Czas apokalipsy, czyli legalne wymuszenie.

Właśnie skończył się rok 2012, a ludzkość uległa zagładzie, a wszystko to stało się 21-go grudnia. Do końca nie wiem, co myśleć o tej apokaliptycznej hecy: czy to zwykła błahostka, czy może to wstęp do większego przekrętu?
Chociaż na razie wygląda cała sprawa na show businessową błahostkę, to pojawiło się już kilka prawidłowości charakterystycznych dla globalnych przekrętów, z którymi mieliśmy lub nadal mamy do czynienia.

Rozrywka

Istnieje duży popyt na silne emocje w tym strach, więc show business zapewnia ich podaż, eksploatując także wątki apokaliptyczne. Na tym można by zakończyć temat, gdyby nie to, że przemysł rozrywkowy, a zwłaszcza filmowy, nadzwyczaj często jest angażowany w różnego typu lokalne lub globalne akcje propagandowe. Są to akcje polityczne, jak np. kampania przeciw Bush’owi, kampania budująca akceptację społeczną dla inwazji na Irak, a w Polsce kampania przeciw PiS; ideologiczne, np. promowanie homoseksualizmu i relatywizmu moralnego; marketingowe, które w kinematografii polegają na lokowaniu produktu w treści filmu lub serialu (w Polsce, o czym mało kto wie, jest to rzeczą nagminną): polityka historyczna państwa, co było typowe w państwach komunistycznych, a współcześnie jest wyraźnie widoczne choćby w Niemczech, Rosji i USA . Mieliśmy też do czynienia z globalną akcją marketingową, noszącą wszelkie znamiona wyłudzenia, bo polegającej na wykreowaniu popytu na niskiej jakości towar, jakim był rzekomy początek trzeciego tysiąclecia w 2000-ym roku, zamiast lepszego jakościowo, ale gorszego wizerunkowo 2001-ego. Beneficjentem tego wyłudzenia (zmanipulowani ludzie dobrowolnie płacili więcej za bubel) był głównie show business. Obiektem mojego zainteresowania są jednak akcje propagandowe, których celem jest wytworzenie u ludzi przeświadczenia o jakimś gigantycznym, choć w rzeczywistości nieistniejącym zagrożeniu i wymuszenie olbrzymich korzyści materialnych pod pretekstem walki z tymi urojonymi zagrożeniami. W ciągu ostatnich lat mieliśmy kilka takich globalnych kampanii, mam tu na myśli „pandemię” świńskiej grypy (epidemia faktycznie miała miejsce, ale jej skutki były znacznie mniejsze od przedstawianych, a nakłady na walkę z nią znacznie wyższe niż było potrzebne), dziura ozonowa (lata 80-te i początek 90-ych), oraz globalne ocieplenie. W tych dwóch ostatnich wymienionych kampaniach, bardzo aktywny był przemysł filmowy.
Jak jednak rozpoznać, czy strachy serwowane nam w różnych filmach są elementem jakiejś kampanii propagandowej, czy tylko komercyjną odpowiedzią na popyt widowni?

Media

To samo pytanie dotyczy szeroko rozumianego przekazu medialnego. Przecież wiadomo, że dla mediów zła wiadomość to dobra wiadomość, że podnoszą swoją poczytność, słuchalność i oglądalność, dostarczając odbiorcom przekaz wzbudzający silne emocje, więc skąd wiadomo, że serwowane nam przez nie lęki są akurat elementem zorganizowanej kampanii propagandowej?
Można to poznać po tym, że ten sam fałszywy, lub trudny do zweryfikowania przez przeciętnego człowieka przekaz jest długotrwale powtarzany w wielu kanałach przekazu i lokowany równocześnie w wielu różnych konwencjach. Propagowany w ramach takiej kampanii komunikat, jest lokowany jednocześnie w przekazie publicystycznym, informacyjnym, rozrywkowym (seriale telewizyjne, kabarety itp.), dokumentalnym, reporterskim, celebrycko-plotkarskim, popularnonaukowym itd. Każda z tych konwencji przekazu ma różną wiarygodność, ale razem tworzą wielogłos osaczający odbiorcę, wyrabiając w nim przekonanie, że coś widać jest na rzeczy. Ten ponadnarodowy wielogłos tworzy także iluzoryczne wrażenie globalnej powszechności propagowanego poglądu, a to z kolei daje ponadnarodowym manipulatorom możliwość skutecznego oddziaływania na najczęściej wykorzystywaną w socjotechnice ludzką słabość, czyli konformizm. Równocześnie fakty, opinie i do wody badawcze, kłócące się z propagowanymi poglądami, są marginalizowane lub całkowicie eliminowane z tego wielokanałowego przekazu, co dodatkowo zwiększa jego wiarygodność. Każdy może sprawdzić, jak ten mechanizm propagandowy działa, przypominając sobie globalną kampanię propagandową dotyczącą „globalnego ocieplenia”, której nie zaszkodziło nawet zdemaskowanie fałszerstw wyników badań emisji gazów cieplarnianych.
Tym sposobem doszedłem do kolejnego działu.

