Tak wychowane dziecko nie nauczy się, jak prawdziwie kochać, jak poświęcać czas drugiej osobie… Taki człowiek będzie czuł się doceniany, posiadając dużą sumę pieniędzy na koncie, luksusowy samochód, tytuł naukowy. Współmałżonek nie wystarczy do szczęścia, bo cóż to za sztuka mieć tylko jednego partnera. Również i tu, w dziedzinie seksu, im więcej będzie miał partnerów, tym lepsze mniemanie o sobie.
Ojciec ośmioletniego Macieja, dyrektor dobrze prosperującej firmy, zwykł zlecać sekretarce także robienie zakupów. Mama Macieja umarła kilka lat temu, dlatego ojciec musiał troszczyć się o to, aby domowa lodówka zawsze była pełna. Gdy zbliżały się święta Bożego Narodzenia, sekretarka dostała od szefa dwie kartki ze spisanymi artykułami do kupienia. Jedna kartka była napisana przez szefa, druga zaś, w zaklejonej kopercie, przez jego syna. Co roku Maciej mógł napisać trzy rzeczy, które chciałby otrzymać pod choinkę. Gdy obie kartki dotarły do sekretarki, zwróciła się do szefa wychodzącego w pośpiechu na kolejną naradę: „Ależ, Panie Dyrektorze, nie mogę zrealizować listy, jaką otrzymałam od Maćka”. „Niech Pani spełni jego wszystkie trzy życzenia. Stać mnie nawet na bardzo drogie prezenty.” „Ale tego nie da się nigdzie kupić!” — krzyknęła za zbiegającym już po schodach szefem. Nie mogąc go zatrzymać, wróciła do biurka i jeszcze raz przeczytała listę życzeń przygotowaną przez Macieja: „W tym roku na Boże Narodzenie chciałbym, abyś mi, tato, nic nie kupował. Moje trzy życzenia to, abyś był częściej ze mną, poszedł ze mną do kina i nauczył mnie grać w szachy”.
Filozofia przyjemności
Im częściej odpowiadamy dzieciom „tak” na prośbę zaspokojenia przyjemności, tym trudniej będzie im w przyszłości zdobyć się na poświęcenie. Gdy dzieci mówią: „Lubię to” lub: „To mi sprawia przyjemność”, często myślą: „Muszę to otrzymać”. Gdy czują potrzebę modlitwy — modlą się. Gdy chcą iść do szkoły — idą. Dlaczego miałyby robić coś wbrew temu, co czują? Uważają, że coś, co jest przyjemne, nie może być złe. A z pewnością widzą zło we wszystkim, co sprawia im przykrość. Takie dzieci będą kierowały się emocjami, odczuciami, a nie rozumem. Rodzice, którzy nie mówią „nie” na kaprysy dzieci, prędzej czy później będą musieli szukać pomocy w poradniach uzależnień lub u dobrych adwokatów.
Nieodłącznym elementem wzrastania jest bolesne przycinanie gałęzi, cierpienie zadawane własnemu egoizmowi. Dlatego młody człowiek się buntuje, dlatego ucieka i jest czasem niemiły, a nawet okrutny. Jeśli nie będzie cierpiał za młodu, to w przyszłości wielu będzie cierpiało przez niego. Nigdy nie dorośnie, pozostając na zawsze dzieckiem w za dużym ciele. To on, bawiąc się w wojnę, będzie zabijał naprawdę. Podstawiając nogę koledze, któremu się lepiej powodzi, zniszczy człowieka. Szybko wyrośnie, krótko będzie triumfował i zwali się z hukiem, obwiniając o swój los Boga i ludzi. Tylko chwasty rosną szybko, wartościowy człowiek rodzi się w bólach. Błogosławieni rodzice i wychowawcy, którzy potrafią z cierpliwą miłością asystować przy tych narodzinach.
Zanim powiesz, że Bóg jest miłością
Zanim kiedykolwiek pomyślisz, że twój wychowanek powinien się nawrócić, zanim zaczniesz go przekonywać, że Bóg jest miłością, najpierw zainteresuj się tym, co on sam ma do powiedzenia.
Nieodłącznym elementem wychowania jest słuchanie drugiego człowieka, pragnienie głębszego zrozumienia go i poznania. W dialogu z nastolatkiem przede wszystkim pytaj i słuchaj. Jeden z moich przyjaciół zapraszany przez uczniów szkół średnich na godzinne spotkania, wraca z nich z plikiem kartek, a każda z tych kartek mówi o problemie, o tragedii każdego z tych młodych ludzi. Piszą na nich to, czego do tej pory nikomu nie powiedzieli: „Nienawidzę ojca, bo nigdy go nie ma w domu”; „Zostałam zgwałcona przez starszego brata”; „Nie mogę sobie poradzić z nałogiem, jestem uzależniony od alkoholu”; „Moja matka powiedziała mi, że mnie nie kocha”; „Nie mogę dogadać się z moją siostrą”; „Chciałbym z kimś dorosłym porozmawiać o moich problemach ze szkołą”; „Chodzę do łóżka ze starszymi ode mnie facetami, wszyscy się ze mnie śmieją, chcę z tym skończyć — proszę o pomoc”; „Raz ukradłem i rodzice na zawsze stracili do mnie zaufanie. Nie chce mi się żyć”; „Moja mama jest alkoholiczką i żałuje, że mnie urodziła — zaczęłam ćpać, aby o tym zapomnieć”; „Ludzie za dużo ode mnie wymagają, nie mogę już tego wytrzymać i myślę o śmierci”.
Przytaczanie młodym, nieszczęśliwym ludziom radosnych świadectw osób nawróconych do Jezusa, często wzbudza ich zazdrość. Czasem pozwala im zapomnieć o problemach, jednak nie goi ran. Wręcz przeciwnie — pogłębia ich nienawiść do siebie.
Najbardziej wzruszające świadectwo osobistego nawrócenia, gdy mówimy je od siebie, a nie z Bożej inspiracji, może przynieść odwrotny skutek. Słuchający dojdzie do wniosku, że takie rzeczy przytrafiają się tylko takim jak ty, osobom wybranym, świętym. W jego życiu nic takiego nie może się zdarzyć. Dlatego też, gdy opowiadasz innym o cudach, jakie Bóg zdziałał w twoim życiu, bądź autentyczny, mów krótko i nie nadużywaj takich słów, jak: miłość, szczęście, nawrócenie… Przytaczaj fakty. Prosto i zwięźle. O tym, co przeżyłeś i czego doświadczasz, mów przykładami, a nie językiem teologii czy liturgii. A gdy skończysz mówić, zabierz ze sobą słuchaczy do miejsca, w którym żyjesz i pracujesz. Niech sami się przekonają o owocach twego nawrócenia. Młodzi ludzie przyjmą Jezusa, który usiądzie obok nich, a nie tego, który spogląda na nich z góry Tabor. Chcą Mu wyznać, że sobie nie radzą, że pragną czegoś, czego im świat dać nie może.
Troska o człowieka
W minionym dziesięcioleciu byliśmy świadkami reformy w świecie edukacji i usilnych poszukiwań nowych metod wychowawczych. Niestety zbyt często starania te stanowiły zaledwie płytką odpowiedź na głębokie wyzwania rzeczywistości nacechowanej nieprawdopodobnym natężeniem ludzkiego bólu i cierpienia. Zaczynam coraz bardziej zdawać sobie sprawę, że za bardzo skoncentrowaliśmy się na technikach nauczania, zaniedbując pedagogiczną troskę o ucznia. Motywacja do poznawania świata nie wypływa jedynie z ciekawości czy z chęci zapanowania nad nim, ale także, a może przede wszystkim, ze współczucia i miłości.
By stać się dla kogoś autorytetem, nie trzeba być doskonałym. Jedyną drogą do zbudowania własnego autorytetu jest autentyczna więź nacechowana troską. W pracy pedagoga musi być miejsce na wsłuchiwanie się w cierpienie i głębokie pragnienia młodego człowieka oraz na takie wychowywanie uczniów, które uzdolni ich do głębokiej troski o innych. Należałoby program nauczania rozbudować raczej wokół zagadnień troski o siebie nawzajem i o otaczający nas świat niż wokół tradycyjnych przedmiotów. Czyż historia i literatura nie jest bardziej pasjonująca, gdy zamiast o pomnikach rozmawia się o ludziach, o ich bólach i pragnieniach?
Wojciech Żmudziński SJ
fot. Jim Larrison, Coach Chris Preping the Team 

www.flickr.com

http://www.katolik.pl/pomnik-nie-moze-byc-autorytetem,24611,416,cz.html?s=3
***********

(Nie)atrakcyjność chrześcijaństwa

Ryszard Paluch

(fot. infomatique / flickr.com / CC BY)

Ojcu Świętemu Janowi Pawłowi II zależało, aby podczas Wielkiego Jubileuszu Roku 2000 szczególnie wybrzmiał głos świadków – osób, które swoim cierpieniem zaświadczyły o wierze w Chrystusa.

