Myśl dnia
Edward Poope
PODWYŻSZENIE KRZYŻA – ŚWIĘTO
Gdy to święto wypada poza niedzielą, przed Ewangelią wybiera się tylko jedno z podanych czytań.
PIERWSZE CZYTANIE (Lb 21,4b-9)
Wąż z brązu znakiem ocalenia
Czytanie z Księgi Liczb.
W owych dniach podczas drogi lud stracił cierpliwość. I zaczęli mówić przeciw Bogu i Mojżeszowi: „Czemu wyprowadziliście nas z Egiptu, byśmy tu na pustyni pomarli? Nie ma chleba ani wody, a uprzykrzył się nam już ten pokarm mizerny”.
Zesłał więc Pan na lud węże o jadzie palącym, które kąsały ludzi, tak że wielka liczba Izraelitów zmarła. Przybyli zatem ludzie do Mojżesza, mówiąc: „Zgrzeszyliśmy, szemrząc przeciw Panu i przeciwko tobie. Wstaw się za nami do Pana, aby oddalił od nas węże”. I wstawił się Mojżesz za ludem.
Wtedy rzekł Pan do Mojżesza: „Sporządź węża i umieść go na wysokim palu; wtedy każdy ukąszony, jeśli tylko spojrzy na niego, zostanie przy życiu”. Sporządził więc Mojżesz węża z brązu i umieścił go na wysokim palu. I rzeczywiście, jeśli kogo wąż ukąsił, a ukąszony spojrzał na węża z brązu, zostawał przy życiu.
Oto słowo Boże.
PSALM RESPONSORYJNY (Ps 78,1-2.34-35.36-37.38)
Refren:Wielkich dzieł Boga nie zapominajmy.
Słuchaj, mój ludu, nauki mojej, *
nakłońcie wasze uszy na słowa ust moich,
Do przypowieści otworzę me usta, *
wyjawię tajemnice zamierzchłego czasu.
Gdy ich zabijał, wtedy Go szukali, *
nawróceni garnęli się do Boga.
Przypominali sobie, że Bóg jest ich opoką, *
że Bóg najwyższy jest ich Zbawicielem.
Lecz oszukiwali Go swymi ustami *
i kłamali Mu swoim językiem.
Ich serce nie było Mu wierne, *
w przymierzu z Nim nie byli stali.
On jednak będąc miłosierny *
odpuszczał im winę i nie zatracał,
gniew swój często powściągał *
i powstrzymywał swoje wzburzenie.
DRUGIE CZYTANIE (Flp 2,6-11)
Chrystus uniżył samego siebie, dlatego Bóg Go wywyższył
Czytanie z Listu świętego Pawła Apostoła do Filipian.
Chrystus Jezus, istniejąc w postaci Bożej, nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem, lecz ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi, stawszy się podobnym do ludzi. A w zewnętrznym przejawie uznany za człowieka, uniżył samego siebie, stawszy się posłusznym aż do śmierci, i to śmierci krzyżowej.
Dlatego też Bóg Go nad wszystko wywyższył i darował Mu imię ponad wszelkie imię, aby na imię Jezusa zgięło się każde kolano istot niebieskich i ziemskich, i podziemnych, i aby wszelki język wyznał, że Jezus Chrystus jest Panem ku chwale Boga Ojca.
Oto słowo Boże.
ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ
Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.
Uwielbiamy Cię, Chryste, i błogosławimy Ciebie,
bo przez Krzyż Twój święty świat odkupiłeś.
Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.
EWANGELIA (J 3,13-17)
Krzyż narzędziem zbawienia
Słowa Ewangelii według świętego Jana.
Jezus powiedział do Nikodema: „Nikt nie wstąpił do nieba, oprócz Tego, który z nieba zstąpił, Syna Człowieczego.
A jak Mojżesz wywyższył węża na pustyni, tak potrzeba, by wywyższono Syna Człowieczego, aby każdy, kto w Niego wierzy, miał życie wieczne.
Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne. Albowiem Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by świat został przez Niego zbawiony”.
Oto słowo Pańskie.
KOMENTARZ
Miłosierdzie Boże jest blisko
Jest to jedno z najpiękniejszych zdań, jakie można usłyszeć w Ewangeliach: „Bóg przecież nie posłał swego Syna na świat, aby go sądził, lecz aby go zbawił”. Szczególne znaczenie ma dla nas to zdanie w sytuacji, gdy zmagamy się z własnymi grzechami. Zmagamy się, a nie godzimy na nie. Dzisiaj w szczególny sposób wpatrujemy się w krzyż. Stanął on na Golgocie, miejscu potępionym i wzgardzonym przez ludzi. Jezus zawisł tam, pośród dwóch łotrów, którzy zasłużyli na swoją karę. Wszystko to dokonało się po to, aby człowiek został wyzwolony z niewoli grzechu. Tak zwany Dobry Łotr wyprosił u Jezusa miłosierdzie. Nie wiemy, jakich przestępstw się dopuścił, ale z pewnością były poważne. Tam, na Golgocie, wystarczyła jego wiara i pokora, aby otrzymać przebaczenie grzechów i wstęp do raju.
Jezu, który umarłeś na krzyżu dla naszego odkupienia, wpatrując się w Twój krzyż, proszę: odpuść mi moje grzechy, abym mógł służyć Tobie i moim bliźnim.
Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2015”
Autor: ks. Mariusz Krawiec SSP
Edycja Świętego Pawłahttp://www.paulus.org.pl/czytania.html
********
#Ewangelia: Jesteśmy bezcenni
Jezus powiedział do Nikodema: “Nikt nie wstąpił do nieba, oprócz Tego, który z nieba zstąpił, Syna Człowieczego. A jak Mojżesz wywyższył węża na pustyni, tak potrzeba, by wywyższono Syna Człowieczego, aby każdy, kto w Niego wierzy, miał życie wieczne.
Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne. Albowiem Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by świat został przez Niego zbawiony”.
(J 3, 13-17)
Komentarz do Ewangelii
Tak! Bóg daje z siebie wszystko, aby nas zbawić. W języku biblijnym, ale chyba też w każdym innym, “syn jednorodzony” oznacza po prostu “wszystko”. Miłujący ojciec bardziej bowiem ceni życie jednorodzonego syna, niż własne. Bóg daje więc najwyższą cenę za nasze zbawienie.
Dlaczego? Ponieważ jesteśmy dla Niego bezcenni, pomimo naszych grzechów i naszej niewierności. Bóg nie wyrzekł się nas, chociaż my nie raz wyrzekamy się Jego.
Ocala nas miłość Boga i tylko ona. Nie zbawią nas żadne nasze wysiłki. Zbawienie można jednak odrzucić, zignorować je i dalej żyć z dala od Boga. Ale nawet wtedy Bóg nas nie potępia. Wówczas potępiamy siebie sami.
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/pismo-swiete-rozwazania/art,2570,ewangelia-jestesmy-bezcenni.html
********
Na dobranoc i dzień dobry – J 3, 13-17
Mariusz Han SJ
Nie po to, aby potępić…
Nikodem
Jezus powiedział do Nikodema: Nikt nie wstąpił do nieba, oprócz Tego, który z nieba zstąpił – Syna Człowieczego. A jak Mojżesz wywyższył węża na pustyni, tak potrzeba, by wywyższono Syna Człowieczego, aby każdy, kto w Niego wierzy, miał życie wieczne.
Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne. Albowiem Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by świat został przez Niego zbawiony.
Opowiadanie pt. “O kolejce przed Bramą Raju”
Jean Anouilh (ur. 1910), francuski dramaturg, w jednej ze swoich sztuk przedstawia szokującą scenę z Sądu Ostatecznego:
Sprawiedliwi – pewni swoich zarezerwowanych miejsc stoją ścieśnieni przed bramą raju. Drepczą niecierpliwie i chcą jak najszybciej dostać się do środka. Nagle powstaje wśród nich zamieszanie. W tłum idzie szeptana wieść: wygląda na to, że innym będzie przebaczał!
Na chwilę zamarli wszyscy w bezruchu, a potem z największym oburzeniem zaczęli wołać: – Gdybyśmy to wiedzieli wcześniej… Złość zalewała ich coraz bardziej, coraz głośniejsze były obelżywe okrzyki pod adresem Pana Boga. I w tym momencie zostali potępieni.
Refleksja
Jakże łatwo przychodzi nam potępianie zachowania innych ludzi. Robimy to już tak często, że jakby z “automatu”. Nie zastanawiamy się już, czy to czemuś służy, czy nie. Potok słów wypowiadany naszym językiem często brzmi jak “syk” węża, który swoim jadem potrafi “zabić” to, co niewinne. Nasze oczerniania, obmowy, potępienia, plotki, zwykłe gadanie dla gadania, aby zabić uciekajacy czas, to one przyczyniają się do podziałów, waśni i sporów. Słowa, czasem nawet potok słów i to nieporadnie połączonych potrafią zrujnować czyjeś życie w imię zasad walki o sprawiedliwość, równość czy demokrację…
Jezus uczy nas, że nie słowa, ale czyny, które pochodzą od serca, to z nich będziemy rozliczani. Słowa często są bowiem puste i mają wiele znaczeń. Czyny natomiast to konkretna pomoc i to one są zrozumiałe dla wszystkich. Tam bowiem nie trzeba wiele mówić, bo wystarczy, że się po prostu jest. Pamiętajmy, idąc za Jezusem, że nie przyszliśmy na świat po to, aby potępiać innych, tylko po to, aby żyć sami i tym życiem dzielić się z drugim człowiekiem…
3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. Dlaczego potępianie innych jest złe?
2. Dlaczego mówienie źle o innych oddala nas od Boga, ludzi i siebie samego?
3. Jak samemu żyć i pozwolić żyć innym?
I tak na koniec…
Nie ma nic takiego, czego ludzie nie potrafiliby pochwalić lub potępić i nie znaleźć dla tego uzasadnienia (autor nieznany)
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/na-dobranoc-i-dzien-dobry/art,383,na-dobranoc-i-dzien-dobry-j-3-13-17.html
********
Święto Podwyższenia Krzyża Świętego
Wsłuchaj się w otaczające cię dźwięki. Odkryj, że pod warstwą zewnętrznego szumu w twoim wnętrzu panuje cisza. Będzie ona miejscem twojego spotkania z Bogiem. Już teraz możesz Go do niej zaprosić.
Dzisiejsze Słowo pochodzi z Ewangelii wg Świętego Jana
(J 3, 13-17)
Jezus powiedział do Nikodema: «Nikt nie wstąpił do nieba, oprócz Tego, który z nieba zstąpił, Syna Człowieczego. A jak Mojżesz wywyższył węża na pustyni, tak potrzeba, by wywyższono Syna Człowieczego, aby każdy, kto w Niego wierzy, miał życie wieczne. Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne. Albowiem Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by świat został przez Niego zbawiony».
Jezus Chrystus zstąpił z nieba, żebyś ty mógł wraz z Nim wstąpić do nieba. Poza Nim nie ma innej drogi.
Pan Jezus porównuje dzieło, którego ma dokonać, do wydarzenia z historii Izraela. Gdy Żydzi prosili Boga, żeby uratował ich od węży, które ich zabijały, Pan wysłuchał ich błagania. Nie zabrał jednak węży. Kazał Mojżeszowi uczynić miedzianego węża i umieścić go na palu. Kto na niego spojrzał, zostawał przy życiu. Bóg nie sprawia, że nasze problemy znikają, ale daje siłę, żeby pokonać każdą trudność, każde zło, każdy kryzys. Bóg nie posłał swojego Syna, żeby potępił świat, ale zbawił.
Jezus Chrystus umarł na Krzyżu za każdy twój grzech. Ale nie potępia cię za to, bo zrobił to z czystej miłości. Możesz więc zawsze przyjść do Niego, prosić o przebaczenie i być pewnym, że On cię przyjmie. Nie ma takiego miejsca, z którego nie mógłbyś wrócić. Zobacz, że Jego miłosierdzie nie zna granic.
Możesz poprosić Jezusa, aby udzielił ci łaski zaufania i wiary w Jego dobroć.
http://modlitwawdrodze.pl/home/
*********
KRZYŻ
by Grzegorz Kramer SJ
Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, albowiem Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by świat został przez Niego zbawiony. To Dobra Nowina na dziś.
