Gdy zstąpił Jezus z góry, szły za nim wielkie rzesze.
a oto trędowaty przyszedłszy pokłonił się mu,
mówiąc: Panie, jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić.
Mt 8,1-2
Kiedy czytam te słowa, wyobrażam sobie uroczyste święto, podczas którego tłumy ludzi idą do kościoła i zbliżają się do Jezusa Chrystusa, który dziś zstępuje już nie z góry, ale z nieba, na nasze ołtarze. Wiara uczy nas, że Chrystus Pan to Król pośród Swojego ludu, Ojciec otoczony dziećmi, Lekarz – chorymi. Jedni – temu Bogu, którego niebo i ziemia nie mogą objąć, oddają pokłon czystym sumieniem, jako Panu swoich serc. Prowadzi ich tu miłość, bo chcą złożyć Bogu dziękczynienie i wysławiać Jego wielkość — wiedzą też dobrze, że ten miłosierny Bóg obsypie ich różnymi łaskami, nie puści ich od Siebie z pustymi rękami. Inni — przed tym niepojęcie czystym i świętym Bogiem stają okryci grzechami, ale widzą nieszczęśliwy stan, w jakim się znajdują, czują wstręt do swojego dotychczasowego życia, postanawiają poprawę, zbliżają się do Chrystusa z wielką ufnością, rzucają się do stóp najlepszego Ojca i składają Mu ofiarę skruszonego i upokorzonego serca. Dla nich, zanim jeszcze wyjdą z kościoła, już otworzy się niebo, a piekło się zamknie. I jest jeszcze trzeci rodzaj ludzi. To grzesznicy, którzy w swoich nieprawościach śpią, którzy nie zamierzają porzucić swoich grzechów, a mimo to przychodzą się modlić. Nie będę mówił o tych, którzy przychodzą na nabożeństwo z sercem czystym i miłym Bogu – ich zachęcam tylko do wytrwania. Grzesznicy skruszeni niech podwoją modlitwy, łzy i pokuty, a z pewnością znajdą przebaczenie, odzyskają przyjaźń Boga i prawo do nieba. Ja będę dziś mówił o grzesznikach, którzy żyją tylko pozornie, bo dawno już poumierali. Modlitwa takiego grzesznika – grzesznika, który nie chce się poprawić – jest wedle Ducha Świętego obmierzła w oczach Pana. Jest czynnością śmieszną, pełną sprzeczności i kłamstwa. Jest zniewagą Boga. Posłuchajcie mnie chwilę, a sami się o tym przekonacie.
Nie będę długo zastanawiał się nad tym, jakie warunki musi posiadać modlitwa, żeby się podobała Bogu i przyniosła pożytek duszy. Nie będę wiele mówił na temat jej potęgi. Przypomnę tylko, że modlitwa jest słodką rozmową duszy z Bogiem – naszym Stwórcą, Panem i Celem Ostatecznym. Modlitwa jest obcowaniem nieba z ziemią. My posyłamy do nieba nasze modlitwy i czyny, a niebiosa zsyłają nam potrzebne do uświęcenia łaski. Modlitwa podnosi naszą duszę i serce ku niebu i uczy nas gardzić światem i jego przyjemnościami. Modlitwa sprowadza Boga do nas, przenika niebieskie przestrzenie, wstępuje aż do tronu Jezusa Chrystusa, rozbraja sprawiedliwość Ojca, pobudza Go do miłosierdzia, otwiera skarby łask, wzbogacając tego, kto się dobrze modli. Żeby się o tym przekonać, wystarczy otworzyć księgi Starego czy Nowego Testamentu – one pokazują nam, że Pan Bóg nigdy nie odmawia tego, o co się modlimy w sposób właściwy.