 

Jednym z nich był kard. François X. Nguyen Van Thuan, który dla papieża i Kurii Rzymskiej głosił wówczas rekolekcje wielkopostne. Na zakończenie powiedział do ich uczestników: “Nie troszczcie się o to, w jaki sposób przyciągnąć do kościoła tłumy; jeśli będziecie blisko Jezusa, ludzie sami przyjdą” (“Tygodnik Powszechny” 2000 nr 13, s. 2).

 

Wietnamski hierarcha całym swoim życiem zaświadczył o wierności Chrystusowi, a zwłaszcza wtedy, gdy trzynaście lat spędził w więzieniu, z czego dziewięć w całkowitej izolacji. Czekam na zakończenie jego procesu beatyfikacyjnego – patrona ubogich środków w Kościele. Wzruszające są opisy Eucharystii, którą sprawował w więziennej celi, zgięty na łóżku, w warunkach całkowitej konspiracji, gdzie kielichem z trzema kroplami wina i jedną kroplą wody była jego dłoń, zaś Najświętszy Sakrament “przemycano” w woreczkach z bibułki po papierosach. Po latach wspominał te “celebracje” jako najpiękniejsze w swoim życiu (por. Świadkowie nadziei. Rekolekcje watykańskie).

 

Dziś zastanawiamy się oraz debatujemy nad stanem Kościoła w Polsce i świecie, spieramy się na temat jego kryzysu i reformy, organizujemy specjalne sympozja, powołujemy komitety i komisje, radzimy, co tu robić, aby do Kościoła przyciągnąć wiernych lub aby z niego nie odchodzili. W służbę nowej ewangelizacji zostały wprzęgnięte wszelakie zdobycze techniki, Kościół z orędziem Dobrej Nowiny już na dobre zadomowił się w sieci, nie są mu obce najnowsze nowinki ze świata IT, ba, temat niejednego doktoratu i habilitacji skupiono wokół roli i zadań mediów oraz innych “cudowności” w przekazie Ewangelii. Kiedy jednak zadaję sobie pytanie, co trzeba zrobić, aby ludzie pozostali w Kościele, przewrotnie chciałbym odpowiedzieć: “Nic nie trzeba robić!”. Trzeba “tylko” – lub zdecydowanie “aż” – trwać wiernie przy Chrystusie. A to jest najtrudniejsze.

 

Mam wrażenie, że obecnie bardziej skupiamy się na środkach, które prowadzą do celu, niż na samym celu. Celem zaś nie jest “coś”, ale “Ktoś”. Łatwiej jest nam doskonalić środki przekazu Ewangelii lub ogłosić kolejną akcję ewangelizacyjną niż pracować nad swoją relacją z Chrystusem. Za dużo actio za mało contempltio.

 

Naturalnie, nie chodzi o to, aby wylewać dziecko z kąpielą. Problem nie tkwi w samych środkach, tylko w rozłożeniu akcentów. Dobrym przykładem są święci. W tym dostojnym gronie należy wymienić św. Maksymiliana Kolbego, św. Urszulę Ledóchowską, bł. Jakuba Alberione – to postaci, które mogą poszczycić się spektakularnym rozwinięciem form przekazu Ewangelii: tysiące egzemplarzy wydanych książek i czasopism; sięganie po najnowsze – dostępne wówczas – technologie; misje, które nie znały geograficznych i politycznych granic. Ale, jedna ważna uwaga! Każde ich dzieło zaczynało się i było “kontynuowane” dyskretnie, w ciszy, na modlitwie. Nasi Święci dobrze wiedzieli, że to był najważniejszy czas każdego dnia i zarazem… skuteczny środek ewangelizacji.

 

Pytając o “sukces” apostolatu świętych – na podstawie ich biografii – należałoby wskazać takie środki jak: Pismo Święte, cisza-milczenie-słuchanie, praktyka sakramentalna, kierownictwo duchowe. Czytając ich życiorysy, łatwo dostrzec zasadę, że, im kto dalej jest posunięty na drodze życia duchowego, tym formy jego pobożności upraszczają się. W jednym ze swoich tekstów Hans Urs von Balthasar SJ pisał: “Podobnie jak Chrystus jako Świadek Ojca unikał tego wszystkiego, co przypominało użycie siły lub propagandę, reklamę, kampanię werbunkową, tak samo świadectwo «uświęconego» powinno powstrzymywać się od wszelkich światowych środków, a to ze względu na świadectwo o Uświęconym. […] Dla chrześcijan nie ma bowiem innej agitacji, jak całkowite i możliwe pełne składanie świadectwa, a im ono jest prawdziwsze, tym większy odniesie skutek – dzięki Bożej łasce, a nie dzięki naturalnej sile przekonywania” (Teologia a świętość).

 

Nie przysporzy Kościołowi wiarygodności i świętości perfekcyjnie funkcjonująca działalność charytatywna, bogata paleta środków ewangelizacyjnych, błyskotliwi, ale “niepraktykujący” teolodzy, doskonale zorganizowana konferencja wraz z publikacją (którą przeczyta kilka osób), najlepsze portale internetowe z zawrotną liczbą odwiedzin, twettów czy też lajków. Jest odwrotnie – według szwajcarskiego kardynała, to właśnie święci i świętość są najlepszym znakiem wiarygodności Kościoła (por. Wiarygodna jest tylko miłość).

 

Kościół musi zachować czujność, aby nie dać się wciągnąć w logikę, której odpowiada mentalność typu “jak przyciągnąć klienta”, gdyż dla wspólnoty wierzących może to być niedźwiedzia przysługa – im bardziej bowiem Kościół staje się nowocześniejszy, tym bardziej jest postrzegany jako dobrze prosperująca instytucja-firma, która musi zabiegać o odpowiednią wysokość słupków w sondażach poparcia.

 

Przykładem przyjęcia takiej optyki są kuriozalne publikacje, które próbowały odbrązowić postać bł. Matki Teresy z Kalkuty. Z ich lektury można się było dowiedzieć m. in., że dzieło założycielki Sióstr Misjonarek Miłości wcale nie było takich imponujących rozmiarów, że wiele instytucji podobną działalność prowadzi lepiej i skuteczniej. Tak, patrząc na statystyki, autorzy tych publikacji mają rację, ale zupełnie rozmijają się z istoty sprawy.

 

Posłannictwo Kościoła nie może być mierzone kategoriami “więcej”, “lepiej”, “wydajniej”, “skuteczniej”, “szybciej”, “atrakcyjniej”, gdyż sprzeniewierzyłoby się przesłaniu Ewangelii. Kościół to nie korporacja, w której “robi się karierę”. Chrześcijanin nie pokłada nadziei w sobie, w swojej zaradności, lecz w łasce Chrystusa.

 

Nie ogranicza go zatem – podkreśla przywołany już kard. Nguyen Van Thuan – świadomość ubogich nieraz środków, takich jak prymitywna proca Dawida, ubogi grosz wdowy, pięć chlebów i dwie rybki”.

 

Pan Bóg pomnoży i wspomoże to, co wydaje się ubogie i proste: “W wielu sytuacjach jesteśmy mniejszością jeśli chodzi o liczbę, siły, możliwości, środki. Ale tak jak Dawid idziemy zawsze naprzód in nomine Domini”.

 

Najważniejszym i najskuteczniejszym środkiem-narzędziem zbawienia jest krzyż Chrystusa. Można pomyśleć, że z punktu widzenia public relations, tak ważnego w naszych czasach zabiegania o dobry wizerunek to zupełna porażka – cóż może być atrakcyjnego w przekazie Wielkiego Piątku?! A jednak: “Nauka […] krzyża głupstwem jest dla tych, co idą na zatracenie, mocą Bożą zaś dla nas, którzy dostępujemy zbawienia” (1 Kor 1, 18).

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,1337,nieatrakcyjnosc-chrzescijanstwa.html

*******

Rzeczy ukryte. Odkrywanie duchowości Pisma

Richard Rohr

Rzeczy ukryte to zaproszenie do odkrycia życiodajnej relacji pomiędzy Pismem Świętym i naszym doświadczeniem.

 

Richard Rohr, mistrz duchowości chrześcijańskiej, pokazuje, że potrzebujemy otwartości na poruszenie Ducha, by z różnorodnych tekstów biblijnych wydobyć motywy przewodnie: objawienie miłości, hojności i przebaczenia Boga. Otwartość ta jest jednak niemożliwa bez żywego doświadczenia modlitwy i działania Boga w codziennym życiu.

 

Nie jest to droga prosta. Biblia zawiera wiele fragmentów niezrozumiałych, a nawet szokujących dla współczesnego człowieka. Rohr dowodzi jednak, że również te miejsca, z którymi musimy się zmagać, mogą być dla nas źródłem życia, wzrostu i głębszego zrozumienia.