Ile razy w naszym życiu tracimy cierpliwość i zaczynamy szemrać? Można się oburzać na Izraelitów z pierwszego czytania. Powie ktoś: gdybym ja dostał tyle znaków co oni, to bym nie szemrał. Jednak nie szemranie jest tu problemem. Szemranie, marudzenie jest tylko furtką, początkiem. To jest właśnie działanie złego, który tak podsyca nasze patrzenie na rzeczywistość, byśmy zobaczyli tylko zło. Przestajemy być cierpliwi. Kiedy się poddajemy szemraniu, braku cierpliwości i przejaskrawiamy rzeczywistość w ciemne kolory, to widzimy już tylko trud, brak owoców i perspektyw. Zamykamy się. Na siebie, na innych, na Boga w końcu.
Taki stan może trwać długo, z biegiem czasu staje się wygodnym sposobem na życie. A to nie jest tak, że Bóg zostawił Izraelitów na pustyni bez jedzenia. Oni mieli jedzenie, tylko jak mówią: sprzykrzył im się ten pokarm mizerny. Problemem jest to, że zgubili sprzed oczu to, co było najważniejsze. DAR WOLNOŚCI, mocne doświadczenie Boga, który przyszedł i wyprowadził cały naród z niewoli. Już tego nie pamiętają. Widzą tylko to, że teraz mają mizerny pokarm. Że TERAZ jest im źle.
I dla Izraelitów, i dla późniejszych pokoleń Bóg daje podobny znak. Drzewo. Najpierw zawisa na nim miedziany wąż – symbol tego, co ma być później. Kto na niego spojrzy – zostaje uzdrowiony. Wiele lat później Bóg wykorzystuje inne drzewo, drzewo krzyża, na którym nie wiesza się już węża, ale zawisł na nim sam Bóg w osobie swojego Syna, by dać nam życie. By dać moc do przerwania tajemniczego kręgu szemrania, oddzielania się od Boga, innych i siebie samego.
Dlatego warto uświadomić sobie, że krzyż nie jest żadną kartą przetargową. Krzyż jest miejscem, gdzie każdy, z każdej strony barykady, musi za św. Ignacym zapytać: Co uczyniłem dla Chrystusa? Co czynię dla Chrystusa? I co uczynię dla Chrystusa? I zamilknąć, nie patrzeć na to, co robią inni, i kto ma lepsze, głośniejsze argumenty. Dziś staje się modne hasło, że trzeba bronić krzyża. Owszem, trzeba, ale najpierw w sobie. Obronić pytania Ignacego w sobie, w swoim życiu, nie w życiu innych, pod pałacem prezydenckim – bo to dość proste: pokrzyczeć, powywalać swoje emocje i frustracje.
Nie możemy, nawet jeśli czujemy się bardzo wierzącymi ludźmi, zrobić z krzyża miecza. Nie może on nigdy być narzędziem zabicia człowieka, nawet w imię prawdy i obrony wiary. Pod krzyżem, tym na Golgocie i tym w „Warszawie” są trzy grupy, nie dwie, jak się mówi. Dwie krzyczą. Jedni za, drudzy przeciw. Jak na Golgocie. Jest i trzecia grupa. Grupa ludzi wierzących, oni nic nie mówią, nawet nie są tam obecni fizycznie. Oni nie walczą o dwie belki, oni walczą o wierność krzyżowi, a raczej Chrystusowi, w swojej codzienności. Tam jest najtrudniej. Patrzą na krzyż z ufnością, nie że wygrają ze swoimi przeciwnikami, ale z ufnością, że dadzą radę żyć jak ludzie.
Bóg wzywa nas do obrony i do podwyższenia krzyża, ale w swoim życiu, by nam przypominał o zwycięstwie nad złym duchem, nad śmiercią, bo jest pierwszym krokiem zmartwychwstania.
A więc: co uczyniłem dla Chrystusa? Co czynię dla Chrystusa? I co uczynię dla Chrystusa?
Ps. Dziś Jerzy Popiełuszko ma urodziny, proszę Was o modlitwę o to, by był szybko ogłoszony świętym w Kościele.
http://kramer.blog.deon.pl/2015/09/14/krzyz/
*******
Ufnie patrzmy na KRZYŻ!
13 września 2015, autor: Krzysztof Osuch SJ
Czy należy się tak bardzo dziwić, że niemal całe pole naszej „podręcznej” pamięci i strefa myślenia zostają opanowane dojmującym odczuciem troski, braku i po prostu cierpieniem! Z życiowego horyzontu znika Bóg i Niebo! Liczy się jedynie ta straszna Ziemia i ci straszni – bliscy i dalsi: krewni, towarzysze pracy…, politycy, bogacze i wszyscy inni, którzy – jak sądzimy – czynią nasze życie nieznośnym.
W owych dniach podczas drogi jednak lud stracił cierpliwość. I zaczęli mówić przeciw Bogu i Mojżeszowi: Czemu wyprowadziliście nas z Egiptu, byśmy tu na pustyni pomarli? Nie ma chleba ani wody, a uprzykrzył się nam już ten pokarm mizerny. Zesłał więc Pan na lud węże o jadzie palącym, które kąsały ludzi, tak że wielka liczba Izraelitów zmarła. Przybyli więc ludzie do Mojżesza mówiąc: Zgrzeszyliśmy, szemrząc przeciw Panu i przeciwko tobie. Wstaw się za nami do Pana, aby oddalił od nas węże. I wstawił się Mojżesz za ludem. Wtedy rzekł Pan do Mojżesza: Sporządź węża i umieść go na wysokim palu; wtedy każdy ukąszony, jeśli tylko spojrzy na niego, zostanie przy życiu. Sporządził więc Mojżesz węża miedzianego i umieścił go na wysokim palu. I rzeczywiście, jeśli kogo wąż ukąsił, a ukąszony spojrzał na węża miedzianego, zostawał przy życiu (Lb 21,4b-9).
Od góry Hor szli w kierunku Morza Czerwonego, aby obejść ziemię Edom; podczas drogi jednak lud stracił cierpliwość.
Wiemy dobrze, skąd wyszli Żydzi i dokąd podążali. Zostawili za sobą straszną niewolę w Egipcie, zaś przed sobą mieli perspektywę wejścia do Ziemi Obiecanej – pięknej i żyznej. Niestety, niewiele uszli drogi, a już pojawiły się różne trudności, które wystawiły ich na próbę. A w czasie próby ujawniły się w ich umysłach i sercach różne myśli i uczucia. W wielu pojawiła się ochota, by zawrócić do Egiptu, a zatem do niewoli!
My też idziemy do Ziemi Obiecanej. Nazywamy ją Niebem lub Królestwem Bożym. Mamy przed sobą perspektywę życia tak szczęśliwego jak szczęśliwe są Trzy Boskie Osoby! A jednak my też tracimy cierpliwość. Droga wydaje się nam nieraz zbyt długa i trudna. Ponadto, brakuje nam tylu rzeczy i pieniędzy. Jest nam gorzej niż tylu innym ludziom.I co bywa najtrudniejsze: cierpimy fizycznie, psychicznie i duchowo…
- Czy należy się tak bardzo dziwić, że niemal całe pole naszej „podręcznej” pamięci i strefa myślenia zostają opanowane dojmującym odczuciem troski, braku i po prostu cierpieniem! Z życiowego horyzontu znika Bóg i Niebo! Liczy się jedynie ta straszna Ziemia i ci straszni – bliscy i dalsi: krewni, towarzysze pracy…, politycy, bogacze i wszyscy inni, którzy – jak sądzimy – czynią nasze życie nieznośnym.
- Mamy wtedy na myśli (niejako pod ręką) tylko jedno żądanie, że to wszystko powinno się zmienić!
- Ileż razy bywało tak, że Boga przyzywaliśmy jeszcze tylko po to, żeby Go obwiniać za ten nieudany świat i nasze ciężkie życie. Nieraz krytykujemy także Kościół i jego pasterzy – jako „urzędowych” przedstawicieli Boga.
I zaczęli mówić przeciw Bogu i Mojżeszowi: Czemu wyprowadziliście nas z Egiptu, byśmy tu na pustyni pomarli? Nie ma chleba ani wody, a uprzykrzył się nam już ten pokarm mizerny.
Tyle zostało z całej wizji Boga Przymierza i Ziemi Obiecanej… Lud przestał patrzeć na Boga i poważnie liczyć na Jego plan pomyślnego doprowadzenia do Ziemi opływającej mlekiem i miodem.
Co wtedy może i powinien uczynić Bóg pełen Dobroci? Czy uda Mu się w zwykły sposób oderwać lud od zapatrzenia w niedostatki? Czy możliwa jest jeszcze spokojna rozmowa o dalekosiężnych i wiecznych Planach Boga? Czy da się wyciszyć uczucia goryczy i przywrócić RADOŚĆ, płynącą z coraz bliższej Ziemi Obiecanej? Otóż wydaje się, że nie ma już takiej możliwości! Owszem, jest jeszcze jedna możliwość, ale będzie bardzo boleć! Pozostały Bogu … jedynie – aż strach powiedzieć- kąsające węże, czyli (aż) odebranie życia – niektórym z wędrowców! Musi to być wielki dramat Serca Ojca, który nie może już inaczej dogadać się ze swymi miłowanymi dziećmi.
Zesłał więc Pan na lud węże o jadzie palącym, które kąsały ludzi, tak że wielka liczba Izraelitów zmarła.
Powiedziane jest: że wielka liczba Izraelitów zmarła. Pewno, gdy umierali pierwsi nieliczni – myślano sobie: To normalne. Mówi się trudno. Po prosu, na pustyni trafiają się węże… Dopiero, gdy widać było, że to plaga, lud zaczął myśleć teologicznie. Zlękło się i skruszało serce ludu! Zaczęła wracać im pamięć i myśl – zdolna ogarnąć perspektywę dłuższą niż jeden dzień!
Przybyli więc ludzie do Mojżesza mówiąc: Zgrzeszyliśmy, szemrząc przeciw Panu i przeciwko tobie. Wstaw się za nami do Pana, aby oddalił od nas węże. I wstawił się Mojżesz za ludem.
Zaszła wielka zmiana. Lud wreszcie odkrył i uznał, że zgrzeszył, że poszedł znów – jak w raju – za demonicznym kuszeniem.
- Tak, trzeba nieraz wielkiej pracy Boga i człowieka, by szczerze wyznać: Naprawdę, nie ma powodu, żeby Boga o cokolwiek oskarżać, czynić Mu wyrzuty, stawiać Mu żądania, czynić się mądrzejszym od Niego… Zajmuje nam to nieraz sporo czasu, zanim szczerze powiemy: Bóg jest Wszechmocny i absolutnie Dobry. On prowadzi nas dobrymi drogami, choć bywają one bardzo trudne!
- Tak, Bóg wie, jak – po fatalnej katastrofie w raju – wychowywać lud i znów naprowadzić go na trop niewzruszonego zaufania do swego Stwórcy i Ojca!
Nie wychowa się człowieka do zaufania przez nieustanne spełnianie wszystkich zmysłowych zachcianek i kaprysów. Potrzebne są próby i doświadczenia. Bóg wie, że nie można zajadać się cebulą i mięsem w niewoli egipskiej, i jednocześnie być człowiekiem wolnym – zdolnym do słuchania Boga i wstępowania w strefę Boskiego Życia.
Wtedy rzekł Pan do Mojżesza: Sporządź węża i umieść go na wysokim palu; wtedy każdy ukąszony, jeśli tylko spojrzy na niego, zostanie przy życiu.
Węże – rzec by można – na wszelki wypadek nie zniknęły, nie zostały cudownie wytrute ! Niech jeszcze nadal kąsają, zgodnie ze swoją naturą! Niech nadal będą plagą, przypominającą, że człowiek tak chętnie wywyższający się ponad Stwórcę – pada od maleńkiego stworzonka! (A wiemy, że bywają inne, znacznie mniejsze, które tak boleśnie przypominają nam o naszej kruchości).
