Podobno tylko tajne służby mają możliwość dokonania zbrodni doskonałej.
Typując ofiarę, decydują również o okolicznościach towarzyszących zbrodni: wybierają czas i miejsce, znają wykonawcę i sposób przeprowadzenia akcji. Są pierwsze na miejscu zbrodni; mogą zacierać ślady i preparować nowe; tworzą tropy wiodące donikąd, fałszują dane i dowody. Mogą dowolnie inspirować i dezinformować, wyciszać lub nagłaśniać akcje propagandowe, wzmacniać lub ukrywać określone wątki.
To ludzie służb mogą wpływać na decyzje prokuratur, sądów i polityków. Potrafią kierować głosem ekspertów, pracą naukowców i dziennikarzy.
Jeśli i te środki byłyby niedostateczne – tajne służby zastraszą nazbyt dociekliwych, sięgną po szantaż lub groźby. W ostateczności – zdecydują o fizycznej likwidacji.
Nawet dla ludzi mających mglistą znajomość sprawy smoleńskiej, wydaje się pewne, że wokół niej toczyła i nadal się toczy, gra tajnych służb. Nie tylko rosyjskich, czy polskich, ale kilku innych, działających na rzecz ważnych mocarstw.
Gra, o której tak naprawdę niewiele wiemy, a jeszcze mniej rozumiemy jej sens.
Dlatego praca nad trzecią częścią cyklu „Smoleńsk – Zbrodnia nowego ładu”, w której chcę poruszyć temat służb specjalnych, nastręcza największe trudności.
O ile znakomitą część zawartych tu informacji i opinii, każdy z czytelników może sam zweryfikować, o tyle niektóre hipotezy muszą korzystać z autorskiego prawa do interpretacji.
Nie dlatego, by miały się opierać na „wiedzy tajemnej”, ale z tej przyczyny, że sposób ich dowodzenia musi być ograniczony do objętości blogowego tekstu.
By właściwie ocenić skutki zaniechania sprawy smoleńskiej w kontekście służb III RP, trzeba cofnąć się do czasu, gdy tandem PO-PSL wygrał wybory parlamentarne.
Czystki personalne i brutalny demontaż mechanizmów ochrony państwa, powrót do koncepcji „zbrojnego ramienia grupy rządzącej”, zablokowanie procesu weryfikacji WSI i odbudowa wpływów tego środowiska, wielowątkowe kombinacje operacyjne, mające na celu inwigilację prezydenta i pozbawienie go buforów bezpieczeństwa, celowe osłabienie systemu kontroli nad działalnością tajnych formacji oraz bagatelizowanie zagrożeń wynikających z aktywności obcych służb – to tylko niektóre ze zjawisk mających miejsce w latach 2007-2010.
W żaden sposób nie można uznać, by były one efektem realizacji koncepcji zamachu na polską elitę.
A jednak, bez tych zdarzeń, bez ich destrukcyjnej dynamiki, nie mogłoby dojść do wydarzeń z 10 kwietnia.
Mieliśmy wówczas do czynienia ze zjawiskiem, w którym państwo dokonywało powolnej samolikwidacji i zmierzało w przepaść obcych zależności. Jeśli nawet decydenci tego procesu nie planowali zastawienia pułapki smoleńskiej, wydarzenie to stanowiło zwieńczenie okresu rządów PO-PSL i wynikało z wewnętrznej logiki dokonywanych wyborów.
Służbom specjalnym należy wówczas przypisać rolę tych, którzy jako pierwsi wywiesili białą flagę i ponieśli najbardziej spektakularną klęskę.
Stało się to na długo przed 10 kwietnia, gdy III RP znalazła się w centrum zainteresowania rosyjskiego wywiadu, a w życiu publicznym zaczęły dominować postaci forsujące ideę „przyjaźni” z reżimem Putina. Nastąpiło to wówczas, gdy przy zamkniętej kurtynie medialnej i wrzasku propagandy, podejmowano obłędne decyzje polityczne i gospodarcze, służące interesom moskiewskich „siłowników”.
Ten wieloletni proces, musiał doprowadzić do degeneracji całego systemu bezpieczeństwa, a w szczególności dotknął formacje nazywane „polskimi służbami”.
Określenie zasługuje na cudzysłów, bo – w moim odczuciu – nie należy traktować go literalne.
