Myśl dnia
John Locke
PONIEDZIAŁEK XX TYGODNIA ZWYKŁEGO, ROK II
Jezu, dodaj mi odwagi i zdecydowania, abym na Twoją prośbę, by iść za Tobą, uczynił to bez oglądania się na dobra, które posiadam.
PIERWSZE CZYTANIE (Sdz 2,11-19)
Niewierność Izraela w czasach Sędziów
Czytanie z Księgi Sędziów.
Synowie Izraela czynili to co złe w oczach Pana i służyli Baalom. Opuścili Boga swoich ojców, Pana, który ich wyprowadził z ziemi egipskiej, i poszli za cudzymi bogami, którzy należeli do ludów sąsiednich. Oddawali im pokłon i drażnili Pana. Opuścili Pana i służyli Baalowi i Asztarcie.
Wówczas zapłonął gniew Pana przeciwko Izraelitom, tak że wydał ich w ręce ciemięzców, którzy ich złupili, wydał ich na łup nieprzyjaciół, którzy ich otaczali, tak że nie mogli się oprzeć. We wszystkich ich poczynaniach ręka Pana była przeciwko nim na ich nieszczęście, jak to Pan przedtem im zapowiedział i jak im poprzysiągł. I tak spadł na nich ucisk ogromny.
Wówczas Pan wzbudził sędziów i wybawił Izraelitów z ręki tych, którzy ich uciskali. Ale i sędziów swoich nie słuchali, gdyż uprawiali nierząd z innymi bogami, oddawali im pokłon. Zboczyli szybko z drogi, po której kroczyli ich przodkowie, którzy słuchali przykazań Pana: ci tak nie postępowali.
Kiedy zaś Pan wzbudzał sędziów dla nich, Pan był z sędzią i wybawiał ich z ręki nieprzyjaciół, póki żył sędzia, bo Pan litował się, gdy jęczeli pod jarzmem swoich ciemięzców i prześladowców. Lecz po śmierci sędziego odwracali się i czynili jeszcze gorzej niż ich przodkowie. Szli za cudzymi bogami, służyli im i pokłon im oddawali, nie odchodząc w niczym od swoich czynów i od drogi zatwardziałości.
Oto słowo Boże.
PSALM RESPONSORYJNY (Ps 106,34-35.36-37.39-40.43ab-44)
Refren:Przebacz, o Panie, swojemu ludowi.
Izraelici nie wytracili pogan, *
jak im to Pan nakazał.
Ale zmieszali się z poganami *
i nauczyli się ich uczynków.
Poczęli czcić ich bałwany, *
które stały się dla nich pułapką.
I składali w ofierze swych synów *
i swoje córki złym duchom.
Splamili się swymi czynami *
i dopuścili się wiarołomstwa przez swoje występki.
Gniew Pana zapłonął przeciw Jego ludowi, *
aż poczuł wstręt do własnego dziedzictwa.
Uwalniał ich wiele razy, *
oni zaś buntowali się przeciw Jego zamysłom.
Lecz wejrzał na ich utrapienie, *
wysłuchał ich modlitwy.
ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (Mt 5,3)
Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.
Błogosławieni ubodzy w duchu,
albowiem do nich należy królestwo niebieskie.
Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.
EWANGELIA (Mt 19,16-22)
Rada ubóstwa
Słowa Ewangelii według świętego Mateusza.
Pewien człowiek zbliżył się do Jezusa i zapytał: „Nauczycielu, co dobrego mam czynić, aby otrzymać życie wieczne?”
Odpowiedział mu: „Dlaczego Mnie pytasz o dobro? Jeden tylko jest Dobry. A jeśli chcesz osiągnąć życie, zachowaj przykazania”.
Zapytał Go: „Które?”
Jezus odpowiedział: „Oto te: nie zabijaj, nie cudzołóż, nie kradnij, nie zeznawaj fałszywie, czcij ojca i matkę oraz miłuj swego bliźniego jak siebie samego”.
Odrzekł Mu młodzieniec: „Przestrzegałem tego wszystkiego, czego mi jeszcze brakuje?”
Jezus mu odpowiedział: „Jeśli chcesz być doskonały, idź, sprzedaj, co posiadasz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź za Mną”.
Gdy młodzieniec usłyszał te słowa, odszedł zasmucony, miał bowiem wiele posiadłości.
Oto słowo Pańskie.
*********************************************************************************************************************
KOMENTARZ
Duchowa wolność
Pieniądze są bożkiem, który dla wielu jest poważną przeszkodą w dojściu do Chrystusa, tak jak miało to miejsce w przypadku bogatego młodzieńca. W gruncie rzeczy był on dobrym człowiekiem, rygorystycznie przestrzegał prawa i oddawał cześć Bogu Jahwe. Jednak do pełnej doskonałości zabrakło mu tylko jednego: wolności od tego, co materialne. Może warto, abym czytając dzisiejszą Ewangelię, zatrzymał się na chwilę refleksji i pomyślał nad sobą samym: Jaki jest mój stosunek do tego, co posiadam? Czy aby na pewno mógłbym z tego wszystkiego zrezygnować, gdyby Jezus dziś mnie o to poprosił?
Jezu, dodaj mi odwagi i zdecydowania, abym na Twoją prośbę, by iść za Tobą, uczynił to bez oglądania się na dobra, które posiadam.
Autor: ks. Mariusz Krawiec SSP
Edycja Świętego Pawła
Prorocy (nie)mile widziani – zło i grzech (mp3)
Rozważanie – zapis mp3 – odnosi się do poniższego czytania z Księgi Sędziów 2, 11-19 (z poniedziałku po XX Niedzieli zw.).
–
Niewierność Izraela w czasach Sędziów
Synowie Izraela czynili to, co złe w oczach Pana i służyli Baalom. Opuścili Boga swoich ojców, Pana, który ich wyprowadził z ziemi egipskiej, i poszli za cudzymi bogami, którzy należeli do ludów sąsiednich. Oddawali im pokłon i drażnili Pana. Opuścili Pana i służyli Baalowi i Asztarcie.
Wówczas zapłonął gniew Pana przeciwko Izraelitom, tak że wydał ich w ręce ciemiężców, którzy ich złupili, wydał ich na łup nieprzyjaciół, którzy ich otaczali, tak że nie mogli im się oprzeć. We wszystkich ich poczynaniach ręka Pana była przeciwko nim na ich nieszczęście, jak to Pan przedtem im zapowiedział i jak im poprzysiągł. I tak spadł na nich ucisk ogromny.
Wówczas Pan wzbudził sędziów, by wybawili ich z ręki tych, którzy ich uciskali. Ale i sędziów swoich nie słuchali, gdyż uprawiali nierząd z innymi bogami, oddawali im pokłon. Zboczyli szybko z drogi, po której kroczyli ich przodkowie, którzy słuchali przykazań Pana: ci tak nie postępowali.
Kiedy zaś Pan wzbudzał sędziów dla nich, Pan był z sędzią i wybawiał ich z ręki nieprzyjaciół, póki żył sędzia. Pan bowiem litował się, gdy jęczeli pod jarzmem swoich ciemiężców i prześladowców. Lecz po śmierci sędziego odwracali się i czynili jeszcze gorzej niż ich przodkowie. Szli za cudzymi bogami, służyli im i pokłon im oddawali, nie wyrzekając się swych czynów ani drogi zatwardziałości.
Prorocy (nie)mile widziani – zło i grzech, Sdz 2,11-19 (mp3)
Uwaga techniczna: 1. kliknąć na powyższy↑ link…, otworzy się strona z odtwarzaczem…
http://osuch.sj.deon.pl/2015/08/16/prorocy-niemile-widziani-zlo-i-grzech-mp3/
***********
#Ewangelia: Miłość to więcej niż dobroć
Mieczysław Łusiak SJ
Pewien człowiek zbliżył się do Jezusa i zapytał: “Nauczycielu, co dobrego mam czynić, aby otrzymać życie wieczne?” Odpowiedział mu: “Dlaczego Mnie pytasz o dobro? Jeden tylko jest dobry. A jeśli chcesz osiągnąć życie, zachowaj przykazania”. Zapytał Go: “Które?”
Jezus odpowiedział: “Oto te: nie zabijaj, nie cudzołóż, nie kradnij, nie zeznawaj fałszywie, czcij ojca i matkę oraz miłuj swego bliźniego jak siebie samego”.
Odrzekł Mu młodzieniec: “Przestrzegałem tego wszystkiego, czego mi jeszcze brakuje?” Jezus mu odpowiedział: “Jeśli chcesz być doskonały, idź, sprzedaj, co posiadasz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź za Mną”.
Gdy młodzieniec usłyszał te słowa, odszedł zasmucony, miał bowiem wiele posiadłości.
Komentarz do Ewangelii
Czy to oznacza, że wszyscy powinniśmy sprzedać to co posiadamy i rozdać ubogim, jeśli chcemy być doskonali? Oczywiście, że nie. Jezusowi chodzi tu o to, że można przestrzegać przykazania, ale nie mieć miłości. Można być dobrym dla ludzi, ale nie z miłości. Przykazania jedynie podprowadzają nas pod tę postawę i sposób istnienia, jakim jest miłość. Miłość nie tylko jest “dobra”, ale przede wszystkim uzdalnia człowieka do tracenia tego, co posiada, dla innych. Tracenia, bez żadnej gratyfikacji, choćby w postaci podziękowań. Uczmy się tego!
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/pismo-swiete-rozwazania/art,2531,ewangelia-milosc-to-wiecej-niz-dobroc.html
*********
Na dobranoc i dzień dobry – Mt 19, 16-22
Mariusz Han SJ
Co mam dobrego czynić…
Bogaty młodzieniec
Pewien człowiek zbliżył się do Jezusa i zapytał: Nauczycielu, co dobrego mam czynić, aby otrzymać życie wieczne? Odpowiedział mu: Dlaczego Mnie pytasz o dobro? Jeden tylko jest Dobry. A jeśli chcesz osiągnąć życie, zachowaj przykazania.
Zapytał Go: Które? Jezus odpowiedział: Oto te: Nie zabijaj, nie cudzołóż, nie kradnij, nie zeznawaj fałszywie, czcij ojca i matkę oraz miłuj swego bliźniego, jak siebie samego!
Odrzekł Mu młodzieniec: Przestrzegałem tego wszystkiego, czego mi jeszcze brakuje? Jezus mu odpowiedział: Jeśli chcesz być doskonały, idź, sprzedaj, co posiadasz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź za Mną!
Gdy młodzieniec usłyszał te słowa, odszedł zasmucony, miał bowiem wiele posiadłości.
Opowiadanie pt. “Żywe bogactwo”
Rozmawiamy na lekcji na temat bogactwa. Co oznacza dla was: być bogatym. Po czym można rozpoznać bogatego człowieka. Pieniądze, duży dom, Mercedes, długi i częsty urlop, piękna żona – odpowiedzi ze świata dorosłych.
Zgłosił się do odpowiedzi dziesięcioletni Zbyszek: – My jesteśmy bogaci. Moja mama zawsze powtarza: nasza rodzina jest bogata dziećmi. Klasa zaczęła się śmiać…
Refleksja
Często stoimy na rozdrożu naszego życia i zastanawiamy się: “Co tu dalej robić”? Nasza bezradność w podjęciu decyzji prowadzi nas do frustracji i zniechęcenia życiem. Chciałoby się bowiem pójść o jeden krok do przodu, a tymczasem lęk nie pomaga w podjęciu jakiejkolwiek decyzji. Szatan swoimi “mackami” ma dostęp do nas i podpowiada, aby podejmować często irracjonalne decyzje. Tymczasem potrzebny jest spokój, aby uwolnić się od tego co zbyteczne…
Jezus uczy nas, że dobra materialne, kiedy używane są z rozwagą, to służą nam w codziennym życiu. Jeśli jednak im poddamy nasze życie, to one kierują naszym postępowaniem i zachowaniem. Wtedy właśnie znajdujemy się w szponach złego, który tylko myśli jak zrobić z nas niewolnika. Szatan będzie robił wszystko, abyśmy “jedli mu z ręki” i aby nasze życie nie było wolne, lecz to, które przypomina więzienie nie tylko fizyczne, ale i duchowe. Wtedy będzie mógł nami jeszcze bardziej manipulować, abyśmy szli na samozniszczenie. Pamiętajmy, że Bóg jest tym, który daje nam wolność…
3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. Czy masz konkretny plan i odpowiedź na pytanie: “Co tu dalej robić?”
2. Czy wartości materialne są dla Ciebie najważniejsze?
3. Czy czujesz się człowiekiem wolnym od wszelkich zależności?
I tak na koniec…
Pracując dla samych dóbr materialnych budujemy sobie więzienie. Zamykamy się samotni ze złotem rozsypującym się w palcach, które nie daje nam nic, dla czego warto byłoby żyć (Antoine de Saint-Exupéry)
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/na-dobranoc-i-dzien-dobry/art,357,na-dobranoc-i-dzien-dobry-mt-19-16-22.html
***********
Św. Jacka
Mt 19, 16-22
Pewien człowiek zbliżył się do Jezusa i zapytał: «Nauczycielu, co dobrego mam czynić, aby otrzymać życie wieczne?» Odpowiedział mu: «Dlaczego Mnie pytasz o dobro? Jeden tylko jest Dobry. A jeśli chcesz osiągnąć życie, zachowaj przykazania». Zapytał Go: «Które?» Jezus odpowiedział: «Oto te: nie zabijaj, nie cudzołóż, nie kradnij, nie zeznawaj fałszywie, czcij ojca i matkę oraz miłuj swego bliźniego jak siebie samego». Odrzekł Mu młodzieniec: «Przestrzegałem tego wszystkiego, czego mi jeszcze brakuje?» Jezus mu odpowiedział: «Jeśli chcesz być doskonały, idź, sprzedaj, co posiadasz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź za Mną». Gdy młodzieniec usłyszał te słowa, odszedł zasmucony, miał bowiem wiele posiadłości.Nie tylko wierzący, ale nawet ateiści noszą w głębi serca pytanie o życie po życiu. Pytanie to często u schyłku życia podszyte jest lękiem przed Bożym sądem. A przecież życie wieczne z Bogiem nie wymaga nadzwyczajnych rzeczy. Młodzieniec z Ewangelii bierze odpowiedzialność za życie doczesne i przyszłe. On już wie, że czyniąc dobro, pracuje na wieczność.
Pytając Jezusa o dobro, pragnie on upewnić się w dotychczasowych wyborach. Szuka u Jezusa potwierdzenia swej drogi i je otrzymuje. Bo droga dobra to przykazania znane już od Mojżesza. Recepta na wieczne szczęście jest prosta: nie zabijaj, nie cudzołóż, nie kradnij. Ale serce młodzieńca pragnie czegoś więcej i Jezus odpowiada na to pragnienie. Zaprasza na swoją ścieżkę, wąską i niewygodną, ale doskonałą: ubóstwo w Panu.
Wsłuchaj się w swoje serce. Zobacz, jakie pragnienia się w nim rodzą. Co stawiasz na pierwszym miejscu? Jaka jest twoja droga do doskonałości? Jezus nikogo nie zmusza. On po prostu zaprasza i czeka.
Porozmawiaj z Jezusem o swoich przywiązaniach, o tym, co trudno ci zostawić, aby pójść za najgłębszymi pragnieniami swojego serca.
