Słyszałem kiedyś taki dowcip:
Okopy Drugiej Wojny Światowej. Bitwa w Łuku Kurskim. Lejtnant wzywa szeregowego.
– Ile u was granatów, szeregowy?
– Melduję posłusznie, nie mam żadnego, towarzyszu lejtnancie!
– To tu macie trzy. Widzicie te piętnaście zbliżających się do nas germańskich czołgów, szeregowy?
– Tak jest, towarzyszu lejtnancie!
– Podczołgacie się do nich po cichu i wysadzicie je.
– Za Stalina towarzyszu lejtnancie.
Po dwóch godzinach szeregowy wraca, zmordowany, wykończony, cały w błocie.
– Melduję wykonania zadania towarzyszu lejtnancie! – mówi, z trudem utrzymując się na nogach.
– Świetnie szeregowy, świetnie. Towarzysz Stalin nigdy wam tego nie zapomni, a teraz oddajcie granaty…
W wywiadzie dla “Dziennika Gazety Prawnej” Andrzej Jacyna p.o. prezesa Narodowego Funduszu Zdrowia powiedział, komentując istniejącą w ochronie zdrowia sytuację:
“8 lat temu wprowadzono system jednorodnych grup pacjentów, ustalono ceny i od tego czasu niewiele się zmieniło. Dziś widać, że wiele wycen jest zupełnie nieadekwatnych do rzeczywistości.
I dalej:
” Nazbyt skupiliśmy się na elementach ekonomicznych. Głównym celem stało się szukanie dobrych wyników finansowych. Zarówno Fundusz jak i placówki służby zdrowia szukają efektywności finansowej.”
Szanowni Państwo!
Osoba pełniąca obowiązki szefa Narodowego Funduszu Zdrowia uważa, że w obecnie funkcjonującym systemie finansowania ochrony zdrowia zasadnicze znaczenie mają “elementy ekonomiczne”!
Bez żartów!
“Elementy ekonomiczne” w systemie polskiej ochrony zdrowia są jak trzy granaty, przy pomocy których szeregowiec z dowcipu ma rozkaz zniszczyć piętnaście niemieckich tanków, i najlepiej by było, żeby potem jeszcze oddał granaty.
Jak działa system zarządzania biedą?
My Polacy, jako społeczeństwo przeznaczamy na ochronę zdrowia ok. 6,5% PKB. Za bezpieczny minimalny, “startowy” poziom finansowania uznaje się 10-11%. Ale to niepopularne politycznie, więc nikt nie powie społeczeństwu, że płaci za mało. W związku z tym płatnik, czyli Narodowy Fundusz Zdrowia ma do dyspozycji zbyt małą kwotę na zaspokojenie wszystkich potrzeb. Sytuację komplikuje fakt, że z tych samych, populistyczno-politycznych powodów, nikt nie śmie powiedzieć suwerenowi, czyli społeczeństwu (czytaj: wyborcom) że zapisy w konstytucji, mówiące o równym dostępie wszystkich do wszystkiego, można śmiało wydrukować w kilku egzemplarzach i włożyć sobie do kapelusza jako ochronę przed przymrozkami.
I tu mam pierwszy konkretny zarzut do wszystkich szefów NFZ, łącznie z obecnym “p.o.”.
Moim zdaniem, jedyne co porządny człowiek posadzony na fotelu prezesa Narodowego Funduszu Zdrowia może pożytecznego tam zrobić, to – o ile swą porządność ceni sobie wyżej od swojego stołka – powiedzieć publicznie, że za te pieniądze, którymi dysponuje, wszystkich potrzeb zdrowotnych społeczeństwa zaspokoić się nie da. A jeżeli uważa, że się da, to natychmiast powinien zgłosić się – jako konsultant – do organizacji zarządzających ochroną zdrowia w całej Europie, bo skoro oni wydają kilka razy więcej, warto by im zwrócić uwagę, na straszne marnotrawstwo, jakiego się dopuszczają!
Ale nie, kolejni prezesi – podobnie jak kolejni ministrowie zdrowia – zapewniają, że się da.
W związku z tym, że NFZ jako monopolista, może dyktować warunki, no to je dyktuje. W negocjacjach z kontrahentami stosuje sprawdzoną przez stangretów i woźniców metodę negocjacji z końskim zadem – czyli bat. Dyrektorów szpitali stawia się pod ścianą. Po pozornych negocjacjach, wmusza sie w nich niekorzystne kontrakty.
Byłem świadkiem sytuacji, w której dyrektor jednego ze szpitali odmówił podpisania niekorzystnego kontraktu. Zadzwonił wtedy do niego przedstawiciel władzy samorządowej – starosta powiatu i normalnie kazał mu przestać sie wygłupiać…
Lotne brygady kontrolerów spod znaku NFZ-tu, trzepią świadczeniodawców miesiącami, szukając każdego pretekstu, by odebrać im kasę. Jeden mój znajomy lekarz, prowadzący prywatną poradnię, na bardzo przyzwoitym poziomie, powiedział mi, że jeszcze nigdy w życiu nie czuł się równie upokorzony jak w czasie miesięcznej kontroli urzędników Funduszu.
W ten sposób, wymuszając na świadczeniodawcach niekorzystne kontrakty, na zasadzie: “bierzesz co dajemy, albo wypadasz”, gnębiąc ich karami pod byle pozorem, przerzuca się biedę o jeden szczebel niżej.
Efekt jest taki, że daje się placówkom ochrony zdrowia za mało pieniędzy, opowiada społeczeństwu bajki o równości i nieograniczonym darmowym dostępie do leczenia i o zasadach non profit, a z drugiej strony każe się dyrektorom szpitali i poradni istnieć w normalnej, rynkowej gospodarce, płacić rynkowe ceny za prąd, wodę i gaz, dzierżawę, ubezpieczenie, kontraktowanie usług. Jeżeli jeszcze jednostka ochrony zdrowia jest finansowana ze środków publicznych, wiąże się zarządzającemu ręce przepisami o ich wydawaniu.
