św. Augustyn
Są tacy, którzy uciekają od cierpienia miłości. Kochali, zawiedli się i nie chcą już nikogo kochać, nikomu służyć, nikomu pomagać. Taka samotność jest straszna, bo człowiek uciekając od miłości, ucieka od samego życia. Zamyka się w sobie.
Jan Twardowski
***
SEN
Jak bezsenny źle czyni. gdy oczy zamruża
I kładnie się na łożu, bo tym noc przedłuża,
Tak namiętny źle czyni, gdy śmierć zada sobie:
Wylecz się z bezsenności, nim pójdziesz spać w grobie.
Adam Mickiewicz
***********************************
NIEDZIELA PALMOWA, ROK B
EWANGELIA W CZASIE PROCESJI I POŚWIĘCENIA PALM (Mk 11,1-10)
Wjazd Jezusa do Jerozolimy
Słowa Ewangelii według świętego Marka.
Gdy się zbliżali do Jerozolimy, do Betfage i Betanii na Górze Oliwnej, Jezus posłał dwóch spośród swoich uczniów i rzekł im: „Idźcie do wsi, która jest przed wami, a zaraz przy wejściu do niej znajdziecie oślę uwiązane, na którym jeszcze nikt z ludzi nie siedział. Odwiążcie je i przyprowadźcie tutaj. A gdyby was kto pytał, dlaczego to robicie, powiedzcie: «Pan go potrzebuje i zaraz odeśle je tu z powrotem»”.
Poszli i znaleźli oślę przywiązane do drzwi z zewnątrz, na ulicy. Odwiązali je, a niektórzy ze stojących tam pytali ich: „Co to ma znaczyć, że odwiązujecie oślę?” Oni zaś odpowiedzieli im tak, jak Jezus polecił. I pozwolili im.
Przyprowadzili więc oślę do Jezusa i zarzucili na nie swe płaszcze, a On wsiadł na nie. Wielu zaś słało swe płaszcze na drodze, a inni gałązki zielone ścięte na polach. A ci, którzy Go poprzedzali i którzy szli za Nim, wołali: „Hosanna. Błogosławiony, który przychodzi w imię Pańskie. Błogosławione królestwo ojca naszego Dawida, które przychodzi. Hosanna na wysokościach.”.
Oto słowo Pańskie.
albo:
EWANGELIA W CZASIE PROCESJI I POŚWIĘCENIA PALM (J 12,12-16)
Wjazd Jezusa do Jerozolimy
Słowa Ewangelii według świętego Jana.
Wielki tłum, który przybył na święto, usłyszawszy, że Jezus przybywa do Jerozolimy, wziął gałązki palmowe i wybiegł Mu naprzeciw. Wołali: „Hosanna. Błogosławiony, który przychodzi w imię Pańskie” oraz: „Król izraelski!”
A gdy Jezus znalazł osiołka, dosiadł go, jak jest napisane:
„Nie bój się, Córo Syjońska, oto Król twój przychodzi, siedząc na oślęciu”.
Jego uczniowie początkowo tego nie rozumieli. Ale gdy Jezus został uwielbiony, wówczas przypomnieli sobie, że to o Nim było napisane i że tak Mu uczynili.
Oto słowo Pańskie.
Pan Bóg mnie obdarzył językiem wymownym, bym umiał przyjść z pomocą strudzonemu przez słowo krzepiące. Każdego rana pobudza me ucho, bym słuchał jak uczniowie. Pan Bóg otworzył mi ucho, a ja się nie oparłem ani się nie cofnąłem.
Podałem grzbiet mój bijącym i policzki moje rwącym mi brodę. Nie zasłoniłem mej twarzy przed zniewagami i opluciem.
Pan Bóg mnie wspomaga, dlatego jestem nieczuły na obelgi, dlatego uczyniłem twarz moją jak głaz i wiem, że wstydu nie doznam.
Oto słowo Boże.
PSALM RESPONSORYJNY(Ps 22,8-9.17-18a.19-20.23-24)
Refren: Boże mój, Boże, czemuś mnie opuścił?
Szydzą ze mnie wszyscy, którzy na mnie patrzą, *
wykrzywiają wargi i potrząsają głowami:
„Zaufał Panu, niech go Pan wyzwoli, *
niech go ocali, jeśli go miłuje”.
Sfora psów mnie opadła, *
otoczyła mnie zgraja złoczyńców
Przebodli moje ręce i nogi, *
policzyć mogę wszystkie moje kości.
Dzielą między siebie moje szaty *
i los rzucają o moją suknię.
Ty zaś, o Panie, nie stój z daleka: *
pomocy moja śpiesz mi na ratunek.
Będę głosił swym braciom Twoje imię *
i będę Cię chwalił w zgromadzeniu wiernych:
„Chwalcie Pana, wy, którzy się Go boicie, *
niech się Go lęka całe potomstwo Izraela”.
DRUGIE CZYTANIE (Flp 2,6-11)
Chrystus uniżył samego siebie, dlatego Bóg Go wywyższył
Czytanie z Listu świętego Pawła Apostoła do Filipian.
Chrystus Jezus istniejąc w postaci Bożej, nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem, lecz ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi, stawszy się podobnym do ludzi. A w tym co zewnętrzne uznany za człowieka, uniżył samego siebie, stawszy się posłusznym aż do śmierci, i to śmierci krzyżowej.
Dlatego też Bóg wywyższył Go nad wszystko i darował Mu imię ponad wszelkie imię, aby na imię Jezusa zgięło się każde kolano istot niebieskich i ziemskich, i podziemnych, i aby wszelki język wyznał, że Jezus Chrystus jest Panem ku chwale Boga Ojca.
Oto słowo Boże.
ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (Flp 2,8-9)
Aklamacja: Chwała Tobie, Królu wieków.
Dla nas Chrystus stał się posłuszny aż do śmierci,
a była to śmierć na krzyżu.
Dlatego Bóg wywyższył Go nad wszystko
i dal Mu imię, które jest ponad wszelkie imię.
Aklamacja: Chwała Tobie, Królu wieków.
EWANGELIA DŁUŻSZA (Mk 14,1-15,47)
+ – słowa Chrystusa
E. – słowa Ewangelisty
I. – słowa innych osób pojedynczych
T. – słowa kilku osób lub tłumu
Męka naszego Pana Jezusa Chrystusa według świętego Marka.
Spisek przeciw Jezusowi
E. Dwa dni przed Paschą i Świętem Przaśników arcykapłani i uczeni w Piśmie szukali sposobu, jak by Jezusa podstępnie ująć i zabić. Lecz mówili: T. Tylko nie w czasie święta, by nie było wzburzenia między ludem.
Namaszczenie w Betanii
E. A gdy Jezus był w Betanii, w domu Szymona Trędowatego, i siedział za stołem, przyszła kobieta z alabastrowym flakonikiem prawdziwego olejku nardowego, bardzo drogiego. Stłukła flakonik i wylała Mu olejek na głowę. A niektórzy oburzali się, mówiąc między sobą: T. Po co to marnowanie olejku? Wszak można było olejek ten sprzedać drożej niż za trzysta denarów i rozdać ubogim. E. I przeciw niej szemrali. Lecz Jezus rzekł: + Zostawcie ją; czemu sprawiacie jej przykrość? Dobry uczynek spełniła względem Mnie. Bo ubogich zawsze macie u siebie i kiedy zechcecie, możecie im dobrze czynić; lecz Mnie nie zawsze macie. Ona uczyniła, co mogła; już naprzód namaściła moje ciało na pogrzeb. Zaprawdę powiadam wam: Gdziekolwiek po całym świecie głosić będą tę Ewangelię, będą również opowiadać na jej pamiątkę to, co uczyniła.
Zdrada Judasza
E. Wtedy Judasz Iskariota, jeden z Dwunastu, poszedł do arcykapłanów, aby im Go wydać. Gdy to usłyszeli, ucieszyli się i przyrzekli dać mu pieniądze. Odtąd szukał dogodnej sposobności, jak by Go wydać.
Przygotowanie Paschy
W pierwszy dzień Przaśników, kiedy ofiarowano Paschę, zapytali Jezusa Jego uczniowie: T. Gdzie chcesz, abyśmy poszli poczynić przygotowania, żebyś mógł spożyć Paschę? E. I posłał dwóch spośród swoich uczniów z tym poleceniem: + Idźcie do miasta, a spotka się z wami człowiek, niosący dzban wody. Idźcie za nim i tam, gdzie wejdzie, powiedzcie gospodarzowi: Nauczyciel pyta: gdzie jest dla Mnie izba, w której mógłbym spożyć Paschę z moimi uczniami? On wskaże wam na górze salę dużą, usłana i gotową. Tam przygotujcie dla nas. E. Uczniowie wybrali się i przyszli do miasta, gdzie znaleźli, tak jak im powiedział, i przygotowali Paschę.
Zapowiedź zdrady
Z nastaniem wieczoru przyszedł tam razem z Dwunastoma. A gdy zajęli miejsca i jedli, Jezus rzekł: + Zaprawdę powiadam wam: jeden z was Mnie zdradzi, ten, który je ze Mną. E. Zaczęli się smucić i pytać jeden po drugim: I. Czyżbym ja? E. On im rzekł: + Jeden z Dwunastu, ten, który ze Mną rękę zanurza w misie. Wprawdzie Syn Człowieczy odchodzi, jak o Nim jest napisane, lecz biada temu człowiekowi, przez którego Syn Człowieczy będzie wydany. Byłoby lepiej dla tego człowieka, gdyby się nie narodził.
Ustanowienie Eucharystii
E. A gdy jedli, wziął chleb, odmówił błogosławieństwo, połamał go i dał im mówiąc: + Bierzcie, to jest Ciało moje. E. Potem wziął kielich i odmówiwszy dziękczynienie dał im, i pili z niego wszyscy. I rzekł do nich: + To jest moja Krew Przymierza, która za wielu będzie wylana. Zaprawdę powiadam wam: Odtąd nie będę już pił z owocu winnego krzewu aż do owego dnia, kiedy pić go będę nowy w królestwie Bożym.
Przepowiednia zaparcia się Piotra
E. Po odśpiewaniu hymnu wyszli w stronę Góry Oliwnej. Wtedy Jezus im rzekł: + Wszyscy zwątpicie we Mnie. Jest bowiem napisane: Uderzę pasterza, a rozproszą się owce. Lecz gdy powstanę, uprzedzę was do Galilei. E. Na to rzekł Mu Piotr: I. Choćby wszyscy zwątpili, ale nie ja. E. Odpowiedział mu Jezus: + Zaprawdę powiadam ci: dzisiaj, tej nocy, zanim kogut dwa razy zapieje, ty trzy razy się Mnie wyprzesz. E. Lecz on tym bardziej zapewniał: I. Choćby mi przyszło umrzeć z Tobą, nie wyprę się Ciebie. E. I wszyscy tak samo mówili.
Modlitwa i trwoga konania
A kiedy przyszli do ogrodu zwanego Getsemani, rzekł Jezus do swoich uczniów: + Usiądźcie tutaj, Ja tymczasem będę się modlił. E. Wziął ze sobą Piotra, Jakuba i Jana i począł drżeć i odczuwać trwogę. I rzekł do nich: + Smutna jest moja dusza aż do śmierci; zostańcie tu i czuwajcie. E. I odszedłszy nieco dalej, upadł na ziemię i modlił się, żeby, jeśli to możliwe, ominęła Go ta godzina. I mówił: + Abba, Ojcze, dla Ciebie wszystko jest możliwe, zabierz ten kielich ode Mnie. Lecz nie to, co Ja chcę, ale to, co Ty.
E. Potem wrócił i zastał ich śpiących. Rzekł do Piotra: + Szymonie, śpisz? Jednej godziny nie mogłeś czuwać? Czuwajcie i módlcie się, abyście nie ulegli pokusie; duch wprawdzie ochoczy, ale ciało słabe. E. Odszedł znowu i modlił się, powtarzając te same słowa. Gdy wrócił, zastał ich śpiących, gdyż oczy ich były snem zmorzone, i nie wiedzieli, co Mu odpowiedzieć.
Gdy przyszedł po raz trzeci, rzekł do nich: + Śpicie dalej i odpoczywacie? Dosyć. Przyszła godzina, oto Syn Człowieczy będzie wydany w ręce grzeszników. Wstańcie, chodźmy, oto zbliża się mój zdrajca.
Pojmanie Jezusa
E. I zaraz, gdy On jeszcze mówił, zjawił się Judasz, jeden z Dwunastu, a z nim zgraja z mieczami i kijami wysłana przez arcykapłanów, uczonych w Piśmie i starszych. A zdrajca dał im taki znak: I. Ten, którego pocałuję, to On; chwyćcie Go i prowadźcie ostrożnie. E. Skoro tylko przyszedł, przystąpił do Jezusa i rzekł: I. Rabbi E. i pocałował Go. Tamci zaś rzucili się na Niego i pochwycili Go. A jeden z tych, którzy tam stali, dobył miecza, uderzył sługę najwyższego kapłana i odciął mu ucho.
A Jezus rzekł do nich: + Wyszliście z mieczami i kijami, jak na zbójcę, żeby Mnie pochwycić. Codziennie nauczałem u was w świątyni, a nie pojmaliście Mnie. Ale Pisma muszą się wypełnić.
E. Wtedy opuścili Go wszyscy i uciekli. A pewien młodzieniec szedł za Nim, odziany prześcieradłem na gołym ciele. Chcieli go chwycić, lecz on zostawił prześcieradło i bez odzienia uciekł od nich.
Jezus przed Wysoką Radą
A Jezusa zaprowadzili do najwyższego kapłana, u którego zebrali się wszyscy arcykapłani, starsi i uczeni w Piśmie. Piotr zaś szedł za Nim z daleka aż na dziedziniec pałacu najwyższego kapłana. Tam siedział między służbą i grzał się przy ogniu.
Tymczasem arcykapłani i cała Wysoka Rada szukali świadectwa przeciw Jezusowi, aby Go zgładzić, lecz nie znaleźli. Wielu wprawdzie zeznawało fałszywie przeciwko Niemu, ale świadectwa te nie były zgodne. A niektórzy wystąpili i zeznali fałszywie przeciw Niemu: T. Myśmy słyszeli, jak On mówił: Ja zburzę ten przybytek uczyniony ludzką ręką i w ciągu trzech dni zbuduję inny, nie ręką ludzką uczyniony. E. Lecz i w tym ich świadectwo nie było zgodne.
Wtedy najwyższy kapłan wystąpił na środek i zapytał Jezusa: I. Nic nie odpowiadasz na to, co oni zeznają przeciw Tobie? E. Lecz On milczał i nic nie odpowiedział. Najwyższy kapłan zapytał Go ponownie: I. Czy Ty jesteś Mesjaszem, Synem Błogosławionego? E. Jezus odpowiedział: + Ja jestem. Ujrzycie Syna Człowieczego, siedzącego po prawicy Wszechmocnego i nadchodzącego z obłokami niebieskimi. E. Wówczas najwyższy kapłan rozdarł swoje szaty i rzeki: I. Na cóż nam jeszcze potrzeba świadków? Słyszeliście bluźnierstwo. Cóż wam się zdaje? E. Oni zaś wszyscy wydali wyrok, że winien jest śmierci. I niektórzy zaczęli pluć na Niego; zakrywali Mu twarz, policzkowali Go i mówili: T. Prorokuj. E. Także słudzy bili Go pięściami po twarzy.
Zaparcie się Piotra
Kiedy Piotr był na dole na dziedzińcu, przyszła jedna ze służących najwyższego kapłana. Zobaczywszy Piotra grzejącego się, przypatrzyła mu się i rzekła: I. I tyś był z Nazarejczykiem Jezusem. E. Lecz on zaprzeczył temu, mówiąc: I. Nie wiem i nie rozumiem, co mówisz. E. I wyszedł na zewnątrz do przedsionka, a kogut zapiał. Służąca, widząc go, znowu zaczęła mówić do tych, którzy tam stali: I. To jest jeden z nich. E. A on ponownie zaprzeczył. Po chwili ci, którzy tam stali, mówili znowu do Piotra: I. Na pewno jesteś jednym z nich, jesteś także Galilejczykiem. E. Lecz on począł się zaklinać i przysięgać: I. Nie znam tego człowieka, o którym mówicie. E. I w tej chwili kogut powtórnie zapiał. Wspomniał Piotr na słowa, które mu powiedział Jezus: Pierwej, nim kogut dwa razy zapieje, trzy razy Mnie się wyprzesz. I wybuchnął płaczem.
Jezus przed Piłatem
Zaraz wczesnym rankiem arcykapłani wraz ze starszymi i uczonymi w Piśmie i cała Wysoka Rada powzięli uchwałę. Kazali Jezusa związanego odprowadzić i wydali Go Piłatowi. Piłat zapytał Go: I. Czy Ty jesteś królem żydowskim? E. Odpowiedział mu: + Tak, Ja nim jestem. E. Arcykapłani zaś oskarżali Go o wiele rzeczy. Piłat ponownie Go zapytał: I. Nic nie odpowiadasz? Zważ, o jakie rzeczy Cię oskarżają. E. Lecz Jezus nic już nie odpowiedział, tak że Piłat się dziwił.
Jezus odrzucony przez swój naród
Na każde zaś święto miał zwyczaj uwalniać im jednego więźnia, którego żądali. A był tam jeden, zwany Barabaszem, uwięziony z buntownikami, którzy w rozruchu popełnili zabójstwo. Tłum przyszedł i zaczął domagać się tego, co zawsze im czynił. Piłat im odpowiedział: I. Jeśli chcecie, uwolnię wam króla żydowskiego? E. Wiedział bowiem, że arcykapłani wydali Go przez zawiść. Lecz arcykapłani podburzyli tłum, żeby uwolnił im raczej Barabasza. Piłat ponownie ich zapytał: I. Cóż więc mam uczynić z Tym, którego nazywacie królem żydowskim? E. Odpowiedzieli mu krzykiem: I. Ukrzyżuj Go! E. Piłat odparł: I. Co więc złego uczynił? E. Lecz oni jeszcze głośniej krzyczeli: T. Ukrzyżuj Go! E. Wtedy Piłat, chcąc zadowolić tłum, uwolnił im Barabasza, Jezusa zaś kazał ubiczować i wydał na ukrzyżowanie.
Król wyśmiany
Żołnierze zaprowadzili Go na wewnętrzny dziedziniec, czyli pretorium, i zwołali całą kohortę. Ubrali Go w purpurę i uplótłszy wieniec z ciernia, włożyli Mu na głowę. I zaczęli Go pozdrawiać: T. Witaj, królu żydowski! E. Przy tym bili Go trzciną po głowie, pluli na Niego i, przyklękając, oddawali Mu hołd. A gdy Go wyszydzili, zdjęli z Niego purpurę i włożyli na Niego własne Jego szaty.
Droga krzyżowa
Następnie wyprowadzili Go, aby Go ukrzyżować. I przymusili niejakiego Szymona z Cyreny, ojca Aleksandra i Rufa, który wracał z pola i właśnie przechodził, żeby niósł krzyż Jego. Przyprowadzili Go na miejsce Golgota, to znaczy Miejsce Czaszki.
Ukrzyżowanie
Tam dawali Mu wino zaprawione mirrą, lecz On nie przyjął. Ukrzyżowali Go i rozdzielili między siebie Jego szaty, rzucając o nie losy, co który miał zabrać. A była godzina trzecia, gdy Go ukrzyżowali. Był też napis z podaniem Jego winy, tak ułożony: Król żydowski. Razem z Nim ukrzyżowali dwóch złoczyńców, jednego po prawej, drugiego po lewej Jego stronie. Tak wypełniło się słowo Pisma: W poczet złoczyńców został zaliczony.
Wyszydzenie na krzyżu
Ci zaś, którzy przechodzili obok, przeklinali Go, potrząsali głowami, mówiąc: T. Ej, Ty, który burzysz przybytek i w trzech dniach go odbudowujesz, zejdź z krzyża i ocal samego siebie. E. Podobnie arcykapłani wraz z uczonymi w Piśmie drwili między sobą i mówili: T. Innych wybawiał, siebie nie może wybawić. Mesjasz, król Izraela, niechże teraz zejdzie z krzyża, żebyśmy widzieli i uwierzyli. E. Lżyli Go także ci, którzy byli z Nim ukrzyżowani.
Śmierć Jezusa
A gdy nadeszła godzina szósta, mrok ogarnął całą ziemię aż do godziny dziewiątej. O godzinie dziewiątej Jezus zawołał donośnym głosem: + Eloí, Eloí, lamá sabachtháni. E. To znaczy: Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił? Niektórzy ze stojących obok, słysząc to, mówili: T. Patrz, woła Eliasza. E. Ktoś pobiegł i napełniwszy gąbkę octem, włożył na trzcinę i dawał Mu pić, mówiąc: I. Poczekajcie, zobaczymy, czy przyjdzie Eliasz, żeby Go zdjąć z krzyża. E. Lecz Jezus zawołał donośnym głosem i oddał ducha.
Wszyscy klękają i przez chwilę zachowują milczenie.
Po śmierci Jezusa
A zasłona przybytku rozdarła się na dwoje z góry na dół. Setnik zaś, który stał naprzeciw, widząc, że w ten sposób oddał ducha, rzekł: I. Prawdziwie, ten człowiek był Synem Bożym.
E. Były tam również niewiasty, które przypatrywały się z daleka, między nimi Maria Magdalena, Maria, matka Jakuba Mniejszego i Józefa, i Salome. Kiedy przebywał w Galilei, one towarzyszyły Mu i usługiwały. I było wiele innych, które razem z Nim przyszły do Jerozolimy.
Pogrzeb Jezusa
Pod wieczór już, ponieważ było Przygotowanie, czyli dzień przed szabatem, przyszedł Józef z Arymatei, poważany członek Rady, który również wyczekiwał królestwa Bożego. Śmiało udał się do Piłata i poprosił o ciało Jezusa. Piłat zdziwił się, że już skonał. Kazał przywołać setnika i pytał go, czy już dawno umarł. Upewniony przez setnika, podarował ciało Józefowi. Ten kupił płótno, zdjął Jezusa z krzyża, owinął w płótno i złożył w grobie, który wykuty był w skale. Przed wejście do grobu zatoczył kamień. A Maria Magdalena i Maria, matka Józefa, przyglądały się, gdzie Go złożono.
Oto słowo Pańskie.
EWANGELIA KRÓTSZA (Mk 15, 1-39)
Męka naszego Pana Jezusa Chrystusa według świętego Marka.
Jezus przed Piłatem
E. Wczesnym rankiem arcykapłani wraz ze starszymi i uczonymi w Piśmie i cała Wysoka Rada powzięli uchwałę. Kazali Jezusa związanego odprowadzić i wydali Go Piłatowi. Piłat zapytał Go: I. Czy Ty jesteś królem żydowskim? E. Odpowiedział mu: + Tak, Ja nim jestem. E. Arcykapłani zaś oskarżali Go o wiele rzeczy. Piłat ponownie Go zapytał: I. Nic nie odpowiadasz? Zważ, o jakie rzeczy Cię oskarżają? E. Lecz Jezus nic już nie odpowiedział, tak że Piłat się dziwił.
Jezus odrzucony przez swój naród
Na każde zaś święto miał zwyczaj uwalniać im jednego więźnia, którego żądali. A był tam jeden, zwany Barabaszem, uwięziony z buntownikami, którzy w rozruchu popełnili zabójstwo. Tłum przyszedł i zaczął domagać się tego, co zawsze im czynił. Piłat im odpowiedział: I. Jeśli chcecie, uwolnię wam króla żydowskiego? E. Wiedział bowiem, że arcykapłani wydali Go przez zawiść. Lecz arcykapłani podburzyli tłum, żeby uwolnił im raczej Barabasza. Piłat ponownie ich zapytał: I. Cóż więc mam uczynić z Tym, którego nazywacie królem żydowskim? E. Odpowiedzieli mu krzykiem: T. Ukrzyżuj Go! E. Piłat odparł: I. Co więc złego uczynił? E. Lecz oni jeszcze głośniej krzyczeli: T. Ukrzyżuj Go! E. Wtedy Piłat, chcąc zadowolić tłum, uwolnił im Barabasza, Jezusa zaś kazał ubiczować i wydał na ukrzyżowanie.
Król wyśmiany
Żołnierze zaprowadzili Go na wewnętrzny dziedziniec, czyli pretorium, i zwołali całą kohortę.
Ubrali Go w purpurę i uplótłszy wieniec z ciernia, włożyli Mu na głowę. I zaczęli Go pozdrawiać: T. Witaj, królu żydowski! E. Przy tym bili Go trzciną po głowie, pluli na Niego i przyklękając, oddawali Mu hołd. A gdy Go wyszydzili, zdjęli z Niego purpurę i włożyli na Niego własne Jego szaty.
Droga krzyżowa
Następnie wyprowadzili Go, aby Go ukrzyżować. I przymusili niejakiego Szymona z Cyreny, ojca Aleksandra i Rufusa, który wracał z pola i właśnie przechodził, żeby niósł krzyż Jego. Przyprowadzili Go na miejsce Golgota, to znaczy Miejsce Czaszki.
Ukrzyżowanie
Tam dawali Mu wino zaprawione mirrą, lecz On nie przyjął. Ukrzyżowali Go i rozdzielili między siebie Jego szaty, rzucając o nie losy, co który miał zabrać. A była godzina trzecia, gdy Go ukrzyżowali. Był też napis z podaniem Jego winy, tak ułożony: Król żydowski. Razem z Nim ukrzyżowali dwóch złoczyńców, jednego po prawej, drugiego po lewej Jego stronie. Tak wypełniło się słowo Pisma: W poczet złoczyńców został zaliczony.
Wyszydzenie na krzyżu
Ci zaś, którzy przechodzili obok, przeklinali Go, potrząsali głowami, mówiąc: T. Ej, Ty, który burzysz przybytek i w trzech dniach go odbudowujesz, zejdź z krzyża i wybaw samego siebie. E. Podobnie arcykapłani wraz z uczonymi w Piśmie drwili między sobą i mówili: T. Innych wybawiał, siebie nie może wybawić. Mesjasz, król Izraela, niechże teraz zejdzie z krzyża, żebyśmy widzieli i uwierzyli. E. Lżyli Go także ci, którzy byli z Nim ukrzyżowani.
Śmierć Jezusa
A gdy nadeszła godzina szósta, mrok ogarnął całą ziemię aż do godziny dziewiątej. O godzinie dziewiątej Jezus zawołał donośnym głosem: + Eloí, Eloí, lamá sabachtháni. E. To znaczy: Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił? Niektórzy ze stojących obok, słysząc to, mówili: T. Patrz, woła Eliasza.
E. Ktoś pobiegł i napełniwszy gąbkę octem, włożył na trzcinę i dawał Mu pić mówiąc: I. Poczekajcie, zobaczymy, czy przyjdzie Eliasz, żeby Go zdjąć z krzyża. E. Lecz Jezus zawołał donośnym głosem i oddał ducha.
Wszyscy klękają i przez chwilę zachowują milczenie.
Po śmierci Jezusa
A zasłona przybytku rozdarła się na dwoje z góry na dół. Setnik zaś, który stał naprzeciw, widząc, że w ten sposób oddał ducha, rzekł: I. Prawdziwie, ten człowiek był Synem Bożym.
Oto słowo Pańskie.
*************************************************************************************************************************************
KOMENTARZ
Wejść w tajemnicę
Niedziela Palmowa rozpoczyna Wielki Tydzień. Będzie on obfitował w niezwykłe wydarzenia. Nie jest to jednak czas wspomnień i historycznych obchodów wydarzeń z przeszłości. Jezus jest żywy i działa w swoim Kościele, który my tworzymy. Jego doświadczenia stają się naszym udziałem. Ile to razy przeżywamy w naszym życiu łzy Golgoty, a jednocześnie doświadczamy poranków zmartwychwstania! Dajmy się poprowadzić Bożemu duchowi i wejdźmy całym sobą w misterium Wielkiego Tygodnia.
Jezu, tak jak zaprosiłeś uczniów, aby Ci towarzyszyli w wydarzeniach paschalnych, tak zaproś i mnie. Chcę iść za Tobą i wraz z Tobą. Pragnę dotrwać w oczekiwaniu na poranek zmartwychwstania.
Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2015”
Autor: ks. Mariusz Krawiec SSP
Edycja Świętego Pawła
Wprowadzenie do liturgii
SERCE, KTÓRE WIDZI BOGA!
Przedstawiciele młodych całego świata gromadzą się dziś na placu Świętego Piotra, by z Ojcem Świętym celebrować XXX Światowy Dzień Młodzieży. Modlitwie młodych towarzyszy hasło: „Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą” (Mt 5,8).
Jak w młodym Mężczyźnie – skazańcu, wyśmianym, ubiczowanym, ukoronowanym cierniem i konającym na krzyżu wśród szyderstw oprawców i widzów – zobaczyć Boga i Jego miłosierne oblicze? Potrzeba serca czystego, prostego i prawego. Te sześć tygodni Wielkiego Postu przez zasłuchanie w słowo Boże, modlitwę, post i dzieła miłości bliźniego miały oczyścić nasze serca i uwrażliwić je na treści, które będziemy celebrować w czasie Wielkiego Tygodnia, zaczynając właśnie od Niedzieli Palmowej. Za chwilę zasłuchamy się w słowo Boże ukazujące nam pokorną miłość Zbawiciela, który przybywa do Jerozolimy jako Król Pokoju, na osiołku, a nie na walecznym rumaku. On, zamiast nas sądzić, pozwala się nam osądzić, jak przypomni nam prorok Izajasz. On, według słów św. Pawła, dobrowolnie uniża się, aby wywyższyć upadłego w grzech człowieka i ukazać mu jego wielką godność bycia dzieckiem Boga.
Otwórzmy nasze umysły i serca, aby być dziś blisko Pana Jezusa. Aby iść za Nim i z Nim krok w krok drogą Jego pełnej pasji miłości ku każdemu z nas. Dziś to Pan Jezus czyni wielkie rzeczy dla nas! On ma moc sprawić wszystko nowe w naszym życiu. Od nas zależy, czy będziemy blisko Niego jak Maryja i Jan, jak płaczące niewiasty, Weronika i Szymon Cyrenejczyk, czy pozostaniemy dalecy jak faryzeusze, Rzymianie i Piłat.
s. Anna Maria Pudełko – apostolinka
http://www.edycja.pl/dzien_panski/id/911
Liturgia słowa
Niedziela Palmowa rozpoczyna Święty Tydzień, którego kulminacyjnymi dniami jest Triduum Paschalne, upamiętniające śmierć i zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa. W dniu dzisiejszym idziemy z palmami w rękach do naszych kościołów, śpiewając Panu jak jerozolimskie rzesze: „Błogosławiony, który przychodzi w imię Pańskie”. Historyczny wjazd Chrystusa na oślęciu do Jerozolimy ma także znaczenie duchowe: dziś Jezus przybywa do najważniejszej świątyni, jaką jest każdy z nas, by usunąć z naszych serc wszelkie zło i wnieść tam blask swego królestwa.
PIERWSZE CZYTANIE (Iz 50,4-7)
Pismo Święte często ukazuje nam obrazy, które w ludzkim rozumieniu jawią się jako paradoks. W Pieśni Izajasza, kreślącej wizerunek cierpiącego Mesjasza, Sługa Pański zwycięża swoich prześladowców, nie stosując odwetu. „Nie stawiajcie oporu złemu” (Mt 5,39) – powiedział Jezus. On dał nam przykład i pokazał, że pychę i nienawiść czeka klęska i wstyd.
Czytanie z Księgi proroka Izajasza
Pan Bóg mnie obdarzył językiem wymownym, bym umiał przyjść z pomocą strudzonemu przez słowo krzepiące. Każdego rana pobudza me ucho, bym słuchał jak uczniowie. Pan Bóg otworzył mi ucho, a ja się nie oparłem ani się nie cofnąłem.
Podałem grzbiet mój bijącym i policzki moje rwącym mi brodę. Nie zasłoniłem mej twarzy przed zniewagami i opluciem.
Pan Bóg mnie wspomaga, dlatego jestem nieczuły na obelgi, dlatego uczyniłem twarz moją jak głaz i wiem, że wstydu nie doznam.
PSALM (Ps 22,8-9.17-18a.19-20.23-24)
Ciężkie życiowe doświadczenie budzi lęk i pokusę podejrzenia, że Bóg o nas zapomniał lub że nas karze. Święty Jan od Krzyża nazwał ten stan „ciemną nocą” wiary. Jezus doświadczył takiej „nocy” w Ogrójcu i na Golgocie, stąd tego ludzkiego doświadczenia nigdy nie potępił, lecz go uświęcił – zwłaszcza gdy na krzyżu modlił się słowami – psalmu – człowieka ciężko doświadczonego.
