Słowo Boże na dziś – 25 czerwca 2015 r. – czwartek, bł. Honorata Koźmińskiego

Myśl dnia

Różaniec

Osoba uboga ma wszystko u Boga.

bł. Honorat Koźmiński

********

CZWARTEK XII TYGODNIA ZWYKŁEGO, ROK I

PIERWSZE CZYTANIE DŁUŻSZE (Rdz 16,1-12.15-16)

Narodzenie się Izmaela

Czytanie z Księgi Rodzaju.

Saraj, żona Abrahama, nie urodziła mu potomka. Miała zaś niewolnicę Egipcjankę, imieniem Hagar. Rzekła więc Saraj do Abrama: „Ponieważ Pan zamknął mi łono, abym nie rodziła, zbliż się do mojej niewolnicy; może z niej będę miała dzieci”. Abram usłuchał rady Saraj. Saraj, żona Abrama, wzięła zatem niewolnicę Hagar, Egipcjankę, i dała ją za żonę mężowi swemu Abramowi, gdy już minęło dziesięć lat, odkąd Abram osiedlił się w Kanaanie. Abram zbliżył się do Hagar i ta stała się brzemienną. A widząc, że jest brzemienna, zaczęła lekceważyć swą panią.
Wtedy Saraj rzekła do Abrama: „Przez ciebie doznaję zniewagi; ja sama dałam ci moją niewolnicę za żonę, ona zaś czując się brzemienną, lekceważy mnie. Niechaj Pan będzie sędzią między mną a tobą!” Abram rzekł do Saraj: „Przecież niewolnica twoja jest w twojej mocy: postąp z nią, jak będziesz uważała za dobre”.
Kiedy Saraj upokorzyła Hagar, ta uciekła od niej.
Anioł Pana znalazł Hagar na pustyni u źródła przy drodze wiodącej do Szur i zapytał: „Hagar, niewolnico Saraj, skąd przyszłaś i dokąd idziesz?” A ona odpowiedziała: „Uciekłam od mojej pani, Saraj”.
Wtedy anioł Pana rzekł do niej: „Wróć do twej pani i pokornie poddaj się pod jej władzę”. Po czym anioł Pana oznajmił: „Bardzo rozmnożę twoje potomstwo, tak że nie będzie można go policzyć”. I mówił: „Jesteś brzemienna i urodzisz syna, któremu dasz imię Izmael, bo słyszał Pan, gdy byłaś upokorzona. A będzie to człowiek dziki jak onager: będzie on walczył przeciwko wszystkim i wszyscy przeciwko niemu; będzie on utrapieniem swych pobratymców”.
Hagar urodziła Abramowi syna. I Abram nazwał zrodzonego mu przez Hagar syna imieniem Izmael. Abram miał lat osiemdziesiąt sześć, gdy mu Hagar urodziła Izmaela.

Oto słowo Boże.

PIERWSZE CZYTANIE KRÓTSZE (Rdz 6b-12.15-16)

Narodzenie się Izmaela

Czytanie z Księgi Rodzaju.

Kiedy Saraj upokorzyła Hagar, ta uciekła od niej. Anioł Pana znalazł Hagar na pustyni u źródła przy drodze wiodącej do Szur i zapytał: „Hagar, niewolnico Saraj, skąd przyszłaś i dokąd idziesz?” A ona odpowiedziała: „Uciekłam od mojej pani, Saraj”.
Wtedy anioł Pana rzekł do niej: „Wróć do twej pani i pokornie poddaj się pod jej władzę”. Po czym anioł Pana oznajmił: „Bardzo rozmnożę twoje potomstwo, tak że nie będzie można go policzyć”. I mówił: „Jesteś brzemienna i urodzisz syna, któremu dasz imię Izmael, bo słyszał Pan, gdy byłaś upokorzona. A będzie to człowiek dziki jak onager: będzie on walczył przeciwko wszystkim i wszyscy przeciwko niemu; będzie utrapieniem swych pobratymców”.
Hagar urodziła Abramowi syna. I Abram nazwał zrodzonego mu przez Hagar syna imieniem Izmaeł. Abram miał lat osiemdziesiąt sześć, gdy mu Hagar urodziła Izmaela.

Oto słowo Boże.