Bóg czyni większy cud. Wystarczy ufnie spojrzeć na dany przez Boga Znak Jego Opatrzności, a jad wężów traci moc zabijania! Znaczy to, że nie może zginąć ten, kto ufa Bogu – Dobremu i Wszechmocnemu! Potrzebny jest wewnętrzny akt serca i znak zewnętrzny, który odsyła do samego Boga!
Sporządził więc Mojżesz węża miedzianego i umieścił go na wysokim palu. I rzeczywiście, jeśli kogo wąż ukąsił, a ukąszony spojrzał na węża miedzianego, zostawał przy życiu.
Tak jest po dziś dzień! Trwa nasze wędrowanie do Ziemi Obiecanej. Podobnie, jak tamci, zapominamy sobie na czyje słowo wyszliśmy z nicości i dokąd podążamy. Zapominamy o Wielkim Przymierzu z Bogiem, zawartym w Tajemnicy Wcielenia Syna Bożego. Wolimy koncentrować się na niedogodnościach drogi. Próbujemy rozgościć się tutaj; mamy upodobanie w narzekaniu na Boga i na wszystko, co przecież nam dał z zaangażowaniem tak wielkiej miłości i mądrości oraz wszechmocy! Nierzadko z dziwnym upodobaniem nurzamy się w rozgoryczeniu i smutku…
Bóg, nasz Stwórca i najlepszy Ojciec, nie przestaje z nami dialogować! Wiąże Go z nam wieczna i nieodwołalna Miłość – zarazem ojcowska i macierzyńska! Dlatego przyzywa nas nieustannie – z Boską z niezwykłą cierpliwością i delikatnością. Woli, żeby zamiast nas – umierał od jadu naszych ludzkich grzechów Jego wcielony Syn. Jak widać (a jest to niebywałe!), od czasu przyjścia Jezusa Chrystusa zaszła – w stosunku do Starego Testamentu – wielka zmiana! Za nasze grzechy – by je odkupić i unieszkodliwić ich śmiercionośny jad – umiera na Krzyżu Boży Syn!
- Gdy my dziś grzeszymy i grozi nam duchowa śmierć, to wystarczy spojrzeć ufnie na Syna Bożego wywyższonego na KRZYŻU! Wystarczy powiedzieć: Jezu, ufam Tobie!
- Owszem, pozostają nadal trudy drogi. Wciąż pełzają węże, a wśród nich ten – najgroźniejszy: Szatan! Ale oczy nasze patrzą przede wszystkim na odwiecznego Boga i na Syna Bożego, wcielonego w czas i we wszystko, co ludzkie.
- Na Horyzoncie czasu, za granicą tego tu życia i śmierci, jawi się nam Nowe Niebo i Nowa Ziemia! Zaś tam nie będzie już bólu, łez, śmierci, zagrożeń, prób… Będzie Pełnia Życia w Bogu – w Trójcy Przenajświętszej!
Niech każde spojrzenie na Krzyż skutecznie przypomina nam wielkie Prawdy o naszej Drodze do Boga – z Jezusem Chrystusem, który dla naszego zbawienia – umarł i zmartwychwstał. To MY w NIM umieramy dla grzechu i powstajemy do nowego życia w Miłości.
Częstochowa, 13 września 2014 Krzysztof Osuch SJ
Stacja z Jasnogórskiej Drogi Krzyżowej J. Dudy-Gracza
http://osuch.sj.deon.pl/2015/09/13/ufnie-patrzmy-na-krzyz/
*********
Krzysztof Osuch SJ pisze:
To dobra „data” – Podwyższenie Krzyża Świętego – by wysłuchać to kazanie!
Homilia ks. abp. Stanisława Wielgusa wygłoszona podczas SRRM w Janowie Lubelskim
**********
Krzysztof Osuch SJ pisze:
Papież na Anioł Pański: poprzez krzyż Chrystusa przywrócona nam zostaje nadzieja!
◊ W krzyżu Chrystusa objawiła się najwyższa miłość Boga do ludzkości. Jest to znak zwycięstwa, który przywraca nam nadzieję – mówił Papież w rozważaniu przed południową modlitwą maryjną. Dziś Kościół obchodzi święto Podwyższenia Krzyża Świętego.
„Dlaczego konieczny był krzyż? Z powodu ciężaru zła, które trzymało nas w niewoli. Krzyż Jezusa wyraża obie te rzeczy: całą negatywną moc zła i całą pokorną wszechmoc Bożego Miłosierdzia. Krzyż zdaje się orzekać porażkę Jezusa, ale naprawdę znaczy Jego zwycięstwo – mówił Franciszek. – Ci, którzy wyśmiewali Go na Kalwarii, mówili: «Jeśli jesteś Synem Bożym, zstąp z krzyża». Ale prawdziwe było to, co przeciwne: «Właśnie dlatego, że Jezus był Synem Bożym, pozostawał tam, na krzyżu, wierny aż do końca planowi miłości Ojca. Dlatego Bóg wywyższył Jezusa, przyznając Mu powszechne królowanie»”.
Papież podkreślił, że patrząc na krzyż, do którego został przybity Jezus, kontemplujemy znak nieskończonej miłości Boga do każdego z nas i źródło naszego zbawienia. „Z tego krzyża płynie miłosierdzie Ojca obejmujące cały świat” – przypomniał Franciszek.
„Poprzez chrystusowy krzyż zwyciężone zostaje zło, pokonana zostaje śmierć, darowane jest nam życie, przywrócona zostaje nadzieja. To jest bardzo ważne: «poprzez krzyż Chrystusa przywrócona nam zostaje nadzieja!» – podkreślił Ojciec Święty. – Krzyż Jezusa jest naszą jedyną prawdziwą nadzieją! Właśnie dlatego Kościół «wywyższa» krzyż i właśnie dlatego my, chrześcijanie błogosławimy znakiem krzyża. My nie wywyższamy krzyży, ale jedynie chwalebny krzyż Jezusa, znak nieskończonej miłości Boga. Znak naszego zbawienia, droga w kierunku zmartwychwstania. I to jest nasza nadzieja”.
********
1 Sztandary Króla się wznoszą,
Już krzyż chwalebny jaśnieje,
Na którym Stwórca człowieka
W człowieczym ciele zawisnął.
2 To na nim Jezus, zraniony
Okrutnej włóczni żelazem,
Oczyścił z winy grzeszników
Strumieniem krwi oraz wody.
3 Wspaniałe drzewo, ozdobne
Purpurą krwi Chrystusowej,
Wybrane, aby na sobie
Unosić ciało najświętsze.
4 Ramiona drzewa szczęśliwe
Dźwigają okup wszechświata;
Szalami wagi się stając,
Wydarły zdobycz Otchłani.
5 Oddajmy pokłon krzyżowi,
Co był ołtarzem ofiary,
Bo na nim Życie umarło,
By śmiercią życie przywrócić.
6 O krzyżu, bądź pozdrowiony,
Jedyna nasza nadziejo!
Zachowaj wiernych od złego
I zniwecz zbrodnie ludzkości.
7 O Trójco, źródło zbawienia,
Niech każdy duch Cię wysławia,
A Ty, przez krzyż odkupionych
Umacniaj łaską na wieki. Amen.
*******
Krzyż pieczętuje ludzkie uniżenie Jezusa (14 września 2015)
Zazwyczaj, kiedy myślimy o krzyżu, myślimy o cierpieniu. Takie jest nasze dzisiejsze skojarzenie. Nie jest to oczywiste, nie tak było w początkach chrześcijaństwa, i nie o to chodzi przy święcie „Podwyższenia krzyża”. Gdyby spojrzeć historycznie, to krzyż nie był czczony od początku chrześcijaństwa, a pasyjka na nim pokazała się jeszcze później, dopiero w stylu romańskim, i to w postaci Chrystusa królującego. Gotyk, czyli późne średniowiecze, zaczął przedstawiać umęczoną postać Chrystusa. W tym czasie powstaje także nabożeństwo drogi krzyżowej. Później akcent na cierpienie i śmierć nasila się szczególnie w okresie baroku. Wtedy także powstają „gorzkie żale”. Tak właściwie do dzisiaj w świadomości wiernych kojarzy się krzyż.
Co innego mówią dzisiejsze czytania. Właściwie nie ma mowy o cierpieniu. Jedyną aluzję do cierpienia Chrystusa można by widzieć w hymnie o kenozie Chrystusa w Flp 2,8. Jeżeli szukamy jednego motywu dominującego w dzisiejszych czytaniach, to jest nim wywyższenie. Tak było na pustyni z miedzianym wężem. Chrystus, nawiązując do tego wydarzenia, mówi Nikodemowi o konieczności wywyższenia Syna Człowieczego. W hymnie o kenozie cała dynamika polega na uniżeniu się aż do ludzkiej śmierci na krzyżu, przez co Bóg wywyższa Chrystusa, dając Mu imię ponad wszelkie imię.
Dzisiejsze czytania liturgiczne: Lb 21, 4b-9; Flp 2, 6-11; J 3, 13-17
Najbardziej jednak zdumiewające w pierwszym czytaniu jest to, że ludzie otrzymują uzdrowienie przez zwykłe spojrzenie. Bóg daje im nie to, czego chcą (usunięcia wężów), ale znak węża i dar uzdrowienia przez proste spojrzenie. Nie przez wykonanie jakiejś czynności jak obmycie, namaszczenie, wykonanie jakichś magicznych znaków, zaklęć ani przez złożenie ofiary itd., ale przez najprostszy gest spojrzenia, gest, który nic nie kosztuje; gest, od którego w porządku naturalnym niczego człowiek nie może oczekiwać. Jest to znak, który daje do myślenia: to czysty dar, bez jakichś szczególnych wymagań. Prostota spojrzenia, w którym ukryta jest wiara granicząca z oczywistością.
Dla ludzi wówczas wystarczyło to, że zostali uzdrowieni. Gdy minął czas zagrożenia, znak przestał być ważny. Ale nakaz Boży był słowem Boga, które jest zawsze na Jego miarę, a nie na miarę człowieka. Zawiera ono coś o wiele większego, niż mieści się to w horyzoncie ludzkiego myślenia. Okazuje się, że był to znak przyszłego całkowitego uzdrowienia, który uzyskał swoje dopełnienie w krzyżu Chrystusa i dlatego dopiero w jego perspektywie jest widoczny.
List do Filipian odsłania Boży zamysł leżący u źródeł tego znaku. Chrystus nie trzymał się przysługującemu Mu z natury statusu Boskiej formy istnienia, ale w całkowicie wolnym geście „uniżył samego siebie”, przyjął postać sługi, stając się jednym z ludzi. Ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi, stawszy się podobnym do ludzi (…) uniżył samego siebie, stawszy się posłusznym aż do śmierci, i to śmierci krzyżowej (Flp 2,7n). Śmierć na krzyżu stała się znakiem największego uniżenia, niejako pieczęcią tego uniżenia. Podczas ostatniej uczty Pan Jezus „umiłował swoich aż do końca”, wziął prześcieradło, opasał się nim i zaczął umywać nogi uczniom. Ten gest był znakiem owego uniżenia do końca. Krzyż pieczętuje Jego ludzkie uniżenie. Nie był już jedynie symbolicznym gestem, ale faktycznym poddaniem się całkowitemu ogołoceniu i poniżeniu. Przyjął w ten sposób na siebie całą konsekwencję ludzkiego życia. Gdyby nie cierpiał, to niektórzy mogliby Mu zarzucać, że wybrał wygodną „ludzką drogę”. Krzyż obala wszelkie tego typu zarzuty. W tekście hymnu św. Pawła akcent pada jednak na „posłuszeństwo”, a krzyż jest jedynie jego potwierdzeniem i niejako miarą. Owo posłuszeństwo stało się wyrazem bezinteresownej miłości Syna Bożego do ludzi, a w Nim miłości Boga do świata. I to jest najważniejsze.
W Ewangelii Pan Jezus, nawiązując do pierwszego czytania, mówi o takim samym darmowym geście Boga w stosunku do człowieka: aby każdy, kto w niego wierzy, miał życie wieczne (J 3,15). Znowu nie potrzeba wielkich czynów, nadzwyczajnych wysiłków, nie potrzeba się wykazać czymś szczególnym przed Bogiem. Potrzebna jest prosta wiara, spojrzenie z wiarą. To wystarczy, bo miłość Boga do człowieka jest ogromna: Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne. Albowiem Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, aby świat został przez Niego zbawiony (J 3,16n). Krzyż pojawia się jako znak tej miłości. Jest on dowodem miłości do końca. Sam Pan powiedział: nikt nie ma większej miłości nad tę, gdy ktoś oddaje życie za przyjaciół swoich (J 15,13). To czyni i pragnie, aby tak został zrozumiany jego krzyż.