***********************************************************************************************************************
ŚWIĘTYCH OBCOWANIE
17 SIERPNIA
***********
W 1215 r. biskup Iwo – przebywając jako kanclerz księcia Leszka Białego na Soborze Laterańskim – poznał św. Dominika Guzmana. Po raz drugi zetknął się ze św. Dominikiem być może w Rzymie, kiedy w roku 1216 stał na czele delegacji polskiej, która miała złożyć hołd (obediencję) nowemu papieżowi Grzegorzowi IX. Wtedy prawdopodobnie wyraził życzenie, aby św. Dominik wysłał także do Polski swoich duchowych synów. Na to zapewne otrzymał odpowiedź, aby przysłał z Polski kandydatów. Kiedy więc Iwo został biskupem krakowskim (1218), udał się do Rzymu ze swymi kanonikami Jackiem i Czesławem. Iwo wrócił do Polski, a Jacek i Czesław pozostali w Rzymie u boku św. Dominika. Nakaz nowicjatu wtedy jeszcze nie istniał. Pojawił się on w zakonie św. Dominika dopiero w 1244 r. Dlatego po krótkim pobycie w rzymskim klasztorze św. Sabiny Dominik mógł obu kandydatów obłóczyć w habit z myślą rychłego wysłania ich do Polski. Bezpośrednią przyczyną decyzji wstąpienia do dominikanów przez Jacka i Czesława miały być niezwykłe wydarzenia, których obaj mężowie byli świadkami. W klasztorze św. Sabiny w Rzymie ujrzeli pewnego dnia św. Dominika w czasie Mszy świętej, uniesionego w ekstazie w górę. Tego właśnie dnia św. Dominik wskrzesił Napoleona, siostrzeńca kardynała Stefana, co głośnym echem odbiło się w Rzymie. Jacek i Czesław odbyli jedynie półroczny okres próby, po którym złożyli śluby na ręce św. Dominika.
Jeszcze tego samego roku (1219) jesienią Dominik wysłał obu Polaków do Bolonii. Szli pieszo o żebranym chlebie, jak to było wówczas w zakonie w zwyczaju, a nie konno, jak w czasie, gdy przybywali do Rzymu w orszaku biskupa Iwona. W Bolonii znajdował się wówczas główny i największy klasztor Zakonu Kaznodziejskiego. Pozostali tam rok, dokształcając się duchowo i umysłowo w obserwancji zakonu. Zdaniem niektórych pisarzy, dopiero teraz w roku 1220 lub nawet w 1221 Jacek i Czesław złożyli śluby, a nie w roku 1219. W maju 1221 r. w same Zielone Święta wzięli, być może, udział w kapitule generalnej Zakonu, na której utworzono pięć prowincji.
W roku 1221 św. Dominik lub jego pierwszy następca, bł. Jordan z Saksonii, wysłał grupę 4 braci do Polski. Prowincjałem ustanowił Pawła Węgra. Ponieważ ten musiał chwilowo zostać w Bolonii, na czele wyprawy ustanowił Jacka. Do Polski udali się więc pieszo Jacek, Czesław, Herman i Henryk Morawianin. Jacek niósł ze sobą, jak to było w zwyczaju, odpis bulli papieskiej polecającej biskupom nowy zakon. Za nimi po pewnym czasie podążył Paweł Węgier.
Jacek po drodze zatrzymywał się z towarzyszami swymi po klasztorach i domach księży. W miasteczku Fryzak na pograniczu Styrii i Karyntii zatrzymali się na dłuższy czas u kanoników regularnych. Kilku członków tego zakonu wstąpiło do nowej rodziny zakonnej św. Dominika. Jacek zostawił więc we Fryzaku jednego z kapłanów i brata Hermana Niemca wraz z nowymi kandydatami, a sam udał się do Lorch koło Linzu w Austrii. Stąd podążył do Pragi Czeskiej. Biskup Pragi przyjął ich bardzo serdecznie i prosił, by tam zostali. Ponieważ nie było jeszcze konkretnych propozycji, Jacek udał się z towarzyszami dalej do Krakowa.
Podróż Jacka z towarzyszami z Bolonii do Krakowa trwała kilka miesięcy. To świadczy o tym, że Jacek nie miał jeszcze konkretnego planu działania. Św. Dominik polecił mu badać po drodze możliwości pozyskiwania nowych członków i zakładanie nowych placówek. Jacek uczynił to najpierw we Fryzaku, a w kilka lat potem duchowi synowie św. Dominika założą również klasztor w Pradze i we Wrocławiu. Jesienią 1221 r. (6 sierpnia tego roku zmarł św. Dominik, jego następcą został wybrany bł. Jordan z Saksonii) Jacek z towarzyszami znalazł się w Krakowie. 1 listopada w Krakowie pierwszych synów św. Dominika uroczyście przyjął biskup Iwo. Zamieszkali oni początkowo na Wawelu, na dworze biskupim. 25 marca 1222 r. było już gotowe skromne zabudowanie przy kościółku Świętej Trójcy. Tam też uroczyście przenieśli się dominikanie. Jacek natychmiast zabrał się do budowy klasztoru i kościoła. Poprzedni kościół był drewniany i zbyt mały. Całość była gotowa w roku 1227. Koszty poniósł w całości biskup Iwo. Konsekracji nowego kościoła dokonał legat papieski kardynał Grzegorz Krescencjusz. W 1227 r. biskup Iwo dokonał uroczyście aktu przekazania fundacji. Dokument ten zachował się szczęśliwie po nasze czasy. Kiedy w dwa lata potem (1229) zmarł biskup Iwo w czasie swojej podróży do Włoch, dominikanie z wdzięczności sprowadzili jego ciało do Polski i umieścili je w swoim kościele w Krakowie. Biskup zażywał tak wielkiej czci, że oddawano mu cześć jako błogosławionemu aż do wydania dekretu przez papieża Urbana VIII (1634), który zabraniał oddawania czci osobom, które nie otrzymały oficjalnej aprobaty Stolicy Apostolskiej. Biskup Iwo darzył wielką czcią św. Dominika i sam zamierzał wstąpić do dominikanów krakowskich. Wystarał się nawet o zgodę papieża Honoriusza III (+ 1227). Jednak na wieść o tym z Polski posypały się protesty i papież zezwolenie swoje wycofał. Zachowały się listy papieża z grudnia 1223 r., pisane do biskupa Wrocławia i do kapituły krakowskiej, w których papież wyjaśnia, dlaczego najpierw wyraził swoją zgodę, a teraz ją cofa.
W roku 1225 przeorem w Krakowie został mianowany Gerard. Prowincjałem polsko-węgierskim był wówczas po Pawle Węgrze Teodoryk. Być może Jacek w tym czasie był już na Pomorzu, gdzie w Gdańsku i w okolicy miasta rozwijał żywą działalność. Zakon cieszył się niebywałym wzięciem. Garnęło się w jego szeregi wiele wybitnych jednostek. W bardzo krótkim czasie zaczęły się więc także mnożyć klasztory. Już w 1226 r. powstała odrębna prowincja polska. Jej pierwszym przełożonym został były student uniwersytetu paryskiego, Gerard. Na pierwszej kapitule prowincjalnej uchwalono wysłanie dominikanów do Pragi, Wrocławia, Kamienia Pomorskiego, Gdańska i Sandomierza. To, że kapituła uchwaliła założenie klasztorów w Gdańsku i Kamieniu Pomorskim, mogło być zasługą Jacka. Do Pragi został wysłany bł. Czesław, który jeszcze w tym samym roku roku założył tam klasztor, a w roku 1230 – w Iławie. W 1226 r. bł. Czesław założył konwent we Wrocławiu.
W 1228 roku Jacek został wybrany na kapitule prowincji delegatem na kapitułę generalną. Udał się więc w podróż w towarzystwie przeora konwentu sandomierskiego, Marcina, i prowincjała, Gerarda. Kapituła odbyła się w Paryżu. Wybór Jacka na delegata prowincji świadczy, że cieszył się on wówczas wielkim autorytetem. Na kapitule paryskiej wydzielono 6 klasztorów jako odrębną prowincję polską. Należały do niej domy w Krakowie, Gdańsku, Kamieniu Pomorskim, Sandomierzu, Pradze i we Wrocławiu. Liczba polskich dominikanów wynosiła wtedy ok. 50.
W latach 1233-1236 głową polskiej prowincji był bł. Czesław. Jacek w tym czasie zakładał placówki dominikańskie na Pomorzu. Polska prowincja, zatwierdzona ostatecznie na kapitule generalnej w 1228 roku jako dwunasta z kolei, przeżywała swój prawdziwy rozkwit. Na Pomorzu dominikanów przyjął życzliwie książę Świętopełk. Powstały konwenty w Gdańsku i w Kamieniu Pomorskim (po roku 1225), w Chełmie i w Płocku (1233), w Elblągu (1236), potem w Toruniu, a nawet w Rydze, Dorpacie i Królewcu.
Jacek ustanowił przełożonym nad klasztorami pomorskimi swojego ucznia, Benedykta, a nad klasztorami litewskimi – Wita. Obaj do czasu wydania wspomnianego wcześniej dekretu papieża Urbana VIII (1634) cieszyli się chwałą błogosławionych. Wierny swoim założeniom ewangelizacji, zaraz po kapitule generalnej Jacek udał się na prawosławną Ruś, gdzie założył klasztor w Kijowie (po roku 1228). Misja ta musiała rokować wielkie nadzieje, skoro z tego czasu mamy aż pięć bulli papieskich. Jednak w 1233 r. książę kijowski, podburzony przez prawosławnych kniaziów, zlikwidował na pewien czas placówkę kijowską. Powodzeniem cieszyła się placówka dominikańska w księstwie suzdalskim pod Moskwą i w Haliczu, gdzie Jacek założył również konwent (1238). Według tradycji dominikańskiej, trzy lata wcześniej powstał ośrodek dominikański także w Przemyślu (1235).
Po Krakowie, Gdańsku i Kijowie przyszła kolej na Prusy. Systematyczną pracę nad nawróceniem Prusaków rozpoczęli już cystersi z Łekna od roku 1206. Ich trud misyjny wydawał pewne owoce. Z czasem jednak okazało się, że Prusacy są silniejsi. Konrad Mazowiecki sprowadził więc w 1226 r. do Polski Krzyżaków. Ci, zaraz po przybyciu na Mazowsze zwrócili się do generała Zakonu Kaznodziejskiego, bł. Jordana, o kapłanów tak dla własnej obsługi, jak też dla prowadzenia misji. Z polecenia generała chętnie Krzyżakom z pomocą pospieszyli dominikanie z klasztorów w Gdańsku, Chełmnie i Płocku. W tej akcji misyjnej brał żywy udział Jacek, który nie mógł przewidzieć przewrotnych planów Krzyżaków, którzy zagarniali tereny oczyszczone z pogaństwa dla siebie. 2 października 1233 r. odbył się w Kwidzynie zjazd, w którym wzięli udział przywódcy krzyżaccy, Henryk Brodaty, Konrad Mazowiecki, arcybiskup gnieźnieński Pełka i bł. Czesław – ówczesny prowincjał polski. Był na tym zjeździe również Jacek. Omawiano na nim plan akcji nawrócenia Prus. Zaborcza polityka Krzyżaków prawdopodobnie zniechęciła Jacka do dalszego angażowania się w akcję misyjną w Prusach.
Jak wielki wpływ zdobyli dominikanie w tym czasie, świadczy to, że na cztery biskupstwa, założone na obszarze Prus w XIII w., trzy były w ręku dominikanów: biskupem Chełmna został były prowincjał polski, Henryk z Lipska (1245), diecezję pomezańską (Kwidzyn) otrzymał dominikanin Ernest (1249), a biskupem sambijskim (w Królewcu) został Theward (1251). Biskupem na Litwie w Wilnie został uczeń Jacka, Wit. Książę litewski Mendog przyjął chrzest i otrzymał z rąk papieża Innocentego IV koronę królewską (1253). W tym samym czasie książę ruski, Daniel, przystąpił do unii z Kościołem rzymskim i otrzymał z rąk tegoż papieża koronę (1253). Wcześniej, w 1248 r., zostali wyświęceni na biskupów inni uczniowie Jacka: Henryk dla Jaćwingów, Bernard dla Halicza i Gerard dla reszty Rusi. Były starania, aby w Łukowie utworzyć stałe biskupstwo dla nawracania pogańskich Jadźwingów. Wreszcie biskupem łotewskim został mianowany inny uczeń Jacka, Meinard. Wszyscy wymienieni biskupi cieszyli się chwałą błogosławionych. Niestety, piękne dzieło na Rusi zniszczył najazd Tatarów. W 1241 r. padły ich ofiarą klasztory w Haliczu i Kijowie. Litwę źle usposobił przeciwko chrześcijaństwu zaborczy i bezwzględny zakon Krzyżaków, tak że odpadła wtedy od Kościoła. Podobnie stało się z Jaćwingami. Prusaków zaś Krzyżacy do tego stopnia zniszczyli, że pozostała po nich zaledwie nazwa.
Według listy cudów, jakie nam zostawił biograf Jacka – lektor dominikański, o. Stanisław – wynika, że od roku 1240 Jacek mieszkał już w konwencie krakowskim. Przyczyną zaprzestania tak rozległej i dynamicznej akcji mogła być niechęć prawosławnych książąt ruskich, najazd Tatarów na Ruś i zaborcza polityka Krzyżaków, którzy paraliżowali wszelkie misyjne wysiłki polskich dominikanów. Zachowały się dwa dokumenty z lat 1236 i 1238, które zawierają podpis Jacka. Przyznają one Krzyżakom przywileje odnośnie ziem pruskich. Jacek występuje w nich jako świadek. Dowodzi to, że piastował wtedy jakiś urząd, przez co jego podpis był konieczny. Jednak rychło Jacek zawiódł się na zakonie rycerskim. Jako prawy syn św. Dominika nie mógł zrozumieć, że można ideę misyjną tak dalece wypaczyć.
Lektor Stanisław podaje, że Jacek zmarł w Krakowie w uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny 15 sierpnia 1257 r. po dłuższej chorobie. Być może forsowne podróże misyjne, w ówczesnych warunkach bardzo prymitywne i męczące, zniszczyły jego organizm. W tym czasie liczba klasztorów dominikańskich dochodziła do 30, w tym liczba konwentów, czyli pełnych, kanonicznych klasztorów, dochodziła do 20: w Polsce, w Prusach i na Pomorzu było ich 12, w Czechach i na Morawach – 8, a 10 klasztorów – na Śląsku. Liczba zakonników była szacowana na 300-400. Prowincja czeska została wyłoniona z polskiej dopiero w roku 1311.
Jacek musiał swoim braciom zostawić wzór niezwykłej świętości i zakonnej obserwancji, skoro od samego początku jego grób był otoczony wielką czcią i otrzymywano przy nim niezwykłe łaski. W zapiskach konwentu krakowskiego z roku 1277 czytamy taki fragment: “W klasztorze krakowskim leży brat Jacek, mocen wskrzeszać zmarłych”. Rozpoczęto także starania o kanonizację, jak świadczy o tym fakt prowadzenia księgi cudów. Księga ta, prowadzona przy grobie Jacka w latach 1257-1290, przytacza ponad 35 niezwykłych wypadków. Jednak najazdy tatarskie, a potem walki o tron krakowski i dalsze wypadki sprawiły, że dopiero w XV w. ponowiono starania w Rzymie. Wskutek tych działań papież Klemens VII w roku 1427 zezwolił na obchodzenie święta św. Jacka w prowincji polskiej. Intensywne dalsze starania poparte przez królów polskich Stefana Batorego i Zygmunta III dały rezultat. 17 kwietnia 1594 r. papież Klemens VIII zaliczył uroczyście Jacka w poczet świętych. Jacek był siódmym z kolei dominikaninem wśród świętych, a piątym spośród Polaków wyniesionych na ołtarze. Relikwie św. Jacka spoczywają w osobnej kaplicy w kościele Świętej Trójcy w Krakowie w okazałym grobowcu. Kiedy w roku 1612 została utworzona dominikańska prowincja ruska, otrzymała za patrona św. Jacka. Św. Jacek jest otaczany czcią nie tylko w Polsce (zwłaszcza w Krakowie i na Śląsku), ale również w całej Europie, a także w obu Amerykach i Azji.
