Ze względu na swą pyzatą, wiecznie zadowoloną z siebie fizys z otworem gębowym w dzień i noc gotowym do wypuszczania dowolnej ilości frazesów pseudo patriotycznych i kościółkowych farmazonów oraz głoszenia ich przed kamerami na dowolnym rynku dowolnego polskiego miasteczka, nasz Prezydencik – Pieszczoszek Naszej Pani (czy raczej Cioci Zosi) idealnie uosabia jedną z postaci z „Rekreacji Mikołajka” René Goscinny’ego – znienawidzonego przez klasę Ananiasza, prymusika, lizuska i skarżypyty.
Gorzej, że posiadając na wzór Ananiasza powyższe negatywne cechy, nasz Pieszczoszek niestety, nie wyróżnia się podobną mu pilnością w odrabianiu lekcji. Wygląda na to, że jest nieukiem i cały wysiłek szarych komórek idzie mu w paplanie, zaś od myślenia są Doradcy Pałacowi: sławny trust mózgów, z Ciocią Zosią i kolegą Ananiasza ze szkolnej ławy, nikomu bliżej nieznanym ale zapewne wybitnym intelektualistą i synem trenera siatkarek Wisły Kraków, Marcinem Kędryną na czele.
Efektem tego są, co i rusz głupawe kiksy niedoinformowanego Prezia, które zapewne za podszeptem swych doradców, wyczynia publicznie i ku uciesze narodu. Niedawnym takim posunięciem, było padnięcie na kolana przed tablicą umieszczoną na Dworcu Gdańskim w Warszawie, upamiętniającą wyjazd z tego dworca w 1968 r. i późniejszych latach, w ramach tzw. represji pomarcowych, PZPRowskiej frakcji „puławian” wraz z ich bachorami, kotami i dolarami, na „drogę wygnania” czyli lukratywne posady do Szwecji czy USA. Ananiasz – pewnie popchnięty przez Naszą Panią – runął w tym miejscu na kolana, aby uczcić „ofiary” (jakie? nazwiska proszę!) chwilą bolesnego skupienia oraz wygłoszonej po nim uroczystym tonem ody do męczeńskiej doli stalinowców, wygnanych z Polski przez drugich bolszewickich łajdaków (nazwanych „narodem polskim”) po to, aby ci pierwsi mogli objąć posady uniwersyteckie na tak znienawidzonym przez obie frakcje Zachodzie. Stamtąd, jak wiemy, będą kontynuować przez zaprzyjaźnione szczekaczki, opluskwianie „antysemickiej Polski”, rzekomo za to wszystko odpowiedzialnej, choć obie frakcje należały do jej okupantów, oprawców i wyzyskiwaczy.
Szczerze powiedziawszy, jeśli wcześniej napisałem, że ten głupawy gest Pieszczoszka był „ku uciesze narodu” to teraz wycofuję się z tego. Bo nie ma chyba w historii Polski po 1990 r. obrazu żałośniejszego i wyrazistszego symbolu duchowego zhańbienia tzw. politycznych elit, niż polski prezydent klęczący przed tablicą upamiętniającą aparat stalinowski, skłócony wewnętrznie po XX Zjeździe KPZR w lutym 1956 i skaczący sobie odtąd do gardeł w ramach naparzanki między okupującymi Polskę frakcjami (…pominąwszy może absolutne rekordy świata, jakim był widok Komorowskiego włażącego buciorami na krzesło w parlamencie japońskim czy pijanego Kwaśniewskiego, pakującego się do bagażnika samochodu zamiast na tylny fotel, po uroczystościach nad grobami pomordowanych w Katyniu…).