Refren: Boże mój, Boże, czemuś mnie opuścił?
Szydzą ze mnie wszyscy,
którzy na mnie patrzą, *
wykrzywiają wargi i potrząsają głowami:
«Zaufał Panu, niech go Pan wyzwoli, *
niech go ocali, jeśli go miłuje». Ref.
Sfora psów mnie opadła, *
otoczyła mnie zgraja złoczyńców.
Przebodli moje ręce i nogi, *
policzyć mogę wszystkie moje kości. Ref.
Dzielą między siebie moje szaty *
i los rzucają o moją suknię.
Ty zaś, o Panie, nie stój z daleka: *
pomocy moja, śpiesz mi na ratunek. Ref.
Będę głosił swym braciom Twoje imię *
i będę Cię chwalił w zgromadzeniu wiernych:
«Chwalcie Pana, wy, którzy się Go boicie, *
niech się Go lęka całe potomstwo Izraela». Ref.
DRUGIE CZYTANIE (Flp 2,6-11)
Święty Paweł odwołuje się do słów Izajasza o Słudze Pańskim. Jezus Chrystus, który odwiecznie istniał „w postaci Bożej”, uniżył się przez wcielenie i krzyż, by podźwignąć potomków Adama i stworzyć z nich wielką rodzinę Bożą w swoim Kościele.
Czytanie z Listu świętego Pawła Apostoła do Filipian
Chrystus Jezus, istniejąc w postaci Bożej, nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem, lecz ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi, stawszy się podobnym do ludzi. A w tym, co zewnętrzne, uznany za człowieka, uniżył samego siebie, stawszy się posłusznym aż do śmierci, i to śmierci krzyżowej.
Dlatego też Bóg wywyższył Go nad wszystko i darował Mu imię ponad wszelkie imię, aby na imię Jezusa zgięło się każde kolano istot niebieskich i ziemskich, i podziemnych, i aby wszelki język wyznał, że Jezus Chrystus jest Panem ku chwale Boga Ojca.
ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (Flp 2,8-9)
Aklamacja: Chwała Tobie, Królu wieków.
Dla nas Chrystus stał się posłusznym aż do śmierci,
a była to śmierć na krzyżu.
Dlatego Bóg wywyższył Go nad wszystko
i dał Mu imię, które jest ponad wszelkie imię.
Aklamacja: Chwała Tobie, Królu wieków.
EWANGELIA (krótsza, Mk 15,1-39)
Przez czytanie Pasji, zagłębiamy się w bezmiar Bożej męki. W tym rozmyślaniu pomagają nam również Gorzkie żale. Nie chodzi jednak o użalanie się nad cierpiącym Jezusem, lecz o pokorne przyjęcie Bożego daru miłości i kształtowanie w sobie Bożego człowieka, który potrafi iść za Jezusem także drogą krzyża.
† ‒ słowa Chrystusa; E. ‒ słowa Ewangelisty; I. ‒ słowa innych osób pojedynczych; T. ‒ słowa kilku osób lub tłumu
Męka naszego Pana Jezusa Chrystusa
według świętego Marka
Jezus przed Piłatem
E. Wczesnym rankiem arcykapłani wraz ze starszymi i uczonymi w Piśmie i cała Wysoka Rada powzięli uchwałę. Kazali Jezusa związanego odprowadzić i wydali Go Piłatowi. Piłat zapytał Go:
I. Czy Ty jesteś królem żydowskim?
E. Odpowiedział mu:
† Tak, Ja nim jestem.
E. Arcykapłani zaś oskarżali Go o wiele rzeczy. Piłat ponownie Go zapytał:
I. Nic nie odpowiadasz? Zważ, o jakie rzeczy Cię oskarżają.
E. Lecz Jezus nic już nie odpowiedział, tak że Piłat się dziwił.
Jezus odrzucony przez swój naród
Na każde zaś święto miał zwyczaj uwalniać im jednego więźnia, którego żądali. A był tam jeden, zwany Barabaszem, uwięziony z buntownikami, którzy w rozruchu popełnili zabójstwo. Tłum przyszedł i zaczął domagać się tego, co zawsze im czynił. Piłat im odpowiedział:
I. Jeśli chcecie, uwolnię wam króla żydowskiego.
E. Wiedział bowiem, że arcykapłani wydali Go przez zawiść. Lecz arcykapłani podburzyli tłum, żeby uwolnił im raczej Barabasza. Piłat ponownie ich zapytał:
I. Cóż więc mam uczynić z Tym, którego nazywacie królem żydowskim?
E. Odpowiedzieli mu krzykiem:
T. Ukrzyżuj Go!
E. Piłat odparł:
I. Co więc złego uczynił?
E. Lecz oni jeszcze głośniej krzyczeli:
T. Ukrzyżuj Go!
E. Wtedy Piłat, chcąc zadowolić tłum, uwolnił im Barabasza, Jezusa zaś kazał ubiczować i wydał na ukrzyżowanie.
Król wyśmiany
Żołnierze zaprowadzili Go na wewnętrzny dziedziniec, czyli pretorium, i zwołali całą kohortę. Ubrali Go w purpurę i uplótłszy wieniec z ciernia, włożyli Mu na głowę. I zaczęli Go pozdrawiać:
T. Witaj, Królu Żydowski!
E. Przy tym bili Go trzciną po głowie, pluli na Niego i przyklękając, oddawali Mu hołd. A gdy Go wyszydzili, zdjęli z Niego purpurę i włożyli na Niego własne Jego szaty.
Droga krzyżowa
Następnie wyprowadzili Go, aby Go ukrzyżować. I przymusili niejakiego Szymona z Cyreny, ojca Aleksandra i Rufusa, który wracał z pola i właśnie przechodził, żeby niósł krzyż Jego. Przyprowadzili Go na miejsce Golgota, to znaczy Miejsce Czaszki.
Ukrzyżowanie
Tam dawali Mu wino zaprawione mirrą, lecz On nie przyjął. Ukrzyżowali Go i rozdzielili między siebie Jego szaty, rzucając o nie losy, co który miał zabrać. A była godzina trzecia, gdy Go ukrzyżowali. Był też napis z podaniem Jego winy, tak ułożony: Król Żydowski. Razem z Nim ukrzyżowali dwóch złoczyńców, jednego po prawej, drugiego po lewej Jego stronie. Tak wypełniło się słowo Pisma: W poczet złoczyńców został zaliczony.
Wyszydzenie na krzyżu
Ci zaś, którzy przechodzili obok, przeklinali Go, potrząsali głowami, mówiąc:
T. Ej, Ty, który burzysz przybytek i w trzech dniach go odbudowujesz, zejdź z krzyża i wybaw samego siebie.
E. Podobnie arcykapłani wraz z uczonymi w Piśmie drwili między sobą i mówili:
T. Innych wybawiał, siebie nie może wybawić. Mesjasz, król Izraela, niechże teraz zejdzie z krzyża, żebyśmy widzieli i uwierzyli.
E. Lżyli Go także ci, którzy byli z Nim ukrzyżowani.
Śmierć Jezusa
A gdy nadeszła godzina szósta, mrok ogarnął całą ziemię aż do godziny dziewiątej. O godzinie dziewiątej Jezus zawołał donośnym głosem:
† Eloí, Eloí, lamá sabachtháni.
E. To znaczy: Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił? Niektórzy ze stojących obok, słysząc to, mówili:
T. Patrz, woła Eliasza.
E. Ktoś pobiegł i napełniwszy gąbkę octem, włożył na trzcinę i dawał Mu pić, mówiąc:
I. Poczekajcie, zobaczymy, czy przyjdzie Eliasz, żeby Go zdjąć z krzyża.
E. Lecz Jezus zawołał donośnym głosem i oddał ducha.
Wszyscy klękają i zachowują przez chwilę milczenie.
Po śmierci Jezusa
A zasłona przybytku rozdarła się na dwoje, z góry na dół. Setnik zaś, który stał naprzeciw, widząc, że w ten sposób oddał ducha, rzekł:
I. Prawdziwie ten człowiek był Synem Bożym.
http://www.edycja.pl/dzien_panski/id/911/part/2
Rozważanie
Zostańcie tu i czuwajcie! (Mk 14, 34).
W straszliwej godzinie trwogi Jezus, czekając na ostatni akt swojego ziemskiego życia, zdjęty strachem modlił się w Ogrodzie Oliwnym. Jak bardzo potrzebował wówczas wsparcia uczniów, jak bardzo potrzebował wtedy ich obecności, spojrzenia, miłości. Prosił, by nie odchodzili, by wytrwali z Nim do końca tej ciężkiej próby wierności woli Ojca i miłości do ludzi. Bóg prosi człowieka: „Nie odchodź, zostań ze Mną do końca!”. Czy można odrzucić prośbę samego Boga? Jezus potrzebuje człowieka, przecież cały ten trud podjął tylko ze względu na niego. Dlatego chce, aby człowiek pomógł Mu nieść ten wielki krzyż cierpienia, aby pomógł Mu pokonać rozlewające się morze nienawiści i strachu. Jezus chce, abyś pomógł Mu zbawić świat, abyś przyłożył rękę do miecza w walce przeciwko wszelkiemu złu. Chce, byś trwał przy Nim, byś czuwał, byś szedł z Nim ramię w ramię, a wtedy On pomoże ci nieść twój krzyż, wesprze cię w chwilach utrapienia i przeprowadzi cię także przez ostatnią próbę: ze śmierci przeprowadzi cię do radości zmartwychwstania.
Rozważania zaczerpnięte z terminarzyka “Dzień po dniu”
wydawanego przez Edycję Świętego Pawła
http://www.edycja.pl/dzien_panski/id/911/part/4
**********
Homilia przypisywana św. Epifaniuszowi z Salaminy (? – 403), biskupowi
1. homilia na święto Niedzieli Palmowej; PG 43, 427n
“Córo Syjonu, raduj się” – rozwesel się, Kościele Boży – “oto Król twój idzie do Ciebie” (Za 9,9). Wyjdź ku Niemu, pospiesz się by oglądać Jego chwałę. Oto zbawienie świata: Bóg idzie na krzyż, Upragniony przez narody wkracza na Syjon. Nadchodzi światło. Wołajmy z ludem: “Hosanna Synowi Dawidowemu. Błogosławiony Ten, który przychodzi w imię Pańskie.” Pan Bóg ukazuje się nam, którzy przebywamy w mrokach i cieniu śmierci (Łk 1,79). Ukazuje się On – zmartwychwstanie umarłych, uwolnienie więźniów, światło niewidomych, pocieszenie strapionych, wytchnienie dla słabych, źródło dla spragnionych, pomsta dla prześladowanych, odkupienie zagubionych, zjednoczenie podzielonych, uzdrowienie chorych, ocalenie dla zagubionych.
Wczoraj, Chrystus wskrzesił z martwych Łazarza – dzisiaj sam idzie ku śmierci. Wczoraj zrywał bandaże, które krępowały Łazarza – dzisiaj wyciąga ręce ku tym, którzy chcą go skrępować. Wczoraj wydobywał ludzi z mroku – dzisiaj, dla ludzi, zanurza się w mroku i cieniu śmierci. Kościół świętuje. Rozpoczyna święto świąt, gdyż przyszedł jego król jako oblubieniec, gdyż jego król stanął pośrodku Kościoła.
************
Propozycja kontemplacji ewangelicznej według “lectio divina”
VI NIEDZIELA WIELKIEGO POSTU, PALMOWA, MĘKI PAŃSKIEJ – rok B
29 marca 2015 r.
I. Lectio: Czytaj z wiarą i uważnie święty tekst, jak gdyby dyktował go dla ciebie Duch Święty.
A kiedy przyszli do ogrodu zwanego Getsemani, rzekł Jezus do swoich uczniów: Usiądźcie tutaj, Ja tymczasem będę się modlił. Wziął ze sobą Piotra, Jakuba i Jana i począł drżeć i odczuwać trwogę. I rzekł do nich: Smutna jest moja dusza aż do śmierci; zostańcie tu i czuwajcie. I odszedłszy nieco dalej, upadł na ziemię i modlił się, żeby, jeśli to możliwe, ominęła Go ta godzina. I mówił: Abba, Ojcze, dla Ciebie wszystko jest możliwe, zabierz ten kielich ode Mnie. Lecz nie to, co Ja chcę, ale to, co Ty. Potem wrócił i zastał ich śpiących. Rzekł do Piotra: Szymonie, śpisz? Jednej godziny nie mogłeś czuwać? Czuwajcie i módlcie się, abyście nie ulegli pokusie; duch wprawdzie ochoczy, ale ciało słabe. Odszedł znowu i modlił się, powtarzając te same słowa. Gdy wrócił, zastał ich śpiących, gdyż oczy ich były snem zmorzone, i nie wiedzieli, co Mu odpowiedzieć. Gdy przyszedł po raz trzeci, rzekł do nich: Śpicie dalej i odpoczywacie? Dosyć. Przyszła godzina, oto Syn Człowieczy będzie wydany w ręce grzeszników. Wstańcie, chodźmy, oto zbliża się mój zdrajca.
(Mk 14,32-42 – Fragment Ewangelii Męki Pańskiej)
II. Meditatio: Staraj się zrozumieć dogłębnie tekst. Pytaj siebie: “Co Bóg mówi do mnie?”.
Pewnego razu, jak podaje Ewangelia, uczniowie poruszeni modlitwą Pana Jezusa prosili Go, aby ich nauczył takiej modlitwy. Z tej prośby zrodziła się modlitwa Ojcze nasz, którą Jezus przekazał swoim uczniom a także całej wspólnocie Kościoła. W Ogrodzie Oliwnym Pan Jezus niejako dorzucił jeszcze kilka kolejnych wskazówek odnośnie dialogu z Bogiem, czyli modlitwy.
Po pierwsze. Pan Jezus intensywnie rozmawia z Ojcem w chwili szczególnej próby na drodze zbawienia. To rozmowa Syna z Ojcem czy wręcz Tatusiem. Owocem tego dialogu jest przyjęcie przez Pana Jezusa na siebie kielicha gniewu Bożego, wypełnienie Bożej woli, a w rezultacie zbawienie człowieka.
Czy ja w szczególnie trudnych momentach mego życia trwam na intensywnej modlitwie do Boga? Czy w modlitwie te trudności przynoszę Bogu, proszę o siłę, moc ich pokonania? Czy jest to dialog dziecka z Ojcem? Czy i ja pragnę zrozumieć i wypełnić Bożą wolę?
Po drugie. Jezus mobilizuje do czuwania i modlitwy swoich uczniów, a w dalszej perspektywie kolejnych, którzy pójdą za Nim. Czuwanie potrzebuje modlitwy, aby było czuwaniem na chwałę Pana. Modlitwa bez czuwania bardzo szybko zamieni się w pobożne drzemanie. Czuwanie i modlitwa to skuteczna pomoc w walce z pokusami.
Być może nie przeżyłem stanu mobilizacji, i daj Boże nie przeżyję, na wypadek wojny, ale moje życie to przecież ciągłe zmaganie z przeróżnymi pokusami, które atakują mnie nieustannie. Czy mobilizuję się do modlitwy i czuwania? Ponieważ pokusy nie śpią, to ja czuwam, nie dam się zaskoczyć?
Po trzecie. Pan oczekiwał od Piotra i innych uczniów w swej duchowej walce wspierającej obecności, choć godziny czuwania i modlitwy.
Czy kiedy jest to potrzebne modlę się dłużej, czuwam nawet całą noc? Nie skąpię czasu Panu Bogu, jestem hojny? Czy coraz lepiej umiem “marnować” czas na modlitwę? Czy będący w duchowej, i nie tylko, potrzebie, mogę liczyć na moją wspierającą obecność, moją pomoc, moje zainteresowanie? Czy dbam o zdrowy, dobry sen, ale gdy jest konieczność potrafię go ograniczyć a nawet z niego zrezygnować, tym bardziej, gdy chodzi o Boże sprawy?
Pomodlę się o owocne przeżycie Wielkiego Tygodnia dla całej wspólnoty Kościoła świętego. W szczególny sposób powierzę Bogu posługę spowiedników. Pomodlę się też za penitentów, którzy przeżywają wielkie opory związane ze spowiedzią, aby pomimo oporów, dotarli do zdrojów Bożego miłosierdzia. Pomodlę się za przygotowujących liturgię Triduum Paschalnego, za tych, którzy będą wykonywać ciemnicę czy Boży grób. Ustalę plan mojego zaangażowania w Wielkim Tygodniu.
III Oratio: Teraz ty mów do Boga. Otwórz przed Bogiem serce, aby mówić Mu o przeżyciach, które rodzi w tobie słowo. Módl się prosto i spontanicznie – owocami wcześniejszej “lectio” i “meditatio”. Pozwól Bogu zstąpić do serca i mów do Niego we własnym sercu. Wsłuchaj się w poruszenia własnego serca. Wyrażaj je szczerze przed Bogiem: uwielbiaj, dziękuj i proś. Może ci w tym pomóc modlitwa psalmu:
Sfora psów mnie opadła,
otoczyła mnie zgraja złoczyńców
Przebodli moje ręce i nogi,
policzyć mogę wszystkie moje kości…
(Ps 22,17-18)
IV Contemplatio: Trwaj przed Bogiem całym sobą. Módl się obecnością. Trwaj przy Bogu. Kontemplacja to czas bezsłownego westchnienia Ducha, ukojenia w Bogu. Rozmowa serca z sercem. Jest to godzina nawiedzenia Słowa. Powtarzaj w różnych porach dnia:
Panie, pomocy moja, spiesz mi na ratunek
*****
opracował: ks. Ryszard Stankiewicz SDS
Centrum Formacji Duchowej – www.cfd.salwatorianie.pl )
Poznaj lepiej metodę kontemplacji ewangelicznej według Lectio Divina:
http://www.katolik.pl/
**********
***********
#Ewangelia: “Hosanna” i “ukrzyżuj”
Mieczysław Łusiak SJ
Gdy się przybliżyli do Jerozolimy i przyszli do Betfage na Górze Oliwnej, wtedy Jezus posłał swoich uczniów i rzekł im: “Idźcie do wsi, która jest przed wami, a zaraz znajdziecie oślicę uwiązaną i źrebię z nią. Odwiążcie je i przyprowadźcie do Mnie. A gdyby wam kto co mówił, powiecie: «Pan ich potrzebuje, a zaraz je puści»”. Stało się to, żeby się spełniło słowo proroka: “Powiedzcie Córze Syjońskiej: Oto Król twój przychodzi do ciebie łagodny, siedzący na osiołku, źrebięciu oślicy”.
Uczniowie poszli i uczynili, jak im Jezus polecił. Przyprowadzili oślicę i źrebię i położyli na nie swe płaszcze, a On usiadł na nich. A ogromny tłum słał swe płaszcze na drodze, inni obcinali gałązki z drzew i ścielili na drodze. A tłumy, które Go poprzedzały i które szły za Nim, wołały głośno: “Hosanna Synowi Dawida. Błogosławiony, który przychodzi w imię Pańskie. Hosanna na wysokościach”.
Gdy wjechał do Jerozolimy, poruszyło się całe miasto, i pytano: “Kto to jest?” A tłumy odpowiadały: “To jest prorok Jezus z Nazaretu w Galilei”.
Komentarz do Ewangelii:
Jezus nie raz przychodził do Jerozolimy, ale dopiero wtedy, gdy przychodził po raz ostatni pozwolił, by witano Go w tak uroczysty sposób, jak prawdziwego proroka, a nawet Mesjasza. Pozwolił na to dopiero wobec rychłej perspektywy Męki, Śmierci i Zmartwychwstania. Tak miało być. Mesjasz miał być radośnie przywitany, miał wzbudzić powszechny entuzjazm i podnieść ludzi na duchu. Ale miał też cierpieć, być odrzucony, zabity i trzeciego dnia zmartwychwstać.
Również w naszym życiu muszą dziać się rzeczy piękne i radosne, ale one muszą się przeplatać z chwilami trudnymi. Nasze życie jest bowiem drogą, a to oznacza, że wszystko przemija. To właśnie owe ciągłe zmiany decydują o postępie na drodze do pełni życia.
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/pismo-swiete-rozwazania/art,2381,ewangelia-hosanna-i-ukrzyzuj.html
***********
Na dobranoc i dzień dobry – Mk 15, 1-39
Mariusz Han SJ
Nasza droga umęczenia…
Męka naszego Pana Jezusa Chrystusa
Jezus przed Piłatem
Zaraz wczesnym rankiem arcykapłani wraz ze starszymi i uczonymi w Piśmie i cała Wysoka Rada powzięli uchwałę. Kazali Jezusa związanego odprowadzić i wydali Go Piłatowi. Piłat zapytał Go: I. Czy Ty jesteś królem żydowskim? E. Odpowiedział mu: ╋ Tak, Ja nim jestem. E. Arcykapłani zaś oskarżali Go o wiele rzeczy. Piłat ponownie Go zapytał: I. Nic nie odpowiadasz? Zważ, o jakie rzeczy Cię oskarżają. E. Lecz Jezus nic już nie odpowiedział, tak że Piłat się dziwił.
Jezus odrzucony przez swój naród
Na każde zaś święto miał zwyczaj uwalniać im jednego więźnia, którego żądali. A był tam jeden, zwany Barabaszem, uwięziony z buntownikami, którzy w rozruchu popełnili zabójstwo. Tłum przyszedł i zaczaj domagać się tego, co zawsze im czynił. Piłat im odpowiedział: I. Jeśli chcecie, uwolnię wam króla żydowskiego? E. Wiedział bowiem, że arcykapłani wydali Go przez zawiść. Lecz arcykapłani podburzyli tłum, żeby uwolnił im raczej Barabasza. Piłat ponownie ich zapytał: I. Cóż więc mam uczynić z Tym, którego nazywacie królem żydowskim? E. Odpowiedzieli mu krzykiem: I. Ukrzyżuj Go! E. Piłat odparł: I. Co więc złego uczynił? E. Lecz oni jeszcze głośniej krzyczeli: T. Ukrzyżuj Go! E. Wtedy Piłat, chcąc zadowolić tłum, uwolnił im Barabasza, Jezusa zaś kazał ubiczować i wydał na ukrzyżowanie.
Król wyśmiany
Żołnierze zaprowadzili Go na wewnętrzny dziedziniec, czyli pretorium, i zwołali całą kohortę. Ubrali Go w purpurę i uplótłszy wieniec z ciernia, włożyli Mu na głowę. I zaczęli Go pozdrawiać: T. Witaj, królu żydowski! E. Przy tym bili Go trzciną po głowie, pluli na Niego i, przyklękając, oddawali Mu hołd. A gdy Go wyszydzili, zdjęli z Niego purpurę i włożyli na Niego własne Jego szaty.
Droga krzyżowa
Następnie wyprowadzili Go, aby Go ukrzyżować. I przymusili niejakiego Szymona z Cyreny, ojca Aleksandra i Rufa, który wracał z pola i właśnie przechodził, żeby niósł krzyż Jego. Przyprowadzili Go na miejsce Golgota, to znaczy Miejsce Czaszki.
Ukrzyżowanie
Tam dawali Mu wino zaprawione mirrą, lecz On nie przyjął. Ukrzyżowali Go i rozdzielili między siebie Jego szaty, rzucając o nie losy, co który miał zabrać. A była godzina trzecia, gdy Go ukrzyżowali. Był też napis z podaniem Jego winy, tak ułożony: Król żydowski. Razem z Nim ukrzyżowali dwóch złoczyńców, jednego po prawej, drugiego po lewej Jego stronie. Tak wypełniło się słowo Pisma: W poczet złoczyńców został zaliczony.
Wyszydzenie na krzyżu
Ci zaś, którzy przechodzili obok, przeklinali Go, potrząsali głowami, mówiąc: T. Ej, Ty, który burzysz przybytek i w trzech dniach go odbudowujesz, zejdź z krzyża i ocal samego siebie. E. Podobnie arcykapłani wraz z uczonymi w Piśmie drwili między sobą i mówili: T. Innych wybawiał, siebie nie może wybawić. Mesjasz, król Izraela, niechże teraz zejdzie z krzyża, żebyśmy widzieli i uwierzyli. E. Lżyli Go także ci, którzy byli z Nim ukrzyżowani.
Śmierć Jezusa
A gdy nadeszła godzina szósta, mrok ogarnął całą ziemię aż do godziny dziewiątej. O godzinie dziewiątej Jezus zawołał donośnym głosem: ╋ Eloí, Eloí, lamá sabachtháni. E. To znaczy: Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił? Niektórzy ze stojących obok, słysząc to, mówili: T. Patrz, woła Eliasza. E. Ktoś pobiegł i napełniwszy gąbkę octem, włożył na trzcinę i dawał Mu pić, mówiąc: I. Poczekajcie, zobaczymy, czy przyjdzie Eliasz, żeby Go zdjąć z krzyża. E. Lecz Jezus zawołał donośnym głosem i oddał ducha. Wszyscy klękają i przez chwilę zachowują milczenie.
Po śmierci Jezusa
A zasłona przybytku rozdarła się na dwoje z góry na dół. Setnik zaś, który stał naprzeciw, widząc, że w ten sposób oddał ducha, rzekł: I. Prawdziwie, ten człowiek był Synem Bożym.
Opowiadanie pt. “Oblicze Jezusa”
Pewnego dnia, na Sycylii, mnich Epifaniusz odkrył w sobie dar Pana: potrafił malować piękne ikony.Zapragnął namalować jedną, która stałaby się arcydziełem: zapragnął namalować oblicze Chrystusa. Gdzie znaleźć odpowiedniego modela, zdolnego wyrazić równocześnie cierpienia i radość, śmierć i zmartwychwstanie, boskość i człowieczeństwo?
Epifaniusz nie mógł zaznać już spokoju. Wyruszył w podróż, przemierzył Europę, obserwując każdą twarz. Niestety, nie istniało oblicze mogące przedstawiać Chrystusa.
Pewnego wieczoru zasnął powtarzając słowa psalmu: «Twego oblicza szukam Panie. Nie ukrywaj przede mną Twego oblicza.» Miał sen: anioł prowadził go do spotykanych osób i wskazywał na jeden szczegół, który czynił tę twarz podobną do Chrystusowej; radość młodej żony, niewinność dziecka, siłę wieśniaka, cierpienie chorego, strach skazańca, dobroć matki, przestrach sieroty, surowość sędziego, wesołość kuglarza, miłosierdzie spowiednika, zabandażowane oblicze trędowatego. Epifaniusz powrócił do swego klasztoru i wziął się o pracy.
Po roku ikona przedstawiająca Chrystusa była gotowa. Pokazał ją opatowi i współbraciom, którzy zdumieli się i rzucili się na kolana. Oblicze Chrystusa było cudowne, wzruszające, stawiające pytania.
Na próżno pytano Epifaniusza, kto posłużył mu za modela.
Nie szukaj Chrystusa w obliczu jednego człowieka, ale w każdym człowieku szukaj fragmentu oblicza Chrystusowego.
Refleksja
Każdy z nas, na wzór Chrystusa, dźwiga codzienny krzyż, który jest doświadczeniem często traumatycznym. Krzyż jest obecny w każdym doświadczeniu ludzkim, które oddziałuje na nasze kolejne dni życia. Niejednokrotnie przecież byliśmy skazywani przez innych na margines życia społecznego, oceniani, krytykowani, ale była też choroba, strata najbliższych, tych, których kochamy. To jest realne doświadczenie smutku, zdrady, troski i osamotnienia. Nasze życie niejednokrotnie wbijało nam gwoździe, które mocno odczuliśmy na własnej skórze…
Jezus został skazany przez ludzi na osamotnienie, które w końcu doprowadziło Go do śmierci. Cierpienie, boleść, osamotnienie to nieodłączne elementy naszego codziennego życia. Bez cierpienia nie ma życia, tak jak i radości, która daje nadzieję na lepsze jutro. Tylko poprzez przyjęcie tego, co dał nam Bóg, czyli zarówno radości, ale też i smutku, wielbimy Tego, który dał nam życie na tej ziemi, której jesteśmy wciąż współtwórcami…
3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. Dlaczego tak trudno przyjąć nam codzienny krzyż?
2. Czym jest nasz codzienny krzyż?
3. Czy nasze życie jest możliwe bez cierpienia?
I tak na koniec…
Są tacy, którzy uciekają od cierpienia miłości. Kochali, zawiedli się i nie chcą już nikogo kochać, nikomu służyć, nikomu pomagać. Taka samotność jest straszna, bo człowiek uciekając od miłości, ucieka od samego życia. Zamyka się w sobie.
(Jan Twardowski)
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/na-dobranoc-i-dzien-dobry/art,752,na-dobranoc-i-dzien-dobry-mk-15-1-39.html
****************
JEZUS – przykład POKORY do naśladowania
29 marca 2015, autor: Krzysztof Osuch SJ
Niedziela Palmowa streszcza to, co jeszcze raz przeżyjemy w Wielkim Tygodniu, a zwłaszcza podczas Triduum Paschalnego. „Zwali się” na nas ogrom Jezusowej Męki, ale też spłynie nas ogrom Radości – najpierw Jego, a w ślad za Nim – naszej, osobiście przeżywanej…
Słowo Boże da nam najpierw przedsmak radości, gdy towarzyszyć będziemy Jezusowi uroczyście wjeżdżającemu (na oślęciu) do Jerozolimy, a potem zatopimy się w Męce Pana naszego Jezusa Chrystusa. Udzieli się nam smutek Jego duszy, ale też po paru dniach współcierpienia ze Zbawicielem doświadczymy, że ostatnim zdaniem Boga w naszym poranionym świecie jest radosny śpiew wobec wielkiego i ostatecznego zwycięstwa Boskiej Mocy i Życia nad grzechem, śmiercią i szatanem!
My wszyscy, tworzący mistyczne Ciało Chrystusa, mamy coraz jaśniejszą świadomość, że przez resztę życia będą się nam przeplatać smutek i radość…; może nawet częściej będzie bolało z powodu podlegania prawu obumierania i dobrowolnie podejmowanej ofiarnej służby… Jednak dzięki Jezusowi Chrystusowi i Dniom Paschy nabieramy pewności, że pisane nam jest – u kresu drogi – pełne radości i wiecznego pokoju Alleluja! Amen. Alleluja…
Wszechmogący, wieczny Boże, aby dać ludziom przykład pokory do naśladowania, sprawiłeś, że nasz Zbawiciel przyjął ciało i poniósł śmierć na krzyżu; daj nam pojąć naukę płynącą z Jego Męki i zasłużyć na udział w Jego zmartwychwstaniu – Kolekta z Niedzieli Palmowej.Zima i Wiosna
Znowu powraca wiosna i znów przeżyjemy Wielkanocne Święta. W świecie otaczającej nas przyrody z każdym dniem robi się coraz piękniej. Od szeregu lat mówię sobie, że warto żyć kolejny rok (znosząc różne trudy i przeciwności), by móc ponownie przeżyć wiosnę i nacieszyć się cudem odradzającego się życia. Istotnie, jest to jakiś rodzaj prekatechezy i preewangelizacji, gdy się co rok ogląda potęgę Słońca i Wiosny! I gdy widać, jak życie bierze górę nad zimową śmiercią.
- Kto zna dobrą nowinę o Miłości Boga i Zmartwychwstaniu Jezusa (i naszym), ten tym bardziej wie, że to Wiosna ma rację, a nie zima! Że do wiosny należy ostatnie zdanie, a nie do zimy. Że racja jest przy Życiu i wszechogarniającej Radości, a nie przy śmierci i smutku.
Kolejna wiosna i jeszcze jedna Wielkanoc byłyby naprawdę piękne i radosne, gdyby nie potoki łez, które jeszcze codziennie płyną po niezliczonych twarzach w każdym zakątku Ziemi. Powody do płaczu są różne i każdego dopadną, nawet jeśli nie w jednym czasie i w tym samym stopniu. Odrobina szczerej rozmowy na ogół kończy się stwierdzeniem, że gdzie się nie popatrzy, to wszędzie widać tyle nierozwiązywalnych problemów, nieuchronnego cierpienia. Tak, nie braknie nam powodów do obaw i trwogi, strapienia i łez.
- A jednak mimo wszystko wraca Wiosna i czas Wielkiego Postu, którego kulminacyjnym punktem jest nie tylko Krzyż, Śmierć, Grób, ale przede wszystkim Zmartwychwstały Jezus!
