Słowo Boże na dziś – 19 czerwca 2015r. – Piątek – św. Romualda, opata

Myśl dnia

Odwaga jest dobra, lecz wytrwałość lepsza.

Theodor Fontane

*******

PIĄTEK XI TYGODNIA ZWYKŁEGO, ROK I

PIERWSZE CZYTANIE (2 Kor 11,18.21b-30)

Paweł chlubi się ze swoich słabości

Czytanie z Drugiego listu świętego Pawła Apostoła do Koryntian.

Bracia:
Ponieważ wielu przechwala się według ciała, i ja będę się przechwalał. Jeżeli inni zdobywają się na odwagę mówię jak szalony – to i ja się odważam.
Hebrajczykami są? Ja także. Izraelitami są? Ja również. Potomstwem Abrahama? I ja. Są sługami Chrystusa? Zdobędę się na szaleństwo: Ja jeszcze bardziej! Bardziej przez trudy, bardziej przez więzienia; daleko bardziej przez chłosty, przez częste niebezpieczeństwa śmierci. Przez Żydów pięciokrotnie byłem bity po czterdzieści razów bez jednego. Trzy razy byłem sieczony rózgami, raz kamienowany, trzykrotnie byłem rozbitkiem na morzu, przez dzień i noc przebywałem na głębinie morskiej. Często w podróżach, w niebezpieczeństwach na rzekach, w niebezpieczeństwach od zbójców, w niebezpieczeństwach od własnego narodu, w niebezpieczeństwach od pogan, w niebezpieczeństwach w mieście, w niebezpieczeństwach na pustkowiu, w niebezpieczeństwach na morzu, w niebezpieczeństwach od fałszywych braci; w pracy i umęczeniu, często na czuwaniu, w głodzie i pragnieniu, w licznych postach, w zimnie i nagości.
Nie mówiąc już o mojej codziennej udręce płynącej z troski o wszystkie Kościoły. Któż odczuwa słabość, bym i ja nie czuł się słabym? Któż doznaje zgorszenia, żebym i ja nie płonął? Jeżeli już trzeba się chlubić, będę się chlubił z moich słabości.

Oto słowo Boże.

PSALM RESPONSORYJNY (Ps 34,2-3.4-5.6-7)

Refren: Bóg sprawiedliwych wyzwala z niedoli.

Będę błogosławił Pana po wieczne czasy, *
Jego chwała będzie zawsze na moich ustach.
Dusza moja chlubi się Panem, *
niech słyszą to pokorni i niech się weselą.

Wysławiajcie razem ze mną Pana, *
wspólnie wywyższajmy Jego imię.
Szukałem pomocy u Pana, a On mnie wysłuchał *
i wyzwolił od wszelkiej trwogi.

Spójrzcie na Niego, a rozpromienicie się radością, *
oblicza wasze nie zapłoną wstydem.
Oto zawołał biedak i Pan go usłyszał, *
i uwolnił od wszelkiego ucisku.

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (Mt 5,3)

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

Błogosławieni ubodzy w duchu,
albowiem do nich należy królestwo niebieskie.

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

EWANGELIA (Mt 6,19-23)

Gromadźcie sobie skarby w niebie

Słowa Ewangelii według świętego Mateusza.

Jezus powiedział do swoich uczniów:
„Nie gromadźcie sobie skarbów na ziemi, gdzie mól i rdza niszczą i gdzie złodzieje włamują się i kradną. Gromadźcie sobie skarby w niebie, gdzie ani mól, ani rdza nie niszczą i gdzie złodzieje nie włamują się i nie kradną. Bo gdzie jest twój skarb, tam będzie i serce twoje.
Światłem ciała jest oko. Jeśli więc twoje oko jest zdrowe, całe twoje ciało będzie w świetle. Lecz jeśli twoje oko jest chore, całe twoje ciało będzie w ciemności. Jeśli więc światło, które jest w tobie, jest ciemnością, jakże wielka to ciemność”.

Oto słowo Pańskie.

 *********************************************************************

KOMENTARZ

 

 
Wybrać światłość

Bardzo ważne jest ustalić sobie w życiu priorytety, czyli to co dla mnie jest najważniejsze. Jezus zachęca swoich uczniów, aby gromadzili skarby w niebie, a nie na ziemi. Chodzi o to, aby nie stać się materialistą, który patrzy jedynie na to, aby samemu jak najwięcej posiadać. Zachłanność jest bardzo złą cechą. Prowadzi człowieka do egoizmu i każe mu myśleć jedynie o sobie samym. Człowiek, który wchodzi na drogę światłości, będzie musiał pokonać wiele trudności i dźwigać niejeden krzyż. Może jednak być pewien, że idzie właściwą drogą i dojdzie do Chrystusa, który go zbawi.

Panie, strzeż mnie od pokusy materializmu i zaufania jedynie sobie samemu. Umocnij mnie na drodze światłości i dodaj mi siły, gdy spotykają mnie życiowe trudy.

Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2015”
Autor: ks. Mariusz Krawiec SSP
Edycja Świętego Pawła

http://www.paulus.org.pl/czytania.html
*******

Na dobranoc i dzień dobry – Mt 6, 19-23

Na dobranoc

Mariusz Han SJ

(fot. cindy47452 / Foter.com / CC BY-NC-SA)

Gromadźcie sobie skarby w niebie…

 

Dobra trwałe
Jezus powiedział do swoich uczniów: Nie gromadźcie sobie skarbów na ziemi, gdzie mól i rdza niszczą i gdzie złodzieje włamują się i kradną. Gromadźcie sobie skarby w niebie, gdzie ani mól, ani rdza nie niszczą i gdzie złodzieje nie włamują się i nie kradną.

 

Bo gdzie jest twój skarb, tam będzie i serce twoje. Światłem ciała jest oko. Jeśli więc twoje oko jest zdrowe, całe twoje ciało będzie w świetle. Lecz jeśli twoje oko jest chore, całe twoje ciało będzie w ciemności. Jeśli więc światło, które jest w tobie, jest ciemnością, jakże wielka to ciemność!

 

Opowiadanie pt. “O złocie i jamie”
Stary dusigrosz zakopał swe uciułane złoto w ogrodzie pod morwą. Każdej niedzieli odkopywał je ostrożnie i godzinami wpatrywał się w nie z należną kontemplacją. Pewnego dnia (a może nocy?) złodziej “wywąchał” szlachetny kruszec i znikł z nim bez śladu.

 

Gdy w niedzielę staruszek chciał znów kontemplować swój skarb, znalazł tylko pustą jamę. Wówczas tak się rozpłakał i takiego narobił krzyku, że przybiegli sąsiedzi, myśląc, że wydarzyło się coś strasznego.

Kiedy dowiedzieli się, o co chodzi, jeden z nich zapytał: – Potrzebne ci było to złoto w ogóle do czegoś?

 

– Właściwie nie – odparł poszkodowany – oglądałem je tylko każdej niedzieli.

 

– W takim razie – powiedział sąsiad – jeżeli bezpośrednio nie było ci potrzebne to złoto, to możesz teraz każdej niedzieli dalej przychodzić pod morwę i tak samo nabożnie oglądać tę pustą jamę.

 

Refleksja
Jakże często zatrzymujemy się nad tym, co materialne, jednocześnie wierząc, że to pomoże nam w szczęściu na ziemi. Pieniądz, mieszkanie, samochód, dobry i elegancki ciuch nadający nam prestiżu w społeczeństwie. Na tym skupiamy często swoje zapotrzebowanie na szczęście. Widać też wtedy pewną prawidłowość, że te rzeczy nie zaspakajają do końca naszych potrzeb. Wciąż jest nam mało i chcemy więcej…

 

Jezus mówi nam, że naszą pracą winniśmy zdobywać dobra materialne, ale nie podporządkowywać im całego naszego życia. Bo nasze ludzkie życie nie polega  na samym gromadzeniu kosztowności i władzy. Są to wartości przelotne, które kończą się wraz z naszym odejściem z tego świata. I nawet, gdybyśmy to wszystko wzięli do naszego grobu, to i tak, tam przecież się nam to na nic nie przyda. Jezus zachęca nas do gromadzenia rzeczy większych, które nie przeminą, a są nimi min.: dobroć serca, przyjaźń, życzliwość i miłość. Wartości to nieuchwytne ludzką ręką, ale za to ile dające radości w naszym ziemskim życiu. I do tego rdza tego przecież nie skonsumuje…

 

3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. Czy materializm jest obecny w Twoim życiu?
2. Dlaczego w sprawach materii jest nam wciąż mało?
3. Czy rozwijasz w sobie dobroć serca, przyjaźń i miłość?

 

I tak na koniec…
Kto szuka na śmietniku, choćby skarbów – wygląda na dziada (Władysław Grzeszczyk)

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/na-dobranoc-i-dzien-dobry/art,297,na-dobranoc-i-dzien-dobry-mt-6-19-23.html

*******

Gromadźcie sobie skarby w niebie
(Mt 6, 19-23
)

Ode mnie zależy, co uważam za swój skarb. Zaś to, co jest moim skarbem pochłania moją uwagę i mój czas. Jezus mówi o gromadzeniu skarbów w niebie, czyli o skarbach duchowych. One nie podlegają materialnym zniszczeniom, ani nie mogą zostać przez kogoś zagrabione. Skarb duchowy otwiera oczy na światło Boże.
Mimo, że chcę gromadzić moje skarby w niebie, to moje słabości mi w tym przeszkadzają. Weź je, Panie, i przemień. Wszak szukam u Ciebie pomocy. A TY zawsze wysłuchujesz mojej prośby.


Asja Kozak

asja@amu.edu.pl

******

Refleksja katolika

Bóg pyta:

O, plemię niewierne i przewrotne! Jak długo jeszcze mam być z wami; jak długo mam was cierpieć?
Mt 17,17

***

KSIĘGA I, Zachęty pomocne do życia duchowego
Rozdział XVI, O CIERPLIWYM ZNOSZENIU CUDZYCH WAD


1. Czego nie można w sobie albo w innych naprawić, trzeba znosić cierpliwie, dopóki Bóg nie zrządzi inaczej. Staraj się myśleć, że tak, jak jest, lepiej możesz się sprawdzić i ćwiczyć w cierpliwości, bo bez niej niewiele znaczyłyby nasze zasługi. W trudnych sytuacjach powinieneś się modlić, aby Bóg raczył ci przyjść z pomocą, byś mógł znosić je pogodnie.

2.Jeśli upomnisz kogoś raz i drugi, a on nie usłucha, nie kłóć się z nim, ale zdaj resztę na Boga, aby spełniała się Jego wola i chwała w sercach wszystkich Jego sług 2 Tm 2,24 On bowiem potrafi zło przemienić w dobro Rdz 50,20.

Ucz się cierpliwości w znoszeniu cudzych wad i słabości, bo ty także masz ich wiele, a inni muszą się z tym godzić. Jeśli nie potrafisz sam siebie uczynić takim, jakim chcesz być, jakże mógłbyś kogoś innego przerobić na swoją modłę? Żądamy, aby inni byli doskonali, a sami nie pozbywamy się swoich wad.

3. Chcemy, aby innych upominano i karcono surowo, ale sami nie lubimy być strofowani. Nie podoba nam się nadmierna swoboda dla innych, ale sami nie cierpimy, aby ograniczano nasze dążenia. Innych chcielibyśmy utrzymać w ryzach, ale sami nie znosimy przymusów. Widać z tego, jak rzadko oceniamy bliźniego jak siebie samego. Gdyby wszyscy byli doskonali, cóż moglibyśmy ofiarować Bogu, nie doznając od nikogo przykrości?

4. A przecież Bóg tak urządził, abyśmy uczyli się nawzajem nosić swoje ciężary, bo nikt nie jest bez wady, nikt bez jakiegoś obciążenia, nikt, kto by sobie wy starczał, nikt, kto byłby dość mądry dla siebie Ga 6,2.5; Syr 11,24; Prz 3,7.

Ale trzeba, byśmy nawzajem siebie znosili, nawzajem siebie podtrzymywali – pomagali sobie, doradzali i upominali Kol 3,13; 1 Tes 5,11. Charakter każdego najlepiej okazuje się w momentach trudnych. Trudności bowiem nie osłabiają, ale ukazują wartość człowieka.

Tomasz a Kempis, ‘O naśladowaniu Chrystusa’

********

Refleksja maryjna

Chwała Maryi

Maryja jest najznamienitszym przykładem i dowodem prawdziwości słów Pisma Świętego: “Skoro wspólnie z Nim cierpimy, to po to, by wspólnie mieć udział w chwale” (por. Rz 8, 17). Nikt tak nie współcierpiał z Jezusem jak Maryja i nikt nie był tak wysławiony z Jezusem jak Ona.

Istnieje chwała Maryi, którą możemy podziwiać na ziemi. Która istota ludzka była bardziej kochana, wzywana w radości, w bólu i w płaczu? Czyje imię rozbrzmiewało najczęściej na ustach ludzi? Czy to nie jest chwałą? Do kogo, po Chrystusie, ludzie kierowali najwięcej modlitw i hymnów? Dla kogo wznieśli najwięcej katedr? Czyje oblicze, bardziej niż Jej starali się uwiecznić w swojej sztuce? “Wszystkie pokolenia błogosławić mnie będą”, powiedziała o sobie Maryja, powiedział tak o Niej Duch Święty. Dwadzieścia wieków doświadczenia jest najlepszym potwierdzeniem tego proroctwa. Niemożliwością jest, aby uboga dziewczyna, nieznana całemu światu, powiedziała o sobie podobne słowa, lub by inni powiedzieli je o Niej bez interwencji Boga. Albo mamy do czynienia z jakąś przesadą, albo z szaleńcem, albo z kimś, kto jest natchniony przez Tego, który zna przyszłość.

R. Cantalamessa


teksty pochodzą z książki: “Z Maryją na co dzień – Rozważania na wszystkie dni roku”
(C) Copyright: Wydawnictwo SALWATOR,   Kraków 2000
www.salwator.com

*******

Nie gódź się na to, aby jak trzcina na wietrze kołysać się w jedną i drugą stronę, lecz bądź niezachwianym w służbie Bożej nawet wtedy, gdy ciemność zapanuje w twoim wnętrzu; Twój Ojciec rozproszy ją znowu w odpowiednim czasie, jeśli będziesz Mu wierny.

Z ‘Dziennika Duchowego’ Sługi Bożego ks. Franciszka Jordana (1848-1918),
Założyciela Salwatorianów i Salwatorianek

******

Modlitwa na dziś

Panie pozwól nam w życiu doczesnym zawsze pamiętać o sprawach niebios i naśladować przykład doskonałości ewangelicznej, jaki nam dałeś w osobie św. Romualda opata. Amen.

http://www.katolik.pl/modlitwa.html

*******

Św. Augustyn (354 – 430), biskup Hippony (Afryka Północna) i doktor Kościoła
Kazanie 123

„Gromadźcie sobie skarby w niebie”

Ty, jaki jesteś? Bogaty czy ubogi? Wielu mi mówi: „Jestem biedny” i mówią prawdę. Widzę ubogich, którzy coś posiadają, widzę także takich, którzy są całkowicie ogołoceni. Ale oto pewien, który posiada złoto i srebro w obfitości – och, gdyby wiedział, jak bardzo jest biedny! Sam to uzna, jeśli popatrzy na biedaka, który stoi obok niego. Zresztą, jaki by nie był twój przepych, bogaczu, to i tak jesteś tylko żebrakiem u wrót Bożych.

Oto czas na modlitwę… Prosisz o coś. Czy prośba nie jest dowodem na twoje ubóstwo? Mówisz bowiem: „Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj”. Prosisz o chleb codzienny, jesteś zatem bogaty czy biedny? A jednak Chrystus nie boi się ci powiedzieć: „Daj mi to, co ci dałem. Co bowiem przyniosłeś, przychodząc na świat? Wszystko, co znalazłeś w stworzeniu, ja to stworzyłem. Niczego nie przyniosłeś, niczego nie zabierzesz. Dlaczego nie dasz mi z tego, co do mnie należy? Żyjesz w obfitości, a ubogi w potrzebie, ale wróć się do początków waszego życia: obaj urodziliście się całkowicie nadzy. Nawet ty urodziłeś się nagi. Następnie znalazłeś w życiu wielkie dobra, ale czy przypadkiem przyniosłeś coś ze sobą? Proszę zatem o to, co ci dałem; daj, a ja ci oddam”.

„Uważasz mnie za dobroczyńcę; oddaj mi twój dług z wysokim procentem… Dajesz mi mało, ja oddam ci wiele. Dajesz mi dobra ziemskie, jak oddam ci skarby z nieba. Dajesz mi bogactwa nietrwałe, ja ustanowię cię nad dobrami wiecznymi. Oddam je tobie kiedy będziesz należał do Mnie”.

******

*******

<iframe src=”http://modlitwawdrodze.pl/assets/embed/index.php?mp3=MWD_2015_06_19_Pt” allowfullscreen=”” frameborder=”0″ height=”105″ width=”468″></iframe>

Św. Romualda

Okres zwykły, Mt 6, 19 -23

Dziś masz okazję uświadomić sobie, co lub kto jest twoim największym skarbem. I co Jezus o tym myśli…

Dzisiejsze Słowo pochodzi z Ewangelii wg Świętego Mateusza
Mt 6, 19 -23
Jezus powiedział do swoich uczniów: «Nie gromadźcie sobie skarbów na ziemi, gdzie mól i rdza niszczą i gdzie złodzieje włamują się i kradną. Gromadźcie sobie skarby w niebie, gdzie ani mól, ani rdza nie niszczą i gdzie złodzieje nie włamują się i nie kradną. Bo gdzie jest twój skarb, tam będzie i serce twoje. Światłem ciała jest oko. Jeśli więc twoje oko jest zdrowe, całe twoje ciało będzie w świetle. Lecz jeśli twoje oko jest chore, całe twoje ciało będzie w ciemności. Jeśli więc światło, które jest w tobie, jest ciemnością, jakże wielka to ciemność».

Człowiek chce się zabezpieczyć i gromadzi różne bogactwa. Ale Jezus jest realistą i mówi, że gromadzenie skarbów na ziemi tylko przysparza problemów. Zawsze można utracić swój majątek. Można się do niego za bardzo przywiązać i stać się niewolnikiem. Zazwyczaj to, o czym myślimy najwięcej albo bez czego nie możemy żyć, jest dla nas największym skarbem. Pomyśl i zapytaj siebie, czy twoje serce nie jest tym zniewolone?

Serce człowieka może wypełnić tylko Bóg! Św. Augustyn powiedział: „Niespokojne jest serce człowieka, dopóki nie spocznie w Tobie”. Innym przykładem tej prawdy jest zdanie z Ewangelii: „Panie. do kogóż pójdziemy, Ty masz słowa życia wiecznego”. Dlatego trzeba postawić Boga w centrum swego życia, bo On jest prawdziwym skarbem. Tylko osobista więź z Bogiem uczyni cię człowiekiem wolnym i szczęśliwym. Wtedy wszystko będziesz traktował jako Boże dary.

Jeśli zakotwiczysz się w Bogu, to masz w sobie Boże światło. Widzisz wyraźnie swoje przywiązania, zniewolenia. Bóg będzie cię z nich wyzwalać. On pragnie cię uczyć mądrego używania dóbr, dla dobra twojego i innych.

Podziękuj Jezusowi za to, że On sam jest twoim prawdziwym skarbem, a wszystko, co posiadasz, jest Jego darem.

http://modlitwawdrodze.pl/modlitwa/?uid=3777
**********

#Ewangelia: Skarb musi być godny człowieka

Mieczysław Łusiak SJ

(fot. mags20_eb / Foter / CC BY-SA)

Jezus powiedział do swoich uczniów: “Nie gromadźcie sobie skarbów na ziemi, gdzie mól i rdza niszczą i gdzie złodzieje włamują się i kradną. Gromadźcie sobie skarby w niebie, gdzie ani mól, ani rdza nie niszczą i gdzie złodzieje nie włamują się i nie kradną. Bo gdzie jest twój skarb, tam będzie i serce twoje.

 

Światłem ciała jest oko. Jeśli więc twoje oko jest zdrowe, całe twoje ciało będzie w świetle. Lecz jeśli twoje oko jest chore, całe twoje ciało będzie w ciemności. Jeśli więc światło, które jest w tobie, jest ciemnością, jakże wielka to ciemność”.

 

Komentarz do Ewangelii

 

Któż z nas chciałby stracić największy skarb swego życia? Na pewno nikt. Tymczasem mając do wyboru skarb przemijający (a więc taki, który stracimy) i nieprzemijający (a więc taki, który możemy zabrać ze sobą do wieczności) wybieramy często ten pierwszy, czyli to, co jest materialne. Wybieramy po prostu to, co jest łatwiej dostępne. Rzeczy wieczne (duchowe) są trudniej dostępne, ale “coś za coś” – wybierając to, co trudne, otrzymujemy to, co ma większą wartość, bo jest nieprzemijające. Tylko rzeczy nieprzemijające są godne człowieka, bo człowiek jest wieczny.

