Miarą naszego człowieczeństwa jest dobre i życzliwe serce, nie pieniądze. – Niedziela, 08 listopada 2015 XXXII Niedziela zwykła

Myśl dnia

Bez radości nie może w nas prawdziwie dojrzewać wieczne piękno.

Friedrich Hölderlin

Tych, którzy w sposób właściwy praktykują wyciszenie, cechuje: brak przywiązań, śmierć dla świata, przezwyciężenie łaknienia, otwartość na rzeczy Boże, posiadanie daru rozeznania i łez, wyzbycie się wielomówstwa i wiele innych rzeczy tego rodzaju, zazwyczaj obcych ogółowi ludzi. (św. Jan Klimak)

Cytat dnia

Nauczcie się kochać to, co prawdziwe, dobre i piękne. Jan Paweł II

_____________________________________________

viudapobre

 

Panie, składam Ci hołd wdzięczności za wykupienie mnie z niewoli grzechu.

Ofiarowuję Tobie wszystkie moje cierpienia, niewygody,

upokorzenia oraz wszystkie moje dobre uczynki i modlitwy.

_______________________________________________________________________________________________________

Słowo Boże

_______________________________________________________________________________________________________

XXXII NIEDZIELA ZWYKŁA, ROK B

PIERWSZE CZYTANIE (1 Krl 17,10-16)

Uboga wdowa karmi Eliasza

Czytanie z Pierwszej Księgi Królewskiej.

Prorok Eliasz poszedł do Sarepty. Kiedy wchodził do bramy tego miasta, pewna wdowa zbierała tam sobie drwa. Wiec zawołał ją i powiedział: „Daj mi, proszę, trochę wody w naczyniu, abym się napił”. Ona zaś zaraz poszła, aby jej nabrać, ale zawołał na nią i rzekł: „Weź, proszę, dla mnie i kromkę chleba”.
Na to odrzekła: „Na życie Pana, twego Boga, już nie mam pieczywa, tylko garść mąki w dzbanie i trochę oliwy w baryłce. Właśnie zbieram kilka kawałków drewna i kiedy przyjdę, przyrządzę sobie i memu synowi strawę. Zjemy to, a potem pomrzemy”.
Eliasz zaś jej powiedział: „Nie bój się! Idź, zrób, jak rzekłaś; tylko najpierw zrób z tego mały podpłomyk dla mnie i wtedy mi przyniesiesz. A sobie i twemu synowi zrobisz potem.
Bo Pan, Bóg Izraela, rzekł tak: «Dzban mąki nie wyczerpie się i baryłka oliwy nie opróżni się aż do dnia, w którym Pan spuści deszcz na ziemię»”.
Poszła więc i zrobiła, jak Eliasz powiedział, a potem zjadł on i ona oraz jej syn, i tak było co dzień. Dzban mąki nie wyczerpał się i baryłka oliwy nie opróżniła się według obietnicy, którą Pan wypowiedział przez Eliasza.

Oto słowo Boże.

PSALM RESPONSORYJNY (Ps 146,6c-7.8-9a.9bc-10)

Refren: Chwal, duszo moja, Pana, Stwórcę swego.

On wiary dochowuje na wieki, *
uciśnionym wymierza sprawiedliwość,
chlebem karmi głodnych, *
wypuszcza na wolność więźniów.

Pan przywraca wzrok ociemniałym, *
Pan dźwiga poniżonych,
Pan kocha sprawiedliwych. *
Pan strzeże przybyszów.

Ochrania sierotę i wdowę, *
lecz występnych kieruje na bezdroża.
Pan króluje na wieki, *
Bóg twój, Syjonie, przez pokolenia.

DRUGIE CZYTANIE (Hbr 9,24-28)

Jedyna ofiara Chrystusa

Czytanie z Listu do Hebrajczyków.

Chrystus wszedł nie do świątyni, zbudowanej rękami ludzkimi, będącej odbiciem prawdziwej świątyni, ale do samego nieba, aby teraz wstawiać się za nami przed obliczem Boga, nie po to, aby się często miał ofiarować jak arcykapłan, który co roku wchodzi do świątyni z krwią cudzą. Inaczej musiałby cierpieć wiele razy od stworzenia świata. A tymczasem raz jeden ukazał się teraz, na końcu wieków, na zgładzenie grzechów przez ofiarę z samego siebie.
A jak postanowione ludziom raz umrzeć, a potem sąd, tak Chrystus raz jeden był ofiarowany dla zgładzenia grzechów wielu, drugi raz ukaże się nie w związku z grzechem, lecz dla zbawienia tych, którzy Go oczekują.

Oto słowo Boże.

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (Mt 5,3)

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

Błogosławieni ubodzy w duchu,
albowiem do nich należy królestwo niebieskie.

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

EWANGELIA DŁUŻSZA (Mk 12,38-44)

Wdowi grosz

Słowa Ewangelii według świętego Marka.

Jezus nauczając mówił do zgromadzonych:
„Strzeżcie się uczonych w Piśmie. Z upodobaniem chodzą oni w powłóczystych szatach, lubią pozdrowienia na rynku, pierwsze krzesła w synagogach i zaszczytne miejsca na ucztach. Objadają domy wdów i dla pozoru odprawiają długie modlitwy. Ci tym surowszy dostaną wyrok”.
Potem usiadł naprzeciw skarbony i przypatrywał się, jak tłum wrzucał drobne pieniądze do skarbony. Wielu bogatych wrzucało wiele. Przyszła też jedna uboga wdowa i wrzuciła dwa pieniążki, czyli jeden grosz.
Wtedy przywołał swoich uczniów i rzekł do nich: „Zaprawdę powiadam wam: Ta uboga wdowa wrzuciła najwięcej ze wszystkich, którzy kładli do skarbony. Wszyscy bowiem wrzucali z tego, co im zbywało; ona zaś ze swego niedostatku wrzuciła wszystko, co miała, całe swe utrzymanie”.

Oto słowo Pańskie.

EWANGELIA KRÓTSZA (Mk 12,41-44)

Wdowi grosz

Słowa Ewangelii według świętego Marka.

Jezus usiadł naprzeciw skarbony i przypatrywał się, jak tłum wrzucał drobne pieniądze do skarbony. Wielu bogatych wrzucało wiele. Przyszła też jedna uboga wdowa i wrzuciła dwa pieniążki, czyli jeden grosz.
Wtedy przywołał swoich uczniów i rzekł do nich: „Zaprawdę powiadam wam: Ta uboga wdowa wrzuciła najwięcej ze wszystkich, którzy kładli do skarbony. Wszyscy bowiem wrzucali z tego, co im zbywało; ona zaś ze swego niedostatku wrzuciła wszystko, co miała, całe swe utrzymanie”.

Oto słowo Pańskie.

KOMENTARZ

Zawierzyć się Bogu

Uboga wdowa, która wrzuca do skarbony całe swoje utrzymanie, jest symbolem osoby, która powierza swój los całkowicie Bogu. Jezus, przytaczając to wydarzenie, zachęca nas do oddania Najwyższemu całego naszego majątku – tak duchowego, jak i materialnego. Zawierzamy się Bogu. Oddajemy Mu cały nasz umysł, serce i wolę – totus Tuus, cały Twój. Tym sposobem będziemy przez Pana prowadzeni i uświęcani. Przekonamy się w krótkim czasie, jak pięknym doświadczeniem jest to, gdy Bóg jest w naszym życiu realnie obecny. Nawet krzyże, które niewątpliwie nas nie ominą, będą przeżywane w inny sposób, w łączności z krzyżem Chrystusa, źródłem wszelkich łask.

Panie, składam Ci hołd wdzięczności za wykupienie mnie z niewoli grzechu. Ofiarowuję Tobie wszystkie moje cierpienia, niewygody, upokorzenia oraz wszystkie moje dobre uczynki i modlitwy.

Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2015”
Autor: ks. Mariusz Krawiec SSP
Edycja Świętego Pawła

http://www.paulus.org.pl/czytania.html

 

https://youtu.be/fCqN_lhjcA4
http://www.paulus.org.pl/czytania.html
*****************

Trzydziesta druga Niedziela Zwykła

0,11 / 10,22
Ewangelia, którą za chwilę usłyszysz, do każdego przemawia zupełnie inaczej. W medytacji Pisma Świętego ważne jest, abyś usłyszał i zrozumiał wskazania tylko dla ciebie. Słowo Boże jest nieustannie żywe i skuteczne.  Dzisiejsze Słowo pochodzi z Ewangelii wg Świętego Marka
Mk 12, 38 -44
Jezus nauczając mówił do zgromadzonych: «Strzeżcie się uczonych w Piśmie. Z upodobaniem chodzą oni w powłóczystych szatach, lubią pozdrowienia na rynku, pierwsze krzesła w synagogach i zaszczytne miejsca na ucztach. Objadają domy wdów i dla pozoru odprawiają długie modlitwy. Ci tym surowszy dostaną wyrok». Potem usiadł naprzeciw skarbony i przypatrywał się, jak tłum wrzucał drobne pieniądze do skarbony. Wielu bogatych wrzucało wiele. Przyszła też jedna uboga wdowa i wrzuciła dwa pieniążki, czyli jeden grosz. Wtedy przywołał swoich uczniów i rzekł do nich: «Zaprawdę powiadam wam: Ta uboga wdowa wrzuciła najwięcej ze wszystkich, którzy kładli do skarbony. Wszyscy bowiem wrzucali z tego, co im zbywało; ona zaś ze swego niedostatku wrzuciła wszystko, co miała, całe swe utrzymanie».Jezus przestrzega przed uczonymi w Piśmie, którzy nie spełniali tego, co było istotą ich pracy. W ich działaniu zabrakło hojności dla Boga i dla ludzi, a było szukanie prestiżu i najlepszej pozycji w “rankingach”. Spójrz z Chrystusem na twoją pracę bądź naukę. Jakie postawy dostrzegasz w sobie?Jezus pochwalił postawę ubogiej wdowy, która oddała ostatnie pieniądze na utrzymanie Świątyni. Czy aby na pewno dobrze postąpił, skoro ta świątynia lada moment będzie zniszczona? Przecież to jest irracjonalne. Odpowiedz leży w dostrzeżeniu, że Jezus zwrócił uwagę właśnie na postawę hojności serca, a nie na towarzyszące okoliczności.”Wszyscy wrzucali z tego, co im zbywało”. Tym, czego najbardziej nam brakuje w dwudziestym pierwszym wieku, jest “czas”. Prawie wszyscy odczuwamy brak wolnego czasu. Hojność dla bliźniego wyraża się także w tym, że możesz poświęcić swój czas na rozmowę z osobą, z którą masz słabsze relację.
  Jezus nauczając mówił do zgromadzonych: «Strzeżcie się uczonych w Piśmie. Z upodobaniem chodzą oni w powłóczystych szatach, lubią pozdrowienia na rynku, pierwsze krzesła w synagogach i zaszczytne miejsca na ucztach. Objadają domy wdów i dla pozoru odprawiają długie modlitwy. Ci tym surowszy dostaną wyrok». Potem usiadł naprzeciw skarbony i przypatrywał się, jak tłum wrzucał drobne pieniądze do skarbony. Wielu bogatych wrzucało wiele. Przyszła też jedna uboga wdowa i wrzuciła dwa pieniążki, czyli jeden grosz. Wtedy przywołał swoich uczniów i rzekł do nich: «Zaprawdę powiadam wam: Ta uboga wdowa wrzuciła najwięcej ze wszystkich, którzy kładli do skarbony. Wszyscy bowiem wrzucali z tego, co im zbywało; ona zaś ze swego niedostatku wrzuciła wszystko, co miała, całe swe utrzymanie».
Pamiętaj, że tu na ziemi jesteś tylko pielgrzymem. Wybierając jedne wydarzenia, nie wybierasz innych.
Na sam koniec modlitwy porozmawiaj z Jezusem o twojej hojności. Na przykład wyrażonej w “stracie” czasu dla innego.
Chwała Ojcu, i Synowi, i Duchowi Świętemu, jak była na początku, teraz i zawsze i na wieki wieków. Amen.
http://modlitwawdrodze.pl/home/
****************

Wprowadzenie do liturgii

 JAK WZRUSZYĆ PANA JEZUSA?

W Kościele rzadko mówi się o wdowach. Chociaż stanowią pokaźną grupę wiernych, pozostają jakby w cieniu innych. Mówi się o dzieciach, młodzieży, rodzinach… Dziś liturgia słowa wydobywa je z zapomnienia. Co więcej: stawia je za wzór.
Uboga wdowa z Sarepty przyjęła pod swój dach proroka Eliasza. Podzieliła się z nim tym „niewiele”, co posiadała. Uwierzyła Bożej obietnicy i dzięki temu przetrwała głód. Wiara ocaliła ją i jej ukochanego syna (I czytanie).
Pobożna wdowa wrzuciła do skarbony świątynnej „całe swe utrzymanie”. Ten gest wzruszył Jezusa. Pan docenił szczerość jej daru, chociaż były to zaledwie dwa drobne pieniążki (Ewangelia). Dla innych było to tyle co nic, dla niej zaś wszystko, czym dysponowała.
Chrystus patrzy nie tyle na to, co Mu ofiarowujemy, ile w nasze serce. Miłość nadaje wartość wszelkim darom. Tylko ona sprawia radość. Wzorem obdarowywania jest dla nas Chrystus, który dał mam samego siebie. Autor Listu do Hebrajczyków ukazuje Go jako Arcykapłana i zarazem ofiarę (II czytanie). Chrystus oddał nam wszystko, co posiadał – Siebie.
Dziś nie ma już skarbony na dziedzińcu świątynnym w Jerozolimie. Skarbon, w które możemy wrzucić grosz miłości, jest jednak wiele. Kościół prowadzi niezliczone dzieła charytatywne, opiekuńcze i wychowawcze. Pieniądze także przydadzą się na misjach w Afryce, Azji i Ameryce Łacińskiej. Tak wielu w Kościele wyciąga ręce, prosząc, by w imię miłości wspomóc różne dzieła. Potrzeba, abyśmy chętnie dzielili się z potrzebującymi. Prawa intencja nadaje wartość naszej ofierze. A dobro okazane wraca do nas.

ks. Zbigniew Sobolewski

*************

Liturgia słowa

Na przygotowane przez nas uczty często jednych wcale nie wpuszczamy, innych odsyłamy wcześniej, bo są nam „niewygodni”, a ci, którzy zostają, nie zawsze wychodzą nasyceni. Na uczcie Jezusa jest inaczej. Tu nikt nie jest wyłączony, odesłany, dla nikogo nie zabraknie pokarmu. Do każdego Chrystus kieruje swoje: „Bierzcie i jedzcie”, a kapłan tyle razy przypomina o tym, że „Pan jest z nami”. Tą ucztą jest Msza Święta.

PIERWSZE CZYTANIE (1Krl 17,10-16)

Tylko dzieląc się z innymi, możemy pomnożyć swoje dobra. Dzieje się to zawsze wbrew prawom ziemskiej ekonomii, ale każdy, kto kiedyś podzielił się chlebem, jak wdowa z Sarepty, wie, że rzeczywiście „dzban mąki nie wyczerpał się”.

Czytanie z Pierwszej Księgi Królewskiej
Prorok Eliasz poszedł do Sarepty. Kiedy wchodził do bramy tego miasta, pewna wdowa zbierała tam sobie drwa. Więc zawołał ją i powiedział: «Daj mi, proszę, trochę wody w naczyniu, abym się napił». Ona zaś zaraz poszła, aby jej nabrać, ale zawołał na nią i rzekł: «Weź, proszę, dla mnie i kromkę chleba».
Na to odrzekła: «Na życie Pana, Boga twego, już nie mam pieczywa, tylko garść mąki w dzbanie i trochę oliwy w baryłce. Właśnie zbieram kilka kawałków drewna i kiedy przyjdę, przyrządzę sobie i memu synowi strawę. Zjemy to, a potem pomrzemy».
Eliasz zaś jej powiedział: «Nie bój się! Idź, zrób, jak rzekłaś; tylko najpierw zrób z tego mały podpłomyk dla mnie i wtedy mi przyniesiesz. A sobie i twemu synowi zrobisz potem. Bo Pan, Bóg Izraela, rzekł tak: „Dzban mąki nie wyczerpie się i baryłka oliwy nie opróżni się aż do dnia, w którym Pan spuści deszcz na ziemię”».
Poszła więc i zrobiła, jak Eliasz powiedział, a potem zjadł on i ona oraz jej syn, i tak było co dzień. Dzban mąki nie wyczerpał się i baryłka oliwy nie opróżniła się według obietnicy, którą Pan wypowiedział przez Eliasza.

PSALM (Ps 146,6c-7.8-9a.9bc-10)

Lista powodów naszej wdzięczności wobec Pana Boga jest bardzo, bardzo długa. Z serca podziękujmy Mu za ogrom doznanych łask. Możemy to uczynić przez radosny śpiew psalmu.

Refren: Chwal, duszo moja, Pana, Stwórcę swego.

On wiary dochowuje na wieki, *
uciśnionym wymierza sprawiedliwość,
chlebem karmi głodnych, *
wypuszcza na wolność więźniów. Ref.

Pan przywraca wzrok ociemniałym, *
Pan dźwiga poniżonych,
Pan kocha sprawiedliwych. *
Pan strzeże przybyszów. Ref.

Ochrania sierotę i wdowę, *
lecz występnych kieruje na bezdroża.
Pan króluje na wieki, *
Bóg twój, Syjonie, przez pokolenia. Ref.

DRUGIE CZYTANIE (Hbr 9,24-28)

Chrystus ofiarował siebie raz jeden i nic nie zostawił „na później”, nic nie pozostawił dla siebie. Wszystko po to, aby człowiek, każdy z nas, mógł zostać wywyższony.

Czytanie z Listu do Hebrajczyków
Chrystus wszedł nie do świątyni zbudowanej rękami ludzkimi, będącej odbiciem prawdziwej świątyni, ale do samego nieba, aby teraz wstawiać się za nami przed obliczem Boga, nie po to, aby się często miał ofiarować jak arcykapłan, który co roku wchodzi do świątyni z krwią cudzą. Inaczej musiałby cierpieć wiele razy od stworzenia świata. A tymczasem raz jeden ukazał się teraz, na końcu wieków, na zgładzenie grzechów przez ofiarę z samego siebie.
A jak postanowione ludziom raz umrzeć, a potem sąd, tak Chrystus raz jeden był ofiarowany dla zgładzenia grzechów wielu, drugi raz ukaże się nie w związku z grzechem, lecz dla zbawienia tych, którzy Go oczekują.

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (Mt 5,3)

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.
Błogosławieni ubodzy w duchu,
albowiem do nich należy królestwo niebieskie.
Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

EWANGELIA (dłuższa, Mk 12,38-44)

Dwa pieniążki biednej wdowy mają olbrzymią wartość, bo było to wszystko, co miała. Pan Bóg nie pyta: ile? On pyta: czy wszystko? A jeśli wszystko, to nic nie jest małe u Pana Boga.

Słowa Ewangelii według świętego Marka
Jezus, nauczając, mówił do zgromadzonych:
«Strzeżcie się uczonych w Piśmie. Z upodobaniem chodzą oni w powłóczystych szatach, lubią pozdrowienia na rynku, pierwsze krzesła w synagogach i zaszczytne miejsca na ucztach. Objadają domy wdów i dla pozoru odprawiają długie modlitwy. Ci tym surowszy dostaną wyrok».
Potem usiadł naprzeciw skarbony i przypatrywał się, jak tłum wrzucał drobne pieniądze do skarbony. Wielu bogatych wrzucało wiele. Przyszła też jedna uboga wdowa i wrzuciła dwa pieniążki, czyli jeden grosz.
Wtedy przywołał swoich uczniów i rzekł do nich: «Zaprawdę, powiadam wam: Ta uboga wdowa wrzuciła najwięcej ze wszystkich, którzy kładli do skarbony. Wszyscy bowiem wrzucali z tego, co im zbywało; ona zaś ze swego niedostatku wrzuciła wszystko, co miała, całe swe utrzymanie».
http://www.edycja.pl/dzien_panski/id/949/part/2

***********

Katecheza

Chrystus obecny w narodzie w nauczaniu św. Jana Pawła II

Święty Jan Paweł II podczas swoich pielgrzymek do Ojczyzny, a zwłaszcza tej pierwszej, wskazywał na Jezusa Chrystusa nie tylko jako prawzór człowieczeństwa indywidualnego, ale także prawzór dla narodu. Nauczał bowiem, że naród polski jest nieodłącznie związany z Chrystusem i dzieje narodu nieustannie się z Nim splatają.
Podczas pierwszej pielgrzymki do Polski w 1979 roku w Gnieźnie św. Jan Paweł II mówił, że Chrystus żyje w duszy narodu. Wypowiadane przez niego wielokrotnie do Polaków słowa powitania: „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!”, świadczą o tym dobitnie, podkreślają bowiem chrześcijańskie wartości i tradycje narodu Polskiego zakorzenione w nim od wieków. Doskonale ukazują tę myśl również słowa wypowiedziane w Warszawie, gdzie na Placu Zwycięstwa 2 czerwca 1979 r. mówił, że „nie sposób zrozumieć dziejów narodu polskiego – tej wielkiej tysiącletniej wspólnoty, która tak głęboko stanowi o mnie, o każdym z nas – bez Chrystusa. Jeślibyśmy odrzucili ten klucz dla zrozumienia naszego narodu, narazilibyśmy się na zasadnicze nieporozumienie. Nie rozumielibyśmy samych siebie. Nie sposób zrozumieć tego narodu, który miał przeszłość tak wspaniałą, ale zarazem tak straszliwie trudną – bez Chrystusa”. Papież wielokrotnie podczas pierwszej pielgrzymki do Polski podkreślał, że Chrystus jest fundamentem i kluczem istnienia narodu – nie tylko polskiego – oraz stanowi jego centrum.
Zatem bez Chrystusa naród polski gubi swoją tożsamość, odrzucenie Chrystusa byłoby odrzuceniem własnej tożsamości i historii, która tworzy jego tożsamość narodową. Jezus Chrystus, którego Polska przyjęła przez historyczny fakt chrztu w 966 roku, jest tym, który ukierunkowuje całą cywilizację łacińską zbudowaną na wartościach chrześcijańskich. Naród polski wszczepiony w Chrystusa uzyskał własną chrześcijańską tożsamość i ten system wartości, który przez wieki jednoczył go i scalał. Papież uczył rodaków, że Chrystus jest ich fundamentem, Chrystus jest korzeniem narodu polskiego. Zadawał więc 10 czerwca 1979 r. w Krakowie, na Błoniach, retoryczne pytania: „Czy można odepchnąć to wszystko? Czy można powiedzieć «nie»? Czy można odrzucić Chrystusa i wszystko to, co On wniósł w dzieje człowieka? Oczywiście, że można. Człowiek jest wolny. Człowiek może powiedzieć Bogu: nie. Człowiek może powiedzieć Chrystusowi: nie. Ale – pytanie zasadnicze: czy wolno? I w imię czego «wolno»? Jaki argument rozumu, jaką wartość woli i serca można przedłożyć sobie samemu i bliźnim, i rodakom, i narodowi, ażeby odrzucić, ażeby powiedzieć «nie» temu, czym wszyscy żyliśmy przez tysiąc lat?! Temu, co stworzyło podstawę naszej tożsamości i zawsze ją stanowiło”.
Jan Paweł II wskazywał więc na Chrystusa jako podstawowe kryterium, przy pomocy którego można zrozumieć dzieje narodu polskiego. Aby uwydatnić tę myśl, papież cytował poetycki obraz narodu zaczerpnięty z Kazań sejmowych Piotra Skargi: „Ten stary dąb tak urósł, a wiatr go żaden nie obalił, bo korzeń jego jest Chrystus”.

