Folklor tamtych lat

kowalPodczas wyjazdu na Mazury przeczytałam sobie wspomnienia Anki Kowalskiej pod tytułem „ Folklor tamtych lat”. W Warszawie nie przyszłoby mi do głowy tracić na coś takiego  czasu. Anka Kowalska jest również autorką wydanej w 1964 roku powieści pod tytułem „ Pestka”. Czytałam ją w 64 roku i bardzo mi się podobała. Tylko tyle z tej książki zapamiętałam.

 

Lektura „ Folkloru” była bardziej pouczająca i tak szybko jej nie zapomnę. Kowalska to była współpracowniczka KOR. Jedna z tych poczciwych mrówek, zapatrzonych w swoich guru. Mrówek podających kawę i herbatę, pilnie uczęszczających na procesy w Radomiu, żeby zapisać każde słowo rozprawy ( albo nauczyć się na pamięć fragmentu) zebrać to wszystko i „zadołować”. Mrówek, które bezrefleksyjnie pracowały na cudzy sukces zupełnie nie rozumiejąc w czym uczestniczą. Atmosferę tych dni autorka opisuje niezwykle rzetelnie. Dziwne jednak, że pisarkę, pracowniczkę redakcji PAX, poetkę po studiach na KUL nie stać na odrobinę refleksji.

Usiłuję ją w tym zastąpić Teresa Bogucka w niezwykle irytującym wstępie. Diagnozuje w nim społeczeństwo polskie, które – jej zdaniem- nie wiedzieć czemu odwróciło się od swoich bohaterów i zamiast budować im pomniki szarga ich pamięć . Bogucka raczy zapominać, że to „ bohaterowie” pierwsi odwrócili się od społeczeństwa sprzedając je w kontrakcie „okrągłego stołu”, pijąc wódkę z oprawcami tego społeczeństwa i ogłaszając tych oprawców  „ ludźmi honoru”.

Następne tezy Boguckiej:

1)      Cechą polskiego społeczeństwa jest jego anty-inteligenckość.

Bogucka zapomina, że ta inteligencja, ta samozwańcza elita – to atrapa ( jak ser z gipsu na wystawie w sklepie z czasów PRL) wyselekcjonowana z obozu wroga, którą to społeczeństwo wreszcie zdołało prawidłowo rozpoznać.

Do stałej strategii komuny należało zawsze podstawianie atrapy w miejsce przejętej placówki, instytucji, czy grupy społecznej.

2)      Polacy to społeczeństwo schizofreniczne, które „ było za , a nawet przeciw ustrojowi”. Nad jego przebudzeniem pracował „etos”.  

Bogucka zapomniała, że „etos” najpierw ten ustrój pracowicie budował, a potem zabrał się do jego naprawiania z wdziękiem małorolnego naprawiającego widłami zegarek.

3)      Bogucka nie rozumie dlaczego Polacy obracają się plecami do własnej chlubnej historii.

Ani ona własna ani chlubna, chyba, że za chlubę uznać picie w Magdalence

4)      Salony korowskie były otwarte dla wszystkich, oczywiście tych,  którzy spełniali tych salonów kryteria.

Akurat to nie jest prawda. Salony korowskie były otwarte dla takich jak Anka Kowalska czy Wujec – osób całkowicie bezrefleksyjnych i podporządkowanych. Generalnie były bardzo hermetyczne, szczególnie gdy przyszedł czas konsumowania łupów.

5)      Wszyscy byli pod taka samą ochroną.

To absolutnie nieprawda. Byli tacy którzy siedzieli kilka lat za znaleziony w domu numer „ Kultury” i tacy, którzy jawnie do tej „Kultury” pisali.

6)      Społeczeństwo polskie to społeczeństwo kolaborantów. Etos obudził ich sumienia – dlatego go teraz opluwają.

Nie ma chyba sensu licytować się z „etosiarzami ” w kwestii kolaboracji. To sprawy powszechnie znane.