 

Richard Rohr – franciszkanin, założyciel i dyrektor Centrum Działania i Kontemplacji w Albuquerque w stanie Nowy Meksyk. Autor licznych książek, w tym takich pozycji, jak “Od mężczyzny dzikiego do mężczyzny mądrego”, “Nieśmiertelny diament”, “Spadać w górę”. Prowadzi rekolekcje i wykłady na całym świecie.

 

Richard Rohr – Rzeczy ukryte. Odkrywanie duchowości Pisma

 

 

 

Ułożyć elementy układanki

 

Uczymy nie tak, jak uczy się filozofii, lecz tak, jak naucza Duch. Pragniemy uczyć tego, co duchowe, w sposób duchowy. (1 Kor 2, 13 – tłum. aut.)

W swojej dobroci pozwalasz ślepym mówić o swoim świetle. Mikołaj z Kuzy, De visione Dei, 17

 

Piszę tę książkę na podstawie tekstu wykładów, które wygłosiłem w roku 1998, mając na uwadze dwudziestą piątą rocznicę mojego pierwszego cyklu nagrywanych prelekcji – zatytułowanego Motywy przewodnie Pisma Świętego -wygłoszonych w roku 1973 w Mount St. Joseph College w Cincinnati w stanie Ohio. Przedstawiciele wydawnictwa St. Anthony Messenger Press poprosili mnie, bym raz jeszcze, po dwudziestu pięciu latach, przemyślał kwestię owych “przewodnich motywów”. Niniejsza książka stanowi próbę odpowiedzi na to wezwanie.

 

Ośmielam się pisać nie dlatego, że niezłomnie wierzę we własne zdolności, lecz raczej ze względu na o wiele silniejszą wiarę w obiektywną obecność “stałego Świadka”, który “wszystkiego was nauczy” (J 14, 26) i którego “prawo wypisane jest w waszych sercach” (Jr 31, 33). Cała reszta to jedynie podążanie za ruchem Ducha Świętego; na tym w rzeczywistości polega zadanie nauczyciela rzeczy duchowych.

 

Pierwszy Jego ruch Bóg wszczepił nam już w akcie stworzenia (Jr 1, 5; Iz 49, 1). Prawdopodobnie to właśnie poruszenie czyni mądrość duchową tak wewnętrznie przekonującą i nadaje jej zewnętrzny autorytet. Zawsze twierdziłem, że najlepszym komplementem bywa dla mnie stwierdzenie w rodzaju: “Richard, właściwie nie powiedziałeś mi niczego nowego. W jakiś sposób zawsze to wiedziałem, lecz nie uświadamiałem sobie tego; nie miało dla mnie realnego znaczenia, dopóki tego nie nazwałeś”.

 

Na tym właśnie polega boska symbioza pomiędzy członkami Ciała Chrystusa czy, jak kto woli, “akuszerska” metoda Sokratesa, który wierzył, że jedynie pomaga przyjść na świat dziecku, które żyje już wewnątrz rozmówcy. W jakimś sensie poznania duchowego doświadczamy wciąż jako rozpoznania – rozpoznajemy to, co już znaliśmy wcześniej. Nawet św. Piotr pisze, że jego zadaniem jest przede wszystkim “przypominanie” i “pobudzanie pamięci” współbraci w wierze (2 P 1, 12-15). Coś sprawiło, że o tym zapomnieliśmy, przez co kaznodzieje i nauczyciele traktują siebie zbyt poważnie, a wierni nazbyt polegają na zewnętrznych autorytetach.

 

Przekonuje mnie też Malcolm Gladwell, który w swoim bestsellerze Błysk! mówi o zjawisku “krojenia na cienkie plasterki” naszych doświadczeń, towarzyszącym poszukiwaniu przez człowieka schematów i mądrości. Sądzi on, że to, co nazywamy intuicją, a nawet geniuszem, wiąże się ze zdolnością niektórych ludzi do “prześwietlania sytuacji, z którą mamy do czynienia, i odrzucania wszelkich nieistotnych elementów, a koncentrowania się na tym, co naprawdę ważne. I trzeba przyznać, że radzą sobie świetnie. Technika krojenia na cienkie plasterki często przynosi lepsze odpowiedzi niż długotrwałe, gruntowne rozważania”.

 

Mam nadzieję, że stosuję tu taką właśnie metodę krojenia na cienkie plasterki, która otworzy czytelnika na prawdziwą przemianę duchową, wskazując to, co “naprawdę ważne”. Szczerze mówiąc, wiele kazań i wywodów teologicznych opartych na Piśmie Świętym rozczarowuje mnie właśnie dlatego, że nigdy nie sięga aż tak głęboko, nie szuka istotnych schematów i wzorców, lecz zatrzymuje się często na poziomie anegdot i analizy historyczno-kry-tycznej. Wywody te są inspirujące, często nawet stanowią przykład dobrej teologii, jednak rzadko zdarza im się połączyć elementy układanki i wydobyć zarys ukrytego obrazu. Połączenie tych elementów jest absolutnie konieczne, w przeciwnym bowiem razie nie będziemy umieli rozpoznać w Biblii fragmentów, które oddalają nas od wspomnianego zarysu. Musimy zatem patrzeć, w co łączą się elementy układanki.

 

Konsekwencją naszej niechęci bądź niezdolności do krojenia tekstów na cienkie plasterki, a następnie wydobywania zarysów jest tryumf chrześcijańskiego, judaistycznego i islamskiego fundamentalizmu, który, jak na ironię, zazwyczaj zupełnie mija się z “fundamentami”! Jeśli nie wiemy, w jakim kierunku zmierzamy ani z jaką siłą, nie zorientujemy się, gdy zaczniemy się cofać. W końcu zaczniemy uznawać za kwestie o znaczeniu fundamentalnym różne dość przypadkowe zagadnienia, nie zauważając tego, co najważniejsze! Znajomość jednego elementu to jeszcze nie mądrość: powołując się na jeden cytat z Pisma Świętego, można dowieść wszystkiego.

 

Pisząc tę książkę, założyłem, że tekst biblijny odzwierciedla strukturę ludzkiej świadomości. Znajdziemy w nim zarówno fragmenty wyrażające idee przewodnie, jak i takie, które w dużym stopniu się im opierają i sprzeciwiają. Można by to nawet nazwać zmaganiem wiary z niewiarą – w tekście nakładają się na siebie obie te postawy.

 

Podróż w głąb tajemnicy Boga jest nieuchronnie podróżą “w nieznane”. Choć wiele tekstów biblijnych powiela jedynie dobrze znany obraz świata, nie zadając historii żadnych nowych pytań i nie oferując duszy niczego nowego, to Biblia pełna jest też treści przełomowych, które trafnie moglibyśmy nazwać “objawieniami” Ducha (gdyż nigdy nie doszlibyśmy do nich z pomocą naszego “małego umysłu”).

Gdy już oswoimy się nieco z tą dynamiką Ducha, łatwiej nam będzie dać się zaskoczyć i obdarzyć Nieznanemu; dlatego zresztą nazywamy ją “wiarą”. Temu właśnie mają służyć rozważania proponowane w niniejszej książce. Na początku doświadczenie to może nam się wydać groźne, nowe, a nawet ekscytujące; jeśli jednak dostatecznie długo wytrwamy przy tekstach, które ujawniają nam swoje tajemnice, nabierzemy odwagi, by rozpoznać w nich wyraz naszych najgłębszych nadziei czy intuicji. Jest to taniec, w którym zespalają się ze sobą zewnętrzny autorytet z wewnętrznym autorytetem, głos Wielkiej Tradycji z głosem doświadczenia wewnętrznego. Będziemy starali się znaleźć równowagę pomiędzy nimi.

 

Unikając analizy Pisma Świętego księga po księdze, spróbuję ukazać, w jaki sposób pewne zawarte w nim idee przewodnie znajdują się (1) w formie zalążkowej już na początku, to jest w Biblii hebrajskiej. Od tego zarysu najważniejszych motywów w podobny sposób przejdziemy do (2) ich rozwinięcia w centralnej części Biblii. Wreszcie -sięgając zwłaszcza do relacji o Chrystusie zmartwychwstałym i do Pawłowej teologii Zmartwychwstania – dojdziemy do crescendo (3): do pełnego objawienia Kogoś, komu możemy zaufać, wierząc, że jest wyzbytym przemocy i bez reszty łaskawym Bogiem, zapraszającym nas do zespolenia się z Nim w miłości.