Jak głosi tradycja, Jacek Odrowąż nie przyjmował żadnych godności zakonnych. Skupił się na ważnych celach zakonu dominikańskiego na terenie Polski. Jego życie było przepełnione czcią dla Matki Bożej. Legenda głosi, że kiedy musiał w czasie najazdu Tatarów na Kijów opuścić miasto, zabrał ze sobą Najświętszy Sakrament, aby go uchronić od zniewagi. Wtedy z wielkiej kamiennej figury miała odezwać się Matka Boża: “Jacku, zabierasz Syna, a zostawiasz Matkę?” “Jakże Cię mogę zabrać, Matko Boża, kiedy Twoja figura jest tak ciężka?” Jednak na polecenie z nieba, kiedy uchwycił figurę, miała okazać się bardzo lekką. W kościele dominikanów w Krakowie pokazują dużą statuę kamienną pod nazwą “Matki Bożej Jackowej”.
W ikonografii Święty przedstawiany jest w habicie dominikańskim, z monstrancją w jednej ręce i figurą Matki Bożej w drugiej.
Modlitwa wysłuchana
dodane 2008-12-17 10:48
Leszek Śliwa
Ludovico Carracci, „Madonna ukazująca się św. Jackowi”, olej na płótnie, 1594, Luwr, Paryż.
Carracci słowa Maryi zapisał po łacinie na tablicy podtrzymywanej przez aniołka. „Raduj się synu Jacku, bo twoje modlitwy ucieszyły mojego Syna. O cokolwiek prosić będziesz za moim pośrednictwem, u Niego uzyskasz” – czytamy na tablicy. Namalowana powyżej Matka Boża jedną rękę trzyma na sercu, a drugą wskazuje tablicę. Mały Jezus dobrotliwie się uśmiecha i pokazuje palcem świętego, potwierdzając słowa swej Matki.
Jacek opowiedział o tym widzeniu swym współbraciom Florianowi i Godynowi, zachęcając ich do większego oddania się Najświętszej Dziewicy. Zapewne dlatego w czasach kontrreformacji, gdy rozszerzył się kult maryjny, artyści w krajach katolickich chętnie przypominali postać polskiego dominikanina.
• Święta Klara z Montefalco, dziewica
• Święta Joanna Delanoue, zakonnica
• Błogosławiony Augustyn Anioł Mazzinghi, prezbiter
***********************************************************************************************************************
TO WARTO PRZECZYTAĆ
**********
7 kroków do lepszego przeżycia Mszy Świętej
Michał Lewandowski
Ile to razy Msza Święta kojarzyła ci się z rozproszeniem, nabożnie złożonymi rękami i sąsiadką, która to jednak w czasie wyższych partii śpiewu wydaje dźwięki zgoła niemiłe?
Na całym świecie codziennie, co godzinę, sprawowana jest Msza Święta. Kościół gromadzi się wokół ołtarza by sprawować liturgię. Jest ona (jak pisał Benedykt XVI) szczytem i źródłem chrześcijańskiego życia. Bez realnej obecności Chrystusa w każdej Eucharystii Kościół nie mógłby istnieć.
Mimo, że ofiara Mszy Świętej jest wielką i świętą tajemnicą to zdarza się, że uczestnictwo w niej sprawia problem. Czasem z naszej winy, a czasem z przyczyn zewnętrznych, przeżywanie Mszy św. wiąże się bardziej z przykrością i chaosem niż czerpaniem z głębokiego rezerwuaru łask.
Jak zatem poradzić sobie z tym i lepiej uczestniczyć co niedzielę w liturgii? Oto 7 kroków do lepszego przeżycia Mszy Świętej:
1. Idź do spowiedzi – jak to mawiają w Ameryce: “first things first”. Jeżeli jesteś właścicielem wątpliwej chwały grzechu ciężkiego lub też lekki szczególnie gniecie cię gdzieś poniżej mostka, to idź spotkaj się z Jego Miłością. Nie trzeba przypominać jak istotną rolę spełnia sakrament pokuty i pojednania w życiu chrześcijanina. Podnosi, oczyszcza, pozwala spojrzeć na rzeczywistość czystymi, a nie zabrudzonymi oczami.
Często mówi się, że spowiedź to trudne przeżycie, które upokarza człowieka. Nie słuchaj tego. Idziesz spotkać się z Kimś, Kto za jedyny cel obrał sobie wyciągnięcie cię z każdego bagna i upodlenia w jakim właśnie tkwisz. Wchodzisz w to?
2. Znajdź ciszę – mówiąc wprost, jeżeli wpadasz do kościoła “na ostatnią chwilę”, to szanse skupienia się drastycznie szybują w dół. Czas pojawienia się nie jest regulowany Kościelnymi dekretami, ale naszą psychologią. Mówi nam ona, że im spokojniej podejdziemy do jakiegoś zadania, to tym lepsze osiągniemy rezultaty w osiągnięciu celów.
Panika, przyspieszony oddech wywołany biegiem na autobus i przeciskanie się między ludźmi nie sprzyjają spokojnemu wejściu w rytm liturgii. Unikaj ich jak ognia!
3. Przynieś dary – na pewno pamiętasz ten fragment, kiedy kapłan wypowiada słowa: “Módlcie się, aby moją i waszą ofiarę przyjął Bóg Ojciec Wszechmogący”. A teraz pomyśl, co by się stało, gdyby potraktować te słowa dosłownie i przynieść na Mszę swoją ofiarę?
Dostałeś jedynkę z polskiego, przyszłość po studiach jawi się jak w najczarniejszych snach, koleżanka z klasy uśmiecha się do wszystkich poza tobą?
Zdałaś wreszcie ten egzamin, pogodziłaś się z dawno pokłóconą przyjaciółką, zamiast batonika wybrałaś pół godzinne bieganie po parku?
Jego naprawdę interesują wszystkie nasze codzienne wzloty i upadki, smutki i radości. Bliscy, dalecy, wrogowie i przyjaciele. Przynieś to wszystko i połóż na ołtarzu. To jest twój dar.
4. Wytęż słuch – i posłuchaj, co ma Ci do powiedzenia Bóg. Nie, nie będzie mistycznych wzlotów i głosów z nieba. Nie będzie szumu anielskich skrzydeł i powiewu Ducha Świętego, który łatwo pomylić z intensywnym w lecie nawiewem ze ściany.
Będą czytania mszalne, bardzo ważne i bardzo łatwe do przeoczenia. Na ogół składają się one z fragmentu Starego Testamentu, psalmu responsoryjnego (od łacińskiego respondeo – odpowiadać), fragmentu listów św. Pawła i Ewangelii. Wsłuchaj się w nie i przemyśl. Postaw się w sytuacji ludzi, którzy zostali w nich opisani. Znajdź jedno zdanie, które zatrzymasz po wyjściu z kościoła i które towarzyszyć Ci będzie przez cały tydzień.
Chcesz więcej? Tym lepiej! Poszukaj jednego czytania w Biblii i zobacz, co było dalej (koniecznie zwróć uwagę na przypisy pod tekstem). Następnie porównaj fragment z Ewangelii z podobnym u innego ewangelisty. Sprawdź na koniec, co mądrzy ludzie napisali we wstępie do danej księgi w twoim wydaniu Pisma Świętego. Efekty przyjdą szybciej niż sądzisz.
5. Nie słuchaj miłej sąsiadki – to znaczy słuchaj, ale tylko wtedy, gdy opowiada Ci zabawne historie podczas pożyczania cukru lub gdy mijacie się na korytarzu. W czasie liturgii skup się nie na jej koszmarnym fałszowaniu melodii, ale na tym co aktualnie dzieje się w prezbiterium (czyli części gdzie znajduje się ołtarz, kapłani, służba liturgiczna).
Śpiewaj kiedy trzeba śpiewać (ze świadomością, że też możesz fałszować), odpowiadaj kiedy trzeba odpowiadać. Uśmiechnij się na znak pokoju do osoby siedzącej w ławce obok. Znajdź swój rytm w liturgii i oddychaj spokojnie. Wszystko jest pod kontrolą.
6. Poczytaj na wyrywki OMWR – nie, nie namawiamy cię do czytania statutu organizacji eksportującej ropę z republik bananowych ani rozporządzenia Komisji Europejskiej w sprawie prawidłowego oliwienia zawiasów. Chodzi o niewielką książeczkę, którą powinno dać się znaleźć u znajomego wikarego lub w sklepie z dewocjonaliami.
Ogólne Wprowadzenie do Mszału Rzymskiego, bo tak brzmi pełna nazwa tajemniczego skrótu, jest zbiorem zasad regulujących sprawowanie i uczestnictwo we Mszy Świętej. To świetna lektura i swoiste know how dla ambitnych i chcących wiedzieć więcej.
Czytając dowiesz się miedzy innymi, że w czasie wyznania wiary wszyscy głęboko się pochylają na słowa: “I za sprawą Ducha Świętego przyjął ciało z Maryi Dziewicy i stał się człowiekiem”. Względnie: “Który się począł z Ducha Świętego, narodził się z Maryi Panny”. Klękają zaś na te słowa w uroczystość Zwiastowania i Narodzenia Pańskiego.
7. Ite, missa est – powiało groźną łaciną, ale strach ma tylko wielkie oczy. To łacińskie sformułowanie kapłan wypowiadał kiedyś na zakończenie Mszy, zwracając się do wiernych. W dosłownym tłumaczeniu znaczy ono: “Idźcie, to jest msza”.
Ta formuła daje do zrozumienia, że liturgia nie jest tylko niedzielnym, godzinnym uczestnictwem w obrzędach. Jest ona źródłem, które inspiruje do konkretnych codziennych wyborów i rzuca światło na relacje z innymi ludźmi. Msza jest, bo ty jesteś tą osobą, która zaniesie ją do świata. Która nie zna, nie lubi, nie interesuje się (niepotrzebne skreślić) sprawami wiary.
Jeśli masz w sobie Jezusa, to działasz jak żywa monstrancja. Wykorzystaj to.
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,1958,7-krokow-do-lepszego-przezycia-mszy-swietej.html
**********
Jerzy Zelnik o najpiękniejszych miejscach we Włoszech
Witold Dudziński / pk
Nie ma innego kraju, w którym jest tyle do zobaczenia, zwiedzania, chłonięcia – ocenia Jerzy Zelnik, znany i lubiany aktor. Rzym, Florencja, Siena, Asyż, Genua, Wenecja to prawdziwe perełki.
Wiele razy był już we Włoszech, ale zawsze chętnie tam wraca. – Włoch nie da się poznać, jeżdżąc tam tylko na wakacje. Ale próbować trzeba, ze świadomością, że życia nie wystarczy na zobaczenie, dotknięcie wszystkiego – zaznacza. Minimum to – zdaniem aktora – zwiedzenie kościołów, muzeów, galerii Rzymu, Florencji, Wenecji, Padwy, Asyżu, Genui, Sieny…
– Można tak wymieniać długo. A jeszcze przecież zostają krajobrazy Toskanii, Umbrii, wspaniałe plaże, przyroda – mówi. Większość Polaków nie ma szans na częste, kilkakrotne w roku, wyjazdy wakacyjne. Dlatego muszą wybierać, dokąd pojechać. – Warto decydować się na miejsca, w których można obcować z pięknem. Włochy nam to gwarantują – ocenia Jerzy Zelnik.
Zim nie ma
Toskania zawsze urzeka aktora intensywnością kolorów, sugestywnością pejzaży, pięknem plaż i wyrazistością architektury. Ma swój urok o każdej porze roku, nawet zimą, której tu w zasadzie… nie ma. – Wielu lubi Toskanię ze względu na uspokajające, łagodne pejzaże. Górki są nieduże, a doliny płytkie. Gdy się jedzie przez Toskanię, krajobraz jest zróżnicowany, łagodnie się kołysze. Nie ma w sobie nic zadziornego, tylko spokój i sjestę – mówi Jerzy Zelnik. Na pagórkowatym terenie aż po horyzont kwitną na polach żółte słoneczniki. Pełno tu cyprysowych alei i samotnych domków zagubionych w polach.
Toskania ma swój urok o każdej porze roku, nawet zimą, której tu w zasadzie… nie ma. (fot. shutterstock.com)
Innych region zachwyca nie krajobrazami, ale miastami pełnymi zabytków. Florencja, gdzie narodził się renesans, wciąż jest mekką dla miłośników sztuki. Przybywają tu ci, którzy chcieliby zrozumieć, dlaczego w XV wieku tworzyło w tym miejscu aż tylu genialnych artystów.
Wielu uznaje Florencję za najpiękniejsze miasto świata, inni pewnie choć przez chwilę tak pomyślą, gdy będą zwiedzać zabytkowe centrum. Jest jak żywe muzeum, w którym każda fasada, uliczka stanowią dzieło sztuki. Na małej przestrzeni są tu zabytki renesansu, muzea z arcydziełami sztuki, ulice z drogimi sklepami; kolorowy tłum przybyszów ze świata.
Wielu uznaje Florencję za najpiękniejsze miasto świata (fot. shutterstock.com)
Jednych urzeka Palazzo Vecchio, ufortyfikowany ratusz, innych – kościół Santa Croce z grobowcami m.in. Michała Anioła, Galileusza, Gioacchina Rossiniego i Machiavellego, jeszcze innych – katedra, Most Złotników, baptysterium, w którym ochrzczono wielu słynnych florentczyków, m.in. Dantego, i Piazza della Signoria z “Dawidem” Michała Anioła, jedną z najsłynniejszych rzeźb świata.
Serce w Sienie
Wielu twierdzi jednak, że serce Toskanii bije w Sienie. Urzeka Piazza del Campo, gdzie dwa razy w roku odbywa się palio – tradycyjny wyścig konny, rozpalający emocje mieszkańców konkurujących ze sobą dzielnic. “To na pewno jeden z najpiękniejszych placów na świecie, niepodobny do żadnego innego. Otaczają go półkolem pałace i domy, a czerwień starych cegieł ma kolor zbladłej purpury” – pisał Zbigniew Herbert.
W Sienie bije serce Toskanii (fot. shutterstock.com)
Ale najpiękniejsza jest wielka katedra z 1215 r., z niesamowitą, koronkową fasadą. Wnętrze świątyni to jeden wielki skarb. Można tu znaleźć rzeźbiarskie arcydzieła, nie tylko Michała Anioła i Donatella.
A są jeszcze Piza, Volterra, Lukka, Pienza czy San Gimignano. W Pizie warto zobaczyć nie tylko słynną Krzywą Wieżę (choć ją także), w Volterze – nie tylko malowniczy rynek, przy którym stoją XIII-wieczne domy, należące do najstarszych budowli w Toskanii, w Lukce – nie tylko katedrę ze słynnym Świętym Obliczem. Ale w San Gimignano, nazywanym średniowiecznym Manhattanem, przede wszystkim trzeba dostrzec – o co nietrudno – słynne wieże – domostwa o charakterze obronnym.
Między morzami
Wyjazdy Jerzego Zelnika do Włoch nie są na ogół pielgrzymkowe, choć i takie bywają. Są raczej rodzinne – z wypoczywaniem i leżeniem na plaży, ale przede wszystkim – z objeżdżaniem i zwiedzaniem bliższej i dalszej okolicy. Tym bardziej że we Włoszech, a już szczególnie w Toskanii czy Umbrii, nawet niewielkie miasteczko jest godne obejrzenia. – Baza w Toskanii daje to, że wszędzie wydaje się blisko, bo akurat w tym miejscu “włoski but” nie jest szeroki. Znad Morza Liguryjskiego, gdzie leżą Livorno i Grosseto, nie jest daleko do wybrzeża Adriatyku, do Umbrii, Asyżu, Todi czy Perugii – mówi aktor. – Mnóstwo tu wszędzie sanktuariów, katedr, zabytków, które rzucają na kolana.
