Co prowadzi nas z powrotem do ostatnich ponad trzech lat, kiedy ludzie w zachodnich demokracjach, przyzwyczajeni do bezprecedensowego poziomu wolności obywatelskiej, chętnie z niej zrezygnowali. Posłusznie pozostawali w domu, zakrywali twarz, unikali przyjaciół i sąsiadów, rezygnowali z wakacji, odwoływali uroczystości i ustawiali się w kolejce po kolejną „dawkę przypominającą” – a wszystko to w zamian za obietnicę, że jeśli to zrobią, będą bezpieczni przed wysoce zakaźnym wirusem układu oddechowego.
−∗−
Tłumaczenie: AlterCabrio – ekspedyt.org
−∗−
Czy poddaństwo jest rozwiązaniem domyślnym ludzkości?
W połowie XX wieku ekonomista Friedrich von Hayek ostrzegał, że rozwój gospodarek centralnie planowanych – czy to w formie socjalizmu/komunizmu, czy faszyzmu, które jego zdaniem mają wspólne korzenie – sprowadzi nas wszystkich (wstecz) na „drogę do poddaństwa”.
Termin „poddaństwo” oczywiście nawiązuje do systemu feudalnego, który w takiej czy innej formie dominował w cywilizacji ludzkiej przez tysiące lat. Zwykli ludzie, „poddani”, wykonywali większość pracy zapewniającej funkcjonowanie społeczeństwa, a następnie przekazywali większość owoców swojej pracy silnemu rządowi centralnemu, zwykle reprezentowanemu przez „szlachcica” (tj. członka klasy elitarnej) w zamian za względny spokój i bezpieczeństwo.
System ten został ostatecznie wyparty przez powstanie liberalnej demokracji w epoce oświecenia – eksperyment, który trwa już 300 lat i przyniósł na Zachód oraz do innych części świata, gdzie został przyjęty, wolność i dobrobyt, jakiego nigdy wcześniej nie widziano w historii ludzkości.
Ale czy ten całkiem niedawny awans oznacza, jak określił to prezydent George W. Bush w przemówieniu przed Izbą Handlową Stanów Zjednoczonych w 2003r., że „wolność jest projektem natury… kierunkiem historii”? Czy prawdą jest, jak głosi popularne powiedzenie, że „każde serce pragnie wolności”?
Kiedyś w to wierzyłem. Teraz nie jestem już tego taki pewien.
Z pewnością możemy wskazać kraje takie jak Afganistan czy Irak, gdzie Stany Zjednoczone i ich sojusznicy próbowali „wyzwolić” ludzi, ale doprowadzili ich na powrót do odwiecznych walk o władzę i ustroju plemiennego watażków – zasadniczo formy poddaństwa – jak tylko mocarstwa zachodnie się wycofały. Czy ci ludzie naprawdę tęsknią za wolnością, demokracją? Dlaczego więc tego nie mają?
Ale w rzeczywistości problem jest znacznie poważniejszy. Jestem przekonany, że duża i wciąż rosnąca mniejszość ludzi w tym kraju, zwłaszcza wśród młodych ludzi, tak naprawdę nie chce wolności – na pewno nie dla innych, ale ostatecznie nawet dla siebie. Weźmy pod uwagę niedawną ankietę Instytutu Buckley, w której 51 procent studentów popiera zasady mowy [speech codes] na kampusie, a 45 procent zgodziło się, że przemoc jest uzasadniona, aby uniemożliwić ludziom wyrażanie „mowy nienawiści”.
Albo zastanów się, jak wielu ludzi głosuje niemal wyłącznie na polityków, którzy obiecują im najwięcej darmowych rzeczy, bez faktycznego przemyślenia zobowiązań i obaw o to, ile ich „darmowe rzeczy” mogą kosztować innych – a nawet ich samych, na dłuższą metę.
Następnie pomyśl o tym, jak ludzie w tym kraju i gdzie indziej zachowywali się przez ostatnie ponad trzy lata – ale nie wyprzedzajmy faktów. Za chwilę wrócę do tego punktu.
Po raz pierwszy zaobserwowałem tę wyraźną chęć zamiany wolności na rzecz względnej łatwości i bezpieczeństwa, na poziomie mikro, około 22 lata temu. Na czele mojej jednostki akademickiej stał wówczas dziekan posiadający mniej lub bardziej absolutną władzę. Przynajmniej miał ostatnie słowo we wszystkim, co działo się na wydziale, od podręczników, przez plany nauczania, po program nauczania.