PSALM RESPONSORYJNY (Ps 106,1-2.3-4a.4b-5)

Refren: Nasz Pan jest. dobry: chwalcie Go na wieki.

Chwalcie Pana, bo jest dobry, *
bo na wieki trwa Jego łaska.
Któż wysławi potężne dzieła Pana *
i rozgłosi całą Jego chwałę?

Szczęśliwi, którzy strzegą przykazań *
i sprawiedliwie postępują w każdym czasie.
Pamiętaj o nas, Panie, *
gdyż upodobałeś sobie w swym ludzie.

Przyjdź nam z pomocą, *
abyśmy ujrzeli szczęście Twych wybranych,
cieszyli się radością Twego ludu, *
chlubili się razem z Twym dziedzictwem.

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (1 P 1,25)

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

Słowo Pana trwa na wieki,
to słowo ogłoszono wam jako Dobrą Nowinę.

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

EWANGELIA (Mt 7,21-29)

Dom zbudowany na skale i dom zbudowany na piasku

Słowa Ewangelii według świętego Mateusza.

Jezus powiedział do swoich uczniów:
„Nie każdy, który Mi mówi: «Panie, Panie», wejdzie do królestwa niebieskiego, lecz ten, kto spełnia wolę mojego Ojca, który jest w niebie. Wielu powie Mi w owym dniu: Panie, Panie, czy nie prorokowaliśmy mocą Twego imienia i nie wyrzucaliśmy złych duchów mocą Twego imienia, i nie czyniliśmy wielu cudów mocą Twego imienia?» Wtedy im oświadczę: «Nigdy was nie znałem. Odejdźcie ode Mnie wy, którzy dopuszczacie się nieprawości».
Każdego więc, kto tych słów moich słucha i wypełnia je, można porównać z człowiekiem roztropnym, który dom swój zbudował na skale. Spadł deszcz, wezbrały potoki, zerwały się wichry i uderzyły w ten dom. On jednak nie runął, bo na skale był utwierdzony.
Każdego zaś, kto tych słów moich słucha, a nie wypełnia ich, można porównać z człowiekiem nierozsądnym, który dom swój zbudował na piasku. Spadł deszcz, wezbrały potoki, zerwały się wichry, i rzuciły się na ten dom. I runął, a upadek jego był wielki”.
Gdy Jezus dokończył tych mów, tłumy zdumiewały się Jego nauką. Uczył ich bowiem jak ten, który ma władzę, a nie jak ich uczeni w Piśmie.

Oto słowo Pańskie.

KOMENTARZ

Żyć nie tylko słowem, ale czynem

Nie wystarczy jedynie słuchać słowa Bożego. Aby osiągnąć zbawienie, trzeba to słowo wprowadzać w czyn. Gdy człowiek autentycznie żyje przykazaniem miłości Boga i bliźniego, ma poczucie spełnienia i jego życie nabiera sensu. W dzisiejszych czasach tak wielu ludzi jest zagubionych. Zatracają się w gąszczu fałszywych ideologii i dominacji pieniądza. Brakuje im duchowego fundamentu i w obliczu trudności bardzo szybko się załamują. Jezus jest tym, który przemawiał z mocą. Jeśli zaufamy mocy płynącej ze słowa Bożego i wprowadzimy je w czyn, otrzymamy wszelkie potrzebne łaski, aby wypełnić przykazanie miłości bliźniego.

Boski Mistrzu, pragnę być nie tylko tym, który słucha, ale także tym, który działa mocą Twojego słowa. Dodaj mi siły, abym jak najpełniej wypełnił w moim życiu przykazanie miłości Boga i bliźniego.

Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2015”
Autor: ks. Mariusz Krawiec SSP
Edycja Świętego Pawła

http://www.paulus.org.pl/czytania.html
*******************************************************************************
____________
Świętych Obcowanie
25 czerwca

