Niedziela, 17 sierpnia 2014
XX Niedziela Zwykła
Myśl dnia
Wielka jest twoja wiara! Niech więc ci się stanie tak, jak chcesz.
Ewangelia wg św. Mateusza 15, 28b
Prawdziwie kocha ten, kto potrafi spalić na rozżarzonych węglach upokorzenia swoją ambicję.
ks. Edward Staniek
XX NIEDZIELA ZWYKŁA, ROK A
Bóg przygotował dla wierzących i miłujących Go niewidzialne dobra, które przewyższają wszelkie pragnienia. Eucharystia jest ich widzialną zapowiedzią. Sakramentalne spotkanie z Chrystusem przynosi nam uzdrowienie z naszej codziennej niemocy duszy i ciała. Ten dar w pełni w nas zaowocuje, gdy teraz staniemy przed ołtarzem z wiarą i miłością, jaką widać u kobiety matki z Ewangelii. Ona pomaga nam przyjąć słowo Chrystusa w duchu całkowitego posłuszeństwa. A dzięki temu we wspólnocie Kościoła otwierają się dla nas drzwi zbawienia.
http://www.edycja.pl/dzien_panski/id/870/part/2
PIERWSZE CZYTANIE (Iz 56,1.6–7)
Powszechność zbawienia
Religijna perspektywa biblijnego Izraela zataczała coraz szersze kręgi. Powrót z niewoli babilońskiej dokonał swoistego przewartościowania pod tym względem: od jednej osoby (Abraham), przez jedną rodzinę (potomstwo Jakuba) i lud (Izrael), aż po wszystkie narody. Zachowywanie prawa i sprawiedliwości otwiera każdemu człowiekowi drzwi do Świątyni, gdzie przebywa Bóg. Do niej zmierza z ofiarami cały orszak ludzi ze wszystkich stron świata. Taka możliwość powszechnego zbawienia otwiera się dla tych, którzy miłują swojego Boga.
Czytanie z Księgi proroka Izajasza.
Tak mówi Pan: „Zachowujcie prawo i przestrzegajcie sprawiedliwości, bo moje zbawienie już wnet nadejdzie i moja sprawiedliwość ma się objawić.
Cudzoziemców zaś, którzy się przyłączyli do Pana, ażeby Mu służyć i ażeby miłować imię Pana i zostać Jego sługami, wszystkich zachowujących szabat bez pogwałcenia go i trzymających się mocno mojego przymierza, przyprowadzę na moją Świętą Górę i rozweselę w moim domu modlitwy. Całopalenia ich oraz ofiary będą przyjęte na moim ołtarzu, bo dom mój będzie nazwany domem modlitwy dla wszystkich narodów”.
Oto słowo Boże.
PSALM RESPONSORYJNY (Ps 67,2-3.5 i 8)
Słowa psalmu mogą stanowić piękne życzenia, które można wypowiadać sobie nawzajem. Są one bowiem prośbą skierowaną do Boga o zmiłowanie się i udzielenie błogosławieństwa, ukazanie pogodnego oblicza, a nade wszystko objawienia zbawienia. Radość psalmisty jest spotęgowana przez fakt, że Boże dobrodziejstwa zataczają coraz szersze kręgi, obejmując wszystkie krańce ziemi. Już nie tylko Izrael, ale wszystkie narody sławią Boga. Kościół, czyli nowy Lud Boży, w modlitwie brewiarzowej tak dziękuje swemu Panu za okazane zbawienie.
Refren: Niech wszystkie ludy sławią Ciebie, Boże.
Niech Bóg się zmiłuje nad nami i nam błogosławi, *
niech nam ukaże pogodne oblicze.
Aby na ziemi znano Jego drogę, *
Jego zbawienie wśród wszystkich narodów.
Niech się narody cieszą i weselą, +
bo rządzisz ludami sprawiedliwie *
i kierujesz narodami na ziemi.
Niech nam Bóg błogosławi, *
niech się Go boją wszystkie krańce ziemi.
DRUGIE CZYTANIE (Rz 11,13–15.29–32)
Bóg poddał wszystkich nieposłuszeństwu, aby wszystkim okazać miłosierdzie
Niezwykła rola została przypisana Izraelowi. To, że Bóg odrzucił go z powodu niewiary i nieposłuszeństwa, stanowi swoistą dezintegrację pozytywną. W czasach Starego Testamentu to poganie mogli pozazdrościć uprzywilejowanego miejsca Izraelitom i wyniesienia ich do godności ludu wybranego. A ich odrzucenie Chrystusa jako Mesjasza otworzyło drogę dla pogan. To oni zrozumieli, że Jezus umarł także za nich i mogą dostąpić upragnionego miłosierdzia. Boży plan zbawienia może więc iść nawet drogami ludzkiego nieposłuszeństwa.
Czytanie z Listu świętego Pawła Apostoła do Rzymian.
Bracia:
Do was, pogan, mówię: „Będąc apostołem pogan, przez cały czas chlubię się posługiwaniem swoim w tej nadziei, że może pobudzę do współzawodnictwa swoich rodaków i przynajmniej niektórych z nich doprowadzę do zbawienia. Bo jeżeli ich odrzucenie przyniosło światu pojednanie, to czymże będzie ich przyjęcie, jeżeli nie powstaniem ze śmierci do życia?
Bo dary łaski i wezwanie Boże są nieodwołalne. Podobnie bowiem jak wy niegdyś byliście nieposłuszni Bogu, teraz zaś z powodu ich nieposłuszeństwa dostąpiliście miłosierdzia, tak i oni stali się teraz nieposłuszni z powodu okazanego wam miłosierdzia, aby i sami w czasie obecnym mogli dostąpić miłosierdzia. Albowiem Bóg poddał wszystkich nieposłuszeństwu, aby wszystkim okazać swe miłosierdzie”.
Oto słowo Boże.
ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (Mt 4,23)
Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.
Jezus głosił Ewangelię o królestwie
i leczył wszelkie choroby wśród ludu.
Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.
EWANGELIA (Mt 15,21–28)
Wiara niewiasty kananejskiej
Znane jest powiedzenie, że wiara góry przenosi. Co dopiero, gdy jest ona połączona z matczyną miłością. Ewangelia ukazuje nam pogańską kobietę, która jest gotowa przyjąć nawet największe poniżenie, aby uratować swoją córeczkę. Więcej, ta poganka odnajduje w sobie cudowny lek, dzięki któremu zostaje wysłuchana przez Jezusa. Jest nim wiara. Wobec takiej wiary Jezus okazuje jej miłosierdzie. To uzdrowienie jest zapowiedzią zbawienia, do którego prowadzą nas słowo Chrystusa i sakramenty święte, jeżeli je z wiarą i miłością przyjmujemy.
Słowa Ewangelii według świętego Mateusza.
Jezus podążył w strony Tyru i Sydonu. A oto kobieta kananejska, wyszedłszy z tamtych okolic, wołała: „Ulituj się nade mną, Panie, Synu Dawida! Moja córka jest ciężko dręczona przez złego ducha”. Lecz On nie odezwał się do niej ani słowem.
Na to zbliżyli się do Niego uczniowie i prosili: „Odpraw ją, bo krzyczy za nami”.
Lecz On odpowiedział: „Jestem posłany tylko do owiec, które poginęły z domu Izraela”.
A ona przyszła, upadła przed Nim i prosiła: „Panie, dopomóż mi”.
On jednak odparł: „Niedobrze jest zabrać chleb dzieciom i rzucić psom”.
A ona odrzekła: „Tak, Panie, lecz i szczenięta jedzą z okruszyn, które spadają ze stołu ich panów”.
Wtedy Jezus jej odpowiedział:„O niewiasto, wielka jest twoja wiara; niech ci się stanie, jak chcesz”. Od tej chwili jej córka została uzdrowiona.
Oto słowo Pańskie.
KOMENTARZ
Pokorna wytrwałość
Czy Jezus był obojętny na wołanie owej kobiety? A może chodziło o coś więcej? O pogłębienie i oczyszczenie jej pragnienia i wiary. Jeśli postawa tej bezimiennej poganki tak bardzo zachwyciła serce Jezusa, to może być wzorem i dla nas. Kobieta nie oburzyła się na pozorną obojętność i nieuwagę Jezusa, nie zrezygnowała, gdy nie została wysłuchana za pierwszym razem. Podeszła pełna ufności, upadła, oddając Mu cześć i prosiła: „Panie, dopomóż mi”. W tej prośbie była ona cała i całe jej życie.
Jezu, przepraszam Cię, bo nie zawsze potrafię podążać za Tobą i prowadzić dialog ufnej modlitwy, szczególnie kiedy milczysz, gdy nie odpowiadasz na moje modlitwy i wydajesz się być nieobecny w moim życiu. Ożywiaj moją wiarę, Panie!
Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2014”
s. Anna Maria Pudełko AP
Edycja Świętego Pawła
http://www.paulus.org.pl/czytania.html
NIE ODEJDŹ ZBYT SZYBKO!
Bóg dyktuje nam warunki swego obdarowania. Potrzeba pokornej wiary, która umie czekać, aby otrzymać więcej niż to, o co prosimy. Aby zostać wysłuchanym na modlitwie, stańmy na drugim miejscu.