 

Otwórzmy oczy na największy skarb, jakim jest zjednoczenie (komunia) z Bogiem. Póki nie widzimy tego skarbu, nasze oczy pozostają chore i światło, które w nas jest, jest ciemnością.
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/pismo-swiete-rozwazania/art,2464,ewangelia-skarb-musi-byc-godny-czlowieka.html

*********************************************************************
ŚWIĘTYCH OBCOWANIE
19 CZERWCA
*******

Patron Dnia

św. Romuald
opat

Św. Romuald pochodził z Rawenny. Wstąpił do klasztoru benedyktyńskiego w Closse koło Rawenny. Po kilku latach rozpoczął życie pustelnicze. Zreformował wiele wspólnot pustelniczych na północy Italii i we Francji. W Camandoli dał początek kongregacji kamedułów, która praktykuje życie wspólne i pustelnicze. Umarł w pustelni obok klasztoru Val di Castro 19 czerwca 1027 roku.

http://www.katolik.pl/modlitwa.html
******
Święty Romuald z Camaldoli, opat
Święty Romuald z Camaldoli

Romuald pochodził z Rawenny z możnej rodziny diuków Onesti. Urodził się ok. 951 r. Dla zadośćuczynienia za grzech ojca, który w pojedynku zabił swojego krewnego, miał według podania wstąpić do benedyktynów, którzy mieli swoje opactwo przy kościele św. Apolinarego. Jednak życie wspólne mu nie odpowiadało. Tęsknił za życiem samotnym. Dlatego po trzech latach opuścił ów klasztor. Spragniony doskonalszego skupienia, podjął życie pustelnicze. Wraz ze swym przyjacielem, Marynem, udał się na pogranicze Francji i Hiszpanii i wstąpił do klasztoru benedyktyńskiego w Cuxa. Do nich przyłączyli się wkrótce patrycjusze weneccy: Jan Gradenigo i Jan Morosini. Za zezwoleniem opata, nawiązując do pierwotnej reguły św. Benedykta, zakonnicy ci żyli w oddzielnych domkach, uprawiali ziemię i gromadzili się tylko na wspólny posiłek i pacierze. Po śmierci św. Piotra Orseolo (988) Romuald wraz z towarzyszami, Gradenigo i Marynem, opuścili gościnne opactwo w Cuxa i udali się na Monte Cassino. Stąd rozeszły się ich drogi: Maryno udał się do Apulii, gdzie wkrótce poniósł śmierć męczeńską z rąk Saracenów; Gradenigo założył własny klasztor w pobliżu Monte Cassino; Romuald natomiast wrócił do Rawenny, gdzie w pobliżu opactwa benedyktyńskiego założył sobie pustelnię.
Wkrótce zaczął zakładać podobne pustelnie w całej Italii. Takich eremów-pustelni Romuald miał założyć kilkanaście. Uczniów i naśladowców nie brakowało. Zgłaszało się ich coraz więcej. Do największej sławy doszły opactwa w Pereum koło Rawenny oraz w Camaldoli (Campo di Maldoli) w Toskanii, od którego zakon otrzymał swoją popularną nazwę “kamedułów”. Godłem zakonu zostały dwa gołąbki, pijące z jednego kielicha – jako symbol połączenia życia wspólnotowego z pustelniczym, ducha anachoreckiego z monastycznym. Do najgłośniejszych uczniów św. Romualda należeli: św. Bruno z Kwerfurtu (Bonifacy), kapelan cesarza Ottona III, św. Benedykt z Benewentu i św. Jan z Wenecji, których św. Bruno zabrał ze sobą do Polski, gdzie też obaj ponieśli śmierć męczeńską (+ 1003), oraz św. Piotr Damiani (+ 1072).
Romuald zmarł w klasztorze Val di Castro, niedaleko Ankony, 19 czerwca 1027 r., mając 75 lat. Jego relikwie były do roku 1480 własnością tegoż opactwa. Obecnie znajdują się w Fabriano w kościele św. Błażeja, który dotąd jest pod zarządem kamedułów. Eremy kamedulskie składają się z szeregu domków-cel, w których pojedynczo mieszkają mnisi, zbierając się tylko razem na wspólną modlitwę, a kilka razy w roku, w największe święta, na wspólny posiłek i rekreację. Kameduli zachowują prawie stałe milczenie i nie wolno im przyjmować potraw mięsnych. Święty Romuald jest patronem kamedułów.

W ikonografii św. Romuald przedstawiany jest jako stary człowiek w białym, długim habicie kamedulskim, czasami w stroju opata. Często pokazuje się go, jak we śnie widzi tajemniczą drabinę, sięgającą nieba, po której białe postacie jego duchowych synów opuszczają ziemię. Jego atrybutami są: czaszka, otwarta księga, kij podróżny, laska. Wizerunek św. Romualda widnieje w herbie Suwałk (obok św. Rocha).

 http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/06-19a.php3
******

Drabina Jakubowa z Camaldoli – św. Romuald

dodane 2009-06-09 12:41

Piotr Drzyzga

Wieść życie pustelnicze, ale we wspólnocie – tak najkrócej można sformułować ideały przyświecające świętemu Romualdowi, gdy zakładał zakon kamedułów.

Drabina Jakubowa z Camaldoli - św. Romuald   Fra Angelico (PD) Św. Romuald

Urodził się około 952 roku w Rawennie, w arystokratycznej rodzinie. Po tym, gdy jego ojciec, Sergiusz, zabił w czasie sprzeczki jednego z krewnych, Romuald uciekł do benedyktyńskiego klasztoru świętego Apolinarego, gdzie postanowił zostać zakonnikiem. Kilka dekad później – na prośbę cesarza Ottona III – pełnił tam nawet funkcję opata, z której jednak po roku zrezygnował.

W 978 roku, wraz z dożą weneckim Piotrem Orseolo i swym przyjacielem, bratem Marynem, wyruszył Romuald w Pireneje, by tam, nieopodal opactwa w miejscowości Cuxa założyć wspólnotę eremicką. Dwadzieścia lat później powrócił do Italii, gdzie podjął się misji reformowania licznych pustelni i klasztorów. W Camaldoli w Toskanii, gdzie Romuald przybył po raz kolejny w 1012, powstał pierwszy, kamedulski dom zakonny z dwudziestoma, oddzielnie zbudowanymi celami. Tam też późniejszy święty stał się dla wielu wzorem gorliwości ascetycznej i pokutnej. Zasłynął też jako osoba, która preferuje raczej dialog niż kazania.

Z powstaniem Camaldoli wiąże się legenda, zgodnie z którą Romuald miał sen, w którym ujrzał, jak jego, odziani w białe habity uczniowie, wchodzili po drabinie Jakubowej do nieba. W miejscu, w którym owa senna wizja nastąpiła późniejszy święty postanowił założyć klasztor. Udając się po biskupie zezwolenie na utworzenie nowej fundacji, Romuald spotkał właściciela ziem leżących w pobliskiej dolinie. Maldulo – bo takie imię nosił ziemianin – wyznał Romualdowi, iż miał niedawno identyczny sen i bez wahania zgodził się podarować zakonnikom tereny pod budowę opactwa. Na cześć darczyńcy miejsce nazwano doliną Maldolego – Campo di Maldoli, skąd też wzięła się nazwa Camaldoli i nazwa całego zgromadzenia – kameduli.

Romuald przeczuwając swoją śmierć udał się w 1026 roku do Val di Castro, gdzie w tamtejszej pustelni zmarł 19 czerwca 1027 roku. Pięć lat później ogłoszono go świętym. Reguła zakonu została zatwierdzona w 1072 roku przez papieża Aleksandra II. Godłem wspólnoty są dwa gołębie, symbolizujące połączenie życia pustelniczego i zakonnego.

Słynni uczniowie świętego Romualda to święci: Benedykt z Benewentu, Bruno z Kwerfurtu, Jan z Wenecji i Piotr Damiani.

***
Tłumaczenie materiałów z języka włoskiego: Alicja Langer.

http://kosciol.wiara.pl/doc/490844.Drabina-Jakubowa-z-Camaldoli-sw-Romuald

*******

w. Romuald – założyciel kamedułów
św.Romuald Często spotkać się można z obrazem, na którym po drabinie Jakubowej wkraczają do nieba zakonnicy ubrani w białe habity, a na dole widać śpiącego św. Romualda. Obraz taki zwykle zatytułowany jest “Wizja świętego Romualda” lub “Sen świętego Romualda” i odnosi się do początków zakonu kamedulskiego. A początek, jak to często bywa, owiany jest legendą i tajemnicą. Otóż ojciec późniejszego założyciela kamedułów, Sergiusz, wywodził się z włoskiego, książęcego rodu Honesti. W 907 roku w Rawennie urodził mu się syn Romuald, któremu zapewnił wykształcenie w sztuce rycerskiej i obyciu towarzyskim. Jego życie upływało wśród rozkoszy, zabaw i beztroski. Pewnego razu, gdy podczas polowania, zabłądził w lesie przyszła mu co prawda do głowy myśl, jakie to szczęśliwe życie prowadzili pierwsi pustelnicy chrześcijaństwa oddający swe życie wyłącznie na służbę Bożą, ale sprawy tego świata były dla niego w dalszym ciągu tak ważne, że nie zamierzał z nich rezygnować. Częściej jednak oddawał się modlitwie, starał się także pomagać chorym, biednym i kalekim, których w Rawennie nie brakowało.

Przełomowe wydarzenie nastąpiło gdy miał dwadzieścia lat: jego ojciec – człowiek bardzo porywczy – popadł w konflikt ze swoim bratem o majątek i nie chciał słyszeć o żadnej ugodzie. Wezwał swego brata na pojedynek, w wyniku którego tamten zginął. Romuald, przymuszony świadek tego zdarzenia, był poruszony tym do tego stopnia, że czyn ojca postanowił odpokutować w klasseńskim klasztorze położonym o trzy mile od Rawenny. Podczas czterdziestodniowego pobytu miał dwukrotnie wizję świętego Apolinarego, biskupa-męczennika, którego szczątki są złożone w tamtejszym klasztorze. Ten fakt sprawił, że Romuald postanowił poświęcić swoje życie Bogu. Przyjęty do zgromadzenia był wzorem eremity, cnoty i surowości zakonnej, ale tym samym ściągnął na siebie nienawiść i prześladowania, a nawet chęć zadania mu śmierci ze strony wielu spomiędzy mnichów zarażonych już duchem tego świata. Za zgodą przełożonych udał się Romuald do pewnego czcigodnego pustelnika Maryna, który żył koło Wenecji. W tym czasie poznał również ojca Gwaryna, opata klasztoru św. Michała w Cusano we Francji, który odbywając pielgrzymkę do miejsc świętych, zatrzymał się również w Wenecji by nawiedzić grób św. Marka Ewangelisty. Romuald razem z Marynem wrócili z nim do Francji i pod jego wpływem pozostawali około dziesięciu lat. Poznali również św. Piotra Orseolo, pobożnego dożę Wenecji. Tam Romuald przygotowywał się do rozpoczęcia życia prawdziwie pustelniczego.

Po powrocie do Włoch jego sława jako gorliwego pustelnika dotarła m.in. do młodego cesarza Ottona III, który ustanowił go opatem w Classe i powierzył mu zadanie reformy tego klasztoru. Po roku Romuald zrezygnował jednak z tej funkcji, udał się najpierw do opactwa na Monte Cassino i tam poznał mnicha Benedykta, podobnie jak on marzącego o życiu pustelniczym. Ten zabrał go do swojej samotni w rozlewisku rzeki Pad w pobliżu Rawenny, do miejsca zwanego Pereum. Przykład Romualda wkrótce znalazł wielu naśladowców. Grono to było tak liczne i stale się powiększało, że wkrótce Romuald zmuszony był do zakładania dla nich nowych klasztorów. Zakonnicy żyli i składali śluby w dalszym ciągu zgodnie z Regułą św. Benedykta, nosili również czarne habity benedyktyńskie. Tak było do momentu owego snu czy wizji, które stały się tematem przedstawień malarskich. Otóż tradycja mówi, że pewnego razu podczas wędrówki między klasztorami usnął Romuald niedaleko miasta Arezzo w Toskanii. Podczas snu ujrzał nagle, jak jego uczniowie, ubrani w białe szaty, wprost z tego miejsca po drabinie Jakubowej wkraczają do nieba. Romuald uznał to za znak Boży i postanowił w tym miejscu założyć nowy klasztor. Wyruszył właśnie w drogę do biskupa, by prosić go o pozwolenie na zrealizowanie tej wizji, gdy spotkał właściciela tejże doliny. Ten opowiedział mu, że miał identyczny sen i chcąc doprowadzić do jego realizacji, zamierzał przekazać zakonnikom cały ten teren pod budowę klasztoru. Właściciel terenu nazywał się Maldulo i z wdzięczności dla niego miejsce to nazwano doliną Maldolego “Campo di Maldoli”, z czego później powstał wyraz Camaldoli, a tutejszych zakonników nazwano Camaldulenses czyli kamedułami.

Romuald połączył życie pustelnicze z życiem zakonnym: najdoskonalszym uczniom pozwalał opuszczać mury klasztorne, osiadać w głębi lasu w osobnych domkach i tam pozostawać do śmierci i tylko siedem razy na dobę spotykać się w kościółku pod wezwaniem św. Antoniego Pustelnika na wspólne modlitwy, które rozpoczynały się o północy. Zachowywali oni ścisłe milczenie i post i spożywali posiłki osobno, każdy w swoim domku. Chodzili boso i zapuszczali długie brody. Z czasem Romuald, realizując swe senne widzenie, zmienił ich habity na białe na znak, że jak dzień jest jasny, tak i życie ich powinno być jasne. Za godło zakonu obrał dwa gołębie pijące z jednego kielicha, co miało symbolizować skojarzenie życia zakonnego z pustelniczym.

Święty Romuald zmarł 19 czerwca 1027 roku w eremie Val de Castro. Miał wówczas 120 lat, a życie jego zakończyło się po stu latach pokuty za dwadzieścia lat młodości. Jego ciało przez dłuższy czas spoczywało u benedyktynów w Klasse. W 1466 roku, a więc 439 lat po śmierci św. Romualda znaleziono je całkowicie nienaruszone. W roku 1481 zostało ono skradzione i połamane dla ukrycia zbrodni. Na szczęście fakt ten został odkryty i wkrótce zostało uroczyście przeniesione do kościoła świętego Błażeja w Fabriano i złożone w drogocennym sarkofagu. Klemens VIII wyznaczył jego uroczystość na dzień 7 lutego jako dzień przeniesienia relikwii.

W 1072 roku papież Aleksander II potwierdził zgromadzenie jako osobny zakon pod nazwą Kamedułów. Istniało wówczas dziewięć klasztorów, a majorem czyli głównym zwierzchnikiem zakonników był każdorazowo dożywotnio opat w Camaldoli. Regułę ułożył czwarty z kolei przeor Camaldoli, bł. Rudolf.

http://www.kameduli.pl/romuald.php

*******

ŻYĆ SAM NA SAM Z BOGIEM I DLA BOGA SAMEGO

Z O. Benedyktem Jerzym Paczuskim EC rozmawia Kajetan Rajski

Ojcze Benedykcie, zacznijmy naszą rozmowę od postaci św. Romualda. Święty ten, urodzony w 907 roku w Rawennie, pochodził z książęcego włoskiego rodu Honesti. Pomimo, że wiódł życie dostatnie i pełne zabaw i beztroski, mając 20 lat postanowił poświęcić się Bogu i wstąpił do Zakonu Benedyktynów. Jaką rolę w jego dalszym życiu odegrał mieszkający w pobliżu Wenecji pustelnik św. Maryn?

Św. Romuald po trzech latach życia w klasztorze benedyktyńskim postanawia rozpocząć życie pustelnicze w towarzystwie św. Maryna.

Wydaje się, że św. Maryn był pustelnikiem w pewnym sensie niezależnym od zakonu, ale miał zapewne jakiegoś przełożonego w postaci biskupa najbliższego miejsca, który najprawdopodobniej znał dokładnie jego pustelniczy styl życia i aprobował go.

Św. Maryn był starszym pustelnikiem, ascetą, który umacniał i korygował św. Romualda w jego powołaniu. Każdy, kto rozpoczynał życie pustelnicze, samotne, musiał mieć takiego przewodnika. Św. Romuald bardzo cenił św. Maryna i traktował go jako nieodzownego przewodnika duchowego. Przy jego boku poznawał życie eremickie, a gdy już zahartował się jako pustelnik, Romuald z ucznia stał się mistrzem dla starszego Maryna. Udali się do Katalonii w Hiszpanii, gdzie prowadzili życie pustelnicze. Później przybyli do Francji i pozostali tam około dziesięciu lat.

Czy dobrze się domyślam, że św. Romuald znalazł pierwowzór życia pustelniczego w Świętych Ojcach Pustyni pierwszych wieków chrześcijaństwa?

Na pewno tak. Ale my tu mamy jeszcze drugi ślad. Bardzo często to podkreślam, że przede wszystkim św. Benedykt z Nursji był dla św. Romualda wzorem życia pustelniczego. Św. Benedykt zanim rozpoczął swoje życie zakonne we wspólnocie jako młodzieniec, był przez trzy lata właśnie pustelnikiem. Dopiero gdy osiągnął dojrzałość w życiu pustelniczym rozpoczął życie we wspólnocie, ustanawiając dla niej Regułę.

Św. Benedykt nie był oczywiście pierwszym pustelnikiem, jednakże czerpał z doświadczenia Ojców Pustyni, a w swej Regule przywołuje św. Antoniego Wielkiego i św. Bazylego.

Eremitarum Camaldulensium — EC — Eremici Kameduli. Skąd ta nazwa?

Św. Romuald założył jeden z pierwszych większych klasztorów w Campo di Maldoli — pole Maldolego — czyli Camaldoli. Tamtejszych zakonników nazwano Camaldulenses, czyli właśnie Kamedułami. Klasztor ten był zbudowany z dwóch części. W pierwszej części, wyżej położonej była pustelnia, czyli erem. Tam żyli pustelnicy św. Romualda. Natomiast poniżej tej pustelni był klasztor, który był przeznaczony dla mnichów, czyli zakonników żyjących we wspólnocie. Do tej części mieli dostęp ludzie świeccy.

Ci, którzy żyli w eremie, szli za św. Romualdem, ponieważ widzieli w nim ojca pustelników i właśnie oni nazywali się Eremitami Kamedulskimi.

Św. Romuald postanowił zmienić Wasze habity z benedyktyńskich na białe jako znak, że dzień jest jasny, więc i życie Wasze powinno być jasne i czyste. Czy może Ojciec opisać habit Kamedulski?

Mam wrażenie, że w pierwszym okresie to był habit raczej szary, gdyż był kolorem bardziej praktycznym dla pustelnika. Prawdopodobnie św. Romuald gdy już odszedł od Benedyktynów rzeczywiście zmienił habit, tylko nie na biały, czyściutki — jak widzimy u dzisiejszych Kamedułów, lecz na szary, pustelniczy.

Habit nasz składa się z tuniki, ze szkaplerza i z paska. Do tego dochodzi jeszcze płaszcz chórowy.

Czy płaszcz chórowy jest nadal używany?

Tak, używamy go w czasie modlitwy chórowej i innych zgromadzeń liturgicznych wspólnotowych, także podczas ważnych oficjalnych spotkań: Kapituły Generalnej czy Wizytacji Kanonicznej. Wtedy zakonnicy mają obowiązek ubierania płaszcza chórowego.

Św. Romuald wybrał także godło zakonu — dwa gołębie pijące z jednego kielicha. Co to symbolizuje?

Jest to symbol wspólnoty jaka istnieje pomiędzy charyzmatem pustelniczym i charyzmatem mniszym wewnątrz rodziny kamedulskiej. Jeden gołąb oznacza mnichów, drugi gołąb symbolizuje pustelników. Te dwa gołąbki piją z kielicha. Kielich oznacza Eucharystię; gwiazda nad kielichem, oznacza Ducha Świętego, albo Opatrzność Bożą.

Ojcze, z tego co wiem, Kameduli w pierwszych wiekach swej historii posługiwali się Regułą św. Benedykta, znacznie zaostrzoną. Kto napisał dla Was oddzielną Regułę?

Św. Romuald nie napisał sam Reguły, tylko zalecił zachowanie Reguły św. Benedykta, akcentując potrzebę większej samotności, milczenia, postu i surowszego życia.

„Z pośród różnych eremów fundowanych przez św. Romualda tylko erem w Camaldoli, położony w Apeninach Toskańskich, przetrwał i stał się kolebką oraz centrum Zakonu Kamedulskiego. Czwarty przeor tego eremu, bł. Rudolf zredagował w formie Konstytucji wskazówki i pouczenia przekazane przez naszego Świętego Ojca Romualda, tworząc w ten sposób pierwszy dokument prawodawstwa kamedulskiego” — jest to cytat z czwartego artykułu naszych Konstytucji Kongregacji Pustelników Kamedułów Góry Koronnej.

Dodam, że bł. Rudolf żył w XI wieku — zmarł 12 października 1089 roku.

Ojcze Benedykcie, obecnie istnieją dwie kongregacje kamedulskie: Kongregacja Kamedulska Zakonu św. Benedykta oraz Kongregacja Eremitów Kamedułów z Monte Corona, do której należą polskie klasztory kamedulskie. Jakie są różnice pomiędzy tymi Kongregacjami?

Doprowadził do tego spór pomiędzy następcami św. Romualda dotyczący oceny charyzmatu. Jedni powiedzieli, że św. Romuald był pustelnikiem i zostali pustelnikami. Drudzy powiedzieli, że był on również duszpasterzem, politykiem, człowiekiem działającym w świecie, dlatego zaczęli prowadzić działalność duszpastersko-charytatywną. Pustelnicy dali początek naszej Kongregacji Pustelników Kamedułów z Monte Corona, z Góry Koronnej. Różnica pomiędzy dwiema aktualnie istniejącymi Kongregacjami jest taka, że nasza Kongregacja ma tylko pustelników, eremitów, a druga Kongregacja ma zarówno pustelników jak i mnichów.

Eremici naszej Kongregacji z Monte Corona prowadzą życie wewnątrz klasztoru jako pustelnicy. Nie wychodzą na zewnątrz w celach duszpasterskich.

W ciągu wieków swojej historii Zakon Kamedułów dał Kościołowi 18 świętych, 41 błogosławionych oraz liczne grono Sług Bożych, w tym męczenników II wojny światowej — Ojca Cherubina Walentego Kozika oraz Ojca Alojzego Macieja Poprawę. Ja chciałbym zapytać tutaj o postać św. Piotra Damiani, kardynała i Doktora Kościoła.

Św. Piotr Damiani urodził się w 1007 roku w Rawennie. Jest jednym z pierwszych Kamedułów, który napisał „Żywot św. Romualda” w piętnaście lat po jego śmierci, tzn. w roku 1042.

Czy znał św. Romualda?

Trudno sobie wyobrazić, że św. Piotr Damiani nie znał osobiście św. Romualda, który również urodził się w Rawennie, a umarł, gdy Piotr miał 20 lat.

Oczywiście, pisząc życiorys św. Romualda w roku 1042, czyli piętnaście lat po jego śmierci, czerpał informacje od ludzi znających osobiście Zakonodawcę.

Św. Piotr Damiani już w młodości dał się poznać światu jako wykształcony, zdolny młodzieniec, robiący szybko karierę naukową, a potem po wstąpieniu do klasztoru w Fonte Avellana stał się wybitnym i solidnym zakonnikiem, coraz głębiej wchodząc w życie nie tylko Zakonu, ale i Kościoła. Papież Stefan II mianował go w roku 1057 kardynałem i biskupem Ostii.

Św. Piotr Damiani studiował w Parmie i Faenzie. Wstąpił do zakonu Kamedułów w klasztorze w Fonte Avellana w 1035 roku. W 1043 wybrano go na urząd przeora. Był zachwycony życiem w tym klasztorze, a przede wszystkim tradycją i osobą św. Romualda.

Ma on bardzo duży dorobek pisarski — 170 listów, 2 traktaty, 53 kazania, 7 życiorysów świętych, około 240 utworów poetyckich i kilka rozpraw.

Jako biskup i kardynał prowadził działalność teologiczną, misyjną i dyplomatyczną, wizytował diecezje i klasztory z polecenia Watykanu. Słynął jako poważany kaznodzieja pokutny, był znakomitym prawnikiem i kanonistą, żarliwym obrońcą prawa kościelnego. Był całkowicie oddany ideałowi życia zakonnego. Sam prowadził życie pełne surowej ascezy.

Zmarł 22/23 lutego 1072 roku w Faenzie. Pochowany został w tej miejscowości w katedrze Najświętszej Maryi Panny.

Istnieje obecnie wiele monografii św. Piotra Damiani, ogłoszonego w 1828 roku przez papieża Leona XII Doktorem Kościoła.

