Myśl dnia
SOBOTA XIII TYGODNIA ZWYKŁEGO, ROK II _ PIERWSZA SOBOTA MIESIĄCA
Zapragnij zostać świadkiem Chrystusa wśród twoich znajomych, bliskich. Proś Ducha Świętego o takie pragnienie, taki dar. I niech On ciebie prowadzi w życiu codziennym.
PIERWSZE CZYTANIE (Rdz 27,1-5.15-29)
Jakub otrzymuje błogosławieństwo przeznaczone dla Ezawa
Czytanie z Księgi Rodzaju.
Gdy Izaak się zestarzał i jego oczy stały się tak słabe, że już nie mógł widzieć, zawołał Ezawa, swego starszego syna: „Synu mój!” A kiedy ten odezwał się: „Jestem”, Izaak rzekł: „Oto zestarzałem się i nie znam dnia mojej śmierci. Weź więc teraz przybory myśliwskie, twój kołczan i łuk, idź na łowy i upoluj coś dla mnie. Potem zaś przyrządzisz mi smaczną potrawę, jaką lubię, podasz mi ją, a ja z serca ci pobłogosławię, zanim umrę”.
Rebeka słyszała to, co Izaak mówił do swego syna Ezawa. Gdy więc Ezaw poszedł już na łowy, aby przynieść coś z upolowanej zwierzyny, Rebeka wzięła szaty Ezawa, swego starszego syna, najlepsze, jakie miała u siebie, ubrała w nie Jakuba, swojego młodszego syna, i skórkami koźląt owinęła mu ręce i nieowłosioną szyję. Po czym dała Jakubowi ową smaczną potrawę, którą przygotowała, i chleb.
Jakub, wszedłszy do swego ojca, rzekł: „Ojcze mój!” A Izaak na to: „Słyszę; któryś ty jest, synu mój?” Odpowiedział Jakub ojcu: „Jestem Ezaw, twój syn pierworodny. Uczyniłem, jak mi poleciłeś. Podnieś się, siądź i zjedz potrawę z upolowanej przeze mnie zwierzyny, i pobłogosław mi”. Izaak rzekł do syna: „Jakże tak szybko mogłeś coś upolować, synu mój ?” A Jakub na to: „Pan, Bóg twój, sprawił, że tak mi się właśnie zdarzyło”.
Wtedy Izaak rzekł do Jakuba: „Zbliż się, abym dotknąwszy ciebie mógł się upewnić, czy to mój syn Ezaw, czy nie”. Jakub przybliżył się do swego ojca Izaaka, a ten dotknąwszy go rzekł: „Głos jest głosem Jakuba, ale ręce rękami Łzawa”. Nie rozpoznał jednak Jakuba, gdyż jego ręce były owłosione jak ręce Ezawa. A mając udzielić mu błogosławieństwa, zapytał go jeszcze: „Ty jesteś syn mój Ezaw?” Jakub odpowiedział: „Ja jestem”.
Rzekł więc: „Podaj mi, abym zjadł to, co upolowałeś, synu mój, i abym ci sam pobłogosławił”. Jakub podał mu i on jadł. Przyniósł mu też i wina, a on pił. A potem jego ojciec Izaak rzekł do niego: „Zbliż się i pocałuj mnie, mój synu”. Jakub zbliżył się i pocałował go. Gdy Izaak poczuł woń jego szat, dając mu błogosławieństwo mówił:
„Oto woń mego syna jak woń pola, które pobłogosławił Pan. Niechaj tobie Bóg użycza rosy z niebios i żyzności ziemi, obfitości zboża i moszczu winnego.
Niechaj ci służą ludy i niech ci pokłon oddają narody. Bądź panem twoich braci i niech ci się kłaniają synowie twej matki.
Każdy, kto będzie ci złorzeczył, niech będzie przeklęty. Każdy, kto będzie ci błogosławił, niech będzie błogosławiony”.
Oto słowo Boże.
PSALM RESPONSORYJNY (Ps 135,1-2.3-4.5-6)
Refren: Śpiewajcie Panu, bo nasz Pan jest dobry.
Chwalcie imię Pana, *
chwalcie Pańscy słudzy,
wy, którzy stoicie w domu Pana, *
na dziedzińcach domu Boga naszego.
Chwalcie Pana, bo Pan jest dobry, *
śpiewajcie Jego imieniu, bo jest łaskawy.
Pan bowiem wybrał sobie Jakuba, *
wybrał Izraela na wyłączną własność.
Wiem, że Pan jest wielki, *
że nasz Pan jest nad wszystkimi bogami.
Cokolwiek spodoba się Panu, +
uczyni na niebie i na ziemi, *
na morzu i we wszystkich głębinach.
ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (Jk 1,18)
Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.
Ze swej woli zrodził nas Ojciec przez słowo prawdy,
abyśmy byli jakby pierwocinami Jego stworzeń.
Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.
EWANGELIA (Mt 9,14-17)
Nie można stosować zwyczajów Starego Przymierza do Nowego
Słowa Ewangelii według świętego Mateusza.
Uczniowie Jana podeszli do Jezusa i zapytali: „Dlaczego my i faryzeusze dużo pościmy, Twoi zaś uczniowie nie poszczą?” Jezus im rzekł: „Czy goście weselni mogą się smucić, dopóki pan młody jest z nimi? Lecz przyjdzie czas, kiedy zabiorą im pana młodego, a wtedy będą pościć.
Nikt nie przyszywa łaty z surowego sukna do starego ubrania, gdyż łata obrywa ubranie i gorsze robi się przedarcie. Nie wlewa się też młodego wina do starych bukłaków. W przeciwnym razie bukłaki pękają, wino wycieka, a bukłaki się psują. Raczej młode wino wlewa się do nowych bukłaków, a tak jedno i drugie się zachowuje”.
Oto słowo Pańskie.
********************************************************************
KOMENTARZ
Nowość wiary
Życie duchowe wymaga od nas ciągłej pracy nad sobą. Bardzo łatwo stajemy się starym workiem i szkoda, aby młode wino łaski Bożej zmarnowało się. Modlitwa, życie sakramentalne, lektura Pisma Świętego, uczestnictwo w żywej wspólnocie Kościoła odświeżają nas duchowo. Jezus zaprasza nas do radosnego przeżywania wiary. Żywa relacja ze Zbawicielem nie wywołuje nigdy smutku, ale radość. Zachowywanie przykazań przestaje być ciężarem, a staje się czymś bardzo naturalnym. Modlitwa nie wyczerpuje nas, ale napełnia nową siłą.
Jezu, każdego dnia pragniesz, abym na nowo stawał przed Tobą z sercem otwartym na przyjęcie łask, jakie mi dajesz. Spraw, abym nie zaniedbał żadnej okazji do uświęcenia się.
Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2015”
Autor: ks. Mariusz Krawiec SSP
Edycja Świętego Pawła
http://www.paulus.org.pl/czytania.html?data=2015-7-4
*******
Św. Elżbiety Portugalskiej
Okres zwykły, Mt 9, 14- 17
Dzisiejsze Słowo pochodzi z Ewangelii wg Świętego Mateusza
Mt 9, 14- 17
Uczniowie Jana podeszli do Jezusa i zapytali: «Dlaczego my i faryzeusze dużo pościmy, Twoi zaś uczniowie nie poszczą?». Jezus im rzekł: «Czy goście weselni mogą się smucić, dopóki pan młody jest z nimi? Lecz przyjdzie czas, kiedy zabiorą im pana młodego, a wtedy będą pościć. Nikt nie przyszywa łaty z surowego sukna do starego ubrania, gdyż łata obrywa ubranie i gorsze robi się przedarcie. Nie wlewa się też młodego wina do starych bukłaków. W przeciwnym razie bukłaki pękają, wino wycieka, a bukłaki się psują. Raczej młode wino wlewa się do nowych bukłaków, a tak jedno i drugie się zachowuje».
Jak widać, poczucie nierówności jest obecne w życiu nawet uczniów Jana Chrzciciela. Podobną niesprawiedliwość odczuwa starszy brat z przypowieści o synu marnotrawnym. Prawdopodobnie i my, ludzie żyjący w obecnych czasach, odczuwamy nierówność. Zobacz, co w tobie pobudza takie odczucia? Jakie sytuacje? Jakie zwyczaje?
Powodem tej nierówności są odmienne postawy Jezusa i Jana. Ale czy między nimi istnieje jakiś konflikt? Nie, gdyż oni dobrze wiedzą, co jest ich misją. I to powinien być drogowskaz dla nas. Poczucie misji, powołanie do tej a nie innej rzeczy, powinno być naszym celem, a nie porównywanie się z innymi. Co jest twoją misją otrzymaną od Pana?
Spójrzmy jeszcze na tę sytuację w inny sposób. Jan jest tym, który przychodzi, by wskazać na Jezusa. Wchodzi on w konkretne środowisko, mentalność ludzi. Żyjąc w sposób podobny ówczesnym ludziom, zdobywa wśród nich słuchaczy. I dopiero wówczas wskazuje na Jezusa, który chce wejść z czymś nowym. Pomyśl, co ty możesz zrobić, by pokazać Jezusa w twoim środowisku, wśród twoich znajomych?
Zapragnij zostać świadkiem Chrystusa wśród twoich znajomych, bliskich. Proś Ducha Świętego o takie pragnienie, taki dar. I niech On ciebie prowadzi w życiu codziennym.
O muzyce
Utwór: Tu Sei Sorgente Viva, Laudate Omnes Gentes
Wykonanie: Taize
Utwór: Lamentation, Shop Sessions
Wykonanie: The Dimples
http://modlitwawdrodze.pl/modlitwa/?uid=3822
*******
Na dobranoc i dzień dobry – Mt 9, 14-17
Mariusz Han SJ
Post jest ważny…
Sprawa postów
Uczniowie Jana podeszli do Jezusa i zapytali: Dlaczego my i faryzeusze dużo pościmy, Twoi zaś uczniowie nie poszczą?
Jezus im rzekł: Czy goście weselni mogą się smucić, dopóki pan młody jest z nimi? Lecz przyjdzie czas, kiedy zabiorą im pana młodego, a wtedy będą pościć.
Nikt nie przyszywa łaty z surowego sukna do starego ubrania, gdyż łata obrywa ubranie, i gorsze robi się przedarcie. Nie wlewa się też młodego wina do starych bukłaków. W przeciwnym razie bukłaki pękają, wino wycieka, a bukłaki się psują. Raczej młode wino wlewa się do nowych bukłaków, a tak jedno i drugie się zachowuje.
Opowiadanie pt. “Potęga modlitwy”
Pewien święty człowiek, chcąc jeszcze bardziej zbliżyć się do Boga, zamieszkał w górskiej jaskini. Okoliczni wieśniacy przysyłali mu owoce i chleb, a nieraz nawet przychodzili do niego. Młodzi ludzie protestowali przeciw takiej rozrzutności w stosunku do “niepożytecznego człowieka”.
Lecz starcy zamykali usta młodym racjonalistom. – Trzeba posyłać ofiary świętemu człowiekowi bez względu na to, czy żyje on dla czyjegoś dobra, czy nie. Czyż świętość nie jest klejnotem życia?
Pewnego dnia, po dwudziestu latach, znaleziono go nieżywego u wejścia do groty. W sześć miesięcy później we wsi została popełniona straszna zbrodnia. Ludność była pełna oburzenia i strachu. Ludzie starzy usunęli się, aby pościć i modlić się. W pewnej chwili jeden z nich wykrzyknął: – Odkryłem przyczynę!
l wyjaśnił zgromadzonym wieśniakom: – To prawda, że święty człowiek w ciągu całego czasu, który spędził w swej grocie, nigdy nie ruszył palcem, aby nam pomóc czy wesprzeć biednego ani pielęgnować chorego. Jego życie jednak tworzyło życie lepsze. Wszystko było w porządku wśród nas. Nikt nie odebrał życia swemu bratu, dopóki żył święty. Czyż to nie jest wyraźny znak? On nigdy nie pracował dla nas, lecz jego obecność nie dopuszczała do nas nieszczęścia, jak lew nie dopuszcza wilków.
Refleksja
Każdy podjęty post ma czemuś służyć. Ma on określony cel, który ma pomagać w naszym rozwoju psychicznym, emocjonalnym i duchowym. Także nasze ciało potrzebuje postu. Aby tak było, musimy określić pewien plan działania. Wszystko po to, aby nasz post nie był tylko na pokaz, ale przede wszystkim, aby miał konkretne na nas oddziaływanie. Nie jest on bowiem potrzebny Bogu, ale przede wszystkim nam samym…
Jezus wie, że jest czas na post, ale też i czas na powstrzymanie się od niego. Tylko umiejętne wykorzystanie czasu pokuty daje gwarancję, że rozwijamy w sobie pewną dyscyplinę, potrzebną nam potem w codziennym życiu. Nasze postawy sprawdzamy w sytuacjach trudnych, które wcześniej czy później pojawią się w naszym życiu. Wiedząc o tym fakcie, należy się przygotować, aby nie być tym faktem zaskoczonym…
3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. Po co nam post?
2. Jak dobrze wykorzystać czas pokuty?
3. Jak wykorzystać nasz post w codziennym życiu?
I tak na koniec…
Modlitwa nie zmienia postanowień Boga, ale zmienia tego, kto się modli (Søren Kierkegaard)
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/na-dobranoc-i-dzien-dobry/art,312,na-dobranoc-i-dzien-dobry-mt-9-14-17.html
*******
********
********************************************************************
ŚWIĘTYCH OBCOWANIE
4 LIPCA
*******
1271 – 4 lipca 1336
Św. Elżbieta Portugalska
Święta Elżbieta była córką króla Aragonii Piotra III Wielkiego i Konstancji sycylijskiej, a przyszła na świat w Saragossie, stolicy Aragonii. Na dworze swych rodziców nabrała usposobienia do pobożności i dobroczynności, które nie zmieniło się, gdy w wieku dwunastu lat została wydana za króla Portugalii Dionizego I. W Portugalii nazywana była Izabelą (Isabel, a w języku katalońskim Elisabet). Żyjąc na dworze swego męża nie oddawała się lenistwu czy światowym zbytkom i rozkoszom, lecz wstawała wcześnie rano, gorliwie uczestniczyła we Mszy Świętej, a następnie wędrowała po mieście, aby doglądać potrzeb swoich poddanych i zadbać o godne sprawowanie służby Bożej w kościołach – podobno nawet osobiście dbała o piękno liturgii w kościołach wiejskich i miejskich. Równocześnie nie zaniedbywała obowiązków małżeńskich, których owocem było wydanie na świat następcy tronu Alfonsa i córki Konstancji, wydanej później za Ferdynanda IV Kastylijskiego.
Królowa Isabel nie miała szczęścia do swego małżonka, który okazał się utracjuszem, oddającym się namiętnie polowaniom i hulankom, a niewiele czasu poświęcającym sprawom dworu i małżeństwa. To drugie zaniedbanie wydało wkrótce gorzkie dla Izabeli owoce w postaci zdrad Dionizego i kolejnych nieślubnych dzieci przychodzących na świat. Świątobliwa monarchini znosiła swoje położenie tak, jak może je znosić prawdziwie heroiczna chrześcijańska niewiasta, która dla wierności obowiązkom stanu ponosi trudną ofiarę z miłości własnej, a żal i upokorzenie zachowuje jedynie dla Boga, którego Serce staje się najsłodszym pocieszeniem. Nadprzyrodzone, choć konieczne w jej położeniu posłuszeństwo skłoniło Elżbietę nawet do wychowywania królewskich dzieci z nieprawego łoża.
Po pewnym czasie Bóg, który sobie tylko znanymi drogami wiedzie ludzi do świętości i zbawienia, postanowił wynagrodzić ofiarę swej umiłowanej córki, a występnego małżonka zawrócić z drogi rozpusty. Stało się to za sprawą intrygi dworskiej zawiązanej przez jednego z paziów, chcącego wywrzeć zemstę na innym słudze, który wspomagał królową w jej działalności dobroczynnej, dzięki czemu cieszył się szczególnymi względami. Zawistny służący doniósł królowi, iż jego małżonka przekracza dozwolone granice poufałości z tamtym paziem, a łacnie podający ucho na plotki władca dał wiarę temu pomówieniu. W nieubłaganym gniewie nakazał zgładzić mniemanego winowajcę wapiennikowi zajmującemu się paleniem w piecu. Posłał pazia królowej do owego wapiennika, którego miał on zapytać, czy dany mu rozkaz został wykonany. Wapiennik usłyszawszy to pytanie, miał wrzucić młodzieńca do pieca.
Pan Bóg postanowił okazać swoją sprawiedliwość i nie dopuścił do uśmiercenia niewinnego chłopaka. Otóż, kiedy idąc spełnić polecenie, przechodził on koło kościoła, akurat zadzwoniono na Mszę Świętą – natchniony młodzieniec wstąpił nie namyślając się i tak pogrążył się w modlitwie, że ocknął się po wysłuchaniu trzeciej Mszy. W tym czasie zawistny paź, autor intrygi, przekonany, iż jego ofiara spłonęła już w piecu, udał się do wapiennika i zapytał, czy rozkaz został wykonany, za co spotkała go kara ze strony Bożej Opatrzności, zaś sługa sprawiedliwy został ocalony.
To wydarzenie poruszyło sumienie Dionizego i odczytał w nim znak Boży. Powziął odtąd postanowienie poprawy i odprawił swoje kochanki. Nie oznaczało to wszakże końca utrapień królowej. Oto bowiem powstał ciężki zatarg między królem a jego prawowitym synem Alfonsem, który obawiał się utraty sukcesji z powodu nieślubnego syna Alfonsa Sancheza. W roku 1323 już miało dojść do zbrojnej rozprawy, kiedy odważna niewiasta, dosłownie wbiegając między gotowych do starcia rycerzy, jęła ze łzami przekonywać obie strony do zgody. Jej interwencja okazała się pomyślna. W jakiś czas potem zachorował jej mąż, a choroba ta okazała się drogą jego pokuty i pojednania z Bogiem. Błogosławiona małżonka krzepiła go na ciele i duchu, sprowadzając do jego serca skruchę i żal za grzechy. Król przyjąwszy uczciwie ostatnie sakramenty, zmarł w roku 1325.
Na tronie zasiadł pierworodny potomek Dionizego i Izabeli, ożeniony z Beatrice kastylijską, który zapisał się w pamięci potomnych jako Alfons IV Dzielny. Wdowa natomiast postanowiła spędzić resztę swego życia w zaciszu klasztornym. Sprzedała wszystkie swoje klejnoty, wstąpiła do Trzeciego Zakonu świętego Franciszka i zamieszkała w ufundowanym przez siebie klasztorze w Coimbrze. Będąc już w zakonie, musiała ponownie podjąć mediacje, tym razem w konflikcie jej syna z wnukiem Piotrem I, królem Portugalii. Z powodu owych misji pokojowych Święta została uczczona przydomkiem „anioła pokoju”.
Królowa-mniszka dopiero na łożu śmierci złożyła śluby zakonne, a świątobliwy żywot zakończyła 4 lipca roku Pańskiego 1336. Została otoczona kultem wiernych, a jej grób w Coimbrze zaczął gromadzić coraz liczniejsze pielgrzymki, podczas których Pan Bóg miejsce spoczynku doczesnych szczątków swojej służebnicy ozdabiał coraz nowszymi cudami. Mimo to proces kanoniczny podjęto dopiero w XVI, zakończył się natomiast kanonizacją za papieża Urbana VIII w roku 1625. Gdy w trzysta lat po śmierci otworzono grobowiec Świętej, jej ciało pozostawało w stanie nienaruszonym wydając przyjemną woń.
Kościół wspomina św. Elżbietę Portugalską 4 lipca.
Elżbieta urodziła się w Saragossie w 1271 r. Była córką Piotra III, króla Aragonii, i Konstancji, córki króla Sycylii. Na chrzcie otrzymała imię swojej ciotki, Elżbiety Węgierskiej, którą kanonizował papież Grzegorz IX w 1235 roku. Kiedy miała 12 lat, wydano ją za Dionizego, króla Portugalii. Najpierw odbyły się uroczyste zaręczyny (1283); Elżbieta przeniosła się wtedy z Hiszpanii do Portugalii, na dwór królewski do Bragi. W kilka lat potem odbył się jeszcze uroczyściej ślub. W 1290 roku dała Dionizemu córkę, a w rok potem syna, następcę tronu, Alfonsa.
Małżeństwo jednak nie było szczęśliwe. Dionizy był hulaką i typowym awanturnikiem. Elżbieta znosiła wybryki męża z heroiczną cierpliwością. Korzystając z wolnego czasu, gdyż mąż – myślący tylko o polowaniach i zabawach wśród przyjaciół – najczęściej był w zamku nieobecny, oddawała się modlitwie i uczynkom miłosierdzia. Zajęła się także wychowaniem dzieci, które pochodziły od królewskich kochanek. Ponieważ Dionizy miał kilku nieślubnych synów, syn pierworodny Elżbiety, Alfons, poczuł się zagrożony. W obawie, by któregoś syna z nieprawego łoża król nie mianował swoim następcą, Alfons wypowiedział ojcu wojnę. Elżbieta rzuciła wtedy na szalę cały swój autorytet, by nie dopuścić do rozlewu krwi. Rozgniewany król kazał uwięzić swoją żonę w podejrzeniu, że ta jest przeciwko niemu. Zreflektował się jednak, kiedy spostrzegł, ile wysiłków włożyła Elżbieta, by syn zrezygnował z wojny domowej. Kiedy Alfons znowu się zbuntował i ruszył z wojskiem na Coimbrę, Elżbieta ponownie ubłagała syna, i doszło do zgody między synem a ojcem. Po krótkim zawieszeniu broni Alfons ponownie ruszył na Lizbonę. I tym jednak razem Elżbieta swoją interwencją stała się aniołem pokoju. W dalszych latach musiała jeszcze dwa razy interweniować, kiedy jej zadziorny małżonek wszedł w zatarg ze swoim zięciem, Ferdynandem IV, królem Kastylii, za którego została wydana córka Elżbiety. Kiedy zaś Alfons wpadł w podobny zatarg z tym samym królem, raz jeszcze interwencja matki zapobiegła wojnie. Dlatego Kościół w modlitwie liturgicznej sławi Elżbietę jako anioła pokoju. Legenda głosi, że pewien przewrotny paź oskarżył Elżbietę, że ta ma grzeszne kontakty z innym paziem. Król, który sam postępował wiarołomnie, uwierzył słowom oskarżyciela i nakazał żywcem spalić podejrzanego pazia. Przez pomyłkę wszakże do dołu z niegaszonym wapnem został wrzucony sam oszczerca. Po dokładnym zbadaniu sprawy, niewinność Elżbiety okazała się nie do podważenia. Król w śmierci oskarżyciela widział palec Boży. W ikonografii Święta przedstawiana jest w stroju królewskim, czasami w habicie klaryski. Jej atrybutami są: dzban na wino, flakonik z wodą zamienioną według legendy w wino, korona królewska w dłoniach, róża, księga. |
|
http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/07-04a.php3 |
Żywot świętej Elżbiety,
królowej portugalskiej
(Żyła około roku Pańskiego 1336)
Niewiasta ta była od pierwszej do ostatniej chwili żywota aniołem pokoju i pojednania. Jej przyjście na świat w toku 1271 załagodziło spór między jej ojcem Piotrem III, następcą tronu portugalskiego, a dziadkiem Jakubem I, królem Aragonii. Jakub sprowadził urodziwą dziewicę na swój dwór i dał jej staranne wychowanie. Dziewczę okazywało taką łagodność, uprzejmość i bogobojność w czynach i mowie, że stało się wkrótce przedmiotem powszechnej czci i podziwu. Obce jej były zgiełkliwe zabawy, zalotność, miękkość i próżność niewieścia; natomiast szczególne miała upodobanie w spełnianiu dzieł miłosierdzia i samotnych modlitwach. Licząc lat dwanaście, poszła za mąż za króla portugalskiego Dionizego. Była mu wierną małżonką, a Bogu posłuszną sługą. Wśród blasku i przepychu dworskiego nie wyrzekła się nigdy pokory, pobożności i miłości bliźniego. Jej dzień w ten sposób był urządzony: Wstawała o wczesnej godzinie, szła na nabożeństwo, potem odwiedzała chorych, pocieszała strapionych. Zaradzała według możności potrzebom zubożałych rodzin, wstydzących się żebrać, wyposażała biedne dziewczęta, starała się o poprawę podupadłych dziewcząt, wychowanie podrzutków i należytą wspaniałość nabożeństwa po wsiach i miastach.
Przez lat kilka żyli dostojni małżonkowie w pokoju i zgodzie, uwielbiani przez poddanych. Ale probierczym kamieniem cnoty jest ogień pokusy, doświadczeń i utrapień.