Dzisiejsze czytania biblijne są dobrą nowiną dla pogan. Mówią nam, że mają oni prawo do miłości Boga (I czytanie) oraz wraz z Żydami cieszą się Bożym miłosierdziem. Pan Bóg należy do wszystkich. Prawda ta jednak, tak mocno akcentowana współcześnie, nie zawsze była akceptowana. Idea „narodu wybranego” sugerowała, że Bóg jest „nasz”, że jest przeciwko obcym. To stereotypowe, rozpowszechnione myślenie obrazuje postępowanie Jezusa wobec Kananejki. Pan odmówił jej pomocy, bo była poganką. Dał do zrozumienia, że nie powinna Go zatrzymywać swoimi sprawami… Kananejka błaga. Nie zraża jej dwukrotna odmowa. Przyjmuje upokorzenie. Nie odchodzi.
Dialog Jezusa z Kananejką jest metaforą modlitwy. Kobieta symbolizuje duszę, która trwa na modlitwie i czuje, że zostanie wysłuchana. Ufa, gdyż wie, że On jest dobry i nikogo nie zostawia bez pomocy. Nie zasługi, koligacje rodowe, wykształcenie czy płeć dają przystęp do Boga, lecz wiara. Ona, poddawana próbie cierpliwości, uprosi wszystko. Otworzy Serce Chrystusa. Dlatego módl się, chociaż jak Kananejka czujesz gorzki smak rozczarowania i odmowy. Choć wydaje się, że Bóg zobojętniał na twój los. Wiara objawia się nie na szerokiej drodze pomyślności, lecz wtedy, gdy stajesz w cieniu krzyża. Wtedy, kiedy jak nigdy potrzebujesz wiary, która umie pokornie czekać, prosi, a nie żąda, jedynie przyzywa miłosierdzia.
ks. Zbigniew Sobolewski
http://www.edycja.pl/dzien_panski/id/870
Katecheza
Nawrócić wierzących
W świetle planu Bożego ludzkość ma tylko dwa sposoby realizowania życia – albo zachowanie dziewictwa całe życie, albo małżeństwo. Nie ma trzeciego wyjścia. Wszyscy mężczyźni nieżonaci i wszystkie niezamężne kobiety nie mają prawa do działania małżeńskiego, więc nie mają prawa do rodzicielstwa. Oni uzurpują sobie to prawo.
Jest wielki krzyk wokół grzechów homoseksualistów. Ale tak samo grzechem śmiertelnym grzeszą heteroseksualiści, którzy nadużywają praw, współżyją po małżeńsku i posiadają pozamałżeńskie dzieci. A grzechy odrywają człowieka od Boga, chociaż każdy grzech – powiedzmy – ma inny kolor. Tam, gdzie jest grzech homoseksualny, dochodzi jeszcze przekraczanie prawa naturalnego, jest to całkowite przekroczenie planu Bożego, który jest jednoznaczny. Prawo do działania rodzicielskiego mają ci, którym to prawo dał Stwórca, bo sakrament małżeństwa jest przymierzem trzech osób, a nie dwóch.
Nawrócić trzeba wierzących. Jak oni sami czasem mówią? „Ja jestem wierzący, ale bez przesady”, „Jestem wierzący, ale niepraktykujący”. Więc trzeba sobie uświadomić, w jakiego Boga ja wierzę. Ludzie wierzą w Boga miłosierdzia, w Serce Pana Jezusa, ale nie uświadamiają sobie Boga Stworzyciela i sprawiedliwego Sędziego. Znika to z horyzontu, bo jest to trudno przyjąć i wymagałoby to zmiany zachowań ludzkich, a ludzie swoje zachowania realizują po linii: maksimum przyjemności, minimum trudu. Więc podejmują działanie małżeńskie, które daje przyjemność, a odrzucają skutki, trud rodzicielstwa. Lub odwrotnie – chcą mieć dziecko, bo chcą mieć radość posiadania dziecka. Właśnie posiadania.
To jednak nie jest prawda, że dziecko należy do rodziców. Dziecko należy do Boga. Dziecko jest stworzeniem Bożym, oni tylko uczestniczą w przekazywaniu mu życia. Nie oni stwarzają dziecko, oni je dostają.
Sam fakt, że obecnie na skutek postępu wiedzy medycznej wiadomo, gdzie i jak odbywa się zapłodnienie, że można komórki – gamety wydobyć z organizmu żeńskiego i męskiego, nie znaczy, że mamy prawo do manipulowania tymi komórkami.
Wanda Półtawska, In vitro – zagrożona godność, Częstochowa 2014
http://www.edycja.pl/dzien_panski/id/870/part/3
Rozważanie do ewangelii
Człowiek bez względu na to, kim jest i jaka jest jego duchowa kondycja, zawsze może zwracać się o pomoc do Boga. Kobieta kananejska ze względu na swoje pochodzenie nie powinna zostać wysłuchana przez Jezusa, który był Żydem. Takie były ówczesne zasady. Jej głęboka wiara przełamała konwenanse. Zaskoczyła tym nawet samego Jezusa. Jej wiara była absolutna i bezkompromisowa. Wierzyła wbrew otoczeniu, które nie było jej przyjazne. Nikt też nie ułatwiał jej spotkania z Synem Bożym. Słyszała opinie uczniów, którzy chcieli, aby odeszła. Jezus na początku nie odzywał się do niej ani słowem, wystawiając ją na próbę. Tak właśnie weryfikuje się wiara człowieka. Nie może ona opierać się na opinii otoczenia czy okolicznościach życia. Wiara musi być ponad tym wszystkim i wówczas jest prawdziwa.
Ona jednak podeszła, pokłoniła się i prosiła:
„Panie! Pomóż mi!”.
Mt 15, 25
Rozważania zaczerpnięte z terminarzyka “Dzień po dniu“
wydawanego przez Edycję Świętego Pawła
http://www.edycja.pl/dzien_panski/id/870/part/4
dc. Komentarza do Ewangelii
Czasem, gdy wołamy w udręce do Boga, On zdaje się „nie odzywać do nas ani słowem” – tak jak Jezus zdawał się być obojętny na wołanie kobiety kananejskiej. Łatwo wówczas zwątpić w Bożą miłość i zniechęcić się. Kobieta prosząca o uzdrowienie córki odkryła sekret Serca Jezusa. Przeczuwała, że nie oprze się on modlitwie zanoszonej z bezgraniczną ufnością i pokorą, dlatego śmiało i z uporem przedstawiała Mu swoją prośbę. Odpowiedzią Jezusa nigdy nie jest odrzucenie, choć zbolałej ludzkiej duszy nieraz może się tak wydawać. On zawsze ma dla nas współczucie i miłosierdzie, zwłaszcza w tym, co dla nas najtrudniejsze i co najbardziej boli.
Bogna Paszkiewicz, „Oremus” sierpień 2008, s. 82
Dzieckiem czy psem?
Jest to jeden z tych fragmentów Ewangelii, który natychmiast budzi nasze wątpliwości a nawet sprzeciw: jak Jezus mógł tak potraktować tę kobietę! Przyszła do Niego z gorącą prośbą o zdrowie dla ukochanego dziecka, a On nie tylko, że jej odmówił, ale jeszcze nazwał ją psem. Jak Ten, który uczy o miłości, mógł tak postąpić!
Nasze spontaniczne oburzenie – szlachetny odruch serca, jest zrozumniałe, ale wypływa ze zbyt powierzchownej lektury i braku głębszej analizy tekstu. Często w czytaniu Pisma św. ulegamy natychmiastowym emocjom i skojarzeniom, które odwracają uwagę od właściwej wymowy i sensu tekstu biblijnego. Większość naszych wątpliwości, pytań i zarzutów właśnie tu ma swoje źródło – w nieumiejętności uważnego czytania i nieuwzględnieniu sensu poszczególnych słów. Spróbujmy więc uważnie przeczytać i przeanalizować dzisiejszy fragment.
Okolice Tyru i Sydonu były terenem pogańskim, gdzie trwał stary, kananejski kult zwierząt. Stąd Chrystusowa aluzja do psa. Jednakże owa kobieta, chociaż z pochodzenia była „wyznania” kananejskiego, które dla pobożnego Żyda było największą obrzydliwością, musiała coś słyszeć o wierze w Boga Abrahama, o Ludzie Wybranym i o Jezusie, skoro nazwała Go Synem Dawida. Było to wtedy bardzo wyraźne wyznanie wiary w mesjańską godność Jezusa. Jak silna musiała być to wiara, świadczy jej natarczywość i wytrwałość w proszeniu: kobieta niczym się nie dała zrazić.
Poniekąd było to zrozumiałe. Przecież chodziło o zdrowie dla córki, a która matka nie zrobi wszystkiego dla ratowania swego dziecka. Ale niezrozumiała jest reakcja Jezusa: dlaczego jej nie wysłuchał od razu? Otóż pytanie jest dobrze postawione: „od razu!” Chodzi tylko o czas, o cel zwłoki, a nie o odmowę uzdrowienia, bo przecież Jezus ostatecznie uzdrowił dziewczynkę. Ale osiągnął znacznie więcej: doprowadził do pełni wiary jej matkę. Zrobił to w trzech etapach.
Najpierw tylko milczał, aby wypróbować jej wytrwałość i nadzieję. Gdyby zrezygnowała, znaczyłoby to, że niezbyt jej zależy, albo że nie wierzy w możliwość spełnienia prośby. Tu jej wiara była większa niż Apostołów, którzy chcieli pozbyć się problemu.