Nauka

Ze wszystkich konwencji przekazu, o których pisałem w poprzednim punkcie, najbardziej wiarygodna jest konwencja naukowa, dlatego we wszelkiego typu akcjach propagandowych tak częste są odwołania do autorytetu nauki. Widzimy to choćby w reklamach, gdzie grający w nich aktorzy, ubrani w białe fartuchy i udający naukowców, zachwalają produkt, albo gdy przytaczane są opinie bliżej nieokreślonych naukowców, lub wyniki rzekomych badań naukowych (bardzo częsta w reklamach fraza „…jak wykazały badania naukowe…”). Przypomina mi się dość zabawna sytuacja z lat 90-ych, kiedy to niemal równocześnie prowadzone były dwie kampanie – jedna propagująca jedzenie masła, a druga margaryny i w obu przypadkach powoływano się na „wyniki badań amerykańskich naukowców”, które, zależnie od kontekstu, miały rzekomo wykazywać wyższość masła nad margaryną, albo margaryny nad masłem.
To jednak jest błahostka, bowiem autorytet nauki bywa wykorzystywany w różnego typu kampaniach propagandowych w sposób o wiele bardziej niebezpieczny i brzemienny w skutki. Treści propagandowe wprowadzane są do programu nauczania. Żeby było śmieszniej, jako materiały dydaktyczne wykorzystywane są fabularne filmy katastroficzne. Nie żartuję, coś takiego spotkało moją córkę w liceum.
Instytucje naukowe fabrykują dane badawcze, by uzasadniały tezy propagandowe. Tak czynił np. Climatic Research Unit (CRU), co zostało zdemaskowane przez hakerów w 2009-ym (słynna afera „climagate”). Bywa jednak też tak, że instytucje naukowe nawet nie silą się na jakiekolwiek pozory i formułują tezy nie opierając ich na żadnym, nawet sfałszowanym dowodzie badawczym. Tak było w przypadku Amerykańskiego Towarzystwa Psychiatrycznego, które w 1973-im roku przegłosowało demokratycznie tezę, iż homoseksualizm nie jest chorobą. Tym czasem, uchwała ATP nie miała charakteru naukowego, lecz ideologiczny, bo procedury demokratyczne nie mają zastosowania w nauce, gdyż prawdę naukową ustala się na drodze badawczej, a nie sumowania subiektywnych opinii. To mniej więcej tak, jakby jakiś kongres fizyków demokratycznie przegłosował, że prawo grawitacji już nie obowiązuje, a jego miejsce zajęło prawo lotności, w związku z czym jesteśmy zobowiązani do fruwania, zamiast chodzenia lub biegania. To oczywista bzdura, a mimo to owa nieszczęsna uchwała ATP jest nadal skutecznie wykorzystywana w propagandzie homoseksualnej.
Innym sposobem jest odwoływanie się do autorytetu nauki za pomocą fałszerstw semantycznych. Mam tu konkretnie na myśli nazywanie ekologami aktywistów propagujących ideologię zrównania praw ludzi ze zwierzętami, a nawet roślinami, którzy ochoczo ochoczo wspierają wszelkie kampanie propagandowe, których tezy w jakiś sposób kwestionują obiektywizm prawa naturalnego (jak to lewacy). Ich ideologia, wbrew pozorom, nie ma nic wspólnego z ekologią, czyli nauką zajmującą się badaniem oddziaływań między organizmami a ich środowiskiem, a ich działalność nie ma nic wspólnego z działalnością naukową. Niestety, ekologami nazywają ich nawet publicyści krytyczni wobec propagowanych przez nich poglądów, czym nieświadomie uwiarygodniają te poglądy i propagujących je aktywistów ideologicznych. Dlatego proponuję używać wobec nich określenia ekologista/ekologiści (jak komuniści, socjaliści, faszyści, naziści itp.), a termin ekolog zarezerwować dla prawdziwych naukowców.
Autorytet nauki jest też wykorzystywany pośrednio poprzez angażowanie w kampanie propagandowe instytucji takich, jak np. komitet noblowski, który coraz częściej przyznaje wyraźnie koniunkturalne nagrody. Taki charakter miały pokojowe nagrody Nobla dla Gore’a i Obamy i taki sam charakter mają niektóre nagrody literackie z ostatnich lat dla miernych autorów, których jedyną zasługą było propagowanie „słusznych” poglądów.
Rodzi się jednak pytanie: co łączy tak wiele i tak odległych od siebie dziedzin, oraz skłania ich przedstawicieli do tak konsekwentnego propagowania kłamstwa i to nierzadko sprzeniewierzając się swoim zasadom i posłannictwu?