Oto widzę trzydzieści tysięcy ludzi; ludzi, których Bóg – za ich grzech – postanowił zgładzić z powierzchni ziemi. Wtedy Mojżesz pada na kolana przed Panem i błaga Go o miłosierdzie. Zaledwie zaczął swoją modlitwę, a już zagniewany Pan zmienia Swój wyrok, obiecuje ludowi przebaczenie, Swoją przyjaźń i opiekę. Dokonała tego modlitwa jednego człowieka. I znowu. Widzę Jozuego, który pragnie do końca wygubić wrogów, a tymczasem słońce chyli się już ku zachodowi. Pada więc na kolana, modli się do Pana, po czym rozkazuje słońcu zatrzymać się w biegu i słońce, niebywałym cudem, słucha jego głosu! I znowu. Bóg posyła Jonasza do wielkiego miasta Niniwy – miasta grzesznego, które Pan za karę postanowił zniszczyć za czterdzieści dni. Kiedy Niniwici słyszą tę wieść, rzucają się wszyscy twarzą na ziemię i szukają ratunku w modlitwie. Pan natychmiast odwołuje Swój wyrok i spogląda na skruszonych mieszkańców Niniwy z dobrocią. Kiedy skieruję wzrok w jeszcze inną stronę, zobaczę proroka Eliasza, który prosi Boga, żeby ukarał grzeszny lud i nie spuszczał na ziemię deszczu. I obłoki posłuchały Proroka natychmiast, bo przez półtora roku nie spadła ani kropla deszczu, dopóki z kolei nie poprosił Boga o zmiłowanie.
Kiedy ze Starego Testamentu przejdziemy do Nowego, zauważymy, że modlitwa nie traci wcale swojej mocy, natomiast pod panowaniem łaski staje się jeszcze skuteczniejsza. Popatrzcie na Magdalenę. Tylko rzuciła się do stóp Zbawiciela, a On od razu odpuścił jej grzechy i wypędził z niej siedmiu czartów. Piotr zaparł się swojego Mistrza i szuka pomocy w modlitwie – Zbawiciel patrzy na niego miłosiernie i przebacza mu. Gdyby zdrajca Judasz modlił się, zamiast rozpaczać, Pan również i jemu odpuściłby winy. Naprawdę – dobra modlitwa jest tak potężna, że gdyby całe piekło, wszystkie stworzenia niebieskie i ziemskie domagały się zemsty i gdyby już Bóg miał spuścić pioruny Swojego gniewu na grzesznika, to mimo wszystko z całą pewnością przebaczy mu, byle tylko ten grzesznik padł na kolana, żałował za swoje grzechy, postanowił kochać Boga i błagał Go o miłosierdzie.
Jezus Chrystus przyrzekł uroczyście, że Bóg nie odmówi nam niczego, jeżeli będziemy Go prosić w Jego Imię. Jaka to słodka i pocieszająca dla chrześcijanina rzecz, że może otrzymać wszystko, o co będzie się modlić! Spytacie mnie teraz, jaka powinna być modlitwa, żeby miała u Boga taką moc? Odpowiem krótko — musi być ożywiona żywą wiarą oraz mocną i stateczną nadzieją, że przez zasługi Jezusa Chrystusa otrzymamy to, o co się modlimy. Wreszcie, musi naszej modlitwie towarzyszyć gorąca miłość. Po pierwsze, musimy mieć przy modlitwie żywą wiarę. Dlaczego? Bo wiara jest fundamentem i podstawą dobrych uczynków – bez niej nie mają one zasługi na żywot wieczny. Na modlitwie powinniśmy być głęboko przejęci obecnością Bożą – powinniśmy być w tym podobni do chorego, którego trawi wysoka gorączka i któremu się zdaje, że widzi, że dotyka jakiegoś przedmiotu i nie chce uwierzyć, że to złudzenie i chorobliwy majak. Z taką silną wiarą szukała Zbawiciela Maria Magdalena – szukała Pana, którego w grobie już nie zastała. Umysł jej był tak całkowicie pochłonięty Tym, którego szukała, że Chrystus nie mógł się dłużej ukrywać przed jej poszukiwaniem. Ukazał się jej w postaci ogrodnika i zapytał, za kim tak płacze i kogo szuka. A ta święta kochanka nie odpowiada Mu, że szuka Zbawiciela, ale woła:, „Jeśli Go zabrałeś, to powiedz, gdzie Go położyłeś, a ja Go wezmę.” Jej wiara była tak żywa i gorąca, że gdyby nawet Jezus był na łonie Ojca, zmusiłaby Go do zejścia na ziemię! Niech tylko chrześcijanin z taką wiarą idzie przed oblicze Boga, a On na pewno nie oprze się jego prośbie.