W drugim etapie, gdy Jezus powołuje się na wyłączne posłannictwo do narodu izraelskiego, to także nie ma na myśli jakiejś dyskryminacji rasowej czy narodowościowej. Jego nauka jest uniwersalna i skierowana do wszystkich, bez względu na jakąkolwiek przynależność. Ale chodzi o Izraela z ducha, a nie metryki, o ludzi autentycznie wierzących w Boga, a nie tylko składających puste deklaracje. Ta wiara warunkuje skuteczność modlitw, spełnienie próśb, przystęp do Boga. Tylko pod warunkiem takiej wiary pomoc Boga jest możliwa.
I wreszcie ostatni etap: trzeba wybrać między dwoma pozycjami: pozycją dziecka albo psa. Dziecka Bożego, które jest dziedzicem obietnic Bożych, obdarzone nadzwyczajną godnością – która jednak zobowiązuje; czy psa, który co prawda żywi się tylko z resztek pod stołem, ale też nie ma żadnych zobowiązań: byle co je, byle jak żyje, byle kim jest. Wbrew pozorom jest to całkiem wygodny i popularny styl życia.
Myślimy sobie: no jasne, że lepiej być dzieckiem. Ale w dziedzinie wiary, a ostatecznie tego ten wybór dotyczy – za lub przeciw Bogu – często jednak odrzucamy wiarę, wyrzekamy się swej chrześcijańskiej godności, opuszczamy grono dzieci i schodzimy do psów.
„O niewiasto, wielka jest twoja wiara! Niech ci się stanie jak chcesz.” Obyśmy i my, dzięki swej postawie, mogli usłyszeć podobne słowa.
Ks. Mariusz Pohl
Potęga pokornej miłości
Nie można przejść obojętnie obok ewangelicznej sceny przedstawiającej rozmowę Chrystusa z poganką. Trudno bowiem w duchu miłości zrozumieć słowa, jakimi w tej rozmowie posługuje się Jezus, i chłód, z jakim odnosi się do zbolałej kobiety. Jedynie najwyższa pochwała wiary owej matki, jaką Jezus kończy rozmowę, łagodzi nieco drastyczne kontury całego wydarzenia.
Kobieta zostaje upokorzona. Chrystus początkowo w ogóle nie reaguje na jej wołanie. Apostołowie interweniują: „Odpraw ją, bo krzyczy za nami”. Czy należy się dziwić, że kochająca matka, pragnąc zdrowia swego dziecka, zachowuje się tak głośno, iż zwraca uwagę otoczenia? To miłość każe jej krzyczeć. Jeśli krzyk zmusi proroka do działania, to nic, że ona zasłuży na naganę za niespokojne zachowanie.
Zlekceważenie jej krzyku to dopiero początek upokorzenia. Jeśli ktoś jest w stanie pomóc, a nie reaguje na wołanie o pomoc, pogłębia nieszczęście wołającego. Potrzebujący pomocy zostaje wówczas sam ze swoją biedą. Upokorzenie potęguje świadomość własnej bezsilności. Na wezwanie uczniów Jezus zabiera głos. Słowa Jego są jednak niezwykle ostre i nie tylko nie dają tego, o co prosi nieszczęśliwa matka, lecz jeszcze głębiej ją ranią. Jezus jako Żyd podkreśla uprzywilejowane stanowisko narodu wybranego i porównuje pogankę do psa. „Niedobrze jest brać chleb dzieciom i rzucać psom”. Porównanie jest drastyczne i upokarzające.
Miłość jednak przyjmie nawet najgłębsze upokorzenie, jeśli tylko tą drogą może uzyskać dobro dla osoby kochanej. Odpowiedź poganki jest zdumiewająca. Przyjmuje upokarzające porównanie do psa i wykorzystuje je dla siebie. „Tak, Panie, lecz i szczenięta jedzą z okruszyn, które spadają ze stołu ich panów”. Wyraziła tymi słowami swą autentyczną miłość do dziecka i niezwykle głęboką wiarę w Bożą moc chleba spoczywającego na stole narodu wybranego. Otrzymała to, o co prosiła.
Warto zatrzymać się przy tej kananejce, by odkryć potęgę serca wypełnionego pokorną miłością. Słusznie powiedziano: „pokora przebija niebiosa”. Słusznie też uczyniono z pokory sprawdzian autentyzmu miłości. Nie jest łatwo przyjąć upokorzenie, ani to pochodzące od Boga, ani to pochodzące od ludzi. Broni się przed tym nasza ambicja. Celem jednak miłości jest wciągnięcie wszystkiego, łącznie z ambicją, w troskę o cudze dobro. Gdy to osiągnie, ambicja staje się pokorna.
Prawdziwie kocha ten, kto potrafi spalić na rozżarzonych węglach upokorzenia swoją ambicję. Ona wówczas zamienia się w kadzidło, którego woń wyjednuje to, o co dla osoby kochanej zabiegamy. Ta właśnie miłość wyznacza granice, w jakich upokorzenie można przyjąć. Jak długo chodzi nam o cudze dobro, tak długo możemy się godzić na własne upokorzenie. Jeśli zabraknie miłości, upokorzenie nas zniszczy.
Trafnie ukazał to Henryk Sienkiewicz opisując przeżycia upokorzeń, na jakie zgodził się Jurand ze Spychowa chcąc ratować swoją ukochaną córkę. Autor „Krzyżaków” ukazał jeszcze jeden aspekt upokorzenia przyjętego w imię miłości – jego twórcze działanie w sercu upokorzonego. Zdawałoby się, że po wielkich upokorzeniach, i to daremnych, serce Juranda wypełni gorycz nienawiści. Tymczasem staje się coś wręcz przeciwnego, jego serce wypełnia przebaczająca miłość.
Chrystus również przyjął upokorzenie, i to aż do śmierci krzyżowej, dlatego że nas umiłował. Nagrodził kananejską kobietę za to, że przyjęła upokarzające porównanie do psa, a Ojciec niebieski nagrodzi Jego za to, że dobrowolnie zgodził się na los zgotowany łotrom. Chrystus uczy nas pokornej miłości. To w niej jest ukryta moc zbawiająca człowieka. W braku pokory należy upatrywać główne źródło słabości naszej miłości. Gdyby serca nasze były bardziej pokorne, modlitwa stałaby się znacznie skuteczniejsza, a odniesienie do ludzi nacechowane większym miłosierdziem.
Ks. Edward Staniek
Od Szawła do Edyty Stein
Naród wybrany przez wieki był szczególnie przygotowywany na wydanie i przyjęcie Mesjasza. Niestety, tak jak wiele innych wielkich darów Boga i ten został wykorzystany przez Izraelitów do własnych doczesnych interesów. „Wybór”, czyli szczególne powołanie, może być interpretowane jako tytuł do wynoszenia się nad innych. Łatwo to zaobserwować w zachowaniu niejednego duchownego, który swoje powołanie traktuje jako podstawę do udziału w przywilejach. Tacy ludzie zapominają o tym, że „Bóg wybrał właśnie to, co głupie w oczach świata, aby zawstydzić mędrców” (1 Kor 1, 27). W tej sytuacji wybór dokonany przez Boga nigdy nie jest podstawą do wynoszenia się nad innych, wręcz przeciwnie, jest wezwaniem skierowanym do człowieka czy narodu, by służył innym. Bóg wybiera sobie „narzędzie”, którym chce się posłużyć w swoim dziele, a narzędzie może się szczycić nie tym, że zostało wybrane, ale tym, że dobrze spełniło swoje zadanie.
Dostrzegł to Szaweł. On zrozumiał, na czym polega niewłaściwa interpretacja „powołania” podana przez uczonych w Piśmie, do których sam należał. W swoim szczególnym powołaniu odkrył sens powołania całego narodu. Rozradował się, że może być narzędziem w ręku Boga dla głoszenia Ewangelii i zakładania kościołów. Nie chlubił się powołaniem, ale owocami, jakie zbierał Bóg przez jego posługę, dostrzegając dysproporcję swojej słabości i wielkości Bożego dzieła.
Upływają wieki. Izrael nadal pozostaje przy swej interpretacji powołania. W każdym jednak pokoleniu Bóg niektórym Izraelitom daje zrozumieć błąd ich myślenia i ci, podobnie jak Szaweł, przechodzą na chrześcijaństwo stając się przez nawrócenie gorliwymi wyznawcami Mesjasza Chrystusa. W ostatnich czasach takim głośnym przejściem na drogę Szawła z Tarsu była konwersja niedawno beatyfikowanej Edyty Stein. To są trudne decyzje. Wymagają bezwzględnego posłuszeństwa Bogu, sprzeniewierzenia się opinii środowiska, często najbliższych, one jednak kształtują ludzi wielkiego ducha. Po konwersji ludzie ci stają się narzędziem w ręku Boga, jak Szaweł.
Chrystus potrzebuje ciągle swoich rodaków, by ukazywać jak dobrze Księgi Starego Przymierza przygotowują człowieka do Ewangelii, jak ciągle spełniają swoją rolę pedagoga, jak właściwe rozumienie „powołania” i „wybraństwa”, zapowiadane przez proroków a wypełnione w Chrystusie, staje się twórcze, przemieniając jednostkę i ubogacając wspólnotę ludzi wierzących.
Nawrócony Żyd nie zdradza ani narodu, ani religii, tak jak nigdy nie zdradził ani jednego, ani drugiego Jezus z Nazaretu, jak nie zdradził żaden z Jego Apostołów, łącznie z Szawłem. Chrześcijaństwo Izraelity jest przejściem z światła księżyca w światło słońca, z świadomością, że słońce nadal oświeca księżyc, w blasku którego żyją jego rodacy.
