O wy brzydcy ! Wy paskudni !! Wy !!!

Te wykrzykniki w tytule to efekt przeczytania ostatniego numeru “Gazety Polskiej” /nr 48/2013/, a w szczególności artykułu Andrzeja Waśki “Reprezentacja narodowa czy metafora narodu”.  Autor dokonał w nim osobliwego zabiegu.  Wyliczył starannie wszystkie możliwe wady polskiej reprezentacji w piłce nożnej, po czym śmiało uogólnił je na cały polski naród.  Dowiedzieliśmy się więc, że:

“Słabość polskiej piłki jest częścią tych samych słabości, które Polacy wykazują we wszystkich innych grach zespołowych, w których uczestniczą – w sporcie i poza sportem: w polityce, gospodarce, nauce i kulturze. Na pytanie, co ma wspólnego polska piłka nożna i polska nauka, łatwo odpowiedzieć: przyczyny porażek. (…) Polacy nie mają szacunku i zrozumienia dla jednostek wybitnych. (…) wyborcy to ludzie przeciętni, którzy czują się bezpieczniej, gdy przy władzy widzą osobników podobnych do siebie.”.

Andrzej Waśko odgrzewa potem prastary dowcip o polskim kotle w piekle, którego diabły nie musza pilnować, bo Polacy sami wciągają z powrotem każdego, który próbuje z niego wyjść.  Zmienia następnie nieco ton i zarzuca polskim trenerom /w domyśle – Polakom/,  że analizują zawsze błędy a nigdy sukcesy.  Stwierdza, iż pogłębia to “atmosferę obecnej niemocy zrodzonej przez klęski i pogłębia ogólną “pedagogikę wstydu”.”.

Sam jednak o żadnych sukcesach nie pisze.  Nawet słynny remis na Wembley nazywa “zmitologizowanym cudem”.  Wspomina także o kompleksie niższości wobec Zachodu i dobrowolnym akceptowaniu peryferyjności.  Kończy swój tekst następujaco:

“Mamy korupcję w futbolu – bo mamy korupcję w państwie.  I tak dalej.  Kto więc nie interesuje się piłką nożną ten nigdy nie zrozumie polskiego społeczeństwa.  Piłka nożna stanowi pars pro toto naszego życia społecznego, a nasza reprezentacja narodowa jest nie tylko reprezentacją narodu, ale i jego metaforą.”.

No cóż, do tego tekstu najlepiej pasuje powiedzenie “Kocioł garnkowi przygania, a sam smoli”.  Autor narzeka na “pedagogikę wstydu”, a sam intensywnie ją uprawia, dołączając do dużego grona publicystów wymyślających Polakom od “polactwa”, “ludzi o postkolonialnej mentalności”, “potomków pańszczyźnianych chłopów”, “lemingów”, “MWzdM” itd.  Pisanie takich jeremiad to zajęcie jałowe i szkodliwe.

Zresztą główna teza artykułu Waśki jest fałszywa.  Aby to wykazać wystarczy zastanowić się nad nastepującym pytaniem:  Czy w 1974 roku, gdy polska reprezentacja piłkarska zdobyła trzecie miejsce na mistrzostwach świata, polski naród był lepszy niż obecnie?  Przypomnę, że wtedy jego większość starała się wierzyć Gierkowi, a w Polsce mieliśmy trzy miliony członków partii komunistycznej oraz kilkaset tysięcy jawnych i tajnych współpracowników SB.  Wszystkie istotne decyzje dotyczące Polski zapadały w Moskwie, a z powodu szalejącej cenzury nie można było o tym nawet pisnąć.  Opozycja demokratyczna jeszcze nie istniała.

Tekst  Waśki to nie jedyna osobliwość ostatniego numeru “Gazety Polskiej”.  Piotr Lisiewicz w publikacji “Po co Rosji “polscy faszyści””  najpierw szeroko rozwodzi się nad dość drobnymi  incydentami towarzyszącymi Marszowi Niepodległości, takimi jak spalenie budki koło ambasady rosyjskiej, tęczy na pl. Zbawiciela i zamieszki w pobliżu squotu, przedstawiając je jako straszliwą, wręcz budzącą grozę prowokację rosyjską, a potem pisze:

“Zapewne ponad 90% ludzi uczestniczących w Marszu Niepodległości poszło w nim z powodów ideowych (…) Popełniają tylko jeden błąd – pozwalają Moskwie, by prowokowała ich do działań, które pomagają Rosji w podporzadkowaniu sobie naszego kraju.”.

Dawno nie czytałam podobnego idiotyzmu.  Ruch Narodowy rzeczywiście ostatnio urósł w siłę, ale wciąż nie jest w stanie pozwolić lub nie pozwolić Moskwie na cokolwiek.  Pomysł, by siedzieć cicho i nic nie robić, bo ktoś może nas sprowokować – również nie należy do najlepszych.

Lisiewicz stwierdza dalej:  “Miejsce młodych polskich patriotów jest dziś przy polskim obozie niepodległościowym [wyraźnie rozumiejąc przez to PiS]”.  Zapomina on jednak, że to właśnie ten obóz demonstracyjnie zdystansował się od patriotycznej młodzieży, wyjeżdżając 11 listopada do Krakowa.  Jeśli już jestem przy Lisiewiczu, to na koniec coś bardziej zabawnego.

W tym samym numerze “GP” w rubryce “Zyziu na koniu Hyziu” pisze on:

“Przypomniały mi się te słowa, gdy usłyszałem znajomych zachwalających konkurencyjne wobec nas tygodniki, majace czemuś to więcej pieniędzy i w zwiazku z tym wydawane na lepszym papierze.  Cóż, to my upartą pracą stworzyliśmy niepodległościowe srodowiska, które zagospodarowywują dziś dzięki większej kasie ci, którzy byli wtedy mniej odważni i uparci.  Kto kumaty, ten pamieta i wie, co oryginał, a co błyskotka.”.

Niestety, tekstów w gazecie nie piszą pieniądze /ani papier/, tylko autorzy.  Co się stało z felietonami Ziemkiewicza i Wencla, które były ozdobą “GP”?  Pismu, zanudzającemu swych czytelników, żadne historyczne zasługi nie pomogą.

O autorze: elig