11 maja przeszła przez centrum Warszawy potężna, bo co najmniej 20-tysięczna demonstracja przeciwko amerykańskiej ustawie numer 447 JUST, której konsekwencją może być żydowska okupacja Polski i degradacja historycznego narodu polskiego we własnym państwie do III kategorii. Ani biuletyn telewizyjny Prawa i Sprawiedliwości, ani biuletyn telewizyjny nieprzejednanej opozycji demonstracji tej nie zauważyły, co dowodzi, że i jedni i drudzy już nawet nie starają się zachowywać pozorów „rzetelnego informowania”, o którym wspomina Prawo prasowe. Kto by się tak jednak przejmował jakimś prawem prasowym, kiedy idzie o partyjny interes PiS i Platformy Obywatelskiej? „Kiedy Padyszachowi wiozą zboże, kapitan nie troszczy się, jakie wygody mają myszy na statku” – pisał Franciszek Maria Arouet, zwany Wolterem. Toteż pan Jacek Kurski ze strony obozu płomiennych dzierżawców monopolu na patriotyzm, a pan Jarosław Kurski ze strony obozu zdrady i zaprzaństwa, zgodnie współpracują nad utrzymaniem politycznego porządku ustanowionego w Magdalence. Widać to również z tym, że chociaż obydwa obozy uczestniczą w walce kogutów, w której gdakanie unosi się aż pod niebiosa, a pierze sypie się na wszystkie strony, to jednak zgodnie pilnują wspólnego interesu, żeby ani z jednej, ani z drugiej strony nie pojawiła się polityczna alternatywa.
Niezależnie do tego, propagandziści na usługach jednego i drugiego obozu dwoją się i troją, by politycznych konkurentów – oczywiście każdy swego – nieustannie demaskować. Za mnie na przykład zabrał się pan redaktor Tomasz Sakiewicz, który – podobnie zresztą jak pan doktor Targalski – demaskuje mnie jako ruskiego agenta i poplecznika ubeków. W ogóle ruskim agentem jest każdy, kto nie jest gotów poświęcić się bez reszty dla Jarosława Kaczyńskiego, który jest Jedyną Nadzieją Białych, a w każdy razie – pana redaktora Sakiewicza. Wprawdzie po mieście krążą fałszywe pogłoski, jakoby pan redaktor Sakiewicz był za swoje usługi hojnie wynagradzany za pośrednictwem spółek Skarbu Państwa, ale kto by tam w takie fałszywe pogłoski wierzył, kiedy przecież wiadomo, że pan redaktor Sakiewicz dla Jarosława Kaczyńskiego gotów jest na wszystko?
Skoro na wszystko – to dlaczego miałby nie demaskować ruskich agentów i ubeckich popleczników? Ma w tym zresztą pewną wprawę, bo kiedy dyrektor Radia Maryja, ojciec Tadeusz Rydzyk, nie chciał w podskokach przekształcić tej rozgłośni i stacji telewizyjnej w partyjny biuletyn PiS, pan redaktor Sakiewicz razem z panią red. Katarzyną Hejke, zdemaskowali go wprawdzie nie jako ruskiego agenta – bo takie podejrzenia znacznie wcześniej wysuwał sam Jarosław Kaczyński, wspominając o nadajnikach Na Uralu – tylko jako zakałę polskiego duchowieństwa, który „jątrzy” i „dzieli”, zamiast służyć jedności moralno-politycznej narodu pod przewodnictwem Par… – to znaczy pardon – nie żadnej tam „Partii”, tylko oczywiście Jarosława Kaczyńskiego. Takie zarzuty zostały wysunięte w donosie do Benedykta XVI. Kiedy się o tym dowiedziałem, napisałem dla „Gazety Polskiej” felieton, przypominający, jak to pan Zagłoba był regimentarzem. Kiedy do obozu przybył hetman Sapieha, pan Zagłoba zdawał mu sprawę ze swoich czynności, między innymi – z korespondencji, jaką prowadził. Hetman Sapieha, którego ta relacja trochę nudziła, zapytał pana Zagłobę, czy nie korespondował z cesarzem niemieckim. Na to pan Zagłoba dotknięty do żywego odparł, że z takim potentatem nie korespondował z obawy, by nie powiedziano o nim: jakaś głowa kiepska, musi być z Witebska. Następnego dnia po wysłaniu felietonu do redakcji, zadzwoniła do mnie sekretarka pana red. Sakiewicza z informacją, że ten felieton już się nie ukaże i żaden następny też. Podziękowałem, że mi o tym powiedziała, bo właśnie zabierałem się do napisania następnego. Wspominam o tym, by pokazać, że pan redaktor Sakiewicz zaczął ten proceder uprawiać dość wcześnie.