Zbyszko Stojanowski-Han 

***********

Rozważanie

 Ze swego ubóstwa wrzuciła wszystko,
co miała, całe swoje utrzymanie
(Mk 12, 44).

Jakość naszej relacji z Bogiem sprawdzana jest w sytuacjach, kiedy coś tracimy. To właśnie wtedy widać, jaka jest nasza ufność i posłuszeństwo wobec Boga. Ufność w Nim pokładana tworzy przestrzeń, w której potrafimy rozpoznać i usłyszeć głos Boży. Jeśli tej ufności brakuje, jeśli człowiek nie ma głębokiego przekonania o tym, że jego życie całkowicie zależy od Boga, że to, co posiada jest Jego darem, wówczas lęk o możliwość utraty czegokolwiek skutecznie zagłuszy Boże słowo. A wtedy nie będzie można dostrzec prowadzącej ręki Pana, ani doświadczyć cudu Jego opieki. Jezus daje nam przykład ubogiej wdowy, aby pokazać, w jaki sposób możemy przeżywać nasze życie w sposób wolny. Daje nam pewność, że każdy, kto na Nim oprze swoje życie, doświadczy pełni Jego łaski.

Rozważanie zaczerpnięte z terminarzyka Dzień po dniu
Wydawanego przez Edycję Świętego Pawła

http://www.edycja.pl/dzien_panski/id/949/part/4

********************

Na dobranoc i dzień dobry – Mk 12, 38-44

Na dobranoc

Mariusz Han SJ

Prezent od serca…

 

Ostrzeżenie przed uczonymi w Piśmie. Grosz wdowi

 

Jezus nauczając mówił do zgromadzonych: «Strzeżcie się uczonych w Piśmie. Z upodobaniem chodzą oni w powłóczystych szatach, lubią pozdrowienia na rynku, pierwsze krzesła w synagogach i zaszczytne miejsca na ucztach. Objadają domy wdów i dla pozoru odprawiają długie modlitwy. Ci tym surowszy dostaną wyrok».
Potem usiadł naprzeciw skarbony i przypatrywał się, jak tłum wrzucał drobne pieniądze do skarbony. Wielu bogatych wrzucało wiele. Przyszła też jedna uboga wdowa i wrzuciła dwa pieniążki, czyli jeden grosz.
Wtedy przywołał swoich uczniów i rzekł do nich: «Zaprawdę powiadam wam: Ta uboga wdowa wrzuciła najwięcej ze wszystkich, którzy kładli do skarbony. Wszyscy bowiem wrzucali z tego, co im zbywało; ona zaś ze swego niedostatku wrzuciła wszystko, co miała, całe swe utrzymanie».

 

Opowiadanie pt. “Najpiękniejsze serce, Bruno Ferrero”

 

Pewien młodzieniec chwalił się że ma najpiękniejsze serce w dolinie. Chwalił się nim na rynku i zebrał się ogromny tłum by je podziwiać bowiem było w swym kształcie perfekcyjne. Nie miało żadnej skazy, było przepiękne, gładkie i błyszczące. Biło bardzo żywo. Chłopak krzyczał na cały głos że nikt nie ma piękniejszego serca od niego i wszyscy mu potakiwali bowiem jego serce było idealne.
Jednak w pewnym momencie jakiś strzec z tłumu krzyknął: Dlaczego twierdzisz że twoje serce jest najpiękniejsze skoro moje jest o wiele piękniejsze od twojego.
Młodzieniec bardzo się zdziwił słysząc te słowa a potem spojrzał na serce starca i się zaśmiał. Serce starca biło bardzo żywo, być może nawet żywiej od serca młodzieńca ale było to serce poorane rozlicznymi bruzdami, serce w którym było wiele brakujących kawałków. Wiele tez w nim było kawałków które do tegoż serca nie pasowały. Było to serce brzydkie które w żaden sposób nie mogło się równać z nieskazitelnym sercem młodzieńca.
Chłopak zapytał się dlaczego starzec uważa że jego serce jest piękniejsze skoro wszyscy widzą, że nie jest ono nawet w części tak piękne jak jego własne serce. Wtedy starzec rzekł, że w życiu nie zamieniłby tego serca na serce młodzieńca. Powiedział też aby młodzieniec spojrzał na jego serce i wskazując na blizny rzekł. Widzisz te blizny i brakujące kawałki. Nie ma ich tu dlatego, że ofiarowałem je z miłości dla wielu osób a niesie to ryzyko bo często się zdarza, że sami ofiarowujemy uczucie dla innych , ale oni nie dają nam nic w zamian. Stąd te blizny bo choć dałem im cześć swojego serca, oni nie dali mi nic. Jeśli natomiast spojrzysz uważnie dostrzeżesz, że wiele kawałków do mojego serca niezupełnie pasuje. Są to kawałki serca innych, które oni mi ofiarowali i które znalazły stałe miejsce w moim sercu. Dlatego moje serce jest piękniejsze od twojego. Natomiast te bruzdy, które widzisz zrobili ludzie nieczuli, ludzie, którzy mnie zranili.
Wtedy młodzieniec spojrzał na starca, zrozumiał i zapłakał. Potem wziął kawałek swojego przepięknego serca i ofiarował go starcowi, a starzec zrobił to samo. Padli sobie w ramiona i rozpłakali się po czym odeszli razem w wielkiej przyjaźni. Młodzieniec włożył część serca starca do swojego serca w miejsce brakującego kawałka który dał starcowi. Ten nowy kawałek pasował tam, choć nie idealnie, co zmąciło doskonałą harmonię serca młodzieńca. Nigdy jednak wcześniej serce młodzieńca nie było tak piękne jak w tym momencie i młodzieniec dopiero teraz to zrozumiał.

 

Refleksja

 

Liczy się tylko to, co dajemy od serca. Można dać bowiem miliony z tego co nam zbywa i nie poczuć nawet straty. Można też dać grosze od serca z tego co mamy w naszym niedostatku i będzie to już bardzo wiele. Nie ilość pieniędzy, ale przede wszystkim gest serca jest najważniejszy. Nie dajemy bowiem tylko pieniędzy, ale przede wszystkim nasze dobre serc, a jego nikt i nic nie jest w stanie kupić…

 

Jezus zwraca uwagę na odruch naszego serca. To on jest najważniejszy, a nie ilość przeznaczonych na dany cel pieniędzy. Będziemy rozliczani z miłości i dobroci serca, a nie z ilości pieniędzy przeznaczonych nawet na dobry i zbożny cel. Nie każdy ma wiele pieniędzy, ale każdy z nas może i powinien mieć dobre i życzliwe serce. To ono jest miarą naszego człowieczeństwa…

 

3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. Dlaczego tak bardzo liczy się to, co dajemy od serca?
2. Dlaczego ilość danych pieniędzy nie jest najważniejszy?
3. Dlaczego serce jest miarą naszego człowieczeństwa?

 

I tak na koniec…
Pracuj tak, jakbyś nigdy nie potrzebował pieniędzy, tańcz tak jakby nikt na ciebie nie patrzył i zawsze kochaj tak jakbyś nigdy wcześniej nie kochał (Bruno Ferrero)

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/na-dobranoc-i-dzien-dobry/art,772,na-dobranoc-i-dzien-dobry-mk-12-38-44.html

************

Tomasz z Celano (ok. 1190 – ok. 1260), biograf św. Franciszka i św. Klary
“Żywot pierwszy” świętego Franciszka, §76

Dawać wszystko, ponieważ Chrystus oddał wszystko
 

Franciszek, mały biedaczyna i ojciec ubogich, chciał żyć we wszystkim jak ubodzy. Cierpiał, gdy spotykał ludzi bardziej ubogich od niego, nie przez pychę, ale ze względu na pełne czułości współczucie, które wobec nich żywił. Nie chciał mieć więcej niż jedną tunikę z pospolitego i szorstkiego materiału, a nawet nią samą często dzielił się z nieszczęśliwymi. Ale, sam ubogi, był on bogaty, gdyż popychany swoim wielkim miłosierdziem, aby pomagać ubogim, tak jak umiał, wychodził do bogaczy tego świata w czasach wielkiego mrozu i prosił ich o pożyczenie płaszcza lub futra. Ofiarowali mu je z wielką gorliwością, nawet kiedy jeszcze nie poprosił o nie. “Przyjmę je, mówił, pod warunkiem, że nie będziecie oczekiwali zwrotu.” Pierwszemu spotkanemu ubogiemu, Franciszek, z sercem radosnym, ofiarował to, co właśnie otrzymał.

Nie mogło mu nic sprawić większego bólu, niż obrażanie lub znieważanie ubogiego albo jakiegokolwiek stworzenia. Pewnego dnia jeden z braci pozwolił sobie na raniące słowa wobec ubogiego, który prosił o jałmużnę: “Czyż przypadkiem nie jesteś bogaty i tylko udajesz ubogiego?” Słowa te wyrządziły Franciszkowi, ojcu ubogich, wielką przykrość. Wymierzył sprawcy straszną naganę, kazał mu zdjąć ubranie i w obecności tego biedaka, upaść mu do stóp i prosić o przebaczenie. “Kto mówi źle ubogiemu, powiedział, rani Chrystusa, którego szlachetnym symbolem w świecie są właśnie ubodzy, gdyż Chrystus dla nas stał się ubogi dla tego świata” (2 Kor 8,9).

**********

Oddać wszystko – 32. Niedziela Zwykła (8 listopada 2015)

  • przez PSPO
  • 7 listopada 2015

oddac-wszystko-komentarz-liturgiczny

Jezus usiadł naprzeciw skarbony i przypatrywał się, jak tłum wrzucał drobne pieniądze do skarbony. Wielu bogatych wrzucało wiele. Przyszła też jedna uboga wdowa i wrzuciła dwa pieniążki, czyli jeden grosz. Wtedy przywołał swoich uczniów i rzekł do nich: «Zaprawdę powiadam wam: Ta uboga wdowa wrzuciła najwięcej ze wszystkich, którzy kładli do skarbony. Wszyscy bowiem wrzucali z tego, co im zbywało; ona zaś ze swego niedostatku wrzuciła wszystko, co miała, całe swe utrzymanie». (Z 12. rozdz. Ewangelii wg św. Marka)

 

Czy ta Ewangelia nas dotyczy?

Patrzymy na nasze życie, czasami biedne i połamane… Co możemy Bogu dać, skoro nic nie mamy. Nie mamy cnót, z naszą modlitwą też nie jest najlepiej. Czujemy się czasami jak ta uboga wdowa: to, czym możemy się podzielić, to niewiele, to, co możemy zrobić, nie zmieni biegu dziejów świata. Pomimo naszych pragnień, wysiłków grzech nie zostaje unicestwiony, zło nie zniknie. Bóg tego jednak od nas nie oczekuje. Chce, abyśmy dali Mu to, co mamy, nawet jeden grosz: nasze nieudolne wysiłki, nasze pragnienie zjednoczenia z Nim w wieczności, naszą nieporadną miłość wobec Niego i bliźnich.

Dzisiejsze czytania liturgiczne: 1 Krl 17, 10-16; Hbr 9, 24-28; Mk 12, 38-44

Ta scena jest kojącym nasze głębokie rany słodkim pocieszeniem. Bóg chce, abyśmy dali Mu to, co mamy, nawet jeśli w naszych oczach znaczy to bardzo niewiele.

Szymon Hiżycki OSB | Modlitwa Jezusowa

http://ps-po.pl/2015/11/07/oddac-wszystko-32-niedziela-zwykla-8-listopada-2015/

************

Propozycja kontemplacji ewangelicznej według “lectio divina”
XXXII NIEDZIELA ZWYKŁA B

8 listopada 2015 r.

I.  Lectio: Czytaj z wiarą i uważnie święty tekst, jak gdyby dyktował go dla ciebie Duch Święty.

Chrystus wszedł nie do świątyni, zbudowanej rękami ludzkimi, będącej odbiciem prawdziwej świątyni, ale do samego nieba, aby teraz wstawiać się za nami przed obliczem Boga, nie po to, aby się często miał ofiarować jak arcykapłan, który co roku wchodzi do świątyni z krwią cudzą. Inaczej musiałby cierpieć wiele razy od stworzenia świata. A tymczasem raz jeden ukazał się teraz, na końcu wieków, na zgładzenie grzechów przez ofiarę z samego siebie. A jak postanowione ludziom raz umrzeć, a potem sąd, tak Chrystus raz jeden był ofiarowany dla zgładzenia grzechów wielu, drugi raz ukaże się nie w związku z grzechem, lecz dla zbawienia tych, którzy Go oczekują.
(Hbr 9,24-28)

II. Meditatio: Staraj się zrozumieć dogłębnie tekst. Pytaj siebie: “Co Bóg mówi do mnie?”.

Wielu ludzi wykorzystuje w życiu tzw. znajomości, dzięki którym można pewne sprawy, w normalnym trybie nie do załatwienia, załatwić czy zorganizować. Natchniony autor Listu do Hebrajczyków przypomina nam, że i my mamy wyjątkowe znajomości i to w samym niebie. Tam za nami u Ojca, przed Jego obliczem wstawia się Syn Boży, Jezus Chrystus.

Czy korzystam z tych znajomości? Czy w modlitwie odwołuję się do wstawiennictwa Pana Jezusa, polecając swoje sprawy i innych? Czy to odwoływanie się do wstawiennictwa Pana Jezusa, to mój „normalny” i systematyczny tryb załatwiania spraw z niebem?

Autor natchniony przypomina nam również o tym, że Pan Jezus ukazał się teraz, aby zgładzić grzechy, także moje grzechy, poprzez ofiarę z własnego życia, ofiarę Krzyża. Jego ofiara wypełniła i zastąpiła ofiary Starego Prawa, także tą, którą rok rocznie ponawiał arcykapłan.

Czy czerpię owoce z ofiary Pana Jezusa szczególnie w czasie Eucharystii? Czy czerpię z Ofiary Pana Jezusa, aby nie być w życiu przysłowiową ofiarą losu? Czy od mego Pana uczę się życia naznaczonego ofiarnością, poświęceniem, byciem dla innych? Czy dziękuję Panu za tych, którzy dla mnie się poświęcają, ofiarowując swój czas, siły, zdrowie itp.? Czy w modlitwie pamiętam o ofiarach wszelkich wojen czy prześladowań?

Autor natchniony przypomina, że kiedy Pan przyjdzie po raz drugi, to po to, aby dokonać sądu i dopełnić dzieła zbawienia, czyli osądzić i wynagrodzić.

Czy o tym pamiętam i Go oczekuję? Czy już tu i teraz podaję swoje życie pod osąd Ewangelii choćby w codziennym rachunku sumienia? Czy na co dzień staram się żyć jak człowiek zbawiony ofiarą Jezusa Chrystusa? Czy korzystam z faktu, że Ofiara Pana uwalnia mnie z największej niewoli, niewoli grzechu? Czy już się cieszę na myśl o nagrodzie życia wiecznego?

Pomodlę się o dar ofiarnego życia. Polecę Panu Bogu wszystkie ofiary wojen i prześladowań.

III  Oratio: Teraz ty mów do Boga. Otwórz przed Bogiem serce, aby mówić Mu o przeżyciach, które rodzi w tobie słowo. Módl się prosto i spontanicznie – owocami wcześniejszej “lectio” i “meditatio”. Pozwól Bogu zstąpić do serca i mów do Niego we własnym sercu. Wsłuchaj się w poruszenia własnego serca. Wyrażaj je szczerze przed Bogiem: uwielbiaj, dziękuj i proś. Może ci w tym pomóc modlitwa psalmu:

Pan przywraca wzrok ociemniałym,
Pan dźwiga poniżonych,
Pan kocha sprawiedliwych,
Pan strzeże przybyszów…
(Ps 146,8-9)

IV Contemplatio: Trwaj przed Bogiem całym sobą. Módl się obecnością. Trwaj przy Bogu. Kontemplacja to czas bezsłownego westchnienia Ducha, ukojenia w Bogu. Rozmowa serca z sercem. Jest to godzina nawiedzenia Słowa. Powtarzaj w różnych porach dnia:

Chwal, duszo moja, Pana, Stwórcę swego

***

opracował: ks. Ryszard Stankiewicz SDS
Centrum Formacji Duchowej – www.cfd.salwatorianie.pl )
Poznaj lepiej metodę kontemplacji ewangelicznej według Lectio Divina:
http://www.katolik.pl/modlitwa.html?c=22367

_______________________________________________________________________________________________________

ŚWIĘTYCH OBCOWANIE

8 listopada

 

Błogosławiona Elżbieta Catez Błogosławiona Elżbieta od Trójcy Przenajświętszej
Błogosławiony Jan Duns Szkot Błogosławiony Jan Duns Szkot, prezbiter
Święty Godfryd z Amiens Święty Godfryd z Amiens, biskup
Święty Adeodat I Święty Adeodat I, papież
Posągi Świętych Czterech Koronowanych na murach kościoła San Michele we Florencji Święci Czterej Koronowani
Bazylika katedralna w Płocku Bazylika katedralna w Płocku

 

 

Ponadto dziś także w Martyrologium:
W Bremie – św. Willehada, pierwszego biskupa tego miasta. Jak inni misjonarze w krajach niemieckich, pochodził z Wysp Brytyjskich. Zrazu udał się do Dokkum. Potem o mało co nie skończył męczeństwem jak Bonifacy. Karol Wielki wezwał go następnie do ewangelizowania kraju między Wezerą a Łabą. Saksowie okazali się równie oporni. Święty udał się wówczas do Rzymu, gdzie Hadrian I zachęcał go do wznowienia wysiłków. Przez jakiś czas przebywał w Echteraach. Gdy Karol Wielki pokonał Widukinda, znów ruszył na przepowiadanie Ewangelii. W roku 787 udzielono mu sakry biskupiej. Osiadł wówczas w Bremie i wybudował tam katedrę. Zmarł w roku 789 w czasie podróży wizytacyjnej.oraz:świętych męczenników Józefa Nghi, Pawła Ngan, Marcina Thinh, Marcina Tho i Jana Cou (+ 1840); św. Klarusa, prezbitera (+ ok. 369); św. Maura, biskupa (+ IV/V w.)
http://www.brewiarz.pl/czytelnia/swieci/11-08.php3
_______________________________________________________________________________________________________
TO WARTO PRZECZYTAĆ

Kiedy zazdrość może być dla ciebie dobra?

Szum z Nieba

Elżbieta Wróblewska

(fot. shutterstock.com)

Czy warto być zazdrosnym? Czy to normalne? Zobacz, kiedy uczucie zazdrości bywa naturalne, dlaczego może być dobre i czemu nie zawsze trzeba go odrzucać.

 

Czy zazdrość może być normalna? Odpowiedź brzmi: tak. Bywają sytuacje, kiedy uczucie nawet silnej zazdrości jest całkowicie uzasadnione. Zadaniem zdrowej zazdrości jest chronić miłość, kiedy jest ona naprawdę zagrożona.

 

Nie oznacza to jednak prawa do zrobienia dzikiej awantury – ale do odczuwania emocji i wyrażania jej w zdrowy sposób. Zazdrość to emocja, która ma na celu ochronę ważnych relacji międzyludzkich. Często używa się zamiennie pojęć “zawiść” i “zazdrość”, jednak to nie to samo.

 

Zawiść dotyczy sytuacji, kiedy ktoś ma coś (samochód, dom, rodzinę, stanowisko, pracę, władzę, poważanie), których ja nie mam – a uważam, że należą mi się bardziej niż jemu, oraz że to niesprawiedliwe, że on je ma, a ja nie.

 

Zawiść pojawia się wobec osób znanych, ale i zupełnie obcych. Na przykład idę ulicą i widzę dziewczynę z chłopakiem trzymających się za ręce. Na palcach mają obrączki, on jest w nią wpatrzony jak w obrazek. A ja uważam, że ona na niego nie zasługuje! I to niesprawiedliwe, że ona ma chłopaka, a ja ciągle jestem singielką.

 

To jest zawiść – nie dotyczy konkretnej osoby, ale faktu, że oni są w relacji, a ja nie. Uczucie to może pojawić się również wtedy, gdy całe lato ciężko pracuję na wymarzony samochód i ledwie mi starcza na dwudziestoletniego fiata, a sąsiad właśnie parkuje przed domem nowiutkim, odebranym z salonu mercedesem.

 

Zazdrość dotyczy konkretnej osoby, z którą łączą nas więzi emocjonalne różnego rodzaju, a ta relacja stanowi dla nas wartość, której nie chcemy stracić.

 

Może być reakcją na realne lub – częściej – wyobrażone zagrożenie tej relacji przez osobę trzecią. Odczuwanie zazdrości nie należy do uczuć przyjemnych ani takich, do których łatwo się przyznać. Bywa silna, gwałtowna, zdecydowanie nieprzyjemna w przeżywaniu.

 

Jest mieszaniną lęku, wrogości, gniewu, smutku, pogardy, namiętności, rozczarowania, upokorzenia, wstydu. Mówi się o ukłuciu zazdrości, a wiadomo, jak trudno goi się rana kłuta, zwłaszcza ta zadana prosto w serce.

 

Ludzie przeżywający zazdrość zachowują się bardzo różnie – od dzikich scen zazdrości (obfituje w nie film i literatura piękna), przez złośliwe uwagi, tajemne planowanie zemsty, chęć odpłacenia pięknym za nadobne – po próby ukrycia emocji i udawanie, że nic się nie stało.