Po drugie, z wiarą ma się łączyć silna i niezachwiana nadzieja, że Bóg udzieli nam wszystkiego, o co Go prosimy. Chcecie na to przykładu? Popatrzcie na niewiastę kananejską. Jej modlitwa była ożywiona wiarą i nadzieją tak silną, że nie przestała błagać i nalegać, póki Chrystus jej nie wysłuchał. Nie zwracała uwagi na to, że ją odpychano, że początkowo nawet sam Jezus zdawał się zatykać uszy na jej wołanie — rzuciła się na kolana i całą jej modlitwą były te słowa: „Zmiłuj się nade mną, Panie, Synu Dawidów.” I Jezus powiedział jej: „Niewiasto, wielka jest wiara twoja; niechaj ci się stanie, jako chcesz.” „I uzdrowiona jest córka jej od onej godziny.” Taka wiara i taka nadzieja niosą triumf i usuwają wszystkie przeszkody na drodze zbawienia. Patrzcie, co mówi matka do swojego syna, Symforiana, kiedy ten idzie na męczeństwo: „Odwagi synu! Jeszcze chwila cierpliwości i twoją zapłatą będzie niebo!” Powiedzcie mi, bracia, czy nie ta święta nadzieja podtrzymywała męczenników podczas tortur i katuszy? Święty “Wawrzyniec cieszy się, kiedy go kładą na rozpalonej kracie. Święty Wincenty zachowuje się spokojnie, choć oprawcy szarpią mu wnętrzności żelaznymi hakami. Kto im dawał tę nadludzką siłę do znoszenia tak okrutnych cierpień – jeśli nie nadzieja dóbr niebieskich? Czy nie ta sama nadzieja pomaga chrześcijaninowi usunąć wszelkie pokusy czarta i roztargnienia w czasie modlitwy? Wiara mówi mu, że Bóg go widzi, nadzieja zaś daje mu pewność, że kiedyś otrzyma wieczne szczęście.
Po trzecie, modlitwa chrześcijanina ma być ożywiona miłością. To znaczy, że powinien on z całego serca kochać dobrego Boga i ze wszystkich sił nienawidzić grzechu. Jeśli grzesznik się modli, to powinien szczerze żałować i chcieć coraz bardziej kochać Boga. Kiedy święty Augustyn szedł do ogrodu na modlitwę, stawiał się w obecności Bożej i ufał mocno, że Bóg zlituje się nad nim, chociaż jest grzesznikiem. Na modlitwie opłakiwał swoje dawne błędy, przyrzekał zmienić swe życie i kochać Pana Boga z całego serca. Bo naprawdę – nie można jednocześnie kochać i Boga, i grzechu. Chrześcijanin, który naprawdę kocha Boga, ma wstręt do tego, czego Bóg nienawidzi. Wynika stąd, że modlitwa grzesznika, który nie chce się poprawić, nie ma żadnej wartości. Modlitwa takiego grzesznika w ogóle nie posiada warunków, o których mówiliśmy. Jest więc czynnością w pewnym sensie śmieszną, pełną sprzeczności i kłamstwa. Popatrzmy na jego modlitwę – popatrzmy przez chwilkę, bo zresztą ledwo się taka modlitwa zacznie, zaraz się skończy.
Posłuchajmy, jak zachowuje się podczas modlitwy taki człowiek, ślepy i głuchy moralnie. Nie postępuje szczerze, kiedy się żegna i wypowiada Imię Przenajświętszej Trójcy. Można by wtedy powiedzieć do niego: „Przyjacielu, zaczekaj chwilę. Zaczynasz swoją modlitwę w Imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. A zapomniałeś, że osiem dni temu byłeś w towarzystwie, w którym twierdzono, że ze śmiercią wszystko się kończy, czyli — co na jedno wychodzi – że nie ma Boga, piekła ani nieba? Jeżeli w to wierzysz, to twoja modlitwa jest tylko jałowym i pustym zabijaniem czasu.” Powiecie może, że takie rozmowy zdarzają się rzadko. Mniejsza o to. Mimo to stanowczo twierdzę, że około trzy czwarte z tych, którzy są tu teraz w kościele, zatarło w swojej duszy obraz Trójcy Przenajświętszej i przez występki wygnało Boga ze swojego serca. Niejeden „zatwardziały grzesznik mówi na modlitwie: „Mój Boże, wierzę mocno, że jesteś tutaj obecny.” Przyjacielu! Przed Bogiem drżą Święci Aniołowie, którzy nie ośmielają się podnieść ku Niemu oczu, — którzy zasłaniają sobie skrzydłami twarze, bo nie mogą znieść blasku Jego Majestatu! A ty, okryty grzechami, klękasz sobie na jedno kolano, a drugie trzymasz w powietrzu! A więc te słowa, które wychodzą ci z ust – że wierzysz w obecność Bożą – są czymś wstrętnym. Jesteś podobny do małpy, która naśladuje to, co widzi u innych. Taka modlitwa to czysta kpina.
