Demokracja w tańcu z cyfrowym despotyzmem

Historyczny urok technokracji, ta idea zastępowania niezdarnych polityków świeżą wydajnością naukowców i inżynierów, zawsze powraca niczym zły nawyk w czasach kryzysu. Ale pomyśl: czy naprawdę mamy rozważać oddanie sterów władzy Zuckerbergom i Muskom tego świata, ponieważ nasi obecni przywódcy nie potrafią uchwalać ustaw bez zamieniania ich w cyrk?

−∗−

Tłumaczenie: AlterCabrio – ekspedyt.org

−∗−

 

Taniec demokracji z cyfrowym despotyzmem

Jak pokusa technokratyczna zamienia rozwiązania krzemowe w kontrolę społeczną

Przyjrzyjmy się otwartemu, pulsującemu sercu dzisiejszych kryzysów rządowych. Ruchy populistyczne, ci tak zwani „zakłócacze” status quo, nie są po prostu przypadkowymi wybuchami niezadowolenia społecznego. Są nieuniknioną reakcją przeciwko systemowi politycznemu, który ewidentnie nie spełnił swoich obowiązków.

Ruchy te, czerpiące energię ze strachu i podziałów, uwypuklają nie tylko pęknięcie, ale i przepaść w zaufaniu publicznym — lukę tak szeroką, że rodzi się pytanie: Czy ten chaos jest zaplanowany, czy też jest to po prostu niezdarne dążenie do nowej oligarchii przebranej za technokratów?

Pomyśl: podczas gdy demokracja kuleje, łapiąc oddech, czyż nie jesteśmy świadkami przygotowania gruntu pod przejęcie władzy przez technokratów? Wyobraź sobie przyszłość, w której twój „głos” ma tak duży wpływ jak „polubienie” najnowszego tweeta o polityce dyrektora korporacyjnego.

Tutaj tytani przemysłu i doświadczeni politycy łączą się w hybrydową bestię, obiecując wydajność, ale kosztem czego? Twojego głosu, twojego wyboru, twojej demokracji.

Technokracja, okryta urokiem ekspertyzy i wydajności, obiecuje rozwiązywać problemy z precyzją chirurga. Ale nie bądźmy naiwni. Nie chodzi o rozwiązywanie problemów, chodzi o kontrolę.

Kiedy USA flirtowały z tym pomysłem poprzez Manufacturing Jobs Initiative, nie chodziło tylko o zdobycie wiedzy. Był to test modelu zarządzania, w którym decyzje podejmowane są w salach konferencyjnych, a nie w urnach wyborczych. Tutaj „metoda naukowa” staje się pretekstem do autokracji, w której decyzje są tak sterylne i pozbawione ludzkiego charakteru jak algorytm.

Etos technokratyczny zakłada, że ​​ci na górze, ci tak zwani eksperci, będą działać w interesie publicznym. Ale historia szydzi z tej idei. Spójrzmy na Komunistyczną Partię Chin, główny okaz rządów technokratycznych. Skuteczne? Bez wątpienia. Ale jakim kosztem? Wolność, sprzeciw i indywidualność są tłumione pod pozorem jedności i postępu. I tu pojawia się cynizm: jeśli miarą sukcesu jest efektywność, to może wszyscy powinniśmy dążyć do tego, by być tak „sukcesywnymi” jak trutnie w ulu.

Następnie jest Singapur, często przedstawiany jako sztandarowe dziecko technokracji. Tak, jest czysty, bogaty, zaawansowany. Ale odrzuć poszczególne warstwy i co znajdziesz? Społeczeństwo, w którym bogactwo debaty publicznej zostało zastąpione jałowością narzuconego konsensusu. Tutaj rząd działa bardziej jak podmiot korporacyjny, w którym opinia publiczna jest czystą formalnością, a nie fundamentem.

I oto proszę, znaleźliśmy się w cieniu echa Wielkiego Kryzysu [Great Depression], gdzie idea technokracji po raz pierwszy znalazła żyzny grunt. Przeskoczmy do obecnej chwili, i okazuje się, że nie tylko flirtujemy z technokracją. Jesteśmy na skraju jej poślubienia, napędzani tym samym rozczarowaniem polityczną nieudolnością. Ale nie bądźmy romantyczni w kwestii tego związku.

Historyczny urok technokracji, ta idea zastępowania niezdarnych polityków świeżą wydajnością naukowców i inżynierów, zawsze powraca niczym zły nawyk w czasach kryzysu. Ale pomyśl: czy naprawdę mamy rozważać oddanie sterów władzy Zuckerbergom i Muskom tego świata, ponieważ nasi obecni przywódcy nie potrafią uchwalać ustaw bez zamieniania ich w cyrk?

Przyjrzyjmy się temu krytycznie. Kochowie i Zuckerbergowie naszej ery, poprzez swoje nieprzejrzyste spółki z o.o. i nieograniczone fundusze, nie tylko szepczą politykom do ucha, oni praktycznie piszą scenariusz. To nie jest tylko wpływ. To miękki zamach stanu elity technokratycznej, omijający proces demokratyczny pod pozorem „efektywności” i „rozwiązywania problemów”.