Gdy Elżbieta obdarzyła małżonka kilkorgiem potomstwa, zbudziła się w nim grzeszna namiętność, pod wpływem której zaczął jej się sprzeniewierzać. Elżbieta znosiła tę krzywdę z anielską cierpliwością. W ukryciu przed światem, żaliła się przed Stwórcą, płacząc krwawymi łzami, małżonkowi jednak nie czyniła wyrzutów i okazywała mu zawsze miłość i szacunek; owszem czyniła, co tylko święta niewiasta czynić może, i starała się o pobożne wychowanie nieślubnych dzieci męża, aż wreszcie zdarzył się wypadek, który go zawrócił ze złej drogi.
Święta Elżbieta, Królowa Portugalska
Miała Elżbieta pazia, który był jej prawą ręką w spełnianiu dobrodziejstw i który dlatego miał u niej wielkie łaski. Pewien dworzanin pozazdrościł chłopcu względów królowej i oczernił młodzieńca przed monarchą, mówiąc, że Elżbieta żyje z nim na stopie zbyt poufałej. Niewierny mąż łatwo uwierzył w niewierność żony i postanowił wywrzeć na paziu okrutną zemstę. W tym celu kazał zawołać nadzorcę królewskiego wapiennika i rzekł: “Przyślę ci tu jutro chłopca z zapytaniem, czy mój rozkaz już wykonany. Gdy nadejdzie, natychmiast rzuć go w piec, aby go oczy moje więcej nie oglądały!” Nazajutrz wezwał do siebie nieszczęsnego pazia i kazał mu iść do wapiennika, aby się zapytał, czy rozkaz królewski został już wypełniony. Paź, idąc na wskazane miejsce, przechodził koło kościoła w chwili, gdy dzwoniono na Mszę świętą. Nie namyślając się wiele, wszedł do kościoła i tak zatopił się w modlitwie, że nie spostrzegł nawet, że aż trzech Mszy św. wysłuchał. Tym czasem król, dyszący chęcią zemsty i ciekawy, czy rozkaz jego spełniono, wysłał owego oszczercę z zapytaniem, czy wykonano wczorajsze polecenie. Dozorca natychmiast wrzucił go w płomienie, a wkrótce potem nadszedł pobożny sługa królowej i zapytał, czy rozkaz króla został wypełniony. Usłyszawszy potwierdzającą odpowiedź, poszedł z powrotem i udał się do króla. Król, dowiedziawszy się co zaszło, straszliwie się przeraził, zrozumiał bowiem, że było to zrządzenie Boże, na świadectwo niewinności chłopca i królowej. Skruszony tym wypadkiem, zaniechał odtąd zupełnie pokątnych miłostek.
Ale jeszcze święta niewiasta nie wypiła do dna kielicha goryczy. Oto jej syn Alfons, ożeniony z księżniczką kastylską, zapałał nieubłaganą nienawiścią przeciw nieślubnemu synowi swego ojca, Alfonsowi Sanchez, ulubieńcowi monarchy, a niesnaski, jakie stąd powstały, ogarnęły całą Portugalię. Ponieważ Alfons gromadził zbrojne zastępy, aby bronić swych praw, Elżbieta starała się wszelkimi siłami doprowadzić do zgody między mężem a synem. Król, mniemając, że jego małżonka znosi się z synem przeciw niemu, skazał ją na wygnanie, ale oburzenie ludu na tę niczym nieusprawiedliwioną srogość zmusiło go wkrótce do przywołania wygnanej. Tym czasem jego spór z synem zaostrzył się do tego stopnia, że walka zdawała się nieuniknioną. Obaj przeciwnicy wyruszyli w pole na czele znacznych sił; już miały zbrojne zastępy uderzyć na siebie, gdy wtem na placu boju stanęła Elżbieta. Jej łzy i prośby dokazały rzeczy, którą wszyscy uważali za niemożliwą, zdołały bowiem skłonić do zgody zwaśnionych ojca i syna.
W jakiś czas potem przybity wiekiem i strapieniami król zachorował. Elżbieta nie odstępowała jego łoża, krzepiła ciało chorego lekami, a duszę niebiańską pociechą i modłami. Wdzięczny za jej troskliwość i poświęcenie zgasł Dionizy pełen żalu i skruchy w jej ramionach w roku 1325.
Owdowiała monarchini rozdała swe królewskie klejnoty, przywdziała habit klaryski i zamieszkała w skromnym domku, położonym tuż przy klasztorze przez siebie założonym, trawiąc czas na modlitwie i uczynkach miłosierdzia. Ostatnim jej dziełem był zawarty za jej przyczyną pokój pomiędzy jej synem, królem portugalskim, a wnukiem, królem kastylskim, którzy się sposobili do krwawej rozprawy. Zgon jej nastąpił w dniu 4 lipca roku 1336.
Gdy po 300 latach otworzono jej grobowiec, z nieskażonego ciała ulatywała piękna woń. Papież Urban VIII wyznaczył na jej pamiątkę dzień 8 lipca.
Nauka moralna
“Błogosławieni pokój czyniący, albowiem nazwani będą synami Bożymi” (Mat. 5,9). Pokój jest najwyższym szczęściem, gdyż nie ma szczęścia bez pokoju. Starajmy się przeto z wszystkimi żyć w zgodzie i pokoju; unikajmy wszelkich kłótni i niesnasek, gódźmy powaśnionych z sobą, nie dawajmy nikomu sposobności do swarów i nieprzyjaźni, i pomnijmy na to, że stokroć lepiej jest być skrzywdzonym, aniżeli dochodzić swego prawa na drodze kłótni i procesów. Stokroć lepiej dla miłego pokoju znieść obrazę, krzywdę, lekceważenie, bo tylko taki jest miłośnikiem pokoju, kto tak postępuje. Święta Elżbieta znosiła spokojnie podejrzenia, prześladowanie i dokuczliwości męża, pomnąc na słowa Zbawiciela: “Jeśli cię kto uderzy w prawy policzek, nadstaw mu i drugiego. A temu, który chce prawem z tobą się rozpierać, a suknię twoją wziąć, oddaj i płaszcz” (Mat. 5,39. 40. 39. 40).
Usiłujmy nade wszystko przeszkodzić swarom i nieporozumieniom między krewnymi i znajomymi, pomni na słowa świętego Pawła, zwrócone do Tytusa: “Napominaj ich, aby nikogo nie czernili, aby nie byli kłótliwymi, lecz skromnymi, i aby okazywali łagodność względem każdego”.
Święta Elżbieta, jakkolwiek słaba niewiasta, nie wahała się pójść między zbrojne szeregi i zdołała zmiękczyć łzami i prośbą kamienne serca. Iluż przez to ocaliła ludzi, ilu czynom okrucieństwom zapobiegła, ile tym sobie zaskarbiła wdzięczności i błogosławieństw! Jezus Chrystus, który przez ofiarę życia zyskał nazwę “Księcia pokoju”, będzie cię wspierał w tych przedsięwzięciach, działaj przeto w Jego duchu, On cię nie odstąpi. Nagroda twoja będzie wielka i słusznie nazywać cię będą sługą Bożym.
Modlitwa
Najlitościwszy Boże, któryś św. Elżbietę pomiędzy wielu innymi wysokimi łaskami przyozdobił także darem poskramiania wojen, spraw to miłościwie, abyśmy za jej pośrednictwem zażywali za życia pokoju, o który pokornie prosimy, a po nim dostąpili radości wiekuistych. Amen.
Św. Elżbieta, królowa portugalska
urodzona dla świata 1271 roku,
urodzona dla nieba 4.07.1336 roku,
wspomnienie 4 lipca
Żywoty Świętych Pańskich na wszystkie dni roku – Katowice/Mikołów 1937r.
http://ruda_parafianin.republika.pl/swi/e/elzbie3.htm
*******
Błogosławiony Piotr Jerzy Frassati, tercjarz
Piotr Jerzy przyszedł na świat 6 kwietnia 1901 roku w Turynie. Wychowywał się w zamożnym domu razem z o półtora roku młodszą siostrą Lucianą (która jeszcze za życia brata wyszła za mąż za polskiego dyplomatę, Jana Gawrońskiego). Jego ojciec, Alfredo Frassati, był założycielem i właścicielem dziennika La Stampa, senatorem, przez pewien czas także ambasadorem Włoch w Niemczech. Matka, Adelaide Ametis Frassati, była malarką. Swoje wychowanie religijne Piotr Jerzy zawdzięczał przede wszystkim wychowawcom, nauczycielom i spowiednikom, ponieważ rodzice byli raczej obojętni wobec wiary. Tymczasem dla niego wiara bardzo szybko stała się wartością podstawową. Czasami wywoływało to bolesne nieporozumienia rodzinne, które starał się znosić – tak jak wszelkie życiowe niepowodzenia – pogodnie.
Już jako uczeń Piotr Jerzy należał do wielu szkolnych stowarzyszeń religijnych, m.in. do Sodalicji Mariańskiej, do Koła Różańcowego, Apostolstwa Modlitwy, Stowarzyszenia Najświętszego Sakramentu. Codziennie uczestniczył we Mszy świętej i przyjmował Komunię świętą.
W 1919 roku rozpoczął studia na wydziale inżynierii górniczej na politechnice w Turynie. 28 maja 1922 r. – myśląc o apostolstwie wśród górników – został tercjarzem Zakonu Dominikańskiego i przyjął imię Girolamo (czyli Hieronim – na cześć Savonaroli). Uczestniczył również z entuzjazmem w działalności różnych ruchów katolickich. Akcja Katolicka była dla niego prawdziwą szkołą formacji chrześcijańskiej i polem dla apostolatu. Miłował Jezusa w braciach, zwłaszcza tych cierpiących, zepchniętych na margines i opuszczonych. Poświęcał się ubogim i potrzebującym. W jego życiu mocna wiara łączyła się w jedno z miłością.
Był człowiekiem ascezy i modlitwy, w której osiągnął wysoki stopień doskonałości. Jego duchowość kształtowały zwłaszcza Listy św. Pawła Apostoła oraz dzieła św. Augustyna, św. Katarzyny ze Sieny i św. Tomasza z Akwinu, nieustanna – także nocna – adoracja Najświętszego Sakramentu, nabożeństwo do Matki Bożej i Słowo Boże.
Warto wiedzieć, że w 1922 r. Piotr Jerzy Frassati odwiedził Polskę. Był w Gdańsku i Katowicach. Jako przyszły inżynier interesował się górnictwem i planował zwiedzić jedną z kopalni na Śląsku. Do zjazdu pod ziemię prawdopodobnie nie doszło, ponieważ miał problem z ważnością paszportu.
Jego zaangażowanie społeczne i polityczne opierało się na zasadach wiary; był zdecydowanym przeciwnikiem rodzącego się wówczas faszyzmu. Z tego powodu nieraz zatrzymywała go policja. Zafascynowanie pięknem i sztuką, a zwłaszcza malarstwem, zamiłowanie do sportu i górskich wypraw ani zainteresowanie problemami społecznymi nie stanowiło dla niego przeszkody w stałym zjednoczeniu z Chrystusem. W tajemnicy przed najbliższymi opiekował się i spieszył z pomocą, tak duchową, jak i materialną, ubogim swojego miasta. Był znany i bardzo lubiany w dzielnicach, w których nie bywał nikt z jego bliskich.
Umarł nagle, w wieku 24 lat, 4 lipca 1925 roku, krótko przed ukończeniem studiów, na skutek infekcji chorobą Heinego-Medina, którą zaraził się od podopiecznych. Pogrzeb Frassatiego ujawnił jego popularność w Turynie, zwłaszcza wśród ubogich. Opinia społeczna szybko uznała go – mimo młodego wieku – za świętego. Pod jego patronatem powstało wiele stowarzyszeń religijnych.
Św. Jan Paweł II podczas Mszy świętej beatyfikacyjnej odprawionej na placu św. Piotra 20 maja 1990 r. wyniósł go na ołtarze, stawiając za wzór współczesnej młodzieży świata.
http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/07-04b.php3
*******
Pewnego razu, w sobotę, Giovenale Calandri i Pier Giorgio po wyjściu z kościoła Św. Krzyża spacerowali po piazza d’Armi, rozmawiając na tematy religijne i o miłości bliźniego.
„Nie wolno opuszczać w potrzebie żadnego człowieka”, mówił Pier Giorgio z takim przekonaniem, że Giovenale Calandri zdziwił się, ponieważ sądził, że nie należy się zbytnio zajmować ludźmi niewierzącymi lub innego wyznania.
Pier Giorgio tłumaczył mu jednak, iż trzeba darzyć miłością każdego człowieka, bez względu na rasę i na religię, bo miłość zdolna jest wznieść się ponad wszystkie bariery i jest największą cnotą prawdziwego katolika.
Po chwili zaczęli rozmawiać o niesieniu pomocy w dzień świąteczny. Giovenale Calandri miał ze swej strony wątpliwości, czy można i wypada pracować również w dzień świąteczny, ale Pier Giorgio powiedział, że kiedy chodzi o czynienie dobra znajdującym się w potrzebie, należy przyjść z pomocą bez względu na dzień.
Uważał, że najważniejsza jest miłość okazywana ludziom chorym, ponieważ ten, kto pomaga chorym i opiekuje się nimi, dokonuje wyjątkowo dobrego czynu, gdyż nie wszyscy ludzie tą zdolni do tego, by stawić czoło zawsze przykrym, a niekiedy nawet zagrażającym zdrowiu sytuacjom.
Frassati L., Pier Giorgio Frassati. Człowiek ośmiu błogosławieństw, Warszawa 1979, s. 223.
Sentencje
Jak niezmiernie cenną rzeczą jest nasze zdrowie, którym się cieszymy. Myślę, że powinniśmy je oddać w służbę tych, którzy go nie mają.
* * * * * * *
Życzę przede wszystkim tego, abyś na zawsze zachował Prawdziwy Pokój, będący najcenniejszym darem, jakiego można na tej ziemi dostąpić.
* * * * * * *
Gdy wzmocnimy naszego ducha najpilniejszym przykładaniem się do dzieł pobożności i gorliwości zbadamy poruszające nas pytania, wtedy będziemy mogli rzucić się w apostolat.
* * * * * * *
Puste słowa zastępuję modlitwami.
* * * * * * *
Moim testamentem jest różaniec.
* * * * * * *
Jezus Chrystus obiecał tym, którzy się karmią świętą Eucharystią, życie Wieczne i Łaski niezbędne do jego zdobycia.
* * * * * * *
Całą duszą zachęcam was byście możliwie najczęściej przystępowali do Stołu Pańskiego.
* * * * * * *
W każdym razie będę się starał sprostać przykrościom. Przygotowując się w modlitwie i w nadziei, ufam, że kiedyś wreszcie przejdę do lepszego życia.
* * * * * * *
Modlitwa – Działanie – Ofiara – te trzy słowa streszczają cały olbrzymi program.
* * * * * * *
Bardzo roztropnie jest, żeby się w każdym dniu gotować na śmierć w tym właśnie dniu.
* * * * * * *
Nie będziemy naprawdę Katolikami, dopóki nie dostosujemy całego naszego życia do dwóch Przykazań Miłości.
* * * * * * *
Bóg bardzo dobrze podzielił nasze życie, przeplatając okresy radości porami powagi.
* * * * * * *
W modlitwach przyjaciół widzę jedynie potężne wsparcie, abym z mocą starał się znów o przezwyciężenie swojej zwierzęcości, dlatego też pokładam ufność szczególnie w Twoich modlitwach.
* * * * * * *
Uścisk dla Ciebie od Pier Giorgia.
* * * * * * *
Na razie żegnajcie wycieczki górskie, moim pragnieniem jest nauka, ale żebym to uczynił, potrzeba mi zastrzyku dobrej woli, jakiej jej brakuje, przeto polecam się przyjaciołom, przyjaciołom szczególnie ich modlitwom.
* * * * * * *
Umysł przesycony suchą wiedzą znajduje od czasu do czasu pokój i odetchnięcie, i radość duchową w lekturze świętego Pawła.
* * * * * * *
Niech nasze dusze ożywione łaską będą zjednoczone nawet wtedy, gdy w świecie materialnym tak wielka przestrzeń nas rozdziela.
http://www.frassati.pijarzy.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=62&Itemid=54
*****
20 V 1990
BEATYFIKACJA PIOTRA JERZEGO FRASSATIEGO
PRZEMÓWIENIE JANA PAWŁA II PODCZAS BEATYFIKACJI
PIER GIORGIO FRASSATIEGO
20 V 1990 R. NA PLACU ŚW. PIOTRA W RZYMIE
Mszę św. beatyfikacyjną odprawił Jan Paweł II na placu św. Piotra. Przybyli na nią bardzo liczni pielgrzymi z całych Włoch, zwłaszcza z Piemontu, oraz z innych krajów. Wśród wypełniających plac wiernych przeważała młodzież. Obecni byli przedstawiciele środowisk, z którymi był związany nowy Błogosławiony, a więc Akcji Katolickiej, Włoskiej Federacji Katolickiej Młodzieży Uniwersyteckiej (FUCI) i innych. Wyrazem czci, jaką społeczeństwo włoskie otacza postać Piotra Jerzego, była obecność prezydenta Republiki Francesca Cossigi oraz delegacji rządowej z premierem Giulio Andreottim na czele. W pobliżu ołtarza zasiadło 15 kardynałów, wielu arcybiskupów i biskupów oraz członków korpusu dyplomatycznego. Z Polski przybyli na czele pielgrzymów ze swoich diecezji biskupi Kazimierz Majdański i Józef Michalik. Z Poznania – pielgrzymka studentów z o. Janem Górą OP. Obecny był też redaktor naczelny “Tygodnika Powszechnego” Jerzy Turowicz. Prośbę o wyniesienie na ołtarze Piotra Jerzego Frassatiego skierował do Ojca Świętego arcybiskup Turynu Giovanni Saldarini. Po Mszy św. wiceprzewodniczący Akcji Katolickiej Młodzieży Włoskiej Roberto Falco podziękował za beatyfikację Piotra Jerzego i złożył Papieżowi życzenia z okazji 70 rocznicy urodzin. Uroczystość liturgiczna nowego Błogosławionego będzie obchodzona w dniu 4 lipca.
1. “Ja zaś będę prosił Ojca, a innego Pocieszyciela da wam, (…) Ducha Prawdy” (J 14,16).
Po Wielkanocy, w miarę jak zbliżamy się do dnia Pięćdziesiątnicy, słowa te stają się coraz bardziej aktualne.
Wypowiedział je Jezus w wieczerniku, gdy w przeddzień swojej Męki żegnał się z apostołami. Jego odejście – odejście umiłowanego Mistrza przez śmierć i zmartwychwstanie – otwiera drogę nowemu Pocieszycielowi (por. J 16,7). Przyjdzie teraz Paraklet, przyjdzie właśnie dzięki odkupieńczemu odejściu Chrystusa, które umożliwia i rozpoczyna nową, miłosierną obecność Boga wśród ludzi.
Duch Prawdy, którego świat nie widzi ani nie zna, daje się jednak poznać apostołom, “ponieważ u nich przebywa i w nich jest” (por. J 14,17). W dniu Pięćdziesiątnicy wszyscy staną się tego świadkami.
2. Ale Pięćdziesiątnica to tylko początek, bowiem Duch Prawdy ma zostać w Kościele “na zawsze” (por. J 14,16), przez wszystkie kolejne, wciąż nowe pokolenia. A więc nie tylko do ludzi tamtych czasów, ale także do nas i do wszystkich nam współczesnych skierowane są słowa Piotra Apostoła: “Pana zaś Chrystusa miejcie w sercach za Świętego i bądźcie zawsze gotowi do obrony wobec każdego, kto domaga się od was uzasadnienia tej nadziei, która w was jest” (1 P 3,15).
W naszym stuleciu Piotr Jerzy Frassati, którego w imieniu Kościoła z radością ogłaszam dziś błogosławionym, wcielił w swoje życie te słowa św. Piotra. Moc Ducha Prawdy, zjednoczonego z Chrystusem, uczyniła zeń współczesnego świadka nadziei płynącej z Ewangelii i łaski zbawienia działającej w ludzkim sercu. Tak oto Piotr Jerzy Frassati stał się żywym świadkiem i odważnym obrońcą tej nadziei w imieniu młodych chrześcijan dwudziestego wieku.
3. Wiara i miłość, prawdziwe źródło jego życiowej energii, sprawiły, że prowadził bardzo aktywne i zaangażowane życie w swoim środowisku, w rodzinie i w szkole, na uniwersytecie i na polu społecznym; przekształciły go w pełnego radości i entuzjazmu apostoła Chrystusa, w żarliwego wyznawcę Jego orędzia i Jego miłości.
Tajemnicy tej apostolskiej gorliwości i świętości należy szukać w jego drodze ascetycznej i duchowej: w modlitwie, w nieustannej, także nocnej adoracji Najświętszego Sakramentu, w nienasyceniu słowem Bożym czerpanym z Biblii, w pogodnym znoszeniu trudności życiowych, także rodzinnych, w czystości, którą przeżywał jako radosny i bezkompromisowy wyraz dyscypliny wewnętrznej, w umiłowaniu ciszy i “normalności” codziennego życia.
W tym wszystkim można dostrzec głębokie źródło jego duchowej żywotności.
To w Eucharystii bowiem Chrystus udziela swego Ducha; to Jego słowo pobudza do otwartości wobec drugich; to w modlitwie i w uległym słuchaniu woli Bożej dojrzewają wielkie życiowe decyzje. Człowiek ochrzczony może dać odpowiedź temu, kto “domaga się uzasadnienia nadziei” (por. 1 P 3,15), tylko wtedy, gdy wielbi Boga, który zamieszkuje w jego własnym sercu. Młody Piotr Jerzy wie o tym, doświadcza tego i tym żyje. W jego życiu wiara stapia się w jedno z miłością: jego wiara jest mocna, a miłość czynna, bo wiara bez uczynków jest martwa (por. Jk 2,20).
4. Oczywiście, na pierwszy rzut oka życie Piotra Jerzego Frassatiego, pełnego energii młodego współczesnego człowieka, nie odznacza się niczym nadzwyczajnym. Ale na tym właśnie polega oryginalność jego osobowości, która pobudza do refleksji i zachęca do naśladowania.
Wiara i wydarzenia codziennego życia zespalają się w nim w harmonijną całość, tak że przylgnięcie do Ewangelii wyraża się w praktyce przez pełne miłości poświęcenie się ubogim i potrzebującym, pogłębiające się aż do ostatnich dni choroby, która doprowadzi go do śmierci. Fascynacja pięknem i sztuką, zamiłowanie do sportu i gór, zainteresowanie problemami społecznymi nie stanowią dla niego przeszkody w stałym kontakcie z Absolutem.
Całkowicie pogrążony w Bożej tajemnicy, całkowicie oddany służbie bliźniemu: tak można pokrótce określić jego pobyt na ziemi.
Piotr Jerzy Frassati realizował swoje powołanie świeckiego chrześcijanina poprzez różnorodne formy społecznego i politycznego zaangażowania w burzliwe życie ówczesnego społeczeństwa, obojętnego, a często wrogiego wobec Kościoła. W duchu tego zaangażowania potrafił dać impuls różnym ruchom katolickim, w których działalności uczestniczył z entuzjazmem; przede wszystkim FUCI (Federazione Universitaria Cattolica Italiana) i Akcja Katolicka stały się dla niego prawdziwą szkołą formacji chrześcijańskiej i idealnym polem dla apostolatu. Działając w Akcji Katolickiej, przeżywał z dumą i radością swoje chrześcijańskie powołanie, miłował Jezusa w braciach, których spotykał na swej drodze lub których sam szukał pośród cierpiących, zepchniętych na margines, opuszczonych, pragnąc, by poczuli ciepło ludzkiej solidarności i doznali nadprzyrodzonej pociechy płynącej z wiary w Chrystusa.
Zmarł w młodym wieku, po życiu krótkim, ale nadzwyczaj bogatym w owoce duchowe, by pójść “do prawdziwej ojczyzny i śpiewać Bożą chwałę”.
5. Dzisiejsza uroczystość zachęca nas wszystkich do przyjęcia przesłania, które Piotr Jerzy Frassati kieruje do ludzi naszych czasów, a przede wszystkim do was, młodych, pragnących wnieść konkretny wkład w duchową odnowę naszego świata, który czasem zdaje się rozpadać i niszczeć, gdyż brak mu ideałów.
Piotr Jerzy daje nam przykład, że “szczęśliwe” jest życie w Duchu Chrystusa, w Duchu Błogosławieństw, i że tylko ten, kto staje się “człowiekiem Błogosławieństw”, umie darzyć braci miłością i pokojem. Powtarza nam, że naprawdę warto poświęcić wszystko w służbie Bogu. Zaświadcza, że świętość jest dostępna dla wszystkich i że tylko rewolucja Miłości może rozpalić w ludzkich sercach nadzieję na lepszą przyszłość.