- Niedziela Palmowa jest swoistym streszczeniem tego, co będziemy przeżywać w całym Wielkim Tygodniu, a zwłaszcza w czasie Triduum Paschalnego: będzie ogrom Męki i ogrom Radości. W liturgii słowa z Niedzieli Palmowej mamy jedno i drugie, ale jakby w odwrotnej kolejności: najpierw jest radość z towarzyszenia Jezusowi wjeżdżającemu na oślęciu do Jerozolimy, a zaraz potem jest długi opis Męki Pana naszego Jezusa Chrystusa. Na radosne Alleluja Wigilii Paschalnej i Wielkanocy poczekamy zaledwie kilka dni. Jednak w życiu nas wszystkich, którzy jesteśmy Ciałem Chrystusa, jeszcze (pewno) dość długo potrwa czas obumierania, wyniszczenia, ofiarnej służby, męki, cierpienia… – zanim z całego serca zaśpiewamy radosne Alleluja, gdy osobiście doświadczymy chwały Zmartwychwstania.
Po tym wstępnym „ustaleniu” zobaczmy nieco dokładniej, co nas gnębi i rewoltuje… I jak Jezus uczy nas pokornego podążania do Nieba, do Zmartwychwstania.
Pana chwalić czy ganić?
Wszyscy żyjemy tym samym człowieczym życiem. Temu nikt nie zaprzeczy. Jest w tym pełna zgoda. Nasz los jest wspólny. Okazuje się jednak, że jedni za to człowiecze życie Pana Boga chwalą i mają nadzieję na Pełnię życia w Nim, natomiast inni – czują się z Bogiem skłóceni. Są z życia niezadowoleni, gdyż doświadczają osamotnienia. Braki i cierpienia wpisane w człowiecze życie „każą się” im przeciw swemu Stwórcy zrewoltować. Nie mogą się pogodzić z tym, że Bóg, przecież wszechmocny i kochający, zdaje się stać z boku i (natychmiast) nie odmienia ich trudnego losu.
Jeśli jest prawdą, że wszyscy jesteśmy grzesznikami, to i wszyscy jesteśmy kuszeni do podejrzewania Boga i sprawdzania, czy On kocha nas rzeczywiście i czy jest dość wszechmocny, by odmienić nasz los. I czy możemy na Niego liczyć oraz wydać się w Jego ręce? Mało tego. Wszyscy jesteśmy kuszeni, by buntować się przeciw Bogu, choć może niekoniecznie w sposób w otwarty, jawny. „Nasz bunt przeciwko Bogu zawsze maskujemy. Jesteśmy zbyt przeszkoleni i wytrenowani pod względem religijnym, aby buntować się otwarcie” (Piet van Breemen SJ).
- Jakże bardzo potrzebny jest nam ktoś – bardzo wielki i z wielką siłą perswazji – kto nam pewne trudne rzeczy wytłumaczy i przekona nas do trudnej i niepojętej Woli Boga Ojca!
- I kto będąc większym od nas, uświadomi nam granice naszego intelektu oraz da nam przekonujący i porywający „przykład pokory”.
- Wreszcie, kto ukoi nasze serca i uciszy gwałtowne emocje, gotowe na oślep niszczyć Boga, siebie samych, innych, Boży Ład i wielki Zamysł Boga Stwórcy.
– Kimś Takim jest jedynie Jezus Chrystus.
Pokornie przyjął ciało i poniósł śmierć
Jakże pięknie i trafnie mówi dziś Kościół o swym Zbawicielu – Jezusie:
Wszechmogący, wieczny Boże,
aby dać ludziom przykład pokory do naśladowania,
sprawiłeś, że nasz Zbawiciel przyjął ciało i poniósł śmierć na krzyżu;
daj nam pojąć naukę płynącą z Jego Męki i zasłużyć na udział w Jego zmartwychwstaniu.
Tak, być może (a nawet na pewno), to są te dwie najtrudniejsze „rzeczy”, na które godzimy się z wielkim trudem: ciało i śmierć; dokładniej ciało po grzechu pierworodnym i śmierć, która weszła na świat przez zawiść diabła (por. Mdr 2, 24).
Nikomu z nas nie jest łatwo zgodzić się z Bożą Mądrością, która stanowi, że do Nieba wchodzi się tylko z Ziemi; i że dzieci Boże muszą znosić tyle ograniczeń, niewygód, zła, cierpień, zanim zaznają pełni szczęścia w Domu Ojca. Wszyscy czujemy się wystawieni na wielką próbę i na wiele demonicznych kuszeń – w związku z tym, że taka właśnie jest nasza droga do Nieba. Człowiek, „wsparty” inteligentnymi radami kusiciela, niestrudzenie wymyśla własne drogi, inne i różne od tej, którą proponuje nam Bóg Ojciec…
- Tak naprawdę tylko pokora Syna Bożego, który przyjął ciało i poniósł śmierć na krzyżu, potrafi nas zreflektować i zawrócić z drogi niezgody, obrażania się i buntu wobec Boga Ojca.
- Tylko kontemplując pokorę Jezusa, tracimy ochotę, by nieustannie powątpiewać, zniechęcać się i załamywać w obliczu drogi, którą trzeba nam przebyć od poczęcia i narodzin aż do ostatniego dnia, w którym oddamy ducha Bogu a ciało ziemi.
Tak, stracimy wszystkie argumenty na rzecz wadzeniem się z Bogiem, gdy poważnie weźmiemy sobie do serca to, że:
- Wszechmogący i wieczny Bóg sprawił, że nasz Zbawiciel przyjął ciało i poniósł śmierć na krzyżu;
- że uczynił to po to, aby dać nam, ludziom, przykład pokory do naśladowania.
Wszystkie korzenie naszej pychy, arogancji, szemrania, a także wątpienia, rozgoryczenia i smutku oraz duchowej depresji powinny zostać w nas podcięte, gdy dobrze rozważymy dwa przejmujące fragmenty, natchnione przez Ducha Świętego:
Pan Bóg otworzył mi ucho, a ja się nie oparłem ani się nie cofnąłem. Podałem grzbiet mój bijącym i policzki moje rwącym mi brodę. Nie zasłoniłem mej twarzy przed zniewagami i opluciem. Pan Bóg mnie wspomaga, dlatego jestem nieczuły na obelgi, dlatego uczyniłem twarz moją jak głaz i wiem, że wstydu nie doznam (Iz 50,5-7).
Te zdania odnoszą się przede wszystkim do Cierpiącego Sługi Jahwe – Jezusa. Niemal każdy w nich czasownik opisuje pokorę Jezusa, Jego poleganie na Bogu Ojcu, a także wielką nadzieję i wręcz pewność zwycięstwa: wstydu nie doznam.
– … Chciałoby się zakrzyknąć: „Co za straszny los! Ja tak się nie upokorzę!” Jednak zamiast takich okrzyków lepiej jest powiedzieć: „Nie mam się co rozczulać. Trzeba mi stać się człowiekiem swoiście biernym wobec wszystkiego, co chce zastraszyć i sponiewierać godność dziecka Bożego we mnie… A z drugiej strony należy być maksymalnie aktywnym, mobilizując wszystkie duchowe siły, by zwrócić się do Boga i od Niego oczekiwać ocalenia.
- Czy Bóg nas zawiedzie? Zostawi obojętnie? Odwróci swą twarz? – Nie. Po stokroć nie.
- A co uczyni ze swym Synem upokorzonym – we wcieleniu i śmierci krzyżowej?
Odpowiedź daje poniższy hymn.
Chrystus Jezus istniejąc w postaci Bożej, nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem, lecz ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi, stawszy się podobnym do ludzi. A w tym co zewnętrzne uznany za człowieka, uniżył samego siebie, stawszy się posłusznym aż do śmierci, i to śmierci krzyżowej. Dlatego też Bóg wywyższył Go nad wszystko i darował Mu imię ponad wszelkie imię, aby na imię Jezusa zgięło się każde kolano istot niebieskich i ziemskich, i podziemnych, i aby wszelki język wyznał, że Jezus Chrystus jest Panem ku chwale Boga Ojca (Flp 2,6-11).
Co Bóg Ojciec uczyni z NAMI – swymi umiłowanymi DZIEĆMI – też upokorzonymi…?
To powinno być – dla mnie chrześcijanina – już jasne! Choć może jeszcze nie całkiem… Zatem tak prośmy:
Boże Ojcze, daj nam pojąć naukę płynącą z Męki Twego Syna
i zasłużyć na udział w Jego zmartwychwstaniu.
*****+++++*****+++++*****+++++*****+++++*****+++++*****+++++*****+++++*****+++++*******************
Powyższe rozważanie (nieco przeredagowane) jest także w książce:
BÓG TAK WYSOKO CIĘ CENI. Rozważania na niełatwe tematy
Komentarz liturgiczny
Niedziela Palmowa
Przyprowadzili więc oślę do Jezusa i zarzucili na nie swe płaszcze, a On wsiadł na nie. Wielu zaś słało swe płaszcze na drodze, a inni gałązki ścięte na polach. A ci, którzy Go poprzedzali i którzy szli za Nim, wołali: «Hosanna! Błogosławiony Ten, który przychodzi w imię Pańskie. Błogosławione królestwo ojca naszego Dawida, które przychodzi. Hosanna na wysokościach!».
Tak przybył do Jerozolimy i wszedł do świątyni. Obejrzał wszystko, a że pora była już późna, wyszedł razem z Dwunastoma do Betanii.
(Mk 11,7-11)
SAMOTNY WŚRÓD TŁUMU
Zacznijmy od osła. Wybierając takiego właśnie wierzchowca, Jezus chce podkreślić pokojowy, łagodny charakter swojego działania. Nie jest wojownikiem, który przybywa, aby dokonać podboju przy użyciu przemocy (do tego celu bardziej przydatny byłby koń); jest Księciem pokoju, który przynosi zbawienie.
Znaczenie ma też fakt, iż jest to oślę, na którym „nikt jeszcze nie siedział” (w. 2). Nikt nie używał go zatem ani do transportu osób, ani do przenoszenia ciężarów. Mamy tu do czynienia ze zwierzęciem w pewnym sensie „zarezerwowanym”, „świętym”, podobnym do tych, które były składane na ofiarę w świątyni.
Ponieważ na oślęciu nikt jeszcze nie siedział, nie miało ono siodła. Dlatego uczniowie kładą na jego kark swoje płaszcze, tak aby Jezusowi siedziało się wygodniej. Z drugiej strony honor taki czyniono ważnym osobistościom nawet wówczas, gdy wierzchowiec miał siodło, które zazwyczaj było dość twarde.
Fakt, że tłum rozkłada swoje płaszcze na drodze jest nieco dziwny, jeśli weźmiemy pod uwagę, że Jezus jedzie na osiołku. Trzeba jednak pamiętać o symbolicznym znaczeniu tego gestu: jest to swego rodzaju akt uznania własnej zależności. Ludzie, którzy kładli pod stopy króla własne płaszcze, oczekiwali, że padnie na nie coś z jego chwały i że weźmie ich pod obronę, troszcząc się o przestrzeganie sprawiedliwości.
Zrozumiały jest natomiast dywan z liści i zielonych gałązek, położony na drodze Jezusa.
Orszak, który otacza Jezusa, tworzyli prawdopodobnie pielgrzymi, którzy przybyli na święta do Jerozolimy. Z relacji św. Marka nie wynika, że naprzeciw Jezusa wyszli również ludzie z miasta. Dzień kończy się odwiedzinami w świątyni. Każda wizyta Boga jest rodzajem sądu, z konieczności prowadzi do głębokich przemian, do bolesnego oczyszczenia. Chodzi o wprowadzenie porządku tam, gdzie ludzie wprowadzili nieład. […]
Jezus widzi, że okrzyki, które są kierowane pod jego adresem, są słuszne, trafne. Brzmią jednak fałszywie.
Oczywiście, On rozumie je we właściwym sensie. Są one jednak fałszywe już w punkcie wyjścia. Pod względem formalnym, z punktu widzenia ortodoksji nie można im niczego zarzucić, a mimo to są nie do przyjęcia.
Problem dotyczy intencji. To naprawdę niepokojąca myśl: można recytować piękne modlitwy, odprawiać piękne ceremonie, ale ostatecznie okazuje się, że Pan oczekuje czegoś innego. Powiedzieliśmy wszystko, co trzeba, a okazuje się, że nie o to chodziło…
Być może Jezus nigdy nie czuł się tak samotny jak pośród tego tłumu. Otoczony ze wszystkich stron. A mimo to daleki, bardzo daleki.
Pan Cię potrzebuje.
ks. Alessandro Pronzato
teksty pochodzą z książki:
“Chleb na niedzielę homilie na rok B”
(C) Copyright: Wydawnictwo SALWATOR Kraków 2003
www.salwator.com
Refleksja katolika
Gdy się zbliżali do Jerozolimy, do Betfage i Betanii na Górze Oliwnej, Jezus posłał dwóch spośród swoich uczniów i rzekł im: Idźcie do wsi, która jest przed wami, a zaraz przy wejściu do niej znajdziecie oślę uwiązane, na którym jeszcze nikt z ludzi nie siedział. Odwiążcie je i przyprowadźcie tutaj! A gdyby was kto pytał, dlaczego to robicie, powiedzcie: Pan go potrzebuje i zaraz odeśle je tu z powrotem. Poszli i znaleźli oślę przywiązane do drzwi z zewnątrz, na ulicy. Odwiązali je, a niektórzy ze stojących tam pytali ich: Co to ma znaczyć, że odwiązujecie oślę? Oni zaś odpowiedzieli im tak, jak Jezus polecił. I pozwolili im. Przyprowadzili więc oślę do Jezusa i zarzucili na nie swe płaszcze, a On wsiadł na nie. Wielu zaś słało swe płaszcze na drodze, a inni gałązki ścięte na polach. A ci, którzy Go poprzedzali i którzy szli za Nim, wołali: Hosanna! Błogosławiony Ten, który przychodzi w imię Pańskie. Błogosławione królestwo ojca naszego Dawida, które przychodzi. Hosanna na wysokościach!
Mk 11, 1-10.
- Na początku medytacji wzbudzę w sobie głębokie pragnienie, aby towarzyszyć Jezusowi w nadchodzącym tygodniu męki. Będę rozmawiał z Jezusem o cierpieniu, które Go czeka. Poproszę o łaskę głębokiego współodczuwania z Nim w Jego męce.
- Uczniowie spełniają prośbę Jezusa, nie wiedząc, że ich prosta posługa jest początkiem szczególnego momentu w historii zbawienia. Uświadomię sobie, że Jezus może wykonywać przeze mnie wiele na pozór błahych czynności, które posłużą Mu dla Jego zbawczych zamiarów. Zawierzę Jezusowi na nowo wszystkie moje najmniejsze i najprostsze posługi.
- Będę kontemplował cichość i pokorę Jezusa Króla wkraczającego na osiołku do Jerozolimy. Przypomnę sobie Jego słowa: “Uczcie się ode Mnie, bo jestem cichy i pokorny sercem” (zob. Mt 11,29). Popatrzę na konkretne sytuacje mojego życia, na relacje z ludźmi? W jakich sytuacjach i wobec których osób najtrudniej jest mi naśladować cichość i pokorę Jezusa?
- Jezus wie dobrze, że ludzie, którzy teraz oddają Mu hołd, już za chwilę staną się powodem Jego cierpienia i śmierci. Przyjmuje ich “hosanna”.
- Uświadomię sobie, że ta sama historia powtarza się podczas każdej Eucharystii. Jezus przyjmuje moje “hosanna”, pozwala, abym Go czcił, przyjmował w Komunii świętej, chociaż On jeden wie najlepiej, ile jeszcze razy stanę się powodem Jego męki. Uwielbię Go za Jego bezgraniczną miłość.
- Włączę się w tłum wiwatujących. Zamienię moją medytację w adorację Jezusa pokornego i łagodnego. Będę Go błogosławił i uwielbiał, za to, że po raz kolejny idzie umrzeć za Mnie.
- “Błogosławiony, który przychodzi w imię Pańskie” – te słowa mogę uczynić aktem strzelistym, do którego wracać będę w Wielkim Tygodniu. Zakończę gorącą prośbą do Jezusa, abym nie zmarnował nadchodzących dni łaski. Wzbudzę w sobie pragnienie dobrego przeżycia Wielkiego Tygodnia i Triduum Paschalnego.
www.cfd.salwatororianie.pl
Właściwie, po cóż nadzieja, kto przedmiot ufności zobaczy? Czy zejdzie do królestwa Szeolu? Czy razem do ziemi pójdziemy?
Hi 17, 15-16
Czy ludzie dodają coś Bogu? Czy mądrość nie służy im samym?
Czy Wszechmocny ma zysk z twojej prawości lub korzyść – że droga twoja dobra? Czyż za pobożność twą karci się ciebie i wytacza ci sprawę przed sądem? Czy nie za zło twoje znaczne? Czy nie za nieprawość bez granic?
Hi 22, 2-5
***
Przyslowia Salomona, Prz 23
1. Gdy z możnym do stołu usiądziesz, pilnie uważaj, co masz przed sobą;
2. nóż sobie przyłóż do gardła, jeśli masz gardło żarłoczne.
3. Nie pożądaj jego przysmaków, bo to pokarm zwodniczy.
4. O bogactwo się nie ubiegaj i odstąp od twojej chytrości!
5. Gdy utkwisz w nim wzrok – już go nie ma, bo skrzydła sobie przyprawi – jak orzeł, co odlatuje ku niebu.
6. Z nieżyczliwym człowiekiem nie ucztuj, nie pożądaj jego przysmaków;
7. jak ktoś, kto dogadza apetytowi, tak samo i on [postępuje]. Jedz i pij! – mówi do ciebie, a w sercu ci nie jest przychylny.
8. Zwrócisz spożyty kawałek, słów miłych użyjesz na próżno.
9. Nie mów do uszu głupiego, bo wzgardzi mądrością twej mowy.
10. Nie przesuwaj prastarej miedzy, na pole sierot nie wstępuj,
11. bo mocny jest ich Obrońca, przeciw tobie ich sprawę obróci.
12. Do pouczeń serce swe nakłoń, do mądrych słów – swoje uszy!
13. Karcenia chłopcu nie żałuj, gdy rózgą uderzysz – nie umrze.
14. Ty go uderzysz rózgą, a od Szeolu zachowasz mu duszę.
15. Synu, gdy mądre twe serce, i własne me serce się cieszy;
16. moje wnętrze także się weseli, gdy usta twe mówią, co słuszne.
17. Niech twoje serce nie zazdrości grzesznikom, lecz zabiega tylko o bojaźń Pańską:
18. gdyż przyszłe życie istnieje, nie zawiedzie cię twoja nadzieja.
19. Słuchaj, mój synu – bądź dobry, prostą drogą prowadź twe serce,
20. nie bądź z tych, co winu hołdują lub mięsem się lubią obżerać;
21. bo pijak i żarłok jest w nędzy, ospałość chodzi w łachmanach.
22. Słuchaj ojca, który cię zrodził, i nie gardź twą matką, staruszką!
23. Nie sprzedawaj – nabywaj prawdę, mądrość, karność, rozwagę!
24. Raduje się ojciec prawego, kto zrodził mądrego, się cieszy;
25. niech się weselą twój ojciec i matka, twa rodzicielka niech będzie szczęśliwa.
26. Synu, daj mi swe serce, dróg moich niech strzegą twe oczy,
27. bo dołem głębokim jest nierządnica, a ciasną studnią jest obca niewiasta,
28. czatuje jakby rozbójnik, pomnaża niewiernych w narodzie.
29. U kogo ” Ach! “, u kogo ” Biada! “, u kogo swary, u kogo żale, u kogo rany bez powodu, u kogo oczy są mętne?
30. U przesiadujących przy winie, u chodzących próbować amfory.
31. Nie patrz na wino, jak się czerwieni, jak pięknie błyszczy w kielichu, jak łatwo płynie [przez gardło]:
32. bo w końcu kąsa jak żmija, swój jad niby wąż wypuszcza;
33. twoje oczy dostrzegą rzeczy dziwne, a serce twe brednie wypowie.
34. Zdajesz się spać na dnie morza lub spoczywać na szczycie masztu.
35. Obili mnie, nic nie poczułem, chłostali, nic nie wiedziałem. Kiedyż się zbudzę? Jeszcze nadal go pragnę…
***
SEN
Jak bezsenny źle czyni. gdy oczy zamruża
I kładnie się na łożu, bo tym noc przedłuża,
Tak namiętny źle czyni, gdy śmierć zada sobie:
Wylecz się z bezsenności, nim pójdziesz spać w grobie.
Adam Mickiewicz
***
Nie oczekuj, że pieniądze dadzą ci szczęście.
H. Jackson Brown, Jr. ‘Mały poradnik życia’
http://www.katolik.pl/modlitwa,883.html
**************************************************************************************************************************************
ŚWIĘTYCH OBCOWANIE
29 MARCA
Patron Dnia
Św. Józef z Arymatei
patron grabarzy
Św. Józef z Arymatei był sprawiedliwym i pobożnym człowiekiem, który szukał Królestwa Bożego. W czasie, gdy nasz Pan żył i nauczał na ziemi, obawiał się przyznać otwarcie, że jest Jego uczniem, ale po ukrzyżowaniu Jezusa miał odwagę pójść do Piłata i poprosić, aby wydano mu ciało. Wspomagany przez Nikodema, zdjął ciało Zbawcy z krzyża, namaścił olejami, owinął w płótno i złożył we własnym nowym grobowcu wykutym w skale.
http://www.katolik.pl/modlitwa,884.html
**********
Święty Wilhelm Temperiusz, biskup
Wilhelm Temperiusz (Tempier) urodził się prawdopodobnie w Poitiers we Francji w XII w. Był kanonikiem regularnym i opatem w Saint-Hilaire-de-la-Celle. W 1184 r. został jednogłośnie wybrany biskupem Poitiers. Zasłynął szczególnie dzięki swojej niezwykłej cierpliwości. Był prześladowany z powodu występowania w obronie praw i wolności swojej diecezji wobec możnych (świadczy o tym dokument z 1185 r. “W obronie prześladowanych w tym samym kościele”). Znosił je jednak z pokorą i cichością. Zwalczał także nadużycia wśród duchownych, szczególnie symonię.
Po trzynastu latach wyczerpującej posługi biskupiej, zmarł 29 marca 1197 r. i został pochowany w kościele św. Cypriana. Przy jego grobie miały miejsce liczne uzdrowienia fizyczne. Wierni zwracają się do niego o orędownictwo w przypadkach krwotoków.
http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/03-29a.php3
*********
Święty Stefan IX, papież
Stefan był synem Gozelona, diuka Lotaryngii, wnukiem ostatniego króla Italii. Wykształcenie uzyskał w Liège, w kościele św. Lamberta. W latach 1041-1048 był biskupem Liège. Papież Leon IX (jego kuzyn) zabrał go ze sobą do Rzymu, kiedy wracał z pielgrzymki do Niemiec i Francji. Piastował stanowisko kanclerza i bibliotekarza Kościoła rzymskiego. W tej roli towarzyszył papieżowi w jego wędrówkach po Europie. Pod koniec życia Leon IX wysłał go z poselstwem do Konstantynopola, ale misja nie przyniosła owoców; odwrotnie, przypieczętowała podział Kościoła.
Po śmierci papieża Stefan udał się na Monte Cassino. Tam został 36. opatem. Wkrótce następca Leona IX, papież Wiktor II, mianował go kardynałem, prezbiterem kościoła św. Chryzogonusa. W roku 1057 wybrano go na stolicę Piotrową. Znany jest jako Stefan IX albo Stefan X – ze względu na błąd w numeracji, który sprostowano dopiero na Soborze Watykańskim II. Jako papież kontynuował reformy i zmiany zainicjowane przez św. Leona IX. Podjął wewnętrzną reformę Kościoła. Zwołał kilka synodów, na których potępiono symonię i małżeństwa kleru. Kapłani, którzy żyli w konkubinacie, mieli być usuwani z urzędu.
Nie zdążył zrealizować planowanego wznowienia rozmów z Kościołem bizantyjskim, by zakończyć schizmę. Uniemożliwiła mu to choroba, z którą zmagał się niemal od wyboru na Stolicę Piotrową. Jego pontyfikat trwał niecały rok. Zmarł w 1058 r. we Florencji. Pochowany został w kościele św. Reparaty (na którego miejscu wznosi się dziś katedra Santa Maria del Fiore).
http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/03-29b.php3
********
ks. Antoni Kiełbasa SDS
Pierwszym papieżem był św. Piotr, Żyd z Galilei, z Palestyny. Jego następcy byli rzymianami, lub pochodzili z Włoch. Święty Piotr rezydował najpierw w Antiochii, a potem w Rzymie, jego pontyfikat był dotąd najdłuższym w dziejach Kościoła. Po nim najdłużej kierował Kościołem bł. Pius IX (32 lata), na trzecim zaś miejscu znalazł się Polak, Sługa Boży Jan Paweł II. W pierwszych wiekach chrześcijaństwa wśród papieży było wielu Greków i Syryjczyków. Po upadku Cesarstwa na Zachodzie, w piątym wieku, kiedy Rzym stawał się miastem papieży, przyjął się zwyczaj wybierania następ-ców św. Piotra spośród kleru rzymskiego lub z okolic miasta, co było związane z problemem przemieszczania się. Po ponownym wskrzeszeniu cesarstwa na Zachodzie, w dziesiątym wieku, poja-wiają się pierwsi kandydaci z nacji niemieckiej, a następnie także Francuzi, Anglicy, Hiszpanie i Portugalczycy. Od 1523 roku do 1978 roku papieżami byli tylko przedstawiciele narodowości włoskiej.
Biskupami Rzymu było dotąd ośmiu papieży narodowości niemieckiej, jeżeli określenie „narodowość” będziemy rozumieli w szerokim sensie, obejmującą w Średniowieczu terytorium „Świętego Rzymskiego Cesarstwa Narodu Niemieckiego”, do którego wtedy należały: Holandia, Lotaryngia, Alzacja i Tyrol. Pierwszych sześciu papieży pochodzących z terenu cesarstwa kierowało Kościołem na przełomie X i XI wieku, siódmy, wybrany nieoczekiwanie, był biskupem Rzymu w latach 1522-1523. Jeszcze nie tak dawno sądzono, że liczba „siedem”, jako „święta liczba”, wyczerpała szansę kandydatów spośród Niemców. Trzeba też dodać, że bolesne doświadczenia z Niemcami z okresu narodowego socjalizmu i tragedii drugiej wojny światowej są nadal obecne w pamięci wielu ludzi. A jednak stało się coś, czego wielu nie spodziewało się. Spośród siedmiu papieży pochodzenia niemieckiego jeden, Leon IX (1049-1054) został kanonizowany. Łączy ich wszystkich wysoki stopień wykształcenia, pobożność osobista i poważne traktowanie powierzonej misji, odpowiedzialność za Kościół w czasach koniecznej reformy, wreszcie każdy z nich jakby rozpoczynał nową epokę. Stratą dla Kościoła było jedynie to, że ich pontyfikaty były krótkie.
GRZEGORZ V (996-999), znany pod imieniem Bruno, był synem księcia Ottona z Karyntii, studiował w Wormacji. Jako kapelan dworski w 996 r. towarzyszył młodemu królewiczowi Ottonowi III w podróży do Rzymu. Desygnowany przez cesarza na papieża urząd ten objął 3 V 996 r. Jako papież podjął reformę Kościoła według wskazań mnichów z Cluny, we współpracy z cesarzem Ottonem III i św. Wojciechem biskupem Pragi, który w tym czasie przebywał w Rzymie w klasztorze benedyktynów na Awentynie. Wszyscy trzej przyczynili się do założenia fundamentów Europy chrześcijańskiej.
KLEMENS II (1046-1047), hrabia Suitgar, był wcześniej biskupem Bambergu. Intronizowany w Rzymie 25 XII 1046 r. rozpoczął nową epokę w dziejach papiestwa, polegającą na walce z symonią, i klerogamią. Przyczynił się do wzrostu autorytetu papieża w świecie. Jest pochowany w katedrze bamberskiej.
DAMAZY II (1048), pochodził z Tyrolu i był biskupem w Brixen. Przed wyborem na papieża aktywnie uczestniczył w reformatorskich synodach w Pawii, Sutri i Rzymie. Kościołem Powszechnym kierował jedynie przez 23 dni. Jest pochowany w bazylice rzymskiej San Lorenzo na Campo Verano.
LEON IX (1049-l054), urodzony w Alzacji, był biskupem Toul od 1027 r. Wpływ tendencji reformatorskich z Cluny sprawił, że nie zgodził się przyjąć urzędu papieskiego z nominacji cesarskiej. Wybrany na biskupa Rzymu przez miejscowe duchowieństwo i laikat zgodził się przybyć do Wiecznego Miasta. Otoczył się grupą reformatorów, których sprowadził do Rzymu. Z ich grona wyszli późniejsi papieże: Grzegorz VII Hildebrand i Stefan IX. Wyjątkowym osiągnięciem papieża Leona IX było utworzenie Kolegium Kardynalskiego, któremu też wyznaczył zadania wspomagania papieża w posłudze Kościołowi. Papież Leon IX zwołał aż 12 synodów, które między innymi zajmowały się sprawami symonii, konkubinatu i klerogamii. Na synodzie w Verselli i Paryżu potępił naukę Berengara, który zaprzeczał istnieniu w sposób realny Ciała i Krwi Chrystusa w Eucharystii. Gorliwość o sprawy Boże objawiała się u niego poprzez osobiste podejmowanie działalności duszpasterskiej wśród wiernych. Bolesnym epilogiem tego pontyfikatu było wysłanie delegacji rzymskiej do Konstantynopola. Już po śmierci papieża (19 IV 1054) bezprawnie legat papieski Humbert w dniu 16 VII 1054 r. złożył na ołtarzu kościoła Hagia Sophia bullę ekskomunikującą Cerulariusza i jego zwolenników, co zapoczątkowało do dziś istniejący podział na Kościół Wschodni i Zachodni. Świątobliwego pasterza Kościoła, Leona IX kanonizował papież Wiktor III w 1087 r. Rok czasu czekano na nowego papieża.
WIKTOR II (1055-1057), znany pod imieniem Gebhard, pochodził ze Szwabii i był biskupem w Eichstätt. Inaugurował swój pontyfikat 6 IV 1055 r. Kontynuował politykę reform swego poprzednika, w tym celu zwołał synod na Luteranie 18 IV 1057 r. W Akwizgranie koronował na cesarza Henryka IV.
STEFAN IX (1057-1058), Fryderyk Lotaryński. Studiował w Liége, gdzie został kanonikiem i archidiakonem u św. Lamberta. Papież św. Leon IX wezwał go do Rzymu i powierzył mu funkcje kanclerza i bibliotekarza. Kardynałem mianował go papież Wiktor II w 1057 r. Niespodziewana nagła śmierć papieża była przyczyną, że lud rzymski obwołał Fryderyka biskupem Rzymu. Formalny wybór odbył się w bazylice św. Piotra w Okowach, a koronacja u św. Piotra na Watykanie, bez czekania na zgodę cesarza. Papież Stefan IX polecił opracowanie nowych zasad wyboru papieża, by wyeliminować wpływy cesarza i arystokracji rzymskiej. Okazał się kolejnym papieżem nacji niemieckiej, którzy podjęli radykalną reformę Kościoła w XI wieku. Współpracował z Hildebrandem, późniejszym papieżem Grzegorzem VII i Piotrem Damiani, przełożonym wspólnoty eremickiej z Fonte Avellana, którego wezwał do Rzymu, mianował kardynałem – biskupem Ostii. Dewizą papieża Stefana IX były słowa: „Felix Roma”, marzył o powrocie do czasów papieża Grzegorza V i cesarza Ottona III, którzy zgodnie współpracowali dla dobra Kościoła i Europy.