Teraz rozważmy implikacje: kiedy zwracamy się do sektora prywatnego, do tych tytanów przemysłu, po zarządzanie, o co tak naprawdę prosimy? O wydajność, tak, ale jakim kosztem? Demokracja rozwija się dzięki debacie, różnorodności, a czasem zachwycającemu chaosowi. Z drugiej strony, technokracja działa na algorytmach i wynikach finansowych.

Kiedy Elon Musk proponuje rozwiązanie, jest ono genialne i pomysłowe, ale w polityce nie chodzi tylko o rozwiązania. Chodzi o konsensus, o poruszanie się po ludzkim bałaganie, którego żadna sztuczna inteligencja ani algorytm nie jest w stanie w pełni pojąć ani opanować.

Tutaj daje o sobie znać teoria ekonomiczna: w technokracji decyzje są ekonomiczne, a nie polityczne. Dotyczą optymalizacji zasobów, a nie optymalizacji dobrobytu człowieka. Kiedy liderzy przemysłu wkraczają w zarządzanie, ich rozwiązania mogą wyglądać świetnie w rachunku zysków i strat, ale mogą zignorować niuanse potrzeb zróżnicowanej populacji.

I wtrąćmy tu odrobinę cynizmu: ci technokraci, ze swoimi technologicznymi imperiami i miliardowymi inicjatywami, nie tylko bawią się w tworzenie polityki. Potencjalnie tworzą świat, w którym ich dominacja ekonomiczna przekłada się na władzę polityczną. Czy jesteśmy gotowi żyć w społeczeństwie, w którym decyzje zarządu nielicznych dyktują codzienne życie wielu?

Technokracja to zasadniczo inna bestia. Taka, która może z łatwością przeżuć zasady reprezentacji i wyrzucić usprawniony, ale pozbawiony duszy model ładu korporacyjnego. Czy jesteśmy gotowi na taki handel, czy też powinniśmy walczyć o naprawienie wad demokratycznych, które sprawiają, że technokracja wydaje się atrakcyjną drogą ucieczki?

Sceptycyzm wobec technokracji nie wynika jedynie ze strachu przed zmianą, ale także z rozpoznawania wzorców, które mogą doprowadzić do niespotykanej dotąd konsolidacji władzy.

Pomysł, że technokracja może zniszczyć własność prywatną pod przykrywką efektywności i zarządzania gospodarką, nie jest jedynie obawą teoretyczną. Ma ona swoje korzenie w historycznych przykładach, w których centralna kontrola nad zasobami ekonomicznymi doprowadziła do znacznego ograniczenia wolności jednostki.

Komisja Trójstronna, skupiająca się na integracji polityki na różnych kontynentach, rzeczywiście stwarza pozory wzmacniania rządów demokratycznych, jednak jej podejście do „zarządzania” demokracją poprzez sugerowanie ograniczenia jej nadmiaru można postrzegać jako ruch w stronę bardziej autokratycznej kontroli.

Przyjrzyjmy się bliżej implikacjom tej technokratycznej zmiany:

Kontrola ekonomiczna: Jeśli technokraci decydują o podziale zasobów, to co dzieje się z przedsiębiorczością, innowacyjnością, a nawet osobistymi ambicjami? Pojęcie powszechnego dochodu podstawowego, choć na pierwszy rzut oka zapewnia bezpieczeństwo, można również postrzegać jako narzędzie kontroli. Kiedy twoje podstawowe potrzeby są zaspokajane przez system, jak swobodnie możesz mu się przeciwstawić?

Nadzór i dane: Scenariusz, w którym firmy takie jak Google czy Amazon stają się integralną częścią codziennego życia, nie dotyczy tylko wygody – chodzi o nadzór. Dane, które gromadzą, mogłyby teoretycznie zostać wykorzystane do przewidywania, wpływania i kontrolowania zachowań. Tutaj technokracja nie tylko rządzi. Ona monitoruje, przewiduje i potencjalnie manipuluje.

Polityczny teatr lalek: Wyobrażenie, że politycy mogliby być już tylko „użytecznymi idiotami” w systemie technokratycznym, w którym decyzje podejmują niewybieralni eksperci lub podmioty korporacyjne, podważa samo sedno demokracji przedstawicielskiej. Jeśli to prawda, wybory staną się jedynie formalnością. Nie wyrazem woli społeczeństwa, ale potwierdzeniem wcześniej podjętych wyborów przez elity technokratyczne.

Ta pełzająca technokracja, w której firmy technologiczne i niewybieralne organy potencjalnie mają większy wpływ na codzienne życie niż wybrani urzędnicy, maluje obraz nowego porządku świata. To świat, w którym wydajność i postęp technologiczny mogą odbywać się kosztem prywatności, wolności i demokratycznego uczestnictwa.

Kluczowe pytanie zatem brzmi: Czy my, jako społeczeństwo, jesteśmy gotowi zamienić bałagan demokracji na usprawnioną, ale potencjalnie bezduszną wydajność technokracji? Czy też możemy znaleźć równowagę, w której technologia służy ludzkości, nie rządząc nią, a innowacja rozwija się obok prywatności i praw jednostki? Ta debata nie jest przeznaczona tylko dla teoretyków spiskowych, ale dla każdego, kto jest zaniepokojony przyszłą trajektorią globalnego zarządzania.

_________________

Democracy’s Dance with Digital Despotism, A Lily Bit, Oct 12, 2024

 

−∗−

O autorze: AlterCabrio

If you don’t know what freedom is, better figure it out now!