6. Tak, “zadziwiające są dzieła Boże! (…) Sławcie Boga z radością, wszystkie ziemie” (por. Ps 66 [65], 3.1).
Słowa Psalmu rozbrzmiewające w liturgii dzisiejszej niedzieli są jakby żywym echem ducha młodego Piotra Jerzego. Wiemy bowiem, jak bardzo kochał on świat stworzony przez Boga!
“Przyjdźcie i patrzcie na dzieła Boga” (Ps 66 [65], 5). Również to wezwanie płynie z jego młodzieńczej duszy i zwraca się w szczególny sposób do młodzieży.
“Dokonał dziwów pośród synów ludzkich” (tamże).
Dokonał dziwów pośród synów ludzkich! Trzeba, by oczy ludzi – oczy ludzi młodych, wrażliwych – umiały podziwiać dzieła Boże w świecie zewnętrznym i widzialnym. Trzeba, by oczy duszy umiały odwrócić się od tego zewnętrznego i widzialnego świata i skierować na świat wewnętrzny i niewidzialny: aby w ten sposób człowiek mógł odkryć duchowe wymiary świata, odbijające w sobie światłość Słowa, które oświeca każdego człowieka (por. J 1,9).
W tej światłości działa Duch prawdy.
7. Oto człowiek “wewnętrzny”. Takim człowiekiem jest dla nas Piotr Jerzy Frassati. W istocie całe jego życie zdaje się streszczeniem słów Chrystusa, które czytamy w Ewangelii św. Jana: “Jeśli Mnie kto miłuje, będzie zachowywał moją naukę, a Ojciec mój umiłuje go, i przyjdziemy do niego, i będziemy u niego przebywać” (J 14,23).
On jest człowiekiem “wewnętrznym”, umiłowanym przez Ojca, bo sam bardzo umiłował!
Jest także człowiekiem naszego wieku, człowiekiem nowoczesnym, człowiekiem, który bardzo umiłował!
Czyż to nie miłości potrzebuje najbardziej nasz wiek dwudziesty, zarówno na początku, jak i na końcu? Czyż jedynym faktem trwałym i zachowującym wartość nie jest to, że “umiłował”?
8. Piotr Jerzy odszedł z tego świata młodo, ale pozostawił ślad na całym stuleciu, i nie tylko na naszym.
Odszedł z tego świata, ale w paschalnej mocy swojego chrztu może powtarzać wszystkim, a zwłaszcza młodym pokoleniom dzisiejszym i jutrzejszym: “…wy Mnie widzicie, ponieważ Ja żyję i wy żyć będziecie” (J 14,19).
Wypowiedział te słowa Jezus Chrystus, gdy żegnał apostołów w przeddzień Męki. Z radością przyjmuję je z ust nowego błogosławionego, jako przekonującą zachętę do życia Chrystusem, w Chrystusie. Jest to zachęta wciąż aktualna, ważna także dziś, zwłaszcza dla współczesnej młodzieży. Ważna dla nas wszystkich. To wciąż aktualne zaproszenie pozostawił nam Piotr Jerzy Frassati.
http://www.frassati.kuria.lublin.pl/opatronie_przempap.htm
*******
Jan Paweł II
NIE LĘKAJCIE SIĘ — JEST Z WAMI JEZUS
5 IV 2001 — Spotkanie z młodzieżą diecezji rzymskiej
Tegoroczny XVI Światowy Dzień Młodzieży obchodzony był w Niedzielę Palmową tylko w Kościołach lokalnych. W czuwaniach i spotkaniach modlitewnych, zorganizowanych w diecezjach i wspólnotach parafialnych, nawiązywano do orędzia Ojca Świętego do młodych, opartego na słowach Chrystusa: «Jeśli ktoś chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia bierze krzyż swój i niech Mnie naśladuje» (Łk 9, 23).
Obchody Światowego Dnia Młodzieży w diecezji rzymskiej rozpoczęły się w czwartek 5 kwietnia na placu św. Piotra, gdzie zgromadziło się ponad 20 tys. dziewcząt i chłopców — przedstawicieli parafii i ruchów kościelnych. O godz. 18 przybył do młodych Ojciec Święty, którego powitał w imieniu zgromadzonych kard. Camillo Ruini. Na program spotkania złożyły się występy artystyczne, świadectwa i modlitwy. Przypomniano w nich m.in. postać bł. Piotra Jerzego Frassatiego, studenta Politechniki Turyńskiej, w związku ze zbliżającą się 100. rocznicą jego urodzin. W przemówieniu wygłoszonym na zakończenie czuwania Ojciec Święty zawierzył Piotrowi Jerzemu Frassatiemu zadania apostolskie młodego pokolenia Włochów. «Starajcie się poznać tę postać! — powiedział Jan Paweł II — Jego życie ‘normalnego’ młodego człowieka ukazuje, że można być świętym, a jednocześnie przeżywać głęboko przyjaźń, uczyć się, uprawiać sport i służyć ubogim, trwając w stałej więzi z Bogiem. Jemu to zawierzam waszą działalność misyjną».
Droga Młodzieży Rzymu!
«Strażnicy poranka, czuwający o świcie trzeciego tysiąclecia!»
1. Przybywając na ten plac, patrząc na was, słuchając słów waszych rówieśników i Kardynała Wikariusza, mimo woli powróciłem myślą i sercem do niezapomnianych chwil, przeżytych razem z wami podczas XV Światowego Dnia Młodzieży w sierpniu ubiegłego roku. Tego wspomnienia nie sposób zatrzeć w pamięci. Czyż moglibyśmy nie dziękować wspólnie Bogu za Światowy Dzień Młodzieży roku 2000 i za Jubileusz Młodzieży? Dziękuję Bogu i dziękuję wam, drodzy młodzi przyjaciele! Witając was serdecznie, pragnę pozdrowić także młodych z delegacji kanadyjskiej, którzy w najbliższą niedzielę przejmą od was krzyż, towarzyszący pielgrzymce Światowych Dni Młodzieży.
Do podziękowania za Światowy Dzień Młodzieży roku 2000 pragnę dołączyć też słowa wdzięczności za dzisiejsze spotkanie, którego znamienne hasło brzmi: «Wypłyńmy na głębię!» Jest to jak gdyby wasza odpowiedź, drodzy młodzi rzymianie, na wezwanie, jakie skierowałem do całego Kościoła na zakończenie Jubileuszu — wezwanie, by «wypłynąć na głębię», ufając słowu Jezusa i Jego życiodajnej obecności.
Dzisiaj zamykamy symbolicznie drugi etap prac «laboratorium wiary», podjętych w Tor Vergata. Tam bowiem, wskazując wam wzniosłe ideały Ewangelii, wezwałem was, byście wytrwale ponawiali swoje «tak» Chrystusowi i dzięki temu realizowali swe najszlachetniejsze zamierzenia.
Kiedy powierzyłem wam wówczas na nowo Ewangelię, a wy odpowiedzieliście «wierzę», rozpoczął się dla was, młodzieży rzymskiej, drugi etap «laboratorium wiary». Przy pomocy diecezjalnego duszpasterstwa młodzieży rozpoczęliście realizację programu refleksji, kierując się pragnieniem wspólnego uczestnictwa w misji Kościoła w waszym mieście. Umocniliście więzy wzajemnej komunii i głębiej uświadomiliście sobie, że jesteście żywą częścią diecezjalnego Kościoła Rzymu. Przebyta droga pozwala wam dziś odpowiedzić wspólnie na wezwanie Jezusa: «wypłyńmy na głębię!»
2. Mamy wypłynąć na głębię, aby udać się w jakim kierunku? Odpowiedź jest jednoznaczna: aby spotkać się z człowiekiem, niezgłębioną tajemnicą, i przemierzać ogromny ocean, jakim jest cała ludzkość. Jest to możliwe w Kościele misyjnym, potrafiącym mówić do ludzi, a przede wszystkim potrafiącym docierać do serca człowieka, bo tam, w tym miejscu ukrytym i świętym, dokonuje się zbawcze spotkanie z Chrystusem.
Drodzy przyjaciele, pełniąc moją posługę spotykam się niestrudzenie z ludźmi, taki jest też cel podejmowanych przeze mnie pielgrzymek i wizyt duszpasterskich. Nawet teraz, mimo upływu lat, nie zamierzam tego zaniechać, jeśli Bóg pozwoli, ponieważ jestem przekonany, że można łatwiej głosić Chrystusa braciom, spotykając się z nimi osobiście.
Ta misja nie jest jednak łatwa. Głoszenie Ewangelii i dawanie o niej świadectwa wiąże się z niemałymi trudnościami. Tak, to prawda: żyjemy w epoce, gdy społeczeństwo znajduje się pod silnym wpływem wzorców życiowych, które na pierwszym miejscu stawiają posiadanie, przyjemność, egoistyczną troskę o zewnętrzne pozory. Misyjne działania chrześcijan powinny się zmierzyć z tym sposobem myślenia i postępowania. Nie musimy się lękać, bo Chrystus potrafi odmienić serce człowieka i jest w stanie dokonać «cudownego połowu» nawet wówczas, gdy najmniej się tego spodziewamy.
3. Przyjrzyjmy się teraz bliżej, moi drodzy, rzeczywistości waszego życia. Przeżywacie bowiem — zwłaszcza ci spośród was, którzy są jeszcze w wieku dorastania — okres niełatwy, pełen entuzjazmu, ale narażony także na niebezpieczne wstrząsy. Wasze ograniczone doświadczenie sprawia, że możecie paść ofiarą tych, którzy manipulują waszymi emocjami, a zamiast skłaniać was do krytycznego myślenia, kształtują w was raczej postawę cynizmu i ukazują postępowanie niemoralne jako godne pochwały. Usuwają wszelkie granice między dobrem a złem i głoszą, że prawda jest jedynie zmiennym aspektem chwilowej sytuacji.
Życzę wam, byście mieli ojców i matki, którzy będą prawdziwymi wychowawcami; szczerymi przyjaciółmi, lojalnymi i wiernymi; ludźmi dojrzałymi i odpowiedzialnymi, którzy zapewnią wam opiekę i pomogą wam dążyć do wzniosłych celów, wskazanych przez Jezusa w Ewangelii.
Pragnę zwrócić się w tym miejscu z gorącym wezwaniem do wszystkich instytucji wychowawczych, aby bezkompromisowo służyły młodym pokoleniom, pomagając im wzrastać w sposób zrównoważony i odpowiadający ich godności. Apeluję przede wszystkim do chrześcijańskich rodzin, aby były prawdziwymi wspólnotami, «laboratoriami» wychowania do wiary i do wiernej miłości; rodzinami chrześcijańskimi, gotowymi pomóc innym, zmagającym się z trudnościami, aby każde dziecko przychodzące na świat mogło zaznać czułego ojcostwa Boga.
4. Aby to było możliwe, potrzebna jest prawdziwa rewolucja kulturowa i duchowa, która wprowadzi Ewangelię na różne obszary życia. Moi drodzy, włączajcie się aktywnie w tę pokojową rewolucję, zdolną dawać świadectwo o miłości Chrystusa do wszystkich, poczynając od najbardziej potrzebujących i cierpiących. Możecie wiele dokonać, jeśli wytrwacie w jedności, sprzeciwiając się tym, którzy wskazują wam łatwe cele, obniżające poziom i jakość życia moralnego. Mówi do was Papież, który ma już ponad 80 lat, ale zachował młode serce, bo zawsze chciał i nadal chce iść razem z wami, młodymi, którzy jesteście nadzieją Kościoła i społeczeństwa.
Do waszych młodych serc zwracam się także w tej chwili. Zanim przybyłem na plac, oglądaliście tu występy piosenkarzy, tancerzy i sportowców. Kiedy oddają oni swoje umiejętności zawodowe w służbę prawdziwych wartości, mogą oddać cenną przysługę młodzieży. Do nich i do wszystkich, którzy mogą wpływać pozytywnie albo — przeciwnie — szkodliwie na życie młodszej i starszej młodzieży, zwracam się z wezwaniem, aby uświadomili sobie swoją wielką odpowiedzialność.
Wam zaś, drodzy chłopcy i dziewczęta, powtarzam: uważajcie na to, co się wam proponuje. Jeśli zetkniecie się z antyewangelicznymi propozycjami i wzorcami życiowymi, miejcie siłę powiedzieć «nie».
5. «Wypłynąć na głębię» znaczy odrzucić wszelkie negatywne propozycje i oddać wszystkie wasze twórcze zdolności i cały wasz entuzjazm w służbę Chrystusowi. Wysłuchałem relacji o inicjatywach, poprzez które zamierzacie podjąć, wraz z całą wspólnotą diecezjalną, trudne, ale owocne dążenie do dobra. Zachęcam was, byście w tej pracy zachowywali nieustannie wzajemną łączność i korzystali z pomocy diecezjalnego duszpasterstwa młodzieży. Proszę też ruchy kościelne i nowe wspólnoty, aby włączały swoje doświadczenie w życie Kościoła lokalnego i parafii, przyczyniając się do powodzenia dzieła misyjnego, które zawsze należy rozwijać i prowadzić wspólnie.
Z pomocą dorosłych i kapłanów z waszych wspólnot organizujcie spotkania formacyjne, poświęcone najważniejszym problemom aktualnym. Dzieląc życie waszych rówieśników w miejscach nauki, rozrywki, sportu i kultury, starajcie się przekazywać im wyzwalające orędzie Ewangelii. Odnawiajcie działalność oratoriów, przystosowując je do wymagań nowych czasów, aby były mostami między Kościołem a ulicą i poświęciły szczególną uwagę tym, którzy zepchnięci są na margines społeczny i przeżywają trudne chwile albo wpadli w sidła patologii i przestępczości. W duszpasterstwie szkół i uniwersytetów starajcie się tworzyć zespoły uczniowskie i studenckie oraz ośrodki kulturowe, które staną się punktem odniesienia dla waszych przyjaciół. Nie zapominajcie też o tych, którzy przeżywają chwile cierpienia i choroby: takie sytuacje szczególnie sprzyjają otwarciu się na Boga życia.
Podstawą tego wszystkiego niech będzie codzienna i autentyczna więź z Boskim Mistrzem, to znaczy modlitwa, słuchanie i rozważanie słowa Bożego, Msza św., adoracja eucharystyczna i sakrament spowiedzi. Mówiąc o tym, gratuluję wam pięknej inicjatywy, dzięki której w każdy czwartek wieczorem wielu z was gromadzi się na modlitwie w kościele św. Agnieszki in Agone na piazza Navona. Będę towarzyszył duchowo także tym z was, którzy wezmą udział w pielgrzymce do Ziemi Świętej, planowanej na wrzesień tego roku. Powracać do źródeł wiary, do modlitwy nie znaczy ulegać mglistemu religijnemu sentymentalizmowi, ale raczej skupić się na kontemplacji oblicza Chrystusa, co jest niezbędnym warunkiem, aby można było następnie ukazywać je w życiu.
6. A zatem raz jeszcze ukazuję wam trudny, ale porywający ideał ewangeliczny. Droga młodzieży, nie lękajcie się i nie czujcie się osamotnieni! Są przy was wasze rodziny, wychowawcy, kapłani. Jest z wami Papież. Przede wszystkim zaś jest z wami Jezus, który jako pierwszy okazał posłuszeństwo woli Ojca i pozwolił się przybić do krzyża, aby odkupić świat. Droga krzyża — jak przypomniałem w orędziu na Światowy Dzień Młodzieży, który obchodzić będziemy w najbliższą niedzielę — jest właśnie drogą wskazaną przez Niego.
Nie lękajcie się, młodzi strażnicy poranka nowego tysiąclecia, podejmować swoich zobowiązań misyjnych, które wypływają z waszego chrztu i bierzmowania. Jeśli zaś Chrystus wzywa was, byście służyli mu z jeszcze większym oddaniem przez kapłaństwo lub szczególną konsekrację, ofiarnie idźcie za Nim.
U boku każdego z was stoi Maryja, młoda Dziewica z Nazaretu, która powiedziała «tak» Bogu i i dała ludzkości Chrystusa. Niech wspomagają was liczni wasi rówieśnicy, których Kościół — uznając ich całkowitą wierność Ewangelii — wskazuje wam jako wzory do naśladowania i orędowników, których możecie wzywać. Pragnę spośród nich przypomnieć bł. Piotra Jerzego Frassatiego, którego stulecie urodzin przypada jutro. Starajcie się poznać tę postać! Jego życie «normalnego» młodego człowieka ukazuje, że można być świętym przeżywając głęboko przyjaźń, ucząc się, uprawiając sport i służąc ubogim, trwając w stałej więzi z Bogiem. Jemu to zawierzam waszą działalność misyjną.
Ja sam zaś towarzyszę wam miłością i modlitwą, błogosławiąc was z całego serca wraz z waszymi rodzinami i wszystkimi młodymi całego Rzymu.
opr. mg/mg
Copyright © by L’Osservatore Romano (6/2001) and Polish Bishops Conference
http://www.opoka.org.pl/biblioteka/W/WP/jan_pawel_ii/przemowienia/sdm16_05042001.html
******
Jan Paweł II
Szkoła duchowości i apostolatu dla wiernych świeckich
Przesłanie papieskie do uczestników Nadzwyczajnego Zgromadzenia Włoskiej Akcji Katolickiej
W dniach 12-14 września 2003 r. odbywało się w Rzymie Nadzwyczajne Zgromadzenie Włoskiej Akcji Katolickiej, poświęcone rewizji statutów stowarzyszenia. W spotkaniu uczestniczyło 800 delegatów z całego kraju. W przesłaniu skierowanym do zgromadzonych Jan Paweł II podkreślił, że Kościół potrzebuje wiernych świeckich, którzy w «Akcji Katolickiej znaleźli szkołę świętości i dzięki niej nauczyli się wprowadzać w życie radykalne przesłanie Ewangelii».
Drodzy Uczestnicy Nadzwyczajnego Zgromadzenia Włoskiej Akcji Katolickiej!
1. Z radością i serdecznie pozdrawiam was wszystkich, drodzy Bracia i Siostry, zebrani w Rzymie na nadzwyczajnym zgromadzeniu waszego stowarzyszenia, obradującym na temat: «Historia staje się proroctwem». Szczególnie serdeczne pozdrowienia kieruję do asystenta generalnego bpa Francesca Lambiasiego oraz do przewodniczącej krajowej pani Paoli Bignardi.
Głównym i bardzo ważnym celem waszych obrad w nadchodzących dniach jest rewizja statutu Akcji Katolickiej, tak aby przystosować go do zmieniających się wymogów czasów i perspektyw apostolskich nowego tysiąclecia. W minionych latach wasze stowarzyszenie kierowało się normami i wskazaniami statutu z roku 1969, w którym wyraził się duch Soboru Watykańskiego II i jego postanowienia. W znacznie odmienionym w porównaniu z poprzednimi latami kontekście kulturowym i eklezjalnym pomagało wam odkrywać coraz pełniej i przeżywać «po świecku» wielkość chrześcijańskiego powołania i pracy apostolskiej.
Dokonać uaktualnienia statutu w dzisiejszych czasach znaczy tyle, co ukazać sobie samemu, wspólnocie chrześcijańskiej i społeczeństwu, jaki kształt przybiera wasze stowarzyszenie w konfrontacji z wymogami misji Kościoła i ewangelizacji świata. Nowy statut wyrazi waszą rzeczywistą naturę, wskaże wzniosłe cele, jakie sobie stawiacie, określi kierunki działania, składające się na wasze dojrzałe doświadczenie kościelne i nadające mu swoiste oblicze, a wreszcie ukaże wasze szczególne miejsce pośród stowarzyszeń świeckich.
2. U źródeł waszej długiej historii leży charyzmat, czyli szczególny dar Ducha Jezusa zmartwychwstałego; On to sprawia, że Jego Kościołowi nigdy nie brak talentów i zasobów łaski, których potrzebują wierni, by służyć sprawie Ewangelii. Z poczuciem pokornej dumy i głębokiej radości rozmyślajcie, drodzy przyjaciele, nad istotą charyzmatu Akcji Katolickiej!
Do tego właśnie charyzmatu odwoływali się młodzi ludzie, tacy jak Mario Fani i Giovanni Acquaderni, którzy ponad 130 lat temu założyli Akcję Katolicką. Charyzmat ten wyznaczał kierunek i towarzyszył na drodze do świętości Piergiorgio Frassatiemu, Joannie Berretcie Molli, Alojzemu i Marii Beltrame Quattrocchim i wielu innym świeckim, którzy wiodąc życie najzupełniej zwyczajne, dochowywali heroicznej wierności przyrzeczeniom chrzcielnym. Ten charyzmat dostrzegli w was papieże i biskupi, którzy w ciągu ubiegłych dziesięcioleci udzielali waszemu stowarzyszeniu błogosławieństwa i wsparcia, a z czasem uznali je — jak uczyniła to Konferencja Episkopatu Włoch — za stowarzyszenie, które władze kościelne w szczególny sposób wybrały i popierają, aby jeszcze ściślej złączyć je ze swym urzędem apostolskim (por. Nota pastorale della CEI, 22 maja 1981 r., n. 25).
3. Charyzmat ten został najpełniej opisany w soborowym Dekrecie o apostolstwie świeckich Apostolicam actuositatem (por. n. 20): jako świeccy chrześcijanie wielokrotnie przeżywaliście wspaniałą przygodę, jaką jest wprowadzanie Ewangelii w życie codzienne i ukazywanie, że «Dobra Nowina» daje odpowiedź na pytania rodzące się w głębi serca każdego człowieka i jest najwyższym i najprawdziwszym światłem, którym społeczeństwo powinno się kierować w budowaniu «cywilizacji miłości».
Jako świeccy postanowiliście żyć dla Kościoła oraz dla jego uniwersalnej misji, «służąc — jak napisali wasi biskupi — wspólnocie diecezjalnej, z którą łączy was bezpośrednia i organiczna więź», tak aby dzięki wam każdy mógł na nowo odkryć wartość wiary przeżywanej w komunii i aby każda wspólnota chrześcijańska stała się rodziną troszczącą się o wszystkie swe dzieci (por. List Rady Stałej Konferencji Episkopatu Włoch, 12 marca 2002 r., n. 4).
Jako świeccy postanowiliście, iż poprzez działalność w stowarzyszeniu dążyć będziecie do ewangelicznego ideału świętości w waszym Kościele partykularnym, tak aby współdziałać harmonijnie, «niczym żywy organizm», z misją ewangelizacyjną każdej wspólnoty kościelnej.
Jako świeccy postanowiliście zrzeszyć się w stowarzyszeniu, którego szczególna więź z pasterzami respektuje i umacnia konstytutywny charakter świecki waszych członków. Duch owej «więzi komunii», właściwy eklezjologii Soboru Watykańskiego II, oraz zasady demokratycznego uczestnictwa w życiu stowarzyszenia pomagają wam dać pełny wyraz jedności całego eklezjalnego Ciała Chrystusa, a zarazem różnorodności charyzmatów i powołań, przy pełnym poszanowaniu godności i odpowiedzialności każdego członka Ludu Bożego.
Organiczna synteza tych cech — misyjności, diecezjalności, jedności, świeckości — daje w efekcie najbardziej dojrzałą i zintegrowaną z Kościołem formę apostolatu świeckich. Poprzez rewizję statutu zamierzacie potwierdzić wartość tych cech w dzisiejszych czasach i wskazać, jak należy je interpretować, aby przemawiały do serca licznych wspólnot i świeckich, którzy w tym właśnie ideale mogliby odnaleźć odpowiadającą im formę życia.
4. «Kościół nie może się obejść bez Akcji Katolickiej»: te słowa skierowałem do was w ubiegłym roku z okazji waszego XI Zgromadzenia. Te same słowa powtarzam wam na zakończenie tego szczególnie intensywnego roku, poświęconego odnowie Włoskiej Akcji Katolickiej.
Kościół was potrzebuje, potrzebuje świeckich, którzy w Akcji Katolickiej znaleźli szkołę świętości i dzięki niej nauczyli się wprowadzać w życie radykalne przesłanie Ewangelii w kontekście zwyczajnej codzienności. Błogosławieni wywodzący się z waszych szeregów i słudzy Boży, tacy jak Alberto Marvelli, Pina Suriano i ks. Antonio Seghezzi, przynaglają was, abyście nadal traktowali wasze stowarzyszenie jako miejsce, gdzie w szkole Słowa i przy stole Eucharystii coraz bardziej stajecie się uczniami Chrystusa; gdzie uczycie się działać w duchu miłości i przebaczenia, aby umieć zwyciężać zło dobrem, aby cierpliwie i wytrwale zacieśniać więzy braterstwa, obejmujące wszystkich, a przede wszystkim najuboższych.
