Santa Rosa kończy działalność

 

za:   http://www.naszdziennik.pl/polska-polonia/53936,santa-rosa-konczy-dzialalnosc.html#.UjboDi2s9_I.email

autor   Piotr Falkowski

W Chicago odbyło się wczoraj ostatnie spotkanie Klubu Santa Rosa. To organizacja polskich sybiraków, którzy w 1943 roku znaleźli się w obozie w Meksyku. Dziś z dwu tysięcy kobiet i dzieci żyje już tylko około 30 osób.

Klub postanowił zawiesić działalność z powodu wieku członków. Najmłodsi skończyli już 80 lat.

– Mieszkamy nie tylko w Chicago. Co roku na spotkaniu było coraz mniej osób, właściwie to samych mieszkańców Santa Rosa przyjeżdżało kilku, kilkunastu, a większość to ich dzieci, wnuki i prawnuki – mówi Stanisława (Stella) Synowiec-Tobis, skarbnik klubu.

Wczoraj było łącznie prawie 150 osób, w tym 20 sybiraków. W kościele Sióstr Felicjanek została odprawiona w ich intencji Msza św., a następnie w polskiej restauracji w Niles (obok Pomnika Katyńskiego) odbyło się zebranie klubu.

Uczestnicy spotkania to mieszkańcy obozu Santa Rosa w Meksyku założonego dla uciekinierów z Syberii. Z armią Andersa do Persji (Iranu) przedostało się ok. 56 tys. cywili. Wśród nich grupa kobiet z dziećmi i sierot.

W Persji nie mogli zostać. Armia zaczęła się ewakuować na zachód, w kierunku Palestyny, Afryki i dalej Włoch, ale nie wiadomo było, co zrobić z kobietami i dziećmi. Niespodziewanie pomoc zaoferował ambasador Meksyku w Londynie Alfonso Rozenzweig Diaz.

Namówił swój rząd do przyjęcia części polskich uchodźców. Amerykanie dali 3 mln dolarów pożyczki na ich utrzymanie. W ten sposób Meksyk stał się jedynym poza Wielką Brytanią i jej byłymi koloniami państwem oficjalnie przyjmującym Polaków podczas drugiej wojny światowej. Nigdy wcześniej ani później Meksyk nie przyjął też imigrantów spoza obszaru języka hiszpańskiego.

Tymczasem dwa tysiące polskich kobiet i dzieci znalazło się w Karaczi, a stamtąd brytyjski statek „The Old City of London” zabrał ich do Bombaju, a następnie trafili do Los Angeles na pokładzie amerykańskiego statku transportowego USS „The Hermitage”.

Jak wspominają, wrażenie, jakie zrobiła na nich Ameryka, było negatywne. Wcale nie kojarzyła im się z wolnością: Polacy byli przewożeni wojskowymi ciężarówkami z uzbrojoną eskortą i traktowani niemal jak więźniowie. Wolność znaleźli w Meksyku – był listopad 1943 roku.

Kolonia Santa Rosa była urządzona nowocześnie i wygodnie. Były mieszkania dla rodzin i sierociniec, duża stołówka, plac zabaw dla dzieci, duży ogród.

Niedługo dzięki wsparciu meksykańskiej i amerykańskiej Polonii w ośrodku było już wszystko, co potrzeba – ubrania, książki, zabawki. Rozpoczęło się normalne życie małej polskiej społeczności. W zgodzie i dobrych relacjach z meksykańskimi sąsiadami. Problem pojawił się w 1946 roku.

Meksyk nawiązał stosunki dyplomatyczne z PRL, a nowy, komunistyczny ambasador zażądał likwidacji kolonii i repatriacji mieszkańców do Polski. Zdecydowali się na to nieliczni, dla których była to jedyna szansa na połączenie się z najbliższą rodziną. Części pozwolono zostać w Meksyku, przede wszystkim kobietom, które wyszły za mąż za miejscowych obywateli. Większość postanowiła przenieść się do USA: najwięcej trafiło do Chicago i stanu Illinois.

Większość osiągnęła w nowym kraju sukces. Żyjąca w León Anna Żarnecka Santos de Burgoa jest do dziś uznaną artystką. Czesław Sawko, który poślubił sierotę z Santa Rosa Stanisławę Grodzką, okazał się wybitnym wynalazcą.

Sprężyny wyprodukowane przez jego firmę były stosowane w statkach Apollo. Był on jednym z fundatorów sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Krakowie-Łagiewnikach i pomnika Prymasa Tysiąclecia na Jasnej Górze. Zmarł w czerwcu tego roku, w wieku 83 lat.

Nieliczni żyjący mieszkańcy Santa Rosa to głównie tamtejsze sieroty. Ale starają się nie zapomnieć o swoich korzeniach. Pani Stanisława Synowiec-Tobis w 1988 roku była nawet w rodzinnych Brantowcach (obecnie na Białorusi).

Jednym z tematów ostatniego posiedzenia Klubu Santa Rosa w Chicago był los pamiątek pozostałych po sybirakach. Tobis ma jeszcze swoją polską książeczkę z Pierwszej Komunii Świętej z 1938 roku.

– Jest bardzo zniszczona, ale traktuję ją jak relikwię. Przeszła ze mną Gułag, Persję, Indie, Meksyk. Musimy się zastanowić, gdzie te pamiątki można oddać, żeby zostały uszanowane i miały godne miejsce, kiedy nas już zabraknie – tłumaczy.

Jeden z planów to sanktuarium w Licheniu prowadzone przez Księży Marianów. Marianinem był ks. Józef Jarzębowski (1897-1964), przez pewien czas duszpasterz w Santa Rosa.

O autorze: Jacek