 

Zazdrość pojawia się w różnych układach, gdzie dotychczasowe więzi wydają się zagrożone:

 

  • kilkulatek odczuwa zazdrość, bo mama karmi piersią malutką siostrę, a jemu kazali wyjść i nie przeszkadzać;
  • chłopak odczuwa zazdrość, bo tata więcej czasu spędza z jego starszym bratem;
  • studentka odczuwa zazdrość, bo przystojny kolega z akademika poświęca więcej uwagi jej koleżance z pokoju;
  • dziewczyna odczuwa zazdrość o nową koleżankę we wspólnocie, bo, jej zdaniem, lider wykazuje nadmierne zaangażowanie we wprowadzanie jej w życie wspólnoty;
  • mężczyzna odczuwa zazdrość, bo szef zaczął darzyć większym zaufaniem jego kolegę zza biurka;
  • mąż odczuwa zazdrość, bo żona okazuje za dużą, jego zdaniem, troskę ich dorastającemu synowi;
  • matka odczuwa zazdrość, bo jedyny syn właśnie się ożenił i okazuje miłość swojej żonie.

 

Można powiedzieć, że to przecież nielogiczne, próbować racjonalizować, tłumaczyć. Zazdrość jest uczuciem, a emocje rządzą się swoimi prawami. To, co logicznie wydaje się bez sensu – psychologicznie jest całkowicie uzasadnione.

 

Najbardziej charakterystycznym miejscem pojawiania się zazdrości są bliskie związki damsko-męskie o cechach wyłączności: małżeństwo, narzeczeństwo, tzw. chodzenie ze sobą. Zazdrość jest wówczas reakcją na subiektywnie odczuwane zagrożenie wyłączności, ekskluzywności związku (emocjonalne i/lub seksualne) przez inną osobę.

 

Wiele słyszy się o patologicznej, chorej zazdrości, która niszczy, prowadzi czasami do tragedii, a z reguły uprzykrza życie obojgu zainteresowanym. Czasem człowiek przeżywa zazdrość nadmiarowo, widzi zagrożenie tam, gdzie go nie ma.

 

Kiedy? Gdy ona chce pójść do pracy, a on nie chce się zgodzić, bo w pracy będzie przecież rozmawiała z jakimiś mężczyznami. Gdy on chce iść na piwo z kolegami, a ona chce, żeby każdy wieczór spędzał tylko z nią. Gdy w towarzystwie ona rozmawia z mężem koleżanki, a on czuje się zaniepokojony, bo za długo ze sobą rozmawiają. Przykłady można by mnożyć.
Spróbujmy tym razem przyjrzeć się zazdrości niepatologicznej, która jest naturalną emocją, o zdrowym natężeniu i dobrze spełnia swoje zadanie, jakim jest ochrona związku przed ingerencją osób trzecich. Może pojawić się zdziwienie: to mogę odczuwać zazdrość i to jest normalne? Czy zazdrość może być normalna? Odpowiedź brzmi: tak.

 

Bywają sytuacje, kiedy nawet silna zazdrość jest całkowicie uzasadniona. Zadaniem zdrowej zazdrości jest chronić miłość, kiedy jest zagrożona. Czasem trzeba więc powiedzieć o przeżywanej zazdrości – delikatnie, ale stanowczo. Owszem, istnieje ryzyko, że usłyszymy: “O co ci chodzi, jesteś przewrażliwiona!” lub: “To twój problem. Mam do tego prawo, nie robię nic złego”.

 

Nie będzie to przyjemne, ale trudno. Ktoś naprawdę mógł nie zauważyć, co przeżywamy, i żadne “dawanie do zrozumienia” tu nie zadziała. Bywa tak wtedy, gdy osoba ta wie i czuje, że przekracza pewne granice (szczególnie emocjonalne), ale nie chce przyznać się do tego sama przed sobą, a zazdrość partnera uważa za przesadną.

 

Zanim stwierdzimy, że należy nam się palma męczeństwa za niewinne cierpienie z powodu czyjejś zazdrości – warto więc zrobić sobie porządny rachunek sumienia, czy aby ktoś słusznie nie ostrzega nas, że igramy z ogniem. Może wydawać się, że relacje we wspólnocie, wśród ludzi wierzących i praktykujących, o dobrych pragnieniach, są zawsze czyste i bezpieczne.

 

Przecież koleżanka ze wspólnoty nie może być zagrożeniem dla mojej więzi z narzeczonym, więc dlaczego czuję się zazdrosna? Może się zdarzyć, że moja zazdrość będzie nadmierna, a tamta relacja czysta. Ale może też być sygnałem, że nie wszystko jest w porządku.

 

Gdzie jest granica? Nie istnieje jedna odpowiedź, wiele zależy od konkretnych osób, ich cech osobowości, historii życia, kontekstu sytuacyjnego. Kobiety są bardziej wyczulone na zagrożenie niewierności emocjonalnej, a mężczyźni – seksualnej, co powoduje wiele nieporozumień w związkach.

 

Mężczyźni często nie rozumieją, dlaczego ona jest zazdrosna o czas spędzany z przyjaciółką ze wspólnoty, o rozmowy na spotkaniach grupy czy na rekolekcjach. Czasami wręcz wyrażają oburzenie: “Przecież to jest rozmowa duchowa, ewangelizacja! To pomoc bliźniemu w potrzebie i w ogóle uczynek miłosierdzia. Co z ciebie za chrześcijanka? Nie widzisz, że ona jest taka biedna i potrzebuje pomocy? A ty jesteś silna i sama dasz sobie radę. Zresztą, nie można mieć wszystkiego, więc o co ci chodzi?”.

 

A w końcu ty sama już nie wiesz, co czuć i myśleć. Bywa, że to właśnie zdrowa zazdrość przychodzi ci z pomocą i ratuje wasz związek przed tą pseudo-ewangelizacją. I dopiero wtedy on zauważy, że ewangelizuje codziennie jedną i tę samą osobę, a miało być: idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu – tylko on jakoś o tym zapomniał.

 

Na igranie z ogniem narażone są też kobiety szukające zrozumienia, wspólnoty ducha i wzniosłych tematów do rozmów. Takich odbiegających nieco od zdawkowych SMS-ów: “Kochanie, zjadłbym dziś schabowego, zrób mi proszę. Mąż”.

Czasem nie zauważają, że częste wizyty u samotnego brata ze wspólnoty – “Przecież musi mnie wprowadzić w posługę w naszej diakonii! To naprawdę poważna sprawa, chodzi o pomoc ludziom, jak możesz być o to zazdrosny? I w ogóle, co z ciebie za katolik!?” – stają się najważniejszym wydarzeniem dnia czy tygodnia.

 

A w pewnym momencie mogą nie chcieć widzieć (taka nabyta ślepota sytuacyjna), że kolega ma dziwny wyraz twarzy i maślane oczy w czasie tych pobożnych spotkań, a w jego głosie słychać napięcie inne niż zazwyczaj (sytuacyjne upośledzenie słuchu).

 

W takich wypadkach zdrowa zazdrość seksualna męża bywa jedynym ratunkiem dla związku, zanim tamci obudzą się w łóżku – z przerażeniem odkrywając, co zrobili.
Zdrowa zazdrość pomaga respektować prawa natury i prawa relacji. Jeżeli ktoś bawi się zapałkami, to niech nie dziwi się, że ma poparzone palce. Natura człowieka, jego emocjonalne i seksualne potrzeby, jest taka sama, niezależnie od systemu wartości i liczby charyzmatów.

 

Trzeba żyć w zgodzie z prawami natury i w pokorze wobec ich Stwórcy. Nie chodzi o to, żeby teraz trzymać nie wiadomo jak wielki dystans wobec innych ludzi i we wszystkim widzieć zagrożenie (“Nie dam ci buziaka na znak pokoju, bo to będzie zdrada małżeńska…”).

 

Na szczęście Pan Bóg dał nam zdrową zazdrość, która nie czepia się o byle co – ale też wytrąca nam z rąk zapałki, jeśli wpadniemy na pomysł, by się nimi pobawić.

http://www.deon.pl/159/art,27,kiedy-zazdrosc-moze-byc-dla-ciebie-dobra.html
**********

Czy jesteśmy jak uczeni w Piśmie?

WAM

Wacław Oszajca SJ

(fot. shutterstock.com)

Jezus, nauczając, mówił: “Strzeżcie się uczonych w Piśmie. Z upodobaniem chodzą oni w powłóczystych szatach, lubią pozdrowienia na rynku, pierwsze krzesła w synagogach i zaszczytne miejsca na ucztach. Objadają domy wdów i dla pozoru odprawiają długie modlitwy. Ci tym surowszy dostaną wyrok”.

 

Kto jak kto, ale tego Chrystusowego ostrzeżenia, my, pełniący w Kościele urząd uczonych w Piśmie, pomijać nie możemy. Na nic się zda tłumaczenie, że to przecież o Stary Testament chodzi, że o faryzeuszów, saduceuszów i kogo tam jeszcze, a nie o nas. My to co innego, my znamy całą prawdę, obiektywną prawdę, więc ten zarzut nas nie dotyczy. Może by i tak było, gdyby nie fakty. Ale po kolei.

 

Powłóczyste, w innych tłumaczeniach długie albo bogate szaty stanowią co prawda coraz mniejszy kłopot, ale wciąż jeszcze przywiązuje się do nich nadmierną wagę. Podobno ten, kto nie nosi sutanny, habitu, a nawet koloratki, daje o sobie, o swojej wierze, jak najgorsze świadectwo. Po prostu taki ktoś wstydzi się wiary, Kościoła i samego Chrystusa, dlatego się ukrywa.

 

Pozdrowienia na rynku. Obrażają się niektórzy, gdy ktoś, mimo iż wie, że ma do czynienia z księdzem czy biskupem, mówi do niego per pan. Podobno takie zwracanie się do duchownego w najlepszym przypadku świadczy o kompletnym braku kultury, nie mówiąc już o tym, że może oznaczać coś znacznie gorszego – pogardę dla sługi Boga.

 

Pierwsze miejsca na ucztach i w synagodze. Utarło się jakiś czas temu takie powiedzenie: punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Przykładów daleko szukać nie trzeba. Ledwie kogoś z nas wyświęcą albo zamianują kanonikiem, albo i biskupem, i już do takiego, jak u nas na wsi mawiano, bez kija nie przystępuj.

 

Pozorowane modły. Z tym akurat mamy najmniejszy kłopot. Nasi petenci, a więc ci, którzy proszą nas o modlitwę, sami raczej nie lubią tracić zbyt wiele czasu na nabożne ceremonie. Przeciwnie. A czymże są te widowiskowe modły o uzdrowienie, te dramatyczne egzorcyzmy, przewlekane w nieskończoność kazania? Czymże jest, chodzi o polityków i dziennikarzy tak zwanych, czy tak się mieniących, katolickich, powoływanie się na autorytet Boga i Kościoła tylko po to, by osiągnąć jakiś cel nawet nie polityczny, ale partyjny? Owszem, nie zawsze i nie wszędzie tak się dzieje, ale się dzieje. Na żądanie i po kolędzie święcimy domy, bo to ma zapewnić domownikom Bożą życzliwość, czyli błogosławieństwo, jakby Bóg tylko tym sprzyjał, którzy Go umiejętnie o to poproszą.

 

Co zatem Jezus piętnuje, przed czym przestrzega tych, którzy odpowiadają za Kościół, tak jak tamci odpowiadali za Synagogę? Wygląda na to, że przed arogancją, czyli przed przypisywaniem sobie kompetencji i przywilejów, w które Bóg wcale nas nie wyposażył. Być może łatwiej by nam wybaczono nasze większe i mniejsze potknięcia i grzechy, gdyby widziano nas jako tych, którzy do wspólnej skarbony, jaką jest Kościół, wrzucają nie tylko swoją pracę, posługę, ale wrzucają “najwięcej”, bo “ofiarę z samego siebie”.

 

Rozważanie pochodzi z książki: Uwierz na Słowo

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/pismo-swiete-rozwazania/art,2630,czy-jestesmy-jak-uczeni-w-pismie.html

*************

Irak: siostra doświadcza mocy modlitwy

opendoors.pl / ml

(fot. worldwatchmonitor.org)

Była jedną z sióstr żyjących pod osłoną klauzury klasztoru dominikańskiego obok Mosulu w północnym Iraku. Na codzień zajmowała się dziećmi z sierocińca i wykładała antropologię. Latem 2014 zmuszona do ucieczki przez tzw. Państwo Islamskie stworzyła dzieło, które inspiruje wiele osób.

 

Siostra Hayat wygląda na zmęczoną, a trudy tułaczego życia odcisnął się na jej twarzy. Łzy płyną obficie, gdy wspomina, jak Państwo Islamskie zmusiło ją do opuszczenia klasztoru, w którym 14 lat wcześniej oddała życie Bogu.

 

Kiedy mówi o modlitwie, o tym, jak Bóg odpowiedział i posłużył się nią, by zaopiekować się wysiedloną młodzieżą, wyraz twarzy zmienia się, łzy obsychają, a w ciemnych oczach pojawia się stanowczość.

 

– Kiedy zdałyśmy sobie sprawę z tego, że ucieczka jest jedynym wyjściem, każda z nas spakowała torbę. Spotkałyśmy się w kościele na modlitwę, pocałowałyśmy po raz ostatni podłogę i zamknęłyśmy za sobą drzwi klasztoru – mówi.

 

Nadzieja na szybki powrót okazała się złudna. Siła ISIS rosła z każdym dniem, dziesiątki tysięcy chrześcijan opuściło Mosul i schroniło się w okolicznych obozach dla uchodźców.

 

Ich domy zostały obrabowane lub zajęte przez najeźdźców. Nie inaczej było z klasztorem.

 

– Parę dni po ucieczce do naszej przełożonej siostry Marii zadzwonił na komórkę przywódca Państwa Islamskiego: “Dzwonię, żeby ci powiedzieć, że siedzę teraz na twoim krześle i z niego dowodzę”. Powiedział to oczywiście po to, żeby z niej zadrwić. Zapytał, gdzie przechowywałyśmy broń, ponieważ był pewien, że tak strategiczny budynek musiał mieć arsenał. Siostra pokierowała go do biblioteki, gdzie wiedziała, że znajduje się Pismo Święte. Odpowiedziała: “Nie ma żadnej broni, są tylko książki”. Mężczyzna zaczął na nią krzyczeć przez telefon. “Biblia jest jedyną bronią, którą się posługujemy. Zachęcam, żebyś zaczął ją czytać”.

 

Siostra Maria wpłynęła na Hayat by ta nie rezygnowała z pracy na rzecz Królestwa Bożego.

 

– Po dotarciu do bezpiecznego miejsca Maria wezwała wszystkie siostry na spotkanie, które wywarło wielki wpływ na moje życie – opowiada Hayat. – Nauczyła nas, żebyśmy podczas kryzysu pamiętały o trzech rzeczach: żebyśmy nie patrzyły wstecz na to, co się zdarzyło, żebyśmy pytały się, co Bóg dzisiaj do nas mówi, i żebyśmy wyszły do świata i pracowały z ludźmi.

 

Hayat zapoczątkowała ruch modlitewny wśród młodych uchodźców w Irbil.

 

– Potrzeby uchodźców były tak wielkie, że poczuliśmy, iż trzeba modlić się w zorganizowany sposób – wyjaśnia. – Ten ruch rozpoczął się jak małe ziarenko, gdy tylko kilkoro młodych zebrało się w ogrodzie obozu dla uchodźców. Zapalili świeczkę i modlili się po cichu lub głośno. Wielu modliło się “Boże, zmiłuj się nad nami” albo “Boże, pozwól nam wrócić do domów”.

 

Spotkania cieszą się dużą popularnością. Obecnie co sobotę ogród jest pełen modlących się chrześcijan.

 

– Modlą się o swoje potrzeby. Całe rodziny przychodzą, proszą o modlitwę i w zamian modlą się o innych. Wszystko pochodzi od Boga. Kiedy przychodzę do domu po długim dniu pracy, czuję, że daje mi wieczorem nowe pomysły do pracy z dziećmi, młodzieżą i starszymi ludźmi. Takie myśli na pewno nie pochodzą ode mnie, muszą być od Boga – dodaje.

 

Zdaniem s. Hayat chrześcijanie w Iraku wciąż potrzebują modlitwy i wsparcia. – Są pozbawieni tożsamości i kompletnie zagubieni we własnym kraju. Pytają Boga, co chce, żeby zrobili. Czy powinni emigrować? Czy powinni trwać we własnym kraju, akceptując to, co Bóg tu robi? Módlcie się, żeby Bóg otworzył dla nich drzwi i pokazał, dokąd iść – komentuje.

http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/z-zycia-kosciola/art,24030,irak-siostra-doswiadcza-mocy-modlitwy.html

***********

Ks. Mariusz Pohl

Wrzuciła wszystko…

Mateusz.pl

Wdowa jako wzór
Na ogół dzisiejszą Ewangelię wykorzystuje się jako pretekst i okazję do poruszenia tematu ofiarności i utrzymania Kościoła. Faktycznie, jest to bardzo istotny temat i uboga wdowa stanowi dla wielu niedościgły wzór. Ma też dziś wielu naśladowców: obecnie Kościół utrzymuje się bowiem przede wszystkim z ofiar ludzi ubogich, których dochody oscylują w granicach socjalnego minimum. Bogaci wolą sponsorować bardziej spektakularne akcje niż tydzień miłosierdzia, remont dachu czy rachunek za ogrzewanie kościoła.
A są to wszystko sprawy niezbędne dla funkcjonowania parafii. Ich zakwestionowanie czy niedofinansowanie grozi bowiem zachwianiem całej posługi duszpasterskiej. Po prostu: Kościół potrzebuje pieniędzy, i to w nominałach wprost proporcjonalnych do inflacji. „Waryński” wrzucony do koszyka stanowi co prawda dokładny odpowiednik jednego grosza z dzisiejszej Ewangelii, ale z drugiej strony to tylko równowartość paru zapałek… Z takim budżetem dużo się nie zdziała. To istny cud, że przy tak skromnych możliwościach materialnych, Kościół robi aż tak wiele. (Ubiegłoroczne dochody i rozchody Diecezji Kaliskiej zamykały się w kwocie kilku miliardów zł. Nie znam danych dotyczących budżetu województwa, ale sądzę, że jest to kilka bilionów. Mechanizm jest chyba dość prosty: kto ma mało, ten szanuje to, co ma. Drugi czynnik to wkład osobisty wielu osób z dużym poczuciem odpowiedzialności.)Nieograniczone zaufanie 
Ale nie to jest głównym tematem Ewangelii. Otóż kluczem do jej zrozumienia są słowa Chrystusa o ofierze wdowy: „wrzuciła całe swoje utrzymanie”. Nie było to wiele – jeden grosz, ale dla niej było to wszystko. O czym to świadczy? O nieograniczonym zaufaniu do Boga. Gdyby ta reszta pieniędzy została przeznaczona na jakieś głupstwo, byłaby to lekkomyślność; jeśli na chleb, byłoby to tragiczne. Ale to była ofiara. Ofiara to zewnętrzny wyraz zaufania do Boga: rezygnuję z części swego utrzymania, żeby symbolicznie pokazać Bogu, że liczę na Jego pomoc, że On jest dla mnie ważniejszy nad życie.
Uboga wdowa pokazała to w sposób nie symboliczny, lecz dosłowny. Oddała wszystko Bogu, bo wiedziała, że w Nim ma wszystko, a nawet jeszcze więcej. Wiedziała, że na Nim może polegać bardziej, niż na swoim ostatnim groszu. Sama z siebie nie miała i nie mogła nic, ale skoro tak, swoim zaufaniem zmuszała niejako Boga do pomocy. Albowiem Bóg, jako kochający Ojciec, wie, że potrzebujemy niezbędnych środków do życia i nikogo, kto Mu ufa, ich nie pozbawi. Podobnie postąpi tata ze swoimi dziećmi: zaopiekuje się szczególnie tym, które ma najmniej i jest najsłabsze.Bóg nigdy nie zawiedzie
Ale tu nie chodzi tylko o opiekę i pomoc Boga w sprawach doczesnych, lecz o zbawienie. Tu człowiek jest zupełnie bezsilny, bo tylko Bóg może nas zbawić. Wymaga to jednak naszego całkowitego zaufania i oddania się Bogu. Właśnie to uczyniła bohaterka dzisiejszej Ewangelii. I na pewno nie zawiodła się na Nim. Bóg nigdy nie zawiedzie tych, którzy Mu ufają i oddają swoje życie i sprawy w Jego ręce.
Oczywiście, taka ofiara i zaufanie, wymagają dużo pokory i wiary. Człowiek nie lubi zawdzięczać innym zbyt wiele. Woli raczej być niezależny i sam zapewnić sobie utrzymanie. W dziedzinie życia doczesnego jest to zdrowa tendencja, ale niestety, przenosi się ona często na zakres życia duchowego i religijnego. Człowieka ogarnia wtedy zgubna pewność siebie, która szybko przeradza się w pychę: sam sobie poradzę, nie potrzebuję niczyjej łaski, nawet Boga! Towarzyszy temu przeświadczenie o własnej doskonałości i samowystarczalności. Jej rzekome zewnętrzne wyrazy zaczyna się więc pomnażać. Tą drogą poszli faryzeusze i pewnie wielu z nas. Ale te pozory nikogo nie zbawią, a Bogu skrępują ręce.
ks. Mariusz Pohl
fot. StockSnap, Money
Pixabay (cc)
http://www.katolik.pl/wrzucila-wszystko—,25183,416,cz.html
**************
o. Rafał Myszkowski OCD