Jeśli zadania wywiadu zdefiniujemy, jako ukierunkowane na niejawne pozyskiwanie informacji istotnych z punktu widzenia bezpieczeństwa państwa, zaś w celach kontrwywiadu dostrzeżemy przeciwdziałanie zdobywaniu takich informacji przez struktury identyfikowane jako obce – model ten ma niewiele wspólnego z charakterystyką pracy służb III RP.
Cele propaństwowe, zostały bowiem sprowadzone do użytecznej fasady, za którą skrywają się relacje z okresu PRL-u.
W istocie, od początku istnienia III RP mamy do czynienia z formacjami działającymi na zlecenie „grupy trzymającej władzę” – tę zaś możemy opisać, jako grono polityków, oligarchów i wysokich rangą funkcjonariuszy, zarządzających najważniejszymi obszarami życia publicznego.
Jeśli przyjmiemy, że tajne służby winny być sprawnym i wszechstronnym instrumentem zapewniającym bezpieczeństwo państwa i obywateli – ta teoria nie ma zastosowania do praktyki III RP. Powstałe po 1989 roku służby nigdy nie pełniły i nie mogły pełnić takiej roli.
Z dwóch, podstawowych powodów.
Pierwszy wynikał z wyboru drogi „ustrojowej transformacji”, która oznaczała przejęcie całej spuścizny PRL-u, w tym kadry policji politycznej i modelu jej funkcjonowania. Ponieważ za sprawą Moskwy, na początku lat 80 ub. wieku powierzono ludziom bezpieki rolę wykonawców owego procesu „transformacji”, (szczególna rola Kiszczaka i wojskowego wywiadu) wyłączając ich spod ideologicznej władzy partii komunistycznej, zachowali oni również swoje przywileje w III RP, stając się siłą, wokół której zbudowano patologiczny układ dzisiejszego państwa
Drugi powód wynika z faktu, że służby PRL-u stanowiły integralny element megasłużb sowieckich i nigdy nie posiadały autonomii działania. Były zaledwie ekspozyturą służb sowieckich, realizując w całości interesy okupanta i strzegąc władzy namiestników na obszarze Polski.
Ta niesamodzielność i podległość, z zasady wykluczała powierzenie esbekom spraw dotyczących wolnej państwowości.
Działania ludzi policji politycznej PRL nie miały bowiem nic wspólnego z zadaniami wywiadów wolnego świata i nie wolno było oczekiwać, że taka kadra stanie się gwarantem bezpieczeństwa suwerennego państwa.
Jeśli chcemy prawidłowo oceniać stopień kapitulacji owych służb w sprawie smoleńskiej, trzeba wciąż pamiętać o tym ograniczeniu.
Już zachowania służb w kontekście zamachu gruzińskiego (2008) dowodziły braku profesjonalizmu i orientacji propaństwowej. Spełniając rolę „zbrojnego ramienia” partii rządzącej, w kształcie nadanym im przez D.Tuska, służby te nie mogły zapewnić bezpieczeństwa komuś, kto stanowił zagrożenie dla interesów układu rządzącego.
Po „teście gruzińskim”, służby Federacji Rosyjskiej miały dość dowodów słabości systemu bezpieczeństwa IIIRP. Wiedziały również, jak reagują służby ochrony prezydenta oraz poznały zdolności analityczne kontrwywiadu. Taka wiedza stanowi cenną zdobycz, zaś służbom rosyjskim ułatwiła ustalenie istotnych luk w systemie ochrony głowy państwa.
Fakt, że ABW wykorzystała zamach gruziński po to, by otoczyć środowisko prezydenta siecią inwigilacji i podsłuchów, było rzeczą anormalną, świadczącą o groźnych dla państwa aberracjach i dowodziło, że ochrona ta jest całkowicie iluzoryczna.
Na katastrofalny stan bezpieczeństwa III RP, w okresie poprzedzającym Smoleńsk złożyło się tyle przyczyn, że wymienienie, choćby połowy z nich, jest niemożliwe w ramach niniejszego tekstu.