Ktokolwiek lepiej zna dzieje Kościoła, ten doskonale wie, że Chrystus w każdym wieku ubogaca swój Kościół ludźmi powołanymi ze swego narodu. Czasem te przejścia są głośne i budzą kontrowersje, jak w przypadku Szawła czy Edyty przywdziewającej karmelitański habit. Częściej bogactwo Izraela przelewa się do Kościoła bez rozgłosu, przez mieszane małżeństwa, z których dzieci lub wnuki wnoszą w Kościół żarliwość wiary biblijnych przodków. Wielu ludzi w Kościele na przestrzeni wieków może wskazać w swoim drzewie genealogicznym Abrahama jako swego ojca.
Te połączenia umożliwiają Kościołowi nie tylko czerpanie z bogactwa Biblii Starego Przymierza, lecz i z wciąż żywej religijnej tradycji Izraela. Bóg nadal posługuje się narodem wybranym. Skoro zgodził się na współistnienie obok siebie dwu ludów wybranych – Izraela i Kościoła – to uczynił to dlatego, że ma na celu jakieś dobro. Dla jego osiągnięcia umiejętnie wykorzystuje dwa narzędzia i istniejące między nimi od czasu do czasu napięcia.
Wartałoby i w Kościele wprowadzić zapis rodowodów, nie do drugiego, ale przynajmniej do siódmego pokolenia, wtedy okazałoby się, że w jego synach płynie sporo krwi Izraela i Jakuba. Więzy Kościoła i Izraela są znacznie bliższe, niż się powszechnie sądzi, a jest to tajemnicze dzieło Boga.
Ks. Edward Staniek
„Niech Ciebie, Boże, wysławiają ludy, niech wszystkie narody dają Ci chwałę” (Ps 67, 4)
Od dawna, Bóg wybierając Izraela na swój naród, wyznaczył mu uprzywilejowane miejsce w historii zbawienia; jemu będą zastrzeżone pierwociny darów Zbawiciela. Lecz z biegiem czasów, poprzez Izraela — naród kapłański — zbawienie zostanie rozciągnięte na wszystkie narody bez żadnej różnicy. Dzisiejsze pierwsze czytanie wspomina ten plan, zapowiedziany przez proroków (Iz 56, 1. 6-7). Przez usta Izajasza Bóg zapewnia o swojej życzliwości każdego cudzoziemca, który uwierzy w Niego i będzie Mu służył zachowując Jego Prawo: „Przyprowadzę ich na moją Świętą Górę i rozweselę w moim domu modlitwy… Dom mój będzie nazwany domem modlitwy dla wszystkich narodów” (tamże 7). Wybranie Izraela nie oznacza więc odrzucenia innych narodów, owszem, ma służyć ich zbawieniu.
Św. Paweł w drugim czytaniu (Rz 11, 13-15. 29-32) pogłębia ten temat. Zasmucony oporem swoich ziomków względem Ewangelii Chrystusowej, Apostoł nie przestaje szukać wszystkich dróg, by przyprowadzić ich do wiary, a oddając się gorliwie nawróceniu pogan, czyni to w cichej nadziei, że „może pobudzi do współzawodnictwa swoich rodaków i przynajmniej niektórych z nich doprowadzi do zbawienia” (tamże 14). Bóg istotnie nie żałuje swoich darów: obietnice uczynione Izraelowi oraz jego wezwanie są „nieodwołalne” (tamże 29). Jeśli opamięta się, Bóg jest gotów mu przebaczyć. W istocie jak poganie, kiedyś Bogu nieposłuszni, teraz dostąpili Jego miłosierdzia, tak Żydzi odrzucając Chrystusa są nieposłuszni Bogu, ale gdy powrócą do Niego, staną się na nowo przedmiotem Jego boskiego zmiłowania. Owszem — wyjaśnia św. Paweł — jak odrzucenie przez Izraela stało się przyczyną głoszenia Ewangelii poganom, aby i oni dostąpili miłosierdzia, tak nawrócenie tych stanie się kiedyś okazją do opamiętania się narodu wybranego. Bóg bowiem, chcąc „wszystkim okazać swe miłosierdzie” (tamże 32), obraca na dobro, czyli dla nawrócenia jednych, nawet przeniewierstwo drugich. Aczkolwiek grzech jest zawsze przyczyną ruiny tego, kto w nim się utwierdza, to jednak nie może zniszczyć powszechnego planu zbawienia, jaki nakreślił Bóg.
W Ewangelii (Mt 15, 21-28) sam Jezus potwierdził swoim zachowaniem się względem kananejki tajemniczy porządek tego boskiego planu. „Ulituj się nade mną, Panie, Synu Dawida” — woła niewiasta błagając o łaskę dla córki „ciężko dręczonej przez złego ducha” (tamże 22). Fakt, że ta poganka zwraca się do Jezusa nazywając Go „Synem Dawida”, tytuł mesjański, jakiego nawet Żydzi Mu nie przyznają, ma swoją wymowę; dowodzi, że Bóg nie odmawia swojego światła żadnemu narodowi, żadnej klasie ludzi. Uczniowie są znużeni natarczywością tej cudzoziemki, a sam Jezus też nie wydaje się jej zachęcać: „Jestem posłany tylko do owiec, które poginęły z domu Izraela” (tamże 24). Istotnie, z woli Ojca musi rozwijać swoją działalność w granicach Palestyny; dopiero kiedy zgromadzi rozproszone owce Izraela i utworzy z nich jedną owczarnię, wówczas pośle ją do wszystkich narodów, by zaniosła im Ewangelię, lecz nastąpi to dopiero po Wniebowstąpieniu Pana. Tymczasem niewiasta nie przestaje błagać, a Jezus odpowiada z celową surowością: „Niedobrze jest zabrać chleb dzieciom a rzucić psom” (tamże 26). Ona jednak nie zniechęca się, lecz biorąc Go za słowo, odpowiada: „Tak, Panie, lecz i szczenięta jedzą z okruszyn, które spadają ze stołu ich panów”. Pan został pokonany, a Jego miłosierdzie, dotychczas powstrzymywane, wylewa się w pełni: „O niewiasto, wielka jest twoja wiara; niech ci się stanie, jak chcesz” (tamże 27-28). Dla otrzymania miłosierdzia Bożego nic nie znaczy przynależność do narodu lub klasy uprzywilejowanej, znaczy natomiast wiara.
- O Boże, zmiłuj się nad nami i błogosław nam; niech zajaśnieje dla nas Twoje oblicze. Niech na ziemi poznają Twoją drogę, Twoje zbawienie pośród wszystkich ludów.
Niech Ciebie, Boże, wysławiają ludy, niech wszystkie narody dają Ci chwałę. Niech się narody cieszą i weselą, że Ty ludami rządzisz sprawiedliwie i kierujesz narodami na ziemi (Psalm 67, 2-5).
- O Boże Stworzycielu, Tyś rozwarł oczy serc naszych, abyśmy poznali Ciebie, jedynego, najwyższego w niebie, Świętego, spoczywającego wśród świętych. Ty poniżasz wyniosłość pyszałków, niweczysz zamysły pogan, pokornych wynosisz na wyżyny, a wyniosłych poniżasz. Ty wzbogacasz i ubożysz, zabijasz i zbawiasz, i życie tworzysz; jedyny dobroczyńco duchów i Boże wszelkiego ciała. Ty spoglądasz w przepaści, wypatrujesz ludzkie czyny, w niebezpieczeństwie jesteś Wspomożycielem, a dla zrozpaczonych jesteś Zbawcą. Stwórco i Stróżu wszelkiego ducha, Ty rozmnażasz narody na ziemi i spośród wszystkich wybierasz miłującego Ciebie, przez Jezusa Chrystusa, umiłowanego Syna Twego, przez którego nas pouczyłeś, uświęciłeś, uczciłeś…
Prosimy Cię, Panie, bądź pomocnikiem i wspomożycielem naszym! Uciśnionych wśród nas wybaw, uniżonym okaż zmiłowanie, upadłych podźwignij, zjaw się błagającym, chorych ulecz, błądzących ludu swego nawróć, daj pokarm łaknącym, daj wolność więźniom naszym, wesprzyj słabych, pociesz małodusznych; niech Cię znają wszystkie narody, że Ty jesteś Bóg jedyny i Jezus Chrystus Syn Twój, a my lud Twój i owce pastwiska Twego (św. Klemens Ryzmski).
O. Gabriel od św. Marii Magdaleny, karmelita bosy
Żyć Bogiem, t. III, str. 68
http://www.mateusz.pl/czytania/2014/20140817.htm
ŚWIĘTYCH OBCOWANIE
17 sierpnia
Święty Jacek, prezbiter
Jacek urodził się w Kamieniu Śląskim, w ziemi opolskiej, na krótko przed 1200 rokiem. Był synem szlacheckiego, możnego rodu Odrowążów, krewnym biskupa krakowskiego Iwona Odrowąża i jego następcy, Jana Prandoty, również Odrowąża. Pierwsze nauki pobierał zapewne w |
Krakowie w szkole katedralnej. Być może jego nauczycielem był bł. Wincenty Kadłubek, który w kapitule krakowskiej mógł wówczas sprawować godność kanonika scholastyka (1183-1206). Jacek zamieszkał wtedy u stryja Iwona. Po ukończeniu szkoły katedralnej otrzymał
święcenia kapłańskie z rąk biskupa Pełki lub bł. Wincentego. W 1219 r.
był już kanonikiem krakowskim – został mianowany nim przez Iwona. Jest rzeczą prawdopodobną, że Iwo wysłał przedtem Jacka na studia teologiczne i prawa kanonicznego do Paryża i Bolonii. Sam wykształcony
w Paryżu i w Vicenza, chciał, by i jego bratanek zdobył wiedzę i nabrał europejskiej ogłady. Jednak o tym źródła milczą.