Drodzy członkowie Akcji Katolickiej, młodzi i dorośli! Wasze stowarzyszenie odnawia się, jeżeli każdy jego członek na nowo odkrywa przyrzeczenia chrzcielne, wybierając z pełną świadomością i otwartością chrześcijańską świętość, która jest «wysoką miarą zwyczajnego życia chrześcijańskiego» (por. Novo millennio ineunte, 31). Dlatego winniście pozwolić, aby kształtowała was liturgia Kościoła, winniście kultywować sztukę medytacji i życie duchowe, każdego roku odprawiać rekolekcje. Starajcie się, moi drodzy, aby każda wasza wspólnota była prawdziwą szkołą modlitwy i aby każdy członek mógł liczyć na pomoc na trudnej drodze rozeznania i wiernej realizacji własnego powołania.
5. Kościół potrzebuje was, ponieważ służba Kościołowi partykularnemu i jego misji stała się wytyczną waszej pracy apostolskiej; ponieważ wybraliście parafię jako miejsce, w którym na co dzień służycie z oddaniem i entuzjazmem. W ten sposób kultywujecie misyjnego ducha tych, którzy działając w Akcji Katolickiej, w ukryciu i bez rozgłosu, przyczynili się do ożywienia chrześcijańskich wspólnot w różnych częściach kraju.
Zachęcam was, abyście oddali wszystkie siły na służbę komunii, działając w ścisłej jedności z biskupem, współpracując z nim i z kapłanami w «posłudze syntezy», zacieśniając coraz bardziej więzy serdecznej wspólnoty, która jest głęboko ludzka właśnie dlatego, że jest autentycznie chrześcijańska. Pomagajcie swojej wspólnocie parafialnej odkryć na nowo zapał do głoszenia Ewangelii i rozwijać pasterską gorliwość, która każe docierać do wszystkich, ażeby każdy mógł zaznać radości spotkania z Panem. Niech każda wspólnota, także dzięki waszej obecności, będzie dobrze widoczna w waszych miastach i wsiach jako żywy znak obecności Jezusa, Syna Bożego, który zamieszkał między nami!
6. Kościół potrzebuje was, ponieważ Akcja Katolicka jest środowiskiem otwartym i przyjaznym, w którym każdy może dać wyraz swej gotowości do służby, znaleźć dogodną sposobność do kształcącego dialogu z innymi w klimacie sprzyjającym wielkodusznym decyzjom. W waszym stowarzyszeniu nie brak świadków i nauczycieli gotowych towarzyszyć braciom w drodze do wiary głębokiej i dojrzałej, zdolnej dawać świadectwo światu.
Zachęcam was, abyście poświęcali należytą uwagę solidnej formacji, dostosowanej do pilnych potrzeb nowej ewangelizacji. Troszczcie się zawsze o każdego człowieka i pomagajcie wszystkim bronić skarbu wiary, szerząc ją we wszystkich środowiskach życia. Niech Akcja Katolicka znów stanie się dla coraz większej liczby ludzi i wspólnot wielką szkołą duchowości świeckiej i zorganizowanego apostolatu!
7. Kościół potrzebuje was, ponieważ nieustannie patrzycie na świat oczyma Bożymi i dzięki temu potraficie dostrzegać w naszej epoce znaki obecności Ducha. Na waszą tradycję składają się wspaniałe świadectwa ludzi świeckich, którzy w decydujący sposób przyczynili się do rozwoju ludzkiej społeczności.
W miastach i wioskach, w miejscach pracy i w szkołach, w ośrodkach zdrowia, w czasie wolnym, w środowiskach kultury, gospodarki, polityki starajcie się nadal być obecni jako ludzie kompetentni i wiarygodni, zdolni przyczyniać się do tego, aby dzisiejszy świat stawał się wielką budową cywilizacji miłości. Akcja Katolicka niech pomaga kościelnej wspólnocie unikać niebezpieczeństwa, jakim jest oddalenie się od problemów życia i rodziny, pokoju i sprawiedliwości; niech daje świadectwo ufności w odnawiającą i przemieniającą moc chrześcijaństwa. Dzięki temu będzie mogła skutecznie wpływać na ludzką społeczność, przyczyniając się do zbudowania wspólnego domu, z poszanowaniem godności i powołania człowieka, zgodnie ze wskazaniami «Programu kulturowego» Kościoła włoskiego.
8. Drodzy członkowie Akcji Katolickiej, zachęcam was, byście coraz lepiej poznawali bogactwo waszego charyzmatu; wzywam zarazem wspólnoty diecezjalne i parafialne, aby zwróciły baczniejszą uwagę na wasze stowarzyszenie, traktując je jako środowisko kształtowania powołania świeckiego i jako szkołę, która uczy wyrażać je w sposób coraz bardziej dojrzały.
«Historia staje się proroctwem»: takie hasło wybraliście dla waszego zgromadzenia. Życzę wam, abyście potrafili wnikliwie wczytać się w tę wielką historię, z której się wywodzicie, odróżniając to, co jest wytworem danej epoki, od tego, co jest darem Ducha i co kryje w sobie zalążki nowych czasów, już rozpoczętych. Jestem przekonany, że wasze nadzwyczajne zgromadzenie ukaże dojrzałe i pogodne oblicze zorganizowanego laikatu. Żywię głęboką nadzieję, że będziecie umieli podjąć śmiałe i wyraziste decyzje, aby uczynić Akcję Katolicką stowarzyszeniem zdolnym sprostać misji, która została mu powierzona.
Maryja, Matka Kościoła, niech was wspiera w tym dziele. Tej, która czczona jest w Świętym Domu w Loreto, gdzie w przyszłym roku zamierzacie udać się z pielgrzymką, zawierzam każdego z was, wasze rodziny i wszystkie wasze zamierzenia.
W tym duchu z serca udzielam wszystkim Apostolskiego Błogosławieństwa.
Castel Gandolfo, 8 września 2003 r.
opr. mg/mg
Copyright © by L’Osservatore Romano (2/2004) and Polish Bishops Conference
http://www.opoka.org.pl/biblioteka/W/WP/jan_pawel_ii/przemowienia/akatolicka_08092003.html
*******
Benedykt XVI
Młodzi pielgrzymi świata
27 lipca 2008— Castel Gandolfo. Rozważanie przed modlitwą «Anioł Pański»
Drodzy bracia i siostry!
W zeszły poniedziałek wróciłem z Sydney w Australii, gdzie odbywał się Światowy Dzień Młodzieży. Mam jeszcze przed oczami i w sercu to nadzwyczajne wydarzenie, dzięki któremu mogłem zobaczyć młode oblicze Kościoła: była to jakby wielobarwna mozaika, którą tworzyli chłopcy i dziewczęta ze wszystkich zakątków świata, zjednoczeni jedną wiarą w Jezusa Chrystusa. Young pilgrims of the world — młodzi pielgrzymi świata — mówili o nich ludzie, a to piękne określenie wyraża istotę tych międzynarodowych dni młodzieży, zainicjowanych przez Jana Pawła II. Te spotkania stanowią bowiem etapy wielkiej pielgrzymki po całej ziemi, ukazującej, że wiara w Chrystusa czyni nas wszystkich dziećmi jedynego Ojca, który jest w niebie, i budowniczymi cywilizacji miłości. Spotkanie w Sydney przebiegało pod znakiem uświadamiania sobie głównej roli, jaką odgrywa Duch Święty, pierwszoplanowa Osoba w życiu Kościoła i w życiu chrześcijanina. Hasłem długiej drogi przygotowań w Kościołach lokalnych były słowa obietnicy złożonej przez Chrystusa apostołom: «Duch Święty zstąpi na was, otrzymacie Jego moc i będziecie moimi świadkami» (Dz 1, 8). 16, 17 i 18 lipca w kościołach Sydney licznie obecni tam biskupi pełnili swą posługę, głosząc katechezy w różnych językach: były one czasem refleksji i skupienia, niezbędnym, aby nie było to tylko wydarzenie powierzchowne, lecz by pozostawiło głęboki ślad w sumieniach. Wieczorne czuwanie w sercu miasta, pod Krzyżem Południa, było chóralną modlitwą do Ducha Świętego; a potem, podczas uroczystej Mszy św. odprawianej w ubiegłą niedzielę, udzieliłem sakramentu bierzmowania 24 młodym ludziom z różnych kontynentów, wśród których było 14 Australijczyków; wezwałem także wszystkich obecnych do odnowienia przyrzeczeń chrzcielnych. I tak ten Światowy Dzień stał się nową Pięćdziesiątnicą, która zapoczątkowała na nowo misję młodych ludzi, powołanych, by byli apostołami swoich rówieśników, podobnie jak tylu świętych i błogosławionych, w szczególności bł. Piotr Jerzy Frassati, którego relikwie, umieszczone w katedrze w Sydney, były czczone przez młodzież przybywającą w nieustającej pielgrzymce. Każdy chłopiec i każda dziewczyna byli zachęcani do brania z nich przykładu, do dzielenia się osobistym doświadczeniem Jezusa, który zmienia życie swoich «przyjaciół» mocą Ducha Świętego, Ducha Bożej miłości. Pragnę dzisiaj podziękować jeszcze raz biskupom australijskim, w szczególności arcybiskupowi Sydney kard. Pellowi, za wielki wysiłek włożony w przygotowania i za serdeczne przyjęcie mnie i wszystkich pielgrzymów. Dziękuję władzom australijskim za cenną współpracę. Szczególne podziękowanie należy się wszystkim, którzy w każdej części świata modlili się w intencji tego wydarzenia, czym przyczynili się do jego pomyślnego przebiegu. Niech Najświętsza Maryja Panna wynagrodzi każdego najwspanialszymi łaskami. Maryi zawierzam również wypoczynek, na który udam się jutro do Bressanone, do górzystej Górnej Adygi. Pozostańmy zjednoczeni w modlitwie!
po polsku:
Witam przybyłych tu, do Castel Gandolfo, Polaków. Pozdrawiam także tych, którzy łączą się z nami w modlitwie poprzez radio i telewizję. Dziękuję wam za duchowe wsparcie mego pielgrzymowania do Australii na Światowy Dzień Młodzieży. Niech przesłanie z Sydney owocuje otwarciem ludzkich serc na moc i działanie Ducha Świętego. Z serca wam wszystkim błogosławię.
opr. mg/mg
Copyright © by L’Osservatore Romano (9/2008) and Polish Bishops Conference
http://www.opoka.org.pl/biblioteka/W/WP/benedykt_xvi/modlitwy/ap_27072008.html
*******
Wizyta duszpasterska Benedykta XVI w Turynie 2.05.2010
Benedykt XVI
Odważnie dokonujcie wyborów na całe życie i bądźcie im wierni
Spotkanie z młodzieżą 2.05.2010
Droga młodzieży turyńska! Drodzy młodzi przybyli z Piemontu i z pobliskich regionów!
Naprawdę bardzo się cieszę, że jestem tu z wami w Turynie, gdzie przybyłem, by oddać cześć świętemu Całunowi. Bardzo serdecznie was wszystkich witam i dziękuję wam za przyjęcie oraz za entuzjazm waszej wiary. Za waszym pośrednictwem pozdrawiam całą młodzież Turynu i diecezji piemonckich i zapewniam o specjalnej modlitwie w intencji tych młodych ludzi, którzy doznają cierpienia, trudności i zagubienia. Słowa szczególnej serdeczności i otuchy kieruję do tych spośród was, którzy weszli na drogę przygotowania do kapłaństwa, życia konsekrowanego, a także do tych, którzy zamierzają dokonać wielkodusznych wyborów służby ostatnim. Dziękuję kard. Severinowi Poletto, waszemu pasterzowi, za serdeczne słowa, które do mnie skierował; dziękuję też waszym przedstawicielom, którzy mi opowiedzieli o zamiarach, problemach i oczekiwaniach młodzieży tego miasta i tego regionu.
Przed 25 laty, z okazji Międzynarodowego Roku Młodzieży, czcigodny i umiłowany Jan Paweł ii skierował do dziewcząt i chłopców całego świata list apostolski; jego głównym tematem jest spotkanie Jezusa z bogatym młodzieńcem, o którym opowiada Ewangelia (List do młodych całego świata, 31 marca 1985 r.). Biorąc za punkt wyjścia ten właśnie fragment (por. Mk 10, 17-22; Mt 19, 16-22), który rozważałem również w moim tegorocznym Orędziu na Światowy Dzień Młodzieży, chciałbym wam przedstawić parę refleksji, które — mam nadzieję — mogą wam pomóc w rozwoju duchowym i w misji w łonie Kościoła i w świecie.
Młodzieniec z Ewangelii — jak wiemy — pyta Jezusa: «Co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne?» Dziś nie jest łatwo mówić o życiu wiecznym i o sprawach wiecznych, bowiem mentalność naszych czasów mówi nam, że nic nie jest ostateczne: wszystko się zmienia, i to bardzo szybko. «Zmiana» to słowo, które stało się niejednokrotnie nakazem, najbardziej fascynującą formą wolności, i dlatego również wy, młodzi, często jesteście skłonni myśleć, że niemożliwe jest dokonywanie ostatecznych wyborów, zobowiązujących na całe życie. Ale czy to jest właściwy sposób korzystania z wolności? Czy rzeczywiście prawdą jest, że aby osiągnąć szczęście, musimy zadowalać się małymi i przemijającymi radościami, które się kończą, pozostawiając w sercu gorycz? Drodzy młodzi, to nie jest prawdziwa wolność, to nie jest droga do szczęścia. Nie jesteśmy stworzeni — nikt z nas — do wyborów tymczasowych, które można zmienić, ale po to, by dokonywać wyborów definitywnych i nieodwołalnych, które nadają życiu pełny sens. Obserwujemy to w naszym życiu: chcielibyśmy, aby każde piękne doświadczenie, które napełnia nas szczęściem, trwało bez końca. Bóg stworzył nas z myślą o «zawsze», złożył w sercu każdego z nas ziarno życia, w którym ma się dokonać coś pięknego i wielkiego. Miejcie odwagę dokonywać definitywnych wyborów i bądźcie im wierni w życiu! Pan może was powołać do małżeństwa, do kapłaństwa, do życia konsekrowanego, do tego, by uczynić z siebie jakiś szczególny dar: odpowiedzcie Mu wielkodusznie!
W rozmowie z młodzieńcem, który posiadał wielkie bogactwa, Jezus wskazuje, co jest w życiu najważniejszym i największym bogactwem: miłość. Kochać Boga i kochać innych ze wszystkich sił. Słowo miłość — jak wiemy — może być rozmaicie interpretowane i ma różne znaczenia; potrzebujemy Nauczyciela, Chrystusa, żeby nam wskazał jego najbardziej autentyczny i najgłębszy sens, żeby nas poprowadził do źródła miłości i życia. Miłość jest imieniem Boga. Przypomina nam o tym apostoł Jan: «Bóg jest miłością», i dodaje, że to «nie my umiłowaliśmy Boga, ale że On sam nas umiłował i posłał Syna swojego». A «jeśli Bóg tak nas umiłował, to i my winniśmy się wzajemnie miłować» (1 J 4, 8. 10. 11). Gdy spotykamy Chrystusa i gdy miłujemy się wzajemnie, doświadczamy w sobie życia samego Boga, który trwa w nas ze swoją doskonałą miłością, całkowitą, wieczną (por. 1 J 4, 12). Nie istnieje zatem nic większego dla człowieka, istoty śmiertelnej i ograniczonej, niż uczestniczenie w Bożym życiu miłości. Kontekst kulturowy, w którym dziś żyjemy, nie sprzyja głębokim i bezinteresownym relacjom międzyludzkim, wręcz przeciwnie, często popycha człowieka do zamknięcia się w sobie, do indywidualizmu, wyzwala w nim egoizm. Lecz serce młodego człowieka jest ze swej natury wrażliwe na prawdziwą miłość. Dlatego z wielką ufnością zwracam się do każdego z was, by powiedzieć: nie jest łatwo uczynić swe życie czymś pięknym i wielkim, wymaga to trudu, ale z Chrystusem wszystko jest możliwe! W oczach Jezusa, który — jak mówi Ewangelia — spojrzał z miłością na młodzieńca, dostrzegamy wielkie pragnienie Boga, by być z nami, by być przy nas: Bóg pragnie naszego «tak», naszej miłości. Tak, drodzy młodzi, Jezus chce być waszym przyjacielem, waszym bratem w życiu, nauczycielem, wskazującym wam drogę, którą trzeba przejść, aby osiągnąć szczęście. On kocha was takich, jacy jesteście, słabych i kruchych, i pragnie, aby dotyk Jego miłości mógł was przemienić. Przeżywajcie to spotkanie z miłością Chrystusa w silnej więzi z Nim; przeżywajcie je w Kościele, przede wszystkim w sakramentach. Przeżywajcie je w Eucharystii, w której uobecnia się Jego Ofiara: On rzeczywiście wydaje za nas swoje Ciało i Krew, aby odkupić grzechy ludzkości, abyśmy stali się z Nim jedno, abyśmy także i my nauczyli się logiki dawania siebie. Przeżywajcie je w spowiedzi, kiedy to Jezus, przebaczając nam, przyjmuje nas ze wszystkimi naszymi ograniczeniami, aby dać nam serce nowe, zdolne kochać tak jak On. Nauczcie się częstszego obcowania ze Słowem Bożym, medytowania nad nim, zwłaszcza w lectio divina, duchowej lekturze Biblii. Wreszcie, nauczcie się znajdować miłość Chrystusa w świadectwie miłości Kościoła. Turyn ze swą historią daje wam wspaniałe przykłady: naśladujcie je, czyniąc życie w sposób konkretny bezinteresowną służbą. Wspólnota Kościoła powinna zrobić wszystko, aby ludzie mogli przekonać się o nieskończonej miłości Boga.
Drodzy przyjaciele, miłość Chrystusa do młodzieńca z Ewangelii jest taką samą miłością, jaką darzy On każdego z was. Nie jest to miłość z przeszłości, nie jest ona iluzją, nie jest zastrzeżona dla nielicznych. Wy znajdziecie tę miłość i poznacie jej owocność, jeżeli będziecie szczerze szukać Pana i jeżeli z zaangażowaniem będziecie uczestniczyć w życiu chrześcijańskiej wspólnoty. Niech każdy poczuje się «żywą cząstką» Kościoła, włączając się w dzieło ewangelizacji, bez obaw, w duchu szczerej zgody z braćmi w wierze i w jedności z pasterzami, wyzbywając się skłonności do indywidualizmu, także w życiu wiarą, aby w pełni cieszyć się tym, że razem tworzymy wielką mozaikę Chrystusowego Kościoła.
Nie sposób dziś wieczorem nie wskazać wam jako wzoru młodzieńca z waszego miasta — bł. Piotra Jerzego Frassatiego, którego 20. rocznica beatyfikacji przypada w tym roku. Żył otoczony całkowicie łaską i miłością Bożą; z pogodą ducha i radością poświęcał swe życie pełnej pasji służbie Chrystusowi i braciom. Będąc młody tak jak wy, z wielkim zaangażowaniem zdobywał formację chrześcijańską i dawał świadectwo wiary, proste i skuteczne. Był młodzieńcem urzeczonym pięknem Ewangelii Błogosławieństw; w pełni poznał radość, jaką daje przyjaźń z Chrystusem, podążanie za Nim, silne poczucie, że jest się częścią Kościoła. Drodzy młodzi, miejcie odwagę wybierać to, co jest istotne w życiu! «Żyć, a nie wegetować» — zwykł mawiać bł. Piotr Jerzy Frassati. Odkryjcie, tak jak on, że warto angażować się dla Boga i z Bogiem, odpowiadać na Jego wezwanie, dokonując wyborów zasadniczych, jak i codziennych, nawet gdy to kosztuje! Duchowy szlak bł. Piotra Jerzego Frassatiego przypomina, że na drodze uczniów Chrystusa potrzebna jest odwaga, by przekroczyć samych siebie i pójść drogą Ewangelii. Ten niełatwy rozwój duchowy kształtuje się w parafiach i w innych strukturach kościelnych; a także podczas pielgrzymki, jaką stanowią kolejne Światowe Dni Młodzieży, które są zawsze oczekiwanym spotkaniem. Wiem, że przygotowujecie się do przyszłego wielkiego zgromadzenia w Madrycie, które ma się odbyć w sierpniu 2011 r. Ufam z całego serca, że to nadzwyczajne wydarzenie, w którym — mam nadzieję — będziecie mogli uczestniczyć bardzo licznie, wzbudzi wasz entuzjazm i przyczyni się do wierniejszego podążania za Chrystusem oraz przyjmowania z radością Jego przesłania, będącego źródłem nowego życia.
Młodzi mieszkańcy Turynu i Piemontu, bądźcie świadkami Chrystusa w dzisiejszych czasach! Niech święty Całun w szczególny sposób pobudzi was do tego, by w waszej duszy zapisało się oblicze miłości Boga, abyście wy sami byli — w swoim środowisku, wśród waszych rówieśników — wiarygodnym obrazem oblicza Chrystusa. Niech Maryja, której oddajecie cześć w waszych sanktuariach maryjnych, i św. Jan Bosko, patron młodzieży, pomagają wam niestrudzenie iść za Chrystusem. I niech wam towarzyszy zawsze moja modlitwa i moje błogosławieństwo, którego wam udzielam z wielką miłością. Dziękuję wam za uwagę!
opr. mg/mg
Copyright © by L’Osservatore Romano (7/2010) and Polish Bishops Conference
http://www.opoka.org.pl/biblioteka/W/WP/benedykt_xvi/przemowienia/turyn-mlodziez_02052010.html
******
Mój brat Pier Giorgio. Ostatnie dni 29 czerwca-4 lipca 1925
dodane 2008-04-01 19:28
Luciana Frassati
Wszyscy myśleli, że to zwykła grupa, a on umierał. Zapis dramatycznych 6 dni odnajdziemy we wspomnieniach siostry bł. Piotra Jerzego Frassatiego – patrona Światowych Dni Młodzieży, które odbędą się w lipcu w Sydney.
Pier Giorgio Frassati (1901-1925)
Niepostrzeżenie błogosławiony
Wszyscy myśleli, że to zwykła grupa, a on umierał. Zapis dramatycznych 6 dni odnajdziemy we wspomnieniach siostry bł. Piotra Jerzego Frassatiego – patrona Światowych Dni Młodzieży, które odbędą się w lipcu w Sydney.
Relacja Luciany Frassati jest dość szczegółowa, ale pozbawiona patetycznych scen, uroczystych słów i wzniosłych fraz. Specyficzny, dojmujący spokój towarzyszy czytelnikowi od pierwszej do ostatniej kartki tej niewielkiej książki – „Mój brat Pier Georgio”. Luciana, siostra Piera często powtarzała w dniach, kiedy umierał „nic nie wiedzieliśmy”. Trudno zrozumieć jak to się stało, że 24-letni student otoczony kochającymi rodzicami, ukochaną siostrą odszedł niemal niepostrzeżenie. A było tak: 29 czerwca w dniu swoich imienin Pier Georgio poczuł się źle. W domu wszyscy skupieni byli na babci, która znajdowała się w bardzo ciężkim stanie. Chwilowego niedomagania młodego mężczyzny nikt nie zauważył. Choć czuł się coraz gorzej: osłabł, miał wysoką gorączkę, wymiotował starał się jeszcze przez 3 dni pracować i uczyć do egzaminów końcowych. Studiował inżynierię górniczą na Politechnice Królewskiej w Turynie. Jego marzeniem była praca wśród robotników. Czwartego dnia choroby nie był w stanie wyjść z łóżka, kiedy rodzina gromadziła się przy łożu ukochanej nestorki, żegnając ją. Lekarz rodziny po badaniu uznał, że Pier cierpi na grypę z nietypowymi objawami. Kolejne godziny przyniosły nagle pogorszenie: ból potęgował się, wreszcie nastąpił paraliż kończyn i kręgosłupa. Dopiero na kilka godzin przed śmiercią lekarze postawili słuszna diagnozę: choroba Heinego i Medina. Frassati zaraził się od ubogiego chorego. Udzielał się bowiem w organizacji charytatywnej św. Wincentego a Paulo. Na ratunek było za późno. Pier Georgio Frassati zmarł 4 lipca 1925 roku. Uroczystości pogrzebowe zgromadziły na ulicach Turynu rzesze ludzi, dla których Frassati był przyjacielem, towarzyszem.
Luciana Frassati-Gawrońska uznała potem, że jej brat wiedział, przeczuwał nadchodzącą śmierć. Za wszelka cenę starał się jednak ukryć te wiedzę przed najbliższymi. Zastanawiając się, skąd mógł wiedzieć lepiej od lekarza co go czeka, mówi: „Była to wiedza chrześcijanina. Chrześcijanin wie, że śmierć może zjawić się w każdej minucie, cnotą chrześcijanina jest nieustanna gotowość na jej przyjście”. Na czym polega ta gotowość? – Na rezygnacji z wszystkiego czym jestem, także z wszystkiego, co jest mi bliskie i drogie – w imię życia, którego nie znam, którego nie mogę znać – twierdzi Krzysztof Michalski, autor wstępu do książki Luciany Frassati.