Ekonomia

Widzę tylko jeden łącznik, a są nim pieniądze. Ktoś finansuje produkcje filmowe straszące nas skutkami „dziury ozonowej” lub „globalnego ocieplenia”; ktoś finansuje wszelkiego typu produkcje medialne nagłaśniające te „zagrożenia”, oraz media, których są one publikowane; ktoś finansuje instytucje naukowe uwiarygodniające owe tezy propagandowe (motorem słynnej climagate też były pieniądze); ktoś sponsoruje ekologistów, którzy mimo swojego szczerego, komsomolskiego zaangażowania, bez otrzymywanych z zewnątrz pieniędzy nie byliby w stanie przeprowadzać tak spektakularnych i skutecznych akcji społecznych; do kogoś wreszcie trafiają pieniądze wyciągane z kieszeni podatników na „walkę z globalnym ociepleniem”, a są to gigantyczne środki.
Prześledzenie wszystkich tych ścieżek finansowania, powiązań własnościowych i transferu pieniędzy wyciąganych z naszych portfeli na „walkę z globalnym ociepleniem” przekracza moje możliwości, zwłaszcza, że mamy do czynienia ze zjawiskiem globalnym. Mogę tylko odwołać się do logiki, a ta mówi mi, że możliwości finansowania i koordynowania takich globalnych, wielokanałowych kampanii propagandowych mają tylko ponadnarodowe, globalne korporacje kapitałowe (tak skrywana, paskudna morda globalizacji). Mówi też, że jest rzeczą mało prawdopodobną, by środowiska organizujące i finansujące taką kampanię nie były równocześnie jej głównymi beneficjentami.
W ten sposób powstała nowa, pasożytnicza gałąź globalnej gospodarki, która, w przeciwieństwie do przemysłu i usług, nie wytwarza żadnej wartości dodanej, lecz na drodze zalegalizowanego przymusu, wyciąga z kieszeni podatników olbrzymie pieniądze za nic – za iluzję. Jednak cały ten przekręt, to zalegalizowane wymuszenie, nie byłoby możliwe bez pomocy decydentów politycznych.

Polityka

W większości krajów określanych jako demokratyczne, przeciętni obywatele-podatnicy mają niewielki wpływ na tworzenie prawa i decyzje sprawujących władzę polityków, a w krajach takich jak Polska, oraz ponadpaństwowych (parapaństwowych) organizacjach, jak Unia Europejska, nie mają żadnego realnego wpływu.
Zupełnie inaczej wyglądają relacje między politykami a wielkimi korporacjami kapitałowymi, tak lokalnymi, jak i globalnymi. Korporacje finansują kampanie wyborcze; za pomocą posiadanych lub zależnych od siebie wielkich sieci medialnych, kreują wizerunek polityków i ich działalności, wpływając na ich postrzeganie przez opinię publiczną, a tym samym na wyniki wyborów (z uczciwych polityków potrafią zrobić niebezpiecznych szaleńców i łajdaków, a prawdziwych łajdaków, kłamców i miernoty intelektualne, na wielkich mężów stanu); politykom, którzy czasowo wypadają na boczny, lub kończą karierę polityczną, zapewniają miękkie lądowanie u siebie na bardzo dobrze płatnych posadach; szefowie i pracownicy wielkich korporacji tworzą grupy doradcze i eksperckie przy politykach, a także zawiązują z nimi bliskie więzy towarzyskie, ciągle stykając się z nimi na różnych oficjalnych galach, kongresach, konferencjach, a także na różnego typu imprezach i spotkaniach towarzyskich. Krótko mówiąc, wielkie korporacje dość szczelnie wypełniają przestrzeń wokół decydentów politycznych, dość skutecznie uzależniając ich samych i ich decyzje od siebie.
Skoro jednak społeczeństwo, czyli my, zwykli ludzie i podatnicy, mamy tak niewielkie możliwości wpływania na decyzje polityków i egzekwowania od nich odpowiedzialności, to po co te kosztowne kampanie propagandowe, które towarzyszą owemu legalnemu wymuszeniu?