Błogosławiony Honorat Koźmiński, prezbiter
Błogosławiony Honorat Koźmiński Wacław Koźmiński urodził się 16 października 1829 r. w Białej Podlaskiej, w rodzinie inteligenckiej, jako drugi syn Stefana i Aleksandry z Kahlów. Miał także dwie młodsze siostry. Był bardzo zdolny, po ukończeniu gimnazjum w Płocku studiował na wydziale budownictwa warszawskiej Szkoły Sztuk Pięknych. Będąc w gimnazjum zaniechał praktyk religijnych, a w czasie studiów zupełnie stracił wiarę.
23 kwietnia 1846 r. został aresztowany przez policję carską pod zarzutem udziału w spisku i osadzony w X pawilonie Cytadeli Warszawskiej. Wówczas ciężko zachorował; powracając do zdrowia, przemyślał dokładnie swoje życie i nawrócił się. Uwolniony z więzienia po blisko roku, podjął dalsze studia, a jednocześnie prowadził bardzo surowy tryb życia.
Po ukończeniu studiów, 8 grudnia 1848 r. wstąpił do klasztoru kapucynów. Już 21 grudnia przyjął habit zakonny i otrzymał imię Honorat. Pierwszą profesję złożył dokładnie rok później. Chociaż pragnął być bratem zakonnym, przełożeni polecili mu, aby przygotowywał się do kapłaństwa. Po ukończeniu studiów teologicznych przyjął święcenia kapłańskie 27 listopada 1852 r. Wkrótce został mianowany profesorem retoryki oraz sekretarzem prowincjała, lektorem teologii i spowiednikiem nawracających się. Zasłynął w Warszawie jako znakomity rekolekcjonista i misjonarz ludowy. Pracując w III Zakonie św. Franciszka, gorliwie działał w kościołach Warszawy. Swoją głęboką religijnością i troską o człowieka zjednywał wielu ludzi dla Chrystusa.
W 1861 roku, po kasacie zakonów przez władze carskie, o. Honorat został przewieziony do Zakroczymia pod Warszawą. Pomimo trudnych warunków tworzył tam dalej grupy tercjarek. Około 1889 r. zwrócił się do Stolicy Świętej o zatwierdzenie zgromadzeń bezhabitowych. W tym samym roku uzyskał aprobatę. Dzięki temu powstało 26 stowarzyszeń tercjarskich, z których na przestrzeni lat uformowały się liczne zgromadzenia zakonne. Ojciec Honorat stał się odnowicielem życia zakonnego i twórcą jego nowej formy zbliżonej do dzisiejszych instytutów świeckich. Poprzez swoje duchowe córki i synów starał się docierać do wszystkich środowisk i odrodzić w społeczeństwie ducha gorliwości pierwszych chrześcijan. Kierował tymi wspólnotami przez konfesjonał i korespondencję, ponieważ rząd carski nie pozwoliłby na formowanie się nowych zakonów, zaś w roku 1864 skasował zakon kapucynów, pozostawiając tylko klasztor w Zakroczymiu. Do dziś istnieją trzy zgromadzenia honorackie habitowe: felicjanki – powołane we współpracy z bł. Marią Angelą Zofią Truszkowską, serafitki i kapucynki oraz czternaście bezhabitowych, utajonych przed carskim zaborcą.
Zgromadzenia o. Honorata podejmowały prace charytatywne i apostolskie, m.in. wśród młodzieży szkolnej i rzemieślniczej, w fabrykach, wśród ludu wiejskiego, w przytułkach dla ludzi starych i upośledzonych. Powstały w 1893 r. na terenie Królestwa ruch mariawitów zaszkodził opinii o. Honorata. Gdy w 1908 r. biskupi zreorganizowali jego zgromadzenia, a ich postanowienie zatwierdził Watykan, zalecając o. Honoratowi powstrzymanie się od dalszego kierowania nimi, przyjął to z pokorą i posłuszeństwem.
Błogosławiony Honorat Koźmiński

Ostatecznie osiadł w Nowym Mieście nad Pilicą. W 1895 r. został komisarzem generalnym polskiej prowincji kapucynów i przyczynił się do znacznego rozwoju zakonu. Jednocześnie prowadził intensywną pracę pisarską, zabierał głos w aktualnych sprawach, zajmował się zagadnieniami społecznymi. Był człowiekiem wielkiej gorliwości, jeśli chodzi o zbawienie dusz. Wiele godzin spędzał w konfesjonale. Praktykował surowe umartwienia, sporo czasu spędzał na modlitwie.
Pozbawiony słuchu i cierpiący fizycznie, resztę lat spędził na modlitwie i kontemplacji. Wyczerpany pracą apostolską, zmarł w opinii świętości 16 grudnia 1916 r. 16 października 1988 r., w 10. rocznicę swego pontyfikatu, beatyfikował go św. Jan Paweł II. Bł. Honorat jest głównym patronem diecezji łowickiej.

