W dzieciństwie ( musiał to być 58 rok) przeczytałam opowiadanie, które mną wstrząsnęło. Autorem był Guillaume Apollinaire, a tomik nazywał się „Heretyk i spółka.”. Od tego czasu nie miałam tych opowiadań w ręku więc jeżeli coś przekręcę proszę mnie poprawić, ale wyjątkowo nie mam ochoty do nich wracać.
W opowiadaniu, o którym chcę napisać pewien człowiek wymyśla sobie plan na życie pełne uciech i grzechów nie pozbawiających go zbawienia. Postanawia ochrzcić się dokładnie w chwili śmierci i w ten sposób zmazać wszelkie swoje grzechy, co daje mu automatycznie wstęp do nieba.
Człowiek ten wpadłszy w Paryżu pod omnibus błaga przechodniów żeby go ochrzcili. Ktoś litościwy chrzci go polewając jedyną dostępną wodą z rynsztoka. Nasz spryciarz gasnącym wzrokiem dostrzega w tej wodzie strumyczek końskiego moczu. Umiera nie wiedząc czy jego chrzest jest ważny.
Zwierzyłam się z tej lektury księdzu, który przede wszystkim, (nie wiem czemu) zabronił mi czytać Apollinaire’a , a następnie zapewnił, że taki plan na życie jest śmiertelnym grzechem wobec Ducha Świętego, a taki chrzest jest nieważny niezależnie od stężenia końskiego moczu. Gdy chciałam się dopytać czy chrzest wykonany niezbyt czystą wodą ale bez złych intencji byłby ważny i jaka powinna być klasa czystości wody do chrztu, pogonił mnie złym słowem do lekcji. W tym samym czasie zgłosiłam obiekcje wobec koncepcji wysyłania zmarłych nieochrzczonych dzieci do otchłani. (limbus infantium). Ksiądz powiedział, że mam umysł sofistyczny, a to jest złe i polecił zająć się matematyką. Nie wiem dotąd o co mu chodziło, ale posłuchałam go tracąc nadzieję, że kiedykolwiek wyjaśnię swoje wątpliwości.
Kiedy w 2007 roku dowiedziałam się, że kościół odstąpił od koncepcji limbusu pomyślałam sobie- zupełnie bez emocji- że jednak miałam rację. Na emocje było już za późno. Miałam zawsze takiego pecha, że najpierw spowiednicy gonili mnie do lekcji a potem do garów. Dlatego nie dowiedziawszy się nigdy u źródła, tego co mnie nurtowało straciłam do nich zaufanie jako do ekspertów.
Tak więc dotąd nie wiem czy słynny zakład Pascala nie jest przypadkiem podobnie śmiertelnym grzechem wobec Ducha Świętego unieważniającym decyzję o przystąpienia do Kościoła na zasadzie – jak w banku czy na giełdzie- oceny ryzyka.?
Czy my wszyscy zwykli grzesznicy nie popełniamy takiego samego jak bohater Apollinaire’a grzechu śmiertelnego zakładając, że każdy grzech można zmazać.
Dojrzałość realizuje się w ten sposób, że człowiek przestaje zadawać trudne i niewygodne pytania. Jako człowiek dojrzały zajmuję się więc tutaj wyłącznie sprawami ziemskimi.
Jeżeli zgodzimy się na zakaz oceniania ludzi na postawie ich czynów pozwolimy im na przyjęcie wygodnej strategii życiowej. Krzywdzę bliźnich, rabuję ich wyzyskuję, a nawet torturuję i zabijam, ale oni zobowiązani są mi wybaczyć. Nie mają prawa dyskryminować mojej osoby – mogą nie podobać się im moje czyny ale tylko in abstracto, w oderwaniu od sprawcy i konkretnej sytuacji.
Komunistyczny kat jako człowiek niewierzący teologicznego piekła się przecież nie bał. Instytucja sądu jest – jak się okazało- zbyt słaba wobec podobnych zbrodni. Prawie zawsze ulegają one przedawnieniu, albo podsądny jest zbyt stary czy chory żeby odpowiadać na pytania. Jedyna kara jaka może spotkać Kiszczaka czy Jaruzelskiego to ich odrzucenie przez wspólnotę, anatema. Nikt przecież nie wysyła ich do piekła i nikt nie chce ich wieszać i torturować ( choć niektórzy z nich robili to nam z upodobaniem) . Jedyne co my możemy zrobić, to wykluczyć ich z naszej wspólnoty, odwrócić się do nich plecami. Nie tylko aby ich ukarać, lecz przede wszystkim dla przestrogi. I wbrew pozorom oni wszyscy bardzo się tego boją. Boją się ostracyzmu, osądu ludzkiego, a nie Sądu Bożego. Gdyby naprawdę myśleli o sądzie Bożym pokajaliby się i wyznaliby swe winy, zamiast dochodzić przez sąd ziemski swych praw do dobrego imienia.
. L’enfer c’est les autres – powiedział Jean- Paul Sartre.
Sądy ich nie sądzą, wszak to są nasze elyty, “ocjowie założyciele” III RP, to oni pouczają i tworzą opinie społeczne, a czystki jakich dokonali w naszym społeczeństwie były po to właśnie, by nie miał się kto sprzeciwiać ich zbrodniczej retoryce. Pozdrawiam
Słuszna uwaga. Musimy tylko pilnować się, aby nasze ludzkie prawo, na podstawie którego oceniamy zdrajców, wynikało z prawa Bożego, a nie było umową społeczną.
Toś Pan pięknie napisał, Panie Poruszycielu.
A tak przy okazji.
Jak słyszę niekończących się lamentacji – a bo nie osądzeni, a bo nie skazani, a bo nie siedzą…
Paranoja. Jakby mieli sami siebie osądzić, skazać i posadzić?!!!
No ludzie! Trochu logiki, choć szczyptę…
Nie chodzi mi o to żeby siedzieli. Raczej o to, żeby polityczna poprawność wymuszona przez środowisko nie kazała mi całować ich w rękę i żeby sądy nie zamykały nam ust w sprawach historii. Bo oni są już historią i niech tak pozostanie.