Ile boskości, a ile cesarskości w polityce?

Jakiś czas temu przez przypadek natrafiłem w sieci na ciekawy artykuł. Zawarte w nim treści wykraczają poza schemat przyjętych potocznie stereotypów, dystansując jakością  poppolityczny bełkot. Autor napisał go zainspirowany debatą odbytą pomiędzy marcem a majem 2011 r. pomiędzy politycznym mentorem Władimira Putina, kremlowskim guru Aleksandrem Duginem a profesorem Olavo de Carvalho, dyrektorem The Inter-American Institute.

O ile Aleksander Dugin stał się bardziej znany od momentu rozpoczęcia wojny na Ukrainie, o której mówił kilka lat temu, o tyle profesor Olavo de Carvalho  pozostaje do dziś nieznanym myślicielem.

Z powodu, który czytelnik znajdzie na końcu tekstu, postanowiłem uczynić z fragmentu artykułu motto mojego wpisu oraz dodać polski kontekst.

„Jednym z takich przestarzałych aksjomatów, którego kurczowo trzymają się politolodzy, jest geopolityka, a właściwie jej absolutyzacja w pewnych, dość skądinąd znaczących, kręgach. Geopolityka – o ile może trafnie opisywać aktualny stan rzeczy – popada w prowadzący na manowce pseudonaukowości błąd, polegający na nadawaniu bytom stricte geograficznym – państwom, narodom, imperiom itp. – podmiotowości politycznej, czy wręcz statusu ontycznego. Jest to podejście – zdaniem brazylijskiego profesora – całkowicie błędne. Ani państwa, ani narody, ani imperia, ani tym bardziej klasy społeczne nie są podmiotami polityki. Polityka międzynarodowa czy realna geopolityka jest efektem działania struktur o wiele trwalszych aniżeli struktury o charakterze prawnomiędzynarodowym czy geograficznym.

Najważniejszy jest oczywiście czynnik ludzki, czyli kto konkretnie na danym terenie sprawuje władzę. Stąd, warunkami niezbędnymi dla uznania danej organizacji politycznej czy grupy interesu za podmiot historii i podmiot polityki są: posiadanie długofalowych bądź stałych celów politycznych, zdolność realizacji celów politycznych, która przekracza czas biologicznego życia swoich indywidualnych uczestników, umiejętność dostosowania strategii politycznej do zmiennych warunków otoczenia i wreszcie – zdolność do zapewnienia ciągłości kadrowej, do reprodukcji własnych struktur organizacyjnych. Powyższe warunki spełniają tylko: religie uniwersalne, organizacje inicjacyjne i ezoteryczne (loże masońskie itp.), dynastie królewskie i arystokratyczne, ruchy i partie o charakterze ideologiczno-rewolucyjnym. I last, but not least, byty duchowe – Bóg, anioły i demony”. (1)

Pytania o Polskę

W tym momencie, wracając do spraw polskich, zacznę od pytania: jakim rodzajem bytu była, i na jakim fundamencie wyrosła I Rzeczpospolita? Co uczyniło z niej część składową podmiotu historii i podmiotu polityki?

Co stanowiło istotę polskości i dzięki czemu polskość, nie tracąc nic ze swojej istoty, została przekroczona, stając się częścią uniwersalnego kodu cywilizacyjnego na ogromnym obszarze Europy Środkowo-Wschodniej?

Czy odwołanie do Boga (lewicowa mantra: „wtrącanie się Kościoła do polityki”) dziś kłopotliwe, wstydliwe i niezrozumiałe, a wówczas normalne, odnawiane w codziennych inwokacjach, miało wpływ na rzeczywistość, w tym polityczną?

Jaki sens mają słowa papieża Franciszka: „Kto nie modli się do Boga, modli się do diabła”?

Trudno odwoływać się do Boga w polityce oraz trudno to zrozumieć, szczególnie tym politykom, którzy nie odwołują się do niego w życiu prywatnym. Rytualny pozór: „Panu Bogu świeczkę, a diabłu ogarek” został zastąpiony nową demoliberalną tradycją: Diabłu świecę, a Bogu co najwyżej prywatny ogarek.

Pytanie o Boga budzi konsternację, ponieważ jest pytaniem docierającym najgłębiej. Jest pytaniem nie tylko o sens polityki, lecz o sens życia w ogóle, a ten mamy przecież ułożony w niewolniczy algorytm w oparciu o zasadę, która według słów Thomasa Molnara jest „wolnością świni do spróbowania wszystkiego”.

„Kiedy Kościół przyjął status lobby, nie tyle przyjął równość, co otworzył drzwi dla religijnego statusu innych lobbies. W każdym społeczeństwie istnieje pewien centralny kult i jeśli pozycji tej nie zajmie Kościół, to zajmie ją jakieś inne lobby”.

„W skrócie: jeśli centralnej pozycji w społeczeństwie nie zajmie Kościół katolicki, to postara się ją zająć inny system religijny: światopogląd humanistyczny, światopogląd wolnomularski, światopogląd sekciarski, światopogląd liberalny czy socjalistyczny”. /Thomas Molnar/

Myślę, że w tym można znaleźć odpowiedź, dlaczego Polska straciła status podmiotu, a tym samym możliwość wpływu na swój los.

Ile boskości, a ile cesarskości w polityce?

Thomas Molnar, którego cytaty zaczerpnąłem z książki „Bilans u schyłku wieku”, zwraca uwagę, że cesarz Konstantyn „wybierając” między religiami imperium właśnie w religii Chrystusa dostrzegł najbardziej realną gwarancję przetrwania cesarstwa, co w późniejszej praktyce okazało się uniwersalną formułą, pożyteczną dla europejskiej kultury i wolności, wbrew nienawistnym rojeniom i konfabulacjom lewicy.

„Trzeba zatem położyć kres owemu złudnemu przekonaniu, które narodziło się w ubiegłym stuleciu, że Kościół wygrał dzięki temu, że odseparował się – pod przymusem! – od świata polityki i przez to oczyścił się moralnie. Twierdzą tak na ogół te koła kościelne i świeckie, w których interesie leży, by Kościół był słaby, a państwo kierowane ideologicznie”.

Wychodzi na to, że dotychczasowe strategie przystosowawcze i obronne uprawiane w stosunku do szalejących odmian „władzy tego świata” – obłąkanego fanatyzmu oraz demona liberalizmu i kryjących się za nim światowych sekt kryptokracji – okazały się nieskuteczne.

__________________________________________________

1. Źródło artykułu: http://naszeblogi.pl/12747-wokol-debaty-w-inter-american-institute-1

2. Grafika: http://www.pch24.pl

 

O autorze: CzarnaLimuzyna

Wpisy poważne i satyryczne