Niektórzy uważają, że nie ma na świecie drugiego takiego miejsca jak Asyż. Mimo tłumów i zniszczeń spowodowanych w latach 90. ubiegłego wieku trzęsieniem ziemi miejsce to inspiruje i obdarowuje doznaniami duchowymi. Bazylika św. Franciszka została zabezpieczona na wypadek przyszłych kataklizmów, a słynne freski Cimabuego i Giotta – z cyklu “Legenda św. Franciszka” – zostały odnowione, ale już nigdy nie będą wyglądały jak przed zniszczeniem.
Asyż inspiruje i obdarowuje doznaniami duchowymi. (fot. shutterstock.com)
Wycieczka stamtąd na południe – do Rzymu czy na północ – do Ferrary, Padwy i Genui to już wyprawa, ale warto. Jerzy Zelnik mówi, że choć w Rzymie był już pewnie kilkanaście razy, zawsze go tam ciągnie, zawsze tęskni za tamtymi klimatami. Do Bazyliki i na Plac św. Piotra, do bazylik Santa Maria Maggiore i św. Jana na Lateranie, na Hiszpańskie Schody i do Fontanny di Trevi.
Plaże, kurorty…
Mniej ciekawe dla aktora jest południe Włoch, choć i tam jest zatrzęsienie perełek krajobrazowych, architektonicznych i przyrodniczych. A już na pewno nie ciągnie go do Kalabrii i Neapolu ze specyficzną, choć lubianą przez wielu atmosferą.
– Neapolu na jakieś dłuższe oglądanie nie polecam. Na tle innych wielkich włoskich miast wypada on blado – mówi Zelnik. W okolicach Neapolu, ojczyzny pizzy, są natomiast lubiane – przez turystów bardziej osiadłych – kurorty z przepięknymi plażami, m.in. na słynnej wyspie Capri czy w Salerno.
Jednak kurortów i plaż nie brakuje w Toskanii. – Polecałbym plaże i kąpiele w nadmorskich miejscowościach w okolicy Grosseto – zaznacza aktor. – Niezapomniane plażowanie można przeżyć po drugiej stronie półwyspu, nad Adriatykiem, w okolicach Pescary.
Jak nigdzie indziej
Sam nie unika plażowania i kąpieli, jednak woli wypoczynek bardziej aktywny. – W atmosferze Włoch, zabytków, kultury zachowanej znacznie lepiej niż np. w Grecji, odpoczywa się fantastycznie, jak nigdzie indziej – mówi. – A kontemplowanie wzmacnia wspaniałe jedzenie, świetna kawa, wino, góry, morze. Czego w wakacje chcieć więcej?
W tym roku aktor wybrał co prawda wyjazd do Hiszpanii, ale w przyszłym na pewno znów pojedzie do Włoch i do ulubionej Toskanii. Jest jednak coś, co może zniechęcać do odwiedzenia Italii: tłum, pojawiający się w najciekawszych miejscach. Tak jest np. w Wenecji, gdzie był wielokrotnie, oddychał tamtą atmosferą. – Tłum turystów niewiele z tej atmosfery zostawia. Nie wszyscy potrafią w ten sposób odpoczywać czy nawet zwiedzać – zastrzega.
Tak też jest w Rzymie i we Florencji, choć czasem można wyjść za najbliższy róg i znaleźć się w błogim spokoju. – Jeśli ktoś szuka spokoju, musi unikać najgłośniejszych miejsc turystycznych albo wybrać się przed sezonem lub po nim – zaleca Jerzy Zelnik. – Czerwiec, wrzesień, październik rzadko zaskakują niepogodą.
http://www.deon.pl/po-godzinach/podroze-wycieczki/art,457,jerzy-zelnik-o-najpiekniejszych-miejscach-we-wloszech.html
************
Główny Szlak Beskidzki. Daj się porwać przygodzie
Magdalena Pelczarska
Jak najlepiej spędzić wakacje? Dla tych, którzy nie boją się wyzwań i są otwarci na przygodę, polecamy przejście Głównego Szlaku Beskidzkiego.
Beskidy należą do najbardziej malowniczych zakątków Polski. Opisywane już wiele lat wcześniej przez pisarzy i poetów wciąż budzą zachwyt i stają się celem licznych, pieszych wędrówek. Trudno o drugie pasmo górskie tak zróżnicowane pod względem wysokości, krajobrazu i przyrody. Beskidy obfitują w szlaki łatwe, spacerowe, idealne dla rodzin z dziećmi, ale nie zawiodą z pewnością także bardziej ambitnych turystów.
Bieszczadzka część GSB (fot. shutterstkock.com)
Pięćset kilometrów przez beskidzkie szczyty
Beskidy zajmują dużą powierzchnię południowej Polski, trudno się więc dziwić, że stały się jednym z najlepiej rozpoznawalnych części polskiego krajobrazu. Przez najpiękniejsze i najciekawsze beskidzkie pasma poprowadzono wyjątkowy szlak, który łączy blisko 60 górskich szczytów, 7 miast i 4 parki narodowe. Główny Szlak Beskidzki, o którym mowa jest najdłuższym szlakiem biegnącym przez polskie góry – liczy blisko 500 km. Prowadzi od Ustronia w Beskidach Zachodnich do Wołosatego w Bieszczadach, na wschodzie Polski i obejmuje Beskid Śląski, Beskid Żywiecki, Gorce, Beskid Sądecki, Beskid Niski i Bieszczady. Każde z wymienionych pasm ma swój niepowtarzalny klimat, bogatą historię i niespotykaną nigdzie indziej scenerię.
GSB został oznaczony kolorem czerwonym (fot. Piotr Kosiarski)
Jak powstał Główny Szlak Beskidzki, czyli odrobina historii
Historia Głównego Szlaku Beskidzkiego sięga lat dwudziestych XX wieku. Jego głównym inicjatorem i pomysłodawcą był Kazimierz Sosnowski – jeden z najbardziej znanych działaczy w ruchu turystycznym Polski w tamtych latach. Postanowił on wytyczyć główny szlak biegnący przez najpiękniejsze odcinki polskich gór. Zauważył też potrzebę przygotowania górskich ścieżek w taki sposób, aby turyści każdego dnia, po przebytym marszu mieli możliwość dotrzeć do schroniska. Żeby tego dokonać, należało znacznie rozbudować górską infrastrukturę i bardziej szczegółowo wyznaczyć drogę. Szlak został oznaczony kolorem czerwonym. We wschodniej części Beskidów zaprojektował go Mieczysław Orłowicz, który w okresie międzywojennym pracował wytrwale nad rozwojem polskiej turystyki. Kolejne zmiany zaszły po II wojnie światowej w wyniku przesunięcia granicy Polski. Konieczne było wtedy wytyczenie szlaku w Bieszczadach, a jego część w Karpatach pozostała poza granicami kraju. Zadania tego podjęli się Władysław Krygowski i Edward Moskała. Początkowo ścieżka oznakowana została z Komańczy na Halicz, później przedłużono ją do Wołosatego. W 1973 roku Komisja Turystyki Górskiej Zarządu Głównego PTTK nadała Głównemu Szlakowi Beskidzkiego imię Kazimierza Sosnowskiego.
Wędrowanie GSB to przeżycie, które zapamiętuje się na długo (fot. shutterstock.com)
Szlak na tysiąc sposobów
Ile jest osób pragnących wyruszyć na Główny Szlak Beskidzki, tyle różnych możliwości jego pokonania. Najważniejsze jednak jest podjęcie decyzji czy przejść go od razu w całości czy podzielić trasę na mniejsze, jedno- lub kilkudniowe etapy. Przejście całego szlaku zajmuje około 25 dni (przy założeniu, że wędrówka trwa średnio 8 godzin dziennie). Wymaga to z pewnością wiele sił i dużej determinacji, ale taka wyprawa dostarczy na pewno niesamowitych przeżyć i ma szansę stać się wspaniałą górską przygodą. Wędrować można zarówno w samotności jak i w towarzystwie przyjaciół i rodziny. Niektórzy zabierają ze sobą namiot, aby w czasie wędrówki być bardziej niezależnym. Większość osób decyduje się jednak na wędrówkę od schroniska do schroniska, których po drodze jest bardzo wiele. Taka opcja stwarza szczególną możliwość doświadczenia wyjątkowej górskiej atmosfery i poznania nowych, wspaniałych ludzi. Niezapomniane pozostaną bez wątpienia długie wieczory spędzone pod dachem schroniska wypełnione dźwiękiem gitary, śmiechem, rozmowami i śpiewem ludzi zakochanych w górach.
Charakterystyczne drogowskazy z tzw. “czasówkami” (fot. Piotr Kosiarski)
Bogactwo polskiej tradycji i kultury
Każdy kto wyruszy na Główny Szlak Beskidzki oprócz możliwości odpoczynku w górskiej scenerii, w ciszy i w kontakcie z naturą ma wyjątkową szansę poznania bogatej kultury i historii ziem przez które prowadzi. Ludność zamieszkująca tereny Beskidów wytworzyła charakterystyczną kulturę ludową, znacznie różniącą się od siebie na poszczególnych obszarach. Podczas wędrówki odwiedzić można tereny zamieszkiwane m.in. przez Górali Śląskich, Żywieckich, Babiogórskich, Szczawnickich, Orawiaków i Podhalan. Spotkania z ludźmi na szlaku i w jego okolicach mogą stać się okazją do poznania zapomnianej już gwary i prawdziwego folkloru tych ziem. W okresie wakacji organizowanych jest wiele festiwali mających na celu przybliżenie tradycji i kultury ziem górskich. Jedna z najbardziej znanych imprez – Tydzień Kultury Beskidzkiej – odbywa się na przełomie lipca i sierpnia m.in. w Szczyrku, Żywcu i w Wiśle. Oglądanie tradycyjnych strojów, tańców i kosztowanie miejscowych potraw pozwala na nowo dostrzec jak wiele nasza Polska do zaoferowania.
Pisząc o kulturze nie można nie wspomnieć o często spotykanych na szlaku zabytkach architektury sakralnej i świeckiej. Liczne odcinki GSB łączą się ze znanym w całej Polsce Szlakiem Architektury Drewnianej. Najpiękniejsze cerkwie, pozostałości dawnej architektury wiejskiej umiejscowione pojedynczo lub chronione w skansenach, lepiej lub gorzej zachowane ruiny zamków i warowni to tylko niektóre z atrakcji, które czekają na wyruszających na beskidzkie szlaki turystów.
Dać się poprowadzić
Wędrówkę Głównym Szlakiem Beskidzkim można zaplanować bardzo szczegółowo. Liczne publikacje i przewodniki po Beskidach pozwolą przewidzieć każdy kolejny etap wędrówki, każde wzniesienie i zakręt na drodze. Prawdą jest, że przebywając w górach jak najbardziej potrzebne jest wcześniejsze, rozważne zaplanowanie trasy. Idąc, warto może jednak pozostawić pewną przestrzeń i otwartość na to, co droga sama dla nas przygotuje. Niespodziewane, niezaplanowane sytuacje mogą stać się szansą poznania wspaniałych ludzi i miejsc nieopisanych w żadnym górskim przewodniku. A to może okazać się dużo cenniejsze.
Warto mieć oczy szeroko otwarte… (fot. shutterstock.com)
Trud, który rodzi przyjemność
Przejście Głównego Szlaku Beskidzkiego niezależnie od sposobu jego pokonywania, etapami lub w całości, wymaga na pewno odpowiedniego nastawienia i przygotowania. Nasza droga nie zawsze będzie łatwa i wygodna. Warto przypomnieć tutaj słowa słynnego, brytyjskiego alpinisty Edwarda Whympera:
“Kto idzie w góry, musi podjąć wysiłek. Ale z wysiłku przychodzi siła, pobudzenie wszystkich zdolności, a z poczucia siły rodzi się przyjemność. Powracamy do codziennych zajęć lepiej przygotowani do pokonywania przeszkód na naszych drogach, wzmocnieni i podniesieni na duchu.”
Czy nie temu właśnie ma służyć wakacyjny wypoczynek? Podjęty trud górskiej wędrówki zaowocuje z pewnością ogromną satysfakcją, radością i zadowoleniem, a w rezultacie pozwoli prawdziwie odpocząć.
http://www.deon.pl/po-godzinach/podroze-wycieczki/art,453,glowny-szlak-beskidzki-daj-sie-porwac-przygodzie.html
Ostatnia dzika głusza w Beskidach
Piotr Kosiarski / DEON.pl
W polskich górach coraz trudniej znaleźć miejsca, do których nie docierałyby rzesze turystów. Do niedawna ikoną dzikiej, górskiej przyrody były Bieszczady, jednak czasami zdarza się, że nawet tam szlaki zaczynają przypominać deptak w Dolinie Kościeliskiej. Gdzie zatem jechać, jeśli chcemy rozkoszować się ciszą i samotnością? W Beskid Niski.
O Beskidzie
Beskid Niski jest zalesionym pasmem górskim, leżącym w polskich Karpatach, między Beskidem Sądeckim a Bieszczadami. Choć dzieli się on na kilka mniejszych części, stanowi jednocześnie spójną całość, odróżniającą się od pozostałych Beskidów łagodnymi, pokrytymi lasem wzniesieniami, a także charakterystycznymi właśnie dla niego, położonymi u podnóża gór polanami. Najciekawsze jest to, że budzą one w odwiedzających dość sprzeczne skojarzenia. Z jednej strony noszą one bowiem wyraźne ślady obecności człowieka, z drugiej natomiast brak tam domów, gospodarstw – jednym słowem wszystkiego, co charakterystyczne dla ludzkich zbiorowości. Dlaczego?
Beskid Niski jest jednym z niewielu miejsc w Polsce gdzie pierwszeństwo ma… krowa
(fot. Piotr Kosiarski)
Odpowiedzi na to pytanie szukać należy w burzliwej historii tego miejsca. A wiąże się ona ze słynną Akcją “Wisła”, polegającą w największym skrócie na przymusowym wysiedleniu Łemków, czyli mieszkańców tego niezwykłego regionu. Trudno dokładnie powiedzieć, ilu ludzi ucierpiało podczas tej masowej eksterminacji. Wiadomo natomiast, że było to jedno z najkrwawszych przedsięwzięć w tym regionie. Wydarzenia, jakie rozegrały się w Beskidzie Niskim i jego okolicach miały miejsce stosunkowo niedawno, bowiem zaraz po II wojnie światowej. Nic więc dziwnego, że jeszcze do dzisiaj można tam dostrzec…
…ślady “Akcji Wisła”
Warto zacząć od tego, co znajduje się w dolinach. A właściwie od tego, czego w nich nie ma. Jeśli bowiem po łemkowskich wioskach pozostały jakiekolwiek ślady, to są to najczęściej stare fundamenty, fragmenty zagród, czasami wyschnięte studnie. Zdarza się, że na miejscach dawnych wsi pojawiają się nowe domy – są to jednak ciągle jedynie odległe echa przeszłości.
Kolejnym, charakterystycznym elementem dolin Beskidu Niskiego, stanowiącym jednocześnie świadectwo Akcji “Wisła”, są cerkwie. Choć wiele z nich zostało zniszczonych, część odbudowano. Zdarzają się jednak i takie, które do dzisiaj noszą ślady wydarzeń z przeszłości.