Chrześcijanin, który wierzy – który jest przejęty do głębi obecnością Bożą zachowuje się na modlitwie pokornie, bo widzi z jednej strony wielkość Boga, a z drugiej swoją własną niegodność. Boi się, żeby ziemia się nie otworzyła i nie pochłonęła go żywcem. Jego serce jest pełne żalu, że obraził Boga tak dobrego i miłosiernego, a zarazem pełne wdzięczności, że ten Bóg chce go znosić w Swej obecności. Natomiast dla grzesznika, który się nie chce zmienić, przeciwnie: kościół jest, że tak powiem, salą balową czy koncertową, nie domem Bożym! Bo czym się zajmujecie, kiedy idziecie na spotkanie towarzyskie? Ludźmi, których tam spotykacie. I tutaj też: wodzicie oczami na wszystkie strony, przyglądacie się ścianom, dekoracjom, witacie się ze znajomymi i rozmawiacie. Nie chcę tu już mówić o złych pragnieniach i spojrzeniach. Żeby przynajmniej wasze myśli, kiedy jesteście w domu Bożym, były choćby tylko obojętne, a nie grzeszne! Ale wy przy modlitwie rozglądacie się na wszystkie strony, witacie wchodzących, rozmawiacie sobie z nimi, sprawdzacie, jak kto jest ubrany, stroje rozbudzają waszą ciekawość, a stąd rodzą się w duszy złe myśli i złe pragnienia.
Czy nie dzieje się tak nawet podczas Mszy Świętej? W modlitwie czasami mówicie do Boga: „Oddaję Ci cześć i hołd; kocham Cię, Panie, z całego serca”. Łudzisz się przyjacielu, ty wielbisz nie Boga, tylko swojego bożka. A twoim bożkiem jest ta młoda osoba, której oddałeś serce i którą bez przerwy zaprzątasz swój umysł. A twoim bogiem, kto jest, siostro? Czy nie ten młody człowiek, któremu starasz się przypodobać nawet w kościele – tu, gdzie powinnaś opłakiwać swoje grzechy i prosić Boga o przebaczenie? Podczas modlitwy po głowie człowieka snują się jego ukochane przedmioty i to im kłania się on, jako swojemu „Bogu”. Raz staje przed tobą obżarstwo i domaga się od ciebie hołdu, bo rozmyślasz nad tym, co będziesz jadł, kiedy przyjdziesz do domu. To znowu owłada twoją duszą bożek próżności, bo myślisz sobie, jak to ludzie powinni cię wielbić i wysławiać. Wtedy jakbyś mówił do Boga: „Ustąp z tronu, zrób mi miejsce”. Straszne to jest, ale prawdziwe! Ile razy chcecie się komuś podobać, tyle razy waszym bożkiem jest pycha i próżność.
Innym razem panem i bogiem waszego serca okazują się chciwość albo nieczystość. W czasie Mszy Świętej lub w czasie modlitwy przychodzi wam do głowy zazdrosna myśl albo chęć zemsty. Jeśli kochacie dobrego Boga bardziej niż takie myśli, to szybko je odrzucicie. Ale jeżeli nie odpychacie ich od siebie, to okazujecie przez to, że wyżej cenicie takie myśli niż Boga, że są one godne tego, żeby królować w waszym sercu. Hołubiąc je z zadowoleniem i dobrowolnie, zachowujecie się tak, jakbyście mówili do Boga: „Boże, wyjdź z mojej pamięci, niech panem moich uczuć będzie zły duch”. Widzicie więc, że podczas modlitwy oddajecie hołd nie prawdziwemu Bogu, ale swoim złym skłonnościom i namiętnościom.