Wspomnę zatem o najważniejszych: obsadzenie stanowisk w służbach ludźmi miernymi lecz podległymi, gruntowne „czystki” personalne, wzbudzenie rozlicznych konfliktów i „wojny służb”, likwidacja stanowiska ministra-koordynatora, pozbawienie opozycji możliwości sprawowania kontroli nad służbami, reaktywacja wpływów środowiska b. WSI, brak realnego nadzoru (Tusk, jako jedyny zarządca), przyznanie szefowi ABW (K.Bondaryk) funkcji krajowej władzy bezpieczeństwa (instytucji odpowiadającej za kontakty m.in. z NATO, ale także za wydawanie upoważnień dostępu do informacji niejawnych), podsłuchy w Kancelarii Prezydenta oraz inwigilacja urzędników KP, działania ABW zmierzające do pozbawienia organów państwowych (w tym prezydenta) systemu tajnej łączności (sprawa systemu SYLAN firmy TechLab2000), brak nadzoru służb nad przetargiem i remontem Tu-154, bagatelizowanie licznych ataków na serwery instytucji państwowych (rząd, ministerstwa, KP) w kresie poprzedzającym Smoleńsk oraz gigantycznej awarii sieci teleinformatycznych w największych bankach (9.04.2010), skierowanie na placówkę w Moskwie (15.02.2010) T.Turowskiego, b. pułkownika SB, a w okresie smoleńskim, najprawdopodobniej funkcjonariusza Agencji Wywiadu IIIRP.
Część z tych działań, można przypisać intencji budowania „zbrojnego ramienia” grupy rządzącej, niektóre zaś, wolno traktować, jako elementy operacji zmierzającej do zastawienia pułapki smoleńskiej.
Pojawia się wówczas pytanie: jaką rolę należy przypisać służbom III RP przed, w trakcie i po zdarzeniach z 10 kwietnia 2010 roku?
Czy jest to rola biernych, acz nieudolnych wykonawców poleceń, wydawanych przez polityków, czy może rola ukrytych inspiratorów i rzeczywistych decydentów?
Czy służby te były jedynie bezwolnym narzędziem w rekach rosyjskich i polskojęzycznych graczy, czy może mieliśmy do czynienia ze spiskiem tajnych służb, którego celem była eliminacja przeciwników reżimu Putina i osób zagrażających interesom grupy rządzącej?
Taka hipoteza ma prawo zaistnieć – po obserwacji procesów poprzedzających zamach smoleński, po analizie przypadku T. Turowskiego oraz w związku z zachowaniem służb w trakcie śledztwa smoleńskiego.
Zapewne taką też hipotezę brały pod uwagę służby innych państw. obserwując zacieśnianie polsko-rosyjskich kontaktów na poziomie politycznym oraz współpracę wywiadów IIIRP i FR.
Jeśli pod mianem „spisku służb” chcielibyśmy widzieć porozumienie zawarte między przedstawicielami dwóch państw i obejmujące swoim zasięgiem cały obszar aktywności służb specjalnych – taka teza brzmi absurdalnie i niewiarygodnie. Należałoby bowiem przyjąć, że w plany zamachu wprowadzono, nie tylko wysokich rangą funkcjonariuszy i szefostwo służb, ale też szereg polityków i urzędników państwowych. Groziłoby to dekonspiracją, utrudniało wykonanie planu, prowokowało przecieki i denuncjacje.
Gdybyśmy jednak pod mianem „spisku tajnych służb” widzieli porozumienie zawarte pomiędzy kilkoma osobami, posiadającymi realne wpływy na decyzje polityczne i obszar działalności służb specjalnych – taka hipoteza wydaje się wiarygodna.
Nie uchybia bowiem zasadom poprawnej analizy, w której należy brać pod uwagę przede wszystkim stan faktyczny oraz możliwości realizacji spisku. Te zaś wydają się osiągalne, ponieważ w latach poprzedzających tragedię smoleńską stworzono w III RP model „miękkiego totalitaryzmu” – państwa wyjętego spod kontroli opozycji i niezależnych organów, w którym ogromne kompetencje powierzono służbom specjalnym, stawiając na ich czele osoby podatne na naciski i polityczne dyspozycje.
Powodzenie takiej operacji zapewniał podstawowy mechanizm, regulujący życie publiczne w okresie poprzedzającym tragedię – systemowa nienawiść do Lecha Kaczyńskiego. Pozbawienie prezydenta należytej ochrony, odmowa przydzielenia samolotu, czy skazanie na osobną, „prywatną” podróż do Katynia – należały do arsenału decyzji, w których grupa potencjalnych „spiskowców” mogła liczyć na pełną współpracę ze strony funkcjonariuszy i urzędników ministerialnych.
