Jak na osobę interesującą się naukami przyrodniczymi, a do tego – filozofią i teologią, “odkryłem” go bardzo późno.
Może jednak nie jestem odosobniony, bo jeśli mnie pamięć nie myli, nikt nie wspomniał o nim podczas dyskusji na temat teorii ewolucji, która miała miejsce na tym portalu kilka lat temu.
Z góry przepraszam, za wszelkie błędy i uproszczenia. Nie jestem kompetentnym przewodnikiem, popularyzatorem nauki, jedynie dzielę się własnymi fascynacjami i odkryciami. Na pewno popełniam błędy. Zachęcam do weryfikacji i własnych poszukiwań.
Zaczniemy od kilku informacji na temat białek – podstawowego budulca organizmów żywych.
Są to łańcuchy cząsteczek związków organicznych zwanych aminokwasami. Tworzą one struktury i maszyny molekularne, które wypełniają różne kluczowe funkcje. Transport substancji odżywczych (np. hemoglobina), odporność (przeciwciała), metabolizm (enzymy), budulec i wzmocnienie konstrukcji (np. błony, kolagen), procesy układu nerwowego (neuroprzekaźniki) – to kilka najbardziej znanych przykładów. Można powiedzieć, że przepis na dany organizm zapisany w DNA realizowany jest właśnie przez produkcję odpowiednich białek (translacja DNA polega dosłownie na wyprodukowaniu danego białka zaprogramowanego przez kod odpowiedniego genu).
Funkcje białek nie zależą od ich składu (w każdym razie – nie bezpośrednio), ale konfiguracji przestrzennej, zwanej strukturą trzecio- i czwartorzędową. Struktury te zdeterminowane są w dużym stopniu kolejnością aminokwasów w łańcuchu, choć na ich formowanie się ma wpływ wiele czynników, takich jak pH, temperatura, obecność innych białek (zwanych pięknie opiekuńczymi – ang. chaperone), czy nawet oświetlenie.
Łańcuchy białek mają różną długość, od kilkunastu do tysięcy aminokwasów. I tutaj pojawia się tytułowy paradoks:
pod koniec lat 60′ Cyrus Levinthal oszacował, że w przypadku dużych białek (jak np. RuBisCO – enzym odpowiedzialny za część procesu fotosyntezy odbywającą się w ciemności) ilość kombinacji przestrzennych jest rzędu 10 do 300 potęgi (10^300). Ułożenie się (znalezienie najstabilniejszej, czyli posiadającej najniższą energię konfiguracji) cząsteczki produkowanej sekwencyjnie, przed dodawanie kolejnych aminokwasów do łańcucha, zajęłoby – w przypadku procesu losowego – więcej czasu niż wiek wszechświata, podczas gdy w rzeczywistości zajmuje to kilka milisekund. Wynika z tego kolejny paradoks: znalezienie w drodze losowych mutacji konfiguracji aminokwasów, która spełnia jakąś określoną, pożyteczną funkcję w organizmie wymagałoby tego samego rzędu ilości prób. Tymczasem w przypadku bardziej skomplikowanych form życia (takich jak np. człowiek) potrzebujemy kilkadziesiąt tysięcy różnych białek. Dla porównania – szacuje się, że ilość wszelkich obiektów, w całym obserwowalnym wszechświecie, na których mogłoby dojść do biogenezy, czyli planet, planetoid, księżyców itp. wynosi 10^33 (10 do 33 potęgi).
Ciekawe, prawda?
Ciekawe… kto za tym wszystkim stoi? Trzeba koniecznie coś z tym zrobić, powołać jakąś komisję czy coś… ds. wpływów może… ale podobno nie było i nie ma wpływów. 10 mld lat temu nie było, 5 mld lat temu też nie było, a teraz to człowiek podobno…
Pewien oxfordzki (chyba) matematyk:
“rozważanie, czy za stworzeniem świata stoi osoba Boga, czy prawa natury można porównać do kwestii, czy za motoryzację odpowiada Henry Ford, czy inżynieria?”
A skąd się wzięły “prawa natury”?
Według mnie nie ma żadnych praw natury, są właściwości bytów.
Np. elektrony nie są bytem, tylko przejawem czegoś jednego (np. pola elektronowego).
Zachowują się w jednolity sposób, bo są w istocie czymś jednym.
Wyobraźmy sobie, że nie mamy wzroku i jesteśmy w pokoju, w którym ktoś powiesił ciężką, metalową kulę. Odkrywamy siniatrony – cząstki, które nabijają nam siniaki oraz “prawo natury” – siniak tym głębszy i boleśniejszy, im większa prędkość zderzenia z siniatronem. Ale nie ma siniatronów, jest tylko jedna metalowa kula, z którą się spotykamy wiele razy. Nie ma “równania ruchu siniatronów”, po prostu ta kula ma taką właściwość, że jak się w nią uderzymy, to wyskakuje nam siniak.
Moje formalne wykształcenie inżynier elektryk, podczas studiów miałem kurs matematyki, kurs fizyki, kurs chemii, kurs elektrotechniki, kurs cybernetyki i rozmaite dodatki z innych dziedzin, to jest moja formalna baza wiedzy ale o samokształceniu nie zapominałem Czy mogę się zapytać z kim rozmawiam żeby ewentualnie dało się zsynchronizować?