Trzeba ten gest widzieć w kontekście grzechu człowieka. Istota grzechu polega na zwątpieniu w bezinteresowną miłość Boga. Szatan powiedział do Ewy: na pewno nie umrzecie, ale wie Bóg, że jeżeli spożyjecie owoc z tego drzewa, to podobnie jak Bóg będziecie znali dobro i zło (tj. wszystko) (Rdz 3,4n). Człowiek zwątpił w miłość Boga i w ten sposób zamknął się w swojej samotności, niepewności, szukając pewności na zewnętrz w przedmiotowym podejściu do świata i innych osób. Bóg został przez niego „wyrzucony na zewnątrz”, stał się „kimś obcym”, przed kim trzeba się wykazać, od kogo można coś otrzymać lub coś stracić. Zarówno pierwsze czytanie jak i Ewangelia mówią o prostym geście spojrzenia z wiarą, o przywróceniu pierwotnej prostoty więzi zawierzenia. Przypomina się tutaj wypowiedź Jezusa: Jeżeli nie staniecie się jak dzieci (dosłownie niemowlęta), nie wejdziecie do królestwa Bożego (Mt 18,3). Krzyż jest znakiem miary miłości Bożej zadającym kłam szatańskiej pokusie. Jest jednocześnie dany jako czysty dar, znak całkowitego uzdrowienia, który się dokonuje w nas przez gest „spojrzenia z wiarą”, dziecięcy gest zawierzenia.
Włodzimierz Zatorski OSB
http://ps-po.pl/2015/09/13/krzyz-pieczetuje-ludzkie-unizenie-jezusa-14-wrzesnia-2015/
********
Św. Jan Chryzostom (ok. 345-407), kapłan w Antiochii, potem biskup Konstantynopola, doktor Kościoła
Homilia 1 o krzyżu i łotrze, 1; PG 49, 399-401
Dzisiaj nasz pan, Jezus Chrystus, jest na krzyżu, a my świętujemy, abyście wiedzieli, że krzyż jest świętem i duchowym świętowaniem. Niegdyś krzyż oznaczał karę, teraz stał się przedmiotem czci. Dawniej symbol skazania, teraz oto podstawa zbawienia. Ponieważ jest dla nas źródłem nieskończonych dóbr: uwolnił nas od błędu, oświecił w ciemnościach i pojednał z Bogiem, dla którego staliśmy się wrogami i dalekimi cudzoziemcami. Krzyż nam przywrócił Jego przyjaźń i zbliżył do Niego. Jest dla nas zniszczeniem nienawiści, gwarancją pokoju, skarbem tysiąca dóbr.
Dzięki niemu nie błądzimy już na pustyni, ponieważ znamy prawdziwą drogę. Już nie przebywamy poza pałacem królewskim, ponieważ znaleźliśmy bramę. Już nie obawiamy się płomiennych strzał diabła, ponieważ odkryliśmy fontannę. Dzięki niemu nie trwamy we wdowieństwie, skoro odnaleźliśmy Oblubieńca. Nie boimy się wilka, ponieważ mamy dobrego pasterza. Dzięki krzyżowi nie obawiamy się uzurpatora, skoro zasiadamy przy boku Króla.
Oto dlaczego radujemy się, świętując wspomnienie krzyża. Święty Paweł także nas zaprasza na święto na cześć krzyża: „Tak przeto odprawiajmy święto nasze, nie przy użyciu starego kwasu, kwasu złości i przewrotności, lecz – przaśnego chleba czystości i prawdy” (1Kor 5,8). I dał nam taki oto powód: „Chrystus bowiem został złożony w ofierze jako nasza Pascha” (1Kor 5,7).
***********
**********************************************************************************************************************
ŚWIĘTYCH OBCOWANIE
14 WRZEŚNIA
********
Podwyższenie Krzyża Świętego
Po długich poszukiwaniach Krzyż odnaleziono. Co do daty tego wydarzenia historycy nie są zgodni; najczęściej podaje się rok 320, 326 lub 330, natomiast jako dzień wszystkie źródła podają 13 albo 14 września. W związku z tym wydarzeniem zbudowano w Jerozolimie na Golgocie dwie bazyliki: Męczenników (Martyrium) i Zmartwychwstania (Anastasis). Bazylika Męczenników nazywana była także Bazyliką Krzyża. 13 września 335 r. odbyło się uroczyste poświęcenie i przekazanie miejscowemu biskupowi obydwu bazylik. Na tę pamiątkę obchodzono co roku 13 września uroczystość Podwyższenia Krzyża Świętego. Później przeniesiono to święto na 14 września, ponieważ tego dnia wypada rocznica wystawienia relikwii Krzyża na widok publiczny, a więc pierwszej adoracji Krzyża, która miała miejsce następnego dnia po poświęceniu bazylik. Święto wprowadzono najpierw dla tych kościołów, które posiadały relikwie Krzyża, potem zaś dla całego Kościoła Powszechnego.
Ważnym wkładem w historię dzisiejszego święta jest świadectwo mniszki Egerii, która w Itinerarium Egeriae relacjonuje obchody Podwyższenia Krzyża połączone ze świętem dedykacji, czyli poświęcenia kościoła Męczenników (Martyrium) na Golgocie: “Dniami Eucenii (dedykacji) zwą się te dni, w których święty kościół stojący na Golgocie, zwany Martyrium, poświęcony został Bogu. Także święty kościół znajdujący się w Anastasis, to jest w miejscu, gdzie Pan po męce zmartwychwstał, tego samego dnia został Bogu poświęcony. Rocznica poświęcenia tych świętych kościołów jest obchodzona z całą czcią, bo i Krzyż znaleziono tego samego dnia […]”
W 614 r. na Ziemię Świętą napadli Persowie pod wodzą Chozroeza. Zburzyli wówczas wszystkie kościoły, także i kościół Bożego Grobu, a wiedząc, jak wielkiej czci doznaje Krzyż Pana Jezusa, zabrali go ze sobą. Cały świat modlił się o odzyskanie Krzyża Świętego. Po zwycięstwie, jakie cesarz Herakliusz odniósł nad Chozroezem, w traktacie pokojowym Persowie zostali zmuszeni do oddania świętej relikwii (628). Podanie głosi, że kiedy sam cesarz chciał na swoich ramionach zanieść Krzyż Chrystusa na Kalwarię, mógł to uczynić dopiero wówczas, kiedy zdjął swoje królewskie szaty. Jest to legenda, gdyż ze świadectwa św. Cyryla Jerozolimskiego (+ 387) wiemy, że już za jego czasów czcigodną relikwię podzielono na drobne części i rozesłano je niemal po wszystkich okolicznych kościołach.
Kościół w Krzyżu Jezusa widział zawsze ołtarz, na którym Syn Boży dokonał zbawienia świata. Dlatego każda jego cząstka, tak obficie zroszona Jego Najświętszą Krwią, doznawała zawsze szczególnej czci. Nie chodzi w tym wypadku o autentyczność poszczególnych relikwii, ale o fakt, że przypominają one Krzyż Chrystusa i wielkie dzieło, jakie się na nim dokonało dla dobra rodzaju ludzkiego.
O ukrzyżowaniu Pana Jezusa piszą wszyscy Ewangeliści. Co więcej, podają bardzo szczegółowe okoliczności tego wydarzenia. Według świadectwa Ewangelistów Pan Jezus został ukrzyżowany około godziny 12, a umarł o godzinie 15. Jego pogrzeb odbył się ok. godziny 17.
Kara ukrzyżowania była u Żydów znana, chociaż w prawie mojżeszowym nie była przewidziana. Aleksander Janneusz (103-76 przed Chrystusem) użył jej dla ukarania zbuntowanych przeciwko niemu faryzeuszów. Taką karę stosowali powszechnie Fenicjanie, Kartagińczycy, Persowie i Rzymianie. Ci ostatni jednak nie stosowali jej wobec obywateli rzymskich. Była to bowiem kara uznawana za hańbiącą i bardzo okrutną. Skazańca odzierano z szat, rzucano go na ziemię, rozciągano mu ramiona i nogi, przybijając je do krzyża. Skazaniec konał z omdlenia i gorączki, dusił się. Na domiar złego wisielca nękało mnóstwo komarów, a bywało, że konającego rozrywały sępy. Krzyż miał zwykle kształt litery T (tau). Ponieważ śmierć na krzyżu miała wszystkie znamiona hańby, dlatego cesarz Konstantyn Wielki zniósł karę śmierci przez ukrzyżowanie (316).
Największą część drzewa Krzyża świętego posiada obecnie kościół św. Guduli w Brukseli. Bazylika św. Piotra w Rzymie przechowuje część relikwii, którą cesarze bizantyjscy nosili na piersi w czasie największych uroczystości. W skarbcu katedry paryskiej jest cząstka Krzyża świętego, podarowana przez polską królową Annę Gonzagę, którą miała otrzymać od króla Jana Kazimierza. Największą część Krzyża świętego w Polsce posiadał kościół dominikanów w Lublinie (zostały one skradzione w roku 1991, chociaż nadal w kościele tym znajdują się dwa inne relikwiarze Krzyża świętego). Stosunkowo dużą część Krzyża świętego posiada kościół św. Krzyża na Łysej Górze pod Kielcami. Miał ją podarować benedyktynom św. Emeryk (+ 1031), syn św. Stefana, króla Węgier (+ 1038). Od tej relikwii i klasztoru pochodzi nazwa “Góry Świętokrzyskie”. Wreszcie dość znaczna relikwia Krzyża świętego znajduje się w bazylice Krzyża Świętego w Rzymie.
Ku czci Krzyża Świętego wzniesiono mnóstwo kościołów. W samej Polsce jest ich ponad 100. Istnieje również kilka rodzin zakonnych – męskich i żeńskich – pod nazwą Świętego Krzyża. Wśród nich najliczniejsze to Zgromadzenie Św. Krzyża, założone w 1837 r., a zatwierdzone przez Rzym w 1855 r.
Na czele czcicieli Krzyża stoi św. Paweł Apostoł. Szczególnym nabożeństwem do Krzyża wyróżniała się św. Helena, cesarzowa. Jednak na wielką skalę kult Krzyża zapoczątkowało średniowiecze, kiedy to bardzo żywo i powszechnie rozwinął się kult męki Pańskiej. Wśród świętych wyróżnili się tym nabożeństwem: św. Bernard z Clairvaux (+ 1153), św. Franciszek z Asyżu (+ 1226), św. Bonawentura (+ 1274), św. Filip Benicjusz (+ 1285), a w latach późniejszych bł. Władysław z Gielniowa (+ 1505), św. Piotr z Alkantary (+ 1562), św. Jan od Krzyża (+ 1591) i św. Paweł od Krzyża (+ 1775). W nagrodę za serdeczne nabożeństwo do swojej męki Jezus obdarzył wielu świętych darem stygmatów. Dzieje Kościoła znają aż 330 podobnych wypadków. Pierwszy stwierdzony historycznie fakt stygmatów spotykamy u św. Franciszka z Asyżu. W ostatnich czasach mówiło się głośno o stygmatykach: Teresie Neumann z Konnersreuth (+ 1962) i o św. o. Pio (+ 1969).
Od I w. spotykamy krzyże wypisywane, rysowane czy ryte graficznie – i to w najróżnorodniejszych formach i symbolice, której postacią naczelną jest zawsze Chrystus. Od IV w. spotykamy krzyże bez Ukrzyżowanego, ale za to bogato wykładane szlachetnymi kamieniami i złotem (crux gemmata). Ich forma jest także różna. Spotykamy między innymi krzyże Chrystusa, Piotra, Andrzeja, św. Pachomiusza, krzyż etiopski, ormiański, jerozolimski itp. We wczesnym średniowieczu zwykło się wyrabiać krzyże (pasje) z wizerunkiem Chrystusa, ale z koroną królewską (diademem) na głowie. Od wieku XII datują się krzyże współczesne, pełne wyrazu cierpienia i grozy. Najdawniejszy krzyż znaleziono w Herkulanum, w jednym z domów zasypanego przez wulkan (Wezuwiusz) w roku 63 i 79, którego to odkrycia dokonano w 1748 roku. Na jednej ze ścian domu znaleziono wyraźny odcisk dużego krzyża, który tam wisiał. Jest nawet otwór po gwoździu w ścianie, na którym ten krzyż był umieszczony.