HADRIAN VI (1522-1523), był Holendrem, synem cieśli okrętowego z portu Zuiderzee, urodzony w Utrechcie w 1459 r. Staranne wykształcenie zdobył u Braci Wspólnego Życia. Następnie studiował w Louvain, gdzie też został wykładowcą, rektorem i kanclerzem uniwersytetu. Powołany na nauczyciela późniejszego cesarza Karola V, w jego imieniu współkierował Królestwem Hiszpanii. W 1516 r. został biskupem w Tortosie, a rok później kardynałem Utrechtu. Nie był na konklawe, kiedy zwalczające się stronnictwa w końcu uzgodniły stanowiska i 9 I 1522 r. wybrały na biskupa Rzymu – Hadriana VI – nie-Włocha. Nowy papież łączył w sobie uczoność z ascetyzmem i pobożnością. Dostrzegł możliwość przeciwstawienia się Kościoła katolickiego prądom reformacji luterańskiej przez przeprowadzenie zmian w centralnej władzy i w całym Kościele. Dążył do utrzymania jedności w chrześcijańskiej Europie. Taki program przedstawił 1 IX 1522 r. na pierwszym konsystorzu. Naraził się kardynałom, gdyż niechętnie rozdawał beneficja i z uporem walczył z zeświecczeniem kurii rzymskiej. By dać dobry przykład, swoją służbę ograniczył do czterech osób. Dlatego wielu duchownych unikało współpracy z nim, zaś rzymianie traktowali go chłodno, a nawet wrogo. Nie mógł też oczekiwać pomocy ze strony katolickich władców – króla Francji Franciszka I i cesarza Karola V, którzy prowadzili ze sobą wojnę. Na zjazd książąt Rzeszy w Norymberdze, zwołany na l IX 1522 r. wysłał najlepszych swoich ludzi pod kierunkiem legata abpa Francesco Chieregati z Teramo. Kazał mu oznajmić, że pragnie usunąć z Kościoła wszystko, co słusznie wywołało zgorszenie i doprowadziło do rozłamu. Dopiero 3 I 1523 r. legat papieski mógł odczytać „wyznanie win” papieża Hadriana VI z 25 XI 1522 r. My wiemy – napisał – że także w samej Stolicy Apostolskiej już od wielu lat występuje wiele obrzydliwych zjawisk: nadużycia w sprawach duchowych, naruszanie przykazań, tak, że wszystko zmienia się na gorsze… Musimy wszyscy oddać cześć Bogu i upokorzyć się przed Nim. To było pierwsze publiczne wyznanie win w dziejach papiestwa, bez połączenia prośby o przebaczenie. Trzeba było czekać prawie 500 lat, kiedy to papież Polak, Sługa Boży Jan Paweł II, w Roku Jubileuszowym Chrzścijaństwa, w dniu 12 III 2000 roku, przeprowadził rachunek sumienia odnośnie do przeszłości i teraźniejszości, a adresatem prośby o przebaczenie był sam Bóg. Papież Hadrian VI miał dobre intencje, ale Kościołem rządził zbyt krótko, bo zaledwie 20 miesięcy, by mógł swoje reformatorskie plany zrealizować. Jego grób znajduje się w Rzymie w kościele niemieckim pw. Santa Maria dell Anima.
Prawdziwy Bawarczyk, urodzony w miejscowowści Marktl am Inn w diecezji Passau w Wielką Sobotę 16 IV 1927 r. Był pierwszym dzieckiem, które w miejscowej parafii zostało ochrzczone z wody poświęconej podczas Liturgii Wielkanocnej. Na chrzcie otrzymał imię swojego ojca – Józef. W nawiązaniu do chrztu Józef Ratzinger w swojej autobiografii powiedział: W ten sposób moje życie od początku było złączone z tajemnicą wielkanocną, co napełniało mnie wdzięcznością, gdyż była ona znakiem błogosławieństwa. Jego ojciec, człowiek wymagający i sprawiedliwy, był żandarmem, dlatego Ratzingerowie przenosili się z miejsca na miejsce. Z tego powodu, jak pisze z nutą żalu we wspomnianej książce obecny Papież, wcale nie jest łatwo stwierdzić, gdzie właściwie jest dom mojego dzieciństwa. Dopiero w 1937 r., kiedy ojciec przeszedł na emeryturę, Ratzingerowie wprowadzili się do domu Hufschlag koło Traunstein, który stał się ich prawdziwym domem rodzinnym. Wzrastał wśród rodzeństwa: brata Jerzego i siostry Marii. W 12 roku życia, naśladując o trzy lata starszego brata, rozpoczął naukę w biskupim małym seminarium duchownym gdyż wcześnie poczuł w sobie powołanie do kapłaństwa. Kiedy miał 16 lat cały jego rocznik został skierowany do młodzieżowej służby w obronie przeciwlotniczej. Znalazł się na Węgrzech, gdzie budował z innymi kolegami wały ochronne przeciw nacierającej armii radzieckiej. W końcu powołany do służby wojskowej przebywał w koszarach w Traunstein, dopóki nie przybyli Amerykanie. Jego oraz 50.000 niemieckich żołnierzy umieszczono w jenieckim obozie w Ulm, gdzie o jednym talerzu zupy w ciągu dnia musieli nocować pod gołym niebem. Dnia 19 VI 1945 r. Józef Ratzinger został zwolniony z obozu i mógł wrócić do rodzinnego domu w Traunstein. Jesienią tego roku rozpoczęło we Fryzyngii działalność Wyższe Seminarium Duchowne. W gronie 120 alumnów, w wieku od 20-40 lat, znalazł się Józef Ratzinger. Podczas studiów filozoficzno- –teologicznych, ze względu na jego zdolności i pilność przełożeni pozwolili mu ostatnie semestry studiować na uniwersytecie w Monachium, co on sam uważał za szansę pogłębienia wiedzy, by kiedyś całkowicie poświęcić się badaniom naukowym. W uroczystość Świętych Apostołów Piotra i Pawła w 1951 r. Józef i jego brat Jerzy Ratzingerowie przyjęli w katedrze we Fryzyngii święcenia kapłańskie z rąk kardynała Michała Faulhabera, wielkiego i bohaterskiego obrońcy Kościoła w okresie II Rzeszy Niemieckiej. Podczas ceremonii – wspominał po latach Józef Ratzinger – kiedy Arcybiskup nakładał na moją głowę ręce, do wnętrza katedry przyfrunął ptak i usiadł na ołtarzu rozpoczynając swój ptasi koncert. Pomyślałem wtedy, że jego śpiew stanowi dla mnie zapewnienie: dobrze zrobiłeś, jesteś na dobrej drodze. Praktykę duszpasterską odbywał młody ks. Józef jako wikariusz w parafii pw. Krwi Najświętszej w Monachium. W celu sfinalizowania pracy doktorskiej, po roku pracy w parafii, powrócił do Fryzyngii. Pracę pisał u prof. Gottlieba Söhngena na temat: „Lud i Dom Boży w nauczaniu św. Augustyna o Kościele”. Doktoryzował się z zakresu teologii fundamentalnej. Z jego dysertacji powstała pierwsza jego książka, a terminologia „Lud Boży” na określenie wiernych w Kościele znalazła pełną akceptację w czasie obrad Soboru Watykańskiego II. Przewód habilitacyjny okazał się bardzo skomplikowany, gdyż recenzent prof. Michał Schmaus dopatrywał się w pracy habilitanta akcentów modernistycznych. W końcu jednak J. Ratzinger w 1957 r. został prywatnym docentem w Monachium i w 31 roku życia profesorem w zakresie teologii najpierw we Fryzyngii a potem w Bonn. Zapraszały go z wykładami najsłynniejsze niemieckie uniwersytety w: Münster (1963-1969), Tybindze (1966-1969) oraz Ratyzbonie (1969-1977). W 1964 r. prof. Ratzinger znalazł się wśród założycieli międzynarodowego czasopisma teologicznego „Concilium”. W latach 1969-1977 był członkiem prestiżowej watykańskiej Międzynarodowej Komisji Teologicznej. W dniu 24 III 1977 r. papież Paweł VI mianował Józefa Ratzingera arcybiskupem Monachium i Fryzyngii, i tego roku, 27 czerwca, powołał go do kolegium kardynalskiego. Dotychczasowe doświadczenia, zdobyte w zakresie nauki i jako ekspert soborowy u boku kolońskiego purpurata Józefa Fringsa, zaczęły przynosić owoce. W Monachium nie chowałem się przed konfliktami – mówił J. Ratzinger – bierność bowiem jest najgorszą formą sprawowania urzędu. Jako kardynał uczestniczył w obu konklawe w 1978 r., które wybrały Jana Pawła I i Jana Pawła II. Od tego też czasu zaczęła się pogłębiać, wcześniej podjęta znajomość, z papieżem Polakiem. Jan Paweł II z wykształcenia filozof, potrzebował silnego, teologicznego wsparcia. Wybór padł na arcybiskupa Monachium, który 25 XI 1981 r. otrzymał nominację na prefekta Kongregacji Nauki Wiary. Papież wybrał wysokiej klasy teologa, a jednocześnie człowieka, który trzeźwo patrzył na zmiany w Kościele po Soborze Watykańskim II. Spotanicznie się z Nim rozumiałem – powie kardynał Ratzinger o Janie Pawle II – ale nigdy nie przyszło mi nawet do głowy, że o mnie pomyśli. Gdy zaczęli współpracować, okazało się, że stanowią zgrany tandem: Połączyła nas przede wszystkim wolna od wszelkiego komplikowania bezpośredniość i otwartość, a także emanująca zeń serdeczność. Było to poczucie humoru, wyraźnie wyczuwalna pobożność, w której nie ma nic przybranego, nic zewnętrznego. Czuło się, że jest to człowiek, który należy do Boga. Równocześnie z prefekturą kard. Ratzinger otrzymał nominację na przewodniczącego Papieskiej Komisji Biblijnej i przewodniczącego Międzynarodowej Komisji Teologicznej. Przez blisko ćwierć wieku, u boku Jana Pawła II, kardynał Ratzinger bronił ortodoksji katolickiej jako prefekt Kongregacji Doktryny Wiary. Od 19 IV 2005 r. ma za zadanie nie tylko bronić wiary, ale szerzyć ją i jak św. Piotr utwierdzać w niej swoich braci. Po śmierci papieża Polaka wielu oczekiwało na Jana Pawła III. Tymczasem okazało się, że nowo wybrany papież wskazał na imię, które jest zarazem programem. Benedykt oznacza „błogosławiony” oraz „przynoszący błogosławieństwo”. Dlatego młodzież z całego świata zgromadzona w sierpniu 2005 r. w Kolonii witała papieża Banedykta XVI słowami: „Benedickt, von Gott geschickt” (Benedykt, posłany od Boga!). Ten prosty, skromny robotnik winnicy Pana – jak siebie określił Benedykt XVI w dniu wyboru, został entuzjastycznie przywitany na polskiej ziemi w maju 2006 r. jako kontynuator dzieła naszego wielkiego rodaka – Jana Pawła II. Zapowiedział to nazajutrz po wyborze: Zdaje mi się, że czuję jego silną dłoń ściskającą moją rękę, zdaje mi się, że widzę jego pełne uśmiechu oczy i słyszę jego słowa skierowane w tej chwili zwłaszcza do mnie: Nie lękaj się. Jeżeli przyjmiemy pogląd, że w Europie rodzą się największe zagrożenia dla chrześcijaństwa i Kościoła, a zarazem tam pojawiają się idee reformatorskie, to wybór przedstawionych w artykule papieży nacji niemieckiej, okazał się dobrym wyborem, korzystnym dla Kościoła i chrześcijaństwa w Europie i świecie.
http://nowezycie.archidiecezja.wroc.pl/numery/042007/04.html
**********
Święty Bertold, prezbiter
Jego stare żywoty głoszą, że Pan Bóg obdarzył Bertolda darem proroczym. Miał on także mieć widzenie, jak aniołowie wiedli do nieba mnóstwo karmelitów, których w Ziemi Świętej mieli niebawem wymordować Saraceni.
Kult św. Bertolda wprowadziła do zakonu kapituła generalna w roku 1564. W roku 1584 kult ten zaaprobował papież Grzegorz XIII.
http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/03-29c.php3
Św. Bertold z Góry Karmel
Święty kapłan i przeor (zm. 1195r.)
Znany również pod imieniem: Bertold z Kalabrii, Bartoldus.
Urodził się w Solignac, nieopodal Limoges, w rodzinie szlacheckiej. Studiował teologię na uniwersytecie w Paryżu, tam też przyjął święcenia kapłańskie.
Wyruszył na II Krucjatę (1147-49) ze swym kuzynem Aymerykiem z Melefaidy (Albertem), znalazł się w Antiochii w czasie oblężenia przez Saracenów. Wtedy też złożył ślub, że jeśli chrześcijanie odniosą zwycięstwo założy zakon, co też się stało
i wraz z dziesięcioma towarzyszami udał się na Górę Karmel, wybudował tam klasztor i kaplicę poświęconą Błogosławionej Dziewicy Maryi, nieopodal groty proroka Eliasza.
Gdy Aymeryk został patriarchą Antiochii poprosił św. Bertolda, aby został przeorem
w założonym przez siebie zgromadzeniu oraz nadał im regułę.
Św. Bertold przez czterdzieści pięć lat, do końca swych dni mieszkał na Górze Karmel. Zmarł 29 marca 1195 roku, a jego grób był świadkiem wielu cudów.
Patron:
Karmelitów.
Ikonografia:
Przedstawiany w habicie, czasami z długą białą brodą. Jego atrybutami są: klasztor, kij.
Varia:
Przez niektórych historyków św. Bertold uważany jest za założyciela karmelitów. Następca św. Betolda, św. Brokard, poprosił patriarchę jerozolimskiego Alberta
o nadanie reguły (tzw. “reguła życia”), zgodnej z życiem jakie mnisi prowadzili na Górze Karmel, została zatwierdzona przez papieża Honoriusza III w 1226 roku.
http://martyrologium.blogspot.com/2010/03/sw-bertold-z-gory-karmel.html
Pustelnik w bożym ogrodzie – św. Berthold z Kalabrii
dodane 2009-09-17 11:27
Piotr Drzyzga
Berthold miał przyjść na świat na początku XII wieku, najpewniej we francuskiej miejscowości Limognes.
Niewiele o nim wiemy, poza tym, że po latach studiów na paryskim uniwersytecie, znalazł się w Ziemi Świętej, by wieść pustelniczy tryb życia w położonym nad Morzem Śródziemnym „bożym ogrodzie”, czyli na nazywanej tak, rozdzielającej równiny Akko i Saron, górze Karmel.
W tym pięknym i – jak pisał Tomasz Józef Demianiuk – słynącym „z ogrodów i sadów owoców cytrusowych” miejscu, miał Berthold, od około 1185 roku, pełnić funkcję przełożonego grupy pustelników, którzy osiedlili się na tym niezwykle ważnym, gdy idzie o dzieje mistyki chrześcijańskiej, paśmie górskim.
Także i późniejszy święty miał doświadczać wizji. W jednej z nich ukazał mu się Chrystus, którego zasmucał fakt, iż chrześcijańskie rycerstwo, biorące udział w wyprawach krzyżowych słynęło często nie z miłosierdzia, a z okrucieństwa wobec innowierców.
Berthold zmarł około 1195 roku. Jego relikwie znajdują się w klasztorze Wadi es Siah. Po śmierci późniejszego świętego zakonnicy otrzymać mieli regułę zakonną, wkrótce zaś z ich szeregów miało powstać zgromadzenie karmelitów.
Warto dać, iż w herbie zakonu widnieje właśnie góra Karmel otoczoną trzema gwiazdami. Jedna z nich symbolizuje proroka Eliasza, który przecież także przebywał na Karmelu. Druga przedstawiać ma Matkę Bożą. Trzecia gwiazda natomiast, to uczeń proroka Eliasza – Elizeusz, “który jest symbolem każdego karmelity” – jak pisał ksiądz Włodzimierz Piętka w tekście Uczniowie Eliasza.
http://kosciol.wiara.pl/doc/491043.Pustelnik-w-bozym-ogrodzie-sw-Berthold-z-Kalabrii
Uczniowie Eliasza
dodane 2009-07-17 10:37
ks. Włodzimierz Piętka
Prawie 700 lat temu przybyli do diecezji płockiej: najpierw do Płońska, później do Obór, gdzie opiekują się sanktuarium Matki Bożej Bolesnej nieprzerwanie od 400 lat. Ich największym bogactwem jest modlitwa.
– Nasze miejsca są stałe, te same od wieków, omodlone i przesiąknięte tradycją – mówi o. Andrzej Malicki, przeor klasztoru w Oborach.
Kościół otwarty
Pierwszym zadaniem i pracą karmelity jest modlitwa, wejście w ciszę serca i kontemplacja. To wszystko służy temu, aby poznać i pokochać Boga, zgodnie ze słowami wypisanymi w herbie karmelitańskim: „Z zapałem i gorliwością dla Pana Boga Zastępów”. Taka postawa może wydawać się dziwna dla człowieka zabieganego i załatwiającego wiele spraw codziennych. Tymczasem wielu ludzi szuka karmelitów. – Nie ma tygodnia bez telefonów do nas z prośbą o modlitwę, o radę. Nasze kościoły są zawsze otwarte: to zaproszenie do wejścia w ciszę miejsca, gdzie jest Bóg – mówi o. Andrzej.
Szczególnymi patronami Karmelu są prorok Eliasz i Matka Boża, bo jak mówią Konstytucje karmelitańskie: „Wszystko, czego pragnie i do czego dąży Karmel, zostało zrealizowane w życiu proroka Eliasza i Błogosławionej Dziewicy Maryi. Każda z tych postaci, żyjąc w sobie właściwym miejscu i czasie, posiadała tego samego ducha, tę samą formację i tego samego nauczyciela – Ducha Świętego”.
W Oborach wielu modli się w krypcie o. Wincentego Kruszewskiego. Zakonnik zasłynął jako gorliwy spowiednik, kierownik duchowy, egzorcysta i wielki czciciel Matki Bożej. – Mija 87 lat od jego śmierci, a ludzie przypominają, jak ich rodzice spowiadali się u karmelity, jak ich napominał, aby się gorliwiej modlili i szczerzej spowiadali – mówi przeor.
Od 1945 roku w Oborach jest nowicjat, czyli czas przygotowania przed wstąpieniem do zakonu. Młodzi kandydaci przed złożeniem ślubów i przed wstąpieniem do seminarium przez rok mieszkają w Oborach: modlą się, pracują i poznają zakon. Później wielu z nich wspomina Obory jako czas ich „zakonnej wiosny i narzeczeństwa”.
O swoim pierwszym pobycie w Oborach mówi brat Maciej: – Pochodzę z Woli Gułowskiej w lubelskiem. Tamtejszą parafią zarządzają Ojcowie Karmelici. Od dziecka mogłem więc dobrze się przyjrzeć tym bardziej, że byłem ministrantem. Gdy zostałem w 2000 r. zaproszony na rekolekcje do Obór, klimat tego miejsca, rodzinna atmosfera tak mnie zauroczyły (bo tak to chyba można nazwać), że byłem już pewny, czego Pan ode mnie oczekuje. No i jestem.
Pomoc Matki
Dziś Karmel rozwija się dynamicznie dzięki Bractwu Szkaplerza. – To wszystko dzięki Janowi Pawłowi II, który szkaplerz nosił od dziecka i nigdy się z nim nie rozstawał – mówią karmelici z Obór – Przed śmiercią papieża wielu młodych przychodziło i prosiło o ten znak. Od 2001 r. w naszym sanktuarium szkaplerz przyjęło już 68 tys. osób. To rzesza ludzi, których Maryja nakrywa swym płaszczem i chroni. Gdy ludzie do nas przychodzą, to proszą o spowiedź i o szkaplerz – mówi o. Malicki. W Polskiej Prowincji Karmelitów jest 11 klasztorów, w których pracuje 63 karmelitów. W sanktuarium Matki Bożej Bolesnej w Oborach pracuje 4 ojców i brat zakonny.
*************
oraz:
świętych męczenników Armogasta, dworzanina, Maskulga, aktora, i Satura (+ V w.); św. Cyryla, diakona i męczennika (+ ok. 362); św. Eustachego, biskupa Neapolu (+ III w.)
Papież na 500-lecie urodzin św. Teresy z Avili
dodane 2015-03-28 23:45
RADIO WATYKAŃSKIE |
Na aktualność św. Teresy od Jezusa wskazuje Papież w liście z okazji przypadającego dziś 500-lecia jej urodzin.
Przyszła ona na świat w Avili w Hiszpanii 28 marca 1515 r. „Opatrznościowo rocznica ta zbiega się z Rokiem Życia Konsekrowanego – pisze Ojciec Święty do przełożonego generalnego karmelitów bosych o. Saverio Cannistrà. – Dla dzisiejszej odnowy tego życia Teresa pozostawiła nam wielki skarb, pełen konkretnych propozycji, dróg i metod modlitwy, które bynajmniej nie zamykają nas w sobie samych, ale pozwalają wychodzić zawsze na nowo od Jezusa. Stanowią one autentyczną szkołę wzrastania w miłości Boga i bliźniego”. Franciszek podkreśla, że „św. Teresa jest przede wszystkim mistrzynią modlitwy”.
„W doświadczeniu św. Teresy centralne miejsce miało odkrycie człowieczeństwa Chrystusa – pisze Papież. – Pragnąc podzielić się tym doświadczeniem z innymi, opisuje je w sposób żywy i szczery, dostępny dla wszystkich, ponieważ polega ono na «przyjaznym obcowaniu z Kimś, o Kim wiemy, że nas kocha». Często sama jej narracja staje się modlitwą, jakby chciała wprowadzić czytelnika w swój wewnętrzny dialog z Chrystusem”. Począwszy od spotkania z Jezusem Teresa niestrudzenie przekazywała innym Ewangelię. Pragnąc wobec poważnych problemów swoich czasów służyć Kościołowi, nie przypatrywała się biernie. Rozpoczęła reformę zakonu, prosząc swe siostry, by w rozmowie z Bogiem nie traciły czasu na sprawy mało ważne, podczas gdy „świat płonie”. „Ten wymiar misyjny i eklezjalny zawsze wyróżniał karmelitanki i karmelitów bosych – zauważa Franciszek. – Również dzisiaj św. Teresa wzywa nas, byśmy patrzyli na świat oczyma Chrystusa, szukając tego, co On, i kochając to, co On”.
Teresa wiedziała też, jak ważne dla podtrzymywania modlitwy i misji jest autentyczne życie wspólnotowe – przypomina Ojciec Święty. – Podkreślała, że wymaga ono rezygnacji z samych siebie i z własnych wygód. Zalecała pokorę, która nie polega na poniżaniu się czy nieśmiałości, ale na znajomości tego, co leży w naszych możliwościach, i tego, co może w nas uczynić Bóg. Czerpiąc z terezjańskich korzeni wspólnoty karmelitańskie powołane są, by przedstawiać Bogu „potrzeby naszego świata rozdartego podziałami i wojnami”. Papież dziękuje im, że modlą się za niego i za Kościół w stojących przed nim wyzwaniach.
http://kosciol.wiara.pl/doc/2410381.Papiez-na-500lecie-urodzin-sw-Teresy-z-Avili
Nowoczesność mistyczki
Cristiana Dobner / L’Osservatore Romano / psd
Spędziłam blisko dziesięć lat z tą ekstrawagancką hiszpańską mniszką, którą znałam tylko ze słyszenia, a która stała się dla mnie zasadniczą postacią europejskiej kultury – mówi ateistka Julia Kristeva, wieloletnia badaczka świętej z Ávili.
W jaki sposób podeszła Pani do wiary Teresy?
Starałam się wczuć się w pisarstwo tej kobiety, która doświadczyła i opisała wiarę, zwaną mistyczną, w ten sposób celebrując swój związek z Jezusem: «Duszę dręczy pragnienie, a jednak nie umie prosić, gdyż jasno czuje, że jej Bóg jest z nią» (Twierdza wewnętrzna). «Ból rany był tak żywy, że wydawałam jęki, o których mówiłam, tak wielka była słodycz, którą napełniał mnie ten wielki ból, że nie sposób było pragnąć jego końca, a dusza nie mogła nasycić się niczym oprócz Boga. Nie jest to ból fizyczny, lecz duchowy, chociaż ciało uczestniczy w nim nieco, a nawet bardzo» (Księga życia). «Nie jesteśmy aniołami, ale mamy ciało» i «Pan jak człowiek ». I tak dalej. Towarzyszyłam jej także w sztuce baroku, która przybliża ją jeszcze bardziej do nas, współczesnych, poczynając od posągu Berniniego, w którym marmur ożywa w ekstazie: mięknie na moich oczach w kościele Santa Maria della Vittoria w Rzymie. Lecz także we mszy, poświęconej jej przez Haydna, albo na obrazie Tiepola w Wenecji. Nie będąc osobą wierzącą, starałam się zapoznać z jej sposobem odczuwania i myślenia, czyli ją zinterpretować. Teresa wzywa zeświecczony świat, by niestrudzenie i bez uprzedzeń pozyskiwał na nowo wartość potrzeby wiary, która kryje w sobie pragnienie wiedzy.
A jej nadzwyczajne pisarstwo?
Trzeba powiedzieć, że przez koncentrację lektur i żarliwość modlitwy, ale również wchłanianie muzyki, malarstwa i rzeźby, pisarstwo tej bezgranicznej kobiety ofiaruje nam jej ciało fizyczne, erotyczne, smakoszowskie i anorektyczne, histeryczne, epileptyczne, które staje się słowem i staje się ciałem, które przybiera i traci kształt w obrębie siebie i poza sobą, rwącym potokiem obrazów bez ram, nieustannie w poszukiwaniu Innego, a także właściwego słowa. Otwarte źródło, bijące dla Umiłowanego, zawsze obecnego, a jednak nieobecnego. Ekstazy Teresy są nagle i bez różnicy słowami, obrazami i odczuciami fizycznymi, duchem i ciałem, albo może właśnie ciałem i duchem: «Ciało nie zaniedbuje udziału w grze, nawet dużego». Przedmiot i podmiot, zagubiona i odnaleziona, wewnątrz i na zewnątrz, i odwrotnie, Teresa jest jak ciecz, jak nieprzerwanie płynący strumień. Woda będzie jej elementem: «Pociąga mnie w sposób szczególny ten element, więc przyjrzałam się mu ze specjalną uwagą»; a płynna przenośnia jest jej sposobem myślenia. Czy jest to wewnętrzne, intymne olśnienie, czy powrót do ewangelijnego tematu chrztu? Styl Teresy jest nieodłącznie zakorzeniony w obrazach, a ich przeznaczeniem jest przekazywanie tych widzeń, których nie postrzega wzrok (albo przynajmniej nie tylko sam wzrok), ale które zamieszkują całe ciało-i-ducha, jedność psychosomatyczną. W zasadzie takich “widzeń” doznaje się najpierw dotykiem, smakiem i słuchem, a dopiero potem wzrokiem. Skoro woda jest symbolem stosunku między Teresą a Ideałem, to rozumie się, dlaczego jej Twierdza wewnętrzna nie wznosi się jak forteca, lecz jest układanką mieszkań, moradas, siedzib o przepuszczalnych murach, gdzie boskość nie dominuje, a mieszka. Znaczy to tylko, że transcendencja według Teresy jawi się również jako immanentna: Pan nie jest poza nią, lecz w niej! Co powoduje przewidywalne kłopoty ze strony Inkwizycji. W gruncie rzeczy, bardziej niż w owych uniesieniach, zagadka Teresy kryje się w jej opowiadaniach o nich: czy jej ekstazy istnieją poza tymi opowiadaniami? Ona ma ich pełną świadomość: «że dla objaśnienia wam tajemnic tak wysokich, takiego prostego używam obrazu (hacer esta ficción)», pisze w Drodze doskonałości (28, 10). Zaprzecza, że jest teolożką, przyznaje się tylko — ze skromnością czy z odważną nowoczesnością? — że jest autorką fiction – beletrystyki («Fikcja, ów żywotny element nauk ducha», powie potem Husserl). Pisarką.
Jaką rolę odgrywa świadectwo Teresy w dzisiejszym humanizmie?
W mojej książce Thérèse mon amour narratorka, psychoanalityczka Sylvia Leclercq, która jest do mnie podobna, kończy wspólne życie z Teresą, wysyłając list do Denisa Diderota, w swoim czasie ostro krytykującego nadużycia religii w swojej słynnej, nieukończonej powieści Zakonnica. Lecz Diderot, były kanonik i pisarz-filozof Oświecenia płacze, kiedy przyznaje, że nie umie zakończyć jej historii: bowiem uwolniona od nadużyć życia zakonnego jego zakonnica zostaje rzucona w życie pozbawione sensu. Jestem pewna, że freudowska psychoanaliza, która zagłębia się w mity i historię religii, otwierając jednocześnie drzwi wewnętrznego życia współczesnych istot ludzkich, jest główną drogą pozwalającą słusznie zmienić ocenę tej uprzedzającej nas tradycji, od której się stanowczo odcięliśmy. My niewierzący. Ale i my wierzący, często sprowadzani do “elementów religii”. Jesteśmy jej dłużni nowe odczytanie, które nie powinno być tylko abstrakcyjne, nie może być spojrzeniem z lotu ptaka, z góry. Angażuje ono szczególną pamięć uczuciową, intymność każdego. Seminarium Lacana czyni z niej odkrywczynię “rozkoszy kobiecej” nadając jej sugestywny tytuł: Jeszcze. Czyżby rozkosz kobieca była zatem nienasycona? Jeszcze i jeszcze… Nie ogranicza się bowiem do narządów płciowych, ale rozpala wszystkie zmysły i przenosi ciało w nieskończoność sensu i zarazem wtrąca sens w bezsens, symptomy i szaleństwa. Rozkosz, której Teresa jest najlepszą odkrywczynią i badaczką, i która wygania ją z niej samej: wiecznie przenosi w Niemożliwe, Nienazywalne. Która jednak nie przestaje zapraszać ją, by mówiła, myślała, ciałem i duszą, pasją pisania. Nadzwyczajne świadectwo, gdyby była taka potrzeba, faktu, że istnieje intensywny i wciąż jeszcze niezrozumiany humanizm chrześcijański, i że europejska kultura winna być nieustannie na nowo interpretowana, jeżeli chce ocaleć, przeżyć myśl-kalkulację i odnawiać się stale od podstaw.
Dlaczego wzięła Pani na warsztat kobietę z XVI wieku?
Mam nadzieję, że przekonałam Panią o nowoczesności tej mistyczki, jaka wynika z mojego jej odczytywania. Lecz chyba uda mi się lepiej sprecyzować urok, jaki wywiera na mnie Teresa, przypominając tu dwie charakterystyczne cechy jej dzieła, które najbardziej mnie urzekły. Pierwsza, to święta ironia, granicząca z ateizmem. W mało cytowanym fragmencie Drogi doskonałości Teresa radzi swoim siostrom grać w szachy w klasztorach, pomimo, że regulamin na grę nie pozwala, by dać «mata temu boskiemu Królowi». Impertynencja, w której powraca echo słynnej formuły Mistrza Eckharta: «Proszę Boga, aby mnie uwolnił od Boga». Drugą formułuje Leibniz, który w liście do Morella z 10 grudnia 1696 pisze: «Co do świętej Teresy, to ma Pan rację, ceniąc jej dzieła; znalazłem tam tę piękną myśl, że dusza powinna tak odczuwać, jakby na świecie nie było nikogo oprócz Boga i niej. Co rodzi ważną w filozofii refleksję, którą wykorzystałem z pożytkiem w jednej z moich hipotez». Teresa inspiratorką monad Leibniza, zawierających nieskończoność? Teresa prekursorką rachunku całkowego? Bez względu na to, jak skromnie się pisze, ten czyn języka miłości jest wciąż jeszcze i dzisiaj – i zawsze będzie – przeżyciem, które nie ignoruje tych uniesień, tych ekstaz. Ta karmelitanka nie wymyśliła psychoanalizy ani współczesnego pisarstwa, ale pięć wieków przed nami wyjaśniła to dziwne doświadczenie, jakim jest myśl sięgająca skrajnej granicy zmysłów i odczuć, ciało i dusza razem: tajemnice pisarstwa. Teresa jest nam współczesna.
Czy jej kobiecość mówi nam coś dzisiaj?
A gdyby kobiecość Teresy miała charakter post-modernistyczny? Ta barokowa święta posiada zmysłowość hiperboliczną, ale też wysublimowaną, bezprecedensową i niezwykłą wśród mistyczek, wykazujących skłonność (kobiety i mężczyźni) bardziej do cierpienia i czystej rezygnacji, niż do pełni zmysłów. Lecz Teresa jest także «najbardziej męska z mniszek» (Huysmans): czyli cechuje ją psychiczna biseksualność (zapożyczając z terminologii freudowskiej) będąca niemal roszczeniem, wymogiem.
Jak wygląda zmysł macierzyński tej świętej, zważywszy że minęło tyle wieków?
