W tym szaleństwie jest metoda

W tym szaleństwie jest metoda

Sejm -już na szczęście poprzedniej kadencji -w ramach swej gorączki legislacyjnej zwanej przez niektórych mniej elegancko laksacją zajął się produktami sprzedawanymi w szkolnych sklepikach i szkolnymi stołówkami. Ustawowo zakazano sprzedaży w tych sklepikach batoników i drożdżówek oraz stosowania w stołówkach soli obarczając jednocześnie sklepiki i stołówki odpowiedzialnością za coraz częstsze u dzieci choroby cywilizacyjne- cukrzycę i otyłość. Szanowni posłowie i eksperci nie widzą związku pomiędzy tymi chorobami a siecią powstających w każdej wsi fast foodów, nie widzą wpływu na stan zdrowia obywateli, w tym dzieci i młodzieży, wielkopowierzchniowych sklepów sprzedających wysoko przetworzoną żywność, które to sklepy osobiście reklamowała (na szczęście też już była) pani premier. Nie chcą widzieć zagrożeń płynących z GMO oraz wszechobecnych na polskim rynku koncernów farmaceutycznych nachalnie reklamujących swoje produkty w mediach i forsujących nowe, nie przebadane w wystarczającym stopniu szczepionki. Na przykład zakazaną w wielu krajach szczepionkę przeciwko wirusowi brodawczaka ludzkiego HPV o wielu bardzo poważnych skutkach ubocznych. Jak stwierdził w wywiadzie dla czasopisma Principe de Santé były pracownik firmy Merck, Francuz dr Bernard Dalbergue: „Gardasil (w Polsce Silgard) będzie największym skandalem w historii medycyny”.
Jest tragikomiczne, że w kraju zadłużonym na kilka pokoleń, w kraju zagrożonym upadkiem systemu emerytalnego i systemu opieki zdrowotnej, parlament zajmuje się soleniem potraw w szkolnych stołówkach.
W liberalnym społeczeństwie, w którym piętnastolatka ma prawo współżyć seksualnie, a rodzice nie mogą jej zakazać wychodzenia na nocne imprezy, gdzie ta sama nastolatka może swobodnie kupić w aptece ( i to bez recepty) pigułkę wczesnoporonną, prawo zakazuje jej jeść ciastka i solić kartofle. To tak jakby dozwolone było mordowanie ludzi natomiast zakazane i surowo karane było grożenie komukolwiek palcem. Jednak taka jest paradoksalna logika współczesnego prawa, które dopuszcza aborcję (zwaną w poprawnościowej nowomowie „terminacją ciąży”), czyli zabicie własnego dziecka często zdolnego już do samodzielnego życia, natomiast zabrania wymierzenia dziecku klapsa.
Władze mogą odebrać matce dziecko tylko dlatego, że jakaś zidiociała kurator przestraszyła się muszek owocówek albo dopatrzyła się okruchów chleba na stole natomiast te same władze nie przyjmują do wiadomości, że w Warszawie w nocnych klubach małe dziewczynki z ubogich rodzin (jak w powieściach Dickensa lub Balzaca) sprzedają podpitym gościom kwiatki. A prominentny polityk formacji, która zasłynęła fundowaniem sobie za pieniądze podatnika ośmiorniczek twierdzi ,że „dzieci nie cierpią głodu dopóki w rowach rośnie szczaw a na miedzach mirabelki”.
Dzieci przekazywane do rodzin zastępczych bywają bite a nawet (jak to zdarzyło się w Pucku) mordowane. Opinii społecznej każe się jednak wierzyć, że rodzina zastępcza jest zawsze lepsza od rodziny biologicznej. Liberalne społeczeństwo oddało w ręce swoich urzędników i funkcjonariuszy ogromną władzę -o wiele większą niż było to w społeczeństwie tradycyjnie uważanym za totalitarne, na przykład w społeczeństwie komunistycznym. Państwo wycofując się z decydowania o wyborach politycznych czy wierzeniach obywatela uzurpuje sobie prawo do decydowania jak ma wyglądać jego mieszkanie,jak ma być on leczony i jak mają być szczepione jego dzieci. Za odmowę szczepienia dzieci na ich opiekunów nakłada się wysokie grzywny. Maksymalna wysokość grzywny to 50 tysięcy złotych.
Rzecz w tym, że na temat szczepień i ich skutków zdrowotnych zadania są delikatnie mówiąc podzielone. Poglądy na temat leczenia, szczepienia czy zasad żywienia dzieci jak wiadomo nieustannie się zmieniają. Dzieci urodzone w latach osiemdziesiątych miały wedle zaleceń lekarzy być karmione dokładnie co trzy godziny mieszanką mleczna, a od trzeciego miesiąca życia polecano wprowadzać do jadłospisu niemowlęcia zupę jarzynową gotowaną na mięsie i zaprawianą żółtkiem. Dureń który to wymyślił, a także lekarze pediatrzy którzy to propagowali( a nawet straszyli matki sądem rodzinnym za nie przestrzeganie ich zaleceń ) są odpowiedzialni za epidemię uczuleń, na które cierpi pokolenie obecnych czterdziestolatków. Dopiero gdy amerykańscy uczeni odkryli (z wielkim wysiłkiem intelektualnym), że samica ludzka posiada pierś, wróciła moda na karmienie naturalne. Obecnie zaleca się karmić dziecko do roku wyłącznie piersią a wszelkie wywary mięsne są surowo zakazane. Podobnie jest w dietetyce ludzi dorosłych. To co uważano za rakotwórcze okazuje się chronić przed rakiem, to co gorąco polecano ( na przykład margaryny) – okazuje się być niezwykle szkodliwe. Nikt oczywiście nie przebił w tej dziedzinie uczonych sowieckich, którzy zakazywali podawania po porodzie noworodka matce gdyż jakiś idiota doszedł do wniosku że siara jest szkodliwa dla zdrowia. Dzieci przynoszono położnicom po kilku dniach gdy bezpowrotnie traciły one pokarm.
Wniosek jest tylko jeden Żaden sąd ani urzędnik nie ma prawa decydować jak wychowujemy nasze dzieci, kiedy posyłamy je do szkoły czy jak je szczepimy. Przede wszystkim dlatego, że poglądy na ten temat się zmieniają i to co dziś jest dogmatem jutro może okazać się herezją. Tym bardziej bezsensowne jest zakazywanie dzieciom solenia potraw czy jedzenia słodyczy. Być może za kilka lat okaże się, że sól jest niezbędna dla prawidłowej pracy serca, a słodycze przeciwdziałają cukrzycy albo wpływają pozytywnie na rozwój mózgu dziecka.
Szkodliwość soli i cukru wydaje się być dzisiaj dogmatem ale – przypominam- nie takie dogmaty padały pod naporem faktów.
Wszechobecność państwa, wtrącanie się jego funkcjonariuszy w żywienie i wychowywanie dzieci jest częścią charakterystycznego dla współczesnego świata miękkiego totalitaryzmu.
Natomiast fakt, że soleniem potraw zajmował się w Polsce parlament wydaje się być wręcz szaleństwem. Być może w tym szaleństwie jest jednak jakaś metoda.
Tekst drukowany w Warszawskiej Gazecie

O autorze: izabela brodacka falzmann