W ikonografii bł. Honorat przedstawiany jest w habicie kapucynów.

http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/10-13a.php3

 

Listy, myśli, modlitwy, litanie, pieśni, rekolekcje i rozważania – Strona o bł. O. Honoracie Koźmińskim

**********************************************************************

Na dobranoc i dzień dobry – Mt 7, 21-29

Na dobranoc
wydrukuj

Mariusz Han SJ

I runął, a upadek jego był wielki…

 

Łudzenie samego siebie
Jezus powiedział do swoich uczniów: Nie każdy, który Mi mówi: Panie, Panie!, wejdzie do królestwa niebieskiego, lecz ten, kto spełnia wolę mojego Ojca, który jest w niebie.

 

Wielu powie Mi w owym dniu: Panie, Panie, czy nie prorokowaliśmy mocą Twego imienia i nie wyrzucaliśmy złych duchów mocą Twego imienia, i nie czyniliśmy wielu cudów mocą Twego imienia?

 

Wtedy oświadczę im: Nigdy was nie znałem. Odejdźcie ode Mnie wy, którzy dopuszczacie się nieprawości! Każdego więc, kto tych słów moich słucha i wypełnia je, można porównać z człowiekiem roztropnym, który dom swój zbudował na skale. Spadł deszcz, wezbrały potoki, zerwały się wichry i uderzyły w ten dom. On jednak nie runął, bo na skale był utwierdzony.

 

Każdego zaś, kto tych słów moich słucha, a nie wypełnia ich, można porównać z człowiekiem nierozsądnym, który dom swój zbudował na piasku. Spadł deszcz, wezbrały potoki, zerwały się wichry i rzuciły się na ten dom. I runął, a upadek jego był wielki.

 

Gdy Jezus dokończył tych mów, tłumy zdumiewały się Jego nauką. Uczył ich bowiem jak ten, który ma władzę, a nie jak ich uczeni w Piśmie.

 

Opowiadanie pt. “O kamieniarzach i katedrze”
Działo się to w czasach, kiedy budowano wspaniałe gotyckie katedry: Na jednej z takich budów postawiono kamieniarzom jedno proste pytanie: – Co ty tu porabiasz?

 

Pierwszy odpowiedział: – Obrabiam kamienie. Drugi: – Zarabiam pieniądze na utrzymanie licznej rodziny. Trzeci rzekł dumnie i z godnością: – Buduję katedrę.

 

Refleksja
Często samych siebie oszukujemy, mówiąc jedno, robiąc jednak drugie. Wiarygodność tracimy nie tylko w oczach ludzkich, ale i własnych. Bóg zaś czeka na nasze przebudzenie ze snu w którym jest nam raz lepiej, a raz gorzej…

 

Jezus zachęca nas, abyśmy nie żyli snem i nie budowali na piasku. Jezus jest realistą i wie, że wszystko, co nie jest budowane na solidnych fundamentach, nie ma szans na przetrwanie. Dlatego tak ważne dla Niego było to radykalne: “tak-tak”, albo “nie-nie”. Zachęca tez, abyśmy nie byli “letni”, tylko albo zimni, albo gorący. Tylko człowiek “konkretu” jest w stanie osiągnąć cel, do którego zdąża…

 

3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. Jak być dziś wiarygodnym?
2. Jak nie budować na piasku, lecz skale?
3. Jak być człowiekiem “konkretu”?

 

I tak na koniec…
Ktokolwiek mi mówi, że jego wiara jest skończona i skończona jest jego niewiara, podejrzewam, że nie mówi o wierze, lecz o złudzeniu wiary (Józef Stanisław Tischner)

_____________________________________

To warto przeczytać

*******

Kongregacja Nauki Wiary nie uznała autentyczności objawień w Medjugorie?

KAI / ptt 2

(fot. bibiphoto / Shutterstock.com)

Kongregacja Nauki Wiary nie uznała autentyczności objawień w Medjugorie, które może być miejscem wiary, modlitwy, pobożności, ale nie sanktuarium – orzekło zdaniem dziennika “Il Giornale” zebranie plenarne Kongregacji Nauki Wiary. Na oficjalne stanowisko Kongregacji musimy jednak jeszcze poczekać.

