Jerzy Karwelis: Samokrytyka. Kolektyw. Mainstream

Ja sobie temat odpuściłem, ale wrócił do mnie rykoszetem. Chodzi o sensację, która obiegła media – Jacek Kurski, tak ten od telewizji, a teraz w bankowości, opublikował tekst w dzienniku „Rzeczpospolita”, co odbiło się wielkim echem. Nie wśród odbiorców, ale w łonie mediów, w samym centrum wolności słowa. Apogeum mieliśmy w cotygodniowym konwektyklu wolniaków, czyli „Loży prasowej” TVN24, gdzie kwiat koncesjonowanego dziennikarstwa spotyka się, by omówić sprawy z tygodnia.

Zaproszono na spotkanie redaktora naczelnego Bogusława Chrabotę i odbyło się widowisko, które trzeba pokazywać każdemu chętnemu do zawodu dziennikarza, żeby potem nie było, że nie wiedział, gdzie idzie. Opis całości jest w linkach, z fragmentami wypowiedzi dziennikarza i obwinionego występku publikacji, zacytuję tylko fragmencik:

B. Chrabota: „Skoro tu jestem, to znaczy, że nie jestem człowiekiem przeklętym w polskich mediach już. Dziękuję, że się Państwo wyłamali z chwilowego, chwilowego hejtu. Spójrzmy na to z dziennikarskiej perspektywy: niezależna gazeta publikuje kontrowersyjnego faceta, jednokrotny tekst, w nowej roli. Chcieliśmy po prostu pokazać, dać ludziom do przeczytania, co ten człowiek dzisiaj myśli. Jest to człowiek, który polaryzuje opinię publiczną…

Redaktor Dobrosz-Oracz (przerywa): Ja nie będę się tutaj cenzurowała – to jest skandal. Naprawdę. I trochę żałuję, słuchając Ciebie, że Ty się nie chcesz dalej uderzyć w pierś. Bo to jest to takie tłumaczenie, że my oddajemy łamy komuś, kogo uwiarygadniamy…

B. Chrabota: Ja się już uderzyłem w pierś, przeprosiłem tych, którzy się poczuli urażeni…

Redaktor D-O: Zachowałeś się jak polityk…”

Paręnaście sekund a tyleż treści, proszę państwa. Zacznijmy od rozbioru logicznego tego, co tu padło. A padło dziennikarstwo, a właściwie resztki tego, co zostało po wojnie polsko-polskiej, dosładzanej wojenną propagandą kowidową. Czyli od początku. Nie, pani redaktorze, skoro już dostąpiłeś zaszczytu pobywania w loży, to nie łudź się, że ci odpuszczono – jesteś tu po to, by odbyć nad tobą niedokończony widocznie sąd publiczny, by reszta zrozumiała, że trzeba maszerować wytyczoną ścieżką, bo inaczej wolne media będą strzelać. Ubieranie się w togę niezależnego dziennikarstwa, w przypadku Rzepy, która udaje, że siedzi na płocie wojny polsko-polskiej, zaś bierze kasę od każdej ze stron, tylko nie wystawia kwitów, to szczyty hipokryzji. Nie z nami takie numery Boguś. Przykład – kowid, na pełnej petardzie. Na początku pandemii ochotny właściciel dziennika pisze wstępniaka, że ten kowid to ściema, zaś milknie, kiedy przychodzą czeki. Pałeczkę przejmuje sanitarystyczna redakcja i jest jazda po kowidowej bandzie. Jak wszędzie. Nie ma zapraszania „kontrowersyjnych” lekarzy, którzy – tak jak dzisiaj Kurski – „polaryzowaliby publiczność”, ciekawą podobno innych punktów widzenia.