Artykuł trzeci naszych Konstytucji mówi o św. Piotrze Damiani: „Nie zachował się po św. Romualdzie żaden pisany dokument, ale jego biograf św. Piotr Damiani odda w swoim dziele obraz doktryny i duchowości eremityzmu Romualdowego. Chodzi o sposób życia mniszego różny od życia mniszego benedyktyńskiego, tradycyjnego, chociaż Reguła św. Benedykta stanowiła i do dziś stanowi fundamentalny kodeks dla wszystkich uczniów św. Romualda. Ponadto św. Piotr Damiani z mocą i precyzją wskazał na miejsce i funkcje pustelnika w Kościele. <Samotność materialna nie neguje, a raczej tajemniczo wzmacnia obecność duchową pustelnika we wspólnocie wierzących. Jeżeli pustelnik się modli, modli się w nim Kościół, w takiej mierze, w jakiej jest żywym członkiem Kościoła by pełnił obowiązek całej Jego uniwersalności.> (św. Piotr Damiani, Opus 11, 10)”.

Jaką rolę w Kościele katolickim pełni Zakon Kamedułów?

Zakon Kamedułów jest jak Chrystus modlący się w samotności na górze.

Ojcze Benedykcie, jeśli Ojciec pozwoli, to chciałbym zapytać ile to już lat jest Ojciec Kamedułą?

Jestem w Zakonie 28 rok.

W jaki sposób kształtowała się u Ojca decyzja pójścia właśnie do Zakonu Kamedułów?

Byłem pewny od początku, że moje życie ma być służeniem Panu Bogu. Tylko potem w miarę dojrzewania musiałem wciąż pytać, w jaki sposób, w jaki sposób, w jaki sposób… i gdzie. No i rzeczywiście miałem różne propozycje, różne możliwości, ale w sumie spróbowałem pokierować się wiarą. Właśnie w atmosferze wiary spróbowałem poszukać jakiegoś znaku, który mi wskaże konkretne miejsce, konkretny kierunek. Idąc za tym znakiem, jaki otrzymałem, trafiłem ostatecznie do Kamedułów.

Jak przebiega formacja w Zakonie Kamedulskim?

Życie wewnątrz wspólnoty jest pierwszym elementem formacyjnym. Człowiek, który przychodzi z zewnątrz jest przyjmowany przez przełożonego i później wchodzi w całokształt życia wspólnoty.

Kandydat, który chce do nas wstąpić, musi mieć odpowiedni wiek. Jeśli czuje powołanie kamedulskie, nie mając jeszcze ukończonych 20 lat, potrzebnych do rozpoczęcia nowicjatu, to próbujemy utrzymywać z nim kontakt listowny. Czasami może także przyjechać do nas na rozmowę, może także pobyć w klasztorze kilka dni jako rekolektant. Kandydat poznaje coraz bardziej wspólnotę i wchodzi coraz głębiej w tajniki życia kamedulskiego. Gdy osiągnie odpowiedni wiek — 20 lat — może rozpocząć nowicjat. Warunkiem jest tutaj jeszcze zaakceptowanie przez przełożonego i przez wspólnotę.

Ile lat trwa nowicjat?

Nowicjat trwa dwa lata.

Co było dla Ojca największym odkryciem w życiu eremity?

Przede wszystkim eremita jako znak, jako znak skuteczny.

W Polsce jesteście wśród zakonów męskich zakonem o najsurowszej Regule. Czy w ciągu ostatnich lat, wraz z rozwojem różnych środków technicznych, Reguła ta staje się może mniej surowsza i podporządkowuje się nowym czasom?

W tradycji kamedulskiej mieliśmy tendencje, żeby ograniczać nasze potrzeby do minimum. Posługiwać się rzeczami, które są absolutnie niezbędne. Tak więc nie korzystamy z radia, telewizji czy internetu.

Historia klasztoru na Bielanach, gdzie rozmawiamy, sięga początków XVII wieku. Czy mógłby ją Ojciec przedstawić?

Kamedułów na Bielany sprowadził Marszałek Wielki Koronny Mikołaj Wolski. Po pozytywnym rozpatrzeniu propozycji Wolskiego przez Kapitułę Generalną Kongregacji Pustelników Kamedułów z Góry Koronnej, rozpoczęły się przygotowania. W 1603 roku przyjechał do Krakowa przeor klasztoru Monte Cucco Pascelupo, ojciec Hieronim z Perugii, któremu spodobała się góra bielańska, należąca wówczas do kasztelana Sebastiana Lubomirskiego. Góra ta z okolicznymi terenami została przekazana Zakonowi i przeznaczona do zagospodarowania przez Zakon Kamedułów.

Klasztor nasz, zwany Eremem Srebrnej Góry — Eremus Montis Argentini — z kościołem pod wezwaniem Wniebowzięcia NMP fundował 22 lutego 1604 Mikołaj Wolski. W ciągu minionych wieków był odwiedzany przez polskich królów i licznych gości, a 19 sierpnia 2002 roku z pielgrzymką przybył Ojciec Święty Jan Paweł II.

Na przestrzeni czterystu lat klasztor nasz przeżywał różne trudne sytuacje. Był m.in. rabowany przez wojska szwedzkie w 1656, rosyjskie w latach 1769-1771, przez władze komunistyczne w 1950 roku. Przeżył pożary, np. w 1814 i w 1961 roku.

Jednak zawsze, nieprzerwanie w tym miejscu modlili się i czuwali Kameduli.

Jeśli chodzi zaś o historię Kamedułów w Polsce, to nie zapominajmy o tym, że już w 1001 roku na zaproszenie Bolesława Chrobrego przybyli do Polski uczniowie św. Romualda — Jan i Benedykt, do których przyłączyli się bracia Izaak i Mateusz oraz sługa Krystyn, późniejszych Pięciu Braci Męczenników.

Erem bialański był drugim eremem kamedulskim w Polsce. Dopiero po nim przybyły inne w następujących miejscowościach: Rytwiany — Pustelnia Złotego Lasu (fundowana w 1621); Bielany warszawskie — Erem Góry Królewskiej (1639); Pożajście na Litwie — Erem Góry Pokoju (1661); Bieniszew — Erem Pięciu Braci Męczenników (1663); Wigry — Erem Wyspy Wigierskiej (1667); Szaniec — Erem Margrabski (1722); Milatyn koło Lwowa — Erem Św. Krzyża (1738).

Jak wygląda kamedulska codzienność na Bielanach?

Kamedulską codzienność można ująć w słowach: Ora et labora — módl się i pracuj. Staramy się być wierni temu od początku dnia, który zaczyna się u nas o godzinie 3.30. O 3.45 jest pierwsza modlitwa w kościele — Godzina czytań — pierwsza nasza modlitwa chórowa, wspólnotowa, nasz brewiarz kamedulski, który trwa 45 minut do godziny. Zależy to od tego, czy jest uroczystość, czy święto, czy wspomnienie. Odmawiamy wtedy też Anioł Pański. Później jest „Lectio Divina”, czyli czytanie duchowne w celi — od 4.30 do 5.30. Potem Jutrznia. O 6.00 jest Msza św. konwentualna koncelebrowana, w której bierze udział cała wspólnota i wszyscy obecni kapłani, także goście. Po Mszy św. chwila dziękczynienia i Modlitwa Przedpołudniowa. Od 7.15 jest czas na śniadanie. Później następuje czas pracy od 8.30 do 11.15. O godzinie 11.25 odmawiamy Różaniec, o 12.00 Anioł Pański i Modlitwa Południowa. O 12.15 spożywamy obiad i mamy czas wolny do 14.30. O tej godzinie odmawiamy Modlitwę Popołudniową, modlitwy do Matki Bożej, Litanie okolicznościowe do św. Romualda itp. Od godziny 15.00 do 16.15 kolejny czas pracy. O 16.45 jemy kolację, o 17.30 są Nieszpory i Anioł Pański. Od godziny 18.00 do 19.00 mamy czas czytania duchownego w celach. O 19.10 Kompleta i Psalm 130 za zmarłych — De profundis. Od 21.00 jest cisza nocna.

W sumie nasz dzień zawiera w sobie po kilka godzin modlitwy, pracy, odpoczynku. Czasami mamy jakieś wyjście na zewnątrz eremu w celach rekreacyjnych, wypoczynkowych. Wychodzimy także w sprawach urzędowych i oczywiście do lekarza, czy czasem kogoś odwiedzić, np. brata w szpitalu.

Czy jest jakaś różnica pomiędzy dniem powszednim a dniem świątecznym?

Dzień świąteczny jest przede wszystkim dniem większego milczenia, większego skupienia, większej samotności. W dniu świątecznym nie ma dyspens od obowiązku zachowania milczenia, za wyjątkiem dwóch razy, gdy wypada wtedy rekreacja. W dzień powszedni jest więcej pracy. Oczywiście w niedzielę też musimy wykonywać konieczne prace, czy to na furcie, czy wśród ludzi przychodzących, czy w kościele, czy w kuchni. Jeżeli są zwierzęta w gospodarstwie, to też trzeba coś przy nich zrobić. Tak więc w niedzielę nie wszyscy mogą się obyć bez pracy fizycznej.

Z biegiem czasu może się nawet zacierać podział między pracą a modlitwą, bo jedno i drugie wciąż się przeplata. Modląc się pracujemy, pracując modlimy. Życie Kameduły jest niejako ciągła modlitwa we wszelkiej działalności, jaką wykonuje.

Ojcze Benedykcie, jak obecnie wygląda sytuacja Kamedułów w Polsce?

Obecnie w Polsce mamy dwa eremy — erem na Bielanach w Krakowie i erem w Bieniszewie. Oba eremy mają możliwość przyjmowania kandydatów do Zakonu Kamedułów.

Na Bielanach jest nas dziewięciu, w Bieniszewie ośmiu.

Ojcze Benedykcie, w słownictwie zakonnym istnieje słowo „Rekluz”. Czy może nam Ojciec wyjaśnić, co to słowo oznacza?

Rekluz, czyli człowiek zamknięty. Recluso — zamknięty, w języku włoskim znaczy dosłownie więzień.

W istocie rekluz jest to człowiek przede wszystkim oddany głębszej intymności z Panem Bogiem, głębszej modlitwie, w absolutnej samotności z której nie wychodzi, za wyjątkiem liturgii Wielkiego Tygodnia i na dwóch wspólnych posiłkach w refektarzu. W Wielkim Tygodniu rekluz musi wziąć udział w liturgii całego Triduum Paschalnego i uczestniczyć w posiłku Wieczerzy Pańskiej w Wielki Czwartek. W Niedzielę Zmartwychwstania Pańskiego je obiad świąteczny w refektarzu razem ze wspólnotą.

Jak wygląda taki erem rekluza?

Może to być „pusta pustelnia” albo to prosta pustelnia z przyległym ogródkiem, najczęściej na skraju zabudowań eremickich.

Chciałbym jeszcze zapytać Ojca o postać nieżyjącego już Ojca Piotra Rostworowskiego, Benedyktyna, Kamedułę, a wreszcie rekluza.

Ojca Piotra Rostworowskiego poznałem, gdy przyjechałem pierwszy raz do Bieniszewa jako kandydat do nowicjatu. Ojciec Piotr przyjął mnie z wielką serdecznością i wprowadził w sposób życia kamedulskiego. Był człowiekiem bardzo wszechstronnym, niejako uniwersalnym, otwartym na potrzeby każdego człowieka. W tym świecie był autentycznym świadkiem Chrystusa. Ojciec Piotr to taki świadek, którego obecność pozostała na pewno w pamięci wielu osób. Był bardzo życzliwy, otwarty, miał dobre poczucie humoru, ale był też pokorny, posłuszny przełożonym i posiadał wiarę jako mocny fundament całego życia.

Spotkań z Ojcem Piotrem miałem bardzo wiele. Spędziliśmy razem tysiące godzin. Opowiem pewną historię. Kiedyś w klasztorze kamedulskim w Kolumbii idę do kościoła na modlitwę na godzinę 3.45 i widzę, że jest włączone światło w celi Ojca Piotra. Poszedłem do kościoła, a Ojciec Piotr nie przyszedł wtedy do kościoła na tą Godzinę czytań. Dlatego też po skończonej modlitwie idę zobaczyć, co się dzieje, dlaczego nie przyszedł na tą modlitwę. Pukam, wychodzi Ojciec Piotr ubrany w habit, w okularach, trochę zamyślony i pyta, o co chodzi. Ja mu mówię: „Dlaczego Ojciec nie przyszedł, czy zaspał, czy zachorował…?”. Oburzony moim pytaniem odpowiedział: „…Zaspałem!? Ja tu już od drugiej pracuję…!”. Śmialiśmy się później z podobnych sytuacji. Była to sytuacja bardzo komiczna, taka rekreacyjna. Ojciec Piotr działał prawie na każdego w sposób taki rozbrajający. Z niego biła swoista słodycz, taki niezwykły pokój. Czasem jednak poważnie się zdenerwował…

Ojciec Piotr Rostworowski ma bogatą historię życia, która zainteresowała wiele osób.

Czy Wasz klasztor stwarza jakąś szansę dla ludzi świeckich na doświadczenie życia kamedulskiego?

Zawsze w naszej tradycji kamedulskiej była praktyka udzielania gościny różnym osobom, które chciały pobyć u nas jakiś czas, wewnątrz naszego klasztoru. Obecnie też każdy nasz erem ma pokoje gościnne i możliwość przyjmowania określonej liczby osób na kilkudniowe skupienie.

Bł. Paweł Justiniani w „Regule życia pustelniczego” napisał: „Błogosławiona ta dusza, która osiąga pokój, który nie przychodzi, jak tylko przez umiłowanie Boga ze względu na Niego samego”. Czy może nam Ojciec podpowiedzieć, w jaki sposób możemy osiągnąć pokój, w jaki sposób możemy umiłować Pana Boga „ze względu na Niego samego”?

W dzisiejszym brewiarzu liturgicznym na środę VIII tygodnia zwykłego, w drugim nokturnie mamy czytanie z „Wyznań” św. Augustyna. Św. Augustyn wyznaje, że szukał Pana Boga jakby po omacku, w rzeczach, które nie są Bogiem. Dopiero później zrozumiał „że niespokojne jest serce człowieka, dopóki nie spocznie w Tobie”, w Panu Bogu.

Tymczasem błogosławiony Paweł Justiniani był człowiekiem, który poszukiwał pokoju, prawdy i walczył o nią całe życie. prawdopodobnie uświadomił sobie, że człowiek musi przede wszystkim szukać Pana Boga dla Niego samego.

Pytałeś, w jaki sposób możemy osiągnąć pokój. Myślę, że nie jest to możliwe bez osiągnięcia pojednania. Pełnego pojednania z własnym sumieniem, pojednania z bliźnimi, pojednania z Panem Bogiem. To pojednanie, które jest w życiu człowieka grzesznego czymś nieodzownym, musi być pierwszym stopniem w drodze do pokoju. To pojednanie musi być realizowane i jak najczęściej praktykowane, prawie że na co dzień, prawie że nieustannie. Dopiero zgodność z wolą Bożą da pokój. Dopóki człowiek nie pełni woli Bożej w sposób doskonały, to do tego czasu jego pokój na pewno będzie cząstkowy, niepełny, czegoś będzie brakowało. Dopiero pełne zjednoczenie się z wolą Bożą da pełnię pokoju.

Ojcze, co takiego podpowiedziałby Ojciec Czytelnikom, aby potrafili się lepiej modlić?

Przede wszystkim trzeba znaleźć czas na modlitwę. Musimy uwierzyć, że każdy z nas otrzymał łaskę modlitwy. Na pewno — ja w to wierzę — każdy ma możliwość intymnego zjednoczenia z Panem Bogiem. Tylko chodzi o to, żebyśmy potrafili otworzyć się na ten głos Boży, na głos Ducha Świętego, na światło Ducha Świętego, na dobre natchnienia i chcieli współpracować z tą łaską, którą nam Pan Bóg daje. Te wymagania głosu wewnętrznego będą coraz bardziej radykalne. Zrealizowanie ich w życiu praktycznym będzie coraz trudniejsze, ale owoce będziemy mieli bardziej jasne, bardziej oczywiste. Będzie większy pokój, będzie większe skupienie, będzie większa, intymna zażyłość z Panem Bogiem.

Modlitwa to jest przede wszystkim nasze wewnętrzne zjednoczenie z Panem Bogiem. To są nie tyle słowa, nie tyle są gesty, postawy, miejsca. To jest moja relacja z drugą Osobą, z Osobą, która mnie zna, która mnie kocha. I ja tej Osobie muszę tak samo odpowiedzieć — miłością, posłuszeństwem. Gdy jest ta odpowiedź wzajemna, to wtedy jest pełnia życia chrześcijańskiego a człowiek rzeczywiście zaczyna poznawać i rozumieć prawdy wiary coraz głębiej i powstaje w nim coraz większa harmonia wewnętrzna. Widzi wielką logikę naszego chrześcijaństwa, wielką harmonię wewnątrz chrześcijaństwa, wewnątrz naszej wiary.

Serdeczne Bóg zapłać Ojcu za rozmowę!

 

 

opr. mg/mg

http://www.opoka.org.pl/biblioteka/D/DZ/kr_kameduli.html

*******

Święci męczennicy Gerwazy i Protazy
Święci męczennicy Gerwazy i Protazy Imię Gerwazy w języku greckim etymologicznie znaczy tyle, co “ten, który dożył sędziwego wieku”, czyli “czcigodny”. Greckie imię Protazy tłumaczy się jako “pierwszy”, czyli “znakomity”. Według Passio z V w. (bardzo późnej, zatem prawdopodobnie mocno legendarnej) Gerwazy i Protazy byli bliźniakami żyjącymi za czasów cesarza Nerona, w I wieku (albo za Dioklecjana, zatem w III wieku). Ich rodzicami mieli być św. Witalis i św. Waleria. Po śmierci rodziców bracia rozdali swą majętność i prowadzili życie modlitwy i umartwienia. Kiedy wybuchło prześladowanie chrześcijan, zostali oskarżeni przed namiestnikiem rzymskim, Anastazjuszem. Ponieważ odmówili złożenia bóstwom ofiary z kadzidła, zostali skazani na śmierć – Gerwazy przez ubiczowanie ołowianymi prętami, a Protazy przez ścięcie mieczem. Zostali pochowani w Mediolanie.
W roku 356 ich ciała odnalazł św. Ambroży (któremu święci bracia mieli się objawić) w czasie prac na terenie podziemi kościoła świętych Nabora i Feliksa. W uroczystej procesji przeniósł je do tego kościoła. Kiedy zaś po śmierci św. Ambrożego ku jego czci wystawiono bazylikę w Mediolanie, w osobnej krypcie we wspaniałym sarkofagu umieszczono ciała Gerwazego i Protazego wraz z relikwiami św. Ambrożego. Odtąd rozpowszechnił się na Zachodzie zwyczaj, że uroczyste przeniesienie relikwii świętych z grobu ziemnego do kościoła (dla kultu) uważano za formalną kanonizację. Tak było do wieku XII, kiedy Stolica Apostolska zarezerwowała sobie kanonizacje świętych. Dekret Urbana VIII z roku 1634 wprowadził do dziś obowiązujący kanoniczny proces beatyfikacyjny i kanonizacyjny.
Gerwazy i Protazy są pierwszymi patronami Mediolanu i Breisachu (w Niemczech) i drugimi patronami diecezji Lugano z rytem ambrozjańskim. Są również patronami dzieci i pracujących przy sianokosach oraz orędownikami dobrych zbiorów siana, przeciw kradzieży i krwawieniu. Wymieniani są w Litanii do Wszystkich Świętych.

W ikonografii przedstawiani są jako młodzieńcy czasami w stroju diakona. Ich atrybutami są narzędzia męki – bicz, miecz oraz palma męczeństwa, wieniec zwycięstwa, krzyż, dyscyplina.

http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/06-19b.php3

********

męcz. Gerwazy, męczennik mediolański
GERWAZY, męczennik mediolański (Muczenik Miediołanskij Gierwasij), 14/27 października.
Gerwazy oraz jego brat bliźniak Protazy żyli prawdopodobnie w I w. Niektórzy badacze odnoszą ich śmierć do czasów cesarza Dioklecjana (284-305). Na ich temat zachowało się niewiele informacji. Będąc gorliwymi chrześcijanami ponieśli męczeńską śmierć w imię Chrystusa za panowania cesarza Nerona. Pierwszy z nich został zatłuczony ołowianymi prętami, zaś drugi ścięty mieczem.
Trzy wieki po ich męczeńskiej śmierci św. Ambroży, biskup mediolański miał we śnie widzenie, po którym w 386 r. (lub dziesięć lat później) odnaleziono szczątki braci w świątyni niedaleko grobu Nabora i św. Feliksa. Wówczas też ich kult stał się powszechny. Dziewięć lat później św. Ambroży odnalazł również w jednym z podmediolańskich ogrodów szczątków innych dwóch świętych – Nazariusza i Celzjusza, którzy ponieśli męczeńska śmierć za panowania cesarza Nerona. Obaj oni przed ścięciem mieczem zostali poddani wielu wymyślnym torturom. Szczątki Gerwazego, Protazego, Nazariusza i Celzjuszausa umieszczono wówczas w jednym relikwiarzu. Od tej pory Cerkiew razem czci ich pamięć.
Święci Gerwazy i Protazy zazwyczaj przedstawiani są razem. Ich wizerunki występują w dwóch typach. Na jednych wyobrażeniach są bliźniaczo do siebie podobnymi, brodatymi mężczyznami w średnim wieku, trzymającymi w rękach krzyże. Na innych są bezbrodymi bliźniakami-młodzieńcami w zbrojach. W obu wyobrażeniach najbardziej charakterystyczne jest ich bliźniacze podobieństwo.
W sztuce zachodniej święci przedstawiani są jako młodzieńcy, czasami w strojach diakona. Ich atrybutami są narzędzia męki: bicz, miecz oraz palma męczeńska, wieniec zwycięstwa, krzyż.

Imię Gerwazy wywodzi się z greki, prawdopodobnie od słowa gerasmios – “czczony, szanowany” lub geraios – “ten, który dożył podeszłego wieku”.

opr. Jarosław Charkiewicz
http://www.cerkiew.pl/index.php?id=swieci&tx_orthcal[sw_id]=520&cHash=3e43270657
*******
męcz. Protazy, męczennik mediolański
PROTAZY, męczennik mediolański (Muczenik Miediołanskij Protasij) 14/27 października, zm. 54-68 r., patrz GERWAZY, męczennik mediolański.