Krzyż Chrystusa czci się także czyniąc znak krzyża. Początkowo czyniono krzyż nad przedmiotami, kreśląc go dłonią. Miał on być wyznaniem wiary, chronić od nieszczęść, sprowadzać Boże błogosławieństwo. Zwyczaj ten sięga pierwszych wieków chrześcijaństwa. Był on traktowany jako credo katolickie, streszczenie najważniejszych prawd wiary. Słowami podkreślano wiarę w Boga w Trójcy Świętej jedynego, a ruchem ręki podkreślano nasze zbawienie przez Chrystusową mękę i śmierć. O znaku krzyża świętego pisze już Tertulian (+ ok. 240). Św. Hieronim mówi o nim w liście do Eustochii. Pierwsi chrześcijanie tym znakiem posługiwali się bardzo często. Kościół zachował ten zwyczaj, kiedy w liturgii błogosławi swoich wiernych.
Dzisiejsze święto przypomina nam wielkie znaczenie krzyża jako symbolu chrześcijaństwa i uświadamia, że nie możemy go traktować jedynie jako elementu dekoracji naszego mieszkania, miejsca pracy czy jednego z wielu elementów naszego codziennego stroju.
Równocześnie w tym samym czasie Albert spełniał ważne misje, zlecane mu przez Stolicę Apostolską. Klemens III powierzył mu pośredniczenie między Rzymem a cesarzem Fryderykiem Barbarossą. Ten sam papież zlecił mu podobne zadanie z następcą Fryderyka, Henrykiem IV. Jako wysłannik Innocentego III załagodził zatarg i doprowadził do pokoju pomiędzy miastami Parmą i Piacenzą, a potem pomiędzy Mediolanem a Pavią. W roku 1194 napisał konstytucje dla kanoników regularnych w Biella. Największe znaczenie dla diecezji Vercelli miał synod tam odbyty w roku 1191, na którym uchwalono ważne dekrety dotyczące karności kościelnej.
W 1204 r. wybrano go patriarchą Jerozolimy. Innocenty III wybór ten zatwierdził (1205) i rozesłał listy do duchowieństwa Ziemi Świętej z zawiadomieniem o tej nominacji. Z tej okazji papież wymienił wiele zalet i cnót Alberta, które go predestynowały na tak zaszczytne i odpowiedzialne stanowisko. Jednocześnie biskup Albert pełnił urząd legata Stolicy Apostolskiej w Ziemi Świętej. Rezydował w Akce.
Podejmował działalność na rzecz pokoju, doprowadził do zgody między królami Cypru i Jerozolimy, między królem Armenii a książętami Trypolisu, między templariuszami a królami Cypru i Armenii. Starał się ulżyć doli jeńców. Skodyfikował obyczaje mnichów z góry Karmel, dając podwaliny pod rozwój powstającego zakonu. W czasie procesji z okazji święta Podwyższenia Krzyża świętego, 14 września 1214 r., został zasztyletowany przez mnicha, którego złożył z urzędu. Odbiera cześć w diecezji Vercelli, w zakonach kanoników regularnych i karmelitów.
Prawodawca i treść Reguły karmelitańskiej
Jerzy Zieliński OCD
Prawodawca Reguły
Sposób, w jaki organizowali sobie życie łacińscy pustelnicy w pierwszym okresie pobytu na wzgórzach Karmelu pozostaje dla nas tajemnicą. Odsłania się ona dopiero wraz z wielkim wydarzeniem, które zacznie odtąd kształtować całą historię Zakonu karmelitańskiego.
Pustelnicy z Karmelu decydują się na utworzenie bardziej formalnej organizacji i proszą o nadanie im Reguły, tak zwanej formy życia (formula vitae). Trudno dociec głównego motywu, który zadecydował o tym, że zapragnęli oni rozpocząć życie wspólnotowe. Bez wątpienia jednak wpływ na taką decyzję miała polityczna sytuacja w Ziemi Świętej. Gromadzenie się we wspólnotę dawało większe poczucie bezpieczeństwa w razie zagrożenia ze strony muzułmanów. Oprócz wspólnoty pustelniczej z Karmelu (wadi ‘ain es-Siah) istniało wiele innych nieformalnych grup eremitów, które z biegiem czasu uświadomiły sobie, że ich pozycja w łonie Kościoła, bez prawnego uregulowania, jest niewłaściwa. Niektóre z nich zaakceptowały więc regułę św. Augustyna, a inne św. Benedykta. Ten kłopotliwy stan braku prawnego uregulowania musiał być również jednym z powodów decyzji podjętej przez eremitów z Karmelu. Nie akceptując żadnej z istniejących reguł, swoją prośbę o formę życia skierowują do legata papieskiego i patriarchy Jerozolimy, Alberta z Vercelli, rezydującego wówczas w Akko. W myśl obowiązującego w Ziemi Świętej prawa miał on już za sobą poważną karierę w hierarchii Kościoła. Albert wstąpił do zakonu kanoników regularnych w Mortara, a następnie – jako człowiek wyróżniający się “życiem duchowym, wiedzą i reputacją” – kierował diecezją Vercelli przez 20 lat. Należał do czołowych doradców papieża Innocentego III w kwestii reguły humiliatów. W Ziemi Świętej, do której przybył jako legat w 1206 r., oddał się dziełu godzenia zwaśnionych książąt chrześcijańskich. W sierpniu 1214 r., podczas procesji w kościele Świętego Krzyża w Akko, został zasztyletowany.
Nie wiemy, w którym dokładnie roku Albert napisał formę życia dla przebywających w samotności wadi pustelników. Wzgórza Karmelu wyłaniały się przed jego oczami każdego dnia, gdy poprzez zatokę Akko patrzył w kierunku lądu. Być może pisanie Reguły nie wydawało mu się rzeczą najważniejszą wśród licznych zajęć, które podejmował jako legat i patriarcha, niemniej z perspektywy czasu okazało się, że było to największe dzieło jego życia, stojące u początków drzewa rodowego całej rodziny karmelitańskiej.
Karmelici czczą św. Alberta jako swojego prawodawcę, co jednak nie oznacza, że ten święty biskup stoi u początków Zakonu; nie należał przecież do pustelniczej wspólnoty z wadi. Ponadto nie jest on autorem formy życia w sensie absolutnym, to znaczy nie wymyślił szczegółowych wymogów, które w niej opisał. Z prologu Reguły wiemy, że skierował ją do tajemniczego “B.” i jego braci pustelników: “Albert, z łaski Bożej powołany na patriarchę Kościoła Jerozolimskiego, do umiłowanych synów w Chrystusie: B. i pozostałych pustelników będących pod jego posłuszeństwem u źródła na Górze Karmel; pozdrowienie w Panu i błogosławieństwo Ducha Świętego”. Zanim zabrał się do pisania, poznał dokładnie sposób ich życia. Nie wykluczone, że osobiście odwiedził wadi, które jest tak blisko Akko, skoro wspomina o źródle Eliasza. Reguła karmelitańska nie jest więc wytworem wyobraźni Alberta, ale odzwierciedla, w formie pisanej, ustną i zwyczajową tradycję pustelników z wadi. Z pewnością wypytywał się o nią dokładnie w czasie spotkań z “B.”, który w XIV wieku został przez karmelitów utożsamiony z Brokardem. Jest ona zatem owocem ich wzajemnej współpracy, na co wydaje się wskazywać inny fragment prologu: “Skoro jednak żądacie od nas, abyśmy zgodnie z waszym ideałem określili wam formę życia, której mielibyście się trzymać w przyszłości, dlatego postanawiamy…”. Myśl zawarta w tym stwierdzeniu jest jasna i można ją przedstawić następująco: znacie cel życia, ale prosicie mnie o jego konkretną formę, zgodną z waszą własną drogą, którą wybraliście. “B.” i grupa eremitów z wadi prosi wiec o zatwierdzenie ich sposobu życia (propositum) i nadanie mu konkretnej formy (formula vitae). Czyniąc to Albert sięga do klasycznej duchowości eremickiej, w centrum której znajduje się troska o dobro duchowe jednostki walczącej z mocami zła i ubogaca ją o ideał życia we wspólnocie.
Forma życia nie była Regułą w sensie kanonicznym, tak jak oficjalnie uznane przez ówczesny Kościół reguły św. Augustyna, św. Bazylego czy św. Benedykta. Pustelnicy z Karmelu nie prosili o jedną z nich, co świadczy o tym, iż nie zamierzali tworzyć zakonu (ordo) w kanonicznym sensie. Jest bardzo prawdopodobne, że tak jak całość ruchu świeckich pustelników, z którego przecież się wywodzili, krytycznie odnosili się do sposobu, w jaki powyższe reguły były wcielane w życie. Prośba o formę życia wskazuje także, że w początkowym okresie ich aspiracją było pozostanie wspólnotą osób, uznaną przez lokalny autorytet kościelny i prowadzącą życie według własnego ideału.
Treść Reguły
Formula vitae została napisana w formie listu naśladując styl listów nowo testamentalnych. Oryginalny tekst był jednolity i nie posiadał żadnych wewnętrznych sekcji. Wstęp, zakończenie, a także osiemnaście rozdziałów wyodrębniono w czasie późniejszym. Tytuły nadane rozdziałom odzwierciedlają więc późniejsze rozumienie Reguły i nie do końca odpowiadają pierwotnemu zamiarowi autora. Reguła zawiera prawie sto cytatów i aluzji do Ksiąg Świętych. Odwołując się do Ewangelii, Ojców Pustyni oraz sławnych tradycji życia zakonnego zapewniała kontynuację ponadczasowych wartości. Z drugiej natomiast strony promowała nowy sposób życia i stawała w jego obronie.
Już w pierwszych słowach prologu, po przekazaniu życzeń, autor pragnie zaznaczyć, że to co pisze jest głęboko zakorzenione w Piśmie Świętym i duchowości biblijnej. Uświadamia pustelnikom, że ich wspólnota wykracza poza ramy życia doczesnego i nie jest oparta na ludzkim autorytecie, ale stanowi dar łaski Bożej. Wskazuje ponadto, że jej centrum stanowi “trwanie w posłuszeństwie Jezusowi Chrystusowi” (in obsequio Jesu Christi). Podążanie za Synem Bożym “z czystym sercem i prawym sumieniem” jest jakby tłem dla formula vitae. Specyficzna forma życia karmelitańskiego jest więc wewnętrznie ukierunkowana na rezygnację z własnego “ja”, aby coraz bardziej utożsamiać się z życiem i osobą Jezusa.
Pierwsze kwestie, które podejmuje Autor, dotyczą warunków organizacji wspólnoty zabezpieczających jej prawidłowe funkcjonowanie. Najważniejszą rzeczą jest ustanowienie lidera grupy. Na życzenie pustelników Albert postanawia, że ich liderem będzie przeor a nie opat. Oznacza to, że karmelici odrzucili benedyktyński model ojcowsko – synowskiej relacji we wspólnocie. Jej członkowie nie są “synami ojca rodziny” (paterfamilias), ale braćmi jeden dla drugiego. Przeor nie jest zatem ojcem, który w koncepcji św. Benedykta stanowi kanoniczny początek wspólnoty. Jego rolą jest służba wspólnocie; jest gwarantem jej trwania i realizacji karmelitańskiej drogi życia. Ponadto wyznacza każdemu pustelnikowi celę, którą ma on zamieszkiwać samotnie i której nie wolno mu zmieniać samodzielnie lub wymieniać z innym bratem bez zgody przeora. Jego zaś cela ma znajdować się blisko wejścia, ponieważ jest on odpowiedzialny za przybywających gości. To zarządzenie odnosi się także do przyjmowania nowych kandydatów, którzy poznają wspólnotę przez osobę przeora, chociaż ostatecznie troska o nowo przybyłych jest sprawą całej wspólnoty.