*
Teraz leży przede mną list, jaki Pieszczoszek Naszej Pani (Zosi) wysmażył do prezydenta Poroszenki w 85-tą rocznicę tzw. Hołodomoru, czyli sztucznie wywołanego przez aparat stalinowski głodu na Ukrainie w latach 1932-33, który kosztował życie paru milionów wydanych na śmierć głodową w swych wsiach i miasteczkach mieszkańców Ukraińskiej SRR. Jednak i tu blamaż – bo albo myśl cioci Zosi już niezbyt jasna, albo Kędryna akurat jeździł deskorolką po Pałacu i nie mógł w porę zainterweniować, bo samego Pieszczoszka o chęć, aby po prostu siąść i sprawdzić w książkach fakty, dotyczące tej niesłychanej tragedii, nie posądzam.
W wiernopoddańczym stylu i ulubionej pozycji każdego PiSolubnego wkraczającego w krąg majestatu Wielkich Tego Świata – czyli w pełnym strwożeniu, onieśmieleniu, a najchętniej płasko u stóp – Ananiasz oddaje cześć ofiarom Wielkiego Głodu, wymierzonego, wg. Prymusika, „w naród ukraiński”. Na poparcie tych słów, przywołuje postać ukraińskiego chłopa, Petro Wełdija, „który widząc dziesiątki ciał leżących na ulicach bez pochówku, chciał zachować resztki godności i w tym celu wykopał sam sobie grób. Gdy po pewnym czasie poszedł do niego czując, że umiera, okazało się, że grób jest już zajęty. Znalazł w sobie jeszcze na tyle siły by wykopać kolejny i się w nim położyć”.
Po tym szczegółowym opisie, już tylko jednym krótkim wtrąconym na końcu zdankiem – że „wśród ofiar Hołodomoru byli także członkowie Narodu polskiego” – Pieszczoszek Naszej Pani napomyka o historycznej prawdzie, o której nie czytał albo czytał, a nie zechciał do niej się odnieść. Że Wielki Głód w latach 1932-33 owszem, wywołano na Ukrainie Zadnieprzańskiej zamieszkałej głównie przez ludność ukraińską, ale i na Ukrainie Prawobrzeżnej, gdzie mieszkali w większości Polacy. Ten diabelski zaiste pomysł, aby głodem wyniszczyć lud polski, który po traktacie Ryskim pozostał na terenach włączonych do Sowietów (1,2 mln!) wynikał z niezłomnego oporu ludności polskiej przed wynarodowieniem i kolektywizacją. Przywołując służalczo pamięć o ukraińskim chłopie, Pieszczoszek nie sięgnął już jednak po przykłady męczeństwa Polaków, od których roi się w polskich źródłach historycznych. Wspomnijmy choćby – co przytacza Joanna Wieliczka-Szarkowa w swej monografii „Czarna księga Kresów” [1] – o niejakim Murawskim, który umierając z głodu, a „twarz, ręce, nogi miał opuchnięte i świeciły się jak szkło” – stanął koło bramy fabryki, głośno rzucając klątwę na komunistów: „żeby złodzieju sowieckiemu słońce nie świeciło, żeby go ziemia nie trzymała” . Po tych słowach padł, i umarł. W opracowaniu „Głód i represje ludności polskiej na Ukrainie 1932-1947”[2] nasz Prymusik znalazłby – gdyby zechciał – niejeden straszliwy obraz mąk polskich chłopów, w tym zwłaszcza polskich dzieci, na tych terenach, wraz z nader istotnym rozróżnieniem: że do najgorszego, czyli kanibalizmu, dochodziło nagminnie na terenach rusińskich, a tylko sporadycznie wśród Polaków i to w wyniku tzw. obłędu głodowego. Tych faktów Pieszczoszkowi Naszej Pani jednak nie chce się zgłębiać. Woli chlapać ozorem lub piórem o niewzruszonej „przyjaźni polsko-ukraińskiej” – za co od Naszej Pani na pewno dostanie wafelka.