 

Trzeba dogłębnej znajomości całej Biblii, by wyjść poza wizerunek represyjnego, małostkowego władcy, który rzutujemy na Boga i który hołubimy w sobie. Odtąd musimy jednak skupić się na łączeniu punktów. Pamiętajmy: to, dokąd ostatecznie dojdziemy, zależy od tego, jaką drogą będziemy zmierzać do celu. Sam ten proces jest ważny i uzasadnia wynik. Zgodnie ze słynną tezą Marshalla McLuhana z lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku, medium rzeczywiście staje się treścią przekazu. Teksty, które cofają nas kilka kroków, tym bardziej przynaglają nas do podążania naprzód i dają dużo głębsze zrozumienie, gdy docieramy na miejsce.

 

Chciałbym w tej książce wskazać na pewne wyraźne związki pomiędzy ideami, które są według mnie motywami przewodnimi Biblii judeochrześcijańskiej, a praktycznym i duszpasterskim wymiarem duchowości współczesnych wierzących. Choć z mojej układanki wyłania się obraz Jezusa, którego my, chrześcijanie, nazywamy Chrystusem, to mam nadzieję, że wiele bliskich sobie treści znajdą tu także osoby miłujące Biblię hebrajską.

 

Ciągłość pomiędzy oboma Testamentami jest mi szczególnie bliska i Jezusa uważam przede wszystkim za Żyda, który wnikliwie pokroił na plasterki własną tradycję i dał nam wspaniały punkt widzenia, skłaniający do umiłowania tradycji żydowskiej i do inkluzyjnego podążania we wskazywanym przez nią kierunku (w ten sposób dochodzimy do chrześcijaństwa).

 

Choć oczywiście jestem katolikiem, mam nadzieję, że źródło inspiracji i wiele cennych wskazówek znajdą tu dla siebie także moi bracia i siostry ze wspólnot protestanckich i anglikańskich. Widać wyraźnie, że powstaje wspólnota kościelna, czerpiąca mądrość biblijną, kontemplacyjną, teologiczną i społeczną ze wszystkich części Ciała Chrystusa.

 

Ekumeniczny charakter i przyszłość chrześcijaństwa stają się dziś dość oczywiste. Można powiedzieć, że jest to religijny aspekt globalizacji. Nie możemy już dłużej unikać siebie nawzajem; jeśli tak czynimy, to wyłącznie na własną zgubę (1 Kor 12, 12-30), działając na szkodę Ewangelii.

 

Czytelnik przekona się wreszcie, że powołując się na fragmenty Pisma Świętego, opatruję je jedynie krótkimi komentarzami, mając nadzieję, że pobudzą go one do własnych, głębszych rozważań nad tekstem i kontekstem biblijnych wypowiedzi. Chciałbym sprawić, byście pokochali Pismo Święte i sami się z nim zmierzyli, co pozwoli nazwać wasze doświadczenia wewnętrzne i uprawomocnić je zewnętrznie.

 

Dopiero wówczas, gdy oba spotkają się ze sobą, gdy wewnętrzny i zewnętrzny autorytet wzajemnie się potwierdzą, osiągniemy prawdziwą mądrość duchową. Zbyt długo podkreślaliśmy wyłącznie znaczenie autorytetu zewnętrznego, nie ucząc o modlitwie, o wewnętrznej wędrówce i o dojrzewaniu świadomości. Okazało się to mieć katastrofalne skutki zarówno dla świata, jak i dla religii.

 

Nabieram coraz silniejszego przekonania, że słowo “modlitwa”, oznaczające dziś potocznie pewną pobożną czynność, praktykowaną przez osoby wierzące, w rzeczywistości jest opisem doświadczenia wewnętrznego. Dlatego właśnie wszyscy nauczyciele duchowi tak bardzo zalecają modlitwę. Mówią: “Zajrzyj w siebie i sam się przekonaj!”. W tej książce będziemy właśnie w ten sposób rozumieli zarówno modlitwę, jak i doświadczenie wewnętrzne. Jak to wyraziście ujął Jezus, modlitwa to “zamknięcie się w swoim pokoju, zamknięcie drzwi i [działanie] w ukryciu” (Mt 6, 16 – tłum. aut.). Gdy już pojmiemy modlitwę w ten sposób, stanie się to dość oczywiste.

 

Wykorzystane cytaty i parafrazy biblijne pochodzą z wielu doskonałych tłumaczeń Pisma Świętego; szczerze mówiąc, niektóre z nich oparłem na moim własnym przekładzie, wspartym wiedzą, a mam nadzieję, że i wewnętrzną inspiracją.

 

Poniższe refleksje mają służyć jedności dwóch wymiarów, których nigdy nie należało rozdzielać: Pisma Świętego i duchowości chrześcijańskiej.

 

Ojciec Richard Rohr, OFM Centrum Działania i Kontemplacji Albuquerque, Nowy Meksyk wiosna 2007 r.

http://www.deon.pl/czytelnia/ksiazki/art,775,rzeczy-ukryte-odkrywanie-duchowosci-pisma.html

******

Kobiecość, męskość, miłość

Hanna Honisz / KAI / psd

(fot. shutterstock.com)

“Miłość zamienia cierpienie w radość” – przekonuje ks. Piotr Pawlukiewicz w rozmowie z KAI. Oczekiwać, że małżeństwo to tylko seks i sielanka dowodzi braku realizmu – przestrzega znany rekolekcjonista. Jednocześnie zapewnia, że małżeństwo to nie harówa, same zobowiązania i wyrzeczenia, ale też śmiech, taniec, wypoczynek. A jeśli Bóg jest na pierwszym miejscu, to udany związek gwarantowany.

Hanna Honisz: Kobiecość i męskość to dwa żywioły, które czasem walczą ze sobą, a czasem tworzą zgrany duet. Dzisiaj kobiecość to niekoniecznie wytuszowane rzęsy, szpilki, sukienka, różowe usta, czy takie cechy charakteru jak: delikatność, wrażliwość, emocjonalność. A o męskości niekoniecznie świadczy siła, mądrość, odwaga, rywalizacja i podejmowanie ryzyka. To są już stereotypy. Czym zatem jest kobiecość i męskość?

– Niby stereotypy, ale jeśli kobieta i mężczyzna idą do ołtarza składać przysięgę małżeńską, to wiadomo, kto niesie kwiaty. Jeśli jadą samochodem na wesele do znajomych i oberwie się tłumik, to wiadomo, kto wejdzie pod samochód. Niekoniecznie więc wszystkie zachowania są stereotypowe, choć rzeczywiście świat się tutaj bardzo poplątał.

Pan Bóg nie podzielił płci tak, że kobiecie dał jedne cechy, a mężczyźnie drugie. Trochę męskich cech dał kobiecie, a trochę kobiecych cech mężczyźnie. Czasem się zdarza, że mąż umiera i kobieta musi sama wychować dzieci. Wtedy powinna też wykazać się stanowczością wobec synów. Podobnie mężczyzna, jeśli zostaje sam z córkami, bo żona wyjeżdża na kontrakt, musi zdobyć się na delikatność i subtelność, żeby się z dziewczynami porozumieć. Pewien trzon jednak pozostaje, mimo tych różnych zmian, które zachodzą ze świadomą prowokacją, czy zupełnie samoistnie. Kobieta zawsze pozostaje kobietą, nawet jak udaje mężczyznę. A mężczyzna pozostaje mężczyzną, nawet jeśli udaje kobietę.

A co z duchowością? Mamy raczej Kościół żeńsko-katolicki. Wydaje się też, że to kobiety łatwiej nawiązują bliską relację z Bogiem, są bardziej pobożne, wrażliwe na kwestie religijne…

– Ktoś powiedział, że Kościół katolicki to organizacja kobiet kierowana przez nielicznych mężczyzn. To kobiety przez wiele wieków gromadziły się w kościołach, śpiewały pieśni, modliły się za mężów i synów, którzy byli gdzieś daleko na wojnie. Kobiety są rzeczywiście bardziej wrażliwe, subtelne. Idą do kościoła, jakby leciały na skrzydłach. W niedzielę mogą założyć swój piękny strój. W kościele są kwiaty, słowa o miłości, pieśni o miłości, dzieci przy ołtarzu, no i ksiądz się nieraz trafi przystojny. Natomiast dla panów nie ma żadnej z tych atrakcji.

Tak poważnie mówiąc, kobiety są bardziej refleksyjne, bardziej uległe. Postawa służby i pokory jest im bliższa niż mężczyznom, którzy chcą być bohaterami. W kościele jest program 3xS – “stój, słuchaj, śpiewaj”. Kobiety mogą stać, słuchać i śpiewać. Mężczyznom jest trudniej, bo są powołani do aktywności, wykazania się, czego to nie potrafią. To wszystko sprzyja temu, że rzeczywiście kobiety bardziej lgną do Kościoła, a duszpasterstwo mężczyzn jest dopiero w zalążku.

Wydaje mi się jednak, że kryzys wiary dotyka zarówno kobiety, jak i mężczyzn. Dzisiaj coraz częściej nie wiemy, kim jesteśmy i mamy problem z naszą tożsamością, sposobem wyrażania kobiecości czy męskości. Nie wiemy także, w kogo i po co wierzymy.

