Marksizm udając zgon przemalował się na zielono. Miliony ofiar były tylko ubocznymi skutkami czerwonego marksizmu. Miliony ofiar są natomiast oficjalnym programem marksizmu zielonego, gdyż jest nim depopulacja w imię zrównoważonego rozwoju
Punkt potrójny na diagramie fazowym występuje tam, gdzie spotykają się krzywe przejścia ciała stałego, cieczy i gazu. To punkt, w którym wszystkie trzy fazy mogą współistnieć i jest on inny dla każdej substancji. Woda osiąga swój potrójny punkt tuż powyżej temperatury zamarzania (0,01 °C) i pod ciśnieniem 611,73 Pa. W punkcie potrójnym woda jednocześnie wrze i zamarza.
W punkcie potrójnym i tylko w nim substancje współistnieją we wszystkich swoich stanach skupienia. Punkt potrójny traktuję jako metaforę pewnego stanu społeczeństwa, stanu w którym -moim zdaniem- obecnie się znajdujemy. Społeczeństwo traktowane jako zbiór chaotycznie poruszających się jednostek ludzkich podlega prawom statystyki. Podobnym do praw termodynamiki statystycznej opisującej stan gazu. Modelem gazu jest tak zwany gaz doskonały, który jest właśnie zbiorem chaotycznie poruszających się i zderzających cząstek. Gazy rzeczywiste zachowują się jak gaz doskonały tylko w określonych warunkach ciśnienia i temperatury. Na prawomocność tej metafory społeczeństwa wskazuje język, w którym często pojawiają się zwroty wzięte wprost z podręcznika fizyki. Na przykład: „atmosfera sali sejmowej osiągnęła punkt wrzenia”.
Wychodząc z punktu potrójnego można osiągnąć każdą fazę, każdy stan skupienia danej substancji. Jeżeli jednak opuścimy punkt potrójny skazani jesteśmy na dualizm. Na przemianę stanu ciecz -ciało stałe. Albo ciecz- para. Społeczeństwo polskie znajdowało się w punkcie potrójnym w czasie transformacji ustrojowej. Współistniały wtedy i współgrały rozmaite koncepcje, ugrupowania i światopoglądy w istocie całkowicie sprzeczne.
Chaotycznie poruszające się cząsteczki gazu można, pomimo ograniczenia jakim jest druga zasada termodynamiki czyli niemożliwość perpetuum mobile drugiego rodzaju, nakłonić do wykonania pracy makroskopowo użytecznej, na przykład do poruszania tłoka maszyny parowej. Drobiny ludzkie jak uczy doświadczenie historyczne też można zmusić (nakłonić) do określonych sposobów zachowania, do działania w pożądany sposób. Jeżeli opuścimy punkt potrójny dokonaliśmy wyboru- mamy do czynienia tylko z dwiema fazami współistnienia materii. Mamy skraplanie i parowanie, albo topnienie i krzepnięcie. Opuszczając punkt potrójny okresu transformacji ustrojowej społeczeństwo straciło możliwość legendarnej trzecie drogi. Skazało się na dryfowanie pomiędzy kapitalizmem i socjalizmem, a właściwie pseudo -kapitalizmem i pseudo- socjalizmem.
Obecnie też jesteśmy w punkcie potrójnym. Koegzystują (może nawet tylko mentalnie) populiści, socjaliści, zamordyści, liberałowie i tradycjonaliści. Jest to równie rzadkie jak równoczesne wrzenie i zamarzanie wody, które można obserwować właśnie w punkcie potrójnym. Społeczeństwo nakłaniane do hołdowania zasadzie:„ róbta co chceta” niespodziewanie dowiaduje się, że ktoś ma zamiar ustalać ile białego chudego sera ma prawo rocznie zjeść obywatel czyli, dowiaduje się, że ma podlegać skrajnie zamordystycznym i w dodatku absurdalnym prawom. Polacy, którzy wchodzili do UE przede wszystkim dla swobody poruszania się po świecie dowiadują się, że mają być zamknięci w gettach, a wszystkie sprawy życiowe mają załatwiać w obszarze o promieniu wyznaczonym przez 15 minut marszu. Tego wymaga program „miasta 15 minutowe”, w którego wdrażanie zaangażował się Trzaskowski. Podobno zapisał już Warszawę do organizacji C40. Nie wiemy ile za to płacimy. Nie wiemy co nam naprawdę szykują zielone ludziki. Na marginesie- kwadrans, podobnie jak rok świetlny, stał się w ten sposób jednostką odległości, a nie czasu.