W 1215 r. biskup Iwo – przebywając jako kanclerz księcia Leszka Białego
na Soborze Laterańskim – poznał św. Dominika Guzmana. Po raz drugi zetknął się ze św. Dominikiem być może w Rzymie, kiedy w roku 1216
stał na czele delegacji polskiej, która miała złożyć hołd (obediencję) nowemu papieżowi Grzegorzowi IX.
Wtedy prawdopodobnie wyraził życzenie, aby św. Dominik wysłał także do Polski swoich duchowych synów. Na to zapewne otrzymał odpowiedź, aby przysłał z Polski kandydatów. Kiedy więc Iwo został biskupem krakowskim (1218), udał się do Rzymu ze swymi kanonikami Jackiem i Czesławem. Iwo wrócił do Polski, a Jacek i Czesław pozostali w Rzymie u boku św. Dominika.
Nakaz nowicjatu wtedy jeszcze nie istniał. Pojawił się on w zakonie św. Dominika dopiero w 1244 r. Dlatego po krótkim pobycie w rzymskim klasztorze św. Sabiny Dominik mógł obu kandydatów obłóczyć w habit z myślą rychłego wysłania ich do Polski. Bezpośrednią przyczyną decyzji wstąpienia do dominikanów przez Jacka i Czesława miały być niezwykłe wydarzenia, których obaj mężowie byli świadkami. W klasztorze św. Sabiny w Rzymie ujrzeli pewnego dnia św. Dominika w czasie Mszy świętej, uniesionego w ekstazie w górę. Tego właśnie dnia św. Dominik wskrzesił Napoleona, siostrzeńca kardynała Stefana, co głośnym echem odbiło się w Rzymie. Jacek i Czesław odbyli jedynie półroczny okres próby, po którym złożyli śluby na ręce św. Dominika.
Jeszcze tego samego roku (1219) jesienią Dominik wysłał obu Polaków do Bolonii. Szli pieszo o żebranym chlebie, jak to było wówczas w zakonie w zwyczaju, a nie konno, jak w czasie, gdy przybywali do Rzymu w orszaku biskupa Iwona. W Bolonii znajdował się wówczas główny i największy klasztor Zakonu Kaznodziejskiego. Pozostali tam rok, dokształcając się duchowo i umysłowo w obserwancji zakonu. Zdaniem niektórych pisarzy, dopiero teraz w roku 1220 lub nawet w 1221 Jacek i Czesław złożyli śluby, a nie w roku 1219. W maju 1221 r. w same Zielone Święta wzięli, być może, udział w kapitule generalnej Zakonu, na której utworzono pięć prowincji.
W roku 1221 św. Dominik lub jego pierwszy następca, bł. Jordan z Saksonii, wysłał grupę 4 braci do Polski. Prowincjałem ustanowił Pawła Węgra. Ponieważ ten musiał chwilowo zostać w Bolonii, na czele wyprawy ustanowił Jacka. Do Polski udali się więc pieszo Jacek, Czesław, Herman i Henryk Morawianin. Jacek niósł ze sobą, jak to było w zwyczaju, odpis bulli papieskiej polecającej biskupom nowy zakon. Za nimi po pewnym czasie podążył Paweł Węgier.
Jacek po drodze zatrzymywał się z towarzyszami swymi po klasztorach i domach księży. W miasteczku Fryzak na pograniczu Styrii i Karyntii zatrzymali się na dłuższy czas u kanoników regularnych. Kilku członków tego zakonu wstąpiło do nowej rodziny zakonnej św. Dominika. Jacek zostawił więc we Fryzaku jednego z kapłanów i brata Hermana Niemca wraz z nowymi kandydatami, a sam udał się do Lorch koło Linzu w Austrii. Stąd podążył do Pragi Czeskiej. Biskup Pragi przyjął ich bardzo serdecznie i prosił, by tam zostali. Ponieważ nie było jeszcze konkretnych propozycji, Jacek udał się z towarzyszami dalej do Krakowa.
Podróż Jacka z towarzyszami z Bolonii do Krakowa trwała kilka miesięcy. To świadczy o tym, że Jacek nie miał jeszcze konkretnego planu działania. Św. Dominik polecił mu badać po drodze możliwości pozyskiwania nowych członków i zakładanie nowych placówek. Jacek uczynił to najpierw we Fryzaku, a w kilka lat potem duchowi synowie św. Dominika założą również klasztor w Pradze i we Wrocławiu.
Jesienią 1221 r. (6 sierpnia tego roku zmarł św. Dominik, jego następcą został wybrany bł. Jordan z Saksonii) Jacek z towarzyszami znalazł się w Krakowie. 1 listopada w Krakowie pierwszych synów św. Dominika uroczyście przyjął biskup Iwo. Zamieszkali oni początkowo na Wawelu, na dworze biskupim. 25 marca 1222 r. było już gotowe skromne zabudowanie przy kościółku Świętej Trójcy. Tam też uroczyście przenieśli się dominikanie. Jacek natychmiast zabrał się do budowy klasztoru i kościoła. Poprzedni kościół był drewniany i zbyt mały. Całość była gotowa w roku 1227. Koszty poniósł w całości biskup Iwo. Konsekracji nowego kościoła dokonał legat papieski kardynał Grzegorz Krescencjusz. W 1227 r. biskup Iwo dokonał uroczyście aktu przekazania fundacji. Dokument ten zachował się szczęśliwie po nasze czasy. Kiedy w dwa lata potem (1229) zmarł biskup Iwo w czasie swojej podróży do Włoch, dominikanie z wdzięczności sprowadzili jego ciało do Polski i umieścili je w swoim kościele w Krakowie. Biskup zażywał tak wielkiej czci, że oddawano mu cześć jako błogosławionemu aż do wydania dekretu przez papieża Urbana VIII (1634), który zabraniał oddawania czci osobom, które nie otrzymały oficjalnej aprobaty Stolicy Apostolskiej. Biskup Iwo darzył wielką czcią św. Dominika i sam zamierzał wstąpić do dominikanów krakowskich. Wystarał się nawet o zgodę papieża Honoriusza III (+ 1227). Jednak na wieść o tym z Polski posypały się protesty i papież zezwolenie swoje wycofał. Zachowały się listy papieża z grudnia 1223 r., pisane do biskupa Wrocławia i do kapituły krakowskiej, w których papież wyjaśnia, dlaczego najpierw wyraził swoją zgodę, a teraz ją cofa.
W roku 1225 przeorem w Krakowie został mianowany Gerard. Prowincjałem polsko-węgierskim był wówczas po Pawle Węgrze Teodoryk. Być może Jacek w tym czasie był już na Pomorzu, gdzie w Gdańsku i w okolicy miasta rozwijał żywą działalność. Zakon cieszył się niebywałym wzięciem. Garnęło się w jego szeregi wiele wybitnych jednostek. W bardzo krótkim czasie zaczęły się więc także mnożyć klasztory. Już w 1226 r. powstała odrębna prowincja polska. Jej pierwszym przełożonym został były student uniwersytetu paryskiego, Gerard. Na pierwszej kapitule prowincjalnej uchwalono wysłanie dominikanów do Pragi, Wrocławia, Kamienia Pomorskiego, Gdańska i Sandomierza. To, że kapituła uchwaliła założenie klasztorów w Gdańsku i Kamieniu Pomorskim, mogło być zasługą Jacka. Do Pragi został wysłany bł. Czesław, który jeszcze w tym samym roku roku założył tam klasztor,
a w roku 1230 – w Iławie. W 1226 r. bł. Czesław założył konwent we Wrocławiu.
W 1228 roku Jacek został wybrany na kapitule prowincji delegatem na kapitułę generalną. Udał się więc w podróż w towarzystwie przeora konwentu sandomierskiego, Marcina, i prowincjała, Gerarda. Kapituła odbyła się w Paryżu. Wybór Jacka na delegata prowincji świadczy, że cieszył się on wówczas wielkim autorytetem. Na kapitule paryskiej wydzielono 6 klasztorów jako odrębną prowincję polską. Należały do niej domy w Krakowie, Gdańsku, Kamieniu Pomorskim, Sandomierzu, Pradze i we Wrocławiu. Liczba polskich dominikanów wynosiła wtedy ok. 50.
W latach 1233-1236 głową polskiej prowincji był bł. Czesław. Jacek w tym czasie zakładał placówki dominikańskie na Pomorzu. Polska prowincja, zatwierdzona ostatecznie na kapitule generalnej w 1228 roku jako dwunasta z kolei, przeżywała swój prawdziwy rozkwit. Na Pomorzu dominikanów przyjął życzliwie książę Świętopełk. Powstały konwenty w Gdańsku i w Kamieniu Pomorskim (po roku 1225), w Chełmie i w Płocku (1233), w Elblągu (1236), potem w Toruniu, a nawet w Rydze, Dorpacie i Królewcu.