– Kryzys wiary jest widoczny, pomimo tego, że w kościołach ludzi jakby nie ubywa, a przy konfesjonałach ciągle stoją kolejki. Nie po tym jednak poznajemy wiarę, ale przede wszystkim po postawie życia.

Czy w czasach niewiadomej tożsamości i kryzysu wiary, kobieta i mężczyzna mają szansę stworzyć związek, który przetrwa wszystkie próby?

– Znam małżeństwa, które są bardzo szczęśliwe. I to takie, które są razem 30, 40, a nawet 60 lat. Znam rodziny z jedenaściorgiem dzieci, gdzie małżonkowie potrafią wygospodarować czas, żeby pójść na spacer na Stare Miasto tylko we dwoje. Choć nieraz małżeństwa z trójką dzieci twierdzą, że jest to absolutnie niemożliwe. Kiedy się między ludźmi tak dobrze układa? Kiedy Bóg jest na pierwszym miejscu!

Nieraz po ślubie okazuje się, że oboje są zupełnie nieprzygotowani na realizm życia. Przychodzi rozczarowanie, jeśli oboje zbyt wiele oczekują od siebie, że w małżeństwie będzie tylko seks, sielanka. Kobiety często wychodzą za mąż nie za mężczyzn, tylko za wyobrażenie o mężczyznach. Proszę pamiętać – w małżeństwie jest samotność. Każdy człowiek na świecie jest samotny, nawet mąż i żona. Nieraz oni dążą do takiego zlania się, by być jednym. Ona ciągle pyta: “o czym ty myślisz?” Ale nie da się wszystkiego wypowiedzieć. Pozostajemy sami, abyśmy mieli miejsce w sercu dla Pana Boga.

Ktoś powiedział żartobliwie, że kobieta bierze męża w leasing. On ją z resztą też. Nie jesteśmy w stanie wejść w czyjąś duszę i z kimś się tak zjednoczyć, żeby nie żyć w samotności. Samotność jest dobra. Złe jest osamotnienie. Samotność to przestrzeń dla Boga. Warto o tym pamiętać przed ślubem.

Czyli wracamy do raju? Ewa i Adam żyli w przyjaźni z Bogiem. Tam była dobra komunikacja?

– Tak, bo człowiek jest istotą dialogiczną. Ktoś mu musi opowiadać o świecie. Nasze spojrzenie na świat nie jest tylko owocem naszej refleksji. Może nam o rzeczywistości opowiadać albo Bóg, albo szatan. W raju opowiadał Bóg. Ludzie widzieli świat Jego oczyma. Potem niestety zaufali szatanowi i zobaczyli, że ten świat jest dla nich groźny, musieli się zacząć ubierać, chronić, uciekać przed Panem Bogiem. Szatan wmówił ludziom, że Bóg jest jakiś podejrzany, bo niby ich kocha, ale z jednego drzewa im nie pozwolił jeść. Nastąpiła bardzo mocna destrukcja. Dlatego, jeśli Bóg jest na pierwszym miejscu, to wszystko jest na właściwym miejscu.

Proszę pamiętać, że po ślubie będzie jeszcze przestrzeń pomiędzy małżonkami, choćby dla dzieci. To jest piękne, kiedy się widzi idących małżonków, a między nimi dziecko, które jedną rączką trzyma mamę, a druga tatę. Żeby to dziecko mogło iść między nimi, rodzice muszą się rozsunąć, oddalić od siebie na ten metr. Podobnie, jeśli małżonkowie chcą spełniać swoją misję wobec Kościoła i świata. Nie są powołani tylko po to, by siedzieć i wzdychać do siebie. Muszą się odsunąć, żeby dużo spraw społeczeństwa, Kościoła, macierzyństwa, ojcostwa wprowadzić w swój związek.

Jak Ksiądz sobie konkretnie wyobraża to postawienie Boga na pierwszym miejscu w życiu? Czy chodzi o to, żeby codziennie być na Mszy św., odmawiać różaniec, modlitwę brewiarzową i tylko skupiać się na Bogu? Czy to jest klucz do dobrej komunikacji?

– Nie, broń Boże! To pobożne siostry zakonne, i to klauzurowe, są wezwane do takiej obfitości praktyk religijnych. Świeccy są po to, żeby sakralizować świat. Są w strukturach, które świat zmieniają, tzn. w sejmach, bankach, organizacjach politycznych, społecznych. Osobom duchownym nie wolno do takich organizacji wstępować. My sakralizujemy świat głosząc Ewangelię i organizując duszpasterstwo, łącząc ludzi we wspólnoty.

Małżeństwo ma wielbić Boga Mszą św. przynajmniej w niedzielę, różańcem, ale też tańcem. Kobieta – makijażem. Mężczyzna – pracą, jeśli ma takie możliwości, także samochodem. Świeccy mają wielbić Pana Boga używając tego świata, służąc temu światu, czyniąc swoje życie piękne, radosne i przepełnione duchowością. Ale, broń Boże zamiany ról kobiet świeckich z siostrami zakonnymi oraz mężczyzn, ojców z kapłanami.

Czyli trzeba postawić znak równości między słowem Bóg i miłość. Dzisiaj, to słowo “miłość” właściwie już nie wiadomo, co oznacza. Czy chodzi o romantyzm, motyle w brzuchu, zabieganie o siebie, randki, czy o ciężar odpowiedzialności i taką nudę w związku…

– Myślę, że miłość bywa nieraz bardzo szara, trudna. Trzeba ją nieść, jak jakiś ołów na plecach, kiedy przyjdzie zdrada, rozpad więzi, czy brak porozumienia. Miłość w małżeństwie, które sieje ziarna Bożego słowa głęboko w swych sercach, przyniesie też radosne chwile, pełne spontaniczności, które przypomną czas narzeczeński.

Małżeństwo to nie harówa, same zobowiązania i wyrzeczenia, ale też śmiech, taniec, wypoczynek. I daj Boże, miłość taką trochę z filmów romantycznych. Niech ona będzie taka świeża i czysta.

Ale od cierpienia uciec nie można. Nie chodzi tylko o cierpienie fizyczne, choroby, ale też o trud, krzyż, który dotyka każdego, nie tylko osoby konsekrowane, ale często właśnie małżeństwa i rodziny.

– Często jest krzyż, często jest ból. Bez niego byśmy się pogubili. Choćby od strony fizycznej, gdybyśmy nie czuli bólu, a nasze zęby by się psuły, to byśmy nawet o tym nie wiedzieli. Ból jest fantastyczny, bo pokazuje nam strefę niebezpieczną, gdzie mamy interweniować. Jest trudny do przeżycia. Ale sielanka wcale nie byłaby rozkoszą.

Przypomina mi się scena z książki Kornela Makuszyńskiego pt.: “O dwóch takich, co ukradli księżyc”. Chłopcy trafiają do miasta, gdzie wszystko jest ze złota. Ludzie jedzą złote kanarki i są strasznie tym zdołowani. Pytają Jacka i Placka: “czy macie kawałek czarnego chleba?” – mówią ci, którzy żyją w superluksusie. Myślę, że wielu z nas się przesłodziło na niejednym przyjęciu i z rozkoszą wypiło szklankę zimnej wody. Cierpienie jest nieraz taką szklanką zimnej wody dla tych, którzy życie zamienią w wieczne wczasy.

Z natury jednak jesteśmy egoistami. Nikt z nas świadomie i dobrowolnie nie chce wybierać trudu i cierpienia. Chcemy, żeby nam było dobrze. Jak to pogodzić w małżeństwie?

– Jeśli chodzi o miłość, to nie zgadzam się, że nikt nie chce cierpienia. Ile razy chłopak siedzi do czwartej czy piątej rano przy komputerze, by swojej ukochanej zainstalować sterowniki… Spać mu się chce i wie, że rano będzie zmęczony, ale dla niej zrobi wszystko. Ile razy matka siedzi do drugiej w nocy i piecze ciasto, bo następnego dnia córka ma imieniny i przyjdą do niej koleżanki. Miłość zamienia cierpienie w radość. Oczywiście Chrystus na Golgocie cierpiał nieprawdopodobnie, ale widział sens tego cierpienia.

Problemem naszego zmęczenia życiem, bólu nie jest to, że mamy dużo ciężkiej pracy, ale że nie widzimy jej sensu. Nie cieszymy się, bo nie robimy tego z miłości dla kogoś. Adama też bolało w raju jak się uderzył o kamień, bo miał taki sam system nerwowy jak my, ale on przed grzechem widział sens wszystkiego. Jeśli człowiek widzi sens, to zarwie noc, odda ostatni grosz, poświęci swój komfort rozrywkowego życia dla osoby ukochanej.

Od czego zacząć, aby nasze życie, relacje, miłość znowu nabrały smaku? Wyciągnąć kartkę i napisać, co dla mnie ma sens, co jest najważniejsze?

