Mamy w Gliwicach na Śląsku bardzo fajny bar mleczny. Jest tam tanio, wybór duży, jedzenie dobre, szybka obsługa. Co najmniej raz w tygodniu, między jedną a drugą pracą, wpadam tam na podwójne ruskie z dużym kefirem. Niedawno przed tym barem zaczepił mnie pewien człowiek i mówiąc, że jest głodny poprosił, by mu kupić zupę. Trudno głodnemu odmówić tym bardziej, że ceny w barze niewygórowane. Weszliśmy więc do środka i pozwoliłem mu wybrać danie. Zdziwił się, ale spytał o schabowego z ziemniakami. Dołożyłem surówkę i kompot. Przyznam, że przyjemnie było patrzeć, jak wsuwa… Nie piszę o tym, broń Boże, by sie chwalić. Dość dużo pracuję, ale dzięki Bogu zarabiam tyle, że nakarmienie jednego głodnego człowieka w barze nie jest żadnym poświęceniem. Piszę o tym, by na tym przykładzie pokazać, jaka jest idealna forma pomocy biednym.
Proszę zwrócić uwagę na kilka cech charakterystycznych tego zdarzenia. Mamy tu trzech uczestników. Pierwszy to płatnik, przedstawiciel tej części społeczeństwa, które pracuje i zarabia na siebie – czyli ja. Drugi, to człowiek z jakiegoś powodu niezdolny do kupienia sobie podstawowych dóbr. Jest też dostawca tych dóbr, czyli bar mleczny. Zarówno płatnik, jak i dostawca dóbr są elementami niezbędnymi w procesie pomocy społecznej. Bez dobrze zarabiających ludzi i bez sprawnych producentów, pomocy społecznej nie będzie. Im ludzie lepiej zarabiają i im lepsze i tańsze są wytwory przemysłu, tym opieka społeczna będzie skuteczniejsza.
Po drugie: mój sposób na kupowanie jedzenia jest zupełnie niezależny od pomocy udzielonej głodnemu. Większość społeczeństwa kupuje produkty żywnościowe na zasadach wolnego rynku. Tylko dzięki temu istnieje ten bar! Tylko dlatego jedzenie jest tam niedrogie i przyzwoite, że ktoś normalnie na tym zarabia! Na całe szczęście w dziedzinie barów mlecznych zrezygnowano z gospodarki centralnie sterowanej. Ja zapłaciłem za dodatkowy obiad, a bar go dostarczył!
Ale najważniejszą chyba zaletą tego systemu, jest to, że cała kwota przeznaczona przeze mnie, została spożytkowana na zakup jedzenia dla potrzebującego. Nic sie nie zmarnowało. Stało się tak dlatego, że nie było pomiędzy nami żadnego pośrednika. Żadnego urzędnika, który dostawał by pensję za to, że zabrał moją kasę i dał ją głodnemu, jednocześnie decydując za niego, jaki posiłek mu kupić. Bo następną ważną cechą tej sytuacji było to, że głodny człowiek, ten który najlepiej wie czego mu potrzeba – w tym konkretnym wypadku – schabowego – sam mógł zdecydować o wyborze posiłku.
Oczywiście w zinstytucjonalizowanym systemie pomocy społecznej jakiś pośrednik musi być! Ale powinien to być urzędnik najniższego możliwego szczebla. Im niższy szczebel, tym lepsze rozeznanie w potrzebach ludzi, którym musimy pomagać. Państwo powinno stworzyć duże programy pomocy tylko w wypadkach takich jak klęski żywiołowe. W sprawach zwykłej, codziennej pomocy ludziom powinno pozostawić i pieniądze, i prawo decyzji, ale też idącą za tym odpowiedzialność – samorządom.
Wszystkie te zasady, które tu opisałem, przyczyniły się do stosunkowo dużej wydajności mojej skromnej pomocy. Trzeba powiedzieć, że w większej części pomoc społeczna działa mniej więcej tak, jak to powyżej opisałem. Dobra przeznaczane na pomoc dla biednych są kupowane na wolnym rynku i rozdawane potrzebującym. Ale jest jeden duży wyjątek. Jest to ochrona zdrowia. Z nieznanych mi powodów w ochronie zdrowia nadal mamy porządek socjalistyczny. Tymczasem jestem przekonany, że normalne zasady można i trzeba zastosować również w tej dziedzinie. Nie ma powodu, by ze zdrowych i przede wszystkim efektywnych sposobów pomocy wyłączać system ochrony zdrowia!