Sekularyzacja jest jedyną cywilizacją, gdzie brak dyskursu o macierzyństwie. Podczas gdy Teresa w swoich modlitwach, ale również w dziele odnowy od podstaw Karmelu, szczegółowo opisanym w jej Księdze fundacji, ukazuje wizję i praktykę swojego symbolicznego macierzyństwa jako “matka przełożona”. Może to się wydać zdumiewające, ale niektóre jej refleksje na ten temat mogą – dzisiaj też! – oświecić rodzicielki (kobiety w ciąży) w chwili, gdy stają się matkami: kiedy ich namiętne przeżywanie tego pierwszego związku przechodzi w inne, cechujące związek z dzieckiem, kiedy stają się zdolne przekazywać czułość, język i myśl. Teresa zaczyna od tego, że chwali cierpienie jako drogę do Boga, a także jako drogę nieodłącznie związaną z macierzyństwem. Lecz ma również genialną zdolność oderwania się od uczucia niemego, bez względu na to, czy jest to uczucie bólu czy radości. I zaleca «nie rozkoszować się więcej» (zarówno wtedy, gdy jest to rozkoszowanie się bólem, jak i wtedy, gdy jest to rozkoszowanie się przyjemnością), lecz «czynić wolę Bożą», która polega na tym, by «brać pod uwagę innych, nie wiążąc sobie rąk». Nadzwyczajne jest to nieprzemijające poświęcanie się innym, oparte na inności Innego! To zatem miałoby się zwać matczynym uzależnieniem: nie zadowalać się rozkoszowaniem się w sobie i dla siebie, lecz uwzględniać istnienie Trzeciego, by dostąpić woli szanowania i wspierania innych i nigdy w tym nie ustawać! Hannah Arendt stwierdziła po Shoah, że «radykalne zło » rodzi się w momencie, gdy traci się zdolność «myślenia z punktu widzenia drugiego człowieka». No cóż, według Teresy bycie matką byłoby, jednym słowem, czymś zupełnie odwrotnym: zdolnością myślenia z punktu widzenia innego. Dzisiaj świeża żywotność Teresy pozwala odkryć na nowo, że istnieje katolicyzm złożony, niezwykły, który “przemawia” do intensywności naszej potrzeby wiary i naszego pragnienia wiedzy. W których brakuje nam oparcia.
Ateistyczna intelektualistka Julia Kristeva, z pochodzenia Bułgarka naturalizowana we Francji, zajmuje się badaniami naukowymi z dziedziny lingwistyki, psychoanalizy, filozofii i prozy. Wykłada semiologię na State University of New York i na Université Paris 7 Denis Diderot. Napisała m.in. książkę Thérèse mon amour (2008). Przewodnicząca honorowa krajowej Rady Handicap: sensibiliser, informer, former, w roku 2015 została odznaczona Legią Honorową.
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,1779,nowoczesnosc-mistyczki.html
Pochwycona przez Boga
Małgorzata Szewczyk
Nie obawiała się pokazać, że przeżywa miłość do Boga intensywnie, nie obawiała się zatańczyć, dobrze zjeść, troszczyć się o czysto przyziemne sprawy – o sewilskich pomarańczach, drodze serca i modlitwie św. Teresy od Jezusa z o. Damianem Sochackim OCD
Kogo widzieć w św. Teresie z Ávila, w roku jubileuszu 500-lecia jej urodzin: mistyczkę, reformatorkę czy kobietę z krwi i kości z jej duchową, kobiecą namiętnością?
– Myślę, że wszystkie określenia do niej pasują. Teresa jest wspaniałą, dojrzałą kobietą, mistyczką, która nie obawiała się kochać Boga i nie obawiała się wyrazu tego kochania. Jest i matką, bo widać to po jej opiekuńczej postawie wobec współsióstr i rodzonych braci. Nie obawiała się przed siostrami być pochwyconą przez Boga, pokazać, że przeżywa tę miłość intensywnie, nie obawiała się zatańczyć, dobrze zjeść, troszczyć się o czysto przyziemne sprawy. Martwi się o swoich braci, którzy wyjechali do nowego świata, do Ameryki. Kiedy indziej zabiega o pomarańcze na mdłości czy melancholię – te najbardziej aromatyczne z miasta Sewilli. To jest typowa kobieta 50+, która oprócz swojej dojrzałości i mądrości, mocno stąpa po ziemi.
Podobno do końca życia miała wdzięk, urodę i inteligencję. Podobno tańczyła z kastanietami w ręku i śpiewała pieśni ludu kastylijskiego. Gdzie w tym wszystkim miejsce na mistycyzm?
– To obraz Teresy niesiony przez wieki, często inspirowany ludowymi podaniami i legendami. Współpracownicy w dziele reformy zakonu karmelitańskiego dostrzegali, że jest ona jedną z nich, że jest kimś niezwykle prostym, z kim można porozmawiać, a zarazem kimś, kto znajduje w sobie siłę, by tę prostotę wypełniać mądrością. Myśląc o życiu zakonnym w XVI-wiecznej Hiszpanii, musimy pożegnać się z naszym współczesnym wyobrażeniem. Było ono poniekąd odbiciem stosunków społecznych. Zakonnice pochodzące z arystokratycznych rodzin miały służącą, własne pokoje, nawet własną kuchnię. W klasztorze Wcielenia w Ávila żyło prawie 200 sióstr. Przełożona musiała to wszystko utrzymać. Trzeba więc było zapraszać prominentnych gości, którzy zachwyceni mądrością charyzmatycznych sióstr, zostawiali ofiarę. Teresa na początku swej drogi zakonnej ma własny pokój, własną biblioteczkę, własnych spowiedników, własne towarzystwo, z którym spotyka się w rozmównicy, nie ma bowiem wówczas mowy o klauzurze. Zostawiając dom, tak naprawdę cały bagaż społeczny wniosła do klasztoru, co potem sprawiało jej coraz większe trudności w pogodzeniu z radykalnym naśladowaniem Jezusa. W pewnym momencie dochodzi do przeświadczenia, że jest narażona na większe pokusy, niż kiedy była w świecie. Od tego momentu prawdy o sobie zaczyna się jej nawrócenie.
Dochodzi nawet do tego, że przestaje się modlić.
– Kiedy ma 39 lat, przechodzi potężny kryzys, który jednocześnie staje się dla niej momentem przełomowym. Od prawie dwudziestu lat jest już w klasztorze i angażuje się w modlitwę myślną. Doświadcza momentów bliskości z Bogiem, ale narasta w niej coraz większe przekonanie, że stoi między światem a Jezusem. Wszystko pozornie jest dobrze, zdobywa przyjaciół, zachęca ludzi do radykalnego życia, ale w środku czuje, że to nie jest prawda o niej, że nie jest w tym wszystkim prawdziwa. Dochodzi do momentu, o którym pani wspomniała, że zachęcając innych do modlitwy, sama z niej rezygnuje na prawie rok. Paradoks całej sytuacji polega na tym, że zachęcała nawet swojego ojca do modlitwy myślnej, podczas gdy sama się nie modliła. Miała wyrzuty sumienia, choć do końca się ojcu do tego nie przyznała. Ostatecznie wymówiła się słabością. Nie przyznała się, że wpadła w kanał fałszywej pokory.
Na czym to polegało?
– Ewangeliczne ostatnie miejsce bardzo łatwo może się przerodzić w fałszywą obsesję. Znamiona takiego wycofania towarzyszą Teresie przez pierwsze lata życia zakonnego, takie rozumienie pokory narasta i w końcu doprowadza ją do kryzysu. Realistyczny obraz Jezusa ubiczowanego, lektura pism św. Augustyna oraz biblijne postaci Marii Magdaleny czy Samarytanki wpłynęły na zmianę jej definicji pokory. Obsesyjne ostatnie miejsce zamieniła na prawdę. Od tej pory mówi, że pokora − jeden z trzech podstawowych warunków modlitwy wewnętrznej obok wyrzeczenia i miłości do drugiego człowieka − to prawda o sobie, o otaczającym świecie i Bogu. Czyli właściwe miejsce: nie ostatnie, nie pierwsze, ale tam, gdzie są prawdziwe dary, możliwości i ich granice.
Dowartościowuje modlitwę.
– Mistycyzm średniowieczny ma charakter intelektualny i jest w większości domeną mężczyzn. Teresa szuka nie tyle nowej drogi, ile adekwatnej do jej temperamentu i płci. Sama przyznaje się, że miała problem z rozmyślaniem, więc poszukuje drogi ukierunkowanej bardziej na wolę, na poczucie obecności Boga na drodze serca. Dowartościowuje modlitwę, która opiera się przede wszystkim na więzi, na przebywaniu razem z Bogiem i konsekwentnym życiu. Nie miała wykształcenia teologicznego, ale rozumiała mistykę jako komunię z Bogiem, która przejawia się w dojrzałym codziennym funkcjonowaniu oraz wyjątkowych fenomenach. Jeden z najbardziej znanych to łaska przebicia serca, czyli oczyszczającego bólu, który jest znakiem zbliżającego się kochającego Boga.
W Twierdzy wewnętrznej pisze, że człowiek może spotkać Boga w siódmym mieszkaniu wewnętrznego zamku. W ten sposób wyobrażała sobie duszę…
– Po hiszpańsku castillo oznacza zamek bądź twierdzę. Teresa w oryginale mówi o komnatach i wyobraża je sobie centrycznie, jako kolejne cylindry, do których wchodzimy. Wewnątrz tego zamku jest siedem takich cylindrów. Przechodzi się przez nie, pokonując kolejno pierwsze mieszkanie, drugie itd., aż do komnaty, gdzie znajduje się król, który na nas czeka. To jest tylko wyobrażenie, ale ważna jest jego treść i za to właśnie Teresa została doktorem Kościoła. Posługując się kategoriami współczesnej psychologii, chodzi o proces spajania – to, co wyznaję i w co wierzę, staje się moim życiem. Jeśli deklaruję, że kocham Jezusa, w czynach, myślach i słowach muszę być zgodny. Głęboko w sercu za siódmym cylindrem człowiek spotyka Boga. Inspirację do tego wyobrażania Teresa prawdopodobnie zaczerpnęła od św. Augustyna, który rozpoczynał szukanie Boga od siebie. Teresa miała tę samą intuicję, próbowała znaleźć Boga w sobie na drodze modlitwy, czyli spajania deklaracji i codzienności.
Szukając drogi powrotu do Jezusa, nie kontynuuje tej, którą wyznaczyli XVI-wieczni reformatorzy, lecz wybiera ascezę i przestrzeganie zasad.
– Napięcia chrześcijan narastają w latach dwudziestych XVI w. aż do Soboru Trydenckiego. Motywacje Teresy i reformatorów są podobne u samego początku: dość z przeciętnym poziomem życia chrześcijan, z korupcją, z nadużywaniem władzy, z głodem i niesprawiedliwością, czas wrócić do Ewangelii. Teresa dostrzegła tu jednak pułapkę, że niezadowolenie może przerodzić się w anarchię. Wiedziała, że tę pułapkę zastawia Szatan na wszystkich, chcących dokonać jakiejkolwiek przemiany. Teresa wybiera inną ścieżkę. Postanawia zaufać całkowicie Chrystusowi i patrzy na Niego jak na reformatora. Jest to trudne, bo widzi reformatora ukrzyżowanego. Widzi odnowiciela, który umiera na krzyżu. Rozłam natomiast jest drogą na skróty: kiedy dzieci nie potrafią się porozumieć w piaskownicy, obrażone zabierają zabawki i wynoszą się do innej.
Trzeba było mieć odwagę, by zwłaszcza w XVI stuleciu, jako kobieta, podjąć się reformy zakonu męskiego.
– To chyba jedyny taki przykład w tamtym czasie, żeby kobieta zainspirowała mężczyzn do przemiany życia. Teresa nadaje charakter nowemu Karmelowi, jej pisma (Księga życia, Droga doskonałości, Twierdza wewnętrzna) stają się szybko repertuarem nowych wspólnot, w tym również męskich. Święty Jan od Krzyża, jako teolog i jeden z pierwszych entuzjastów odnowionego Karmelu, dopełnił doświadczenie Teresy głębokim teologicznym komentarzem drogi do zjednoczenia duszy z Bogiem.
Co by nam powiedziała dzisiaj św. Teresa?
– Myślę, że powiedziałaby to samo, co wielokrotnie powtarzała współsiostrom; jesteście fundamentem dla tych, co przyjdą po was. Pamiętajcie, że wasza wiara i postawa będą stanowić odniesienie dla następnych pokoleń. Wiara to wielka odpowiedzialność. Nie można już dłużej pozwalać sobie na przeciętność: szkołą prawdziwej więzi z Bogiem są więzi z ludźmi, a kanałem nawadniającym tę więź jest modlitwa wewnętrzna. To przesłanie prawdziwie renesansowej kobiety.
O. Damian Sochacki OCD jest redaktorem naczelnym dwumiesięcznika “Głos Karmelu”.
http://www.deon.pl/religia/swiety-patron-dnia/art,288,pochwycona-przez-boga.html
***************************************************************************************************************************************
ŚWIATOWY DZIEŃ MŁODZIEŻY
15 kwietnia 1984 r., w Niedzielę Palmową, odbyło się w Rzymie na placu św. Piotra Spotkanie Młodych z okazji Nadzwyczajnego Jubileuszu Odkupienia. Tydzień później, w Niedzielę Zmartwychwstania Pańskiego, bł. Jan Paweł II przekazał młodzieży Krzyż Roku Świętego.
Wkrótce po tym spotkaniu Organizacja Narodów Zjednoczonych ogłosiła 1985 rok Międzynarodowym Rokiem Młodzieży. W Niedzielę Palmową 1985 r. w Rzymie zgromadziła się młodzież z całego świata. Spotkanie to przerosło wszelkie oczekiwania. Uradowany tym bł. Jan Paweł II postanowił, że od tej pory młodzi powinni mieć swoje święto – obchodzony w Niedzielę Palmową Światowy Dzień Młodzieży. Od tego momentu w każdej diecezji gromadzi się młodzież wraz ze swoimi biskupami. Oprócz tego co dwa lub trzy lata organizowane są spotkania, w których zwykle uczestniczy Ojciec Święty. Do tej pory odbyły się one m.in.:
• w 1985 r. – w Rzymie,
• w 1987 r. – w Buenos Aires,
• w 1989 r. – w Santiago di Compostella,
• w 1991 r. – w Częstochowie,
• w 1993 r. – w Denver,
• w 1995 r. – w Manili,
• w 1997 r. – w Paryżu,
• w 2000 r. – w Rzymie (Jubileusz Młodych),
• w 2002 r. – w Toronto,
• w 2005 r. – w Kolonii,
• w 2008 r. – w Sydney,
• w 2011 r. – w Madrycie,
• w 2013 r. – w Rio de Janeiro.
W 2014 r. XXIX Światowy Dzień Młodzieży odbywa się w poszczególnych diecezjach. Tematem przewodnim tych obchodów są słowa: “Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy królestwo niebieskie”.
Zachęcamy do zapoznania się z listem apostolskim Jana Pawła II z okazji Międzynarodowego Roku Młodych (A.D. 1985) Abyście umieli zdać sprawę z nadziei, która jest w was oraz papieskich orędzi na Światowy Dzień Młodzieży począwszy od roku 2000. Można je pobrać w postaci pliku w formacie PDF klikając na poniższy link:
http://brewiarz.pl/czytelnia/download.php3#sdm
**************************************************************************************************************************************
GORZKIE ŻALE
W dzisiejszą niedzielę, w szczególny sposób przeznaczoną na uczczenie Męki Chrystusa, gorąco zapraszamy na poświęcone jej nabożeństwo – Gorzkie Żale.
Za udział w Gorzkich Żalach na terenie Polski w okresie Wielkiego Postu można uzyskać raz w tygodniu odpust zupełny.
Część III rozpoczyna się od Zachęty.
- Gorzkie żale przybywajcie, *
Serca nasze przenikajcie. - Rozpłyńcie się, me źrenice, *
Toczcie smutnych łez krynice. - Słońce, gwiazdy omdlewają, *
Żałobą się pokrywają. - Płaczą rzewnie Aniołowie, *
A któż żałość ich wypowie? - Opoki się twarde krają, *
Z grobów umarli powstają. - Cóż jest, pytam, co się dzieje? *
Wszystko stworzenie truchleje! - Na ból męki Chrystusowej *
Żal przejmuje bez wymowy. - Uderz, Jezu, bez odwłoki *
W twarde serc naszych opoki! - Jezu mój, we krwi ran swoich *
Obmyj duszę z grzechów moich! - Upał serca swego chłodzę, *
Gdy w przepaść męki Twej wchodzę.
- Duszo oziębła, czemu nie gorejesz? *
Serce me, czemu całe nie truchlejesz? *
Toczy twój Jezus z ognistej miłości *
Krew w obfitości. - Ogień miłości, gdy Go tak rozpala, *
Sromotne drzewo na ramiona zwala; *
Zemdlony Jezus pod krzyżem uklęka, *
Jęczy i stęka. - Okrutnym katom posłuszny się staje, *
Ręce i nogi przebić sobie daje, *
Wisi na krzyżu, ból ponosi srogi *
Nasz Zbawca drogi! - O słodkie drzewo, spuśćże nam już Ciało, *
Aby na tobie dłużej nie wisiało! *
My je uczciwie w grobie położymy, *
Płacz uczynimy. - Oby się serce we łzy rozpływało, *
Że Cię, mój Jezu, sprośnie obrażało! *
Żal mi, ach, żal mi ciężkich moich złości, *
Dla Twej miłości! - Niech Ci, mój Jezu, cześć będzie w wieczności *
Za Twe obelgi, męki, zelżywości, *
Któreś ochotnie, Syn Boga jedyny, *
Cierpiał bez winy!
- Jezu, od pospólstwa niezbożnie *
Jako złoczyńca z łotry porównany, *
Jezu mój kochany! - Jezu, przez Piłata niesłusznie *
Na śmierć krzyżową za ludzi skazany, *
Jezu mój kochany! - Jezu, srogim krzyża ciężarem *
Na kalwaryjskiej drodze zmordowany, *
Jezu mój kochany! - Jezu, do sromotnego drzewa *
Przytępionymi gwoźdźmi przykowany, *
Jezu mój kochany! - Jezu, jawnie pośród dwu łotrów *
Na drzewie hańby ukrzyżowany, *
Jezu mój kochany! - Jezu, od stojących wokoło *
I przechodzących szyderczo wyśmiany, *
Jezu mój kochany! - Jezu, bluźnierstwami od złego, *
Współwiszącego łotra wyszydzany, *
Jezu mój kochany! - Jezu, gorzką żółcią i octem *
W wielkim pragnieniu swoim napawany, *
Jezu mój kochany! - Jezu, w swej miłości niezmiernej *
Jeszcze po śmierci włócznią przeorany, *
Jezu mój kochany! - Jezu, od Józefa uczciwie *
I Nikodema w grobie pochowany, *
Jezu mój kochany!
Dla nas zmęczony i krwią zbroczony. *
Bądź uwielbiony! Bądź wysławiony! *
Boże nieskończony!
- Ach, Ja Matka boleściwa, *
Pod krzyżem stoję smutliwa, *
Serce żałość przejmuje. - O Matko, niechaj prawdziwie, *
Patrząc na krzyż żałośliwie, *
Płaczę z Tobą rzewliwie. - Jużci, już moje Kochanie *
Gotuje się na skonanie! *
Toć i ja z Nim umieram! - Pragnę, Matko, zostać z Tobą, *
Dzielić się Twoją żałobą *
Śmierci Syna Twojego. - Zamknął słodką Jezus mowę, *
Już ku ziemi skłania głowę, *
Żegna już Matkę swoją! - O Maryjo, Ciebie proszę, *
Niech Jezusa rany noszę *
I serdecznie rozważam.
Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami!Któryś za nas cierpiał rany, *
Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami!
Któryś za nas cierpiał rany, *
Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami!
Świadkowie męki Pańskiej
oprac. ks. Mateusz Pietruszka
Szymon Cyrenejczyk
I niejakiego Szymona z Cyreny, ojca Aleksandra i Rufusa, który idąc z pola (tamtędy) przechodził, przymusili, żeby niósł Jego krzyż (Mk 15, 21).
Szymon był rolnikiem, wracał po całym dniu ciężkiej pracy. W domu czekała na niego żona i dwaj synowie. Był już spóźniony, a dziś Pascha. Żona pewnie będzie zła, nie zdąży pozałatwiać wszystkich spraw, o które go prosiła, a tu jeszcze żołnierze każą mu nieść krzyż skazańca. Pewnie czuł też strach, że ktoś ze znajomych go rozpozna, gdy będzie szedł z Jezusem i zaczną się plotki. Czy spotkanie Szymona z krzyżem Chrystusa odmieniło jego życie? Nie wiemy.
Starochrześcijańska legenda głosi, że po dojściu na Golgotę Szymon szybko wrócił do domu, gdzie leżał chory w gorączce jego syn Aleksander. Szymon wziął go w ramiona, na których spoczywał krzyż Pana, a ten wyzdrowiał. Podobno też przestał się kłócić z żoną. Jego pole zaczęło wkrótce przynosić obfite plony i szybko stał się bogaty. On jednak nie dostrzegł w tym działania Boga. Szymon podobno spotkał się z nawet z Maryją, ale z strachu, a może wstydu, nie przyznał się, że to on pomagał nieść Chrystusowi krzyż. Później miał przenieść się do Rzymu. Tam, po spotkaniu z gminą chrześcijańską, jego żona i synowie stali się wyznawcami Chrystusa. Szymon nie. Nie chciał utracić swej pozycji w synagodze i spokojnego życia. Nie wiadomo, czy pod koniec życia przyjął wiarę w Jezusa. Legenda głosi, że zginął wraz ze swą rodziną w czasie prześladowań w Rzymie, w 64 roku. Został ukrzyżowany w ogrodach Nerona jako chrześcijanin.
Tyle legenda. Postać Szymona Cyrenejczyka jest dla nas wielką tajemnicą. Ale i przykładem, że spotkanie z krzyżem Chrystusa nie jest łatwe. Często, jak w przypadku bohatera dzisiejszych rozważań, jest nie po naszej myśli, a nawet wbrew nam. Burzy porządek naszego spokojnego życia. Bo gdy już wszystko doskonale zaplanujemy, naraz staje przed nami Chrystus i prosi: Pomóż mi. Pomóż mi w ubogim, który prosi cię o wsparcie; w chorym, który potrzebuje naszej opieki; samotnym potrzebującym naszej obecności.
Tak jak na drodze krzyżowej Szymona Cyrenejczyka Jezus zaprasza dziś nas, ludzi XXI wieku, abyśmy razem z Nim dźwigali krzyż. To niezwykłe, że Syn Boży pragnie ludzkiej pomocy. Wielokrotnie w swoim życiu przyjmował pomoc człowieka: swojej Matki, św. Józefa, uczniów, a teraz, w tych najtrudniejszych chwilach, przyjmuje pomoc wymuszoną lękiem i zagrożeniem.
Dziękujmy Jezusowi za to, że zechciał z pokorą przyjąć pomoc Szymona Cyrenejczyka. W ten sposób Bóg uczy nas pokornego wyciągania ręki z prośbą o pomoc, gdy w sytuacjach nieraz dla nas najtrudniejszych, z lęku i pychy obawiamy się prosić o pomoc. Boimy się, że będzie ona wymuszona, niechętna, nieżyczliwa. Skoro sam Bóg przyjął pomoc słabego i wystraszonego człowieka, to i my powinniśmy uczyć się prosić o pomoc w trudnych sytuacjach, ale i dostrzegać potrzebujących naszego wsparcia. Bo pomagając człowiekowi pomagamy samemu Bogu.
Ale czasem tak jak Szymon wstydzimy się spotkania z krzyżem Chrystusa w naszym życiu. Bo to niepopularne doznawać cierpienia, braku. Pomaganie komuś bezinteresownie uważamy za naiwność. Wielu z nas świadomie nie chce dopuścić myśli, że szczęście w życiu jest wynikiem zbawczej obecności Chrystusa – Jego krzyża. Bo to przecież po ludzku nielogiczne, żeby krzyż dawał szczęście. Po ludzku nielogiczne, ale w ekonomii Bożego Zbawienia bardzo logiczne.
Dziś często słyszymy, że cierpienie trzeba wyrzucić z życia, bo nie da się go pogodzić ze szczęściem. Wołają tak ci, którzy nie potrafią poradzić sobie z krzyżem, bo on zakłóca ich spokojne życie. Tak jak zakłócił życie Szymona i zmienił je. Każde spotkanie z Chrystusem zmienia nas, tylko nie zawsze tego chcemy. Nie zawsze to dostrzegamy. Bo Jezus działa w nas delikatnie, a my oczekujemy zmian natychmiast. Przemienia nasze wnętrze, nam pozostawiając nam decyzję o czynach, słowach. Daje nam silne podstawy do przemieniania naszego życia. Krzyż pokazuje, co w naszym życiu jest jeszcze niedoskonałe i pomaga nam to zmienić. Nie zmienia za nas, ale pomaga nam zmieniać.
Prawdziwe szczęście jest tylko w Chrystusie, w Jego krzyżu, który nie wyklucza cierpienia, ale też nie zatrzymuje się na nim. Prawdziwe szczęście jest w Chrystusie ukrzyżowanym, ale i Zmartwychwstałym. Czy chcę, aby Chrystus działał w moim życiu? Czy tak jak Szymon, choć jestem blisko krzyża Chrystusa, blisko Eucharystii, uciekam przed jego zbawczą mocą?
Szymon jako jedyny dotknął krzyża Chrystusa, zbliżył się do niego. My podobnie jak on codziennie możemy zbliżyć się do chwalebnego Ciała Chrystusa. Uczynimy to już za chwilę adorując je w Najświętszym Sakramencie. Możemy przyjąć je do naszego życia. Jednak nikt nas do tego nie może zmusić. Bo legenda o Szymonie uczy, że nawet jeśli pod przymusem staniemy w obecności Chrystusa, ale sercem będziemy daleko, na nic zda się łaska Boga. Tylko przez krzyż wiedzie droga do przyjęcia z wiarą Zmartwychwstałego Chrystusa. Przez krzyż, który możesz przyjąć sercem lub wyprzeć z swego życia. Decyzja należy do Ciebie.
http://liturgia.wiara.pl/doc/419005.Gorzkie-Zale/11
Sprawienie cierpienia
Kazanie pasyjne 2005
Byliśmy już w raju i w ludzkim sercu, gdzie swój początek przez grzech ma cierpienie. Byliśmy w Wieczerniku i w Ogrodzie Oliwnym, gdzie nie tylko odnajdywaliśmy początek cierpień Jezusa, ale przyglądaliśmy się, jak On je przyjmuje. Szukaliśmy też przykładów, jak ludzie potrafią przyjmować cierpienie.
Kazania pasyjne w swej najgłębszej treści powinny być stopniowym, krok po kroku, rozważaniem męki i śmierci Chrystusa. Ale człowiek jest tak skonstruowany, że nie potrafi tak naprawdę odczuć, jaki jest ból kogoś innego. Jeśli ktoś mówi, że cierpi, próbujemy sobie wyobrazić, co czuje, odwołując się do własnych przeżyć. Gdy ktoś mówi, że go boli, my przypominamy sobie nasz ból. I nie ma od tej zasady wyjątków. Czynimy to nawet wtedy, gdy rozważamy cierpienia naszego Zbawiciela. Jego ból próbujemy sobie wyobrazić odwołując się do tego, jak sami się czujemy w chwilach cierpienia.
Czy więc jesteśmy w stanie wiedzieć, jak naprawdę cierpiał Chrystus?
Nie.
Nie wiemy tego i wiedzieć nie będziemy, tak samo jak nie znamy prawdziwego wymiaru cierpienia nawet najbliższych nam ludzi. Gdy cierpi matka, ojciec, brat siostra, córka, syn, chociaż bardzo chcemy współodczuwać ich cierpienie, w rzeczywistości oceniamy ich ból z własnej perspektywy.
Czy to źle?
Nie.
Nie ma w tym nic złego, bo każdy człowiek jest tajemnicą, zarówno w chwili szczęścia, w chwili radości, w chwili uniesienia, jak i w chwili dramatu, nieszczęścia, opuszczania.
Czy to znaczy, że nie powinniśmy podejmować prób zrozumienia cudzego bólu i współuczestniczenia w nim? Powinniśmy. Nie szkodzi, że pojmujemy go po swojemu. Nie szkodzi, że próbując zrozumieć cudze cierpienie, tak naprawdę podejmujemy wysiłek, aby zrozumieć, dlaczego i jak sami cierpimy.
Rozważanie męki Pana Jezusa ma przecież jakiś cel. Nie chodzi o napawanie się Jego bólem. Nie chodzi o płytkie, czułostkowe ulitowanie się nad Nim. Chodzi o zrozumienie, że cierpienie jest realnym zjawiskiem. O uświadomienie sobie, że źródłem cierpień jednego człowieka niezwykle często jest inny człowiek.
Spójrzmy uważnie na opisy Chrystusowej Pasji zawarte w Piśmie Świętym. Nie ma tu takich przyczyn, jak choroba, wypadek, jakaś katastrofa.
Cała męka Jezusa ma swe źródło w ludziach. To oni są stanowią źródło. To oni są sprawcami. To oni wymyślają, jak spowodować, żeby Chrystus cierpiał. To oni zadają Mu ból. To oni robią Mu krzywdę.
Oni? Jacy oni?
Łatwo wymienić. Judasz, Apostołowie, którzy uciekli, ci, którzy Go aresztowali, arcykapłani, Herod, Piłat, ci, którzy Go biczowali, Ci którzy Go…
Łatwo jest spychać winę na innych. Na tych, którzy wtedy, dwa tysiące lat temu, dawali upust swoim najgorszym instynktom, którzy kierowali się nienawiścią lub tylko wypełniali rozkazy. Łatwo jest podchodzić do męki Chrystusa tak, jak się ogląda film o nieznanym człowieku, którego dręczą wrogowie. Z dystansem. Z przekonaniem, że mnie to nie dotyczy, że ja z tym nie mam nic wspólnego.
Jest coś zdumiewającego w człowieku, że chociaż nie potrafi w pełni przeżyć cierpienia innych, znakomicie wie, jak innym sprawiać ból.
Spróbujmy więc dzisiaj, stojąc w obliczu niepojętego cierpienia Jezusa Chrystusa, zastanowić się nad tym, w jaki sposób sprawiamy innym ból. Dlaczego to robimy. I czy zdajemy sobie sprawę, że każde cierpienie, które zadajemy drugiej osobie, ma też inny wymiar, wymiar sięgający daleko poza nasze relacje z człowiekiem, któremu robimy krzywdę.
Pamiętam, gdy na jednej z pierwszych katechez, jeszcze w przedszkolu, usłyszałem, że cierpienia, jakich doznał Pan Jezus, to także moja sprawa, że także przeze mnie Chrystus cierpiał.
– Jak to? – oburzyłem się. – Przecież to było dawno. Wcale mnie tam nie było. A nawet gdybym był, to też bym nie był winny, bo ja wcale nie chcę Panu Jezusowi robić nic złego, bo On mi nie zrobił nic złego.
W salce zrobiło się cicho, a katechetka szukała słów, aby mi wytłumaczyć, dlaczego również ja jestem sprawcą Jezusowej męki. No bo jak małemu dziecku wytłumaczyć tajemnicę zła? Tajemnicę jego rozprzestrzeniania się po świecie?
Jacek Salij OP napisał: „Tajemnica zła i cierpienia dręczy ludzi od niepamiętnych czasów. Ale istotny krok do jej zrozumienia udaje się zrobić tylko tym spośród nas, którzy swoim sercem zaczną pojmować, że Boga powinno się kochać całym sobą oraz że dobrowolne odejście od Niego (poprzez oddanie się grzechowi) świadczy o najgłębszym, jakie daje się pomyśleć, zaburzeniu w naszym instynkcie samozachowawczym”.
A Prymas Polski stawiał jakiś czas temu diagnozę: „Nie ma dnia, by nie słyszało się o zamachach, o zabitych, o wrogich manifestacjach, o podsycaniu nienawiści. A z nienawiści powstaje jedynie zniszczenie.
Pojawia się więc jeszcze inna tajemnica – tajemnica zła. Biblijny Kain zabił swego brata, Abla, bo był zazdrosny o swoje wpływy i nie mógł znieść braku uznania dla siebie. Możemy powiedzieć: zagubił sumienie, nie potrafił wyważyć, co jest dla niego lepsze. Choć był stworzony na obraz i podobieństwo Boże, to posiadając obraz, nie dorastał do podobieństwa. Mówimy o Kainie, ale myślimy o naszych stosunkach międzyludzkich. Z góry płyną wzorce gorszące, jakby człowiek sam chciał się upodlić i zgotować sobie zagładę”.
Trudno się nie zdziwić razem z o. Salijem: „Zdumiewające dobre samopoczucie: ja, mimo że tyle we mnie egoizmu, zakłamania, wygodnictwa, nie ponoszę żadnej odpowiedzialności za to, że świat zrobił się taki nieludzki! Wszystkiemu winien jest Pan Bóg oraz jacyś inni ludzie. Zachowujemy się zupełnie jak nasz praojciec Adam, który zamiast przyznać się do własnej winy, wskazywał na winę swej żony oraz obwiniał samego Pana Boga: “Niewiasta, którą Ty postawiłeś przy mnie, dała mi owoc z tego drzewa i zjadłem””.