Jacek ustanowił przełożonym nad klasztorami pomorskimi swojego ucznia, Benedykta, a nad klasztorami litewskimi – Wita. Obaj do czasu wydania wspomnianego wcześniej dekretu papieża Urbana VIII (1634) cieszyli się chwałą błogosławionych. Wierny swoim założeniom ewangelizacji, zaraz po kapitule generalnej Jacek udał się na prawosławną Ruś, gdzie założył klasztor w Kijowie (po roku 1228). Misja ta musiała rokować wielkie nadzieje, skoro z tego czasu mamy aż pięć bulli papieskich. Jednak w 1233 r. książę kijowski, podburzony przez prawosławnych kniaziów, zlikwidował na pewien czas placówkę kijowską. Powodzeniem cieszyła się placówka dominikańska w księstwie suzdalskim pod Moskwą i w Haliczu, gdzie Jacek założył również konwent (1238). Według tradycji dominikańskiej, trzy lata wcześniej powstał ośrodek dominikański także w Przemyślu (1235).
Po Krakowie, Gdańsku i Kijowie przyszła kolej na Prusy. Systematyczną pracę nad nawróceniem Prusaków rozpoczęli już cystersi z Łekna od roku 1206. Ich trud misyjny wydawał pewne owoce. Z czasem jednak okazało się, że Prusacy są silniejsi. Konrad Mazowiecki sprowadził więc w 1226 r. do Polski Krzyżaków. Ci, zaraz po przybyciu na Mazowsze zwrócili się do generała Zakonu Kaznodziejskiego, bł. Jordana, o kapłanów tak dla własnej obsługi, jak też dla prowadzenia misji. Z polecenia generała chętnie Krzyżakom z pomocą pospieszyli dominikanie z klasztorów w Gdańsku, Chełmnie i Płocku. W tej akcji misyjnej brał żywy udział Jacek, który nie mógł przewidzieć przewrotnych planów Krzyżaków, którzy zagarniali tereny oczyszczone z pogaństwa dla siebie. 2 października 1233 r. odbył się w Kwidzynie zjazd, w którym wzięli udział przywódcy krzyżaccy, Henryk Brodaty, Konrad Mazowiecki, arcybiskup gnieźnieński Pełka i bł. Czesław – ówczesny prowincjał polski. Był na tym zjeździe również Jacek. Omawiano na nim plan akcji nawrócenia Prus. Zaborcza polityka Krzyżaków prawdopodobnie zniechęciła Jacka do dalszego angażowania się w akcję misyjną w Prusach.
Jak wielki wpływ zdobyli dominikanie w tym czasie, świadczy to, że na cztery biskupstwa, założone na obszarze Prus w XIII w., trzy były w ręku dominikanów: biskupem Chełmna został były prowincjał polski, Henryk z Lipska (1245), diecezję pomezańską (Kwidzyn) otrzymał dominikanin Ernest (1249), a biskupem sambijskim (w Królewcu) został Theward (1251). Biskupem na Litwie w Wilnie został uczeń Jacka, Wit. Książę litewski Mendog przyjął chrzest i otrzymał z rąk papieża Innocentego IV koronę królewską (1253). W tym samym czasie książę ruski, Daniel, przystąpił do unii z Kościołem rzymskim i otrzymał z rąk tegoż papieża koronę (1253). Wcześniej, w 1248 r., zostali wyświęceni na biskupów inni uczniowie Jacka: Henryk dla Jaćwingów, Bernard dla Halicza i Gerard dla reszty Rusi. Były starania, aby w Łukowie utworzyć stałe biskupstwo dla nawracania pogańskich Jadźwingów. Wreszcie biskupem łotewskim został mianowany inny uczeń Jacka, Meinard. Wszyscy wymienieni biskupi cieszyli się chwałą błogosławionych. Niestety, piękne dzieło na Rusi zniszczył najazd Tatarów. W 1241 r. padły ich ofiarą klasztory w Haliczu i Kijowie. Litwę źle usposobił przeciwko chrześcijaństwu zaborczy i bezwzględny zakon Krzyżaków, tak że odpadła wtedy od Kościoła. Podobnie stało się z Jaćwingami. Prusaków zaś Krzyżacy do tego stopnia zniszczyli, że pozostała po nich zaledwie nazwa.
Według listy cudów, jakie nam zostawił biograf Jacka – lektor dominikański, o. Stanisław – wynika, że od roku 1240 Jacek mieszkał już w konwencie krakowskim. Przyczyną zaprzestania tak rozległej i dynamicznej akcji mogła być niechęć prawosławnych książąt ruskich, najazd Tatarów na Ruś i zaborcza polityka Krzyżaków, którzy paraliżowali wszelkie misyjne wysiłki polskich dominikanów. Zachowały się dwa dokumenty z lat 1236 i 1238, które zawierają podpis Jacka. Przyznają one Krzyżakom przywileje odnośnie ziem pruskich. Jacek występuje w nich jako świadek. Dowodzi to, że piastował wtedy jakiś urząd, przez co jego podpis był konieczny. Jednak rychło Jacek zawiódł się na zakonie rycerskim. Jako prawy syn św. Dominika nie mógł zrozumieć, że można ideę misyjną tak dalece wypaczyć.
Lektor Stanisław podaje, że Jacek zmarł w Krakowie w uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny 15 sierpnia 1257 r. po dłuższej chorobie. Być może forsowne podróże misyjne, w ówczesnych warunkach bardzo prymitywne i męczące, zniszczyły jego organizm. W tym czasie liczba klasztorów dominikańskich dochodziła do 30, w tym liczba konwentów, czyli pełnych, kanonicznych klasztorów, dochodziła do 20: w Polsce, w Prusach i
na Pomorzu było ich 12, w Czechach i na Morawach – 8, a 10 klasztorów – na Śląsku. Liczba zakonników była szacowana na 300-400. Prowincja czeska została wyłoniona z polskiej dopiero w roku 1311.
Jacek musiał swoim braciom zostawić wzór niezwykłej świętości i zakonnej obserwancji, skoro od samego początku jego grób był otoczony wielką czcią i otrzymywano przy nim niezwykłe łaski. W zapiskach konwentu krakowskiego z roku 1277 czytamy taki fragment: “W klasztorze krakowskim leży brat Jacek, mocen wskrzeszać zmarłych”. Rozpoczęto także starania o kanonizację, jak świadczy o tym fakt prowadzenia księgi cudów. Księga ta, prowadzona przy grobie Jacka w latach 1257-1290, przytacza ponad 35 niezwykłych wypadków. Jednak najazdy tatarskie, a potem wojny o tron krakowski i dalsze wypadki sprawiły, że dopiero w XV w. ponowiono starania w Rzymie. Wskutek tych działań papież Klemens VII w roku 1427 zezwolił na obchodzenie święta św. Jacka w prowincji polskiej. Intensywne dalsze starania poparte przez królów polskich Stefana Batorego i Zygmunta III dały rezultat. 17 kwietnia 1594 r. papież Klemens VIII zaliczył uroczyście Jacka w poczet świętych. Jacek był siódmym z kolei dominikaninem wśród świętych, a piątym spośród Polaków wyniesionych na ołtarze. Relikwie św. Jacka spoczywają w osobnej kaplicy w kościele Świętej Trójcy w Krakowie w okazałym grobowcu. Kiedy w roku 1612 została utworzona dominikańska prowincja ruska, otrzymała za patrona św. Jacka. Św. Jacek jest otaczany czcią nie tylko w Polsce (zwłaszcza w Krakowie i na Śląsku), ale również w całej Europie, a także w obu Amerykach i Azji.
Jak głosi tradycja, Jacek Odrowąż nie przyjmował żadnych godności zakonnych. Skupił się na ważnych celach zakonu dominikańskiego na terenie Polski. Jego życie było przepełnione czcią dla Matki Bożej. Legenda głosi, że kiedy musiał w czasie najazdu Tatarów na Kijów opuścić miasto, zabrał ze sobą Najświętszy Sakrament, aby go uchronić od zniewagi. Wtedy z wielkiej kamiennej figury miała odezwać się Matka Boża: “Jacku, zabierasz Syna, a zostawiasz Matkę?” “Jakże Cię mogę zabrać, Matko Boża, kiedy Twoja figura jest tak ciężka?” Jednak na polecenie z nieba, kiedy uchwycił figurę, miała okazać się bardzo lekką. W kościele dominikanów w Krakowie pokazują dużą statuę kamienną pod nazwą “Matki Bożej Jackowej”.
W ikonografii Święty przedstawiany jest w habicie dominikańskim, z monstrancją w jednej ręce i figurą Matki Bożej w drugiej.
http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/08-17a.php3
Modlitwa wysłuchana
dodane 2008-12-17 10:48
Leszek Śliwa
Ludovico Carracci, „Madonna ukazująca się św. Jackowi”, olej na płótnie, 1594, Luwr, Paryż.
Jest jedynym Polakiem uwiecznionym wśród rzeźb przedstawiających świętych, stojących na kolumnadzie wokół Placu św. Piotra w Watykanie. Święty Jacek Odrowąż, dominikanin, żył na przełomie XII i XIII wieku, ale w czasach, gdy kolumnada powstawała, czyli w XVII wieku, jego kult był szczególnie żywy. Wiąże się to zapewne z kanonizacją Jacka, która nastąpiła w roku 1594.
Właśnie w roku kanonizacji malarz z Bolonii Ludovico Carracci otrzymał zamówienie na obraz przed-stawiający św. Jacka. Giacomo Filippo i Antonio Maria Turrini zapragnęli udekorować tym dziełem ufundowaną przez siebie kaplicę w kościele San Domenico w Bolonii.
Obraz przedstawia wydarzenie, do jakiego doszło w święto Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w krakowskim kościele dominikanów. Widzimy św. Jacka klęczącego w swym dominikańskim habicie i modlącego się żarliwie. Podczas tej modlitwy ukazała mu się Maryja z Dzieciątkiem i przemówiła do niego.