Jedna z beskidzkich cerkwi, mocno nadgryziona zębem czasu (fot. Łukasz Kraczka)
Krzyże często wyrastają tam, gdzie najmniej się spodziewamy
(fot. Łukasz Kraczka)
Beskid Niski jest pełen starych, zapomnianych cmentarzy (fot. Łukasz Kraczka)
Beskidzkie cerkwie często otoczone są cmentarzami. Nie jest to jednak żadna reguła. Małe, zapomniane cmentarze można spotkać także przy drogach. Pozostawione dzikiej przyrodzie, bezimienne mogiły coraz bardziej zarastają trawą i drzewami. Tylko ogrodzenia i krzyże świadczą o tym, że tuż obok nas znajduje się stary, zaniedbany cmentarz.
Najciekawsze są jednak przydrożne kapliczki. Wyrastają one nagle i niespodziewanie w miejscach, w których na pierwszy rzut oka nigdy nie powinno ich być. Dopiero po chwili uświadamiamy sobie, że gdzieś wokół był płot, ogród ze słonecznikami i łemkowska chata.
Ślady dawnej obecności człowieka znajdują się jednak także wyżej. Nietrudno tam natrafić np. na stare, zdziczałe drzewa owocowe, które podobnie jak kapliczki, wyrastają nagle i niespodziewanie, gdzieś pośrodku leśnej polany. Czyżby także i tu był kiedyś dom z małym, jabłoniowym sadem?
Szlaki w Beskidzie Niskim…
…bardzo lubią niespodzianki. Nawet jeśli mamy ze sobą mapę, o pomyłkę nietrudno. Wychodząc w góry, trzeba liczyć się z tym, że kilka razy zgubimy drogę, a “czasówki” niespodziewanie się wydłużą. Ma to jednak i dobre strony. Gubiąc szlak, można czasem dotrzeć do miejsc tak dzikich, że trudno podobnych szukać w innych Beskidach, chyba, że akurat znajdujemy się w parku narodowym.
Czasami opłaca się zgubić szlak… (fot. Piotr Kosiarski)
Góra policyjna
To popularne wśród turystów określenie jest w rzeczywistości nazwą Lackowej – najwyższego szczytu położonego w polskiej części Beskidu Niskiego. Skąd jednak nawiązanie do policji? Odpowiedź tkwi w wysokości, która wynosi dokładnie 997 m n. p. m. Skojarzenie nasuwa się samo.
Lackowa i stado beskidzkich hucułów (fot. Lukasz Kryger / (CC BY 2.0) / flickr.com)
Lackowa to góra wyjątkowa. Jej charakterystyczna, kopulasta sylwetka wznosi się wysoko nad położonymi wokół szczytami i wsiami. Jest bardzo stroma. Nie będzie dużej przesady w stwierdzeniu, że jest to jedno z najostrzejszych wzniesień w Beskidach. Wiele osób twierdzi nawet, że górę tę stosunkowo trudno zdobyć. Choć nie jest tak wysoka jak np. Babia Góra (1725 m n. p. m.), znajduje się na odludziu i często samo dotarcie do niej zajmuje sporo czasu. Jednak nawet jeśli już uda się nam pod nią dotrzeć, pozostaje inny problem – tradycyjnie, może minąć trochę czasu, zanim znajdziemy szlak. Zimą sytuacja jest oczywiście jeszcze trudniejsza.
Mimo to, warto poświęcić trochę czasu i zdobyć tę wyjątkową górę, tym bardziej, że jest ona jednym ze szczytów wliczonych do Korony Gór Polski.
Wyjątkowa atmosfera
Na koniec wspomnieć trzeba jeszcze o atmosferze, jaka towarzyszyć nam będzie podczas wędrówek po Beskidzie Niskim. Mała liczba schronisk, wyludnione wsie, dzikie, pokryte lasem wzgórza – wszystko to tworzy jedyny w swoim rodzaju klimat. Sprzyja on szczególnie tym, którzy chcą odpocząć od tłumu ludzi i spędzić trochę czasu na łonie natury.
Gotowanie obiadu (fot. Piotr Kosiarski)
Życie na bazie namiotowej toczy się leniwie (fot. Łukasz Kraczka)
Najlepszymi miejscami noclegowymi są bez wątpienia studenckie bazy namiotowe. To właśnie tam możemy przekonać się, jak wyjątkowe i pełne niespodzianek może być przebywanie w górach. Na studenckiej bazie, oprócz miejsca w namiocie, zawsze czekać na nas będzie gorąca herbata, a często także i posiłek. Dostępność tego ostatniego zależy najczęściej od tego, czy akurat wcześniej jakiś turysta przyniósł ze sobą makaron lub ryż i w połączeniu z innymi, znajdującymi się na bazie składnikami udało się przyrządzić np. zupę. Nic w tym dziwnego, bo na bazach panuje zasada, że dzielimy sie tym, co mamy. Dzięki temu stajemy się bardziej otwarci na innych.
Najwspanialsze są jednak długie, wieczorne śpiewogrania. Kiedy ogień z ogniska zaczyna rozświetlać gęstniejący wokół mrok, zawsze znajdzie się ktoś, kto weźmie do ręki gitarę i wkrótce do jego głosu dołączy się parę innych. Minie sporo czasu, zanim ogień dogaśnie, a dookoła zapanuje cisza.
***
Beskid Niski jest wyjątkowy. Jest to jedno z ostatnich miejsc w Polsce, w których czas zatrzymał się dawno temu i wcale nie ma zamiaru zacząć znowu płynąć. Każdego roku czekają na nas te same kapliczki, przydrożne krzyże i opuszczone cerkwie. Zmieniają się tylko ludzie, którzy obok nich przechodzą.
Zachód słońca nad Beskidem (fot. Łukasz Kraczka)
Pielgrzymka do relikwii Drzewa Krzyża Świętego
KAI / mg
Blisko 200 motocyklistów z całej Polski wzięło udział 8 sierpnia br. w dorocznej dziękczynnej pielgrzymce do sanktuarium relikwii Drzewa Krzyża Świętego. Uczestnicząc w Eucharystii dziękowali i zawierzali Bogu swoją wspólnotę i podróżowanie na motocyklach.
Uroczystej Mszy św. celebrowanej w świętokrzyskiej bazylice w intencji motocyklistów przewodniczył superior o. Zygfryd Wiecha OMI, który w homilii podziękował przybyłym miłośnikom jednośladów za to, że na drodze ich wędrowania znajduje się także Święty Krzyż.
– Jesteście świadomi tego jak wielu ludzi na drodze straciło życie, jak wielu ludzi jeździ brawurowo. Wy dziś przybyliście tak jak co roku na Święty Krzyż, aby tutaj prosić Boga o dar rozwagi, odpowiedzialności za siebie i wszystkich, którzy podróżują, nie tylko motocyklami. Znacie niewątpliwie wartość daru, jakim jest nasze życie, które otrzymaliśmy od Stwórcy – mówił superior.
– Niech modlitwa w blasku relikwii Krzyża Chrystusowego umocni wszystkie dobre postanowienia, jakie rodzą się w waszych sercach. Z błogosławieństwem otrzymanym tutaj na Świętej Górze podróżujcie z rozwagą i wielką odpowiedzialnością. Żyjcie chrześcijańskimi wartościami a duchowa opieka niech wspiera w budowaniu wspólnoty i jedności przede wszystkim z Bogiem i między sobą – zachęcał kaznodzieja.
Doroczna pielgrzymka motocyklistów na Święty Krzyż jest stałym punktem programu Międzynarodowego Zlotu Motocyklowego, który odbywa się w Bałtowie k. Ostrowca Świętokrzyskiego.
Święty Krzyż to najstarsze polskie sanktuarium. Przechowywane są nim relikwie Drzewa Krzyża Świętego. Znajduje się ono niemal na samym szczycie, zwanym także Łysą Górą lub Łyścem – 595 m n. p.m., położone jest 40 km od Kielc i 60 km od Sandomierza.
Opactwo benedyktyńskie założył tu Bolesław Chrobry w 1006 r. Od X w. do kasacji opactwa w 1819 r. gospodarzami sanktuarium byli benedyktyni, obecnie opiekę nad nim sprawują misjonarze oblaci Maryi Niepokalanej. W średniowieczu i później, aż do kasaty w 1819 r.
Święty Krzyż był jednym z najważniejszych ośrodków intelektualnych i kulturalnych w Polsce.
http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/z-zycia-kosciola/art,23091,pielgrzymka-do-relikwii-drzewa-krzyza-swietego.html
********
Czerwone Wierchy. Dla amatorów i wymagających
Piotr Kosiarski / DEON.pl
Czerwone Wierchy to jedno z najpiękniejszych miejsc w Tatrach. Kilkugodzinna wędrówka przez ten wyjątkowy masyw dostarczy niezapomnianych wrażeń zarówno wprawionym turystom, jak i amatorom górskich wypraw.
Czerwone Wierchy to masyw górski składający się z czterech szczytów, położonych między turniami Tatr Wysokich, a wapiennymi wypiętrzeniami Tatr Zachodnich. Są to (od wschodu): Kopa Kondracka (2005 m n. p. m.), Krzesanica (2122 m n. p. m.), Małołączniak (2096 m n. p. m.) oraz Ciemniak (2096 m n. p. m.). Wzniesienia te są niemal w całości pokryte niezwykłym gatunkiem trawy, który w okresie jesiennym zaczyna przybierać czerwonawe zabarwienie. Oświetlone przez zachodzące słońce szczyty Czerwonych Wierchów wyglądają wtedy niezwykle zjawiskowo.
Sit skucina (Juncus trifidus) – gatunek trawy, której Czerwone Wierchy zawdzięczają swoją nazwę. (fot. shutterstock.com)
Dlaczego Czerwone Wierchy?
Każdy kto choć raz odwiedził to wyjątkowe miejsce, prędzej czy później będzie chciał do niego powrócić. Niezapomniane widoki, odosobnienie i stosunkowo mała ilość turystów sprawiają, że wędrówka przez Czerwone Wierchy może dostarczyć niezwykłych wrażeń. Przy odrobienie szczęścia uda się nawet spotkać mieszkańców tego wyjątkowego masywu.
Mieszkańcy Czerwonych Wierchów (fot. shutterstock.com)
Ważnym atutem Czerwonych Wierchów jest ich zróżnicowana budowa geologiczna. Ponieważ są łącznikiem między dwiema zupełnie odmiennymi grupami górskimi – granitowymi Tatrami Wysokimi na Wschodzie oraz zbudowanymi ze skał wapiennych Tatrami Zachodnimi – mają coś wspólnego tak z jednej, jak i z drugiej. Ich sekret kryje się w wapiennym trzonie, skrywanym pod twardą pokrywą granitów. Właśnie ten wapienny trzon przesądził o ukształtowaniu się tajemnicy Czerwonych Wierchów – kryjącego się w ich wnętrzu kompleksu jaskiń. Największego w Polsce.
Wędrówka przez Czerwone Wierchy może dostarczyć niezapomnianych wrażeń (fot. shutterstock.com)
Kiedy wędrować?
Najlepszym czasem na wędrówkę przez Czerwone Wierchy jest przełom lata i jesieni. W góry wybiera się wtedy zdecydowanie mniej turystów, a dzień jest na tyle długi, że można pozwolić sobie na wędrowanie bez ograniczeń. Jeśli tylko uda się “wstrzelić” w dobrą pogodę, może czekać nas naprawdę niezapomniane przeżycie.
Skąd dokąd?
Ze względów logistycznych wędrówkę najlepiej rozpocząć w Dolinie Kościeliskiej. Można tam dotrzeć busem z Zakopanego, niemal o każdej porze dnia. Po około 3-godzinnym marszu dotrzemy do pierwszego szczytu – Ciemniaka. Jest on najbardziej skalisty i “niegościnny” z Czerwonych Wierchów. Z tego powodu, na Ciemniaku należy zachować szczególną ostrożność. Zimą z jego stromych stoków mogą schodzić lawiny. Kierując się czerwonym szlakiem na wschód, dotrzemy do pozostałych szczytów masywu: Małołączniaka, Krzesanicy (najwyższej z całej czwórki) oraz Kopy Kondrackiej. Jeśli starczy nam sił, w drodze do Kuźnic można również “zahaczyć” o Giewont oraz schronisko na Hali Kondratowej, gdzie warto spróbować genialnej szarlotki.
Droga z Doliny Kościeliskiej na Ciemniak (fot. shutterstock.com)
Jak się przygotować do wędrówki?
Wyprawę na Czerwone Wierchy warto zaplanować wcześnie rano. Choć szczyty te na mapie wyglądają niepozornie, wędrówka przez ich wzniesienia może być uciążliwa, zwłaszcza dla amatorów. Kiedy zmęczenie i upał dadzą się we znaki, “czasówki” mogą się niespodziewanie wydłużyć. Dlatego dobra mapa i latarka (najlepiej czołówka) powinny obowiązkowo znaleźć się w naszym ekwipunku. Nie wolno również zapomnieć o zapasie wody, ponieważ na Czerwonych Wierchach nie ma strumieni, które mogłyby uzupełnić jej zapas. Warto zabrać ze sobą również nakrycie głowy i coś ciepłego, ponieważ nawet latem “na górze” może wiać chłodny wiatr.
Pogoda na Czerwonych Wierchach może się szybko zmieniać (fot. shutterstock.com)
Wędrówkę przez Czerwone Wierchy, nawet jeśli jest męcząca i wymaga przygotowania, można polecić amatorom. Brak stromych podejść, niebezpiecznych miejsc, oraz – w większości – łagodne stoki sprawiają, że masyw ten jest wyjątkowo przyjazny.
Oczywiście, nawet tam przyda się jednak minimum rozwagi i zdrowego rozsądku.
Czerwone Wierchy niemal o każdej porze roku wyglądają niezwykle zjawiskowo (fot. shutterstock.com)
http://www.deon.pl/po-godzinach/podroze-wycieczki/art,448,czerwone-wierchy-dla-amatorow-i-wymagajacych.html
*********
Kierownictwo duchowe – towar luksusowy
Przemysław Radzyński
– Kierownictwo duchowe to uczenie sztuki myślenia o człowieku, o Bogu, o miłości, o więziach, o wartościach, o nawróceniu. To droga z jednej strony arystokratyczna, a z drugiej prorocka – mówi ks. dr Marek Dziewiecki, psycholog, rekolekcjonista i wieloletni krajowy duszpasterz powołań.
Przemysław Radzyński: Kierownictwo duchowe. Brzmi bardzo poważnie, ale czy nie za poważnie, żeby z tego mogli korzystać zwykli ludzie?
ks. dr Marek Dziewiecki: Żeby mówić o kierownictwie duchowym, trzeba najpierw wiedzieć, czym jest duchowość. Duchowość, mówiąc najprościej, to ta szczególna sfera w człowieku, dzięki której może on zrozumieć samego siebie. Zwierzęta nie mają sfery duchowej i dlatego nie mogą w świadomy sposób kierować swoim zachowaniem. Człowiek został obdarzony przez Boga sferą duchową po to, by mógł kierować własnym życiem w sposób świadomy i wolny. Duchowość nie jest zatem cechą ludzi nadzwyczajnych, wyjątkowo świętych czy osób duchownych, lecz jest zdolnością, w jaką Stwórca wyposażył każdego człowieka. Każdy z nas z pomocą Boga może odkryć, kim jest, po co żyje, w oparciu o jakie więzi i wartości może osiągnąć sens własnego istnienia.
Duchowość rozwija każdy, kto nie chce pozostać na poziomie małego dziecka. Radykalnym zagrożeniem duchowości jest brak refleksji, ucieczka od modlitwy i medytacji, popadanie w bezmyślność czy czynienie tego, co łatwe i spontaniczne, zamiast czynić to, co wartościowe. Duchowość czyni człowieka człowiekiem. To sfera osiągalna dla każdego – dla nastolatków i dorosłych, dla duchownych i świeckich.