Są tacy, którzy szukając nie tyle wyjaśnienia własnej skłonności do czynienia zła i zadawania innym cierpienia, wskazują, że przecież to nie mieszkający w raju ludzie wymyślili grzech pierworodny, lecz ktoś im go podpowiedział. Ktoś, kto sprzeniewierzył się swemu anielskiemu powołaniu i wybrał walkę z Bogiem. Szatan. Diabeł. Wielki kłamca.
To prawda. Człowiek sprawia innym cierpienie, gdy ulega pokusie. Gdy zgadza się, aby zamiast naturalnego pociągu do dobra, opanowywał go mrok, w którym jedynym zajęciem jest szukanie krzywdy innych. Szatan chce naszego nieszczęścia. Bóg chce, abyśmy byli szczęśliwi. Dlaczego więc tak często wybieramy propozycję szatana? Dlaczego tak często stajemy się sprawcami bólu?
Różnica jest zasadnicza. Szatan zawsze nas okłamuje. W jego wersji cudze cierpienie może być źródłem naszej radości, może nas uszczęśliwić. Bóg zawsze mówi nam prawdę. Dlatego zło uderza także w Niego. Bóg się nie uchyla. Nie czyni uników. Pozwala, abyśmy byli sprawcami Jego cierpienia. I nie szuka zemsty. Stara się nas przed samym sobą wytłumaczyć.
Bóg bierze na siebie cierpienie, przyjmuje cierpienie ludzi. On, inaczej niż my, potrafi zrozumieć do głębi każde ludzkie cierpienie.
Błogosławiona Matka Teresa z Kalkuty powiedziała: „Samo w sobie cierpienie jest niczym, ale dzielone z męką Chrystusa stanowi wspaniały dar. Największym darem, jaki otrzymał człowiek, jest możliwość uczestniczenia w męce Chrystusa… W Chrystusie ukazane zostało, że najwyższym darem jest miłość, bo cierpienie dorównało cenie grzechu”.
Jesteśmy sprawcami cierpienia. Pora odpowiedzieć na pytanie: „Jak długo jeszcze?”.
http://liturgia.wiara.pl/doc/419005.Gorzkie-Zale/5
**************************************************************************************************************************************
REKOLEKCJE WIELKOPOSTNE
**************
“Chrystus zmartwychwstanie w tobie”
ks. Krzysztofa Porosło, wydanej przez Wydawnictwo eSPe.
„Sam odkryłem, że to nie tylko historie z dawnych czasów, lecz prawdziwe i zdumiewające opowieści o moim życiu. Te historie, które będziemy rozważać w książce, przestaną być historiami Abla, Izaaka, Jakuba, Józefa czy Mojżesza. Staną się historiami o moim i twoim życiu. Tylko uwierz, że to rzeczywiście jest możliwe. Bo jeżeli Chrystus nie zmartwychwstanie w tobie, to wtedy w ogóle nie zobaczysz, że On żyje”. [fragment książki]
Dostosowany do każdych warunków
Mariusz Han SJ
(fot. shutterstock.com)
Dziś wyruszamy z Jezusem na drogę Jego męki. Idziemy razem z nim, aby nauczyć się znosić krzyż naszej codzienności. Każdy z nas doświadcza go w swoim życiu.
Dla jednego jest on nie do udźwignięcia – związany z ogromnym cierpieniem: bólem fizycznym, czy też psychicznym, dla innego są to sporadyczne sytuacje, które tylko przypominają o jego istnieniu.
Każdego z nas przygniata coś, z czym nie jest w stanie sobie poradzić, wobec czego czuje się bezradny. Może być to choroba, kłopoty rodzinne, problemy w pracy, lub w szkole. To właśnie do nas, do ludzi bezsilnych, udręczonych Chrystus wypowiada te słowa: “Jeśli kto chce iść za Mną niech się zaprze samego siebie, niech co dnia bierze krzyż swój i niech mnie naśladuje (Łk 9,23)”. Pan Jezus jest blisko nas, szczególnie zaś, gdy cierpimy, on najlepiej wie, co czujemy, bo sam doświadczył tego z rąk innych ludzi.
https://soundcloud.com/jezuici-pl/05-wielblad
Na drogę krzyżową wyszli różni ludzie: życzliwi Jezusowi, oraz ci, którzy go nienawidzili. Spróbujmy się przyjrzeć jednym i drugim.
Jezus przeżył już wiele: nieprzespaną noc, sponiewieranie przez żołnierzy – szydzono i śmiano się z niego, ubrano go w purpurę i włożono na głowę koronę z ostrych cierni, bito, opluwano, popychano. Ciało Chrystusa było pokrwawione, pełne ran i bólu. To wszystko sprawiło, że nie był w stanie ustać na nogach. Przewracał się upadając na kamienny bruk, ranił sobie twarz i kolana. Jego upadek nie mógł być w jakikolwiek sposób amortyzowany przez ręce, bo te były przywiązane do belki, która swoim ciężarem jeszcze potęgowała siłę uderzenia.
Żołnierze widzieli, że Jezus nie będzie w stanie o własnych siłach dotrzeć do miejsca, gdzie miał być powieszony, dlatego przymusili Szymona z Cyreny, aby pomógł mu nieść krzyż. Wyznaczyli go do pomocy nie z litości, ale dlatego, że prawo zabraniało skazańcowi umierać w obrębie miasta. Zadaniem Szymona było zatem wyprowadzenie Jezusa poza miasto.
Jaka była postawa Szymona? To żołnierze zmusili go. Szymon wcale nie był z tego powodu zadowolony. Nie chciał z własnej woli nieść ciężkiego drewna. Sprawa Jezusa w ogóle go nie interesowała. W czasie gdy sądzono Jezusa, Szymon pracował w polu. Nie interesował się on polityką, jego głowa była zajęta zbożem, które z wielkim poświęceniem uprawiał. Wykorzystał nawet pół dnia Wielkiego Piątku na pracę, bo po południu trzeba było przygotować Paschę. Miał jeszcze wiele do zrobienia. Trzeba było iść do świątyni, aby tam złożyć baranka paschalnego, a potem według przepisów przygotować go na wieczerzę. Potem jeszcze trzeba było przygotować sałaty, zioła i leguminy. Wszystko to, co określały przepisy prawa.
W chwili, gdy Szymon próbował realizować swój plan – na drodze stanął mu skazaniec – któremu musiał pomóc. Skazaniec, przez którego będzie musiał jeszcze dokonać oczyszczenia i rytualnie się obmyć. Szymon z Cyreny nie był z tego powodu zadowolony.
Mimo pomocy Szymona, Pan Jezus bardzo cierpiał. Liczne rany sprawiały Mu ogromny ból. Prócz cierpienia fizycznego, pojawiło się cierpienie psychiczne – związane z ogromną samotnością Wszyscy uczniowie uciekli, został sam, bez przyjaciół, bez bliskich. Tylko przelotnie zobaczył – swoją matkę, która też ogromnie cierpiała. Po drodze mijał płaczące niewiasty, ale one nic nie rozumiały – ich płacz nie pochodził z głębi serca. Dlatego Jezus mówił do nich: “Córki jerozolimskie, nie płaczcie nade mną płaczcie raczej nad sobą i nad waszymi dziećmi (Łk 23,28).
Tak więc Jezus został sam. Nie było przy nim nikogo, kto pomógłby mu nieść krzyż – tak z serca, a nie z litości, czy nakazu. Gdzie byli apostołowie? Gdzie były te tłumy, które nie tak dawno temu słuchały z zapartym tchem Jego słów? Gdzie byli ci uzdrowieni, wyleczeni, ci, którym pomógł? Nie było ich. Nie było nikogo. Został Szymon, który pomagał mu dźwigać krzyż – z początku niechętnie, z wymówkami, z niezadowoleniem. A jak było potem? Ewangelia milczy na ten temat…
Czy ludzie zachowują się jak wielbłądy?
W zoo w Gliwicach przyglądałem się wielbłądowi na wybiegu. Siano, woda i kawałek przestrzeni były tym, co mu zupełnie wystarczało. Na jego pysku malowało się błogie zadowolenie. Najważniejsze było to, że miał wygodę. Kiedy opiekun próbował zmienić jego ulubione miejsce, ten uparł się, że nigdzie nie pójdzie. Było mu dobrze tam, gdzie stał i nie chciał żadnych zmian. Żyjąc w niewoli, chciał tylko zachować swoje “status quo”. Gdyby był człowiekiem, można byłoby pomyśleć, że nie interesuje go branie kolejnych trudów na swoje barki i myślenie, co będzie jutro. Wszystko miał przecież podane jak na tacy. Było mu względnie dobrze i nie pozwalał na zmianę sytuacji w jakiej się znajdował.
W dzisiejszych czasach wielu z nas, niechętnie bierze krzyż na swoje ramiona. Nie jesteśmy również chętni, aby ten krzyż pomóc dźwigać innym. Często pozwalamy też, aby krzyż naszych bliskich nieśli obcy ludzie. Jak to jest z nami? Jak zachowalibyśmy sie, gdybyśmy znaleźli się na drodze krzyżowej Jezusa? Czy bylibyśmy jak Szymon, płaczące niewiasty, apostołowie, tłum, uczeni w Piśmie, Sanhedryn, Piłat, żołnierze? A może tak, jak Weronika, która wytarła twarz Jezusowi. Czy cierpielibyśmy jak Maryja, której rozdzierało się serce, gdy widziała ogrom cierpienia i krzywdę jaka działa się jej dziecku, a ona nie mogła mu pomóc…
Chrystus cierpiący jest obecny w każdym człowieku, zwłaszcza w starszym, chorym, niedołężnym, samotnym. Chrystus oczekuje od nas wrażliwości wobec każdego człowieka – chce byśmy potrafili patrzeć, słuchać, próbować zrozumieć i pomóc jeśli zaistnieje taka potrzeba. Jezus chce od nas dobrego i czystego serca – otwartego współczującego. Serca, które będzie pomagać z radością – nie z przymusu tak, jak Szymon, nie z bojaźni tak, jak żołnierze, którzy słuchali swojego dowódcy; czy po to, aby się pokazać – jak płaczące kobiety.
Wysłuchać, pomóc i zobaczyć, że ktoś uwalnia się od ciężaru, który wydaje się być nie do udźwignięcia, od przeszkody, która wydaje się być nie do przeskoczenia – jest bezcenne.
Krzyż jest realny, dotykalny, namacalny. I nie ma co na siłę go zrzucać go z siebie, ze swoich ramion, bo to nigdy się nie uda. Lepiej go zaakceptować i pogodzić się z tym, jaki jest.
Jest taka rosyjska legenda, która opowiada o dwóch niebezpiecznych przestępcach. Popełnili oni wiele morderstw na tle rabunkowym, ale któregoś dnia zostali nawróceni przez pustelnika. Obydwaj zdawali sobie sprawę z tego, co w swoim życiu zrobili źle, znali swoją winę, więc spytali go jak mogą to wynagrodzić. I wtedy pustelnik powiedział im, że powinni pielgrzymować do Ziemi Świętej z drewnianymi krzyżami na ramionach. Przygotowali więc wielki krzyże i wyruszyli w podróż tak, jak im nakazał mnich.
Na początku wszystko szło dobrze, Nawróceni przestępcy szli pełni zapału i siły. Po kilku dniach ich ramiona były poobijane, stłuczone i zakrwawione. Pojawił się też pierwszy grymas bólu na ich twarzach. Wpadli wtedy na genialny pomysł, żeby udoskonalić krzyże. Zatrzymali się w pewnej wsi i znaleźli stolarza.
Pierwszy pielgrzym odciął dolną część długiej belki i powiedział: – Teraz krzyż jest o wiele krótszy, a przecież nadal jest krzyżem. Drugi, nie chciał krzyża pomniejszać, ale uczynił go cieńszym. Przepiłował belki wzdłuż i w ten sposób miał dwa krzyże z jednego. Jeden z nich wziął na plecy i powiada: Mój także jest o wiele lżejszy, a przecież ciągle jest krzyżem. Dzięki temu pomysłowi mogli znacznie łatwiej się poruszać, szli teraz szybciej. Wkrótce natrafili na skalistą pustynię, gdzie nie mogli znaleźć nic do jedzenia. Musieli iść przez trzy dni bez pożywienia. Czwartego dnia ujrzeli na horyzoncie piękne miasto i bardzo się z tego ucieszyli. Biegli tak szybko, jak tylko mogli w swym wycieńczeniu. Pod wieczór stanęli przed nieoczekiwaną przeszkodą: drogę przecinał głęboki kanał. Nie było mostu w zasięgu wzroku. Żaden z nich nie potrafił pływać. Wtedy wpadli na pomysł, żeby z krzyży, które nieśli zrobić prowizoryczny most. Okazało się, że jeden krzyż jest za krótki, drugi zaś: długi, ale za cienki. Obaj wpadli do wody i nędznie zginęli.
Wracając do wielbłąda – potrafi on doskonale przystosować się do każdych warunków, jakie napotka na swojej drodze. Garb pozwala mu wytrwać w trudnych warunkach, bo gromadzi tam tłuszcz. Jest też odporny na długotrwały brak wody. Wielbłądzi garb, jest też regulatorem temperatury ciała całego organizmu. Potrafi również, przez specyficzną budowę dróg nosowych, wchłaniać parę wodną z wdychanego powietrza. Wypije każdy rodzaj wody, nawet tę słoną i nie robi to na nim żadnego wrażenia.
To wszystko daje wielbłądowi “poczucie pewności siebie” i samowystarczalności. Dzięki temu ma “swój własny, ale zamknięty świat”, którego nikt nie może mu zburzyć.
Przypomina mi się tutaj słynny kawał o wielbłądach. Młody wielbłąd pyta ojca – wielbłąda:
– Tato, dlaczego mamy takie brzydkie kopytka, a koniki mają takie ładne? – Widzisz, my chodzimy w karawanie i dlatego mamy takie a nie inne kopytka, żeby nie zakopać się po kolana w piachu. – Tato, a dlaczego mamy taką brzydką, skudloną sierść, a koniki mają taką śliczną, błyszczącą? – Widzisz, my chodzimy w karawanie, a na pustyni w nocy jest -10 stopni, w dzień +40 stopni, i taka sierść chroni nas przed skokami temperatur. – Tato, a dlaczego mamy te dwa garby, a koniki mają taki gładki grzbiet? – Widzisz, my chodzimy w karawanie i w tych garbach magazynujemy tłuszcz i wodę, żeby nie zginąć na pustyni z głodu i pragnienia. Na to wszystko młody wielbłąd: – Tato, a na co nam to wszystko, kiedy mieszkamy w ZOO?!
Takie jednak myślenie jest może dobre dla zwierząt, ale nie dla ludzi. Wielbłąd bowiem godził się z tym, co przyniósł mu “ślepy los”, bo w dużej mierze nie zależało od niego. To nie on kieruje swoim życiem, bo w ZOO kto inny wyznacza mu sposób, styl i jakość życia. To prawda, że nie ma on już nic do powiedzenia wobec zaistniałej rzeczywistości i musi się dostosować do takiej jaka jest i basta. Sytuacja człowieka jest jednak inna, bo Bóg obdarował go wolną wolą i rozumem. I wiemy sami, że nawet gdy jest ciężko, to nie znaczy, że mamy się od razu poddawać i akceptować wszystko, co jest w około nas, aby tylko przetrwać.
Każdy z nas ma tendencję i pokusę, by skrócić swój krzyż i iść na łatwiznę. Pan Jezus nie obciął ani nie przepołowił swojego krzyża. Dźwigał go w całości do samego końca. Pamiętajmy o tym zwłaszcza, gdy wspominamy Jego drogę krzyżową. Krzyż dotyczy nas wszystkim i doskonale o tym wiemy. Nie uciekniemy przed krzyżem, bo jest on częścią naszego codziennego życia.
http://www.deon.pl/religia/rekolekcje-wielkopostne/wielki-post-2015/zwierzamy-do-doskonalosci/art,27,dostosowany-do-kazdych-warunkow.html
************************
#MwD: Entuzjazm okazał się tak ulotny
Wojciech Ziółek SJ
Rozpoczyna się Wielki Tydzień. Dziś Jezus wjeżdża do Jerozolimy. Wyjdź Mu na spotkanie. Zanim to zrobisz, zatrzymaj się i pomyśl, kogo idziesz witać… Na co będziesz czekać w tych dniach? Rozpoczyna się Wielki Tydzień, a ty? Co ci w sercu gra? Z czym wchodzisz w ten czas?
Niedziela Palmowa
Mk 11,1-11 ściągnij plik MP3
Rozpoczyna się Wielki Tydzień. Dziś Jezus wjeżdża do Jerozolimy. Wyjdź Mu na spotkanie. Zanim to zrobisz, zatrzymaj się i pomyśl, kogo idziesz witać… Na co będziesz czekać w tych dniach? Rozpoczyna się Wielki Tydzień, a ty? Co ci w sercu gra? Z czym wchodzisz w ten czas?
Dzisiejsze Słowo pochodzi z Ewangelii wg Świętego Marka
Mk 11,1-11
Gdy się zbliżali do Jerozolimy, do Betfage i Betanii na Górze Oliwnej, posłał dwóch spośród swoich uczniów i rzekł im: «Idźcie do wsi, która jest przed wami, a zaraz przy wejściu do niej znajdziecie oślę uwiązane, na którym jeszcze nikt z ludzi nie siedział. Odwiążcie je i przyprowadźcie tutaj! A gdyby was kto pytał, dlaczego to robicie, powiedzcie: Pan go potrzebuje i zaraz odeśle je tu z powrotem». Poszli i znaleźli oślę przywiązane do drzwi z zewnątrz, na ulicy. Odwiązali je, a niektórzy ze stojących tam pytali ich: «Co to ma znaczyć, że odwiązujecie oślę?» Oni zaś odpowiedzieli im tak, jak Jezus polecił. I pozwolili im. Przyprowadzili więc oślę do Jezusa i zarzucili na nie swe płaszcze, a On wsiadł na nie. Wielu zaś słało swe płaszcze na drodze, a inni gałązki ścięte na polach. A ci, którzy Go poprzedzali i którzy szli za Nim, wołali: «Hosanna! Błogosławiony Ten, który przychodzi w imię Pańskie2. Błogosławione królestwo ojca naszego Dawida, które przychodzi. Hosanna na wysokościach!» Tak przybył do Jerozolimy i wszedł do świątyni. Obejrzał wszystko, a że pora była już późna, wyszedł razem z Dwunastoma do Betanii.
Rozejrzyj się wokół siebie. Spójrz na ludzi witających Jezusa. Zobacz, z jaką radością wołają: Hosanna! Nie osądzaj ich z perspektywy Wielkiego Piątku… Patrz na nich teraz. Zobacz, że naprawdę się cieszą i szczerze wołają… Staraj się ich zrozumieć… Przecież oni na coś czekają, czegoś się spodziewają… Może dlatego ich entuzjazm okazał się tak ulotny? Jak się czujesz, stojąc pośród nich? Wołasz razem z nimi? Patrz na nich i na siebie.
A teraz spójrz na Jezusa. Patrz na Jego twarz. Pomyśl, co On czuje i myśli? Przecież dobrze wie, po co tu wjeżdża, więc co czuje, widząc wiwatujący na Jego cześć tłum? Czy rozumie tych ludzi? Zobacz, teraz spojrzał na ciebie… Zauważył cię. Zauważył i… wszystko zrozumiał.
I jeszcze to „odwiązane oślę” – niemy i nic nie rozumiejący świadek całej sceny. Ale to ono jest dziś w centrum, najbliżej Jezusa. Najpożyteczniejsze…, najbardziej pomocne…, niezbędne. Symbol pokornej wdzięczności za uwolnienie… Lepiej być odwiązanym oślęciem, na którym Jezus wjeżdża do Jerozolimy, niż uwięzionym w tłumie i krzyczącym: Hosanna!
Jezus znów patrzy na ciebie. Co Mu powiesz? O co poprosisz na początku Wielkiego Tygodnia?
http://www.modlitwawdrodze.pl/home/
*********
Namrqcenie, odc. 40: Po spowiedzi
Leszek Łuczkanin OFMConv
Odchodzisz od konfesjonału i przypominasz sobie, że zapomniałeś powiedzieć wszystkich grzechów? Nie przejmuj się. To się zdarza. Gorzej, jeśli coś ukryłeś…
Franciszkańskie rekolekcje na Wielki Post 2014 – NAMRQCENIE. Rekolekcje oglądać można codziennie od 18 lutego do 5 kwietnia 2015 r. na DEON.pl i franciszkanie.tv Tegoroczny cykl prowadzi o. Leszek Łuczkanin OFMConv, Wikariusz Prowincji św. Maksymiliana.
***************************************************************************************************************************************
TO WARTO PRZECZYTAĆ
Jak pokazać dzieciom wiosnę?
Joanna Winiecka-Nowak
Nadeszła wiosna. Nareszcie. Spacery mogą być teraz trochę dłuższe i ciekawsze. Widmo odmrożeń nosa i siusiania przez kombinezon zostało przegnane na jakieś dziewięć miesięcy.
Można dalej podjechać samochodem lub komunikacją zbiorową, nie pocąc się przy tym na potęgę. Da się nawet od biedy coś przekąsić w punkcie docelowym, nie przymarzając do prowiantu. Wykorzystajmy te okoliczności i wyruszmy na wycieczkę do lasu.
Pierwsze nieśmiałe podmuchy wiosny noszą nazwę przedwiośnie, nie dziwi wiec nikogo, że wyraźnie widać teraz przedwiosenne przygotowania. Zaczynają kwitnąć pierwsze rośliny, przylatują z ciepłych krajów ptaki, ze swoich kryjówek wychodzą zimujące w dorosłej postaci owady. Do pełni szczęścia brakuje tylko widoku wiewiórki wytrzepującej ogon z zimowego kurzu. Ten rytuał spotkamy niestety wyłącznie w bajkach rysunkowych. My zaś uzbrojeni w aparaty fotograficzne, lupy i lornetki urządźmy w naszym lesie bezkrwawe łowy.
W pierwszej kolejności spójrzmy dokładnie pod stopy. O tej porze roku w lesie liściastym spotkamy całe kwietne kobierce. Żółte złocie, niebieskie przylaszczki, białe zawilce, purpurowe kokorycze, zielone piżmaczki, fioletowe miodunki – do wyboru, do koloru. Aż prosi się, by dokładnie uwiecznić swoich potomków na takim barwnym tle. Niestety, zdjęcia to jedyna forma, w której możemy zanieść kwiaty do domu. Wiosenne rośliny są bardzo delikatne i szybko więdną po zerwaniu. Niektóre znajdują się również pod ochroną. Plecenie wianków i układanie bukietów musimy przełożyć na majową wizytę na łące. Możemy za to – jeśli tylko chcemy – zrobić zdjęcia najpiękniejszym okazom. Później, w domu lub bibliotece, sprawdzimy ich nazwy i poszukamy ciekawostek o nich. Na przykład to, że należą do roślin leczniczych lub trujących, a ich nasiona są roznoszone przez mrówki.
Jeśli zabraliśmy ze sobą lupę, możemy jej teraz użyć. Porównajmy różne kwiaty- poszukajmy takich w kształcie gwiazdek i lwich paszczek. (Czy na wycieczkę pojechał z nami jakiś szkolniak? Może, przez przypadek, powiemy mu coś o osiach symetrii?) Później przyjrzyjmy się z bliska lśniącym płatkom i ich środkom – pręcikom i słupkom. Czy uda się je policzyć? Kiedy już nasycimy się kolorami możemy zerknąć jeszcze na liście i łodygi. Część z nich będzie pokryta włoskami lub bruzdkami. A może znajdziemy na nich spacerującą mrówkę?
Aby nie ścierpł nam kark, zwróćmy również uwagę na wyższe rośliny – drzewa i krzewy. Na ich gałęziach także widać pierwsze oznaki przebudzenia. U niektórych gatunków nabrzmiewają pąki i powoli rozchylają się łuskowate osłonki. U innych zaczynają nieśmiało wyglądać półprzejrzyste, delikatne liście. W każdym razie zupełnie jeszcze nie przesłaniają światła słonecznego, które może teraz dotrzeć do najmniejszych roślin w lesie. Maluchy skrzętnie wykorzystują tę okoliczność – następna taka pojawi się za rok.
Przy okazji obserwacji leszczyny, topoli lub wiązu może uda nam się odszukać ich rozwijające się teraz, mało efektowne kwiaty. Są one mikroskopijnej wielkości i nie mają kolorowych płatków, ale wyrastają w większych zbiorach, czyli kwiatostanach. Ułatwia to ich namierzenie. Niestety, o ich istnieniu przekonamy się też spacerując z małym alergikiem. W takiej sytuacji, zamiast obserwacji czeka nas szybka ewakuacja z lasu.
Jeśli znudziło nas zerkanie do góry, możemy dla odmiany zwrócić uwagę na ściółkę lasu. W myśl zasady: ziemia to grunt, a grunt to zdrowie. Jeżeli będziemy mieć szczęście znajdziemy tam kiełkujące nasiona. Pospolite w lasach klony wyprodukowały w ubiegłym roku setki tysięcy owoców – skrzydlaków (“nosków”). Ukryte w nich nasiona czekają na pierwsze ocieplenie, by przekształcić się w siewki, czyli młode rośliny. Poszukajmy takich żywozielonych liści i łodyżek wysuwających się z zasuszonych nosków. To bardzo ciekawe podejrzeć drzewo, które ma dopiero jeden centymetr wysokości…
Przed zaplanowaniem wycieczki warto zwrócić uwagę na to, gdzie się udajemy. Zdecydowana większość roślinnych atrakcji czeka na nas teraz w lasach liściastych. W borach i sadzonych monokulturach sosnowych wiosna wygląda w zasadzie bardzo podobnie do zimy. Jak zwykle panuje tu lekki półmrok, zielenią się głównie mchy i trawy. Na słonecznych polanach i zboczach mogą powoli zakwitać sasanki. Są to jednak wyjątkowe rarytasy wśród polskich roślin. Zdecydowanie łatwiej znaleźć je w Internecie, niż w pobliskim lasku.
Życie budzi się też w podtopionych stale fragmentach lasu, jest to jednak proces powolny i niezbyt efektowny. Kwitną wysokie drzewa – olchy, oraz krzewy – wierzby iwy. Ta pierwsza wygląda z daleka jakby była ustrojona żółtymi dżdżownicami. W drugim przypadku ozdobę stanowią zbiory kwiatów – kotki, potocznie zwane baziami. Na brzegach strumyka żółcą się kaczeńce o mięsistych liściach i podbiały, którym liście jeszcze nie wyrosły. Generalnie, tereny te blado wypadają w porównaniu z ukwieconymi teraz suchszymi lasami liściastymi.
Niezależnie od tego, czy jesteśmy w lesie liściastym czy iglastym, wszędzie możemy obserwować zwierzęta. Oczywiście część z nich wybiera zagajniki sosnowe, inne zamieszkują stare dębiny. Wszystkie jednak czują zbliżającą się wiosnę.
Najłatwiej jest zauważyć rejwach w świecie ptaków. Jest ich teraz więcej, niż podczas zimy. Przyleciały już maleńkie strzyżyki, pięknie śpiewające drozdy oraz nawołujące “cilp calp” pierwiosnki. Wkrótce rozpoczną swoje koncerty rudziki. Także miejscowe towarzystwo ożywia się w marcu. Samce nawołują samiczki i odstraszają konkurentów. Dzięcioły jak oszalałe stukają w pnie drzew. Pełzający po pniach drzew pełzacz leśny namiętnie wyśpiewuje. Sroki, sójki i gawrony przystąpiły już do dalszego etapu przygotowań -budują gniazda, podkradając sobie mimochodem co lepszy materiał budowlany. Rekordzista kruk siedzi już na jajkach, a pod koniec miesiąca zabierze się za karmienie świeżo wyklutych piskląt.
Ile z tego jesteśmy w stanie zobaczyć i usłyszeć? To zależy od miejsca, w które się wybierzemy i pory wędrówki. No i oczywiście od liczby decybeli, które sami produkujemy. Poza tym w pracy szpiegowskiej z pewnością pomoże nam lornetka, choć nie jest ona niezbędnym wyposażeniem Początkującego Przyrodnika.
Nieco mniej płochliwe są owady. Część z nich możemy obserwować już teraz. Spod kamieni i uschniętych liści, z próchniejących pni i szczelin w korze zaczynają wychodzić pierwsze sześcionożne zwierzaki. Najłatwiej będzie nam rozpoznać w tej grupie żółte motyle – listkowce cytrynki i pospolite biedronki. Kowale, nieco podobne do tych ostatnich, mają mniej pękate ciało, a czerwone skrzydła zdobią nie tylko czarne kropki, ale również trójkąt i inne mnie regularne wzory. Inną aktywną teraz grupą są biegacze. Jak sama nazwa wskazuje, poruszają się szybko i mają sportową sylwetkę – długie nogi oraz wysmukły tułów i odwłok. Poszczególne gatunki biegaczy różnią się kolorem, mogą być na przykład czarne, zielone lub brązowe. Wszystkie jednak połyskują w wiosennym słońcu, jak żywa reklama joggingu.
Wymienione rodzaje owadów przesypiają zimę jako osobniki dorosłe. Inne spędzają ten czas w postaci jajeczek, larw i poczwarek. Z tego powodu ich pojawienie się obserwujemy dopiero późniejszą wiosną, a nawet latem. No cóż. Młodzież ma swoje prawa.
Trzeba również wspomnieć o tym, że w promocji dla najwytrwalszych (i najcichszych) Przyrodników czekają też inne, większe zwierzęta. Aktywne przez cały rok zające, dziki i sarny ukrywają się przed nami w leśnych ostępach. W poszukiwaniu pokarmu zbliżają się czasem do terenów uczęszczanych przez ludzi. Pierwsze ciepło wywabia z gniazd wiewiórki, a drobne gryzonie z głębokich, podziemnych korytarzy. W marcu budzą się ze snu zimowego jeże. Niestety, jeśli nie planujemy podchodów nocnych, raczej ich nie spotkamy – zaczynają być aktywne po zmroku.
Po tak pracowicie spędzonej wycieczce, niezależnie od uzyskanych wyników, należy nam się spore drugie śniadanie oraz porcja zdrowego ruchu. Bez nich po prostu żaden dłuższy spacer z dziećmi się nie obędzie. I nie ma co z tym walczyć – takie są prawa przyrody.
http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/wychowanie-dziecka/art,724,jak-pokazac-dzieciom-wiosne.html
********
Kiedy dopada nas lęk, szukamy… pomocy
Wunibald Muller / slo
Najlepszą ochroną przed lękiem są relacje intymne łączące człowieka z innymi ludźmi. Jest to przede wszystkim doświadczenie miłości, która nie zostawia człowieka samego, lecz ujawnia się w bardzo konkretnym sposobie zachowania dla dobra drugiej osoby. Siatka międzyludzkich relacji, poczucie przynależności, ma ogromne znaczenie dlatego, jak się przeżywa lęk.
Człowiek zdaje sobie sprawę, że istnieją wokół niego inni, którzy sapo jego stronie, do których grona należy i do których w każdej chwili może się zwrócić o pomoc. Poświęcają mu czas, są dla niego, gdy tego potrzebuje, ofiarowując swój spokój i serce.
To, czy jesteśmy zdolni do tworzenia takich relacji, w których, gdy mamy problemy, znajdziemy oparcie, zależy od tego, czy i jak potrafimy zaufać. Fritz Riemann w swoim studium “Oblicza lęku” wyróżnia cztery podstawowe typy osobowości.
Każdy człowiek, w zależności od historii swojego życia, w mniejszym lub większym stopniu może się odnaleźć w jednym z tych typów. Poszczególnym typom osobowości Riemann przypisuje charakterystyczne, odmienne formy lęku.
I tak człowiek o osobowości schizoidalnej czuje lęk przed zbytnią bliskością i zależnością. Dla człowieka z osobowością depresyjną charakterystyczny jest lęk przed samotnością, odrzuceniem i izolacją. U osób z nerwicą natręctw głównym problemem jest lęk przed chaosem, niepewnością i biernością. Cechą ludzi o osobowości histerycznej jest natomiast lęk przed ograniczeniem wolności, brakiem swobody i skostnieniem. Oblicza lęku Fritza Reimanna pokazują, jak bardzo lęk utrudnia, a nawet uniemożliwia relacje z innymi ludźmi.
