Szanowni Państwo.
Niestety dla Was ale wena się przyczepiła do mnie i również dziś opowiem historyjkę z życia prostaczka.
Historyjkę tą dedykuję Pani Circ, która jako jedyna na świecie posiada wystarczająco obfite pokłady życzliwości i miłosierdzia dla mojej działalności grafomańskiej.
Państwo pamiętają może, że moje niedawne starania o skrócenie włosów na głowie nie doszły do skutku. No więc dzisiaj doszły. Mission impossible przerodziła się w mission complete. Moje pustogłowie jest lepiej wentylowane i może będzie z tego co dobrego. Szczególnie dla Was… Tak bym sobie życzył.
Już w drodze do salunu fryzjerskiego miałem przygódkę prologową. Choć malutką to ubawiła mnie setnie.
Gdy mknąłem pod fryzjerskie nożyce mijałem osoby zasiadające miejskie instalacje wypoczynkowe zwane ławeczkami. I pewien pan z takowej hojności korzystał. Oprócz tego postanowił skorzystać z urządzenia magazynującego odpadki, które stało w pobliżu. Ha! Włodarze miasta podchodzą do sprawy holistycznie. Nie tylko siedzieć można. Moża coś przy okazji wyrzucić co się ma a czego już mieć nie chcemy w sposób kulturalny i ekiologiczny. Nawet o słońcu nie zapomniano, bo je włączono dziś w mym mieście. Tak więc można się jeszcze do tego wszystkiego opalać. Co prawda można było to robić jeszcze sześć godzin temu. Aktulanie światło słoneczne odłączono. Chyba ten cały kryzys winny i oszczędności. Jak się sprawy mają pod tym względem w pańswa miastach i wsiach?
No wiem, że zagalopowałem się odadremowo. Ale to tak jednocześnie zagajeniowo było. Cobyście się Państwo nie nudzili i wdepneli w fabułę.
No więc pan wyrzucił woreczek foliowy.
Dodam, że to miotanie do celu nie bardzo mu się udało. Bo tuż nad celem pocisk woreczkowy został zwiany przez wiaterek. Czy i on byłby też uruchomiony na wniosek rady miasta? Trudno powiedzieć, ale mam nadzieję, że na następnym posiedzeniu skorygują obszar jego występowania, wiania. Niech sobie zefirkuje, ale nie nad koszami. Bo się okazuje, że utrudnia to lub wręcz uniemożliwia korzystanie z nich. A może to specjalnie ma wiać, zwiewać wyziewy koszowe ale pan nie wrzucił się w odpowiednie okno czasowe, wianiowe? Właśnie tak chyba być mogło.
Wypada mi reportersko opisać pana. Bo kosz był zwykły, jak kosz. Acha – ławeczka była żółta neapolitańsko.
Pan drobny ale w dużej kurtce. Starszy. Z brodą ładną, co to jak chce się mieć taką na aktorze w filmie to trzeba mu specjalnie robić i doklejać. A nasz pan miał sam z siebie. Z innych zalet, to pan posiadał też oczy więcej niż ładne. Niebiesko-stalowe. Z takim miłym, maślanym i rubatowym blaskiem. Właśnie te oczy precyzyjnie ujrzałem gdy podjąłem się uczestnictwa w tej – jego z początku – mikroprzygodzie. Rozdziawił je wtedy szeroko. Dwa nieba.
Reporter skrupulant wypaplał by jeszcze, że ten pan to nie był żaden pan, a że to był lump i pijak.
Może. Ale skoro zasiadał na ławeczce to podczas tego zasiedzenia był panem – choćby tej ławki. W trybie prawa, jakie wyśpiewywał swego czasu poeta – mój jest ten kawałek ławeczki…Poza tym miał gest, stać go było na to, by pozbyć się jednej swej ruchomości. Lichej i nikłej jak on sam. Ale jednak.
Ale Karolek, co było dalej?!!
A tak wogóle to po co ja to czytam? &^$%@&%…
No już.
Chodzi o to, że ja się nieopacznie dziwnie jakoś czasoprzestrzennie z tą całą tragedią grecką koszykarską zgrałem.
Pierwsze tempo – rzut woreczkiem.
Drugie – lot na obręcz jedynie i zwianie poza nią.
Trzecie – moje wtargnięcie w bezpośrednią bliskość tego niesukcesu.
Ooo! Byście Państwo musieli widzieć jak potężny to był niesukces.
Reszta ławkowiczów wystawiła odpowiednie noty. Ooodpowiednio niskie, mariańskie.
Odpowiednio też wysoka była radość! Nawet większa. Trzeba przyznać, że nic tak nie cieszy jak smak zwycięstwa z cudzej porażki. To takie czyste uczucie, bezinteresowne. Jak do sąsiada przyjeżdża teściowa.
I teraz nareszcie będzie o tym, co zrobił Karolek. Czyli ja.
