Ale teraz triumfuje Trocki, więc nic dziwnego, że rewolucjoniści wykorzystują proletariat zastępczy, który mogliby „wyzwalać” to znaczy – kobiety i zboczeńców. Kościół w Europie i Ameryce podąża w tym samym kierunku, zgodnie ze spostrzeżeniem Mikołaja Davili, że straciwszy nadzieję, iż ludzie będą stosować się do jego nauczania, zaczął nauczać tego, co ludzie robią.
/Felieton • tygodnik „Najwyższy Czas!” • 14 lutego 2023/
9 października 2021 roku, z inicjatywy papieża Franciszka, rozpoczął się w Kościele katolickim „Synod o synodalności”, który ma trwać 2 lata. Na początku nie bardzo było wiadomo, o co w tym naprawdę chodzi, aż dzięki językoznawcom okazało się, że chodzi o to, by „chodzić razem”. Do tej sprawy jeszcze wrócimy, a na razie przypomnę, że w grudniu 2021 roku na tych lamach zwróciłem uwagę na podobieństwo „Synodu o synodalności” do „konsultacji społecznych”, jakie za pierwszej komuny urządzała partia, kiedy nie bardzo wiedziała, co dalej robić – co w partyjnym żargonie nazywało się „rozluźnieniem”, albo nawet „utratą więzi z masami”. Znaczy „masy” sobie, a partia sobie, co oznaczało, że już nie chodzą razem, tylko samopas, poczas gdy „więź z masami” oznaczała, że chodzą kupą – ale oczywiście pod przewodnictwem partii. To skojarzenie o podobieństwie „Synodu o synodalności” z ówczesnymi „konsultacjami społecznymi” przyszło mi do głowy również dlatego, że odnoszę wrażenie, jakby Kościół coraz bardziej upodabniał się do partii w tym sensie, że w coraz większym stopniu koncentruje się na własnym aparacie i na procedurach, co sprawia, że w stachanowskim tempie się biurokratyzuje. W tej sytuacji „Synod o synodalności” ma za zadanie stworzyć wrażenie przekraczania biurokratycznych barier, podobnie zresztą, jak to było z „konsultacjami społecznymi”, w których każdy mógł wziąć udział – ale tak naprawdę chodziło o to, by ścisłe kierownictwo mogło zrobić swoje, jednak z powołaniem się na wolę powszechną, co oczywiście rozmywało wszelką odpowiedzialność. Teraz też „wszyscy” zaproszeni są do zabierania głosu, z tym, że jeszcze nie wiadomo, czy będzie tak samo, jak w partii, że krytyka – owszem – mogła być, ale tylko „konstruktywna”, to znaczy taka, która w żadnym razie nie zagroziłaby interesom aparatu, czy też dopuszczone będą również głosy niekonstruktywne. Niezależnie od tego można odnieść wrażenie, że – podobnie jak za pierwszej komuny w partii – tak obecnie w Kościele dyskusja koncentruje się wokół problemów nurtujących aparat. Jakże inaczej rozumieć dysputy, a nawet presję, by prawo obywatelstwa w Kościele zyskali sodomici i gomorytki, których nie można „stygmatyzować”, a tym bardziej ograniczać w prawie do zakładania „rodziny”? Już mniejsza o to, że „rodzina” pochodzi od słowa „rodzić”, co w przypadku związków jednopłciowych jest biologicznie wykluczone, ale to bez znaczenia, bo ten postulat znakomicie komponuje się to z kolejnymi pragnieniami – żeby mianowicie dopuścić do święceń kobiety i znieść celibat.