Powiecie może, że mówię za ostro. A ja wam powiadam, że mam rację. Bo przecież spowiednik namawia was, żebyście porzucili złe nałogi, knajpy, tańce, nieczyste myśli, łakomstwo: obiecuje wam za to łaskę Bożą, rozgrzeszenie, Boga w Komunii Świętej – a wy, co? Porzucacie grzech i poprawiacie się szczerze?! Gdyby nasza główna namiętność mogła się pokazać naszym oczom — gdyby przyjęła materialną postać – to oglądalibyśmy ją przed sobą, jako rozłożystą gałąź z siedmioma głównymi grzechami. Modlitwa grzesznika nie łączy się z wiarą i nadzieją, które wśród najstraszniejszych katuszy stanowiły podporę męczenników. Czy grzesznik, kiedy rozpoczyna modlitwę, myśli o nagrodzie niebieskiej? Wszystko ma w głowie w tym czasie, tylko nie Boga! Modli się tylko z doskoku, przy ubieraniu się albo przy pracy. Jego wyobraźnia jest zajęta pracą, a może nawet nienawiścią i zemstą, jest splugawiona nieczystymi myślami. W czasie modlitwy potrafi krzyczeć na dzieci czy domowników. Jedyna nadzieja, jaką grzesznik żywi przy modlitwie, to ta, że szybko ją skończy. Gdyby wierzył w rzeczy ostateczne, gdyby się spodziewał dóbr wiecznych, nie szedłby za podszeptami ducha piekielnego. Naprawdę – zatwardziały grzesznik dokładnie stracił wiarę. To biedny człowiek, bo zły duch zamknął mu oczy – odebrał duchowy wzrok – i na cienkiej nitce trzyma go nad straszną przepaścią. Jego rany są tak głębokie, a choroba tak się zastarzała, że nie zdaje on sobie nawet sprawy ze swojego opłakanego stanu. Przypomina więźnia, który skazany na śmierć, bawi się wesoło, chociaż już niedługo zostanie wykonany wyrok. Na nic się nie przyda, że będziecie go przekonywać, że tylko patrzeć jak umrze – wysłucha tego tak, jakby mu ktoś przynosił wesołą wiadomość o tym, że czeka go wielkie szczęście.
O Boże, jak nieszczęśliwy jest stan grzesznika! Jeżeli żywi on jakąś nadzieję, to jest to nadzieja zupełnie zwierzęca. Szczęście zwierzęcia polega na jedzeniu, piciu i na przyjemnościach cielesnych. I grzesznik też – nie zna innego szczęścia niż to. Chodzi jeszcze wprawdzie na Mszę Świętą i odmawia jakieś modlitwy, ale nie robi tego w intencji podobania się Panu Bogu i zbawienia swojej duszy, ale z prostego zwyczaju i z rutyny, jakiej nabrał od młodości. Gdyby niedziela wypadała raz do roku albo raz na dziesięć lat, to on pokazałby się w kościele raz na rok albo raz na dziesięć lat. Chodzi do kościoła tylko dlatego, że inni to robią. Dlatego nadzieję grzesznika naprawdę można porównać z nadzieją zwierzęcia, którego szczęście polega na doczesnym używaniu. On postępuje tak, jakby po śmierci nie było już niczego, jakby ze śmiercią wszystko miało się zakończyć. Na próżno, kochany Zbawicielu, na próżno umarłeś za takich grzeszników, którzy poniżają się nieraz gorzej niż podłe zwierzęta!