Wykorzystano tu „naturalne” mechanizmy niechęci wobec Lecha Kaczyńskiego oraz traktowania prezydenta jako „elementu obcego” dla grupy rządzącej – co w przypadku działań służb bezpieczeństwa prowadziło wprost do ignorowania podstawowych zasad.
Destrukcyjny i wszechobecny „program nienawiści” łączył tych ludzi i wyznaczał ich stosunek wobec głowy państwa.
Nie trzeba było innej motywacji – by rękami wielu sprawców, wykonać plan powzięty przez kilka osób.
Gdybyśmy w takich kategoriach próbowali spojrzeć na działania służ specjalnych w okresie smoleńskim, wydaje się oczywiste, że zmiana rządów w roku 2015 powinna przynieść natychmiastowe, gruntowne i kategoryczne przemiany w obszarze służb.
Odziedziczenie po poprzednikach takiego „balastu”, skazywało przecież na niepowodzenie wszelkie reformy polityczne czy gospodarcze.
Poprzez system wpływów na życie publiczne (choćby w/s przyznawania certyfikatów bezpieczeństwa, kwestii weryfikacji wyższych urzędników, zarządców firm państwowych, w tym infrastruktury krytycznej, dostępu do informacji niejawnych) służby te nadal mogły destabilizować sytuację wewnętrzną, ale też oddziaływać na sprawy polityki zagranicznej.
Nawet dla ludzi nieposiadających wiedzy na temat służb, wydaje się oczywiste, że głęboka kompromitacja wszystkich formacji specjalnych w okresie Smoleńska, a nade wszystko – uzasadniona obawa przez „spiskiem służb”, powinny skutkować natychmiastowym wprowadzeniem „opcji zerowej” i ponownej, szczegółowej weryfikacji funkcjonariuszy.
Uściślę, że pod mianem służb, rozumiem także działania policji i prokuratury, które w okresie rządów PO-PSL „wsławiły” się setkami aktów terroru i bezprawia.
Twierdzę wręcz, że gdyby w roku 2015 doszło do rzeczywistej „dobrej zmiany”, a ludzie PiS dążyli do wyjaśnienia sprawy smoleńskiej, służby specjalne III RP musiałby zostać zlikwidowane.
Truizmem byłoby udowadniać, że funkcjonariusze tych służb – całkowicie podlegli dyspozycjom politycznym, współpracujący z wrogim mocarstwem w zakresie fałszowania prawdy o zamachu na polską elitę, ludzie obojętni na operacje obcych wywiadów i działania agentury wpływu – nie mogą zapewnić nam żadnego poczucia bezpieczeństwa.
Tymczasem, już w listopadzie 2015 r. na zakończenie odprawy służb specjalnych w sprawie zagrożenia terrorystycznego, premier B. Szydło zapewniła publicznie – “Polacy mogą się czuć bezpiecznie”, a szef MSWiA Błaszczak oświadczył, iż „polskie służby są przygotowane do tego, by sprostać wyzwaniom i zapewnić bezpieczeństwo Polakom”.
Choć padły słowa tak horrendalne, nikt wówczas nie zapytał: jak to możliwe, że w ciągu jednego tygodnia od objęcia rządów przez PiS, dokonała się równie dogłębna sanacja służb specjalnych?
Kto i jakimi metodami sprawił, że funkcjonariusze tych służb, obciążeni totalną nieudolnością, hańbą Smoleńska i wieloletnią rolą “zbrojnego ramienia” reżimu PO-PSL, stali się nagle gwarantami naszego bezpieczeństwa?
Żaden z tych, którzy w partyjnych mediach PiS wycierają sobie gęby Smoleńskiem, nie miał odwagi pytać: czy ludzie służb III RP współdziałali z Rosjanami w zastawienia pułapki smoleńskiej i zabójstwie naszych rodaków? Jaki rodzaj odpowiedzialności ponoszą szefowie ABW, BOR, SKW czy SW, w związku z zamachem i jak dalece ich podwładni byli zaangażowani w przestępczy proceder?
Jest oczywiste, że „miękkie” przejście z reżimu PO-PSL do rządów PiS, nie wywołało żadnej zmiany w obszarze służb specjalnych. Wymiana szefostwa, była polityczną „korektą kosmetyczną”, która – z uwagi na ogrom patologii, nie mogła mieć wpływu na kondycje tych formacji.
Była konieczna, by odziedziczone po poprzednikach „aktywa” podporządkować kolejnej „grupie trzymającej władzę”.