– Nieraz taka kartka mobilizuje, ale przede wszystkim trzeba zacząć od spowiedzi i wyprostowania spraw, które się pogmatwały. Trzeba będzie komuś powiedzieć “przepraszam”, komuś coś odkupić, kogoś odwiedzić i pokornie schylić przed nim głowę. Zacząć trzeba od regulacji tego, co jest brudne, nieczyste i siedzi w nas głęboko. Potem zrobić konkretne postanowienia. Proszę pamiętać o pokorze!
Jeden ze świętych powiedział, żeby nie liczyć na to, że wszystkich uszczęśliwimy. Jeśli nikogo nie skrzywdzimy w życiu, to nasze życie będzie genialne. Jeśli żona nie skrzywdzi męża, a mąż żony, to choć nie zawsze będą piać do siebie arii miłosnych, będzie to dobre małżeństwo.

Ks. Piotr Pawlukiewicz, wykładowca homiletyki w seminarium w Warszawie

http://www.deon.pl/religia/w-relacji/cialo-duch-seks/art,134,kobiecosc-meskosc-milosc.html

******

Dlaczego człowiek potrzebuje Bożego zbawienia?

Katechizm Kościoła Katolickiego

(fot. sxc.hu)

Chrześcijanie wyznając wiarę w ostateczne zwycięstwo Chrystusa i odnowienie wszystkiego w Dniu Ostatecznym błagają Boga Ojca, by pomógł im korzystać właściwie z łaski zbawienia dostępnej wszystkim ludziom przez udział w życiu sakramentalnym Kościoła.

 

► KKK 2850: Ostatnia prośba do naszego Ojca jest również zawarta w modlitwie Jezusa: “Nie proszę, abyś ich zabrał ze świata, ale byś ich ustrzegł od Złego” (J 17, 15). Dotyczy ona każdego z nas osobiście, ale zawsze właśnie “my” modlimy się w komunii z całym Kościołem i o wybawienie całej rodziny ludzkiej. Modlitwa Pańska ciągle otwiera nas na ekonomię zbawienia. Nasza współzależność w dramacie grzechu i śmierci staje się solidarnością w Ciele Chrystusa, w “komunii świętych”.

 

► KKK 2851: Zło, o którym mówi ta prośba, nie jest jakąś abstrakcją, lecz oznacza osobę, Szatana, Złego, anioła, który sprzeciwił się Bogu. “Diabeł” (dia-bolos) jest tym, który “przeciwstawia się” zamysłowi Boga i Jego “dziełu zbawienia” wypełnionemu w Chrystusie.

 

► KKK 2852: “Od początku był on zabójcą… kłamcą i ojcem kłamstwa” (J 8, 44), “Szatan zwodzący całą zamieszkałą ziemię” (Ap 12, 9). Właśnie przez niego grzech i śmierć weszły na świat, ale również po jego ostatecznej klęsce całe stworzenie będzie uwolnione od grzechu i śmierci. “Wiemy, że każdy, kto narodził się z Boga, nie grzeszy, lecz Narodzony z Boga strzeże go, a Zły go nie dotyka. Wiemy, że jesteśmy z Boga, cały zaś świat leży w mocy Złego” (1 J 5,18-19): Pan, który zgładził wasz grzech i przebaczył wasze winy, jest gotowy strzec i chronić was przed zakusami diabła, walczącego z wami, aby nieprzyjaciel – źródło wszelkich przewinień – nie zaskoczył was. Kto powierza się Bogu, nie obawia się Szatana. “Jeżeli Bóg z nami, któż przeciwko nam?” (Rz 8, 31).

 

► KKK 2853: Zwycięstwo nad “władcą tego świata” (J 14, 30) dokonało się raz na zawsze w Godzinie, w której Jezus dobrowolnie wydał się za nas na śmierć, aby dać nam swoje Życie. Sąd nad tym światem dokonuje się teraz i władca tego świata “zostanie precz wyrzucony” (J 12, 31; Ap 12, 11). “I rozgniewał się Smok na Niewiastę”, ale nie ma władzy nad nią: Nowa Ewa, “łaski pełna” za sprawą Ducha Świętego, jest zachowana od grzechu i zniszczenia śmierci (Niepokalane Poczęcie i Wniebowzięcie Najświętszej Maryi, Matki Bożej, zawsze Dziewicy). “I rozgniewał się Smok na Niewiastę, i odszedł rozpocząć walkę z resztą jej potomstwa” (Ap 12,17). Dlatego Duch i Kościół wołają: “Przyjdź, Panie Jezu!” (Ap 22, 17. 20), ponieważ Jego przyjście wybawi nas od Złego.

 

► KKK 2854: Prosząc o wybawienie od Złego, modlimy się również o uwolnienie od wszelkiego zła, przeszłego, teraźniejszego i przyszłego, którego on jest sprawcą lub podżegaczem. W tej ostatniej prośbie Kościół zanosi przed Boga Ojca niedolę całego świata. Prosząc o wybawienie od zła przygniatającego ludzkość, błaga o cenny dar pokoju i łaskę wytrwałego oczekiwania na powrót Chrystusa. Modląc się w ten sposób, Kościół uprzedza w pokornej wierze “rekapitulację” wszystkich i wszystkiego w Tym, który “ma klucze śmierci i Otchłani” (Ap 1, 1 8), we Wszechmogącym, “Który jest, Który był i Który przychodzi” (Ap 1, 8): Wybaw nas, Panie, od zła wszelkiego i obdarz nasze czasy pokojem. Wspomóż nas w swoim miłosierdziu, abyśmy zawsze wolni od grzechu i bezpieczni od wszelkiego zamętu, pełni nadziei oczekiwali przyjścia naszego Zbawiciela, Jezusa Chrystusa.

 

► KKK 2855: Doksologia końcowa “Bo Twoje jest Królestwo i potęga, i chwała na wieki” podejmuje w sposób łączny trzy pierwsze prośby kierowane do naszego Ojca: uświęcenie Jego imienia, przyjście Jego Królestwa i moc Jego zbawczej woli. Doksologia jest tu wyrażona w formie adoracji i dziękczynienia, podobnie jak w liturgii niebieskiej. Książę tego świata kłamliwie przypisał sobie trzy przymioty: królowanie, moc i chwałę; Chrystus Pan zwraca je swojemu Ojcu i Ojcu naszemu, aż do chwili, gdy złoży On królowanie w Jego ręce, gdy ostatecznie spełni się misterium zbawienia, a Bóg będzie wszystkim we wszystkich.

 

► KKK 2856: Kończąc modlitwę, mówisz: Amen, potwierdzając tym Amen, czyli «Niech się tak stanie», całą treść modlitwy, jakiej nauczył nas Pan.

 

(Czytaj więcej w: “Taka jest wiara Kościoła”, s. 204-205)
 

 

► KKK 2857: W modlitwie “Ojcze nasz” przedmiotem trzech pierwszych próśb jest chwała Ojca: uświęcenie Jego imienia, przyjście Królestwa i wypełnienie woli Bożej. Cztery pozostałe przedstawiają Mu nasze pragnienia: są to prośby dotyczące naszego życia – jego podtrzymywania i leczenia z grzechów; dotyczą one także naszej walki o zwycięstwo dobra nad złem.

 

► KKK 2858: Prosząc: “Święć się imię Twoje”, wchodzimy w zamysł Boży, uświęcenie Jego imienia – objawionego Mojżeszowi, a następnie objawionego w Jezusie – przez nas i w nas, w każdym narodzie i w każdym człowieku.

 

► KKK 2859: W drugiej prośbie Kościół ma przede wszystkim na względzie powrót Chrystusa i ostateczne przyjście Królestwa Bożego. Modli się również o wzrost Królestwa Bożego w obecnym czasie – “dzisiaj” naszego życia.

 

► KKK 2860: W trzeciej prośbie modlimy się do naszego Ojca o zjednoczenie naszej woli z wolą Jego Syna, by wypełnić Jego zamysł zbawienia w życiu świata.

 

► KKK 2861: W czwartej prośbie, mówiąc “Daj nam”, w jedności z naszymi braćmi wyrażamy synowskie zaufanie do naszego Ojca niebieskiego. “Nasz chleb” oznacza pokarm ziemski niezbędny wszystkim do istnienia, a jednocześnie także Chleb Życia: słowo Boże i Ciało Chrystusa. Przyjmujemy go w Bożym “dzisiaj” jako niezbędny i (nad-)zwyczajny pokarm Uczty Królestwa niebieskiego, którą zapowiada Eucharystia.

 

► KKK 2862: Piąta prośba jest błaganiem o Boże miłosierdzie nad naszymi grzechami. Nie może ono przeniknąć do naszych serc, jeśli nie potrafiliśmy przebaczyć naszym nieprzyjaciołom, na wzór i z pomocą Chrystusa.