Albert przechodzi następnie do tematyki będącej sercem karmelitańskiej formy życia; pustelnik ma przebywać we własnej celi lub blisko niej, rozważać dniem i nocą Prawo Boże oraz czuwać na modlitwie. Innymi słowy ma gorliwie pielęgnować modlitwę w samotności, w milczeniu i w duchu ewangelicznej czujności. Materialna samotność, a więc przebywanie we własnej celi, nie jest jednak warunkiem wystarczającym prawdziwej przemiany życia. Potrzebna jest przede wszystkim samotność wewnętrzna. Cela jest symbolem wnętrza, do którego umysł zawsze musi powracać, gdy ulegnie rozproszeniu. Samotność jest pustelnikowi niezbędna, aby odnalazł drogę do siebie i do bliźnich. Medytacja i czuwanie na modlitwie są natomiast głównymi etapami trzystopniowego procesu: czytanie – rozważanie – modlitwa. Czytanie, odbywające się często na głos, miało ułatwić eremicie zapamiętanie tekstu. Zapamiętane słowa rozważał on podczas medytacji, której szczytem jest jego osobista modlitwa. Reguła wskazuje tutaj na cel życia kontemplacyjnego, którym jest prosty wgląd w prawdę (veritatis simplex intuitis). Wewnętrzną przemianę eremity ma także ułatwić modlitwa wspólnotowa. Stąd Albert postanawia, aby w centrum cel znajdowało się oratorium, do którego bracia mają się schodzić na codzienną Mszę świętą. Tak częsta Eucharystia eremitów karmelitańskich jest rzeczą wyjątkową jak na połowę XIII w.
Patriarcha Albert adresuje formę życia do wspólnoty karmelitańskiej czasów wypraw krzyżowych, stąd kolejny temat dotyczy sposobu prowadzenia nieustannej walki z mocami zła. Odwołuje się tutaj do duchowej zbroi, którą musi założyć każdy kto decyduje się podążać śladami Jezusa. Poszczególne elementy zbroi średniowiecznego krzyżowca otrzymują odpowiednią duchową interpretację. Dla eremitów z Karmelu wędrówka do Jerozolimy, aby walczyć z muzułmanami, nie dokonuje się już w sensie geograficznym, ale otrzymuje charakter podróży wewnętrznej. Jej celu nie można opisać w kategoriach ziemskich, gdyż znajduje się w głębiach ludzkiego serca. Tam ma się dokonać walka z mocami zła.
Nieustannej modlitwie i duchowej walce mają towarzyszyć trzy inne elementy tradycyjnego życia pustelniczego: milczenie, ubóstwo i praca ręczna. Walka za złem nie dokonuje się w bliżej nieokreślonej przestrzeni, ale w konkretnym życiu wypełnionym pracą. Pustelnik zawsze ma być zaangażowany w pracę, aby pokusa nie miała do niego dostępu. Taka postawa sprzeciwia się bezczynności i próżniactwu. Próżniactwo jest największym niebezpieczeństwem, ponieważ prowadzi do apatii i zamarcia powołania. Praca ponadto ma być wewnętrznie powiązana z milczeniem. Nie jest ono zawieszone w próżni, lecz stanowi konieczny warunek do uzyskania dobrych owoców pracy.
W tekście epilogu Albert ponownie wraca do postaci Chrystusa, podkreślając, że jest On tym, który wynagrodzi każdemu za jego dobre uczynki. Stąd umiejętność życia w świecie, tak jakby się w nim nie żyło, jest bardzo potrzebna na drodze Jego naśladowania.
Reguła karmelitańska już od prawie ośmiuset lat stanowi dla wielu ludzi inspirację do odbycia wyjątkowej podróży w życiu. Św. Teresa od Dzieciątka Jezus pisze: “Wspomniałam już o swojej trwającej od dzieciństwa pewności, że kiedyś opuszczę ten kraj smutny i ciemny… Jak geniusz Krzysztofa Kolumba pozwolił mu przeczuć istnienie nowego świata, choć nikomu się nawet o tym nie śniło, podobnie i ja miałam przeczucie, że kiedyś zamieszkam na stałe na innej ziemi”. W duchowym dziedzictwie pustelników z wadi “mała święta” odkryła, że Karmel to jakby dwie rzeczywistości. Pierwsza to “miejsce”, z którego się wyrusza. Przywodzi ono na myśl groty Karmelu i zbudowany pośród nich kościół ku czci Dziewicy Maryi. Ale wskazuje również na każdy karmelitański klasztor i jego wspólnotę, w której – jak w porcie – rozpoczyna się życiową wędrówkę. Druga rzeczywistość to “podróż”. Oznacza ona pielgrzymkę łacińskich pustelników z Europy do samotności Karmelu, ale również duchową drogę Zakonu, obejmującą pragnienie Boga, oczyszczenie i przemianę serca. Najważniejsza życiowa podróż każdego człowieka wiedzie bowiem nie tyle przez geograficzne tereny miast i państw, co przede wszystkim przez najgłębsze zakątki jego serca.
Cechą Reguły karmelitańskiej jest ponadczasowość. Nie ma w niej nic, co wiąże ją na stałe z konkretnym miejscem czy mentalnością. Jej duch ukryty jest w miłości, prostocie i milczeniu. Innymi słowy jest on ewangeliczny i uniwersalny. To dzięki tym cechom, w minionych wiekach, często tak bardzo różniących się od siebie, umożliwił różnym ludziom całkowite oddanie się Bogu.
http://www.karmel.pl/duchowosc/regula/baza.php?id=01
**********
W Czeng-Tu, w Chinach – św. Gabriela Tauryna Dufresse, męczennika. Był członkiem francuskiego Towarzystwa Misji Zagranicznych. Wysłany do Chin i tam więziony, a następnie wydalony, wrócił jako biskup do swoich owieczek. Został ścięty w roku 1815. Beatyfikowano go w roku 1900.
oraz:
świętych małżonków męczenników Cerealisa i Salustii (+ III w.); świętych męczenników Krescencjusza, Generalisa, Rosuli i Wiktora (+ III w.)
**********************************************************************************************************************
TO WARTO PRZECZYTAĆ
*********
Szansa na odbudowanie tożsamości Europy
Konrad Sawicki
Obecna debata o islamie oraz tożsamości Europy “może nas doprowadzić do naszych własnych korzeni i ich lepszego poznania” – twierdzi Angela Merkel. Tego typu wypowiedzi zaczynają padać się na wysokich szczeblach politycznych i niekoniecznie pochodzą od ludzi głęboko wierzących.
Kilkanaście lat temu w Marsylii długo dyskutowałem z młodym Chińczykiem, który wyemigrował do Francji. Ponieważ rozmowa odbyła się w ramach pewnego katolickiego duszpasterstwa, pojawił się temat naszych religii.
– Jesteś chrześcijaninem, skoro tu przyszedłeś? – spytałem.
– Nie – odpowiedział.
– Wyznawcą konfucjanizmu lub taoizmu? Buddystą? Hinduistą? Muzułmaninem? – pytałem dalej.
Ale za każdym razem odpowiadał przecząco.
– Zatem uważasz się za ateistę?
– Też nie – powiedział.
Okazało się później, że ten dwudziestokilkuletni mężczyzna nigdy nad swoją tożsamością religijną się nie zastanawiał. Ani jego wierząca w komunizm rodzina, ani ateistyczne Chiny, ani laicka Francja, ani europejscy znajomi, nikt nigdy dotąd nie sprowokował go do namysłu nad duchowością.
Bo nikt nigdzie o tym wystarczająco ciekawie nie mówił, bo nikt go nie naprowadził na takie poszukiwania, bo nikt nie przekonał do tego, że to ważna sprawa. Dopiero teraz, gdy przypadkowo wraz z kolegą trafił na towarzyską imprezę duszpasterstwa, zaczął zastanawiać się, kim tak naprawdę jest. Czy w jego życiu ta katolicka impreza coś zmieniła, nie wiem, bo nigdy więcej go nie spotkałem.
Konfrontacja, która wymaga
Tamta rozmowa pokazała mi jednak jak na dłoni to, o czym piszą socjologowie, antropologowie kultury i teologowie. Tożsamość człowieka buduje się w konfrontacji z innymi. A wyrazistość drugiej osoby i jasne sprecyzowanie tego kim ona jest, staje się wyzwaniem dla naszego “ja”.
Ludzie zaangażowani w dialog międzyreligijny lub międzywyznaniowy to potwierdzają. Jeśli mój rozmówca nagle zaimponuje mi głębią przeżywania przykładowo swego judaizmu, nagle ja sam zaczynam zadawać sobie pytanie o głębię mojego chrześcijaństwa. Zdarzają się oczywiście tacy, którzy zechcą w takiej sytuacji zmienić religię lub wyznanie, ale to są przypadki mniejszościowe.
Znacznie częściej spotkanie z innym, który swą inność nosi dumnie, staje się znakiem zapytania lub wręcz wyrzutem skierowanym do mnie samego.
Problem ten może nie dotyczyć wielu Polaków, którzy ze swoich katolickich domów wynoszą dość silną identyfikację wyznaniową i kulturową. Ale nawet u nas coraz więcej mamy ludzi nie zawracających sobie głowy kwestią religijną, zagubionych, poszukujących, zranionych przez Kościół, może nawet opuszczonych.
Tym bardziej w innych krajach europejskich. Pewnie można by założyć, że niejeden młody Europejczyk XXI wieku w podobnej do opisanej na początku rozmowie zachowałby się mniej więcej tak, jak wspomniany Chińczyk.
Z tego punktu widzenia problem muzułmańskich uchodźców, z którym dziś się mierzymy, można by w pewnym sensie nazwać szansą. Całkowicie abstrahując od tego, czy opowiadamy się za ich przyjmowaniem, czy też nie, już nawet sam temat, o którym cała Europa dziś rozmawia, stanowi kontynentalne wyzwanie.
Samo wirtualne pojawienie się w naszym otoczeniu “innego” jest sytuacją konfrontacji, na którą trzeba jakoś odpowiedzieć. A co dopiero faktyczne jego zamieszkanie w domu obok czy na sąsiedniej ulicy.
Nie ma co ukrywać, że coraz liczniej napływający do Europy muzułmanie samą swą obecnością obnażają płytkość tożsamościową Europejczyków, którzy w wielu przypadkach chrześcijaństwo (zarówno religijne, jak i kulturowe) odstawili do lamusa lub pochowali do sfery całkowicie prywatnej i indywidualnej. W sytuacji konfrontacji kulturowej okazuje się to naszą słabością. Dostrzegają to już także niektórzy europejscy przywódcy.
W poszukiwaniu tożsamości
Na początku września w wystąpieniu na jednym ze szwajcarskich uniwersytetów nawiązała do tego tematu Angela Merkel. “Muszę tu być szczera. Wszyscy mamy wolność wyznawania religii i jej praktykowania. Chciałabym jednak widzieć więcej ludzi, którzy mają odwagę powiedzieć, że są chrześcijanami. I więcej ludzi, którzy mają odwagę wejścia w dialog” – mówiła pani kanclerz.
Wypowiedzenie takich słów w aktualnym europejskim kontekście jest dość jednoznaczne. Wobec napływu kolejnych fal wyznawców islamu niemiecka polityk zasugerowała też, że ludzie powinni powrócić do “tradycji chodzenia na kościelne nabożeństwa oraz posiadania biblijnych fundamentów”. Narzekała również, że wielu chrześcijan już nie rozumie niektórych chrześcijańskich pojęć, jak przykładowo Pięćdziesiątnica.
Obecna debata o islamie oraz tożsamości Europy “może nas doprowadzić do naszych własnych korzeni i ich lepszego poznania” – twierdzi Angela Merkel.
Tego typu wypowiedzi zaczynają padać się na wysokich szczeblach politycznych i niekoniecznie pochodzą od ludzi głęboko wierzących. Jest zbyt wcześnie by nurt ten nazwać przebudzeniem. Ale warto zauważyć, że pojawienie się muzułmańskich uchodźców – potencjalnie lub faktycznie – coś jednak w ludziach porusza.