Imię Protazy wywodzi się najprawdopodobniej od greckiego słowa protasso – “umieszczam, stawiam na czele” lub protos – “pierwszy”.

opr. Jarosław Charkiewicz
http://www.cerkiew.pl/index.php?no_cache=1&no_cache=1&id=swieci&tx_orthcal[sw_id]=708
**********

Żywot Gerwazego i Protazego,
braci Męczenników

(Żyli około roku Pańskiego 170)

 

Dwaj ci bracia, bliźnięta, ojcem mieli Witalisa, Męczennika, matkę Walerię, która także za Chrystusa śmierć męczeńską poniosła. Gdy osierocieli, sprzedali majętność, darowali wolność niewolnikom, po czym oddali się służbie Bożej na modlitwie, postach i pobożnym czytaniu. Żyli tak już dziewięć lat, gdy kapłani pogańscy postanowili ich zgubić i w tym celu oświadczyli wodzowi cesarskiemu Astazjuszowi, który wyruszał z wojskiem w pole: “Jeśli chcesz odnieść zwycięstwo, przymuś Gerwazego i Protazego, aby ofiarowali bogom, gdyż bogowie gniewają się, że oni nimi gardzą, i już nie chcą nam odpowiadać na nasze pytania”. Na te słowa Astazjusz kazał pojmać braci i rzekł do nich: “Upominam was, abyście bogom naszym krzywdy nie czynili i złożyli im ofiarę, żeby nasza wyprawa dobrze się powiodła”. Odpowiedział mu Gerwazy: “O zwycięstwo proś Boga wszechmogącego, a nie tych niemych bałwanów!” Na te słowa Astazjusz kazał go bić tak długo, aż skonał, do Protazego zaś rzekł: “Nędzniku, chciej żyw zostać, a nie szalej tak, jak brat twój!” Protazy odpowiedział: “Nie wiem, kto jest nędznikiem, czy ja, co się ciebie nie boję, czy ty, co się mnie boisz. Bo gdybyś się mnie nie bał, nie przymuszałbyś mnie do ofiary. Ja się ciebie nie boję, bo pogróżkami twymi gardzę i bałwany twoje mam za nic, a kłaniam się tylko jednemu Bogu, który w Niebie króluje! Tedy Astazjusz i jego bić kazał, ale Protazy nie zachwiał się w wierze i rzekł: “Nie mam ci tego za złe, bo widzę ślepe oczy twoje, a niedowiarstwo twoje nie dopuszcza ci widzieć, co jest Boskiego. Nie wiesz co czynisz, więc cię żałuję; czyńże, coś począł, abym dziś z bratem moim Zbawiciela oglądał”. Oburzony Astazjusz kazał go za to ściąć.

Gdy św. Ambroży był biskupem w Mediolanie, znaleziono ciała tych świętych Męczenników, o czym zaraz doniósł wiernym wszystkiej ziemi włoskiej w tym oto liście:

“Przeszłego czterdziestodniowego postu, gdy mnie Pan Bóg poszczących i modlących się uczestnikiem uczynił, podczas modlitwy sen mię opadł taki, iż anim całkowicie nie spał, ani też czuwał. I ujrzałem dwóch młodzieńców w białych szatach, którzy podniósłszy ręce, czynili modlitwę. Owo niejakie spanie mówić mi do nich nie dopuściło, a skórom się ocknął, oni zniknęli. Prosiłem tedy Pana Boga, jeśli by to było naigrawanie szatańskie, aby je oddalił, a jeśli co prawdziwego, aby to jaśniej ukazał. I na uproszenie tego przyczyniłem postu. Jakoż drugiej nocy rychło z rana młodzieńców owych wspólnie ze mną modlących się widziałem. A trzeciej nocy, gdy już ciało postem strapione spać nie mogło, ukazali mi się, mając z sobą trzeciego, podobnego św. Pawłowi, któregom twarz z obrazu pamiętał. On właśnie ze mną mówił: “Ci są, którzy na moje upomnienia wzgardzili świeckimi fortunami, bogactwami i poszli za Panem naszym, Jezusem Chrystusem, iż się stali Chrystusowymi Męczennikami. Ciała ich na tym miejscu, na którym się modlisz, w trumnie znajdziesz, i podniesiesz je w górę, i kościół ich imieniem zbudujesz”. Jam spytał o ich imiona, a on mąż rzekł: “Znajdziesz w ich głowach księgi, w których ich ród i koniec jest wypisany”. Jam tedy, wezwawszy wszystkich braci i biskupów, i zdawszy im o tym sprawę, com widział, samem wprzód kopać począł, w czym mi też biskupi pomogli. Przyszliśmy do trumny i znaleźliśmy w nich święte ciała, dziwnie wdzięcznie woniejące, a u ich głów znaleźliśmy książki, w których wszystko niejaki Filip, sługa Chrystusowy, wypisał. Znaleźliśmy wielkiego wzrostu dwóch mężów, jacy za onych czasów nie byli rzadkością, kości wszystkie całe, krwi wiele, a lud wszystek schodził się przez całe dwa dni. Starsi teraz wspominają, że o imionach tych Męczenników słyszeli i czytali”.

Święci Gerwazy i Protazy

Przy tym podniesieniu kości świętych Męczenników działy się rozliczne cuda, o których święty Ambroży również wspomina.

Nauka moralna

Kościół święty od czasów apostolskich przyjął zwyczaj zachowywania ciał jako relikwii Świętych Pańskich i okazywał im cześć w ten sposób, że nad ich grobami lub na miejscach, gdzie śmierć ponieśli, budował kościoły i tym sposobem ozdabiał te uświęcone miejsca.

W związku z tym wszystkie kościoły starały się o relikwie, a zwyczaj ten dał początek ustawie kościelnej, mocą której każdy ołtarz wielki musi posiadać takie relikwie. Od początku dziewiątego stulecia stawiano na ołtarzach pięknie rzeźbione szkatułki z świętymi relikwiami. Apostoł święty Paweł powiada: “Widziałem pod ołtarzem dusze tych, których zabito dla słowa Bożego i dla świadectwa danego prawdzie”. Ta myśl jest także jednym z powodów, dla których chrześcijanie już w pierwszych czasach najchętniej stawiali ołtarze nad grobowcami świętych Pańskich.

Tak jak ołtarz jest niejako punktem środkowym jedności świata katolickiego, tak samo relikwie w ołtarzu są niejako wyrazem wspólności wiary i miłości, jaka łączy wiernych na ziemi z Świętymi w Niebie. Dlatego też kapłan podczas Mszy świętej, całując ołtarz, mówi: “Prosimy Cię, Boże, przez zasługi Świętych Twoich, których relikwie tutaj się znajdują i przez wstawienie się wszystkich Świętych, abyś nam grzechy nasze odpuścić raczył”.

Na widok świętych relikwii winniśmy Pana Jezusa sławić i dzięki składać, że świętym tak wielkiej udzieli! łaski, że nawet wobec śmierci męczeńskiej nie chwiali się w wierze, i błagać Go, ażeby i nam łaski udzielił, ażebyśmy zawsze świętą wiarę naszą otwarcie wyznawali.

Modlitwa

Boże i Panie mój, który nas doroczną uroczystością świętych Męczenników Twoich Gerwazego i Protazego rozweselasz, spraw miłościwie, abyśmy ciesząc się ich zasługami, przykładem ich pobudzeni do dobrego byli. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który z Bogiem Ojcem i Duchem świętym króluje w Niebie i na ziemi, po wszystkie wieki wieków. Amen.

 

Żywoty Świętych Pańskich na wszystkie dni roku – Katowice/Mikołów 1937r.

http://ruda_parafianin.republika.pl/swi/g/gerwazy.htm

**********

Błogosławiony Tomasz Woodhouse, męczennik

Angielscy męczennicy czasów reformacji O młodości Tomasza Woodhouse’a niczego właściwie nie wiemy. Urodził się ok. 1535 r. w hrabstwie Lincolnshire w Anglii. W 1558 r. został kapłanem i objął maleńką parafię w hrabstwie Lincolnshire. Gdy po śmierci Marii Tudor na tron wstąpiła Elżbieta I, schronił się w Walii i przyjął stanowisko preceptora u pewnego szlachcica. Po wprowadzeniu przez królową zakazu sprawowania Mszy św. według kanonu katolickiego nadal ją odprawiał, gdzie tylko mógł. W dniu 14 lipca 1561 r. został aresztowany. Dwanaście lat przesiedział w więzieniach.
W sławnym więzieniu na Fleet-Street cieszył się pewną swobodą, którą wykorzystywał dla duszpasterzowania i jednania odstępców z Kościołem. Udało mu się także wysłać list do Paryża z prośbą o przyjęcie do Towarzystwa Jezusowego, mimo że jezuici nie byli jeszcze wtedy obecni na Wyspach. Pozytywna odpowiedź dotarła doń w samą porę.
Gdy zgłosił się, aby na szafocie zastąpić bł. Jana Storeya, którego skazano na śmierć, jego prośbę odrzucono. Jan Storey został stracony w 1571 r. W listopadzie 1572 r. Tomasz skierował do Wiliama Cecila Burghleya memoriał, w którym utrzymywał, że królowa powinna się poddać orzeczeniom papieskim, bo na skutek nieposłuszeństwa została słusznie zdeponowana. Sprowadzono go przed oblicze dostojnika, a w kwietniu następnego roku wytoczono mu sprawę o zdradę stanu. Zginął przez powieszenie, wypatroszenie i ćwiartowanie 19 czerwca 1573 r. Wraz z pięćdziesięcioma trzema innymi męczennikami angielskimi beatyfikował go w roku 1886 Leon XIII. Uważany jest za pierwszego jezuickiego męczennika na ziemi angielskiej.

http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/06-19c.php3

*********

Krótka historia Anglii

Krótka historia Anglii “Krótka historia Anglii”, to kolejna książka G.K. Chestertona zaskakująca nowatorstwem a zarazem prostotą. Mimo, że dotyczy ona historii, to świeżość spojrzenia Autora kształtuje dziś nasze twórcze spojrzenie na współczesność. Chesterton, w sposób sobie tylko właściwy, analizuje nie tyle suche fakty, lecz przede wszystkim kontekst kulturowy i przemiany społeczno-mentalne w których owe fakty miały miejsce.

http://www.tolle.pl/pozycja/krotka-historia-anglii

********

Święta Juliana Falconieri, dziewica
Święta Juliana Falconieri Juliana urodziła się około 1270 r. we Florencji. Wcześnie straciła ojca. W czternastym roku życia Filip Benicjusz wręczył jej habit tercjarek serwitów. Po śmierci matki zgromadziła podobne tercjarki. Zajmowały się chorymi i wychowaniem dziewcząt. Od ubioru, jaki nosiły, nazywano je mantelate. W 1304 r. zostały zatwierdzone przez papieża jako odrębny żeński zakon. W dwa lata później Julianę wybrano na przełożoną.
Zmarła 19 czerwca 1341 r. Jej życiorys przyozdabiano w XVII stuleciu rozmaitymi wątkami, m.in. opowiadaniem o cudzie eucharystycznym: gdy na skutek choroby nie mogła już przełykać i gdy na jej prośbę wniesiono do celi Najświętszy Sakrament, jedna hostia “wyszła” z kielicha i przeniknęła do jej piersi. Kanonizował ją papież Klemens XII w 1737 r.

http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/06-19d.php3

*********

 

Ponadto dziś także w Martyrologium:
św. Bonifacego, biskupa i męczennika (+ 1009); świętych męczenników Gaudentego, biskupa, i Kulmacjusza, diakona (+ IV/V w.); bł. Michaliny, wdowy (+ 1356); św. Ursycyna, męczennika (+ I w.)
********************************************************************
TO WARTO PRZECZYTAĆ
******

Oczy i stopy współczesnego świata

Mariusz Han SJ
(fot. shutterstock.com)

“Niewidomemu byłem oczami, chromemu służyłem za nogi” (Hi 29, 15) – to główne hasło papieża na “Światowy Dzień Chorego”. Skierowane jest ono do tych, którzy się źle mają oraz do opiekunów ludzi chorych.

 

Papież zwraca w nim uwagę na “mądrość serca” (sapientia cordis), która nie jest znajomością teoretyczną, abstrakcyjną czy wynikiem rozumowania, ale zdobywa się ją poprzez konkret codziennego życia. Owa “mądrość serca” nie jest jedynie refleksją nad chorobą, cierpieniem, życiem, ale przede wszystkim konkretną służbą najbardziej potrzebującym.
Mądrością serca jest służbą bliźniemu w potrzebie: ubogiemu, sierocie i wdowie. Mamy być “oczami niewidomego” i “stopami chromego” w konkrecie ludzkiej egzystencji. Zwłaszcza tam, gdzie potrzeba się kimś zaopiekować: umyć, ubrać, czy też nakarmić. Ta szczególna posługa wymaga systematyczności i cierpliwości, jest ciężka, męcząca i rozciągnięta w czasie. Nie zawsze jest wyrażona wdzięcznością pacjenta, który nie ma świadomości, co się z nim dzieje. Warto wtedy pamiętać,  że “nikt nie płaci nam za godzinę. Ludzie płacą ci za wartość jaką dodajesz do tej godziny” (Jim Rohn).  Każdy z nas jest wartością i to jest droga naszego uświęcenia.

 

Orędzie papieża na Światowy Dzień Chorego

 
Mądrość serca to trwanie “przy i obok” chorego. Jest to czas spędzony z bliźnim, to “czas święty”, bo oddany drugiej osobie. Nasze życie poświęcamy drugiemu człowiekowi, towarzysząc mu w sposób cichy, życzliwy, wprowadzając w rzeczywistość chorego “nową jakość życia”.
Mądrość serca to wyjście poza siebie, swoje przywiązania, swój egoizm, to wyjście ku bliźniemu. “Pośpiech, nawał obowiązków, rzeczy do wykonania” – to one powodują, że nie mamy czasu dla potrzebującego naszej opieki. “Człowiek ma dar kochania, lecz także cierpienia” (Antoin de Saint-Exupéry), dlatego trzeba nam “wyjść poza siebie”, aby rozwijać się duchowo i pomagać bezinteresownie.
Poprzez krzyż, który jest nieodłącznym elementem naszego życia, uświęcamy się i dajemy świadectwo naszej wierze. Kiedyś pewien człowiek, widząc świat pełen okrucieństwa, skierował swoją gorycz ku niebu: “Panie, czemu pozwalasz na cierpienie i głód niewinnych? Czemu nie stworzysz czegoś, co temu zaradzi?” Bóg odpowiedział: “Stworzyłem przecież ciebie”. Po to zostaliśmy stworzeni, aby pomagać tym, którzy potrzebują nas w konkretnej sytuacji życiowej.
W filmie Lewisa Wallace’a, pt. “Ben Hur” (rozdział XXXVIII), jest scena w której bohater filmu spotkał się z Amrą. Padają tam słowa: “Trudną do określenia jest siła współczucia, która sprawia, że bierzemy udział w próbach i doświadczeniach, co szamocą dolą drugich: Ona to zespala nas z nimi, że ich cierpienia i radość stają się naszymi”. Czas bólu może być czasem łaski i umocnienia w mądrości serca dla obu stron. Cierpienie i ból przyjęte z wiarą dają siłę nie tylko nam, ale przede wszystkim chorym, którym przyszło nam się opiekować.
Fiodor Dostojewski napisał, że “bez cierpienia nie zrozumie się szczęścia”. Być może nigdy nie będziemy w stanie do końca zrozumieć, czym jest cierpienie, ale będziemy go doświadczać i poznawać do tego stopnia, że w pewnym momencie stanie się ono częścią naszego życia.

Działajmy z “mądrością serca”, bądźmy “oczami i stopami” współczesnego świata.

 

***
“Światowy Dzień Chorego” został ustanowiony przez papieża Jana Pawła II w dniu 13 maja 1992 roku. List Jana Pawła II do przewodniczącego Papieskiej Rady ds. Duszpasterstwa Służby Zdrowia, kardynała Fiorenza Angeliniego, miał miejsce w 75. rocznicę objawień fatimskich – 11 lutego oraz… 11. rocznicę zamachu na jego życie w 1981 roku na Placu św. Piotra w Rzymie.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,1718,oczy-i-stopy-wspolczesnego-swiata.html

*****************

 

Paweł Warchoł OFMConv.

Słowo Boże i wiara

Zeszyty Formacji Duchowej

Jedną z dróg prowadzących do Boga jest objawienie nadnaturalne. Polega ono na samoobjawieniu się Stwórcy poprzez Jego Słowo, dzięki któremu człowiek może odkryć tajemnice niedostępne poznaniu naturalnemu oraz mistycznemu. Poprzez Słowo, którego źródłem jest Pismo Święte, poznaje się naukę o Bogu i Jego Królestwie oraz rozpoznaje się wolę Bożą w ludzkim życiu.
Słowo prowadzi nas do wiary w Boga, ponieważ wyraża ono prawdę o Tym, który je objawia. W ten sposób staje się głosem Pana, kształtującym postawę chrześcijanina, a biblijni bohaterowie wzorem postaw odczytywanych w duchowej treści Biblii. Teologia objawienia prowadzi nas do teologii duchowości, w której osobowość człowieka urzeczywistnia się dzięki Chrystusowi, konkretnemu i widzialnemu modelowi, dostępnemu dla każdego z nas.
Słowo Boże mową samego Boga 
Słowo Boże jest mową samego Boga, poprzez którą daje On świadectwo o sobie samym. Jest objawieniem nadprzyrodzonej Prawdy, skierowanej do każdego człowieka, która urzeczywistnia zbawcze zamiary Boga. Jeśli Stary Testament jest źródłem o istnieniu i działaniu Boga w historii świata, to Nowy – wejściem i zamieszkaniem Słowa Bożego w ludzkim życiu, związkiem człowieka z Bogiem wyrażonym w tajemnicy wcielenia Syna Bożego.
W celu nawiązania relacji z człowiekiem Bóg posługuje się różnymi metodami. Jedną z nich są słowa bezpośrednio skierowane do człowieka. Historia Abrahama, Mojżesza, proroków czy Pawła z Tarsu to typowe przykłady, bezpośredniej ingerencji Boga w życie człowieka i jego zmiany. Dzięki skierowanemu do nich Słowu stali się oni pewnego rodzaju wyrocznią i punktem odniesienia dla tych, do których przemawiali. Byli świadkami działania Boga w swym życiu, które On sam reżyserował. Stwórca wkraczając w ich historię zarówno poprzez widzenia, sny (Lb 12,6; por. 3 Krl 22,13-17), natchnienia (4 Krl 3,15, Jr 1,4), czy też – jak w wypadku Mojżesza – rozmowy twarzą w twarz (Lb 12,8), przekładał swoje słowa na język ich dusz, w wyniku czego nawiązywali oni wewnętrzny dialog z Panem, rozgrywający się w historii ich życia. Słowa Boga nie tylko oznajmiały im zadania, które mieli wypełnić, ale wprowadzały w głęboką zażyłość z Nim, przemieniały, uszczęśliwiały, wzmacniały, wyznaczały sens ich życiu. Wybrani postrzegali je jako wezwanie, imperatyw, czasem strofowanie lub miłosną skargę, zawsze jednak przypisując to działaniu Ducha Bożego. Stanowiły one abecadło dla całego ludu Bożego, a zarazem praktyczną wskazówkę, jak nimi żyć na co dzień.
Słowo Boże weszło w życie Abrahama i zapoczątkowało strumień objawienia (por. Rdz 12), wypełniony ostatecznie w osobie Jezusa z Nazaretu. Ono kazało Abrahamowi porzucić swój kraj i własny dom dla nowej ziemi i nowych perspektyw. Jego chętna zgoda zmieniła nie tylko jego życie, ale również historię ludzkości: Abraham stał się ojcem narodu, który Bóg przyjął za swój. Jak mówi Biblia, Stwórca przemówił również do Mojżesza. Słowo Boga przyszło niespodziewanie z płonącego krzewu, wchodząc w życie Mojżesza i w ludzką historię. Stwórca oznajmił swoje imię i określił normy życia, według których ma kroczyć on i lud przez Niego wybrany (por. Wj 20,1-17; Pwt 5,6-22; Wj 34,28; Pwt 4,13). Ta autoafirmacja Boga połączona z objawieniem Jego istotnych wymagań była jednym z elementów pozwalających uświadomić sobie, że Bóg poprzez wybranych pragnie przemówić również do całego ludu Bożego. W historii zbawienia Bóg przemawiał w podobny sposób również przez innych proroków, rzucając coraz to nowe światło w celu dostrzeżenia Jego ukrytych zamiarów.
Jeśli do patriarchów, proroków i mędrców Bóg przemawiał bezpośrednio, to do tych, którzy słuchali ich słów, mówił w sposób pośredni. Gdy Izraelici przyjmowali je z wiarą, uzyskiwali taką samą odpowiedź i wyjaśnienie, jak ci, do których Pan mówił bezpośrednio. Zdarzało się, że sam Duch Święty mówił do nich bezpośrednio ze słów proroka, a one stawały się dla nich objawieniem, ponieważ w nie wierzyli.
Ułatwieniem w przyjęciu i zrozumieniu Słowa Bożego jest ingerencja Boga w bieżące życie człowieka i społeczeństw. Słowo proroka wskazuje nie tylko na kryjącą się pod nim ówczesną sytuację polityczną, lecz ujmuje także sedno tego, co Bóg ustami proroka chciał przez tę sytuację powiedzieć. Najczęściej ich nowina była ta sama – wezwanie do powrotu do czystości wiary w Jedynego Boga, aczkolwiek każdy prorok kierował tę nowinę w kontekście specyficznych potrzeb. Stąd Słowo Boże było zawsze blisko aktualnych potrzeb i trudności człowieka; uaktualniało oraz urzeczywistniało przekazywaną prawdę; było słowem życia i słowem wypełniającym obietnice, słowem uniwersalnym dla każdego miejsca i czasu w myśl proroka Izajasza: „Trawa usycha, więdnie kwiat, lecz słowo Boga naszego trwa na wieki” (Iz 40,8). I chociaż słowa te były trudne do odgadnięcia, to fakty z historii zbawienia były potwierdzeniem ich prawdziwości.
Słowo Boga zaistniało przede wszystkim dla spotęgowania wiary. Podobnie jak między sakramentami i wiarą istnieje współzależność, taka sama relacja zachodzi pomiędzy słowem a wiarą. Jedno zależy od drugiego. Jeśli Słowo jest fundamentem, na którym chrześcijanin opiera swoje życie, to wiara jest odpowiedzią na nie. Jedno jest pewne: Bóg poprzez swoje słowo objawia się bezpośrednio czy też pośrednio po to, abyśmy wierząc Mu, mogli do Niego przylgnąć i Jemu się powierzyć. Obecność Boga w Słowie sprawia, że wchodzimy w kontakt z obecnością Boga, który chociaż pozostaje dla nas tajemnicą, to jest jednocześnie Prawdą, która nas ogarnia i w której jesteśmy zanurzeni. Wiara nie jest więc ideologicznym przymusem, ale zaproszeniem do zaufania Bogu i Jego Słowu, które jest dynamizmem całego życia duchowego człowieka i całej wspólnoty, duchowym pokarmem, światłem i obietnicą zapewniającą odpowiednią przyszłość.