Spojrzenie Pana i nasze nawrócenie

Głos Karmelu

U Boga patrzeć, to kochać i obdarzać miłosierdziem – mówi św. Jan od Krzyża (Pieśń Duchowa 19, 6; 31, 8). A u człowieka?… U człowieka patrzeć to często obserwować na chłodno, niekiedy nawet odzierać z godności, wyśmiewać lub praktykować rolę absolutnego władcy spoza szklanego ekranu. Ludzkie postaci odarte z wnętrza i prezentujące się przed naszymi oczyma na ekranie telewizora lub komputera przyzwyczajają nas niebezpiecznie do płaskiego patrzenia na realne osoby towarzyszące nam z całym bogactwem swojego wewnętrznego świata w naszej codzienności.
„U Boga patrzeć, to kochać i obdarzać miłosierdziem”. Jego spojrzenie nigdy nie jest obojętne. Jest zawsze zaangażowane, wypatrujące człowieka. Jezus, przechodząc obok Jeziora Galilejskiego, ujrzał Szymona i brata Szymonowego, Andrzeja… idąc nieco dalej, ujrzał Jakuba, syna Zebedeusza i brata jego, Jana…, ujrzał Lewiego, syna Alfeusza, siedzącego w komorze celnej… (Mk 1, 16; 19; 2, 14). Łatwo jest nam zrozumieć, że z życzliwością patrzy na prostych rybaków, czy jednak nie dziwi nas, że nie ma dla jego spojrzenia przeszkody, gdy dociera do Lewiego w komorze celnej, gdzie niesprawiedliwy poborca siedzi skupiony nad swym zyskiem?
Spojrzenie Jezusa ogarnie jeszcze wielu innych. Ogarnie na przykład św. Pawła, który, jak to bez ogródek określił św. Łukasz, siał grozę i dyszał żądzą zabijania uczniów Pańskich (Dz 9, 1). Jego spojrzenie przenika nawet przez ohydną kurtynę zdrady i pobudza do łez najtwardsze skały ludzkich serc (por. Łk 22, 61). Nie miej więc wątpliwości, że spojrzenie Jezusa przemieni także i ciebie…
„U Boga patrzeć, to kochać”. Spojrzenie Jezusa wyznacza w naszym życiu kolejne etapy dorastania do ewangelicznej miłości. Chociaż możemy snuć rozważania o nawróceniu, to jednak siła tej przemiany, którą ono oznacza nie pochodzi z nas samych. Jej źródłem jest miłość Boga. W momencie duchowego spotkania naszych oczu ze spojrzeniem Jezusa, dokonuje się „wywrócenie na lewą stronę” wszystkich naszych teorii. Jezus nie pcha nas wcale w górnolotne uniesienia, ale otwiera nasze oczy na dobro będące w zasięgu naszych rąk. Przemienia nas miłością agape: zstępującą w konkrety życia, a nie katapultującą nas poza rzeczywistość.
Liturgicznie już jesteśmy nawróceni. Wraz z całym Kościołem wypowiadamy słowa, które są całkowicie wywrotowe: Głosimy śmierć Twoją, Panie Jezu, wyznajemy Twoje zmartwychwstanie i oczekujemy Twego przyjścia w chwale. Te słowa są szalone i dlatego je lubię. Dziwię się, że wraz z wieloma innymi żyję jeszcze ich odwrotnością, ale bardzo chciałbym do nich dorosnąć i nawrócić się na ich pełną treść.
Głosimy śmierć Twoją, Panie Jezu… Odwrotnością tych słów jest „straszenie” Panem Bogiem. Poza liturgią my często nie głosimy śmierci naszego Pana Jezusa Chrystusa. Głosimy Go tak, jak wyobrażał sobie św. Piotr, gdy chciał Mu wyperswadować szalone słowa o Krzyżu. „Taaak, mój Chrystus was osądzi!” – myślimy, gdy niepokorny świat uderza w nas osobiście, albo w ludzi Kościoła. Dopiero gdy spotkamy Jezusa, jak ten sam św. Piotr, Jezusa idącego, by dać się jeszcze raz ukrzyżować ze swoimi braćmi, wtedy dopiero nasza „propaganda” przemienia się w prawdziwą Ewangelię… Głosimy śmierć Twoją, Panie Jezu… Dopiero na Krzyżu zostało całkowicie zniweczone kłamstwo szatana. Oddemonizowany Bóg, wiszący pomiędzy łotrami, takimi jak ja… i ty.
Wyznajemy Twoje Zmartwychwstanie. Głoszenie oznacza przekaz, najczęściej w słowach, przekaz prawdy, tak jak ją rozumiemy. Wyznawanie jest związane z życiem, z postępowaniem. My często głosimy Jezusa, jak bohatera filmu z happy endem, który na końcu i tak wychodzi cało nawet z wybuchu bomby atomowej, bo się okazało, że przypadkiem miał na sobie kilkumetrowej grubości ołowiany kaftan. Wyznajemy jednak Jezusa jakby był martwy. Głosimy żywego, bo tak się nauczyliśmy, ale wyznajemy martwego, bo… „takie jest życie”, czytaj: „nie da się żyć według przykazań, według Ewangelii, bo nikt tak nie żyje. Nie da się żyć w czystości, nie da się nie myśleć tylko o pieniądzach, nie da się iść w niedzielę do kościoła, gdy się cały tydzień harowało” itp., itd. Wyznajemy Twoje zmartwychwstanie. Jego życie odnajdujemy tam, gdzie kończą się nasze pewności. Cudowne jest życie paschalne dziecka Bożego wyznającego Jezusa, żyjącego Jezusem, który zwyciężył śmierć grzechu.
I oczekujemy Twego przyjścia w chwale. Jeśli chlubię się Jezusem, który przeszedł przez śmierć i zmartwychwstał, jeśli z Nim codziennie zmartwychwstaję z mojego grzechu, z mojego przerażenia, z mojej izolacji itp., to nie mogę nie wypatrywać z radością Jego przyjścia. Gdy jednak moje życie jest wyznaniem martwego Boga, to słowa o Jego przyjściu tchną trupim zapachem przerażenia.
„U Boga patrzeć, to kochać i obdarzać miłosierdziem”. Ja wiem, Wybawca mój żyje! (Hi 19, 25). Nawrócenie możliwe jest tylko, gdy napotkamy wzrok Zmartwychwstałego i zobaczymy Jego chwalebne rany. Może przedsionkiem nawrócenia jest nasza tęsknota, pragnienie, by umieć bardziej kochać? Pocieszające są słowa św. Jana od Krzyża ukazujące Boga jako Oblubieńca, którego skarga duszy tęskniącej dotyka w same źrenice oczu. Jak mówi nasz święty mistyk: „Oblubieniec dusz nie może patrzeć długo na ich cierpienie w osamotnieniu” (Pieśń Duchowa 11, 1). Nie jesteśmy w stanie zaaranżować tej chwili, gdy wzrokiem naszej duszy napotkamy wreszcie Jego spojrzenie, ale możemy być czujni. Tak ważne jest, by w chwili spotkania odpowiedzieć odważnie. Dlatego muszę uważać, by moje spojrzenie nie było „szklane” tzn. bezmyślne i bezduszne. Przenoszę więc wzrok z ekranu na żywe osoby. Może ich oczami patrzy na mnie Jezus? Napełniam swe spojrzenie kolorami przyrody, bo jak mówi św. Jan od Krzyża o stworzeniach, „Bóg przyodziewa je swym spojrzeniem w piękno i napełnia weselem cały świat i niebiosa” (Pieśń Duchowa 6, 1). Może więc w nich napotkam Jego wzrok?
Przede wszystkim, wraz ze wspólnotą Kościoła, szybko wstaję po Przeistoczeniu w czasie Eucharystii, gdy Jezus zstępuje na ołtarz i zaprasza do uczestnictwa w Jego śmierci, bym mógł zmartwychwstać i żyć Jego życiem. Kiedy już stoję, patrzę na Jego uniżenie w Eucharystycznym Chlebie, a wiedząc, że i On na mnie patrzy, odpowiadam na tę tajemnicę wiary wraz z całym Kościołem: Głosimy śmierć Twoją, Panie Jezu, wyznajemy Twoje zmartwychwstanie i oczekujemy Twego przyjścia w chwale!!!
o. Rafał Myszkowski OCD
http://www.katolik.pl/spojrzenie-pana-i-nasze-nawrocenie,24132,416,cz.html
*************
ks. Krzysztof Wons SDS

Jezus w jaskini zbójców

Pastores

 Dosyć często na stronicach Ewangelii spotykamy Jezusa, który nie kryje swoich uczuć: wzrusza się głęboko, płacze nad grobem Łazarza (zob. J 11,38 n.), raduje się w Duchu (zob. Łk 10,21 n.), wyznaje gorące pragnienie (zob. Łk 22,15), smuci się śmiertelnie i odczuwa trwogę (zob. Mt 26,37), jest tak udręczony, że aż poci się krwią (zob. Łk 22,44). Bliskość człowieka, którego głos i ciało drżą ze wzruszenia, zawsze nas peszy. Czujemy się niezręcznie. Zaskoczeni, nie wiemy, jak się zachować. A co powiedzieć, gdy wzrusza się i szlocha sam Bóg-Człowiek. Ewangeliści wiedzieli, że potrzebujemy spotkań z Jezusem, który nie kryje swoich uczuć: smuci się, lęka, cały drży, ma oczy zalane łzami, gniewa się. Potrzebujemy ich zwłaszcza, gdy kryjemy twarz pod maską udawania, grzęźniemy w niesłusznym samozadowoleniu. Potrzebujemy ich, „by podważyły nasze zadowolenie, by skorygowały naszą pewność siebie, by zakwestionowały naszą uczciwość, odkryły plamy na naszym «dobrym sumieniu»” (A. Pronzato). Jezus wzrusza się, aby poruszyć nas do głębi…
Skarga, płacz i gniew Jezusa
Tak jest w przypadku trzech wydarzeń zapisanych przez Łukasza, które będą w centrum naszych rozważań. Spotykamy w nich Jezusa, który nie próbuje ukryć swoich uczuć. Wręcz je manifestuje. Jakby chciał nam dać odczuć, że narasta w Nim bolesne napięcie: najpierw się żali (zob. 13,34 n.), potem płacze (zob. 19,41 nn.), aż wreszcie wybucha gniewem (zob. 19,45). Nie przywykliśmy do takich zachowań Jezusa. Dlaczego tak radykalnie manifestuje On swój ból i niezadowolenie? Powód za każdym razem jest ten sam. Chodzi o Jerozolimę i o świątynię, które „przestały być domem Boga”. Chodzi o najświętsze miejsce, które miało być domem zażyłych spotkań synów i córek z Ojcem, a nim nie jest. Dom (oikos) – miejsce wesela, otwarte „dla wszystkich narodów” (Iz 56,7), miało przypominać o tęsknocie Boga za każdym człowiekiem. Tymczasem Jego dom został zdemolowany przez ludzką zarozumiałość i fałszywą religijność. Zamienił się w jaskinię zbójców, dlatego zamiast weselem wypełnił się skargą, płaczem i gniewem Jezusa.
Musimy koniecznie zatrzymać się przy trzech wydarzeniach, aby spotkać się z przeżyciami Jezusa: usłyszeć, jak się żali, jak zanosi się od płaczu, jak, rozgniewany, podnosi głos. Musimy „dotknąć” Jego drżących warg i zapłakanej twarzy, poczuć, jak nasza dłoń staje się mokra od Jego łez. Musimy zobaczyć, jak wyrzuca nasze „stoły”, które zasłaniają ołtarz, a nawet poczuć na sobie uderzenie Jego bicza (zob. J 2,15). To także jest Dobra Nowina dla naszego zbawienia. Zacznijmy od początku, aby choć w części odczytać przeżycia Jezusa i rozważyć, co chciał powiedzieć, gdy zaczął się żalić, płakać, gdy wybuchnął w świątyni świętym gniewem. Od samego początku pytajmy też o siebie: jakie przeżycia wywołuje w nas Jego żal, płacz, gniew? Pytajmy Jezusa: jak czuje się w naszym „mieście życia”, w naszym „domu modlitwy”?
Bóg nierozpoznany we własnym domu
W Ewangelii Łukaszowej od początku do końca przewija się pewien bolesny wątek. Na obliczu Jezusa widać cierpienie, ponieważ nie zostaje rozpoznany w Nim Bóg, który przychodzi do swojego domu. Choć wszyscy są w domu, czekają na Niego, słuchają Jego słowa, składają Mu ofiary i celebrują przymierze z Jahwe, nie rozpoznają Go. Rozmijają się z Bogiem w Jego własnym domu. Czekają na własnego wyimaginowanego Boga. Czytając Łukaszową Ewangelię, ma się wrażenie, że im bliżej Jerozolimy, tym bardziej oblicze Jezusa staje się zapłakane. Już wcześniej, zaraz na początku misji, został wyrzucony z synagogi, gdzie czytał i wyjaśniał Izajasza (zob. 4,28-29). Wie, że wyrzucą Go także za mury świętego miasta. Co boleśniejsze, Jego orędzie zostanie odrzucone przez kapłanów i teologów, którzy mieli stać się Jego pierwszymi świadkami i głosicielami. Jest odrzucane w świętym mieście, w którym codziennie pielgrzymuje się do świątyni Jahwe, czyta Torę i Proroków, składa ofiary przebłagania za grzechy i wyczekuje Mesjasza.
Zatrzymajmy się najpierw przy dwóch fragmentach, które dobitnie ukazują cierpienie Jezusa i dramat miasta, nierozpoznającego czasu łaski od Pana. W 13. rozdziale spotykamy się z Jezusem, który skarży się na święte miasto: „Jeruzalem, Jeruzalem! Ty zabijasz proroków i kamienujesz tych, którzy do ciebie są posłani. Ile razy chciałem zgromadzić twoje dzieci, jak ptak swoje pisklęta pod skrzydła, a nie chcieliście. Oto dom wasz tylko dla was pozostanie. Mówię zaś wam: nie ujrzycie Mnie, aż nadejdzie czas, gdy powiecie: Błogosławiony Ten, który przychodzi w imię Pańskie” (13,34-35). Skarga pełna troski i zaniepokojenia w 19. rozdziale przechodzi w głośny płacz Jezusa nad Jerozolimą: „Gdy był już blisko, na widok miasta zapłakał nad nim i rzekł: «O gdybyś i ty poznało w ten dzień to, co służy pokojowi! Ale teraz zostało to zakryte przed twoimi oczami. Bo przyjdą na ciebie dni, gdy twoi nieprzyjaciele otoczą cię wałem, oblegną cię i ścisną zewsząd. Powalą na ziemię ciebie i twoje dzieci z tobą i nie zostawią w tobie kamienia na kamieniu za to, żeś nie rozpoznało czasu twojego nawiedzenia»” (19,41-44).
Umiejscowienie tych dwóch wydarzeń z punktu widzenia struktury Ewangelii Łukaszowej jest zastanawiające: skarga Jezusa daje się słyszeć jakby w samym centrum Jego działalności, gdy konsekwentnie „utwierdzony” w swojej decyzji, zmierza do Jerozolimy, głosząc w drodze Ewangelię. Natomiast płacz Jezusa słyszymy na progu świętego miasta, na krótko przed męką. Widzimy pewne napięcie i narastającą dramaturgię między tymi rozdziałami.
Co oznaczają skarga i płacz Jezusa? Odpowiedź znajdujemy w słowach płaczącego Jezusa: „żeś nie rozpoznało czasu twojego nawiedzenia”. Oto powód, który doprowadza Go do płaczu. Bóg płacze przed swoim domem! „Sądzę, że tego dnia kamienie Jerozolimy oblały się zimnym potem. Może odtąd wapno już nie wiązało, łuki odczuwały swą kruchość, fundamenty popękały. Tego dnia, gdy Jezus zapłakał, miasto poczuło bliską śmierć. Tego dnia miasto umarło” (Turoldo).
Mury nasiąknięte ludzką perwersją i łzami Jezusa
Tę śmierć miasta Jezus weźmie na siebie. On sam będzie umierał za miasto, aby mogło kiedyś powstać z ruin, do których doprowadził je grzech nierozpoznania czasu nawiedzenia Boga. Łukasz używa słowa „zapłakał”. Sugeruje, że jest to płacz głośny, któremu towarzyszą jęki i skargi, jakby publiczny, ostentacyjny, „psujący” atmosferę święta, uroczystego „hosanna”. Nie jest to płacz kogoś, kto, zaskoczony, reaguje szlochem na bolesną sytuację, której się nie spodziewał. Jezus płacze nad Jerozolimą, a nie nad swoim cierpieniem. Jego płacz jest głoszeniem orędzia miłosierdzia aż do łez. Objawia determinację Boga. Jezus nie zmienia swojej decyzji. Wie, że idzie do miasta, w którym zostanie odrzucony. Bezpośrednio przed skargą nad Jerozolimą, kiedy niektórzy faryzeusze przestrzegają Go przed Herodem chcącym Go zabić, On z mocą odpowiada: „Dziś, jutro i pojutrze muszę być w drodze, bo rzecz to niemożliwa, żeby prorok zginął poza Jeruzalem” (13,33). Jezus mówi: cokolwiek się dzieje, „muszę” iść do Jerozolimy. Idzie zbawiać dom, który zamienił się w jaskinię zbójców. Jego podwójne zawołanie podczas skargi na miasto: „Jeruzalem, Jeruzalem” dla semity może oznaczać słowa sądu, ale mówi także o rozdzierającym cierpieniu kogoś, kto kocha, a kto w odpowiedzi na miłość spotyka się z wrogością. Słyszymy więc skargę, która wypowiadana jest w klimacie sądu i cierpiącej miłości. Sądu jednak nie należy rozumieć w wymiarze czysto ludzkim. Bóg sądzi nie po to, aby potępiać, aby mścić się, ale by zbawiać. Skarga i płacz Jezusa nie przenikają stronic Ewangelii klimatem rozczarowania, złości czy sądnego mszczenia się. Pismo Święte naznaczone jest łzami Boga, który nierozpoznany i odrzucany w swej miłości, cierpiąc, nie przestaje zbawiać. Wydaje siebie do końca. Księga Ewangelii kończy się nie na skardze i płaczu Jezusa, ale na Jego męce, śmierci, zmartwychwstaniu i wniebowstąpieniu.
Skarga i płacz potwierdzają, że czas łaski trwa. Jednocześnie ujawniają z ostrością perwersję i nieprzejednanie człowieka wobec miłości Boga, która cierpi, ponieważ nie zostaje rozpoznana i przyjęta. Jezus skarżący i płaczący jakby czyta historię zbawienia z perspektywy miłości miłosiernej Boga, która pozostaje wierna człowiekowi, a nie zostaje przez niego odczytana. Jest wręcz odrzucana. Perwersja ludzi religijnych nie zna granic. W „imię Boga” nie przestają zabijać proroków Jego miłosierdzia. Jezus, Syn Ojca miłosierdzia, podzieli ten los. Ale miłość Boga nie przestaje się objawiać także wobec przewrotności zabijających. Jezus przywołuje poruszający obraz, metaforę ptaka, który gromadzi pisklęta pod swoje skrzydła. W Starym Testamencie obraz ten jest symbolem troskliwej i opiekuńczej miłości Jahwe nad Izraelem. Jezus mówi: „Ile razy chciałem zgromadzić twoje dzieci, jak ptak swoje pisklęta pod skrzydła, a nie chcieliście” (13,34). Jezusowe „ile razy”, „ilekroć” podkreśla nieustanne wielokrotne przychodzenie Boga w historii narodu, jak ojciec przychodzący z troskliwą miłością do swego dziecka. Ze stwierdzeniem: „Ile razy chciałem…” kontrastuje pełne bólu: „A nie chcieliście”. Jezus ujawnia swoisty dramat rozgrywający się w sercu Boga. Jest to dramat Boga „kruchego”, który może być odrzucony w swoich najczulszych gestach miłości. Ta kruchość nie wynika z pojętej po ludzku słabości, ale wypływa z Jego niepojętej miłości. Zauważmy napięcie między: „Ile razy chciałem” a: „Nie chcieliście”. Jezus, w swoim Boskim pragnieniu miłości, pozostaje bezbronny wobec ludzkiego: „Nie chcę”. Oto dlaczego płaczący­ Jezus wyznaje z bólem: „O gdybyś i ty poznało w ten dzień to, co służy pokojowi! Ale teraz zostało to zakryte przed twoimi oczami” (19,42).
W wyznaniu Jezusa zdaje się ujawniać jeszcze większe napięcie niż podczas skargi, ponieważ dotyka ono najgłębszej rany – odrzucenia. Jezus nie tylko się skarży, ale płacze, ponieważ On, który jest Słowem ostatecznym Ojca, przychodzi ogłosić rok łaski od Pana, przychodzi jako Słowo, które „dzisiaj” się spełnia, a tymczasem zostaje odrzucone. Słowo, które służy pokojowi, zostaje odrzucone przez miasto, które paradoksalnie ze swego imienia miało być miastem pokoju (Shalem = Shalom). Jerozolima odrzuca dar pokoju i przyjaźni z Bogiem. Dlatego Jezus dodaje, że „ten dzień”, w którym spełnia się obietnica przychodzenia Boga miłosierdzia, dla niej zamienia się w czas ślepoty i ciemności. Żyje bowiem w samym sercu dziejów historii zbawienia, słyszy orędzie miłosierdzia, a pozostaje ślepa: „teraz zostało to zakryte przed twoimi oczyma”.
Ruina: dom bez Boga
Jezus tłumaczy konsekwencje takiej postawy: przedstawia obraz miasta, które odrzuca dzień łaski. Ukazuje związek między nierozpoznaniem orędzia miłosierdzia a historią miasta. Nierozpoznanie orędzia Ewangelii staje się dla miasta powodem katastrofy. Brak rozeznania słowa zbawienia zamienia je w gruzy, w ziemię pozbawioną życia. Łukasz w redagowaniu Ewangelii ma ciągle na uwadze paschalną perspektywę wydarzeń. Jego wspólnota, która ma przed oczyma ruiny świętego miasta, otrzymuje w tych wersetach odpowiedź na pytanie o obecność Boga w historii. Łukasz pokazuje oczywisty związek, również historyczny, między rozpoznaniem ewangelicznego orędzia a losami miasta. Istnieje bowiem ścisły związek między wiarą i pokojem, między słowem Boga i życiem, między odrzuceniem Dobrej Nowiny a zniszczeniem i śmiercią. Ten związek nie jest owocem mściwej kary Boga, ale gorzkim owocem odrzucenia orędzia przez mieszkańców miasta. Podczas skargi i podczas swego płaczu, w cierpieniu i bólu, Jezus wylicza nieszczęścia miasta. Jedno z nich jest najbardziej tragiczne, pozostałe są właściwie jego konsekwencją. Jezus, skarżąc się, mówi: „Oto dom wasz tylko dla was pozostanie” (13,35).
Dosłowne brzmienie wyraźniej odsłania dramat świętego miasta: „Oto zostawiony jest wam dom wasz”. Chodzi o opuszczenie domu przez Boga. Dom oznacza zarówno świątynię, jak i miasto. Ponieważ słowo Boga nie zostało przyjęte, czas łaski nierozpoznany, miasto, które było mieszkaniem Boga, zamieni się w pustynię. Spełnią się tragiczne zapowiedzi proroków: „Opuściłem swój dom, pozostawiłem swoje dziedzictwo. To, co umiłowałem, oddałem w ręce mych nieprzyjaciół” (Jr 12,7). „I odeszła chwała Pańska z granic miasta” (Ez 11,23). Bóg opuszcza świątynię, miasto, mieszkańców nie dlatego, że nie chce być z nimi, nie dlatego, że się śmiertelnie obraża, ale dlatego, że opuszcza i zostawia Go lud. Bóg opuszcza mury miasta i idzie za ludem aż na wygnanie, aż do grobu. Łukasz, który pisze Ewangelię po zburzeniu Jerozolimy, przypomina wspólnocie słowa Jezusa, które sprawdziły się w historii miasta, gdy Rzymianie pod wodzą Tytusa zamienili je w ruinę. Historia nie wymyka się z rąk Kyriosa. Jezus zmartwychwstał i panuje w niej mocą swego słowa. Łukasz podkreśla, że obraz ruin miasta jest obrazem społeczeństwa, które odrzuca orędzie miłosierdzia. Tak dzieje się z każdym człowiekiem, który nie rozpoznaje w swoim życiu czasu nawiedzenia Boga.
Odrzucenie wiary w Zmartwychwstałego czyni życie ludzkie tragicznym, pustym. On jednak nie przestaje działać i zbawiać także pośród ruin ludzkiej egzystencji. Nie przestaje być Bogiem miłosierdzia, który jak ptak gromadzi pod swe skrzydła Ewangelii każdego, kto chce przyjąć Jego orędzie. Nie jest bezlitosnym sędzią. Nie On wysyła niszczycielskie wojska, nie On zsyła nieszczęścia. Nie chroni jednak sztucznie przed konsekwencjami ludzkich grzechów, złych wyborów z powodu braku rozeznania i rozpoznania. Działa pomimo i pośród tych złożonych wydarzeń świata. Nie przestaje przychodzić. Wychodzi naprzeciw, tak jak to uczynił w Jezusie, aby leczyć ludzkie rany. Ważne jednak jest, by uczeń Go rozpoznał i przyjął. Także w tej tragicznej zapowiedzi zburzenia miasta zostawił obietnicę: „Nie ujrzycie Mnie, aż nadejdzie czas, gdy powiecie: Błogosławiony Ten, który przychodzi w imię Pańskie” (13,35). Orędzie miłosierdzia pozostaje żywym znakiem Jego przychodzenia. Każdy, kto się na nie otworzy, doświadczy Jego zbawczej mocy.
Skarga i płacz Jezusa nie mają w nas budzić jedynie wyrzutów sumienia. Stają się usilnym wezwaniem do rozpoznania czasu Jego nawiedzenia w „mieście naszego życia”. Jeśli będziemy rozmijać się z Nim we własnym „mieście”, rozminiemy się z Nim także w Jego świątyni, w domu modlitwy.
Jezus nawiedza nas z orędziem miłosierdzia w tych wszystkich miejscach naszego życia, w których jeszcze nie zostało ono rozpoznane. Przychodzi do nas ze słowem pokoju i uwolnienia, aby zdjąć z nas ciężary, które nie pozwalają nam żyć w pełni. Chce nam przywrócić tchnienie życia.
Przywracanie Bogu pierwszego miejsca
W relacji Łukasza, podróż Jezusa do Jerozolimy dobiega końca w świątyni. Po uroczystym wjeździe do miasta udaje się On bezpośrednio do domu Ojca: „Wszedł do świątyni i zaczął wyrzucać sprzedających w niej” (19,45). Konsternacja. Wybucha bowiem gniewem nieprzewidzianym w tej ceremonii. „Psuje” święto. Skąd taka reakcja u Jezusa? Co takiego wywołało w Nim gniew?
„Świątynia – jak pisze w wymownym komentarzu historyk religii Jean-Paul Roux – od dawna stała się miejscem przyciągającym przekupniów i bankierów: każde miejsce pielgrzymkowe przyciąga tego rodzaju pasożytów. W czasie święta Paschy do świątyni cisnęły się ogromne tłumy, pełno było nie tylko ludzi, lecz także osłów, mułów, i wielbłądów. Przynoszono dziesiątki tysięcy zwierząt ofiarnych. Obok sprzedawców pamiątek tłoczyli się bankierzy: na pieniądzach Żydów z diaspory wybite były wizerunki władców, co nie pozwalało na ich użycie w miejscu świętym, należało je więc wymienić na pieniądz miejscowy. Świątynia, sanktuarium, miejsce skupienia i modlitwy? Przestrzeń poświęcona wielbieniu wielkości Boga? Odzwierciedlenie monoteizmu Żydów, który wydaje się tak niezwykły w świecie starożytnym? Nie. Ociekająca krwią rzeźnia i targowisko, prawdziwe targowisko”.
Zaczynamy rozumieć reakcję Jezusa. Jeśli poszerzymy naszą lectio z Łukasza o relację czwartej Ewangelii, to dowiemy się, że drastyczne zajście w świątyni nie jest wcale pierwszym. Już raz miało ono miejsce. Według relacji Jana było to na początku Jego działalności (zob. J 2,13 nn.). „Po raz drugi wypędził Jezus przekupniów przed swoją ostatnią Paschą. Niektórzy krytycy uważają, że jest to ta sama scena, niezręcznie powtórzona lub też źle umiejscowiona w czasie przez nie dość dokładną pamięć. Tymczasem istnieją racje psychologiczne przemawiające za tym, że Jezus ponowił swój gest: przekupnie nigdy nie zostali definitywnie wypędzeni ze świątyni” (J.P. Roux).
Każde Jego słowo, gest, zachowanie potwierdzają Jego panowanie i autorytet. Wyrzucenie przekupniów i słowa, które wypowiada, nie pozostawiają wątpliwości: Jezus przychodzi, aby wziąć w posiadanie świątynię, w której ludzie zaczęli się panoszyć. Z całą stanowczością przypomniał, że On jest Panem każdego miejsca na ziemi, także tego, które wskazywane jest jako Święte świętych, miejsce obecności Najwyższego. Jezus staje w centrum najświętszego miejsca, aby przypomnieć, że to On jest punktem odniesienia dla prawdziwej religijności. W centrum jest On, a nie liturgiczne obrzędy, składanie ofiar, zbieranie pieniędzy. Jezus konfrontuje obecnych w świątyni z prawdą o ich chorej religijności. Demaskuje i atakuje nadużycia. Dla przychodzących świątynia była centrum życia duchowego, ale także centrum żydowskiej ekonomii. Wszyscy Hebrajczycy z Palestyny i z diaspory byli związani ze świątynią: tutaj przychodzili dopełnić złożonych ślubów, celebrować doroczne święta, składać ofiary, ale tutaj także deponowali swoje oszczędności. Świątynia była sanktuarium, a zarazem narodowym bankiem, była tronem Boga, a także tronem elit Izraela.
Jezus otwarcie kontestuje taki system życia religijnego. Odrzuca zacieranie granicy między sacrum a profanum. Zmysłem wyobraźni możemy usłyszeć stanowczy ton w zagniewanym głosie Jezusa. Jego słowa mają duży ciężar gatunkowy i obnażają dwuznaczność religijnej postawy wierzących: „Napisane jest: Mój dom będzie domem modlitwy, a wy uczyniliście go jaskinią zbójców” (19,46). Mówi jednoznacznie, że religia nie może stawać się pretekstem czy parawanem dla działalności handlowej, dla kupczenia i gromadzenia zysków. To nadużycie Jezus demaskował i zwalczał z całą mocą. Aby dobitnie wyrazić swój ostry sprzeciw, przywołuje słowa proroka Jeremiasza (zob. Jr 7,11), który skarżył się na ślepą wiarę i ufność pokładaną nie w Bogu, lecz w samej świątyni, wykorzystywanej do udzielania schronienia złodziejom i ich złym czynom, do zasłaniania tego, co ohydne, tym, co święte. Jezus swoim gestem zwraca się nie przeciw kultowi w świątyni, ale przeciw takiemu organizowaniu kultu, w którym Bóg nie jest już w centrum; nie jest już czczony, ale używany dla ludzkich celów. Jezus dokonuje oczyszczenia świątyni, to znaczy przywraca jej właściwe miejsce w naszym życiu. Oczyszcza historię naszego życia z zafałszowanych postaw religijnych.
Nagle Łukasz przenosi nasz wzrok z pełnego ekspresji obrazu Jezusa wyrzucającego sprzedających ze świątyni na obraz wyraźnie z nim kontrastujący (zob. 19,47-48). Ta sama świątynia i jakże odmienny klimat… Widzimy nauczającego Jezusa i mnóstwo ludzi, którzy słuchają Go z zapartym tchem. Oto obraz domu modlitwy, w którym przywrócony został porządek. Tak powinno być codziennie: w centrum Bóg i Jego słowo. Przebywanie w świątyni ma służyć Jedynemu. Niestety, z postawą zasłuchanego ludu kontrastuje zachowanie trzech grup, które Łukasz wyraźnie wskazuje. Są to arcykapłani, uczeni w Piśmie i przywódcy ludu – należący do arystokracji społecznej członkowie Sanhedrynu. Prawdopodobnie Łukasz czyni aluzję do współczesnych sobie przywódców Kościoła, którzy nie zawsze spełniali pozytywną rolę we wspólnocie. Charakteryzuje ich opór wobec nauczania Jezusa i podstęp. Czyhali oni bowiem na Jego życie.
Łukasz przedstawia w ten sposób obraz historii ludzkiego życia, w którym ścierają się dwie postawy: z jednej strony przylgnięcie do Ewangelii, z drugiej dwuznaczność, podstęp, ukryte złe intencje. Szczególnie wstrząsający może być fakt, że w opozycji do Jezusa są duchowe autorytety narodu, przekonane zresztą, że działają w imię Boga. Chorują na „dobre samopoczucie” i pewność siebie, budowaną na własnej teologii. Zżera ich triumfalizm. Mają swoją wizję Boga i duszpasterstwa. Wchodzą codziennie do świątyni, aby słuchać głównie siebie, celebrować własną wizję życia, gotowi nawet „nawracać” Jezusa. Sprzeciwiają się Bogu, którego głoszą innym. Podobnie w „tryumfalistycznym chrześcijaństwie jest miejsce dla wszystkich i dla wszystkiego: dla naszej próżności i dla dyplomatów, dla naszego pragnienia władzy i dla karierowiczów, dla naszej pychy i dla zawodowych pochlebców. Nie ma już miejsca dla Jezusa” (A. Pronzato). Gdyby kiedykolwiek „miasto naszego życia” miał zaatakować triumfalizm, już teraz prośmy Jezusa, aby zamienił w ruinę nasze „dobre samopoczucie” i powyrzucał z naszego życia wszystko, co „zagraciło” Jego dom modlitwy i zajęło należne Mu pierwsze miejsce. Niech nauczy nas płakać nad sobą, aż nasze życie stanie się „domem kultu jedynego Boga”.
ks. Krzysztof Wons SDS
(ur. 1959), rekolekcjonista, kierownik duchowy, teolog duchowości, dyrektor Centrum Formacji Duchowej Salwatorianów w Krakowie, redaktor naczelny „Zeszytów Formacji Duchowej”. Ostatnio opublikował w cyklu lectio divina książki Uwierzyć Jezusowi. Rekolekcje ze św. Markiem, Powierzyć się Jezusowi. Rekolekcje ze św. Mateuszem i Pogłębić wiarę w Jezusa. Rekolekcje ze św. Łukaszem

