Zgodnie ze słowami pani premier Beaty Szydło, doszło do rekonstrukcji rządu. Wbrew niektórym opiniom, stanowiska nie stracił minister zdrowia Konstanty Radziwiłł. Osobiście uważam, że nie ma znaczenia kto piastuje to stanowisko. I tak jest więcej niż pewne, że ktokolwiek by to nie był, będzie musiał realizować politykę zdrowotną Prawa i Sprawiedliwości, a ta, jak już wielokrotnie pisałem, oparta jest na błędnych założeniach. Niestety nie należy się spodziewać ani zasadniczej poprawy w wysokości finansowania ochrony zdrowia, ani też naprawy wadliwego systemu. Co więcej, uważam, że działania PiS-u przyniosą dalsze pogorszenie sytuacji pacjentów. Można sobie wyobrazić kiepsko opłacany, ale dobrze zorganizowany system, albo odwrotnie: strukturę mającą organizacyjne braki i niedociągnięcia, rekompensowane przez bogactwo finansowania. Nas spotka najgorszy wariant. Centralne zarządzanie, które przy tej skali przedsięwzięcia z definicji, musi być nieskuteczne, połączone z permanentnym niedofinansowaniem.
Dojście do poziomu finansowania na poziomie 6% PKB rozłożono na dziesięć lat, a na najbliższe lata zaplanowano poziom finansowania nie przekraczający 4,6% PKB. Ambitny plan, prawda? Do tego należy dodać z gruntu socjalistyczny, jak wszystko w socjalizmie zupełnie nieskuteczny system centralnego sterowania.
Minister zdrowia Konstanty Radziwiłł stwierdził w jednej ze swych wypowiedzi, że przed jego resortem stoi ogromne zadanie przywrócenia odpowiedzialności państwa za system służby zdrowia.
“Do tego są potrzebne różne, bardzo skomplikowane narzędzia” – powiedział!
Przyznam, że przeraża mnie ta wizja. Politycy PiS – przy całej mojej wierze w ich uczciwość – którzy mają trudności z obsadzeniem fachowcami spółek skarbu państwa i muszą wsadzać tam ludzi – zapewne uczciwych – ale pozbawionych odpowiedniego wykształcenia, będą przy pomocy “bardzo skomplikowanych narzędzi”, ręcznie sterować tak rozległą i jakże odpowiedzialną strukturą, jaką jest ochrona zdrowia! Jeżeli w radzie nadzorczej Polskiej Grupy Zbrojeniowej zasiada ktoś z wykształceniem Bartłomieja Misiewicza, to już jest źle. Ale wyobraźcie sobie państwo, co się może stać, gdy od decyzji podobnego kogoś – powtarzam, nie kwestionuję jego uczciwości, tylko kompetencje – zależeć będzie polityka zdrowotna państwa, województwa, powiatu, a choćby nawet działanie jednego szpitala!
Żeby nie być gołosłownym napiszę, że jak donosiła prasa, po spotkaniu premier Beaty Szydło z reprezentacją Sekretariatu Ochrony Zdrowia NSZZ „Solidarność”, które miało miejsce 20 września w Centrum Partnerstwa Społecznego „Dialog”, ustalono między innymi, że strona związkowa przekaże uwagi dotyczące zasad regulowania działania podstawowej ochrony zdrowia (POZ), na ręce pani minister Elżbiety Witek! Konia z rzędem temu, kto mi wyjaśni, dlaczego akurat pani minister Witek, absolwentka Wydziału Filozoficzno-Historycznego Uniwersytetu Wrocławskiego była nauczycielka i dyrektorka szkół w Jaworze, a która od 2005 roku zasiada w sejmie, ma współdecydować o sposobie działania POZ-tów? Jakie ma do tego kompetencje, poza tymi, wynikającymi z zasiadania w ławach parlamentarnych wśród posłów PiS?
Na tym tle działania związków zawodowych pracowników ochrony zdrowia też wydają sie błędne. Sądzę, że centrale związkowe w większości, choć pewnie nie wszystkie, nie rozumieją na czym w swej istocie polega problem. Żądanie ustawowego ustalenia minimalnej płacy, któremu – między innymi – poświęcają czas i energię jest całkiem utopijne. Przy takim poziomie finansowania nigdy państwo nie będzie mogło pracownikom ochrony zdrowia zapewnić zarobków na satysfakcjonującym ich poziomie. Nie tędy droga. I my, pracownicy ochrony zdrowia i nasi pacjenci musimy wspólnie starać się o dobrą zmianę w ochronie zdrowia. A na pewno nie da się takich wspólnych działań zorganizować, jeśli będziemy mówić tylko o wynagrodzeniach.