Zauważmy, że założenia klimatyczne prowadzące do utopijnego celu redukcji emisji dwutlenku węgla podpisał premier Mateusz Morawiecki. Tak więc niezależnie od tego, która z głównych sił politycznych znajdzie się po wyborach przy władzy, Polskę może czekać zielony totalitaryzm, czyli totalitaryzm wprowadzany pod ekologicznymi hasłami.
Podobny sposób wciągania ludzi w na pozór neutralne lecz brzemienne w skutkach decyzje nazywa się: „stopa w drzwiach”. Przeciętna amerykańska pani domu myśli sobie: „cóż szkodzi wpuścić do mieszkania przypadkowego domokrążcę? Przecież i tak nie mam zamiaru niczego kupować”. Zaczyna tego żałować za późno, gdy rzekomy domokrążca okaże się seryjnym mordercą. Przeciętny polityk myśli sobie: „cóż szkodzi podpisać jakieś tam ogólnie sformułowane deklaracje i zobowiązania.” Przecież nikt nie będzie się tym przejmował ani do tego stosował. Na podobnej zasadzie ludzie wstępowali kiedyś do PZPR. Nie chcieli mieć ograniczanych możliwości działania. Uważali, że deklaracje ideowe to tylko: „ mowa trawa do chińskiego ludu przez zamknięty lufcik”. Nie brali pod uwagę, że gdy lufcik się otworzy ukaże się w nim lufa karabinu. Na tej samej zasadzie- jak sadzę- Lech Kaczyński podpisał traktat w Lizbonie. W przeświadczeniu, że traktat zawiera ogólnikowe brednie, których nikt nie będzie przestrzegał. Na tej samej zasadzie Morawiecki podpisał zieloną agendę. Tak głupią, że tylko wariat traktowałby te wszystkie deklaracje poważnie. Te brednie okazały się jednak groźną ideologiczną bronią.
Robert Beno Cialdini w książce „Wywieranie wpływu na ludzi” („Influence: Science and Practice”) podaje sześć podstawowych metod wywierania tego wpływu. Opierają się one na głęboko wdrukowanych w psychikę ludzką zasadach takich jak „zasada wzajemności” czy „zasada konsekwencji”. Jeżeli powiedziało się A -trzeba powiedzieć B. Jeżeli poparło się jakiś program- to dla zachowania twarzy należy brnąc dalej. Jeżeli zebrało się trujące grzybki trzeba je zjeść, bo szkoda byłoby chodzenia po lesie. Takimi trującymi grzybkami okazały się dobrodziejstwa Unii Europejskiej i jej zielona agenda. Marksizm udając zgon przemalował się na zielono. Miliony ofiar były tylko ubocznymi skutkami czerwonego marksizmu. Miliony ofiar są natomiast oficjalnym programem marksizmu zielonego, gdyż jest nim depopulacja w imię zrównoważonego rozwoju. Jesteśmy obecnie w punkcie potrójnym. I mamy jeszcze- tak sądzę – możliwość ucieczki z tej drogi.
Czy grozi nam wojna? – Relacja z konferencji i debaty geopolityczna Kielce 2023
Prelegenci : prof. Mirosław Piotrowski, dr Lucyna Kulińska, dr Leszek Sykulski, Józef Białek, Sebastian Pitoń, Piotr Korczarowski i Marcin Rola
PS: Szczególnie polecam ostatni film, od 18 min Marcin Rola
http://nie-wierze-nikomu.pl/index.php/aktualnosci/194-czy-grozi-nam-wojna-konferencja-debata-geopolityczna-kielce-2023
Odprostowuję zafałszowania jakie wkradły się tekst Pani Izabeli Brodackiej Falzmann.
1. “Polacy, którzy wchodzili do UE przede wszystkim dla swobody poruszania się po świecie [—]”
– ja niczego takiego nie słyszałem w telewizorze w okresie “akcesyjnym” 2003-2004. Telewizor mówił wtedy, że wchodzimy do UE, bo Unia rozwiąże “nasze problemy z berobociem”. Przypominam młodzieży, że rządziło wówczas SLD – bezpośrednia kontynuacja PZPR, a bezrobocie osiągało szczyty rozwoju – nawet oficjalne dane przebąkiwały o 20%. Nawet oni – komuniści z PZPR/SLD – zastanwiali się otwarcie w telewizorze: “kiedy oni na nas ruszą” – znaczy my na nich ruszymy. Kolejne przypomnienie dla młodzieży – szczyt terorou bezrobocia, który przypadł na okres akcesyjny 2003-2004 wynikał z prowadzonej od 14 lat (od 1989 r.) polityki niszczenia polskiego przemysłu – z wielkimi “sukcesami”.