Carracci słowa Maryi zapisał po łacinie na tablicy podtrzymywanej przez aniołka. „Raduj się synu Jacku, bo twoje modlitwy ucieszyły mojego Syna. O cokolwiek prosić będziesz za moim pośrednictwem, u Niego uzyskasz” – czytamy na tablicy. Namalowana powyżej Matka Boża jedną rękę trzyma na sercu, a drugą wskazuje tablicę. Mały Jezus dobrotliwie się uśmiecha i pokazuje palcem świętego, potwierdzając słowa swej Matki.
Jacek opowiedział o tym widzeniu swym współbraciom Florianowi i Godynowi, zachęcając ich do większego oddania się Najświętszej Dziewicy. Zapewne dlatego w czasach kontrreformacji, gdy rozszerzył się kult maryjny, artyści w krajach katolickich chętnie przypominali postać polskiego dominikanina.
http://kosciol.wiara.pl/doc/489348.Modlitwa-wysluchana
Potrafi wskrzeszać zmarłych – św. Jacek
Marcin Jakimowicz
Skromne życie Odrowąża i jego pasjonująca opowieść o Bogu porwała wielu mu współczesnych. Jego przykład porywa i dziś.
Świetnie się zapowiadał. Pochodził ze znakomitej rodziny. Nic dziwnego, że wysłano go na zagraniczne studia. Wylądował w Rzymie. Przechodząc przez jeden z gwarnych, kolorowych placów, ujrzał wielki tłum. Gapie cisnęli się i… rozdziawiali usta ze zdumienia. Na placu stał szczupły mnich. Obok niego na bruku leżał martwy człowiek. Mnich – jak donoszą stare kroniki – „wyciągnął ręce w górę, uniósł się w powietrze i swoją modlitwą wyrwał brata ze śmierci”. Człowiek podniósł sięi otworzył oczy. Tłum zamarł… Taką scenę ujrzał Jacek Odrowąż – pierwszy polski dominikanin. Miał 37 lat, był dojrzałym mężczyzną. Wydarzenie było dla jego wiary trzęsieniem ziemi. Zmieniło go całkowicie. Mnichem, którego spotkał, był św. Dominik. Połączyło ich ogromne pragnienie zaniesienia Ewangelii na krańce świata.
Dominik znał swych braci króciutko, ale już po kilku miesiącach wysyłał ich z misją zakładania (w jego imieniu!) klasztorów. Miał do nich ogromne zaufanie. Jacek dopiero co spotkał założyciela zakonu, a już został wysłany nad Wisłę. Dominikanie zaczęli modlić się w Krakowie. Do dziś przywdziewają białe habity już w pierwszych dniach nowicjatu. Nikt nie zna jeszcze tych chłopców, nie wie, co naprawdę siedzi w ich gorących głowach, ale przechodnie już pozdrawiają ich na ulicy: „Szczęść Boże, Ojcze”. Widziałem, jak chłopcy rumienią się. Boją się tych słów na wyrost. „Ojcami” zostaną dopiero za siedem lat.
Dominik zaufał Jackowi. Wysłał go na wschód. Jacek szedł pieszo przez Alpy, do grodu Kraka dotarł na Wszystkich Świętych 1222 roku. Podobnie jak dziś wróżono Kościołowi rychły upadek, nieustannie mnożyły się oskarżenia o brak ubóstwa i sprzeniewierzenie się duchowi Ewangelii. Skromne życie Odrowąża i jego pasjonująca opowieść o Bogu porwała ogromną część krakowskiej inteligencji. Pojawili się pierwsi polscy dominikanie. Jacek zostawił ich i wyruszył na wiele podróży misyjnych. Dotarł do Kijowa, gdzie pracował nieprzerwanie przez cztery lata, oraz do Gdańska i Prus.
O pobycie w Kijowie opowiadano legendy. Gdy w 1240 roku na miasto napadli Tatarzy, niszcząc i paląc wszystko, Jacek chwycił monstrancję z Najświętszym Sakramentem i zamierzał uciec. I wówczas usłyszał głos: „Jacku, mego Syna zabierasz, a mnie zostawiasz? Weź mnie ze sobą!”. Odwrócił się. Ujrzał figurkę Maryi. Przytulił ją i schował pod pachę. Podobno przeszedł suchą nogą przez rwące fale Dniepru. Dziś mnisi dopatrują się w tej legendzie opowieści o niebywałej sile wiary Świętego.
Wrócił do Krakowa. Zmarł 15 sierpnia 1257 roku. Po jego śmierci przy grobowcu miało miejsce wiele cudownych uzdrowień, a nawet… wskrzeszeń. Obok sarkofagu przeczytasz napis: „Tu leży św. Jacek mocen wskrzeszać zmarłych”.
Pies na cuda
Franciszek Kucharczak
Święty Jacek jest bardzo popularny. Wszyscy o nim wiedzą. Że był. A zasługuje na dużo więcej.
Jesień 1228 roku była deszczowa. Na brzegu Wisły koło Wyszogrodu stało czterech mężczyzn w czarnych kapach narzuconych na białe habity. Wpatrywali się bezradnie w toczące się przed nimi wezbrane wody rzeki. Nie było mowy o przeprawie brodem. Nigdzie też nie było ani łodzi, ani przewodnika.
A bardzo chcieli przejść. Dopiero co wyruszyli na Ruś, gdzie mieli nadzieję przekonać prawosławnych książąt do unii z Rzymem albo przynajmniej zająć się tamtejszymi wiernymi Kościoła łacińskiego. A potem – kto wie? – może pójdą dalej? Mieli zachętę papieża, który błogosławił Braci Kaznodziejów w ich drodze „na ziemie Rusinów i pogan”. Nic dziwnego, bo też niedawno założony zakon dominikanów był znakomitym narzędziem w głoszeniu Ewangelii. Zakonnicy jak prawdziwe „psy pańskie” (od łacińskiego Domini canes) rozbiegli się po Europie, zapalając chrześcijan nową gorliwością.
Błyskawicznie powstała sieć klasztorów, a te równie szybko wypełniły się zapaleńcami w habitach. W Polsce pierwszym z nich był Jacek Odrowąż. To jego właśnie, z trzema współbraćmi, zatrzymała Wisła. – Prośmy Boga Wszechmogącego, któremu niebo i ziemia, morze i rzeki są posłuszne, żeby nam pomógł przeprawić się przez tę rzekę – miał wówczas powiedzieć Jacek. Nakreślił znak krzyża nad wzburzoną wodą i… poszedł. Stąpał po powierzchni rzeki, niczym Jezus po jeziorze Genezaret. Po chwili odwrócił się i zachęcił współbraci do pójścia w jego ślady. Ale tamci nie mieli odwagi tego zrobić. Jacek wrócił, rozpostarł na wodzie swoją czarną kapę i zaproponował wystraszonym zakonnikom, żeby skorzystali z niej, jakby była łodzią. „Płynęli więc na kapie pod kierownictwem świętego Jacka” – zapisał niespełna sto lat później dominikanin Stanisław, lektor krakowskiego klasztoru. Opisując to wydarzenie, opierał się, jak sam informuje, na wspomnieniach towarzyszy Jacka.
Maryję można unieść
Wieść o tym wydarzeniu musiała się mocno roznieść, bo jego ślady (w różnych wersjach) znaleźć można w wielu żywotach świętego Jacka. W jednej z legend widzimy Świętego uciekającego z płonącego Kijowa po falach Dniepru. Musiałoby to nastąpić 6 grudnia 1240 roku, gdy miasto zdobyli Tatarzy. Tyle że wtedy Jacka już prawdopodobnie tam nie było. Założył w Kijowie klasztor, ale – jak stwierdził Jan Długosz – kilka lat przed najazdem Tatarów dominikanie musieli opuścić miasto. Tak życzył sobie prawosławny książę kijowski. Wiadomo jednak, że dominikanie byli na Rusi, gdy spadła na nią tatarska nawałnica. I to właśnie z Kijowem wiąże się najpopularniejsza Jackowa legenda. Jacek, uchodząc z kościoła, miał zabrać Najświętszy Sakrament. Gdy przechodził obok figury Matki Boskiej, ta odezwała się do niego: „Jacku, zabierasz mojego Syna, a mnie tu zostawiasz?”.
– Jestem za słaby, żeby udźwignąć tak wielką figurę – miał powiedzieć Święty. Na to Maryja obiecała, że figura będzie lekka, co też istotnie się stało. Nie wiadomo, jak było rzeczywiście. Legenda ta jednak opisuje prawdziwego Jacka, bo właśnie taki wyłania się ze źródeł historycznych – z Najświętszym Sakramentem i z Maryją. Wygląda na to, że on rzeczywiście się z Nimi nie rozstawał. Lektor Stanisław napisał, że Jacek „miał zwyczaj bardzo częstego przepędzania nocy w kościele – bardzo rzadko miał stałe miejsce na spoczynek, lecz złożywszy przed ołtarzem znużone członki i głowę oparłszy o kamień lub położywszy na gołą ziemię, trochę odpoczywał”. Krótko po przybyciu do Krakowa Jacek „pobożnie i ze łzami” modlił się w kościele. Miał wtedy doznać widzenia. Ujrzał wielką światłość spływającą na ołtarz, a w niej Matkę Boską. „Synu, Jacku, ciesz się, bo modlitwy twoje są miłe przed obliczem mego Syna, Zbawiciela, i o cokolwiek prosić będziesz za moim pośrednictwem, otrzymasz od Niego” – powiedziała do niego Maryja. Podobno od tamtej chwili Święty „o cokolwiek tylko prosił, zawsze bywał wysłuchany”.