Słowo stało się ciałem – chrystologiczny charakter Słowa 
Jeśli w Starym Testamencie Bóg przemawiał w sposób różnorodny i fragmentaryczny, w Nowym Testamencie wypowiedział się definitywnie i ostatecznie w osobie swojego Syna. Wypełniło się przygotowanie obiecane przez proroków: w jedności Boskiej i ludzkiej natury, złączonej w Jezusie Chrystusie, słowo Boże stało się przedmiotem konkretnego doświadczenia (por. 1J 1,1nn). Jak mówi św. Cyprian: „Bóg chciał, by wiele rzeczy zostało wypowiedzianych i przekazanych za pośrednictwem proroków, Jego sług. Lecz jakże ogromna jest różnica, kiedy przychodzi Syn, by mówić! Słowo Boże, które było natchnieniem proroków, jest teraz tutaj ze swoim własnym głosem”. Bóg niewidzialny, niewysłowiony, niepojęty, niezgłębiony, mieszkający w niepojętej światłości, byt istniejący w sobie, nieskończony ocean bytu, bez postaci i oblicza stał się jednym z nas, by być modelem konkretnym i widzialnym każdej osoby ludzkiej. Bóg stał się człowiekiem. „W tym zdaniu – jak mówi K. Rahner – zrozumiemy najpierw, co naprawdę znaczy Słowo Boga”. „W samym sercu dziejów ludzkości Syn – Słowo Boga, przez swoje wcielenie przyjął człowieczeństwo, zjednoczył się z Nim.
Od tej pory Bóg nie tylko objawia się w widzialnym działaniu na rzecz człowieka, ile w Słowie, którym jest On sam. Bóg obiecał nam, że spotka się z nami bezpośrednio w historii jako człowiek, stąd wynika, że Bóg, niezgłębiona praprzyczyna – nazywany Ojcem – rzeczywiście zawiera w sobie Logos, to znaczy prawdziwą możliwość ofiarowania nam samego siebie w historii, że ów Bóg jest historyczną wiernością i w tym sensie prawdą, Logosem”. Jeśli naród wybrany znał tylko zarys Bożego planu, to tajemnica Bożego planu została objawiona w Jezusie, który jest wyrażeniem samego Boga, samoudzieleniem się Boga. „Ten człowiek – jak pisze K. Rahner – jest dokładnie jako człowiek samowyrażeniem (Selbstäusserung) Boga w samowyzbyciu się siebie (Selbstentäusserung) tego właśnie samowyrażenia, ponieważ Bóg wyraża (äussert) siebie właśnie wtedy, gdy wyzbywa się (entäussert) samego siebie, objawia samego siebie jako miłość, kiedy zakrywa majestat tej miłości i ukazuje się jako codzienność ludzka”. Chrystus jest najwyższym wzorem tej substancjalnej inklinacji, która bardziej przyczynia się do realizacji człowieka jako osoby. Chrystus jest w samym swoim bycie całkowitym oddaniem się, człowiekiem-dla-innych, więcej: darem siebie samego, darem istnienia. W tej perspektywie, historia i stawanie się ludzkiej rzeczywistości stały się historią Syna Bożego, nasz czas stał się czasem Wiecznego, a nasza śmierć śmiercią nieśmiertelnego Boga.

Jeśli Jezus zmartwychwstał i żyje, to Jego słowa, chociaż wypowiedziane w przeszłości, nie są tylko zwykłą pamiątką, lecz słowami, poprzez które Bóg zwraca się do każdego człowieka w każdym czasie. Jeśli mamy słyszeć Jego słowa jako słowa życia, nie możemy zatem oddzielić słów, które wypowiedział od tego, kim jest. Jego Słowa posiadają znaczenie sakramentalne, ponieważ w nich stale obecny jest Bóg. Stąd trzeba stawać je na równi z ciałem Chrystusa; są kanałem, poprzez który widzimy Syna Bożego i spotykamy Go cieleśnie. Więcej, słowo Boże stało się sakramentem, największym Słowem, Bogiem-Człowiekiem, który dokonuje zbawczego dzieła, potęgą mieszkającego w Jego człowieczeństwie Bóstwa. „Wszystko, cokolwiek Ojciec dał Synowi, dał Mu w zrodzeniu… W jaki inny sposób Ojciec mógłby dać swojemu Synowi jakieś słowo, zważywszy, iż w Słowie Ojciec wypowiedział wszystko w sposób niewysłowiony”.

W tym przejściu ze Słowa w postać cielesną widać absolutną, miłość Boga. Bóg pociąga człowieka ku sobie przez łaskę, przedłużając w Nim swoje wcielenie, mocą słowa Bożego. Jest wyrazem i znakiem Jego miłości, która nigdy nas nie opuszcza, nie pozostawia samych, ciągle domaga się odpowiedzi oraz pobudza, aby nas zbawić. Chrystus jest żyjącym objawieniem Bożym. Pozostaje do spełnienia jeden warunek: pozna Go ten, kto dotknie w Nim Bóstwa, tj., gdy w Niego uwierzy.
Zjednoczenie człowieka z Bogiem poprzez Jego Słowo dokonuje się wtedy, gdy człowiek w prostej wierze otworzy się na Zbawiciela. W ten sposób Słowo-Chrystus kształtuje człowieka i rodzi owoce miłości. Przyjmując Słowo, stajemy się uczestnikami życia samego Boga. Słowa wypowiedziane przez Jezusa były samym Jezusem, Słowem wypowiedzianym odwiecznie przez Ojca. Wiara, której żąda od niej Słowo, jest dlatego przywiązaniem nie do słowa, lecz do wcielonego, ukrzyżowanego i zmartwychwstałego Słowa Bożego, które w nadobfity sposób urzeczywistnia tajemnicza wypowiedź z Księgi Powtórzonego Prawa: „Słowo to bowiem jest bardzo blisko ciebie: w twych ustach i w twoim sercu, byś je mógł wypełnić” (Pwt 30,14).
Słowo Boże dla chrześcijanina
Słowo Boże nie jest jakąś dowolną książką, ale mową Pana. Bóg nie przemawia do nas zza chmur, ale poprzez słowa ludzi. Są to słowa tworzone przez ludzkie wargi, albo słowa zapisane ludzką ręką. Gdy człowiek otworzy się na nie, czuje w sobie wzrastanie pragnienia osobowej jedności z orędziem ewangelicznym. Ono kształtuje w nas Chrystusa, nawraca, oczyszcza, wzmacnia, daje mądrość i prowadzi do jedności. Zawiera w sobie jakiś przerażający majestat i Boską moc; jest słowem łaski i mocy oraz drogą do zbawienia.
Słuchać Słowa Bożego 
Św. Paweł mówi, że wiara rodzi się ze słuchania. Słuchanie nie jest więc czymś abstrakcyjnym, ale konkretnym: Bóg posługuje się tak wątłą formą, jaką jest ludzki język. Przykład zasłuchania w Słowo Boże dają bohaterowie Starego i Nowego Przymierza. Tym ostatnim Boże światło dawało nowe spojrzenie na siebie samych. Prześwietlało ich całkowicie w bezpośrednim kontakcie z Panem. Nieskończony i bezgraniczny Bóg, który wyraził się w osobie Jezusa Chrystusa, przemawiał do nich bezpośrednio przy pomocy swoich słów.
Słowa Jezusa zapadły również głęboko w serca świętych i zmieniały ich życie. Każdy z nich doświadczał mocy słowa bez przytaczania świadków Pana. Chociaż nie słyszeli ich bezpośrednio, mogli je usłyszeć za każdym razem, gdy otwierali Biblię. Słowa nie były więc podarunkiem zarezerwowanym dla niektórych, ale były skierowane do wszystkich. Słysząc je, słyszeli słowa Ewangelii, w ich sercu zyskiwały one nowy sens i głębię. Pan jakby zniżał się do ich przeżyć i odczuć, do konkretnych faktów i sytuacji, formując ich sumienia i dając im możliwość uczestniczenia w poznawaniu otaczającej ich rzeczywistości sercem Chrystusa. Wrażliwi na słowa Jezusa, widzieli w nim wezwania Boga i Jego Miłości. Gdy przebrniemy przez ramy myślowe różnych świadków Pana, ich język, którym wyrażali przesłanie, zaczynamy lepiej rozumieć poszczególne fragmenty Ewangelii, a jednocześnie w każdym z tych fragmentów dostrzegamy całość biblijnego wezwania. Czerpiąc swą wiedzę z „księgi życia” Boskiego Mistrza – mimo że doświadczenia poddawali pokornie pod osąd spowiedników – sami urastali do rangi mistrzów, choć w swoim mniemaniu pozostawali prostymi, „nieuczonymi ludźmi”.
W słowach Pisma Świętego człowiek otwiera się przede wszystkim na Ducha Bożego, czerpiąc bezpośrednio z Jego światła moc do nieustannego przebóstwiania swego człowieczeństwa według wzoru, jaki dla siebie odkrył w Jezusie. Gdy odbiera je jako Słowo Boga, wówczas Słowo to skierowane jest do niego bezpośrednio.
Gdy wierzący słucha Słowa Bożego zaczyna rozpoznawać absolutną miłość Boga, na którą może odpowiedzieć tylko ślepą wiarą w biblijnym posłuszeństwie wiary. Im ktoś ma silniejszą wiarę, tym bardziej ona przenika i kształtuje jego życie. Nie ważne nawet czy to będzie bezpośrednia wiara w Chrystusa, jak w przypadku Maryi i apostołów, czy wiara w proroka, w świętego, czy wiara w Biblię, ponieważ za każdym razem wierzymy w Boga i widzimy Go obecnego. Słuchać w takim rozumieniu oznacza wierzyć.
Żyć Słowem Bożym
Kontynuacją słuchania Słowa Bożego jest życie według niego. Potwierdzenie tego odnajdujemy w przypowieści Jezusa o budowaniu na skale i na piasku. „Każdego więc, kto tych słów moich słucha i wypełnia je, można porównać z człowiekiem roztropnym, który dom swój zbudował na skale” (Mt 7,24). Według św. Jakuba sprawa jest jednoznaczna: „Wprowadzajcie zaś Słowo w czyn, a nie bądźcie tylko słuchaczami oszukującymi samych siebie” (Jk 1,22). W podobny sposób wypowiada się św. Paweł w Liście do Tymoteusza: „Ty natomiast trwaj w tym, czego się nauczyłeś i co ci powierzono, bo wiesz, od kogo się nauczyłeś. Od lat bowiem niemowlęcych znasz Pisma Święte, które mogą cię nauczyć mądrości wiodącej ku zbawieniu przez wiarę w Chrystusie Jezusie. Wszelkie Pismo od Boga natchnione jest pożyteczne do nauczania, do przekonywania, do poprawiania, do kształcenia w sprawiedliwości – aby człowiek Boży był doskonały, przysposobiony do każdego dobrego czynu” (2Tm 3,14-17). Tradycja patrystyczna poszła za wskazaniami św. Pawła. Św. Jan Chryzostom stwierdził: „(…) Jezus mówi, że powinniśmy wpierw czynić, a potem uczyć czynić. On stawia praktykowanie dobra przed nauczaniem, ukazując, że można pożytecznie nauczać jedynie wprowadziwszy w czyn to, czego się naucza, a nigdy odwrotnie. Gdzie indziej Jezus powie: «lekarzu, ulecz samego siebie» (Łk 4,23). Ten kto jest niezdolny do uporządkowania swojego życia, a usiłuje wychowywać innych, ryzykuje, że będzie wyśmiany przez wielu; co więcej, nie będzie mógł nawet nauczać, gdyż jego działania będą świadczyć o czymś przeciwnym niż jego słowa”. W Drugim Liście św. Klemensa Rzymskiego do Koryntian czytamy: „Kiedy poganie słyszą z naszych ust słowa Boga, podziwiają ich piękno i wielkość; ale kiedy potem zdają sobie sprawę, że nasze uczynki nie odpowiadają naszym słowom, zmieniają zdanie i zaczynają bluźnić, mówiąc, że chrześcijaństwo jest tylko mitem i oszustwem”. Św. Augustyn dopowiada: „Jego słowa trwają w nas, kiedy czynimy, co nam przykazał, i pragniemy tego, co nam przyrzekł; kiedy natomiast Jego słowa pozostają wprawdzie w naszej pamięci, lecz nie ma ich śladu w naszym życiu i naszych obyczajach, wtedy pęd winny nie jest już częścią winorośli, gdyż nie czerpie ze swego korzenia”. Sobór Watykański II zdecydowanie podkreśla, że Biblia jest dla Kościoła stałym źródłem wiary: „Tradycja ta, wywodząc się od apostołów, rozwija się w Kościele pod opieką Ducha Świętego. Zrozumienie przekazanych rzeczy i słów wzrasta bowiem dzięki kontemplacji oraz dociekaniu wiernych, którzy je rozważają w swoim sercu (por. Łk 2,19.51), dzięki głębokiemu, doświadczalnemu pojmowaniu spraw duchowych oraz dzięki nauczaniu tych, którzy wraz z sukcesją biskupią otrzymali pewny charyzmat prawdy. Albowiem Kościół z biegiem czasów dąży stale do osiągnięcia pełni prawdy Bożej, dopóki nie wypełni się w nim słowo Boże”.
Żyć Słowem to wejść w kontakt z Chrystusem, przyswoić sobie Jego życie. Ono pomaga sprostać Bożym impulsom, powodując głębokie oczyszczenie zmysłów i ducha. Trzeba stale wybierać między tym, co należy za wszelką cenę wykonać, a tym, w czym można ustąpić. Wewnętrznie odbierane słowa Jezusa wprowadzają chrześcijanina na ewangeliczną drogę świętości. Biblia nie jest dla niego tylko lekturą, którą można samowolnie interpretować, ale autentycznym życiem. Żyć Słowem to być żywymi Ewangeliami, słowami życia. Do jakiego stopnia człowiek zespala się ze Słowem Bożym, można zrozumieć, gdy Jezus objaśnia to swojej Matce: „Moją Matką i moimi braćmi są ci, którzy słuchają słowa Bożego i wypełniają je” (Łk 8,21). Komentarz do Jezusowej wypowiedzi znajdujemy u św. Grzegorza Wielkiego: „Powinniśmy wiedzieć, że ten, kto jest przez wiarę bratem i siostrą Jezusa, staje się Jego matką za sprawą Słowa. Jeśli ktoś przez swoje słowo sprawia, że w duszy bliźniego rodzi się miłość do Pana, niejako rodzi Pana, ponieważ sprawia, że Pan rodzi się w sercu tego, kto słucha Jego słowa, i tak staje się matką Pana”.
Takie połączenie działania Ducha Świętego i stałej asystencji we wspólnocie wierzących sprawia, że Słowo Boże staje się dynamiczne i ożywiające. Ukazuje wielkie dzieła Boga, relacje z człowiekiem oraz sposób wychowywania do zażyłego obcowania z Bogiem; jest niezastąpionym filarem duchowości chrześcijańskiej, podtrzymującym cały strop życia wewnętrznego dla wszystkich ludzi. Gdy zaczyna się żyć Słowem, chce się sięgać wyżej i zdobywać więcej. Miłość chce sięgać nie tylko do pojęcia Boga, ale dotknąć Boga żywego, Boga, którego doświadcza kochająca dusza. Dlatego posługując się obrazem z Pieśni nad Pieśniami: „Niech mnie ucałuje pocałunkiem swych ust” (Pnp 1,2), można twierdzić, że każda chwila, w której żyjemy Słowem, jest pocałunkiem ust Jezusa, tych ust, które mówiły tylko Słowa życia. Podobnie uważa św. Grzegorz z Nyssy: „Otóż źródłem są usta Oblubieńca, które tryskają słowami życia wiecznego, wypełniają usta tego, kto je spija… Trzeba więc, aby zbliżył swe usta do wody ten, kto chce zaczerpnąć swojego napoju u źródła. Źródłem zaś jest Pan, który powiedział: «Jeśli ktoś jest spragniony (…), niech przyjdzie do Mnie i pije» i to dlatego dusza chce zbliżyć usta do ust, z których wytryska życie, mówiąc «ucałuj mnie pocałunkiem ust swoich», a Ten, który ma to źródło dla wszystkich i chce, aby wszyscy byli zbawieni, nie pozwoli, aby ktokolwiek z tych, którzy się zbawią, był pozbawiony tego pocałunku – pocałunku, który stanie się oczyszczeniem z wszelkiej zmiany”. Obcowanie ze Słowem rodzi kontakt mistyczny. Więcej, jest to przejaw miłości oblubieńczej, w której słowo prowadzi do miłości i miłością staje się wszystko, co człowiek czyni. Człowiek odkrywając własną głębię poprzez Słowo, odkrywa jednocześnie w sobie obraz Boga i na podobieństwo tego obrazu kształtuje swoje życie, odnajduje siebie. W chwilach wątpliwości właśnie Pismo Święte jest zawsze potwierdzeniem prawdziwości własnych przeżyć wewnętrznych.

o. Paweł Warchoł OFMConv.
ZFD nr 21
fot. Joshua Davis 1 Reyes

Flickr (cc)

http://www.katolik.pl/slowo-boze-i-wiara,24885,416,cz.html?s=3
**************
o. Andrzej Ruszała OCD

Cierpienie i oczyszczenie jako doświadczenie pustyni w życiu duchowym

Zeszyty Formacji Duchowej

Wiele osób przeżywających kryzys w życiu duchowym, objawiający się wewnętrznym cierpieniem, oschłością bądź rozproszeniami w modlitwie, niechęcią lub wręcz niezdolnością do czytania duchowego, medytacji, praktyk umartwienia, niepowodzeniami w relacjach z bliźnimi, różnorodnymi pokusami, ogólnym zmęczeniem i zniechęceniem praktykami religijnymi, na wyrażenie tego stanu duchowego i psychologicznego, w którym się znajdują, używa sformułowania: “przeżywam pustynię”. Wyrażenie “pustynia” stało się więc swoistym hasłem-kluczem, za pomocą którego w sposób krótki wyrażamy i rozumiemy całą złożoność stanu duchowego, jaki przeżywamy. Pustynia oznacza miejsce, w którym brak jest życiodajnej wody, a więc również wszelkiego życia. W chrześcijańskiej tradycji duchowej słowo to zostało przejęte jako symbol stanu ducha, który egzystencjalnie odbierany jest jako swoisty uwiąd życia wewnętrznego, i który w związku z tym postawiony jest w sytuacji wewnętrznej walki, zmagania się o autentyczną, głęboką relację z Bogiem, która odbierana jest jako osłabiona czy wręcz osłabiona.
Przyczyny “pustyni”
Jak pokazuje doświadczenie, przyczyny tego stanu rzeczy mogą być różne, w związku z czym różne też można podać środki zaradcze na to, aby tego rodzaju sytuacja kryzysowa stała się ewangelicznym talentem, który “puszczony w obieg”, a więc przeżyty we właściwy sposób, stanie się środkiem głębszego nawrócenia i pogłębienia naszej relacji z Bogiem. Generalnie rzecz biorąc przyczyny pustyni, której doświadczamy, mogą być zupełnie naturalne, tkwiące w nas samych, bądź też przyczyną może być Bóg, który dla pociągnięcia nas ku sobie, paradoksalnie posługuje się tym właśnie środkiem.
Przyczyny naturalne
Zasadniczo przyczyny te można sprowadzić do dwóch rodzajów: przyczyn natury psychofizycznej oraz moralnej. Najczęstsze przyczyny natury psychofizycznej, powodujące ogólny rozstrój psychiczno-duchowy, który określiliśmy jako pustynię to: słaba kondycja psychofizyczna, a zwłaszcza różne formy neurastenii, przejawiające się w melancholii oraz w uczuciu zmęczenia fizycznego i psychicznego, ponadto napięcia i przeciążenia związane z pracą, obowiązkami, stresy, itp. Jako przyczyny natury moralnej można by wymienić niewłaściwie zrozumienie i praktykowanie modlitwy, w której szukamy doskonałego skupienia, przesadnie koncentrując się na metodach doń prowadzących, niż na samym Bogu. Ponadto negatywne skutki pustyni może sprowadzić świadoma niewierność Bogu w jakiejś dziedzinie naszego życia, przejawiająca się w grzechach czy niedoskonałościach, na które świadomie zezwalamy, nie próbując ich przezwyciężyć. Może to być nieuporządkowane przywiązanie afektywne do osób, do rzeczy, do własnego zdania, nieopanowane pragnienie by wszystko widzieć, słyszeć, wiedzieć, a nawet niewłaściwe, zmysłowe podejście do pewnych form pobożności. Wszystko to, nawet jeśli obiektywnie nie dotyczy spraw wielkich, jeżeli jest świadomie akceptowane, z czasem staje się skutecznym środkiem powodującym letniość, a następnie oziębłość duchową. I nie można się temu dziwić tłumacząc być może, że te świadomie pielęgnowane niewierności nie dotyczą materii ciężkiej, gdyż – jak pisze św. Jan od Krzyża – “wszystko jedno, czy ptak będzie uwiązany tylko cienką nitką czy grubą, bo jedna i druga go krępuje; dopóki nie zerwie jednej czy drugiej, nie będzie mógł wzlecieć swobodny” [1]. Tu właśnie niejednokrotnie tkwi przyczyna częstego doświadczenia pustyni, przejawiającego się pozbawieniem łask właściwych wytrwale praktykowanej modlitwie, jak np. pociech, pojmowań, duchowej gorliwości i zaangażowania.
Bóg
Często zdarza się jednak, że psychologiczne objawy pustyni podobne do tych wywołanych przez przyczyny naturalne sprawia sam Bóg. Zwykle też do takiej właśnie sytuacji odnosimy wyrażenie “pustynia”, które staje się wręcz synonimem próby zesłanej  przez Boga. Bóg może zabrać wszystkie pociechy i podpórki uczuciowe oraz pogrążyć człowieka w oschłości i ciemności, i niekoniecznie musi to być przejawem Jego kary, lecz sprawdza On w ten sposób czystość intencji człowieka, jego wierność, miłość i bezinteresowność. Co więcej, jak pouczają święci – będziemy się tu odwoływać do doświadczenia św. Jana od Krzyża, który ten rodzaj doświadczenia pustyni określa mianem “nocy ciemnej” – często tego typu zachowanie się Boga jest przejawem Jego szczególnej łaskawości wobec człowieka, którego chce wprowadzić w głębszą, bardziej zażyłą relację z sobą. Dotychczasowy sposób kontaktu z Bogiem polegał głównie na aktywności człowieka posługującego się na modlitwie wyobraźnią, rozumowaniem i uczuciami, co dawało mu wiele zadowolenia, pociechy i umocnienia wewnętrznego z praktyk pobożności, które spełniał. Jakkolwiek ten sposób komunikowania się z Bogiem na etapie początkujących był dobry, to jednak obiektywnie rzecz biorąc, był on jeszcze bardzo niedoskonały. Według św. Jana od Krzyża dzieje się tak dlatego, że początkujący “pobudzeni do ćwiczeń duchowych przez pociechę i upodobanie, jakie w nich znajdują, a nie przyzwyczajeni do cnót przez zaciętą walkę, pełni są niedoskonałości i błędów w swych duchowych ćwiczeniach. Ostatecznie bowiem każdy postępuje do stanu doskonałości, jaki posiada” (NC I,1,3). Ponadto opisany sposób kontaktu z Bogiem jest niedoskonały ze względu na niedoskonałość wiary, która jest “jedynym najodpowiedniejszym środkiem do zjednoczenia duszy z Bogiem” (DGK II,9,1). Wiara zatem dosięga Boga takim, jakim On rzeczywiście jest, podczas gdy wszystko to, co w modlitwie opartej na działaniu uczuć, wyobraźni i rozumowych rozważań możemy odczuć i pojąć o Bogu, nigdy w rzeczywistości Bogiem nie jest, gdyż On jest transcendentny, większy od jakiegokolwiek obrazu, pojęcia czy odczucia, które możemy wytworzyć.

