Ukraińska rebelia na Kresach we wrześniu 1939 r.

Niezawodny i odważny historyk dr Leszek Pietrzak ze swą kolejną historyczną pogadanką, której słucha się z zapartym tchem. Fakty, tylko fakty! – dramatyczne, tragiczne, nieznane. I podane spokojną, piękną polszczyzną. Tym razem – o zdradzie chachłów na Kresach we wrześniu 1939 r. i rzezi polskich wojskowych, dokonanej przez OUN przy wsparciu hitlerowskiej Abwehry, gdy Polska zaatakowana z dwóch stron, pogrążona była w krwawym być albo nie być polskiej państwowości. To jest najmniej dziś znana i zarazem najbardziej obrzydliwa zdrada ukraińska podczas długiej historii ich zdrad wobec państwa polskiego (którego byli obywatelami), gdy Polskę zaatakowały dwie naraz bestie niosące zagładę chrześcijańskiej Europie, a Polska, jako jedyna, stawiała temu zbrojny opór.

 

Ukrainki w strojach ludowych i z symbolami SS Galizien witają we Lwowie gubernatora Hansa Franka na uroczystości z okazji 11. rocznicy dojścia Hitlera do władzy.

 

Prócz chazarów, nie ma bowiem na świecie nacji tak żywiołowo i szczerze nienawidzącej  katolickiej Polski, jak to spragnione krwi i męczarni swych ofiar plemię znad Dniepru, Dniestru, Bohu…   Jednak w  swej głupocie, mordując a przynajmniej przykładając łapę do mordowania Polski, zarazem wydali na samych siebie wyrok, gdy po wojnie wzięły ich pod but lepsze od nich rezuny z czerwoną gwiazdą na czapkach. Wtedy, to szczurze pokolenie w panice umykało z dawnych polskich terenów, wyrzynanych przez siebie a zajętych przez Czerwonych, na ukradzionych swym polskim ofiarom dokumentach i przypominając sobie strzępy polskich modlitw – może tych samych, które mordowani Polacy odmawiali w ostatnich sekundach życia, gdy pochylał się nad nimi banderowiec z kosą w łapie –  aby jako tym razem biedni “Polacy z Kresów” móc osiedlić się w Polsce. Niezliczony legion ich wnuków żyje tu nadal pod polskimi nazwiskami, a nawet dzięki mafijnej solidarności chachłów, sięga wysokich stanowisk w Polsce. 

Inni, którzy do końca wierni  pozostali  hitlerowskiemu sojusznikowi i po dowództwem takich bandytów, jak np. Własow (słynni “własowcy” – delegowani przez Niemców do wyrzynania warszawskiej Woli czy gett podczas Endlösung der Judenfrage w Polsce, gdyż sami Niemcy brzydzili się niekiedy aż tak “mokrą robotą”) – dostali się w ręce aliantów po upadku Rzeszy.  Ci łasili się do Brytyjczyków, udając jak zwykle biedne ofiary i wykorzystując niewyobrażalną naiwność Polaków. Podczas gdy w Polsce słowo “własowiec” czy nawet tylko “ukrainiec” przez całe lata po wojnie budziło grozę przez pamięć o stu dwudziestu, jak policzono, rodzajach tortur,  jakie lubili zadawać  swym ofiarom przed zgładzeniem, to na emigracji nie kto inny, jak sam gen. Władysław Anders, wykorzystując pozycję jaką miał w Wielkiej Brytanii i zapewne pod wpływem  swojej drugiej “żony” – Ukrainki Iriny Jarosewych zwanej “Ireną Anders” – załatwił tym rezunom, że nie zostali odesłani do Sowieckiej Rosji, gdzie rozprawiono by się z nimi krotko i węzłowato, ale zamiast tego, jako “ofiary wojny” zostali wydaleni do Kanady na paszportach Commonwealthu. Tam stworzyli potężną diasporę, którą widzimy dzisiaj fetowaną w parlamencie kanadyjskim, w osobie wiekowego kombatanta tej krwawej bandy.

Niestety, również w Polsce głupota ludzka zbiera plony i dobrzy Polaczkowie wciąż najchętniej widzą w nich “biedne ofiary Putina”… Bo niestety, historia niewiele uczy Polaków. I chachły o tym wiedzą.

 

O autorze: pokutujący łotr