Powiedziałem wcześniej, że modlitwa dobrego chrześcijanina powinna być ożywiona miłością Boga i nienawiścią grzechu, jako największego zła, a także szczerym pragnieniem unikania tegoż grzechu i tępienia go na każdym kroku. Jednak i tego warunku nie spełnia modlitwa grzesznika, który w ogóle nie żałuje tego, że obraził dobrego Boga, skoro bez przerwy krzyżuje Go w swoim sercu. Kiedy odmawia akt skruchy, zabawia się w kłamcę i zwykłego błazna. Niech sobie mówi: „Boże, Ty widzisz moje grzechy, ale patrz również na skruchę mego serca.” Gdzie ten twój żal człowieku? Przechwalasz się tylko, ale skruchy w sobie nie masz. Mieli ją święci pustelnicy żyjący po lasach — ludzie, którzy w dzień i w nocy opłakiwali swoje grzechy. Gdybyśmy przeszli szczegółowo każdą modlitwę, którą odmawia grzesznik, dostrzeglibyśmy tam same fałsze i obłudę. Czytamy w Ewangelii, że żołnierze wprowadzili Jezusa Chrystusa do pretorium, zdjęli z Niego szaty, zarzucili Mu na ramiona szkarłatny płaszcz, wcisnęli na Jego skronie cierniową koronę, bili Go kijami po głowie, policzkowali Go, pluli Mu w twarz i prześmiewczo zginali przed Nim kolana. Czy może być większa zniewaga niż ta? Tak samo postępuje grzesznik, który wcale nie ma zamiaru się poprawić. Bo w swoim sercu na nowo krzyżuje Chrystusa i zadaje Mu obelgi, jako że wszystko co robi, robi po to, żeby Zbawicielowi zadać nową śmierć – gdyby tylko mógł On jeszcze raz umrzeć. Jak długo więc trwamy w grzechach, tak długo wzorem Żydów krzyżujemy Chrystusa w swoich sercach, a wzorem żołnierzy szyderczo zginamy przed Nim kolana, przybierając z zewnątrz postawę modlitwy.
Powiecie może:, „Ale my tego nie chcemy, kiedy zabieramy się do modlitwy. Niech nas Bóg broni od podobnych bluźnierstw!” Piękna wymówka! Kto grzeszy, nie chce stracić łaski, a przecież ją traci. Czy z tego powodu jest mniej winny? Potępieńcy, którzy się teraz palą w piekle, też nie mieli ochoty iść na potępienie. Ale czy są z tego powodu mniej winni? Nie. Bo wiedzieli dobrze, że przez taki a taki czyn albo przez takie a takie słowo dopuszczają się grzechu śmiertelnego. Grzesznik, który się modli, nie ma zamiaru naigrawać się z Boga, a przecież się naigrawa, kiedy na przykład, nie chcąc powstać z grzechu, mówi: „Boże mój, kocham Cię”. Bo nie kocha Stwórcy, skoro kocha grzech. Taka modlitwa nie może być aktem pobożności; ona jest obłudą, a fałszem i obłudą nie można Bogu oddawać czci. Jest haniebną zniewagą, jeżeli na ustach mamy imię Jezusa Chrystusa, a jednocześnie w sercu Go krzyżujemy… Przyznacie więc, że modlitwa grzesznika jest samym tylko splotem kłamstw i sprzeczności. Potwierdzają tę prawdę słowa Ducha Świętego:, „Kto odwraca uszy swe, aby nie słuchał zakonu, modlitwa jego obrzydła będzie.” Niestety, może połowa tych, którzy mnie teraz słuchają, należy do rzędu tych zaślepieńców!
A przecież ci ludzie stoją tu spokojni – moje słowa ich nudzą, jakby wcale ich nie obchodziły. Diabeł ich zaślepił, omotał ich serce i zamienił je w kamień. O, drogi Boże, do jak okropnej przepaści wiedzie człowieka grzech! Ale może powiecie: „Z tego wynika, że trzeba przestać się modlić, skoro to tak bardzo znieważa Boga”. Nie o to mi chodziło, kiedy dowodziłem, że wasze modlitwy w stanie grzechu są kłamstwem. Chciałem tylko, żebyście wołali do Boga: „Boże, ja Cię teraz nie kocham, ale spraw, żebym Cię kochał”. Zamiast mówić: „Boże, bardzo żałuję, że Cię zasmuciłem” – mówcie raczej: „Boże, nie czuję żalu za grzechy; udziel mi skruchy, której tak bardzo potrzebuję. Niech porzucę złości, niech się ich boję. O, Boże, spraw, żebym występek miał w wiecznej nienawiści, dlatego, że to Twój największy wróg – wróg, który spowodował Twoją mękę i śmierć krzyżową, który pozbawia człowieka Twojej łaski i przyjaźni i na zawsze oddziela go od Ciebie”. Spraw, Boski Zbawicielu, żeby nasze modlitwy pochodziły z serca wolnego od grzechu i kochającego Ciebie.
Amen.