Czy wobec takiej postawy naszego lizuska można dziwić się, że znów, ani zająknął się – ani on, ani rząd Pomiotu Żmijowego – o 100-ej rocznicy Obrony Lwowa, która minęła 18 listopada br.? Obrona Lwowa w listopadzie 1918 r. była spontanicznym, pełnym heroicznego poświęcenia zrywem Polaków w obronie ukochanego miasta i rodzącej się niepodległej Polski. Jednak
Pieszczoszek – chętnie fotografujący się na tle wizerunku Józefa Piłsudskiego – w imię jakiejś swojej, pokrętnie przez siebie wymyślonej czy raczej wtłoczonej my do lizusowskiej łepetyny „przyjaźni polsko-ukraińskiej” woli o tym fakcie historycznym nie pamiętać. Za taką pamięć wafelka przecież nie dostanie, a raczej po łapach, a tego ambicja Pieszczoszka by nie zniosła...
Przypomnijmy: 1 listopada 1918 roku Ukraiński Komitet Wojskowy podjął decyzję o dokonaniu zbrojnego ataku na najważniejsze obiekty miasta, przy pomocy pułków rzekomo austriackich, które przebywały we Lwowie. Ich plan nie powiódł się: nie doszło do pacyfikacji całego miasta, mimo to Ukraińska Rada Narodowa ogłosiła tryumf i wezwała Ukraińców do „oswobodzenia Lwowa z sześćsetletniej niewoli lackiej”. W tym samym jednak dniu, do polskich punktów werbunkowych zaczęli zgłaszać się chętni, głównie ludzie młodzi, często w wieku szkolnym. Tych młodych patriotów historia wkrótce ochrzci mianem Orląt Lwowskich. Tak duża mobilizacja możliwa była dzięki zrządzeniu losu: 31 października we Lwowie doszło do akademickiego zjazdu młodzieży polskiej. W obliczu ukraińskiego zagrożenia, Zjazd ten przedsięwziął uchwałę o dołączeniu jego członków do walki i wezwał wszystkich Polaków do obrony Lwowa. Tak o nich, w wierszu „Orlątko” pisał Or-Ot (Artur Oppman):
O mamo, otrzyj oczy
Z uśmiechem do mnie mów,
Ta krew, co z piersi broczy —
Ta krew — to za nasz Lwów!…
Ja biłem się tak samo
Jak starsi — mamo, chwal!…
Tylko mi Ciebie, mamo,
Tylko mi Polski żal!…
W ciągu następnych dni, linia frontu zmieniała się nieustannie, szala zwycięstwa przesuwała się raz w jedną, raz w drugą stronę. Nie sposób opisać wszystkich stoczonych potyczek, osobistych tragedii i chwalebnych czynów jakich dokonali Polacy w obronie swego miasta. Należy jednak jako przykład dla potomnych, wspomnieć o jednym z Orląt lwowskich – Antonim Petrykiewiczu. Tak generał Roman Abraham w jednej ze swych prac o nim pisze:
„…w moim oddziale Góry Stracenia walczył od pierwszych dni listopada uczeń II kl. gimnazjum, ś.p. Antoni Petrykiewicz, w wieku lat 13. W walce był nieustępliwy. Ciężko ranny pod Persenkówką 23 grudnia 1918 r. , zmarł z ran w szpitalu na Politechnice. Za osobistą odwagę odznaczony został Krzyżem Virtuti Militari. Był to najmłodszy w całej armii kawaler tego najwyższego odznaczenia wojennego… [3])
Drugi taki młodociany bohater – to Jurek Bitschan, 14-latek, syn lwowskiego lekarza. Kazano mu w te dni siedzieć w domu i czekać na matkę, która była komendantką Ochotniczej Legii Kobiet. Chłopiec nie posłuchał jednak i 20 listopada uciekł z domu, pozostawiając taki oto list :
Kochany Tatusiu! Idę dzisiaj zameldować się do wojska. Chcę okazać, że znajdę tyle sił, by służyć i wytrzymać. Obowiązkiem moim jest iść, gdy mam dość sił, bo brakuje ciągle ludzi dla wyswobodzenia Lwowa. Jerzy
Zginął krótko potem, w trakcie obrony Cmentarza Lwowskiego przed oddziałem strzelców siczowych. „Byłem z tatą na pogrzebie Jurka Bitschana – wspomina dzień pogrzebu, 26 listopada 1918 r. inny uczestnik Walk, Wiktor Budzyński. – Biedne „Orlątko”. Leżał w trumnie w mundurze piątoklasisty, o dwa lata chodził wyżej ode mnie. Taki leżał dziś blady… Tyle krwi oddał dla Lwowa”.