Grad przegrał
A prosił często. Kiedyś, w dniu św. Stanisława biskupa, opodal Skałki, spotkał żałobników i kobietę, niejaką Falisławę, płaczącą nad swoim jedynym synem Piotrem, który utonął w Wiśle poprzedniego dnia. Ulitował się nad nią. Pomodlił się i… zmarły wstał. Podobna historia zdarzyła się z synem Przybysławy ze wsi Serniki, który utonął w Rabie. Również jego Bóg wskrzesił na prośbę Jacka. Innym razem, pod Wawelem, do nóg Świętemu przypadła mieszczka krakowska, matka niewidomych bliźniaków. Modlitwa Jacka wyjednała im wzrok. Niejakiej Felicji z Gruszowa, kobiecie która przez dwadzieścia lat małżeńskiego życia nie mogła doczekać się dziecka, Jacek wymodlił syna.
http://kosciol.wiara.pl/doc/490527.Potrafi-wskrzeszac-zmarlych-sw-Jacek/2
17 sierpnia
Święci Alipiusz i Posydiusz, biskupi
Alipiusz urodził się około roku 360. Zetknął się ze św. Augustynem z Hippony, gdy ten nauczał gramatyki w Tagaście. Był też jego uczniem w Kartaginie. Co więcej, razem ze św. Augustynem przystał do manichejczyków i razem z nim z wolna się od nich odsunął. Do katolicyzmu trafił – znów jak św. Augustyn – w Mediolanie. Przez jakiś czas przebywał w Cassiciacum, a na Wielkanoc 387 r. przyjął chrzest. Z Augustynem wrócił do Afryki i został mnichem w Tagaście. Odbył następnie pielgrzymkę do Ziemi Świętej, gdzie zetknął się ze św. Hieronimem. W roku 394 (lub 395) został biskupem Tagasty. Odznaczył się wówczas w zwalczaniu donatystów i pelagian. Zmarł prawdopodobnie około roku 430. |
Posydiusz należał do grona mnichów, otaczających św. Augustyna. Przebywał u jego boku do około 400 r., kiedy to został biskupem Kalamy. Brał udział w walkach z donatyzmem i pelagianizmem. Uczestniczył w synodach kartagińskich z lat 403, 407, 410, 411 i 419. Był też obecny na synodzie w Milewe. W 410 r. w drodze do Rzymu odwiedził w Noli św. Paulina. Z jego korespondencji z Augustynem widać, ile przykrości sprawiali mu w czasie urzędowania donatyści. Gdy w 428 r. Wandalowie oblegli Kalamę, uszedł do Hippony. Wrócił potem do swego miasta, z którego w 437 r. wyrzucił go Genzeryk. Późne liturgiczne pomniki zdają się sugerować, że przeprawił się przez morze i zmarł w Neapolu, ale inne wskazują raczej na Apulię. Pozostawił po sobie Życie św. Augustyna oraz Spis dzieł św. Augustyna.
http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/08-17b.php3
17 sierpnia
Święta Klara z Montefalco, dziewica
Klara urodziła się około roku 1275. Gdy miała sześć lat, za swą siostrą, bł. Joanną, udała się do rekluzji w klasztorze augustianek w Montefalco (Perugia). Po jedenastu latach jej niezwykłe życie, wypełnione modlitwą i umartwieniami, opromienione zostało niezwykłymi łaskami mistycznymi.
|
http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/08-17c.php3
więcej nt. św KLARY na stronie:
http://martyrologium.blogspot.com/2010/08/sw-klara-z-montefalco.html
17 sierpnia
Święta Joanna Delanoue, zakonnica
Joanna urodziła się 18 czerwca 1666 roku w Saumur koło Angers, we Francji. Była najmłodszą z dwanaściorga rodzeństwa. Wychowywała się w średniozamożnej rodzinie kupieckiej. W wieku ok. 6 lat straciła ojca. Razem z rodzeństwem pomagała więc mamie w prowadzeniu sklepu. W 1692 roku, kiedy umarła i ona, Joanna odziedziczyła sklep. Była bardzo energiczna i zaangażowana w prowadzenie interesu. Potrafiła otwierać sklep także w niedziele. Swoją przyszłość widziała w handlu. Z czasem przekształciła swój sklep w punkt opieki nad pielgrzymami przybywającymi do pobliskiego sanktuarium Matki Bożej (Notre Dame des Ardilliers). W tym czasie zaczęła już dostrzegać ubogich, chorych, samotnych, mieszkających w jej sąsiedztwie i przybywających do sanktuarium Matki Bożej po pomoc i pociechę. Jej serce coraz mniej angażowało się w zarabianie pieniędzy. W wieku trzydziestu dwóch lat Joanna porzuciła całkowicie działalność handlową i założyła sierociniec dla ubogich dzieci. Nazwała go Providence. Coraz ważniejsze miejsce w jej życiu zajmowała modlitwa i spotkanie z Bogiem w sakramencie Eucharystii. Złożyła ślub ubóstwa przed swoim spowiednikiem i poświęciła się całkowicie służbie najuboższym. Pan Bóg zaczął obdarzać ją łaską mistycznych przeżyć i objawień. Podczas jednej z nich ujrzała piekło. W innym objawieniu Matka Boża utwierdziła ją w pragnieniu duchowego wspomagania ubogich i moralnie zagubionych. Wokół niej pojawiało się coraz więcej bratnich dusz. Wraz z trzema współpracowniczkami w dniu 26 lipca 1704 roku złożyła publiczne śluby zakonne na ręce biskupa Angers. W ten sposób powstało zgromadzenie sióstr św. Anny. Jako swój główny cel siostry obrały służbę najuboższym. Nowemu dziełu pobłogosławił św. Ludwik Grignion de Montfort (+ 1716). Już w 1709 roku, w budynku po francuskich oratorianach, Joanna otworzyła hospicjum. Siostry otaczały w nim opieką jednorazowo ponad 100 ubogich. W następnych latach organizowała nowe miejsca, w których potrzebujący, samotni i chorzy mogli znaleźć pocieszenie, a także duchową i medyczną opiekę. Ostatnie chwile życia spędziła złożona chorobą. Joanna zmarła 17 sierpnia 1736 roku. Większość życia oddała służbie Bogu i najuboższym. Im też ofiarowała ostatnie chwile swego ziemskiego pielgrzymowania. W 1796 roku jej ciało przeniesiono do kaplicy w Notre Dame des Ardilliers w kościele św. Piotra w Saumur. Niecałe sto lat później, w 1881 roku, ponownie dokonano translacji jej relikwii do kaplicy nowego domu generalnego w opactwie Saint-Florent-les-Saumur. Siostrę Joannę beatyfikował papież Pius XII w dniu 5 listopada 1947 roku, a do grona świętych wprowadził ją św. Jan Paweł II w dniu 31 października 1982 roku. |
http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/08-17d.php3
17 sierpnia
Błogosławiony Augustyn Anioł Mazzinghi, prezbiter
-
Augustyn Mazzinghi urodził się we Florencji (Włochy) przed rokiem 1386 (w niektórych źródłach można znaleźć rok 1377). Był członkiem wpływowej rodziny Agostini. Około 1413 r. został karmelitą we Florencji. Był jednym z pierwszych synów tzw. reformy mantuańskiej. Była ona odpowiedzią na kryzys, dotykający zakon karmelitański na przełomie XIV i XV wieku. Pierwszy trwały ruch reformistyczny rozpoczął się ok. 1423 r. w klasztorach Le Selve pod Florencją, Gironde w Szwajcarii oraz Mantui, która stała się centrum tego ruchu i dała mu nazwę. W 1516 r. kongregacja mantuańska liczyła 31 klasztorów. Sześciokrotnie wikariuszem tej kongregacji był bł. Baptysta Spagnoli.
Augustyn po przyjęciu święceń kapłańskich wykładał teologię, był także przeorem w kilku klasztorach. Zasłynął jako kaznodzieja, głosząc kazania w czasie Wielkiego Postu na ulicach Florencji w latach 1431-1434 i w 1436 r. Jak przekazali jego współbracia, pewnego razu, kiedy karmelita głosił jedno z takich kazań, z jego ust zaczęły spadać róże i inne kwiaty. Wtedy pojawili się przy nim dwaj aniołowie, którzy spletli z tych kwiatów koronę i nałożyli ją na jego głowę.
Zmarł 17 sierpnia 1438 roku. Jego kult zatwierdził papież Klemens XIII w dniu 7 marca 1761 roku. Od 1930 r. jego relikwie doznają czci w ołtarzu kościoła karmelitów we Florencji.
http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/08-17e.php3
Ponadto dziś także w Martyrologium:
W Kizyku, niedaleko Morza Marmara – św. Mirona, męczennika. Skazano go najpierw na wygnanie, a potem na śmierć. Wyrok wykonano przez ścięcie około roku 250. Synaksaria wspominały go w rozmaitych terminach, ale na Zachodzie za sprawą Baroniusza przyjęto datę dzisiejszą.
oraz:
św. Anastazego, biskupa w Terni (+ VII/VIII w.); świętych męczenników w Kartaginie: Bonifacego, diakona, Liberta, opata, Servusa, subdiakona, Rustyka, subdiakona, Septyma, mnicha, Rogata, mnicha, i Maksyma (+ 484); św. Euzebiusza, papieża (+ 310); św. Mamasa, męczennika (+ 274)
Dodaj komentarz