Właśnie 5 lutego rozpoczął się w Pradze synod europejski, który odbywa się pod hasłem „Rozszerz przestrzeń twego namiotu”. Chodzi m.in. o to, by „do namiotu” wpuścić osoby „wykluczone”, za jakie uważają się sodomczykowie i gomorytki. A przecież na wpuszczeniu się nie skończy, bo skoro się ich „wpuści”, to tym bardziej nie będzie można ich „wykluczać”, ani „stygmatyzować”. W tej sytuacji „lawendowa mafia” o której zrobiło się ostatnio głośno, będzie mogła wyjść z podziemia, a kto wie, czy nie przejąć sterów. W tej sytuacji tylko patrzeć, jak będzie musiało dojść do zmian doktryny, do czego zresztą jesteśmy od pewnego czasu przyzwyczajani. Na przykład we ramach podlizywania się Żydom, jeszcze za pontyfikatu Jana Pawła II ukazał się w Watykanie dokument, według którego „ w przeszłości” zdarzały się „niewłaściwe interpretacje” Ewangelii. Ich „niewłaściwość” polegała na tym, że nie podobały się Żydom. No dobrze – ale interpretowanie Ewangelii jest najważniejszym zadaniem Magisterium Kościoła, które korzysta z asystencji Ducha Świętego. Jeśli zatem „w przeszłości” trafiały się interpretacje „niewłaściwe”, to skąd możemy mieć pewność, że te obecne na pewno są właściwe? Jeśli Duch Święty wtedy bywał na wakacjach, to dlaczego nie miałby wyjeżdżać i teraz? Drugi przykład, to kara śmierci. Przez ostatnie dwa tysiące lat nie była sprzeczna z religią chrześcijańska, a teraz okazało się, że jest sprzeczna. Podobnie z sodomczykami. Fundamentem etyki chrześcijańskiej i w ogóle – cywilizacji łacińskiej – jest wymóg panowania nad instynktami. Tymczasem współczesne poglądy ewoluują w kierunku podążania za instynktami. To jest fundamentem tzw. antropologii humanistycznej, według której człowiek jest kłębowiskiem sił, których istnienia sobie nie uświadamia, a cóż dopiero – by nad nimi panował. Skoro tak, skoro „wszystko płynie”, to dlaczego ludzie mieliby się przejmować aktualną linią partii, która już jutro, albo pojutrze może się diametralnie zmienić? Toteż jedni przestają się tym przejmować, podczas gdy inni chronią się pod skrzydła tradycji, czyli Bractwa św. Piusa, zwanego „Lefebrystami” od nazwiska abpa Marcela Lefebvre. Ale podstawowym problemem współczesnego Kościoła w Europie czy Ameryce, jest zanikanie potrzeby życia wiecznego. Ta potrzeba stała się w starożytności siłą napędową rozwoju chrześcijaństwa, które zaprezentowało niezwykle atrakcyjną, w porównaniu do religii pogańskich, wizję zaświatów. Ale wpuszczenie do namiotu sodomczyków, czy gomorytek nie będzie miało na to wpływu, więc przy pomocy takich, atrakcyjnych dla aparatu socjotechnik, kryzysowi się nie zaradzi. Wreszcie „chodzenie razem”, czyli kupą. Nie jestem pewien, czy to właściwa metoda. Przewodzenie nie polega na tym, że przywódca podąża za tłumem, tylko na tym, że go prowadzi, bo zna drogę do celu.
Z tego punktu widzenia papież Franciszek jest postacią osobliwą. Na użytek Europy i Ameryki, przez które przewala się rewolucja komunistyczna, prezentuje postępowość. Ale przemawiając w Sudanie Południowym, gdzie katolicy stanowią około 40 proc. tłumaczył im, że cząsteczki soli są wprawdzie bardzo małe, a sól po wrzuceniu do potrawy nawet znika – jednak to dzięki niej zmienia się cały jej smak. W ten sposób dodawał im otuchy. Ale tam rewolucja komunistyczna na razie konkiety nie robi, podczas gdy na Zachodzie – jak najbardziej. A na co stawia współczesna strategia rewolucyjna? W 1911 roku Lew Trocki pisał do Lenina – co podaje Włodzimierz Bykowski w książce „Dyktatura absurdu”, że „ucisk seksualny jest głównym sposobem zniewolenia człowieka”. Toteż bolszewicy w ramach akcji „precz ze wstydem” początkowo „upaństwowili kobiety”, aż dopiero Stalin, który przepuścił ich przez maszynkę do mięsa, doszedł do wniosku, że to ślepy zaułek i przywrócił dyscyplinę również w tej dziedzinie. Ale teraz triumfuje Trocki, więc nic dziwnego, że rewolucjoniści wykorzystują proletariat zastępczy, który mogliby „wyzwalać” to znaczy – kobiety i zboczeńców. Kościół w Europie i Ameryce podąża w tym samym kierunku, zgodnie ze spostrzeżeniem Mikołaja Davili, że straciwszy nadzieję, iż ludzie będą stosować się do jego nauczania, zaczął nauczać tego, co ludzie robią.
Stanisław Michalkiewicz
Ks.prof.Staniek modlił się, aby Pan Bóg Franciszka zabrał jak najprędzej, ale widać Niebo go nie chce.
No to piekło czeka.
Niech idzie.
Wprost.