http://www.katolik.pl/jezus-w-jaskini-zbojcow,1291,416,cz.html?s=4

****************
ks. Bogdan Giemza SDS

Eucharystia ofiara Chrystusa i Kościoła

Magazyn Salwator

Eucharystia ofiara Chrystusa i Kościoła
Eucharystia Często spotykamy się z określeniem Mszy św. jako ofiary. Co to konkretnie oznacza? Jakie to ma znaczenie w codziennym życiu, w życiu małżeńskim, zakonnym czy w kapłaństwie? Odpowiedź na te pytania jest bardzo istotna, bowiem istnieje niebezpieczeństwo schizofrenii w tej dziedzinie, jakiegoś sztucznego oddzielania liturgii i życia.
Eucharystia jako ofiara Chrystusa
Sprawowanie Eucharystii ma swoją długą historię, począwszy od Jej ustanowienia w Wieczerniku. Na przestrzeni dwóch tysięcy lat ulegały zmianom elementy drugorzędne, niezmieniona pozostała natomiast istota. Jedynym, prawdziwym i prawowitym podmiotem i sprawcą ofiary jest Jezus Chrystus. Eucharystia ma wymiar ofiarniczy i odkupieńczy. Ten wymiar wyrażają słowa Jezusa wypowiedziane nad chlebem podczas Ostatniej Wieczerzy: To jest Ciało moje, które za was będzie wydane (Łk 22,19). Wydanie Jezusa jest ponawiane w każdej Mszy. Teologia rozróżnia w ofierze Chrystusa tzw. sacrificium externum (ofiarę zewnętrzną) i sacrificium internum (ofiarę wewnętrzną). Ofiara zewnętrzna polega na wyniszczeniu Chrystusa aż do bolesnej śmierci na krzyżu. Ofiara wewnętrzna na bezgranicznym oddaniu się Ojcu w posłuszeństwie i miłości.
Eucharystia jako ofiara Chrystusa i Kościoła
Eucharystia jest nie tylko ofiarą Chrystusa, ale całego Kościoła. Od samego początku istniało w Kościele przekonanie, że Jezus Chrystus nie chce być sam ze swoim dziełem zbawczym. Jednak przez długie wieki za jedynego liturga był uznawany kapłan. Dopiero nowe spojrzenie na Kościół pozwoliło zrozumieć, że ofiarę składa cały Kościół.
W Liście “Dominicae cenae” Jan Paweł II naucza: Kościół troszczy się o to, aby wierni nie tylko ofiarowali żertwę niepokalaną, ale uczyli się składać samych siebie w ofierze i za pośrednictwem Chrystusa z każdym dniem doskonalili się w zjednoczeniu z Bogiem i wzajemnie ze sobą, aby w końcu Bóg był wszystkim we wszystkich (nr 9). Od oficjalnego nauczania do zrozumienia i wcielenia w życie jest niekiedy długa droga. Dlatego wciąż pojawiają się nowe dokumenty, które precyzują i jednocześnie piętnują błędy w nauczaniu i praktyce Kościoła w tym względzie.
Ofiara kapłana i Ludu Bożego
Módlcie się, aby moją i waszą ofiarę przyjął Bóg Ojciec Wszechmogący. Te słowa wypowiada kapłan podczas Mszy św. przy ofiarowaniu darów. Mówiąc o ofierze Kościoła, trzeba mieć na uwadze rozróżnienie na ofiarę składaną przez kapłana i ofiarę składaną przez wiernych.
By ofiara Chrystusa stała się uobecniona, konieczne jest hierarchiczne kapłaństwo. Biskupi i kapłani nie czynią tego w swoim imieniu, ale czynią to in persona Christi. Kapłan jest niezbędny dla zaistnienia Eucharystii. Wierni natomiast na mocy swojego powszechnego kapłaństwa składają swoje ofiary na płaszczyźnie sacrificium internum (ofiary wewnętrznej). To są ofiary duchowe, polegające na ofiarowaniu samych siebie Bogu i Ojcu w miłości i posłuszeństwie. Wierni biorą udział w śpiewach, w przynoszeniu i składaniu na ołtarzu chleba i wina, w przyjmowaniu Komunii Świętej.
To wszystko wiemy w mniejszym czy większym stopniu. Ale jakże trudno tej wiedzy przejść z naszego rozumu do serca. Przychodzimy na Eucharystię, czasami głęboko ją przeżywamy, może się wzruszamy, śpiewamy piękne pieśni. Trzeba jednak pytać: Czy chcę, aby Bóg uzdolnił mnie do wydania siebie na całopalną ofiarę Jego miłości?
Postawa ofiarnicza i jej przeciwieństwo
A zatem proszę was, bracia, przez miłosierdzie Boże, abyście dali ciała swoje na ofiarę żywą, świętą, Bogu przyjemną, jako wyraz waszej rozumnej służby Bożej (Rz 12,1). Słowa Apostoła Narodów kojarzą się nieodparcie ze słowami, jakie Jezus wypowiedział w czasie Ostatniej Wieczerzy: Bierzecie i jedzcie: to jest moje Ciało złożone w ofierze za was. Gdy więc św. Paweł zachęca nas do tego, byśmy ciała swe dali na ofiarę, to tak jakby mówił: Czyńcie także i wy to, co uczynił Jezus Chrystus, stańcie się i wy eucharystią dla Boga.
Przeciwieństwem postawy ofiarniczej jest postawa egoistyczna, pełna pychy, nie licząca się z Bogiem ani ludźmi. Św. Paweł przestrzega: Nie bierzcie więc wzoru z tego świata, lecz przemieniajcie się przez odnawianie umysłu (Rz 12,2). Ofiarowanie samego siebie nie jest sprawą prostą. To zadanie bardzo trudne, które trzeba wypełniać przez całe życie. Pytajmy się: Czy spożywam Ciało Pańskie świadomie, pragnąc przyjąć każdą trudną sytuację, zaakceptować cierpienie i śmierć, wydać swoje życie za nieprzyjaciół? A może jedynie powierzchownie się wzruszamy, ulegamy nastrojowi, urokowi melodii, nie wchodząc całym sercem w treść?
ks. Bogdan Giemza SDS
http://www.katolik.pl/eucharystia-ofiara-chrystusa-i-kosciola,1178,416,cz.html
************
Wiesława Machalica

Prawda, która rani. O mówieniu prawdy

Zeszyty Karmelitańskie

Szczerość i prawdomówność są wartościami umożliwiającymi życie społeczne. Prawda jest tak ważna, że stworzyliśmy prawo do niej. W pewnych okolicznościach mamy prawo usłyszeć prawdę. Wówczas kłamstwo jest złamaniem prawa. Złamanie tego prawa pociąga za sobą obowiązek naprawy szkody. Powinniśmy „oddać” komuś prawdę, tak jakby chodziło o skradzioną rzecz.

Ograniczenia prawa do prawdy

Prawo do wymagania i mówienia prawdy ma swoje ograniczenia. Często ludzie twierdzą, że szczerość jest najbardziej przez nich cenioną wartością. Takie stanowcze zapewnienia zazwyczaj jednak nie mają powiązania z różnymi odcieniami tej wartości i w związku z tym mogą kończyć się kłamstwem. Nie każdy też ma prawo do mówienia prawdy na temat drugiej osoby, zwłaszcza wtedy, gdy narusza czyjeś prawo do prywatności. Zdecydowanie każdy ma prawo do decydowania o tym, jakie informacje dotyczące jego życia prywatnego zostaną ujawnione… W wielu przypadkach przed ujawnieniem prawdy chroni nas prawo – mówimy tu o ustawie o ochronie danych osobowych. Z kolei ograniczeniem mówienia prawdy o innych jest także obowiązek dochowania tajemnicy zawodowej. Zobowiązani są do niej m.in. lekarze, psychologowie, księża.

Należałoby podchodzić do tej sprawy z rozwagą i ostrożnością. Szczerość jest bowiem często rozumiana jako przekazywanie innym tego, o czym myślimy i czego chcemy, nie uciekając się do półśrodków. Wypowiadamy swoje osobiste opinie na temat spraw, zwykle traktując te opinie jak bezwzględne prawdy. Zdarza się często, że staramy się narzucić innym swój „jedynie słuszny”, prawdziwy punkt widzenia, nie respektując punktu widzenia czy rozumienia sprawy przez inne osoby. Tak przekazywana, a właściwie narzucana „prawda” – jest prawdą subiektywną, mimo że traktowana jest jako obiektywna. W tym znaczeniu szczerość może być przeszkodą we współżyciu z innymi ludźmi.

Mówienie prawdy innym o nich: nasze krytyki i pochwały innych

Czy możemy mówić o innych wszystko, co nam przychodzi do głowy? Czy wypowiadanie opinii na temat innych osób, czyli krytykowanie ich, bądź chwalenie zawsze wtedy, kiedy mamy ochotę – jest wskazane jako poprawiające jakość życia społecznego? Czy to jest mówienie prawdy niosące dobro, zmianę? A może to chęć dania upustu swoim emocjom, złości, chęci do narzekania, potrzebie władzy bądź kontroli? Może chcemy takiej zmiany zachowania drugiej osoby na jakiej nam zależy?

Udzielanie drugiej osobie rad prawdziwie „od serca”, dotyczących często życia osobistego, szczególnie gdy osoba ta o rady nie prosi, jest naruszeniem jej prywatności, ingerencją w jej „przestrzeń psychologiczną”. Ludzie czasem wypowiadają swoje opinie na temat innych zakładając jednocześnie, że to oni „mają patent na prawdę”, i że to, co mówią, powinno być przyjęte i zastosowane. Obdarowany opinią, radą, „prawdą” może odbierać to jako atak agresji, a nawet próbę manipulowania czy wręcz rozkazywania. Zwykle pojawia się tu pytanie o intencje, motywy krytykującego czy chwalącego. Pojawia się też refleksja, jak te opinie przekazywać, żeby tworzyły one dobro, zachęcały do pozytywnej zmiany i dodawały skrzydeł?

Mówienie innym prawdy o sobiePrawda o sobie u niektórych osób stanowi często upojenie ekshibicjonistyczne. Prawdy na swój temat, ale także na temat innych osób – zawarte w pamiętnikach, blogach, udzielanych wywiadach do gazet, to ostatnio rewia „manii szczerości bez granic”. Na tak rozumianą odwagę szczerości (szczerość aż do bólu, ale także szczerość aż do zakłamania) odważyło się wielu autorów. Jerzy Andrzejewski w Miazdze napisał: „Wciąż nie wiem, czy szczerość musi doprowadzać do obnażania się. Może w przemilczeniach kryje się ludzka kondycja? Może skrajna, więc do końca doprowadzona szczerość jest tylko wynikiem słabości i rozpaczy?”. Istnieje zatem szczerość i maska szczerości, a granica między nimi nie zawsze jest łatwa do ustalenia.Szczerość wobec innych i na temat innych, choć także na swój temat wobec innych – może być próbą rozładowania własnej agresji, pognębienia innych, poniżenia ich, jak również próbą dowartościowania siebie. Bywa również, że w taki właśnie sposób człowiek zaspokaja potrzebę wywyższania się, dominowania, bycia osobą ważną. Toteż warto uświadomić sobie motywy, jakimi kierujemy się, „wygłaszając” drugiej osobie prawdy o niej czy też o sobie.

Jak „nasze prawdy” przekazywać?

Czy powinniśmy wyrażać własne opinie wtedy, gdy wiemy, że wywołają one cierpienie osób z naszego otoczenia? Myślę, że jeżeli nasze motywy i intencje są pozytywne, a nie destrukcyjne, i jeżeli nasze opinie przedstawiamy jako jedne z wielu punktów widzenia – czyli dajemy prawo innym do posiadania ich opinii, nie negując ich odmiennego postrzegania i rozumienia rzeczy, to mamy dużą szansę na porozumienie i dobre współżycie społeczne. Samokontrola jest niezbędna do życia w społeczeństwie. Kultura bycia polega również na „ugryzieniu się w język” i hamowaniu własnych impulsów. Szacunek dla drugiego człowieka to także nieingerowanie w jego życie bez zaproszenia.

