W niedzielę, 2 października 2016, miały miejsce dwa referenda. Pierwsze na Węgrzech – pytano w nim o to czy mieszkańcy tego kraju zgadzają się na przymusowe przyjmowanie imigrantów przysyłanych przez Unię Europejską. W referendum udział wzięło 43,3% wyborców, z których prawie 99% było przeciw owym odgórnym kwotom “uchodźców”. W efekcie – premier Orban ogłasza sukces, bo tak znaczna większość zagłosowała przeciw, a jego przeciwnicy podkreślają to, iż referendum jest teoretycznie nieważne, bo głosowało mniej niż 50% elektoratu [nie wiadomo, co w tym przypadku oznacza “nieważne” – pytanie miało charakter sondazowy i nie dotyczylo konkretnej decyzji] {TUTAJ}.
Drugie było referendum w Kolumbii. W portalu RMF24.pl ukazała się wiadomość “Kolumbijczycy odrzucili w referendum porozumienie kończące ponad 50-letnią wojnę” {TUTAJ}:
“Według komunikatu komisji wyborczej, po przeliczeniu 99,81 proc. głosów przeciwników porozumienia było 50,21 proc. a zwolenników 49,78 proc.
Różnica głosów na korzyść przeciwników porozumienia wyniosła mniej niż 60 tys. głosów na 13 mln oddanych. Frekwencja przy urnach była niska i nie przekroczyła 37 proc. do czego – jak zauważają obserwatorzy – przyczyniły się fatalne warunki pogodowe.
Natychmiast po ogłoszeniu wyników referendum zarówno prezydent kraju Jose Manuel Santos jak i przywódca rebeliantów z Rewolucyjnych Sił Zbrojnych Kolumbii (FARC) Rodrigo Londono, znany również pod wojennym pseudonimem Timoleon Jimenez albo Timoszenko, ogłosili wolę utrzymania obowiązującego od 29 sierpnia rozejmu.
Przed referendum Santos zapowiadał, że nie ma “planu B” i w wypadku odrzucenia porozumienia, rozpoczną się ponownie działania zbrojne.”.
Referendum w Kolumbii było ważne [nie ma tam progu 50%], ale, jak widać, postanowiono je zignorować. Widzimy, iż powstają dwa problemy w zwiazku z referendami. Pierwszy to, co zrobić, gdy do progu frekwencyjnego brakuje niewiele, ale wyniki głosowania są jednoznaczne [przypadek Węgier], a drugi – czy uznać efekty referendum wyraźnie sprzeczne z polityką władz [casus Kolumbii]. W UE obowiązuje w pierwszym przypadku dokładne trzymanie się litery prawa. W lipcu 2012 napisałam notkę “Rumunia – spisek Zachodu przeciw demokracji” {TUTAJ}. Stwierdziłam w niej:
“W portalu Wyborcza.pl ukazał się właśnie artykuł “Rumunia. Referendum nieważne, Basescu pozostaje prezydentem”. Dowiadujemy się z niego, że:
“Niedzielne referendum w sprawie odwołania prezydenta Rumunii Traiana Basescu jest nieważne. Po przeliczeniu głosów z ponad 97 proc. lokali wyborczych frekwencja wynosiła 46,13 proc. i tym samym nie przekroczyła wymaganych 50 proc. uprawnionych do głosowania.
Oficjalne częściowe wyniki podało w poniedziałek Centralne Biuro Wyborcze.
Ogromna większość (87,55 proc.) głosujących opowiedziała się za usunięciem prezydenta z urzędu, a jedynie 11,12 proc. było temu przeciwnych. Do głosowania uprawnionych było 18 mln Rumunów w liczącym 21,8 mln mieszkańców kraju.”.
Formalnie Basescu pozostaje więc na urzędzie, ale prawie 90% Rumunów go nie chce. Zdumiewa więc bezwarunkowe poparcie udzielane mu przez UE oraz USA.”.
Oburzałam się bardzo na to, popierając stanowisko ówczesnego premiera Rumunii, Victora Ponty. Czas jednak płynie, Basescu dotrwał do końca kadencji i zastąpił go w grudniu 2014 nowy prawicowy prezydent Klaus Johannis, który ogłosił bezkompromisową walkę z korupcją. Victor Ponta zaś okazał się typowym lewicowym aferałem i w listopadzie 2015 został po serii skandali zmuszony do dymisji. Tak więc, Rumunia dobrze wyszła na tym, iż nie uznano wyników referendum z 2012 roku
Gorzej było w Warszawie. W październiku 2013 miało miejsce referendum w sprawie odwołania Hanny Gronkiewicz-Waltz ze stanowiska prezydenta stolicy. Jak doniósł Onet:
“Referendum w Warszawie jest oficjalnie nieważne, a Hanna Gronkiewicz-Waltz pozostaje na stanowisku prezydenta Warszawy. Jak podaje komisja wyborcza, frekwencja wyniosła 25,66 proc. Progiem ważności referendum było 29,1 proc. (…) Głosów nieważnych oddano 4 tys. 250, ważnych 339 tys. 482. Za odwołaniem Hanny Gronkiewicz-Waltz zagłosowało 322 tys. 17 osób [prawie 95%], przeciwko było 17 tys. 465 osób.” {TUTAJ}.
HGW jest prezydentem Warszawy do dziś. Ostatnio zasłynęła aferą reprywatyzacyjną.
Najważniejszym referendum było to, przeprowadzone w Wielkiej Brytanii w czerwcu 2016 {TUTAJ}. Według Wikipedii:
“Większość głosujących (51,89%) opowiedziała się za opuszczeniem Unii Europejskiej przez Wielką Brytanię. Za zachowaniem członkostwa w UE głosowało 16 141 241 wyborców, za opuszczeniem UE 17 410 742 wyborców[3]. Frekwencja wyniosła 72,2%”.
Władze postanowiły uznać ten wynik. Premier Cameron podał się do dymisji, a nowa premier, Theresa May, zapowiedziała ostatnio, że rokowania w sprawie tzw. Brexitu zaczną się w marcu 2017.
W Polsce zdarzyło się też referendum zbojkotowane przez elektorat. Przed druga turą wyborów prezydenckich Bronisław Komorowski ogłosił referendum w sprawie JOW. Odbyło się ono we wrześniu 2015. Z Wikipedii dowiadujemy się, iż:
“Frekwencja wyniosła 7,8% i była najniższą z odnotowanych we wszystkich ogólnokrajowych głosowaniach przeprowadzonych w Europie po 1945. Ponieważ nie przekroczyła progu połowy uprawnionych, zgodnie z art. 125 ust. 3 Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej wynik referendum nie był wiążący” {TUTAJ].
______________________________________________________________________________________________________________
Fot. Interia/Getty Images
Dodaj komentarz