Pier Georgio Frassati był członkiem Akcji Katolickiej, III Zakonu św. Dominika. Założył z przyjaciółmi nieformalne Stowarzyszenie Ciemnych Typów którego celem był apostolat wiary i modlitwy m.in. przez wspólne górskie wycieczki. Za jego towarzystwem przepadali rówieśnicy. Ale był też przyjacielem biedaków. Odwiedzał chorych, kwestował na ulicach, rozdawał własne oszczędności, a nawet garderobę. O tym, jak wiele dobra wyświadczał innym jego rodzina nie wiedziała. To, co czynił z miłości, chcąc naśladować Chrystusa zachowywał w tajemnicy. W dniach kiedy gasł, krzepiła go lektura medytacji św. Katarzyny Sieneńskiej. Cierpienie, którego doświadczył spowodowało, że stał się taki jak ci, którym służył: biedny, bezbronny, zapomniany, oczekujący śmierci. Zostało mu odebrane wszystko, prócz wiary w Chrystusa.
Jan Paweł II ogłosił Pier Giorgia Frassatiego błogosławionym Kościoła katolickiego 20 maja 1990 roku w Rzymie. Jest patronem studentów. Został wybrany również jednym z patronów tegorocznych Światowych dni Młodzieży, które odbędą się w lipcu (15-20) w Sydney. Po raz pierwszy w historii Światowych Dni Młodzieży błogosławiony będzie obecny podczas uroczystości. Trumna z ciałem Frassatiego będzie zawieziona do Sydney z Turynu. Zostanie wystawiona w tamtejszej katedrze już 26 czerwca. Wierni będą mogli oddawać kult błogosławionemu przez miesiąc.
Luciana Frassati, o rok młodsza siostra Pier Giorgia, była redaktorką włoskiej „La Stampy” i żoną ambasadora RP w Wiedniu Jana Gawrońskiego. Zmarła w październiku ubiegłego roku.
Jola Kubik
Luciana Frassati: Mój brat Pier Giorgio. Ostatnie dni 29 czerwca-4 lipca 1925. Przekł. Anna Borowska. Wstęp Krzysztof Michalski. Księgarnia św. Jacka, Katowice 2008 (wyd. trzecie, poprawione), s. 136.
*******
Apostoł miłosierdzia
dodane 2006-12-08 21:03
Luciana Frassati
“Przemoc i gwałt sieją nienawiść i potem zbiera się tego owoce, miłosierdzie zasiewa w ludziach pokój, ale nie jest to pokój tego świata, lecz Pokój prawdziwy, którym tylko wiara w Jezusa Chrystusa może nas obdarzyć.”
Św. Paweł stanowił dla niego pierwszy moralny pokarm, główne źródło jego religijnych rozważań. W domu nikt o nim nigdy nie wspominał. Wiedziano, owszem, o jakiejś drodze do Damaszku, o błyskawicznym nawróceniu, ale na tym koniec. Pier Giorgio natomiast pisał do przyjaciela, Izydora Boniniego 29 kwietnia 1925 roku:
Umysł pogrążony w jałowej wiedzy odnajduje czasem spokój, wytchnienie i radość duchową w lekturze św. Pawła. Chciałbym, żebyś spróbował go czytać; to cudowne, i duch przy tej lekturze wzlatuje wzwyż, jest on dla nas ostrogą każącą trzymać się prostej drogi i wracać na nią, ilekroć grzech nas z niej zepchnie.
Postarał się o Listy w przekładzie Ramorina: czytał je w tramwaju i na ulicy, a jeżeli ktoś go pytał, co ta książka zawiera, odpowiadał: „Słowa żywota wiecznego”. O jego tajemnej wiedzy rodzina nie wiedziała prawie nic. Jego ulubioną Ewangelią była ta, którą napisał św. Mateusz, a nade wszystko kochał Kazanie na Górze. Spośród encyklik najwyżej cenił Rerum Novarum; znał także De contemptu mundi papieża Innocentego III i podzielał jego pogardę dla bogactwa i miłość do ubogich. Umiał na pamięć testament Yeuillota. Entuzjazmował się psalmami, a o Toniolu mówił tak, jakby znał go osobiście i do głębi, ale studiował także Heinego i Goethego, aby wzbogacić się duchowo.
Jego duchowość stawała się, pod wpływem bolesnych wyrzeczeń i dziwnego przeczucia śmierci, coraz głębsza. Już rok wcześniej przepisał na mnie polisę ubezpieczeniową Klubu Alpejskiego, zapewniającą mi, w razie gdyby uległ nieszczęśliwemu wypadkowi w górach, sumę 25 000 lirów. Pomyślał o mnie, tak jak później, w ostatnim miesiącu życia, miał pomyśleć o swoich biednych; łącząc mnie wraz z nimi w jeden krąg, uczynił mnie, tak jak ich, swoją spadkobierczynią.
Pier Giorgio nie odczuwał ani obawy, ani wstrętu przed wejściem do najbardziej nawet brudnych i zaniedbanych ruder, przed zbliżeniem się do chorych ludzi, bez względu na to, jaką chorobą byli dotknięci. Profesor Micheli twierdzi, że Pier Giorgio właśnie w jednym z tych domów znalazł śmierć, tam bowiem nabawił się tej okrutnej choroby; ale zanim to nastąpiło, przez wiele dni przesiadywał przy cierpiących i wycieńczonych gorączką ludziach, głaskał rozczochrane główki obdartych dzieci, nie troszcząc się o nic innego jak tylko o to, by im pomóc.
Miał dla biednych pełne miłości spojrzenie Chrystusa i starał się wszelkimi sposobami pociągnąć za sobą innych młodych ludzi:
Każdy z was – czytamy w jego notatkach do przemówienia na temat miłosierdzia – wie, że fundamentem naszej religii jest Miłość, bez której rozsypałaby się ona w proch, gdyż nie będziemy naprawdę katolikami, dopóki nie spełnimy, a raczej nie ukształtujemy całego naszego życia zgodnie z dwoma przykazaniami, które mieszczą w sobie samą istotę wiary katolickiej: kochać Boga z całych sił naszych i kochać bliźniego jak siebie samego. Jest to oczywisty dowód, że wiara katolicka opiera się na prawdziwej Miłości, choć wielu chciałoby dla spokoju własnego sumienia widzieć podstawę nauki Chrystusowej w przemocy.
Przemoc i gwałt sieją nienawiść i potem zbiera się tego owoce, miłosierdzie zasiewa w ludziach pokój, ale nie jest to pokój tego świata, lecz Pokój prawdziwy, którym tylko wiara w Jezusa Chrystusa może nas obdarzyć.
Wiem, że droga ta jest trudna i pełna cierni, podczas gdy ta druga na pierwszy rzut oka wydaje się piękniejsza, łatwiejsza, dająca więcej zadowolenia, ale gdybyśmy mogli zgłębiać wnętrze tych, którzy na swoje nieszczęście chodzą błędnymi drogami, zobaczylibyśmy, że nie mają oni w sobie tej pogody, jaka płynie z pokonywania trudności i wyrzeczeń.
Dzisiaj, po straszliwej wojnie, która ogarnęła cały świat niosąc materialną i moralną ruinę, mamy przed sobą jasno wytknięty obowiązek przyczyniania się do moralnego odrodzenia społeczności świata po to, by mógł zajaśnieć nowy promienny świt, który sprawi, że wszystkie narody nie tylko w słowach, ale całym swoim życiem uznają za swego przewodnika Jezusa Chrystusa. W rozwiązanie tego olbrzymiego problemu, w realizację tego przepięknego planu, trzeba włożyć ogrom pracy; temu celowi służą między innymi koła Konferencji św. Wincentego.
Instytucja prosta, odpowiednia dla studentów, gdyż nie nakłada innych obowiązków oprócz stawienia się w jeden określony dzień tygodnia w lokalu swojego koła i odwiedzenia w ciągu tego tygodnia dwóch czy trzech rodzin. Zobaczycie, nie zabiera to wiele czasu, a ileż dobrego możemy zrobić dla tych, których odwiedzamy, i ileż dobrego dla nas samych.
Członkowie Konferencji, odwiedzający biednych, pełnią niejako role skromnych narzędzi Opatrzności Boskiej: szukając zbliżenia z ubogimi zdobywamy po trochu ich zaufanie, stajemy się doradcami w najcięższych momentach ich ziemskiej pielgrzymki, podsuwamy im słowa pokrzepienia, jakie dyktuje nam wiara, i wielekroć udaje nam się, choć nie nasza to zasługa, sprowadzić na właściwą drogę ludzi, którzy nie przez złą wolę z niej zeszli.
Mogę powiedzieć z pełnym przekonaniem, że działalność Konferencji św. Wincentego i odwiedzanie biednych pomaga nam opanowywać własne namiętności i jest najlepszą wskazówką, że kroczymy słuszną drogą.
Zetknięcie się na co dzień z wiarą, z jaką ubogie rodziny znoszą cierpliwie swoją dolę, składają nieustające ofiary, a wszystko to czynią dla miłości Boga, skłania nas wielekroć do tego, że zaczynamy rozumieć, jak hojnie Bóg obdarzył nas, a mimo to jesteśmy leniwi, niedbali, źli, a oni, nie tak uprzywilejowani, są od nas nieskończenie lepsi. Łatwiej nam wtedy uczynić postanowienie poprawy i wejść na drogę prowadzącą do Boga.
Wielu ludzi dobrze znało jego sposoby pełnienia miłosierdzia; jeszcze za życia Pier Giorgia tak pisze o nim w swoim dzienniku Angiolo Gambaro:
W moim życiu nigdy nie miałem sposobności doznawania tak głębokich wzruszeń jak te, które zawdzięczam Pier Giorgiowi. Myślę, że w obecnych czasach bardzo duże znaczenie ma taki wzór prawdziwej cnoty, jaki on nam daje. Przesuwa się koło nas cicho, dyskretnie, nie oczekując pochwały, dając ubogiemu chleb i swoje serce, sierocie serdeczną pieszczotę, starcowi promienny uśmiech, choremu troskliwą pomoc. W jego misji jest coś heroicznego: odchodzi niemal od rodzinnego domu, jego wygód, zaspokojenia wszelkich potrzeb materialnych, od przyjemności i rozrywek, ucząc nas siły ducha, wytrwałości, energii, odwagi, ofiarności. Nie dba o wspaniałe możliwości, jakie daje mu pozycja jego rodziny w świecie, i nie waha się wnosić swego ewangelicznego ducha wyrzeczenia i ubóstwa w to życie, które człowiek uczynił czymś podobnym do uczty dzikusów, gdzie biesiadnicy wydzierają sobie nawzajem jadło, zamiast je sobie podawać.
W obliczu jego wielkodusznej działalności, gorącej i czystej wiary, skromności i niewyczerpanej pogody ogarnia człowieka wzruszenie. Dzisiejszego wieczoru, kiedy zetknąłem się z jego płomiennym i udzielającym zapałem do chrześcijańskiego działania, czułem się do głębi wzruszony.Podczas jednego z ostatnich spotkań mojego brata z Emilio Zanzim – w marcu 1925 roku -jeszcze raz dało znać o sobie jego głębokie poczucie sprawiedliwości. Pier Giorgio poszedł do niego do redakcji „Corriere” z prośbą o niezamieszczanie w kronice sądowej notatki dotyczącej pewnego młodzieńca. Przyszedł do niego, ponieważ wiedział, że jest znajomym zmartwionej rodziny. Emilio Zanzi, zanim jeszcze zaprowadził go do redaktora naczelnego, powiedział mu z uśmiechem na ustach: „Drogi Frassati, ten młodzieniec nie zasługuje na zbytnie względy. Ma na sumieniu wiele ciemnych sprawek. Te same gazety, które z taką łatwością publikują tyle różnych wiadomości i które nieraz w okrutny sposób występują przeciwko ubogim rodzinom, równie łatwo, niestety, potrafią tuszować występki tych tak zwanych «ogólnie szanowanych osób»”. – „Tak, wiem o tym bardzo dobrze!… – odparł Pier Giorgio. -Dlatego ja, zanim udałem się do ciebie, by wstawić się za nim, upewniłem się, czy jego rodzina naprawiła wyrządzone szkody. I rzeczywiście, spłaciła długi i wyrównała inne straty spowodowane przez tego nieszczęśnika. Gdyby tego nie zrobiła, nie zająłbym się tą sprawą: miłość bliźniego nie da się bowiem oddzielić od sprawiedliwości”.
Carlo Florio, jeden z towarzyszy, tak opowiada o miłosierdziu Pier Giorgia:
Chodziłem na zebrania Konferencji św. Wincentego bardziej przez tradycję rodzinną niż z przekonania; Pier Giorgio musiał to wyczuć i sam nauczył mnie czynnego miłosierdzia. Co prawda, nie ukrywałem przed nim swoich oporów i bezradności. Pytałem go na przykład, jak mu się udaje wchodzić radośnie do domu, w którym wita człowieka smrodliwy zapach. „Jak potrafisz przezwyciężyć wstręt?” A on odpowiedział mi: „Przede wszystkim nie zapominaj nigdy, że nawet jeśli dom jest brudny, wchodząc tam przybliżasz się do Chrystusa. Pamiętaj, co powiedział Pan: «Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili». – I mówił dalej: – Widzę wokół chorego, nieszczęśliwego nędzarza szczególne światło, którego my nie mamy”.
Patrzyłem na niego zdumiony, ale ujęty serdecznością, z jaką odnosił się do wszystkich, a w szczególności do chorych. Czasem wydawało mi się niesłuszne, żeby tacy jak my musieli się wdrapywać na piąte piętro, by znaleźć tam tylko nędzę i brud. A on mówił: „Pamiętaj zawsze, żeby razem z jałmużną dać też słowa wiary chrześcijańskiej, natchnąć ufnością i odwagą, zanosić ubogiemu jałmużnę z uczuciem ciepła”.
Kiedyś dyskutowaliśmy na ten temat na dziedzińcu arcybiskupstwa i w końcu zadałem mu pytanie: „Czy nie myślisz, że w tym twoim ideale życia jest trochę fantazji?”
Za całą odpowiedź trącił mnie w ramię mówiąc: „Coś ty!”, ze spojrzeniem, które nie dopuszczało żadnej repliki. A w związku z Listem św. Pawła do Koryntian spytałem go, czy taką właśnie wyznaje wiarę, przejawiającą się w miłosierdziu, na co odpowiedział mi: „Czymże byłaby wiara, gdybyśmy jej nie ucieleśniali w miłosierdziu?”Tekst pochodzi z: Luciana Frassati, Puer Georgio Frassati – człowiek ośmiu błogosławieństw, Warszawa 1999, s. 192-198
http://liturgia.wiara.pl/doc/419848.Apostol-milosierdzia/2
***************
Błogosławiona
Maria od Ukrzyżowanego (Curcio), zakonnica
Róża urodziła się 30 stycznia 1877 roku w Ispice (Włochy) jako siódme z dziesięciorga dzieci Salvatore Curcio i Concetty Franzo. Z domu rodzinnego wyniosła silną wiarę, wierność zasadom moralnym i solidarność z innymi. Nie potrafiła przejść obojętnie obok ludzi potrzebujących. Szczególną uwagę poświęcała ludziom osamotnionym, pozbawionym kontaktu z rodzinami, często żyjącym w skrajnym ubóstwie. Ona sama zawsze szukała sił i oparcia w Eucharystii. W domu zgłębiała literaturę religijną, między innymi biografię św. Teresy od Jezusa.
Kierowana wewnętrzną potrzebą, w 1890 roku wstąpiła do trzeciego zakonu karmelitańskiego. Oddała się w opiekę Matce Karmelu. Pragnęła pomagać ubogiej i zaniedbanej młodzieży. Z kilkoma tercjarkami karmelitańskimi zorganizowała grupę modlitewną. Spotykały się w jej domu na wspólnej modlitwie. Podążając wytrwale tą drogą, po latach przygotowań duchowych i pokonaniu zewnętrznych przeszkód, w dniu 17 maja 1925 roku Róża założyła nowe zgromadzenie karmelitanek misjonarek św. Teresy od Dzieciątka Jezus. Pierwszy dom sióstr powstał w Santa Marinella. W 1930 roku otrzymała oficjalne zatwierdzenie konstytucji zakonnych.
Róża pragnęła “otwierać dusze dla Boga”. Na nowych drogach powołania realizowała swe młodzieńcze pragnienia służby młodym ludziom. Przyjęła imię Marii od Ukrzyżowanego. Po zakończeniu II wojny światowej w 1947 roku wysłała pierwsze siostry do Brazylii. Przez całe życie pozostała kobietą prostą i silną, porwaną przez Bożą miłość.
Zmarła 4 lipca 1957 roku w Santa Marinella. Dekret o heroiczności jej cnót ogłoszono 20 grudnia 2002 roku, w obecności św. Jana Pawła II. Jej beatyfikacji (połączonej z beatyfikacją Karola de Foucauld i Marii Pii Masteny) w bazylice św. Piotra w Rzymie w dniu 13 listopada 2005 r. przewodniczył kard. José Saraiva Martins, prefekt Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych. Zgodnie z przedsoborowym zwyczajem, Benedykt XVI, który nie uczestniczył w ceremonii, zszedł na jej zakończenie do bazyliki, by pozdrowić obecnych i oddać hołd relikwiom nowych błogosławionych. W swoim przemówieniu podkreślił, że wszyscy troje “na rozmaite sposoby poświęcili swoje życie Chrystusowi i przypominają każdemu chrześcijaninowi o najwyższym ideale świętości”. Do dziś karmelitanki terezjanki prowadzą swoje dzieło, opiekując się młodzieżą na całym świecie, obdarzając ją modlitwą, duchowymi ofiarami i pomagając jej odnaleźć drogę do Boga.
http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/07-04c.php3
*******
Benedykt XVI
O roli świeckich w Kościele
Anioł Pański, 13.11.2005
O roli świeckich w Kościele i powołaniu do świętości przypomniał Benedykt XVI podczas niedzielnej modlitwy Anioł Pański w Watykanie. Papież nawiązał także do postaci nowych błogosławionych, którzy dzisiaj w Bazylice św. Piotra zostali wyniesieni na ołtarze: o. Karol de Foucauld, misjonarz Sahary i założycielki zgromadzeń zakonnych: s. Maria Pia Mastena i s. Maria Crocifissa Curcio. Na Placu św. Piotra zebrało się kilkadziesiąt tysięcy pielgrzymów z całego świata. Papież pozdrowił obecnych na modlitwie Polaków.
Oto tekst papieskiego przemówienia:
Drodzy bracia i siostry! Dziś rano w Bazylice św. Piotra ogłoszeni zostali błogosławionymi słudzy Boży Karol de Foucauld, kapłan, Maria Pia Mastena, założycielka Zgromadzenia Sióstr Świętego Oblicza i Maria Crocifissa Curcio, założycielka Zgromadzenia Sióstr Karmelitanek Misjonarek św. Teresy od Dzieciątka Jezus. Dołączają oni do szerokiej rzeszy błogosławionych, którzy podczas pontyfikatu Jana Pawła II pozostawieni zostali wspólnotom kościelnym, w których żyli, aby je czciły, w przeświadczeniu o tym, co z naciskiem podkreślił Sobór Watykański II, że wszyscy ochrzczeni powołani są do chrześcijańskiej doskonałości: kapłani, zakonnicy i świeccy, każdy zgodnie ze swym charyzmatem i swoim specyficznym powołaniem. W istocie wielka uwaga, jaką Sobór przywiązywał do roli wiernych świeckich, poświęcając im cały czwarty rozdział Konstytucji „Lumen gentium” o Kościele, aby zdefiniować ich powołanie i posłannictwo, zakorzenione w chrzcie i bierzmowaniu i nastawione na to, aby „szukać Królestwa Bożego, zajmując się sprawami świeckimi i kierując nimi po myśli Bożej”.
18 listopada 1965 r. Ojcowie przyjęli oddzielny dekret o apostolstwie świeckich „Apostolicam actuositatem”. Podkreśla on nade wszystko, że „owocność apostolstwa świeckich zależy od ich żywotnego zjednoczenia z Chrystusem”, to jest solidnej duchowości, ożywianej czynnym uczestnictwem w liturgii i wyrażanej w stylu ewangelicznych błogosławieństw. Oprócz tego dla świeckich wielkie znaczenie mają zawodowa kompetencja, rodzina, poczucie obywatelskie i cnoty społeczne. Skoro prawdą jest, że zostali oni indywidualnie wezwani do dawania swego osobistego świadectwa, szczególnie cennego tam, gdzie Kościół natrafia na trudności, wszelako Kościół kładzie nacisk na apostolstwo zorganizowane, niezbędne, aby odciskać piętno na zbiorowej mentalności, na warunkach społecznych i na instytucjach. W związku z tym Ojcowie zachęcili liczne stowarzyszenia świeckich, nalegając także na ich formację do apostolstwa. Tematowi powołania i posłannictwa świeckich umiłowany Papież Jan Paweł II poświęcił zgromadzenie synodalne w 1987 r., po którym ogłoszona została adhortacja apostolska „Christifideles laici”.
Kończąc, chciałbym przypomnieć, że w ubiegłą niedzielę w katedrze w Vicenzy beatyfikowana została matka rodziny Eurosia Fabris, zwana „Mamma Rosa”, wzór chrześcijańskiego życia w stanie świeckim. Wszystkim tym, którzy są już w niebieskiej ojczyźnie, wszystkim naszym świętym, a w pierwszym rzędzie Najświętszej Maryi i Jej oblubieńcowi Józefowi, zawierzamy cały Lud Boży, ażeby wzrastała w każdym ochrzczonym świadomość, że został powołany do tego, aby oddać się owocnej pracy w winnicy Pańskiej.
Po modlitwie Anioł Pański Papież powiedział po polsku: Serdecznie pozdrawiam pielgrzymów z Polski. Przypominając soborowy dekret „Apostolicam actuositatem”, polecam Bogu wszelkie dzieła apostolskie, jakie podejmują w Kościele wierni świeccy. Niech przynoszą obfite owoce. Wszystkim z serca błogosławię.
opr. mg/mgCopyright © by Przewodnik Katolicki (47/2005)
http://www.opoka.org.pl/biblioteka/W/WP/benedykt_xvi/modlitwy/ap_pk_13112005.html
*******
Bazylika metropolitalna w Krakowie
W 1925 r. diecezja została podniesiona do rangi archidiecezji, a Kraków stał się stolicą metropolii kościelnej. Kiedy w marcu 1992 r. papież św. Jan Paweł II przeprowadził reformę struktur administracyjnych w polskim Kościele, metropolia krakowska zmieniła swoje granice. Obecnie należą do niej – oprócz archidiecezji krakowskiej – także diecezje bielsko-żywiecka, kielecka i tarnowska.
Patronami archidiecezji krakowskiej są św. Stanisław, biskup i męczennik, którego relikwie znajdują się w bazylice metropolitalnej na Wawelu, a także św. Jan Kanty, św. Kazimierz i św. Jacek Odrowąż. Na terenie 5730 km kwadratowych, jakie zajmuje archidiecezja, mieszka ponad 1,6 mln osób; w 440 parafiach podzielonych na 44 dekanaty pracuje ponad 2000 księży (diecezjalnych i zakonnych łącznie).
Obecnie metropolitą krakowskim jest ks. kard. Stanisław Dziwisz. W posłudze duszpasterskiej wspierają go biskupi pomocniczy: bp Jan Szkodoń, bp Jan Zając, bp Damian Muskus OFM i bp Grzegorz Ryś oraz biskup senior, kard. Franciszek Macharski. Na terenie archidiecezji mieszka ponadto biskup senior Tadeusz Pieronek.
Katedra metropolity krakowskiego mieści się w bazylice na Wawelu. Pierwsza świątynia katedralna powstała w tym miejscu w pierwszej połowie XI wieku. Skomplikowane losy (rozbudowy, remonty, pożar, odbudowa) sprawiły, że dzisiejsza świątynia jest architektonicznie i historycznie bardzo zróżnicowana. W katedrze spoczywają szczątki polskich królów, władców, wieszczów i biskupów krakowskich. Jednym z najbardziej charakterystycznych miejsc bazyliki wawelskiej jest barokowa konfesja św. Stanisława ze Szczepanowa.