Bardzo ważną rzeczą jest zrozumienie, że ochrona zdrowia jest dobrem. Takim samym dobrem, jak chleb, zupa, kotlet schabowy, buty, samochód, skarpetki, dach nad głową, czy woda mineralna. Nie jest prawem przyrodzonym, takim jak prawo do życia, własności lub wolności wyznania. Ochrona zdrowia może być prawem nabytym, jeśli ktoś takie prawo sobie kupi, bądź ktoś je komuś podaruje. Dlatego zapis w konstytucji mówiący o prawie do bezpłatnej opieki zdrowotnej jest fikcją i można go włożyć między bajki.
Koniecznie musi zaistnieć skuteczny system ochrony zdrowia dla ludzi ubezpieczonych. Oparty na jasnych zasadach, z wykorzystaniem różnego rodzaju ubezpieczeń. Nie można włożyć do jednego systemu tych, którzy są ubezpieczeni, z tymi, którym podstawowe dobra trzeba podarować. Jest tak z kilku dobrych powodów. Przede wszystkim – wzorem większości światowych systemów organizacji ochrony zdrowia – muszą zaistnieć jakieś dopłaty do leczenia, na które najbiedniejszych nie będzie stać. I za nich trzeba będzie zapłacić. Jeżeli uwierzymy w złudne, socjalistyczne zasady powszechnej równości i spróbujemy wyrównać dostęp do tego dobra, jakim jest ochrona zdrowia dla wszystkich, to jest dla tych, którzy za nie płacą i dla tych, którym je musimy sprezentować, nie poprawimy dostępu do leczenia dla biednych, ale za to znacznie pogorszymy ten dostęp dla znakomitej większości ludzi. Jeśli ktoś nie wierzy, niech sobie przypomni, albo zapyta starszych, jakie były skutki takiego równania w czasach realnego socjalizmu. Tylko dobry, prawidłowo sfinansowany, zbilansowany i sprawny ekonomicznie system ochrony zdrowia umożliwi zapewnienie podstawowych potrzeb zdrowotnych dla wszystkich, w tym tych, którzy z jakichś powodów, nie mogą go współfinansować!
Tak jak istnienie taniego baru mlecznego, funkcjonującego na zdrowych zasadach, respektującego prawa ekonomii, pozwoliło mi nakarmić głodnego.
Oczywiście wiem, że nie da się zafundować operacji w sposób tak prosty, jak się kupuje obiad w barze mlecznym, albo buty w sklepie obuwniczym, ale co do zasady, sposoby finansowania pomocy dla głodnych, jak i wsparcia finansowego dla chorych, niczym sie między sobą nie różnią, jeżeli tylko uświadomimy sobie, że i chleb, i buty, i leczenie, to takie same “dobra”.
Lech Mucha
Tekst ukazał się drukiem w tygodniku Polska Niepodległa.
Politycy Pis-u w dużej części są socjalistami, a przede wszystkim konformistami i populistami. Myślę, że gdyby była wywarta odpowiednio silna presja – mogliby posłuchać.
PS Twój poprzedni wpis cieszył się dużą poczytnością, pomimo braku komentarzy.
Pewnie tak. Ale kto ma tę presję wywrzeć skoro opozycja w większości myśli tak samo, społeczeństwo zostało przyzwyczajone do zapisu w konstytucji, a jak ktoś, kto wie o czym mówi woła zmian, jest ignorowany, często oskarżany, że ma w tym interes. Kiedyś korespondowałem z red. naczelnym Obserwatora Finansowego (nazwisko litościwie pominę), który najpierw namawiał mnie bym coś dla nich napisał, po tym jak wygrałem konkurs “Gdyby to zależało ode mnie”, a jak napisałem, to mi zarzucał, że jestem sędzią we własnej sprawie, pytał mnie np. “gdzie są pieniądze, które on wpłacał na NFZ… – on który jest ekonomistą i powinien rozróżniać system ubezpieczeniowy od inwestycji… Oczywiście nie dopuścił do publikacji moich tekstów w Obserwatorze.