Pozdrawiam
Polecam poczytać o Inteligentnym Projekcie np. tu
https://www.salon24.pl/u/piko/945200,informacja-instrukcja-projekt-biologia
ID intelligent design
Proszę pisać śmiało, jak nie zrozumiem, to zapytam.
Kto przedstawia tezę powinien ją udowodnić, kto o coś pyta powinien wiedzieć jakich odpowiedzi się spodziewa, kto idzie do sądu chyba wie jakiego oczekuje orzeczenia?
Można sobie mniemać o czymś ale dobrze jest powiedzieć, że są to mniemania
Każde stwierdzenie jest ekspresją jakiegoś mniemania. Możemy sobie mniemać, że jest ono udowodnione, albo jest ono rozsądnym założeniem itd. Nadal jest to jednak tylko mniemanie. Dlatego nie trzeba mówić, że dana teza jest mniemaniem, bo jest to oczywiste (tak sobie mniemam).
Jeśli chodziło Panu o kwestie istnienia lub nie – praw natury, to wyjaśniam:
obserwujemy prawidłowości i nazywamy je szumnie prawami, ale znamy żadnego mechanizmu, który wymuszałby jakieś zachowanie na niezależnych bytach (np. na elektronach, kartoflach, bozonach itd.). Jeśli obserwujemy prawidłowości (powtarzalność określonych schematów), to dlatego, że doświadczamy przejawów jednego bytu, który manifestuje się w wielu punktach czasoprzestrzeni. Nie ma całusów, jest osoba, która może czasem dać całusa. To nie całusy podlegają prawom, tylko dana osoba jest w bardziej, lub mniej całuśnym nastroju. Taki przykład mi się pomyślał. Może nie najlepszy.
Mała korekta: nie każde. Cześć podpada pod kategorię mniemanologii, ale są takie, które można udowodnić matematycznie: 2 kartofle + 2 kartofle = 4 kartofle. Gorzej, gdy ktoś sumuje lub odejmuje od siebie rzeczy z różnych kategorii; ma to cechy przelewania z pustego w próżne.
Czytałeś ostatni komentarz Jana Zubelewicza pod “Wolniewiczem“? Ostatecznie rozjaśnia wątek. Obydwaj nie doczytaliśmy, nie zamieszczonego fragmentu, lecz artykułu źródłowego.
Cała fizyka składa się z praw, które jakiś pierwszy badacz zauważył/odkrył i opublikował a potem zastęp innych badaczy sprawdził czy się odkrywca nie pomylił i na tym polega nauka, tak się przedstawiają prawa fizyki, szerzej prawa przyrody i co ciekawe odkryte prawa, potwierdzone trybem naukowym okazują się być trwałe i niezmienne, odkrycia Isaaca Newtona działają tak samo jak w dniu ich odkrycia
Jeżeli mówimy o pochodzeniu natury i pochodzeniu życia trzeba zaczynać od początku czyli od powstania martwej przyrody w tym praw nią zawiadujących i przyrody żywej samokopiującej się też według praw przyrody ale żywej
Pzdr
Pzdr
To fantastyczne, że użyłeś przykładu matematyki. Tak, kiedy mowa o abstrakcjach pojawiają się prawdy pewne, ale kiedy przechodzimy do rzeczywistych kartofli, to już ich istnienie, pochodzenie, struktura – wszystko stoi pod znakiem zapytania.
Przeczytałem. Dobry komentarz, bez niego byłoby to w dużym stopniu bicie piany.
Dziś fizycy mówią raczej o modelach. Model Newtona nadal działa, ale okazuje się, że są lepsze, lepiej opisujące (choć nadal – w przybliżony sposób) rzeczywistość.
Pani Noether zauważyła, że prawa zachowania (np. energii, pędu) są równoważne pewnym symetriom. Symetria to nie żadne “prawo”, ale, że coś, jakiś obiekt czy klasa obiektów ma określone własności.
Termin “prawa” jest bardzo mylący, bo potocznie prawa są czymś zewnętrznym w stosunku do materii, którą rządzą. Np. kodeks spółek handlowych nie wynika z natury tych spółek, ale jest im narzucany za pomocą siły.
Tymczasem “prawa natury” nie są czymś zewnętrznym w stosunku do natury, tylko są sposobem opisu prawidłowości, które odkrywamy, które wynikają z tego, jaka ta natura jest, jak działa.
Możemy mówić o “prawach natury”, ale by przybliżało to nas do prawdy musimy sobie zdawać sprawę, że działają one inaczej niż prawa kodeksu karnego. Nie ma prawodawcy, jest tylko rzecz.
Już od pewnego czasu marksowska materia nie istnieje i nie istnieje masa w sensie einsteinowskim, niechętnie tak piszę bo z tym Albertem to po latach wychodzi, że to była wielka hucpa, Mileva Marić i Emmy Noether mogłyby coś powiedzieć ale już nie żyją
W sensie, że firmował robotę innych?
Mnie tam wszystko jedno, czy piszemy teoria E. czy teoria przypisywana E.
Interesuje mnie teoria, a nie E. (chyba, że to E w E = mc^2).
Kiedy noblista Albert wyemigrował do Szatanów Zjednaczonych trafił na amerykańskie uczelnie i tam amerykańscy studenci bezczele niesamowite zaczęli go naciskać żeby opowiedział jak do TEGO doszedł i ten niesamowicie plątał się w zeznaniach, no geniusz skończony, jako pracownik urzędu patentowego wymyślił takie cuda i nawet nagrodę Nobla otrzymał