Kraków był stolicą arcybiskupią Karola Wojtyły, który przyjął sakrę w katedrze wawelskiej. Czuł się z nią związany od lat młodzieńczych. W podziemiach katedry, w krypcie św. Leonarda, 2 listopada 1946 r. odprawił swoją Mszę św. prymicyjną. W 1978 r., tuż przed wyborem na Stolicę Piotrową, powiedział: “Zdajemy sobie wszyscy dobrze sprawę, że wejść do tej katedry nie można bez wzruszenia. Więcej powiem: nie można do niej wejść bez drżenia wewnętrznego, bez lęku; bo zawiera się w niej – jak w mało której katedrze świata – ogromna wielkość, którą przemawia do nas cała nasza historia, cała nasza przeszłość; przemawia zespołem pomników, przemawia zespołem sarkofagów, ołtarzy, rzeźb; ale nade wszystko przemawia do nas cała nasza przeszłość, nasza historia – zespołem imion i nazwisk. Wszystkie te groby na Wawelu, imiona i nazwiska znaczą i wyznaczają: znaczy każde dla siebie, a wszystkie razem wyznaczają olbrzymią, tysiącletnią drogę naszych dziejów”.
Jako papież św. Jan Paweł II odwiedzał Kraków w czasie każdej pielgrzymki do kraju. Podczas Mszy św. w katedrze wawelskiej w dniu 10 czerwca 1987 r. mówił: “To miejsce, na którym się spotykamy, przemawiało do całych pokoleń. Zaklęta w nim jest najgłębsza i najrdzenniejsza treść Ewangelii, wpisana w dzieje naszej Ojczyzny (…). Wiele skarbów kryje w sobie katedra wawelska. Dane mi było przez szereg lat być jej gospodarzem i pierwszym sługą. Wśród tych skarbów krzyż królowej Jadwigi pozostaje miejscem szczególnego świadectwa”.
W pamięci wielu ludzi zapisała się scena w katedrze wawelskiej w czasie ostatniej pielgrzymki w roku 2002, kiedy papież pochylił się na długi czas w cichej modlitwie brewiarzowej, a telewizje prowadzące transmisję musiały uszanować (tak niewygodny dla mediów) blisko półgodzinny czas milczenia.
Kraków w maju 2006 r. odwiedził również Benedykt XVI podczas swojej pielgrzymki do Polski. Modlił się wówczas przy konfesji św. Stanisława w katedrze wawelskiej, a na Błoniach odprawił Mszę św. Powiedział między innymi: “Kraków Karola Wojtyły i Kraków Jana Pawła II jest również moim Krakowem”.
Brewiarz w katedrze wawelskiej
Ks. Piotr Pawlukiewicz – Bóg, wiara, Jan Paweł II, my Polacy…
Kim dla mnie był Jan Paweł II ?
Ile wyniosłem z jego nauczania ?
Ile razy wracałem do jego słów ?
Jakie jest moje zdanie na tematy takie jak: seks przedmałżeński, wierność małżeńska, pornografia, cudzołóstwo, aborcja, In Vitro, eutanazja, codzienne czytanie Pisma Św., spowiedź, miłowanie nieprzyjaciół, wybaczanie, prawdomówność, walka o pokój na świecie, bezinteresowna pomoc, nieodpowiadanie złem na zło, wychowywanie dzieci w wierze ??
Jak poważnie traktuję swoją wiarę ?
Co ja wiem o Bogu ?
Kim On dla mnie jest ?
Czy traktuję Boga poważnie, z szacunkiem ?
========================
Chciej być gorący, a nie letni..
WZRASTAJ W WIERZE !! :))
========================
Homilie ks. Pawlukiewicza:
http://www.kazaniaksiedzapiotra.pl/
***********
Wirtualny spacer po Katedrze Wawelskiej
http://wawel.malopolska.pl/about.html
***********
W Augsburgu, w Niemczech – św. Udalryka, biskupa. Wychowywał się w opactwie Sankt-Gallen. Potem towarzyszył swemu wujowi, biskupowi Adalberonowi. W roku 924 został jego następcą. Na stanowisku tym walczył z symonią i nikolaitami, bronił kraju przed najazdami Madziarów, budował kościoły i szpitale. Zmarł w roku 973. Kanonizacja dokonana przez Jana XV w roku 993 jest jednym z pierwszych aktów tego rodzaju.
oraz:
św. Atanazego, diakona i męczennika (+ ok. 451); św. Hiacynta, męczennika (+ pocz. II w.); św. Lauriana, biskupa Sewilli (+ VI w.); św. Namfaniona, męczennika (+ ok. 180); św. Odo Dobrego (+ 959); św. Teodora, biskupa (+ 150)
*********************************************************************
TO WARTO PRZECZYTAĆ
*****
Silna wola? To mit! Przekonaj się
Aleksandra Kreczmańska
Pragnienie lepszego życia. Zmiana. Przełamanie bezowocnych schematów i zachowań. Sukces. Wszystko to byłoby możliwe, gdybym tylko miał “silną wolę”… Czy na pewno?
Jeżeli wierzę w “silną wolę”, moja praca nad zmianą, wygląda tak: postanawiam sobie zmianę, motywuję się, układam plan działania, zaciskam zęby… i liczę na to, że może tym razem się uda. Strasznie mozolny sposób na rozwój i tak mało skuteczny. Można inaczej.
Szaleństwo polega na powtarzaniu wciąż tego samego i oczekiwaniu odmiennych rezultatów – Albert Einstein.
Zaakceptuj to, że nie możesz się stać, kim tylko zechcesz
Po pierwsze, pracuj we właściwym porządku. Wiele frustracji w pracy nad zmianą może wynikać z tego, że staram się być kimś, kim nie jestem. “Możesz być tylko sobą” – jak to przekonanie brzmi w twoich uszach? Dobrze jeśli jest radosnym okrzykiem: mogę być sobą! Naprawdę, możesz być tylko sobą, a nie kimś kogo sobie wymyślisz.
Jeśli twoim darem jest nieśmiałość, nie staraj się być śmiały, bo staniesz się bezczelny. Rozwijaj uważność, wsłuchanie, delikatność, wrażliwość, empatię – jest wiele ścieżek, aby odkryć swój dar. Ale nie staraj się być kimś innym. Jeśli jesteś kobietą silną, nie staraj się być wcieloną łagodnością. Bądź zdecydowana, uśmiechnięta, aktywna, zaangażowana, pomagająca. Przygarnij swoją siłę.
Odkrywaj swoje głębokie pragnienia
Po drugie, obudź swoje pragnienia. Pragnienie to intensywne ukierunkowanie na coś, co jest z natury wartościowe. To niesamowita energia i siła do działania. Pragnienia są także tym, co jest w nas wyjątkowe. Dzięki pragnieniom wiemy, kim jesteśmy i do czego chcemy dążyć. Dlatego bardzo ważne jest pogłębianie pragnień i zadawanie pytań, a zwłaszcza jednego: czy to czego chcę, jest tym, czego naprawdę pragnę? “Pragnę” nie oznacza “chce mi się”. To dużo więcej. “Pragnę, więc chcę”.
Gdy tak popatrzymy na pracę nad zmianą, wola jest tym co zapewnia przeżycie pragnieniu, tym co pozwala je zrealizować. Jednocześnie brak pragnienia osłabia wolę i może decydować o tym, że nie potrafimy wytrwać w swoich postanowieniach. Pragnienie nadaje woli ciepło, treść, wyobraźnię, świeżość i bogactwo. Wola nadaje pragnieniu kierunek i dojrzałość. Wola chroni pragnienie, pozwalając mu trwać bez narażania się na zbyt wielkie ryzyko. Ale bez pragnienia wola traci swą żywotność, jałowieje, ginie przytłoczona ciężarem sprzeczności. – tak współzależność woli i pragnienia opisuje Rollo May.
Szukaj lepszego zrozumienia twojego problemu
Po trzecie, aby wprowadzić zmianę potrzebuję także odpowiedniego zaplecza informacyjnego, czyli połączenia dwóch elementów: wiedzy i umiejętności. Wiedza, to potrzebne ci informacje i poznanie problemu, z którym się zmagasz. Jeżeli przykładowo chcę zmienić nawyki żywieniowe, muszę wiedzieć, które pożywienie jest mi potrzebne, aby budować mój organizm oraz co w różnych produktach spożywczych się znajduje. Umiejętność czyli “wiedzieć jak”. To chyba najczęściej brakujący element. Gdy patrzymy z boku na kogoś, kto posiada wymarzoną przez nas postawę czy sposób zachowania, wydaje nam się to takie proste i oczywiste. Nie widzimy tego, że za tym wszystkim kryje się wiele przekonań, myśli i decyzji. Wracając do naszego przykładu, trzeba wiedzieć z jakich małych cegiełek buduje się nawyk zdrowego żywienia. Jest to na przykład praca z myślami, odkrywanie schematów zachowań – pod wpływem jakich sytuacji i myśli jem, wsłuchanie się w swoje ciało i odróżnianie głodu od zachcianki itd.
Znajdź swoje “inaczej”
Tym razem spróbuj inaczej. Zastanów się, czego ci jeszcze brakuje – wiedzy, umiejętności, głębokich pragnień czy zrozumienia siebie samego? Gdzie możesz znaleźć potrzebne ci informacje i wsparcie? Gdzie się zaczyna twój nowy szlak? Zacznij drążyć, szukać zrozumienia, zadawaj pytania, znajdź swoje “inaczej”.
Może silna wola będzie owocem, a nie początkiem drogi. Może silna wola jest czymś, co będzie kształtowało się w drodze i wtedy, stopniowo zacznie ułatwiać mi dalszą wędrówkę? Teraz, gdy zaczynam drogę zmiany, silna wola nie jest warunkiem koniecznym do tego, aby tę wędrówkę podjąć.
Aleksandra Kreczmańska, Counsellor. W poszukiwaniu – pełni, sensu i zrozumienia. Więcej o mnie i o mojej pracy na www.aleksandrakreczmanska.com
http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/poradnia/art,392,silna-wola-to-mit-przekonaj-sie.html
*******
Co to jest słomiany zapał i skąd się bierze?
José Antonio Marina / slo
Niektóre decyzje mają charakter jednorazowy: wybieram ten czy inny numer na loterii, jadę na wakacje na Karaiby lub na Madagaskar. Tego typu decyzje wyczerpują się same w sobie.
Inne z kolei angażują nas w długofalowe projekty, w czasie realizacji których musimy pokonywać różne przeszkody, co niesie ze sobą konieczność odnawiania raz podjętej decyzji, wytrwałości w dążeniu do celu. Jedną z porażek inteligencji jest ustanie w wysiłku przed czasem. Mówimy wtedy o niestałości. Co jest jej przyczyną? W terminologii psychologicznej nazywa się to trudnościami z podtrzymywaniem aktywności oraz z odraczaniem gratyfikacji.
Już u niemowląt można zaobserwować indywidualne różnice w zdolności do koncentracji i wytrwałości w działaniu. Mamy tu więc do czynienia ze zdolnościami o podłożu temperamentalnym, które następnie wzmacniają się (lub osłabiają) poprzez odpowiednie nawyki lub, w ostateczności, poprzez systematyczne dążenie do osiągnięcia tych sprawności. Walter Mischel jest twórcą tzw testu cukierka, przy pomocy którego przebadał zdolność do odraczania gratyfikacji u czteroletnich dzieci. Pozostawione samym sobie dzieci mogły zjeść leżący na stole cukierek lub zaczekać do powrotu nauczycielki, co wiązało się z dodatkową nagrodą. Grupa poddanych testowi dzieci pozostawała pod obserwacją aż do ukończenia przez nich trzydziestego roku życia, kiedy to okazało się, że drobne różnice w tym, jak długo dziecko było w stanie wytrzymać, żeby dostać dodatkową (chociaż odroczoną) nagrodę, były bezpośrednio związane z rezultatami społecznymi oraz kognitywnymi, jakie osiągali w swym dorosłym życiu.
Do niestałości – cechy, która sprawia, że przerywamy dietę odchudzającą przy pierwszej możliwej okazji – przyczynia się również brak wytrwałości w działaniu. Jest to ciekawe zjawisko z granicy psychologii indywidualnej i psychologii społecznej. Ludzie w bardzo różny sposób tolerują niewygodę i wysiłek, podobnie dzieje się w przypadku społeczeństw. Każde społeczeństwo w konkretnym momencie historycznym określa poprzez subtelne i złożone mechanizmy, których dokładnie nie znam, dopuszczalny poziom niewygody. Współczesna psychologia i medycyna zwracają uwagę na mechanizm uczenia się odporności, na trening wytrzymałości, będący złożonym rezultatem działań fizjologicznych i psychologicznych, w których udział biorą układ mięśniowy, hormonalny i nerwowy.
Brak wytrwałości to porażka, ale porażką mogą również być jej przeciwieństwa: upór lub nieustępliwość. Nie ma człowieka bardziej wytrwałego niż szaleniec lub fanatyk, co prowadzi nas do przekonania, że siła woli sama w sobie nie jest ani dobra, ani zła, a dobra jest jedynie wola inteligentna – taka, która wie, kiedy nie należy ustawać w wysiłkach, a kiedy lepiej odpuścić.
W swoich badaniach nad niedoborem woli, Julius Kuhl wspomina o trudnościach, jakie może sprawiać zmiana projektu. Cytowana już Barbara Tuchman uważa, że trwanie w błędnych przekonaniach jest jednym z najczęstszych powodów porażek politycznych. Po podjęciu jakiejkolwiek decyzji, politykom niezwykle trudno przychodzi przyznanie się do błędu, co zmusza ich do obstawania z coraz to większą energią przy raz obranej drodze.
Autorka przestudiowała wojnę w Wietnamie jako jeden z przykładów tego zgubnego w skutkach mechanizmu.
Kto raz poświęcił cokolwiek – pieniądze, czas, wysiłek -na osiągnięcie jakiegoś celu, zwykle robi to dalej, mimo iż czasem pociąga to za sobą więcej strat niż zysków. Chodzi o zjawisko, które nazwałem błędem inwestora i o którym już wspominałem. Stuart Sutherland ilustruje je przy pomocy dramatycznego przykładu:
Szczególnie generałowie są znani z tego, że trzymają się raz obranych strategii, choć z biegiem czasu ich bezużyteczność staje się oczywista. Podczas I wojny światowej, co unaoczniła chociażby bitwa pod Verdun, gdzie zginęło 800 tysięcy ludzi, okazało się, że bezpośredni atak na okopy jest nie tylko skazany na niepowodzenie, ale i przyniesie atakującym o wiele większe straty niż obrońcom. A jednak w bitwie nad Sommą generał Haig, nie bacząc, że w ciągu kilku godzin stracił 50 tysięcy żołnierzy, kontynuował atak na dobrze się broniące pozycje Niemców, ponosząc dalsze straszliwe straty. Oczywiście ucierpiał nie sam Haig, tylko jego żołnierze.
Przykładem na to, z jakim oporem może się spotkać próba zaniechania projektu, w który włożyło się dużo pieniędzy, jest komentarz niejakiego senatora Dentona podczas obrad amerykańskiego senatu, kiedy wysunął wniosek kontynuowania projektu szlaku wodnego, który okazał się być zupełnie niemożliwy do zrealizowania: “Przerwanie realizacji projektu, w który zainwestowano ponad miliard dolarów, oznacza horrendalne marnotrawienie pieniędzy podatników”. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że kontynuowanie projektu stanowiłoby znacznie większe i o wiele bardziej horrendalne marnotrawstwo.
Jak widać, upór może się okazać bardzo niebezpieczny. Stąd też wychwalanie “siły woli” jako takiej jest błędem. Wolę mówić o dobrym i złym użytkowaniu woli lub też o jej użytkowaniu inteligentnym lub głupim.
No i znowu spotykamy naszych starych znajomych. Porażki woli zawsze powodowane są bezprawnym przejęciem władzy. W tym przypadku to moduły kognitywne lub uczuciowe, czy też różne rutynowe zachowania narzucają swoją władzę naszemu “ja” wykonawczemu, które okazuje się być pozbawione albo wystarczającej ilości energii, albo też odpowiedniej elastyczności. Bywa nazbyt sztywne lub wręcz przeciwnie – za miękkie. O to mi właśnie chodziło, kiedy mówiłem, że jakość woli zależy od jakości inteligencji. Osoba, która nie jest w stanie kontrolować pomysłów przychodzących jej do głowy, nie jest zbyt inteligentna, ale nie jest również inteligentny ktoś, kto twardo obstaje przy jakimś konkretnym pomyśle lub przy jakimś głupim celu.
Nie da się stworzyć uniwersalnego modelu woli, woli dla każdego, woli pret-a-porter. Zawsze trzeba brać pod uwagę konkretny przypadek i umiejętnie stosować odpowiednie dla tego przypadku kryteria. Jeżeli mamy do czynienia ze stukilometrową autostradą, możemy zaakceptować margines błędu wielkości dziesięciu centymetrów; z pewnością jednak błąd tego rzędu jest nie do przyjęcia dla neurochirurga operującego guza mózgu. Działanie kończy się porażką, kiedy stosuje się błędne wzorce pomiarowe czy też nieodpowiednie kryteria oceny. Czasem musimy wybierać pomiędzy dwoma przeciwstawnymi kryteriami. To, co można by uważać za sukces osobisty, może się okazać porażką z punktu widzenia inteligencji społecznej. Kiedy ktoś bogaci się, wycinając tropikalne lasy Amazonii, ostatecznie może być uznany za triumfującego bohatera owego wyczynu, lecz niewątpliwie wyrządził ogromną szkodę społeczeństwu. W tym miejscu wkracza do akcji nasza teoria hierarchii pól, zmuszająca nas do dokonania wyboru.
Więcej w książce: Porażka inteligencji, czyli głupota w teorii i praktyce – José Antonio Marina
*Julius Kuhl (ur. 1949) – niemiecki psycholog, specjalista w zakresie motywacji.
http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/psychologia-na-co-dzien/art,229,co-to-jest-slomiany-zapal-i-skad-sie-bierze.html
*******
5-latka w Mam Talent! wyznała, że żyje w niej Jezus
VedaR / youtube.com / pk
Choć ma tylko 5 lat, pokazała jurorom i publiczności amerykańskiego Mam Talent! kto jest w życiu najważniejszy. Poznajcie uroczą Heavenly Joy Jerkins, która publicznie wyznała, że żyje w niej Jezus!
Publiczność pokochała ją od pierwszej sekundy. Kiedy zaczęła śpiewać piosenkę z “Krainy lodu”, rozległy się brawa. Najlepsze miało jednak dopiero nadejść. W 3:28 minucie wydarzyło się coś naprawdę niezwykłego i wzruszającego.
Zobacz niezwykłe świadectwo 5-letniej dziewczynki, która pokazała Ameryce i światu, kto w jej życiu jest na pierwszym miejscu.
*******
Kiedy psychiatra staje się katem
Jacek Prusak SJ
Jeśli nową terapią na psychiczne “potwory” ma być zalegalizowana eutanazja, to psychiatrzy już nie leczą, lecz stali się rządowymi katami. Jeśli tak, to powstała nowa kategoria potworów żyjących nie w nas, tylko między nami.
Cierpienie jest czymś, co może doprowadzić człowieka “na granicę”, a nawet zmotywować go do tego, aby ją przekroczył. Według danych Światowej Organizacji Zdrowia (WHO), każdego roku około miliona ludzi na świecie popełnia samobójstwo, a liczba osób podejmujących próby samobójcze jest dwudziestokrotnie większa. Te liczby na pewno są większe, ponieważ nie wszystkie próby samobójcze są ujawniane.
Psychiatrzy i psycholodzy wyróżniają różne czynniki ryzyka podwyższające prawdopodobieństwo występowania myśli i tendencji samobójczych, ale coraz częściej podkreślają, że ich wspólnym mianownikiem jest ból psychiczny, który można rozumieć jako “subiektywne doświadczenie, któremu towarzyszą przykre emocje oraz świadomość negatywnych zmian w sobie i własnym funkcjonowaniu”.
Tradycyjnie zadaniem psychiatrów była próba oceny ryzyka suicydalnego, prewencja i profilaktyka – w przypadku osób po nieudanych próbach samobójczych. Z niepokojem obserwować należy tendencję, jaka pojawiła się wśród belgijskich psychiatrów, którzy wydają pozwolenie na eutanazję coraz młodszych osób cierpiących na zaburzenia psychiczne.
Belgijskie media doniosły ostatnio, że corocznie około pięćdziesięciu osób domaga się prawa do eutanazji z powodu cierpienia psychicznego, a co tydzień jedna z nich poddana zostaje eutanazji. Tego lata ma zamiar odebrać sobie życie dwudziestoczteroletnia Belgijka, ponieważ nie może poradzić sobie z depresją.
Przewodniczący Rządowej Komisji ds. Eutanazji – Wim Distelmans – ujawnił, że z 1924 osób, które umarły w zeszłym roku za pomocą eutanazji, największą grupę stanowiły osoby z dwubiegunowym zaburzeniem nastroju, traktowane jako pacjenci terminalni, a więc tacy, którzy od 2002 roku mają w Belgii prawo do eutanazji.
Distelmans przyznał, że “w większości przypadków nie są to osoby stare, ale długo cierpiały i uważają, że na tym świecie czują się obco”. I choć zapewnia, że Belgia nie wydaje pozwolenia na eutanazję obcokrajowców, a więc również pacjentów psychiatrycznych z innych krajów pragnących w Belgii odebrać sobie życie, to jednak w stosunku do swoich obywateli coraz bardziej osłabia jej kryteria.
Ostatnio trzech psychiatrów rozpatrywało prośbę Laury, kobiety mającej przyjaciół, lubiącej teatr i dobrą kawę, która jednak twierdzi, że “życie nie jest dla niej”. Pochodzi z rozbitej rodziny, cierpiała w szkole i uważa, że stworzyła w sobie “potwora”” z którym nie potrafi żyć. Po rozmowie z nią owi psychiatrzy stwierdzili, że można pozwolić jej umrzeć.
Jeśli nową terapią na psychiczne “potwory” ma być zalegalizowana eutanazja, to psychiatrzy już nie leczą, lecz stali się rządowymi katami. Jeśli tak, to powstała nowa kategoria potworów żyjących nie w nas, tylko między nami. Miejmy nadzieję, że polscy psychiatrzy inaczej rozumieją sens walki z chorobą i przynoszenie ulgi w cierpieniu, a polskie prawo będzie chronić osoby zmagające się z wewnętrznymi “potworami”, bo inaczej będą one zbierać krwawe żniwo.
dr Jacek Prusak SJ – adiunkt w Katedrze Psychopatologii i Psychoprofilaktyki Instytutu Psychologii Akademii Ignatianum w Krakowie
http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/komentarze/art,2042,kiedy-psychiatra-staje-sie-katem.html
*******
Co robić, gdy zakochanie się kończy?
fr. Paul Hrynczyszyn
Romantyczna miłość ma dwa etapy. Pierwszy to zakochanie – co robić, gdy ten etap się kończy?
******
“Miłość chrześcijańska nie jest z telenoweli!”
Radio Watykańskie / KAI / pz
Cechą miłości chrześcijańskiej jest zawsze konkretność i wyraża się ona bardziej w dziełach niż słowach, bardziej w dawaniu aniżeli w braniu – powiedział podczas porannej Eucharystii w Domu Świętej Marty papież Franciszek.
Ojciec Święty nawiązał do pierwszego czytania dzisiejszej liturgii (1 J 4, 11-18), gdzie św. Jan stwierdza: “Jeżeli miłujemy się wzajemnie, Bóg trwa w nas i miłość ku Niemu jest w nas doskonała”.
Zauważył, że w miłości chrześcijańskiej nie ma żadnego sentymentalizmu: albo jest ona bezinteresowna i troskliwa, podwijająca rękawy, dostrzegająca ubogich, woląca dawać niż otrzymywać, albo też nie ma nic wspólnego z miłością chrześcijańską. Wskazał, że doświadczenie wiary polega na trwaniu nas w Bogu i Boga w nas. Nie mamy trwać w duchu świata, powierzchowności, bałwochwalstwie, próżności – ale w Panu. A On to trwanie odwzajemnia, trwa w nas. Kiedy Go wypędzamy, to nie możemy w Nim trwać – przestrzegł papież.
Następnie Ojciec Święty zaznaczył, że trwanie w miłości Boga nie jest jakimś uniesieniem serca, ekstazą:
“Zauważcie, że miłość, o której mówi Jan, nie jest miłością z telenoweli! Nie – jest czymś innym. Miłość chrześcijańska zawsze ma pewną cechę: konkretność. Chrześcijańska miłość jest konkretna. Sam Jezus, gdy mówi o miłości, mówi nam o rzeczach konkretnych: karmieniu głodnych, nawiedzaniu chorych i wielu rzeczach konkretnych. Miłość jest konkretna. Chrześcijańska konkretność. A kiedy nie ma tej konkretności, można żyć chrześcijaństwem złudzeń, bo nie rozumiemy dobrze, gdzie jest centrum orędzia Jezusa. Miłość ta nie osiąga konkretności: jest to miłość iluzji, tak jak te złudzenia, jakie mieli uczniowie, kiedy patrząc na Jezusa, sądzili, że jest On zjawą” – stwierdził papież.