Czym w takim razie jest kierownictwo duchowe?
Kierownictwo duchowe to pomaganie człowiekowi, by odkrywał i rozumiał własną tajemnicę. Po pierwsze, kierownictwo ma pomóc w tym, by wyrywać człowieka z rutyny życia, z redukowania samego siebie do ciała czy emocji, z czynienia tego, co modne czy co czyni tak zwana większość społeczeństwa. Chodzi o to, by życie nie zostało zredukowane do poziomu nawyków i automatyzmów na zasadzie: budzę się, jem śniadanie, uczę się czy pracuję; spotykam się z określonymi ludźmi, znowu jem, siadam przed komputerem, idę spać, a wszystko bez pytania o sens i cel tego, co czynię i jak żyję.
Po drugie, kierownictwo duchowe pomaga człowiekowi wypływać na głębię człowieczeństwa, więzi, wartości, wrażliwości moralnej. Każdemu z nas grozi zatrzymanie się na powierzchni prawdy o sobie. Człowiek pozbawiony duchowości jest skłonny do popadania w skrajności. Może uwierzyć w to, że nie różni się w istotny sposób od zwierząt, ale że jest nieomylnym Bogiem, który ma “swoją” prawdę i najlepiej wie, jak postępować. Duchowość jest centralną sferą zarządzania życiem. Gdy sfera ta pozostaje powierzchowna, pozorna czy wręcz zniekształcona, to wtedy wszystko w człowieku staje się powierzchowne czy zaburzone, a zwłaszcza wartości, normy moralne i więzi. Kierownictwo duchowe chroni przed pozostawaniem na poziomie dziecka, które kieruje się głównie potrzebami ciała i poruszeniami emocjonalnymi. Wypływanie na duchową głębię to prawdziwe, realistyczne poznawanie samego siebie. To odkrywanie prawdy, którą wpisał we mnie Bóg. W przeciwnym przypadku powtarzam grzech pierworodny, który polegał na odrzuceniu przez pierwszych ludzi Bożego kierownictwa duchowego.
Co to znaczy?
To znaczy, że Adam i Ewa przecenili siebie. Wymyślili sobie pierwszą ideologię na temat człowieka. Wmówili sobie, że bez pomocy Boga odróżnią dobro od zła, że w sferze moralnej sami będą jak bogowie, którzy nie potrzebują żadnego kierownictwa. W naszych czasach grozi druga skrajność. Wielu ludzi wprost mi mówi, że nie ma jakościowej różnicy między człowiekiem a zwierzętami. W ich przekonaniu człowiek to jedynie nieco bardziej wyewoluowane zwierzę. Niektórzy młodzi mężczyźni w rozmowie ze mną stwierdzają, że przynajmniej raz w miesiącu muszą współżyć – także przed ślubem, a jeśli przyszła żona nie będzie mogła współżyć, to będą musieli poszukać sobie kogoś innego. Takie – według nich – są prawidła ich ciała, takie są wymagania ich sfery popędowej i nic – w ich przekonaniu – na to nie poradzą. Kierownictwo duchowe pomaga człowiekowi chronić się zarówno przed redukowaniem samego siebie do poziomu zdeterminowanego instynktami zwierzęcia, jak i przed przecenianiem siebie i stawianiem samego siebie w miejsce Boga.
Odkrycie prawdy o sobie to chyba początek rozwoju duchowego…
To prawda. Gdy z pomocą pogłębionych duchowo ludzi – rodziców, krewnych, kapłanów, nauczycieli, przyjaciół – odkrywamy, że nie jesteśmy podobni do zwierząt, lecz do Boga i że z Jego pomocą jesteśmy w stanie trwać w Jego miłości, że możemy wybierać drogę błogosławieństwa i życia, że potrafimy się nawracać i postępować w świętości, wtedy kierujemy sobą w sposób zgodny z naszą godnością ukochanych dzieci Bożych. Duchowość prowadzi do mądrości, miłości i radości. Kierownictwo duchowe nie dotyczy zaświatów. Nie jest ucieczką od realiów codzienności. Przeciwnie, jest miejscem, w którym uczymy się samych siebie oraz najlepszej – bo opartej na naśladowaniu Jezusa – sztuki życia. Dzięki duchowemu rozwojowi odkrywam, w jaki sposób jestem kochany przez Boga i na czym polega miłość, której uczy nas Jezus. Kochać potrafi tylko człowiek dojrzały duchowo. Miłość nie należy do świata materialnego. Jest przywilejem arystokratów ducha. Tylko człowiek głęboko duchowy potrafi świadomie i z wdzięcznością przyjmować miłość od Boga i ludzi. Tylko taki człowiek wie, że miłość to nie pożądanie, współżycie, uczucie, zakochanie czy naiwność, lecz to taki sposób odnoszenia się do innych, który sprawia, że naszym bliźnim chce się przy nas żyć, że czujemy się bezcenni, bezpieczni i chronieni. Ogromna większość ludzi tej ziemi jest powołana przez Boga do realizacji takiej właśnie miłości w małżeństwie i rodzinie.
Kierownik duchowy to ktoś, kto towarzyszy mi w rozwoju duchowym, w poznawaniu samego siebie, w uczeniu się dojrzałej miłości, w stawaniu się coraz piękniejszą, bo coraz bardziej Bożą wersją samego siebie.
Przeszedł Ksiądz od tajemnicy człowieka do zagadnień bardziej szczegółowych. Czy kierownictwo duchowe służy odkrywaniu jednostkowego, specyficznego powołania danej osoby?
Paradoksalnie odkrywanie i realizowanie powołania szczegółowego nie jest początkiem, lecz efektem zaawansowanego rozwoju duchowego. Zanim odkryję, jaki specyficzny, niepowtarzalny plan ma Stwórca wobec mnie, powinienem odkryć moje powołanie bardziej fundamentalne i wspólne wszystkim ludziom. Powołaniem wcześniejszym niż małżeństwo, kapłaństwo czy życie konsekrowane, a jednocześnie powołaniem wspólnym dla wszystkich ludzi jest powołanie do świętości. W XXI wieku trzeba się cofnąć o jeszcze jeden krok w myśleniu na temat tego, co nazywamy powołaniem. Otóż najbardziej pierwotnym, fundamentalnym powołaniem każdego z nas jest powołanie do bycia człowiekiem. Kierownictwo duchowe polega na tym, żeby pomagać dzieciom, młodzieży i dorosłym w odkrywaniu prawdy o człowieku i w świadomym przyjęciu daru człowieczeństwa.
Samo poznanie prawdy nie wystarcza?
Ktoś może powiedzieć: przekonał mnie Ksiądz, że rzeczywiście nie jestem zwierzęciem. Uświadamiam sobie, że jakościowo różnię się od zwierząt, gdyż potrafię myśleć, kochać, decydować. Coraz bardziej dostrzegam to, że żyję na ziemi, ale nie jestem z tej ziemi. Rzeczywiście jestem podobny do Boga. Jednak to mi się nie podoba, gdyż łatwiej jest – podobnie jak ma to miejsce w przypadku zwierząt – kierować się ciałem, popędami, emocjami, spontanicznością.
Kierownictwo duchowe ma pomóc człowiekowi nie tylko w odkryciu prawdy o jego niezwykłości i wyjątkowości wśród wszystkich istot tej ziemi, ale też powinno pomagać człowiekowi w przyjmowaniu tej prawdy z wdzięcznością i radością. A jest to prawda, która stawia wymagania. Niełatwo jest przecież uszanować godność i wyjątkowość, jaką Bóg obdarzył człowieka. Wymaga to czujności, dyscypliny, prawego sumienia, codziennej pracy nad własnym charakterem.
Kierownictwo duchowe pomaga nam pogodzić się z naszym człowieczeństwem, zachwycić naszą naturą, odkryć możliwości rozwoju bez granic i podjąć trud dorastania do człowieczeństwa, które Bóg jako skarb zawierzył każdemu z nas. To nasze niezwykłe człowieczeństwo respektujemy wtedy, gdy postanawiamy stawać się człowiekiem w najpiękniejszej wersji, czyli człowiekiem świętym, każdego dnia bardziej podobnym do Boga. Kierownik duchowy pomaga nam zatem najpierw przyjąć nasze powołanie do bycia człowiekiem i realizować nasze człowieczeństwo w wersji świętej, gdyż świętość to jedyna normalność – normalność z najwyższym, Bożym znakiem jakości. To normalność zgodna z normami Ewangelii. Dopiero trzecim zadaniem kierownictwa duchowego jest pomaganie człowiekowi w realizowaniu świętości w którymś z powołań szczegółowych.
Niektórzy młodzi ludzie mówią mi, że mają ciemność przed sobą, gdy patrzą w przyszłość. Nie widzą bowiem siebie ani w małżeństwie i rodzinie, ani w kapłaństwie, ani w życiu konsekrowanym. “Może ja mam powołanie do bycia singlem, albo w ogóle nie mam żadnego powołania? Może moje życie ma być tylko chaosem i takim działaniem od poniedziałku do niedzieli oraz powtarzaniem tego samego przez dziesiątki lat?” – pytają. Wyjaśniam wtedy podstawową zasadę: jeżeli masz trudności z odkryciem powołania szczegółowego, to prawdopodobnie masz najpierw problem z odkryciem i realizacją dwóch wcześniejszych i bardziej fundamentalnych form powołania, czyli powołania do człowieczeństwa i do świętości. Jeżeli ktoś pozostaje na tyle niedojrzały duchowo, że jeszcze nie rozumie, kim jest człowiek, albo odrzuca swoje człowieczeństwo czy nie wzrasta w świętości, to nie jest w stanie odkryć powołania do małżeństwa, kapłaństwa czy życia konsekrowanego.
Jeżeli jakiś nastolatek popada w głęboki kryzys, jeśli staje się alkoholikiem, narkomanem, erotomanem, hazardzistą, egoistą, człowiekiem przewrotnym czy bezmyślnym, to w tej fazie życia nie jest w stanie ani trafnie odczytać, ani wiernie zrealizować swego powołania szczegółowego. Nie daj Boże, by w tym stanie zawarł związek małżeński czy wstąpił do seminarium duchownego, gdyż na razie nie dorasta do żadnego powołania. Najpierw trzeba stawać się człowiekiem i postępować w sposób godny otrzymanej od Boga godności, by dorastać do małżeństwa, kapłaństwa czy życia zakonnego.
Ksiądz naszkicował drogę duchowego rozwoju: człowieczeństwo, świętość, powołanie szczegółowe. Przebycie tej drogi wiąże się z niemałym wysiłkiem. Jakie trzeba ponieść trudy, jeśli zdecydujemy się na współpracę z kierownikiem duchowym?
Rzeczywiście rozwój duchowy stawia wysokie wymagania. To nie jest proces ani łatwy, ani spontaniczny. Jesteśmy przecież zranieni – także w sferze duchowej – skutkami grzechu pierworodnego, a także skutkami grzechów kolejnych pokoleń ludzi i naszymi własnymi grzechami. Mimo to Jezus mówi, że Jego jarzmo jest lekkie, a Jego brzemię jest słodkie. To jarzmo i brzemię kierowania się Dekalogiem i stawaniem się darem miłości dla Boga i bliźniego. Kierownik duchowy powinien mobilizować do podjęcia tego wysiłku z zapałem i zaufaniem, że Bóg pomoże. Powinien też pokazywać alternatywę. Kto nie podejmuje trudu duchowego rozwoju, temu grozi – na podobieństwo syna marnotrawnego – wylądowanie w chlewie życia, w głodzie, pustce egzystencjalnej i osamotnieniu. Dramatycznym ciężarem staje się postępowanie niegodne człowieka. Żyć się odechciewa tym, dla których bożkiem stał się ich własny brzuch, a także tym, którzy zabijają, cudzołożą, kradną, kłamią, pożądają. Gdy chcemy wypływać na duchową głębię miłości i świętości, gdy chcemy stawać się podobnymi do Boga, a dla bliskich być błogosławieństwem, to wchodzimy na drogę, która jest wymagająca, ale za to prowadzi do radości, jakiej ten świat nam ani dać, ani zabrać nie jest w stanie.
Jezus uczy nas realizmu i wyjaśnia: “jeśli ktoś chce być moim uczniem, jeśli ktoś chce się rozwijać – naprawdę i na stałe – niech się zaprze samego siebie, niech weźmie swój krzyż i niech mnie naśladuje” (por. Łk 14, 27; Łk 16, 24). To są cztery istotne warunki rozwoju duchowego. Po pierwsze, trzeba chcieć być uczniem Jezusa, a nie uczniem tego świata. Początkiem rozwoju duchowego jest moja decyzja: tak, chcę iść za Jezusem! Ten świat proponuje mi niby łatwe drogi do szczęścia – łatwy seks, łatwe pieniądze, łatwe więzi (“wolne związki”), łatwa kariera (przez korupcję czy kłamstwo), łatwa miłość, bo mylona z popędem, uczuciem, tolerancją czy akceptacją. Człowiek duchowy wie, że nie jest to droga do szczęścia. Ci, którzy nią idą, marnotrawią swoje człowieczeństwo. Historia syna marnotrawnego ciągle się powtarza. Jeśli chcesz iść za Jezusem, to musisz podjąć wysiłek. To musisz trwać przy Nim. Konieczna jest Eucharystia, codzienna modlitwa i medytacja, korzystanie z sakramentu pokuty i pojednania, udział w rekolekcjach, włączenie się w katolickie grupy formacyjne, poszukanie stałego spowiednika i kierownika duchowego. Droga na szczyt – także ten duchowy – prowadzi pod górę, wymaga wysiłku i stanowczości.
Drugi krok w pójściu za Jezusem to “zaparcie się samego siebie”…
To krok konieczny. Nie chodzi tu o to, by samego siebie ignorować czy lekceważyć, lecz o to, by nie skupiać się przesadnie na sobie, a zwłaszcza na swoim ciele, na popędach, emocjach czy na subiektywnych przekonaniach. Kto skupia się na sobie, ten popada w egocentryzm i trwa w sobie, zamiast trwać w Chrystusie. Zaparcie się samego siebie nie polega na tym, by gardzić sobą czy by siebie poniżać. Chodzi tu o to, by nie być dla siebie pępkiem świata, by nie stawiać siebie w centrum uwagi. Wyjaśnia to św. Paweł, gdy mówi, że ma się umniejszać po to, by Chrystus w nim mógł wzrastać. Rozwój duchowy polega na uwalnianiu się od koncentracji na sobie po to, by koncentrować się na Bogu i na ludziach, których chcę kochać, rozumieć, wspierać. Im bardziej duchowy jest człowiek, tym bardziej jest wolny od egocentryzmu.
Trzeci warunek rozwoju duchowego to wzięcie własnego krzyża…
Kto nie jest przesadnie skupiony na sobie, na swoich myślach i przeżyciach, kto nabiera zdrowego dystansu do samego siebie, ten zaczyna w coraz dojrzalszy, coraz bardziej realistyczny sposób postrzegać siebie i swoją sytuację życiową. Jest wtedy w stanie przyjść do Jezusa z całą rzeczywistością, jaką dźwiga na swoich barkach. Człowiek dojrzały duchowo wie, że ma prawo pójść do Jezusa ze wszystkim, co go stanowi: ze swoją może bolesną przeszłością, z teraźniejszością, która niepokoi i z troskami o przyszłość. Każdy człowiek dźwiga jakiś bagaż własnych słabości i grzechów, a także bagaż słabości i grzechów innych ludzi, zwłaszcza bliskich. Jezus mówi do każdego z nas: “bądź realistą, przyjdź do mnie z całym ciężarem twoich słabości, złych nawyków, może nałogów czy grzechów, które popełniłeś”. Ważne jest, by pamiętać, że Jezus nie nałoży nam żadnego krzyża. Ciężary nakładamy sobie sami, albo zostajemy nimi obciążeni przez tych, którzy nie kochają.