___________________________________
Przypisy:

[1] Droga na Górę Karmel, księga I, rozdział 11, podpunkt 4 (w dalszej części będziemy używać tego typu skrótów; w odniesieniu do Nocy Ciemnej użyjemy skrótu NC, zaś występujące po tym oznaczenia cyfrowe będą analogiczne jak powyżej).
Dlatego też Bóg, chcąc pogłębić więź z człowiekiem, w swej Boskiej pedagogii przejmuje inicjatywę i zmienia sposób komunikowania się z człowiekiem, wlewając w jego serce poznanie i miłość bez pośrednictwa zmysłów, wysiłku rozumowania i odczuwania jak do tej pory, lecz w sposób bezpośredni, który określany jest mianem kontemplacji. Ponieważ człowiek nie jest świadomy i przyzwyczajony do tego nowego sposobu udzielania się Boga, które pozbawia go pociechy płynących z dotychczasowych form pobożności pozostawiając duszę w oschłości i niezdolności do rozmyślania przy pomocy wyobraźni i rozumowania, więc cała ta sytuacja odbierana jest jako coś negatywnego, jako regres w życiu duchowym. Dlatego też takie Boże działanie człowiek odbiera właśnie jako doświadczenie pustyni i nocy.
Kryteria rozeznawania przyczyn “pustyni”
Jest rzeczą jasną, że natura pustyni wywołanej kontemplacyjnym wpływem Boga jest różna od wywołanej którąś z przyczyn naturalnych. Stąd też i psychologiczne objawy obydwu doświadczeń, jakkolwiek na pierwszy rzut oka mogą wydawać się zbieżne, to jednak przy dogłębniejszej analizie różnią się między sobą. Świadomość tych różnic i obserwacja psychologicznych objawów kryzysów w relacji z Bogiem stanowi zbiór kryteriów, dzięki którym można odróżnić pustynię spowodowaną przyczynami naturalnymi od tej, która jest chciana i wywołana przez Boga.
Św. Jan od Krzyża w Nocy ciemnej oraz w Drodze na Górę Karmel podaje trzy ważne znaki rozpoznawcze odróżniające kryzys w życiu duchowym wywołany działaniem Bożym od kryzysu spowodowanego przyczynami naturalnymi:
“Pierwszym znakiem jest to, że jak dusza nie znajduje upodobania i pociechy w rzeczach Bożych, tak również nie znajduje ich w żadnej z rzeczy stworzonych” (NC I,9,2). Pojawia się więc kryzys afektywności obejmujący wszystkie wymiary i dziedziny życia człowieka, zarówno sferę relacji ze światem i innymi osobami, jak i z Bogiem. Naturalna aktywność pożądań, upodobań, skłonności uczuciowych zostaje niejako zablokowana, co rodzi doświadczenie oschłości, goryczy, niesmaku, zniechęcenia i uczuciowej pustki (por. także NC I,8,3). Ważne w tym kryterium jest to, że oschłość ta i wewnętrzny niesmak dotyczy również “rzeczy światowych”, jeśliby bowiem oschłość była ta była skutkiem grzechu lub świadomie pielęgnowanych niedoskonałości, prowadzących do zawinionego stanu oziębłości duchowej, to dusza czułaby pewną naturalną skłonność ku tym rzeczom.
“Drugim znakiem potwierdzającym, że oczyszczenie wynika z ciemnej nocy jest ciągłe zwracanie pamięci ku Bogu z zatroskaniem i bolesną uwagą, gdyż dusza sądzi, że nie służy Bogu należycie, ale cofa się skoro odczuwa zniechęcenie w rzeczach Bożych” (NC I,9,3). To “zatroskanie” i “bolesna uwaga” są kolejnym powodem wewnętrznych udręk dla duszy i pewnego napięcia uczuciowego. Są one jednak pewnym znakiem, że oschłość uczuciowa i zniechęcenie nie pochodzą z oziębłości, której cechą charakterystyczną jest niedbałość oraz brak gorliwości i pilności w służbie Bożej, ani też z neurastenii ani innych tego rodzaju przyczyn psychofizycznych, gdyż w tym przypadku człowiek nie odczuwałby tego bolesnego zatroskania, że utracił dotychczasową relację z Bogiem, na której mu tak bardzo zależy.
“Trzeci znak, po którym dusza poznaje, że jest to oczyszczenie zmysłów polega na tym, ze chociaż dusza wiele czyni ze swej strony, to nie może już rozmyślać ani rozważać przy użyciu wyobraźni, jak to przedtem czyniła” (NC I,9,8). Tak więc wyobraźnia zostaje zablokowana w swej naturalnej działalności, a ponieważ od jej działania zależy proces rozważania dyskursywnego, jak również poruszenia w sferze afektywnej, stąd też ogólna niemoc i rozstrój dotyczy wszystkich tych władz i odpowiadających im sfer. Trwałość niemożliwości posługiwania się tymi władzami i związanej z tym oschłości jest znakiem na to, iż stan ten nie wypływa z żadnej okresowej niedyspozycyjności fizycznej czy psychicznej, gdyż po jej zniknięciu dusza mogłaby wrócić do rozmyślania, w którym jej władze i uczucia znajdowały oparcie (por. NC I,9,9).
Przedstawione tu znaki, z niewielkimi zmianami narzuconymi przez nieco inne okoliczności, zostają powtórzone w DGK II,13). Największa różnica dotyczy drugiego znaku, który w Drodze na Górę Karmel jako trzeci znak przybiera postać “miłosnej uwagi” “w wewnętrznym pokoju, ukojeniu i odpocznieniu” (DGK II,13,4), gdy tymczasem w Nocy Ciemnej jawi się jako autentyczna miłość, ale pełna oschłości i przygnębienia. Psychologiczne odczucie jest więc odmienne, choć w istocie chodzi o tę samą przyczynę je wywołującą. Zwykle w początkach przeważają negatywne uczucia oschłości i udręki wynikające z nieprzystosowania się duszy do tego nowego udzielania się Boga. Kiedy zaś dusza go zaakceptuje i współpracuje z nim, wówczas coraz częściej zaczyna doświadczać wewnętrznego ukojenia i miłosnego uciszenia.
Powyższe kryteria wzięte razem dają moralną pewność, że kryzys modlitwy i związany z nią kryzys afektywności nie są wynikiem innych, naturalnych przyczyn, lecz szczególnej interwencji Bożej.
Środki zaradcze
Sposób zachowania się w doświadczeniu “pustyni” zależny jest od rozpoznanych przyczyn, które je wywołują. Rozpoznanie to powinno dokonywać się na podstawie wyżej przedstawionych kryteriów, w wewnętrznej uczciwości, podczas rachunku sumienia, szukając w miarę możliwości światła u innych, odpowiednich ku temu osób. Inne środki zaradcze należy podjąć przekonawszy się, że kryzys duchowy spowodowany jest przez przyczyny naturalne, inną zaś postawę wewnętrzną należy przyjąć, gdy “pustynia” wywołana jest przez samego Boga.
Przy przyczynach naturalnych
Przy objawach kryzysu wywołanego przez niedyspozycję fizyczną należy przede wszystkim zadbać o własne zdrowie. Czasami wystarczy tu tylko trochę wypoczynku. Jeśli sytuacja kryzysowa spowodowana jest nadmiernym i przedłużającym się zmęczeniem psychicznym lub fizycznym, wówczas zdrowy rozsądek podpowiada, że remedium należy we właściwym przeprofilowaniu aktywności zewnętrznej.
Jeżeli przyczyna objawów “pustyni” jest lenistwo duchowe, niewierność łasce, zaniedbywanie sakramentów, modlitwy i innych praktyk duchowych, grzech lub nieuporządkowane przywiązanie do jakiejś rzeczy, a wszystko to zwykle prowadzi do oziębłości wobec Boga i do osłabienia relacji z Nim, wówczas z całych sił i używając wszelkich możliwych sposobów, z wiernością i ascezą na czele, należy dążyć do obudzenia w duszy pozytywnego pragnienia Boga i bliskiej z Nim relacji.
Jeżeli mimo zastosowanych środków i szczerego pragnienia bliskości Boga doświadczenie pustyni trwa, wtedy w modlitwie, w której kryzys staje się szczególnie widoczny, należy uciekać się do form bardziej prostych niż modlitwa myślna, takich jak np. zatrzymanie się nad krótkim fragmentem z Pisma Świętego i powolne powtarzanie go, posłużenie się gotowymi już formułami modlitwy słownej bądź liturgicznej. W ciągu dnia należy starać się o trwanie w Bożej obecności dopomagając sobie przez częste akty strzeliste – krótkie wzniesienia umysłu i serca do Boga, w miarę możliwości również przez nawiedzenie Najświętszego Sakramentu. Ten sam sposób postępowania dotyczy tych przypadków, gdy nie jest możliwe ograniczenie ilości zajęć zewnętrznych, ponieważ są one narzucone przez sytuację czy okoliczności, na które nie mamy wpływu, czy przez posłuszeństwo.
Przy nadprzyrodzonym wpływie Boga
Kiedy w rozeznaniu w oparciu o przytoczone wcześniej kryteria nabiera się dostatecznej pewności, że pustynia spowodowana jest przez nowy, kontemplacyjny sposób udzielania się Boga, należy przyjąć to jak jest w istocie, czyli jako jedną z większych łask Bożych. Ogólną zasadę, jaką stawia św. Jan od Krzyża odnośnie zachowania się podczas kontemplacyjnego doświadczenia pustyni, które nazywa on nocą ciemną jest ta, aby tajemne oczyszczające działanie Boga uszanować i nie przeszkadzać mu (por. NC I,10,1.5). skoro więc osoby nie mogą już rozmyślać ani nie odczuwają smaku w żadnych szczegółowych rozważaniach, nie powinny na siłę wracać do tego typu rozważań, męcząc się przy tym, lecz trzeba podjąć nową, uproszczoną formę modlitwy. Natomiast każdy wysiłek, by odczuwać i kosztować Boga rozprasza i niepokoi duszę, “wyprowadzając ją z tego spokojnego ukojenia i słodkiego odpocznienia kontemplacji, jaka się jej udziela” (NC I,10,4). Początkujący kontemplatycy niech więc raczej “pozwolą trwać duszy w spoczynku i ukojeniu, choćby się im wydawało, że nic nie czynią, tylko czas tracą” (tamże). Odzywające się skrupuły popychające do aktywności trzeba cierpliwie znosić i trwać w spoczynku, by nie przeszkodzić dokonującemu się dziełu.
Bardzo pomocnym dla takich osób byłoby również znalezienie doświadczonego kierownika duchowego [2]. Jest to związane z ciągłą możliwością regresu w życiu duchowym: “Jeśli dusze będące w tym stanie nie znajdą kogoś, kto by je zrozumiał, będą się cofały, zejdą z drogi lub na niej osłabną” (NC I,10,2). Drugi powód to potrzeba współdziałania w rozwoju kontemplacji wlanej, jako że samo światło wlane na początkowym etapie jest jeszcze za słabe, by ogarnąć całą duszę i pociągnąć ją ku nowym drogom. Jedną z form takiego współdziałania jest kierownictwo duchowe. Trzecią przyczyną jest stan psychiczny osób doznających kontemplacyjnego oczyszczenia. Martwią się one z powodu obawy, że zagubiły się na drodze Bożej, że utraciły dobro duchowe i że Bóg je opuścił. Przez usiłowanie rozmyślania i wzbudzania uczuć na modlitwie męczą się i odczuwają wielkie niezadowolenie (por. NC I,10,1). Potrzeba wówczas pomocy ze strony człowieka obdarzonego większym światłem, który potrafiłby pocieszyć, doprowadzić do równowagi wewnętrznej chroniąc tym samym psychikę przed rozchwianiem.
Postawą charakteryzującą osoby, które Bóg poddaje biernemu oczyszczeniu zmysłów powinno być trwanie w cierpliwości i spokojnej ufności w Bogu: “ci, którzy znajdują się w takim stanie, powinni podnieść się na duchu i trwać w cierpliwości porzucając troskę. Niech ufają, że Bóg nie opuszcza tych, Go szukają prostym i szczerym sercem, ani też nie odmówi im potrzebnej pomocy na tej drodze” (NC I,10,3). Należy więc szanować Bożą ingerencję podczas nocy biernej, ulegle i milcząco poddając swoje działania Bożemu działaniu. Nie powinny ulegać pokusie, że lepiej byłoby zająć się czymś innym, skoro na modlitwie nie mogą już nic czynić ani myśleć (por. NC I,10,4). Potrzeba tu trwania w pokoju i odpocznieniu wewnętrznym oraz cierpliwego znoszenia siebie. Potrzeba po to, aby przez nieopatrzne działanie nie przeszkadzać dziełu, które Bóg dokonuje w głębi naszego serca (por. NC I,10,5).
Na koniec należy stwierdzić, że bez względu na to, jaki byłby cel, dla którego Bóg dopuścił lub chciał pustyni w życiu duchowym, nigdy nie powinno się zaniedbywać kontaktu z Nim, a zwłaszcza modlitwy. Należy cierpliwie w niej wytrwać, także w okresach przedłużającej się próby, ciemności, oschłości, poczucia własnej niemocy, kiedy faktycznie może się pojawić pokusa ucieczki od modlitwy. Nie należy wtedy tracić odwagi lecz wytrwać będąc pewnym, że wierność na nowo wyjedna nam łaskę Bożej obecności, być może na nowym, głębszym poziomie. Doświadczenie pustyni, jakakolwiek byłaby jego przyczyna, nigdy nie powinno być pretekstem do porzucenia modlitwy. Jeżeli mimo naszych starań nie możemy się modlić, nie ma w nas pięknych myśli ani żadnych odczuć – nie należy się tym smucić, lecz swoje ubóstwo ofiarować Bogu. Taka modlitwa, choć wydaje się uboga, nie traci nic ze swej wartości, ponieważ Bogu zależy nie tyle na pięknych myślach i uczuciach, ile na szczerości i wytrwałości woli, dzięki której człowiek pragnie Go kochać, ofiarować Mu swój czas i siebie samego, bez względu na zewnętrzne czy wewnętrzne okoliczności.

Andrzej Ruszała OCD 

___________________________________
Przypisy:

[2] O ważności kierownictwa duchowego na etapie początkowej kontemplacji świadczy fakt, iż oprócz wzmianki w NC 1,10,2 tematyce tej święty Jan poświęca wiele miejsca w postaci obszernej dygresji w ŻMP 3,30-65.
http://www.katolik.pl/cierpienie-i-oczyszczenie-jako-doswiadczenie-pustyni-w-zyciu-duchowym,24233,416,cz.html?s=3
*********
ks. Andrzej Maryniarczyk SDB

Tajemnica zła

Cywilizacja

Problem zła

Problem zła zawsze niepokoił umysły nie tylko filozofów, ale i każdego człowieka. Zło jest tym, co najbardziej dotyka ludzką naturę, z czym człowiek nie tylko poznawczo, ale i egzystencjalnie nie może sobie poradzić. Co więcej, zło jest jakby wpisane w dzieje bytowania ludzkiego. Wiąże się to m.in. z przeznaczoną każdemu człowiekowi śmiercią, której zapowiedzią są cierpienia i choroby, z doświadczeniem niepewności losu ludzkiego, z faktem istnienia wolności i ograniczenia tej wolności przez wolność drugiego człowieka, z faktem niszczycielskich niekiedy sił natury itp.

Zło, którego doświadcza człowiek, ma różne postacie. Jest to zło-choroba, zło-nieszczęście, zło-wojny, zło-katastrofy, zło-kalectwa, aż do zła-śmierci włącznie. Możemy też mówić o złu moralnym, kosmicznym, społecznym (systemy polityczne) czy złu śmierci[1].

Różnorodne nauki podejmują wysiłek teoretycznego i praktycznego rozwiązania problemu zła. Medycyna czyni to, szukając środków zabezpieczających przed chorobą, a nawet przed śmiercią, teologia – ukazując perspektywę życia wiecznego, dyplomacja i polityka szukają sposobów rozwiązania zła społecznego, filozofia z kolei poszukuje wyjaśnienia przyczyn oraz natury i celu zła.

Zanim spróbujemy zmierzyć się z problem zła na płaszczyźnie filozoficznej, musimy sobie uświadomić, że poza obszarem filozoficznych wyjaśnień pozostanie coś, czego nie jesteśmy w stanie czysto rozumowo dotknąć, a co stanowi najgłębszą tajemnicę zła. Chodzi mianowicie o odpowiedź na pytanie: jaki sens ma zło? czy zło może w ogóle mieć jakiś sens? Na to pytanie próbują udzielić odpowiedzi różne religie. Wystarczy przywołać takie religie jak buddyzm, islam, judaizm czy chrześcijaństwo, by uświadomić sobie, w jak różny sposób podchodzą one do wyjaśniania problemu tajemnicy zła i jego sensu.

W filozoficznym wyjaśnianiu zacieśnia się problematykę zła do poszukiwania odpowiedzi na dwa główne pytania: czym jest, a więc w jaki sposób istnieje zło? oraz dlaczego istnieje zło? Pytanie o ostateczny sens zła, a więc czy zło (cierpienie, śmierć) ma jakiś sens i dlaczego pojawia się, pozostaje dla filozofii wielką tajemnicą (właściwie niedostępną).

Problem obecności zła w świecie w różnych postaciach i formach był i jest ciągle przedmiotem refleksji filozoficznej. W historii filozofii możemy wskazać okresy mniej lub bardziej intensywnego zainteresowania się problematyką zła[2]. Na terenie filozofii spotykamy dwie odrębne próby wyjaśniania tajemnicy zła, które od starożytności konkurowały ze sobą. Jedną z nich możemy nazwać dualistyczną, zgodnie z którą zło pojmuje się jako samodzielny byt, istniejący odwiecznie obok dobra[3], oraz realistyczną, która tajemnicę zła upatruje w braku pełni dobra w bycie[4]. Obie interpretacje, odpowiednio do pojmowania natury zła, usiłują wskazać na jego naturę, przyczynę i sens. Przyjrzyjmy się bliżej tym interpretacjom, gdyż są one nie tylko obecne w księgach filozofów, lecz są także częścią współczesnego dziedzictwa kulturowego.

Absolutyzacja i sakralizacja zła

Pierwsze próby wyjaśnienia tajemnicy zła, jakie pojawiły się w starożytności, wskazywały na zło jako na coś, co samodzielnie istnieje, ma własną naturę i przyczynę. Świat pojmowany był jako złożony z bytów złych i dobrych. Przyczynę tego stanu rzeczy upatrywano w tym, że całą rzeczywistością miały rządzić od wieków dwie zasady: zasada dobra i zła.

Wśród filozofów, nawiązujących do tej interpretacji spotykamy takich, którzy podkreślali czasowość zła i takich, według których zło było, jest i będzie. Zdaniem np. Heraklita (VII w. przed Chr.), chociaż w świecie istnieje wieczny konflikt dobra i zła, to jednak konflikt ten kończy się z momentem zapanowania tzw. prawa logosu. Z prawem tym zostaje ustanowiony porządek dobra. Stąd obecność dobra i zła w świecie jest czymś czasowym i pozornym. Heraklit pisał: Natura dąży do przeciwieństw i z nich, a nie z rzeczy sobie podobnych tworzy harmonię; tak np. rodzaj męski łączy się z żeńskim, nie zaś każdy z nich z podobnym sobie, i w ten sposób pierwsza zgodność stworzyła siebie z przeciwieństw, a nie z rzeczy tego samego rodzaju[5]. Z tej samej racji: “[…] jednym i tym samym jest w nas żywe i umarłe, to, co czuwa, i to, co śpi, młode i stare, ponieważ te rzeczy stają się po swej zmianie tamtymi, a tamte znów po swej zmianie stają się tymi”[6]. Dlatego też ci, którzy są: “[…] nieśmiertelni śmiertelni; ci żyją śmiercią tamtych, tamci zmarli życiem tych. I dobro, i zło są czymś jednym[7]. Natomiast: “[…] dla boga wszystko jest piękne, dobre i sprawiedliwe. Tylko ludzie uważają jedne rzeczy za sprawiedliwe, inne za niesprawiedliwe”[8].

Podobne poglądy na temat tajemnicy zła głosił Pirron z Elidy. Zło według niego pojawia się dopiero w naszym poznaniu. Kiedy człowiek zaczyna coś twierdzić lub przeczyć, a więc poznawać, wtedy pojawia się błąd i prawda, dobro i fałsz. Dlatego radzi, by powstrzymać się od: “[…] sądu, któremu towarzyszy jak cień niewzruszony spokój […]. W rzeczach, które od nas zależą, ani niczego nie wybieramy, ani nie unikamy. Tego zaś, co od nas nie zależy, ale jest koniecznością, nie możemy uniknąć, jak głodu, pragnienia, bólu, bo tego rozumem nie da się przemóc”[9]. Rzeczy zaś same w sobie nie są “wyróżnione”, a więc nie są ani dobre, ani złe.

Jeszcze inaczej próbowali wyjaśniać tajemnicę zła stoicy, dla których świat był przejawem tego samego odwiecznego boskiego prawa. Jest to prawo dobre i doskonałe. Istnienie świata, a w nim życie człowieka, jest tylko “błyskiem”, “mrugnięciem” tego odwiecznego prawa. Zło jest w ludzkich wadach i w ludzkim postępowaniu. W naturze nie ma jednak zła. Natura jest dobra. Stąd, jak powie Epikur, zło jest czymś pozornym. Wyrazi to w słynnym czwórmianie, że (1) bóstwo nie jest straszne, gdyż “bogów można oglądać tylko umysłem”; (2) śmierci się nie czuje, gdyż “śmierć jest niczym dla nas, bo to, co się rozpadło nie ma czucia, a co nie ma czucia, jest dla nas niczym”; (3) to, co jest dobre, jest łatwe do zdobycia, gdyż: “Granicą wielkości rozkoszy jest usunięcie wszelkich okoliczności wywołujących ból. Gdziekolwiek przeto jest rozkosz, w ciągu jej trwania nie ma tam bólu czy smutku ani tych cierpień razem”[10]; (4) to, co jest złe, jest łatwe do zniesienia. “Ból cielesny nie trwa bez przerwy; ból ostry trwa krótko, a taki, który zaledwie przewyższa rozkosz cielesną, nie utrzymuje się przez wiele dni. Co się zaś tyczy chorób przewlekłych, to dostarczają one ciału więcej przyjemności niż przykrości”[11]. Jednak zło zostanie według nich ostatecznie pokonane na rzecz dobra.