Dokumentacja przeanalizowana podczas wczorajszego spotkania trafiła na biurko Ojca Świętego, który podejmie ostateczne decyzje w tej sprawie.

 

Według informacji włoskiego dziennika sesja Kongregacji Nauki Wiary zachęca pielgrzymów, by odwiedzając Medjugorie nie utrzymywali kontaktów z “widzącymi” i zakazuje uczestnictwa w rzekomych “objawieniach”, których nie należy uznawać za “objawienia nadprzyrodzone”.

 

Jak bowiem nakazuje Kodeks Prawa Kanonicznego nie można wypowiadać się na temat autentyczności objawień, dopóki nie będą one zakończone.

 

“Il Giornale” cytuje opinię jednej z “widzących”, Vicki Ivanković, która spokojnie i z pogodą ducha oczekuje na stanowisko Ojca Świętego.

 

http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/z-zycia-kosciola/art,22576,kongregacja-nauki-wiary-nie-uznala-autentycznosci-objawien-w-medjugorie.html
**********

Zgubione dusze

William O’Malley

(fot. sxc.hu)

Dusza, która “chybia celu”, mija się z sensem własnego człowieczeństwa, nie dostrzegając różnicy pomiędzy sztuką przeżycia i życiem. Jeśli nie pytamy, po co żyjemy, zaradność życiowa staje się absurdalną sztuką dla sztuki.