Ale jestem pewien, że nie powiedział jeszcze ostatniego słowa, więc pewnie już wkrótce usłyszymy nową wersję wydarzeń, przeznaczoną specjalnie dla wyznawców Jarosława Kaczyńskiego. Ponieważ nie bardzo można zaprzeczyć ani istnieniu amerykańskiej ustawy nr 447 JUST, ani tajnym negocjacjom, jakie odbywały się między panem Tomaszem Yazdgerdim i ambasadorem Chodorowiczem w sprawie realizacji przez Polskę żydowskich roszczeń dotyczących tak zwanej „własności bezdziedzicznej”, to trzeba będzie te wydarzenia odpowiednio zinterpretować. Otóż uchwalenie wspomnianej ustawy nakazał Kongresowi USA zimny ruski czekista Włodzimierz Putin, który następnie przykazał podpisanie jej panu prezydentowi Donaldowi Trumpowi. Złowrogiemu Putinowi chodziło bowiem o to, by zmuszając Stany Zjednoczone do tych posunięć, doprowadzić do zmiany dotychczasowego, życzliwego stanowiska opinii polskiej wobec Stanów Zjednoczonych na stanowisko nieżyczliwe. Na tą zmianą pracują intensywnie ruscy agenci, nagłaśniając sprawę wspomnianej ustawy i ujawniając tajne negocjacje, podczas gdy rząd „dobrej zmiany” ma zadanie utrzymanie jednego i drugiego jak najdłużej w tajemnicy przed polską opinią publiczną.
Jak najdłużej, to znaczy – przynajmniej do jesiennych wyborów do Sejmu i Senatu, bo potem trzeba już będzie podjąć przedsięwzięcia o charakterze „publicznym i formalnym”, to znaczy – trzeba będzie przeforsować „kompleksowe ustawodawstwo”, które bezpodstawnym żydowskim roszczeniom nada pozory legalności i o którym 14 lutego wspominał sekretarz stanu USA pan Mike Pompeo. No i co wtedy? Ano, wtedy trzeba będzie spreparować jeszcze jedno wyjaśnienie. Pan Jarosław Kaczyński przemówi do swoich wyznawców w sposób następujący: no dobrze, zdradziliśmy was, wydaliśmy was na pastwę żydowskiej okupacji – ale to dobrze, że to właśnie my, obóz „dobrej zmiany”, was zdradziliśmy, bo w przeciwnym razie musiałby zdradzić was Donald Tusk na czele obozu zdrady i zaprzaństwa. Dlatego, zamiast słuchać zdradzieckich podszeptów ruskich agentów i narzekać, powinniście się radować i uważać się za szczęściarzy, że – po pierwsze – znaleźliście się pod żydowską protekcją, a po drugie – że ten sukces zawdzięczacie nam, obozowi „dobrej zmiany”, którego interes jest jednoznaczny z interesem Polski. Jestem pewien, że bardzo wielu wyznawców Jarosława Kaczyńskiego w to wyjaśnienie uwierzy, podobnie, jak uwierzyło, że pan prezydent Lech Kaczyński „musiał” ratyfikować traktat lizboński, który amputował Polsce ogromny kawał suwerenności. Jestem też pewien, że pan redaktor Tomasz Sakiewicz w upowszechnieniu tej wiary w szerokich masach ludowych będzie miał wielki udział.
Stanisław Michalkiewicz/Magna Polonia/
Dodaj komentarz