 

► KKK 2863: Mówiąc “Nie wódź nas na pokuszenie”, prosimy Boga, by nie pozwolił nam wejść na drogę prowadzącą do grzechu. Jest to błaganie o Ducha rozeznania i mocy, a także o łaskę czujności i wytrwania aż do końca.

 

► KKK 2864: W ostatniej prośbie: “Ale nas zbaw ode Złego” chrześcijanin razem z Kościołem modli się do Boga, by ukazał zwycięstwo, już odniesione przez Chrystusa, nad “władcą tego świata”, nad Szatanem, aniołem, który osobiście sprzeciwia się Bogu i Jego zamysłowi zbawienia.

 

► KKK 2865: Końcowym “Amen” wyrażamy nasze “Fiat” dotyczące siedmiu próśb: “Niech się tak stanie…”

http://www.deon.pl/religia/pytania-o-wiare/art,126,dlaczego-czlowiek-potrzebuje-bozego-zbawienia.html

*******

Czy Pan Bóg wystawia człowieka “na pokuszenie”?

Katechizm Kościoła Katolickiego

(fot. sxc.hu)

Wolność, jaką Bóg obdarował człowieka w dziele stworzenia, może być wykorzystywana przeciw Bogu i dobru człowieka. Dla właściwego rozeznania moralnego, a także odważnego odrzucania zła i wyboru dobra potrzebujemy Bożej pomocy.

 

► KKK 2846: Prośba ta nawiązuje do poprzedniej, ponieważ nasze grzechy są skutkiem przyzwolenia na pokusę. Prosimy naszego Ojca, by nas nie “wodził na pokuszenie”. Pojęcie greckie, które występuje w tym miejscu, jest bardzo trudne do przetłumaczenia. Ma ono wiele znaczeń: “abyśmy nie ulegli pokusie”, “nie pozwól, byśmy doznali pokusy”. “Bóg nie podlega pokusie ku złemu, ani też nikogo nie kusi” (Jk 1, 13); przeciwnie, chce nas wszystkich wyzwolić. Prosimy Go, by nie pozwolił nam wejść na drogę, która prowadzi do grzechu. Jesteśmy zaangażowani w walkę “między ciałem a Duchem”. Prośba ta jest błaganiem o Ducha rozeznania i mocy.

 

► KKK 2847: Duch Święty pozwala nam rozróżniać między próbą, konieczną do wzrostu człowieka wewnętrznego  ze względu na “wypróbowaną cnotę” (Rz 5, 3-5), a pokusą, która prowadzi do grzechu i śmierci. Musimy także rozróżniać między “być kuszonym” a “przyzwolić” na pokusę. Rozróżnienie to obnaża kłamstwo kuszenia; pozornie “ma owoce dobre… jest ono rozkoszą dla oczu” (Rdz 3, 6), ale w rzeczywistości tym owocem jest śmierć. Bóg nie ma zamiaru zmuszać do dobra, gdyż chce mieć do czynienia z istotami wolnymi… W pewnym sensie kuszenie ma coś z dobra. Nikt – poza Bogiem – nie wie, co nasza dusza otrzymała od Boga, nawet my sami tego nie wiemy. Kuszenie to ukazuje, byśmy w końcu poznali samych siebie i dzięki temu pokazali swoją nędzę oraz składali dziękczynienie za dobra, jakie kuszenie nam ukazało.

 

► KKK 2848: “Nie popaść w pokuszenie” zakłada decyzję serca: “Bo gdzie jest twój skarb, tam będzie i serce twoje… Nikt nie może dwom panom służyć” (Mt 6, 21. 24). “Mając życie od Ducha, do Ducha się też stosujmy” (Ga 5, 25). W tym “przyzwoleniu” na Ducha Świętego Ojciec udziela nam sił. “Pokusa nie nawiedziła was większa od tej, która zwykła nawiedzać ludzi. Wierny jest Bóg i nie dozwoli was kusić ponad to, co potraficie znieść, lecz zsyłając pokusę, równocześnie wskaże sposób jej pokonania, abyście mogli przetrwać” (1 Kor 10,13).

 

► KKK 2849: Taka walka i takie zwycięstwo są jednak możliwe tylko dzięki modlitwie. Dzięki swojej modlitwie Jezus jest zwycięzcą kusiciela, od pierwszego kuszenia aż do ostatniej walki w chwili agonii . W tej prośbie do naszego Ojca Chrystus jednoczy nas ze swoją walką i swoją agonią. Usilnie przypomina nam, byśmy w jedności z Nim zachowywali czujność serca. Czujność jest “gotowością serca” i Jezus prosi Ojca, by zachował nas w Jego imieniu (J 17,11). Duch Święty bez przerwy pobudza nas do tej czujności. Prośba ta ukazuje całą swoją dramatyczność w odniesieniu do ostatecznego kuszenia w naszej walce na ziemi; jest to prośba o wytrwanie aż do końca. “Przyjdę jak złodziej. Błogosławiony, który czuwa!” (Ap 16,15).

 

(Czytaj więcej w: “Taka jest wiara Kościoła”, s. 203-204)
 

W słowach “nie wódź nas na pokuszenie” wierzący wyznają wiarę, że Bóg swym światłem i swą mocą pomaga w dokonywaniu właściwych wyborów moralnych.  Proszą Go też po łaskę i moc do zachowania czujności serca i o wytrwałość w trwaniu przy Bogu.

 

http://www.deon.pl/religia/pytania-o-wiare/art,125,czy-pan-bog-wystawia-czlowieka-na-pokuszenie.html

******

Dlaczego przebaczenie innym jest warunkiem uzyskania przebaczenia od Boga?

Katechizm Kościoła Katolickiego

(fot. sxc.hu)

Postawa  przebaczenia  może  się  wydać słabością  człowieka.  W  rzeczywistości wymaga ona ogromnej siły duchowej i odwagi moralnej, jako że niesie z sobą pozorne poczucie straty. W rzeczywistości przynosi realny zysk w postaci gojenia ran ludzkiego serca i odnawiania zakłóconych bądź  nawet  zniszczonych  więzi  łączących  ludzi.

 

Chrześcijanin świadomy  własnej  grzeszności  winien odczuwać  w  sobie  potrzebę  stawania przed Bogiem jako grzesznik i szukania u Niego przebaczenia. Dlatego też uczeń Chrystusa nie może zapominać, że wciąż żyje  w  nim  grzech,  z  którego  może  go wyzwolić tylko Bóg.

 

► KKK 2838: Jest to zadziwiająca prośba. Gdyby zawierała tylko pierwszą część zdania – “Odpuść nam nasze winy” – pośrednio mogłaby być włączona w trzy pierwsze prośby Modlitwy Pańskiej, ponieważ Ofiara Chrystusa została złożona “dla odpuszczenia grzechów”. Jednak zgodnie z drugą częścią zdania nasza modlitwa nie będzie wysłuchana, jeśli najpierw nie odpowiemy na pewne wymaganie. Nasza prośba jest zwrócona ku przyszłości, a nasza odpowiedź powinna ją poprzedzić; słowem wiążącym te dwie części jest wyrażenie “jako”.

 

► KKK 2839: Ze śmiałą ufnością zaczęliśmy modlić się do naszego Ojca. Błagając Go, by święciło się Jego imię, prosiliśmy Go, abyśmy byli coraz bardziej uświęcani. Chociaż zostaliśmy obleczeni w szatę chrzcielną, nie przestajemy jednak grzeszyć i odwracać się od Boga. Teraz, w tej nowej prośbie, na nowo przychodzimy do Niego jak syn marnotrawny  i uznajemy się przed Nim za grzeszników, podobnie jak celnik. Nasza prośba zaczyna się od “wyznania”, w którym wyznajemy jednocześnie naszą nędzę i Jego miłosierdzie. Nasza nadzieja jest niezawodna, ponieważ w Jego Synu “mamy odkupienie – odpuszczenie grzechów” (Kol 1, 14; Ef 1, 7). Skuteczny i niewątpliwy znak Jego przebaczenia znajdujemy w sakramentach Kościoła.

 

► KKK 2840: Powinno wzbudzać w nas przerażenie to, że strumień miłosierdzia nie może przeniknąć do naszego serca tak długo, jak długo nie przebaczyliśmy naszym winowajcom. Miłość, podobnie jak Ciało Chrystusa, jest niepodzielna: nie możemy miłować Boga, którego nie widzimy, jeśli nie miłujemy brata i siostry, których widzimy. Gdy odmawiamy przebaczenia naszym braciom i siostrom, nasze serce zamyka się, a jego zatwardziałość sprawia, że staje się ono niedostępne dla miłosiernej miłości Ojca; przez wyznanie grzechu nasze serce otwiera się na Jego łaskę.

 

► KKK 2841: Ta prośba jest tak ważna, że tylko do niej powraca Pan i rozwija ją w Kazaniu na Górze. To główne wymaganie tajemnicy Przymierza jest niemożliwe do wypełnienia przez człowieka. Ale “dla Boga wszystko jest możliwe”.