Wymuszanie rozmów, a właściwie często zmuszanie do wysłuchiwania naszych monologów, „wychowywanie” na siłę poprzez jednokierunkowe głoszenie „prawd”, mówienie jak naszym zdaniem („bo taki już jestem szczery”) powinieneś się zachowywać, to najszybsza i najkrótsza droga do zerwania prawdziwego porozumienia. Celem rozmowy nie powinno być bowiem wykazanie drugiemu, że jest gorszy, ani zrobienie mu krzywdy. Jeżeli zakładamy chęć pomocy, warto nauczyć się efektywnego porozumiewania się. Warto też wiedzieć, że nawet wtedy, gdy sądzimy, że mamy rację (czyli chcemy mówić prawdę i być szczerzy), jest to nasza prawda, często bardzo subiektywna. Nasze widzenie zawodzi; filtr percepcyjny polega na tym, że widzimy to, co chcemy zobaczyć, słyszymy to, co chcemy usłyszeć, i często informacje docierają do naszej świadomości zupełnie inaczej niż zostały nadane. Zatem przekazując prawdę innym – bądźmy świadomi, że to nasza „subiektywność” i dobrze jest pomyśleć, że inne osoby mają takie samo prawo do swoich prawd, subiektywności na te same tematy, w tych samych zakresach, co my. I, że te osobiste, subiektywne prawdy są do rozważenia, do dyskusji…

Zakłócenia w komunikowaniu się, efektywnym współżyciu społecznym – to także sprzeczność między dwoma sposobami przekazywania prawdy. Werbalny, słowny przekaz jest inny niż informacje płynące z mowy ciała. Słownie przekazujemy chociażby pozytywną prawdę – zapewnienie przyjaźni, miłości, a mięśnie twarzy są napięte, pięści zaciśnięte, mina groźna; słowa nie niosą tu zatem prawdy. Osoba słuchająca jest wprowadzona w błąd, ma wątpliwość co do wiarygodności rozmówcy. Agresywne w treści teksty prawdy przekazywane przymilnym głosem są często próbą manipulowania drugą osobą, rozkazywania, aby zachowywała się w taki sposób, jak my tego oczekujemy. Nie jest ważne, co dla tej osoby jest dobre, ważne jest, czego ja chcę, co dla mnie jest wygodne.

Uczenie i metody przekazywania dzieciom wiedzy na dyskutowany temat powinny być przejrzyste. Należy objaśniać ograniczenia prawa do wymagania prawdy, i wskazać granice obowiązku jej mówienia (nieprzekazywanie obcym informacji, ochrona danych osobowych rodziny itd.). Prawo do wymagania prawdy ma więc swoje ograniczenia: przez miłość do innych, poszanowanie życia, bezpieczeństwo…

Wiesława Machalica

http://www.katolik.pl/prawda–ktora-rani–o-mowieniu-prawdy,22606,416,cz.html?s=2
****************
Aleksandra Wojtyna

To, co małe i głupie

Rycerz Młodych

Bóg wybrał właśnie to, co głupie w oczach świata(…), wybrał to, co niemocne. Pan Bóg wybiera to, co małe, to, co pokorne.

Prostoduszność na wskroś

Tak niewybrednie można opisać małą Francuzkę, pirenejską góralkę, a każdy niemal domyśli się, o kim mowa. Tak, chodzi o św. Bernadetę Soubirous, której niechlubny opis przeczytałeś powyżej.

Wywodziła się ze skrajnie ubogiej rodziny. Jej rodzice, uczciwi i pracowici ludzie, zmuszeni byli oddać małą Bernadetę na służbę, gdyż jej mama rozchorowała się i nie była w stanie zapewnić dziewczynce opieki, a Bernadeta nie była ich jedynym dzieckiem. Dziewczyna wróciła pod rodzinny dach, mając czternaście lat. Owa kilkuletnia służba pociągnęła za sobą godne politowania konsekwencje w postaci infantylnych zachowań dziewczyny; naiwności i łatwowierności, które można podporządkować jednemu rzeczownikowi – prostoduszność, bo taka właśnie była ta dziewczyna – na wskroś prostoduszna.

Bernadeta była także opóźniona w stosunku do swoich rówieśników w nauce, gdyż ludzie, którzy przyjęli ją do siebie, wywodzili się z najniższych warstw społecznych, a tym samym prezentowali “umiarkowany” poziom intelektualny. Dziewczyna w wieku 14 lat znała zaledwie podstawy rodzimej pisowni, zaś jej wiedza religijna ograniczała się do umiejętności odmawiania różańca, co z pasją czyniła codziennie. Ponadto nie przystąpiła jeszcze do Komunii świętej, co bardzo martwiło jej prostych, ale niezwykle bogobojnych i kochających ją rodziców. Jakby tego było mało, Bernadeta była wątłej figury i lichego zdrowia i tym też odstawała od rosłych kolegów.

Właśnie takiej prostej dziewczynce bez wykształcenia, bez majątku, bez koneksji, w najbardziej niepewnym momencie jej życia objawiła się Ta najdostojniejsza, najpiękniejsza i najgodniejsza. Jakiż zaskakujący kontrast ukazuje Maryja w swych objawieniach, i to nie jeden raz.

Wybrana

Być może właśnie z takimi cechami Bernadeta zasłużyła na wyróżnienie w oczach Bożych, bowiem w górskiej grocie ukazuje się jej Matka Chrystusa i z nią rozmawia. Dziewczyna początkowo nie zdaje sobie sprawy, kogo ujrzała, i mając pierwsze widzenie w towarzystwie koleżanek, jest absolutnie przekonana, że one także widziały “Białą Panią”. Widzenia powtarzają się coraz częściej, aż w końcu Bernadeta, naciskana przez okoliczną ludność, wśród której wieść o objawieniach rozniosła się lotem błyskawicy, pyta, kim jest owa nieznajoma Pani. Kiedy otrzymuje odpowiedź, zamiera i ona, i tłum, któremu przekazuje prawdę o “Białej Pani” – Matka Pana. Od tego momentu rozpoczynają się masowe pielgrzymki ludności do massabielskiej groty, gdzie Bernadeta rozmawia z Najświętszą Panienką, nie ustają modlitwy i śpiewy, rozentuzjazmowani górale uważają Bernadetę za mediatorkę między nimi a niebem i gdy dziewczyna, przynaglona przez Matkę Bożą, zmierza w kierunku groty, oni wiernie z modlitwą na ustach podążają za nią, wierząc w prawdziwość jej wizji.

“Dziewczyna duby smalone bredzi… a gawiedź wierzy”

Wieści o niezwykłych zjawiskach dochodzą aż do Paryża, a stamtąd do cesarzowej, żony samego Napoleona Bonapartego, która powszechnie uchodzi za osobę niezwykle bogobojną i wrażliwą w kwestiach religijnych, czego nie można powiedzieć o jej mężu. Ona sama zaczyna przyglądać się z uwagą całej sprawie, dopytując bardziej “wtajemniczonych” o szczegóły. W Lourdes zaś, gdzie mają miejsce same wizje, rośnie atmosfera podejrzeń i wrogości wycelowana w niczego niepodejrzewającą Bernadetę. Władze, do których doszły zdumiewające wieści o wizjach młodej dziewczyny, natychmiast zareagowały. Uznano sytuację w miasteczku za niebezpieczną dla porządku publicznego, w związku z tym zadecydowano o zatrzymaniu Bernadety i zakazano jej kategorycznie urządzania “masowych widowisk” dla okolicznego pospólstwa. ”

Zagrożono jej nawet aresztem i uznano za chorą psychicznie. Najbardziej obawiano się jednak, że rozochocona gawiedź wiejska, skłonna do zabobonów, będzie wierzyć w ową “komedię”, a to może zaszkodzić reputacji władzy. Głos Maryi był jednak silniejszy, dziewczyna nie zaprzestała swoich wizyt u groty. Jak wielokrotnie ukazuje historia, gdy władza czegoś zakazuje, budzi to w ludności sprzeciw i podsyca działania proporcjonalnie odwrotne do wydanych zakazów. Gmin, choć Matki Bożej swymi oczami nie wdział, zaczął jeszcze gorliwiej chodzić na modlitwy do groty, słuchając opowieści dziewczyny o Przedziwnej Pani, a wytryśnięcie cudownego źródła i obecność spektakularnych uzdrowień spotęgowała tylko jego wiarę w nadprzyrodzoność i prawdziwość wizji Pastuszki.

Transmisja z nieba

Stanowisko Kościoła wobec całej sprawy pomimo zewnętrznych nacisków przez pewien czas jest bardzo powściągliwe, co wywołuje niepokój u władz miasta. Tamtejszy proboszcz, ks. Peyramale znał bardzo dobrze Bernadetę, tak dobrze, że nie mógł posądzić jej o kłamstwo, podchodzi jednak do jej opowieści z daleko posuniętą ostrożnością. Zmienia się to jednak, kiedy Pastuszka informuje proboszcza, iż Pani, zapytana o swe imię, odpowiedziała: “Niepokalane Poczęcie”. Ksiądz zrozumiał, że oto temu biednemu dziecku, które z trudem wypowiedziało słowa przekazane przez Maryję i którego wiedza teologiczna jest żadna, została objawiona najdostojniejsza prawda o Matce Chrystusa. Bernadeta mówi prawdę. Ją wybrał Bóg do potwierdzenia dogmatu o Niepokalanym Poczęciu NMP, uchwalonego trzy lata wcześniej. Przecież dziewczyna nawet o tym nie wiedziała. Samo niebo ustami małej chłopki potwierdza tę wielką prawdę o niepokalaności Bożej Rodzicielki. Sam Bóg wywyższa pokorę i posłuszeństwo Bernadety. Objawienia zostają uznane i zatwierdzone przez bp. Laurence’a. Mała mieścina, Lourdes, zaczyna budzić w przybywających gromadami ludziach tyle samo sensacji, co i czystej wiary. Komisja lekarska bada cuda i niektórym z nich nadaje godność nadprzyrodzonych. Wielu ludzi doznaje nawrócenia, nawet tych, którzy zwali się “najbardziej światłymi umysłami” i “uczonymi głowami”. Uzdrowiony został również z postępującej ślepoty pewien lekarz, co opisał w swojej książce Niepokalana z Lourdes.

“Aby mądrych zawstydzić…”

Bóg wybrał właśnie to, co głupie w oczach świata, aby zawstydzić mędrców, wybrał to, co niemocne, aby mocnych poniżyć; i to, co nie jest szlachetnie urodzone według świata i wzgardzone. Biskup Lourdes i Tarbes ogłosił poprzedni rok 2009 Rokiem św. Bernadety Soubirous, gdyż 16 kwietnia w ubiegłym roku minęło 130. rocznica śmierci tej, która “była wybrana. A łaską swoją obdarzył ją Bóg po to, by w duszach ludzkich rozniecić kult Niepokalanej, która prowadzi je do Niego”.

Czego my możemy się uczyć od tej prostej świętej? Przede wszystkim pokory. A cóż to jest pokora? Pokora jest to prawda o sobie samym, to postawa wobec Boga i ludzi wolna od fałszu i zakłamania, pełna ufności, że wszystko, co mnie dotyka, otrzymuję z woli Bożej, i na nią się zgadzam całą swoją duszą. Tak żyła Bernadeta do końca swoich dni. Trudne, ale nie niemożliwe. Teraz jest nam łatwiej, bo mamy w niebie mocne wstawiennictwo świętej z Lourdes i wierzcie, że naprawdę skuteczne.

Aleksandra Wojtyna
http://www.katolik.pl/to–co-male-i-glupie,2606,416,cz.html
***********
Marcin Jakimowicz

Pan Bóg lubi bezczelnych

Gość Niedzielny

O kłótniach z Panem Bogiem, miłości i aktorstwie z ks. Kazimierzem Orzechowskim, aktorem, rozmawia Marcin Jakimowicz.

Podobno jest Ksiądz zakochany?

 

Ależ co ty opowiadasz???
A Mała Tereska? A Edith Piaf?
Oooo, tak! Jestem po uszy zakochany. To są kobiety mojego życia. I jeszcze Marlena Dietrich… Właśnie przygotowuję o niej spektakl. O jej samotności, dramatycznym życiu.
Wielu się gorszy: dlaczego robi Ksiądz z Edith Piaf świętą?
O, nie. Ja wcale nie robię z niej świętej, ja tylko nie rzucam na nią kamieni i nie muszę zatrzymywać się na kochankach, brudach, łóżkach, pościeli, co jest tak bardzo uwielbiane. Inni tylko to widzą, a tracą przy tym prawdę, jaki to był fantastyczny człowiek, wielka osobowość, szlachetna, dobra kobieta, bardzo nieszczęśliwa… Dziewięć strasznie bolesnych operacji, tyle traumatycznych przeżyć. Przecież ona wyszła z burdelu! Wychowała ją ulica. I wszystko wskazywało na to, że zostanie na dnie. A potrafiła się wybić, stać się wielką osobowością, pełnym, szlachetnym człowiekiem. Osiągnęła najwyższe szczyty piosenki i aktorstwa. Łatwiej jest mi opowiadać o niej, niż mówić o mojej ukochanej Małej Teresce. Bo, niestety, nie potrafię naśladować jej pokornego, ukrytego w klasztorze życia. Nie potrafię znosić utrapień, cierpień jak ona. A Edith? Ta kobieta potrafiła po dziesięciu latach straszliwej walki wyjść z alkoholizmu. Cztery wielotygodniowe, mordercze odwykówki z narkotyków. Kto to wytrzyma? Jaki chłop? A ona to przeszła. I te jej wyznania, że nigdy nie znalazła prawdziwej miłości, bo ludzie kochali jedynie jej sławę i pieniądze. Bolało ją to, rozrywało serce. Była bardzo szczera, wrażliwa.
Wstrząsająca jest jej wypowiedź o cierpieniu, w którym odkryła prawdziwy skarb, perły…
To dla mnie najważniejsze zdanie! Tylko mistyk, oddychający Bogiem, może zdobyć się na takie wyznanie. Widziałem w telewizji ten wywiad. Dziennikarz pyta piosenkarkę: „Czy Pani nie zwątpiła w Boga? Po tylu nieszczęściach, które na Panią zesłał?”. Widzę zmartwienie na jej twarzy, przełyka z trudem ślinę, bierze oddech i odpowiada: „Ależ, proszę pana, jak pan może tak powiedzieć? Przecież Pan Bóg nieszczęść nie zsyła. To jest sama Miłość! Jakże Miłość mogłaby zesłać nieszczęścia? Proszę pana, to, co Bóg na mnie zesłał, a co pan nazwał nieszczęściem, jest dla mnie największym skarbem!”. Edith podnosi ręce i mówi: „…i tylko to zaniosę z sobą do nieba…”.
Czy Ksiądz mógłby wypowiedzieć takie słowa? To, co świat nazywa przekleństwem, nazwać skarbem? Dotknął Ksiądz przecież piekła…
Tak! Zgadzam się z Edith Piaf. Mógłbym to powiedzieć. Oczywiście na moją małą miarę… Pamiętam taką dramatyczną sytuację: byłem bardzo ciężko chory na raka trzustki. Wylazłem jakoś z tego i żyję, ale wówczas szalenie fizycznie cierpiałem. Otaczała mnie duchowa pustka, ciemność, zapaść. Przyszli znajomi aktorzy i klepią po ramieniu: „Módl się, trzymaj się, Pan Bóg pomoże!”. I ja wtedy krzyczę: „Dajcie mi spokój! Nic mi już nie pomoże! Nie chcę waszej modlitwy! Ona nic nie zmieni! Mam już dosyć”. I ja, kapłan katolicki, czuję, że schodzę do piekła. Fizyczne doświadczenie: otwierają się przede mną bramy otchłani. Spocony pomyślałem: „Jezus, Maria, gdybym miał teraz umrzeć, to chyba moje sumienie skazałoby mnie na piekło”. Bo to nie Pan Bóg cię skaże, ale sam wybierasz! Leżę i czuję, że dotykam piekła. I resztką sił uchwyciłem się kurczowo Bożego miłosierdzia i krzyknąłem: „Jezu, ratuj!”. I czuję, jak chwyta mnie Jego ręka. Natychmiast! Dziś wiem, że gdybym był w największym piekle życia, wystarczy krzyknąć: „Ratuj!” i On mnie natychmiast wyciągnie. Takie miałem doświadczenie. Głębokie, bolesne, prawdziwe. Zstąpienie w potępienie, odtrącenie. Dziś uważam to za wielką łaskę. Kiedy opowiadałem to ks. Januszowi Pasierbowi, wielkiemu przyjacielowi, wspaniałemu poecie, to on zawołał: „Tyś doznał łaski z nieba! To nie jest ot, tak sobie! To wyjątkowe przeżycie. Pilnuj go, szanuj, dbaj o nie…”.
Może przez to doświadczenie Pan Bóg wyciąga z dna teraz innych? Na przykład więźniów chorych na AIDS?
Oooo, moi ukochani, chorzy więźniowie.
Nie boi się ich Ksiądz…?
A kogo się bać? Mam za kratkami samych przyjaciół. I powiem więcej: gdyby ktoś po mojej śmierci miał coś o mnie ładnego powiedzieć, to niech nie mówi o teatrze, aktorstwie, tylko o moim więzieniu.
„Moje więzienie” – jak to brzmi!
Tak to czuję. Uwielbiam tych ludzi. Bardzo wysoko cenię ich przyjaźń.
A oni? Czekają na Księdza?
Tak. Kierownik więzienia dzwoni: proszę Księdza, przenosimy tych więźniów do innego miasta. Zmartwiłem się, trudno, przyjadę się z nimi pożegnać. Po dwóch tygodniach telefon: „Proszę Księdza, stało się coś dziwnego. Powiedzieli, że nie wyjadą, bo nie będą mieli księdza Kazia”. To najwięcej mówi o miłości. Ale po wyjściu z więzienia nie nachodzą mnie, nie żebrzą, są taktowni, mili, wracają do życia. Przysyłają mi obrazki, które dla mnie namalowali. Na przykład ten: „Jezu, ufam Tobie”, namalował mi w więzieniu przyjaciel…
Ciągnie Księdza do ludzi rozdartych…
Tak, bardzo! Kocham rozdartych… A skąd ty to wiesz?
Czytam Biblię – Jonasz ucieka na statek, rozdarty Mojżesz, Abraham, Jeremiasz krzyczący: „Niech będzie przeklęty dzień, w którym się urodziłem, dzień, w którym poczęła mnie matka…”
I wyobraź sobie, gdyby jakiś ksiądz tak dzisiaj powiedział. Przecież ludzie od razu krzyknęliby: Co za zgorszenie! Chory człowiek! Do psychiatry! A on się zmagał…
Można się zmagać, kłócić z Panem Bogiem?
Trzeba! Tak jak Hiob podnosić pięści do góry i krzyczeć: „Jesteś. Zlituj się, pomóż, zrób coś, błagam!”. Bóg lubi ten zamach na siebie. On przyjmuje do nieba gwałtowników. To oni zdobywają królestwo niebieskie. Krzyk ludzi dotyka Boga.
Jezus przytacza obraz wdowy, która namolnie chodzi za sędzią i błaga: pomóż. Wręcz go napastuje… „Porządni ludzie” pokręcą głowami: jak można się tak naprzykrzać Bogu? A Jezus powiada: to wzór modlitwy!
Tak. To niesamowita tajemnica. Wiesz, co łączy Edith Piaf z Małą Tereską? Przede wszystkim to, że mała, trzynastoletnia Edith odzyskała za wstawiennictwem Świętej wzrok. I to gdzie? W burdelu! Prostytutki odprawiały nowennę, pojechały nawet do Lisieux. Bardzo często o tym opowiadam: jaka to jest bezczelność, by prostytutki żądały od Boga uzdrowienia! Malutka Edith została porzucona przez matkę po siedmiu tygodniach, babcia malutką uczyła pić wino i wódkę, w końcu oddano ją do domu publicznego. I jej ojciec to zatwierdził. I co? Zwykłe prostytutki miały tak potężną wiarę, że Bóg musiał ich wysłuchać! Zamknęły interes na klucz i zaczęły odprawiać przez dziewięć dni nowennę. Kawalerowie przychodzili, a one krzyczały: „Nie szczyp mnie, świntuchu! Na kolana, módl się!”. Wyjechały do Lisieux zapłakane: Tereniu, pomóż naszej malutkiej Edytce, ale pamiętaj, to musi być 25 sierpnia, w uroczystość św. Ludwika, patrona Francji. Cudowna, święta bezczelność! Zażądały od Boga nawet daty! Dlaczego Ludwik? Bo tak miał na imię tata świętej Tereski i ojciec Edith Piaf. I proszę sobie wyobrazić: mała siedzi przy fortepianie, niewidoma. Paluszki położone na klawiaturze. Przychodzi babcia i mówi: „Edytko, idziemy spać”, a ona krzyczy: „Nie!”. „Jak to nie?”. A dziewczynka na to: „Babciu, jakie to wszystko piękne, co ja widzę! Pierwszą rzeczą, którą zobaczyła były jej maleńkie ręce na klawiaturze fortepianu. Edith Piaf ma wiele cech Małej Tereski: nadzieję, ufność, odwagę.
Chodzi o to, byśmy tak jak te dziwki potrafili się modlić. Z taką wiarą! Nagrałeś to? Nagrałem. Jest jeszcze jedna miłość w Księdza życiu: Ziemia Święta!
Oooo, tak. Jadę tam już trzydziesty raz. Z przyjaciółmi. Jestem zniewolony tą ziemią. Przez cały rok więdnę, tęsknię, dopiero tam, staruszek, odżywam! Mieszkamy u sióstr w Jerozolimie i przez dwa tygodnie chodzimy, chodzimy, chodzimy. Od świtu do czarnej jak smoła nocy. Niezmordowanie stąpamy po ścieżkach Jezusa. Jezioro Galilejskie, morze, pustynia. Jakież tam jest światło!!! I ci Beduini. Widzisz jakiś spory obóz. Ani to wieś, ani miasto, a na drugi dzień rano on znika! Ani śladu obozowiska. Pasterze powędrowali dalej. Kiedyś nawet zaprosili mnie, spałem w ich namiocie.
Często powtarza Ksiądz: „Pan jest moim pasterzem, nie brak mi niczego. Choćbym przechodził przez ciemną dolinę zła się nie ulęknę”.
Tak. To jest mój psalm. Odnajduję się w nim w całości. Każdy z nas ma jakiś swój psalm, trzeba go tylko odkryć, pokochać. Ciemna dolina, dolina śmierci – tak też tłumaczą. Kij i laska pasterska są ze mną. Dlaczego kij i laska? Co to znaczy? Kij po to, by odpędzić wilka, przegnać zło, grozę, nieszczęście. A laską to w kuperek stukniesz jakąś owieczkę, by nie marudziła po drodze, żeby się nie zgubiła. Kij i laska: surowość i łagodność. Dwa charyzmaty.
Co stało się 21 czerwca 1959 roku o godzinie piątej po południu?
Trzęsienie ziemi… Jestem młodym aktorem. Jest piątek. Wchodzę do kościoła wizytek. Wdrapuję się na górę, koło organów, na których grał Chopin (tylko nie wiadomo, czy z tego czasu został tam choć jeden klawisz). Na ambonie ktoś mówi kazanie. Siwe włosy, złamany nos. Nie znam tego księdza. I nagle jego palec leci w przestrzeń, a ja czuję, że on leci w moją stronę i słyszę głos: „Ty też wszystko zostawisz, zostawisz swoją koronę i pójdziesz na służbę Bogu!”. To był dzień świętego Alojzego Gonzagi, ksiądz mówił o nim, ale ja wiedziałem, że mówi o mnie. I w tym momencie pomyślałem sobie: „Boże, daj mi łaskę kapłaństwa”.
Koledzy aktorzy nie stukali się głowę? Kaziu zwariował…
Tak. Nawet księża nie wiedzieli, czy przyjąć mnie do seminarium. Bali się takiego aktora… Ale Prymas Wyszyński się na szczęście zgodził. Jestem księdzem.