2. “Na podobnej zasadzie ludzie wstępowali kiedyś do PZPR. Nie chcieli mieć ograniczanych możliwości działania.” – to oczywiście duże zwężenie tematu. Więszkość członków PZPR nie zapisała się dla kariery, ale dlatego, żeby im w pracy nie dokuczali. Zapisali się do Podstawowej Organizacji Partyjnej PZPR w pracy – szykany ustawały. A bardzo dużo ludzi się w ten sposób zapisało – większość członków PZPR to właśnie tacy nieudacznicy. I to jest też świadectwo o nardozie polskim – cieniasy, tchórze, nieudacznicy, którzy nie potrafili znieść szykan w pracy. Teraz to się nazwywa po hebrajsku “mobbing” i jest on gorszy niż tamte niedogodności czy dręczenia.
Fajna konstrukcja:
To, że nie było czegoś w telewizorze, nie znaczy, że nie było tego w głowach ludzi.
Brałbym “swobodę poruszania się” jako pewien skrót myślowy. Chcieliśmy być częścią tego “wolnego, dostatniego i opartego na zdrowych zasadach rynkowych” świata zachodniego. Wydawało nam się, że dla gospodarek EC (Wspólnoty Europejskiej) problemy gospodarcze Polski są na poziomie błędu statystycznego i przyłączenie się do tego zdrowego (jak się wtedy wydawało) organizmu automatycznie uleczy wszystkie nasze bolączki. Poza tym, jak pisał T.Pratchet, kiedy się ucieka ważne jest (dla uciekającego, w tym danym momencie) to, skąd się ucieka, a nie – dokąd. Chcieliśmy wyjść z Układu Warszawskiego, z RWPG. Nie wiem, czy mogliśmy sobie wtedy wyobrazić jakieś inne kierunki, niż UE.
Próbuję tutaj jakoś podsumować przekonania, wrażenia i ogląd sytuacji – w tamtych czasach – mojego środowiska, żoliborskich licealistów, którzy wchodzili w dorosłość i właśnie nabyli prawo do udziału w wyborach i referendach.
Europę zmienił w potwora dopiero traktat z Maastricht (7.02.1991). Przedtem były to niewinnie wyglądające mrzonki o “kochającej się europejskiej rodzinie narodów” czyli EWWIS (1951), EWG (1957) i Euratomu (1957). Kto miał wtedy trzeźwy umysł, ten widział niebezpieczny i, dodajmy, typowo lewacki idealizm tkwiący pod tymi “niewinnymi mrzonkami”, któremu zaprzeczała wciąż wtedy niedawna krwawa przeszłość dwóch potwornych wojen w tej “kochającej się rodzinie”. Ale ludzi o trzeźwym umyśle zawsze jest tylko garstka. Ja, niestety, należałem do pierwszego pokolenia po “dzieciach kwiatach”, które gierkowska łaska wypuściła wreszcie za kordon z dychą dolarów w kieszeni, żebyśmy mogli sobie dorobić resztę pomywając gary na Kensingtonie. Wielu z nas dzięki temu zaczęło poznawać języki, Europę Zachodnia, i dla nich (dla nas) Unia Europejska wydawała się rajem. Wciąż pamiętam kolorowy parasol na balkonie pełnym kwiatów, który w latach 1970. witał mnie co roku, gdy zaczynały się wakacje i pociąg z Poznania przekraczał magiczną granicę ponurego muru ze strażami i drutem kolczastym, dzieląca Berlin wschodni od zachodniego. Ten parasol był dla mnie zawsze pierwszym zwiastunem wolności. Nic wtedy ani wiele lat potem nie wiedziałem o panu Kalergim, o Retingerze i całej pozostałej szajce masońskiej szykującej nam to zatrute danie.
Ja mówię o tym co publicznie było mówione, nie o indywidualnych przemyśleniach z retrospektywy.
Mówię o dziejowej katastrofie bezrobocia i o o tym, że wtedy telewizor mówił, że wejście do UE jest po to, żeby ludzie stąd wyemigrowali, tam gdzie nie ma bezrobocia – do UE. Żaden telewizor nie mówił, że wejście do UJE jest w celach turystycznych dla Polaków – w tamtych realiach katastrofy całego kraju i milionów rodzin to byłby jakiś księżycowy absurd. Wtedy chodziło ratunek indywidualny za wszelką cenę – ucieczka stąd do jakiejkolwiek pracy.