Ostatni warunek rozwoju duchowego to naśladowanie Jezusa…
Wszystko, co dobre, zaczyna się od myślenia. Kierownictwo duchowe to pomaganie w szukaniu prawdy o człowieku, o Bogu, o miłości, o więziach, o wartościach, o nawróceniu, a następnie pomaganie w postępowaniu zgodnym z tą prawdą. Rozwój duchowy zaczyna się od refleksji nad tajemnicą człowieka, a osiąga swoją pełnię w naśladowaniu Jezusa. Stawać się podobnym do Jezusa to stawać się kimś dobrym i mądrym jednocześnie. Jeśli człowiek będzie dobry, ale niezbyt mądry, to stanie się kimś naiwnym. Będzie krzywdzony czy wykorzystywany przez ludzi przewrotnych. Będzie ułatwiał takim ludziom trwanie w złu. Jeżeli natomiast człowiek będzie inteligentny, ale nie będzie kochał, to stanie się kimś przewrotnym.
Ludzie z wysokim wykształceniem, ale z niskim wychowaniem, mogą wyróżniać się inteligencją i wiedzą, ale brakuje im miłości. Tacy ludzie są najbardziej groźni dla ludzkości. Wymyślają ludobójcze ideologie, demoralizują, krzywdzą, żyją kosztem innych. Rozwój duchowy chroni przed popadaniem w skrajności: w naiwność lub przewrotność. Prowadzi do sytuacji, w której człowiek – na wzór Jezusa – staje się dobry i mądry jednocześnie. Potrafi kochać ofiarnie i rozważnie jednocześnie, czyli w sposób dostosowany do zachowania drugiej osoby. Jezus komunikował miłość w taki właśnie mądry, a przez to zróżnicowany sposób: ludzi szlachetnych wspierał, błądzących upominał, przed krzywdzicielami się bronił, a tym, którzy kochali bardziej niż inni, okazywał wyjątkowe zaufanie i zawierzał im losy Kościoła.
Czy możemy powyższe warunki rozwoju duchowego prześledzić na jakimś przykładzie?
Przykładem może być postawa duchowo dojrzałych młodych kobiet, których sporo spotykam w katolickich grupach formacyjnych. Takie kobiety idą stanowczo za Jezusem. Ich przyjaźń z Jezusem jest dla nich bezwzględnie ważniejsza niż więzi z ludźmi. Takie kobiety nie skupiają się na swoich myślach, emocjach czy spontanicznych pragnieniach. Przychodzą do Jezusa z całą ich sytuacją życiową, z trudem codziennego życia, ze swoimi pragnieniami i z niecierpliwością, by te pragnienia szybko realizować, zwłaszcza pragnienie o małżeństwie i założeniu rodziny. Dojrzałe duchowo kobiety potrafią panować nad sobą, stawiać twarde wymagania kandydatom na męża i w każdej sytuacji słuchają Boga bardziej niż innych ludzi i niż własnych myśli, pragnień czy przeżyć.
Na czym w przypadku takich kobiet będzie polegało naśladowanie Jezusa?
W przypadku tych kobiet naśladowanie Jezusa polega na kierowaniu się Jego przykazaniami w każdej sytuacji, na naśladowaniu Jego słów i czynów, a zwłaszcza na odróżnianiu miłości od współżycia seksualnego, uczuć czy zakochania. Gdy dojrzała duchowo kobieta spotyka szlachetnego mężczyznę, to buduje z nim coraz silniejszą więź, wspiera go w dalszym rozwoju, przyjmuje jego oświadczyny. Jeśli natomiast widzi, że on błądzi, to stanowczo go upomina, a jeśli on nie chce czy nie potrafi się zmienić, to się od niego dystansuje. Także wtedy, gdy jest z nim ogromnie związana emocjonalnie. Nie zawrze małżeństwa z kimś, komu nie można zawierzyć siebie i losu przyszłych dzieci.
W moich rozmowach z rodzicami, księżmi, katechetami i nauczycielami stanowczo podkreślam fakt, że powinniśmy wychowywać wszystkich nastolatków tak, jakby byli powołani do małżeństwa i rodziny. Jeśli w dyscyplinie, ofiarności, wierności i czułości dojdą do takiego poziomu, że mogliby stać się bardzo dobrymi mężami i ojcami czy żonami i matkami, to wtedy mogą wstąpić do seminarium duchownego czy zakonnego domu formacyjnego, gdy odkryją w sobie takie powołanie. Jeśli natomiast nie dorośli jeszcze do takiej mądrości czy do takiej ofiarnej i mądrej miłości, jaka jest potrzebna w małżeństwie i rodzinie, to nie mają jeszcze tego stopnia dojrzałości, który jest konieczny w kapłaństwie czy życiu konsekrowanym.
Ksiądz nazwał kierownictwo duchowe sztuką myślenia o tajemnicy człowieka i jego powołania. Kto tej sztuki może uczyć?
Pierwszym i niezawodnym nauczycielem sztuki prawdziwego myślenia o tajemnicy człowieka jest Jezus. Tylko On zna każdego z nas do końca i może każdemu z nas objawić prawdę o nas samych i o naszym powołaniu. Pierwszym kierownikiem duchowym chrześcijan jest ukrzyżowany i zmartwychwstały Zbawiciel. Rozwój duchowy nie jest możliwy bez budowania przyjaźni z Jezusem, bez czytania Jego Ewangelii, bez znajomości Jego słów i czynów. Pamiętajmy o tym, że Jezus znacznie więcej wskazań zawarł w swoich czynach niż w słowach.
Gdy chodzi o ludzi, to pierwszymi – po Jezusie – kierownikami duchowymi są rodzice. Błogosławione są te dzieci, które z pomocą rodziców odkrywają, że mogą stawać się coraz bardziej podobne do Boga, że są powołane do świętości i do wielkiej miłości w małżeństwie i rodzinie, w kapłaństwie lub w życiu konsekrowanym. Obok rodziców cennymi przewodnikami duchowymi mogą być dziadkowie i inni krewni, starsze rodzeństwo, katoliccy nauczyciele i wychowawcy, animatorzy z różnych młodzieżowych grup formacyjnych, dojrzali rówieśnicy. Dla nastolatków i dorosłych kierownikami duchowymi stają się zwykle księża, zwłaszcza stali spowiednicy. Coraz częściej podejmują się tego zadania również siostry zakonne. Wykorzystanie geniuszu kobiecego w kierownictwie duchowym jest wyjątkowo ważne. Dobrymi przewodnikami duchowymi mogą być też katoliccy psycholodzy, terapeuci, specjaliści od uzależnień. Znakiem czasu jest poszerzająca się obecnie baza duchowych przewodników.
Czy Ksiądz korzysta z kierownictwa duchowego ludzi świeckich?
Oczywiście! Wręcz nie wyobrażam sobie mojego rozwoju duchowego bez korzystania z mądrości, rady i wsparcia ludzi świeckich. Szczególną rolę w moim odkrywaniu tajemnicy Boga i człowieka oraz w naśladowaniu miłości Jezusa odgrywają świeccy z rodzin, z którymi się zaprzyjaźniłem. Są wśród nich ludzie wyjątkowo dojrzali duchowo, którzy imponują mi mądrością, świetnie radzą sobie ze swoimi zadaniami w małżeństwie, rodzinie, pracy zawodowej, w parafii, w społeczeństwie. W rozmowach z nimi przekonuję się, że czasem dojrzalej ode mnie rozumieją Ewangelię. To od świeckich częściej niż od duchownych słyszę, że moim powołaniem jest świętość i nic mniejszego. To świeccy potrafią mnie upomnieć wtedy, gdy duchowni tego nie czynią. Moi świeccy przewodnicy duchowi nie robią mi formalnych dni skupienia czy nie przeprowadzają ze mną formalnych rozmów formacyjnych, lecz motywują mnie do rozwoju na przykład przez to, że widzę, jak ze sobą rozmawiają, jak wychowują dzieci, jak pokonują swoje słabości czy trudności. Kontakt ze świeckimi jest dla mnie istotnym elementem uczenia się, jak być duchowym przewodnikiem dla współczesnych ludzi.
Czy może Ksiądz podać jakiś przykład nauki wyniesionej dzięki kontaktom z dojrzałymi ludźmi świeckimi?
Dla przykładu, od świeckich nauczyłem się zasady, że – zwłaszcza nastolatkom i młodym kobietom – najbardziej pomagam wtedy, gdy cierpliwie czekam aż one same poproszą mnie o poradę czy o inną formę pomocy. Dawanie choćby najmądrzejszych rad, zanim ta druga osoba będzie skłonna tymi moimi radami się zainteresować, to strata czasu. Gdy ktoś się spowiada, wtedy jestem zobowiązany pewne normy moralne przypominać czy wyjaśniać z całą stanowczością. Natomiast kierownictwo duchowe to bardziej towarzyszenie komuś w duchowym rozwoju niż “ręczne” sterowanie tym rozwojem.
Skoro jesteśmy przy spowiedzi, to jakie jeszcze są różnice między sakramentem pokuty i pojednania a kierownictwem duchowym?
Spowiedź jest sakramentem i koniecznym warunkiem rozwoju duchowego. Jesteśmy w sumieniu zobowiązani do korzystania z tego sakramentu. Tymczasem kierownictwo duchowe nie jest sakramentem i – przynajmniej w sformalizowanej postaci – nie jest koniecznym warunkiem rozwoju. Spowiedź z natury skupia się głównie na naszych słabościach, na grzechach, na niemoralnych więziach. Natomiast kierownictwo duchowe skupia się głównie na tym, co prowadzi nas na głębię naśladowania Jezusa, na wzrastaniu w świętości. Można powiedzieć, że kierownictwo duchowe jest rodzajem towaru luksusowego. Do spowiedzi i nawrócenia wezwani jesteśmy bezwzględnie wszyscy. Kierownictwo duchowe jest drogą z jednej stron arystokratyczną, a z drugiej prorocką. Arystokratyczną, bo w formalnym sensie korzysta z niego niewielu ludzi. Stają się oni arystokratami ducha. Jednocześnie są prorokami dla swoich bliźnich, gdyż swoim życiem pokazują, do jakiej głębi prawdy, wolności, miłości i wierności dorasta ten, kto się rozwija duchowo.
Na koniec chciałem zapytać o coraz modniejsze coaching i mentoring. To może być wstęp do kierownictwa duchowego czy to raczej zagrożenie dla ducha?
Jestem przekonany, że jest to bardziej zagrożenie niż szansa, bardziej namiastka czy karykatura rozwoju duchowego niż wstęp do tego rozwoju. Coaching skupia człowieka na nim samym – na jego tak zwanych prawach, na tak zwanej samorealizacji. Uczy, jak sprytnie “ustawić się” w życiu, jak szybko i łatwo osiągnąć sukces, jak rozwijać swoje “zasoby”. W praktyce często oznacza to uczenie się sztuki wykorzystywania ludzi dla osiągnięcia własnych celów. Żaden coach nie powie tego zwykle wprost, jednak już w reklamach usług coachingowych słyszymy przesłanie typu: “przyjdź do nas, a nauczymy cię sprawnego poruszania się w świecie biznesu, polityki, mediów czy w innych sferach życia społecznego”. Raczej żaden coach nie deklaruje, że nauczy nas uczciwości, pracowitości, ofiarności, mądrości, wytrwałości. W coachingu czy mentoringu chodzi zwykle o uczenie czegoś innego, niż bycia bezinteresownym darem dla innych. Zwykle tego typu szkolenia czy porady oparte są na ateistycznym humanizmie, z jej odległą od ewangelicznej wizją człowieka. Kierownictwo duchowe uczy nas naśladowania Jezusa, który jest dla nas Drogą, Prawdą i Życiem. Kto trwa w Jezusie, ten ma niezawodnego Przewodnika we wszystkich sferach życia i ten osiąga dojrzałość oraz radość, jakiej ten świat ani dać, ani nam zabrać nie jest w stanie.
Artykuł pochodzi z eSPe 3/2015. Całe czasopismo można za darmo pobrać ze strony: www.e-espe.pl
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,1957,kierownictwo-duchowe-towar-luksusowy.html
***********
Mit chrześcijaństwa
William J.O`Malley SJ
Wielki pisarz G.K. Chesterton wypowiadając się na temat chrześcijaństwa napisał: “Problem z chrześcijaństwem nie polega na tym, że zostało przetestowane i okazało się niewystarczającym. Polega na tym, że okazuje się zbyt trudne i nie ma nawet próby jego realizacji”.
Czym chrześcijaństwo nie jest
Czym jest bycie chrześcijaninem?
Kościelny budynek w centrum wioski należy do świata, który odchodzi. Zamykane świątynie dzielą los małych sklepików czy domów kultury, które są zastępowane hipermarketami. W wielu miejscach wyczerpała się już socjalizująca rola Kościoła.
Diecezję, o której pisał ks. Wojciech Sadłoń w tekście „Katolicyzm po francusku” („TP” nr 3/11), znam bardzo dobrze. Do Saint Amand, małej wsi w diecezji Châlons-en-Champagne, przez kilkanaście lat jeździłem na wakacyjne zastępstwo. Znam tamtejszego biskupa i jego troski. Ostatni księża odchodzą. Co zrobią „ostatni wierni”, gdy zabraknie kapłanów?
O spadku liczby powołań kapłańskich coraz głośniej mówi się także w Polsce. Do sytuacji francuskiej nam jeszcze daleko. Wciąż odprawia się u nas Msze. Nie znaczy to jednak, że nie ma analogii. Jedną z nich jest rozdźwięk między katolicyzmem kulturowym a żywą wiarą małych wspólnot. Jedni i drudzy katolicy potrzebują księdza. Pytania o przyszły kształt parafii wydają się coraz bardziej palące.
Target duszpasterski
W roku 2006 na obszarze diecezji Châlons mieszkało 270 tys. mieszkańców, w tym 93,7 proc. zadeklarowanych katolików (wg portalu catholic-hierarchy.org). W roku 1950 diecezja była podzielona na 476 parafii. Pierwsza reforma nastąpiła w roku 1990. Liczbę jednostek administracyjnych zmniejszono wówczas do 88. Już jednak w roku 1999 okazało się, że nawet istniejący podział jest fikcyjny, gdyż coraz częściej wiele parafii powierzano jednemu księdzu. Od roku 1999 diecezja podzielona jest na 34 parafie.
O wieku księży tamtej diecezji pisał ks. Sadłoń. Dobrze nie jest. Dodajmy, że diecezja nie ma żadnego rodzimego seminarzysty. Prawdopodobnie sytuacja będzie się pogarszać, mimo mniej lub bardziej skutecznych prób pozyskania nowych kapłanów, w tym także i z Polski. Na jednego księdza przypada coraz więcej wiernych. W roku 1950, przy populacji 217 tys. mieszkańców, na jednego kapłana przypadało 759 wiernych. W 2006 r. – 3 tys. W mojej rodzimej diecezji – zielonogórsko-gorzowskiej – ten współczynnik wynosi 1,8 tys. wiernych na jednego księdza diecezjalnego (jeśli uwzględnimy jeszcze ponad 100 kapłanów zakonnych, wynik będzie lepszy).