Jedynie w przypadku SKW wiadomo o skutecznym udaremnieniu projektu „Centrum Eksperckiego NATO” i szybkiej reakcji na związane z tym zagrożenia. To jednak wyłącznie zasługa Antoniego Macierewicza, a sama akcja nie ma związku z intencjami partii rządzącej.
Przez ostatnie 6 lat, nic nie wiadomo o weryfikacji funkcjonariuszy, o aktach oskarżenia i procesach sądowych, o zamykaniu ludzi paktujących z Rosjanami, o skazywaniu łobuzów ścigających za „obrazę” pomników radzieckich, o wywalaniu sługusów oddających Rosji dowody rzeczowe w/s Smoleńska, o karaniu wspólników w dziele dezinformacji i fałszerstw, o pozbyciu się policjantów i prokuratorów łamiących prawo.
Ten „balast”, haniebny „garb”, stworzony przez reżim PO-PSL, został – z całym dobrodziejstwem inwentarza, przejęty i zaakceptowany przez partię Kaczyńskiego.
Tzw. audyt, zaprezentowany przez ministra Kamińskiego w roku 2016, nie przynosił żadnej wiedzy o działaniach nowej ekipy. Wskazane w nim patologie, były raczej wierzchołkiem góry lodowej i służyły zaspokojeniu próżnej ciekawości wyborców, niż odnosiły do realnych zagrożeń.
Znamienne natomiast, że nawet po ujawnieniu takich informacji, nie pojawiła się jedynie słuszna konkluzja – tylko „opcja zerowa” w służbach może zagwarantować odbudowę systemu bezpieczeństwa. Nikt nie miał odwagi przyznać, że lepiej, by nad bezpieczeństwem Polaków czuwały zastępy obśmianych „harcerzy”, niźli „fachowcy” od Bondaryka, Pytla i Wojtunika.
Kombinacja związana z odwołaniem komendanta głównego policji, incydent z uszkodzoną oponą w samochodzie prezydenckim, samobójstwo płk. Berdychowskiego, próby organizowania zamachów terrorystycznych, cyberataki na polskie banki i urzędy, policyjna prowokacja podczas manifestacji w Gdańsku, podłożenie ładunku wybuchowego we Wrocławiu, liczne alarmy bombowe w ministerstwach i instytucjach państwowych, samobójstwo wysokiego oficera SKW – to tylko niektóre z wydarzeń, rozgrywających się w pierwszych miesiącach, po „zwycięstwie” PiS.
Były czytelnym przypomnieniem, że nowa władza postawiła na stare, „sprawdzone” kadry i – nawet za cenę kompromitacji, nie odważy się naruszyć patologicznej struktury.
Kolejne miesiące przyniosły potwierdzenie tej tezy. Rezygnacja z ujawnienia całości „zbiorów zastrzeżonych”, utajnienie Aneksu do Raportu z Weryfikacji WSI, czy pozostawienie szefom służb prawa decydowania o tym, które informacje należy ukryć przed obywatelami – to dowody, że układ rządzący mocno ukrył smoleńska tajemnicę i zakonserwował więzy łączące służby III RP z okresem okupacji komunistycznej.
W kontekście deklaracji polityków PiS na temat Smoleńska, a w szczególności, zapowiedzi wyjaśnienia okoliczności zbrodni, tylko dwa pytania:
-jak można dojść do prawdy o zamachu, posługując się narzędziami pozostawionymi przez wspólników Putina,
-jaką pomoc w tym zakresie mogą świadczyć służby, które dawno wywiesiły białą flagę i były gwarantem rosyjskich łgarstw –
pokazują fałsz i cynizm ludzi Kaczyńskiego.
Nie to jednak stanowi największe zagrożenie.
Świadomość, że 11 lat po zamachu smoleńskim, nie dokonano systemowych zmian w najważniejszym obszarze -bezpieczeństwa, a o sprawach polskich nadal decydują ludzie uwikłani w smoleńską kompromitację, powinna spędzać sen z powiek każdego Polaka.
Jeśli tak się nie dzieje, a większość naszych rodaków żyje w kompletnej niewiedzy, zawdzięczamy to – w równej mierze – niezrozumieniu mechanizmów regulujących życie publiczne, jak wytężonej pracy partyjnych propagandystów.
Dla wielu z nas, temat wydaje się odległy i niezwiązany z bieżącymi problemami.