Społeczeństwo

Jesteśmy traktowani jak bydło stadne, które jego właściciel mogą do woli doić, golić, a nawet zarzynać. Jednak każde stado może wpaść w furię lub panikę i stratować swoich właścicieli. Aby proces eksploatacji stada mógł przebiegać bez takich niebezpiecznych zakłóceń, niezbędna jest akceptacja lub choćby bierność stada względem tego procesu, a tą właśnie zapewniają tego typu kampanie propagandowe.
Nieprzypadkowo użyłem tu określenia „stado” i nie tylko dlatego, że międzynarodowi grandziarze, do spółki z politykami, tak nas traktują. Zdecydowana większość ludzi to konformiści, którzy w swych wyborach i zachowaniach społecznych kierują się domniemaną powszechnością poglądów, a nie ich prawdziwością (to jest właśnie bezrefleksyjny odruch stadny). Przy tym pogląd nie musi faktycznie być powszechny, wystarczy wrażenie jego powszechności, które stwarza zmasowana, wielokanałowa i wielokonwencyjna propaganda, jaką opisałem powyżej.
Oprócz niewiedzy i konformizmu są jeszcze dwa inne ważne czynniki, powodujące bierność społeczeństwa (społeczeństw) wobec tego typu „apokaliptycznych” przekrętów.
Pierwszym z nich jest wykształcona w nas poddańcza mentalność. Mam na myśli wpajane nam uporczywie przekonanie, że nie możemy, nie jesteśmy zdolni i nie powinniśmy decydować o naszym wspólnym losie, i że jest to wyłączna domena polityków, chociaż nasz wspólny los, to także nasz los indywidualny, a uczestnictwo w organizowanym co kilka lat plebiscycie popularności partii politycznych, zwanym wyborami, przenosi na nas odpowiedzialność za decyzje polityków, chociaż nie mamy na nie prawie żadnego realnego wpływu.
Kolejnym jest system podatkowy, a właściwie metoda ściągania podatków i ich wydatkowania. W systemach demokratycznych podatki mają charakter celowy, tzn., że ogół obywateli, na drodze kompromisu, w sposób bezpośredni lub za pośrednictwem odpowiedzialnych wobec siebie przedstawicieli (wobec lokalnej społeczności, którą reprezentują, a nie swoich liderów partyjnych) określa cele wydatków publicznych i kwoty jakie chce na nie dobrowolnie przeznaczyć. Ma to charakter rzeczywistej umowy społecznej. W podobny sposób funkcjonuje to nadal w Szwajcarii. Zupełnie inaczej rzecz się ma w demokracjach pozornych, fasadowych (taki system mamy też w Polsce), gdzie podatki, w większości ukryte w cenach towarów i usług, a pozyskane tą drogą pieniądze są następnie wydatkowane w sposób nieodpowiedzialny i bardzo często nieodpowiadający potrzebom podatników. W tym systemie, zarówno o wysokości podatków, jak ich przeznaczeniu, w arbitralny sposób decydują politycy. W efekcie, z jednej strony większość ludzi widzi wzrost cen i pogarszanie się ich warunków życia, ale nie dostrzega pieniędzy zabieranych przez państwo za pomocą ukrytych w cenach podatków. Z drugiej zaś strony, te dziesiątki, setki milionów i miliardy złotych lub euro, marnotrawione na niepotrzebne lub przepłacone inwestycje i tracone przez skarb państwa w licznych aferach gospodarczych, są dla tych ludzi pieniędzmi dość abstrakcyjnymi, z którymi nie czują żadnej więzi, bo są to już, w ich mniemaniu, pieniądze państwa, czyli polityków, a wpojona im poddańcza mentalność, każe ten fakt zaakceptować.
Proponuję pewien eksperyment myślowy, który pozwoli nam uzmysłowić sobie, jak taki system podatkowy wpływa na bierność podatników na zalegalizowane „apokaliptyczne” wymuszenie.
Wyobraźmy sobie, że jakiś rządzący polityk przychodzi do nas do domu i zabiera nam 1000, albo 2000 zł stwierdzając przy tym, że wyda je na sowitą premię dla fryzjera pani Muchy; na rozbudowę biurokracji, która będzie skutecznie utrudniać nam życie; na solidnie przepłacone, ale za to nieprzejezdne i wymagające ciągłych remontów autostrady; na tunel przebiegający wzdłuż rzeki i równoległej do niej ulicy oraz ekrany dźwiękoszczelne stawiane w niezamieszkałych i niezabudowanych miejscach (takie kurioza znajdziecie w Warszawie); na „walkę z globalnym ociepleniem” chociaż klimat się ostatnio ochładza itp. Przypuszczam, że większość ludzi stawiłaby w takiej sytuacji czynny opór, a co bardziej krewcy chwyciliby jakiś ciężki przedmiot i rozwalili nim łeb takiego polityka i to niezależnie od tego, czy popierają, czy też nie jego partię. Gdy jednak te same pieniądze są im zabierane za pomocą opisanego wyżej systemu podatkowego, to chociaż są w ten sam sposób marnotrawione (opisałem tylko powszechnie znane, bo opisywane przez media przypadki), nie wywołuje to tak gwałtownych reakcji. Czy się mylę? Niech każdy sobie sam odpowie.