Nie wierzę, by dało się zmienić nastawienie panujące w PiS-ie, ale należy zacząć przynajmniej od tego, by wspólnymi siłami wymóc na ludziach odpowiedzialnych za ochronę zdrowia ustalenie czegoś w rodzaju polisy ubezpieczenia zdrowotnego. Dokumentu jasno określającego zasady udzielania świadczeń. Wskazującego koszyk świadczeń gwarantowanych i terminy wykonania poszczególnych świadczeń. Drugą ważną i nie cierpiącą zwłoki sprawą jest takie uregulowanie zasad dodatkowych, dobrowolnych ubezpieczeń, by zapewnić możliwość zawierania dodatkowych umów ubezpieczenia zdrowotnego na zdrowych zasadach.
Rekonstrukcja rządu póki co dotyczyła tylko ministra finansów Pawła Szałamachy, który – podobno – nie potrafił współpracować z wicepremierem Morawieckim, a co gorsza, mówiono, że był głównym hamulcowym postulowanej przez centrale związkowe ustawy o minimalnych wynagrodzeniach w ochronie zdrowia i kwestionował w ogóle sens takiego rozwiązania!
Zaryzykuję twierdzenie, że zdymisjonowany został jeden z niewielu, a na pewno jedyny o którym wiem polityk Prawa i Sprawiedliwości, który przejawia minimalne, zdroworozsądkowe, niesocjalistyczne podejście do kwestii ochrony zdrowia.
Lech Mucha
.
Tekst ukazał się 28.09.2016 w tygodniku Polska Niepodległa
Średnio państwa OECD wydają na opiekę zdrowotną 8.9% PKB. Polska na tym tle zajmuje również jedno z ostatnich miejsc przeznaczając na ten cel 6,4% PKB.
W przeważającej większości w państwach OECD głównym źródłem finansowania służby zdrowia są wydatki publiczne. Jedynie w Stanach Zjednoczonych i Chile ponad 50% wydatków pochodzi z prywatnych funduszy. Średnio nakłady na opiekę zdrowotną w państwach OECD kształtują się następująco: 37% fundusze „rządowe”, 36% ubezpieczenie społeczne, 19% dopłaty własne pacjentów, 6% inne. W Polsce wydatki „rządowe” to ok 10% nakładów, znacząca część bo aż 61% to środki pochodzące ze składem na ubezpieczenie zdrowotne, a dopłaty własne pacjentów stanowią ok 24%.
Wydatki na Zdrowie:
Źródło
Argumenty używane przeciw prywatyzacji:
Zwolennicy likwidacji państwowego sektora medycznego czasami argumentują, że za tę kwotę byliby wstanie wykupić ubezpieczenie dla całej rodziny, które gwarantowałoby im kompleksową opiekę na najwyższym poziomie.
Często za przykład podają dodatkowe ubezpieczenia zdrowotne wykupywane w prywatnych klinikach przez pracodawców. Kłopot w tym, że jest spora różnica pomiędzy tanim i szybkim dostępem do lekarza rodzinnego, który wypisze nam receptę na anginę lub wykona prosty zabieg, a sfinansowaniem operacji przeszczepu serca. Kompleksowe ubezpieczenie obejmujące usługi tego typu kosztowałoby nie 100 zł miesięcznie na osobę, ale blisko 1 tys. zł (szacując na podstawie ceny ubezpieczenia zdrowotnego w USA).
Całkowita prywatyzacja oznaczałaby wyłączenie z dostępu do drogich usług medycznych więcej niż połowy Polaków. Co z tego, że jakość usług wzrosłaby do amerykańskiego poziomu, skoro większość nie miałaby dostępu do lekarza? Przeciętnie zarabiający Kowalski byłby wstanie wykupić pakiet co najwyżej na przeziębienie. Gdyby potrzebował skomplikowanej operacji, to musiałby zaciągać kredyt na setki tysięcy złotych (o ile miałby zdolność kredytową). Tylko z tego powodu zastąpienie państwowego sektora medycznego (który raczej zawsze będzie deficytowy) byłoby zwyczajnie szkodliwe dla większości obywateli.
Najważniejsze, by koszty utrzymania państwowego sektora medycznego rosły w tym samym tempie co realne zarobki, czyli w granicach 2-3% rocznie. Jeśli będą wyższe to równocześnie powinien iść za tym wzrost jakości świadczonych usług – na razie budżet NFZ rośnie wolniej niż przeciętna płaca. To dobra wiadomość dla naszych portfeli, ale w związku z tym nie możemy spodziewać się, że kolejki będą krótsze, a jakość usług wzrośnie. Do tego potrzebna by była dużo odważniejsza reforma niż wprowadzenie pakietu onkologicznego, a na to się nie zanosi.
Źródło