Trudno jest być jednocześnie przyzwoitym człowiekiem i dyrektorem szpitala w Polce. Nie mówię, że to niemożliwe. Znam przyzwoitych dyrektorów. Twierdzę tylko, że to trudne. Założę się jednak, stawiając dolary przeciw pieniądzom z przyszłej emerytury, że gdyby większość zarządzających w podpisywaniu kontraktów kierowała sie wyłącznie zasadami ekonomii, prawie nikt takiego kontraktu by nie podpisał. I to jest pierwszy zarzut, który mam wobec zarządzających biedą na poziomie placówek ochrony zdrowia. Dotyczy tego, że godzą się oni na podpisywanie niekorzystnych kontraktów, wiedząc czym się to skończy. Oczywiście, zapewne niektórzy maja z tyłu głowy los zatrudnionych w swoich zakładach ludzi, ale czy to pod presją samorządów, albo w trosce o swój stołek – łykają złe kontrakty jako te pelikany.
Jest jeszcze drugi, gorszy zarzut.
Znane są przypadki, w których w celu spełnienia żądań płatnika, oferty kierowane do Funduszu są – mówiąc nieco eufemistycznie – naciągane. Wpisywane są do nich usługi i zobowiązania, które – z góry wiadomo – nie będą wypełniane. Tłumaczy się to tym, że “wszyscy tak robią” i ten, kto tego nie zrobi – wypadnie z rynku. To nie jest oczywiście żadne tłumaczenie, co więcej, były przypadki, że w ten sposób postępowali dyrektorzy szpitali mający na danym terenie również pozycję monopolisty. Tak czy inaczej działaniem tym, szkodzi się pacjentom.
Kolejny szczebel biedy.
Jak już taki kiepski kontrakt z jakichś powodów został podpisany, zarządzający placówką musi tę biedę przerzucić na kolejny szczebel drabiny – czyli na personel.
Czasem korzysta się ze sprawdzonej metody stangretów i woźniców, ale teraz to dyrektor szpitala jest na koźle, a personel w miejscu końskiego zadu. Tak jest w miejscach, w których nie można znaleźć łatwo pracy. Z powodu narastającego problemu braku personelu medycznego, tak wyższego, jak i średniego – możliwości zarządzania kadrami przy pomocy bata jest coraz mniej. Póki co można jeszcze zajechać na śmierć rezydentów. Oni nie mają wyboru. Muszą gdzieś zrobić specjalizację, więc można ich zmusić do dyżurowania za złotówkę. Ale już o specjalistów jest coraz trudniej. Żeby ich ściągnąć, trzeba mieć marchewkę, a nie kij. A o marchewkę trudno, bo budżet się nie dopina…
Oczywiście, nie jest tak, że my, lekarze jesteśmy bez winy. Nasza wina polega na tym, że od lat godzimy się na pracę w kilku miejscach, zamiast poświęcić się pacjentom na jednym tylko posterunku, na jednym odcinku frontu. Łapiemy kilka miejsc pracy i jeździmy z jednego miejsca do drugiego. Wszędzie na szybko, zawsze spóźnieni, ciągle zmęczeni… Ubłoceni jak szeregowiec pod Kurskiem. A przecież nie da się wysadzić piętnastu czołgów trzema granatami!
Najniższy szczebel drabiny biedy.
Na najniższym szczeblu biedy są oczywiście pacjenci. Pacjenci cierpią na tym najbardziej. To oczywiste. To oni czekają latami w kolejkach, oni tracą czas i szansę na wyzdrowienie, oni muszą bezradnie patrzeć na cierpienie bliskich. Ministrowie, prezesi, dyrektorzy, przychodzą i odchodzą, a pacjenci muszą się leczyć tu i teraz. My, lekarze z dużym doświadczeniem, specjaliści też sobie jakoś poradzimy. Znajdziemy lepszą prace w sferze nieobjętej powszechnym ubezpieczeniem zdrowotnym. Wyjedziemy, choć kierunek zachodni staje się coraz mniej atrakcyjny. Ale ludzie chorzy, a także młodzi lekarze – rezydenci – dla nich nie ma dobrego wyjścia.
Ale i pacjenci nie są zupełnie bez winy. Ich wina polega na tym że uwierzyli kolejnym rządom, kolejnym ministrom zdrowia, kolejnym szefom Narodowego Funduszu Zdrowia, kolejnym dyrektorom szpitali i bzdurom zapisanym w Konstytucji. Że nie zażądali od ubezpieczyciela, który bierze od nich forsę, czy chcą, czy nie chcą, jasnej polisy ubezpieczeniowej, ogólnych warunków ubezpieczenia, konkretnych zapisów mówiących co, kiedy, komu, w jakim terminie i za ile się należy…
Brutalna prawda jest taka, że w rankingu Europejskiego Konsumenckiego Indeksu Zdrowia zajmujemy 34. miejsce na 35 możliwych. Za nami jest tylko Czarnogóra. Tak właśnie wygląda pozycja Polski na tle Europy. Tak wygląda opieka nad chorymi w Polsce!
Co więc należy zrobić, by zerwać z systemem ochrony zdrowia rodem wprost z sowieckich okopów w Łuku Kurskim?
I jak się do tego mają plany rządu Prawa i Sprawiedliwości?
O tym w następnej notatce.
_____________________________________________________________________________________________________________
fot. fotolia
z poważaniem
Lech Mucha.
Dodaj komentarz