Człowiek wydany w “ręce” zła

Z kolei możemy w dziejach myśli ludzkiej spotkać filozofów, którzy absolutyzując zło wskazują na dobro i zło, jako na dwie odwiecznie istniejące rzeczywistości, niezniszczalne i nieprzemijające. Wśród filozofów, którzy w starożytności propagowali tę interpretację, możemy wskazać m.in.: pitagorejczyków, Platona, Filona, Plotyna, Orygenesa, a w czasach nowożytnych A. Schopenhauera. Wszyscy oni utrzymywali, że zło i dobro mają swój samodzielny byt, swoją niezniszczalną naturę i swoją przyczynę.

Według pitagorejczyków tajemnica zła w świecie kryje się w tym, że na szczycie świata znajdują się dwie zasady jego organizacji: monada (jedni) i diada (wielości). Pierwsza (monada) – zasada jedni – ma naturę dobra i jest doskonała. Druga (diada) zaś – zasada wielości – ma naturę zła i jest zasadą anarchii. Tymi dwiema zasadami rządzony jest kosmos i w nich upatrywano źródła tajemnicy zła: jego istnienia i natury.

Platon, idąc po tej linii, wskazywał na istnienie dwóch przeciwnych sobie światów: świata dobra i zła, bytu i niebytu rządzonych przez dwie zasady: zasadę idei, która jest przyczyną dobra, i zasadę materii, która jest przyczyną zła. Plotyn z kolei, podejmując myśl Platona, jeszcze bardziej zradykalizował dualistyczną interpretację zła. Wskazał on na dobro jako tego typu byt, który się udziela (emanuje z siebie) – bonum est diffusivum sui. Złem zaś określił taki byt, który nie wyłania z siebie żadnej innej hipostazy, a takim czymś jest właśnie materia.

Ta dualistyczna wizja świata, który tworzą byty dobre i złe, zostanie przejęta także przez niektórych starożytnych Ojców Kościoła. Orygenes np. wyjaśnia zło, które zapodmiotowane jest w materii, jako skutek grzechu pierworodnego. Byty bowiem, które zgrzeszyły i oddzieliły się od Boga, zostały związane z materią, która z natury jest zła i jest źródłem wszelkiego zła. Bóg jednak jest silniejszy od zła, dlatego w ostateczności uwalnia człowieka od niego, a to jest celem dzieła Odkupienia[12].

Najbardziej skrajną interpretację zła spotykamy u A. Schopenhauera[13]. Według niego cały świat materialny jest zły i stanowi przejaw zła. W świecie tym jest tyle zła, że wystarczyłaby jedna kropla – a świat ten pogrążyłby się w niebycie. Świat bowiem ma minimum warunków do istnienia. Stąd wystarczą najmniejsze perturbacje – czy to w kosmosie, czy w życiu społecznym lub moralnym – a wszystko pogrąży się w chaosie. Schopenhauer dowodził, jak wyjaśnia jego myśl B. Fuller, że: “[…] siły i zdarzenia zewnętrzne pozostają ze sobą w konflikcie i wzajemnie się niszczą. Odnosi się to do wszelkich stopni rozwoju kosmicznego. Przedmioty nieożywione miażdżą się wzajemnie. Ciała żywe żerują jedne na drugich. Organizmy wrażliwe przyczyniają bez końca cierpienia jeden drugiemu. Organizmy obdarzone inteligencją współzawodniczą ze sobą na śmierć i życie, a często walczą ze sobą otwarcie i krwawo. Proces kosmiczny jest samobójstwem bez końca. […] Tak więc absolut […] jest ślepy, irracjonalny i niemoralny. Absolut jest wolą, by istnieć, wolą, by żyć, mniejsza o to, w jaki sposób. […] W takiej woli nie ma celu, nie ma moralności, nie ma szczęścia, nie ma dobra. Jej motywacja jest obłąkana, jej owocem jest cierpienie, a wszechświat, stworzony przez jej ślepe i kolidujące pragnienia, jest rzeczą złą”[14]. Twórcą takiego świata nie może być Bóg, lecz jakiś Anty-Bóg (Gegen-Gott). To on pcha świat do cierpienia i bólu. Działanie tego Anty-Boga jest niepoznawalne.

Można by jeszcze przytaczać inne, bardziej katastroficzne interpretacje problemu zła. Te, które przywołaliśmy, stanowią jedynie ich uprzykładowienie i sprowadzają się do jednego mianownika, a mianowicie absolutyzacji zła. Niemniej jednak, gdy rozglądamy się wokoło, możemy zauważyć, że także człowiek współczesny dość często sięga do tego typu interpretacji zła. Często dzielimy świat na świat rzeczy złych i dobrych, a wizje katastroficzne, zgodnie z którymi świat pędzi ku samozagładzie, dominują i wydają się być jedynymi do przyjęcia.

Należy jednak zauważyć, że interpretacje te, zarówno w formie dualizmu radykalnego, jak i pozornego, nie wyjaśniają problemu zła, a tylko go absolutyzują i sakralizują. Co więcej, pozbawiają człowieka jakiejkolwiek motywacji przeciwstawiania się złu. Człowiek został wydany na pastwę zła.

Tymczasem zantagonizowany świat bytów jest nie do pogodzenia z całą historią świata, który mimo wszystko trwa, a także z prawdą o stworzeniu całego świata ex nihilo przez Stwórcę i o powołaniu człowieka, by ten świat czynił sobie poddanym, przemieniając go i doskonaląc. Interpretacja ta pociąga za sobą także absurdalne konsekwencje praktyczne, które dotyczą np. wychowania (jak można wychowywać kogoś, kto jest z natury zły?), moralności (jak można odpowiadać za czyny, co do których człowiek nie jest wolny?) czy egzystencji ludzkiej (jak można żyć szczęśliwie w świecie zła i bezsensu?). Co więcej interpretacje te poddają człowieka i społeczności ludzkie pod władzę zła, którego nie można uniknąć, a co najwyżej znosić i jakoś się z nim układać (pertraktować ze złem). Jest to też interpretacja, która stoi w sprzeczności z realistyczną interpretacją świata, zgodnie z którą wszystkie byty są z natury dobre, jak i teologiczną, zgodnie z którą Bóg jest jedynym Panem świata. Trudno więc zadowolić się tego typu wyjaśnieniem tajemnicy zła, gdyż wyjaśnienie to rodzi więcej trudności i aporii niż dostarcza odpowiedzi.

Zło jako brak w pełni dobra bytu

Odwołując się do realistycznej interpretacji zła jako braku, musimy równocześnie podkreślić, że nie jest to równoznaczne z odrzuceniem faktu istnienia zła w świecie w postaci cierpienia, wojen, kataklizmów, kalectw, chorób czy śmierci, zła fizycznego i moralnego. Interpretacja ta tym jednak zasadniczo różni się od poprzedniej, że odmawia złu samodzielnej bytowości. Znaczy to, że odrzuca istnienie samodzielnych postaci zła, takich jak choroba jako taka, wojna jako taka, krzywda jako taka, które miałyby swe samodzielne istnienie, a więc byłyby bytami. Wskazuje się natomiast na człowieka, który jako byt realny ma chorą wątrobę czy chore serce, na ludzkie działanie nakierowane na własną korzyść kosztem drugiego, na świat przyrody, w którym zostały zaburzone jakieś prawa, co sprowadziło różne perturbacje itp. Zło zatem istnieje w bytach jako jakiś brak w nich samych[15].

Brak ten możemy wskazać w strukturze bytów, na tle ich całości. Pojawienie się tych braków decyduje o niedoskonałości bytów. Samo jednak zło, jako brak, a więc jako to, czego nie ma, nie ma swej przyczyny. Przyczynę istnienia ma konkretny byt, przyczynę ma także zniszczony konkretnie element w bycie (np. złamana noga w krześle). Sam jednak brak jako taki, a więc np. “brak nogi”, który chcielibyśmy pojąć jako coś samodzielnego, nie ma swej przyczyny, bo czegoś takiego jako bytu nie ma (nikt nie produkuje “braku nogi”). Z tej też racji zło jako brak nie jest poznawalne poza realnym bytem.

Poznawalny jest bowiem tylko konkretny byt, który niesie w sobie jakiś brak. Zło jest więc brakiem jakiegoś elementu w bycie. Brak ten sprawia, że byt-dobro pozbawiony jest pewnej doskonałości.
Interpretacja ta jest charakterystyczna dla filozofii realistycznej. Dzięki tej interpretacji świat pojmowany jest jako świat dóbr, który stanowi naturalne środowisko życia i działania dla człowieka. Aby problemu zła nie zbanalizować poprzez powiedzenie, że zło jest brakiem (niebytem), a więc nie istnieje, musimy odwołać się do wewnętrznej struktury bytu i wskazać na jego wieloraką złożoność. Pomiędzy elementami wchodzącymi w strukturę każdego bytu zachodzą określone relacje, których kresami (członami) są owe elementy jako tzw. korelaty, a które to relacje pomiędzy elementami złożeniowymi tworzą zgodną i harmonijną całość. Wyjaśnia Krąpiec: “Zło zatem pojęte jako brak, zwłaszcza brak pośród części integralnych – jest w rezultacie pewną relacją niezgodności (czyli brakiem relacji zgodności) […]”[16].

Te właśnie braki występujące wśród złożeń stanowią o niedoskonałości bytu, która doświadczana jest i pojmowana jako zło. Generalnie wśród złożeń bytowych możemy wyróżnić trzy rodzaje elementów: elementy konstytutywne (istotowe) są to takie, bez których nie może istnieć żaden realny byt. Takimi elementami mogą być np. materia i forma (w przypadku przedmiotów materialnych), istota i istnienie (w przypadku każdego bytu), ciało i dusza (w przypadku człowieka) itp. Elementy integrujące są to takie elementy (części), które tworzą całość przedmiotu, jak np. nogi u stołu, ręce czy nogi u człowieka, koła w samochodzie itp. Elementy doskonałościowe są to te części, które determinują doskonałość istniejącego przedmiotu oraz jego działanie. Takimi elementami mogą być np. gładkość powierzchni, sprawność wykonywanej czynności, a także cała dziedzina postępowania człowieka: uczciwość, prawdomówność, a więc to, co tworzy życie moralne człowieka itp.

Odwołując się do interpretacji zła jako braku, wskazujemy na brak w bycie któregoś z tych elementów złożeniowych. To właśnie ów brak jest tym, co sprawia, że byt nazywamy złym. Jeśli bowiem np. określam jakieś krzesło jako złe, to przyczyną tego jest brak w nim nogi lub innego z elementów złożeniowych. To ten właśnie “brak nogi” nazywamy złem. Jeśli jakiegoś człowieka określam złym, bo np. kłamie lub kradnie czy zabija, to ze względu na braki elementów doskonałościowych. Podobnie, gdy zanieczyszczenie środowiska nazywam złem. To zło tkwi w zakłóceniu proporcji i harmonii w wodzie, powietrzu czy przyrodzie. A więc złem jest tu brak elementów doskonałościowych itd.

Widzimy więc, że byt ze względu na brak któregoś z elementów jest określany jako zło. Musimy jednak, przy tym generalnym wyjaśnieniu, poczynić pewne zastrzeżenie. Chodzi mianowicie o to, że niektórych wymienionych powyżej elementów nie może zabraknąć w bycie. Nie może zabraknąć elementów konstytutywnych (istotnych), bo byłoby to równoznaczne z unicestwieniem bytu. Nie może więc zabraknąć duszy czy ciała w przypadku człowieka, materii czy formy w przedmiocie fizycznym itp. Mogą natomiast występować braki wśród elementów integrujących i doskonałościowych. To ze względu na braki określonych elementów nazywamy byt złym. Mówimy bowiem o złym nożu, który jest poszczerbiony, złym stole, który jest porysowany, złym samochodzie, który jest zepsuty, złym człowieku, który kradnie, krzywdzi, bije, zabija, złym systemie społeczno-politycznym itp. W każdym z tych przypadków złem nazywamy określony brak czy niedoskonałość, która występuje w bycie. Sam jednak brak (np. brak nogi) czy niedoskonałość (np. nieuczciwość) nie jest czymś samodzielnie istniejącym; czymś, co ma swoją bytowość. Nie ma bowiem “braku nóg” ani “nieuczciwości”, które moglibyśmy spotykać jako rzeczy realne. Spotykamy natomiast rzeczy, ludzi, systemy społeczne, które niosą w sobie konkretne braki i niedoskonałości.

Zło wydane w ręce człowieka

Zło jako brak może być usuwane i naprawiane. Z tej racji, zgodnie z tą interpretacją tajemnicy zła, to nie człowiek wydany jest w “ręce” zła, lecz zło w ręce człowieka. Spotykane braki, zarówno w świecie natury, jak i kultury, w życiu indywidualnym jak i społecznym, możemy naprawiać. Spotykane zło moralne w świecie ludzkim możemy naprawiać poprzez doskonalenie postępowania i działania człowieka (etyka). Spotykane braki w naturze możemy naprawiać dzięki osiągnięciom nauki, medycyny, sztuki i techniki. Musimy jednak, w ramach tej interpretacji, odnotować i ten fakt, że braki w bytach mogą być przyczyną powodowania braków w innych (tak jak zepsuty jeden tryb w maszynie niszczy drugi, ten z kolei następny itd.). Stąd można mówić o ekspansji zła (braków), czy o złych grupach ludzi, złych systemach społeczno-politycznych, które wciągają w swe “tryby” poszczególne jednostki ludzkie i dokonują w nich zniszczenia. Z tej racji tak, jak organizuje się zło (byty “wybrakowane”), tak również musi organizować się dobro.

Interpretacja zła jako braku w dobru bytu wydaje się być najbardziej racjonalną próbą wyjaśnienia tego odwiecznego problemu, z którym przychodzi się mierzyć także współczesnemu człowiekowi. Zło nie istnieje jako samoistny byt, ono w bycie powstaje z powodu braku jakichś elementów integralnych lub doskonałościowych. Zło jako takie nie ma swej własnej natury, a tylko naturę bytu-dobra, w którym ten brak wystąpił. Z tej racji zło, które odkrywamy jako brak elementów integrujących i doskonałościowych w bytach, nie może w ostateczności pokonać dobra, gdyż istnieje istnieniem bytu-dobra. Chcąc zniszczyć dobro, zło samo musi się unicestwić. Żadne więc katastroficzne wizje świata nie mają swych racjonalnych podstaw.

Zło jako brak może i powinno być usuwane przez człowieka w ten sposób, że brak dobra zapełniany jest dobrem, czyli “zło naprawia się dobrem”. Chcąc zło zwyciężać złem podejmowalibyśmy czynność absurdalną: brak naprawialibyśmy brakiem. Człowiek może zatem zło “opanowywać” przez naprawianie braków fizycznych, moralnych, psychicznych, ustrojowych, wychowawczych itp. Może do tego wykorzystać całą naukę, technikę, medycynę, sztukę, politykę itd. W przypadku zła moralnego może go niwelować poprzez wychowanie i doskonalenie całej dziedziny sprawnościowego działania człowieka. Temu ma służyć m.in. etyka, pedagogika, teologia moralna, psychologia, a także – służąca do usuwania zła w dziedzinie życia społecznego – polityka (etyka społeczna).

Świat, w którym żyjemy, jest światem dóbr, z których człowiek powinien się nauczyć racjonalnie korzystać.

Z drugiej strony realizm istniejących bytów, które są przygodne i potencjalne, a więc i niedoskonałe, uświadamia nam, że winniśmy także uwzględniać fakt braków. Jednak człowiek nie jest wydany na “pastwę” niedoskonałości bytów, gdyż tak jak sam siebie może doskonalić, tak również może to czynić ze światem, który go otacza, i w tym też ukazuje się wielkość człowieka i jego transcendencja nad światem, w którym żyje.

Pytając o przyczynę zła, możemy pytać o przyczynę powstania braków w bycie (np. kto złamał nogę w krześle, kto skrzywdził drugiego itd). Przyczynę tych braków, które pojawiły się w bycie możemy (mniej lub bardziej dokładnie) wskazać. Sam jednak brak, jako taki, nie ma swej bytowości. Z tej racji nie może też mieć swojej przyczyny. Stąd Bóg nie może być przyczyną braku (czyli zła), gdyż on jest przyczyną bytu[17].

Należy zaznaczyć, że choć interpretacja ta w jakimś sensie zaspakaja naszą ciekawość poznawczą, nie znaczy to jednak, że problem zła został do końca rozwiązany. Wiele osób z powodu zauważonych braków w bytach stawia pod znakiem zapytania, jeśli nie istnienie Boga, to przynajmniej bezpośrednie pochodzenie świata od Niego. W postawie tej ukryta jest tęsknota za ubóstwieniem świata, bo świat bez braków, świat doskonały musiałby być bóstwem. Ponadto, w przypadku podkreślania istnienia zła w świecie zapomina się o pytaniu, skąd w takim razie wzięły się choćby te niewielkie “odrobiny” dobra. Wreszcie, zapomina się często o tym, że świat, w którym żyjemy, jest światem przygodnym, a więc światem, w którym istniejące byty, ze względu na zawarty w sobie element potencjalności, są niedoskonałe, a doskonałość jest im zadana.

Na terenie filozofii nierozwiązywalny pozostaje jednak problem sensu zła, a szczególnie sensu ludzkiej śmierci i ludzkiego cierpienia (jako zła). Bez odpowiedzi na terenie filozofii pozostaje więc pytanie o sens cierpienia w ogóle czy cierpienia kogoś, kto nie zawinił, o sens zła fizycznego czy moralnego, indywidualnego czy społecznego, kosmicznego czy ludzkiego itp. To zagadnienie pozostaje dla filozofa tajemnicą.

Sens i wartość cierpienia

Rąbka tej tajemnicy próbują odsłonić religie, określając sens i wartość cierpienia. Jeśli sięgniemy, dla przykładu, do religii chrześcijańskiej, widzimy, że w jej centrum widnieje prawda o Krzyżu i o Zmartwychwstaniu: wszelkie cierpienie, a także i śmierć są więc wkomponowane w ekonomię ludzkiego zbawienia. Nie znaczy, to, że chrześcijaństwo głosi apologię cierpienia i śmierci. Zło, cierpienie i śmierć zawsze pozostają złem. Jednak w perspektywie życia wiecznego, cierpienie człowieka, przeniknięte prawdą wiary o Zmartwychwstaniu nabiera wartości, w tym znaczeniu, że Bóg w swej wszechmocy i miłosierdziu może ze zła (cierpienia) wyprowadzić dobro, ze śmierci – życie wieczne. Tym dobrem może być nawrócenie człowieka, przemiana życia, czy obudzenie w innych większej miłości do chorych, cierpiących (stąd różne dzieła pomocy drugiemu człowiekowi).

Należy także i to odnotować, że tylko religia chrześcijańska ma w swym przekazie wiary i orędziu zbawienia najdalej posuniętą propozycję odsłonięcia ostatecznej tajemnicy zła i cierpienia. Z tej racji tam, gdzie z kultury ruguje się religię chrześcijańską, co dzieje się obecnie w Europie, ze spotęgowaną siłą wraca problem sensu zła-cierpienia. Nic więc dziwnego, że nie odnajdując jego sensu, proponuje się eutanazję dla nieuleczalnie chorych i starych, a zabicie przez narodzeniem dla obciążonych wadami genetycznymi i niechcianych dziećmi. Nie jest to jednak droga ku przyszłości europejskiej kultury humanistycznej, lecz raczej droga w kierunku cywilizacji śmierci. Powinnością zatem współczesnej filozofii (i nie tylko!) staje się potrzeba przywrócenia pełnej prawdy o tajemnicy zła, a szczególniej tego, które ma oblicze ludzkiego cierpienia. By człowiek współczesny, pozbawiony rozumienia tego, czym i dlaczego jest zło (cierpienie), a także jaki jest tego sens, próbując wypychać go poza własne świadome życie i życie społeczno-kulturowe, nie pogrążył się jeszcze bardziej w większym złu i cierpieniu.

ks. Andrzej Maryniarczyk SDB

Przypisy:

[1]Zob. M. A. Krąpiec, Dlaczego zło?, Lublin 1995, s. 79 i nn.
[2]Szerzej na ten temat zob. tamże.
[3]Zob. tamże, s. 31 i nn.
[4]Zob. tamże, s. 53 i nn.
[5]Zob. Die Fragmente der Vorsokratiker, wyd. H. Diels, W. Kranz, Bd. 1-3, Berlin 1951-1952, 22 B 67.
[6]Tamże, B 88.
[7]Zob. tamże, B 62.
[8]Tamże, B 10.
[9]Diogenes Laertios, Żywoty i poglądy słynnych filozofów, tłum. I. Krońska [i in.], Warszawa 2004, IX 11, 108.
[10]Tamże, X 139.
[11]Tamże, 140.
[12]Zob. Orygenes, Przeciw Celsusowi, tłum. S. Kalinowski, Warszawa 1986, s. 227 i nn.
[13]A. Schopenhauer, twórca tzw. filozofii życia, urodził się w 1788 r. w rodzinie bogatych kupców, należącej do arystokracji Gdańska. Głosił irracjonalny i amoralny charakter procesu kosmicznego. Istnienie postrzegał jako wieczny konflikt, któremu towarzyszy cierpienie i zło.
[14]B. A. G. Fuller, Historia filozofii, tłum. Cz. Znamierowski, t. 2, Warszawa 1967, s. 354.
[15]Szerzej na ten temat zob. M. A. Krąpiec, dz. cyt., s. 53-76.
[16]Tamże, s. 75.
[17]Zob. tamże, s. 58.

http://www.katolik.pl/tajemnica-zla,2684,416,cz.html?s=6

*********

Roman Zając

Aniołowie objawiający się w snach

Któż jak Bóg

Sny od zawsze pobudzały ludzką wyobraźnię i do dziś stanowią zagadką jako fenomen naszego umysłu. W czasie całego swojego życia człowiek przesypia podobno około 20 lat. Znaczną część naszego życia spędzamy więc krainie snów. Oczywiście używam tu zwrotu metaforycznego, bo nasza dusza nie opuszcza wtedy ciała i nie udaje się do żadnej krainy (choć kiedyś tak sobie to wyobrażano). Wszystko, o czym śnimy rozgrywa się wewnątrz nas, w naszym umyśle.
Co jednak ciekawe, wiemy z Biblii, że zdarzały się sytuacje, kiedy podczas snów objawiali się ludziom aniołowie, wysłani przez Boga. Stanowili element snu, ale nie byli wytworem neuronów w mózgu, tylko przybyszami z zewnątrz. Ten specyficzny rodzaj ukazywania się aniołów moglibyśmy nazwać angelofanią oniryczną.