Jakoś przynagla do samookreślenia lub do powrotu do własnego dziedzictwa, niekiedy zapomnianego. Jeśli tak, to dla materialistycznej, indywidualistycznej, egoistycznej i laickiej Europy ta sytuacja może się okazać szansą na odbudowę chrześcijańskiej tożsamości.
http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/komentarze/art,2130,szansa-na-odbudowanie-tozsamosci-europy.html
********
Homilia ks. abp Stanisława Wielgusa wygłoszona podczas SRRM w Radecznicy
**********
Nie musisz być doskonały. Bądź człowiekiem
Wojciech Werhun SJ
rzez wieki ten fragment Pisma był skandalem, powodem sporów i schizm. Bo jak tu zgodzić się z tym, że Bóg cierpiał i umarł? Że był dzieckiem kobiety, a nawet… że kiedyś miał kryzys?
Mniej więcej dwadzieścia lat po zmartwychwstaniu Jezusa we wspólnocie pierwszych chrześcijan powstał hymn uwielbienia, który znamy dziś dzięki św. Pawłowi.
Apostoł zacytował go w swoim Liście do Filipian: “On, istniejąc w postaci Bożej, nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem, lecz ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi, stając się podobnym do ludzi. A w zewnętrznej postaci uznany za człowieka, uniżył samego siebie, stając się posłusznym aż do śmierci…” (Flp 2,6-8).
Jest tu zawarta bardzo trudna prawda o Bogu. Przez wieki właśnie ten fragment był powodem sporów teologów i schizm pierwotnego Kościoła. Człowiek nie mógł i nie chciał się zgodzić z tym, że Bóg płakał, cierpiał, umarł, że był dzieckiem kobiety, że miał kryzys (ponieważ nie rozumieli Go Jego uczniowie).
Pierwszy skandal to sam fakt, że Bogu człowiek się spodobał. Temu, który jest doskonale piękny i zna piękno, spodobał się ktoś, kto jest skończony, mały i ograniczony.
Spodobałaś się ty, spodobałem się ja.
I spodobaliśmy się Bogu tak bardzo, że pomyślał sobie: “Chcę też być skończony, mały i ograniczony. Chcę być z tobą w twoim życiu. Chcę być taki jak ty”. I stał się taki. Absurd? Skandal? Czy taki Bóg jest poważny? Spróbujmy popatrzeć na życie Jezusa i zobaczyć, na co zdecydował się Bóg, stając się człowiekiem, i co przez to chciał nam powiedzieć.
Nie wiem, na ile to w ogóle jest możliwe, ale spróbujmy sobie wyobrazić sytuację Słowa Bożego – drugiej osoby Trójcy Świętej. Bóg staje się człowiekiem i przez to sam siebie całkowicie ogranicza. Będąc doskonałym Stwórcą, rodzi się w chłodzie, ubóstwie i beznadziejnej sytuacji swoich Rodziców – w dodatku z etykietką nieślubnego dziecka.
Wśród jego przodków, według genealogii św. Mateusza, znajdziemy morderców, prostytutki i bałwochwalców. Będąc nieśmiertelnym, doświadcza w swoim codziennym życiu cierpienia, bezsennych nocy, gorączki, może skręconej kostki, może zatrucia pokarmowego.
Wszechmogący Bóg, który ukochał człowieka i bardzo chce tę miłość okazać w pełni, odkrywa, że nie potrafi tego zrobić, bo jako człowiek – jest ograniczony. Ograniczał Go czas, więc musiał cierpliwie czekać przez trzydzieści lat, zanim rozpoczął publiczną posługę miłości.
Musiał się uczyć od zera i poznawać świat, a w tym poznawaniu ograniczały go zdolności ludzkiego umysłu. Chciał dawać ludziom miłość, jednak zmęczony, dochodząc do limitów swojego ciała – musiał odpocząć. Bóg doświadczył tego, że chce, ale nie potrafi, nie ma siły, nie daje rady.
Obarczony ludzkimi ograniczeniami, Bóg spotykał w swoim życiu drugiego człowieka. Ale ci, których spotykał, nie byli wcale głęboko duchowi, szczególnie inteligentni – tacy, z którymi chętnie się rozmawia i miło spędza czas.
Jezus spotykał się na co dzień z ludźmi takimi, jacy są naprawdę, czyli mającymi swoje wady i zalety. Wśród nich było dużo tych natrętnych, męczących, głupkowatych, zarozumiałych, fałszywych, prostackich, nadgorliwych, wycofanych itd. Cały wachlarz naszej kolorowej ludzkiej natury.
Jezus zmierzył się z ludźmi, którzy przez Niego chcieli załatwiać swoje interesy. Cierpiał trudne sytuacje wśród swoich bliskich, którzy Go obmawiali i szeptali, że oszalał. Żył w strachu przed Rzymianami, mocno odczuł niesprawiedliwość społeczną i ucisk. Jego przyjaciele byli publicznie wyśmiewani przez uczonych.
Jezus głęboko doświadczył tego, że nie jest rozumiany – nawet przez swoich uczniów, nawet do samego końca. Jako człowiek zderzył się ze ścianą i przegrał. Pod koniec Jego działalności, misja rozpadała się dzień po dniu. Widział, jak liczba uczniów topnieje i coraz mniej ludzi słucha Jego słów.
Przeżył kryzys bezsilności i w takim właśnie klimacie szedł na mękę i śmierć. Te wszystkie sytuacje budziły w Nim cały wachlarz ludzkich emocji: złość, irytację, rozczarowanie, zrezygnowanie, osamotnienie.
W końcu Syn Boży, stając się człowiekiem, zgodził się być ograniczony w swojej relacji do Ojca, z którym był jedno. Dobrowolnie przeżywał swoje oddalenie od Tego, którego kochał najmocniej.
Jako człowiek pochłonięty był codziennymi sprawami – pracował i zarabiał, uczestniczył w codziennym życiu społecznym. Uczył się modlitwy i relacji z Bogiem, a w swoim cierpieniu na krzyżu doświadczył poczucia całkowitego opuszczenia przez Boga – Tego, który Go zrodził, z którym od zawsze istniał razem w miłości.
To wszystko można podsumować w jednym zdaniu: Bóg czule przytulił człowieczeństwo. Tak jak przytula się chore dziecko, jak przytula się umierającą osobę, jak przytula się własnego syna skruszonego i płaczącego w więzieniu. Tu nie ma nic do powiedzenia, nic nie można zdziałać, jest tylko trwanie razem, akceptacja, łagodność i zrozumienie.
Bóg stał się ograniczonym i bezradnym człowiekiem i przytulił tę swoją bezradność i ograniczenia. Przytulił swoją chorobę, ból, złość, osamotnienie, zmęczenie, kryzys. Przytulił w sobie to, że momentami potrzebował czasu dla siebie, że niektórzy ludzie Go męczyli. Jezus przytulił swoją biedę i swoją patologiczną genealogię.
Przytulił tych wszystkich, którzy Go wyśmiewali lub byli natrętni, także tych, którzy Go zostawili. W końcu przytulił także swoje ograniczenia w relacji do umiłowanego Ojca. Czytamy więc w Liście do Hebrajczyków: “Dlatego musiał się upodobnić pod każdym względem do braci, aby stał się miłosiernym i wiernym arcykapłanem…” (Hbr 2,17) i dalej: “Nie takiego bowiem mamy arcykapłana, który by nie mógł współczuć naszym słabościom, lecz poddanego próbie pod każdym względem podobnie jak my – z wyjątkiem grzechu” (Hbr 4,15). Bóg dotknął wszystkiego, co jest naszą nędzą, i przytulił to czule.
Bóg zrobił to dla ciebie i dla mnie – po to, żeby zaprosić nas do tego samego. Ty nie masz starać się być Bogiem. Nie masz uczyć się doskonałości i perfekcji, ale miłości.
Naszą naturalną tendencją jest uciekanie od naszego człowieczeństwa.
Chcemy wyciąć z naszego życia to, co jest częścią nas: choroby, emocje, słabości, nieporadność itp. Chcemy być nieskalani, uzdrowieni, uduchowieni, bezproblemowi. Ale to wszystko jest kłamstwem szatana, który sam postawił się na miejscu Boga i nas zaprasza do tego samego.
Bóg w Jezusie mówi coś zupełnie innego. Nie masz być doskonały, uporządkowany, opanowany w swoich emocjach, czysty i nieskazitelny. Nie masz mieć samych idealnych i poukładanych relacji. Nie masz mieć doskonałego i wzniosłego życia duchowego.
Bóg nam pokazał, że to nie jest ten kierunek! Tu chodzi o miłość! Miłość nie naprawia, tylko rozumie. Nie wytyka, tylko akceptuje. Nie wymaga więcej, tylko przytula. Schyl się i popatrz w dół na to, co w twoim życiu w ogóle nie wychodzi i gdzie jesteś całkowicie bezradny – i przytul to!
Nie musisz nic naprawiać ani pozbywać się tego, co ci nie pasuje. Spójrz na swoją chorobę i nie wymuszaj na Bogu, aby cię od niej uwolnił, ale razem z Nim przytul ją czule. Obróć się i popatrz na rozsypane relacje i ludzi, od których uciekasz. Podejdź do nich i przytul ich. Dotknij wtedy swojego strachu, skrępowania i nieporadności, i to też przytul. To nie musi być sytuacja zaplanowana i rozegrana poprawnie. Pozwól sobie na ludzkie zagubienie.
Popatrz też w prawdzie na swoją relację z Bogiem, taką jaka jest, i przytul ją czule. Bądź dzieckiem, które wraca i potrzebuje Boga. Nie uciekaj od tego. Jesteś człowiekiem, a bycie człowiekiem oznacza bycie ograniczonym i bezradnym. Nie próbuj być Bogiem, za to zrób to, co Bóg i… bądź człowiekiem.
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,1992,nie-musisz-byc-doskonaly-badz-czlowiekiem.html
********
Ks. Halik: oferta Kościoła nie wystarcza dla zaspokojenia głodu duchowego
KAI / kw
“Często słyszy się w kołach kościelnych, że brak Boga w naszych czasach jest spowodowany materializmem. I to jest błąd. Dzisiaj mamy jeszcze większy popyt na życie duchowe niż w przeszłości, ale oferta Kościoła często nie wystarcza dla zaspokojenia go”.
Taki pogląd przedstawił ks. Tomáš Halík, światowej sławy czeski teolog, prezes Czeskiej Akademii Chrześcijańskiej i laureat Nagrody Templetona – “teologicznego Nobla” – za rok 2014.
Jest on gościem dorocznego spotkania Kręgu Uczniów Josepha Ratzingera, które rozpoczęło się 27 sierpnia w międzynarodowym centrum Mariapoli w Castel Gandolfo. W tym roku przebiega ono pod hasłem: “Jak mówić o Bogu? Kryzys wiary w Europie”.
Na zadane mu pytanie, dlaczego tak ważne jest dzisiaj mówienie o Bogu, duchowny odparł: “Ponieważ w dzisiejszych czasach istnieje wielu pretendentów do tronu Boga. Głoszenie wiary w Boga, a zwłaszcza podkreślanie Jego jedyności, jest odrzuceniem bałwochwalstwa i prób głoszenia takich wartości, jak naród, dobrobyt, siła, zdrowie, powodzenie i wielu innych rzeczy, jakby były one absolutami. Wiara w jednego Boga jest zdrowa i konieczna przeciwko idolom relatywizacji nowoczesności i postmodernizmu. Wiara w Boga zwraca się do ludzi, którzy nie są Bogiem i nie powinny bawić się w Boga. I to jest bardzo ważne w czasach “selfizmu”, narcyzmu i kultu własnego ego”.
Na pytanie, czy brak życia duchowego leży u podstaw obecnego kryzysu gospodarczego, czeski teolog odpowiedział, że “życie duchowe” w szerokim tego słowa znaczeniu, rozumiane jako “troska o duszę”, jest ciągłym poszukiwaniem głębszego sensu naszego istnienia, co jest istotą człowieczeństwa.