I jest Ksiądz szczęśliwy?
Bardzo. Nigdy, nawet przez sekundę, nie żałowałem swej decyzji. Oj, nie chciałbym takiej pokusy, to okropne. Jestem często zmęczony, wykończony, ale szczęśliwy.
Przy wejściu do Księdza pokoju trzeba uważać. Zaraża Ksiądz innych. Wiarą.
Milcz, milcz, milcz…
Ale gdy Krystyna Janda mówi: „To cudowny człowiek. Jak ksiądz z książeczek dla dzieci. Zachwyca się łatwo, przeraża często, smuci wszystkim, cieszy byle czym”…Jak żyć z taką opinią i pokazywać Pana Boga, a nie siebie? 
Myślę, że w ogóle nie powinno się o tym myśleć. Nic nie pokazywać na siłę. Nie. Po prostu żyć, być sobą. Jeśli inni, widząc ciebie, zobaczą Boga, to łaska z nieba. Przejmowanie się sobą to zawsze będzie jakaś pycha, fałszywa pokora. Żyj. Bądź sobą. Bądź wolny. Jeśli cię będą krytykowali, to nie szkodzi, to też ci dobrze zrobi. Nie musisz się tym tak przejmować. Nie musisz być żadnym pokazem, okazem. Żyj sobie tak, jakbyś był podglądany. Ktoś zobaczy cię i zawoła: mój Boże, on się naprawdę, cholera, modli! Bo aktorzy się też modlą.
Aktorstwo polega na nieustannym zakładaniu masek. A przed Panem Bogiem one muszą opaść.
Ale kiedy aktor zakłada maskę, jest prawdziwy! To nie jest kłamstwo, oszustwo. Zły aktor będzie kłamał, a prawdziwy będzie w tej chwili Balladyną gotową zabić matkę. Wszystko jest prawdziwe. On jest Hamletem. Aktorzy „to nie są błazny, chociaż błaznów miano, oklaskiem darząc, w oczy im rzucano, lecz ludzie, których na to powołano, by biorąc na się maskę i udanie, głosili prawdy wiecznej przykazanie. Na co stać kogo – tajemnic tych sięga. Wieczna w tym groza, siła i potęga”. To zdanie Wyspiańskiego to moje credo, tym żyję.
Jak mówić do Pana Boga, by usłyszał? 
Jak dziecko. Każdy człowiek to dziecko. Słowo „Abba” nie oznacza wcale „ojca”, ale „tatusia”. To różnica: Ojca się boimy, a do tatusia się przytulamy, siadamy na kolanach. Tatuś ociera łzę… bezczelnych.
 http://www.katolik.pl/pan-bog-lubi-bezczelnych,23683,416,cz.html?s=3
*************
ks. Marek Dziewiecki

Boże piękno, które odnawia i zbawia człowieka

materiał własny

Co to znaczy być chrześcijaninem?

Boże piękno, które odnawia i zbawia człowieka

“Śpiewajcie Panu pieśń nową, głoście chwałę Jego do krańców ziemi” (Iz 42, 10)

Chyba każdy z was chciałby, aby początek trzeciego tysiąclecia wiązał się z radością, z nadzieją na szczęśliwe życie. Niestety koniec starego tysiąclecia rozczarował chyba nas wszystkich. Współczesna kultura i cywilizacja oddaliła się od Boga, a przez to także od człowieka. Stare tysiąclecie zamknęliśmy w Europie i w Polsce niespotykaną dotąd ilością ludzi cierpiących i nieszczęśliwych. Nigdy wcześniej nie było wśród nas i w naszych domach tylu ludzi uzależnionych od alkoholu i narkotyków, tylu ludzi agresywnych, tylu przestępców, tylu chorych psychicznie i samobójców. Do Europy wróciła po 50 latach wojna na Bałkanach, a parlament holenderski pozwolił na zabijanie ludzi starszych i cierpiących, którzy przecież wołają o pomoc i o miłość, a nie o zastrzyk z trucizną i śmierć. Coraz więcej jest wśród nas ludzi dotkniętych największym kalectwem, w jakie może popaść człowiek. Tym kalectwem jest niezdolność do miłości, niezdolność do tego, by kochać i by kierować się w życiu prawdą. Coraz więcej wokół nas a czasem i w nas samych tego, co prymitywne duchowo i co brzydkie moralnie. Nawet sztuka staje się coraz częściej miejscem ukazywania brzydoty, a muzyka zamienia się w hałas, w którym wykrzykiwane są słowa pogardy, nienawiści i rozpaczy.

Stare iluzje i nowe dramaty

Ludzkość ciągle na nowo powtarza stare błędy. Pierwsi ludzie uwierzyli, że potrafią sami odróżnić dobro od zła i że nie potrzebują Boga, by być szczęśliwymi. Już na początku historii ludzie ukrywali się przed Bogiem i wyrządzali sobie nawzajem krzywdę. W jakimś stopniu każdy z nas powtarza te stare iluzje o istnieniu szczęścia bez Boga, bez zasad moralnych, bez pracy nad sobą. Powtarzając stare iluzje, błędy i grzechy, współczesny człowiek popada w nowe cierpienia i dramaty: w nowe choroby (np. AIDS), w nowe uzależnienia (np. od komputera), w nowe formy kalectwa psychicznego, duchowego i moralnego. Dramaty te stają się tak wielkie, że w ciągu ostatnich kilku lat dziesięciokrotnie wzrosła w Polsce ilość samobójstw wśród dzieci i młodzieży. Wielu młodych sięga po alkohol i narkotyk, ryzykując w ten sposób jakby samobójstwo na raty.
Prawdziwe piękno jest w naszych czasach często wyśmiewane. Modne staje się tolerowanie zła, natomiast czynienie dobra i szlachetne postępowanie jest traktowane jako naiwność czy słabość. Piękno i dobro jest negowane wszędzie tam, gdzie zwycięża przemoc i nienawiść, gdzie panuje egoizm i niesprawiedliwość, gdzie pojawia się demoralizacja, wyuzdanie, prymitywizm. A także tam, gdzie znika radość życia, gdzie zamiera entuzjazm, gdzie gaśnie nadzieja na życie w miłości i uczciwości. Piękno i dobro jest zagrożone wszędzie tam, gdzie dominuje przeciętność, miernota, gdzie zwycięża egoizm, znudzenie życiem, rozczarowanie. Piękno i dobro umiera wszędzie tam, gdzie “bohaterami” dzieci i młodzieży stają się te postaci ze świata muzyki, sportu, polityki czy biznesu, które okazują się ludźmi małymi, prymitywnymi, niezdolnymi do uczciwości i miłości, które niszczą własne życie rodzinne, które wchodzą na drogę przestępstw, uzależnień i przedwczesnej śmierci. Piękno i dobro jest zagrożone wszędzie tam, gdzie wzorem i ideałem jest ktoś inny niż Chrystus i Jego świadkowie: Ojciec Kolbe, Matka Teresa, Jan Paweł II.

Troska o nową przyszłość

W książce “Ziemia, planeta ludzi”, A. De Saint-Exupery wspomina spotkanie w nocnym pociągu z grupą polskich górników, którzy w 1937 r. utracili pracę w kopalniach i z całymi rodzinami zostali wydaleni z Francji. Odbywając podróż do Ojczyzny, byli potwornie zmęczeni, smutni, zdeformowani fizycznie. Obserwując mężczyznę i kobietę, którzy przytuleni do siebie, spali na podłodze wagonu trzeciej klasy, Exupery napisał: “Pomyślałem: ta nędza, ten brud, ta brzydota – nie one są problemem. Ten mężczyzna i ta kobieta poznali się kiedyś, mężczyzna uśmiechał się na pewno do kobiety, na pewno przyniósł jej kwiaty po pracy. Nieśmiały i niezręczny, bał się może, że zostanie odtrącony. A kobieta przez wrodzoną kokieterię, kobieta pewna swego wdzięku, z upodobaniem podniecała może jego niepokój. I tamten, który dziś jest już tylko maszyną do kopania czy wiercenia, przeżywał rozkoszną udrękę. Niepojęte, jak mogli stać się tymi bryłami gliny.” Snując takie refleksje, Exupery dostrzegł ich śpiące dziecko. “Cóż to była za twarzyczka! Z tej pary narodził się ten jakby złocisty owoc. Z tych ciężkich łachmanów zrodziło się arcydzieło piękna i wdzięku. Pochyliłem się nad gładkim czołem, delikatnym zarysem ust i powiedziałem do siebie: oto muzyk, dziecięcy Mozart, piękna zapowiedź życia. Mali książęta z bajki nie mogli być inni: otoczony opieką i staraniem, kształcony, wychowany, kim mógłby zostać! Kiedy drogą skrzyżowań uzyskuje się nowy gatunek róży, wszyscy ogrodnicy są poruszeni. Izoluje się tę różę, pielęgnuje, otacza dbałością. Ale nie ma ogrodnika dla ludzi. Mały Mozart trafi pod walce maszyny. Największe swoje wzruszenie będzie czerpał z banalnej muzyczki w zaduchu tancbudy. W każdym z tych ludzi, w jakimś stopniu, został Mozart zamordowany. Tylko Duch, jeśli tchnie na glinę, może stworzyć Człowieka.”
Jakże aktualna jest ta refleksja Exuperego sprzed ponad sześćdziesięciu laty. Jakże wielu dzieciom i młodzieży w naszej Ojczyźnie grozi znowu nie tylko ubóstwo materialne, ale także to najbardziej groźne i bolesne: ubóstwo duchowe. Jakże wielu nastolatkom grozi, że zadowolą się zaduchem trzeciorzędnej dyskoteki, albo czwartorzędną ideologią o istnieniu łatwego szczęścia: bez autorytetów i zasad moralnych, bez dyscypliny i wewnętrznej wolności, bez miłości i odpowiedzialności. Jakże wielu młodych wokół nas i w naszych domach, w naszych szkołach i na naszych podwórkach jest głodnych miłości, czułości, poczucia bezpieczeństwa.

Jakie piękno może nas zbawić?

W powieści Dostojewskiego pt. “Idiota”, człowiek niewierzący – Hipolit, pyta księcia Myszkina: “Czy to prawda, książę, że powiedzieliście kiedyś, iż świat będzie zbawiony przez piękno? (…) Jakie piękno może zbawić świat?”. Myszkin, stojący obok umierającego na tyfus osiemnastolatka, nie odpowiedział. Swoją postawą zdawał się jednak wskazywać, że jedynym pięknem, które może zbawić ten świat, jest miłość współczująca w cierpieniu. My wiemy, jak nazwać tę miłość. Jest nią Bóg – Jezus Chrystus. Ten, który staje się człowiekiem, abyśmy zobaczyli Jego miłość, która współcierpi, gdy my cierpimy, i która zbawia, gdy my błądzimy. Święty Augustyn ze zdumieniem odkrywa, że nie zbawia nas jakieś pociągające piękno zewnętrzne, fizyczne, lecz piękno wewnętrzne, piękno Bożej miłości, piękno “tak stare i tak nowe jednocześnie” (Wyznania 10, 27).
Gdy jesteśmy z Bogiem, gdy przystępujemy do spowiedzi i komunii świętej, to odkrywamy jak bardzo jesteśmy piękni pięknem człowieka szlachetnego. Odkrywamy, że potrafimy kochać i cieszyć się życiem, że przeżywamy radość, jakiej nie może dać nam alkohol, narkotyk, popęd czy pieniądz. Gdy jesteśmy zaprzyjaźnieni z Bogiem, to powtarza się wtedy historia Apostołów na górze Tabor, gdy wznieśli się ponad ziemię i ponad samych siebie, aby pozostać sam na sam z Chrystusem. Uwolnieni od tego, co złe, co brzydkie i grzeszne, zawołali zupełnie spontanicznie: “Dobrze, że tu jesteśmy” (Mt 17,4). Kto czuje się kochany przez Boga i kto uczy się od niego kochać, ten dostrzega piękno życia i piękno własnego wnętrza. Tak dosłownie widać to u ludzi, którzy są już fizycznie starzy i umęczeni trudem życia, ale którzy kochają i mają święte wnętrze. Promieniuje wtedy z nich piękno, które sprawia, że z radością i zafascynowaniem patrzymy na pomarszczoną twarz Matki Teresy z Kalkuty czy na cierpiące oblicze Jana Pawła II.

Boże piękno czyni nas nowym człowiekiem

Gdy Apostołowie szli z Jezusem na górę Tabor, to wierzyli już, że jest On Zbawicielem. Widzieli, że potrafi on wielu ludzi uzdrowić i przemienić. Z pewnością jednak stawiali sobie pytanie: czy może On przemienić cały ten świat, już wtedy pełen zła, nienawiści, cynizmu, egoizmu. Apostołowie musieli stawiać sobie pytanie: w jaki sposób może ktoś taki jak Jezus, ktoś taki dobry, łagodny i delikatny przemienić tak agresywny i zły świat? Chyba każdy z nas stawia sobie podobne pytanie: W jaki sposób Jezus ukrzyżowany i wyszydzony może zbawić ludzkość, która tak często okazuje się cyniczna i okrutna?

A jednak od dwóch tysięcy lat Chrystus przemienia historię tej ziemi i zmienia życiorysy najbardziej nawet zatwardziałych grzeszników. W dwa tysiące lat od swoich narodzin na tej ziemi Chrystus nadal nas fascynuje, nadal porusza nasze serce i najgłębsze aspiracje. On jeden może nam powiedzieć: Nie bójcie się świata ani sami siebie, jeśli jesteście ze Mną. Gdy On jest naszą Drogą, Prawdą i Życiem, gdy słuchamy Go bardziej niż gazet i alkoholu, bardziej niż telewizji i mody, bardziej niż samych siebie, wtedy stajemy się nowym człowiekiem. On stwarza nas raz jeszcze, dając nam nowe wnętrze, w którym pojawia się piękno serca, czystość sumienia, szlachetność aspiracji. Czas rekolekcji to czas jakby przytulenia się do Chrystusa z naszymi słabościami, grzechami i lękami. To przyjście do Niego z naszymi rozczarowaniami i zranieniami. To oddanie się w ręce Tego, który nas zachwyca i który nas zaprasza, byśmy już teraz budowali Jego królestwo miłości, prawdy, sprawiedliwości i pokoju.

Na którą ucztę pójdziemy?

Celem wszystkiego, co czynił i co mówił Jezus, było pomaganie człowiekowi, by się nawrócił, czyli by nauczył się kochać. Syn Boży przyszedł na ziemię, aby nas zaprosić na ucztę wielkiej miłości: tej bezwarunkowej, wiernej i nieodwołalnej. Na ucztę wybawienia od wszystkiego, co nas niepokoi, krzywdzi, boli, co odbiera nam radość życia i co zagraża naszej przyszłości (Łk 14, 15-24). Jednocześnie On sam nam uświadamia i przypomina, że na tej ziemi wiele osób i środowisk kieruje do nas zaproszenia na inne uczty. Na uczty znacznie mniejszej miłości: tej niewiernej i odwołalnej. Na uczty egoizmu, agresji, naiwności. Na uczty alkoholizmu, narkomanii, pornografii. Na uczty, które kończą się cierpieniem, utratą wolności, rozgoryczeniem. Na uczty trujące fizycznie, psychicznie, moralnie, społecznie. Łatwo ulec takiemu zaproszeniu, bo są to uczty, na których nie trzeba mieć szaty ludzkiej godności i dojrzałości. Są to uczty, które obiecują iluzję łatwego szczęścia i perspektywę doraźnej przyjemności. Na takie uczty łatwo zapraszać i łatwo przyjąć zaproszenie.
Bóg, który zna serce człowieka, wie o tym lepiej od nas samych. Z tego właśnie powodu postanowił zaprosić nas na swoją ucztę miłości i radości w sposób najbardziej niezwykły: wysyłając do nas swego Syna, aby On nas osobiście zaprosił. Jego Syn przeszedł przez ziemię wszystkim czyniąc dobrze. Do końca. Do śmierci krzyżowej. Więcej nie mógł już zrobić. Teraz odpowiedź zależy od każdego z nas. Na którą ucztę pójdę? Kto lub co jest moją drogą, prawdą, życiem? To najtrudniejsze pytania i decyzje, przed którymi stoi każdy człowiek. Jezus nie pozostaje obojętnym obserwatorem w obliczu naszych zmagań, rozterek i poszukiwań (por. Mt 20, 1-16). On nieustannie znajduje ludzi, wydarzenia i doświadczenia, poprzez które ponawia swoje zaproszenie: Jeśli chcesz, pójdź za mną na ucztę tej miłości, za którą najbardziej tęsknisz. Niech teraz każdy z nas w chwili modlitwy i ciszy odpowie Chrystusowi na Jego zaproszenie.

ks. Marek Dziewiecki

Rekolekcje, Wielki Post 2002 – Co to znaczy być chrześcijaninem?

http://www.katolik.pl/boze-piekno–ktore-odnawia-i-zbawia-czlowieka,486,416,cz.html

***********

Ks. Mieczysław Piotrowski TChr

Barbarzyńcy 21-go Wieku

Miłujcie się!

Barbarzyńcy 21-go Wieku

Kwestionowanie trwałych zasad moralnych owocuje wyjątkową degeneracją człowieka oraz odrażającymi zachowaniami, jakich nie spotyka się nawet u zwierząt…

Kanibalizm w Chinach

Z angielskojęzycznej gazety Express Extra, wychodzącej w Hong Kongu, dowiadujemy się, że lekarze w prowincji Shenzen w Chinach ludowych, aby polepszyć ogólny stan organizmu jedzą i sprzedają w celach konsumpcyjnych abortowane dzieci, jako zdrowe jedzenie (NRL News, 4. 24. 95).

Czwórka dziennikarzy pisma Eastweek (siostrzana publikacja Express Extra) podając się za lekarzy, poprosiła w kilku szpitalach miasta Shenzen o możliwość kupienia ludzkich płodów. W Centrum Zdrowia dla kobiet i dzieci, jeden z lekarzy wręczył dziennikarce szklany pojemnik i powiedział: Tutaj jest dziesięć świeżych płodów z aborcji dokonanych dzisiaj. Zazwyczaj zanosimy je do zjedzenia w domu, ale ponieważ nie jest pani w najlepszej formie, proszę je zatrzymać…

Lekarka z kliniki Luo Hu twierdziła, że płody są bardzo pożywne i jest na nie wielki popyt: Najbardziej poszukiwane są płody z pierwszych aborcji młodych kobiet, a najlepiej jeśli dziecko jest płci męskiej. Zwierzyła się, że w ciągu ostatniego pół roku sama zjadła ponad 100 płodów i dodała: To są odpadki aborcji, jeśli ich nie zjemy, zostaną wyrzucone. Gdy je zjadamy, one już i tak nie żyją. Lekarz Dong Men Lao wyznał dziennikarzowi, że cena jednego płodu jest uzależniona od jego wagi i wynosi od 10 do prawie 40 dolarów. Jest to cena o wiele niższa niż w klinikach prywatnych, gdzie żąda się nawet po 300 dol. za sztukę. Jego zdaniem najbardziej uzdrawiające własności ma dopiero płód 9-miesięczny i on przyjmuje zamówienia na takie ciała. Zwłoki dzieci z aborcji są więc używane w komunistycznych Chinach jako “dietetyczna nowość” dla zagwarantowania “silniejszego ciała i gładszej skóry”. Jedynie katoliccy lekarze zdecydowanie potępiają ten barbarzyński proceder, jako nową odmianę kanibalizmu.

Rewelacyjne sposoby leczenia

Aborcja przez częściowy poród, która masowo jest stosowana w tak “demokratycznych” krajach jak Stany Zjednoczone czy Szwecja, jest morderstwem dokonywanym ze szczególnym okrucieństwem. Czyni się to w tym celu, aby odzyskać różne organy oraz tkankę mózgową dziecka, która ponoć pomaga w leczeniu choroby Parkinsona. Kobietę zachęca, się aby nosiła dziecko w swoim łonie nawet do 32 tygodnia ciąży (ma wtedy 30 cm długości i mogłoby już przeżyć poza łonem matki). “Nauce” medycznej przyświeca jedyny cel – większa waga, większy zarobek. Dopiero wtedy przeprowadza się aborcję. Aby dotrzeć do głowy dziecka, lekarz rozszerza szyjkę macicy i przebija worek owodniowy. Kiedy główka dziecka znajdzie się u wyjścia szyjki macicy, zostaje przebita strzykawką, w ten sposób pozyskuje się tkankę mózgową. Aborcja zostaje zakończona wyciągnięciem reszty ciała dziecka. “Naukowcy” z Uniwersytetu w Indianie w Stanach Zjednoczonych proponują “rewelacyjny” sposób leczenia serca lub innych narządów – aby uniknąć ryzyka odrzucenia przeszczepu, najlepiej jest spłodzić dziecko, przed urodzeniem zabić je, a potem wszczepić jego komórki do chorego narządu, aby ten się odmłodził.

Tak perfidnie działa szatan poprzez swoich adeptów, którzy traktują człowieka tylko jako zlepek komórek i w ten sposób niszczą szacunek do ludzkiego życia, chcąc doprowadzić do zniszczenia w nas “obrazu i Bożego podobieństwa”, a więc do zezwierzęcenia i w końcu do zdemonizowania. Kosmetyki z “odpadów porodowych”

Ciała uśmierconych podczas aborcji dzieci wykorzystuje się również jako “niezwykle cenny materiał” do produkcji kosmetyków. 31.03 1994 r. włoski dziennik “Corriere della Sera” poinformował, że Instytut Merieux w Lionie “przerabia” każdego dnia 17 ton ciał nie narodzonych dzieci. Ciężarówki pełne zamrożonych płodów przyjeżdżają między innymi ze Wschodu, aby zaspokoić potrzeby przemysłu kosmetycznego. W kartach przewozowych jest wypisane: “odpady porodowe”. Jak na ironię embriony zwierzęce są prawnie chronione przed tego rodzaju procederem. W “Quotidien de Paris” ukazała się nawet reklama: Ampułki C z ekstraktem z ludzkich embrionów zapobiegają odwadnianiu skóry.