Riemann wskazuje też, jak wśród ludzi religijnych rozmaite doświadczenia lęku przeżyte w dzieciństwie, młodości czy życiu dorosłym kształtują ich stosunek do Boga. Podstawowe formy lęku przekładają się bowiem na relację z Bogiem. Według Wilhelma Brunersa człowiek o osobowości schizoidalnej obawia się “Boga zbyt bliskiego”, podczas gdy człowiek o osobowości zasadniczo depresyjnej czuje lęk przed Bogiem, do którego nie może się zbliżyć, który onieśmiela i który wycofuje się w nieogarnione przestrzenie. Człowiek z nerwicą natręctw uważa, że Bóg jest sprawiedliwym, surowym sędzią, więc się Go boi, ponieważ jest On w jego oczach nieobliczalny. Człowiek o osobowości histerycznej wreszcie boi się Boga sędziego, który swe wyroki feruje “bez względu na osobę”.
Cechą, która zwraca uwagę w osobie Jezusa z Nazaretu jest to, że w otaczających go ludziach nie budził lęku. Nie był kimś, kogo inni się boją. Był raczej kimś, do kogo przychodzono bez oporów: ludzie mieli zapewne poczucie, że w obecności Jezusa nie muszą się bać – pouczania, oceniania, przywoływania do porządku. Doświadczyli, że swój lęk mogą złożyć na Jego barki.
Nawet dla ateistów i osób niewierzących w osobowego, chrześcijańskiego Boga doświadczenie takie ma duże znaczenie. Miłość gasi lęk. Kto jest otoczony miłością, nie ma w sobie miejsca na lęk. Z drugiej strony jednak lęk o innego człowieka jest też przejawem miłości.
Kiedy dopadnie nas lęk, szukamy pomocy z zewnątrz. Szukamy przyjaciół lub znajomych, przed którymi możemy się otworzyć i których ciepło i bliskość nas wesprze. Zwracamy się do osób, które, jak sądzimy, zrozumieją nas i zechcą nam towarzyszyć w naszych problemach.
Może się jednak zdarzyć, że ktoś nie ma przyjaciół i że to właśnie utrata bliskich wywołuje nasz lęk. Brak nam tych, którzy dotychczas byli dla nas oparciem. Czujemy lęk, bo pozbawiono nas łączności z nimi. Może się też zdarzyć, że będziemy lgnąć do ludzi, gdy lęk zawładnie nami tak, iż sami nie będziemy widzieli drogi wyjścia. W takich sytuacjach życiowych, gdy nie znajdujemy oparcia w żadnym związku, gdy nie czujemy się bezpieczni ani wspierani przez nikogo, powinniśmy poszukać pomocy u ludzi profesjonalnie do tego przygotowanych.
Więcej w książce: Jak wyjść z depresji? – Wunibald Müller
http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/depresja/art,81,kiedy-dopada-nas-lek-szukamy-pomocy.html
*********
Dręczy cię poczucie winy i wyrzuty sumienia?
Martin H. Padovani / slo
Każdy upadek jest okazją do nauki, do zdobycia cennego wglądu w siebie, do wzięcia większej odpowiedzialności za swoje życie. A jednak to, że tak często doznajemy rozczarowań z powodu naszych upadków moralnych, sprawia, iż poczucie winy nie opuszcza nas, i potępiamy siebie. W takich sytuacjach poczucie winy jest szkodliwe dla nas: staje się męczarnią, zamiast być bodźcem.
Poczucie winy towarzyszy życiu, a wyrzuty sumienia to normalne doświadczenie dla większości z nas. Sposób, w jaki traktujemy poczucie winy, wpływa na nasz rozwój emocjonalny i duchowy. Tylko psychopata twierdzi, że nie ma poczucia winy. Ten typ osobowości nie jest przedmiotem naszych rozważań. Będziemy tutaj mówić raczej o tych, którzy doświadczają w swoim życiu “normalnego” poczucia winy. Absurdem jest twierdzenie, że nie powinniśmy nigdy poczuwać się do winy z jakiegokolwiek powodu. Jeśli byłoby to prawdą, zaiste mielibyśmy psychopatyczne społeczeństwo. Nikt z nas nie byłby bezpieczny w czyjejkolwiek obecności. Normalne, zdrowe poczucie winy jest czymś, co ochrania zdrowie społeczeństwa.
Poczucie winy może być bodźcem, szybkim, bolesnym wstrząsem pobudzającym nas do zmiany. Wyrzuty sumienia pomagają nam przyznać, że postąpiliśmy źle – i tak powinno być. Uczucia te powinny również pomóc nam w uczeniu się na własnych błędach. Czy kiedykolwiek zatrzymujemy się po to, by uświadomić sobie, jak wiele upadków, błędów, grzechów jest w naszym życiu? Jak radzimy sobie z konsekwencjami tego – z poczuciem winy, i czy wyciągamy z tego naukę?
Każdy upadek jest okazją do nauki, do zdobycia cennego wglądu w siebie, do wzięcia większej odpowiedzialności za swoje życie. A jednak to, że tak często doznajemy rozczarowań z powodu naszych upadków moralnych, sprawia, iż poczucie winy nie opuszcza nas, i potępiamy siebie. W takich sytuacjach poczucie winy jest szkodliwe dla nas: staje się męczarnią, zamiast być bodźcem. Stajemy się mniej ludzcy; przeżywamy nie odkupienie, lecz odrzucenie. W przeciwieństwie do psychopaty, który jest uwięziony przez innych, my więzimy siebie samych… za kratami wyrzutów sumienia.
Taki stan to chroniczne poczucie winy. Towarzyszy ono człowiekowi po otrzymaniu przebaczenia i akcie żalu, a nawet zadośćuczynieniu za popełniony grzech; wciąż go obciąża i paraliżuje. Takie poczucie winy staje się niezdrowe albo neurotyczne i utrudnia nam normalne funkcjonowanie. Trwanie w poczuciu winy jest rodzajem wymierzania sobie kary lub samozadręczaniem się, co występuje w naszym społeczeństwie znacznie częściej, niż zdajemy sobie z tego sprawę.
Obserwujemy czasami takie wymierzanie sobie kary z powodu rozpadu małżeństwa, śmierci kogoś kochanego, utraty pracy, czy też rozczarowania; albo też wtedy, gdy rozmyślnie rani się kogoś, jest się złośliwym lub mściwym. W takich wypadkach strona winna niepotrzebnie torturuje się za swoje wady i błędy. Świadomie lub nieświadomie, ludzie zadają sobie czasami rany, by własnoręcznie wymierzać sobie karę.
Nic bardziej nie podkopuje obrazu własnej osoby i poczucia wartości, niż ostre ataki wynikające z nie rozwiązanego problemu poczucia winy. Jest niezwykle istotne, by mieć kontakt z subtelnym, ukrytym poczuciem winy i wydobywać je na powierzchnię – inaczej będzie ono dezorganizować nasze życie. Wyparte poczucie winy będzie nas prześladować w innej formie: niepokoju, depresji, rozdrażnienia lub w postaci licznych zaburzeń psychosomatycznych. Czasami mamy wyrzuty sumienia bez widocznego powodu. Nie popełniliśmy niczego złego w sposób świadomy. Mówimy: “Mam wyrzuty sumienia, ale nie potrafię powiedzieć, dlaczego”. Takie bezsensowne poczucie winy może wytwarzać niepokój i męczarnie bez końca. Od czasu do czasu możemy być nękani przez takie uczucia. Jeśli pozwolimy, by “dosięgły” nas, mogą zapanować nad naszym życiem,. Przeważnie są nielogiczne i nieuzasadnione.
Często, gdy mamy szczególne trudności w związku z bezpodstawnym poczuciem winy, powinniśmy zanalizować przeszłość rodzinną. Nierzadko odkrywamy w niej atmosferę oraz model niezdrowego poczucia winy, które w sposób świadomy i nieświadomy było częścią naszego wychowania. W takim przypadku musimy ten problem rozwiązać i zdobyć się na większy dystans w stosunku do rodzinnej przeszłości. Zdarza się również, iż ktoś oskarża nas o czyn, za który nie ponosimy odpowiedzialności. Wynikające z tego poczucie winy może być również spowodowane naszym wychowaniem. Powinniśmy wziąć odpowiedzialność za to, że dopuściliśmy do tego, iż inni nas obciążyli, a wtedy bardziej skutecznie poradzimy sobie z poczuciem winy. Kiedy pozwolimy innym wzbudzać w nas nieuzasadnione poczucie winy, będą sterować i manipulować nami, świadomie lub nieświadomie.
Wszystko to odbywa się na niezliczone sposoby w naszych związkach, szczególnie w małżeństwach i rodzinach. Oczywiście taki rodzaj poczucia winy może stać się całkowicie destrukcyjny dla naszych związków. Nieuczciwe powodowanie poczucia winy w drugim to w gruncie rzeczy poniżanie go i próba zniszczenia jego pewności siebie. Jakże często ludzie mają wyrzuty sumienia, dlatego że okazali całkowicie słuszny gniew, a w rezultacie ktoś poczuł się zraniony. W codziennych kontaktach nie sposób uniknąć zranień powstałych w tych sytuacjach, w których dążymy do prawdy. Taki ból jest po prostu częścią życia. Nasza szczerość może być bolesna, ale dopóki jest właściwa i pozbawiona złośliwości, nie ma potrzeby, byśmy mieli czuć się winni z tego powodu. Być szczerym to przyczyniać się do rozwoju pełnych zaufania kontaktów międzyludzkich. W rzeczywistości ranimy siebie nawzajem tak często, ponieważ nie potrafimy być wobec siebie szczerzy – i z tego powodu powinniśmy mieć wyrzuty sumienia. Tak wiele małżeństw i rodzin jest zranionych przez brak szczerości lub ze strachu przed konfliktem. Tak wiele małżeństw i rodzin przestaje istnieć z powodu milczenia, a nie przemocy. W takich przypadkach poczucie winy jest często nie na miejscu.
Zjawisko to przyjmuje dzisiaj niezwykle dramatyczną postać w przypadku rodziców, którzy bezpodstawnie czują się winni z powodu zachowania swoich dzieci, są skrępowani ich postępowaniem. Są rodzice, którzy mają poczucie winy, gdy karcą własne dzieci lub wtedy, gdy złoszczą się na nie; czują się winni, gdy dzieciom nie powiedzie się w szkole lub w życiu, gdy wpadną w tarapaty, a czasami nawet wtedy, gdy dzieci się rozwodzą. Niektórzy rodzice mają wyrzuty sumienia, gdy dzieci są złe na nich lub nienawidzą ich. Lista nie ma końca i jest niepokojąca. Nic dziwnego, że tak wiele rodzin przeżywa dzisiaj poważne trudności. Dzieci sterują rodzicami poprzez doprowadzanie ich do stanu nieuzasadnionego poczucia winy. Taki rodzaj wyrzutów sumienia może zaatakować nawet najbardziej pewnych siebie rodziców, jeśli nie podejmą tego wyzwania. Ważne jest, aby pamiętać o tym, że niektórzy ludzie potrafią zepchnąć całą odpowiedzialność za własne błędy na każdego, kto czuje się na tyle winny, by na to pozwolić.
Autentyczne wyrzuty sumienia powinny być rozważone i opanowane poprzez szukanie przebaczenia, naprawienie krzywdy i akt przeproszenia. Fałszywe wyrzuty sumienia mogą być opanowane lub, co najmniej skontrolowane poprzez konfrontację i zrozumienie. Tak często dokonuje się spustoszenie w naszym życiu z powodu ignorancji religijnej i niezrozumienia. Im dłużej przysłuchuję się ludzkim problemom, tym coraz bardziej jestem przekonany, że to one właśnie są powodem wielu niepotrzebnych trudności. Do nich należy nieuzasadnione poczucie winy, które przenika i opanowuje nasze życie. Jeśli irracjonalne poczucie winy utrudnia nam normalne funkcjonowanie, powinniśmy skorzystać z fachowej pomocy.
Rozwiązanie problemu poczucia winy nie oznacza uwolnienia się od konsekwencji naszych upadków. Musimy z nimi żyć i je naprawiać, na przykład: musisz zapłacić za talerz, który stłukłeś rzucając nim w brata; musisz odwołać kłamstwo wypowiedziane o kimś. Szczególnie bolesne są dla nas konsekwencje zranień, gdy chodzi o nasze bliskie związki. Zdarza się, bowiem, że, mimo iż otrzymaliśmy przebaczenie od zranionej przez nas osoby, mimo iż żałowaliśmy swego czynu, nasz związek z nią nie odnawia się w dawnej postaci albo nawet rozpada się. W ten sposób rozpadają się małżeństwa; kiedy jeden z partnerów nie jest w stanie przekonać drugiego do powrotu, dochodzi do rozwodu. W takich sytuacjach potrzeba więcej czasu, by wyrzuty sumienia wygasły.
Więcej w książce: Uleczyć zranione uczucia. Jak przezwyciężyć trudności życiowe – Martin H. Padovani
http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/psychologia-na-co-dzien/art,70,dreczy-cie-poczucie-winy-i-wyrzuty-sumienia.html
*********
Przebaczyć samemu sobie jest najtrudniej
Anselm Grün OSB / slo
Często pozostajemy w konflikcie ze sobą, z rozmaitymi skłonnościami w nas. Nie potrafimy przebaczyć sobie, nie potrafimy pogodzić się z tym, że jest w nas też ciemna strona, nie chcemy pogodzić się z własnym ciałem, z własną winą i przebaczyć ją sobie.
Z pewnością najtrudniejszym zadaniem jest pojednanie z samym sobą. Aż nadto często pozostajemy w konflikcie ze sobą, z rozmaitymi skłonnościami w nas. Nie potrafimy samemu sobie przebaczyć, kiedy popełniliśmy jakiś błąd, który wpływa niekorzystnie na nasz zewnętrzny image.
Nie umiemy zaakceptować historii swojego życia. Buntujemy się przeciwko temu, że otrzymaliśmy takie właśnie wychowanie, że urodziliśmy się w takim właśnie momencie dziejów świata, że nasze życiowe marzenia nie dały się zrealizować, że jako dzieci doznaliśmy tak głębokich urazów, które przeszkodziły w naszym rozwoju. Niektórzy przez całe życie oskarżają swój życiowy los i trwają w buncie przeciwko niemu. Aż do śmierci obwiniają swoich rodziców o to, że nie otrzymali od nich miłości, jakiej potrzebowali. Oskarżają społeczeństwo, że nie dało im szans, jakich od niego oczekiwali.
Winnymi ich trudnej sytuacji są zawsze jacyś inni. Oni sami czują się przez całe życie ofiarami. Tym usprawiedliwiają swoją negację wobec życia. Nie chcą się pogodzić ze swym losem, a zarazem odmawiają przyjęcia za niego odpowiedzialności. Ponieważ zaś nie przyjmują odpowiedzialności za siebie samych, nie są też gotowi objąć jakiejś odpowiedzialnej funkcji w społeczeństwie. Tkwią nieustannie na ławie oskarżycielskiej, winien jest zawsze ktoś inny. Swoim nieustannym protestem i swoim ustawicznym oskarżeniem negują w końcu samo życie. Nie żyją rzeczywiście, lecz czują się oskarżycielami przed sądem; chcą osądzać innych, sami nie poddając się sądowi. Pascal Bruckner uznał za znamienną cechę naszego społeczeństwa wiktymizację – postawę, w której człowiek czuje się nieustannie ofiarą i sam uchyla się od odpowiedzialności.
Pojednanie z historią mojego życia
Pojednanie z sobą samym oznacza najpierw pogodzenie się z własną historią. Niezależnie od tego, w jakiej urodziliśmy się epoce, istnieją zawsze sytuacje, których wolelibyśmy uniknąć. Nie istnieje jakiś czas idealny, w którym moglibyśmy przyjść na świat. I nie istnieją idealni rodzice, jakich moglibyśmy sobie życzyć. Jeśli nawet rodzice mają jak najlepsze intencje, dzieci zawsze będą się czuły czymś zranione. Zwłaszcza gdy chodzi o nasze rodzeństwo, bywamy przeświadczeni, że jest ono faworyzowane naszym kosztem. Choćby rodzice byli jak najbardziej sprawiedliwi, to jednak mamy poczucie, że nie jesteśmy traktowani tak samo, jak nasi bracia czy siostry.
To prawda, że wielu musi nieść na swoich barkach wielki ciężar. Stracili wcześnie ojca albo matkę. Albo mieli ojca, na którym nie można było polegać. Pił i gdy przebrał miarę, stawał się niepoczytalny, tak że cała rodzina musiała się go lękać. Albo matka cierpiała na depresję i nie mogła stanowić dla dzieci rzeczywistego oparcia. Albo jedno z dzieci zostało oddane krewnym, ponieważ matka uważała, że nie jest w stanie wychować jeszcze i jego. Albo dziewczynki były wykorzystywane seksualnie przez bliskich krewnych lub nawet przez własnego ojca. Są to hipoteki, które nie dają się łatwo wymazać. I często potrzeba konkretnej terapii, aby się z takimi urazami uporać. Ale każda rana może zostać uleczona. Swego dzieciństwa nie możemy sobie wybrać. Kiedyś jednak musimy się pogodzić ze wszystkim, cośmy przeżyli i przecierpieli. Tylko wtedy, kiedy będziemy gotowi pogodzić się również z naszymi ranami, mogą się one zmienić. Uda się to jednak tylko wtedy, gdy zaakceptuję swoje rany, gdy przestanę odpowiedzialnością za nie obarczać kogoś innego. Pogodzenie się z nimi wymaga jednak najpierw dopuszczenia do świadomości bólu oraz złości wobec tych, którzy mnie zranili. Pogodzenie się z mymi ranami oznacza wtedy zarazem, że tym, którzy mnie zranili, przebaczam. Proces przebaczenia wymaga jednak często długiego czasu. Nie jest to po prostu akt woli. Muszę raz jeszcze przemierzyć padół łez, aby dotrzeć do brzegu pojednania. Z niego mogę spojrzeć wstecz i zrozumieć, że rodzice nie ranili mnie świadomie, lecz tylko dlatego, iż sami jako dzieci byli maltretowani. Bez przebaczenia nie jest możliwe pogodzenie się z historią mojego życia. Muszę przebaczyć tym, którzy mnie zranili. Tylko tak mogę strząsnąć z siebie przeszłość, tylko tak mogę się uwolnić od nieustannego krążenia wokół swoich ran, tylko tak stanę się wolny od destruktywnego wpływu tych, którzy mnie urazili i pozbawili jakichś wartości.
Zgoda na samego siebie
Pojednanie z samym sobą oznacza następnie zgodę na to, kim się stałem, zgodę na moje zdolności i mocne strony, ale także na moje wady i słabości, na moje zagrożenia, na moje czułe punkty, na moje lęki, na moją skłonność do depresji, na moją niezdolność do nawiązywania więzi, na moją niedostateczną wytrwałość. Powinienem patrzeć życzliwie na to, co mi zupełnie nie odpowiada, co jest tak całkowicie sprzeczne z moim wyobrażeniem o tym, jakim chciałbym być – na moją niecierpliwość, na mój lęk, na moje niskie poczucie własnej wartości. Jest to proces trwający przez całe życie. Nawet bowiem kiedy sądzimy, że już od dawna pogodziliśmy się z samym sobą, pojawiają się w nas ciągle słabości, które nas gniewają, których najchętniej byśmy się wyparli. Wtedy trzeba od nowa wyrażać zgodę na wszystko, co w nas jest.
Zaakceptować siebie samego znaczy pogodzić się ze swoim cieniem. Cieniem jest dla CG. Junga to, czego nie dopuściliśmy do siebie, co wykluczyliśmy z życia, ponieważ nie odpowiadało naszemu wyobrażeniu o nas samych. Człowiek, mówi Jung, ma usposobienie biegunowe. Porusza się stale między dwoma biegunami: między rozumem a uczuciem, między dyscypliną a niefrasobliwością, między miłością a nienawiścią, między anima a animus, między duchem a popędem. Jest rzeczą całkiem normalną, że w pierwszej połowie życia rozwijamy szczególnie jeden biegun, zaniedbując przy tym drugi.
Zaniedbana część zostaje potem zepchnięta w cień. Tam jednak nie uspokaja się, lecz nadal daje o sobie znać. Wyparte ze świadomości uczucie dochodzi do głosu jako sentymentalizm. Kiedy agresja została stłumiona, ponieważ nie odpowiadała naszemu wyobrażeniu o sobie, wyraża się często nieczułością i chłodem albo też depresją, w której kierujemy agresję przeciwko samemu sobie. Najpóźniej w połowie swego życia stajemy w obliczu wyzwania, by stawić cieniowi czoło i pogodzić się z nim. Jeśli na to wyzwanie nie odpowiemy, popadniemy w chorobę, pojawi się w nas rozszczepienie i staniemy się wewnętrznie rozdarci. Musimy się pogodzić z tym, że jest w nas nie tylko miłość, ale także nienawiść, że pomimo wszystkich religijnych i moralnych wysiłków są w nas także skłonności mordercze, rysy sadystyczne i masochistyczne, agresje, złość, zawiść, nastroje depresyjne, lęk i tchórzostwo. Jest w nas nie tylko tęsknota duchowa, ale są też obszary bezbożne, które bynajmniej nie chcą być inne. Kto nie stawia czoła własnemu cieniowi, ten rzutuje go nieświadomie na innych. Nie przyznaje się do własnego braku dyscypliny i widzi go tylko u innych. Przyjąć swój cień to nie znaczy po prostu zgodzić się z nim żyć, lecz najpierw przyznać przed sobą, że on istnieje. Wymaga to pokory, odwagi, zstąpienia z piedestału idealnego własnego obrazu, pochylenia się ku brudowi swojej rzeczywistości. Łacińskie słowo na oznaczenie pokory, humilitas, mówi, że akceptujemy naszą własną „ziemskość” – zawarty w nas humus.
Pogodzenie się z samym sobą obejmuje też pogodzenie się z własnym ciałem. Nie jest to bynajmniej takie proste. Swego ciała nie możemy zmienić. W rozmowach z ludźmi ciągle słyszę, jak wiele cierpienia sprawia im ich ciało. Nie jest ono takie, jakie chcieliby mieć. Nie odpowiada idealnemu obrazowi mężczyzny czy kobiety, będącemu wytworem społecznej mody. Wielu ludzi czuje się zbyt otyłymi i wstydzi się tego. Uważają, że ich twarz jest nieatrakcyjna. Mają poczucie, że ich budowa ciała jakoś ich upośledza. Kobiety cierpią, kiedy są zbyt wysokie, mężczyźni – kiedy są zbyt niscy. Tymczasem wtedy tylko, gdy kocham swoje ciało takim, jakie ono jest, staje się ono piękne. Piękno jest bowiem rzeczą względną. Istnieją piękne lalki, które są jednak zimne i bez wyrazu.
Jeszcze trudniej jest pogodzić się z własną winą i przebaczyć ją sobie. Pewna młoda kobieta stale jeszcze wyrzuca sobie, że zraniła swego przyjaciela, z którym już dawno się rozstała. Nie mogła sobie darować, że w tej przyjaźni popełniała błędy. Ta niezdolność wybaczenia sobie działa ciągle paraliżująco na jej nowy związek. Obawia się ona, że dawne mechanizmy mogą znowu zadziałać. Czuje, że musi sama sobie przebaczyć, aby rzeczywiście móc zacząć wszystko od początku i bez wewnętrznych obciążeń nawiązać relację z obecnym przyjacielem. Dopóki sama sobie nie przebaczy, przeszłość będzie na niej ciążyć i zakłócać obecne szczęście. Przebaczenie sobie samemu bywa niekiedy trudniejsze niż przebaczenie komuś innemu. Jest ono jednak warunkiem tego, byśmy świadomie i rozważnie mogli żyć teraźniejszą chwilą, nie zmąconą przez przeszłą winę, którą podświadomie ciągle jeszcze sobie wyrzucamy.
Więcej w książce: Przebacz samemu sobie – Anselm Grün OSB
http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/psychologia-na-co-dzien/art,79,przebaczyc-samemu-sobie-jest-najtrudniej,strona,2.html
**********
Nie bądź taki uparty
Dariusz Piórkowski SJ
Miłosierdzie powoduje, że Bóg jest “niekonsekwentny”, w pewnym sensie “niesłowny”. I dlatego często się nim gorszymy.
“Rzekł Pan do Jonasza: “Czy uważasz, że słusznie jesteś oburzony? Słusznie, gniewam się śmiertelnie” – odparł prorok” (Jon 4, 4.9)
Opowiadanie o Jonaszu to inspirująca historia pod wieloma względami. I dość oryginalna jak na Stary Testament.
Na początku księgi Pan wzywa Jonasza, by poszedł głosić Niniwie upomnienie, bo “jej nieprawość dotarła przed oblicze Pana”. A co robi Jonasz? Bierze nogi za pas i zwiewa. Wcale nie ma zamiaru robić tego, co każe mu Pan. Wsiada na statek do Tarszisz, miasta na terenach dzisiejszej Hiszpanii. No i zaczyna się walka. Na morzu zrywa się sztorm, wszyscy wpadają w panikę, marynarze zaczynają wzywać swoich bogów. A Jonasz pełen stoickiego spokoju idzie pod pokład, kładzie się i sobie smacznie śpi. Autor księgi pisze, że prorok “twardo zasnął”. Czy tak reaguje normalny człowiek? Dlaczego on to robi? Jemu po prostu jest już wszystko jedno. Ogarnęła go rezygnacja. Prorok chce umrzeć, bo wie, że sztorm zerwał się z jego powodu.
Kapitan budzi go i pyta: “Jak ty możesz w ogóle spać? Wołaj do twojego Boga, to może nie zginiemy”. Jonasz ma to gdzieś. Nie wydusza z siebie ani słowa, nie prosi, bo po co. Wobec tego marynarze rzucają losy, żeby stwierdzić, czyja to wina. Los pada na Jonasza – on jest winien całego zamieszania, co zresztą sam otwarcie przyznaje. Jonasz, mężczyzna z zasadami, postępuje zgodnie z tradycyjnym przekonaniem o karze śmierci, jakiej winien jest prorok, jeśli odmówił spełnienia Bożego polecenia.
Skoro mu i tak wszystko jedno, proponuje załodze statku dość śmiałe rozwiązanie: “Wyrzućcie mnie za burtę i po kłopocie”. On dobrze wie, że w odmętach czeka go pewna śmierć. Marynarze, choć są poganami, nie mają sumienia, by to zrobić. Próbują wiosłować, by dobić do lądu i tam zostawić Jonasza. Ale nic z tego. Wiatr jest tak silny, że nie dają rady. Zaczynają więc prosić Pana o wyrozumiałość, bo w sumie nie chcą rzucać Jonasza na pożarcie rekinom, ani mieć jego krwi na rękach, chyba że nie pozostaje im już nic innego. W końcu wyrzucają proroka za burtę. I morze natychmiast się ucisza.
Jonasz myśli, że to koniec. A tu nagle z polecenia Pana pojawia się duża ryba, połyka proroka i ratuje go od utonięcia. Siedzi tam w brzuchu, samotnie, w ciszy, przez trzy dni. Dociera do niego, co zrobił. Zaczyna się modlić. Oczy i usta mu się otwierają. Chciał umrzeć, ale nagle dziękuje Panu, że go ocalił z odmętów. Już nie chce umierać. Przeszła mu chandra i depresja. Jakby zdjęty został z niego jakiś urok. We wnętrzu ryby przygotowuje się do tego, żeby mu się potem język rozwiązał. I wówczas Pan sprawia, że wieloryb wypluwa go na ląd.
Jonasz siedząc trzy dni w rybie zmiękł, ale tylko trochę. Doszedł do wniosku, że przed Bogiem uciec się nie da, więc skoro musi, to pójdzie i zrobi swoje, chociaż się do tego nie pali. W sercu dalej myśli swoje. Postanowia, że wykona rozkaz zewnętrznie, żeby Bóg się od niego odczepił. Jest gotowy do podjęcia misji, ale zmienił się tylko częściowo. Pan wzywa go po raz drugi. Prorok idzie do Niniwy z musu.
Skąd ten początkowy opór i ucieczka Jonasza? Najpierw stąd, że w Niniwie mieszkają poganie, Asyryjczycy. To są wrogowie Izraela, którzy go najechali i złupili. Jak więc, on, Żyd, ma teraz iść do wrogów i głosić im upomnienie? Przecież to niedorzeczne. Mieszkańców Niniwy należy raczej zgładzić z powierzchni ziemi, a nie litować się nad nimi.
Ale istnieje jeszcze głębszy powód najpierw ucieczki, a potem oburzenia proroka, kiedy tylko mieszkańcy Niniwy się nawrócili. Podczas gdy niektórzy prorocy próbowali się wycofać, bo w tym, co głosili, nie widzieli nadziei, Jonasz, przeciwnie, odmawia, ponieważ wie, że nadzieja istnieje. Wszyscy prorocy smucili się, że jeśli ludzie się nie nawrócą, spotkają ich konsekwencje i nieszczęście.
Natomiast Jonasz jest wściekły, że Bóg okazuje miłosierdzie. I to na dodatek wobec wrogów Izraela. Smuci się, że ludzie się nawracają, że nie było kary. Chłop się napracował, nachodził, nakrzyczał. I wszystko na marne. Grad siarki i ognia nie spadł na Niniwę. I jeszcze twierdzi, że on to wszystko wiedział od początku: “Dlatego postanowiłem uciec do Tarszisz, bo wiem, żeś Ty jest Bóg łagodny i miłosierny, cierpliwy i pełen łaskawości, litujący się nad niedolą”. Uważa, że tak się po prostu nie robi. Nie można grozić, a za chwilę przebaczać. Za grzech należy się kara, siarka i ogień, a nie miłosierdzie. To jest prorok, który trzyma się twardych zasad. Jest wyrazisty. On ma problem z Bożą sprawiedliwością. Uważa się za zwolennika sztywnej reguły: Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie.
Zauważmy, że Bóg kazał Jonaszowi głosić upomnienie Niniwy, ale nie powiedział, jak to robić. Nie powiedział, jaka będzie kara. Jonasz wybrał najtwardszą opcję: “Jeszcze czterdzieści dni, a Niniwa będzie zburzona”. Bóg nic o zburzeniu nie mówił, ani o terminie zesłania kary. Tak sobie umyślił prorok.
Zdaniem proroka, Bóg nie powinien tak postępować. Jonasz wie lepiej, jak powinno być. Gorszy się, zniechęca, wpada w depresję i nie chce mu się już żyć z tego powodu. I mówi: O nie, ja w te klocki bawić się nie będę”. Znowu nie poszło po jego myśli.
Czy to nas nie dziwi? To “święte” oburzenie Jonasza! Bóg jest jego zdaniem za bardzo miłosierny. Przesadza. Niby grozi karą, ale tak naprawdę od początku chce przebaczyć. Czyli jednak Bóg rzuca słowa na wiatr? Niby mówi, że ukarze, ale jeśli się ludzie nawracają, to nagle zmienia zdanie.
Tak. Miłosierdzie powoduje, że Bóg jest “niekonsekwentny”, w pewnym sensie “niesłowny”. Nam się często wydaje, że istnieje albo sprawiedliwość albo miłosierdzie. Nie da się ich ze sobą pożenić. Albo jesteś sprawiedliwy, albo miłosierny. Nie można równocześnie być jednym i drugim. Jeśli okazuję miłosierdzie, to rezygnuję ze sprawiedliwości. Tymczasem w Bogu miłosierdzie i sprawiedliwość się nie zwalczają, lecz uzupełniają.
Zrozumieli to ci, którzy żyli Duchem Bożym. I to oni są bliżsi Ewangelii. Na przykład, św. Hieronim komentując tę księgę pisze: “Sprawiedliwość Boga umocniona jest zewsząd miłosierdziem, i w takim otoczeniu przystępuje do sądzenia: tak przebacza, aby osądzić, tak osądza, aby się zmiłować”. Jak można osądzać tak, aby się zmiłować?
Albo inny Ojciec Kościoła, św. Jan Chryzostom powiada: “Wolę, żeby Bóg sądził mnie z nadmiaru miłosierdzia wobec innych niż z nadmiaru sprawiedliwości”. Z kolei św. Ambroży pisze takie niepokojące słowa: “Bóg stworzył człowieka i wówczas odpoczął, mając wreszcie kogoś, komu mógł przebaczyć grzechy”.
To nie znaczy, że Bogu jest wszystko jedno. I że nie obchodzą Go nasze grzechy. Tego nie ma w tej księdze. Bóg każe Jonaszowi głosić upomnienie. Nazywa rzecz po imieniu: Asyryjczycy popełniają nieprawość. Tak być nie może. Ale najmniejszy znak nawrócenia powoduje, że Bóg nie widzi już nieprawości.