“Tradycje religijne uczą nas między innymi, że do kontrolowania swego egoizmu i powstrzymywania swych instynktów należy rozwijać solidarność, sztukę życia z innymi i przyjmowanie odpowiedzialności za innych. W tym sensie można powiedzieć, że «brak życia duchowego jest podstawą kryzysu gospodarczego»” – powiedział ks. Halík.
Przestrzegł przed dużymi uproszczeniami, gdyż kryzys gospodarczy ma wiele innych przyczyn, w tym poważne braki w systemach i strukturach politycznych i gospodarczych oraz w postawach instytucji i przywódców, do czego dochodzą jeszcze błędne teorie ekonomiczne i ideologie polityczne.
“Globalizacja, która jest najważniejszą rewolucją kulturalną i społeczną naszych czasów niesie z sobą «skutki uboczne», z którymi nie nauczyliśmy się jeszcze sobie radzić. Są to takie problemy jak osłabienie państwa narodowego i brak demokratycznej kontroli nad ponadnarodowymi podmiotami gospodarczymi” – powiedział prezes Czeskiej Akademii Chrześcijańskiej.
Odnosząc się do korzeni obecnego kryzysu duchowego podkreślił, że główną jego przyczyną jest bankructwo instytucji religijnych, fakt, że nie są one w stanie dziś zainspirować stylu życia i sposobu myślenia ludzi w sposób wiarygodny i zrozumiały. “Często słyszy się w kołach kościelnych, że brak Boga w naszych czasach jest spowodowany materializmem. I to jest błąd. Dzisiaj mamy jeszcze większy popyt na życie duchowe niż w przeszłości, ale oferta Kościoła często nie wystarcza dla zaspokojenia go” – tłumaczy czeski teolog.
Jego zdaniem w biosferze społecznej i kulturalnej rodzaj chrześcijaństwa parafialnego będzie prawdopodobnie coraz słabszy. “Spodziewam się, że coraz mniej ludzi będzie się czuć w parafiach typu tradycyjnego jak w domu” – zaznaczył.
Ks. Halík wskazał na rosnącą liczbę ludzi “poszukujących”, którzy – jego zdaniem – są przyszłością chrześcijaństwa, a w pewnym sensie, przyszłością naszej cywilizacji.
“Dziś wiele zależy od tego, co Kościół będzie mógł zaproponować tym poszukującym. Problemem jest nie działalność misyjna w sensie tradycyjnym, ale to, jakie miejsce znajdą dla siebie «poszukujący» w istniejących strukturach Kościoła” – powiedział czeski kapłan.
Według niego będzie to raczej posługa towarzyszenia osobom poszukującym. “Bardziej niż pasterzy Kościół dzisiaj potrzebuje duchowych nauczycieli (w Kościołach Wschodu taką rolę przypisuje się osobom w podeszłym wieku). Bardziej niż kaznodziei potrzebuje teraz tych, którzy są w stanie zaoferować «duchowe rekolekcje» i braterskie rozmowy” – uważa ks. Halík.
Mówiąc o konsumpcjonizmie i komunizmie jako zjawiskach zagrażających duchowości człowieka, na co często zwracał uwagę św. Jan Paweł II, teolog podkreślił, że ideologiczny materializm komunistów i praktyczny materializm społeczeństwa liberalnego to są dwie zupełnie różne rzeczy.
Zwrócił też uwagę, że głównym powodem, dla którego Kościół ma niewielki wpływ na niektóre postkomunistyczne społeczeństwa w Europie Środkowej i Wschodniej, jest brak rozróżnienia tych dwóch zjawisk.
“Wszędzie tam, gdzie Kościół starał się wykorzystać tę samą strategię, porównując w tym aspekcie pluralistyczne społeczeństwa liberalne z reżimami totalitarnymi, został skazany na marginalną rolę w społeczeństwie. Zamykał się w getcie i zaczął się dezintegrować” – stwierdził naukowiec.
Przypomniał, że w okresie komunistycznym chrześcijanie mieli przede wszystkim odwagę, podczas gdy w wolnym społeczeństwie potrzebna jest mądrość i zdolność do różnicowania.
“W czasie komunizmu obraz był biały lub czarny, teraz społeczeństwo jest pełne kolorów. Chrześcijanie, którzy nie są w stanie ich zobaczyć, porzucić « czarno-białe» myślenie i będą się opierać na prymitywnych etykietach ideologicznych, będą traktowani przez świat jak sól, która utraciła swój smak” – powiedział ks. Halík.
Pytany o to, jak mówić o Bogu w jego ojczyźnie – Czechach, gdzie 70 proc. społeczeństwa deklaruje się jako ateiści, teolog odpowiedział: “Nie chciałbym być kapłanem w kraju, gdzie wiara jest czymś oczywistym i częścią folkloru”.
Zwrócił uwagę, że ewangelizacja jest trudniejsza w środowisku, w którym ludzie myślą, że już wiedzą wszystko lub prawie wszystko o Bogu.
“W naszym kraju większość ludności, która uważa się za ateistów, po prostu odrzuca to, co jest bezkrytycznie przyjmowane, prymitywną koncepcję Boga, wiary i Kościoła. Są zaskoczeni, kiedy mówię im, że w niektórych punktach głęboko zgadzam się z nimi, a także to, że Bóg, którego oni odrzucają, tak naprawdę nie istnieje. Najbardziej martwi mnie to, że wielu z tych, którzy uważają się za wierzących, naprawdę kieruje się prymitywnymi pojęciami. Ale potem, w trakcie dialogu z «pacjentem», okazuje się, że większość tych «niewierzących» naprawdę wierzy w «coś nad nimi». Nie jest to więc ateizm, ale wiara w «cokolwiek», która jest najbardziej rozpowszechnioną religią w naszym kraju” – wyjaśnił ks. Halík.
Jego zdaniem punktem wyjścia w rozmowie na temat wiary powinno być uświadomienie sobie, że “nikt nigdy nie widział Boga”, jak stwierdza w Pierwszym Liście apostoł Jan. “Podobnie nikt z nas nie widział Jego twarzy: znamy Go tylko z obrazu w lustrze. Możemy zobaczyć Boga w lustrze, w sytuacjach intymnych, enigmatycznie. Ale mamy też godne zaufania lustro: historię Jezusa” – zaznaczył teolog.
Zwrócił uwagę, że dziś Jezusa często spotykamy jako “cudzoziemca”, tak jak to było uczniami w drodze do Emaus. “Ewangelizacja jest przygodą odkrywania nieznanego Jezusa. Ponadto ateiści są o wiele bardziej interesującymi partnerami w rozmowach od chrześcijańskich tradycjonalistów” – uważa teolog.
Poproszony o komentarz do opinii, że dzisiaj Kościół potrzebuje myślicieli, przypomniał, że zarówno Jan Paweł II, jak i Benedykt XVI powtarzali wielokrotnie, że wiara bez myślenia jest niebezpieczna, może prowadzić do fanatyzmu i fundamentalizmu, które są najbardziej zakaźnymi chorobami naszych czasów. Zwrócił uwagę, że w starożytności i średniowieczu Kościół nie bał się rozwijać “myślącej wiary”, wykorzystując nieraz prądy filozoficzne. Nie bał się czerpać inspiracji z myśli pogańskiej, żydowskiej i islamskiej. Gdy jednak nastała nowoczesność, Kościół zgasił ten niepokój w sobie.
Ks. Halík przypomniał walkę Kościoła z “modernizmem”, która doprowadziła do samokastracji teologii katolickiej w ciągu kilku dekad, podczas których obraz świata zmienił się radykalnie. “Argument używany w tym czasie przez hierarchię polegał na obawie, by nie «gorszyć wspólnoty wiernych».
Niestety, nie martwili się o «gorszenie» wiernych wykształconych i z tego powodu Kościół stracił wiele” – zaznaczył rozmówca portalu. Jego zdaniem teologia cierpi dzisiaj wskutek superspecjalizacji i fragmentaryzacji poszczególnych dyscyplin naukowych. “Większość książek teologicznych czytają profesorowie teologii. Tęsknimy za teologami, którzy są w stanie mówić do szerszej publiczności” – stwierdził duchowny.
Pytany o to, jakiej ewangelizacji Kościół potrzebuje dzisiaj, podkreślił, że jej podstawą jest inkulturacja, twórcze połączenie przesłania Ewangelii z żywą kulturą, sposobem myślenia i życia ludzi. “Ewangelizacja bez dialogu z kulturą jest tylko propagandą religijną i indoktrynacją” – powiedział teolog i dodał: “Uważam, że populistyczna aktywność antyintelektualna na wzór amerykańskich teleewangeliztorów jest szkodliwa. Kiedy widzę ludzi, którzy są manipulowani w mega-show rozbudzania emocji religijnych na stadionach, powtarzam sobie słowa z Biblii: «Bóg nie był w wichurze».
Ewangelia jest ziarnem, które musi paść głęboko w żyzną glebę. Musi obumrzeć i wzrastać spokojnie przez długi czas, by w końcu naprawdę przynieść obfity owoc. Pamiętajmy, że Maryja zachowywała wszystkie te sprawy i rozważała je w swoim sercu” – oświadczył czeski teolog.
Gdy chodzi o to, jaka technologia komunikacji powinna wpływać na ewangelizację, zaznaczył, że przede wszystkim należy dbać o duchową głębię, nowy język i mieć odwagę do refleksji na temat wiary w dialogu ze współczesną kulturą. “Jeśli nasze głoszenie Ewangelii nie będzie miało tych cech, to względy techniczne są drugorzędne, a nawet marginalne. Nowe wino potrzebuje nowych bukłaków. Ale nowe butelki są bezużyteczne bez nowego wina” – powiedział mówca.
Poproszony o komentarz do opinii włoskiego misjonarza o. Piero Gheddo, że dzisiaj głoszenie Ewangelii zostało przysłonięte przez zaangażowanie społeczne Kościoła, ks. Halík wskazał na słowa św. Jakuba: “Wiara bez uczynków jest martwa” (Jk 2, 20). “Ewangelizacja bez zaangażowania społecznego jest pusta i nie jest wiarygodna. Ale Kościół nie może być przekształcony w jedną z wielu instytucji społecznych. Ci, którzy angażują się w pracę społeczną powinni wydzielać zapach Chrystusa” – powiedział teolog.
Pytany jak zbliżyć tych, którzy są daleko od Kościoła i od wiary religijnej, wskazał na potrzebę nowej eklezjologii. “Kościół potrzebuje nowego spojrzenia na siebie. Proponuję dwa cytaty. Augustyn powiedział: «Jak wielu jeszcze tych, którzy nie są z nas, przebywa poniekąd wewnątrz Kościoła. I jak wielu tych, którzy są z nas, pozostaje poniekąd na zewnątrz».
Socjologowie mówią o «wierze bez przynależności» i o «przynależności bez wiary». I drugi cytat prawosławnego teologa Paula Evdokimova: «Wiemy, gdzie Kościół jest, ale nie wiemy, gdzie go nie ma»” – oświadczył ks. Halík.
A na pytanie o główne powody tego, że tak wielu ludzi opuściło Kościół, odpowiedział, że wielu “grzeszników” miało poczucie, że jeśli powrócą na jego łono, “znajdą otwarte ramiona hojnego i miłosiernego ojca, a nie palec wskazujący rozgoryczonego starszego brata”.
W tym kontekście duchowny czeski wskazał na papieża Franciszka, który zmienia obraz Kościoła. Pod wieloma względami jego ruchy w kierunku reformy przypominają “rewolucję kulturalną” Franciszka z Asyżu – jest przekonany teolog.
“Nie jest jednak ważne tylko uwielbianie papieża, ale to, jak poważnie traktuje on wezwanie Jezusa skierowane do Biedaczyny, aby «iść i naprawić Jego dom, który się rozpada». Nowy styl reprezentowany przez obecnego papieża jako pierwszy zasługuje na miano nowej ewangelizacji.
Ten postęp, który wzbudził tak wiele nadziei wewnątrz i na zewnątrz Kościoła, nie może się zatrzymać, gdyż w przeciwnym przypadku może to mieć tragiczne skutki dla Kościoła i świata” – powiedział ks. Halík.
http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/z-zycia-kosciola/art,23302,ks-halik-oferta-kosciola-nie-wystarcza-dla-zaspokojenia-glodu-duchowego.html
********
Dodaj komentarz