Poruszycielu, nie podkreślaj proszę tych słów, które uważasz, że najlepiej pomogą Czarnemu Limuzynie, bo Bóg przez Swojego Ducha daje lepsze wskazówki, jak odczytać słowa przez Niego kierowane. Albo – czy, gdy podkreślałeś – spytałeś Boga, czy to są najważniejsze słowa jakie do kogoś chce skierować? A jeśli się pomyliłem i nie myślałeś w tym czasie przede wszystkim o Naczelnym, to przepraszam – nic nie mówiłem :)
Trochę mi u św Jana Marii Vianney’a brakuje nacisku na ufność w Miłosierdzie, ale to jest bardziej “nowoczesny wynalazek” :)
Osobiście podoba mi się podejście Św Tereski i św Faustyny. Chyba nie można powiedzieć, żeby ich wiara była niedojrzałą. Czy trzeba się Boga trochę przestraszyć, żeby móc się do Niego zbliżyć jako dziecię? Jest jakaś harmonia pomiędzy ufnością, a bojaźnią. Ufność jednak przeważa :)
Z pewnością wbicie w pychę nie pozwala stać się jako dziecko. Taki wielki obrażony pan, noszący zadrę w sercu i uważający się za lepszego niż ktokolwiek inny, albo przemądrzały pouczacz, nie mający dystansu do samego siebie i świadomości własnej głupoty, nie może wskoczyć Ojcu na kolana i wtulić się w Jego Miłujące Serce :) Sama taka idea może wydać mu się dziecinna i niedojrzała. Na przykład powie sobie tak i uzna się za usprawiedliwionego:
“Gdy byłem dzieckiem,
mówiłem jak dziecko,
czułem jak dziecko,
myślałem jak dziecko.
Kiedy zaś stałem się mężem,
wyzbyłem się tego, co dziecięce. ”
Mąż jednak nie obraża się. Najpierw musi stać się czysty, wytrwały, cierpliwy, milczący, spełnić pierwsze warunki z Listu do Koryntian. Wtedy przychodzi słodka Miłość Boża, która jest tak wielką obietnicą i nagrodą za wszystkie krzywdy, że rozpływają się one, a gotowość do wybaczenia przeważa nad chęcią zemsty, czy udowodnienia racji. W ogóle w miłującym sercu nie ma na to miejsca. Panuje pokój.
Jeśli nie ma pokoju, to nie ma miłości.
No może nie mam racji. Może nie zawsze tak jest… Prawie każdy ma swoją noc ciemną, kiedy pragnie, ale jego pragnienie nie zostaje zaspokojone. To jest czas nauki. Nie o pokój chodzi wtedy, ale o wierność i pokorę, naukę tego pokoju, wbrew wszystkiemu.
Spójrzmy tylko jak niewiele mówił Chrystus w czasie męki. Tak trudno przyjąć nam cierpienie jako dar…
Space, wytłuszczenia w tekście nie są absolutnie robione pod kątem CL (wyglądałyby wtedy inaczej ;), a ponadto skąd ja niby mogę wiedzieć, jak modli się CL). One zawierają kluczowe tezy kazania, czyli stanowią niejako jego streszczenie. Jeżeli ktoś nie ma czasu czytać całego tekstu, może przelecieć okiem po wytłuszczeniach i wie mniej więcej, o co chodzi. One są uniwersalne; dotyczą mnie, Ciebie, Naczelnego i tysięcy innych katolików.
Ok! Jeszcze może być tak – ba! niemal zawsze tak jest! – że nam się wydaje, że nie mamy jakiegoś grzechu, ale go mamy. I tak, jak potrafimy, staramy się. (Ale chodzi o sytuację, że naprawdę się staramy, a nie taką, gdzie świadomie i “wytrwale” coś istotnego zaniedbujemy, bez planu, żeby to poprawić, bo wtedy istotnie żyjemy w wielkim kłamstwie, upadku i prawie bez nadziei.) I sądzę, że wtedy Maryja bierze te nasze nędzne próby i jakoś tak przestawia Ojcu Niebieskiemu, że On przez Nią i dzięki Niej zsyła takie łaski, żeby tę naszą prawdziwie nędzną dobroć oczyścić i skierować nasz wzrok i kroki wyżej. A także daje nam delikatnie dostrzec nędzę, z jakiej nas wydobywa.
Albo innymi słowy – słowy Chrystusa – “Gdybyście mieli wiarę jako ziarnko gorczycy…”
>Jeszcze może być tak – ba! niemal zawsze tak jest! – że nam się wydaje, że nie mamy jakiegoś grzechu, ale go mamy.
Nie. Nie może tak być. Grzech jest złem uświadomionym.