Niegdyś sformułowanie “zgubić swoją duszę” kojarzyło się z pogrążeniem się po śmierci w otchłaniach piekieł, w których sadystyczne demony zadają nieopisane męki cudzołożnikom, mordercom, krzywoprzysięzcom i książętom Kościoła, nieoszczędzonym przez Dantego w jego Boskiej Komedii. Nawet po złagodzeniu doktryny o potępieniu, dokonanym w duchu Soboru Watykańskiego II, wydaje się, że tego rodzaju obrazy wciąż są silnie zakorzenione w naszej kulturze. Niekiedy jednak wydają się nam one tak egzotyczne i bezsensowne, że – zwłaszcza jeśli jesteśmy wykształceni i kulturalni – mamy ochotę powiedzieć: “do diabła z takim piekłem”. Postępujemy przy tym podobnie jak starożytni Grecy, którzy w złotym okresie rozwoju swej kultury traktowali rodzinę Zeusa z pewnym przymrużeniem oka. Ateiści i agnostycy dysponują argumentem, z którym zmierzyć się muszą nawet ludzie wierzący: moralność nie ma nic wspólnego z religią i religijnością. Religia to nasz stosunek do Boga czy bóstwa, o ile coś podobnego istnieje. Bez wątpienia jednak wyrządzanie moralnego zła jest możliwe nawet wówczas, gdy nie ma Boga. Moralność to sieć relacji, które wiążą nas z innymi mieszkańcami tej planety oraz z nią samą. Osoba przestrzegająca zasad moralnych to człowiek “przyzwoity”, ktoś, kto okazuje się bardziej odpowiedzialny od skał, kwiatów czy węży. Złotą regułę etyczną — głoszącą, że należy traktować innych tak, jak traktujemy siebie – znaleźć można nieomal dosłownie we wszystkich systemach i koncepcjach filozoficznych. Moralność nie jest kwestią religii, lecz przetrwania człowieka na ziemi.
W ciągu wieków zmianie uległa nie istota człowieczeństwa, lecz sposób, w jaki pojmują ją dziś głosiciele i nauczyciele idei narzucanych szerokim kręgom społecznym. Idee przedostają się z zacisznych gabinetów współczesnych mistrzów do szkół i uniwersytetów, a stamtąd do mediów i kolorowych magazynów oraz do wypowiedzi popularnych komentatorów życia publicznego. Większość z nas z wdzięcznością przyjmuje ów dar, zdejmujący z naszych barków ciężar samodzielnego myślenia; zbyt wiele by nas ono kosztowało, jeśli nawet zdołalibyśmy wyrobić sobie jakieś własne zdanie. Moralność sprowadza się dziś do tego, co dr Alfred Kinsey nazwał “konwencjami” czy “restrykcjami społecznymi”. Według tej koncepcji nie kopulujemy na trawniku przed domem jak nasze czworonogi wyłącznie dlatego, że obawiamy się, co pomyśleliby sobie o nas sąsiedzi. Wszelkie obyczaje, prawa i zasady są zatem względne, czysto zewnętrzne i arbitralne. Seks to czynność czysto biologiczna; gdy sobie to uświadomimy, pozbędziemy się poczucia winy. Z podobną swobodą potraktować można takie tematy, jak plagiat, seks w Gabinecie Owalnym, pornografia internetowa czy posyłanie osób uznanych za rasowo niższe do komór gazowych. Wedle doktora Kinseya im częściej ostentacyjnie naruszamy przyjęte dotąd zasady, tym mniej czujemy się winni.
W społeczeństwie wyzwolonym, w którym wszystkie opinie muszą być uznawane za równie słuszne, nieuchronnie pojawia się tępa obojętność na treść czyichkolwiek wierzeń i przekonań. Wszystkie przekonania podlegają tej samej zasadzie tolerancji. Wobec takiej otwartości poglądów osobiste opinie nie wymagają już żadnych dalszych uzasadnień. Postawa ta, nader rozpowszechniona, wydaje się nie brać pod uwagę faktu, że najbardziej otwarci jesteśmy wówczas, gdy mamy pusto w głowie. Jak mówi Henry Higgins w musicalu My Fair Lady: “Francuzi nigdy nie przejmują się tym, co robią, jeśli tylko poprawnie to wymawiają”.
Nieco mniej komfortową wizję ludzkiego zachowania sugeruje greckie słowo hamartia, oznaczające grzech. Wywodzi się ono z łucznictwa i pierwotnie oznacza “chybienie celu”.
Dusza, która “chybia celu”, mija się z sensem własnego człowieczeństwa, nie dostrzegając różnicy pomiędzy sztuką przeżycia i życiem. Jeśli nie pytamy, po co żyjemy, zaradność życiowa staje się absurdalną sztuką dla sztuki.
W popularnym obecnie mniemaniu, które próbowaliśmy tu opisać, “życie wieczne” – utożsamiane ze szczęściem, spełnieniem i sukcesem — nieuchronnie sprowadza się do zdobycia jak największej ilości pieniędzy, rozgłosu, doznań seksualnych i władzy. Bardzo rzadko przychodzi komuś do głowy pytanie, dlaczego tak wiele osób, które zdobyły te upragnione atrybuty samopotwierdzenia, mija się z sensem życia. Elvis Presley, Marilyn Monroe, Janis Joplin, Jimi Hendrix, John Belushi, Jim Morrison, River Phoenix, Heath Ledger i wielu innych wspięło się na szczyty sławy i popularności jedynie po to, by potem przez lata znieczulać się narkotykami i używkami, nie mogąc znieść ani siebie, ani własnego życia. Skąd taka potrzeba anestezji? Czy ci ludzie odkryli sens i osiągnęli pełnię życia? Czy byli szczęśliwi? Kariery wielkich gwiazd zmuszają do refleksji. Okazuje się, że można stracić duszę, nie przestając odnosić sukcesów.