 

► KKK 2842: Wyrażenie “jako” występuje niejednokrotnie w nauczaniu Jezusa: “Bądźcie wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski” (Mt 5, 48); “Bądźcie miłosierni, jak Ojciec wasz jest miłosierny” (Łk 6, 36); “Przykazanie nowe daję wam, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem” (J 13, 34). Zachowanie przykazania Pana nie może polegać tylko na zewnętrznym naśladowaniu Bożego wzoru. Chodzi o żywe i pochodzące “z głębi serca” uczestniczenie w świętości, miłosierdziu i miłości naszego Boga. “Mając życie od Ducha, do Ducha też się stosujmy” (Ga 5, 25). Tylko Duch, który jest “naszym życiem”, może czynić “naszymi” te same dążenia, jakie były w Jezusie Chrystusie. Staje się możliwa jedność przebaczenia, gdy “przebaczamy sobie, tak jak i Bóg nam przebaczył w Chrystusie” (Ef 4, 32).

 

► KKK 2843: W taki sposób nabierają życiowej mocy słowa Pana o przebaczeniu, o tej miłości, która umiłowała aż do końca. przypowieść o nielitościwym dłużniku, która zwieńcza nauczanie Jezusa o komunii eklezjalnej, kończy się takimi słowami: “Podobnie uczyni wam Ojciec mój niebieski, jeżeli każdy z was nie przebaczy z serca swemu bratu. Rzeczywiście, właśnie tu; “w głębi serca” rozstrzyga się wszystko. Nieodczuwanie obrazy i zapomnienie o niej nie leży w naszej mocy; serce, które ofiaruje się Duchowi Świętemu, przemienia jednak ranę we współczucie i oczyszcza pamięć, zastępując obrazę wstawiennictwem.

 

► KKK 2844: W modlitwie chrześcijańskiej posuwamy się aż do przebaczenia nieprzyjaciołom. przemienia ona ucznia, upodabniając go do jego Nauczyciela. Przebaczenie jest szczytem modlitwy chrześcijańskiej; daru modlitwy nie przyjmie inne serce, jak tylko to, które jest zgodne z Boskim współczuciem. Przebaczenie świadczy również o tym, że w naszym świecie miłość jest silniejsza niż grzech. Dawni i współcześni męczennicy dają to świadectwo o Jezusie. Przebaczenie jest podstawowym warunkiem pojednania dzieci Bożych z ich Ojcem i wszystkich ludzi między sobą.

 

► KKK 2845: To przebaczenie, Boskie ze swej istoty, nie ma ani granic, ani miary . Jeśli chodzi o obrazę (“grzechy” według Łk 11, 4 lub “winy” według Mt 6, 12), to w gruncie rzeczy jesteśmy zawsze dłużnikami: “Nie bądźcie nikomu nic dłużni poza wzajemną miłością” (Rz 13, 8). Komunia Trójcy Świętej jest źródłem i kryterium prawdy wszelkich relacji. Komunię tę przeżywamy w modlitwie, zwłaszcza w Eucharystii: Bóg nie przyjmuje ofiary podzielonych braci. Poleca im odejść od ołtarza i pojednać się najpierw ze swoimi braćmi… Najwspanialszą ofiarą dla Boga jest nasz pokój, zgoda, jedność całego wiernego ludu w Ojcu, Synu i Duchu Świętym.

 

(Czytaj więcej w: “Taka jest wiara Kościoła”, s. 201-203)
 

Prośba o odpuszczenie naszych nam naszych win winna być łączona z ofiarowanym Bogu darem oczyszczenia pamięci z urazy do bliźniego i gotowością odpłacenia dobrem za zło. Prośba ta staje się też zaproszeniem  człowieka  do  dziękczynienia składanego Bogu za bezmiar Jego miłości i przebaczenia.

 

http://www.deon.pl/religia/pytania-o-wiare/art,124,dlaczego-przebaczenie-innym-jest-warunkiem-uzyskania-przebaczenia-od-boga.html

******

W jaki sposób przyczyniamy się do nastania królestwa Bożego?

Katechizm Kościoła Katolickiego

(fot. Bartek Kuzia/flickr.com/CC)

W ogłoszonym i zapoczątkowanym na ziemi królestwie Bożym działa żywy Bóg. Zrozumienie wielkości przyniesionego ludzkości przez Jezusa daru jest przedmiotem prośby o “nastanie” królestwa Bożego.

 

► KKK 2816: W Nowym Testamencie ten sam wyraz Basileia można tłumaczyć jako “królewskość” (rzeczownik abstrakcyjny), “królestwo” (rzeczownik konkretny) albo “królowanie” (rzeczownik wyrażający działanie). Królestwo Boże jest już obecne. Przybliżyło się w Słowie Wcielonym, jest głoszone w całej Ewangelii, przyszło w Śmierci i Zmartwychwstaniu Chrystusa. Od Ostatniej Wieczerzy Królestwo Boże przychodzi w Eucharystii: jest pośród nas. Królestwo przyjdzie w chwale, gdy Chrystus przekaże je swojemu Ojcu: Królestwo Boże może oznaczać samego Chrystusa; Tego, którego pragnąc wzywamy każdego dnia i którego przyjście chcemy przyśpieszyć swoim oczekiwaniem. Jak jest On naszym Zmartwychwstaniem, ponieważ w Nim wszyscy zmartwychwstajemy, tak może On być również Królestwem Bożym, bo w Nim będziemy królować.

 

► KKK 2817: Prośba, “Marana tha”, jest wołaniem Ducha i Oblubienicy: “Przyjdź, , Panie Jezu”: Nawet gdyby ta modlitwa nie zobowiązywała nas do prośby o przyjście Królestwa, to spontanicznie wydobywałoby się z nas to wołanie, bo z niecierpliwością oczekujemy spełnienia naszych nadziei. Dusze męczenników, pod ołtarzem, wołają do Pana donośnym głosem: “Dokądże, Władco święty i prawdziwy, nie będziesz sądził i wymierzał za krew naszą kary tym, co mieszkają na ziemi?” (Ap 6, 10). Mają oczywiście zaznać sprawiedliwości u kresu czasów. Panie, przyśpiesz więc przyjście Twego Królestwa!.

 

► KKK 2818: W Modlitwie Pańskiej chodzi przede wszystkim o ostateczne przyjście Królestwa Bożego w chwili powrotu Chrystusa. To pragnienie nie oddala jednak Kościoła od jego posłania na tym świecie, ale raczej go w nie angażuje. Od Pięćdziesiątnicy przyjście Królestwa jest dziełem Ducha Pana, który dalej prowadzi swoje dzieło na świecie i dopełnia wszelkiego uświęcenia.

 

► KKK 2819: “Królestwo Boże. . . to sprawiedliwość, pokój i radość w Duchu Świętym” (Rz 14,17). Czasy ostateczne, w jakich żyjemy, są czasami wylania Ducha Świętego. Od tej chwili rozpoczęła się decydująca walka między “ciałem” a Duchem: Jedynie czyste serce może z całą pewnością powiedzieć: “Przyjdź Królestwo Twoje”. Trzeba było być w szkole św. Pawła, żeby móc powiedzieć: “Niech więc grzech nie króluje w naszym śmiertelnym ciele” (Rz 6, 12). Kto zachowuje czystość w uczynkach, myślach i słowach, ten może powiedzieć Bogu: “Przyjdź królestwo Twoje!”.

 

► KKK 2820: Rozeznając według Ducha, chrześcijanie powinni dostrzegać różnicę między wzrostem Królestwa Bożego a rozwojem kultury i społeczeństwa, do jakiego się przyczyniają. To rozróżnienie nie jest rozdzieleniem. Powołanie człowieka do życia wiecznego nie przekreśla jego obowiązku wykorzystania wszystkich sił i środków otrzymanych od Stwórcy, ale pobudza go, aby w tym świecie służyć sprawiedliwości i pokojowi.

 

► KKK 2821: Ta prośba jest zanoszona i wysłuchiwana w modlitwie Jezusa, jest obecna i skuteczna w Eucharystii; przynosi swój owoc w odnowionym życiu zgodnym z błogosławieństwami.

 

Czytaj więcej w: “Taka jest wiara Kościoła“, s. 198

 

 

Modląc się “przyjdź królestwo Twoje” prosimy, by Bóg wspomagał nas w wypełnianiu naszego powołania do budowania królestwa Bożego w obecnym czasie przez rozwój kultury, społeczeństwa i cywilizacji w duchu Chrystusowej sprawiedliwości, miłości i pokoju.

http://www.deon.pl/religia/pytania-o-wiare/art,121,w-jaki-sposob-przyczyniamy-sie-do-nastania-krolestwa-bozego.html

 

O autorze: Judyta