Kluczowe jest to słówko “wydaje się”. Jak się nam coś wydaje, to znaczy, że nie mamy pewności, albo może nie uświadamiamy sobie w pełni, ale gdzieś w sumieniu czujemy, że coś jest nie tak. Dlatego zgodzę się z Tobą. Jednak nie ma pełnej świadomości grzechu, tylko coś przed sobą ukrywamy, ale nie wiemy jeszcze ile.
Czy możemy żyć w dzisiejszym świecie zgodnie z przykazaniami Bożymi ? W czasach nachalnej indoktrynacji przez wysłanników szatana? Bombardowani z każdej strony; fałszem, kłamstwem, zbrodnią, i wszelkiego rodzaju dewiacjami, przedstawianymi jako szczyt naszej wolności? Zmienia się znaczenie pojęć stanowiących kanon i podstawy etyki. Deprecjonuje się każde uczciwe i normalne zachowanie. Człowiek o słabej kondycji psychicznej bez ugruntowanych poglądów, nie jest w stanie bez wsparcia, żyć w zwyczajowej uczciwości. Nie jest w stanie odróżnić dobra od zła, złego od dobrego, szatana od anioła. Manipulowany, bez wyrazistego wskazania drogi do zbawienia, popada w swoisty erzac duchowości. Będąc przekonany, że postępuje zgodnie z wymogami Dekalogu i nauk Chrystusowych. Gdy tak naprawdę wpada w niewidzialne sidła grzechu, które jak kamień młyński, konsekwentnie wciągają go na samo dno piekieł. Zbawiciel dał nam szansę odkupienia nawet najcięższych grzechów pod warunkiem przyznania się do ich popełnienia, wyrażenia skruchy, zadośćuczynienia, odbycia pokuty oraz nie tylko przyrzeczenia poprawy, ale życia zgodnego z Dekalogiem. Powiem szczerze, sam odczuwam dyskomfort, gdy w swoim postępowaniu zderzam się z nagą rzeczywistością, której nie jestem w stanie zdefiniować na zasadzie „tak tak – nie nie”. W naszej szarej codzienności, na każdym kroku, musimy oceniać i dokonywać wyboru między dobrem i złem. Podam prosty przykład; czy jako Katolik mogę popierać kogoś kto w jawny sposób postępuje w brew Dekalogowi, a zwłaszcza przykazaniu nie zabijaj ?
Czy udzielone prze zemnie takiej osobie poparcia, nie jest współudziałem w masowym mordzie np. osób nienarodzonych? Czy brak mojego sprzeciwu takim czynom nie jest z mojej strony, przyzwoleniem do ich popełnienia ? Przerażające jest to, że tak wielu Katolików wspiera wręcz dewiantów, dla których życie ludzkie nie ma żadnego znaczenia. A gdy na to wszystko nakłada się brak jednoznaczności, lub wręcz przyzwolenie, w naukach głoszonych przez niektórych kapłanów, jawi się coraz bliżej Apokalipsa wg Św. Jana.
>Jednak nie ma pełnej świadomości grzechu
Nieprawda.
>której nie jestem w stanie zdefiniować na zasadzie „tak tak – nie nie”. W naszej szarej codzienności, na każdym kroku, musimy oceniać i dokonywać wyboru między dobrem i złem
SKUP SIĘ!
Poruszycielu!
Doskonałe przypomnienie.
Dziś jesteśmy tak oczytani, wiemy, jakie słowa wypada myśleć. Wpadamy, (przynajmniej zauważam to u siebie – ) w pułapkę samookłamywania. Współczesne życie tak długo umożliwia ukrywanie nawet przed sobą wad. Kiedy chłód, głód, ból nie jest specjalnie Ciebie dotyczą, stwarzanie pozorów nie jest tak trudnym. A we własnych oczach trudno nie pomyśleć o własnej doskonałości.
Obłuda jest bardzo charakterystyczna dla społeczeństwa zachodniego. Do którego tak chętnie podążamy
ale jest przewidywalna. w przeciwenstwie do ruskiej dynamiki od czapy, ktora jak se zechce tak zrobi. gdyby nie kosciol prawoslawny ta dzicz by nas pozarla.
Kto jest przewidywalny? Obłuda?
Ruska dynamika? Dzicz?
NIe rozumiem Pana.