Dopiero awaria systemu bankowego czy teleinformatycznego, blokada karty bankowej, zamknięty urząd, czy problem z powrotem z zagranicy, pozwalają odczuć, że kondycja służb bezpieczeństwa ma bezpośredni wpływ na nasze życie.
Gdy wielu z nas irytuje się na bezwolność tego rządu w obliczu antypolskiej agresji, gdy oburza brak reakcji na knowania „targowicy”, na szkalowanie przez środowiska żydowskie, czy lewackie, trzeba mieć świadomość, że jedną z istotnych przyczyn tej słabości, jest stan służb specjalnych III RP.
W obecnym kształcie, w systemie „spadku” po Smoleńsku, te służby nie mogą gwarantować nam bezpieczeństwa.
W sprawach wewnętrznych, spełniają „odwieczną” rolę „wspornika” grupy rządzącej i nigdy nie awansują do służby propaństwowej.
W kwestiach zagranicznych, o ich nieskuteczności decyduje dzisiejszy status III RP, jako państwa wasalnego, uwikłanego z obce zależności, ale też wiedza, jaką o kompromitacji smoleńskiej posiadają służby innych państw. Ta wiedza, wyklucza poważne traktowanie na arenie międzynarodowej i sprawia, że służby III RP nie mają możliwości prowadzenia własnych gier operacyjnych i przeciwdziałania istotnym zagrożeniom.
Z jednej strony – zdane są na dyspozycje polityczne, z drugiej – na wegetowanie wśród światowych graczy, z których każdy dysponuje solidną „kartą smoleńską”.
Dlatego zaniechanie obowiązku smoleńskiego w obszarze służb specjalnych, stwarza największe , wielowątkowe zagrożenie – dla bezpieczeństwa narodowego, ale też, dla każdego z nas.
Nie mam wątpliwości, ze partia Kaczyńskiego świadomie i z pełną premedytacją odrzuciła ten obowiązek i (wynikający z niego) nakaz oczyszczenia obszaru bezpieczeństwa. Służby, przejęte w formie ukształtowanej przez poprzedni reżim, stały się dla ludzi Kaczyńskiego nieodzownym narzędziem sprawowania władzy, a ich kompromitacja, okolicznością ułatwiającą demontaż państwa narodowego i wprowadzanie „nowego ładu”.
To zaniechanie, jest bodaj najmocniejszą przesłanką tezy sformułowanej na początku tego cyklu: zamach w Smoleńsku i relacje zbudowane na tej zbrodni – tak w wymiarze wewnętrznym, jak polityki zagranicznej, mają doprowadzić do stworzenia „nowego ładu”, a śmierć prezydenta i towarzyszących mu osób, jest zbrodnią założycielską kolejnej komunistycznej hybrydy.
To zaniechanie, jest bodaj najmocniejszą przesłanką tezy sformułowanej na początku tego cyklu: zamach w Smoleńsku i relacje zbudowane na tej zbrodni – tak w wymiarze wewnętrznym, jak polityki zagranicznej, mają doprowadzić do stworzenia „nowego ładu”, a śmierć prezydenta i towarzyszących mu osób, jest zbrodnią założycielską kolejnej komunistycznej hybrydy.
Luźna uwaga pośrednio związana z tematem.
Służby aby wykonać akcję ze średnio ważnym obiektem korzystają nieraz z osób z poza zasobów kadrowych, czyli z dyspozycyjnego “cywila”, który do wykonania zadania zatrudnia kogoś jeszcze innego. Osoba, która na przykład ma za zadanie zlikwidować dany obiekt, nie wie, że zlecenie jest ze służb. Sprawa ma zmyśloną legendę. Ślad urywa się w momencie likwidacji bezpośredniego zabójcy lub zleceniodawcy (cywila). Banalne. Ścios też pisze o banalnych rzeczach, ale tzw. opinia publiczna nie zna nawet takich banałów.
A teraz odnośnie tekstu:
A czy jakieś służby III RP zapewniały kiedykolwiek nam bezpieczeństwo? Nie demonizujmy “Smoleńska”. Tak było i jest od samego początku trwania III Rp.
Tylko opcja zerowa daje gwarancję
We wszystkich możliwych przypadkach po “zmianie”
Potrzeba do tego już wyższą instancję
Bo społeczeństwo żyje w błędzie realnie
Pozdrawiam
Szczęść Boże