No, riposta pani redaktor mówi wszystko. To skandal. No jasne – jak to tak, dawać łamy komuś takiemu jak Kurski? Ma on zamilknąć na wieki, albo iść do swego ścieku TVP. Inaczej się nie godzi. Walłeś się Boguś w pierś, ale to za mało. Musisz się walnąć bardziej i trochę przyklęknąć. I jesteś jak polityk, w domyśle, nie jak dziennikarz. Jakbyś był dziennikarzem, to byś znał swoją powinność, że pewni ludzie głosu nie mają. Nie pasujesz tu, nawet jak już się zwalisz pod własnymi ciosami, coś w tobie pękło, szkodzisz monolitowi. Na to redaktor z rozbrajającą skargą: przecież już się uderzyłem w pierś, przeprosiłem tych, których uraziłem.

To piękna coda zamykająca, niech wybrzmi. Redaktor przeprosił tych, których uraził. Wychodzi – że głównie innych redaktorów, którzy sami przecież sprokurowali fake, że Kurski będzie w Rzepie stałym felietonistą, żeby podbić cenę skandalu. Boguś, albo-albo. Albo jesteś niezależną trybuną kontrowersyjnych i ważnych dyskusji, albo przepraszasz, za to że nią jesteś. Rzepum non datur.

Co z tego wychodzi? Ano, jak ktoś nie widział zebrań partyjnych, szczególnie w ostrych czasach, co to telewizji jeszcze nie było, to nie wie, co to znaczy publiczna samokrytyka wobec kolektywu. To teraz może sobie pooglądać. Mamy winnego, co to nie zrozumiał mądrości etapu. Bierzemy go na widły przygotowawcze i grillujemy w mediach. Ten się łamie, głównie środowiskowo, bo czytelnicy to z chęcią poczytali, co tam Kurski ma do powiedzenia w nowej roli. (Właściwie niewiele, ale warto chociażby TO odnotować). Stąd oficjalne bicie się w pierś, nie przecież za poglądy Kurskiego, ale za fakt ich opublikowania. A tu nie ma tak, że jakieś obce nadają w „naszej” bańce. A może wyście Chrabota nie nasz? A więc idziesz na zebranie medialnego kolektywu i będziecie musieli otwarcie złożyć samokrytykę, bo inaczej wypadniecie z partii mediów mainstremowych. A gdzie wypadniecie? W ciemności zewnętrzne, bo pisowcy was nie wezmą, a my to wiadomo. A więc na kolana psie (dylemat mam taki z ostatniego obejrzenia „Krzyżaków”, gdzie pełno tego – przecież pies nie ma kolan) i słuchaj jakeś zgrzeszył, bo ci mózg chyba odjęło.

Uwiarygadniasz, gościu zdemolował tkankę społeczną, a ty mu łamy? On się u ciebie podlizuje, by wrócić po następnych wyborach (znaczy jednak przegranych przez siły jasności pomrocznej…) i znowu nam tu robić cyrk. Zemsta na wroga, a nie żeby jakieś tam dyskursy. Ma być szczelnie i bezczelnie, i nie wiadomo, czy ci kiedyś wybaczymy. To stara śpiewka, z braku zrozumienia meandrów etapu. Tak jak kiedyś z Radiem Nowy Świat. Też się wtedy przejął jeden z drugim jakimiś tam ideałami, a tu się okazało, że to nie tak i trzeba iść w nogę. A więc codziennie zaglądać w oczy wyznaczających rytm i kierunek, a nie jakiś tam woluntaryzm.

Normalnie odbiło mi się komuną. To już koniec definitywny dziennikarstwa. Za moich czasów wywaliłbym całą zgraję na zbity pysk. Za co? Za zamianę wolności wyboru czytelnikowi, na filtrowanie świata pod jedną tezę. Czyli za czystą politykę, w ustach dziennikarki, która jest jej kwintesencją, zaś cała postać wygląda jak uosobienie dzisiejszego dziennikarstwa. Z szacunku dla dam powiem tylko, że nieciekawie.

 

Jerzy Karwelis

Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.

Wywiad z doktorem Bodnarem

Tagi:

O autorze: Redakcja