Pieszczoszek Naszej Pani – o serduszku jakże czułym dla nieszczęść ludu ukraińskiego – nie znajduje jednak czułości dla pamięci o Jurku Bitschanie ani o tamtej, jakże bliskiej każdemu polskiemu sercu rocznicy. Piszę o tym ze szczególnym bólem, również przez rodzinną pamięć o bracie mojej Babki, Tadeuszu Harmacińskim, który dwa lata później, w walkach 1920r. zaginął gdzieś, pod Lwowem. Zamieszkały pod Gnieznem, odpowiedział na głos Kresów, zagrożonych śmiertelnie przez Armię Budionnego, skrzyknąwszy wraz z grupą kolegów – Wielkopolan, oddział ochotniczy dla wspomożenia walki o Lwów i tam też został gdzieś pochowany, w zbiorowej mogile. Mam jedyne zdjęcie jego radosnej pyzatej buzi, gdzieś w drugim szeregu ochotniczego oddziału z Gniezna, niespełna dwudziestolatków zebranych w trójszeregu tuż przed wyjazdem „na Lwów” i ubranych w mundury uszyte za własne składkowe pieniądze. Został ranny w potyczce i trafił do szpitala, ale po opatrzeniu ran uciekł z powrotem na pole walki, gdzie zginął, zapewne w strasznej masakrze pod Zadwórzem, 17 sierpnia 1920 r., zwanej Polskimi Termopilami.
Tamta młodzież była chowana w duchu religijnym i duchu patriotyzmu: w miłości do Polski i do Maryi – Królowej Polski, z której Imieniem i z Której ryngrafami na piersi szli do boju za Ojczyznę – co było dla nich czymś oczywistym, o czym się nie mówi i za co nie zbiera się honorów innych, niż te, przed Bogiem.
W jakiej tradycji był wychowany Pieszczoszek Naszej Pani? – skoro te święte dla każdego Polaka rocznice do jego móżdżku, zajętego zdaje się, przede wszystkim sobą i swą karierą, nie trafiają? Nietrudno przewidzieć, jak dziś zachowałaby się polska młodzież, czerpiąca przykłady z takich miernot. Pominąwszy garstki ochotników z Ruchu Narodowego, większość młodych Polaków pewnie wiałaby, gdzie oczy poniosą. Tylko – dokąd? Bo większość z biomasy, zwanej dawniej Narodem Polskim – a urobionej na „biomasę” właśnie przez takie pustosłowie i przez wzory, bezmyślnie imitowane z czasów hurra-piłsudczyzny, które od lat mnoży Polakom Ananiasz i jemu podobna horda – nie zdaje sobie sprawy, że kolejny Czas Próby nadchodzi wielkimi krokami. Z pewnością jeszcze nasze pokolenie doświadczy niezwykle poważnych wyborów i wyzwań, o jakich na razie nie myślimy, wędrując sobie po supermarketach z wózkami załadowanymi wszelką tandetą – bo tacy, jak Ananiasz, dbają o to, aby nie wyprowadzać Polaków ze stanu półuśpienia.