Wydział, jak było do przewidzenia, twierdził, że gardzi takimi rozwiązaniami. Ciągle potępiali „strukturę odgórną” i narzekali, że nie mają nic a nic do powiedzenia. Zażądali, aby ich wysłuchano, zgodnie z zasadą „wspólnego zarządzania”.
Zatem wyższa administracja dała im to, czego chcieli. Dziekana przeniesiono na inne stanowisko, a na jego miejsce powołano komisję złożoną z wybieralnych członków wydziału, których zadaniem było kolegialne podejmowanie wszystkich decyzji podejmowanych wcześniej przez dziekana.
Czy domyślasz się, co stało się później? Już po roku wykładowcy zaczęli narzekać na nowy system. Narzekali, że czują się zagubieni. Nie było nikogo, do kogo mogliby się zwrócić i kto byłby upoważniony do podejmowania szybkich decyzji. A praca polegająca na wspólnym podejmowaniu tych decyzji – praca w komisjach i podkomisjach – była żmudna, niewdzięczna i czasochłonna.
Najważniejsze jest to, że – z całym szacunkiem dla „Niesamowitego Spidermana” – z wielką wolnością wiąże się wielka odpowiedzialność. Samodzielność to ciężka praca. Musisz być gotowy na porażkę i wziąć na siebie winę za porażkę, a następnie podnieść się i zacząć od nowa. To obciąża psychicznie i emocjonalnie. O wiele łatwiej jest po prostu pozwolić innym podejmować decyzje za ciebie. Po prostu rób, co ci każą, mając pewność, że wszystko będzie dobrze.
Co prowadzi nas z powrotem do ostatnich ponad trzech lat, kiedy ludzie w zachodnich demokracjach, przyzwyczajeni do bezprecedensowego poziomu wolności obywatelskiej, chętnie z niej zrezygnowali. Posłusznie pozostawali w domu, zakrywali twarz, unikali przyjaciół i sąsiadów, rezygnowali z wakacji, odwoływali uroczystości i ustawiali się w kolejce po kolejną „dawkę przypominającą” – a wszystko to w zamian za obietnicę, że jeśli to zrobią, będą bezpieczni przed wysoce zakaźnym wirusem układu oddechowego.
Fakt, że nawet po tych wszystkich „interwencjach” nadal nie byli zabezpieczeni przed przeważnie łagodną chorobą, na którą zapadał praktycznie każdy, jest naprawdę nieistotny. To nie tak, że ich obawy były całkowicie bezpodstawne. W tym upadłym świecie niebezpieczeństwa są niewątpliwie wystarczająco realne.
Kwestie są następujące:
1) czy rzeczywiście możemy złagodzić te zagrożenia, rezygnując z naszych wolności, oraz
2) nawet jeśli możemy, czy jest to tego warte?
Zaliczcie mnie do coraz mniej licznych, którzy deklarują, że odpowiedź przynajmniej na to drugie pytanie brzmi „Nie”. Głównym zadaniem rządu jest ochrona nas przed najazdami z zagranicy i przestępczością krajową. Poza tym chętnie podejmę wszelkie ryzyko związane z życiem jako wolna osoba, w tym podejmowanie własnych decyzji, medycznych i innych.
Wydaje się jednak, że duża i wciąż rosnąca liczba moich rodaków nie czuje już tego samego. Nie chcą odpowiedzialności związanej z takim stopniem wolności. Woleliby raczej obietnicę bezpieczeństwa. Jest całkiem prawdopodobne, jak przypomniał nam Benjamin Franklin ponad 200 lat temu, że stracimy i jedno i drugie.
Ale nie to jest najgorsze. Prawdziwy problem polega na tym, że gdy beztrosko wędrują drogą ku poddaństwu, zabierają ze sobą całą resztę. Bo nie możemy mieć kraju, w którym jedni mogą żyć swobodnie, według własnego uznania, ponosząc związane z tym ryzyko, a innym „gwarantuje się” życie wolne właśnie od takich decyzji i obowiązków.
Parafrazując (nieco) Abrahama Lincolna w jego kluczowym przemówieniu o „Podzielonym domu” (1858) [“House Divided”], naród nie może trwale znosić stanu w połowie poddaństwa i w połowie wolności. Ostatecznie wszystko stanie się jednym lub drugim.
I dokąd, moglibyśmy zapytać – ponownie powtarzając słowa Wielkiego Oswobodziciela – zmierzamy?
_________________
Is Serfdom Humanity’s Default?, Rob Jenkins, October 23, 2023
−∗−
Dodaj komentarz