7)      Bohaterowie KOR nie zostali bohaterami, jak ich poprzednicy w walce o wolność, gdyż w przeciwieństwie do tych poprzedników,  swoją walkę wygrali.

W istocie rzeczy wygrali. Dla siebie i komunistycznych grup interesu. Nie dla nas.

 

 Lista niezwykle ciepło opisywanych przez Kowalską postaci jawi mi się jak talia kart w ręku szulera. Asy na wierzchu, a za chwilę pod spodem.

 

I pomyśleć, że oni wszyscy głodowali w obronie Świtonia, który stał się potem wrogiem publicznym nr I. Pomyśleć, że nie dostrzegali szaleństwa w oczach Macierewicza.

 Jeszcze zabawniejsze są te ich autorytety, ci ludzie nieskazitelni jak wzorzec metra  z Sèvres. Na przykład Andrzej Drawicz.(TW)  czy Stefan Kawalec ( prywatyzacja Banku Śląskiego).

 

Ale w zasadzie chodzi mi o coś zupełnie innego. O głęboko wdrukowaną w ludziach potrzebę kultu jednostki, o przeświadczenie, że jacyś „starsi i mądrzejsi” muszą im zawsze przewodzić, a oni mogą tylko- symbolicznie rzecz biorąc-  parzyć im herbatę. Chodzi mi o to wyuczone, wdrukowane poczucie bezradności i niemocy, o którym pisałam.

 

Rozumiem, że niezbyt mądra poetka godziła się chętnie na rolę wiecznej markietanki swoich guru. Ale robotnicy w stoczni, twardzi ludzie? Po co wpuścili „etos i styropian” za bramę? Dlaczego mu się  podporządkowali?

Dlaczego naród chciał i nadal chce smakować wolność ustami swoich przedstawicieli tak jak przedtem pił ustami swoich ( często tych samych) przedstawicieli koniak?

 

Teraz tych dawnych, rzekomych sojuszników niepotrzebnie się demonizuje. Na przykład Michnika. Był grzeczny i użyteczny- należało z nim współpracować. Zaczął szkodzić- należało go się pozbyć. Nie było konieczności dotrzymania umów z Magdalenki. Pamiętam powszechną społeczną euforię wokół „ drużyny Wałęsy” i uciszanie oponentów.

Przecież to sami wyborcy zgodzili się na zmianę ordynacji w trakcie wyborów, żeby wprowadzić listę krajową.  Zgodzili się na założycielskie fałszerstwo. Czy należy się dziwić, że wszystkie następne wybory są fałszowane?  

 

Najwięcej stron poświęca Kowalska procesom w Radomiu i pomocy jaką otrzymywali prześladowani robotnicy od KOR. Nikt tego nie neguje. Jednak, choć to niezbyt elegancko,  przypomnę atmosferę warszawki przed powstaniem KOR.

Po 68 roku inteligenckie rewizjonistyczne salony uważały, że zdobyły raz na zawsze rząd dusz i zagospodarowały niepodległościowe dążenia społeczeństwa. Wydarzenia 70 roku na wybrzeżu wywołały niezwykłą konsternację. Jak jacyś robole mogą myśleć, że potrafią coś zrobić sami , bez światłego przewodnictwa tych salonów.?

Pospolite ruszenie pomagierów przykleiło się do robotników w Radomiu  jak rzep do psiego ogona. Najpierw robotnicy reagowali na ich wizyty z nieufnością. Potem udało im się zaufanie zdobyć. I na nim dalej jechać.

 

Oczywiście, że wielu ludzi było wstrząśniętych warunkami życia sztandarowej klasy robotniczej w PRL i sposobem ich traktowania przez władze. Oczywiście, że niektórym udało się pomoc. Oczywiście, że Anka Kowalska płakała nad ich losem, jak ja płaczę nad chorym bezdomnym kotkiem.

 

Odpowiedzmy sobie jednak na pytanie co z tego całego KOR dla robotników dzisiaj zostało?

A może czas założyć nowy, prawdziwy KOR.

Tagi:

O autorze: izabela brodacka falzmann