Nawiązując do sceny przedstawionej w dzisiejszej Ewangelii (Mk 6,45-52), gdy Pan Jezus ukazał się uczniom krocząc po wodzie a oni myśleli, że to zjawa, Ojciec Święty zauważył, że ich zdziwienie wynika z zatwardziałości serca. Nie rozumieli bowiem cudu rozmnożenia chlebów, jaki wydarzył się nieco wcześniej. “Jeśli masz zatwardziałe serce – zauważył papież – to nie możesz kochać i myślisz, że miłość jest jakimś wymyślaniem rzeczy” – zaznaczył. Podkreślił raz jeszcze, że miłość jest konkretna, a owa konkretność opiera się na dwóch kryteriach:
“Pierwsze kryterium: kochać czynami, a nie słowami. Słowa porywa wiatr! Dziś są, jutro ich nie ma. Drugim kryterium konkretności jest to, że w miłości ważniejsze jest dawanie aniżeli branie. Kochający daje… daje rzeczy, życie, daje samego siebie Bogu i innym. Ale ten, kto nie miłuje, egoista, zawsze stara się zyskać, mieć rzeczy, przywileje.”
Na koniec papież zachęcił do trwania “z otwartym sercem” – “nie jak to było z uczniami, których serca były zamknięte, którzy nic nie rozumieli”. Bowiem gdy “trwamy w Bogu a Bóg trwa w nas; trwamy w miłości”.
http://www.deon.pl/religia/serwis-papieski/aktualnosci-papieskie/art,1368,milosc-chrzescijanska-nie-jest-z-telenoweli.html
*******
Miłość Boga pisze prosto po krzywych
Radio Watykańskie / pz
Miłość Boga prostuje nasze błędy, nasze dzieje grzeszników, bo nas nigdy opuszcza, nawet jeśli nie rozumiemy tej miłości – powiedział papież podczas porannej Eucharystii sprawowanej w Domu Świętej Marty.
Ojciec Święty nawiązał do czytanego dziś w liturgii fragmentu Ewangelii (Mk 1,14-20) mówiącego o powołaniu przez Pana Jezusa Piotra, Andrzeja, Jakuba i Jana, którzy porzucili sieci, by pójść za Nim. Zaznaczył, iż Pan chce przygotować uczniów do ich nowej misji. Bowiem cechą miłości Boga jest pragnienie przygotowania drogi, naszego życia. Nie czyni nas chrześcijanami spontanicznie, lecz nas od dawna przygotowuje. Chociaż wydaje się, że Szymon, Andrzej, Jakub i Jan byli wybrani definitywnie, to nie byli jednak definitywnie wierni. Po wyborze, jakiego dokonał Pan Jezus błądzili, zaparli się Pana, Piotr w najwyższym stopniu, inni ze strachu: przerazili się i odeszli, porzucili Pana. Zaznaczył, że Pan Jezus musiał kontynuować tę misję przygotowania po Swym zmartwychwstaniu aż do Zesłania Ducha Świętego. Ale i po Pięćdziesiątnicy na przykład Piotr popełnił błąd, a Paweł musiał go skorygować. “Ale Pan przygotowuje, i to od wielu pokoleń ” – podkreślił papież.
Ojciec Święty zaznaczył, że Jezus Chrystus wszedł w naszą historię, aby skorygować naszą drogę, uporządkował sprawy. Zauważył, że Bóg ma uczucia podobne do małżeństwa spodziewającego się dziecka, czeka na człowieka. Zawsze na nas czeka i towarzyszy nam na naszej drodze, w naszych dziejach, które sam tworzy, przygotowuje drogę dla każdego z nas. Jest to miłość Boga, który kocha zawsze i nigdy nas nie opuszcza, choć nie łatwo w to uwierzyć:
“Ponieważ nasz racjonalizm mówi: «Ależ jak Pan, mając tak wielu ludzi, o których się troszczy, myśli o mnie? Ale On przygotował dla mnie drogę! Wraz z naszymi mamami, babciami, ojcami, dziadkami i pradziadkami…Tak czyni Pan. Taka właśnie jest Jego miłość: konkretna, wieczna i także wyjątkowa. Módlmy się, prosząc o tę łaskę zrozumienia Bożej miłości. Ale nigdy się jej nie rozumie! Czujemy ją, płaczemy, ale nie rozumiemy jej z tej perspektywy. Także i to nam mówi, jak wielka jest ta miłość. Pan, który przygotowuje nas od dawna, kroczy wraz z nami przygotowując innych. Jest zawsze z nami! Prośmy o łaskę zrozumienia sercem tej wielkiej miłości” – powiedział papież Franciszek.
http://www.deon.pl/religia/serwis-papieski/aktualnosci-papieskie/art,1390,milosc-boga-pisze-prosto-po-krzywych.html
******
Dzieci są wyzwaniem dla naszej wiary
Albert Biesinger
Powołać dziecko do życia oznacza także: towarzyszyć mu w wielkim wezwaniu przez Boga, od którego ono wychodzi i do którego podąża. Wyzwaniem dla rodziców jest pomagać dzieciom w nawiązaniu relacji z Bogiem i szukać razem z nimi głębszego sensu życia. Przy czym dzieci są często “kapłanami” swych rodziców. Często rodzice odnajdują się w ten sposób w konkretnych trudach codzienności, bowiem pozostaje im niewiele czasu i sił, by gruntowniej się nad tym zastanawiać.
- Skąd się wziął świat? Czy wszystko powstało przez przypadek, czy z niczego? Czy za powstawaniem świata w ciągu miliardów lat stoi Bóg, obecny ze swym Duchem w jego rodzeniu się, który chciał i chce by istniał człowiek; Bóg, przez którego jesteśmy bezwarunkowo upragnieni?
- Czy Bóg jest jak kochający ojciec i kochająca matka, czy jest nam bliski? Czy kocha nas na co dzień, i jak to możemy odczuć?
- Czy Bóg jest w duchu, którego dał nam w życiu, czy jest obecny w nas w każdej sekundzie i towarzyszy nam w tym darze, który pozwala nam mówić, kochać, żywić nadzieję, wątpić i umierać?
- Czy Bóg może nadać sens bezsensownemu cierpieniu? Czy w ogóle istnieje odpowiedź na nasze pytanie – dlaczego, w sensie – ponieważ? Nie wiemy, dlaczego rodzi się człowiek niepełnosprawny, dlaczego umierają dzieci, dlaczego umiera matka pozostawiając małe dzieci i męża. I nie wiemy też, dlaczego jeden człowiek rodzi się w dzielnicy nędzy, a inny w dzielnicy bogactwa. Możemy się domyślać, ale głębszego sensu nie znamy. Jest On dla nas Bogiem ukrytym, bo pozwala nam chodzić po omacku w tak wielu sprawach, a otrzymujemy tylko ograniczony wgląd w bieg dziejów i w nasze własne życie. Żyjąc możemy przewidzieć tylko najbliższe kilka kroków, a niekiedy nawet i to nie jest możliwe.
- Co będzie ze mną, kiedy umrę? Co będzie z tymi, których kocham i kochałem, jeśli umrą? Co stanie się z Ziemią, naszą ojczyzną w nieprzeniknionym uniwersum, jeśli ona pewnego dnia obumrze i zostanie spalona przez słońce? Co będzie ze mną, gdy śmierć zakończy swą zabawę z moim ciałem? W jakikolwiek sposób będę umierał, jeden organ może przystanie na to, a inne organy zarażą się i przez to ucierpią. Moje ciało i krew mogą zostać zniszczone na skutek wypadku lub wybuchu bomby.
Uczyć się interpretować życie
- Skłonność do nadawania sensu, usprawiedliwiania rzeczywistości i własnej egzystencji. Dlaczego istnieje świat, dlaczego istnieję ja i inni?
- Wyjaśnianie i kształtowanie naszych doświadczeń granicznych jak: narodzenie, choroba, cierpienie, lęk, radość, nadzieja, śmierć, przeznaczenie itd.
- Problem tożsamości osobowej i samorealizacji człowieka w relacji napięcia do alienacji i rezygnacji z siebie.
- Treść i uzasadnienie politycznych, społecznych i indywidualnych wizji celów i orientacji na wartości takie jak: godność człowieka, sprawiedliwość społeczna, szczęście osobiste.
Rodzina w centrum
Czy na pewno nie masz za co dziękować?
RoS / youtube.com / pk
Czasem budzimy się rano i nie mamy ochoty wstawać z łóżka. Czujemy się przytłoczeni. Ciągłe problemy w domu, męcząca praca lub nauka… W takich chwilach zapominamy o wdzięczności. A szkoda, bo nawet w najtrudniejszych momentach mamy więcej powodów do dziękowania, niż się wydaje.
Myślisz, że to tylko kolejny dzień twojego życia? Nie. To coś znacznie więcej… Nie wierzysz? Zobacz ten film.
*******
Niezwykły film inspirowany utworem Louisa Armstronga
David Daniel Wouters / youtube.com / pk
Pozostając w ekologicznym klimacie papieskiej encykliki, warto zobaczyć niezwykły film inspirowany tekstem znanej piosenki Louisa Armstronga.
Fantastyczna przyroda, malownicze krajobrazy i niesamowite zdjęcia dzikich zwierząt w połączeniu z nieśmiertelnym tekstem “What a Wonderful World” tworzą niezwykły klimat.
Tekst utworu czyta David Attenborough, brytyjski popularyzator wiedzy przyrodniczej i podróżnik, znany m.in. cyklu filmów dokumentalnych telewizji BBC “Planeta Ziemia”.
http://www.deon.pl/po-godzinach/ludzie-i-inspiracje/art,206,niezwykly-film-inspirowany-utworem-louisa-armstronga.html
*******
Czy naprawdę musi czekać nas zagłada? [VIDEO]
Freshtastical / youtube.com / pk
Przyzwyczailiśmy się, że ekrany komputera i telefonu stały się nieodłącznymi towarzyszami naszego życia. Spoglądamy na nie za każdym razem kiedy chcemy sprawdzić pocztę, wrzucić coś na walla, a nawet zobaczyć jaka jest… pogoda.
Zapominamy jednak, że szklana tafla z rozświetlonym polem pikseli nigdy nie zastąpi nam ani uścisku dłoni przyjaciela, ani szumu wiatru.
Zobacz niezwykły materiał ukazujący prawdę o nas i rzeczywistości w jakiej żyjemy.
Chociaż w tym filmie nie ma ani słowa o Kościele, wydaje się, że zawarte w nim przesłanie uzupełnia jego nauczanie… Zwłaszcza w kontekście ostatniej papieskiej encykliki.
http://www.deon.pl/po-godzinach/ludzie-i-inspiracje/art,209,czy-naprawde-musi-czekac-nas-zaglada-video.html
*******
Masz już dość swojego małżeństwa?
Peter M Kalellis / slo
Małżeństwo układa się dobrze tylko wtedy, gdy oboje partnerzy gotowi są do współdziałania – do tego, by wspólnie pracować nad wzajemnym zaspokajaniem swoich potrzeb i tworzeniem klimatu, w którym oboje mogą się rozwijać, dojrzewać, żyć. Jedna strona nie może podjąć tego sama, ani narzucić partnerowi takiej współpracy siłą.
To z partnerów, które zdało sobie sprawę, że coś się w związku popsuło, powinno podjąć próbę jego naprawy nie z dnia na dzień, ale poprzez powolne i cierpliwe działanie.
Inaczej mówiąc, skoro zdecydowałeś się na zmianę, to musisz się o nią zatroszczyć. Inicjatywa zmiany wychodzi od ciebie, ale proces przeobrażeń przebiega przez związek jako całość. Czy często miewasz wrażenie, że konflikt w waszym związku stał się już oczywistością, jak gdyby wtargnęła w niego jakaś zdradziecka siła z zewnątrz, usiłująca, zawładnąwszy waszym życiem, zniszczyć miłość między wami? Normalną reakcją w takiej sytuacji jest popłoch i ucieczka, a jeśli rzecz dzieje się wewnątrz związku – staranie o zdławienie konfliktu.
Gdybyśmy jednak, zamiast unikać konfrontacji z konfliktem, spróbowali przyjrzeć mu się dokładniej? Kto wie, czy nie dostrzeżemy w nim wtedy integralnego elementu zdrowego związku. Może konflikt dostarcza istotnych informacji, potrzebnych partnerom do wzmacniania związku i osobistego rozwoju każdego z nich? Może nie jest wcale śmiertelnym wrogiem, ale przyjacielem w przebraniu?
Różnic między partnerami nie da się uniknąć; są oni przecież, jak każdy człowiek, niepowtarzalnymi indywidualnościami. Przez jakieś dwadzieścia lat lub dłużej żyli osobno, nie znając się, i wtedy wykształcili w sobie własne gusty, skłonności, przyzwyczajenia, normy, systemy wartości. Byłoby zupełnie nierozsądne zakładać, że dwoje takich ludzi, którzy od dawna dobrze wiedzą, co lubią, a czego nie, będzie nagle – tylko dlatego, że się kochają – chciało zawsze dokładnie tego samego i w tym samym momencie.
Pomyśl przez chwilę, jak bardzo różnisz się od swojego partnera. Różni was oczywiście biologia; do tego – być może – nie wywodzicie się ze środowiska identycznego pod względem kulturowym, etnicznym czy religijnym. Uczyliście się w różnych szkołach, może nie tak samo byliście wychowywani. Z tych różnic wynika odmienność stylu życia poszczególnych osób. To, co różni twego partnera od ciebie, może zarazem twoje życie wzbogacić. Najpierw, kiedy powstaje więź, szukamy podobieństw, które wydają się podstawą bliskości. Okazuje się, że oboje te same rzeczy lubimy, mamy podobne ambicje, jednakowe gusty, wspólnych przyjaciół, takie same nadzieje i marzenia. Jakie to cudowne, prawda?! Są chyba ludzie, których przez całe życie może utrzymywać razem wspólnota podobieństw. Zostają na tym etapie i to jest w porządku. Innym jednak, w miarę rozwoju ich związku i przekształcania się potrzeb, podobieństwa przestają wystarczać. Już ich to nie cieszy, że łączy ich jakieś “tak samo”, zaczynają porównywać się ze sobą, chcą konkurować. “Osiągnąłeś to i to? Więc ja osiągnę więcej” – w ten sposób uruchamiają potężną, działającą ponad nimi siłę, i pojawia się niebezpieczeństwo.
Bob i Jean lubili podczas weekendów grać w tenisa. Zabawy przekształciły się w zawody, w których każde ze wszystkich sił pragnęło wygrać. Bob grywał też z kolegami w racquetball, odmianę squasha, był więc znakomitym tenisistą, i to on zwykle wygrywał. Jean myślała: “Mógłby mi czasem pozwolić na zdobycie kilku gemów”. Doszło do tego, że nie chciała już właściwie grać ze swoim partnerem, a jej rozczarowanie nieuchronnie odbiło się na innych dziedzinach wspólnego życia.
Mark i Cathy byli w tym, co lubili, a czego nie, podobni jak dwie krople wody. Oboje przepadali za zwierzętami, każde z nich miało kota. Gdy rozpoczęli wspólne życie, zachwycało ich, że oba koty zamieszkają wraz z nimi w nowym domu; traktowali je jak swoje dzieci. Kiedy jednak osłabły pierwsze romantyczne uniesienia, zajmowanie się kotami również przestało dawać im taką radość, jak dotychczas. Głównymi obowiązkami młodej pary była pielęgnacja kotów i wożenie ich do weterynarza. Pojawiła się kwestia, które z nich w jakiej części jest za to odpowiedzialne. Coraz częściej się o to sprzeczali, oddalając się od siebie i pogrążając we wrogim milczeniu.
Kością niezgody są dla wielu par różnice religijne. Póki w małżeństwie trwa sielanka, partnerzy w pełni respektują nawzajem swoje odmienne wyznania, gdy jednak z drobnych spięć rozwijają się konflikty, często pada czyjeś oskarżycielskie zdanie: “Nie doszłoby do tego, gdybyśmy byli jednej wiary”. Druga strona zaczyna się wtedy bronić i wkrótce związek staje się zagrożony.
Powszechne i oczywiste różnice mogą tymczasem być dla związku cennym wzbogaceniem, jeśli tylko obie strony nawzajem akceptują i szanują ich źródła. Osoby wchodzące w związek, dumne z wartości, w których wyrosły, mogą oczywiście starać się zasilić nimi wspólne życie, byle robiły to z taktem, bez wpadania w ton wyższości. Nie wolno mówić “moja kultura, moje środowisko są lepsze od twoich” czy “tylko moja wiara jest prawdziwa”. Pierwiastki odmiennych kultur powinny być wprowadzane w życie związku w dobrej wierze, z zamiarem wzbogacenia drugiej strony, a nie po to, by nad nią dominować.
Jako terapeuta zauważyłem – nie ja pierwszy zresztą – że przyczyna konfliktów, obcości w związku, w końcu separacji czy rozwodów – nie leży w układzie podobieństw i różnic. Jest nią raczej niezdolność partnerów do dostrzegania tkwiącego w związku dobra i ponownego wzięcia odpowiedzialności za jego funkcjonowanie.
Sama odmienność partnerów nie stanowi problemu; istotne jest dopiero to, jak wpływa ona na związek. Jak, na przykład, wygląda wasza wymiana myśli? Jak informujesz partnera o swoich potrzebach i życzeniach? To, co teraz odpowiesz, jest bardzo ważne. Może jesteś żoną przytłoczoną nadmiarem obowiązków – pracą zawodową i jednoczesnym wypełnianiem wszystkich zadań związanych z prowadzeniem domu, sprzątaniem, opieką nad dziećmi, zakupami, płaceniem w terminie rachunków? Powiedz w takim razie, w jaki sposób przedstawiasz stan swoich uczuć twemu mężowi, najwyraźniej obojętnemu na trud, który ponosisz.
A może jesteś ciężko pracującym dla siebie i rodziny mężem, odnoszącym w pracy czy interesach sukcesy, ale straszliwie zagonionym? W takim razie jest zrozumiałe, że po powrocie do domu chcesz usiąść przed telewizorem i odprężyć się. Tylko czy umiesz o tej potrzebie odpowiednio powiedzieć żonie?
Jeśli oboje partnerzy zbliżają się do siebie stale sfrustrowani, ich działania zetrą się w końcu ze sobą, wywołując kłótnię i walkę:
“Siedzisz i oglądasz te głupie zawody, kiedy ja wychodzę z siebie, żeby podać kolację! Dzieci nie mają jeszcze odrobionych lekcji”.
“Czy po całym dniu pracy człowiek nie może trochę odpocząć?”
“Proszę cię bardzo. Patrz sobie w telewizor. Nie zamierzam się w to wtrącać. Nic mi po tobie”.
Oskarżenia wyrażane agresywnym czy wrogim tonem prowadzą tylko do jednego – do rozbicia związku. Brak porozumienia zostaje wprawdzie stwierdzony, lecz droga do rozwiązania jest odcięta. Partnerzy nawiązują niby dialog w jakiejś kwestii, lecz załamuje się on u samej podstawy. Rezultatem jest alienacja i partnerzy, nieszczęśliwi i ogarnięci zwątpieniem, kwestionują sam sens związku: “Czy popełniłem błąd, że poświeciłem tej osobie życie? Myślałem, że się kochamy”.
Załóżmy, że w chwili przypływu gwałtownych emocji dokonasz takiej wizualizacji konfliktu, jakbyś był przyjacielem patrzącym z boku na oboje partnerów. Nie rzucasz się wtedy do walki, ale przyglądasz się niejako z boku rozpętanym emocjom i w rezultacie próbujesz zrozumieć to, co jako strona konfliktu czujesz. Zadajesz sobie pytania: Czemu tak się gniewam? Dlaczego ta sprawa jest dla mnie tak ważna? Dlaczego przestałem trzymać fason?
Kiedy zrozumiesz, w jaki sposób sam przyczyniasz się do rozpętania konfliktu, będziesz też w stanie zrozumieć reakcje twojego partnera. Dopiero wtedy będziecie mogli wspólnie coś zrobić, by przezwyciężyć – przez porozumienie lub kompromis – tę przeszkodę i stanąć przed perspektywą rozwiązania konfliktu. Oczywiście upraszczam – często różnic dzielących partnerów nie da się uzgodnić, wtedy trzeba je tolerować.
Pamiętaj jednak – jeśli dopuścisz do siebie myśl, że z każdego konfliktu jest jakieś wyjście, o tyle łatwiej będzie ci wyzyskać to, co w twojej więzi jest pozytywne. Jeśli szczerze pragniesz ją odtworzyć, masz wtedy w rękach klucz do porozumienia. Podejdź zatem do swego partnera z sercem i umysłem gotowym do pojednania i wybaczenia, z wiarą w to, że możesz osiągnąć, co zamierzyłeś, i że twoje dobre intencje mogą wiele zdziałać. Wyobraź sobie przez chwilę taką scenę: ty i twój partner siedzicie naprzeciwko siebie swobodni i odprężeni, i nic wam nie przeszkadza odnosić się do siebie i porozumiewać w sposób otwarty, uczciwy, harmonijny i pełen miłości. Powiesz, że to może się nigdy nie udać. Masz rację – może się nie udać, jeśli nie zechcesz zaryzykować próby. Przypuśćmy jednak, że wciągnęła cię ta wizja, szczerze pragniesz jej urzeczywistnienia i zastanawiasz się, jak to osiągnąć.
Skupmy się na początek na twojej mocy – skąd ją możesz brać, co ją zwiększa, a co osłabia. Wiesz w końcu, kim jesteś – dorosłym, dojrzałym człowiekiem, który, jeśli czegoś chce, to zdecydowanie i konsekwentnie. Załóżmy, że chcesz, aby twój związek odżył. Jeśli gotów jesteś w tym celu coś w sobie zmienić, na początek zabroń sobie posunięć niedojrzałych, dziecinnych. Wracając myślą do błędów dnia wczorajszego, na pewno nic nie osiągniesz. Taka myśl to groźna, podstępna pokusa; lubię ją personifikować, nazywając J.B. NAG (Judgment, Blame, Negativity, Anger and Guilt – Osąd, Oskarżenie, Odrzucenie, Gniew i Wina). Jeśli nie zabijesz w sobie tego pięciogłowego potwora, wyssie z ciebie całą moc. Nie będziesz wiedział, co robić, a każdy krok stanie się dla ciebie zbyt ciężki. Błędy popełniamy wszyscy. I co z tego?! Do diabła z nimi! Jeśli czujesz chęć, by w życiu osobistym dokonywać osądów, oskarżać, odrzucać, gniewać się, przeprowadzać rachunki win – po prostu usuń to z siebie, wyrzuć pana J. B. NAG za drzwi. Nie dyskutuj z nim – jest irracjonalny, a w dodatku niszczący.
Zdecyduj się wziąć pełną odpowiedzialność za to, co zdarzyło się w twoim życiu, i nie wiń nikogo z zewnątrz. Pomyśl, że jeśli twojemu związkowi nie uda się ocaleć, to i ty będziesz “nieudacznikiem”. Weź pod uwagę, że ilekroć myślisz o drugiej osobie negatywnie, może to być projekcją twojego umysłu; może myślisz tak w gruncie rzeczy o sobie. Jesteś zdolny – i wiesz już, że powinieneś – zastąpić te negatywne myśli pozytywnymi. W miarę jak będziesz robił w tym postępy, zauważysz zdumiewającą zmianę w swych uczuciach.
Pozbądź się myśli o tym, że ratunek jest nierealny czy nieprawdopodobny; powiedz sobie, że jesteś wolny, że możesz robić to, co chcesz, i ponów próbę, mobilizując do tego całą dostępną ci energię. Nie wyobrażaj sobie, że możesz zmienić drugą osobę. Jeśli ta zmiana jest pożądana, musisz pozwolić, by partner sam do niej dojrzał i sam do niej doprowadził. Nie troszcz się o akceptację innych, nawet samego twojego partnera; cudze poglądy, choćby były głębokie i rozsądne, przecież nie są twoje. Jeśli dostrzegasz w nich istotną wartość – owszem, możesz je przyjąć za własne. Ale przede wszystkim myśl o swoim celu. Pamiętaj, co powiedział Victor Frankl: “Być człowiekiem znaczy ze swej istoty sięgać poza siebie, sięgać ku czemuś innemu niż “ja”, czemuś lub komuś, po to, by spełnić siebie, a czasem, by to inne – drugą osobę – kochać”.