Jeśli jednak wziąć pod uwagę jedynie dominicantes, a więc tych, którzy regularnie uczestniczą we Mszy św. niedzielnej (31,2 proc.), w mojej diecezji na jednego księdza przypadnie ok. 600 osób „do obsługi”. Dla porównania – jeśli przyjmiemy, że w diecezji Châlons liczba regularnie uczęszczających na niedzielną Eucharystię nie przekracza francuskiej średniej 4 proc. (a jest zapewne niższa), to na jednego księdza przypadnie jedynie ok. 135 osób. Mam świadomość, że zaproponowane tutaj liczby są tylko orientacyjne, choćby dlatego, że zarówno w jednej, jak i w drugiej diecezji nie wszyscy księża są czynni duszpastersko.
Powstaje trudne pytanie: która grupa jest podstawowym i bezpośrednim targetem duszpasterskim księdza? Jaki przyjąć model: minimalny – a wówczas skupmy się tylko na tych świadomie i mocno tkwiących w Kościele; czy może maksymalny – i zajmijmy się wszystkimi, a więc także katolikami nominalnymi i kulturowymi? Przyjmując duszpasterskie minimum, dochodzimy do wniosku, że we Francji wcale nie jest gorzej niż w Polsce, a powiedziałbym nawet, że pod pewnymi względami dużo lepiej (Kościół wspólnoty, a nie masy, choć powierzony wiekowym kapłanom). Przyjmując duszpasterskie maksimum – jest oczywiście beznadziejnie. Wcale się nie dziwię, że wśród francuskich kapłanów wzmacnia się przekonanie, że nie są od wszystkiego i dla wszystkich. Przy modelu duszpasterskiego maksimum świadomość dysproporcji możliwości księży do potrzeb wszystkich ochrzczonych jest – z ludzkiego punktu widzenia – po prostu zabójcza.
Dla kogo sakramenty
Nie jest to oczywiście jedynie problem francuski. Gwałtowny spadek powołań w kanadyjskim Québecu, przy postępującej sekularyzacji społeczeństwa, zrodził podobne dylematy. W raporcie pt. „Risquer l’avenir” („Zaryzykować przyszłość”), przygotowanym w roku 1992 na zlecenie konferencji biskupów Québecu, zaproponowano odcięcie się od katolicyzmu kulturowego i skupienie się jedynie na katolikach z wyboru, którzy stanowią żywą tkankę Kościoła. W praktyce oznaczało to odmowę błogosławienia małżeństw czy udzielania chrztu osobom czy dzieciom osób, które nie są czynnymi członkami wspólnoty Kościoła. Proponowano także, by odmawiać katolickiego pogrzebu tym, którzy nie są praktykującymi wiernymi. Ta radykalna propozycja pozbawiłaby dostępu do sakramentów i sakramentaliów setki tysięcy osób, które – choć nie praktykują i nie przestrzegają katolickiej etyki – to czują się związane z Kościołem i tradycją chrześcijańską.
Autorzy dokumentu argumentowali, że katolicyzm kulturowy „to rodzaj przesądu szkodliwego dla Kościoła: podkopuje on tożsamość katolicką i zaciera linię podziału istniejącego między wspólnotą wierzących a szeroko pojętym społeczeństwem, w którym żyją” (Gregory Baum, „Sekularyzacja a katolicyzm w Quebecu”, „W drodze” nr 11/2006). Propozycja ta ściśle powiązana była z inną: by sprzedać wielkie świątynie, a uzyskane finanse przeznaczyć na cele ewangelizacyjne i charytatywne. „Masywne gmachy kościołów – komentuje kanadyjski teolog i socjolog Baum – prawie puste w niedzielne ranki, wprawiają parafian w zakłopotanie, powstrzymując ich jednocześnie przed przyznaniem, kim faktycznie są: marginalną grupą w świeckim społeczeństwie”, nawet jeśli to społeczeństwo o chrześcijańskich korzeniach, jak to jest w Kanadzie czy Francji.
Radykalna propozycja raportu została odrzucona przez lokalny Kościół. Uznano, że opiera się na błędnym założeniu co do katolików kulturowych. Zamiast odcinać się od nich, należy raczej podkreślać, że wciąż proszą o chrzest czy zawarcie związku małżeńskiego w kościele. Dowodzi to, że nadal żywe jest w nich pragnienie znaczącego symbolu mówiącego o wartościach chrześcijańskich, które pozostają dla nich bliskie.
Niespodziewanie przyczynek do dyskusji o posłudze sakramentalnej wobec katolików kulturowych dał ostatnio sam Benedykt XVI w corocznym przemówieniu do Roty Rzymskiej. „Sądzi się często – mówił Papież – że dopuszczając do małżeństwa duszpasterze winni być tolerancyjni, gdyż wchodzi w grę naturalne prawo osób do jego zawarcia. Tymczasem to prawo zakłada, że można i naprawdę zamierza się je zawrzeć, zgodnie z prawdą, której naucza o nim Kościół. Nie odmawia się zatem tego prawa, gdy jest jasne, że brakuje wymaganej zdolności do małżeństwa czy też wola stawia sobie cel niezgodny z naturalną rzeczywistością małżeństwa”. Można się domyślać, że chodzi tutaj o tych, którzy stojąc na obrzeżu Kościoła, zwracają się do niego po posługę, nie rozumiejąc do końca jej sensu. Niejeden polski duszpasterz może podać listę pozareligijnych argumentów, które przytaczają narzeczeni w kancelarii parafialnej „dając na zapowiedzi”.
Podobnie jest z chrztem dzieci osób żyjących w różnego rodzaju związkach niesakramentalnych. Jedni duszpasterze uważają, iż dobrowolny wybór wspólnego życia bez ślubu kościelnego wyklucza prośbę o chrzest dziecka. Skarga na takie stanowisko często trafia do kurii, która niejednokrotnie nie wie, jaką decyzję podjąć. Praktyki poszczególnych proboszczów i biskupów są różne. Owszem, sakramenty są dla wierzących, ale jak zdefiniować wierzących – czy wystarczy wiarę zadeklarować, poprosić o sakrament, czy trzeba ją jeszcze potwierdzić, w pewien sposób – udowodnić? Czy sakramenty są dla wszystkich, czy tylko dla niektórych? Czy odmawiać, dając przez to sygnał, że sytuacja proszących nie jest z kościelnego punktu widzenia w porządku, czy nie odmawiać, potwierdzając jednak tym samym, że wszystko jest OK? Czy taka (prawie) bezwarunkowa akceptacja katolików kulturowych to laksyzm, tolerancja, otwartość czy może ewangelizacja? Wzmacnianie czy osłabianie przesłania Kościoła i Ewangelii?
Ostatni wierni
Wbrew zaleceniom biskupów, wierni we Francji czy Québecu wcale nie chcą opuszczać, sprzedawać czy burzyć swoich świątyń. Ani też jeździć na Mszę do sąsiedniej wioski. Przykład pokazany w holenderskim filmie „Ostatni wierni” („Grote Genade”; 2009) jest znamienny. Kapłan przybywający na Mszę przypomina na kazaniu o nieuchronnej konieczności zamknięcia kościoła i zlikwidowania parafii, bo diecezja nie ma ani wystarczających finansów, ani „zasobów ludzkich”. Wszystko ma swój koniec – mówi ksiądz. Nawet Bazylika św. Piotra może zostać zburzona. „Kościół Chrystusa nie zawdzięcza swego istnienia budynkom czy kamieniom. Kościół to ja i ty, i ci, którzy są dzisiaj nieobecni. To na tym powinniście skupić swoje zaangażowanie” – mobilizuje parafian. Trzy z pięciu kościołów ma zostać wkrótce zamkniętych.
Decyzja biskupa wywołuje opór. Wierni chcą zostać „u siebie”, gdyż utrata kościoła stanowi kolejny etap w procesie uśmiercania lokalnej społeczności. Starszy mężczyzna wyznaje, że poznał tam swoją żonę. „Nie przychodziłem tam z powodu kościoła, ale dlatego, że ona tam była. To było nasze miejsce spotkań” – przyznaje. Tam odbywały się rodzinne chrzty, śluby, pogrzeby, jubileusze małżeńskie.
Zamykane kościoły dzielą los małych sklepików czy domów kultury, które zastępują nowoczesne centra rozrywki i hipermarkety na obrzeżach miasta. Kościelny budynek w centrum wioski należał do świata, który odchodzi. „Jeżeli zostanie zamknięty kościół, umrze bijące serce wspólnoty” – konkluduje jeden z członków rady parafialnej. Kościół był elementem struktury społecznej. Dzisiaj w dużej mierze wyczerpał już swą socjalizującą rolę.
Problem właściwej relacji między Eucharystią, wspólnotą a księdzem dotyka także polskie diecezje. Wiele parafii ma tzw. kościoły filialne. Na niektórych filiach w adaptowanych kaplicach zbiera się czasami nawet tylko kilka osób. Nieraz zaskakuje determinacja mieszkańców, by mieć Mszę „u siebie”. Niejednokrotnie trudno nawet porównywać jakość liturgii w kościele parafialnym i w małym kościółku filialnym. Ale wierni o wiele bardziej od jakości liturgii cenią sobie jej swojskość i – tak jak we Francji – wcale nie chcą jechać do sąsiedniej wioski.
Na pytanie, jak ma wyglądać duszpasterstwo przyszłości, nie ma prostych odpowiedzi. Coraz poważniejszy dylemat to konieczność wyboru między strategią pastoralną a misyjną. Francja, Québec, Holandia, a także coraz bardziej Niemcy to regiony, gdzie księża muszą się skoncentrować na duszpasterskim zaspokojeniu tych, którzy są. A przecież są jeszcze katolicy „od wielkiego dzwonu” – kulturowi, którzy od czasu do czasu przyjdą po kościelną „usługę”. Na działalność ewangelizacyjno-misyjną nie ma już czasu i sił. Zresztą w Polsce jest w pewnym sensie podobnie. Bardzo często jeden etat księdza to katecheza szkolna dzieci i młodzieży, drugi – duszpasterstwo. A gdzie czas na ewangelizowanie dorosłych?
Nie wiadomo też, w jakim kierunku ma pójść struktura parafialna. Duszpasterstwo w wielkich miastach dąży do specjalizacji, stąd coraz częstsze zjawisko churchingu, czyli swobodnego wyboru kościoła dla siebie. W duszpasterstwie miejskim włączają się mechanizmy wolnorynkowe: gdzie indziej mieszkam, gdzie indziej pracuję, gdzie indziej jeszcze oddaję się rozrywkom, gdzie indziej też chodzę na Mszę. Przecież mogę wybrać. W mniejszych społecznościach wciąż jeszcze dominuje tradycyjna struktura lokalna, a pojedyncza parafia z minimalną obsługą kapłańską musi zaspokoić wszystkie potrzeby wiernego – każdego wiernego, tego od niedzieli i od święta, tego od codziennej Eucharystii i tego, który sam na nią nie przyjdzie, najwyżej da się przynieść do kościoła dwa razy – w beciku i w trumnie.
Kalendarz Unii bez chrześcijańskich świąt
PAP / drr
Francuski minister ds. europejskich Laurent Wauquiez skrytykował w poniedziałek ponownie kalendarz Unii Europejskiej dla uczniów, w którym zabrakło świąt chrześcijańskich. Wezwał też Europejczyków, by “przyznali się” do swoich chrześcijańskich korzeni.
Wauquiez w artykule opublikowanym w dzienniku “Le Figaro”, nawiązał do sporu, związanego z wydanym przez Komisję Europejską kalendarzem dla uczniów szkół średnich UE na bieżący rok, w którym nie odnotowano świąt chrześcijańskich. Zaznaczono tam natomiast inne święta religijne, obchodzone przez wyznawców islamu, judaizmu i hinduizmu.
– Ten wybrakowany kalendarz stanowi tylko widoczną część głębszego zła, które polega na tym, że Europa nie przyznaje się do swojej tożsamości i woli ją rozwadniać w uniwersalizmie – napisał Wauquiez, który już w połowie stycznia skrytykował publicznie autorów kalendarza za pominięcie w nim świąt chrześcijańskich.
– Miejmy odwagę to przyznać: ten nakaz milczenia o wartościach europejskich zaciążył mocno na klęsce konstytucji (europejskiej) w 2005 roku. Nieuznanie chrześcijańskich korzeni zaszokowało także ludzi dalekich od kręgów katolickich – twierdzi Wauquiez.
W jego ocenie, “głębokim błędem” było niewpisanie dziedzictwa chrześcijańskiego do preambuły projektu konstytucji europejskiej z 2004 roku, odrzuconej ostatecznie przez państwa członkowskie.
– Było to błędem przede wszystkim dlatego, że wyparta tożsamość mści się, otwiera drzwi do ekstremizmu. I także dlatego, że z obawy przed zranieniem takiej czy innej wrażliwości ryzykujemy, że pozbawimy Europę jej substancji i stracimy z oczu jej wspólny oryginalny projekt – podkreślił Wauquiez w “Le Figaro”.
Minister dodał, że dzisiejsza Europa “ma swoje źródła w starożytnej Grecji, Rzymie i nade wszystko w chrześcijaństwie – trzech filarach, wyróżnionych już przez (francuskiego poetę) Paula Valery’ego w 1925 roku.
W przekonaniu Wauquieza “ożywienie korzeni naszej tożsamości nie jest zadaniem zarezerwowanym dla historyka”, ale “zobowiązuje także polityków”. – Najwyższy czas, byśmy przyznali się do Europy dzwonnic – podkreślił francuski minister.
Wspomniany kalendarz KE, skierowany do 21 tysięcy szkół w krajach UE i wydany w 3 milionach egzemplarzy, wzbudził protesty w krajach o katolickiej tradycji, m.in. w Polsce i we Włoszech. W odpowiedzi na krytykę, Komisja tłumaczyła, że pominięcie w tej publikacji m.in. świąt Bożego Narodzenia czy Wielkanocy jest wynikiem “pomyłki”.
Komisarz UE ds. ochrony konsumentów John Dalli, pomysłodawca kalendarza, przeprosił za to, co się stało.
http://www.deon.pl/wiadomosci/swiat/art,5446,kalendarz-unii-bez-chrzescijanskich-swiat.html
*********
Były szef KE: wskrzesić religijne korzenie Europy
KAI / pz
Były przewodniczący Komisji Europejskie Jacques Delors zaproponował Europie, aby “wskrzesiła swoje religijne korzenie”. Z okazji 10-lecia wprowadzenia w formie gotówkowej waluty euro 86-letni katolik w rozmowie z “Christ und Welt”, dodatkiem do niemieckiego tygodnika “Die Zeit”, opowiada się za “reanimacją duszy Europy”. – Jeśli ten projekt nie nabierze duchowego rozmachu, daleko się nie zajdzie – prorokuje francuski polityk.
Przyczyny obecnego kryzysu na naszym kontynencie Delors upatruje w “ekstremalnie mocnym indywidualizmie” jaki panuje w społeczeństwie. Dlatego jego zdaniem potrzebujemy więcej religii. – Wielu młodych ludzi mówi: “Jesteśmy odpowiedzialni tylko za siebie i sami oceniamy nasze działania”. Doświadczenie uczy jednak, że taka postawa nie zawsze jest uwieńczona sukcesem – powiedział Delors.
Polityk na własnym przykładzie pokazuje, co znaczy powrót do religii. – Jeśli chce się nadać swojemu życiu sens, jeśli więcej uwagi poświęca się drugiemu, a pytanie o jutro pozostaje otwarte, wtedy można być bardziej zrównoważonym, szczęśliwszym i pomagać w budowaniu lepszego społeczeństwa – wyznał Jacques Delors.
http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/z-zycia-kosciola/art,8439,byly-szef-ke-wskrzesic-religijne-korzenie-europy.html
*********
Dodaj komentarz