Należy dodać, że byłem w tym momencie mocno rozochocony – bowiem za chwil parę miałem być odcięty od swego parumiesięcznego kudłatego utrapienia, od czupryny mej niesfornej. Czyli byłem w odmiennym stanie od ludziego. Byłem szczęśliwy.
I byłem cija jak ta gazela, jak błyskawica. Jak bezmała Gortat. Nie ubliżając.
Otóż przechwyciłem jeszcze w locie będący, delikatnie i zwiewnie przyziemiony na kłosach wiosennych traw polietylen, i zrealizowałem pierwotne zamierzenie stalowookiego miotacza. Czyli dokonałem wsadu.
I było tak jak na meczu NBA – publika szalała.
Z tą różnicą, że ze złości.
Mijana parę ławeczek dalej matka z dzieckiem zdawała się mówić – patrz synku, tak wygląda idiota.
Chwileczkę.
No ja nie wiem czy to jest tak bardzo pretensjonale.
To jest prozaicznie oczywiste. I zgoda, że się z tego nie powinno robić sprawy.
Ale sprawa w narodzie jest.
Skoro taka oczywistość wzbudza emocje i to raczej negatywne, a dożyliśmy czasów, że jeśli tym samym chodnikiem przeszłyby chłopy się całujące to nie spowoduje to już żadnych reakcji.
Dość na tym.
Kto żyw jeszcze to zapraszam do odczytania reszty mego wypocidła.
Scenografia się już znacznie zmieniła. Na docelową.
Siedzę już sobie „u fryzjera“. A to jest dla mnie wydarzenie nie lada. Bo choć siedzę pasjami codziennie, to „u fryzjera” znacznie rzadziej niż na ruski miesiąc. U mnie takie interwały mają wymiar liczony w półrokach.
Akcja przebiega tak, że pani fryzjerka – ma wybawicielka, walczy z tym co wyhodowałem, a ja walczę o jej łaskawość, wymyślając niestworzone historie na temat historii, które mnie spotkały i wstrzymywały przed wcześniejszą wizytą. Zważywszy, że nie ja byłem uzbrojony w brzytwę, to nieskromnie się pochwalę, że moja rola w tej realacji była niepomiernie trudniejszą. I wyszedłem z niej obronnym gardłem.
W scenie występują też oprócz nas inne osoby.
Pani fryzjerka druga. I pan zażywający usługi. I to niebyle jakiej.
Otóż pan jest na wyższym etapie włosowego problemu. Ja jestem jeszcze parę szczebli niżej, jeszcze mam problem z nadmiarem. Pana problem polegał na niedomiarze.
Co dla jednych jest problem to dla innych żyłą złota.
Można bowiem wmówić takim panom, znajdujących się na tym wyższym poziomie włosowego problemu, że jak się pokropi te niedobitki, które jeszcze nie wypadły takim czymś specjalnym, to one nie dość, że zrezygnują z wolności i trwać będą przy swym właścicielu, to jeszcze namówią inne cebulki z łysej grządki by raczyły raz jeszcze zakwitnąć.
Wiara pana w taki obrót spraw była przeogromna.
Gdy Pani fryzjerka wczarowywała w jego wygasłe poletko cudowną miksturę twarz jego była tak uduchowiona, tak nabożna, jak twarz świętego na świętym obrazku.
Tak jak pociągi posiadają dodatkowe funkcje tak i ufryzjery je mają. Ciekawe, że całkiem podobne. Prawie identyczne. Tyle, że ufryzjery nigdzie nie odjeżdzają, ciągle stacjonując na jednej stacji. Ale pozostałe atrakcje jednakie – przede wszystkim atrakcje dla zmysłu słuchu.
Pan czarowany:
(…)
– Proszę panią, podatki trzeba płacić, bo jak się nie płaci, to z czego rzund ma nam dać, z czego mają być autostrady proste?…
– Ale ja nie twierdzę, że nie, ale ludziom chodzi o to, że te pieniądze nie są właściwie wydawane, że o korupcji i zwykłej kradzieży nie wspomnę. Ludzie by z radością płacili jakby widzieli, że te pieniądze działają z sensem…
– Nie. To jest nieprawda. Każde podatki trzeba płacić i już. Niech pani zobaczy. Ile ludzi kradnie – kradą malarze co malują bez faktury, kradną korepetytorzy i opiekunki do dzieci.
Wszyscy kradną i wszyscy oszukują.
Ostatnia sentencja była jądrem całej wypowiedzi pana z wyższego poziomu.
Że wszyscy kradną i wszyscy oszukują.
Wykrzyknął to tak stanowczo i wielokrotnie, że miałem złamać zasadę każdego przy/podsłuchującego i mu zgłosić veto – że on jeden, jedyny nie kradnie i nie oszukuje.
O jakże bym zapsuł dykteryjkę! Nie bój nic Karolku, nie bój nic.