Więcej w książce: Odbudowywanie związków – Peter M Kalellis
http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/ona-i-on/art,504,masz-juz-dosc-swojego-malzenstwa.html
*******
Bp dr Tihamér Tóth
Moda a życie duszy
Między człowiekiem a ubraniem istnieje ściślejszy związek, aniżeli przypuszczamy. Ubiór, który nosimy, staje się częścią naszego „ja”, i wydaje o nas świadectwo. Zdradza wiele rzeczy, których nie chcielibyśmy mówić o sobie. Mówi, że ten człowiek jest bezmyślnym snobem, bez charakteru i próżnym. Tamten znów jest delikatny, opanowany i godny szacunku. Mowę ubioru słyszą ludzie. Ubieranie się dla jednego jest aniołem stróżem, dla drugiego zgorszeniem i trucizną duszy.
Jakiż cel ma ubranie? Żeby nas chroniło od szkodliwych wpływów temperatury, żeby chroniło ciało i duszę. Duszę moją i duszę innych. Żeby nas chroniło od deszczu, zimy, wiatru, upału słońca, a następnie od wzroku innych! Ubieramy swoje ciało nie dlatego, że uważamy je za grzeszne, diabelskie (…), ale nakrywamy ciało ubraniem, gdyż uważamy je za przybytek Ducha Świętego i nie możemy pozwolić na to, żeby nieskalana, biel świątyni padła pastwą płomieni grzesznego wzroku.
Kościół nasz nie jest uprzedzony, lecz raczej wyrozumiały. Wygłaszając swoje zdanie o modzie, dobrze wie, że powinien zrobić potrójne rozróżnienie.
a) Istnieje moda nowa, piękna, estetyczna i moralnie bez zarzutu. Taka przystoi dziecku Bożemu. Przeciwko takiej modzie Kościół nie występuje.
b) Istnieje dalej moda, która nie jest wprawdzie sprzeczna z moralnością, ale jest niezdrowa, niepoważna, jak te dwa pióra w obskubanym ogonie gęsi: moda, która nie ma żadnego sensu. Takim jest np. kapelusz damski, ściągnięty na oczy tak, że nic spod niego nie widać; wąska suknia, w której nie można chodzić; damska fryzura, którą niegdyś nosiły kobiety odsądzone od społeczeństwa… Ale jeśli kto sobie tego życzy, niech ma! Nasza etyka nie zabiera głosu w tej sprawie.
Ale istnieją wypadki, kiedy Kościół i z innych względów musi zabierać głos. Na przykład musi wypowiedzieć się i przeciwko moralnie obojętnej modzie, jeśli jakaś kobieta dla niej wysiaduje całymi godzinami przed lustrem i zaniedbuje pracę koło domu, albo przez uganianie się za modą naraża męża na nieznośne koszta, lub wydatki te pokrywa kosztem kuchni, a już szczególnie jeśli swoje myśli odwraca wskutek tego od rzeczy poważnych.
Pewna urzędniczka opowiedziała mi następujący wypadek:
– Pracowałam w biurze z pewną dziewczyną. Całymi latami naszej wspólnej pracy nie słyszałam od niej nigdy, żeby mówiła o czymś innym, jak tylko o ubiorach i o zabawach. Żyła skromnie, często nawet głodowała. Odmawiała sobie wszystkiego, żeby mogła więcej wydać na ubieranie się i na strojenie. Wskutek wadliwego odżywiania doszła do tego, że popadła w suchoty. Dowiedziałam się, że jest już bliska śmierci. Odwiedziłam ją. Łagodnie przypomniałam jej o życiu wiecznym i prosiłam, żeby się przygotowała do tej wielkiej drogi. Uśmiechała się i mówiła, żebym się o to nie troszczyła. Miała tylko jeden kłopot, w którym – według niej – mogłabym jej dopomóc. Zapytałam się jej, co jest przedmiotem tej wielkiej troski. Aż przeraziłam się, kiedy mi odpowiedziała:
– Żebym była i w trumnie piękną. Dlatego, jeśli chcesz mi zrobić wielką przysługę, otwórz te szufladę. Tam jest żelazko i maszynka spirytusowa. Zrób mi ondulację włosów.
Jedyne, ostatnie pragnienie umierającej: zrób mi ondulację włosów! Czyż mija się z prawdą powiedzenie, że „w ustrojonej kobiecie i w pięknie oprawionej książce rzadko bywa cenna treść!”
A to dopiero drugi gatunek mody, która sama w sobie jeszcze nie jest godną potępienia!
Ale, Bracia, jest trzecia moda, która jest nierozumna, niemoralna i zabójcza dla duszy […]. Jest moda, która zabija godność kobiety, podnieca niższe instynkty. Istnieje sposób ubierania się, w którym nie można uczciwie usiąść, ani przyklęknąć bez zgorszenia. Taka moda nie jest wynikiem estetycznych, danych nam od Boga dążeń, ale podniecaniem zmysłowości. Bo tego przecież nie wymaga estetyka, żeby materiał był przeźroczysty, żeby więcej było widać szyję i ramiona, aniżeli wypada, żeby krój sukni był gorszący!
Tak, taka moda jest niemoralna, zabija duszę i powoduje zgorszenie. Takim paniom musimy powiedzieć słowa Pana: „Muszą przyjść zgorszenia, a wszakże biada człowiekowi onemu, przez którego zgorszenie przychodzi” (Mat, 18, 7).
Czy Kościół nie ma prawa podnieść głosu przeciwko takiej modzie? Czy ma patrzeć w milczeniu, jak niechrześcijańskie pisma werbują setki młodych dziewcząt na targ próżności, zwany „konkursem piękności”, żeby pokazywały się tam głodnym oczom jury sędziowskiej i otrzymywały nagrody, jak na wystawie nierogacizny, gdzie nagradzają dobre gatunki prosiąt yorkshirejskich lub kur orpington?!
Ale, Bracia, żeby nas nie nazwano uprzedzonymi, zgodzimy się nawet i w tej grupie na zrobienie pewnych rozróżnień.
Nawet tę trzecią grupę mody, której zwolenniczki ubierają się faktycznie gorsząco, możemy podzielić na dwie części. Jedna część, to są jednostki dobrej wiary, które nie wiedzą, co czynią; druga, to są zepsute osoby. Te dobrze wiedzą, co robią!
Bp dr Tihamér Tóth, Dekalog (Kazania), Kraków 1933, s. 127-129.
Pisownia uwspółcześniona
ks. Adam Martyna
Łaska Boża jest do zbawienia koniecznie potrzebna
Jesteśmy świadkami tego, jak na naszych oczach zmieniają się znaczenia pewnych pojęć, wyrazów… Weźmy na przykład ważne słowo „miłość”. Kiedyś oznaczało ono wszystko to, co szlachetne, wzniosłe, romantyczne. Dzisiaj, w języku potocznym stwierdzenia w stylu „oni się kochają” sugerują zupełnie inną treść, przynajmniej u większości ludzi młodych. W niełaskę popadły „pokora”, „patriota”, a także słowo „łaska”.
Słowo „łaska” jest bardzo mocno zakorzenione w chrześcijaństwie. Jako katolicy spotkaliśmy się z nim bardzo wcześnie, prawdopodobnie ucząc się katechizmu przed I Komunią św.
Kiedy recytujemy „Sześć głównych prawd wiary”, jako szóstą prawdę wyznajemy, że łaska Boża jest każdemu do zbawienia koniecznie potrzebna. Tymczasem kiedy słuchamy ludzi rozmawiających ze sobą, możemy usłyszeć słowa: „bez łaski”, „nie potrzebuję łaski”. Czy naprawdę możemy się zbawić bez niczyjej łaski, nawet łaski samego Boga?
Otóż, bez łaski nikt nie dostąpi zbawienia. Łaska Boża jest koniecznie potrzebna, aby móc oglądać Boga. Skąd o tym wiemy? Sam Pan Jezus powiedział: Beze Mnie nic nie możecie uczynić (J 15,5). A ile o łasce Bożej mówi w swoich listach św. Paweł!
Aby jednak mieć lepsze zrozumienie tej prawdy wiary, przypomnijmy sobie co wiemy o łasce?
Jak sama nazwa wskazuje, jest to dar dany nam za darmo, bez żadnych naszych zasług. Wysłużył nam wszystkie potrzebne łaski Pan Jezus przez Swoje życie, a zwłaszcza przez śmierć i zmartwychwstanie. Otrzymujemy je w tym celu, abyśmy mogli przyjąć zbawienie.
Są dwa rodzaje łaski Bożej: łaska uświęcająca i łaska uczynkowa. Obydwie są niezbędne do zbawienia. Łaska uświęcająca, inaczej życie Boże, jest obecna w duszy człowieka ochrzczonego, który po chrzcie nie popełnił żadnego grzechu ciężkiego, albo jeżeli miał nieszczęście taki grzech popełnić, uzyskał jego odpuszczenie w sakramencie pokuty. Słowem – nie ma grzechu ciężkiego, jest łaska uświecająca. Jeżeli mamy na sumieniu grzech ciężki niezgładzony spowiedzią, względnie żalem doskonałym, nie mamy wtedy w duszy łaski uświęcającej. Tutaj nie ma stanu pośredniego.
Brak łaski uświęcającej pociąga za sobą straszne skutki: sprawia, że tracimy prawo do Nieba, do tego, by się nazywać dziećmi Bożymi. Tracimy podobieństwo do Boga. Gdybyśmy umarli bez łaski uświęcającej, bez wątpienia trafilibyśmy do piekła. Taka jest odwieczna nauka Kościoła.
Myliłby się jednak ten, kto by uważał, że Pan Bóg jest w tym względzie zbyt surowy. To my jesteśmy zbyt niewdzięczni i zbyt lekko traktujemy sprawę naszego zbawienia. Pomyślmy w jakim bólu wysłużył nam łaskę uświęcającą Zbawiciel, ile za nas ofiarował! Ostatnią kroplę Swojej Krwi…
Aby umożliwić nam powrót po grzechu ciężkim, ustanowił sakrament pokuty, bo wiedział, jak słabi jesteśmy i jak łatwo wpadamy w grzech.
Potępia się ten, kto uporczywie, do końca swego ziemskiego życia nie dba o łaskę uświęcającą, nie chce słuchać wezwań do nawrócenia, całym swoim życiem mówi Bogu: „Zostaw mnie. Ja nie dbam o to, co się ze mną stanie po śmierci. Ważne, że tu robię, co chcę”. W takiej sytuacji Bóg nie chce interweniować, bo nie zamierza zabierać człowiekowi wielkiego daru – wolnej woli.
Jednak Pan Bóg zna słabość człowieka, szczególnie po grzechu pierworodnym. Dlatego prócz łaski uświęcającej, Pan Jezus wysłużył nam jeszcze mnóstwo tzw. łask uczynkowych. Łaska uczynkowa to szczególna pomoc Boża do nawrócenia, dobrych uczynków, wzrastania w świętości. O ile łaskę uświęcającą otrzymujemy w równej mierze na chrzcie św., o tyle łaski uczynkowe zależą w pewnym sensie od naszego starania się o nie.
Można łaski uczynkowe wymodlić dla siebie lub innych ludzi. Kiedy np. mówimy o „wymodleniu nawrócenia” dla kogoś, tzn. że modliliśmy się gorąco o łaski uczynkowe dla tego człowieka i Pan Bóg w Swoim Miłosierdziu dał mu ich tak wiele, że przełamał Swoją dobrocią złość tej osoby. Jednak łaski uczynkowe też są „łaskami”, a zatem darami darmo danymi dla naszego zbawienia i jako takie człowiek może je przyjąć albo, niestety, odrzucić. Łaska nigdy nie łamie naszej wolnej woli.
Widzimy zatem, że nasze zbawienie zależy przede wszystkim od łaski Bożej. Człowiek o własnych siłach nigdy nie zdołałby osiągnąć zbawienia. Pan Bóg daje nam chętnie potrzebne łaski, ale nie zbawi nas bez naszego udziału. Bóg stworzył Cię bez ciebie, ale nie zbawi Cię bez ciebie – mówił św. Augustyn. Kiedy popatrzymy na życie świętych, możemy bez trudu poznać, że tajemnicą ich świętości było zmaganie się ze złem, słabościami i przeciwnościami losu przy pomocy łaski Bożej. Możemy podziwiać ich posłuszeństwo głosowi łaski, który wzywał ich ku temu, co wielkie.
I my tak możemy. Dzięki łasce Bożej wszystkie radości, utrapienia i obawy tego życia możemy przemienić w szlachetne kamienie świętości. Trudno tu nie wspomnieć przede wszystkim o Tej, którą po Bogu kochamy najbardziej – o Matce Bożej. Jej całe życie było tak harmonijną współpracą z łaską, że anioł nazwał ją „łaski pełną”.
Najdoskonalej czcimy Maryję właśnie współpracując przez całe życie z łaską Bożą i nie zapominajmy codziennie prosić Boga w modlitwie: Łaskę Twoją, prosimy Cię Panie, racz wlać w serca nasze…. Amen.
“Przymierze z Maryją” nr 54/2010
Kard. August Hlond
Akt Poświęcenia Narodu Polskiego Niepokalanemu Sercu Maryi
Prymas Polski, kardynał August Hlond Jasna Góra, 8 września 1946
Niepokalana Dziewico, Boga Matko Przeczysta! Jak ongiś po szwedzkim najeździe król Jan Kazimierz Ciebie za Patronkę i Królowę Państwa obrał i Rzeczpospolitą Twojej szczególnej opiece i obronie polecił, tak w tę dziejową chwilę my, dzieci narodu polskiego, stajemy przed Twym tronem z hołdem miłości, czci serdecznej i wdzięczności. Tobie i Twojemu Niepokalanemu Sercu poświęcamy siebie, naród cały i wskrzeszoną Rzeczpospolitą, obiecując Ci wierną służbę, oddanie zupełne oraz cześć dla Twych świątyń i ołtarzy. Synowi Twojemu, a naszemu Odkupicielowi, ślubujemy dochowanie wierności Jego nauce i prawu, obronę Jego Ewangelii i Kościoła, szerzenie Jego Królestwa.
Pani i Królowo nasza! Pod Twoją obronę uciekamy się. Macierzyńską opieką otocz rodzinę polską i strzeż jej świętości. Natchnij duchem nadprzyrodzonym i pobożnością naszą parafię; ochraniaj jej lud od grzechów i nieszczęść, a pasterza umocnij i uświęcaj swymi łaskami. Narodowi polskiemu uproś stałość w wierze, świętość życia, zrozumienie posłannictw. Złącz go w zgodzie i bratniej miłości. Daj tej polskiej ziemi, przesiąkniętej krwią i łzami, spokojny i chwalebny byt w prawdzie, sprawiedliwości i wolności. Rzeczypospolitej Polskiej bądź Królową i Panią, natchnieniem i Patronką.
Potężna Wspomożycielko Wiernych! Otocz płaszczem opieki Papieża oraz Kościół święty. Bądź mu puklerzem w dni prześladowania. Wyjednaj mu świętość i żarliwość apostolską, swobodę i skuteczne działanie. Powstrzymaj zalew bezbożnictwa. Ludom od Kościoła odłączonym wskaż drogę powrotu do jedności Chrystusowej owczarni. Okaż niewierzącym Słońce prawdy i podbij ich dusze czułością Twego Niepokalanego Serca.
Władna świata Królowo! Spojrzyj miłościwym okiem na troski i błędy ludzkiego rodzaju. Wyprowadź go z udręki i bezładu, z nieuczciwości i grzechów. Wyproś narodom pojednanie szczere i trwałe. Wskaż im drogę powrotu do Boga, by na Jego prawdzie budowały swe życie. Daj wszystkim trwały pokój, oparty na sprawiedliwości, braterstwie, zaufaniu.
Przyjmij naszą ofiarę i nasze ślubowanie, Matko Boga i nasza. Przygarnij wszystkich do Swego Niepokalanego Serca i złącz nas na zawsze z Chrystusem i Jego świętym królestwem. Amen.
Szymon Hiżycki OSB
Modlitwa Jezusowa — modlitwa dla każdego.
3 stopnie do doskonałości…
Można by napisać historię chrześcijaństwa jako historię pragnienia modlitwy nieustannej. Pisał o niej św. Paweł do Tesaloniczan zalecając po prostu: „Módlcie się nieustannie” (1 Tes 5,17). U św. Łukasza czytamy podobną zachętą skierowaną do nas przez samego Jezusa (Łk 18,1). Chrześcijan starożytności bardzo niepokoiły te słowa, przez długi czas próbowali rozmaicie je wyjaśnić, aż w końcu, powoli, mnisi doszli do praktyki, którą nazwali z czasem modlitwą Jezusową. Czy jest to coś dla nas, na progu XXI wieku? Jakieś 1500 lat temu pewien mnich pisał do swego ucznia:
Jeśli chodzi o nieustanne pamiętanie o Bogu, dla każdego jest to możliwe według jego miary. Ty tylko bądź pokorny, ja bowiem lepiej niż ty wiem, co jest dla ciebie pożyteczne, i o to proszę dla ciebie Boga, dla którego wszystko jest możliwe.
Problem z rozumieniem modlitwy nieustannej jest taki, że chcemy się zawsze modlić tak, jak modlimy się w kościele albo jakimś cichym kącie naszego mieszkania. Nie o to tutaj chodzi. Modlitwa nieustanna to głęboko ukryta świadomość, że nasze życie zawsze dzieje się przed oczami Bożymi i że w Jego obecności wciąż jesteśmy. To jak pamięć zakochanego: pośród codziennych wciąż gdzieś jest w nim myśl, że ukochana osoba pamięta o nim i za nim tęskni. Nie osiągnie się tego błogosławionego stanu przez napinanie mózgu. To jest Boży dar, Paweł Apostoł powiedziałby — charyzmat, nie da się go wypracować, można go jedynie od Boga otrzymać. To, co zrobić możemy, to przygotować się na przyjęcie tego niezwykłego daru.
Ojcowie Kościoła uważali, że droga wiedzie przez częste powtarzanie modlitewnego wezwania. Gdzieś w VI w. skrystalizowało się ono w następującej formie: „Panie Jezu Chryste, Synu Boga żywego, zmiłuj się nade mną grzesznikiem”. Uczniowie, którzy przybywali do mistrzów duchowych słyszeli od nich, że w ciągu dnia mają tym wezwaniem modlić się wytrwale określoną ilość razy. To ćwiczenie, stopniowo, miało uwrażliwić ich serce na nieustającą obecność Bożą. To ważne stwierdzenie: jesteśmy zawsze z Bogiem, nic nie jest w stanie tego zmienić, trzeba tylko, aby ta świadomość w nas się zakorzeniła przez częste powracanie do modlitewnego wezwania.
Jak dzisiaj możemy sobie wyobrazić taką praktykę modlitwy nieustannej? Można podać trzy jej stopnie lub, jeśli ktoś woli, trzy warunki.
- Poświęcenie się modlitwie w sposób regularny. To w sumie oczywiste: trzeba wyznaczyć sobie codzienną „porcję” czasu, którą będziemy przeznaczać wyłącznie na przebywanie z Bogiem. Czy będzie to 10 minut rano i 10 minut wieczorem, czy czas ten wydłużymy — na początek nie ma to znaczenia. Ważna jest konsekwencja i wytrwałość. Raz podjąwszy decyzję pomimo wszystkich pokus i rozproszeń trzeba temu czasowi być konsekwentnie wiernym. Przypomnijmy: „Jeśli chodzi o nieustanne pamiętanie o Bogu, dla każdego jest to możliwe według jego miary”. Ustalenie takiej miary na początku jest czymś fundamentalnym. I tej mierze trzeba być bezwzględnie wiernym.
- Unikanie grzechu i złych myśli. Aby móc pamiętać o Bogu, trzeba zachować „higienę” myśli, unikać tych, które prowadzą do grzechu, nie taplać się w rozpamiętywaniu naszych krzywd
- Częste przywoływanie Bożej obecności poprzez modlitewne wezwanie. W ciągu dnia, w chwilach, które przeciekają nam między palcami, warto postawić się w Bożej obecności — w kolejce, w tramwaju, gdy czekamy na windę… W ciszy, w myśli, powtórzyć wezwanie modlitewne z wiarą, że Bóg jest tuż i czeka, aby nam okazać swe miłosierdzie.
Ta praktyka modlitewna nie prowadzi przez fajerwerki duchowe. Nie ma tutaj nagłych iluminacji, mistycznych wizji. To jest bardzo zwyczajna, szara droga chrześcijanina. Droga nie na skróty. Przypomina bardziej maraton niż sprint. Kto jednak wejdzie na nią, kto zacznie modlić się Imieniem Zbawiciela, zasmakuje w Bożej Obecności i cały świat stanie się dla niego jak namiot spotkania.
A zatem, jak pisał piętnaście wieków temu cytowany już Barsanufiusz:
czy siedzisz, czy idziesz, czy pracujesz, czy jesz, czy robisz jeszcze coś innego, nie wahaj się modlić, mamy bowiem przykazane czynić to nieustannie w każdym miejscu. Bóg jest wszędzie. Nawet jeśli masz zakrytą głowę, nie unikaj modlitwy. Strzeż tylko tego, by nie czynić tego z lekceważeniem.
Szymon Hiżycki OSB | Modlitwa Jezusowa
opr. mg/mg
http://www.opoka.org.pl/biblioteka/T/TS/tyniec2015_hizycki-nieustanna.html
******
(Nad)zwyczajni małżonkowie
Beata Zajączkowska
Nadchodzi właśnie czas, gdy świętymi będą razem ogłaszani nie tylko małżonkowie, ale wręcz całe rodziny.
Gdy Jan Paweł II otwierał w 1981 r. w Rzymie Instytut Studiów nad Małżeństwem i Rodziną poprosił o modlitwę siostrę Łucję. Wizjonerka z Fatimy napisała wówczas: „Ostateczne starcie między Bogiem a królestwem szatana rozegra się o małżeństwo i rodzinę”. Dobitnie dostrzegamy prawdziwość tych słów. Małżeństwo i rodzina przeżywają coraz głębszy kryzys i są coraz powszechniej niszczone i negowane. Wydaje się wręcz, że stoją nad przepaścią, od runięcia w którą dzieli je zaledwie krok. Łącząc się we wspólnej walce o to, by zapobiec samobójstwu ludzkości potrzebują wsparcia, ale i proroczych znaków. Wielu dostrzega go w jesiennej kanonizacji Marii Zelii i Ludwika Martin. Dokona się ona na synodzie o rodzinie i w światowy dzień misyjny, jakby chcąc przypomnieć światu, że jego misja wiedzie właśnie przez rodzinę. Inna droga wiedzie jedynie do zatracenia.
Sam Kościół zaczyna bardziej dostrzegać, że świętość wykuwa się nie pomimo małżeństwa, ale przez nie. W historii Kościoła można bowiem odnaleźć prawie setkę małżeństw, w których żona i mąż zostali wyniesieni na ołtarze. Prowadziło ich na nie jednak męczeństwo, życie w dziewictwie, czy asceza, a nie wspólna miłość. Teraz, po raz pierwszy, świętość wejdzie na ołtarze małżeńską parą. Wszystkie dzieci państwa Matin poszły do klasztoru, są oni też rodzicami św. Teresy od Dzieciątka Jezus. Nie dlatego jednak zostaną świętymi. Ich droga uświęcenia wiodła nie „mimo” małżeństwa, ale właśnie „poprzez” nie. W nim bowiem realizuje się ta sama miłość, która łączy Kościół z Chrystusem, a oni wzajemnie osiągnęli jej wyżyny heroiczności.
W Tertio millenio adveniente Jan Paweł II postulował „potrzebę znalezienia odpowiednich sposobów, ażeby taka świętość była przez Kościół stwierdzana i stawiana za wzór dla innych chrześcijańskich małżonków”. Świat potrzebuje znaku przypieczętowującego prawdę, że świętość chodzi parami, a małżeństwo nie jest czymś, co się przydarza z powodu braku innego „lepszego” powołania, tylko jest prawdziwą drogą do świętości – wiodącą „przez” małżeństwo, a „nie mimo” niego. Takich zwykłych świętych ludzi dnia codziennego jest wielu. Wystarczy popatrzeć na naszych rodziców, dziadków, sąsiadów. Często oni sami nie uświadamiają nawet sobie, że kroczą małżeńską drogą świętości; nie wielkich gestów, ale codzienności rodzinnego życia z troskami i radościami dnia codziennego. Świętość polega nie na ucieczce od rzeczywistości i codzienności, ale ich pogłębieniu. Małżeństwo jest przecież jednym z sakramentów, a rodzina nazywana jest domowym Kościołem. Daniel Ange, który przez lata pracował w Rwandzie i poznał tam wielu świętych małżonków, podkreślał wręcz, że nadchodzi właśnie czas, gdy świętymi będą razem ogłaszani nie tylko małżonkowie, ale wręcz całe rodziny.
http://kosciol.wiara.pl/doc/2574053.Nad-zwyczajni-malzonkowie
*******
Dodaj komentarz