Karmi się te umęczone polskie mózgi pseudo patriotyczną papką, pomnikami, rocznicami, obrazami fruwających Hostii i przewracających się świętych obrazów, które łapie w locie niezawodny Pieszczoszek Naszej Pani (znów w nagrodę dostał wafelka), kabotyńskim rzucaniem się gdzie bądź na kolana jego i jego pobratymców w rządowej propagandzie i rozdziawianiem pyszczków do każdej Komunii, Św., koniecznie przed kamerami. To wszystko, jak się wydaje, jest tylko w małej części wynikiem „przypadkowych błędów”, „zaniedbań”, a po większej części – przebiegłą grą, której reguły ko inny ustala. Ale już dziś dociera do tych, którzy chcą – a wkrótce całkiem się ujawni – wiedza posępna i cuchnąca: o co idzie ta gra i kto pociąga za sznurki marionetek.
02.12. 2018
Pokutujący Łotr
[1] Joanna Wieliczka-Szarkowa: Czarna księga Kresów, Kraków 2011
[2] Głód i represje ludności polskiej na Ukrainie 1932-1947. Relacje, red. R.Dzwonkowski, Lublin 2004
[3] https://wmeritum.pl/1-22-listopada-1918-obrona-lwowa/19299
Cudo! Palce lizać.
Kłaniam się
Oddaję ukłon i dzięki piękne. Gdyby tylko Pieszczoszek zechciał coś takiego o sobie poczytać. Ale obawiam się, że męczące oddawanie się lekturom nie leży w jego obyczajach. Sądząc po inteligentnych twarzach jego doradców, wolny czas wolą spędzać na słuchaniu Beethovena i dysputach o Platonie.
Ciekawe czy w tym roku Pieszczoszek będzie zapalał świeczki chanukowe. Mamy nową “polską” tradycję – 5 grudnia o godz. 16.00 w Sejmie odbędzie się uroczystość zapalenia lampy chanukowej z okazji żydowskiego święta świateł. Organizatorem przedsięwzięcia jest Chabad-Lubawicz Polska.Piszą o tym na oficjalnym portalu sejmu polskiego, jeszcze polskiego.
Och, nie wątpię, że będzie zapalał. A jeszcze przy tym zapalaniu wdzięczył się do rabina i kamer, trzepotał powieczkami, udawał głębokie wzruszenie i “historyczną misję” jaką spełnia. A w nagrodę Pani da mu wafelka.
Słuchacz nazwał Dudę “figurantem”. Dziennikarka odsunięta od programów za znieważenie głowy państwa
Za to, że na antenie Polskiego Radia Rzeszów słuchacz nazwał prezydenta Andrzeja Dudę figurantem, prezes oddziału nadawcy ukarał dziennikarkę naganą i odsunął od prowadzenia programów na żywo. Ale na tym nie koniec – zawiadomił prokuraturę za to, że znieważyła głowę państwa.
https://natemat.pl/257229,sluchacz-polskiego-radia-nazwal-dude-figurantem-dziennikarka-odsunieta
@ gość
W 1938 r. w Wilnie generał armii Dąb-Biernacki wydał rozkaz swoim oficerom pobicia dziennikarzy „Dziennika Wileńskiego” za to, że w jednym z tekstów gazety nazwano Piłsudskiego kabotynem. Była to recenzja książki Melchiora Wańkowicza, w której historyk literatury prof. Stanisław Cywiński pisząc o Piłsudskim (niewymienionym z nazwiska) użył tego określenia, dla opisu jego władz umysłowych. Dziennikarzy – starych ludzi, zasłużonych dla Polski – pobito i leżących na podłodze kopano po głowach. Do nieprzytomności skopano też w jego mieszkaniu samego profesora, na oczach żony i córki. Oficerów, którzy uczynili to w pełnym umundurowaniu i przy szabli, nie postawiono w stan oskarżenia. Za to postępowaniem karnym objęto ofiary. Aby było to bardziej dotkliwe, podczas tego głośnego procesu Sejm RP pośpiesznie przyjął ustawę, na podstawie której krytykowanie Piłsudskiego mogło być karane pięcioma latami więzienia. Oto skąd czerpią natchnienie Prezes i jego Pieszczoszek – namiętnie fotografujący się na tle zdjęć marszałka.
Kolejny obrzydliwy wybryk Dudy