Zakaz wróżenia ze snów
Niektórzy przypisują snom wielkie znaczenie, próbując interpretować obrazy oraz zapamiętane doznania zmysłowe, aby odczytać z nich ostrzeżenia przed grożącymi niebezpieczeństwami, lub rady, pozwalające podejmować właściwe decyzje. W tym miejscu należy jednak podkreślić, że uciekanie się do snów jako do środka wróżbiarskiego było zdecydowanie zakazane przez Prawo (Kpł 19,26; Pwt 13,1-5; Pwt 18,9-14) i ganione przez proroków (Jr 29,8).
Księga Syracha przestrzega: „Mąż głupi miewa czcze i zwodnicze nadzieje, a marzenia senne uskrzydlają bezrozumnych. Podobny do chwytającego cień i goniącego wiatr jest ten, kto się opiera na marzeniach sennych. Marzenia senne podobne są do obrazów w zwierciadle, naprzeciw oblicza – odbicie oblicza. Wróżbiarstwo, przepowiednie z lotu ptaków i marzenia senne są bez wartości, jak urojenia, które tworzy serce rodzącej. Poza wypadkiem, gdy Najwyższy przysyła je jako nawiedzenie, nie przykładaj do nich serca! Marzenia senne bardzo wielu w błąd wprowadziły, którzy zawierzywszy im upadli” (Syr 34, 1-8).
Bóg komunikujący się z ludźmi poprzez sny
Równocześnie jednak Biblia nie lekceważy snów, traktując je jako możliwe miejsce doświadczenia obecności Boga, który czasami w ten sposób przekazywał człowiekowi szczególne posłannictwo, zadanie lub kierował do niego swoje słowo, posługując się snami jako środkiem objawienia. Świadczy o tym choćby fragment z Księgi Liczb: „Jeśli wśród was znajduje się prorok Jahwe, Ja daję mu się poznać w widzeniu, przemawiam do niego we śnie” (Lb 12,6). Z kolei autor Księgi Hioba stwierdza: „We śnie i w nocnym widzeniu, gdy spada sen na człowieka; i w czasie drzemki na łóżku, otwiera On ludziom oczy, przerażenie budzi w ich sercu” (Hi 33,14-16). Przykładów snów zesłanych przez Boga można podać bardzo wiele (np. Rdz 28,10-17; Rdz 31,10-13; Rdz 37,5-10; Rdz 41,1-36; Lb 12,6 i in.).
Kiedy Bóg posługiwał się nocnym widzeniem, aby przekazać człowiekowi swoje przesłanie, ludzie wyczuwali, że ma ono inny charakter. Bóg ostrzegł we śnie króla Abimelecha, że Sara jest żoną Abrahama (Rdz 20). Gdy Jakub uciekał przed Ezawem, miał przedziwny sen o drabinie opartej na ziemi i sięgającej do Nieba, z aniołami, schodzącymi na dół i wstępującymi do góry. To, co ujrzał, miało charakter symboliczny (bo aniołowie nie potrzebują żadnej drabiny), ale usłyszał również jednoznaczne słowo Boga, który obiecał Jakubowi opiekę (Rdz 28,10-22). Jego syn Józef miał sny, które w alegoryczny sposób przepowiadały, że będzie wywyższony nad swych braci. Widział we śnie, jak ich snopy kłaniają się jego snopowi (Rdz 37,5-8), a także jak słońce, księżyc i jedenaście gwiazdach oddają mu pokłon (Rdz 37,9-10). Później sprzedany do niewoli do Egiptu – był tłumaczem snów, zesłanych przez Boga innym ludziom (por. Rdz 40,9-11. 16-17; Rdz 41,1-7).
Także Daniel otrzymał dar tłumaczenia snów Nabuchodonozora. Król babiloński Nabuchodonozor nie chciał opowiedzieć o treści swego snu (Dn 2,1-3), jednak dzięki nocnemu objawieniu Daniel wyjawił, że królowi śnił się ogromy posąg ze złota, srebra, miedzi, żelaza i gliny zniszczony przez tajemniczy kamień. Miała to być zapowiedź przyszłych dziejów świata i nadejścia Mesjasza. Nie wiadomo natomiast, czy inne wizje nocne, o których mówi Biblia (np. wizję Izaaka w Rdz 46,2 młodego Samuela w 1 Sm 3,1nn, czy proroka Natana w 1 Krn 17,15), należy tratować jako sny, czy raczej jako wizje, które nastąpiły po przebudzeniu.

Sny św. Józefa
W przeciwieństwie do Starego Testamentu Nowy Testament rzadko wspomina o śnie jako stanie, w którym dokonuje się przekaz nadprzyrodzonego przesłania. Greckie słowo „onar” oznaczające sen (w znaczeniu „śnić”) występuje tylko 6 razy i to wyłącznie w Ewangelii Mateusza – jeden raz, gdy jest mowa o śnie żony Piłata, która ostrzegła męża podczas procesu Chrystusa, a pięciokrotnie w opowiadaniu o narodzeniu Jezusa. Tych pięć przypadków to anielskie objawienia. Anioł Pański objawił się we śnie Józefowi, aby oznajmić mu, że Maria poczęła z Ducha Świętego: „Oto ukazał mu się we śnie anioł Pański i rzekł: Józefie, synu Dawidowy, nie lękaj się przyjąć Marii, żony swej, albowiem to, co się w niej poczęło, jest z Ducha Świętego. A urodzi syna i nadasz mu imię Jezus; albowiem On zbawi lud swój od grzechów jego” (Mt 1,20-21). We śnie Anioł Pański ostrzegł Józefa przed planami Heroda i polecił mu, aby z Marią i Dziecięciem uszedł do Egiptu (Mt 2,13). Później we śnie Józef został powiadamiany o śmierci krwawego króla i wezwany do powrotu z Egiptu (Mt 2,19); we śnie otrzymał też ostrzeżenie, aby nie osiedlał się w Judei, lecz udał się do Galilei (Mt 2,22).
To dość znamienne, że Anioł Pański objawiał się Józefowi zawsze we śnie, w przeciwieństwie do Maryi, która doświadczyła angelofanii na jawie. Jednak jej Zwiastowanie było jednorazowym aktem, podczas gdy Józef miał niejako stały kontakt z aniołem. Dlaczego był tak często nawiedzany w snach przez Bożego wysłannika? Otóż Józef jako głowa rodziny podejmował wszystkie decyzje. To on miał dbać o bezpieczeństwo i chronić swoją Żonę oraz Dziecko. Można powiedzieć, że anioł nie kontaktował się z Maryją, tylko z Józefem, bo to były „męskie sprawy”.
Warto też zauważyć, że przekaz, który otrzymywał Józef, był jasny i jednoznaczny, a jego sny nie potrzebowały wyjaśnienia, jak to bywało z niektórymi snami pogan opisanymi w Starym Testamencie, którzy nie potrafili zrozumieć ukrytego sensu swych widzeń i dlatego szukali interpretatorów służących prawdziwemu Bogu, takich jak patriarcha Józef (Rdz 41,1- 43) czy Daniel (Dn 2,1-45). Przybrany ojciec i opiekun Jezusa był człowiekiem sprawiedliwym (Mt 1,19) i analogicznie do innych sprawiedliwych Izraelitów – patriarchów, sędziów i proroków, którym Bóg objawiał we śnie swoje zbawcze zamiary – nie potrzebował pośrednika w ich interpretacji (zob. Rdz 15,12- 21; Sdz 6, 25n; 1 Sm 3; 1 Krl 3,5-15; Za 1-6, Dn 2 i 7). Św. Mateusz wspomina również o śnie, jaki mieli mędrcy ze Wschodu (Mt 2,12). Otrzymali w nim wyraźny nakaz, aby w drodze powrotnej do swych krajów nie wstępowali do Jerozolimy, gdzie Herod czekał na wieści o Nowonarodzonym. Mędrcy, którzy uznali w Dziecięciu Mesjasza, także nie potrzebowali dodatkowych interpretacji swego snu. Anioł pojawił się w ich śnie z prostym przesłaniem.
Nocne widzenia św. Pawła
Spośród pozostałych ksiąg Nowego Testamentu jedynie Dzieje Apostolskie kilkakrotnie wspominają o nocnych widzeniach. Miał je między innymi św. Paweł w przełomowych momentach swojej działalności. Niektórzy uważają, że nie były to sny, ale pewien rodzaj mistycznych wizji. Św. Paweł doświadczał ich przed czekającymi go nowymi zadaniami: podróżą do Europy (symbolizował ją Macedończyk; Dz 16, 9n), początkiem głoszenia w Koryncie (Dz 18,9n), powołaniem do głoszenia w Rzymie (Dz 23,11), czy katastrofą okrętu u wybrzeży Malty (Dz 27,23n). Dla św. Pawła treść widzeń była zawsze jasna i precyzyjna. Bóg przez swego posłańca pouczał Apostoła o czekających go wydarzeniach, zachęcał do podjęcia nowych zadań i dodawał otuchy w obliczu trudności i niebezpieczeństw.
Szczególnie ważne było pierwsze widzenie św. Pawła: „jakiś Macedończyk stanął [przed nim] i błagał go: Przepraw się do Macedonii i pomóż nam!” (Dz 16,9b). Paweł i jego towarzysze zrozumieli, że jest to przekaz od Boga, skoro Łukasz zanotował: „Zaraz po tym widzeniu staraliśmy się wyruszyć do Macedonii, w przekonaniu, że Bóg nas wezwał, abyśmy głosili im Ewangelię” (16,10). Według tradycji patrystycznej, Macedończykiem, który wzywał Pawła we śnie, był w rzeczywistości anioł, wysłany przez Boga.
Roman Zając
Któż jak Bóg nr 4 (136) lipiec-sierpień 2015
fot. Pedro Ribeiro Simoes Sleeping
Flickr (cc)
http://www.katolik.pl/aniolowie-objawiajacy-sie-w-snach,24886,416,cz.html
*********
wywiad z bratem Luciano Manicardi

Odnaleźć podobieństwo

Głos Karmelu

Rozmowa z bratem Luciano Manicardi, włoskim biblistą, należącym do wspólnoty monastycznej z Bose w północnych Włoszech.

Tyle razy słyszeliśmy zdanie św. Jana: Słowo stało się ciałem. Rodzi się pytanie, które stawiamy sobie zwłaszcza przy okazji świąt Bożego Narodzenia: Biedny maleńki Jezus w szopce… ale co ja mam z tym wspólnego? Jakie znaczenie dla mojego codziennego życia ma fakt, że Słowo stało się ciałem?

Fakt wcielenia oznacza, że dla chrześcijaństwa miejscem obecności Boga jest ciało, człowieczeństwo. W wyjątkowości Jezusa z Nazaretu objawia się bowiem uniwersalna prawda, iż najbardziej godnym mieszkaniem Boga nie jest świątynia zbudowana z kamienia ludzkimi rękoma, lecz ciało ludzkie. Myślę, że w świętowaniu Bożego Narodzenia i w dostrzeżeniu narodzin Boga pośród ludzi może nam pomóc spojrzenie na tę prawdę w świetle teologii stworzenia, gdyż w opisie stworzenia stwierdza się, że człowiek został stworzony “na obraz Boga”. Tekst biblijny mówi nam: Bóg rzekł: Uczyńmy człowieka na Nasz obraz, podobnego nam.

A zaraz po tym dodaje: Stworzył Bóg człowieka na swój obraz, na obraz Boży go stworzył, stworzył mężczyznę i niewiastę. Nie ma już mowy o podobieństwie. Gdzie się ono podziało? Obraz jest darem Bożym, podobieństwo natomiast jest zadaniem dla człowieka. Myślę, że każdy z nas powinien nauczyć się myśleć o sobie w świetle tego twierdzenia teologicznego Księgi Rodzaju, które stanowi podstawę całej antropologii chrześcijańskiej: mamy stać się ludźmi na obraz Boży. Chrystus, Bóg, który stał się człowiekiem, narodził się w Betlejem, wzrastał, prowadził działalność publiczną, umarł i zmartwychwstał – oto człowieczeństwo Boże, człowieczeństwo, do którego jesteśmy wezwani. Wcielenie mówi mi, że moje człowieczeństwo jest miejscem, które Bóg wybrał sobie na mieszkanie. Moim zadaniem jest stawać się coraz bardziej ludzkim, na obraz tego człowieczeństwa Boga – Jezusa z Nazaretu.

W tym sensie orędzie Bożego Narodzenia nie powinno być rozumiane jedynie jako świętowanie czegoś, co zdarzyło się wiele wieków temu (choć, oczywiście, jest to też – przede wszystkim – pamiątka tego wydarzenia), ale to święto ogłasza mi również, że moja cielesność jest miejscem, w którym ma narodzić się Chrystus. Chyba św. Hieronim powiedział to zdanie, do którego nawiązywali również mistycy XV w.: “Cóż z tego, że Chrystus narodził się kiedyś w Betlejem, skoro nie rodzi się także we mnie?”

Ale jak powinniśmy rozumieć wcielenie Chrystusa? Istnieją bowiem dwie skrajne wizje, równie błędne: z jednej strony widzi się w Chrystusie Boga, który tylko “ubiera się” w ludzkie ciało, a z drugiej strony dostrzega się w Nim jedynie człowieka.

Uważam, że całe dzieje relacji Boga z człowiekiem zmierzają do wcielenia. Począwszy od stworzenia Bóg wciąż przemierza ścieżki, na których może spotkać człowieka. “Naraża się”? na odmienność człowieka, stwarzając go jako różnego od siebie, zdolnego powiedzieć Mu “nie”. W ciągu całej historii narodu wybranego Bóg usiłuje nauczyć człowieka dróg miłości i życia. Z narodu wybranego narodzi się Jezus z Nazaretu. To w Nim my, chrześcijanie, widzimy pełne objawienie się Boga, który uczy nas, jak żyć.

Właśnie w noc Bożego Narodzenia słyszymy w drugim czytaniu, zaczerpniętym z Listu do Tytusa: Ukazała się łaska Boga, która niesie zbawienie wszystkim ludziom i poucza nas, abyśmy rozumnie, sprawiedliwie i pobożnie żyli na tym świecie, oczekując błogosławionej nadziei – czyli Chrystus jest Tym, który uczy nas żyć. Co oznacza to wszystko? Skoro wcielenie jest punktem szczytowym dziejów relacji Boga z ludzkością, Jego woli spotkania człowieka, mówi się nam, że prawdziwe spotkanie dokonuje się wtedy, gdy Bóg pozwala, by – używając wyrażenia św. Atanazego – w Nim zaistniała odmienność człowieka. Staje się więc jasne, że nie chodzi tu tylko o zewnętrzne przyobleczenie się w ciało, nie należy też zapominać o odmienności Boga, o Jego transcendencji, która wchodzi w to, co ludzkie. Właśnie w tym prawdziwym spotkaniu bóstwa z człowieczeństwem przejawia się specyfika i piękno chrześcijaństwa.

My również, na płaszczyźnie międzyludzkiej, gdy chcemy spotkać kogoś, z jednej strony musimy starać się “wejść całym sobą”, bowiem jeśli pozostaniemy “na zewnątrz”, nie dokona się żadne spotkanie, ale też z drugiej strony nie możemy “pochłonąć” drugiej osoby. Chodzi zawsze o to, by pozostać sobą, a równocześnie wchodzić coraz głębiej w drugą osobę. I dobrze wiemy, że wtedy osiągamy najwyższy stopień spotkania, gdy drugi człowiek mieszka w moim sercu; nawet jeśli jest daleko, on mieszka we mnie, ja prowadzę z nim dialog.

Nie zapominajmy, że według Czwartej Ewangelii jest to doświadczenie duchowe: Ojciec i Syn mieszkają w nas – przyjdziemy do niego i uczynimy w nim mieszkanie. Wcielenie mówi nam więc o tym, czym jest spotkanie Innego z człowiekiem. Bóg sprawił, że w Nim zaistniała odmienność człowieka i w ten sposób doświadczył rzeczywistości prawdziwie i całkowicie ludzkiej. Przeżył ją jednak – i tu dostrzegamy Bożą specyfikę Jezusa – bezgrzesznie, czyli nigdy nie naruszając solidarności z Bogiem i z ludźmi, bowiem grzech to zawsze zerwanie więzi solidarności. Ten Jezus, Bóg, który stał się człowiekiem, uczy nas, jak żyć; uczy nas drogi prowadzącej do Ojca. Moglibyśmy tu przytoczyć starożytną sentencję Ojców Kościoła: “Bóg stał się człowiekiem, aby człowiek stał się Bogiem” i wyrazić ją w ten sposób: “Bóg stał się człowiekiem, aby człowiek stał się w pełni człowiekiem, człowiekiem takim, jakiego chciał Bóg, takim, jakiego ukazał nam Chrystus”.

A czy nie czujesz się czasem zakłopotany wobec Jezusa, który płacze, irytuje się, wzrusza się czy wręcz ucieka?

Wcale! Człowieczeństwo wyraża się także w swych elementach emocjonalnych. Dziś antropologia i psychologia ukazują nam, że nie jesteśmy wyłącznie istotami racjonalnymi: dokonujemy wyborów nie tylko w oparciu o rozum, ale też o uczucia. Płacz, zmęczenie, jak również gniew czy oburzenie to doświadczenia, które nie pomniejszają człowieka, a jedynie są one sprzeczne z naszą fałszywą wizją człowieczeństwa, z tą wizją, według której człowiek powinien być wolny od emocjonalności.

Jezus zagniewany, czyniący gwałtowne gesty, jak wypędzenie bankierów ze świątyni, wywracanie stołów itd., sytuuje się w pełni na linii tradycji proroków, ludzi ogarniętych przez Boży pathos: porocy to ludzie, którzy w czasach sobie współczesnych wyrażają Boży pathos, także Boży gniew, oburzenie wobec grzechu. Nie należy gorszyć się gniewem Boga czy Jezusa wobec niesprawiedliwości; natomiast trzeba gorszyć się, gdy my stajemy się współwinnymi tej niesprawiedliwości, gdy milczymy, gdy nie protestujemy. We wspomnianym przypadku oczyszczenia świątyni gniew jest językiem naprawdę świętym: powinniśmy rozumieć także język świętego gniewu, gniewu prorockiego.

Podobnie gdy widzimy Jezusa płaczącego po śmierci Łazarza, albo płaczącego nad Jerozolimą, którą czeka tragiczny los. Te sceny mówią nam po prostu o rzeczywistym człowieczeństwie Jezusa, który potrafi dzielić z nami wszelkie sposoby wyrażania się człowieka, a płacz jest jednym z najbardziej znamiennych języków ludzkich. To człowiek płacze i tym płaczem wyraża to, czego nie da się wypowiedzieć słowami. Powinniśmy też pamiętać, że płacz jest nie tylko wyrazem emocji, ale jest też językiem modlitwy.

Piękna sentencja rabiniczna mówi, że istnieją różne języki modlitwy: język błagania, wołania, ale tym, co przewyższa je wszystkie, jest język łez, który często pozwala nam wejść w tajemnicę drugiej osoby. Także w tradycji katolickiej w przedsoborowych modlitewnikach można było znaleźć modlitwę o dar łez. Jest to zresztą bardzo stara tradycja, która mówi nam, że istnieje taka rzeczywistość niewyrażalna słowami, która może zostać należycie ukazana za pomocą języka łez i płaczu.

Św. Jan mówi, że w przyszłej rzeczywistości “będziemy do Niego podobni”. Jak wyobrażasz sobie nasze eschatologiczne podobieństwo do Jezusa?

Myślę, że będziemy miłością, tak jak On jest miłością. Może nie musimy nawet wyobrażać sobie konkretnie, jak tam będzie, gdyż to należy do Boga. Myślę, że nasze “ja agapiczne”, które już tu i teraz zaczęło kochać, wchodzić trochę głębiej w tę miłość, jaką Chrystus nas umiłował, i które już teraz czyni nas trochę podobnymi do Niego, może ukierunkować nas na poznanie tego, czym będzie to podobieństwo. Już teraz jesteśmy dziećmi Bożymi i wyznajemy, że nimi jesteśmy, podejmujemy codzienny trud ascezy, modlitwy, dzieł miłosierdzia, upadamy, a potem podnosimy się, ufając Miłosierdziu Bożemu, i w tej zdolności miłowania na wzór Chrystusa odnajdujemy podobieństwo do Niego.

Gdy zobaczymy Go twarzą w twarz, zostaniemy oczywiście oczyszczeni z różnych form naszego niepodobieństwa do Niego. Spotkanie Tego, który jest Święty, oznacza też oczyszczenie z naszych nieczystości, z naszego braku miłości. Myślę jednak, że ostatecznie będziemy w pełni tym stworzeniem, jakie Bóg zamierzył, stworzeniem całkowicie zdolnym do miłości i bezinteresowności. Myślę, że mogę to powiedzieć, choć “bełkocząc” i z wielkim lękiem, że moim zdaniem będzie to coś tego rodzaju. Inaczej nie umiałbym tego wyrazić.

Ostatnie pytanie: dlaczego Bóg chciał stworzyć takie dziwne istoty, jak my, ludzie: żyjemy w ciele, z którym mamy tyle problemów, a z drugiej strony jesteśmy też otwarci na nieskończoność. Dlaczego tyle komplikacji?

Jest to pytanie, które stawiali sobie również Ojcowie Kościoła. Jeśli dobrze pamiętam, św. Jan Damasceński miał piękną odpowiedź na pytanie, dlaczego Bóg stworzył ludzi, którzy później uczynią zło, wyrządzając krzywdę także samym sobie. Jego odpowiedź zmierzała w tym kierunku: gdyby Bóg powstrzymał się od stwarzania z obawy, że człowiek uczyni zło, w pewnym sensie uznałby przewagę zła.

A tymczasem stało się inaczej: fakt, że Bóg podejmuje dzieło stworzenia, stwarzając istotę, która może upaść, która jest zdolna także powiedzieć Mu “nie”, a mimo tego On pozostaje Ojcem, który wciąż kocha i troszczy się o człowieka, ten fakt mówi nam, że miłość jest silniejsza od zła, bowiem Bóg, gdy stwarza, równocześnie przeznacza, wyznacza kierunek; zatem gdy stwarza człowieka z miłości, przeznacza go także do miłości. Nowy Testament mówi nam, że Bóg stworzył w Chrystusie! I każdy z nas, ze swoją ludzką niepowtarzalnością i wyjątkowością, jest powołany do tego, by poprzez naśladowanie Chrystusa odnaleźć swoje podobieństwo do Boga, ten obraz i podobieństwo, które zostały umieszczone w nas jakby w zarodku, począwszy od samego stworzenia.

W tym stwierdzeniu, że Bóg stworzył istoty tak różne od siebie, zawiera się też stwierdzenie, że miłość jest silniejsza od zła, że życie jest silniejsze od śmierci. Jest to już stwierdzenie zwycięstwa paschalnego. W gruncie rzeczy już u samych początków, w dziele stworzenia możemy dostrzec światło Wydarzenia Paschalnego.

Rozmawiała: Danuta Piekarz

http://www.katolik.pl/odnalezc-podobienstwo,2632,416,cz.html?s=2
*********

O autorze: Judyta