Reżyser miał dalszy ciąg. Jakże piękny.
Otóż po skończonej usłudze cofania czasu pan wstał i wrzucił do kangurowej torby pani fryzjerki obficie brzęcący bilon. I nie powiem, zadrość mnie wzięła, bo wykonał swój rzut równie zgrabnie, a na pewno z większym znastwem i biegłością, niż ja parę akapitów wcześniej.
Morał z tej bajeczki jest następujący.
Że na szczęście dla tego świata, ludzie znacznie częściej głupie rzeczy mówią niż czynią.
Dobranoc.
Karaluchów pod poduchę nie wrzucę bo wszystkie zginęły w zębach straszliwej maszynki.
Pan to wszędzie coś zobaczy, własciwie wszystko i jeszcze więcej.
Jestem fanką Panakarolkowego pisania, bo dobrze się czyta, jak słuchowisko radiowe. Pan potrafi tak o wszystkim snuć opowieść. Talent samorodny- a może miał Pan pisarzy wśród przodków, jak Markul Jaćwingów?
Przeczytałam Pacyfikowi na głos, bo on o tej porze je kolację i jak jest zajęty jedzeniem wreszcie mozna mu coś przeczytać. Cztery dni go nie było, telefon wyłączony, a teraz przyszedł się najeść i rano znów poleci. Taka dziś młodzież, choroba goniaczkowa, jak mawia znajomy fizyk.
na szczęście dla tego świata, ludzie znacznie częściej głupie rzeczy mówią niż czynią.
Udało się Panu dojść krętą ścieżką do bardzo zgrabnego i pocieszającego morału.
Nie potrafię sobie przypomnieć kto sprawił mi ostatnio taką radość, obdarował tak miłym i donisłym gestem jak Pani. Bardzo Pani za to dziękuję.
Może dobry Pan Bóg by zechciał Pani odpłacić psując guzik wyłączania w komórce synowej a jej baterię uczynił niezwyciężoną…
Swoją drogą martwię się, czy Pan Pacyfik nie dostał od takiej niepoprawnej lektury niestrawności. Mam nadzieję, że Pani anielski głos zneutralizował jej truciznę.
Wesoło się czyta :)
Ja też jestem fryzjeromaniakiem raznapółrocznym :/ Szkoda miczasu. Mam ulubioną fryzjerkę w Krośnie (taka, co nie zepsuje) ale zaszła w ciążę i miczasu brak.
W Niedzielę Miłosierdzia też miałem przygodę z panem lumpowskim. Byłem po zakupach (tak, wiem, że się nie kupuje w niedzielę – co gorsza – nie byliśmy w kościele! :( ) i chciał na piwo, a ja mu, że to niemądre, bym mu dał, bo Bóg nie chce, żeby on pił. Gadałem z nim szczerze z pół godziny, bardzo surowo i stanowczo o Bogu, ale też nadziejnie, że go potrzebuje i że ma dla niego plan doskonały, że ma się modlić i iść do ludzi z Kościoła po pomoc itp itd. We wszystkim przyznawał mi rację. W końcu dałem mu to 3 złote i uściskałem go – na koniec się jeszcze popłakał i bardzo dziękował za moje słowa, taki mu dałem wykład :)
Panie Space.
Może Pan mi wytłumaczy ten fenomen.
Że jak zasiadamy z panem niemającymtrzyzłote na huśtwce, to zawsze przeważamy się na nasze?
Jak to jest?!
Jakiej natury jest to stale jednostronne ciążenie?
Dlaczego nigdy nie utrzymujemy balansu. Poziomu.
Mam nadzieję, że mi Pan nie policzy tego pytania jako adpersonowe…
Nie taki w tym cel. Bo i bym sobie sam zaprzeczył.
Przyznam się Panu, że mi minęło.
Jak już daję – znaczy się oddaję co akurat do mnie się przyczepiło chwilowo – to nastawiony jestem na branie.
Ciekawy jestem czym ten człowiek żyje. Chciałbym żeby on mi to opowiedział, i może później ja bym mu odpingpongował swoje. I taką partyjkę byśmy sobie ugrali.
O takich rzeczach marzę.
Władza pieniądza jest władzą powietrza do innych przeciągów.
Podpinając się do pustki, do pustego idziemy. Pustkę zyskujemy.
Na tym świecie jest wbrew pozorom tak wiele dobrych i fascynujących rzeczy, że jak najprędzej trzeba je odkrywać. A nie ma ich w bankach.
No chyba, że urzędują tam dziunie…
Pozdrawiam Pana, panie Space. Będzie Pan w piątek?
P.S.
A to już jest zagadka roku:
ergo Pan jest ojcem?!…
Nie ma mowy :) Moja żona nie jest fryzjerką :)
Tyś jest dziwny, Duch św. cię czasem nawiedza.
Ale fajne świadectwo.