Ciekawy jest ten smutek w człowieku z powodu miłosierdzia Boga, zwłaszcza wobec innych. Zgorszenie Bożym miłosierdziem. Nie brakuje ludzi wierzących w Kościele, którzy chcieliby, aby im Bóg zawsze okazywał miłosierdzie, ale wobec innych, zwłaszcza grzeszników, powinien być surowy, sprawiedliwy. Kreują się wówczas na obrońców Ewangelii, wartości, wiary, Kościoła. I twierdzą, że taki właśnie jest Bóg. Stają się zapiekli w sprawiedliwości do tego stopnia, że aż usychają, wpadają w smutek – jak Jonasz. Modlą się, jak we fraszce Jana Sztaudyngera: “Bądź sprawiedliwy dla innych, Panie, dla siebie proszę o zmiłowanie”. A jeśli by już mieli przebaczyć wrogowi, to ten najpierw musiałby ich 10 razy przepraszać i kajać się w popiele.
Jonasz uważa, że dla człowieka, który grzeszy poważnie, nie ma miejsca na miłosierdzie. Nie ma już szansy dla niego. Bo to byłoby niesprawiedliwe. Jedni się starają, a drudzy nie. I wszyscy mają dostać po równo? Co to to nie. On choruje na ten sam syndrom co starszy syn z przypowieści o synu marnotrawnym.
Przypomnijmy. Starszy syn ukazany jest tam jako przeciwieństwo młodszego brata. Ale to pozór. Jego życie kręci się przykładnie wokół pracy i służby. Gdy brat wrócił, on pracował na polu. Ale gdy dowiaduje się, że jego młodszy brat hulaka wrócił do domu i ojciec wystawił z tego powodu ucztę, wpada w gniew i obraża się. Aż się w nim zagotowało. Skąd ten gniew? Ojciec urządził ucztę dla rozpustnika i marnotrawcy, a przecież starszy syn tak się starał i nic nie otrzymał w zamian. Zwraca się więc do ojca z wyrzutem: “Oto tyle lat Ci służę, nigdy nie przekroczyłem Twego rozkazu”. Spowiada się na opak, jak to często zdarza się po dziś dzień. Jest dumny z siebie.
Tymczasem ojciec, podobnie jak Bóg do Jonasza, wychodzi na zewnątrz i próbuje rozmawiać z oburzonym synem, przekonywać obrażonego, jest wobec niego równie delikatny jak wobec marnotrawnego syna. Czy to coś dało? Czy starszy syn wszedł na ucztę? Tego nie wiemy. Przypowieść urywa się. Podobnie jak opowieść o obrażonym Jonaszu.
Najciekawsze jest jednak to, jak Bóg postępuje wobec Jonasza. Traktuje go jak dziecko. Pozwala się mu wyżalić, słucha jego marudzenia, dyskutuje, znosi gniew i oburzenie proroka. Stosuje lekcję poglądową i wyraża troskę o niego, żeby sam doświadczył Bożego miłosierdzia. Najpierw sprawia, że drzewko rycynusowe wyrasta, “by dać mu ulgę w spiekocie”. Jonasz się ucieszył. Na drugi dzień krzew usycha, zrywa się suchy gorący wiatr. Prorok słabnie i chce umrzeć. Cała ta akcja jest po to, by na przykładzie drzewka wykazać, co siedzi w proroku i co on musi w sobie zmienić.
Ale Jonasz jest niezwykle przekorny i uparty. Na pytanie Boga, “Czy uważasz, że słusznie jesteś oburzony? Najpierw milczy, a potem odpowiada: “Tak, żebyś wiedział, słusznie się gniewam”. I to “śmiertelnie”. I żeby było jasne: powodem tego “śmiertelnego” oburzenia jest uschnięte drzewko…
Upór i stawianie na swoim to jeden z naszych największych wrogów. Zazwyczaj kiedy się przy czymś upieramy, to uważamy, że mamy rację. Ale czy mamy słuszną rację? To jest pytanie, które często trzeba sobie stawiać, kiedy zaczynamy się kłócić, kiedy odwracamy się od siebie, bo ktoś nie spełnił naszych oczekiwań. To pytanie może przerwać proces izolacji i zamknięcia w sobie.
Jonasz uważa, że to Bóg się powinien zmienić, bo tak się nie robi. Niektórzy chrześcijanie też uważają, że do grzeszników to trzeba dopiero wtedy pójść, kiedy okażą wolę nawrócenia. Jakże często wpadamy w rezygnację, albo w furię, bo nie możemy przeforsować własnej wizji i, naszym zdaniem, jedynie słusznych przekonań. Wydaje nam się, że jesteśmy najmądrzejsi na świecie. Nie chcemy ustąpić, stawiamy na swoim. Myślę, że ta cecha bardzo nam utrudnia budowanie relacji, przyczynia się do rozpadu niejednego małżeństwa, jest źródłem wielu konfliktów i wojen.
Jonasz myśli o sobie. Wielce obrażony na to, że uschnął krzew. Nie widzi różnicy między taką błahostką jak uschnięte drzewo, a życiem i dobrem tysięcy ludzi. To jest druga trudność, która staje się źródłem nieporozumień i konfliktów. Nieumiejętność rozróżnienia co jest ważne, a co drugorzędne. I zwykły ludzki egoizm. Najważniejsze, żeby mi było dobrze. My się najczęściej upieramy przy detalach, przy rzeczach, które w zasadzie można sobie odpuścić, można je tolerować, tylko trzeba chcieć. Ale jeśli się uprę, że moje musi być na wierzchu, to nie ma mocnych.
Podoba mi się też scena rozmowy Boga z Jonaszem. To taki obraz szczerej modlitwy. Nabieram dzięki niej odwagi. Jonasz nie boi się powiedzieć Bogu o tym, co czuje i myśli. Nawet jeśli wylewa się z niego żółć i rozgoryczenie. A Bóg tego słucha. I nie mówi: “Jak Ty ze mną rozmawiasz, gówniarzu”?
Jakże często nasze modlitwy są takie ugrzecznione, takie wypomadowane, upobożnione. Próbujemy grać przed Bogiem role, jakby On nie wiedział, co w nas siedzi. Jak widać, Bóg się uporem Jonasza nie zraża, bo wie, co w nim się kotłuje. Mimo wszystko rozmawia z Jonaszem. Czuć w tym delikatność. Bóg obchodzi się z nim jak z jajkiem. Jeśli mamy jakiś żal, pretensje do Boga, to najlepiej Mu o tym powiedzieć. Bóg na nie zje, ani nie porazi piorunem. Lepiej być szczerym, niż udawać świętoszka.
Uderza jeszcze jedno w całej tej historii. We wszystkim, co się dzieje, widać rękę Boga. Niby to prawa natury: bo sztorm się zrywa, potem jakaś ryba się pojawia, następnie drzewko wyrasta, usycha, wieje wiatr. Okazuje się, że te wydarzenia są “po coś”. One urabiają, wychowują Jonasza. Mają go zmiękczyć, przemienić jego myślenie, jego surowość, jego wyobrażenia. Myślę, że podobnie bywa w naszym życiu. Większość przykrych doświadczeń też czemuś służy. Niestety, bywamy hardzi, uparci jak Jonasz. I musimy swoje odcierpieć, byśmy zmiękli, stali się bardziej łagodni dla siebie, dla innych, byśmy umieli przyjąć miłosierdzie Boga.
Czy próbujemy znaleźć czas, by zastanowić się nad naszymi sztormami, marynarzami, którzy wyrzucają nas za burtę, wielorybami, które nas połykają i siedzimy tam sami jak palec? Czy próbujemy szukać w tym sensu i palca Bożego?
Jonasz to był spryciarz. On wiedział, że to, co go spotyka, dzieje się z jego powodu. Chociaż on to wszystko interpretował jako karę. A Bóg próbował przemówić mu do rozumu i do serca.”Jonaszu, nie bądź taki uparty, daj sobie pomóc, daj sobie powiedzieć, że możesz czegoś nie rozumieć, że nie pozjadałeś wszystkich rozumów. Nie myśl sobie, że gdybyś wysiekł swoich wrogów, to byś stał się od razu szczęśliwy. I nie myśl tylko o sobie”.
Jeżeli ogarnie nas kiedyś smutek, zwątpienie, rozpacz, lęk, wtedy pamiętajmy, że Bóg jest najbliżej nas. Jeden krok od nadziei. Tylko Bóg wydobędzie nas z naszej matni i dna. Jeśli oczywiście rozpoznamy tę obecność, jeśli się do Boga zwrócimy.
Powyższy tekst jest fragmentem rekolekcji wygłoszonych do par niesakramentalnych w Warszawie w marcu tego roku.
>> Dariusz Piórkowski SJ – Słowo w naczyniach glinianych
Książka przeznaczona jest przede wszystkim dla osób, które zamierzają przeżyć owocnie okres Wielkiego Postu, otwierając się na mądrość płynącą z codziennych czytań. Stanowi również cenną inspirację dla tych, którzy chcieliby lepiej poznać siebie, obserwując własne uczucia i postawy przez pryzmat Słowa Bożego. “Słowo w naczyniach glinianych” z pewnością zachęci czytelnika do regularnej lektury Pisma Świętego oraz do odnowienia w sobie zdolności do uważnego słuchania.
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,1365,nie-badz-taki-uparty.html
**********
Dekalog dobrego i dojrzałego ojca
Józef Augustyn SJ / slo
Pragnienie ojcowskiej miłości jest głęboko wpisane w każdego człowieka, także człowieka dorosłego. Potrzebują jej jednak w sposób szczególny dzieci i młodzi w okresie dojrzewania. Dziecko poszukuje nie tylko ciepłej i serdecznej miłości matki, ale również otwartej, życzliwej i dającej bezpieczeństwo miłości ojca. A oto zasadnicze warunki, “przykazania” dojrzałego ojcostwa.
I. Szukaj Boga jako Ojca
Ojcostwo jest dawaniem życia na podobieństwo samego Stwórcy. Rodząc nowe życie, mężczyzna i kobieta spełniają Boże wezwanie: Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, abyście zaludnili ziemię (Rdz 1, 28). W ten sposób uczestniczą w stwórczej mocy samego Boga. Zrodzone życie nie należy do nich, a do Boga. Tylko doświadczenie Boga jako Ojca kochającego odwieczną miłością swojego Syna może być ostatecznym fundamentem ludzkiej miłość rodzicielskiej: ojcowskiej i macierzyńskiej. Odkrywanie ojcowskiego obrazu Boga staje się więc dla mężczyzny najgłębszym fundamentem, na którym może zbudować świadome i dojrzałe powołanie do bycia ojcem.
II. Stawaj się dobrym synem, abyś mógł być dobrym ojcem
Dla młodego mężczyzny drogą do doświadczenia ojcostwa jest doświadczenie synostwa. Nie ma innej drogi. Wielu mężczyzn zaprzepaszcza szansę na dojrzałe ojcostwo tylko dlatego, iż kierując się męską dumą, nie chce przyjąć pokornej postawy uległości i synostwa wobec swoich rodziców, szczególnie wobec ojca. Postawa pokornej i przebaczającej miłości wobec rodziców jest konieczna szczególnie wówczas, kiedy ich postawa rodzicielska była raniąca. Trzeba najpierw nauczyć się być miłosiernym, wiernym i pokornym synem, aby następnie móc stawać się miłosiernym, wiernym i pokornym ojcem. Partnerstwo dorosłego syna z własnym ojcem i matką winno łączyć się z pokorą i głębokim szacunkiem: Słuchaj ojca, który cię zrodził, i nie gardź twą matką, staruszką! […] Niech się weselą twój ojciec i matka, twa rodzicielka niech będzie szczęśliwa (Prz 23, 22. 25).
III. Opuść ojca i matkę, jak nakazuje Biblia
Dlatego to mężczyzna opuszcza ojca swego i matkę swoją i łączy się ze swą żoną tak ściśle, że stają się jednym ciałem (Rdz 2, 24). Rzeczywiste, fizyczne i emocjonalne opuszczenie rodziców jest koniecznym warunkiem dobrego małżeństwa i ojcostwa. Opuszczenie to dokonuje się jednak nie tyle przez “oddzielenie” od rodziców, ale poprzez wewnętrzne pojednanie się z nimi. Wyjście z rodzinnego domu bez rzeczywistego wewnętrznego pojednania się z matką i ojcem sprawia, iż jest ono bardziej ucieczką niż “męskim odejściem”. Do pełnej autonomii wobec rodziców konieczna staje się wolność wobec nich. Wielu mężczyzn nie potrafi naprawdę wewnętrznie “opuścić ojca i matki”, ponieważ nie umie (często tylko dlatego że nie chce) przebaczyć im i pojednać się z nimi. Wolność wobec rodziców sprawia, iż mężczyzna może korzystać z jednej strony z pełni darów, które od nich otrzymał, z drugiej zaś – stopniowo uwalniać się od tych uwarunkowań, którymi było naznaczone ich wychowanie.
IV. Ofiaruj dzieciom bezpieczeństwo i miłość w pełnej rodzinie
Dziecko potrzebuje nie tylko indywidualnej miłości ojca i matki, ale także wzajemnej miłości obojga rodziców. Poprzez nią dziecko “dowiaduje się”, czym jest ludzka miłość, rodzina, małżeństwo; w pełnej rodzinie doświadcza oparcia i poczucia bezpieczeństwa. Bardzo ważnym zadaniem ojca staje się więc zbudowanie najpierw kochającego się małżeństwa, a następnie pełnej i kochającej się rodziny, w której od samego początku istniałby klimat zgody, rodzicielskiej miłości, poczucie bezpieczeństwa i wzajemnej troski. Bez wzajemnej miłości małżeńskiej i rodzinnej miłość ojcowska będzie zawsze niepełna, ograniczona i raniąca.
V. Zaufaj swoim dzieciom
Wiara ojca w syna czy córkę to fundament prawdziwego ojcostwa. Ojciec, “który zachowuje wiarę w swego syna, pomimo wydarzeń, które mogą ich rozdzielić, a nawet poróżnić, zasługuje nadal na miano ojca” (M. Legaut). Ojciec może jednak zaufać dziecku tylko wówczas, kiedy – choćby w małym stopniu – zaufa sobie. Nie może zobowiązywać dziecka do zaufania, na zaufanie musi zasłużyć. Mówiąc bardziej obrazowo, winien “wydobyć” z dziecka zaufanie. Zaufanie jest darem wymiennym: dziecko spontanicznie ufa ojcu, kiedy czuje się przez niego kochane i doświadcza jego zaufania. Zaufanie może być zbudowane na wzajemnej miłości i trosce o siebie. Dorastający synowie nie oczekują od swoich ojców, aby byli nieomylni we wszystkim. Oczekują od nich przede wszystkim zaufania i wiary: wiary w ich pragnienia, możliwości i dobre zamiary.
VI. Zbuduj własny autorytet wobec dzieci
Być ojcem, to oddać się do dyspozycji rodziny i dzieci, służyć im i być za nie odpowiedzialnym. Tylko ojciec odpowiedzialny nauczy odpowiedzialności swoje dzieci. Autorytet ojca nie jest jego przywilejem, ale służbą. Mężczyzna nie staje się ojcem, aby mu służono, ale by sam służył i dzielił się z dziećmi swoim życiem (por. Mt 20, 28). Postawą odpowiedzialności, ofiarności, troski i służby ojciec buduje swój autorytet.
Mężczyzna zakładający rodzinę winien być świadom konieczności zbudowania autorytetu. Dziecko potrzebuje tego autorytetu i ma do niego prawo. Nie mając autorytetu w oczach dzieci, ojciec nie może ofiarować im poczucia bezpieczeństwa, oparcia i nie zdoła ich uczyć mądrości życia. Dziecko nie zaufa ojcu, jego radom i pouczeniom, jeżeli nie będzie on dla niego autorytetem.
VII. Kochaj dzieci miłością bezinteresowną
Ojciec i matka dają życie swoim dzieciom nie po to, aby móc “coś” w zamian otrzymać, ale by przedłużyć trwanie w swoich dzieciach miłości i życia. Ofiarowanie życia dziecku jest dzieleniem się tą miłością, którą wcześniej otrzymali i którą też wzajemnie się obdarzyli poprzez miłość małżeńską. W zamiarze Boga dziecko winno rodzić się jako owoc wzajemnej miłości swoich rodziców oraz bezinteresownej miłości do “nowej istoty”, którą wydadzą na świat. Bezinteresowna miłość ojca jest zwierciadłem bezinteresownej miłości Boga Ojca. Dzięki bezinteresownej miłości ojciec staje się dla dziecka drogowskazem do Boga. Jeżeli ojcowie kochają swoje dzieci za ich osiągnięcia w nauce, zdolności czy też jakieś inne szczególne cechy, wówczas ograniczają swoją miłość.
VIII. Naucz dzieci radości zmagania i walki
Szczególnym zadaniem ojca wobec dzieci jest wprowadzenie ich w “sztukę walki”, w najlepszym rozumieniu tego pojęcia. Miłość, z której rodzi się radość życia, domaga się nieraz wielkiej walki wewnętrznej oraz walki z trudnościami i przeciwnościami zewnętrznymi. Najpierw będzie to wewnętrzna walka z własną słabością: niestałością woli, skłonnością do zniechęcania się, tendencją do ucieczki. Będzie to także walka “zewnętrzna” o miejsce w świecie: wysiłek zdobywania pozycji zawodowej, zmaganie się z niesprawiedliwym zachowaniem innych, z nieuczciwą rywalizacją. Walka ta jest “walką o swoje”. To zmaganie się o godne i uczciwe życie własne oraz swoich najbliższych. Ojciec winien bronić swoich dzieci. Szczególnym jego zadaniem jest nauczyć syna radości zmagania się z własną słabością i umiejętnego współżycia z rówieśnikami. Syn powinien umieć nie tylko wygrywać, ale także przegrywać. Umiejętność przyjmowania porażek bardziej nieraz świadczy o sile młodego człowieka niż jego wygrane z rówieśnikami.
IX. Stwarzaj klimat wolności w relacji do dzieci
Prawdziwe spotkanie ojca z dzieckiem może dokonać się tylko w klimacie pełnej wolności. Klimat zaufania i wolności sprawia, że dziecko spontanicznie utożsamia się z wartościami reprezentowanymi przez ojca i przyjmuje je jako własne. Wolność i zaufanie pomiędzy ojcem a dzieckiem wpływa na stopniowe przekształcenie się więzi budowanej na zależności w relacje wzajemnego partnerstwa, braterstwa i przyjaźni. Ojciec nie jest panem swojego dziecka. Także wówczas, kiedy zależy ono całkowicie od niego, spełnia wobec dziecka jedynie służebną rolę. Ponieważ dziecko nie jest jego własnością, nie może całkowicie władać jego wolnością. “Władzę rodzicielską” może sprawować, odwołując się do wolności dziecka.
Brak uwzględniania pragnień, potrzeb i odczuć dziecka odbiera ono jako nadużywanie autorytetu rodzicielskiego. Postawa ofiary i oddania nie może być bowiem w jakiejkolwiek formie wymuszona. Nie można “nakazać” dziecku wbrew jego woli – także kiedy jest jeszcze bardzo małe – postawy miłości, zaufania, szczerości, uczciwości i ofiarności. To wartości, które rodzą się w sercu dziecka i na które ono samo stopniowo się decyduje.
X. Ofiaruj dzieciom każdego dnia trochę czasu
Jeden z najważniejszych darów, jakie ojciec może ofiarować swoim dzieciom, to poświęcić im każdego dnia trochę czasu. Ojcostwo od chwili przyjścia na świat dziecka wymaga czasu. Niczym nie da się go ani zastąpić, ani zrekompensować. Brak więzi spowodowany brakiem czasu ojca rzutuje negatywnie na rozwój emocjonalny, intelektualny i duchowy dziecka. Szczególnie dotkliwie odczuwają ten brak synowie. Intensywność życia zawodowego ojców sprawia, iż poświęcanie czasu dziecku jest dziś jednym z najtrudniejszych tematów ojcostwa. Wielu zapracowanym ojcom brakuje czasu dla dzieci. Czasu poświęconego dziecku nie da się jednak nagromadzić i ofiarować w jednym momencie. Ojcostwo domaga się systematycznego, codziennego ofiarowania dziecku choć trochę uwagi.
I choć wielu mężczyzn pogubiło się dzisiaj w pełnieniu ojcowskiej roli, nie zatracili oni jednak głębokiego pragnienia posiadania i wychowywania dzieci. Ojcostwo jawi się obecnie jako służba dzieciom. Stąd też trzeba mówić nie tyle o roli czy funkcji ojcowskiej, odtwarzanej z pokolenia na pokolenie, ile raczej o misji i powołaniu, które – jak nigdy dotąd – domaga się osobistego zaangażowania, woli zmagania się z sobą, męskiej twórczości oraz głębokiej więzi z Bogiem jako Ojcem.
Więcej w książce: Duchowość mężczyzny – red. Józef Augustyn SJ
http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/ojcostwo/art,6,dekalog-dobrego-i-dojrzalego-ojca,strona,2.html
*********************
Krzyż to nie ciężki los
Ks. Roman Pracki
“Ukrzyżuj go!” (Mt 15,14).
Niedziela Palmowa czyli Męki Pańskiej (Iz 50,4-7; Flp 2,6-11; Mk 14,1-15,47)
Bóg umiera wśród ludzi, ale w samotności. Cierpienie i odrzucenie składają się na krzyż Chrystusa. W miejsce intelektualnego przyjęcia ofiary Jezusa, potrzeba czegoś większego, wymagającego osobistego zaangażowania. Trzeba abyśmy z wierzących stali się naśladowcami i uczniami. Poprzez naśladowanie rodzi się więź między Jezusem i jego wyznawcami; jest to wspólnota odczuwania, która prowadzi wprost na Golgotę.
Ks. Roman Pracki – urodził się w 1971 roku. Duchowny luterański, proboszcz parafii ewangelicko-augsburskiej w Krakowie, absolwent Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej w Warszawie oraz Instytutu Ekumenicznego Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Jest współpracownikiem Instytutu Liturgicznego Uniwersytetu Papieskiego w Krakowie
Największe widowisko pasyjne w Europie
KAI / pk
W wieczór poprzedzający Niedzielę Palmową odbyło się na poznańskiej Cytadeli Misterium Męki Pańskiej, największe tego typu plenerowe przedstawienie pasyjne w Europie, a prawdopodobnie również na świecie. To przygotowane z wielkim rozmachem widowisko, w którym gra prawie 300 aktorów-amatorów zgromadziło ok. 20 tys. osób, nie tylko z Wielkopolski i innych części kraju, ale również z zagranicy.
W tym roku poznańskie misterium dedykowane było św. Janowi Bosko, założycielowi salezjanów, z okazji 200.rocznicy jego urodzin. W Poznaniu przedstawiono je po raz 14, dwa razy było także wystawione w Warszawie.
Na początku misterium jego inicjator i reżyser Artur Piotrowski przypomniał też, że odbywa się ono w szczególnym miejscu, na poznańskiej Golgocie. To na Cytadeli bowiem toczyły się krwawe walki pod koniec II wojny światowej.
“Chcemy dziś szczególnie pamiętać o tych, którzy teraz walczą i giną na Ukrainie” – podkreślił Piotrowski. Szczególnie wymowne było też to, że w rolę apostoła Mateusza wcielił się pochodzący z Donbasu Rościsław Dunicz, który obecnie mieszka w Poznaniu.
Przy realizacji przedsięwzięcia wykorzystywane są nowoczesne środki techniczne i artystyczne: światło, dźwięk, obraz i przejmująca muzyka. Wszystkie te elementy, razem ze scenografią i efektownymi kostiumami, współtworzą niepowtarzalny, niezwykły spektakl, łącząc tradycyjny przekaz z nowoczesną oprawą.
Jednocześnie, w zamyśle organizatorów, Misterium Męki Pańskiej stanowi doskonałą okazję do duchowego przygotowania do przeżycia Wielkiego Tygodnia i Świąt Zmartwychwstania Pańskiego. Dlatego zależy im na tym, aby widzowie poczuli się uczestnikami tego pasyjnego widowiska. W tym celu np. podczas sceny Ostatniej Wieczerzy rozdano tłumom tysiąc bochenków chleba, którymi, odrywając z nich po kawałku, dzielono się z osobami stojącymi obok.
W scenie finałowej misterium tradycyjnie znalazła się postać św. Jana Pawła II. Towarzyszyło temu nagranie fragmentów homilii wygłoszonej przez papieża w czasie Mszy św. odprawionej na Błoniach w Krakowie 10 czerwca 1979 r.
“I dlatego − zanim stąd odejdę, proszę was, abyście całe to duchowe dziedzictwo, któremu na imię “Polska”, raz jeszcze przyjęli z wiarą, nadzieją i miłością – taką, jaką zaszczepia w nas Chrystus na chrzcie świętym.[…] Abyście nigdy nie wzgardzili tą Miłością, która jest “największa”, która się wyraziła przez Krzyż, a bez której życie ludzkie nie ma ani korzenia, ani sensu” – rozległy się papieskie słowa na poznańskiej Cytadeli.
Co roku ogromne wrażenie na uczestnikach misterium robi również pojawiająca się na koniec, unoszona za pomocą dźwigu, największa na świecie kopia obrazu Jezusa Miłosiernego z Łagiewnik, którą wykonali studenci Akademii Sztuk Pięknych w Poznaniu.
W przygotowanie i przeprowadzenie poznańskiego misterium zaangażowanych jest, jak podają jego organizatorzy, blisko tysiąc osób. Podczas niego Drogę Krzyżową oświetlali pochodniami harcerze z Komendy Chorągwi Wielkopolskiej ZHP oraz okręgu Wielkopolskiego ZHR, a w scenie finałowej zatańczył Polski Teatr Tańca pod kierunkiem Ewy Wycichowskiej. Wspólnie zaśpiewały natomiast Poznański Chór “Polihymnia”, Poznański Chór Katedralny, Chór Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza, Chór Męski “Arion”, Chór Nauczycieli miasta Poznania, Chór “Zmartwychwstanie”.Towarzyszyła im Orkiestra Symfoniczna Zespołu Szkół Muzycznych.
W tym roku misterium nie zostanie wystawione w Warszawie, ale jak podkreśla jego reżyser, ma nadzieję, że wróci ono do stolicy już w przyszłym roku.
http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/z-zycia-kosciola/art,21686,najwieksze-widowisko-pasyjne-w-europie.html
ZAPROSZENIA
*****
uwaga BYDGOSZCZ
XV Misterium Męki Pańskie NON ABBIATE PAURA
Data zakończenia: Niedziela, 29 Marca 2015 godz. 17:30
MISTERIUM MĘKI PAŃSKIEJ 2015 – „NON ABBIATE PAURA”
W Niedzielę Palmową 29 marca br. w fordońskiej Dolinie Śmierci w Bydgoszczy odbędzie się XV Misterium Męki Pańskiej.
Odbywa się ono w Niedzielę Palmową, która ogłoszona została przez Ojca Świętego Jana Pawła II Światowym Dniem Młodzieży, który przeżywany jest w diecezjach całego świata. Tegoroczne wydarzenie wpisuje
się w przygotowania do XXXI Światowych Dni Młodzieży, które odbędą się w Polsce, w lipcu 2016r.
pod przewodnictwem Papieża Franciszka. Do Krakowa przyjadą wtedy młodzi z całego świata.
Po raz pierwszy Misterium Męki Pańskiej w Dolinie Śmierci przedstawiono w 2001 r. Każdego roku pisany jest nowy scenariusz, w którym wydarzenia biblijne, czyli Męka, Śmierć i Zmartwychwstanie Jezusa, przeplatane
są wątkami różnych postaci, stanowiącymi komentarz i swoiste dopełnienie wydarzeń historycznych, dotykają one naszej codzienności i pozwalają odnieść się do własnej historii. Tegoroczne Misterium jest dedykowane w szczególny sposób św. Janowi Pawłowi II. Rok 2015 jest ogłoszony rokiem Papieża Polaka, a jednocześnie
2 kwietnia przypada 10 rocznica Jego śmierci.
Tytuł tegorocznego Misterium to słowa Jana Pawła II: „NON ABBIATE PAURA!”, czyli NIE LĘKAJCIE SIĘ! Papież wypowiedział te słowa podczas swojej pierwszej Mszy św. na Placu św. Piotra w 1978 roku, zaraz po wyborze
na Stolicę Piotrową, a później wielokrotnie powtarzał je, szczególnie zwracając się do ludzi młodych. Słowa
te są myślą przewodnią tegorocznego Misterium i są zaproszeniem, by odnaleźć odwagę pójścia za Jezusem, który powstał z martwych i żyje, porzucić lęk i otworzyć się na Miłość. Pomocą w tym będą fragmenty przemówień Jana Pawła II, będące odpowiedzią na różne dylematy współczesnego świata. Poprzez przeżycie Misterium, czyli wejście w Tajemnicę, zapraszamy do tego, by otworzyć się na wezwanie do nawrócenia
i głoszenia Dobrej Nowiny – że Bóg nie umarł, żyje pośród nas i wciąż zaprasza do tego, by porzucić lęk, przyjmując Miłość – tak jak uczynił to św. Jan Paweł II.
Tegoroczne Misterium w Bydgoszczy będzie wystawione po raz 15. dwukrotnie:
– o godz. 16:00
– o godz. 20:00
Za organizację tego wydarzenia odpowiadają młodzi ludzie związani z S.K.M.A. „Pokolenie” i D.O.D.A. „Martyria”. Współorganizatorem jest Fundacja „Wiatrak” oraz wspólnoty Sanktuarium Matki Boskiej Królowej Męczenników.
Więcej na: http://misterium.bydgoszcz.pl/
******************
Wielkopostna Adoracja Krzyża
Data zakończenia: – godz.
Kontakt: da.karmel@gmail.com
Pomoc duchowa
Data zakończenia: – godz.
Zapraszamy osoby potrzebujące rozmowy z księdzem nt. wątpliwości w wierze, fałszywego obrazu Boga, skrupułów, konfliktów moralnych, tematyki z pogranicza psychologii i duchowości oraz wszelkich spraw, o których chcieliby Państwo porozmawiać z duchownym. Spotkania nie obejmują spowiedzi. Pomoc duchowa jest bezpłatna, spotkanie trwa 50 min.
Msza Św. z Modlitwą o Uzdrowienie
Data zakończenia: Środa, 1 Kwietnia 2015 godz. 20:45
Od gdoz. 17.00 – 17.45 w Kaplicy MB /wejście od zakrystii/ Adoracja i modlitwy wstawiennicze oraz możliwość spowiedzi w Kościele.
Po Mszy Św. w Kościele i modlitwie o uzdrowienie, również będzie modlitwa wstawiennicza .
Posługują członkowie wspólnoty Uwielbienie. Zapraszamy !
Triduum Paschalne w XII – wieczynm klasztorze
Data zakończenia: Poniedziałek, 6 Kwietnia 2015 godz. 14:00
Czy można sobie wyobrazić lepsze miejsce na spędzenie Świąt Wielkanocnych niż stare, gotyckie Opactwo, otoczone świeżą, wiosenną zielenią i błękitnymi wstęgami Wisły? Zapraszamy do Hebdowa na rodzinny pobyt świąteczny.
Pobyt Wielkanocny 02.04 – 06.04.2015 (czwartek – poniedziałek)
W programie:
Droga krzyżowa
Rodzinne święcenie pokarmów w zabytkowym kościele
“Święcone” – tradycyjne śniadanie wielkanocne
Triduum Paschalne w sztuce
Noclegi w pokojach 1, 2 lub 3-osobowych
Śniadania, obiady i kolacje przy wspólnym, świątecznym stole
Koszyczek z potrawami do święcenia
Cena pakietu dla osoby: 840 zł
Dzieci do lat 11: 50% zniżki
Dzieci do lat 3: gratis
Miłość bez sakramentu
Data zakończenia: Niedziela, 12 Kwietnia 2015 godz. 14:00
Prowadzenie: ks. dr Andrzej Pryba MSF oraz A. i M. Zadrągowie
Rekolekcje przeznaczone dla osób żyjących w związkach nieskaramentalnych.
***********
ZAWIERZENIE – DLACZEGO BOIMY SIĘ ZAUFAĆ skupienie dla dziewczyn
Data zakończenia: Niedziela, 12 Kwietnia 2015 godz. 10:00
Zapraszamy na zatrzymanie się i pochylenie się nad swoim zawierzeniem, zaufaniem Jezusowi. Będziemy starali się odpowiedzieć na pytania:, dlaczego boję się zawierzyć swojego życia Jezusowi, dlaczego boję się Jemu zaufać? Przyjedź !!!
***********
Dodaj komentarz