Znalazłszy się w bezbożnej pustce, Nietzsche jął twierdzić, że jeśli nie ma Boga, to Bogiem jesteśmy my. Odnajdujemy próżny i daremny sens w samopotwierdzeniu: potęga wszystko usprawiedliwia. Karol Marks zaoferował krótkie i fałszywe poczucie spełnienia tym, którzy zdecydują się walczyć o przyszły raj dla robotników, którego sami nigdy nie ujrzą. W latach dwudziestych XX wieku Kurtza z noweli Josepha Conrada pochłonęło Jądro ciemności; bohater opowiadania Franza Kafki, Gregor Samsa, budzi się pewnego dnia i odkrywa, że jest wielkim, tłustym robakiem. Podczas drugiej wojny światowej i po wojnie co wieczór spotykali się smutni, znużeni czekaniem klowni Samuela Becketta. Czekając na Godota, próbowali zabić czas, nim on ich zabije. Jean-Paul Sartre zareagował na pustkę Mdłościami. Bohaterowie Alberta Camusa strzelali do bezpłodnej nicości, znajdując pocieszenie w próżnej arogancji, wołającej “Nie ustąpię!”.
W powszedniejszej wersji tego samego dramatu Willy Loman w sztuce Arthura Millera Śmierć komiwojażera wraz ze swymi dwoma synami próbuje uzasadnić własne istnienie, goniąc za banalnym “amerykańskim snem”. Willy jest święcie przekonany, że “facet, który startuje w biznesie, musi mieć prezencję, tylko taki daleko zajedzie. Jak was będą lubić, to niczego wam nie zabraknie”6. Wystarczy wyglansować buty, uśmiechać się i pewnie ściskać dłonie klientów. W końcu, nękany halucynacjami, bez pracy, Willy za pożyczone pieniądze kupuje polisę ubezpieczeniową i odbiera sobie życie, by jego żona mogła spłacić kredyt zaciągnięty na kupno domu, w którym nikt nie będzie mieszkał. Synowie Willy’ego, Biff i Happy, także bez zastrzeżeń wierzą w amerykański sen. Biff jednak nie radzi sobie z wyzwaniami; po ukończeniu szkoły średniej błąka się to tu, to tam, ima się różnych zajęć, nie stroniąc też od drobnych kradzieży. Próbuje na ranczu pracy, która bardzo mu się podoba; nie potrafi jednak być szczęśliwy, gdyż nie da się w niej dużo zarobić. Happy ma dobrze płatną pracę, lecz idzie do łóżka z narzeczoną swego przyjaciela na tydzień przed ich ślubem. Usprawiedliwia się twierdzeniem, iż wszyscy wokół są tak fałszywi, że ich fałsz burzy jego ideały.
Poznałem kiedyś człowieka, który przyszedł do mnie, skarżąc się, że jest głęboko nieszczęśliwy. Nienawidził pracy, którą wykonywał; jego gniew był zaraźliwy, niszczył jego relacje z żoną i dziećmi. Gdy zapytałem, czy kiedykolwiek był szczęśliwy w pracy, odpowiedział natychmiast: “Oczywiście — na poprzednim stanowisku, z którego mnie awansowano. W poniedziałek nie mogłem się doczekać, kiedy pójdę do pracy”. Zapytałem, ile teraz zarabia; okazało się, że dziewięćdziesiąt tysięcy dolarów. Spytałem jeszcze, ile zarabiał na poprzednim stanowisku. Powiedział, że siedemdziesiąt pięć tysięcy. Zapytałem go, czy mógłby wrócić do dawnej pracy. Spojrzał na mnie zdziwiony. Po namyśle powiedział: “Proponuje ksiądz, bym zrezygnował z piętnastu tysięcy dolarów”. Czy te piętnaście tysięcy go uszczęśliwiało? Czy warto było dla nich narażać małżeństwo? Rozmawialiśmy dwukrotnie przez godzinę. Nie był w stanie zrezygnować z piętnastu tysięcy. “Spochmurniał na te słowa i odszedł zasmucony, miał bowiem wiele posiadłości” (Mk 10, 22).
Członkowie pewnego plemienia afrykańskiego chwytają małpy, które potem zjadają. Drążą w tykwie otwór na tyle duży, że małpa może włożyć do niego rękę, i umieszczają w nim smakowitą przynętę, której zwierzę nie może się oprzeć. Gdy jednak małpa wkłada rękę do środka i chwyta przynętę, okazuje się, że nie może wyciągnąć ręki z przynętą z otworu. Nie chcąc puścić zdobyczy, umiera z głodu. Wielu uczonych sądzi, że małpy są naszymi kuzynami. Rodzinne podobieństwo jest w tym przypadku dość uderzające, zwłaszcza jeśli ludzie rezygnują właśnie z tego, co odróżnia nas od małp, to jest ze zdolności do rezygnacji z zaspokojenia pragnień dla ratowania życia.

 

 

 

Zdumienie i zachwyt rzadko nam dziś towarzyszą. Natomiast w dzieciństwie – motylek, tęcza, łagodny dotyk mamy, pierwsza łza – wszystko czego doświadczaliśmy zdumiewało i zachwycało. Jest to tzw. efekt “wow”, którego znaczenie w naszym życiu podkreśla o.William O`Malley.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,1144,zgubione-dusze.html

*******

 

 

O autorze: Judyta