Czas apokalipsy?

Każda dobra bajka ma jakiś morał. Nie inaczej jest z bajeczkami apokaliptycznymi (dziura ozonowa i globalne ocieplenie też mają taki charakter), z których płynie nawet kilka morałów.
1) Globalizacja nie jest taka fajna, jak ją malują
2) Wielkie sieci medialne coraz częściej zajmują się propagandą, zamiast informacją. Dlatego, chociaż mają większe możliwości pozyskiwania i weryfikowania informacji, ich przekaz jest mniej wiarygodny.
3) Chociaż, jak wspomniałem na wstępie, trudno określić, czy apokaliptyczne wizje, którymi byliśmy epatowani w zeszłym roku, były tylko sezonowym hitem, czy też przygrywką do kolejnego globalnego przekrętu, to doświadczenie pokazuje, że skuteczne działanie jest zawsze powtarzane, a „walka z dziurą ozonową” i „walka z globalnym ociepleniem” okazały się skuteczne, tzn., że pozwoliły inicjatorom tych działań osiągnąć zamierzone cele ekonomiczne. Tak, na marginesie chcę zwrócić uwagę na genialność takich „apokaliptycznych” przekrętów, bo jeśli nastąpi taki globalny kataklizm, potwierdzi prawdziwość przepowiedni, a jeśli nie, to potwierdzi skuteczność działań „zapobiegawczych”. Tak, czy owak, otwiera to furtkę dla następnych tego typu przekrętów, a czy następnym razem będzie to przebiegunowanie Ziemi, przegrzanie, albo wychłodzenie jądra naszej planety, uderzenie wielkiej asteroidy, czy, paradoksalnie, globalne oziębienie, nie ma to większego znaczenia. Zadziała ten sam mechanizm.
4) Zjawisko ma charakter systemowy, co, mam taką nadzieję, udało mi się dość klarownie wykazać. Dlatego, by powstrzymać proces wymuszania od nas pieniędzy na „walkę” z urojonymi zagrożeniami i zapobiec recydywie takich działań, konieczna zmiana patologicznych, systemowych relacji między wielkimi korporacjami, politykami, a społeczeństwem, które są także źródłem różnego typu kryzysów, z obecnym kryzysem ekonomicznym włącznie. Tylko my sami, owo dojone i golone „bydło stadne”, bo tylko my nie jesteśmy beneficjentami tego układu i tylko my możemy być taką zmianą zainteresowani. Wymaga to jednak dobrej systemowej diagnozy, sensownej recepty i naszej świadomej aktywności, bo społeczna niewiedza i bierność są fundamentem apokaliptycznego przekrętu i nie tylko.

O autorze: Piotr Marzec