 Nielegalny rynek organów ludzkich

BBC informuje, że kiedy w Chinach jest zapotrzebowanie na organy do transplantacji, to wtedy przeprowadza się egzekucje na więźniach. Rodzaj egzekucji jest uzależniony od tego, jaka część ciała potrzebna jest do przeszczepu. Odbiorcami są wysokiej rangi funkcjonariusze partyjni, a przede wszystkim bogaci cudzoziemcy, którzy płacą za jeden narząd od 30 tys. dolarów w górę (NRL News 17.05.1995 r.). Trzydziestu pięciu ekspertów ONZ pracowało nad problematyką handlu organami pochodzącymi od nieletnich. Stwierdzili, że jest to zjawisko na skalę światową. W Brazylii ginie każdego roku około 15 000 bezdomnych dzieci z ulicy. Według tych samych ekspertów u 75% trupów tych dzieci stwierdzono wycięcie różnych organów do transplantacji. Były włoski minister Antonio Guidi w wywiadzie opublikowanym w “Il Giornale” (4.09.1995 r.) stwierdza istnienie rozwiniętego na wielką skalę nielegalnego rynku organami ludzkimi i związanego z nim przemytu dzieci z Afryki, Indii, z krajów byłego bloku komunistycznego. Jest pewne – stwierdza minister – że dwóch izraelskich przemytników dzieci przyznało się do tego (fachu). Zatrzymano ich w Gwatemali. Powiedzieli, że przewozili małych Indian, żeby zawieźć ich do Izraela i do USA. Pewne kliniki zajęłyby się, jakby tu powiedzieć, użyciem niektórych dzieci jako (części zamiennych) dla dzieci chorych. Dwaj winowajcy podali także wartość tego (dziwnego towaru, obdarzonego duszą): 75 tysięcy dolarów. (…) W Indiach wiele rodzin utrzymuje się wydając na świat dzieci przeznaczone na sprzedaż nerki dla dzieci z krajów zachodnich. Kilka tysięcy dolarów i malec ma byt zapewniony. Jedna nerka wystarczy na utrzymanie. Istnieją wyspecjalizowane agencje, zajmujące się przewożeniem pacjentów w różnym wieku do Madrasu lub Bombaju (…)

Ludobójstwo w sercu Europy

Dr Bernard Nathanson, amerykański Żyd, który przed swoim nawróceniem kierował największą kliniką aborcyjną na świecie, podczas pobytu w Polsce 19.10.1996 r. ostrzegał Polaków, że legalizacja aborcji w Polsce będzie pierwszym krokiem prowadzącym do masowej eksterminacji dzieci upośledzonych, ludzi starych i kalekich, terminalnie chorych, a więc do prawdziwego ludobójstwa osób najbardziej bezbronnych i potrzebujących opieki. Kiedy aborcja staje się legalna – mówił – wówczas prowadzi to do utraty wartości życia ludzkiego i jego dehumanizacji. Jestem tu, aby błagać Polaków, aby nie szli tą samą drogą, którą poszła Ameryka. Siedmiuset holenderskich lekarzy, zrzeszonych w organizacji przeciwstawiającej się eutanazji, stwierdza, że problem eutanazji w ich kraju rozpoczął się od uchwalenia ustawy aborcyjnej w 1968 r. Istnieje pewna prawidłowość, jeżeli zacznie się zabijać dzieci w łonach matek, to wtedy bardzo szybko będzie można zabijać każdego. Obecnie uśmierca się w Holandii na masową skalę chorych, starych, kalekich bez ich wiedzy i wbrew ich woli. Historia mówi nam, że w hitlerowskich Niemczech eutanazja zaczęła się już w 1934 r. uśmiercaniem kalekich dzieci oraz umysłowo chorych.

Dr Ryszard Fenigsen, polski lekarz żydowskiego pochodzenia, który od 1968 r. pracuje w Holandii, opublikował niezwykle ciekawą książkę “Eutanazja. Śmierć z wyboru” (Wydawnictwo “W drodze”, 1994 r.). Z pozycji lekarza i naocznego świadka pisze on, że w holenderskich szpitalach, domach starców, obok dobrowolnej eutanazji, uprawia się na wielką skalę eutanazję nie dobrowolną dzieci i dorosłych, nie na prośbę pacjenta, lecz bez jego zgody i wiedzy, a nieraz również bez wiedzy jego rodziny… Przybywają do szpitala ludzie chorzy, proszący o pomoc, z nadzieją, że pomoc tę otrzymają, z zaufaniem do fachowości i z wiarą w dobrą wolę lekarzy, i ci ludzie są przez lekarzy zabijani… (s. 45). Dr Fenigsen pisze dalej: dopóki życie ludzkie było nietykalne, dopóki istniał w medycynie bezwzględny, żelazny zakaz szkodzenia pacjentowi, dopóki za odebranie człowiekowi życia groziła surowa kara – (lekarze) nikogo nie uśmiercali. Z chwilą, gdy stan lekarski, społeczeństwo i sądy zaakceptowały eutanazję, ci pośledniejszego gatunku lekarze, szybciej chyba od innych, zaczęli uprawiać “nowy dział medycyny. To właśnie oni stali się fanatycznymi zabójcami lub zabójcami “od niechcenia” (s. 50). Dr Karel Gunners z ruchu antyeutanazyjnego podaje przykłady bezkarnego mordowania ludzi chorych w szpitalach przez lekarzy: Mój przyjaciel, internista, odwiedził w trakcie wizyty domowej pacjentkę z rakiem płuc. Zdecydował, że pacjentka będzie musiała udać się do szpitala. Pacjentka odmówiła, tłumacząc, że obawia się, że lekarze ją zabiją. Mój przyjaciel przekonał ją, by zgodziła się na leczenie szpitalne. W czasie, gdy nie było go w szpitalu – miał wówczas wolny dzień – zastępujący go kolega uznał, że pacjentka ma przed sobą tylko dwa tygodnie życia – i wykonał śmiertelny zastrzyk. Po powrocie do pracy mój przyjaciel przeżył szok.

Holenderskie Zrzeszenie Pacjentów ostrzega już chorych i ich rodziny, że w szpitalach uśmierca się ludzi bez ich zgody i wiedzy, i doradza, aby kontrolować postępowanie lekarzy, ale możliwości takiej kontroli są znikome. Dr Gunner podkreśla, że w Holandii przeciw eutanazji protestują już tylko katolicy i prawowierni ewangelicy, a prasa, radio i telewizja otoczyły zmową milczenia ten makabryczny proceder masowej eksterminacji ludzi najbardziej bezbronnych i potrzebujących naszej szczególnej opieki i miłości. Kiedy człowiek odrzuca Dekalog i normy moralne oraz uznaje relatywizm etyczny, to za taką postawą życia bez Boga idą przerażające praktyczne konsekwencje, dochodzi do czynów zbrodniczych i radykalnego pogwałcenia wolności. W ten sposób demokracja – pisze Jan Paweł II – sprzeniewierzając się własnym zasadom, przeradza się w istocie w system totalitarny. Państwo nie jest “wspólnym domem”, … ale przekształca się w państwo tyrańskie, uzurpujące sobie prawo do dysponowania życiem słabszych i bezbronnych, dzieci jeszcze nie narodzonych i starców, w imię pożytku społecznego, który w rzeczywistości oznacza jedynie interes jakiejś grupy (EV 20). Mając świadomość wielkiego zagrożenia na jakie narażona jest nasza Ojczyzna ze strony polityków przeciwnych życiu i chrześcijańskim wartościom, trzeba dobrze zapamiętać nazwiska tych parlamentarzystów, którzy opowiedzieli się za legalizacją zabijania najbardziej bezbronnych Polaków i odpowiednio zagłosować w zbliżających się wyborach.

Ks. Mieczysław Piotrowski TChr

http://www.katolik.pl/barbarzyncy-21-go-wieku,39,416,cz.html

**************

Franciszek Girjatowicz

Zaniedbane skarby Kościoła – Odpusty

materiał własny

Błogosławionej Marii z Quito Pan Bóg ukazał raz w wizji ogromny stół, a na nim góry złota, srebra i drogocennych kamieni. Jednocześnie dał się słyszeć głos, że te skarby symbolizują odpusty i że są dostępne dla wszystkich wiernych.
W listopadzie, w dniach od 1 do 8, mamy okazję codziennego uzyskania odpustu zupełnego i ofiarowania go za zmarłych, gdy pobożnie nawiedzimy cmentarz i równocześnie pomodlimy się w ich intencji. Za nawiedzenie cmentarza w innych dniach roku, odpust cząstkowy.
Co to jest Odpust?

“Odpust zupełny jest to darowanie przez Boga wszystkich kar doczesnych za grzechy zgładzone co do winy w sakramencie pokuty”. Kto go uzyskał – i gdyby w tym czasie umarł – uniknie kar czyśćcowych. Odpusty można ofiarować za zmarłych i w ten sposób wybawić ich dusze z czyśćca.
O odpustach przypominamy sobie najczęściej w listopadzie, miesiącu poświęconym naszym zmarłym, a przecież można z nich korzystać cały rok. Mało kto wie, że odpust zupełny możemy uzyskać codziennie np. przez odmówienie Różańca w rodzinie, albo podczas Nabożeństwa Różańcowego w kościele. Inne modlitwy, które są obdarzone codziennym odpustem zupełnym to:
– Odprawienie Drogi Krzyżowej w kościele albo innym miejscu, gdzie są stacje drogi krzyżowej;
– Adoracja Najświętszego Sakramentu, conajmniej przez pół godziny;
– Pobożne czytanie Pisma Świętego również conajmniej przez pół godziny.
Po odprawieniu którejkolwiek z tych modlitw czy nabożeństw możemy uzyskać odpust zupełny, jeżeli spełnimy jeszcze dodatkowe warunki. Są to :
1. Być w stanie łaski uświęcającej.
2. Przyjąć Komunię świętą.
3. Pomodlić się w intencji Ojca świętego.
4. Wykluczyć jakiekolwiek upodobanie czy przywiązanie do grzechów – nawet lekkich.
5. Nie tyle tu chodzi o grzechy nałogowe, ale o postawę bierności wobec jakiegoś zła. Alkoholik, który szczerze usiłuje wydostać się ze swego nałogu jest w lepszej sytuacji od człowieka, który lekkie grzechy, jak np. małe kłamstwa, plotki czy drobne oszustwa wybiera jako sposób na ułatwienie sobie życia i z których nie chce się wyzwolić.  Można wtedy powiedzieć, że ma upodobanie w grzechu i paktuje ze złem, bo grzechy lekkie też obrażają Boga. Taka postawa duchowa uniemożliwia uzyskanie odpustu zupełnego. Przy braku pełnej dyspozycji, tacy ludzie, choćby spełnili wszystkie inne warunki, mogą uzyskać tylko odpust cząstkowy.Znaczenie odpustów
Wielu ludzi kwestionuje znaczenie odpustów i nie widzi potrzeby ich uzyskiwania. Przecież mamy sakrament pokuty, mówią. Czy to nie wystarcza? Sakrament spowiedzi uwalnia nas od kary wiecznej, ale nie od kary doczesnej. Wszystkie grzechy, szczególnie te ciężkie, chociaż odpuszczone podczas spowiedzi, muszą być odpokutowane. Jeżeli nie zdążymy na ziemi, to wtedy po śmierci w czyśćcu. Wierzymy, że przez cierpliwe znoszenie trudów życia, cierpienia, dobre uczynki, ofiary i modlitwy możemy zmazać te kary. Jest to zwyczajna droga zadośćuczynienia Bożej sprawiedliwości. Odpusty natomiast są nadzwyczajną drogą. Kościół, udzielając odpustu, otwiera skarbiec nieskończonych zasług Chrystusa, a także zasług świętych i odpuszcza kary doczesne tym wiernym, którzy spełnią warunki związane z jego uzyskaniem.
Na temat odpustów istnieje wiele niejasności. Jeszcze dzisiaj w starych modlitewnikach możemy zetknąć się z modlitwami, za odmówienie których, można było  uzyskać np. 300 dni odpustu. Nie znaczyło to, że w razie śmierci 300 dni krócej w czyśćcu.  Określone liczby odnosiły się do kar kościelnych, które w tamtym czasie były bardzo surowe. Za grzechy np. cudzołóstwa wymierzano pokutę kilka lat postu o chlebie i wodzie. Uzyskane odpusty skracały zadaną przez Kościół pokutę. Nie wiemy jednak w jakiej relacji te kościelne kary były do doczesnych kar, jakie wymierza Pan Bóg za popełnione grzechy. Czy te kilka lat pokuty zadośćuczyniły sprawiedliwości Bożej, także w razie śmierci pokutnik mógł uniknąć czyśćca? Czy też człowiek taki przecierpiał za wiele i dzięki temu zdobył dodatkowe zasługi u Boga? Przez okres pokuty penitent był odsunięty od Eucharystii, a rozgrzeszenia udzielano nie po spowiedzi, ale dopiero po odbytej pokucie, która mogła trwać kilka miesięcy, a nawet lat. Aby przyspieszyć pokutującym  powrót do pełnego uczestnictwa we Mszy Świętej i zmazać te kanoniczne kary wprowadzono odpusty, a więc pewnego rodzaju amnestię. Z czasem Kościół odstąpił od zwyczaju wymierzania kanonicznych kar, a rozgrzeszenia zaczęto udzielać już podczas spowiedzi. Zadawane pokuty stały się symboliczne, niewspółmierne do popełnionych grzechów. Wymierzanie odpowiednich do popełnionych grzechów kar pozostawiano sprawiedliwości Bożej. Jednak praktyka przeliczania odpustów na dni,  miesiące i lata została zachowana i dotrwała aż do naszych czasów. W 1967 r. została przez papieża PawłaVI zmieniona. Nowy podział dzieli odpusty na zupełne, które całkowicie uwalniają od wszystkich kar doczesnych i cząstkowe, bez określenia czasu, które uwalniają tylko od części kar doczesnych znanych jedynie Bogu.
Dla wielu z nas odpusty kojarzą się może bardziej z głośnymi parafialnymi jarmarkami, aniżeli z pokutą i nawróceniem. A szkoda, bo odpusty są wielkim darem miłosierdzia Bożego, dzięki którym mamy okazję szybko wyzwolić się z kar za grzechy, a także możemy je ofiarować za naszych zmarłych i przyspieszyć ich wejście do nieba.
diakon Franciszek Girjatowicz
fot. Milivanily, Candle
Pixabay (cc)
http://www.katolik.pl/zaniedbane-skarby-kosciola—odpusty,25171,416,cz.html
************
Jarosław Kupczak OP

Dwaj świadkowie

List

Dwaj świadkowie

Losy KAROLA WOJTYŁY i FAUSTYNY KOWALSKIEJ zostały w planach Bożej Opatrzności przedziwnie ze sobą związane. Spróbujmy przyjrzeć się, jak splatał się ten węzeł w czasie

Kiedy 18 maja 1920 r. w Wadowicach urodził się Karol Wojtyła, 15-letnia Faustyna, uczennica szkoły podstawowej w Świnicy koło Łodzi, miała już za sobą pierwsze doświadczenia mistyczne. Kiedy 6-letni Karol rozpoczął naukę w szkole podstawowej w Wadowicach, Faustyna przebywała już od ponad roku w warszawskim klasztorze Sióstr Zgromadzenia Matki Bożej Miłosierdzia.

Siostra Faustyna i Karol Wojtyła znajdowali się najbliżej siebie podczas ostatnich miesięcy życia mistyczki. Kiedy latem 1938 roku absolwent wadowickiego gimnazjum przeprowadził się do Krakowa, aby rozpocząć studia na Uniwersytecie Jagiellońskim, siostra Faustyna mieszkała w krakowskim klasztorze swojego zgromadzenia, w Łagiewnikach. Była już wtedy śmiertelnie chora; większość czasu spędzała w szpitalu. Umarła, kiedy Wojtyła rozpoczął pierwszy semestr studiów polonistycznych, 5 października 1938 r. Dwaj wielcy świadkowie Bożego Miłosierdzia, mieszkając w jedynym mieście, nigdy się nie spotkali.

Podczas okupacji niemieckiej, w październiku 1941 r. Wojtyła rozpoczął pracę w zakładzie produkcji sody “Solvay” w Borku Fałęckim. Dzieliło go kilka minut drogi od Łagiewnik, gdzie na przyklasztornym cmentarzu od trzech lat spoczywały zwłoki siostry Faustyny. Nie wiemy, czy Wojtyła odwiedzał wówczas kościół, który za kilkadziesiąt lat stał się, również dzięki jego pomocy, światowym centrum kultu Bożego Miłosierdzia. Po nauce w zakonspirowanym seminarium duchownym, Wojtyła przyjął święcenia kapłańskie w uroczystość Wszystkich Świętych 1946 r. Siostry z klasztoru w Łagiewnikach twierdzą, że jako młody kapłan, był częstym gościem w ich kościele.

Znacznie bliższe i lepiej udokumentowane związki Wojtyły z dziedzictwem siostry Faustyny i sanktuarium w Łagiewnikach, datują się od momentu jego święceń biskupich w 1958 r. Dnia 21 października 1965 r., 27 lat po śmierci siostry Faustyny, arcybiskup Wojtyła podjął decyzję o rozpoczęciu diecezjalnego procesu informacyjnego odnośnie jej życia i cnót. Taki proces oznaczał początek długiej drogi prowadzącej do beatyfikacji; od tej chwili siostrze Faustynie przysługiwał tytuł Sługi Bożej. Proces informacyjny został zakończony uroczystą sesją w pałacu arcybiskupów krakowskich 20 września 1967 r., po czym podpisane przez kardynała Wojtyłę akta zostały wysłane do odpowiedniej kongregacji w Kurii rzymskiej.

Siostra Faustyna została beatyfikowana przez Jana Pawła II w Rzymie 18 kwietnia 1993 r. W homilii Papież powiedział: “O Faustyno, jakże przedziwna była Twoja droga! Czyż nie można pomyśleć, że to ciebie właśnie – ubogą i prostą córkę mazowieckiego polskiego ludu – wybrał Chrystus, aby przypomnieć ludziom wielką Bożą tajemnicę miłosierdzia. Tę tajemnicę zabrałaś ze sobą, odchodząc z tego świata po krótkim i pełnym cierpień życiu. Równocześnie tajemnica ta stała się proroczym zaiste wołaniem do świata, do Europy. Przecież twoje orędzie Bożego Miłosierdzia zrodziło się jakby w przeddzień straszliwego kataklizmu II wojny światowej. (…) Gdzież więc, jeśli nie w Bożym Miłosierdziu, znajdzie świat ocalenie i światło nadziei.”

Ponad dekadę przed beatyfikacją siostry Faustyny, w 1980 roku Jan Paweł II opublikował świadectwo swojej wielkiej czci dla Bożego miłosierdzia, encyklikę Dives in misericordia (Bogaty w miłosierdzie). W rozmowie z amerykańskim dziennikarzem Georgem Weigelem Papież przyznał, że podczas pisania tej encykliki myślał o siostrze Faustynie i “był jej duchowo bardzo bliski”. Encyklika ta jest więc świadectwem głębokiego przemyślenia przez Papieża przesłania siostry Faustyny i zobaczenia jego aktualności dla współczesnego świata.

W harmonii z etymologicznym znaczeniem łacińskiego słowa misericordia (miseris cor dare – potrzebującym dać serce), Jan Paweł II określa w encyklice miłosierdzie jako “miłość, która w sposób szczególny daje o sobie znać w zetknięciu z cierpieniem, krzywdą, ubóstwem, w zetknięciu z całą ludzką kondycją, która na różne sposoby ujawnia ograniczoność i słabość człowieka, zarówno fizyczną, jak i moralną”. Dlatego też, Bożego miłosierdzia szczególnie potrzebujemy w epoce po Oświęcimiu i Archipelagu Gułag, gdzie “ludzie ludziom zgotowali tak straszny los”. Z niezwykłą przenikliwością Papież przypomina, że wiele straszliwych zbrodni naszego wieku zostało dokonanych w imię dziejowej sprawiedliwości i potrzeby wynagrodzenia doznanych krzywd. “Programy, które biorą początek w idei sprawiedliwości, które mają służyć jej urzeczywistnieniu we współżyciu ludzi, ludzkich grup i społeczeństw, ulegają w praktyce wypaczeniu. (…) Sprawiedliwość sama nie wystarcza, (…) jeśli nie dopuści się do kształtowania życia ludzkiego w różnych jego wymiarach owej głębszej mocy, jaką jest miłość”.

O swojej czci dla Bożego Miłosierdzia Jan Paweł II przypomniał w czasie pielgrzymki do Polski w 1997 roku, podczas wizyty w sanktuarium w Łagiewnikach: “Orędzie miłosierdzia Bożego zawsze było mi bliskie i drogie. (…) Dziękuję Opatrzności Bożej, że dane mi było osobiście przyczynić się do wypełnienia woli Chrystusa, przez ustanowienie święta Miłosierdzia Bożego. Tu, przy relikwiach błogosławionej Faustyny Kowalskiej, dziękuję też za dar jej beatyfikacji. Nieustannie proszę Boga o miłosierdzie dla nas i świata całego.”

Często zastanawiamy się, w jakim stopniu Jan Paweł II jest “polskim Papieżem”, to znaczy w jakiej mierze fakt, że wychował się w kraju nad Wisłą, a swojej wiary, posługi kapłańskiej i biskupiej uczył się w grodzie wawelskim, kształtuje jego rozumienie Kościoła powszechnego i własnej posługi biskupa Rzymu. W tym kontekście ważne wydaje się spostrzeżenie jednego z autorów rozważań, że Jan Paweł II “wyszedł z krakowskiej szkoły miłosierdzia, gdzie głównymi wykładowcami byli: św. brat Albert Chmielowski i bł. siostra Faustyna Kowalska.” Dzięki encyklice Dives in misericordia, to polskie, krakowskie doświadczenie Bożego miłosierdzia, stało się wezwaniem i darem dla całego Kościoła i całej ludzkości. Możemy być z tego powodu dumni i wdzięczni Bogu.

Jarosław Kupczak OP
tekst pochodzi z numeru 4/2000 Miesięcznika ‘List’

http://www.katolik.pl/dwaj-swiadkowie,560,416,cz.html
Redakcja zaprasza na swoje strony:
www.list.media.pl

O autorze: Słowo Boże na dziś